Brazylia po raz trzeci. 140 KB Pobrań

Transkrypt

Brazylia po raz trzeci. 140 KB Pobrań
1
[Druk: „Przewodnik Katolicki” 16(1963), s. 204-205.]
Brazylia po raz trzeci
3 lutego, godz 1310. Czteromotorowy odrzutowiec linii „Alitalia Caravelle” uwozi
mnie z Rzymu do Paryża. Lecimy na wysokości 9000 m z szybkością 800 km na godzinę.
Pod nami Morze Śródziemne, a potem górskie łańcuchy Alp. Po godzinie lotu zapowiedź
z kabiny pilota: „Po lewej stronie mijamy najwyższy szczyt Europy - Mont Blanc”.
Oczom naszym ukazuje się olbrzymi masyw granitu, cały pokryty śniegiem. Skąpany
w blaskach słońca, wygląda majestatycznie, wyzywająco. Jeszcze 50 minut lotu
i „Caravelle” ląduje miękko na lotnisku Orły koło Paryża.
Dziesięć dni wśród rodaków naszych w departamencie Pas-de-Calais i pięć dni
w Zagłębiu Ruhry. I znowu na lotnisku Orły. Jest 19 lutego, godz. 2100. Za godzinę odlot
do Brazylii. Pasażerowie zbierają się w wielkiej poczekalni. Słychać już prawie wyłącznie
język portugalski. Głośniki zapowiadają odlot samolotów w kierunku Maroka, Połud.
Afryki, Indii i Japonii. Przychodzi kolej na nas. Wśród mroźnej zawiei śnieżnej, przy
świetle reflektorów wchodzimy do samolotu DC 8, linii „Panair do Brasil”. Pasażerów
120, załogi 11 osób. Siadam w wygodnym fotelu. Obok mnie student Christian Korner,
Brazylianin niemieckiego pochodzenia. Studiuje na politechnice w Krefeld. Jedzie na
wakacje semestralne do swych rodziców w Brazylii. Rozmawiam z nim łamaną
portugalszczyzną. Pragnę odświeżyć moje wiadomości z tego języka. Zdobyłem je 33 lat
temu, kiedy to na mule dwukrotnie przemierzałem Brazylię szlakiem naszych
pielgrzymów.
Godz. 2200. Zawyły 4 potężne silniki. DC 8 nabiera rozpędu na pasie startowym.
Potem Paryż, 6 milionowa stolica Francji, pozostaje za nami. Samolot wzbija się na
wysokość 11300 m. Szybkość 940 km na godzinę. Nic dziwnego, że za dwie godziny
lądujemy w Lizbonie, stolicy Portugalii. Wysiadamy, by rozglądnąć się po dworcu
lotniczym. Jest ciepło. Wiosna tu w pełni. Chcę wysłać kartki do kraju. Brak mi pieniędzy
portugalskich na zapłacenie znaczków Podchodzi do mnie młodzieniec i uiszcza zapłatę za
znaczki. Jaki to piękny wyraz chrześcijańskiej miłości. Z Lizbony już tylko skok do
Brazylii. DC 8 szybuje spokojnie nad oceanem. Jest już po pół nocy. Pasażerowie drzemią
w wyciągniętych fotelach. Mnie trudno zasnąć. Patrzę przez okno. Niebo wyiskrzone
gwiazdami. Przyświeca jasna tarcza księżyca. Pod nami olbrzymia ciemna plama.
To Atlantyk, tajemniczy, grożący swymi przepastnymi głębinami. Są na pokładzie pasy
ratunkowe. Lecz na cóż by się przydały na wypadek awarii? Silniki na szczęście pracują
spokojnie. Raz po raz wydobywają się z nich iskry, wyglądają jak robaczki świętojańskie
Opiece Matki Najświętszej, Królowej Oceanów polecam siebie i moich towarzyszy.
2
Stewardesa ponownie cofa wskazówki zegara Już mamy 4 godziny różnicy
z czasem zachodnioeuropejskim. Zaczyna świtać. Z wzruszeniem spoglądam na niebo.
Różowa plama zamienia się w jasne rubiny. DC 8 obniża lot. Widać morze A potem na
horyzoncie wyrastają świetliste punkciki, co lekko majaczą we mgle. Tak, to już ląd,
to już Brazylia. Aż się wierzyć nie chce. Kiedyś ponad dwa tygodnie płynęliśmy okrętem.
Dziś nowoczesny samolot w 9 godzinach przeskakuje Atlantyk.
Lądujemy w Recife. DC 8 musi odetchnąć nabrać paliwa. I pasażerowie chętnie
opuszczają ten podniebny pojazd, by rozprostować kości. Mimo porannej godziny
termometr wskazuje 28OC. Pocę się niesamowicie. Ciążą mi swetry i lniane koszule, tak
bardzo przydatne jeszcze wczoraj w Paryżu. Recife, jest stolicą stanu Pernambuco. Liczy
pół miliona mieszkańców. Wspaniałe, nowoczesne budowle. Ludzie mienią się różnymi
odcieniami skóry. Biali, metysi, mulaci, murzyni żyją zgodnie między sobą. Kolorowi
ludzie, kolorowe domy, kolorowy świat. Obok bogactwa nie brak tu nędzy. Źle ubrany
człowiek wyciąga ku mnie rękę: „Padre, esmolinha, por amor de Deus, esmolinha - Ojcze,
drobną jałmużnę, na miłość Boga, drobną jałmużnę”. Spoglądam w jego zmęczone oczy,
tkwiące w głębokich oczodołach. Daję mu kilkadziesiąt cruzeiros. Wierzę, że te oczy
mego współbrata w Chrystusie zasługują na zaufanie.
Lecimy jeszcze dwie godziny wzdłuż wybrzeży pięknej i bogatej Brazylii.
Pod nami to błyszczący niezmierzony ocean, to znowu te ogromne przestrzenie lądu
brazylijskiego. I myślę sobie, ile tu jeszcze miejsca na ludzi. Jak śmieszną wydaje się
myśl, że ludziska wydzierają sobie ziemię, kiedy gdzie indziej jest jej pod dostatkiem.
Warto przypomnieć, że obszar Brazylii wynosi 8 516 000 km2. Jest więc 27 razy większy
od Polski. Brazylia liczy jednak tylko 70 milionowy mieszkańców.
Niedługo wzrok nasz ślizga się po zatoce Guanabara. Widać błyszczące szczyty
Gór Organowych. Widać Paod’Assucar, Głowę Cukru i słynne na cały świat Corcovado.
Na nim wyraźnie odcina się pomnik Chrystusa Odkupiciela, ustawiony na szczycie.
Okręty wyjeżdżające z portu wyglądają jak zabawki dziecięce. Czteromilionowe Rio
de Janeiro, miasto wiekuistej wiosny, wita nas malachitem swych ulic, swymi
niebotykami, bogatą roślinnością podzwrotnikową. Mój sąsiad pyta o wrażenie. „Uma
vista esplendida, brilhante” - odpowiadam. Widok naprawdę wspaniały, oszałamiający.
Z lotniska Galean jadę do opactwa O.O. Benedyktynów. Samochód mknie wzdłuż
wybrzeży zatoki. Na plaży pełno ludzi wypoczywających pod barwnymi parasolami.
Wielu szuka ochłody w morzu. Nareszcie docieramy do zacisznego klasztoru na wzgórzu,
wznoszącego się tuż nad zatoką. Z przyjemnością wyzbywam się całego balastu odzieży
zimowej. Przez okno otwarte dochodzi mnie śpiew ptasząt z ogrodu klasztornego.
Melodyjnie śpiewają tangary, bławatniki i bemtevis. Obok okna przelatują wielkie motyle
o skrzydłach malowanych purpurą, srebrem i złotem. Za chwilę staję przy ołtarzu,
by złożyć Bogu Najświętszą Ofiarę. Pragnę podziękować za szczęśliwy lot.
3
A czasu Przemienienia wydaje mi się, że tangary jeszcze głośniej śpiewają,
że jeszcze głośniej szumią pióropusze palm, mimozy i takuary. Cała przyroda wysila się,
by razem ze mną wyśpiewać hymn dziękczynienia na cześć Twórcy wszelkiego
stworzenia.
Wychodzę do miasta. Nie mogę rozpoznać dawniejszego Rio. Był tu wówczas
przed laty jeden tylko wysokościowiec tuż przy porcie, własność dziennika „A Noite”.
Dziś tu setki budynków olbrzymów, supernowoczesnych budowli, o wspaniałych liniach
i kształtach. Jaskrawe słońce wystraja domy, place, zieleńce w fantastyczne kolory.
Na ulicach oszałamiający ruch. Fala ludzka przelewa się to w jedną to w drugą stronę.
Nie ma tu jednak tej brutalnej gonitwy za pieniądzem, która tak bardzo [s. 204] uderza
w innych krajach. W Brazylii obowiązuje jako główna cnota „paciencia” - cierpliwość.
„Nie zarobi się dziś, to zarobi się jutro; wszystko i tak dobrze się ułoży” - rozumują
Brazylianie. Polaków w Rio de Janeiro około 4 tysięcy. Jest to niedużo, na liczbę
300 tysięcy, mieszkających w całej Brazylii. Odwiedzam znajomych. Niektórych z nich
poznałem w czasie mych dwóch pierwszych podróży. Naogół trzymają się dobrze.
I materialnie dobrze im się powodzi. Mają jednak wiele braków i potrzeb duchowych.
To samo dotyczy jeszcze w większej mierze katolików Brazylii, jak również całej
Południowej i Środkowej Ameryki.
Odwiedzam centralę zakonów męskich przy Avenida Rio Branco 131. Rozmawiam
z O. Thiago, przewodniczącym centrali. „Dla życia religijnego w Brazylii i całej Ameryki
Południowej problemem Nr 1 jest brak kapłanów” - mówi O. Thiago. „Na 180 milionów
katolików na tym obszarze jest tylko 28 tysięcy kapłanów. Jesteśmy wam niezmiernie
wdzięczni za to, że wasi kapłani do nas przyjeżdżają. Wprawdzie opiekują się oni głównie
Polakami, ale i nasi obywatele korzystają często z ich pomocy”.
Tu na 9 piętrze wspaniałego gmachu, przy tej najważniejszej arterii miasta,
uświadomiłem sobie ponownie wielkie posłannictwo Towarzystwa Chrystusowego
dla Wychodźców: Przygotować liczne szeregi kapłanów dla Polaków-katolików
rozproszonych po wszystkich kontynentach świata. Roztoczą oni opiekę duszpasterską
i kulturalną nad swymi rodakami za granicą. Równocześnie oddadzą wielkie usługi
katolikom innych narodowości. Będzie to nasz - polskich Chrystusowców - wkład
w dzieło podniesienia duchowego i kulturalnego innych narodów.
Ks. Posadzy T.Chr.
Rio de Janeiro, w marcu 1963 [s. 205]