tutaj - gdzienaweekend.pl

Transkrypt

tutaj - gdzienaweekend.pl
Jacek Hugo-Bader, dziennikarz i reportażysta, swoje Dzienniki kołymskie rozpoczął słowami
tłumaczącymi, dlaczego to właśnie Rosja i Kołyma są celem jego podróży. Dlaczego akurat tam jeździ?
Aby sprawdzić...
Można się tu kochać, śmiać, krzyczeć z radości? A jak tu się płacze, płodzi i wychowuje dzieci,
zarabia, pije wódkę, umiera? O tym chcę pisać. I o tym, co tu jedzą, jak płuczą złoto, pieką chleb, modlą się,
leczą, marzą, walczą, tłuką po mordach...
Dla nas Rosja również okazała się być jedną z największych przygód życia. Już na granicy
poczuliśmy, że wjeżdżamy do świata zgoła odmiennego, rządzącego się swoimi, nie do końca dla nas
zrozumiałymi i logicznymi prawami. Wywleczono nas z autokaru w środku nocy. Zaspanych,
zmęczonych, obolałych od niewygodnych siedzeń (i konieczności obcowania z nimi przez ostatnie 26
godzin) umieszczono w „Zale ożidania”. Ze wszystkimi bagażami, a jakże! Rentgen każdej torby,
opróżnianie kieszeni, przejście przez bramki. Surowe spojrzenie pani urzędniczki oschle pytającej o cel
podróży, sprawdzenie wizy i paszportu. I po przejściu powrotne zapakowanie plecaków do luków
bagażowych i umoszczenie się na ciasnych siedzeniach. Dalej w drogę, dalej w sen!
Odcinek 1 – Moskwa
Moskwa powitała nas widokiem olbrzymich osiedli mieszkalnych, przy których nasz
blokowiska na Targówku czy apartamenty Za Żelazną Bramą zdają się być maleńkie niczym pudełka od
zapałek. Cytując klasyka: mają rozmach, skurwysyny... Wszystko wokół szare, brzydkie, odrapane. Ani
kawałka mającego się kiedyś zazielenić trawnika, tak jakby władze miasta specjalnie wykładały na
skwerach błoto i syf, żeby nie psuły post-apokaliptycznego, szarego krajobrazu.
Autokar wypluł nas jak przebity balon powietrze. Nasze stopy stanęły na moskiewskiej ziemi, a
ciała zostały otoczone przez zgraję taksówkarzy nachalnie proponujących swoje usługi. Narzuciliśmy
plecaki w na barki i ruszyliśmy w stronę metra. Tyle, że wejście miało być gdzieś blisko, a wcale go nie
widać, w zasięgu wzroku jawiło się tylko przejście podziemne, sądząc po zapachu, kierujące w stronę
szaletu publicznego. Przypadkowy przechodzeń widząc konsternację na naszych twarzach rzucił
szybko „Metro? Eto zdies.” Aha, czyli to tutaj.
W metrze lekka konsternacja – kilka nazw stacji, jakieś kolory, jakieś przejścia, brak strzałek, a
wszystko napisane cyrylicą. Nasze pierwsze wrażenie potwierdziło się przez cały dalszy pobyt.
Człowiek nie znający rosyjskiego nie ma prawa przeżyć w metrze. Ani słowa nie ma w innym języku, a
każda stacja ma kilka wejść, przejść i oznaczeń linii. Konia z rzędem temu, kto się zorientuje od razu w
tym systemie! Bez odpowiedniej mapy w rękach to se ne da. I już.
Metro dowiozło nas do stacji „Teatralnaja”, czyli w okolice naszego hostelu. Okazało się, ze jest
tu mnóstwo policji, a drogi są zastawione śmieciarkami i samochodami sprzątającymi ulice. Naszym
oczom ukazało się za chwilę dwóch panów niosących balony w kolorze żółtym i niebieskim mających
Marta Kociszewska
[email protected]
plakietki z napisem Marsz Wolności. Ostatnie wydarzenia polityczne miały więc swoje echo i tutaj, w
samym jądrze konfliktu, o godzinie 12.00 miał się odbyć w tej okolicy protest przeciwko aneksji Krymu.
Nie dane nam było w nim uczestniczyć ani nawet obejrzeć, po szybkim rozpakowaniu bagaży
ruszyliśmy w miasto.
Pierwszym punktem programu był Plac Czerwony - dla mnie niesamowitym przeżyciem było
zobaczyć go na żywo. Po pierwsze - piękna, kolorowa, z kopułami w kształcie pozłacanych, jakby
wyjętych z kart Baśni Tysiąca i Jednej Nocy turbanów, cerkiew. Naprzeciw majestatyczny, czerwony,
pulsujący socjalizmem Kreml oraz wystawny Glawnyj Uniwersalnyj Magazin, czyli centrum handlowe
dla osób, które kupują guziki ze szczerego złota.
Niestety, plac był zastawiony barierkami, przenośnymi toaletami, fragmentami sceny, na której
następnego dnia miał się odbyć koncert polityczny propagujący włączenie Krymu. Stelaż i namioty
zasłaniały widok i psuły tło do zdjęć, ohydnie przedzielały iskrzący się złotymi zdobieniami Kreml od
cerkwi.
Wieczorem Arbat. Ślicznie oświetlony, z pomnikiem Puszkina i Okudżawy, szerokim deptakiem i, a
jakże, swojskim Pałacem Kultury w tle. Czy jest tak urokliwy jak się spodziewałam? Być może latem tak,
kiedy ulicę zdobią kawiarniane ogródki i zadbane kwietniki. Podczas wiosennej pluchy czar pryska.
Dni w Rosji straszliwie się zlewają. Gdyby nie codzienne notatki z tego, gdzie byliśmy i co
zobaczyliśmy, ciężko byłoby to teraz poskładać w jakąś logiczną całość.
Kolejny dzień był... wysoki. Zaczęliśmy od wjechania na wieżę telewizyjną, gdzie mogliśmy
podziwiać spowitą chmurami Moskwę z wysokości 337 metrów. Ale zanim wjechaliśmy – tradycyjna
już kontrola paszportowa (wyrobiono nam nawet imienne, plastikowe karty zbliżeniowe!).
Ciekawostka – identyczną kontrolę musiały również przejść kilkuletnie rosyjskie brzdące. Szarańcza,
która stała w kolejce przed nami trzymała w małych rączkach jednak nie paszporty tylko jakieś...
dyplomy. Po bliższym przyjrzeniu okazało się, że są to nie dyplomy, tylko akty urodzenia! Paranoja...
Najbardziej fascynowała nas w Moskwie architektura współczesna. Dlatego bez zastanowienia
postanowiliśmy zobaczyć jak wyglądają blokowiska „od środka”. Na zwiedzanie wybraliśmy typowy
relikt socjalizmu – olbrzymi, 22 piętrowy wieżowiec z płyty, równie brzydki jak zniszczony. Po wejściu
do klatki naszym oczom ukazała się wielka, stosownie do ilości mieszkańców bloku, skrzynka
pocztowa, cała zastawiona maskotkami. Przy niej stała dość duża kobieta w niebieskim fartuchu i
trzymała się pod boki z nieufności patrząc jak przemykamy jedno za drugim do windy. Cel – ostatnie
piętro. Widok był niesamowity, zarówno ten za oknem jak i ten przed nim. Za oknem podobne
mrówkowce, śmietniki, wewnątrz zaś syf, brud, grafitti, obdrapane mury i zardzewiałe metalowe
elementy. Odór moczu na schodach, puste butelki. Taki klimat.
Dalsza wycieczka prowadziła przez Pomnikowy Disneyland, czyli przez park, który
ochrzciliśmy tak ze względu na ilość monumentalnych pomników na jednym kilometrze kwadratowym
(w tym pomnik Robotnika i Kołchoźnicy oraz Pierdząca Rakieta), prosto do muzeum kosmonautyki. W
Marta Kociszewska
[email protected]
muzeum lekkie nudy i wielka propaganda zasług ZSRR, mnóstwo łazików, sputników i... wypchane
Biełka i Striełka, czyli suczki wystrzelone na orbitę okołoziemską 19 sierpnia 1960 roku w radzieckim
satelicie.
Na koniec dnia Uniwersytet Łomonosowa, czyli kolejny prawie nasz Pałac Kultury. Prawie, bo
ten jest kilka razy większy i jeszcze bardziej "wypasiony" - to największa ze wszystkich Siostra Lenina.
Majestatyczny, bogato zdobiony, robi wrażenie, a obejście go zajmuje dobrych kilkadziesiąt minut.
Biada studentowi, który pomyli sale wykładowe i trafi do przeciwległego korytarza. Pokonanie drogi
do właściwego audytorium musi na pewno zajmować nie mniej niż czterdzieści minut...
Hitem dnia okazał się jednak... Sklep spożywczy. Jego wystrój przyćmiewa nawet naszą Salę
Kongresową - ma na ścianach obrazy, złocone kolumny, rzeźby, kryształowe żyrandole. Klasa sama w
sobie, sklep chyba dedykowany nowym russkim, bo zaspokoi wszystkie snobistyczne wymagania.
I w bani byliśmy. Tak, poszliśmy do ruskiej łaźni. Serio, serio! Szukając budynku trafiliśmy do
jakiejś mało urodziwej dzielnicy, pod obskurną furtkę w obskurnym murze. W środku znajduje się
łaźnia, którą za jedyne 1100 rubli (około 100 zł) można wynająć na godzinę. Albo i więcej. Całą,
niezależnie od ilości osób. W pakiecie jest sauna, jacuzzi z lodowatą wodą, bilard i skórzana sofa w
pokoju ze sprzętem stereo. Całe dwie godziny zażywaliśmy na zmianę lodowatej kąpieli w bąbelkach i
gorącej sauny. Poezja! Na koniec kilka partyjek bilarda w kostiumach kąpielowych dopełniło całości.
Zabrakło tylko osławionych witek brzozowych do smagania się po plecach.
Po saunie spacer. 17 kilometrowy. W poszukiwaniu suwenirów. Przez moskiewskie parki,
osiedla i zaułki, warsztaty samochodowe, błoto i podejrzane targowiska. Było długo, daleko i coraz
bardziej zimno. Jak to podsumował Marcin "Ja już nawet nie chcę piwa, ja chcę żeby to się już
skończyło..."
Ostatni dzień w mieście rozmachu był przeznaczony na tzw. ostatki, czyli obejście tego, czego
wcześniej zobaczyć nie zdążyliśmy. Warunki trudne, bo od rana mróz i zamieć śnieżna.
Start na pl. Czerwonym, który rano już świecił pustkami - zniknęła scena, bramki, policji ani
śladu. Pięknie, czysto, cicho. Wreszcie mogliśmy wejść do Mauzoleum zobaczyć trupa Lenina. Latem
podobno stoi się w kolejce ponad dwie godziny, nam zajęło to w sumie 15 minut. Na wejściu
oczywiście obowiązkowa kontrola jak na lotnisku. Kręty korytarz, co krok żołnierz, a na środku
Towarzysz Lenin w szklanym pudełku. Wołodia wygląda te kilkadziesiąt lat po śmierci całkiem nieźle,
jak żółta woskowa lalka z mocnym make - upem. Troszkę mu tylko paznokietki sczerniały. I słabo mu
klatkę piersiową watą wypchali, bo się nieco zapadła. Raz na rok ciało jest wyciągane i przez kilka
tygodniu balsamowane, odświeżane, dzięki temu może przetrwać w tym stanie około 100 lat.
Po Mauzoleum próbowaliśmy wejść do Teatru Bolschoy, ale niestety bez biletu to se ne da, a akurat
grali jakiś spektakl.
I nadszedł wreszcie czas na rajd po tych najpiękniejszych stacjach metra. Hasło przewodnie
wyjazdu ("mają rozmach...") znów okazało się być słuszne. Witraże, freski, rzeźby, pomniki, plafony,
Marta Kociszewska
[email protected]
popiersia. Socjalizm na bogato!
Na koniec shopping w GUMie. To chyba najpiękniejsze centrum handlowe, doprawdy nigdy wcześniej
nie czułam się jak biedak w mojej bluzie dresowej, legginsach i niezbyt czystej po trudach zwiedzania
kurtce. Ale onieśmielał tylko wystrój, mój żebraczy wygląd wcale nie przeszkodził eleganckim
hostessom wręczać mi pachnące karteczki i zapraszać do sklepów, w którym apaszka kosztuje tyle, co
moje półroczne wyżywienie i opłaty za rachunki.
Najwięcej radości sprawił nam suwenir Marcina. Magnes ze zdjęciem Putina zmieniającego się
w Miedwiediewa. Najlepiej wydane 40 rubli przez cały wyjazd. Moment, kiedy przy twarzy
Miedwiediewa pojawiają się uszy Putina - bezcenny!
Pobyt w Moskwie dobiegł końca. Zanim w telegraficznym skrócie opiszę Petersburg, czas na
moskiewskie ciekawostki:
1.
Ryby, suszone przekąski do piwa spożywane z apetytem przez Rosjan są niewypatroszone i
jedząc je trafiasz na serduszko, wątrobę i inne organy. Do tego śmierdzi to jak plankton i ten zapach
zostaje na rękach przez cały dzień. Trzeba się potem myć domestosem.
2.
O ile znalezienie knajpy to wyzwanie, to apteki są na każdym kroku. Zupełnie jakbyśmy byli na
turnusie w sanatorium.
3.
Rosja wciąż stwarza złudne miejsca pracy. Otóż, przy schodach ruchomych w metrze, na ich
górze i dole, siedzi w budce pan lub pani i... patrzą na te schody. Serio, tylko to. Po co? Tego nie wiedzą
chyba nawet oni.
4.
Rosjanki wcale nie są takie ładne. Do tego ubrane tak, jakby właśnie wybierały się na chrzciny i
to w latach 90tych. Koronki, kwiaty, perełki, moherowe bereciki, a najlepiej wszystko to naraz. Niestety,
chłopcy również nie są zbyt przystojni...
5.
Dziewięciopasmowa jezdnia jednokierunkowa w centrum? Oczywiście! To przecież Moskwa!
6.
Moskwa jest tak duża, że z jednego jej końca na drugi jedzie się 2 tygodnie koniem lub tydzień
ładą.
7.
Znaki ostrzegawcze przed wiewiórkami są większe niż te ostrzegające przed łosiami.
8.
Na schodach w centrum handlowych można stać, ale nie można siadać, bo ochroniarz krzyczy.
9.
Kierowcy są najbardziej niecierpliwi na świecie. Jak ktoś się przed nimi wlecze, to krzyczą "job
twoju mać" i wymijają na progach zwalniających, prawie wjeżdżając na zaparkowane auta.
10.
Od 18.00 całe miasto stoi w korku. Nawet osiedlowe uliczki są zatkane.
11.
Wejście do Mauzoleum Lenina. Wyobraźcie sobie teren otoczony barierkami. Między nimi
Marta Kociszewska
[email protected]
jedna przerwa. Ta przerwa przedzielona wzdłuż ciągiem kolejnych barierek, całość wygląda jakby do
wnętrza prowadziły dwie ścieżki. Na ich szczycie stoi groźny pan w mundurze. Podchodzimy z lewej
strony, pan mówi, że "wchoda niet". Pokazuje wejście z prawej strony, cofamy się więc, okrążamy
barierki i podchodzimy znowu. Ten sam pan wpuszcza nas bez słowa. Poziom absurdu sięgnął
kosmosu...
Rosjanie mają skłonności do anektowania wzdłuż nie tylko ziem. Regularnie podpierdzielali
12.
nam jedzenie z lodówki. Chleb szczególnie. Mamy podejrzenia, że denaturat przez niego przelewali.
Drzwi do pociągu w metrze zamykają się wtedy, kiedy maszynista chce, aby się zamknęły.
13.
Nieważne, że na peronie są jeszcze ludzie chcący wejść do wagonu. Gdzie tam, człowiek dostaje
drzwiami w bary i musi zostać i czekać na następne metro. Ale za to metro jeździ co minutę, z
dokładnością do jednej sekundy.
Moscow City to największy obecnie w Europie plac budowy. Powstaje tu naraz kilka drapaczy
14.
chmur. Przecież oni muszą mieć wszystko największe...
I jeszcze dwie garście nas, czyli...
Sklep.
Krzysiek: Marta, jak są jajka po rosyjsku?
Marta: Jajca.
Krzysiek: Dzieki. Excuse me, where is jajca?
Muzeum Kosmonautyki. Stoimy w bardzo długiej kolejce do wejścia.
Marcin: Siku mi się chce. Idę spróbować.
Po 5 minutach wraca.
- Nie można wejść bez biletu, tak mi ochroniarz powiedział. Życzę mu, żeby sam się kiedyś zeszczał.
10 minut później.
- No nie wytrzymam, idę powalczyć.
Wraca.
-Ej, słuchajcie, jaka akcja. Ten drugi mnie wpuścił, ale powiedział, że muszę mieć bilet. A wejście jest
dziś za darmo, więc na ciśnieniu poszedłem po darmowy bilet i wracam do ochroniarza. A ten teraz
mówi, że w kurtce nie wejdę. Mówię mu, że jest kolejka do szatni. Nic. To zdjąłem kurtkę, przewiesiłem
przez rękę i wtedy mnie wpuścił.
Marcin (patrząc na nieukończony, 20 piętrowy budynek) : a co to? Tego tu wczoraj nie było..
Marta: Bo to dziś rano zaczęli budować.
Marcin: Mają rozmach... Jak jutro będziemy wyjeżdżać, to będzie już cały.
Marta Kociszewska
[email protected]
Marta P.: Ja już nie mogę, czy ten kraj musi być taki śmieszny?
Ustalamy wyjście do jakiegoś klubu. Pomaga nam recepcjonista i podsuwa swoje pomysły.
Marta: Ale oni nas tam wpuszczą? W takich ciuchach?
Marcin: Właśnie, w dresach, adidasach...
Recepcjonista: Katiusza! Face control tam jest?
Odcinek 2 - Saint Petersburg
Drogę do Petersburga lokalnym pociągiem trzeba przeżyć. Tak jak my kupić bilety w 3 klasie i
spać w przedziale z Mongołami...
Kłamię, w tym pociągu nie ma przedziałów. Kuszetki wiszą ciasno obok siebie, a wszystkie
mają dostęp do wspólnego korytarza. Są bardzo wąskie i bardzo krótkie, te na górze dodatkowo są
zabezpieczone linkami, które mają chronić przed wypadnięciem. Każdy dostaje komplet pościeli i koc,
choć my koców nie używaliśmy z uwagi na wątpliwą regularność ich prania. Każdym wagonem
opiekuje się pani Wagonowa, u której można kupić kawę lub herbatę w szklance ze srebrnym
koszyczkiem. Posnęliśmy chyba od razu, stukot kół i choroby pomogły w odpłynięciu.
Petersburg powitał nas mrozem i wiatrem, co podobno o tej porze roku jest normalnym
stanem rzeczy. Znieśliśmy graty do hotelu i ruszyliśmy na miasto. Spacer Ogrodem Letnim, wybrzeżem
Newy, tułaczka po uliczkach. I wreszcie... Ermitaż.
Ermitaż jest dla cudem świata. Chyba nigdy patrząc na coś nie miałam ochoty popłakać się z
zachwytu. Przepiękne sale, pełen przepychu wystrój, a w tym wszystkim rzeźby, obrazy... Rubens,
Renoir, Monet, Picasso, Cezanne... Mnóstwo cudów w cudzie. Gdyby poświęcić na obejrzenie każdego
eksponatu 2 minuty, zwiedzenie Ermitażu zajęłoby ponoć prawie 10 lat. My mieliśmy niecałe 3
godziny...
Petersburg jest miastem jakich wiele, niska zabudowa, kolorowe kamieniczki, mosty nad
kanałami., kojarzy się z Amsterdamem. A jednak potrafi niesamowicie zauroczyć. W porównaniu z
Moskwą jest jak wizyta u babci, podczas gdy Moskwa to skok na bungee, ale to chyba ten spokój tak
urzeka...
The End
Wyprawa dobiegła końca. To był wyjazd, jaki się trafia raz na sto. Nie bójcie się Rosji. To świat, w
którym absurd czai się za każdym rogiem, ludzie są szaro ubrani i jakby wyjęci z podręcznika do
historii z lat 80'tych. To świat, w którym zjecie najlepsze w swoim życiu naleśniki z białym serem i
najgorszą zupę z kurczaka, w którym nie opłaca się jechać jedną stację metrem, bo spacer trwa krócej
niż zjazd schodami w dół. To świat, w którym turysta jest rzadkością, a jak już w nim zagości, to jest
Marta Kociszewska
[email protected]
legitymowany przy każdej okazji. To świat, w którym każdy ma pracę, wódkę sprzedaje się od razu w
kieliszkach, papierosy kosztują 5 zł, Pałac Kultury jest na każdym kroku, a Lenin jest wiecznie żywy.
Nie bójcie się Rosji, bo całe jej piękno tkwi w tym, że jest właśnie Rosją.
Marta Kociszewska
[email protected]