V, IV

Transkrypt

V, IV
8P0W1IOI11JI HISTORYCZKĘ.
D r.
A N TO N I
J.
ADASIAHISTORYEH
SERYA
TRZECIA.
V,
TOM
IV ,
XX.
TREŚĆ:
eftcm
'P'i-^2-0
&a lio&ie-fcg. — cfra$i
Ą io & a c & ty .
—
<$ede-n
&y£o 'na 'hz&sacłt wfazai-nwycU
*>
w iz -iw *
—
^ o o p o S a ^ -tw o
■na-y&ych
5/
WARSZAWA.
KTalrład
G-ebetłinoi-a
1882.
i "VS7"olffa.
«% r
dSKU
.
.
.
-
,
Kraków. — Druk Wl. L. Anczyca i Spółki.
»
,
TRON KSIĄŻĘCY ZA KOBIETĘ,
opowiadanie z XVI wieku.
O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e . T . I I .
l
I.
Granicznicy i granica.
Odrębne cechy nosiły kresy multańskie w drugiej po­
łowie XVI stulecia. Nieludno tu było — jednak gwarno:
prace kolonizacyjne; nie bacząc na przeszkody zewnątrz sta­
wiane, szły dalej; posłannictwo pługa nie ustawało. Ziemia­
nie wytrwali posuwali się ku południo-wschodowi, obowiąz­
kiem i poświęceniem gnani w step bezludny. Nie stało się
jeszcze podówczas m odą, a bardziej spekulacyą, osiedlać
pustkowi, zasiewać wioskami i futorami zagarnionych płasz­
czyzn. Obrona granic jasno stała wypisana na sztandarze
hufców ziemiańskich.
I nie mogło być inaczej: polityka Turcyi uwydatniła
się w tym półwiekowym okresie, rzekomo dobrze względem
Polski usposobiona; ciągle wszakże przeciw niej słabych
a drapieżnych swoich podburzała lenników. Ztąd na wyżej
rzeczoną dobę najdotkliwsze przypadały n apady: liczono
bowiem sześć większych czambułów (w 1566, 1567, dwa
w 1575, w 1582 i w 1589). Co do strat, były one w XVI
stuleciu najogromniejsze: według relacyi Brzyskiego w 1567
rachowano 6,078 „ludzi pospolitych1* do niewoli wziętych,
1*
4
351 wsi spustoszonych, 114 pasiek, 1,808 stogów zboża,
a bydła rozmaitego przeszło 250,000 sztuk. Jeszcze straszliw­
szy był drugi pogrom w 1575, po ucieczce Henryka Walezego; rabusie plondrowali wzdłuż kresów multańskich przeszło
dwa miesiące jeszcze (wrzesień i październik). Oto jak tę
smutną chwilę maluje Stryjkowski: „Okrom pobitych sta­
rych ludzi i małych dziatek, ludzi chrześciańskich 55,340
wywiedli w niewolę, a koni i klacz 150,000, bydła roga­
tego 500,000, owiec 200,000, oprócz innych łupów — szat,
złota, srebra, skarbów, także rozmaitych statków domowy eh. “
„Podczas napadu w 1582 r. wiele domów szlacheckich, mówi
Bielski, pobrali. “
Straty więc, ja k widzimy, były olbrzymie, a jednak
nie wstrzymywało to ziemian; niebezpieczeństwo podwajało
w nich żądzę osadnictwa, z pieśnią wesołą dążyli na zagro­
żone stanowisko. Szczęśliwe i błogie rządy dwóch Zygmun­
tów, stanowiące złotą w dziejach naszych epokę, wydawały
obfite owoce. Rzeczpospolita słynęła z bogactw. Relacye
cudzoziemców mogą nawet za świadectwo posłużyć. Bernardo
Bongiovani biskup kameryński, opisujący w 1560 r. dwór
Zygmunta Augusta, dziwi się przepychowi, jaki tu zastał ;
stajnia królewska liczyła 2,000 koni, zbrojownia zawierała
kosztowne zabytki, a jedna zbroja przedziwnej roboty, od­
znaczająca się kunsztowną rzeźbą, miała wartości 6,000
szkudów; wielebny prałat cenił odzież królewską na 80,000
szkudów złotych, klejnoty na 1,130,000 szkudów. Srebra, oprócz
używanego na dworze, liczono w skarbcu 15,000 funtów: „Wi­
działem, woła Włoch rozentuzyazmowany, tyle klejnotów, ile
w jednem miejscu zgromadzonych znaleźć nie spodziewałem
się, z któremi weneckie i papiezkie nie mogą iść w porównanie./1
Bogaty był król, bogaci byli panowie, dostatek wielki
i w średnim stanie; przy ofiarności więc rycerstw a, rychło
się wszelkie szczerby zapełniały.
5
Rabusie; czy byli to „przebiegli Tatarowie,“ czy też
„zdradliwa Wółosza,“ długo nie popasali w pogranicznych
polskich prowincyach — odpór im bowiem dawali wojownicy
nasi. Dość powiedzieć, że w tej epoce przypadało hetmaństwo w. kor. Mikołaja Sieniawskiego, Jerzego Jazłowieckiego. Mikołaja Mieleckiego i Jana Zamojskiego; dość po­
wiedzieć, że i hetmaństwo polne, niedawno powołane do
bytu (od 1539), znaczyło niemało na kresach; a tenże nie­
zliczony poczet rotmistrzów, z hufcami husaryi, petyhorców
i Czeremisów gotowych na każde w ezw anie; a owiż staro­
stowie kamienieccy i lwowscy, bitni i butni, a czujni i na
każdy rozruch nieprzyjacielski dający posłuch nieustanny.
Pod takiemi auspicyami lud śmiało krajał żyzne płasz­
czyzny, a drobiazg szlachecki, rozmiłowany w pracach rol­
nych, przepadający za rzemiosłem rycerskiem, kroczył na­
przód, nęcony czarem niebezpieczeństw i przygód najróżnoliczniej szych.
To też nie należy się dziwić temu, że Niesiecki podaje
w tem półwieczu, przeszło sześćdziesiąt rodzin, do uprzywi­
lejowanego należących stanu, osiadłych na kx-esach; wszystko
to byli ubodzy ziemianie, jedni zagospodarowywali się na
darowiznach królewskich, inni na wioskach należących do
wygasających domów, co przy nieoględnem szafowaniu, bar­
dzo często się u nas zdarzało. Zeszli wówczas z w idow ni:
Ryńscy, Świerszczowie, Buczaccy, Czuryłowię, Maleszyccy,
Chodorowscy, Jarmolińscy, Papiezcy; jeszcze inni przybysze
nabywali spuścizny po Kmitach, Odrowążach, Firlejach, w y­
cofujących się wskutek nieprzewidzianych wypadków z po­
cztu ograniczników." Nowi kolonizatorowie, przy dobrej
woli, o lada jakim grosza zapasie i odwadze rycerskiej, roz­
szerzali rychło granice swoich posiadłości; dość tu wspo­
mnieć Zborowskich, Tarłów, Tarnowskich, Sienieńskich,
a przedewszystkiem Mieleckich, Jazłowieckicli, Herburtów
6
i Sieniawskich. Zasługa ostatnich czterech rodów, tu u nas,
w XVI stuleciu, takaż sama, jak w dobie następującego po
niem półwieku Koniecpolskich, Potockich i Kalinowskich.
I ci i tamci nawoływali do zaludnienia, sami świecąc
przykładem i zachętą dla drugich. Herburtowie naprzykład
zamek w „Podkamyenczu“ przeistoczyli na miasteczko Podkam ień; a na pamiątkę Felsztyna należącego do nich w zie­
mi Przemyskiej, założoną na Podolu osadę także Felsztynem
nazwali. Sieniawscy chcąc uczcić gniazdo rodu, Sieniawę
nad Sanem, kiedy przyszli do znacznej fortuny, z „Brzezian“
(Brzeżany), Złoczowa, Pomorzan, Oleska posuwając się wzdłuż
linii granicznej, nabyli Balin i Międzybórz w ziemi Kamie­
nieckiej położone, i ku pamięci potomków na nizinach po­
dolskich wznieśli osadę Starą Sieniawą nazwaną, bo stary
hetman był jej założycielem. Tuż obok stanął Mikołajów,
także od imienia tegoż hetmana; na ostatniej zaś, najbar­
dziej ku pustkom ukrainnym wysuniętej placówce — Gra­
nów, bo tak się ich nazywali przodkowie. Toż i Mielecki
dużo pięknych włości na Rusi posiadał; jedna z nich zwała
się Uściem, bo rozsiedli się tam kędy rzeka Knehenia wpada
do Dniestru; z czasem zaczął nabywać uroczyska położone
na południu od Kamieńca, i tutaj — na samych kresach,
jakby na urągowisko wołoskiemu szlakowi, tuż przebiega­
jącemu, osiedlił kilkadziesiąt rodzin włościańskich, osadę
nazwał także Uściem, bo u jej stóp Smotrycz rzuca się
w starego Tyrasu objęcia. I mamy dotąd dwa Felsztyny,
dwie Sieniawy, dwa Uścia —= i dużo innych wiosek, za­
wdzięczających tożsamość nazwy okolicznościom wyżej poszczególnionym.
Otóż nowi kolonizatorowie dźwigali zadanie nielada;
dążeniem ich było, gęstą siecią wiosek i przysiółków osadzić
granicę, ale osadzić tak, żeby w wypadku niebezpieczeństwa,
mogły one sobie wzajem podać rękę pomocy, siłą zaimpo­
7
nować rozbójniczym hordom. Ale że w chatach wieśniaczych,
w domkach pod słomianą strzechą, trudno się oprzeć nawale,
więc pośród nowo powstałego sioła wznosił się dwór obron­
ny — zameczek o ścianach kamiennych, ogrodzeniu skarpami
podpartem, zwodzonych mostach, wałach i nasypiskach zie­
mnych , a gdzie woda się znalazła, tam i wody użyto dla
utrudnienia przystępu nieprzyjacielowi. Takich zbrojnych
placówek siła u nas powstało w XVI stuleciu; nie chowały
się one w jarach, nie rościły pretensyi do znaczenia niezwy­
ciężonych warowni, odpowiadały zadaniu — a to było do­
raźne, czasowe. Ustawione na wysokich pagórkach, impono­
w ały okolicy; z wieży strażniczej takiego posterunku obej­
rzeć mogłeś kaw ał św iata, i to dziwnie pięknego świata.
Dziś, po trzech w iekach, niewiele zostało z tych czasów
pamiątek; a jednak i te resztki świadczą o wysokiem po­
czuciu -piękna, jakiem się nasi odznaczali przodkowie. Weźmy
choćby Czarnokozińce dla przykładu. Na olbrzymiem wzgó­
rzu widnieją czarne mury, niegdyś biskupów kamienieckich
schronienie; sążniowe ściany z szarego piaskowca, nad urwi­
stym jarem, otulone dzikiego bluszczu uściskiem — i teraz
grozą przejmują. Z wydrążeń, kędy były wprawione małe
okienka, a może paszcze wyglądały arm atnie, widzisz całą
nadzbruczańską kotlinę, cudownem odznaczającą się położe­
niem: rzeka wybiega jakby z pod stóp twoich; nad nią gę­
ste osiadły wioski we wdzięcznej drzew zieleni ukryte; na
lewo łańcuch gór — odpryski Miodoborów; na prawo bie­
gnie płaszczyzna złotym kłosem wszelakich zbóż strojna;
na krańcu zaś, kędy oko zasięgnie, rąbek ciemny — to lasy,
dziś już przetrzebione, a dawniej we wspaniałe puszcze roz­
rosłe . . . Tchnij w te mury życie, w poważnych komnatach
,
rozporządkuj wszystko, jak było przed wiekami, a potem
nie będziesz się dziw ił, że ów przyjaciel Batorego biskup
.Biało brzeski, tak piękne m ow y powitalne mógł wśród tego
8
zacisza układać; że inny pasterz kamieniecki, ks. Piasecki,
tutaj rozpoczął opowieść dziejową „ Chronica g e s t o r u m która
tyle zarzutów, a razem tyle pochwał zjednała u współcze­
snych, która czyta się jak najciekawsza gawęda, choć o po­
ważnych rzeczach traktuje.
Ziemianie, ku obronie własnej, trzymali w zameczkach
roty zaciężne i poczty zbrojne, od kilkudziesięciu do kilku­
set ludzi. Sieniąwski w Międzyborzu 1,000 piechoty miał na
zawołanie; starosta żygwulski Stanisław Stadnicki, ów „djabeł łańcucki/1 zawsze przy boku swoim liczył nieodstępnych
400 husarzów, 400 infanteryi i 200 kozaków, których, jak
sam powiadał — „płacił z ubogiego mienia, krwią rodziców
swych nabytego." Buczaccy liczne nadworne utrzymywali
chorągwie. Ale okrom tego — ludzie zamiłowani w rzemio­
śle wojennem, spływali na czele drobnych oddziałów z głę­
bin kraju, by straż pełnić graniczną; ze skromnym tytułem
rotmistrzów, przebiegali płaszczyzny kresowe, nadsłuchując
pilnie, kędy niebezpieczeństwo zagraża ziemi rodzinnej. . .
Niedawni osadnicy chętnie przyjmowali pod gościnną strze­
chę owych rycerskich przybyszów, pomni, że pod ich osłoną
bezpiecznie będą mogli około roli pracować. Wojewoda ru­
ski i podolski^ kasztelanowie lwowski; halicki i kamieniecki,
nadto starostowie tych grodów — to także naturalni obrońcy
Rzeczypospolitej od ściany multańskiej; tytuł w owej epoce
nie był czczym zaszczytem, obowiązywał on do opieki nad
mieszkańcami. Otóż w wypadku trwogi rotmistrze owi łą ­
czyli się z opiekunami przez strony wyznaczonymi. . .
Rotmistrzowanie weszło w zwyczaj przy Zygmuncie I,
a za rządów syna jego rozrosło się do olbrzymich rozmia­
rów. W r. 1515 rotmistrzuje jeden tylko Tworowski; w r.
1529 Sieniawski i Latalski. Dowódzcy takich partyzanckich
oddziałów, pierwsi rzucają się pod Oczaków, do gniazd białogrodzkich Tatarów wędrują; a już około 1570 r., w woj­
9
nie z W ołoszą, pełno podobnych występuje rotmistrzów.
Tak Jakób Jordan z Krakowskiego, ożeniony z Herburtówną,
osiadły w Halickiem , bierze udział w wyprawach wojen­
nych; o Kozielskim Macieju herbu Rola z Łęczyckiego, wspo­
mina zachwycony Bielski, że „pierwszy rotmistrz sławny na
Podolu przeciwko Tatarom.41 Kruszelnicki herbu Sas, był
z województwa Ruskiego. Mikołaj Herburt, syn kasztelana
przemyskiego, ledwie 19-letni młodzian, a już przywodzi
odważnej drużynie i ściera się na potęgę z Wołoszą. Stary
Marcin Czuryło, Rusin, przezornością i odwagą służył dla
innych przykładem. Marcin Dobrosołowski herbu Poraj, na
czele 70 ludzi, trzyma się w Chocimie długich parę miesięcy,
opędzając się dzielnie nieprzyjacielowi, i ustępuje z placu
tylko na wyraźny rozkaz hetmański. Gorący to był czło­
wiek, gwałtow nik, obeznany dokładnie ze sztuką puszkarską; podczas ekspedycyi połockiej (1579) dowodził on ar­
matą, działał śmiało, nie zawsze nawet króla słuchał, tak
dalece, że rozgniewany na niego Stefan Batory „do czekana
się porwał. “ Zygmunt Rożen herbu Gryf, miał tylko 36
ludzi pod sobą, a jednak najwięcej zdobył sztandarów nie­
przyjacielskich, i z pokorą je potem zawieszał w katedrze
krakowskiej. Stanisław Wydżga herbu Jastrzębiec, także
kawaler wielkiego animuszu, hufiec swój pięknie przyodziewał, jakby na urągowisko pohańcom, którzy zęby na te
świetne szaty ostrzyli. pBył i Stanisław Wolski w tej gro­
madce wojowników, bo gdzie to Wolskich nie spotkałeś?
rozrośli się w całej Koronie, 23 znaków herbownych uży­
w ali; ów na Podolu wsławiony Jelitczyk, w podeszłym
wieku, oręż złożywszy do pochwy, służył jako pisarz ziem­
ski kam ieniecki.. .
I czy tylko tyle? Nie chcemy przeciążać zbytecznie
naszej gawędy, — i tak owo tło główne, na którem zamyślamy
rozwinąć opowiadanie, zbyt sztywnie wygląda, ja k tkanina
10
złotogłowiu, w którą się przystrajali nasi przodkowie. . .
A jak tkanina owa służyła kilku jpokoleniom, tak i czyny
tej epoki całemu szeregowi późniejszej generacyi winny
były przykładem przyśw iecać... Powiecie, że na apologią
zakrawa, — tak — nie taimy tego : szlachta ówczesna na
apologią zasługiw ała... Późniejsza, podupadła moralnie, to
też i złotogłów zamieniliśmy na łachmany, pośród których
złote nitki jak niezwykłe przyświecają s trz ę p y ...
Ale nie dość było stać na rubieży i szablą odpędzać
najezdców; w epoce tych bojów nieustannych, sentencya
Starego Zakonu: oko za oko, ząb za ząb, — miała obszerne
zastosowanie. To też rycerze graniczni często płacili odwe­
tem : — za napad — napadem oddając z nawiązką. Bielski
pod r. 1539 już o tem wspomina: „Służebni, które król na
granicy zostawił dla obrony, wjazdy czynili do Wołoch,
i ztąd wygrali korzyści nie małe; Czernowce, Botuszany
i inne wsi i miasteczka w Wołoszech popalili, aż blizko
Soczawy." Wędrówki za Prut i w głąb koczowisk tatarskich,
stały się powszednią przechadzką.
Z biegiem lat to ciążenie ku Multanom, rozwinęło
w ziemianach inne zachcenie — polityczne; zaczęto się u nich
bawić w rozdawanie tronu hospodarskiego rozmaitym przy­
błędom; czy to hetman, czy wojewoda podolski, czyli też
obaj społem, przyjmowali na siebie odpowiedzialność za
rozdawnictwo, królowi i stanom donosząc dopiero o fakcie
spełnionym. . . Ztąd wyrodziła się z czasem swawola, wyla­
zły na plan pierwszy osobiste zachcianki i interesa; ale
w początkach jeno chęć okupienia spokojności kierowała
krokami naszych możnowładców; toż lepiej było mieć lenni­
ka, wszystko zawdzięczającego Rzeczypospolitej, więc zwią­
zanego z nią solidarnie, niźli wichrzącego, a więc nieprzy­
chylnego i czułego na podszepty Porty, ciężącej nad nim
zawsze zbrojną w stryczek ręką despotyczną.
11
Nie wszystek wprawdzie czas zaprzątała ziemianom
praca około pługa i obrony granic, wolne chwile poświęcali
oni nauce. W Skale mieszkał pod tę porę Stanisław Lanckoroński, „w różnych językach mąż biegły,“ nad książkami
żywot pędzący. Większość atoli paniąt ówczesnych, rozmi­
łowana w nowatorstwie, oddawała się z zapałem badaniu
„tajemnic herezyi,“ ja k się naiwnie Niesiecki wyraża. Było
to niejako modą w XVI stuleciu, nuncyusz apostolski Lippoman pisał w 1557 r .: „że szlachta zamiast bronić granic
państwa i złączonych z niem krajów, oddaje się czytaniu
zakazanych książek heretyckich... jakoż tak dalece zaraziła
się błędami różnych sekt, że w jednym domu napotkać mo­
żna trzy różne wiary. “ On to — dodamy nawiasem — do­
radzał Zygmuntowi Augustowi, „by kazał strącić ośm lub
dziesięć głów przedniej szych panów, którzy nie przestają
rozkrzewiać luterską wiarę w P o ls c e ...“ Król zbył śmie­
chem prałata, a ziemianie dowiedziawszy się o propozycyi
Włocha, jęli mu dotkliwie dokuczać; prosił ciągle w Rzymie,
by go co rychlej odwołano z Rzeczypospolitej !).
I na kresach multańskich nowe doktryny znalazły
spory poczet zwolenników; owszem krzewiły się tu swobo­
dniej, niekontrolowane przez nikogo. Mielecki, ówczesny wo­
jewoda podolski, a potem hetman w. k., chwycił się żarli­
wie „nowinek heretyckich;“ Sieniawski Mikołaj hetman w.
kor. także im hołdował; o nim to chwaląc jego zasługi,
woła nasz heraldyk z nieudanym smutkiem: „Pożal się Boże,
że oddaliwszy się od matki Kościoła prawowiernego, z nią
się nie pojednał." Zborowscy, Sienieńscy, Jerzy Jazłowiecki,
') Sam Lippoman jednak zaprzecza tej okoliczności w li­
ście z Łowicza d. 20 sierpnia 1556 r. do podkanclerzego ko­
ronnego ks. Jana Przerębskiego, ogłoszonym przez Rykaczewskiego w Relacyach Nuncyuszów Apostolskich. I, 20—23.
12
ożeniony z Jasłówną krajczanką koronną, „którą w niego
herezyą wmówiła żona/1 ale się je j, dodaje na pociechę,
„własne dzieci w yrzekły. . . 11 Nie było u nas na Rusi i Po­
dolu zamożniejszego dworu, zamku, gdzieby nie liczono zwo­
lenników nowej doktryny, — a propagatorowie jej Piotr
Paweł Wergeryusz, Jędrzej Frycz Modrzewski, Jan Łaski,
Stanisław Lutomierski, często spływali na kresy z celem
nauczania... Najgorliwszymi jednak wyznawcami augsbur­
skiego kultu b y li: Stadnicki starosta żygwulski i Jan Poto­
cki, pierwszy w Łańcucie, drugi w Paniowcach. Tamten
zbierał synody, szerzył żarliwie doktrynę, narzucał ją nawet
z pewną gwałtow nością; ten utrzymywał wyższą szkołę luterską, drukarnię, w której dzieła poświęcone poślubionej
idei odbijał. Jeżeli wszakże toleraneya jest cechą cywilizacyi, to na tej nie zbywało Polsce w XVI stulecia. Przeko­
nania religijne nie dzieliły ludzi na obozy nieprzyjacielskie;
pan „zarażony nowinkami/1 że zapożyczymy tego wyrażenia
u kronikarzy łacińskich, wcale nie prześladował księży ka­
tolickich, wspierał nawet świątynie do tego należące obrząd­
k u , jak również szanował przekonania ludu hołdującego
innemu wyznaniu, jak tulił w miasteczkach Ormian gregoryańczyków „skażonych błędam i/1 ja k sprawiedliwym był
dla „przewiernych11 Żydów i Tatarów na jego gruntach
o siad ły ch ... Kacerze tak dobrze walczyli pod sztandarem
polskim, jak czciciele Mahometa — Czeremisowie, rozsypani
wzdłuż kresów.
A nie darmo krwią dobrą szafowali „granicznicy :11
kraj godzien był krwi tej, — bo piękny, a żyzny i bogaty
był. Puszcz dostatek niemały; całe starostwa większe, jak
latyczowskie, barskie, lityńskie i chmielnickie, leżały w la­
sach, kędy krom sadów, chowano liczne pasieki. Miód po­
dolski posiadał nielada sławę jako napój: wyrabiano go
nietylko na miejscową konsumcyę, ale szedł 'do Wołoszczy­
13
zny, zkąd w zamian otrzymywaliśmy wino. Piwo podolskie,
słodkie a odurzające, chwali w swoich relacyach Fulwiusz
Kuggieri; toż i nad żyznością ziemi unosi się: traw a w chło­
pa, pszenicy tyle, że często marnie na pniu przepada; stad
niezliczone mnóstwo, barana tucznego „mniej niż za Juliusza“ (37 groszy) nabyć można było. A i zwierza wszela­
kiego podostatkiem; jeszcze w XVI wieku stada koni dzi­
kich uganiały się po stepach, a w ostępach leśnych cho­
w ały się żubry, niedźwiedzie, dziki, sarny; więc i łowom,
ulubionej ziemian rozrywce, czyniło się zadość. . .
Gościnność, jak i w całym kraju, wielka, — ztąd ni­
gdzie porządnej gospody, bo dwór szlachecki za gospodę
służył. Życie w zameczkach płynęło wesoło, przepych w nich
wielki — cywilizacya zachodnia i wschodnie zamiłowanie
zbytku podawały tu sobie r ę k ę ... Komnaty dywanami
perskiemi wysłane, na ścianach drogie makaty, na meblach
dębowych miękkie, strzyżone, a różnowzore kilimki; siedze­
nia nizkie a szerokie, ja k w „salamlikach“ baszów tureckich;
w alkowach kobiecych o jaskrawych barw ach, pełno świe­
cidełek i brzękadeł, jak u wołoskich bojarówien; obok maślacza, „dulczecy;“ obok energii, lenistwo; obok krępowanej
feruły tradycyjnej, żądze i zachcenia najrozmaitsze, ciągłe
pragnienie wschodniej, rozprzęgającej siły rozkoszy... Po­
śród letniej spieki, albo zimowej zamieci, dążąc po pustym
stepie do właściciela obronnego posterunku, rzuconego na
zagrożonej granicy, aniś się spodziewał, jaki świat ułud
i czarów czeka na ciebie pod sklepieniami ponurego za­
m eczku... Sług i koni tłumy, — „jeden szlachcic ma ich
sto i więcej,“ w drodze wszystko to towarzyszyło swemu
chlebodawcy, a ziemianie ruchliwi nieustanne odbywali po­
dróże o kilkadziesiąt mil, do krewnych i przyjaciół. Krewieństwo zaś w tym stanie rycerskim było powszechne; toż
weźcie wszystkie możniejsze domy na Rusi i Podolu, a prze­
14
konacie się, że powiązane one były z sobą co najmniej po­
winowactwa węzłami. . . W ślady panów szedł drobiazg
szlachecki, a za nim i lud km iecy; sąsiednie włości łączyły
stosunki „swojactwa.“
Nie było i tu bez warchołu — ludzie nie święci, więc
się i ziemianie spierali z sobą niekiedy; ale te nieporozu­
mienia należały do wyjątków. Tak przekazały nam dziejd
gorszące najazdy Stadnickich, Herburtów i Opalińskich;
snadź ich nie było więcej, kiedy tyle tylko w kronikach
tego okresu: a w iadom o, że kroniki ze skrzętnością mrówczaną podnosiły każdy najdrobniejszy rys szlacheckiego żyr
w o ta . . .
Takie jest główne tło obrazu, taki był ogólny stan
kraju w ciągu ostatnich dziesięciu lat panowania Zygmunta
Augusta. Sobkowstwo i prywata jeszcze do serc ludzkich
nie miały przystępu, a swawola i rozpasanie nie raziły
wobec ciągłego niebezpieczeństwa — tak, że zdanie dziejo­
pisarza o Podolanach, walczących we dnie i w nocy na
kopcach granicznych, czczej chwalby w sobie nie zawie­
rało .. .
II.
"Wołoszczyzna i w p ły w y na nią sąsiadów.
Jakże inaczej wyglądała sąsiednia kraina, rozścielająca
się tuż za Dniestrem! owa Wołoszczyzna, przez kilka wie­
ków związana z Rzecząpospolitą, kula u jej nóg, tyle nas
krwi i zachodów k o sztu jąca!... Od 1359 do 1699 r. bojo­
wało rycerstwo o prawa zwierzchnictwa nad kawałkiem
ziemi, który nic krom troski nie przynosił nigdy. Nie ba­
15
cząc na klęski, wyprawy szły jedna po drugiej; — a w nich
ginął kwiat ziemian, bez skargi i szemrania. „Wołoszczyzna
jest grobem Polaków11 (Yalachia tumulus Polonorum) — słu­
sznie powtarzali nasi ojcowie.
W początkach, kiedy mieliśmy do czynienia z samymi
lennikami, szło to jeszcze jako tako; ale od połowy XV w.,
kiedy rosnąca potęga turecka zaczęła oddziaływać na Wołoszę, wówczas jeszcze cięższe, jeszcze krwawsze składała
Polska ofiary. Za stratą ludzi, szły straty w ziemi: Pokucie
to wcielano do hospodaratu, to znowu do nas w racało; a ów
Szepiński powiat, z zamkami w Chocimiu, Czekuniu, Chmielowcu, niegdyś należący do Rzeczypospolitej, stracony został
na zawsze. Pierwiastkowo — królowie prowadzili na własną
rękę politykę w tej niewdzięcznej krainie. Od połowy XVI
wieku do połowy XVII stulecia możnowładcy kresowi —
„królewięta11 — na własnych ją barkach dźwigali: Sieniaw ski, Mielecki, Łaski, Zamojski, Potoccy — dużo tu mienia
zosfawili, dogadzając drobnym ambicyom. Jan III znowu się
zajął kwestyą m ultańską, marząc o utworzeniu udzielnego
księstwa dla jednego ze swoich synów. Załuski utrzymuje,
że marzenia te zbyt drogo kosztowały dobrego króla, —
stracił bowiem trzy całe armie i przeszło 100,000,000 zł.
A co dziwna, że jeszcze i Stanisława Augusta łudzono obie­
tnicą przyłączenia Multan do Rzeczypospolitej, chcąc tem
kupić sobie jego względy w czasie robót sejmu czteroletnie­
g o ... Słusznie też Święcki, tak skromny w swoich opisach,
woła z żałością głęboką: „O lasy Bukow iny! "gdyby soki
ożywiające drzewa wasze wycisnąć można było, wysączy­
łaby się z nieb jeszcze krew wytoczona tylu pobitychjjrzez
niewierną Woloszę Polaków!11
Dziejów tych, zresztą wcale nieciekawych, nie myśli­
my powtarzać; nie wiemy nawet, czy się dziejami nazwać
godzi summaryczne spisywanie panujących, z oznaczeniem
16
w pozycyi odpowiadającej nazwisku każdego: zabity, wy­
gnany, strącony ; w szeregu zalet: poturmak, ciemiężca, roz­
pustnik, rabuś. Takiemi bowiem przymiotami większość hos­
podarów odznaczała się w drugiej połowie XVI stulecia.
Stefan, Aleksander Lopusnano, Heraklides, Tornża, Dymitr
Wiśniowiecki, Bohdan Lopusnano, Iwonia, Petryło, Podkowa
i Jeremiasz Mohyła — oto szereg panujących, — z których
tylko Aleksander żywota na tronie dokonał; inni albo na
wygnaniu, albo zamordowani od Turków, czy od własnych
poddanych, albo pod mieczem katowskim na rynku lwow­
skim głowę złożyli. ..
Otóż jeden z dramatów, z tego właśnie okresu, chce­
my tu opowiedzieć. Nie zawsze bowiem żądza panowania
kierowała sprawami na tych wcale w poezyą nie okwitych
płaszczyznach; niekiedy i sercowe niepokoje odgrywały
w nich rolę niem ałą...
Ale słuchajcie — sami się na to zgodzicie!
W r. 1552 — Mikołaj Sieniawski hetman polny koron­
ny położył się obozem pod Jarmolińcami. Chodziły posłu­
chy, że Stefan hospodar wołoski, poturmak odznaczający
się okrucieństwem, gotuje się do napadu na ziemie kresow e;
należało więc dać mu odpór stosowny. Stary wojownik, na
czele licznego pocztu, podniósł się z pode Lw ow a, ciągnął
wzdłuż ziemi Przemyskiej, Halickiej, przez powiat Czerwonogrodzki, a wszędzie po drodze, braciom szlachcie, osia­
dłym w zameczkach, dawał znać kędy i z jakim celem wę­
druje. To też młódź ziemiańska podniosła się jak jeden
człowiek, i wkrótce ze dwudziestu rotmistrzów rozłożyło się
taborem w około obozu Sieniawskiego. Wesoło a gwarno
spędzono tu kilka dni sierpniowych: pogoda piękna, lud oko­
liczny uradowany z przybycia obrońców, znosił im żywność,
ugaszczał i błogosławił, śmielej już poglądając ku Dniestro­
wi, zkąd się spodziewano najazdu.
Hetman miał przy sobie parę wołoskich chorągwi. Za.
ciężne to wojsko od wieków znajdowało się w usługach
Rzeczypospolitej: żołnierz odważny — sami wygnańcy multańscy — słuchał swojej komendy i miał własnych dowódzców. Naturalnie; że ostatnich wybierano z bojarów, a stany
chcąc ich porównać w przywilejach z miejscowem rycer­
stwem, nadawały im indygenaty szlacheckie.
Sebastyan Cefali tak opisuje to wojsko w sprawozda­
niu złożonem Ojcu Św. w XVH stuleciu: „Wołosi, jest to
jazda złożona z ludu wołoskiego, dawniej podległego Polsce,
dziś Turcyi. Używana do podjazdów, niepokojenia nieprzy­
jaciela, dostania języka, lekko jest uzbrojona. Łuk, pałasz
i pistolety są jej bronią, niektórzy zamiast łuku mają kara­
bin, przedniejsi odziani siatką żelazną. Są to wielcy rabu­
sie, ale bitni. Liczba ich w całem wojsku nie dochodzi do
dwudziestu chorągwi. “ Patrycyusze multańscy chętnie się
do tej legii zaciągali, pewni, że ich ziemianie polscy przy­
garną w nieszczęściu; nieraz też dowodów współczucia do­
świadczali, nadawano im grunta, nie skąpiono grosza. Detronizowani hospodarowie, jeżeli się nie przeniewierzyli
Rzeczypospolitej, otrzymywali nawet starostw a: za dowód
służyć mogą obaj Mohyłowie, Łupułł i Kantakuzeno; lecz
nieposłuszni znowu, jak się już wyżej rzekło, szli pod miecz'
katowski.
Dowódzcą chorągwi multańskiej przy boku Sieniawskiego był Aleksander Lopusnano, bojar, od lat kilkunastu
w Polsce jako wygnaniec przebyw ający; przyjął on obyczaj
miejscowy, nawet się w końcu z Polką, Maryanną Garumchowską ożenił. Może mu się nigdy nie śniło o tronie, choć
Bogiem a praw dą, każdy mógł śmiało sięgnąć po mitrę
książęcą na Wołoszczyźnie: stronników lada przybłęda ła­
two sobie kaptow ał; tylko że na tym trónie utrzymać się
długo niepodobieństwem było. Lopusnano, powiadamy, nie
O p o w ia d a r .ia h is to r y c z n e T. I I .
2
18
miał żadnych pretensyj do korony, a jednak los zrządził, że
mu się ona nąjniespodzianiej dostała.
Bo właśnie, kiedy Stefan marzył o napadzie na Pol­
skę — bojarowie zręcznie a prędko go sprzątnęli; dowie­
dziawszy się zaś o pobycie Sieniawskiegó na kresach, - w y­
słali doń orszak zbrojny z 300 ludzi złożony, z prośbą o mia­
nowanie nowego hospodara.
Hetman w pierwszej chwili zawahał się. Pochlebiało
mu owo prawo rozporządzania tronem, ale miał nad sobą
k r ó la ... król jednak wówczas do Prus wy wędrował, —
gdzież tu słać gońca z zapytaniem — co czynić w ypada?
Z drugiej zaś strony, odzyskać wpływy nad lennictwem,
w ydarte przez Turków — było rzeczą bardzo ponętną. Więc
zaprosił do rady rotmistrzów obecnych w obozie. Piętnastu
ich zasiadło przed namiotem hetmańskim. Polanka podmiej­
ska, kędy dziś łan pszenicy porasta, stała się miejscem elek­
cyjnych popisów : stawił się bowiem na wezwanie Sieniawskiego ks. biskup Leonard Słończewski, jedyny senator w tej
okolicy przebywający; przyciągnął z warowni kresowej Imć
p. Maciej Włodek herbu Prawdzie, starosta kamieniecki,
człek doświadczony, dzielny i śmiały żołnierz, znany z za­
pasów pod Obertynem; nadbiegł i starosta barski i trembowelski, sędziwy Bernard Pretficz, kresowy bohater, uży­
wający miru, i okolony szacunkiem - ówczesnej społe­
czności. ..
Zaimprowizowani elekci starali się nadać uroczystości
więcej znaczenia, więc wojsku polecili wyciągnąć w porządku.
Zakreślało ono szerokie półkole: czoło jego stanowiły hufce
hetmańskie i wojsko kwarciane, skrzydła, chorągwie rotmi­
strzów, na prawo przybyły oddział wołoski, na lewo zaciężnych Multanów grom adka... Dodajcie do tego dwór bi­
skupa, poczty dwóch starostów — kamienieckiego i trembo-
19
wolskiego, — trochę ciekawego ludu, a zgodzicie się na to,
że pole wcale imponująco było przyozdobione...
Hetman w kilku słowach zagaił posiedzenie, kończąc
je następującą sentencyą:
— Wyłuszczywszy ichmość panom powody zaprosin
do tego koła, pytam, ażali mamy prawo, nie odwołując się
do króla Jegomości, rozstrzygnąć rzecz gwoli żądań obecnych
*
tu posłów wołoskich?
— Prawo nam przysługuje, ze względu na dobro Rze­
czypospolitej, — odpowiedzieli jednogłośnie wszyscy.
— A więc proponuję na księcia Imć pana Aleksandra
Lopusnana, bojarzyna i dowódzcę wołoskiej ch orągw i...
— Zgoda, zgoda! niech żyje Aleksander, panujący
książę'.
Sprawca uroczystości stał skromnie na boku, może go
nawet niespodziewany tryumf ogłuszył. Koledzy ściskali no­
wego dygnitarza, przyobiecując mu pomoc; wysłańcy podol­
scy składali hołd należny.. .
Że jednak od pośpiechu wszystko zależało, więc naza­
jutrz, improwizowany książę, pod osłoną kilku chorągwi,
na których czele stał Paweł Secygniowski, kroczył za Dniestr,
by objąć władzę z bożej i hetmańskiej łaski nadaną. Za
nim w oddaleniu posuwał się inny oddział pod wodzą Ma­
cieja W łodka; stanowił on eskortę biskupa Słońć£ewskiego,
który dążył za hospodarem : rada bowiem z rotmistrzów zło­
żona, włożyła na pasterza kamienieckiego obowiązek przy­
jęcia od Aleksandra przysięgi wierności królowi, a przysięga
ta jeno po faktycznem zdobyciu tronu, mogła mieć moc
obow iązującą...
Dziwne czasy — nie prawdaż? Szlachta obozująca
w polu, narzuca władzę ościennej prowincyi, a narzuciwszy,
popiera go z zaparciem i ofiarnością, bo kieruje nią przeko2*
20
nanie, że wszystko co czyni, jeżeli się powodzeniem uwień­
czy, z niemałą będzie dla kraju korzyścią. . .
Urok władzy zawsze był wielki, a w XVI stuleciu
większy, niż w następnych wiekach. To też skromny rot­
mistrz zaciężnej wołoskiej chorągwi, przekroczywszy Prut,
kiedy jeszcze na jego spotkanie wyjechali „przedniejsi pa­
nowie wołoscy — Sturdza podskarbi i Mohyła dowódzca
w ojsk/1 uczuł się jakby do korony zrodzonym ... bo pre­
tendentowi — Żołdzie — szwagrowi zamordowanego poprze­
dnika swojego, uszy poobcinał, stronników jego surowo
ukarał, a przybywszy do Suezawy, złożył przysięgę lenniczą i w ogóle wszystkim zobowiązaniom przyjętym w obozie
pod Jarmolińcami uczynił zadość. Dobry król Zygmunt Au­
gust, dowiedziawszy się o tem co zaszło, bardzo był zgor­
szony samowolą szlachty kresowej, bał się odwetu ze strony
Turcyi, w końcu jednak zawarł z nowym hospodarem są­
siedzkie przymierze (1554 roku), mocą którego Aleksander
przyrzekł na każde wezwanie stawić się na czele 7,000 żoł­
nierzy.
Lopusnano sprowadził do Suezawy rodzinę. Małżonka
jego, uboga szlachcianka, na raz przedzierzgnięta w „pryncypissę/1 zawrotu głowy nie dostała, do rządzenia nie miała
żadnej pretensyi, poprzestała na skromnem towarzystwie
rodaków; a w stolicy książęcej sporo podówczas ludności
polskiej osiadło, bo wojsko nadworne nowego pana skła­
dało się niemal z samych mieszkańców Rzeczypospolitej. . .
Naturalnie, że i świątynia łacińska i kapłan zakonnik, jako■■
jej proboszcz, stał się nieodzownie potrzebny.. .
Upłynęło lat dziewięć. Okoliczności się zmieniły; inny
szlachcic — Jan Albert Łaski — powodowany awanturni­
czemu zachciankami, nowego ją ł promować hospodara; a że
miał pieniądze, łatwo mu to przyszło. W 1561 r. Lopusnano
z duszą musiał uchodzić; na jego zaś miejscu zasiadł prote­
21
gowany Łaskiego — Jakób Heraklides, despota z wyspy
Samos, który to, ja k mówi Bielski, przed kilku laty „przywębronił się do Polski. “
Aleksander udał się do Carogrodu; nie tracił nadziei,
że potrafi odzyskać utraconą koronę. Żona zaś jego, z troj­
giem dzieci, pod osłoną zbrojnej polskiej drużyny, dostała
się do Kamieńca, gdzie jej starosta dał przyzwoite opa­
trzenie . . .
I zdobył wytrwałością, co sobie zakreślił. Heraklides
znienawidzony dał głowę pod obucb nowego pretendenta —
Tomży; współzawodnik tego ostatniego — kniaź Dymitr
Wiśniowiecki, także nic wskórać nie potrafił, — obadwaj
w rychle zginęli: pierwszy we Lwowie, drugi w Carogrodzie...
'Lopusnano powrócił na tron krwią obryzgany, około
156i r., a wsparty protekcyą Polski i T urcyi, lekceważył
sobie poddanych. Przeciwnikom oddał z nawiązką — pewnie
na skromnem obcinaniu uszu nie poprzestał już teraz; owo
tak rozpowszechnione „szelmowanie“ bodaj Czy nie z za
Prutu przywędrowało na kresy. Zachód nas cywilizował,
Wschód dzikim instynktom cugle popuszczał; ciągle na sta­
nowisku straconem stojąc, ziemianin lekceważył życie w ła­
sne, ale i cudzego nie szezędził... Trzeba pamiętać o tem,
rozpatrując dzieje tej epoki. Stryczek i miecz katowski, były
to jeszcze szlachetne kary śmierci; wiele innych subtelniej­
szych sposobów posiadała ówczesna społeczność, starając
się niewysłowionemi mękami chwi!ę zgonu poprzedzić. Inkwizycya to m i generis, ale samorodna, więcej brutalna, choć
kto wie, może mniej straszna od owej wypieszczonej w po­
marańczowych gajach poetycznej Hiszpanii. Wracając do
Lopusnana, dodamy, że nie był lepszym od innych poprze­
dników, — poddani już za to błogosławili go, że się nie
znęcał nad nimi, karał doraźnie, odzierał zbiorowo. . . na
22
tronie przesiedział do zgonu, a ten nastąpił w połowie
1569 r.
Prawowitym następcą Aleksandra został naturalnie syn
jego Bohdan.
Młodzieniec posiadał protektorat Porty, ale że wycho­
wany w Polsce, dzieciństwo spędził w Kamieńcu, ze szlach­
cianki podolskiej urodzony, sympatyami też ciężył więcej
ku Rzeczypospolitej. Matka go odumarła podczas dwuletniego
tułactwa.
Hospodar miał dwie siostry: starszą, której imienia
nawet nie znamy, i młodszą Rozandę. Ostatnia była panną
w dobie naszego opowiadania, pierwsza zaś już wówczas
wyszła za Kaspra Paniewskiego, czy Padniewskiego, bo
rozmaicie nazywają go kronikarze.
Paniewscy mieszkali na Rusi; ród to niespokojny, go­
niący za dolą po świecie, choć nie bez zasług. Dziadek p.
Kaspra — Feliks, próbował szczęścia w różnych krajach:
pod Warną z Władysławem III, potem na dworze książąt
siedmiogrodzkich, w końcu do Węgier się dostał, roty zaciężne z Polaków złożone formował, przywodził im, bił się
dzielnie, zwyciężał prawie zawsze; za to mu Matyasz król
węgierski pozwolił poślubić synowicę czy siostrzenicę swoją
Korusinównę. Dumny szlachcic, spokrewniony z dynastyą
panującą, wrócił do swoich jeszcze dumniejszy, pułkowni­
kował podczas wojen krzyżackich toczonych przez Kazimie­
rza Jagiellończyka. Życie mu zbiegło w obozie, mienia się
nie dorobił. Synowie w ślady ojca wstąpili, a dwaj prawnukowie Kasper i Malcher (Melchior?) przywędrowali na Po­
dole, na kopce graniczne. Starszy zapoznał się z hospodarską
rodziną w Kamieńcu, pojął córkę Lopusnana za żonę. . .
odtąd losy swoje związał z losami książęcego domu, osiadł
w Suczawie i wkrótce brata ściągnął do siebie.
23
Nowy książę, człowiek młody, lat co najwięcej trzy­
dzieści, wypolerowany, ja k na owe czasy znośnie, wjeżdżał
do stolicy na czele licznego orszaku. Suczawa, owa dziś
uboga mieścina, nad rzeczką tegoż imienia wpadającą do
Seretu położona, wyglądała dość świetnie: była bowiem rezydencyą hospodarów i metropolitów wołoskich, liczyła 40
kościołów, przeszło 1,500 domów, bogatą kolonią ormiań­
ską, prowadzącą handel na wielką skalę. Duchowieństwo,
bojarowie, logofeci, burkułabi, lud — wszystko witało ra ­
dośnie nowego księcia, jako zapowiedź spokoju i porządku.
Zaciężne roty polskie w świetnych połyskujących zbrojach
imponująco wyglądały — przywodził im Kasper Paniewski.
Dwie chorągwie wołoskie wracały z tułactw a, pod wodzą
księcia; wychował się nieledwie w gronie wygnańców, liczyć
więc miał prawo na ich przywiązanie.
Wogóle, pomyślnie się zapowiadało panowanie Bohda­
na; silny był on protektoratem nietylko Porty i Rzeczypos­
politej, ale i sympatyą ziemian kresowych, osiadłych na
Rusi i w Podolskiem województwie. Sprzyjali mu oni szcze­
rze, gotowi zawsze nie skąpić krwi i mienia na zadość
uczynienie słusznym żądaniom wołoskiego księcia. Pochle­
biało to królewiętom niemało, że rozdawali trony ościenne. . .
Bohdan więc i liczyć mógł na sprzymierzeńców, i miał ich
w bliskiem sąsiedztwie: w Śniatynie na Pokuciu, starosta
miejscowy był zawsze w pogotowiu, a to najbliższa polska
placówka, dwa dni tylko drogi od Suezawy ją oddzielały. . .
Była i druga nierównie większego znaczenia, o trzy dni
drogi, mianowicie Chocim, zostający także w ręku polskich
zastępów. Już Łaski za rządów Heraklidesa, dostał go w na­
grodę za koszta poniesione przy instalacyi hospodarskiej ;
wyparty ztąd ustąpił, ale w rychle załoga nasza znowu za­
mek opanowała. W chwili opowiadania, na czele garnizonu
stał znany nam Marcin Dobrosołowski. Od Chocimia zaś
24
do Kamieńca krok tylko jeden, a w Kamieńcu rezydował
i rozporządzał się świeżo kreowany wojewoda podolski (r.
1560) Mikołaj Mielecki, nadzwyczaj czuły na stosunki są­
siedzkie i dobrze względem księcia Bohdana „dysponowany.14
Wszystkie więc warunki były po temu, by zapewnić szczę­
śliwe panowanie nowemu władcy i w jego rodzinie utrwa­
lić dziedziczność tronu. Los jednak zrządził in ac z e j...
Ale nie uprzedzajmy wypadków.
Dwór hospodarski przybrał cechy cywilizacyjne, ckrześciańskie. Poprzednicy Bohdana, poturmacy, trzymali hare­
m y; teraz w dawnym „odaliku44 zakwaterowały siostry
książęce; na zamku sam on zamieszkał, garnąc do siebie
nowych poddanych, z pewnem podejrzliwem niedowierzaniem
spoglądających na jego orszak z cudzoziemców złożony.
Pamiętna im była surowość starego Lopusnana, który gło­
wy zmiatał za lada nieposłuszeństwo.
Nie miał jeszcze żony Bohdan, myślał więc o niej.
Utrzymywali dworzanie, że w Polsce serce zostawił, że roz­
miłował się w młodej Tarłów nie, że mu i król Zygmunt
August i opiekun dziewczyny sieroty, p. Mikołaj Mielecki,
przyrzekł jej rękę, ale wówczas dopiero, kiedy na tronie
książęcym zasiędzie...
Rozanda najmłodsza z rodzeństwa, pod opieką brata
zostająca, liczyła zaledwie lat 18. O niej to najmniej mamy
szczegółów, ledwie się jej imienia doszukać potrafiliśmy.
Kronikarze XVI wieku nie posiadali romansowych usposo­
bień, kobietę z pewnego rodzaju niechęcią wciągali do swo­
jej opowieści, zbywając krótko i zwięźle jej p rzy g o d y ...
Jeszcze — kiedy niewiasta rzucała się w zamęt dyplomaty­
cznych rokowań i intryg, — wówczas dostawała pokaźniej­
sze miejsce n-a kartach summaryusza dziejowego; ale gdy
pośród szczęku walki orężnej lub wrzawy sejmowej wystę­
powały jej sercowe zachcenia... czy warto było się nad
25
niemi rozwodzić?... Tyle serc nieraz deptał żelazny łańcuch
obowiązków, niby to szczęście kraju mających na względzie,
i żadnego z nich nie pytano, czy ofiara nad siły ? .. . Męż­
czyzna składał na ołtarzu życie, kobieta uczucie, — a tak
się obie strony bez szemrania poddawały tej konieczności,
że jęku dosłuchać się nie mogło najczujniejsze ucho, a cóż
dopiero surowy i zimny kronikarz, spisujący fakta, jak mu
się one w dziejowym przedstawiały p o rząd k u !...
Dla tego powtarzamy raz jeszcze, braknie nam szcze­
gółów o dziewczynie — na krótkiem orzeczeniu : „hospodarska siostra,11 albo „istna Laszka gładkiego oblicza11, poprze­
stawać przychodzi. Więc dopełnić je wypada na zasadzie
następstw, jakie pociągnęło za sobą wystąpienie, choć
bierne, młodej Lopusnanówny na arenie świata woło­
skiego.. .
Powiedzieliśmy wyżej, że Kozanda była młodą; że
była piękną, dowodzi tego cały zastęp wielbicieli, którzy
spieszyli do Suezawy, by zobaczyć ową „hospodarską sio­
strę,11 by sprobować szczęścia, ażali się nie uda zdobyć ser­
duszka, w tak cudną przybranego obsłonę. . .
Typ to był M ołdawianki: uszlachetniony, wyidealizo­
wany wykształceniem polskiem; wśród społeczności naszej
przepędziła dzieciństwo, ztąd „Laszką11 nazywają panienkę
ruscy kronikarze. ..
A białogłowy nasze już wówczas szeroko słynęły po
świecie. Nawet obojętny na wdzięki niewieście Fulwiusz
Ruggieri, nuneyusz apostolski w połowie XVI stulecia, takie
o nich zostawił świadectwo: „Kobiety nie bardzo piękne,
ale miłe i powabne, raczej chude niż tłu ste ; dodawać sobie
wdzięków sztucznemi sposobami, lub farbować włosy, jest
u nich wielką hańbą.11
Szata kapłańska nie przytłumiła w wysłańcu papiezkim
zmysłu postrzegawczego : choć stronił od płci pięknej, dopa­
26
trzył wszakże, że panie nasze są „miłe i powabne.“ I istot­
nie, od wieków cechował kobietę polską niewysłowiony urok
wdzięcznego obejścia i tych form, które nie są kokieteryą,
a wszakże podnoszą jej k ra s ę ... Nawet owe strącone anioły
przeszłego stulecia, owe grzesznice, tak się słodko, tak nie­
winnie z wybladłych uśmiechają portretów, że znając ich
życie burzliwe, ich przygody, ich przeniewierstwa. .. wie­
rzyć się nie chce temu wszystkiemu.
„Obyczaj mają delikatny/1 wyrażają się cudzoziemcy
przed trzema wiekami wędrujący po krajach Rzeczypospoli­
tej. Przypisywano nawet białogłowom naszym wpływ zba­
wienny na męzką połowę, na owych twardych i nieugiętych
rycerzy, którzy łagodnieli obcując z niewiastami. .. „Hero­
dów w spódnicy" nie wiele u nas liczono, a typ „Szweda
baby“ powstał daleko później. Kobieta nawet biorąca udział
w czynach wojennych i niebezpiecznych wypraw ach— zaw­
sze nie przestawała być kobietą; rozwścieklone namiętno­
ściową poswarką instynkta żołdaków milkły w obec niej,
jakby rozszalałe fale oceanu, wracające pod wpływem nagle
powstałej ciszy do swego ło ż y sk a .. . Chrzanowska, boha­
terka, prowadząca wylękłych i zrozpaczonych żołnierzy na
wały zamku trembowelskiego, ogromem wiary w zwycię­
stwo, a nie siłą fizyczną, imponowała upadłym na duchu
obrońcom ... Kisiel owa wojewodzina bracławska, z mężem
powędrowała do Czehryna, zalanego przez rozswawolone kozactw o; musiała wszakże swoją niewieścią delikatnością
trzymać w karbach przyzwoitości Chmielnickiego, bo odwie­
dzał ją często, starał się wówczas być trzeźwym, i grzecznie
a usilnie prosił jej, by pośród nich została na zaw sze...
Zofia Potocka (późniejsza Śmigielska), uwijająca się na ko­
niu przed oddziałem i rozdająca walczącym ładunki, po
ukończeniu wojny zasiadła u domowego ogniska — jak istna
matrona, pełna powagi i m ajestatu. . .
27
'
;
M
Tyle przykładów. Na tem poprzestaniemy, bo gdybyśmy
chcieli wyczerpać wszystkie — choćby z dziejów tego ży­
cia kresowego — i z niewoli — i z epoki inkursyj koza­
ckich. .. toby nawet najpobłażliwszym czytelniczkom zabra­
kło cierpliwości. . .
O
Rozandzie mówić winniśmy. Już wyżej rzuciliśmy
myśl, że piękną być m usiała, kiedy rycerstwo polskie dą­
żyło w gościnne progi Bohdana, umizgało się do niego, chcąc
najprzód zdobyć względy hospodara, a potem już do serca
panny k o ła ta ć ... W rzędzie przybyszów wszakże najprzedniejsze miejsce zajmował niedaleki sąsiad, potężnego rodu
potomek — Krzysztof Jastrzębczyk Zborowski.
III.
Jastrzębczycy z Rytwian.
I
I
|
Zborowscy dosięgli największej wziętości i znaczenia
w ostatnich latach panowania Zygmunta Augusta. Ród ten
rozrósł się z najprzedniejszemi domami, dyktatorskie nieledwie zdobył stanowisko. Posiadacze ogromnych ziemi obsza­
rów, we wszystkiej Polsce mieli stronników — i to nielada
jakich stronników; ostatni Jagiellończyk musiał się z nimi
rachować; Henryk Walezyusz, Stefan Batory im przeważnie
zawdzięczali korony. Potęga taka budziła zazdrość we współ­
zawodnikach, pycha właściwa Zborowskim zniechęcała i od­
stręczała . . . Ale i pycha i zazdrość nie podkopałaby wpływu
Jastrzębczyków, gdyby sami do tego nie przyłożyli ręki:
samowolę, bezkarność i rozpasanie — nieledwie wzięli za
zadanie życia. . .
28
Już ojciec owego bujnie rozrosłego gniazda, Marcin ka­
sztelan krakowski, przyjaciel i powiernik królewski, choć
unikał procesów z sąsiadami, nieraz wszakże postępował
gwałtownie. Że Berkę — Czecha, który granicom od Odola­
nowa szkodził — zabił,“ że „Bonę, która z wielkiemi skar­
bami ujeżdżała z Polski, w Krzepicach przytrzymał" — to
mu raczej za zasługę poczytać wypada. .. Ale te jego nie­
sławne gonitwy za Dymitrem Sanguszką, za to, że Halszkę
córkę księżny Beaty Ostrogskiej uwoził, to jego zamordo­
wanie banity w Jarosławiu czeskim, — zdradza wcale nie­
szlachetne in sty n k ta .. . Grdybyż jeszcze szło tylko o zadosyćuczynienie powadze p ra w a !— (pamiętać bowiem należy, że
Zborowski był opiekunem panny). Niestety! po za morder­
stw em , choć w formę egzekucyi jurydycznej obleczonem,
ukryw ała się prywata. Pan Marcin przeznaczał dziewczynę
dla swego syna Andrzeja marszałka koronnego, tak to było
głośne, że „król kazał wszelkiemi sposoby związkowi prze­
szkadzać, nie chciał, aby przez to małżeństwo w bogactwa
urósł dom Zborowskich, ogromnie poważany i skłonny do
w iclirzeń.. . “ Słusznie utrzymuje Bartoszewicz, że w całej
tej sprawie „smutne, najsmutniejsze może są dzieje Halszki...“
W obec dumnej matki, owej siostry królewskiej, w obec
chciwego stryja Wasila, blado, niedołężnie biedna ofiara w y­
gląda . . . A przecież Sanguszko był z nią sakramentem
zw iązan y ... Rozpatrując się w późniejszej doli kasztelaniców, mimowoli chce się przypuszczać, że gromy, które roz­
trzaskały potęgę Jastrzębczyków, zsyłało Niebo na synów
za winy ojca. D ał im zły przykład: bezprawie w płaszczyk
praw a przystrajał; oni zaś bez tej czczej formy poczynali
już sobie. . .
Ale cofnijmy się wstecz. Kasztelan do grobu się kładnąc (1565 r.), zostawił sześć córek i tyluż synów. Córki
już były za mąż wydane, ztąd krewieństwo z Ostrorogami,
29
Gostyńskimi, Stadnickimi, Tarnowskimi i Ossolińskimi, a przez
synów związał się z Borzewskimi, Myszkowskimi, kks. Pruńskimi, Jordanami, Konarskimi i Tęczyńskimi. Dodajcie do
tego, że żona kasztelana była Górkówna z domu, a będzie­
cie mieli wyobrażenie o potędze i wpływach, jakie posiadali
Zborowscy w Rzeczypospolitej.
Kasztelanicowie odbywali podróże po Europie, kształ­
cili się na dworze rakuskim, w Neapolu, często zaglądali do
Węgier i Siedmiogrodu, wszędzie grzecznie przyjmowani, jako
reprezentanci poważnego stronnictwa w Polsce. A na tę Pol­
skę zwrócone były podówczas oczy dynastów żądnych ko­
rony: ostatni bowiem z Jagiellonów schodził ze świata bez­
dzietny, w pięćdziesiątym roku życia — już starzec zgrzybiały;
odkrywało się więc pole dla pretendentów. Zborowscy przy­
nieśli z podróży nowatorstwo i niepohamowaną dumę; z na­
tury zaś, z krwi odznaczali się popędliwością... Nie lada
urzędy i zaszczyty, jakby na nich czekały. Piotr został wo­
jewodą krakowskim — zagorzały to kalw in: — „chwali go
Paprocki, że lubo od wiary ojców daleki, przecież i ludzi
uczonych i księży katolickich kochał.11 On to zamek Jastrzę­
biec, położony w Sandomierskiem o pół mili od Szydłowca,
rozwalić kazał i staw ogromny na jego miejscu zało ży ł...
Podniósł więc rękę na gniazdo rodu; czy przeczuwał, że
chwała i sława jego w proch się rozsypie za lat niewiele ?
Jan kasztelan gnieźnieński, najspokojniejszy z braci,
cały wylany na usługi Rzeczypospolitej.
Andrzej, wierny łacińskiemu obrządkowi, jedyny z Jastrzębczyków „o katolicką wiarę prawdziwy zelant.“
Mikołaj, młodo umarł jako starosta szydłowski.
Samuel, „rotmistrz na Podole/1 przyjaciel Batorego,
potem watażka siczowy, potem wywołańiec, pół bohatera
a pół szaleńca, ideał wyuzdanej swawoli i poświęcenia bez
granic, lekceważący przepisy w kraju obowiązujące, a w obee
30
miecza katowskiego istny Rzymianin, nie o darowanie życia,
lecz o przebaczenie jeno win i wykroczeń molestujący. . .
Samuel — postać zagadkowa, krwawo zarysowana na tle
panowania największego z królów — Batorego, — Samuel
dotąd należycie nieoceniony: bohater czy pyszałkowaty możnowładca? Jedni w nim widzą obywatela starej Rzeczy­
pospolitej, cłioć krewkiego, ale miłującego ojczyznę nadew szystko; in n i, nieledwie opryszka zasłaniającego się po­
chodzeniem i stosunkam i... Do przyszłości należy ostatnie
wypowiedzieć słowo o tym nieszczęśliwym, a jednak naj­
odważniejszym i najzdolniejszym z Jastrzębczyków ...
Krzysztof, najmłodszy z braci, był jakby uosobieniem
pierwiastku złego. Okolony miłością rodzica, pieszczotami
matki, w chwili zgonu kasztelana ledwie dwudziestą wiosnę
zaczynał. Udał się też natychmiast na dwór cesarza Maksy­
miliana, kędy lata pacholęce spędził, zniemczał tam doszczę­
tnie, do niego to można owo Polowskie: „nic polskiego krom
imienia/1 w zupełności zastosować; z serca bowiem wyple­
nił miłość dla ziemi rodzinnej i nauczył się drapieżności od
feudalnych baronów. Paprocki, szczególny domu Zborow­
skich adorator, nie mógł nic znaleźć na pochwałę Krzysztofa,
jeno to, „że był w sprawach rycerskich dobrze ćwiczony.11
Ale któryż szlachcic nie był w owych czasach biegły w wojennem rzemiośle? Szczególniej lubił w Wiedniu przebywać.
Bawił się z następcą tronu arcyksięciem Rudolfem w alche­
mią i astrologią, nabrał do nich wielkiego zamiłowania; owe
tajemnicze nauki, a przytem życie rozpustne, przyczyniły
się do ruiny majątkowej. Ogromna spuścizna po rodzicu
rozpłynęła się; musiał więc młody Zborowski wracać do
kraju i osiadł w Cieszybiesach na Pokuciu. Był to zamek
między górami rzucony, dziko wyglądał, prawdziwe gniazdo
jastrzębie; opasany zewsząd murem? nieliczną zawierał za­
łogę. Krzysztof przerzucony z wesołego świata wiedeńskiego
31
na pustynię, sposępniał, nabrał niechęci do lu d z i... zda­
wało mu się, że to oni byli powodem dobrowolnego wygna­
nia młodego panięcia. Całe towarzystwo Jastrzębczyka skła­
dał głuchy pastor i Biblia, w niej się rozczytywał nieustan­
nie — marzył o propagandzie.. . Kawał pola należący do
zamku skąpy dochód przynosił; ale właściciel Cieszybiesów
niewiele na życie w ydaw ał: kilka wierzchowców, sokołów
kilka, ogary — oto cały zbytek. Zapuszczał się nieraz w dzi­
kie ostępy, dni całe przepędzał na polowaniu, nie przyjmo­
w ał nikogo u siebie, nawet ludzi podczas tych wycieczek
nie spotykał. W przekonaniu gminu skłonnego do zabobonu,
czarny pan — bo zwykle ciemne .-szaty nosił — uchodził
za złego ducha; kmieć więc stronił od niego, omijał knieje
cieszybieskie, bojąc się, by go jak a nie spotkała przygo­
d a ... Krzysztof błąkał się po okolicy, nieraz, kiedy tęsknota
po świetnej przeszłości pierś mu żarła, rzucał księgę świętą
i w pole uciekał. Wówczas towarzyszył mu dworzanin Jakób Secygniowski, Jelitczyk, bratanek późniejszego biskupa
nominata kamienieckiego, fanatyczny zwolennik nowatorstwa.
Niekiedy do tego towarzystwa należał Wojtaszek, bandurzysta starszego brata, przywożący z Dębowca wiadomości
i zasiłek pieniężny.. . Najmłodszy Zborowski był złym du­
chem — ale Samuela: korzystał bowiem z jego łatwowier­
ności, namawiał, podbudzał do gwałtów. Samuel miał pychę
rodu, dbał o gniazdo własne; Krzysztof dopatrzył tej sła­
bej strony i ciągle o nią potrącał. Dość powtórzyć choćby
tylko jeden ustęp z listu cieszybieskiego pana, pisanego do
brata na krótko przed jego pojmaniem, by sobie jasne Ś ich
wzajemnym stosunku wyrobić pojęcie: „Tak tedy — woła
najmłodszy Jastrzębczyk — spiknęli się zagnieść i w niwecz
obrócić dom nasz. Zaczem i lada wrony k ra k a ją : acz w tył
i za uszyma, ale krakają przedsię, skoro jastrzębia zajrzą.
Cóż tu czynić? Przedsię tak czynić i postępować sobie jako
32
mężom przystoi. “ I rycerski Samuel rw ał się naprzód, aż
się za kratę dostał: — „tym sposobem zginął człowiek nie­
winny,“ — a jastrzębiemi przymiotami uposażony Krzysztof
uszedł k a r y ... A i ów szalony starosta żygwulski, ów djabeł łańcucki, także się kształcił przy jego boku, także po­
legł w boju niesławnym. „Opalińscy — mówi Cefali — po­
kłóciwszy się o psa ze Stadnickim, stoczyli bitwę, w której
zginęło kilkuset ludzi i sam Stadnicki. . “
Najmłodszy kasztelanie w epoce Zygmuntowskiej był
m oże jedynym wyobrazicielem p ry w a ty ... tylko z Samuelem
i Andrzejem się wiązał, z resztą rodziny żył w niezgodzie.. .
Obojętnie traktow ał sprawy Rzeczypospolitej, pod bokiem
jego wrzał bój zajadły z pohańcem, krew dobra użyźniała
pola kresowe, a on się bawił polowaniem i dysputą teolo­
giczną z pastorem przybłędą z za morza. Dopiero po dłu­
gich naleganiach szczerze przywiązanego doń brata, zjechał
na linią graniczną około 1567 r. Kilku odważnych rotmi­
strzów stało wówczas pod Barem: było to po świeżym na­
padzie Nohajców, którzy w lipcu rozpuścili po ziemi podol­
skiej zagony; z wielką biedą rycerstwo nasze wyprzeć ich
zdołało. Sieniawski czatował pod Międzyborzem, a Samuel
Zborowski, pospołu z młodocianym Stanisławem Stadnickim
i z wielu innymi ziemianami podolskimi, na szlaku kuczmieńskim pełnił służbę zaszczytną.' Tu właśnie przybył
i Krzysztof— jedyne to jego wystąpienie w obronie kraju —
ale przybył prędzej jako widz obojętny niźli uczestnik. Dzi­
wiły go i gniewały po trochu upodobania szlacheckie: leżeć
na.stepie i w podsłuchy się bawić — nie rycerska rzecz;
znosić niepogody, moknąć na słocie, żeby w końcu chudego
pojmać Tatara — wartoż to? ! Nawoływał więc do powrotu,
a że Samuel mu ulegał, więc zwinęli taborek— i dalejże do
zameczków dziedzicznych na zimowe leże. Po drodze zawa­
dzili o Kamieniec, mieli tu znajomego p. Macieja W łodka,
33
starostę a razem i dowódzcę załogi. Człek gościnny, przy­
bywających rycerzy podejmował hojnie, graniczników nie­
mało sprosił do miasta, dał ucztę wspaniałą, na której na­
wet bawiono się tańcem. Niewiasty jaśniały krasą, a jednak
pośród nich najpiękniejszą była czternastoletnia dziewczynka,
tuląca się pod skrzydłem poważnej matrony. Spojrzenia wi­
dzów mimowoli biegły ku miejscu honorowemu, kędy one
‘ zasiadły. Starsza wiekiem, matka, jasno blondynka, o ry­
sach słowiańskich; młodziutka, córka, typ południowy,
zgrabna, o gęstym kruczym warkoczu na kształtną spadają­
cym szyję, z lekkim rumieńcem na blado śniadej twarzyczce,
rysy klassyczne, oczy czarne, gdy się lękliwie w patryw ały
w tłum ludzi zapełniających komnaty starościńskiego pa­
łacu, pełne były i tkliwości, i niepokoju, i dziwnego
blasku. . .
Na kresach — u „okna w ołoskiego/ ów typ był dość
powszedni. Krzyżowanie rassy słowiańskiej z innemi wschodniemi albo połudmowemi, odbywało się na potęgę. Tak
w XV i XVII stuleciu szlachta często kojarzyła się z dzie­
wicami multańskiemi, a panienki podolskie za Prutem nieraz
u domowego ogniska Wołochów jako żony zasiadały ;
w XVII i XVIII, Ormianki przyozdabiały swemi cnotami
i krasą ziemiańskie zagrody... Już to trzeba im oddać spra­
wiedliwość, że cnotliwe były i pokaźne. . . brakło im wszakże
wdzięku i umysłowych zdolności; ograniczone — nie mało
się przyczyniły do rozpowszechnienia rozmaitych zabobo­
nów . . .
Ale odbiegliśmy od rzeczy; cofnąć się więc należy o trzy
wieki, pod gościnną strzechę starosty kamienieckiego. Pan
Krzysztof razem z innymi podziwiał krasę dziewczęcia; ale
że się tu nie spodziewał spotkać niewiasty, któraby godna
była stanąć z nim na kobiercu ślubnym, więc z pewnetn
lekceważeniem zapytał pana Adama Podfilipskiego sęa
O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e T . I f .
^
34
dziego podolskiego, najbliższego na uczcie sąsiada, o nazwi­
sko panienki.
— Nieprawdaż kasztelanicu — odstrzelił zapytany —
że piękna, choć to dziecko jeszcze?. .. trudno jednak będzie
ją pozyskać, — ojciec nieprzystępny. ..
— Ależ mości sędzio! Zborowscy także coś warci ;
a jeszcze niepewna, czy Jastrzębczyk pokusiłby się o jakąś
tam dziewczynę, dla tego ty lk o , że świeci gładkiem licz­
kiem. ..
— Toż hospodarska córka, — szepnął mu Podfilips k i .. .
— A . .. Lopusnanówna, — słyszałem ci ja o niej dużo,
alem nie przypuszczał, żeby tu znajdować się miała.
Istotnie, młoda Rozanda przybyła z m atką do miasta.
Podobały się ubogiej niegdyś szlachciance honory, z jakiemi
ją spotykano jako księcia udzielnego małżonkę; ziemianie
zawsze kochali się w formach, — toż i teraz — choć bojar
Aleksander rotmistrzował pośród nich skromnej chorągwi
wołoskiej, choć go własnemi zabiegami na tron wynieśli,—
ale kiedy raz został hospodarem, okalali go etykietą wyso­
kie uszanowanie uosobniającą, hospodarową zaś witali
z pompą, choć była podsędka podolskiego córką.. . Pochle­
biało im, że jedno z uboższych piskląt herbowego gniazda
tak wysoko stanęło. . . w hołdach okazywanych skromnej
kobiecie sami sobie hołd o d d a w a li... Najzabawniej pośród
wszystkich wyglądał zakonnik św. Dominika, staruszek już
leciwy, niegdyś spowiednik rodziny Garmuchowskich. Da­
wniej odradzał on panience, by się nie wiązała sakramen
tem z Wołochem, jako syzmatykiem; a teraz, kiedy Wołoch
zasiadł na tronie, kiedy pobożna jego owieczka stanęła przed
nim w mitrę przystrojona, biedny mnich rozpływać się za­
czął w pochwałach dla jej m ęża, szlachciankę nieustannie
„pryncypissą“ tytułow ał, i błagał a molestował księżnę panią
35
najmiłościwszą, by swą opieką otaczała białych zakonników,
w państwie berłu „potężnego Aleksandra11 podległem prze­
bywających. Mnich miał na myśli owo biskupstwo baków skie, zupełnie zniesione przez Heraklidesa, który to ex-księdza Luzińskiego, zagorzałego nowatora, kreował biskupem
i „oddał mu sądownictwo w sprawach małżeńskich nad
wszystkimi cudzoziemcami11 osiadłymi na Wołoszezyźnie.
Toż i p. Maciej Włodek, choć sam przed laty Lopusnana do ziemi multańskiej wprowadził i szablą mu swoją
wykrzesał koronę, ale prośbę Zborowskiego, pragnącego zbli­
żyć się do hospodarowej, zbył grzecznie, dodając: że niewła­
ściwą jest rzeczą przystępować ex afyhipto (nagle) do ukoro­
nowanej osoby, i wprzódy wywiedzieć się należy, ażali się
zgodzi na danie kasztelanicowi posłuchania...
— Toż Garmuchowska przecie! — zawołał z przeką­
sem p. Krzysztof.
— Hospodarowa wołoska, — odpowiedział poważnie
p. Maciej — żona księcia zostającego w dobrych z królem
Jegomościa i Rzecząpospolitą stosunkach. ..
— Żartuj zdrów, mości starosto! niby to nie wiemy,
jak się tam dostał Aleksander! A i na to przystaniecie, że
Jastrzębczykowie wspólnemi siłami mogliby trzech na raz
podobnych hospodarów fo ry to w ać...
— Nie przeczę, nie przeczę, alebym w sercu nie cho­
w ał urazy, gdybyście wsadzonego na tron swoją protekcyą
księcia otaczali należną w zględnością...
Na tem się rozmowa urw ała; markotny pan Krzysztof
nie przysiadł się do pryncypissy; na drugi dzień opuścił
miasto, gniewny prawie na W łodka. ..
Wrócił znowu do Cieszybiesów — ale go tęsknota mę­
czyła, obraz dziewczyny prześladował, zachciało mu się ko­
niecznie jej ręki. Więc w prośby do Samuela, by go zasilił
potrzebnym funduszem, co gdy ten uczynił, na czele sowi­
36
tego pocztu podążył do Suezawy, w odwiedziny i w dziewosłęby.
Stary Lopusnano żył jeszcze podówczas,, szlachty pol­
skiej roiło się pełno na jego dworze, znał dobrze stosunki
i powinowactwa na Rusi; przyjął więc mile Krzysztofa^
który prawdziwie po pańsku w ystąpił — bo i orszak miał
świetnie przybrany, i giermków kilkunastu, i lutnistę, i lau­
fra, i błazna z sobą, nawet trębaczy harmonijnie w ygrywa­
jących hejnały; taboru zaś pilnowali petyhorcy w barwach
herbownych Zborowskich. Uciecha ztąd wielka była dla
mieszkańców Suezawy, gapili się na potęgę, dziwując się
przepychowi i bogactw om ... Ale współbracia ziemianie ze:
swojemi rotami przy Aleksandrze stojący, bo nie „zaciężnikami“ byli oni, jeno rycerstwem, z dobrej i nieprzymuszonej
woli podpierającem tron hospodarski, — otóż bracia ziemia­
nie poglądali na ten orszak nie po swojsku opatrzony, wcale
niechętnie. Raczej do niemieckiego barona mógł on należeć,
niż do syna Rzeczypospolitej; tylko znak herbowny zdradzał
pochodzenie, znany był bowiem w całej Polsce, toż przeszło
dwieście rodzin używało go podówczas. (Niesiecki we dwa
wieki układający swoją „Koronę,“ doliczył się ich 296 —
choć jeszcze nie wszystkie rodziny wciągnął do heraldy­
cznego raptularza). Owoż na tarczy gościa misternie w yku­
tej, w polu błękitnem jasno pobłyskiwała złota podkowa,
półkręgiem w dół opuszczona; między jej ramionami tulił
się krzyż, nad krzyżem zaś jastrząb zrywający się do lotu,
na nogach strojnych w dzwonki, dźwigał on pęciny, krępu­
jące ruchy je g o ... . Dziwne, doprawdy, zrządzenie losu!
Dzwonki te jakby oznaczały rozgłośną sławę panów z Ry­
twian, której pełna była wszystka dzielnica lechicka; a pęciny — upadek i zagładę ro d u .. . Ale przyszłość była jesz­
cze podówczas tajemnicą okryta, posiadacz więc owego za­
gadkowego klejnotu wjeżdżał na zamek hospodarski z pod­
37
niesioną głow ą, bojarów w itał z pewnem lekceważeniem,
samego zaś księcia z poufałością wyniosłą. Lopusnano jakby
na to nie zważał, grzecznym był; potęga Jastrzębczyków
dosięgała w owej epoce szczytu wziętości.. .
Uczty choć skromne wypełniały czas w szystek...
Pośród zabaw Zborowski dał się słyszeć z tem , że
przyjechał z zamiarem proszenia o rękę kospodarówny. Ro­
dzina panny nie okazywała z tego powodu zbytecznej ra­
dości, a metropolita kładł ciągle ojcu do ucha: „Postawcie
mu za warunek, niech się wyrzeknie herezyi, bo inaczej
szczęścia z tego stadła nie będzie.11 Hospodar milczał, cze­
kał formalnych oświadczyn, a tymczasem słał do Polski
na podsłuchy, jak tam o panu Krzysztofie trzymają sąsied zi.. .
Naturalnie, że panny nikt nie pytał o przyzwolenie,
na ostatnim stała planie; nawet sam przybyły kawaler,
choć przeszywał ją ognistemi spojrzeniami, ale nigdy sło­
wem nie udarował, czemu się nie dziwiono wcale. W Suczawie kobieta bardzo rzadko występowała publicznie, prowa­
dziła życie zamknięte w świetlicy niewieściej, okolona służebnemi i harfiarkami; jednym „klugerom“ (mnichom) wstęp
był tam dozwolony. .. Rozanda wszakże, nie w duchu oby­
czajów wołoskich chowana, towarzystwem męzkiem nie
gardziła; więc choć w komnatach ojcowskich stała na ubo­
czu, ale u siostry starszej Paniewskiej często przebywając,
spotykała tam nie mało młodzieży polskiej, a w jej rzędzie
brata swojego szwagra. Pan Malcher, chłopak grzeczny,
awinny a skromny, wpadł w oko panience i sam na potęgę
w niej się rozkochał. . . Dostrzegł tego i p. Kasper i pani
Kasprowa, chowali jednak to w tajemnicy, bo hospodar
marzył o świetnej doli dla najmłodszej córki. . .
Tymczasem Zborowski ciągle odwiedzał Suczawę, to
dworno, to samotrzeć z wiernymi dworzanami Secygniow-
38
skim i Laskowskim; mając tylko kilku kozaków juczne ko­
nie wiodących. Hospodarowi niedobre wieści przynieśli w y­
słańcy o Krzysztofie: Dumny jest, mówili im w Polsce, choć
jako żywo, niema czego, bo żadnych nie położył zasług;
utracyusz — wszystką spuściznę poojcowską zmarnował;
czarnoksiężnik — tu już na karb alchemicznych eksperymen­
tów puszczano bajeczkę; przytem heretyk, a taki tw ardy,
że gotów nowatorstwo szczepić w W ołoszczyźnie... Nie
było to niepodobieństwem, — przecie Albrecht Łaski pro­
wadzący Iieraklidesa na tron, stracił olbrzymią fortunę; a za
wszystko wymagał, by protegowany przez niego pretendent
naukę Lutra krzewić pozwolił pośród swoich nowych pod­
danych . ..
Lopusnano politykiem był nielada, całem życiem do­
wiódł teg o ; toż nie narażając się Rzeczypospolitej, umiał
sobie zjednać i Porty protekcyą. Co w iększa, by usunąć
niemiłe zetknięcie obu przeciwników, zaszczycających go
swoją opieką, drugą stolicę założył; rezydował to w Jassach,
to w Suczawie: w pierwszej przyjmował wysłanników tu­
reckich, okalał się zwolennikami dyw anu; w ostatniej gro­
madził z Polską sympatyzujących bojaró w ... Świątynie „he­
retyckie," za rządów jego poprzednika wzniesione, stały
pustką, nie kazał ich wszakże rozwalać, nie oddawał ducho­
wieństwu miejscowemu. Poddanych ciemiężył, podatkami
ogromnemi o k ład a ł; bali się go, ale znosząc daninę, mówili
z westchnieniem: „Lepszy on jeszcze od innych!“ Polity­
kiem był, powtarzamy, więc wszełkiemi sposobami chwilę
oświadczyn formalnych oddalał, nie chcąc się na gniew mo­
żnej rodziny narażać; przyparty zaś do muru, i nie odma­
wiał, i nie przy rzek ał...
—
Młoda je st, poczekajmy jeszcze trochę, a i wam
mości kasztelanicu nie pilno, lata nie uciekły. . .
T ak się to wlekło do zgonu Aleksandra.
39
Bohdan syn jego, został opiekunem rodziny, następcą
ojca, posiadaczem wcale pięknej fortuny, przekazanej mu przez
skrzętnego i nie przebierającego w środkach rodzica. A choć
miękki i łagodny, nabrał wszakże dynastycznych przesądów
i upodobań, poczuł się w sobie, za „pomazańca" siebie uwa­
żał. Zdawało mu się, że niema siły, któraby mogła zachwiać
tronem na tak trw ałych posadach stojącym. . . Łudził się,
jak się łudziło wielu i przed nim i po nim.
Zborowski bywać nie przestawał, zmienił taktykę, za*s czął pochlebiać i nadskakiwać nowemu hospodarowi, tak,
że w końcu ten, skaptowany wytrwałością kaw alera, przy­
rzekł, że siostrę w yda za niego. . . Co było powodem, że
słowa nie dotrzym ał? o tem ani wzmianki w kronikach. . .
Może Rozanda oparła się sama związkowi? Może niechętni
dla Zborowskich potrafili przekonać chwiejnego Bohdana,
że małżeństwo to nie podniesie splendoru domu Lopusnanów?
M oże.. . Dość, źe „gdy Chrysztoph już jako na pewną rzecz
do Bohdana przyjechał, tedy mu odmówił panny i jeszcze
go nietrafnie w dom p rz y ją ł.. . “ Tak powiada Bielski; Gó­
recki Leonard dodaje: że Zborowski rozjątrzony rekuzą —
„odszedł na Ruś. . . “
Łatwo wyobrazi sobie czytelnik gniew dumnego Jastrzębczyka; rozszalały zamknął się w Cieszybiesach, przemyśliwając nad zemstą. . . Rok cały przepędził w niedo­
stępnej kryjówce, nie dając znaku życia, zapadł jakby pod
ziemię, nic o nim nawet nie słyszano w okolicy.. . tem więc
łatwiej mógł nieopatrznego nieprzyjaciela pokonać. . .
40
X X 7\
N ie fo rtu n n e h o s p o d a rs k ie c z a sy .
Bohdan zajął się najprzód sprawami państewka, z ko­
lei zapewnił sobie protektorat Turcy i, i dopiero wówczas
pomyślał o urzeczywistnieniu projektu, z którym się nosił
już od lat kilku, mianowicie o zawarciu ślubów małżeń­
skich.
Przebywając jeszcze w Polsce, poznał on nadobną
dziewczynę Jadwigę Tarłównę.
Tarłowie herbu Topor, dorobili się znaczenia dopiero
w drugiej połowie XVI wieku, ledwie dwóch senatorów i to
duchownych liczyli podówczas: jeden był Stanisław biskup
przemyski (zm. 1544 r.), drugi Paweł arcybiskup lwowski
(zm. 1565). Za to w następnych stuleciach sporym pocztem
zasiedli w senacie. Ród to był szczerze pobożny, katolicy­
zmowi oddany, kościołów i klasztorów nawznosił co niemiara,
zakonników i zakonnic niejeden dziesiątek wyszedł z jego
ło n a ; dość powiedzieć, że pięciu Tarłów infułę nosiło (trzech
przypada na wiek ubiegły). Wracając do Paw ia arcybiskupa
lwowskiego, dodamy tutaj, że odblask jego świątobliwości
i pokrewnym wziętości a chwały przysporzył. Z rycerza
kresowego — kapłan wzorowy, pełen skromności i pokory,
•musiał słynąć z cnót, kiedy ludzie ówcześni na firmamencie
niebieskim, w świecie planetarnym, dopatrzyli pewnych
zmian zgon jego zapowiadających. „Po śmierci Paw ła, pisze
Niesiecki, trzy słońca się razem na niebie pokazały. “ Brat
arcybiskupa Jan — był chorążym lwowskim; Tarłowie od­
da wna piastowali ten urząd we Lwowie albo Przemyślu.
41
Pan chorąży ożenił się z Reginą Malczycką, ostatnią z rodu;
wniosła mu ona wiano bogate, co znacznie splendor domu
podżwignęło. Posagiem żony spłacił on dwóch młodszych
bracią i sam został dziedzicem Czapli, gniazda rodzinnego
w ziemi Przemyskiej niedaleko Sambora. W Czaplach znaj­
dował się obronny zameczek, na górze zbudowany i zabezpie­
czony od napadów systemem kunsztownych fortyfikacyj;
do dziś jeszcze ruiny po nim pozostałe świadczą o dostat­
kach, w jakich dom ten opływał. I istotnie powodziło się
Tarłom; posiadali estymę u bliskich i dalekich. Dzieci przy­
bywało chorążemu: miał dwie córki — Annę i Jadwigę —
i trzech synów. .. Zdrowie tylko nie służyło: najprzód cho­
rążyna zaległa łoże, w rychle też przeniosła się do innego
świata; ojciec prędko potem za nią podążył, znękany bole­
sną stratą dozgonnej towarzyszki. Najstarszą tylko córkę
wydali za życia, za Daniłowicza; reszta — drobiazg, przy­
tulił się w domu szwagra. Zygmunt August pamiętny na
zasługi dziadka sierot — ten bowiem przy jego rodzicu
zaszczytną służbę sekretarza pełnił, — przyrzekł im swoją
opiekę i zaprosił do pomocy Mikołaja Mieleckiego woje­
wodę podolskiego. Ostatni, jako osiadły w sąsiedztwie pozo­
stałych dziatek, tem samem mógł pilniej naglądać, by się
im żadna krzywda nie działa.
Nie wiemy, czy o chorążym, czy o jego ojcu, Stańczyk
rzucił światu polskiemu dowcipek, który się aż do dni na­
szych przechował: „Pan Tarło, miał powiedzieć błazen kró­
lewski, zawsze potrzebuje, aby go ktoś w ręku trzymał, bo
inaczej, jako prawdziwe tarło (rękojeść od topora) niczego
sam dokazać nie może.“ Nie robi to wszakże ujmy człowie­
kowi; dowodzi tylko, że słabego był charakteru.
Otóż Bohdanek szwendając się po Rusi — a częste do
niej za życia robił wycieczki, — zabłądził i do Czapli, po­
znał tam pannę i upodobał ją sobie, więc ją ł robić o nią
42
starania. Stary Lopusnano, dowiedziawszy się o tem, ofuknął
syna, pragnął bowiem dla niego partyi świetniejszej; pamię­
tał, że jeden z jego poprzedników o królewnę polską robił
zabiegi, dlaczegóżby on w Niemczech nie miał szczęścia
spróbow ać?... Jakże srodze jednak został za swoją pychę
ukarany! Mielecki bowiem proszony przez Bohdana o w sta­
wienie się do rodziny Tarłów, w kilka tygodni potem od­
powiedział, że rodzina wprawdzie nie ma nic przeciw temu,
ale król opiekun, jemu, wojewodzie podolskiemu, listem za­
powiedział, że dziewczyna jeszcze młoda, poczekać więc
może, aż syn hospodarski sam hospodarem zostanie.. .
Czekać — to czekać! powiedział sobie Wołoch, i w y­
glądał chwili pożądanej; a ojciec skonfundowany już się
więcej nie sprzeciwiał — albowiem opieka Zygmunta Augu­
sta była czegoś w a r ta ... I Jadwigi nie rajono już za mąż
nikomu; stosunek krewieństwa z panującym miał wiele uroku,
by się go tak łatwo wyrzec można było, — więc dziew­
czynę nazywano hospodarską oblubienicą, “ choć oblubieńca
swego bardzo mało znała. Młodzież trzymała się od niej
zdaleka, ziemianie bowiem, dynaści z krwi i kości, wysoko
cenili dynastyczne innych przywileje. . . A książę multański.
zawsze znaczył trochę więcej, niż szlachcic na kilku wio­
skach osiadły. Najprzód, miłościwie poddanych swoich okła­
dając podatkiem, miał już sporo grosza na przeżycie, i na
czarną, ja k lud mówi, godzinę mógł zrobić zapas niem ały. . .
P raw d a, że tron chwiejny b y ł, ale od czegóż głowa na
karku? Kiedy Rzeczpospolita oburzona wypierała z tego
tronu, wówczas droga otwarta do Turcyi, pewny protektorat
dywanu — i odwrotnie. . . Należało tylko tak kierować
łodzią pośród skał podwodnych, by się jednocześnie obu nie
narazić sąsiadom, bo wówczas niechybnie albo stryczek,
albo miecz katowski czekał niezręcznego żeglarza. . .
43
Bohdanek na nieszczęście nie posiadał przymiotów po­
trzebnych dla władcy w podobnych zostającego w arunkach;
więcej to był szlachcic polski, niżli bojar m ultański, typ
ziemianina z Zygmuntowskiej epoki: dumny ja k basza, popędliwy jak Słowianin, odważny jak kresowiec, a lekko­
myślny ja k ukrainne królew iątko. . . Z góry traktow ał bo­
jarów, bo mu był wstrętny ich na pół dziki obyczaj ; jemu —
wychowanemu pod wpływem cywiliżacyi zachodniej, trudno
się było nałamać do poturczonych dygnitarzy wołoskich,
przebiegłych, podstępnych, zdemoralizowanych nieustannemi
wstrząśnieniami, które pół kraju pogrążając w nędzy, dru­
giej połowie przynosiły zyski niem ałe.. . Lada logofet, lada
burkułab, lada lichwiarz, napełniwszy kiesę złotem i złożyw­
szy ją z nizkim pokłonem w przedsionku Dywanu, mógł być
pewien poparcia Porty, mógł być pewien, że za talary
lewkowe kupi sobie spory zastęp w ojska, a z tem woj­
skiem i z firmanem wkroczywszy nad Prut, łatwo zdobędzie
k o ro n ę...
Starszyzna więc multańska choć się nie burzyła prze­
ciw hospodarowi jawnie, ale w cichości knuła zdradę, w y­
czekiwała chwili sposobnej, by mu nogę podstawić i wywró­
cić, ale tak wywrócić, żeby nie podniósł się więcej. Bohda­
nek wiedział o tem, ale ufny w protektorat Rzeczypospolitej,
lekceważył bojarów, nawet ich odpychał. Otoczył się cho­
rągwiami polskiemi, na których czele stali rotmistrze niezaciężni, a właśnie dlatego, że niezaciężni, więc bez ceremonii
postępowali z mieszkańcami. Było z tego powodu skarg nie
mało na ucisk polski, ale że zbrojne kohorty i liczne i bitne
były, że powiązane placówkami z wojskiem na Podolu i Rusi
rozkwaterowanem, więc uchodziło to im ' bezkarnie. Cała
górna część Wołoszczyzny, tak zwane sęstwa Suczawskie,
Czernauckie, Dorohojskie i Chocimskie, mrowiły się pol­
akiem rycerstwem. Szemranie Mołdawian zwiększyło c;ię,
44
kiedy Bohdanek ściągnął kilka litewskich regimentów i tuż
nad Prutem je rozlokow ał... Litwini zostawili smutne wspo­
mnienie na M ultanach, jeszcze z czasów ich tutaj pobytu
w XVI stuleciu: prowadzili wtedy na tron hospodarski Je ­
rzego Koryatowicza, a dziką srogością tak się dali we znaki
mieszkańcom, że nazwa ich rodowa stała się oznaką połajanki, i teraz jeszcze, kiedy kmieć rumuński chce znieważyć
słowem kogo; nazywa go „ L itw a ...“ A,cóż dopiero być
musiało przed trzema w iekam i! Odważniejsi bojarowie pod­
słuchali tej niechęci dla Bohdanka, starali się ją rozdmuchać,
zaczęli się wiązać z Carogrodem, poszukując tam pretendenta
do tronu. A młody Lopusnano jakby tego nie spostrzegał...
W szystką jego uwagę pochłonęła myśl o ożenku: kochał —
chciał więc wybraną posadzić obok siebie na tronie, białe
jej skronie przystroić w koronę książęcą, a potem z bożej
łaski, a z królewskiej i sułtańskiej woli, królować póki ży­
cia starczy.. .
A ta jego oblubienica, owa Jadwiga Tarłów na, blado
wygląda z po za zmierzchu trzech wieków, ledwie jej kilku
rysów dostrzedz można. „Pani pobożna,11 mówi Niesiecki; —
„w stanie panieńskim, dodaje Paprocki, była szczęścia tako­
wego dla pięknych spraw i obyczajów, że panowie postronni
z Węgier, z Wołoch, starali się o nią do stanu małżeńskie­
go.” I biednej dziewczynie zdawało się, że stworzona dla­
tego tylko, by podnieść splendor domu; ani jej się zamarzyło
nawet owo orzeczenie poety, wydzierające się ze zbola­
łej piersi: „Wszak i mnie się trochę szczęścia należy na
• ś w ie c ie ...11
' Czekała cierpliwie na przybycie narzeczonego. I docze­
kała go się nareszcie.
Bohdan korzystając z chwili, w początku grudnia 1571
roku puścił się w drogę. Zima była w całej pełni, śniegi
wypadły obfite, orszak liczny ma towarzyszył, a choć z Su-
45
ezawy do Czapli pod Samborem spory kaw ał drogi, ale
podróżni odbyli ją w ciągu dni kilku bez żadnej przy­
g o d y ...
Przyjęcie było świetne. Cała rodzina Tarłów i Daniłowiczów zbiegła się na powitanie hospodara; stawili się
i Sieniawscy, i Ligęzowie, i Kazanowscy, nadto wiele szlachty 1
okolicznej. Rozpatrywano podarunki ofiarowane przez nowo­
żeńca; składały się one z tak zwanych „wschodnich towa­
ró w /1 bardzo podówczas w Rzeczypospolitej poszukiwanych
i rozpowszechnionych. Uczta trw ała kilka tygodni; jeden się
bankiet nie kończył, kiedy się drugi poczynał. Naturalnie,
że na całej Rusi, na całem Pokuciu nie mówiono o niczem
więcej, jeno o zrękowinach panienki i o przyjęciu hospodara
na zamku Tarłów w C zaplach...
Nareszcie oblubieniec musiał powracać. Ułożono, że
gody weselne odbędą się w roku następnym. Szczęśliwy
Bohdanek dążył do swojego księstwa, marzył słodko
o przyszłości... Aliści, już w Kołomyi doszły go niepoko­
jące w ieści: poddani ośmieleni nieobecnością księcia, szemrać
głośno zaczęli; chcąc więc rychlej stanąć na miejscu, zosta­
w ił orszak, a sam z woźnicą i dworzaninem poleciał na­
przód. ..
W ypadek chciał, by go pod Śniatynem napotkał w y­
rostek Krzysztofa Zborowskiego, w sąsiednich Cieszybiesach
pędzącego życie samotne. „Dał on w skok panu swemu
o nim znać, który zaraz po nim się puściwszy, pojmał go.“
Słów tych zapożyczamy u Bielskiego; inni jak Górecki, Łasicki, trochę inaczej rzecz malują. Najprawdopodobniej, Zbo­
rowski słyszeć musiał o wycieczce Bohdanka do Czapli, bo
to nie było tajemnicą; więc urządził zasadzkę. Utrzymy­
wano — i nie bez powodu — że stronnictwo malkontentów
wołoskich, znając niechęć Krzysztofa do Lopusnana, weszło
z nim w akordy, mogło mu nawet przyrzec pewną summę za
46
przytrzymanie h o spodara... Właściciel Cieszy biesów był
bardzo żądny grosza. Spotkanie nastąpiło niespodziane: przy­
szło do walki między stronami. Dopiero kiedy Secygniowski ranił Bohdana, kiedy ostatni w skutek upływu krwi
stracił przytomność, związano go i powieziono do zam k u .. .
Jastrzębczyk dał tu dowód niesłychanej samowoli, po­
stąpił sobie jak opryszek, jak łotrzyk nadreński, ale nie jak
ziemianin polski, nie jak obywatel Rzeczypospolitej: przecie
hospodar znajdował się pod protektoratem Polski, związany
był przymierzem z Zygmuntem Augustem, przyrzekł stawić
się na każde jego wezwanie z 24,000 wojskiem. Nie uszłaby
płazem ta samowola Krzysztofowi, gdyby król był trochę
energiczniejszy; choroba i troski powaliły na łoże ostatniego
z Jagiellonów, a panowie ruscy zapatrzeni w majestat, lada
chwila spodziewając się zgonu biednego pana, zbyli milcze­
niem zniewagę wyrządzoną k ra jo w i... Odgrażano się wpraw­
dzie, ale nie gromadnie. Mielecki gotował się do odsieczy,
rotmistrze sięgali do jego obozu, by się rzucić na Cieszybiesy; wylękły więc Zborowski trzymał hospodara tylko
dwa miesiące w niew oli, uwolnił go otrzymawszy okup.
„Wypuścić Bohdanka inaczej nie chciał, jeno żeby mu na­
grodził szkody, które dla niego podjął; przeto zaraz tam
musiał mu dać sześć tysięcy czerwonych złotych, a za ostatek
Paniewski mu ręczył. “
Chciwość — to jedna z wybitniejszych wad najmłod­
szego kasztelanica; dziwnie ona odbija na tle owoczesnego
społeczeństwa naszego, którego cechą była ofiarność nietylko z mienia, ale i z krwi, ale i z życia. ..
Niewola hospodarska fatalne miała następstw a: Lo­
pusnano wchodził pod sklepienia zamku cieszybieskiego jako
książę udzielny, wyszedł ztamtąd jako wygnaniec. Bo oto
nowy groźny pretendent Iw onia, na czele 20,000 wojska
wkroczył do Wołoszczyzny, popierany przez Portę. Placówki
47
polskie cofnęły się przed nawałnicą za Dniestr, na Podole •
Paniewski z wielkim mozołem potrafił wycofać się z Suczawy i uchronić siostry hospodarskie od niew oli: Wołochowie bowiem chcieli je jako zakładnice zatrzymać.
Już jednak w lutym 1572 roku kobiety znajdowały
się w Kamieńcu, przytulone pod gościnną strzechę W łodka
miejscowego starosty. Jednocześnie przybył i Bohdan do
kresowej warowni. Zygmunt August uwiadomiony o k a ta ­
strofie, polecił posłowi swemu (16 lutego) w Turcyi, Taranowskiemu, wstawić się za hospodarem do sułtana; ale po­
średnictwo to żadnego nie przyniosło skutku.
Wówczas to oburzenie przeciw Zborowskiemu wzmogło
się do tego stopnia na kresach, że chcąc uniknąć niemiłych
następstw, uchodzić m u sia ł... Szlachta pragnąc rozjątrzyć
i rozruszać obojętniejszych na tę spraw ę, powtarzała,
jakoby Krzysztof przyrzekł Iwoni, że dostawi mu Rozand ę , z warunkiem, by ją korzystnie odprzedał wielkiemu
wezyrowi, bardzo rozmiłowanemu w pięknościach woło­
skich. Naturalnie, że była to plotka na tle osobistej zemsty
osnuta; niemniej przeto pan starosta kamieniecki pilnował
troskliwie pięknej dziewczyny, chcąc ją od jassyru i hare­
mowego życia uchronić. Kilkunastu gorętszych młodzień­
ców — istni średniowieczni rycerze — przybrawszy barwy
Lopusnanówny, jako pani swojego serca — zrobiło w oko­
licę Cieszybiesów wycieczkę, z zamiarem pochwycenia Krzy­
sztofa. Usunął się więc z przed oczu, powędrował do Nie­
miec, by strwonić tam grosz na więźniu z d o b y ty .. .
48
■V,
Harce za Prutem , dalsze losy aktorów
dramatu.
Szlachta na widok skrzywdzonego Bohdanka poczęła
znowu forytować go na własną ręk ę, walczyć o tron stra­
cony. Jak jeden człowiek podnieśli się kresowi junacy. Awan­
turnicza ta w yprawa zakrawa na legendę; historyografowie
chcąc ocalić pozory władzy królewskiej, utrzymują, że Zy­
gmunt August dał tajemne na nią przyzwolenie, publicznego
dać nie mógł, bo nie chciał sułtana rozdrażniać.
Bojownicy polscy mieli przeciwko sobie poturmaka
Iwonię z 20,000 wypróbowanego wojska, mieli większą po­
łowę Wołoszy, bo i logofet Gabryel, i hetman multański
Dinga, przeszli na stronę pretendenta, który się w Jassach
zainstalował. Wprawdzie Bielski, gorący panegirzysta bra­
wury szlacheckiej, utrzymuje, że „Wołosza“ żałowała da­
wnego hospodara: „bo co im źli Polacy byli, którzy przy
Bohdanie się bawili, że im to żywność czasem gwałtem
koniom albo sobie brali, daleko gorszy Turcy byli, którzy
im i żony i dziewki brali, a same zabijali i mordowali.“
Jednak sympatye te za-pruckie niewiele pomogły de­
monizowanemu księciu; Multańczycy bowiem przekonawszy
się, że siła jest po stronie nowego hospodara, poddali mu
się bezwarunkowo. . .
A teraz zobaczmy z czem nasi ziemianie przeciw takiej
wystąpili potędze? Mikołaj Mielecki zebrał na prędce co
miał żołnierza pod ręk ą , a obesławszy Jerzego Jazłowieckiego hetmana w. kor. wieścią, że idzie w głąb zrebelizo-
49
wanego lennictwa Rzeczypospolitej, nie oglądając się na nic
wkroczył na Bukowinę.
Oddział jego liczył 2,000 ludzi, mianowicie: trochę
pancernych chorągwi, trochę lekkich, piechoty nic prawie,
trzydziestu petyhorców pod wodzą dzielnego kozaka Temrnka, trzydziestu Czeremisów, zawołanych strzelców, uzbro­
jonych w długie rusznice dalekonośne. Za to juz rotmistrzów
w obozie p. wojewody roiło się co niemiara. „Przywziął
Mikołaja Sieniawskiego wojewodzica r u s k i e g o b y ł on jakby
pomocnikiem naczelnego w odza; po nim szli: Mikołaj Jazłowiecki, Stanisław Lanckoroński, Mikołaj Herburt, Stanisław
W olski, Jan Jordan, Maciej Kozielski, Stanisław Ciołek,
Stanisław Wydżga, Stanisław Nigócki, Radecki, Kruzielnicki, Osowski, Ciemierzyński i R o żen ... Regestruję skrupu­
latnie nazwiska, bo już — jeżeli się chwalić zasługami ro­
du, to lepiej wywodzić się od tych skromnych bojowników
XVI stulecia, niźli choćby od senatorów epoki Stanisławow­
skiej ! . . .
Rotmistrze ci — to wszystko ludzie doświadczeni, sza­
lonej odw agi, przezorni ową przezornością, jaką się zdo­
bywa walcząc długo z podstępnym i przebiegłym nieprzyja­
cielem .. .
Rzucili się na Bukowinę w początkach m arca, kiedy
jeszcze w lasach śniegi leżały, kiedy cały kraj przecięty był
improwizowanemi rzeczułkami, wartko dążącemi ku Prutowi.
Niebezpieczeństw wszędzie pełno, zasadzka na każdym kro­
ku, zapasów żywności nigdzie, zimna wiosenne, słoty częste,
zawieruchy śnieżne — wszystko to nie wstrzymywało mę­
żnych kresowców. Po przekroczenia granicjr, kiedy się na
równiny do kraju więcej zaludnionego dostali, kiedy dla
wytchnienia stanęli w okolicy Czernauc (dzisiejszych Czer­
niejewie), ciurowie i czeladź obozowa zaczęli się bawić ra­
bunkiem. Mielecki oburzony, szubienicę wystawić k azał
O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e . T. H.
4
50
w obozie i śmiercią haniebną zagroził winowajcom. „Zaraz
też ludzi przebrakował, siedmset koni motłochu do domu
wrócił, z trzynastą set tylko został, z garścią wprawdzie
ludzi, ale dobrych.“ Pięknie — po rycersku! któż temu za­
przeczy ? Niech wie nieprzyjaciel , że nie łotrzykowie kraj
jego najeżdżają, ale obywatele potężnej Rzeczypospolitej.
Rozpoczynając kampanią, miał wódz jednego żołnierza
na piętnastu wrogów stojących pod bronią; teraz wypadał
jeden na dwudziestu p ięc iu ... Wołoskie jednak zastępy
i przed tą garstką pierzchały.. .
Górne pobrzeże Prutu od Chocimia do Stepanowic,
stało się głównym teatrem podjazdowej wojny. .. Nieustan­
nie, co dzień, co godzina nieledwie, to naciskani, to nacie­
rający, składali rotmistrze dowody bohaterstw a.. . Zdarzało
się, że przeciw kupie Wołoszy z tysiąca ludzi złożonej, w y­
stępowało trzydziestu ochotników, i spędzali przeciwnika jak.
stado owiec. Więc w deliberacye. .. na pojedyncze popisy
zapraszają się obie stro n y ... i dwóch rycerzy staje do boju,
a widzowie przyklaskują im, jak gdyby to nie wojna, lecz
pospolite były tu rn ie je ... Mocowanie się takie trwało prze­
szło cztery miesiące. Iwonia musiał aż ściągnąć sprzymie­
rzeńców ; Mielecki więc cofnął się w porządku pod Chocim,
w którym Dobrosołowski się trzymał, a taż za Dniestrem
na brzegu podolskim, czekał niespokojny hetman Jazłowiecki na czele 800 koni. Po nadludzkich wysileniach należało
wypocząć chwilę.
Nowy hospodar chciał wyparować garnizon polski
z Chocimia, ale nic mu zrobić nie mógł, — więc w prośby
do hetm ana: obowiązał się wykonać przysięgę wierności
królowi, słać mu pomoc zbrojną, byle tylko Rzeczpospolita
nie pozbawiała go tronu. Jednocześnie przyszły do obozu
polskiego wieści o zgonie Zygmunta Augusta; przystano
więc na propozyeye... Polska osierocona musiała myśleć
Si
o obiorze nowego pana. Dobrosołowski ustąpił z Chocimia,
wojska Iwoni honory mu oddawały; wyciągnięte długim
szpalerem, ze zdziwieniem przypatrywały się one garstce
rycerzy, więcej niż pół roku trzymających się w warow ni. . .
naliczono ich wszystkiego siedmdziesięciu!
Sprawa jednak Bohdana — była odtąd przegrana na
zawsze.
Minęło lat parę — wielkie zmiany zaszły w k ra ju :
Henryk Walezyusz obrany królem, zniechęcony potrafił
umknąć do Francyi (18 lipca 1574 r .) ; smutek z tego po­
wodu był wielki i trwoga niem ała... Na kresach słabo bro­
nionych, obawiano się napadu Tatarów ; Wołoszą niezado­
wolona z Iwoni, mizdrzyła się wprawdzie do Bohdana, ale
ten opuszczony od przyjaciół mieszkał w Kamieńcu. Po dwakroć siłą polskiego oręża wspierany, teraz już nie mógł zna­
leźć nowych zwolenników.
A i Zborowscy zaczęli rej wodzić w kraju, nie bacząe
na burdę przez Samuela pod bokiem królewskim uczynioną.
Zborowskich obraził przed laty hospodar; nie zapomnieli mu
oni obrazy, i lada chwila mogli się zemścić straszliwie.. .
Więc cicho siedział Lopusnano, przemyśliwając nad tem,
jakby się bezpiecznie wynieść ja k najdalej od granic ture­
ckich. Mieszkała przy nim Rozanda, mieszkali i Parnowscy,
a i Malcher nie opuszczał go ani na chwilę. Włodek gościn­
ności nie odmawiał, przestrzegał jednak Bohdanka, by się
miał na baczności: Jastrzębczykowie bowiem wiele mogą
w Siedmiogrodzie, a ztamtąd zda się, że nowy pan dla Rze­
czypospolitej urośnie. . .
— Nie wydam ja w as, tego możecie być pew ni, po­
wtarzał ; ale i mnie mogą odebrać komendę tej oto twierdzy
pogranicznej, a wówczas będzie nierychło.. .
— Cóż mam począć, panie starosto?
— Ruszać w świat, na wschód za D n ie p r.. .
4*
52
— Chyba do Moskwy, — odrzekł zamyślony Bohdanek.
— A choćby do Moskwy, byle nie w paszczę kasztelanicom: lutego to serca ziemianie. Szczęście jeszcze wasze,
że Krzysztof choć został podczaszym koronnym, rakuskiej klamki się trzyma i nie spieszy z Niemiec z po­
wrotem.
— Usłucham rady w aszej, dobry panie, i z siostrą
puszczę się na tułaczkę. Żal mi tylko dziewczyny — zmar­
nieje.
— Dlaczegóż zabierać hospodarównę, — protestował
starosta, — kiedy może pośród nas zostać bezpiecznie ? .. .
— A toż jakim sposobem?
— Czyż nie widzicie, że Maleher pała ku niej od lat
wielu afektem?
— Wiem ci ja, a le ...
— Co za ale, mości książę? Kawaler słuszny, bogaty,
ród dobry, krew królewny węgierskiej w nim płynie.
Bohdan m ilczał, Włodek nie nalegał, siostry hospodarskie dokonały reszty. Lopusnano przyzwolił na związek
m ałżeński, nawet zapragnął huczne wyprawić dziewczynie
wesele.
We wrześniu tegoż roku odbył się ślub w kościele
dominikańskim; a w kamienicy starościńskiej, świetnie na
ten cel przybranej, książę wygnaniec podejmował rycerstwo
polskie, dziękując gorąco za poświęcenie, którego dowody
po dwakroć mu złożyło. Kamieniec wyglądał militarnie, tyle
zbrojnego ludu spłynęło doń na gody. A w obszernym dzie­
dzińcu podejmowano sławetnych obywateli miasta Jego Kró­
lewskiej Mości; miodu i piwa nie skąpił hospodar. Mieszczań­
stwo długo przechowywało pamięć tej uczty, opowiadanie
o niej przechodząc od pokolenia do pokolenia, spaczone,
przeinaczone do niepoznania, przetrwało do dni naszych. . .
53
Lopusnano zaraz potem opuścił Kamieniec i wyniósł
się do Moskwy z bardzo nielicznym orszakiem. Prosił on
pomocy u c a ra : łudzono go obietnicam i, podejmowano go­
ścinnie, osypano kosztownemi podarunkam i, ale też na tem
się skończyło. Przygnębiony niepowodzeniem, w rychle do­
k o nał żywota, — bardzo młodo zeszedł z tego ś w ia ta ...
Paniewscy udali się w Stryjskie, gdzie posiadali obszer­
ne dobra, życie burzliwe zamienili na spokojne, ziemiańskie;
odtąd o nich w dziejach nie słychać, wsiąkli w warstwę
szlachty, pługiem krającej pola kresowe. Obaj bracia dzieci
nie mieli. Rozanda długo zachowała ślady krasy, żywot ci­
chy najwięcej się nadawał do jej usposobień. Sąsiedzi pa­
trząc na nią, powtarzali sobie: „Piękna jest zaiste — ale
brat drogo, bo tronem za tę piękność p rzypłacił.. . “ W po­
łowie XVII stulecia ród Paniewskich wygasł zupełnie. ..
A oważ „hospodarska oblubienica11 Jadwiga Tarłówna?
Może o niej radzi wiedzieć co chcecie? Naturalnie, że po
niefortunnej wyprawie Bohdana do Wołoch, na którą Tar­
łowie ani halerza nie poświęcili, nie było o małżeństwie
z nim m owy. . . Niedługo jednak czekała dziewica na no­
wego kawalera. Hieronim Sieniawski wojewoda ruski, naj­
starszy syn hetmana w. kor., wdowiec po trzech żonach,
człowiek liczący około lat 60, zaczął się dobijać o jej rękę.
Łatwo ją uzyskał dla wielu powodów, najważniejszym zaś
był ten, że obiecał wyrzec się błędów kacerskich, jeżeli
Tarłówna stanie z nim do życia wspólnego. Występował
w tej sprawie matrymonialnej jako pośrednik ks. Benedykt
Herbest, Jezuita, gorliwy obrońca łacińskiego obrządku.. .
Była to znakomitość sui generis. Toż do Mieleckiego, także
„nowinkami zarażonego,“ udał się był ks. Skarga złotousty
i świątobliwy, i ją ł gorąco namawiać wojewodę do powrotu
na łono prawdziwego Kościoła. Sąsiad Tarłów, a razem ich
opiekun, nietylko, że się nie dał przekonać, ale jeszcze
54
„obruszony, przyostrzej tego apostoła w domu swoim tra­
ktow ał. .. “ Nasłano więc Herbesta — i ten dopiero nawrócił
Mieleckiego. Toż z Hieronimem Sieniawskim się powtórzyło.
Jezuita swatem był: pierwszego kaptow ał nadzieją zbawie­
nia, drugiego nadzieją ziemskich sło d y czy ... Tarłowie od­
znaczali się gorliwem do wiary ojców przywiązaniem; pannę
teraz poświęcono z pobudek religijnych, jak przed rokiem
chciano ją z pobudek światowych poświęcić: tam szła za
mąż, by nawrócić „ k a c e r z a t u oddawała rękę kacerzowi,
nie marząc o jego nawróceniu. . . Stanęła też bez szemrania
na kobiercu ślubnym w 1572 roku, lat siedm przepędziła
ze schorzałym mężem, słodząc mu dolegliwości troskliwą
opieką; po jego zgonie cała utonęła w praktykach religij­
nych. Jedynaka Adama wychowała w zasadach katolickich,
a ten gorliwość swoją posunął do tego stopnia, że „wszyst­
kich heretyków z dóbr swoich w ypędził, będąc i słusznie
tej perswazyi, że prędzej zły dobrego zepsuje, niżli dobry
złego n a p r a w i...“ Działo się to atoli już za rządów Zy­
gmunta III, — kiedy obok szabli zaczęto topić w formach
i przepisach ducha tolerancyi, tak wspaniale oświecającego
szczęśliwą Jagiellonów e p o k ę ...
Jeszcze jedna postać na wzmiankę zasługuje. Ja k
w dziejach ówczesnej społeczności szlacheckiej, tak równie
na tle dzisiejszej gawędy, występuje ona w czarne przyo­
dziana barwy. Czytelnik łatwo się domyśli, że o Krzysztofie
Zborowskim mówić tu zamierzamy. Z wykupem w kieszeni,
złożonym mu przez Bohdanka, wyniósł się rycerz ów smu­
tnej pamięci do Niemiec; obawiał się bowiem szlacheckich
sądów doraźnych, miał przeciw sobie Ruś wszystką i Po­
dole. Aliści zgon Zygmunta Augusta zmienił postać rzeczy:
mógł teraz bezkarnie wracać do k raju , w którym rej jego
bracia wodzili. Do zgonu Samuela, nieodstępny jego do­
55
radca, potem wichrzyciel na sejmikach przeciw Batoremu
i Zamojskiemu, lat kilkanaście z wytrwałością właściwą
rodowi Jastrzębczyków, prowadzi on walkę z a ja d łą .. . Rzą­
dzi się w niej obrażoną dum ą, nie przebiera w środkach,
nie myśli wcale o ojczyźnie, tak dalece, że w końcu —
„nic polskiego, krom imienia11 — w nim nie zostało. Na
sejmie też 1585 roku Stefan Batory wytoczył Krzysztofowi
i bratu jego Andrzejowi sp ra w ę ... Oskarżeni i oskarży­
ciele stawili się przed stanami w osobach swoich pełnomo­
cników. Krzysztof został odsądzony od czci, wywołany
z kraju na zasadzie trzech dekretów : „pierwszy był o to —
że zamyślał o życiu królewskim; drugi — że się porozumie­
wał z posły obcymi w Łubku; trzeci — że listy na króla
uszczypliwe pisał."
Wcześniej jeszcze ożenił się ten Zborowski z Morawianką K aw ką, zacną i bogatą niew iastą... Jeszcze raz
jako radca cesarski wystąpił na arenę polityczną Rzeczy­
pospolitej, po zgonie Stefana Batorego — potem już o nim
nic nie słychać. Cieszybiesy opuszczone rozsypały się w gru­
zy; lad jednak długo nazywał je hospodarskiem więzie­
niem ..
Potężny ród Jastrzębczyków, przeważną odgrywający
rolę w Polsce, już z końcem XVI stulecia chyli się do
upadku. Protoplasta rodu tego przyjmuje na się wstrętny
obowiązek siepacza, na obczyźnie wykonywa wyrok na
uciekającym wywołańcu, a to w kilkadziesiąt lat później
aż dwóch jego synów wywołańcami zostaje, trzeci zaś głowę
pod topór składa k a to w sk i... Wnuki jeden po drugim
kładą się do grobu, żyjąc -tylko wspomnieniem przeszłej
wielkości, a praprawnuk Aleksander Zborowski, ostatni
z Rytwian, ku końcowi XVII wieku, schodzi ze świata jako
spokojny ziemianin . .
56
Dziwne losy tego gniazda! jastrzębie to, a nie o r ły ...
reprezentanci poczynającego się w Rzeczypospolitej rozprę­
żenia, protoplaści całego szeregu zuchwalców, którzy wzno­
sząc się po nad prawo, popchnęli kraj na tory zniedołężnienia i upadku. . .
ŹRÓDŁA.
N iesiecki, Korona Polska. Lw ów 1 7 2 8 — 1743.
B ielski, K ronika Polska. W arsza w a 1829.
N iem cewiez, Zbiór pamiętników o dawnej Polsce. L ip sk
1 8 3 8 — 1840.
Belacye nuncyuszów apostolskich o Polsce. B e rlin 1864.
O
wejściu Polaków nu Wołoszczyznę z Bohdanem , p rzeło ­
ży ł z łacińskiego W ł. Syrokom la. P e te rsb u rg 1855.
R ogalski, Dzieje Księstw Naddunajskich.
Pamiętnik o Samuelu Zborowskim. P oznań 1844.
Sclim it; Rokosz Zebrzydowskiego. Lw ów 1858.
Sw ięcki, Opis starożytnej Polski. W a rszaw a 1828.
Zamek Czarnokoziniecki. W ilno 1842 (rom ans).
Zameczki podolskie na kresach. K raków 1869.
P a p ie ry do rodziny G ruszeckich n a le ż ą c e , przew ażnie
w X V III w. zebrane, zaw ierające w sobie rodowody tycli o sta t­
nich i spokrew nionego z nim i domu Garmucłiowskicli.
I-
Bracławszczyzna na początku XVI stulecia stanowiła
kaw ał ziemi nie mającej granic określonych, brakło jej re­
prezentantów w senacie i w iz b ie ... słowem, był to kęs
kraju jakby zostający po za prawem; od południa i wschodu
patrzył na dzikie pola, od północy i zachodu przytykał do
Wołynia i Podola. Nieliczni ziemianie osiedli na tej placówce
straconej: obyczajem, przekonaniami religijnemi, przywile­
jam i, krewieństwem nawet wiązali się ze szlachtą wołyń­
ską; kiedy znowu w utartej mowie, zapożyczonej u ruskich
latopisów, pustkowie owo nazywano Poniziem i wcielano je
do Podola, na dobre już zlachconego i posiadającego nale­
żytą organizacyą. Zatarg Litwy z Rzecząpospolitą o tę prowincyą, zostawił ją własnemu losowi: pierwsza w niej się
nie rozporządzała, słowami tylko gardłując za przyłączeniem
do swej dzielnicy; ostatnia szanując protestacyą, nie chciała
powiększać rozdrażnienia — dlatego też nic nie poczynała.
Miejscowy zaś element zanadto był słaby, by się mógł o ja ­
kieś ogólne upominać prerogatywy; każdy dla siebie pragnął
tylko coś wyjednać, a przedewszystkiem utrwalić posiada­
nie zagarniętego pustkowia, dążył więc do „hospodara,"
prosił o sankcyą, otrzymywał ją bez trudności, zawsze atoli
62
z zastrzeżeniem bronienia granicy, wracał i zagospodarowy­
wał się na dobre.
Podobny stan przechodowy trw ał do Unii lubelskiej'
to jest do 1569 roku. Najdosadniej maluje go nam rew izya
zamków miejscowych, dokonana przez diaka Lwa Patajewicza Tyszkowicza w r. 1545, a dokonana z rozkazania
„hospodarskiego.11 Stawimy zastrzeżenie: hospodar tu jako
w. książę litewski występował. Zamków rzeczonych było
dw a, mianowicie: w Bracławiu i Winnicy; dostawały się
one ludziom miejscowym a zasłużonym: jak ks. Ostrogskim
(hetmanowi w. litewskiemu i jego pierworodnemu kn. liii),
Prońskim, Sanguszkowiezom, którzy je obejmowali we w ła­
danie z obowiązkiem stróżowania na granicy. I pomimo ta ­
kiego strategicznego znaczenia, jakże ubogo, jakże nędznie
wyglądały owe zbrojne placówki w połowie XVI stulecia.
Wyżej wspomniany lustrator — sekretarz królewski — diak
Patajewicz, przekazuje nam żałosną opowieść o Winnickiej
warowni, tej mniej więcej treści: „O budowie tego zamku
radbym pisał, która horodnia (wieża) dobra a która licha,
i coby należało poprawić, ale go nie ma z czego chwalić,
cały opadł i ognił, i tynkowanie wszystkie opadło, na wie­
żach ani schodów, ani drzwi niem a. . . Do tego wszystkiego
mały on jest i z cienkiego drzewa zbudowany, ściany nie
zamczyste, prawie same dziury, i nie wiem gdzieby indziej
zamek tak niedbale zbudowany był ja k tutejszy: nietylko
ludziom w czas przygody, od nawalnego nieprzyjaciela gdzie
się u k ry ć ... ale bydło nawet straszno tu zam ykać, bo ja ­
kem żyw, takiego biednego i słabego ukraińskiego zamku
nie widziałem." Jest tu wprawdzie, dodaje w końcu, miejsce
niedostępne, kędy Boh tworzy odnogę, tutaj warowną pla­
cówkę zbudowaćby można. W myśl Tyszkowicza wzniesiono
ją , ale znacznie później.
63
W epoce jednak wyżej poszczególnionej „Kastel Winnicki“ stał pustką, nie miał stróżów klikunów /' brakło mu
nawet „spiżowania11 t. j. zapasów żywności. A broń — po­
żal się Boże — dwadzieścia hakownie, rusznicy ani jednej,
prochu i siarki po kamieniu, ołowiu pół kamienia, saletry
dwie beczki niewielkie, nadto kilkanaście kul kamiennych
i hakowniczych. Puszkarz jeden — jedyny reprezentant
sztuki artyleryjskiej, — do niego należało także robienie
prochu.
Lustratora podejmował miejscowy starosta Fedor Sanguszkowicz marszałek ziemi w ołyńskiej, wraz z pograni­
cznymi rotmistrzami i skarżył mu się na biedę w ielką, na
krnąbrność podwładnych, nie chcących składać daniny ja k
w groszu, tak w służbie; a do tej ostatniej zarówno byli
obowiązani i mieszczanie, i bojarowie i szlachta.
Ludność w miasteczku nieliczna: domów 27,3 wraz
z bojarskiemi i ich „podwornikami;“ ubóstwo, handlu nic,
najzwyklejszych potrzeb brakło, produkta sprowadzano z Ka­
mieńca, a niekiedy aż z Wilna. W powiecie wszystkich lu­
dzi do zamku ciężących 1,113 dymów, siół hospodarskich 4,
a bojarskich 18. Przestrzenie — ja k widzicie — znaczne
pustką leżały, pola nowinne bujnemi traw y porosłe, jako
las zielony w yglądały. . . Gleba nadawała się do gospodar­
stwa rolnego, a jednak kolonizacya szła opieszale; lud kmiecy
hardo się trzymał, był „bogatszy i pyszniejszy niżli pan /1
odrabiał trzy dni do roku, albo groszy sześć (około 2 zło­
tych) wnosił podatku. I nie bacząc na to wszystko, trudno
go było na miejscu utrzymać; ziemianie skarżyli się lustra­
torowi „na nieosiedziałość swych ludzi;11 — łada nieporozu­
mienie, drobne nieukontentowanie i zaraz chłop ucieka do
Polski t. j. do sąsiedniego Podola, „należącego od dawna
do korony i rządzącego się polskiemi p raw am i..
Sąsiado­
wały z powiatem puszcze Barskie i Lityńskie, gdzie pełno
64
futorów, hut, majdanów, robotnik pożądany, dobrze płatny,
sw obodny... a odechce mu się pracować, wówczas rzuca
wszystko, nie opowiedziawszy się nikomu, i wraca do swoich
jako rzezimieszek: „ztąd, mówili winniccy ziemianie, i złodzejstwa, i rozboje i wszystkie rzeczy złe w tym kraju od nich
samych i od ziem ich płodzą się, bo nie mając co robić,
musi mąż kraść lub rozbijać, a żona czary czynić.11
Aspiracye zbójeckie wrychle przeobrażają się w niena­
wiść gminu do uprzywilejowanego stanu: pierwszy chce
okiełznać swawolę, drugi pragnie najzupełniejszej swobody;
więc kmieć ruski przeciw ziemianinowi ruskiemu, jednej
z nim wiary i pochodzenia, burzy się, powstaje, ima się
zdrady, noża, podstępem sprowadza pohańców .. . Już w owej
dobie bojarowie nazywają włościan „ niehamowanym naro­
dem chamskim11 (1586), albo „nieznającym bojaźni bożej,
stanowi szlacheckiemu nieprzyjaznym i nieżyczliwym11 (1620).
Tak się rzeczy mają w okolicy W innickiego zamku.
W tymże czasie, na płaszczyznach wchodzących w skład
bracławskiego powiatu, swobody i swawoli jeszcze więcej :
Kozactwo się na dobre rozwija, nieposłuszne nikomu, cięży
ono ku dzikim polom, lud prawie wszystek o wczesnej wio­
śnie wyciąga na ostrowy Dnieprowe,— „na gony bobrowe,1'
w domu zostają starzy i ułomni dla doglądania licznych pa­
siek, a niewiasty gospodarstwa pilnują; za to ze zbliżeniem
zimy wracają mółojcy, wypoczywają na leżach; Bracław
staje się ogniskiem do którego dążą wszyscy pragnący za­
pewnić sobie pomoc Kozaków, kupić sobie ich współudział
w pierwszej lepszej awanturniczej wyprawie. I tutejszy je ­
dnak zameczek był w opłakanym stanie: ubożuchny, ciasny,
puszkarzy trzech, działa ani jednego. Sami mieszczanie pro­
sili, by hospodar postanowił dla jego obrony „ludzi pienię­
żnych41 (zaciężnych). A i mieszkańców niewielu więcej jak
w Winnicy tuliło się pod ochronę takiej niepoczesnej wa-
65
równi — ledwie 423 dymów. Ziemianie, niedawni przybysze
z Wołynia, pośród których dwóch kniaziów (Czetwertyński
i Sokolski), reszta 18 drobna szlachta. Było wprawdzie i in­
nych rodów — „podlejszych11 14, ale tych wołyńscy kolonizatorowie „bracią sobie nie mianują, ani wiedzą zkąd też
są.“ I jedni wszakże, i drudzy zapatrując się na pobratym­
ców z Włodzimierza i Łucka, zagarnąwszy hospodarskie siedliszcza, powinności zamkowych nie odbywali —• „i przy­
wilejów na to okazać nie chcą,“ składając się tem , że
dla bezpieczeństwa złożyli je w Kamieńcu i Ostrogu. Lustra­
tor po pilnym rozglądzie przekonał się, że całe i prawdziwe
bogactwo powiatu — to liczne pasieki; zkozaczeni mieszkań­
cy tak byli w nich rozmiłowani, że często w samem mie­
ście liczne pnie z pszczołami trzymali. „Nie należy ich,
mówi w sprawozdaniu złożonem hospodarowi, mniej od siedliszcz ważyć. Znajdują się pasieki, gdzie trzy siedliszcza
takiej pasieki nie warte, przy której nieraz jest na milę zie­
mi, a najmniej na pół mili, ta k , że posiadacz ma pasznie,
stawy spustne, pszczół mnóstwo, zwierz wszelaki, sady
i ogrody owocowe rozkoszne i wszelki inny pożytek. W któ­
rej to zaś pasiece i z ie m i... nietylko nie wolno nikomu
wchodów i pożytków mieć żadnych, ale i drewna, ani trawy
źdźbła, nikt darmo wziąść nie może, tylko za opłatą jedy­
nie. A z tego ani hospodar, ani do zamku żadnego pożytku
i posługi nie ma; nie wiadomo od kogo posiadacze takowe
nadziały osobne m ają, kto też im je zaprowadzał i grani­
czył. Z ezego mogłoby się i dziesięciu innych utrzymać
i hospodarowi czemś posłużyć; a przecie takowe pasieki
mając, ziem miejskich osobno nadto używają i pasznice
orzą.“
D oradzał więc rewizor — i bardzo słusznie — obło­
żenie ich d a n in ą .. . ale danina nie była w duchu JagiellonO p o w ia d a n ia h is to r y c z n e . T. II.
66
skich tradycyj, których cechę główną stanowiło rozdawni­
ctwo; połączone z hojnością przekraczającą potrzebę.
Tak żyli ludzie w roku pańskim 1545, na tych pustyn­
nych polach, z taką precyzyą, jeszcze przed siedmią ćwierć
wiekami, odmalowanych przez ruskiego kronikarza; widzimy
jednak; że osiedlenie szło leniwo w ciągu tego okresu: dwa
zameczki, sześćdziesiąt wiosek, a w nich ledwie 2,000 dy­
mów. Tylko bowiem junactwo i przezorna odw aga, połą­
czona z nagannem lekceważeniem życia, mogły tu dotrwać
na stanowisku.. .
Samo nawet położenie geograficzne — nie usposabiało
do kolonizacyi: kraj płaski, otwarty, brzegi rzek wzdłuż
jego obu krawędzi płynące niskie, równe; Dniestr od wpa­
dającej do niego Murachwy na rubieży Podola, do Jahorlika
także doń szlącego swe wody na krańcu stepów tatarskich —
dziki, pustynny, pozbawiony lasów. , . Boh wprawdzie wię­
cej urozmaicał okolicę — toż samo jego dopływy Zhar, Sob,
Sieniucha, Tykicz gniły, Tykicz uhorski; wreszcie błotnista
i wysychająca latem Kodyma — służyć one mogły za wdzię­
czną dekoracyą w ogrodzie, w parku wspaniałym , ale nie
posiadały zakątka na swoich wybrzeżach, kędyby bezpie­
cznie mógł usiąść obronny zameczek, kędyby natura w po­
łączenia ze sztuką strategiczną, mogła wytworzyć placówkę
zdolną oprzeć się najazdowi większemu. . .
Sejm atoli lubelski z 1569 roku, rdzenniejszym zmia­
nom daje początek: z mocy jego powstaje województwo
z dwoma powiatami — Bracławskim i Winnickim (dwa bo­
wiem inne — Zwinogrodzki i Nadbohski, i niejednocześnie
i znacznie później utworzone zostały). Zygmunt August
w rzędzie innych przywilejów, zapewnił ziemian bracławskich: „iż we wszystkich sprawach sądowych, jak po­
zwy; wpisywanie do ksiąg, akta i wszelakie potrzeby, tak
u sądów grodzkich i ziemskich, jako i z kancelaryi koron­
67
nej, d e k re ta ... i we wszystkich potrzebach... królewskich
i ziemskich koronnych... listy, nie jakim innym, jedno ru­
skim pismem pisane i odprawowane. . . . czasy wiecznemi“
będą. Województwo zajęło przynależne miejsce w senacie:
wojewoda zasiadł 32, a kasztelan 28 krzesło z kolei. Sze­
ściu posłów na sejm, a dwóch deputatów na trybunał w y­
bierało ono; w 1589 dostało herb i nowe zatwierdzenie co
do ruskiej pisowni, a w 9 lat później — sądy ziemskie
i grodzkie, jakoteż sejmiki przeniesione zostały z Bracławia
do Winnicy. Przeniesienie to miało swoją racyą b y tu : zkozaczeni mieszczanie bracławscy wpływali niekorzystnie na
przebieg rozmaitych spraw i procesów, do których szlachta
ruska, zapatrując się na swoich pobratymców polskich, na­
brała szczególnego zamiłowania. Nie potrzebujemy dodawać,
że Bracław na tych przenosinach stracił niemało, a Winnica
wiele zyskała; wyrażając się dosadniej — tamten zkozaczał,
schłopiał, a ta spanoszała do reszty. Szlachta też tłumnie
zaczęła osiadać w jej okolicy.
Język ruski — jako urzędowy — przetrwał najroz­
maitsze koleje: wszystkie akta, czy to grodzkie, czy ziem­
skie, pisano po słowiańsku. Ziemianie, gorliwi wyznawcy
wschodniego niezjednoczonego obrządku, dawno już w życiu
powszedniem na sejmach, przy kratkach sądowych używali
mowy polskiej, ale kiedy przyszło do motywowania sprawy
na piśmie, występowało narzecze ruskie; w podobny sposób
odzywał się do ziemian król, trzymając w swojej kancelaryi
biegłych skryptorów; w podobny sposób odzywał się i try ­
bunał lubelski, kędy — jako do najwyższej magistratury
szły sprawy bracławskie. I stało się — co się stać w końcu
musiało : kancelarya królewska i trybunał wyrażały się jesz.
cze dość poprawnie po słowiańsku, kiedy ziemianie, na benefis których piśmiennictwo rzeczone podtrzymywano, coraz
więcej wciskali doń polszczyzny i łaciny — tak dalece, że
5*
68
dokumenta z tej epoki wymagają osobnych studyów paleograficznyeli dla ich oddecyfrowania. Zdarzało się, że szlach­
cic otrzymawszy kopią sprawy w podobny sposób redago­
wanej, na fascykule treść jej po polsku notow ał, bo już
dokumentu wyczytaćby nie potrafił, — raz dla braku w pra­
wy, a powtóre dla owych skróceń (,,titła“), tak hojnie sza­
fowanych przez grodzkich i ziemskich kancelistów. Forma
jednak dawna ostała się, przetrwała — ja k to już wyżej
powiedziano — do połowy zeszłego wieku, szlachta nie pro­
siła o jej zniesienie, a królowie święcie zobowiązania dotrzy­
mywali.
'
Ja k tylko kraj został należycie ukonstytuowany, zaczął
reprezentować pewną jednostkę administracyjną, natychmiast
pola nowinne licznym się ludem zamrowiły. Nie było tu
ciasno, granice nieoznaczone, a szczególnie ta ku dzikim
obrócona stepom, nie wytknięta — tam się kończyła, gdzie
osad zabrakło, stepu zagarnąć mogłeś wedle zachcenia, nikt
cię pewnie procesem i pozwami z niego nie rugował.
Wprawdzie w okolicy Winnicy gęściej się ludność sa­
dowiła, bezpieczeństwo bowiem było większe, ale czem bli­
żej do pustyni, tem kolonizacya rzadsza, dorywcza, tym­
czasowa, — jakby jutra niepewna. Szlachcic tu próbujący
szczęścia, bawił się tylko rycerskiem rzemiosłem, pilnował
pługa; kiedy bliżsi administracyjnego ogniska, choć nie
zahaczali ani lemiesza, ani szabli, chętnie cisnęli się do
urzędów wojewódzkich, jeżeli nie powiązanych z pewnemi
obowiązkami, to przynajmniej honorowych. . . I stało się —
wprawdzie w XVII już stuleciu, kiedy Potoccy i Koniecpolscy zajęli cały pas ziemi bracławskiej nad Dniestrem
rzuconej — owe tak zwane Pobereże, — że z rodów tyeh obu
wyrastali wojewodowie, kasztelani, hetmani, broniący granic
ukrainnych, kiedy obietnicą ich otuleni jedno-powietnicy
przedzierżgają się w woźnych generałów, wojskich, łowczych,
69
podczaszych, skarbników ... A jednocześnie z przyjęciem
odznaczeń powyższych, wyrzekają się przydomków — i two­
rzą sobie nazwiska (od włości) z polskiem zakończeniem;
tak dawniejsi Mokosieje, Wołczkowie, Kociubowie, Czercyccy, Jełłowie — teraz już są Malińscy, Olizarowie, Jakuszyńscy, Łaszkowie, Bukojemscy itd. Nawet zdarza się taka
metamorfoza: ziemianin osiada w Uzłowcack (uzeł — węzeł)
i zpolszcza zaraz nazwisko na Węzłowski z dodaniem atoli
miana wioski dziedzicznej („de Uzłowce“), ja k w Świnianach lokuje się Dzik („de Swiniany“) itd. itd. Słowem roz­
maitości i fantazyi dużo, że możnaby je za zmyślenie uwa­
żać, gdybyśmy tych przeobrażeń nie spotykali w podpisach,
na aktach urzędowych umieszczonych. W rzeszy tej nawet
wszczepia się na modłę polską owo tradycyonalne przecho­
dzenie urzędu z ojca na syna. Co więcej — buta szlache­
cka, a z nią draźliwość, zbyteczna czułość na wszelką, czę­
sto rzekomą, obrazę. Ztąd burdy kończące się krwawo, na­
stępstwem których procesa ciągnące się nieledwie stulecia.
By nas nie posądzono o przesadę, opowiemy tutaj
historyą takiego zatargu; przetrwał on niecałe dwa ćwierć­
wiecza i sk o ńczył... przepraszam, nie powiem, czytajcie,
jeżeli wiedzieć chcecie, ja k się zakończył.
X I.
Opowieść nasza poczyna się w lutym 1570 roku, więc
w kilka miesięcy po utworzeniu województwa Bracławskiego.
Tuż pod Winnicą, na drodze prowadzącej do Litynii
(Lityna), na niewielkiej wioseczce znanej pod nazwą Jakuszyniec, mieszkało trzech braci Kociubów: szlachta uboga,
70
na dorobku dopiero będąca. Ojciec ich Borys wysłużył
u „hospodara jego miłości41 kaw ał gruntu, niedawno -— bo
za starostowania ks. Konstantyna Ostrogskiego hetmana w.
lit. Grunt jednak zawsze ku zamkowi ciążył, to jest, w ła­
ściciel jego winien był stawać zbrojno w obronie tego zamku.
Kociuba więc na prawach czynszownika w ładał ziemią, ko­
lonizował wszakże pustkę energicznie: już bowiem w 1545
roku lustrator królewski naliczył osiadłych na niej „sześć­
dziesiąt człowieka.41 Po zgonie Borysa, wioska rozpadła się
na cztery schedy: trzy poszło na braci, a czwarta na siostrę
Pelagią, wydaną za Iwana Zabokryckiego „słusznego41 (do­
stojnego) ziemianina bracławskiego, nie mieszkał on w Jakuszyńcach, tylko dochody pobierał.
Trzy dworki szlacheckie zdobiły wioskę, życie w nich
płynęło cicho, pracowicie. Kociubowie owi — Benedykt,
Olechno i Bohdan, rozmiłowani byli w kawalerskim stanie,
ostatni tylko ożenił się i to dość późno, z Hanną Wojcie­
chowską ubogą ziemianką, która mu powiła córkę i syna
Jana, właśnie bohatera niniejszego opowiadania.
Powiedzieliśmy już, że Jakuszyńscy byli na dorobku,
starali się rozmaitemi sposobami o powiększenie swojej chu­
doby: otóż korzystając z sąsiedztwa, zagarnęli kaw ał pola
należącego do mieszczan Winnickich, ztąd skargi i zatargi;
a sławetni wspomnianego grodu odznaczali się butnością,
jako porównani w stosunku do zamku z ziemianami czynszownikami. . . Pokonać pomimo tego Kociubów nie mogli,
więc w skargi do króla; suplika ich rozmaite przechodziła
koleje, ale raz dostawszy się do tronu, doprowadzić musiała
do pewnego rezultatu. Z rozkazu więc hospodarskiego, zje­
chali na grunt sporny dwaj urzędnicy: Mikołaj Pietniczański wojski winnicki, i Mikołaj Szaszkiewicz, także wojski
dołbnowski, wytknęli nową granicę; Jakuszyńscy bez oporu
zgodzili się na zwrot kaw ała zagarniętego nieprawnie łanu,
71
tłomacząc się niewiadomością, a wcale nie złą w olą, —
i sprawa bez grzywien umorzoną została. Bracia żyli z sobą
w przykładnej zgodzie, wzajemnie sobie pomagali; nie wszyst­
kim jednak zarówno sprzyjało szczęście. Oleckno, średni,
najwięcej utracił wskutek wytknięcia nowej granicy, naj­
uboższy był, często musiał szukać kredytu, i znajdował go
zawsze u zamożnego sąsiada Semena Obodeńskiego, natural­
nie, kmieci w zastaw oddając; tak naprzykład w 1577 r.
za 16 i pół kopy groszy litewskich (około 374 zł. dzisiej­
szych) poszło trzech poddanych pod rozkazy wierzyciela,
zawsze oni byli własnością Olechny: ale kapitalista na
swoją korzyść zużytkował ich pracę, która tu reprezento­
wała prowizyą.
Nie wiodło się Oleehnie, do niedostatku przyplątała się
choroba, używał więc rady Żydków, odgrywających na kre­
sach rolę niemieckich doktorów, udawał się do znachorów,
nawet do „czarownic". . . nic nie pomogło, spoczął co rychle
na cmentarzu miejscowym. Bracia podzielili się zgodnie spad
kiem po nieboszczyku, na Benedykta poszło owe „trzy czło­
wieka" zastawione u pana Obodeńskiego, wykupił ich za­
raz, — uporządkował interesa, a czując zbliżający się zgon,
wszystko przelał na synowca. I trzeci brat — Bohdan —
w lat kilka zgasł, jakby z żalu po rodzonych. Została
w siole wdowa, córka i syn, dwudziestoletni młodzieniec,
a bogaty, bo jedyny spadkobierca całej po Kociubach for­
tuny. Ciężyły wprawdzie na n ie j: spłat schedy należący
do ciotki Zabokryckiej, skromne dla siosty uposażenie i sum­
ma należąca do matki, — mianowicie 5,000 zł., darowanych
jej przez umierającego męża.
Młody Jan, ambitny, energiczny, gospodarny zajął się
gorąco interesami: rodzicielce wydzielił schludny dworek
z pięknym sadkiem, summę jej oparł na części należącej
niegdyś do jednego ze stryjów ; przy wdowie osiadła pa­
7.2
nienka — nie na długo jed n ak — w yszła bowiem za Ale­
ksandra Szaszkiew icza; brat spraw ił siostrze przystojne w e­
sele i ruchomościami po ojcu pozostałemi podzielił się z nią
najsumienniej. Sam się w po-rodziciełskiej „sadybie“ rozlo­
kow ał urządził należycie i zam yślał o żeniaczce. . .
A było kilka panien — i to posażnych — w okolicy;
0 miedzę m ieszkał p. Jurgi Aleksandrowicz Czerlenkowski,
tam się najprzód zwrócił, ale dostał odkosza. . . Czerlenkowscy z Kociubami mieli ja k ą ś w aśń zadawnioną, rodziny więc
nie sprzyjały sobie wzajemnie.
Nie tracąc fantazyi, uderzył Kociuba do niedalekich
Mikuliniec. Mikuliriscy wszakże choć w złych interesach, pa­
trzyli wysoko, mieli pretensyą do krewieństwa z pryncypalniejszemi na Wołyniu domami. Dwóch braci na dwóch wio­
skach siedziało (Mikulińce i Poczapińce), obie liczyły 60
osadników i to zakolonizowanych „na mokrym korzeniu11
t. j. na niedawnej trzebieży. Estymę posiadali u ludzi, nie
bacząc na ubóstw o: Mikołaj starszy, był posłem na sejmie
1589 roku; Iwan młodszy, pisarzował w Bracławiu. Ten
ostatni miał trzech synów i córkę Hannę, prześliczną dziew­
czynę; Kociuba na potęgę w niej się rozmiłował, zaniedbał
gospodarstwa, zapomniał o bożym świecie, przesiadywał
ciągle w wioseczce w puszczę lityńską zasuniętej i patrzał
w jasne oczy panienki. Czy sprzyjała ona Janow i? z pe­
wnością nie wiemy; kawaler jednak był innego zdania,
1 chcąc skaptować ojca bohdanki, wiecznie w potrzebie zo­
stającego, pożyczył mu (1599) sto talarów (licząc po 40
groszy polski talar), wynosiło to na dzisiejszą walutę 1,100
zł., summa więcej niźli skromna, ale dla biednego, dorabia­
jącego się szlachcica, szczególnie w one czasy, niepoślednie
mająca znaczenie.
Już był bliskim szczęścia, gdy naraz grom z jasnego
nieba uderzył. K aw aler w łaśnie — działo się to późną jesie-
\
73
n ią , — wyruszył z braćmi panny na łow y; braci tych
wprawdzie było trzech, ale jeden, najmłodszy, ledwie raczko­
wał, a dwóch starszych — Włodzimierz i Aleksander, myśleli
0 zaciągnięciu się do chorągwi jakiego możnego pana, tym
zaś czasem używali wiejskich, hartujących ciało rozrywek.
Polowanie nie szło raźno, Kociuba smutny, jakby przeczuwał
nieszczęście, rw ał się z powrotem do mikulinieckiego dworu,
a bracia bohdanki śmiali się z zakochanego, miłość bo na
kopcach wydaw ała się ludziom ówczesnym niezwykłem zja­
wiskiem. Nie rozumieli uczucia, — żona to gospodyni w do­
mu potrzebna, mąż dla niewiasty konieczny jako opiekun;
to też wdowa zwykle, choćby leciwa naw et, ledwie miała
czas odbyć roczną żałobę, a małżonek nie dokończywszy
jej, często staw ał na ślubnym kobiercu. W genealogiach
z XVI i XVIII stulecia pełno na to dowodów znajdziecie.
Ale odbiegliśmy od opowiadania.
O
zmierzchu wracają panicze z łowów i widzą ruch
niezwykły w dziedzińcu: poszóstna kolebka, pakowne wozy, t
hajducy w barwach jaskraw ych, okna dworku buchają
św iatłem ; niechybnie goście ja c y ś , z daleka i zamożni kaducznie. Istotnie tak było. Zaszczycił ubogie domostwo swoim
przybyciem ks. Stefan Czetwertyński podkomorzy bracławski, człowiek nie pierwszej młodości, wdowiec od dwóch
lat, posiadający spore dobra na Wołyniu, a choć reprezen­
tant młodszej linii — Nowej Czetwertni, ale zawsze kniaź,
1 to czystej wody, bo od Światopełka Rurykowicza ród swój
wywodził. Winniczanie estymowali mitrę, ani jednej nie po­
siadali w powiecie, wszystko szlachta drobna — coś więcej
jak bojarowie, a prawie równa z mieszczany. Książę pod­
komorzy ja k dygnitarz pośród Mikulińskich w yglądał, to
też nadskakiwali mu i ojciec i synowie, całą uwagę mając
zwróconą na to, by wołyńskiemu dynaście uprzyjemnić ile
można pobyt pod ubogą strzechą. . .
74
Książę widocznie przyjechał z jakimś zamiarem, roz­
glądał się po izbie, na każde skrzypnięcie drzwi czujny,—
dopiero się uspokoił, — kiedy do gościnnej świetlicy nie­
śmiało wsunęła się sama pani Mikulińska, stosownie do uro­
czystości przybrana, a z nią rumieniąca się ja k wiśnia, pię­
kna siedmnastoletnia Hanna. Dumny pan na niski ukłon
niewiast ledwie pochyleniem głowy odpowiedział, tylko
na dziewczynę pilną zwracał uwagę, nic jednak nie mówił.
Minęło kilka godzin, po wieczerzy ruszyli się wszyscy.
Kociuba chciał się zbliżyć do panienki, szepnąć jej choć
słówko, ale ta przerażona badawczemi spojrzeniami kniazia,
nieśmiała już oczu podnieść. . . ona w obec domowych nawet
zapytana, ledwie ważyła się odpowiedzieć. . . Inna rzecz
w „teremie11 na górce, obok świetlicy matczynej, tam ze służebnemi, białogłowami młodemi — to i śmiechu pełna izba
była i psot dziecinnych i sw aw o li... Ale w gościnnej ko­
mnacie — i polskie panienki, prababki dziś tak rezolutnych
i mownych niew iast, zachowały się biernie, a cóż już mó­
wić o Rusinkach, które żyły trądycyą wyniesioną z Kijowa,
tradycyą narzuconą z konieczności w ciągu długiej niewoli
tatarskiej, ciążącej tak strasznie nad udziałami na wschód
od Rzeczypospolitej położonemi.
Kociuba powrócił do siebie znękany, nie spał noc
całą, wczesnym rankiem już dosiadł konia i poleciał do Mij
kuliniec. Gościa zastał jeszcze — a był on niezwykle we­
soły, więc od kielicha dzień rozpoczęto. Jakoż i powód do
libacyi niezwykły się znalazł. Podkomorzy bowiem, zostaw­
szy sam na sam z gospodarzem, powiedział mu:
—
Ładną dziewczynkę macie, o ładną; dużo o jej
krasie słyszałem , ale widzę teraz, żem słyszał jeszcze za
m ało.. .
75
Iwan Mikuliński grzecznie się pokłonił, przyjmując
pochwałę za zwykły komplement na wielkim świecie pra­
ktykowany.
— Ot, jakbyście nic przeciw temu nie mieli, tobym ją
wziął za żonę, — ciągnął dalej poważnie reprezentant No­
wej Czetwertni.
— Wielce obowiązany za ten splendor, — zawołał
wzruszony do głębi gospodarz.
I w kilka minut potem stawiła się panna przed obli­
czem oblubieńca; nikt jej nie pytał czy pragnie zostać kniaziową, czy serca komu innemu nie oddała? Czyż o potrze­
bach serca myśleli ci ludzie co dnia narażający życie? pod
strzałami kul tatarskich idyla nie mogła się krzewić, pośród
huku samopałów i hakownic, słowicze uczucia zapadały
gdzieś głęboko w pierś. Pan rodzic tak chciał, a wola jego
rozkazem, przykazaniem bożem było dla skromnej dziew­
czyny; że pobladła słuchając przemówienia ojcowskiego —
temu się nikt. z przytomnych nie dziwił: toż rzeczą niewia­
sty w podobny sposób przyjmować morały i napomnienia
starszych!.. .
Kociuba przybył po wszystkiem; szczęśliwy oblubieniec
już nawet zapis uczynił na rzecz przyszłej sw ojej, w obec
uproszonych świadków, ludzi bardzo wesołych, pośród któ­
rych jowialnością i darem krasomówczym odznaczał się p.
Tysza Bykowski, drugi zaś sąsiad Iwaszko Strzyżewski
mówił mało, ale za to wypić mógł całe morze węgrzyna.
Kiedy Jakuszyński wkraczał do izby, pierwszy ze wspo­
mnianych gości mikulinieckich perorował, drugi trzymając
kielich niecierpliwił się widocznie; jakoś jednak prędko przy­
szło do zdrowia narzeczonej. Kociuba wychylił je z wielką
fantazyą, nie pokazując nic po sobie, dumny, zasklepił całą
gorycz w piersi; na pannę już nie spojrzał, — „zaswatana,“
więc nawet nie godziło się grzesznym ją okiem obrzucać—
76
taki był obyczaj na Rusi. Dotrwał do końca, przyjął zaprosiny na wesele — obiecał, że się stawić nie omieszka. Naj­
starszy z Mikulińskich żegnał go na pół żartem :
— Nie kwapiłeś się, — mówił, — toż ci pannę zdmu­
chnięto.
— Jeszcze czas, wielki czas,-— przerwał Kociuba z le* kceważeniem, — znajdę inną.
Siadł na konia, powlókł się do domu, piekło miał
w piersi, szarpała ją duma obrażona. Inny na jego miejscu
rzuciłby wszystko, ruszył w świat, a świata tego tak dużo
było podówczas, o miedzę dzikie pola; w pierwszej wypra­
wie na Tatara łatwo głowę położyć, a ze zgonem uspoko­
jenie wieczyste i piękna pamięć pośród ludzi, że się broniło
uczciwie rodzinnego z a k ą tk a ... Młody Jakuszyński snąć nie
miał rycerskich popędów, życia pragnął, choć je zawód struł
w samym początku. Winę całą niepowodzenia zwalał na
ubóstwo, na brak znaczenia, postanowił więc zdobyć i bo­
gactwo i stanowisko, a wówczas sięgnie po rękę dziewczyny
ze słusznego domu, i pokaże Mikulińskim, że dla niego jeszcze
czas, jeszcze wielki czas ? . . .
Dalsze też dzieje Imć p. Kociuby plączą się około tych
dwóch zadań.
A biedna Hanka? bez szemrania stanęła na kobiercu,
po ślubie ucałowała rękę nowego pana, cicha, potulna, smu­
tna, żegnała z rezygnacyą gniazdo rodzinne, terem dziewi­
czy — skromną ową świetliczkę na górce dworu ojcow­
skiego oblała łzam i; bezmyślnie słuchała mów pożegnalnych.
Kniaź małżonek rozgrzany ferworem oratorskim, kwieciście
odpowiadając zebranym na ucztę ziemianom Winnickim, ani
spojrzał na żonę, nie obchodziła go wcale, toć był jej nie­
zaprzeczonym posiadaczem. Księżna wyjechała na W ołyń,—
ani jednem spojrzeniem nie zdradziła dawnego przywiązania;
sługa i służebnica stała obok małżonka swojego gotowa na
77
wszystko, gasła atoli w promieniach jego wielkości i zna­
czenia .. . Niespełna dwa lata ze sobą przeżyli w szczęściu,
w dostatku, ja k mówili ludzie; ale widać dusza niewolnicy
innego szczęścia pragnęła, a dostatek już rzecz podrzędną
stanowił, bo bez widocznych powodów zaczęła blednąć, sła­
bnąć, gasnąć — jakoś niepostrzeżenie,— aż w końcu zasnęła
snem wiecznym.
Kiedy przed zgonem bracia pytali je j, czegoby pra­
gnęła, odpowiedziała półszeptem, że chciałaby mieć gałązkę
z lipy rosnącej w dziedzińcu domu pana rodzica, pod którą
przeigrała wesołe dzieciństwo. W skok się rzucono, by speł­
nić wolę chorej niewiasty; gałązka jednak posłużyła do
ubrania trumny, w której spoczęła skromna córka Iwana Mikulińskiego. . . Stara służebna księżnej, zanosząc się od pła­
czu, pow iadała, że pod tą lipą spotkał kiedyś panienkę
młody Kociuba i kilka słów wdzięcznych szepnął jej do
ucha, tak, że aż furnęła zapłoniona do teremu, siedziała
chwilę zadumana, a potem skakała i taka była wesoła jak
nigdy już w życiu. Ale ktoby tam wierzył paplaninie starej,
rozżalonej stratą swojej wychowanki, kobiecie.
Trumnę Hanny przyozdobiono w mosiężną mitrę olbrzy­
mich rozmiarów, pop długie odprawił nabożeństwo, ciało
z wielką paradą złożono w grobach rodzinnych, to jest w Sta­
rej Czetwertni.
Książę podkomorzy ożenił się wprawdzie po raz trzeci,
ale rodzinę tej drugiej żony, która go nawet potomstwem
nie obdarow ała, chował zawsze w wdzięcznej pamięci —
i pomagał jej ile mógł głową, ręką i kieszenią. Ze tak było
jak mówimy, — o tem się czytelnik snadno z dalszej prze­
kona opowieści.
78
1X1.
Kociuba zamknął się w domu, matkę nawet rzadko
odwiedzał, choć mieszkała z nim w jednem siole. Całe jego
towarzystwo stanowił krewniak Mateusz czy Maciej Kublicki, człowiek dobrze niemłody, dorosłą dziatwę posiadający;
cedował on na synów haniebnie odłużone dziedzictwo (Kublicz dziś Kibliczem zwany), a sam puścił się na wędrówkę
do znajomych i powinowatych. Trafił do młodego Jakuszyńskiego, kiedy ten jakby żałobę po doznanym odsiadywał
zawodzie, znalazł tu wszystko czego żąd ał: wygodę, gościn­
ność, swobodę kawalerską, podostatkiem trunku — a nało­
gowym był człowiekiem, wreszcie spory zapas maleńkich
z sąsiadami zatargów, które łatwo było popchnąć na drogę
procesu, a właśnie za tego rodzaju uciechą p rze p a d a ł...
Wcale to nowy typ na kresach, adwokat amator, albo raczej
prawnik dyletant, powołała go do życia mania procesowa­
nia, a ta ostatnia pośród ruskiej szlachty do monstrualnych
urosła rozmiarów. Jeden, drugi sukcesik, postawił Kublickiego w oczach Kociuby bardzo wysoko, tak dalece, że
nawet nie dostrzegał wad jego, mianowicie zbytniego za­
miłowania w trunku i gwałtowności cechującej p. Macieja.
Jakoś na wstępie karyery gospodarskiej, zabiegło mło­
dzieńcowi dotkliwe z rodziną nieporozumienie; rozdmuchał
je Kublicki, a potem sam gasił, by tem snadniej przekonać
pupila o swojej jurystycznej zręczności. Mówiliśmy wyżej,
że jedyna ciotka Ja n a , a rodzona ojca, wyszła za Iwana
Zabokryckiego, umarła ona już daw no, dzieci jej — syn
Eoman i dwie córki zamężne, Marusia Chołojewska (Chołoniewska ?) i Olana Szaszkiewiczowa, choć otrzymały spadek
po matce, ale rościły jakąś pretensyą do wuja, na zasadzie
79
plotki uczynionej przez Kublickiego, posądzając go, że ukrył
testament dziadowski (starego Borysa); który rodzicielce ich
zapewniał znaczniejszy zapis. Sprawa, ja k to się działo po
wszystkie czasy — wlekła się lata całe i oparła w trybu­
nale lubelskim dopiero w 1602 r. Strona żądała przyznania
banicyi na Bohdanie; ale jakże tu człowieka skazać na w y­
gnanie, kiedy człowiek ten przez zgon już dawno z tego
padołu wygnany został. Kublicki już wówczas przylgnął do
młodego Kociuby, pojechał więc w jego imieniu, by bronić
honoru nieboszczyka: naturalnie, że w ygrał; Jan ile wdzię­
czności okazał obrońcy, tyle albo i więcej chował w sercu
obrazy dla rodzeństwa, za to , że pamięć ojca szarpało;
spłacił resztę należności i zerwał z krewniakami stosunki.
A krewniacy ci, ja k na przekorę, zjeżdżali do Jakuszyniec,
i u matki jego gościnnie podejmowani, przesiadywali całe
tygodnie.
—
Nie jako m atka, ale jako wróg ciężki postępuje
ona, mawiał rozjątrzony Kociuba do Kublickiego.
t
Ani się spodziewał, że wyrządzi mu ona jeszcze do­
tkliwszego figla. . .
Trzeba wiedzieć, że o miedzę od Jakuszyniec leżały
Pietniczany, sioło nad Bohem rzucone, pięknie zagospodaro­
wane, liczyło bowiem 110 dymów, posiadało wygodny dwór,
zaopatrzony w’’'spory zapas broni i amunicyi, strzeżony przez
liczną służbę — od napaści tak swoich ja k i nie swoich
ludzi; słowem, rezydencya na kresach niepowszednia i bez­
pieczna; zdarzało się, że dawni dziedzice przed lada jakim
czambułem nie uciekali do zamku Winnickiego , a bronili
się we dworze; — i co więcej, wytrzymywali szczęśliwie
kilkodniowe oblężenie. Otóż Pietniczany owe drogą spadku
przeszły do Bohdana Obodeńskiego, nie młodego już wdowca.
Dziedziczył on wprawdzie i dawniej Obodne, ale jedna
wioszczyna na pięciu synów i dwie córki, to za mało. Sukce-
80
sya więc mnożąc substancyą, obudziła w starym pewne aspiracye do stworzenia sobie na nowo kółka familijnego; dziew­
częta już powydawał za m ąż, między chłopców podzielił
majątek, nudził się sam . . . Nie był wprawdzie do tyła pło­
chym, by młodą żoneczkę do domu wprowadzał, chciał więc
poważną niewiastę, tembardziej, że pierworodny jego Hawryło przy ojcu mieszkał, więc szukał kobiety, którąby ten
syn mógł szanować.
Szukał niedługo, a znalał ją w okolicy.
Pani Hanna Jakuszyńska nudziła się także na potęgę,
wdowieństwo jej ciężyło, z jedynaka nie miała pociechy,
w Kublickim widziała najniefortunniejszego tego jedynaka
doradcę. Wdzięcznie więc przyjmowała pod swą strzechę
poważnego ziemianina z Pietniczan, wcale w płoche nie ba­
wiącego się projekta. Jak ą drogą przyszło do układów mię­
dzy tą parą, liczącą razem około setki latek, tego powie­
dzieć nie potrafimy, — podeszli kochankowie zabrali ze sobą
tajemnicę do grobu. . . Takiego bowiem rezultatu — jaki
był następstwem tych odwiedzin — nie domyślał się nikt:
ani syn, ani jego krewniak p. Maciej, przezorny i ciągle
utrzymujący „języka11na dworze nieprzychylnej sobie wdowy,
ani nawet najbliżsi domownicy. . .
Stanęli na ślubnym kobiercu, sakrament odbył się
w obec kilku świadków, a Kociuba zasłyszał o tem dopiero,
kiedy intercyza ślubna wniesioną do akt została (w lutym
1604 r .) ; stało się w niej wyraźnie napisano — jako leciwy
nowożeniec zapisuje niemniej podeszłej oblubienicy 1000 zł.
(do 10,000 dzisiejszych) nadto czwartą część ruchomości —
i opiera wszystko na dobrach swoich; ona zaś ofiaruje mał­
żonkowi 500 zł. darowanych sobie przez nieboszczyka pierw­
szego małżonka, a lokowanych na trzeciej części Jakuszy­
niec. Po uprawnieniu dokumentu, matka, nie widząc się na­
wet z synem, wyjechała do Pietniczan, a w dworku przez nią
zajmowanym osiadł z jej ramienia Hawryło Obodeński, i za­
czął gospodarować do czasu, aż otrzyma od Kociuby przy­
padającą p. Hannie należność. Jan gotówki nie miał, zniósł
więc na pozór spokojnie wyrządzoną sobie krzywdę; na dro­
dze sądowej poszukiwać jej nie mógł, bo strona przeciwna
każdy krok należycie ulegalizowała.
Ale od czego samowola ?
W sercu miotanem namiętnością, szarpanem bólem nie­
zwykłym, przyzbiera się niekiedy goryczy nad miarę.
Tak i tu było.
Zła dola wydarła mu ukochaną dziewczynę, dlatego,
że nie posiadał odpowiedniego m ajątku; chcąc zagłuszyć
upokorzenie bolesne, rzucił się do jego zbierania: pierwszym
na tej drodze krokiem było zagarnięcie całej ojcowizny —
i oto matka staje na przeszkodzie, nasyła pasierba, zlewa
na niego prawa, które nań spaść były powinny. Przyznać
atoli potrzeba, że i ta matka miała pewną racyą: pasierbo­
wie okalali ją miłością synow ską, kiedy syn jak macochę
traktował.
Więc motywuje sobie młody Kociuba t a k : pod strzechą,
kędy panuje teraz Hawryło Obodeński, są pamiątki po jego
rodzicu: zbroja, szaty, broń, kosztowne sprzęty, — słusznie
mu się one należą; nie oddają mu ich dobrowolnie, więc
gwałtem je zdobyć należy. Jakoż korzystając z nieobecności
Obodeńskiego, w ciemną noc październikową, na czele zgrai
z hajduków i kmieci złożonej, wpadł do dworku — „czeladź
wszystką rozegnał, drzwi do komory w ysiekał, skrzynie
w komorach złożone porąbał siekierami, — i co w nich
było — zabrał i uwiózł do siebie. “ Takiej treści pierwszy
manifest złożył młody Obodeński w grodzie winnickim,
w drugim zaś wyliczył szkody — a wynosiły one przeszło
800 zł. (około 1000 rubli); — a że obok zrabowanych przed­
miotów, wystawił ich ceny, czytelnik więc może będzie cieO p o w ia d a r .ia h is to r y c z n e T. II.
6
82
kaw y wiedzieć, ja k się szacowały rzeczy codziennego użytku
na kresach w r. 1604? Otóż za pancerz płacono u nas 6 kop
groszy litewskich (124 zł. i gr. 6), za przyłbicę 1 i pół
kopy (31 zł.), zwykły „adamaski“ kobierzec 20 zł. (165 dzi­
siejszych), rusznica 6 kop groszy litewskich, hakownica 50
zł. (415 dzisiejszych), kamień (32 f.) prochu kosztował 3 zł.
(25), kamień ołowiu półtory kopy groszy litewskich (31 zło­
tych), itd. itd.
Jakuszyński, pozwany o gwałt, tłomaczył się, że ścią­
gnął ojcowiznę, ale sąd na tem nie poprzestał; Kublicki do­
radzał proces, więc syn chwycił się tej drogi, był to nie­
zwykły, w yjątkow y wypadek: poszanowanie dla rodziców,
dla starszych, stanowiło kardynalną zasadę świeżo zawiąza­
nego społeczeństwa; lekceważono sobie wprawdzie kobietę,
ale czoło chylono przed matką, wdowa śmiało mogła liczyć
wszędzie na poparcie. ..
Łatwo sobie po tem wszystkiem czytelnik wyobrazi,
jaki okrzyk zgrozy wyw ołał ten krok młodego Kociuby:
ja k od zaklętego usunęli się wszyscy, naturalnie — że jeden
pan Maciej wiernym mu pozostał; a przyjaźń i życzliwość
dla dziedzica jakuszyńskiego zużytkował w ten sposób, że
poduszczał go nieustannie do wyrządzenia Obodeńskiemu
drobnych przykrości. Sąsiad także nie zostawał dłużnym,
oddawał z naw iązką: więc jeden drugiemu zabierał podda­
nych, przyciągał ich na. swoją stronę, wory wał się w pole,
ściągał siano, rąbał las. Ma się rozumieć, że się to wszystko
przy pośrednictwie i pomocy kmieci odbywało, że nie mogło
w płynąć moralnie na ciemne rzesze, na to się każdy zgodzi.
Chłop widząc, że jest potrzebnym, hardo podnosił głowę,
nieledwie prawa dyktował i uspakajał się wówczas, kiedy
go strona interesowana kaptow ała datkiem albo obietnicą
nagrody.
83
W podobnej poswarce całych lat cztery upływa. A sprzy­
jały niesnaskom okoliczności: granicznicy — więc kresów
winni pilnować, na kresach zaś cicho —- jakby makiem po­
siał ; Kozactwo osłabione buntami Nalewajki, omdlałe, prze­
trzebione, jeszcze się w siły nie wzmogło ; bisurmanie nohajscy także w swoich siedzieli legowiskach. Wojna wprawdzie
szarpała wnętrze Rzeczypospolitej (rokosz Zebrzydowskiego),
Szwedzi najeżdżali nasze kurońskie prowincye, sami zaś wo­
jowaliśmy na dalekim Wschodzie, prowadząc Dymitra Samo­
zwańca na tron m oskiew ski... wszystko to atoli zanadto
odległe pola popisów, by warcholących się kresowców bracławskich uwagę odciągnąć m iało, a cóż dopiero popchnąć
ich na plac boju, kiedy bój ten lada chw ila, lada
dzień mógł się na dzikich stepach rozpocząć... Wreszcie
szlachta tutejsza znajdowała się w okresie przechodowym,
wyłamała się już ona z pod praw zamkowych, ledwie wczo­
raj szaty bojarskie na ziemiańskie zamieniła, była głuchą
na rozkazy, czy prośby możnych starostów, wzywających
do walki w imię potrzeb całego kraju, a jeszcze nie dorosła
do poczucia obowiązków względem niego; partykularyzm
prowincyonalny w niej przemagał, bronić Bracławszczyzny
gotowa w każdej chwili, iść nawet na Tatara czy Turka,
ale iść dla tego, bo T atar ten czy Turek nie odpędzony,
mógł łatwo napaść na jej domowe ognisko, jej siostry i córki
w jassyr pociągnąć. ..
Więc siedziała w domu i dla zabicia czasu warcholiła
się między sobą z równą zaciętością, jakby się warcholiła
z wrogiem nachodzącym gniazdo rodzinne.
Nie uważamy za właściwe powtarzać tu swarliwych
zajść syna z matką, zaznaczymy tylko, że w końcu ostatnia
w ygrała; sprawa smutny przyjęła obrót, Kociuba więc zgo­
dził się, a prędzej jeszcze prosił o sąd polubowny, z góry
poddając się jego wyrokowi. Strony zaprosiły na ten cel
6*
84
dwóch poważnych obywateli: Mikołaja Swykowskiego sę­
dziego grodzkiego winniektego i Marcina Chruślińskiego pi­
sarza ziemskiego tegoż powiatu. Układy trw ały kilka tygo­
dni; stanęło w końcu na tem , że Jakuszyński zrzekł się
sukcessyi po rodzicielu, to jest, spłacił natychmiast 500 zł.,
nadto dodał 30 kop groszy litewskich (620 zł.) Hawryle za
rabunek dokonany w jego mieszkaniu, w końcu — panią
matkę za szarpaninę i Bohdana Obodeńskiego przeprosić sę­
dziowie rozkazali napastnikowi.
Uczynił zadość wszystkiemu, ale tem nie okupił sobie
ani spokoju, ani pobłażliwości i przebaczenia u współziem ia n ... Stronili od niego po dawnemu, dwór jakuszyński
choć zaopatrzony we wszystko, stał pustką, dziedziniec tra ­
wą porastał. . . Panny nie patrzyły na kawalera, choć był
on w całej sile wieku, piękny, umiejący się zręcznie akomodować niewiastom; niejedna na widok jego przytłumiała
bicie serca, powtarzając nieustannie: nie szanował m atki. . .
i dalej już nie kończyła, ale po za tą sentencyą ukrywała
się inna osobista, jakby będąca dalszym ciągiem pierwszej,
a brzmiała mniej więcej t a k : — to i żony szanować nie
potrafi'.. . .
Nie wielu jednak znało przygody sercowe Kociuby —
a kto wie? miłość tyle m oże... ale Hanna Mikulińska ta ­
jemnicę zabrała z sobą do grobu.
Czas wszystko koi — w ciągu następnych lat czte­
rech zmieniło się sąsiedztwo jakuszynieckie: starzy Obodeńscy pomarli, Hawryło osiadł w Obodnem; w Pietniczanach, jako pan i właściciel ich, został młodszy brat tam­
tego — Fedor, ożeniony z Marusią Pakalewską, — człowiek
poważny, obywatel uczciwy, miłujący zaś spokój przedewszystkiem. ..
85
Zdawało się, że życie naszego bohatera pójdzie już
zwykłą koleją — aż ta oto — nowa a przykra spotkała
go niespodzianka.
x-\r.
Mówiliśmy wyżej, że Kociuba pożyczył Iwanowi Mikulińskiemu 100 talarów ; zdarzyło się to w r. 1599, ostatni
wkrótce umarł, z długu się wszakże nie uiścił. Jakuszyński
udał się do synów, by mu należne wrócili pieniądze: zbyli
go niczem, — więc proces; wytrwale zabrał się do procesu
Kublicki, i doprowadził właśnie do tego po 12 latach za­
biegów, że trybunał lubelski przysądził krewniakowi jego
400 talarów (koszta i prowizya) i w ydał wyrok „egzekucyi
albo uwięzania“ Jana Kociuby w majętności Mikulińskich.
Odbyło się to wszystko z zachowaniem prawnych przepisów:
wierzyciel w asystencyi woźnego generała województwa braoławskiego, Imć pana Wojciecha Piotrowskiego i w obec
dwóch szlachetnie urodzonych zaproszonych jako świadków,
zajął w posiadanie Mikulińce, a właściciele sioła, trzej mło­
dzieńcy bracia rodzeni, wynieśli się na mieszkanie do Win­
nicy.
To początek krwawego dramatu.
Poszkodowani po dwóch latach uiścili się z długu, bo
właśnie średni z nich Aleksander ożenił się z Maryanną
Wołczkowicz Olizarówną z Korostyszowa, wniosła mu ona
w posagu znaczną summę, a tej części użył na spłacenie
Kociuby i braci, i objął Mikulińce na siebie.
Odgrażali się Mikulińscy nieustannie Jakuszyńskiemu;
imiał się on niby z tego, ale ostrożności wielkich nie zaba«'/ał: bez zbrojnej eskorty nie ruszał z domu, hajducy, na­
86
wet i służebni pana Ja n a , wychylając się za wrota obwa­
rowanego dworu, dźwigali na barkach samopały, u boków
szable, w garści czekany. . .
W pierwszych latach często sobie strony zaglądały
w oczy, ale jeżeli jedna z nich składała świadectwo, że
zemsty nie zahaczyła, to druga z kolei zawsze była do od­
parcia tej zemsty przygotowaną. Kończyło się na małych
szarmyclach, na obcięciu ucha, pokiereszowaniu haniebnem
hajduka, albo kmiecia; panowie sami stali z daleka „zęby
sobie tylko jako zajadłe pokazując bestye.“
Z czasem ucichła poswarka zupełnie, jakby umówili
się obaj — żaden z nich bowiem na miedzę, kędy się
Mikulińce z Jakuszyńcami stykały, nie wyjechał, chcąc uni­
knąć niemiłego spotkania.
Pan Jan po długich usiłowaniach zdobył sobie w r.
1615 tytuł wojskiego Winnickiego : czczy to zaszczyt, nie
mający już wówczas znaczenia, jeden tylko posiadał przy­
wilej — uwalniał od pospolitego ruszenia. Kociuba mógł
się nazwać bogatym, gospodarstwo szło ja k z płatka, tala­
rów zapas był zawsze w domu. Zrobił nawet parę razy wy­
cieczkę do Lwowa, nabrał tam wielkiego gustu do stro­
jów, — zwyczajnie nie bardzo młody kawaler. Mamy pod
ręką spis szczegółowy jego garderoby i kosztowniejszych
sprzętów domowych; jedno i drugie zdradzają zbytek, wobec
którego dzisiejszy trefniś, kochający się w modach i sypiący
na nie pieniądze, blado i ubogo wygląda. Bo patrzcie, pro­
szę, jakie to barwy, jak a fantazya w ubiorze! Kociuba po­
siadał w domu osobną „świetliczkę,“ w niej znajdowała się
jego kassa — „skrzynie szatne“ — szkatuła ze srebrem stołowem, pierścieniami, zapinkami, manelami, nadto siodła,
rzędy na konie, zbroja, broń itd. Więc i arsenał, i garde­
roba, i kredens, i archiwum zarazem, bo zapomniałem do­
dać, i dokumenta ważniejsze były tu złożone. Izba skle­
8T
piona, w ramach ołowianych małe „błony szklarnie/4 nadto
zawiesiste kraty, drzwi „zamczyste“ — słowem skarbiec
szlachecki. Na tych bowiem pustkowiach do dzikich pół
przytykających inaczej zabezpieczyć się nie mogłeś. . . Inne
izby posiadały sprzęt pośledniejszy, ale także opatrzone
w potężne zasuwy, obok każdego okna, każdych podwoi
w ścianach ukryte. Nie wielki dziedzińczyk okalał częstokół
z dylów, po za nim ciągnęła się głęboka fosa, sad i ogrody
warzywne leżały zdała od tak zaimprowizowanej fortyfikacyi, broniącej nietylko od czambułu tatarskiego, od kup swa­
wolnych, ale i od zajazdów, a te częstokroć straszniejszemi
były niźli pohańców i Lewensów odwiedziny.
Ale o strojach Kociuby chcieliśmy tu powiedzieć: naj­
kosztowniejsze były „czamary czarne aksamitne suto sznu­
rami ubrane/1 z adamaszkową jaskraw ą podszewką, robił
je renomowany krawiec w Lublinie, suto za to płacony, bo
brał po 1,500 zł. za jednę; pośledniejsze z sajety albo „sukna
lunskiego“ płaciły się tan ie j; a taż kolekcya atłasowych
błękitnych żupanów, tuzina dosięgająca, tyleż kontuszów
ciemnej barwy; potem szły „delie szkarłatne adamaszkowe,
żółtą wzorzystą jedwabną materyą podszyte, perłowemi gu­
zami" strojne; różnolite futra z Kijowa sprowadzone, a do
nich odpowiednie kołpaki sobolowe, gronostajowe, bobrowe,
lisie, b a ra n ie.. . Wszystkiego dostatek, nawet — o zgrozo ! —
pierzyn kilka, bielizny tylko zbyt skromnie, choć obok płó­
ciennych i jedwabne koszule. Kredens ze srebrem pokaźny, —
półtora tuzina łyżek, w one czasy, kiedy gość z łyżką za
pasem przyjeżdżał do sąsiada, to zbytek prawdziwy, przytem czary, kufle, rostruchany, kotły, nawet garnki srebrzy­
ste, płacone po 1,000 zł. i więcej.
Jak widzicie — dobytek b y ł : w stajni kilkanaście
koni „jezdnych,11 kolebka, wozy dobrze okute, aż z Lublina
sprowadzone; w lamusiku w zrąb stawianym i przytulonym
88
w rogu dziedzińca, sporo zapasów gospodarskich; w piwnicy
obok miodu i gdańszczanki znalazł się antałek węgrzyna
i butle z „rywułami i alikantami.“
Ale niewiasty brakło pod strzechą — więc pustka
i smutek panow ały; by go odpędzić Kublicki zachęcał do
trunku, sam go podobno nadmiernie używał, ale pan wojski
czy głową tęższy, czy może wstrzemięźliwszy, zachowywał
się trzeźwo, choć niby dotrzymywał kompanii rzekomemu
palestrantow i. . .
I teraz właśnie na ganku siedzieli około gąsiora w y­
trawnego miodu. Dzień był piękny, ja k zwykle w maju,
nawet datę podać możemy, rzecz się działa 20 wyżej wzmian­
kowanego miesiąca, roku pańskiego 1620: prazdnik — Ze­
słanie Ducha św., robót w polu nic ma, ludek wiejski wy­
prawiał sobie „igrzyska" około karczmy, przeplatając je
tańcami i śpiewem. .. Dwaj biesiadnicy słuchali w milcze­
niu dolatującej do nich nuty rzew nej; nie wesoło im było —
ja k wszystkiej ówczesnej szlachcie na kresach; gotowano
się do wojny z Turczynem, hetman Żółkiewski pod Bar
ściągał zastępy, drobiazg herbowny lada chwila miał się
także podnieść... Więc i nasi znajomi, choć w przyszłej
wyprawie nie mieli przyjąć udziału, niemniej przeto obcho­
dziła ich ona gorąco, i pomimo całej pyszałkowatości cechu­
jącej stan herbowny, niepomału niepokoiła.
W takiej to chwili smutnych przeczuć, zapomnieli
i o prazdniku, i o miodzie, gdy w tem posłaniec konny
przebudził ich z zamyślenia: był to hajduk z Pietniczan,
przybył z ustnem oznajmieniem, że pan jego, Fedor Obodeń­
ski wraz z najstarszym Mikulińskim Włodzimierzem — po­
lują w okolicy i zapowiadają się z bytnością u pana woj­
skiego dziś jeszcze, o czem sąsiad donosi Imć panu Ko­
ciubie.
A pokłoniwszy się, wskoczył na koń i odjechał.
89
Pozostali spojrzeli na siebie w milczeniu.
— Snać już rankor wyluzował z serca, — przemówił
nareszcie Jakuszyński.
— Nie wierzę, — protestował Kublicki,— ale kiedy się
zapowiedzieli, nie godzi się ich wypędzać. I popił znowu
miodu, a ocierając wąsy rękawem żupana, dodał z uśmie­
chem : To dla animuszu!
Animusz jednak musiał być w zwiększonej dozie sto­
sowany, bo kiedy goście przyjechali, szanowny prawnik już
był dobrze podpiły.
A i goście ci sprawili niemiłą p. Kociubie niespodziankę,
zamiast dwóch, stawiło się ich kilkunastu.
W Winnicy przebywała na leżach chorągiew Imć pana
Daniela Malińskiego, możnego ziemianina wołyńskiego, albo
mówiąc dokładniej, chorągiew rzeczona w ciągnieniu ku
Barowi zatrzymała się nad Bohem, by opatrzeć należycie
rynsztunek wojenny i przyzbierać trochę potrzebnego a ocho­
tnego ludu; dowodził nią porucznik p. Popławnicki. Otóż
obok Obodeńskiogo, Mikulińskiego, znajdował się on w liczbie
odwiedzających wojskiego, wraz z kolegami Ożyhałką,
Ublińskim, — nadto asystowało im dziesięciu towarzystwa.
Źle, pomyślał Kociuba, ale nie pokazując po sobie
niepokoju, z dobrą fantazyą zaprosił wszystkich do izby.
Wtoczył się za nimi i Kublicki, tak podchmielony, że
już nie pamiętał gdzie jest i co się z nim dzieje...
Pijany szlachcic ledwie się trzymał na nogach, przy­
tykał obecnym — „nawykłszy (pisał potem jeden z obec­
nych) zawsze niesnaski czynić w każdym domu szlacheckim
i przy każdem poczciwem posiedzeniu, toż i tu uczynił,
a mowy nieprzystojne do zwady pobudzające wszczynać
począł.. . “
W pierwszej chwili burzę zażegnały obie strony. Na
zgodę podano wino, szlachta się rozochociła, zaczęła od ca­
90
łusów, jeden tylko mecenas, zalawszy do reszty czuprynę,,
darł oczy Mikulińskiemu, przypominając mu proces z Ko­
ciubą i jego następstw a; pan Włodzimierz odwołał się do
współtowarzyszy, gospodarz wziął stronę krew niaka, przy­
szło do zw ady: natrętnik wypłazowany schronił się do
„świetlicy szatnej,“ na nieszczęście nie umiał drzwi zaryglo­
wać ; pijana tłuszcza gości, oburzona łatwem zwycięstwem,
wpadła za nim — i nuż okładać razami, pod ich wpływem
palestrant otrzeźwiał, ale tryumfatorowie na tem nie poprze­
stali, dalejże niszczyć wszystko, rąbać a w końcu rabow ać::
z kasy uprzątnięto 1,300 zł. (12,000) rozmaitą monetą, do­
stała się też w posiadanie miłych gości cała świetna garde­
roba pana wojskiego, srebra stołowe, kosztowności rozmaite,
piwnica, nagromadzone w lamusie oszczędności, konie, nawet
zboże w spichrzu złożone. Dobrze jeszcze, że domu nie pod­
palili. . . wybierając się na wojnę na Wschód daleki, poczy­
nali ją już u siebie...
Jakuszyński na początku zwady usunął się z placu,
ruszył na wieś dla zrekrutowania obrońców, i na czele gro­
mady kmiecej staw ił się wrychle na pobojowisku, ale nie
zastał już nikogo: w sieni Kublicki przewiązywał sobie rany,
w piekarni dwóch okrwawionych służebników jęczało, wszę­
dzie pustka i zniszczenie.
Więć w pogoń za napastnikami; pokrzywdzony mece­
nas wziął udział w wyprawie.
Zwycięzcy tymczasem z głośnemi śpiewy przez wieś
ciągnęli: u kołowrotu obok gospody białogłowy tańczyły,
więq panowie towarzysze zatrzymali się, by się przypatrzyć
„igrzyskom41 niewieścim. Zatrzymali się na swoje nieszczę­
ście, Kociuba bowiem skorzystał z tego ich opóźnienia:
spory oddział „chłopów z łukami, knotami (lontami) zapalonemi do rusznic44 pchnął naprzód, by przybyszom zamknąć
drogę odwrotu do Winnicy, a sam na czele innej gromady,
91
mając przed sobą „dobrze pIejzerowanego“ Kublickiego, śmiały
atak z frontu przypuścił. I rozpoczęła się burda iście kar­
czemna, jedna z tych burd powszednich w one czasy na
kresach: najprzód odgrażanie, połajanki, krzyki, wkońcu
szable i strzelby; ranni już byli w obu obozach, wkońcu
napastnicy ze wszech stron okoleni musieli uledz przemocy.
„A w tem Kublicki nałożywszy strzałę na ł u k , na wylot
w bok lewy przestrzelił Włodzimierza Mikulińskiego, i już
postrzelonego takim impetem otoczyli, bili obuchami bez
wszelkiej litości, i względu i miłosierdzia od stóp aż do
głowy; — pobili, potłukli, pomordowali, a potem już na
ziemi leżącego, za zamordowanego uważając, z sukien i ko­
szuli złupili i obnażyli. . . A kiedy się ten na śmierć rozcią­
gnął, a mając jeszcze trochę ducha w sobie, popa wołać
począł, przypadł do niego Kublicki, a nasycając chciwą zapalczywość swoją, ją ł złorzeczyć i uszczypliwie przemawiać:
otoż masz za swoje. A dobywszy szabli, chciał mu jeszcze
szyję uciąć, ale pan Obodeński uhamował.11 Taką żałosną
opowieść przekazali nam uczestnicy tej swawolnej bójki,
z całą skrupulatnością zapisując jej przebieg w aktach grodz­
kich. W opowieści rzeczonej nie oszczędzono i Kociuby:
Jakuszyński, ciągnie dalej sprawozdawca, „namówiwszy jawno ony rozpustny i niepohamowany naród chłopski, gwałtu
sam wołać począł, a i popowi jakuszyńskiemu nakazał, i kiedy
jemu niektórzy przyjaciele zatulali gębę, aby na ten gwałt
nie wołał, na który chłopi zewsząd się jak rój sypali, wtedy
on tembardziej srożył się wrzeszcząc: bijcie, zabijcie! A chłopi
pobudzeni pańskiem rozkazaniem, nie znający bojaźni bożej,
stanowi szlacheckiemu nieprzyjaźni i nieżyczliwi, z łuków
i rusznic, już mając knoty zapalone, strzelać poczęli.. . “
Ledwie ku wieczorowi scichła batalia; gmin z łaski
pana wojskiego hulał noc całą, bo mu ten wódki nie skąpił.
Czy sprzęty i pieniądze Kociuba odzyskał— tego nie wiemy —
92
przypuszczamy naw et, że inni uczestnicy wyprawy — jak
Popławnicki, Ożyli alko, Ubliński a z nim i towarzysze, mu­
sieli umknąć wcześniej z pola w alki, przed jej tragicznem
rozwiązaniem; Fedor Obodeński dotrzymał jeno placu, nie­
przytomnego przyjaciela wsadzić na wóz rozkazał, i późną
już nocą zawiózł do Winnicy i złożył w dworku, który od
lat wielu posiadali Mikulińscy.
■V -
Niemałe oburzenie panowało w stolicy województwa
Bracławskiego, kiedy się mieszkańcy dowiedzieli o bójce
jakuszyńskiej; spotęgowało się ono jeszcze bardziej, kiedy
w dni kilka potem Włodzimierz Mikuliński wskutek ran od­
niesionych oddał Bogu ducha. Nie odzyskał on przytomności
ani na chwilę, dwaj bracia — Aleksander i Roman, doglą­
dali go wraz ze sporym pocztem pokrewnych, przyjaciół
domu i znajomych. Zgon nastąpił 23 maja, na drugi dzień
wciągnięto do akt skargę na morderców; starosta przeto
Aleksander Bałaban, obecny podtenczas w mieście, wysłał
natychmiast woźnego generała do dworku nieboszczyka, by
się przekonał o stanie rzeczy na miejscu.
Przyzwyczailiśmy się z pewnem lekceważeniem trakto­
wać woźnych, z tego mianowicie powodu, że ich znamy
tylko jako roznoszących p o z w y ... Woźny Mickiewicza z ta­
kim humorem i werwą opisany w Panu Tadeuszu, wygląda
śmiesznie ale nieprawdziwie; urząd ten istotnie zpowszedniał
w XVIII w., ale dawniej używał wielkiej powagi, szcze­
gólnie na Litwie i w prowincyach, w których statut litew­
ski obowiązywał. Bo kiedy w Rzeczypospolitej —- woźni
często gęsto z nieszlacheckiego obierani bywali stanu: na
93
kresach akra innych woźnym musiał być szlachcic osiadły —
bene natus et posśesionatus, — wprawdzie osiadłość ta , pożal
się Boże, — często na chodaki nie starczyła, ale zawsze
mógł się dygnitarz na nią pow oływ ać... Jeżeli zaś wypad­
kiem szlachta złożyła urząd wzmiankowany w ręce sławe­
tnego, to już tem samem ów sławetny w poczet herbownych
wstępował. „Woźny, którego łacińskim językiem zwią gene­
r a ł/1 — ja k się wyraża statut litewski, otrzymywał na tę
godność dyplom z kancelaryi królewskiej, przysięgę zaś na
urząd składał wobec szlachty zebranej na roczki. Taki wo­
źny, koniecznie providus (opatrzny, przezorny), mógł się —
jako szara gęś — uwijać po całem województwie. Spraw
on zwykle nie przywoływał, listów nie roznosił, t. j. wolny
był od wszelkich posług podrzędniejszych, które ciężyły na
jego młodszych kolegach, przy sądach ziemskich i grodzkich
pełniących obowiązek. Do „generała" należały pozwy —
ta najdrażliwsza i najsubtelniejsza misya, — opatrunek gra­
nicy, kiedy się o nią dwaj sąsiedzi spierali, weryfikata szkód
wszelkiego rodzaju, spowodowanych przez ogień, grad, po­
wódź, rabunek, w końcu badanie ran zadanych, obrażeń
ciała, a nawet oględziny pośmiertne, — jeżeli zgon spowo­
dowany został zabójstwem.
Był więc taki woźny generał — i mierniczym, i agen­
tem asekuracyjnym, i inżynierem cywilnym, a wkońcu i le­
karzem sądow ym .. .
Wieleż to sapiencyi musiał on posiadać!
Wreszcie nie powinniśmy sobie lekceważyć woźnych,
choćby dlatego, że większa połowa rodzin powołujących się
obecnie na sławnych poprzedników, nie jednego woźnego
liczy w poczcie swoich a n te n a tó w ... Jaka szkoda, że akta
kanclerskie nie wpisywały nazwisk tych skromnych urzędni­
ków, wydając im patenta królew skie, więc ciekawi chyba
je w pozwach grodzkich i ziemskich odszukać potrafią; po-
94
ciesząc się jednak choć tem należy, iż dygnitarz taki nale­
żał do uprzywilejowanego stanu, że prawo za jego zranienie
lub zabicie, takież samo ja k szlachcie zapewniało nawiązki
i głowszczyznę.
Drobne to wprawdzie były początki, pierwszy stopień
w hierarchii urzędniczej, z którego już się łatwo było wy­
żej wydrapać. Protoplasta zbierał mozolnie grosze, choć cza­
sem i kije wraz z niemi spadały na grzbiet jego podczas
drażliwej funkcyi przybijania pozwów na bramach możniej­
szych ziemian; syn za to, już dostatniejszy, — rotmistrzował, wnuk otrzymywał drogą zasługi („chleb dobrze zapracowany“) starostwo, godność posła, albo deputata na try ­
bunał, a prawnuk w senacie jako kasztelan z a sia d a ł...
Naturalnie, że ani Ostrogski, ani Sanguszko, ani Radziwił nie pełnili owych skromnych urzędów, — ależ to
starzy dynaści — indygent ich nie podnosił, oni właściwie
zstępowali do indygenatu. .. Jeszcze inni, odrazu poczynali
od szabli, i krw aw ą służbą kupowali sobie zaszczyty. Ale
i jedni i drudzy stanowili mniejszość, kiedy tamci reprezen­
towali „naród szlachecki/' że już użyjemy tego wyrażenia
dosadnego dla określenia herbownego drobiazgu, czy jeżeli
pozwolicie, chodaczkowego legionu... a ten przeważnie krze­
w ił się w Bracławszczyżnie. I on wprawdzie krwią swoją
użyźniał odłogiem leżące pola, i on wywalczał je na dra­
pieżnych pohańcach i hardych a zkozaczonych kmieciach:
ale robił to w imię potrzeb osobistych, pro domo sua ; sprawy
ogólne Rzeczypospolitej nie obchodziły go wcale, ani nim
nie przez chrzest kancelaryjnego w ykształcenia, aż nim nie
zespolił się z tą Rzecząpospolitą za pośrednictwem drobnych
urzędów, stanowiących jakby nić, która wiązała stan ry­
cerski w jedno ciało społeczne. Misya atoli tych ziemian
bracławskich, ja k i innych ukrainnyeh, nader była w a ż n ą :
oni tu w początkach strzegli sami granicy, panowie bowiem
95
polscy znacznie później spłynęli na kresy, bo na początku
XVII stulecia; wtedy to bowiem dopiero rozwinęła się na
potęgę moda posiadania pustyń ukrainnych i ryczałtowego
ich kolonizowania... A z panami i hetmani częściej za­
częli do nas zaglądać, i zapadać na zagrożonych szla­
kach . . .
Po tem; może zbyt długiem omówieniu, znowu nawią­
zujemy nić naszego opowiadania.
Łatwo sobie czytelnik wyobrazić potrafi powagę Imć
pana Mateusza Bołkunowskiego (Bołtunowskiego ?), woźnego
generała województwa Bracławskiego, z jak ą kroczył do
dworku Mikulińskich na nowem położonego mieście. Tow a­
rzyszyli mu dwaj ziemianie — Mateusz Rusanowski i Ale­
ksander Domański; towarzyszył nadto cały zastęp urzędni­
ków ziemskich i grodzkich, poważniejsi mieszczanie, a na­
wet „przewierni“ żydzi, odznaczający się ciekawością i szczególnem po wszystkie wieki zamiłowaniem do bezpłatnych
widowisk.
Wydelegowani „obducenci“ znaleźli trupa złożonego
już w trumnie, dwie świeczki woskowe smutno paliły się
u ciała, diak monotonnie modlitwy powtarzał, kilka starych
niewiast w kącie izby przytulonych wzdychało . żałośnie,
chcąc tem swe współczucie o k a z a ć ... Woźny przystąpił do
opatrunku : na jego żądanie uchylono wieko trumny, spoj­
rzał pilno na zwłoki i głośno, stylem urzędowym zawołał:
— Spoczywający tu nieboszczyk jest istotnie Włodzi­
mierz Mikuliński.
Świadkowie potakująco odpowiedzieli poruszeniem gło­
wy, a publiczność cisnąca się do izby, wyciągała szyje, by
się bliżej przypatrzyć wszystkiemu i tożsamość osoby skon­
statować. ..
— Zmieniony i opuchły, — ciągnął dalej woźny ge­
nerał.
— Tak, — odrzucili świadkowie. . .
— Ranę ma w boku lewym, od strzały z luku zadaną, —
poważnie wygłaszał „obducent“ — i na czole jedne wielką,
ciemną i krwawą.
Na tem zakończył; snać według niego tych obrażeń
było dość dla spowodowania zgonu.
Milczenie zapanowało głuche.. .
Służebni zakładali wieko, rozpoczął się obrzęd pogrze­
bowy; woźny wraz ze świadkami należał do konduktu ża­
łobnego, i dopiero po ukończenia smutnej uroczystości, przy­
stąpił do swojej funkcyi urzędowej : oto „w obecności wielu
ludzi szlachetnego stanu, obywateli miejscowych i przyby­
łych, głosem wielkim i doniosłym, obwołał i publikował na
cmentarzach cerkiewnych i kościelnych, na rogach miejskich
Winnickich, tych to panów — Jana Jakuszyńskiego wojskiego
i ich pomocników dobrze im znanych — za morderców i mężobójców."
Krok pierwszy był zrobiony, sprawa przyjmowała fa­
talny obrót; kto wie — możeby się bez krwawego nie
obeszło odwetu, nie bacząc na t o , że Kociuba obwarował
się w Jakuszyńcach, i zamknął w improwizowanym „kastellu“ wraz ze swoim wspólnikiem i krew niakiem . . . umy­
sły tak były podrażnione, powiat rozpadł się, na dwa obozy
z znaczną większością po stronie rodziny nieboszczyka, ła ­
two, powtarzamy, mogło przyjść do mordów, do wojny
domowej. . . sądy doraźne i wymierzenie sprawiedliwości
bez udziału administracyi były rzeczą powszednią na kre­
sach ..
Ale na szczęście dla wojskiego uwaga szlachty skiero­
wała się w inną stronę. ..
Gotowano się, — ja k to już wyżej wzmiankowałem, —
do wyprawy za Dniestr: hetman Żółkiewski powoływał
ochotnika, a ziemianie ukrainni nie mały udział w wyprawie
97
wzięli, u ich przecie granicy miał oręż rozstrzygać kwestyą
sporną. To też już w czerwcu rycerstwo dążyło ku Barowi.
Większa część jego, szczególnie w Winnicy skoncentro­
wana, Jakuszyńce miały na swojej drodze, i na pochwałę po­
wiedzieć trzeba, żaden oddział nie pokusił się o zdobycie dworu
p. Kociuby; nabożni ojcowie nasi idąc na wojnę zaczynali
od modlitwy, spowiedzi, błogosławieństwa kapłańskiego,
więc pod świcżein wrażeniem przestróg i nauk duchownych
wojsko w początkowem ciągnieniu zachowywało porządek
i k a rn o ść ... rozluzowywał go dopiero długi pochód, nie­
wygody, brak dozoru, w pierwszych jednak chwilach pię­
knie się prezentowały niezmęczone i posłuszne z a stę p y .. .
Temu tylko zawdzięczał Jan Jakuszyński swoje ocalenie —
choć dwie najnieprzyjaźniej względem niego usposobione
chorągwie tuż pod dworkiem jego maszerowały. .. Najwcze­
śniej podniósł się Aleksander Bałaban starosta winnicki,
rohatyński i trembowelski, rotmistrz królewski, synowiec
dwóch episkopów (Gedeona i Arseniego), a co najważniej­
sza, siostrzeniec sędziwego Żółkiewskiego; pociągnął on za
sobą sporo drobiazgu miejscowego i zkozaczonego ludu, za­
wsze cliętliwie spieszącego na bój z pogany; oddać należy
sprawiedliwość szlachcie bracław skiej, wszystka prawie
przyłączyła się do chorągwi Bałabana, przynajmniej każdy
niemal z rodów tutaj osiadłych miał swoich reprezentantów
w szeregach starosty: i tak znajdujemy tu młodego Bajbuzę
Bratkowskiego, Czeczela, Czerlenkowskiego, na czele sowitego
pocztu prowadzą po kilku ludzi zbrojnych nasi znajomi, wy­
żej wzmiankowani, Mateusz Rusanowski i Aleksander Do­
mański, stary Michajło Łasko, niemłody Hawryło Obodeń­
ski, także ciągną za innymi; dalej Pieńkowiecki, Szaszkiewicz, Tysza Bykowski, dwóch Zabokryckich , Tyszowscy
Oryszowscy, Kropiwniccy i wielu a wielu innych. Podążył
w też ślady i pan Daniel Maliński herbu Pietyroh, chorąży
O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e . T . I I .
7
1
98
w ołyński, także rotmistrz królew ski, chorągiew jego sk ła­
d a ła się ze stu ludzi dobrze uzbrojonych i słynnych z w ale­
czności; podążyli więc i uczestnicy w napadzie na Jakuszyńce: P o p ław n ick i, O ży h ałk a, U bliński, a z nimi jako
tow arzysz p. Aleksander Mikuliński; młodszy brat ostatniego
Roman, rw ał się także do boju, ale go jako piętnastoletniego
w y ro stk a nie puszczono z domu.
Bracławskie pustką stało, — trochę starców, trochę
dziatwy, z z młodszych jeden Kociuba Jakuszyński — jako
wojski — i sporo niewiast z trwogą i niepokojem wygląda­
jących skutków wyprawy. Kraj smutne przybrał wejrzenie,
na polach nie słyszałeś wesołych śpiewów, około stert i sto­
gów uwijały się same białogłowy, bo i „ten nienawistny
naród chłopski11 wlókł się za rycerstwem, czy to pełniąc
funkcye ciurów, czyli też doglądając długiego szeregu wo­
zów dźwigających zapasy prowiantu, także sporo sprzętów
ku wygodzie wojowników służących. Bo już to przyznać
możemy, żeśmy lubili wojenne rzemiosło, ale też z pewnym
pizepychem i ostentacyą odbywaliśmy każdą kampanią.
Znane jest smutne rozwiązanie boju pod Cecora, przez
cały lipiec i sierpień spływały zbrojne oddziały do Baru,
we wrześniu wyruszyły za Dniestr, w połowie października
już się wieść rozbiegła po kraju o strasznej klęsce, tak drobnostkowo opisanej potem przez osobistego uczestnika, do­
wódcę nad arm atą, Teofila Szemberga. Kampania trw ała
około 36 dni, udział w niej wzięło do 9,000 zbrojnych, okrom
mnogiej obozowej czeladzi; garstka jednak tylko bardzo dro­
bna ujrzała pola rodzinne.
Do W innicy nie w racał żaden z ty ch , którzy niedawno
w szyku bojowym opuszczali miasto. Czy poginęli ? czy się
dostali „w pogańską niewolę11 — nikt o tem nie w iedział;
Lisowczycy do połowy przetrzebieni, przedarli się w praw dzie na
n a Ukrainę, od L atyczow a pociągnęli „ku L itynii11 (Litynowi),
99
zakwaterowali w stolicy województwa, od nich wszakże
trudno było dostać języka. W relacyaeh stało głucho: „nie
wiem czy pojman czy zabit,“ pisał o Bałabanie ieden z rot­
mistrzów do Zamojskiego wojewody kijowskiego; inny znowu
Malińskiego podawał między poległymi; kiedy jeszcze inni
utrzymywali, że żyje „w jassyrze u sułtana Gałgi. .. “ O sze­
regowcach nie było już m owy. . .
Sprawa jakuszyniecka poszła w odwłokę, tembardziej,
że bano się odwetu pohańców; Kublicki po ostatniem plejzerowaniu srodze podupadły na zdrowiu, uważał ją za umo­
rzoną, — kiedy naraz w obronie pokrzywdzonych wystąpił
ks. Stefan Czetwertyński, szwagier zamordowanego, a dziś
opiekun młodego Romana. . .
Dawny rywal Kociuby, szczęśliwy współzawodnik,
podnosił rękę na niego; przed laty w ydarł mu szczęście,
dzisiaj chce go pozbawić czczci: w imieniu bowiem pokrzyw­
dzonych upominał się, by winnych skazano na banicyą, a
majątek ich oddano jako głowszczyznę spadkobiercom Wło­
dzimierza. ..
Ciężka losu ironia!
Roczki Winnickie, na których miała być sądzoną ta
sprawa, przypadały 18 lutego 1621 r. W pozwie doręczonym
Jakuszyńskiemu, wyraźnie powiedziano — że Aleksander
Mikuliński z dopuszczenia bożego w bitwie cecorskiej wzięty
został „w niewolę pohańską,“ brat więc jego nieletni upro­
sił sobie na opiekuna pokrewnego — szwagra — podkomo­
rzego bracławskiego, kniazia Stefana Czetwertyńskiego.
100
V I .
W terminie jednak nt m pra, jeden tylko z zapozwanych staw ił się w Winnicy, mianowicie Jan Kociuba; kolega
jego wymówił się chorobą. Przybyły zastał wielki ruch
w miasteczku, kilkuset ludzi zbrojnych ks. Krzysztofa Zba­
raskiego koniuszego koronnego stało tu załogą, spodziewano
się bowiem lada chwila Tatarów; otóż ks. Czetwertyński
skorzystał z ich obecności, nie bez wiedzy właściciela cho­
rągwi rozlokował żołnierzy nietylko w zamku, ale i w izbie
sądowej. Zbaraski podówczas jeszcze młody, trochę heretyk,
trochę rozwięzły: z kaznodzieją bowiem, który go nawrócił
(a miał nim byó Fabryciusz jezuita), spotkał się znacznie
później; otóż Zbaraski chętnie gotów był ręki przyłożyć do
ukarania szlachcica. Na czele sądów grodzkich stał surrogat
starosty Imć pan Aleksander Piaseczyński czy Piasoczyński
(bo się pisał dwojako); był to syn podkomorzego bracławskiego, który przed 20 laty (1601) posłował do Tatar, wo­
ził od Zygmunta III prezenta carowi perekopskiemu i z missyi
wywiązał się bardzo dyplomatycznie. . . Choć nie staroży­
tnego rodu (pan Aleksander o sobie innego był zdania), ale
majętny, posiadający znaczne dobra w Bracławskiem, a i na
Wołyniu 7 wiosek i „dwa dobrze osiadłe miasteczka," wiel­
kie miał zachowanie u szlachty; łączyło go jakieś dalekie
powinowactwo z Czetwertyńskimi. Szlachcica chudopachołka
potępić na prośbę przyjaciela i krewniaka, było niczem, a cóż
dopiero kiedy ten szlachcic dźwigał na sobie pozory winy
i nie posiadał miłości współherbownych. . .
Kociuba pomiarkował że źle, ale przypuszczał, że się
nań targnąć nie odw ażą: przed wysłuchaniem sprawy stawił
się nawet w zamku, ale na widok jego takie nieukontento-
101
wania wybuchły, że musiał natychmiast umykać — „ledwie
zdrowy boeznemi drzwiami został wyprowadzony*1 z nara­
żeniem życia; zaraz też w grodzie kijowskim zamanifestował
przeciw gwałtowi. Dokument ten nosi tytuł „Apelacyi mię­
dzy panami Jakuszyńskim i Piasoczyńskim, o użycie broni
podczas sądzenia sprawy o zabójstwo Włodzimierza Mikulińskiego.11 W niej ostro pan wojski przeciw surrogatowi
Winnickiemu wystąpił, ks. Czetwertyńskiego nie uznawał za
opiekuna, a dociski i straty, którym uległ, ocenił na 400 kop
groszy litewskich (około 100 złotych, — bardzo skromnie).
Sprawa się wikłać zaczęła; Jakuszyński wyraźnie tego
pragnął, za powikłaniem bowiem szła zwłoka, a w zwłoce
widział już wygraną. Kublicki indagowany przez wysłań­
ców sądowych — dwóch woźnych i dwóch ziemian, — odwiedział, że winnym nie jest zbrodni, gdyż jeźli ją popeł­
nił — to tylko w obronie własnej, napastnikiem bowiem był
nie on — a nieboszczyk Mikuliński.
Tak upłynął rok cały 1621, w następnym, już na po­
czątku zaczęły się ściągać niedobitki z jassyru. Pierwszy
przybył Aleksander Bałaban ■
— zbiedzony i znękany: —
„ojczyzna w rekompensę zasług jego, dziesięć tysięcy ze
skarbu koronnego wyliczyć na okup kazała.11 Witali starostę
Winniczanie z nieudaną radością; powiadał im, wiele ucier­
piał, jak musiał w łykach ciężką pracą ratować się od
prześladowań i plag haniebnych, hojnie aplikowanych herbownym jego współbraciom, jak Turcy ze szczególną nie­
nawiścią byli dla wszystkich wziętych pod Cecora, bo wiktorya ta, acz świetna, dużo ich ludu kosztow ała, tak, że
w Imperium Ottomańskiem powszechna panowała żałoba po
zginionych i poległych, wysokiej dystynkcyi i znaczenia oby­
watelach. Powiadał nadto, że młodzież uboższa przedana
wszystka została za morze, więc trudniej ją odszukać będzie ;
że pozostałych chętnie ustępują barbarzyńcy temu, kto da
102
więcej, nie bacząc’, czy kupującym jest bogaty z Tunisu
handlarz, czy od szlaków kresowych ziemianin.
W kilka tygodni potem przywlókł się do zamku Win­
nickiego pan Daniel Maliński, jeden z niewielu wziętych pod
Cecora rotmistrzów; jak ą drogą wydostać się potrafił, tego
w papierach nie doszukaliśmy się pomimo troskliwego szpe­
rania; to tylko pewna, że szlachta wołyńska nie przepomniała w instrukcyach danych swoim posłom na sejm 1623
roku jego poświęcenia: „Za Jegomościa panem Danielem Ma­
lińskim (wzmiankowano w niej) donieść prośbę Ichmość pa­
nowie posłowie do Króla Jego Mości m ają, przełożywszy
znaczne zasługi przodków, którzy nie na łożu domowem,
ale na łożu sławy nieśmiertelnej dla ojczyzny miłej zdrowie
swe położyli, i on tymże torem idąc na tę ekspedycyą tu­
recką staw ił się z niemałą knpą ludzi: stem człowieka pod
chorągwią, dobrych a cnotliwych żołnierzów, i tam wszystko
straciwszy, i zdrowia swojego znacznie nadwerężywszy, le­
dwie nie piechotą do domu się wrócił, aby remunerątio (za­
płata) jaka od Jego Królewskiej Mości spotkać go mogła —
starać się m ają.“
Z kolei stawili się Łasko i Hawryło Obodeński, wy­
kupieni u Tatarów perekopskich, na co kosztów nie szczędził
sąsiad Kociuby, Fedor — właściciel Pietniczan.
A Mikuliński — towarzysz z pod chorągwi Imć pana
Malińskiego? Jego uratowało poświęcenie kmiecia, ubogiego
chłopka ukrainnego. .. Trzeba wiedzieć, że Aleksander w y­
bierając się na wojnę, w liczbie służebników zabrał ze sobą
hajduka Iw aszkę, rodem z Poczapiniec, gorąco do swego
pana przywiązanego; podczas cofania się zastępów polskich,,
odcięty od walczących wraz z Tatarzynem Czeremisem z Baru
dostał się do Mohylewa — i tu c z ek a ł.. . czekał długo
i daremnie; wylękłe niedobitki przesuwały się przed jego
badawczym wzrokiem, ale pośród nich pana nie było, co
loa
więcej, ani jednego z chorągwi Malińskiego nie dostrzegł,
bo ani jeden nie wrócił; dostał tylko języka, że p. Mikuliński nie poległ, nie był nawet rannym , w łyka jeno za­
brany. ..
Nareszcie zwlekli się wszyscy, którzy zwlec się mogli.
Iwaszko patrzył, nasłuchiwał, u przewozu nad Dniestrem
od rana do zmierzchu go widziano, wkońcu ze zwieszoną
smutnie głową podążył do rodzinnej wioski. Rozpytywaniom
nie było końca, chłopak żałośnie się tłómaczył, że pana nie
opuścił, że ich tylko wypadek rozdzielił. Upłynęło kilka
miesięcy, hajduk chodził jak struty; blizcy opowiadali, że
go „snać jakiś Turczyn urzekł/1 taki wyglądał niepocie­
szony. Nie Turczyn, ale tęsknota urzekła go. Często zabiegał
drogę pani Mikulińskiej, prosił o zasiłek pieniężny na wykupno pana; zasmucona niewiasta patrzała na sługę — jako
na człeka pozbawionego rozumu. Pieniędzy przecie nie szczę­
dziła ona — już oto bowiem drugi wysłaniec jej kosztem
odbywał podróż na Wschód — i z niczem powracał, — a w y­
słańcy niezwykli obaj, Ormianie kamienieccy, obeznani z barbarzyńskiemi zwyczajami, mowy tureckiej świadomi, i nie
wskórali n ic ; gotowała się biedna niewiasta do stanu wdo­
wiego, żałobne przywdziała szaty. . . Ale Iwaszko nie dał
za wygraną, nie mógł przekonać pani, zmiękczył więc serce
braterskie: Roman Mikuliński przyrzekł mu pomoc pieniężną.
Raz na doświtku przypadł do niego hajduk, obudził i ją ł
szeptać: bywajcie paniczu zdrowi, idę między pogany szu­
kać zginionego, dajcie trochę grosza „na w ykupno/1 bo
mojego ubóstwa nie starczy. Otrzymawszy zasiłek, zgarnął
go do kalety — i zniknął. Słuch o nim przepadł, ludzie się
dziwili łatwowierności Romana, ale on wierzył w Iwaszki
uczciwość. Utrzymywali niektórzy, że się Kozak w Turczynce
rozkochał, a był pokaźny, że i ona go sobie upodobała,
więc oszukał młodego dziedzica i pewnie nie wróci. . . .
104
A chłop tymczasem, choć mniej świadomy tureckich obycza­
jów od owych Ormian kamienieckich, mądrze jednak sobie
poradził: oto wstąpił do Baru, zwokował znajomego Tatara
i z nim społem ruszył do Carogrodu.. . Nad Bosforem zna­
leźli Mikulińskiego, dźwiganiem ciężarów zatrudnionego, był
rosły, silny, do pracy ochotny, więc go pan jego nie myślał
sprzedawać. Teraz jednak na prośby jednowiercy, za mały
okup wypuścił jeńca, który w otoczeniu wiernego hajduka
i zlaszonego potomka Czeremisów; ja k najniespodziewaniej
stawił się pod rodzinną strzech ą...
Po chwilowym odpoczynku rozpoczął proces na nowo;—
szlachcic bez takiego rodzaju zatrudnienia żyć u nas nie
mógł w one czasy.
Mateusz Kublicki jeszcze w końcu 1621 r., w skutek
opilstwa, a może trochę i w skutek ran odniesionych pod­
czas napadu, — przeniósł się do innego życia. Zostawił on
czterech synów i dwie córki; rodzina żadnego udziału nie
brała w „gwałcie jakuszynieckim/1 mieszkała w dość odda­
lonym Kubliczu, ale wedle prawa odpowiadała za winy
ojca — grzywnami. A Mikulińskim właściwie szło o głowszczyznę. Jednak zawód ich spotkał nie mały, albowiem
„trybunał lubelski wolnymi uczynił Kublickich od płacenia
głowy nieboszczyka Włodzimierza Mikulińskiego dlatego, że
w obronie dworu i zdrowia gospodarskiego zabicie się to
stało.“ Potomkowie jednak pana Mateusza nie zaznali miru
w Bracławszczyźnie, wynieśli się na Białoruś i tam do
końca prawie zeszłego wieku drobne piastowali urzęda.
W roku następnym i Kociuba uwolniony został od za­
rzutu zbrodni. Nie łatwo to wprawdzie i nie odrazu przy­
szło — obie strony próbowały sił w łasnych, mocowały się
po sądach; zarzuty robiono sobie wzajemnie nietylko w gro­
dzie winnickim, ale we Włodzimierzu, Łucku, Kijowie, nim
się wszystko o trybunał lubelski oparło. Opisanie przebiegu
105
sprawy znudziłoby czytelnika, ja k znudziło nas odczytywa­
nie dokumentów powtarzających się nieustannie skarg i oba­
lających je tłomaczeń, w jedną formułkę ujętych, a zasto­
sowanych do pewnych punktów S tatutu. . .
Wynik tych zachodów był pomyślnym dla Kociuby:
trzy lata zostawał pod grozą banicyi, teraz wolny od niej
rozfglądnął się po świecie: sam jeden, brakło mu przyjaciela
i powiernika, młodość przeminęła, piąty krzyżyk dobiegał.
Celu nie dopiął, nie dobił się znaczenia, majątek mierny ale
dostatni posiadał; nie ma rady, trzeba poszukać niewiasty,
— pomyślał sobie, — o bogatą już nie tentował, rodu znako­
mitego koligacye nie miały dla niego uroku. W niedalekiej
okolicy, w Werbce, przy stryju mieszkała 18-letnia Maryna
W erbowska, uboga sierota, z liczkiem pokaźnem, a taka
cicha — że jej głosu nikt w domu nie słyszał, a taka po­
tulna — że się nią wszyscy posługiwali. Pojechał, oświad­
czył się w końcu 1623 r., a na początku następnego już
ślub wziął i małżonkę przywiózł do Jakuszyniec, nie na kró­
lowanie — bo sam się nauczył królować i podziału władzy
nie znosił, nie na gody — a na samotność i pracę; przynaj­
mniej zapewnił jej byt w przyszłości — dożywocie na całym
zapisał majątku. Biedna niewiasta dźwigała obowiązki z takiem poddaniem, na morały i zarzuty męża odpowiadała taką
pełną uszanowania i czci modłą o przebaczenie, że w końcu
rozbroiła człowieka, złamanego zawodami, do tego stopnia,
że się niekiedy wyrzekał ambicyi i pychy, i czuł się nawet
szczęśliwym. Dzieci im się nie wiodły, jedna tylko córka
chowała im się zdrowo — najstarsza — pierworodna — Nastia, — inne umierały zawsze po urodzeniu. A tak pragnął
mieć pan wojski potomka męzkiego, reprezentanta rodu, on
sam Kociuba Jakuszyński był o statnim .. . Nie śmiejcie się,
Kociuba mógł mieć tyle w piersi ambicyi i czci dla swo­
jego gniazda, ile go mieli inni herbowni: Srzeniawici, Jani-
106 *
nowie, Ślepowrończykowie. I z tym jednak zawodem w ry­
chle się pogodził, nie działo mu się w życiu nigdy ja k pra­
gnął, ale na wspak, na przekorę. . . Z sąsiadami także nie
mógł zachować harmonii; jak już wiemy, z jednej strony
do Jakuszyniec przypierały dobra Fedora Obodeńskiego,
z drugiej Aleksandra Mikulińskiego; trup zamordowanego
przepaść między nimi rozwarł, to też z pewną przyjemnością
wyrządzali sobie figle wzajemnie, dość powiedzieć, że w prze­
ciągu lat 10, aż 14 procesów, istnych czternaście batalij sto­
czyli ze sobą, to o zbiegłe sługi, to o napady, najechanie
granic itd. Raz nawet pan Mikuliński tak sobie pozwolił
dużo, że „czci został pozbawion,“ i dopiero na sejmie 1638
roku została mu ona przywróconą, kiedy złożył dowody,
że pojednał strony i „satysfakeyą uczynił.“ W taki to nie­
pochlebny sposób dostał się on do Konstytucyj.
Samotnie więc, jak zawsze, ja k przedtem, płynęło ży­
cie w Jakuszyńcach, kiedy u sąsiadów odbywały się ciągłe
zabawy i rozryw ki; łowczy bracławski w Pietniczanach
miał trzy piękne panienki w domu, najstarsza Maryna
już była „zmówiona14 z Fedorem Łaskim wojskim bracław skim ; w Mikulińcach dziatwy jeszcze więcej — dwóch
synów dorosłych i cztery dziewczyny. Na kresach spokojnie
żywot w tej epoce upływ ał, spokojniej ja k gdzieindziej,
zbierały się wprawdzie chmury od Ukrainy, ale ich nie do­
strzegali statyści, cóż dopiero drobiazg szlachecki, zapatrzony
w ciasny horyzont wioskowy. Po za sieliszczami naszych
znajomych w okolicy Winnicy osiadłych, wyrosły w dzikich
polach całe szeregi osad, bujnie przez możnowładców zakolonizowane; podstarościowie kluczowi, reprezentanci tych
ostatnich, uorganizowali należycie obronę granicy: pierwszy
też impet zewnętrznego nieprzyjaciela spotykał zapory, *
o które się często gęsto rozprysnąć m u sia ł... Herbowni więc
„ciężący ku zamkom gospodarskim,44 to jest obowiązani
107
w wypadku niebezpieczeństwa do służby przy staroście, za
plecami nowych kolonij siedzieli ja k u Pana Boga za pie­
cem — rośli w dostatki i powodzenie. ..
To też bawili się wszyscy ochoczo; jednak Kociuba
trzymał się zdaleka od ludzi — i tak do grobowej deski.
Ze zgryzotą i żalem za zmarnowanem życiem, przyszła cho­
roba, kilka miesięcy trzymała go ona przykutego do łoża —
aż śmierć zlitowała się nad Łazarzem — zabrała go w końcu
1635 roku.
Na pogrzebie ostatniego Kociuby nie kruszono tarczy
herbownej, sąsiedzi nawet nie stawili się dla oddania mu
smutnej posługi, miejscowy ksiądz na czele wiejskiej gro­
mady odprowadził ciało na wieczny spoczynek.
Wdowa po ukończeniu żałoby oddała rękę panu Maksy­
milianowi Oczesalskiemu podsędkowi bracławskiem u; ko­
bieta nie mogła się obejść bez opieki, nieboszczyk zostawił
jej kilka nieukończonych procesów, jeden zaś najważniejszy
z Aleksandrem Mikulińskim.
A i ten ostatni w roku 1639 przeniósł się do innego
życia. ..
We trzy lata dopiero zjechały strony do Winnicy: ro­
dzina Mikulińskich w całym komplecie, bo i panny i dwaj
młodzieńcy, Iwan i Aleksander. Stawiła się w terminie ozna­
czonym i pani Oczesalska, wraz z jedynaczką swoją Nastką...
Kompromis zakończył się nadspodziewanie pomyślnie: Iwan
podobał się pannie Nastazyi, ona wpadła w oko Iwanowi,
a jak słusznie jeden z dowcipnisiów ówczesnych powiedział:
że ojciec wrębywał się w lasy Kociuby, syn zaś wrąbał się
w serce dziewczyny: uroczyste zrękowiny pojednały Montekich i Kapuletich bracławskich; nowożeniec kwitował z opieki
pana Oczesalskiego, pani Oczesalska zrzekała się dożywocia
na Jakuszyńcach za pewną corocznie do zgonu wypłacaną
summę.
108
Wesele pewnie było huczne, ale że szczegółów jego do
akt grodzkich ani ziemskich nie wciągnęli współcześni, więc
i my wstrzymamy się od opisu opartego na prostym do­
myśle. ..
Rozwiązanie niespodziewane — wszak prawda, niezgoda
i poswarka trw ająca całych lat 43, kończy się małżeństwem.
Kociuba traduje Mikulińskiego, ja k gdyby dlatego, żeby syn
jego z tradowania kiedyś k o rz y sta ł.,.
Zawód serdeczny sieje nienawiść, chęć odwetu za
zmarnowanie uczucia wyradza żądzę zemsty, wieńcem tej
ostatniej morderstwo. . . Dopiero zgon obu walczących k ła­
dzie kres gorszącej swawoli kresowej, nowy sentyment wiąże
to — co dawny rozerw ał; a sakrament — ja k gałązka oli­
wna pokoju, zażegnał dopiero ostatecznie tę wojnę domową...
ŹRÓDŁA.
Rewizya zamków ziemi wołyńskiej w połowie X V I wieku,
przez A. Jabłonow skiego. W a rszaw a 1877 r ., p. przedmowę s tr .
X X X V — X L Y , a tak że te k s t 1 0 8 — 128.
Pietniczany i ich dziedzice , przez Drwęcę. K raków 1878,
str. 4 i 5. (O dbitka z D w utygodnika naukow ego).
Archiw Jugo-zapadnoj Rossii. Postanowienia dworianskich
proivincionalnych sejmów. K ijów 1861, T . I , s tr. 146.
Volumina Legum, w ydanie petersb u rsk ie z r. 1 8 5 9 — 1860.
T. I I ; s tr. 83, f. 7 5 7 ; s tr. 375, f. 1470. T . I I I , s tr. 461, f. 972.
Statut litewski. W ilno 1786. (Eedakcya 3 z r. 1588,
E . IV . s tr. 104).
O
urzędzie woźnego w dawnem sądownictwie polskiem , J .
W . B andtke. (B ibl. w arszaw . 1858. T . I I I , s tr. 1.)
Bielowslii, Pisma Żółkiewskiego. Lw ów 1861, s tr. 5 6 8 — 583.
B aliń ski, Studya historyczne. W ilno 1856, str. 3 0 0 — 316.
N adto 48 dokum entów cerkiew no-słow iańskiem pismem k re ­
ślonych, a łaskaw ie nam udzielonych przez p. A rtu ra Russanow skiego, w łaściciela w si Ja k u szy n ic y pod W innicą położonej. P o ­
chodzą one z jego archiw um i obejmują okres czasu od 1570
do 1642 r., dotyczą jednej w łasności i jednej rodziny. Z ty ch
48 fascykułów , porządnie ułożonych, pierw szych dziesięć dostało
się nam odczytanych przez nieznanego a bardzo zdolnego paleog r a fa ; z trzydziestu. os'miu pozostałych, jeden ty lk o (z 1615 r .
pod N. 15) nie oddecyfrow any dlatego, że do połowy zniszczony.
Inne stanow ią tre ść niniejszego opow iadania, w k tó re w staw ili­
śmy — o ile się to nam zdaw ało stosownem — całe ustępy
w w iernym , o ile można, przekładzie.
JE D E N
Z W IELU .
X.
Nie wszystkim kresy zapewniały wziętość i znaczenie;
dzieje przekazały nam tylko imiona szczęśliwszych, a wieluż
to nieobjętych dziejami legło hez wieści na tych etapach
rozrzuconych pośród pól dzikich, siejąc hojną ręką ziarno
cywilizacyi i brawury. Całe rody użyźniały je krwią własną
hez skargi i protestu. Szli tam — bo ich ojcowie tych dróg
próbowali, bo wieśó o tych wędrówkach, roznoszona pod
ubogie strzechy drobnej szlachty nad W isłą, Dźwiną i Sa­
nem osiadłej, takim cudownym czarem krasiła strony nie­
znane, że przy lada niepowodzeniu, ziemianin chciwy wra­
żeń, chciwy doli lepszej, dosiadał konia i ruszał ku stronie
zkąd słońce wschodziło i na odpoczynek południowy się
kładło.
Wędrowały tysiące, a ledwie jeden z tysiąca powra­
cał, ledwie drugi z tysiąca wywalczył na rubieży stepowej
kaw ał nowinnego pola, rozpinał na niem namiot wędrowny,
rozpalał ognisko i rozpoczynał nowe życie, nad wszelki wy­
raz urocze dla człowieka w niebezpieczeństwach rozmiłowa­
nego. Nam rozpieszczonym zdaje się to nienaturalnem, a jednak
przed dwustu i trzystu laty było tak powszedniem...
I z czasem jeżeli taki kolonista nie sehłopiał, jeżeli
się wyuczył rozmaitych fortelów u sąsiada barbarzyńcy,
O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e T. I I .
8
114
a poczuł się na siłach i grosza zdobył choć odrobinę — to
tak wysoko głowę nosił, tak daleko myślą strzelał, ja k ża­
den z jego współherbownych zostawionych na starym za­
gonie, w głębi kraju, na piasczystych brzegach płowej rzeki
rodzinnej.
Żywa tradycya wiązała go z krajem, na rubieży jego
czuł się jak u siebie w domu ; ale nie obeznany z tem , co
się działo u góry, nie wtajemniczony w zaszłe tam zmiany,
nosił się z swoją równością szlachecką i aspii-acyami do ko­
rony, bo mu o niej rodzic b a ja ł, dziadek stary powtarzał,
a ten u pradziadka, szukającego doli na kresach, nauczył
się tego wszystkiego. . .
I nie dziwić się potem, że taki stepowieć z pustyni
dostawszy się między społeczność należycie uorganizowaną,
co chwila potykać się musiał, sięgał za wysoko — a sięga­
jąc opalał skrzydła i truł sobie życie całe. . .
Jako dowód tego, co się wyżej powiedziało, macie
krótką opowieść o losach jednego z takich marzycieli. . .
Skarszewscy, Skarzewscy czy Skarżowscy — bo się
rozmaicie pisali — już w XII wieku bujnie rozrodzili się
w Kaliskiem i Sieradzkiem. Używali oni trzech herbów: Ko­
rab, Nałęcz i Leszczyc; ostatnim powiodło się lepiej pod
względem wziętości, choć widocznie w pobożnych prakty­
kach rozmiłowało się to gniazdo. Niesiecki bowiem na prze­
strzeni wprawdzie sześciu wieków naliczył tu aż 12 dostoj­
ników kościelnych, poczynając od owego Hajmo biskupa
wrocławskiego z 1126 r., do Jana kanonika krakowskiego
i kustosza wiślickiego z połowy XVII stulecia. Ale i świe­
ckie urzędy brali za zasługi, dostali się do dworu królew­
skiego: tak Stanisław znany „z pięknego dowcipu, wymowy
gładkiej i obrotu wielkiego," zjednał względy W ładysława
IV, który go w ysyłał w poselstwie do cesarza Fryderyka
i księcia siedmiogrodzkiego, a usługując przy boku Jana
115
Kazimierza, senatorskiego nawet zaszczytu dostąpił, został
bowiem kasztelanem wojnickim i piastował tę godność do
zgonu (1685), choć i w dawniejszych czasach kasztelanowali
niejednokrotnie Skarszewscy.
Ale, kiedy jednym się powodziło, inni nie mogli się
dorobić znaczenia, drobnieli, ubożeli z rokiem każdym; z mo­
drzewiowych dworów pod słomianą strzechę ubogiej chaty
wynosić się w ypadało, ledwie na chleb starczyło, cóż do­
piero myśleć o poczcie zbrojnym, o wojnie, kiedy w domu
drobiazg i żona opatrzenia potrzebują. ..
Nareszcie dola staw ała się coraz cięższą...
Otóż jeden z tej rozrodzonej gromadki, szukając szczę­
ścia po świecie, oparł się w Połockiem, najprawdopodobniej
w połowie XVI stulecia, przed Unią lubelską, a musiał so­
bie zjednać niezależne stanowisko, kiedy mu Franciszek Żuk,
w którego rodzie oddawna spoczywały nietylko dostojeństwa
powiatowe, ale i tradycye zasług rycerskich, oddał swoją
jedynaczkę w zamęźcie, oddając wszakże nie chciał, by jego
poczciwe nazwisko poszło na m arne, więc zawarował, by
kojarzące się stadło połączyło dwa miana w jedno — ztąd
początek nowego gniazda Żuków - Skarszewskich. Już syn
ich Stefan zawarł dożywotni związek z Heleną Przeździecką
herbu Roch (secundo), panną dostatniego domu osiadłego
w powiecie oszmiańskim.
Snać jednak i na Białorusi im było nie dobrze, może
gorąca krew Skarszewskich przemogła, może niespokojny
duch Nałęczów, wiecznie goniących po świecie za wziętością,
wiecznie pragnących posiadać u ludzi znaczenia więcej, jak
to poważanie, jakie sobie zdobyć już potrafili. Bo oto pod
koniec XVI allio na początku XVII stulecia młodzi małżon­
kowie ze skromnym zapasem grosza spływają na kresy po­
gańskie . . .
8*
116
Jakże się im pięknemi wydać musiały żyzne pola bracławskie, w porównaniu z jałowemi i zużytemi skibami na
L itw ie; z lasów — w step, z puszcz nieprzebytych, wiecznie
wilgotnych, błotnistych, sennych, mgłą osnutych — w pu­
stynię bezbrzeżną, rojącą się takiem mnóstwem owadów
i ptastwa, pomiędzy nielicznych osadców, obojętnie poglądających na przybyszów ... Bo i czegóż mieli zazdrościć:
jeszcze dziesięć kroć tylu, wielu ich przywędrowało, mogła
ziemia wykarmić, przeludnienia nie obawiali się wcale, choćby
z powoda sąsiedztwa dziczy tatarskiej , która rok rocznie
wybierała haracz z głów ludzkich i z dobytku ludzkiego. . .
więc owszem, nowy kolonizator staw ał się pożądanym —
więcej jednem ramieniem było dla odpędzenia nieproszonych
gości.
Otóż Żukowie-Skarszewscy osiedli na nowinnem polu,
i jęli się krzątać około gospodarstwa. Prąd kolonizacyjny
zwiększył się ku schyłkowi XVI wieku, a w pierwszem
ćwierć wieku XVII urósł, ja k to wiecie z dziejów, do olbrzy­
mich rozmiarów. Żukowie tedy, dorabiający się mienia, sie­
dzieli cicho, żyli zgodnie z sąsiadami, tak przynajmniej mo­
żna wnosić już z tego, że o nich wcale nie słychać: kiedy
szlachta bracławska warcholiła się w tym czasie ze szcze­
gólną zajadłością, byle o co szła do grodu, a jeżeli gród
i trybunał prędko jej żądaniu nie czynił zadość, wówczas
sama sobie wymierzała sprawiedliwość. . .
Zdaje się, że Żukowie przybyli już po zawierusze Nalew ajkow ej; mamy ślad choć nie pewny, że założyli Skarzyńce czy Skarczyńce w województwie bracławskiem.
Ledwie kilkunastu kmieci zaprosić do osadnictwa zdołali;
a i temu się dziwić przychodzi, że znaleźli chętnych w obec
środków, jakiemi rozporządzali tacy możnowładcy j a k : Za­
mojscy, Kalinowscy i Koniecpolscy; drobni ziemianie o emulacyi z nimi nawet marzyć nie mogli.
117
Z czasem Żuk-Skarszewski człowiek spokojny, zapobie­
gliwy, pracowity, zjednał sobie w okolicy uznanie, szczycił
się nawet względami Aleksandra Kalinowskiego starosty
bracławskiego, tak bardzo szczęśliwego w pomnażaniu for­
tuny obywatela. A to już znaczyło nie mało. Ofiarowano
przybyszowi drobne przyrządy, ale się od nieb wymawiał —*
to chorobą, bo istotnie wątłego był zdrowia, to potrzebą
należytego wrośnięcia w ziemią; widać, że racya była słuszną,
kiedy mu dano pokój. .. Rzeczywiście, obyczajem to się
staw ało, że świeży osadca w początkach stał na stronie,
jak gdyby wysiadywał „słobodę szlachecką," poczuwał się
tylko do obowiązku bronienia własnej zagrody; ale gdy się
urządził jako tak o , wówczas szedł na obronę sąsiedniego
zamku starościńskiego, w końcu dopiero wyruszał w pole
na nieprzyjaciela. Roślina w pierwszych chwilach, choćby
w grunt tak bujny, jak nowinne stepy bracławskie, wszcze­
piona, zawsze przeboleć m usiała, trzeba było lat dla jej
okrzepnięcia. . .
Żukowie mieli dwóch synów : Jana i Aleksandra, pierw­
szy znacznie starszy od drugiego. Rodzice wcześnie pomarli,
około 1630 r. zeszli z tego świata oboje; dzieciom dostał
się w spuściźnie spory kaw ał ziemi i gotowego grosza kil­
kanaście tysięcy. Opiekunem wyrostków był Adam Kalinow­
ski, który to po ojcu wziął starostwo bracławskie, brat
Marcina, późniejszego hetmana. Opiekun postanowił, że Jan
zostanie przy wiosce, bo jako 18 letni młodzieniec może się
poświęcić gospodarstwu, a młodszy Aleksander, sześcioletnie
pacholę, weźmie w spadku gotowiznę, którą sam starosta
postanowił ulokować na prowizyi. Kalinowscy grosza nie
potrzebowali, sami go mieli do zbytku, należało więc szukać
gdzieindziej lokacyi. A właśnie gościł wówczas u starosty
brat jego cioteczny, kasztelan halicki Stanisław Lanckoroński, obaj sąsiedzi, pierwszy bowiem mieszkał w Husiatynie,
118
drugi w Jagielnicy miał rezydencją, zjechali dla spraw pry­
watnych do Winnicy; przyszło jakoś do wzmianki o Żu­
kach, kasztelan wysłuchawszy historyi, oświadczył się z go­
towością wzięcia i sieroty i pieniędzy w swoją protekcyą.
Uradzono, by chłopiec został przy bracie do pewnego
czasu.
Jan opiekował się dzieciakiem z troskliwością najprzywiązańszej matki, lata biegły, żony sobie znaleźć nie mógł,
wszystką więc miłość przelał na pupila; ostatni zaś przy­
wiązał się do czasowego opiekuna i szanował go ja k ojca.
Na niczem nie zbywało wyrostkow i, po prowizyą się nie
zgłaszał, o protekcyą kasztelana nie dobijał się. . . na co
to wszystko? kiedy mu w stepie tak było swobodnie i do­
brze: tam trzeba się kłaniać, akomodować do usposobień
pańskich, a tu jeźli skarci za jakąś nieuwagę brat, to w tem
skarceniu czuć ciepło miłości gorącej. .. wreszcie wiązało
go nawyknienie do życia na tych bezludnych polach, do
wycieczek czy to na zwierza, czy na Tatara, tak wówczas
rozpowszechnionych, powszednich, codziennych, że o nich
nawet przestano wspominać. .. Chłopak więc dziczał, ale
miłował to swoje dziczenie.
A brat starszy powoli dorabiał się znaczenia; już oto
w 1638 r. bierze udział w elekcyi W ładysława IY, dwudzie­
stoletni młodzieniec, nad wiek stateczny, poczuwał się do
obywatelskich obowiązków. Tem większa jego zasługa, bo
niesporo Bracławian stawiło się do apelu, mniej ztąd niźli
z innych województw kresowych: kiedy bowiem Wołynianie
wydelegowali na sejm obieralny 143 ziemian, z kijowskiego
liczono tylko 25 wysłańców, a z bracławskiego jeszcze
mniej bo 20 : wojewoda, sędzia ziemski, pisarz grodzki, sie­
dmiu elektorów i 10 osadców herbowych, do tych zaś ostat­
nich należał i Jan Żuk-Skarszewski.
119
Może najszczęśliwszą dobą dla prowincyi na rubieży
dzikicb pół rzuconych; było panowanie W ładysława IV.
Dostatek, ba — nawet bogactwo, lata urodzajne, zimy ła ­
godne, względny spokój. . . Step się mrowił ludem wesołym,
szlachta butna, hulaszcza...
Nikt nie przewidywał nieszczęść.
Kozactwo wprawdzie trochę dokazywało, ale kolonizatorowie tak się przyzwyczaili do tych poswarek, że dzi­
wiliby się, gdyby ich nie było. Hetmani też na siebie brali
inicyatywę karcenia rebelizantów, herbowni wprawdzie przyj­
mowali w niej udział, ale tylko wtedy, kiedy sami tego
chcieli, wodzowie nie zapraszali ich do współki w owych
domowych a nie sławnych warchołach.
I Żukom działo się dobrze, pół wieku prawie gospo­
darowali w osadzie założonej przez rodzica; Janowi już
stare kawalerstwo zaglądało w oczy, Aleksander wyrósł na
pięknego młodzieńca, do opiekuna i teraz nie spieszył, przy­
rósł do ojcowizny, była mu droższą nad spodziewaną na
pańskim dworze krescytywę.
IX .
Nadszedł r. 1648 stanowiący straszną epokę dla ziem
ukrainnyck.
Król dogorywał, szczegóły-o jego chorobie przerażały
ludzi spokojnych, już choćby z tego względu, że nowe na­
stręczyło się pole do intryg.
Ogół zaczynał możnowładcom nie ufać.
I jeszczc się nie ziściły smutne przypuszczenia, kiedy
wieść o klęsce żółtowodzkiej i korsuńskiej obiegła wszyst­
kie ziemie kresowe. Lęk padł na rzesze osadców. . . dosa­
120
dnie go odmalował Kisiel w liście pod wrażeniem chwili
kreślonym: „nieszczęśliwi gniazda swoje, domy, a drudzy
charissima pignora (najdroższe zakłady) w nagłem niebezpie­
czeństwie rzucając, biegną in mscera Begni (wewnątrz kraju),
zkąd robur (krzepkość) ojczyzny w wojskach, podatkach,,
w ludziach, potencyach.“
Ja k lawina staczając się z gór niebotycznych, po dro­
dze urasta do olbrzymich rozmiarów, tak i wieść owa okro­
pna w swojej rzeczywistości, jeszcze się okropniejszą sta­
wała w opowieści trwożliwych zbiegów, pragnących się ze
swojej usprawiedliwić ucieczki... Ja k gdyby w całej Rzeczy­
pospolitej tyle tylko było ducha rycerskiego, ile go ujęto
w sromotne łyka na polach korsuńskich, ja k gdyby cała
waleczność narodu poszła w bindy tatarskie i niewolę ko­
zacką. .. nigdzie nikogo dojrzeć oko nie może, ktoby się
odważył protestować przeciw grozie sytuacyi. Tam wpraw­
dzie daleko, na rubieży, w świeżo utworzonem województwie
czernichowskiem, ks. Wiśniowiecki, jeden jedyny rycerz, bory­
kał się z falą gotową go zalać lada chwila, ale przynajmniej
borykał się. .. i z garstką walecznych, wsparty pomocą na­
miestników rossyjskich, siedzących na kresach ówczesnego
moskiewskiego carstwa, wyszedł cały, dopłynął do p o rtu ...
więc odwaga coś znaczyła! I istotnie — przybycie dopiero
tego bohatera trochę uspokoiło pognębione umysły. Ze smu­
tkiem więc przyznać trzeba, że słowa Jaszewskiego, pod­
chmielonego pułkownika kozackiego, rzucone komisarzom
Rzeczypospolitej w Perejasławiu, dużo gorzkiej prawdy za­
wierały w sobie: „Nie oni to Lachowie, wołał, co przedtem
bywali i bijali Turki, Tatary i Niemcy. Nie Zamojscy, Żół­
kiewscy, Chodkiewiczowie, Chmieleccy, Koniecpolscy; ale
Tchórzowscy, Zajączkowscy, detyny w żelazo poubierane,
pomarli od strachu, skoro nas ujrzeli i pouciekali. “ Akomi-
121
sarze ze łzami (cum lacrimis) słuchali tego upokarzającego
przemówienia.
Potęga jednak istotnie była szalona, regestrowych ko­
zaków więc w boju wyćwiczonych niewielu, za to gminu
100,000, a dwa razy tyle Tatarów sojuszników. W obec
takich nagłych, niespodziewanych powodzeń było się nad
czem zastanowić; sam Bohdan Chmielnicki, party przez tłu­
my, by szedł w głąb Polski, podnosząc się z legowiska,
ostrzegał Lachów, dawnych dobrych swoich przyjaciół: „ma­
jąc siła wojska, pisał do Czernego, nie można rzecz (zarę­
czyć) między dobrymi , aby i źli nie byli. Po wsiach nie
będą bezpieczni: a ludzie do kupy, komu blizko do miasta,
a gdzie opodal, po wsiach w kupach pewnych z chudobą
swoją niech będą: a że strawne rzeczy muszą być jednak,
że bydła zajmować nie będą, ale zjeść nie mało potrzeba
niech jako mogą swoje dobra przy sobie trz y m ają ... “ Wy­
raźnie więc nawoływał ziemian, by się wiązali w oddziały,
w ten bowiem tylko sposób obronić się mogą od napaści;
wyraźnie nawoływał, by się usuwali ze szlaków, po których
będą płynąć jego legiony rozswawolone, a pijane nietylko
tryumfem ale i gorzałką.
Czy do Skarszyniec ta przestroga dobiegła, wątpimy
bardzo; mała wioseczka na uboczu położona, przyparta do
rzeczułki, okolona gęstą dąbrową, uboga, cicha, nie stano­
wiła łakomego kęsa dla rabusiów; dziedzic jej nie rozumiał,
że tłuszcze te nietylko mają na celu zdobycze cudzego gro­
sza, cudzego mienia, ale że noszą w sobie destrukcyjne, roz­
kładowe zadania, nie przypuszczał, że tłumy takie ja k sza­
rańcza, niszczą wszystko dokoła, a kiedy nie mają co niszczyć,
wówczas pożerają siebie wzajemnie. . . Gdyby przewidział,
pewnieby wraz z innymi cichą zagrodę opuścił. M e opuścił
jej wszakże, i jednej nocy czerwcowej doczekał się najmniej
spodziewanych gości. Pułkownik Krywonos, faworyt watażki,
122
dążąc pod Bar, zawadził o skromną osadę; młodzi jej dzie­
dzice ze snu zbudzeni, ledwie mieli czas opamiętać się —
i już padli pod szablami przybyszów. . . kmieciom miejsco­
wym nie przebaczono, stawali w obronie panów, więc życiem
zapłacić musieli.
Na drugi dzień piękne i pogodne słońce oświeciło dzi­
wnie smutny obraz zniszczenia: polanka, na której rozrzu­
cone były ciche a ubogie chaty, pustką stała, dymiące się
poczerniałe zgliszcza — to cała pozostałość, kilka zresztą
trupów, wylękłe psiska poszczekujące w oddali, z zagóry
dolatywał odgłos pieśni, którą zwycięzcy idący na dalsze
tryumfy, witali dzień poczynający; nad stawkiem kilkunastu
kozaków maruderów pod cieniem rozłożystego dębu wypo­
czywało gwarząc wesoło, konie ich gryzły niedopaloną tra ­
wę, i oto wszystko. Jeszcze straszniejszą zdawała im się
ruina wobec jasnego słońca, oblewającego ciepłym promie­
niem sterczące szkielety chat kmiecych, odarte i nagie ciała
osadców tej włości rozrzucone na murawie, i tę grupę weso­
łych ludzi z dziwną obojętnością poglądających na zniszcze­
nie panujące dokoła. . .
Nareszcie oddział zaczął się szykować do pochodu,
wracać im pułkownik watażka rozkazał w step, mieli zdać
ustną relacyą ojcu atamanowi, wiele kraju zajął w jego
imieniu, wiele zniszczył lackich osad i kędy kroki swoje
skierował. Było to już zwyczajem u kozaków, że kiedy dowódzca podnosił się „ze stojanki“ dłuższej albo krótszej, to
jakie pół sotni urywał z oddziału i wysyłał do głównego
obozu, by ci wieść o jego popisach przekazali „starszemu
wojska Zaporowskiego;11 często w takiej gromadce znajdował
się regestrowy kozak, a otoczenie jego stanowili miejscowi
kmiecie zkozaczeni...
Tak też i tutaj b y ło : — jeden z mołojców, najstar­
szy, przed opuszczeniem stanowiska jeszcze powędrował na
123
miejsce, kędy stał dworek pański, nuż coś znaleźć mu się
uda. I znalazł człowieka na wpół pochylonego nad trupem.
Był to Aleksander Skarszewski, a tym nieboszczykiem star­
szy brat jego. . .
W pierwszej chwili kozak chciał sprzątnąć chłopca, ale
i jemu serce zadrgało na widok boleści, jaka się na twarzy
jego malowała, zbliżył się i zapytał:
— Ktoś ty taki?
Skarszewski powiedział swoje nazwisko, regestrowy
dosłyszał pierwszą tylko jego połowę.
— A Żuk — zawołał — toś ty nasz, tylko zlaszony,
Żuków na Ukrainie wielu, całą jednę wieś osiedli; chodźże
pókiś c a ły . ..
Pokazało się, że młodzieniec podnieść się nie mógł,
srodze był rany w nogę, więc dano mu konia; w poczcie
towarzyszów kozaka znajdowało się kilku kmieci miejsco­
wych, kilku ze wsi okolicznych, znali oni dobrze Skarszew­
skich, lubili ich jako spokojnych i uczynnych panów, to też
w chwili tak żałosnej, jeszcze może nie zepsuci przy­
kładem , nie upojeni powodzeniem, okolili biedaka współ­
czuciem . . .
— Pochowamy nieboszczyka, panie regestrowy, — za­
wołali do Zaporożca, — niechaj w ziemi przynajmniej spo­
cznie, dobry był, zawsze to krew nasza, jak powiadacie,
choć zlaszona.. .
I złożyli osadcę w naprędce wygrzebanym dole; Ale­
ksander odrętwiały stał na uboczu, żegnając po raz ostatni
b r a ta ... uosabiał on dla niego całą rodzinę, jak świat sze­
roki i wielki — był sam już teraz, sierotą i jeń c e m ...
przyszłość go nie obchodziła wcale, nic na nią nie liczył,
nic się od niej nie spodziewał.
Jako więzień powędrował z taborkiem do Białocerkwi, a potem na K udak, gdzie po zdobyciu fortecy, tak
124
mężnie przez Grodzickiego bronionej, spędzono resztki nie­
dobitków.
Kilka następujących miesięcy — to okres największych
tryumfów kozackich; po Korsuńskim pogromie nastąpił Pilawiecki, zwycięzcy oparli się pod Zamościem. . . aż wreszcie
ja k fala wezbranej rzeki opadająca, wrócili na opuszczone
legowiska; blask majestatu i dawne z lepszych czasów bi­
jące zeń promienie, uwolniły Rzeczpospolitą od klęski osta­
tecznej. Ale przywódca kozacki urósł w wielką powagę: to
już nie w atażka, nie „starszy wojska zaporoskiego," ale
jego „hetman,“ i to hetman z bożej łaski i z łaski szabli w ła­
snej, ja k to lubił często powtarzać wobec licznych wysłanni­
ków, wdzięczących się słodko w koło świeżo wzniesionego
i obficie krwią obroczonego tronu.
X II.
Należało się porozumieć z nieposłusznym i krnąbrnym
synem, bo jeszcze wówczas łudzono się, że się uda w karby
ująć kozaczyznę; może jeden Kisiel na całym obszarze Rze­
czypospolitej trzeźwo się zapatryw ał na znaczenie ruchawki,
z pewnem lekceważeniem „chłopską swawolą14 nazywanej,
on tylko rozumiał jej doniosłość, nieobliczone straty, jakie
owa wojna na kraj ściągnie niechybnie.. . Ale odzywał się
nieśmiało, półgębkiem, toż i tak niektórzy pomawiali go
o dwuznaczne postępowanie.
Po długich naradach postanowiono wysłać poselstwo
na Podnieprze.
Na czele poselstwa stanął tenże Kisiel wojewoda braeławski, jako człowiek bywały, posiadający pewne względy
na dworze moskiewskim, ztąd rodzaj estymy i Chmielnicki
125
mu okazywał; dodano mu za towarzysza Wojciecha Miaskowskiego podkomorzego lwowskiego. Ludzie ci ofiarę
z siebie czynili, narażali się nietylko na niebezpieczeństwa,
rabunek, ale co większa, na upokorzenia dotkliwsze od wszel­
kich strat materyalnych. . . Królewiętom przekonanym, że
nie masz ludzi na świecie po za stanem szlacheckim, ciskano
w oczy bolesne proroctwo, że „lacka ziemia zginie, że Ruś
panować będzie bardzo prędko/1 Rusinom zaś zlachconym
wyrzucano publicznie, że się na lacką przerzucili wiarę.
Smutna ta wędrówka opowiedziana przez Miaskowskiego, robi doskwierające wrażenie. Pisał ją na miejscu,
pisał z trwogą, by się nie dostała w ręce nieszanującej wy­
słanników tłuszczy, więc się widocznie wstrzymywał, a je ­
dnak pomimo oględności, wyrywa mu się nieraz wyraz pełen
goryczy... Wyobraź bo sobie czytelniku, żeś dni dziesięć
przepędził między życiem a śmiercią, że w ciągu tych dni
dziesięciu, co godzina, co minuta, nieledwie co sekunda cze­
k ał cię zgon niesławny, że powielekroć jużeś widział obuch
zbójecki wzniesiony nad twoją głow ą, a w koło wyjącą
tłuszczę, żeś pokilkakroć czuł żelazną dłoń uciskającą twą
szyję, ostrze noża poślizgujące się po twojej p iersi... i wów­
czas tylko potrafisz zrozumieć położenie wysłanników Rze­
czypospolitej. Wieźli oni dary, insygnia nowej władzy —
chorągiew, buławę hetmańską, prosili pokornie o zwrot jeń­
ców, o utworzenie choćby czasowego modus vivm di, by po­
tem na niem trw ały pokój zbudować. A im na to wszystko
grzmiący głos tryumfatora odpowiadał: „milczcie L achy!11
Przy wręczaniu oznak dostojeństwa udali, że nie dostrzegają
pogardy, choć ta wcale nie stroiła się w szaty subtelnej
dyplomacyi, a poprostu, po chłopsku wyłaziła na jaw . Przy
układaniu paktów robili ustępstw a, nareszcie widząc, że
ustępstwa do niczego nie doprowadzą, — wyrzekli się na­
126
dziei wszelkiej, dali pokój projektom, uważając je za prze.
g ra n e ...
Nieszczerość obustronnna, nieufność zobopólna — osta­
tecznych granic dosięgła: królewięta o królewskości nie zapo­
mniały, względną swobodą darząc zwycięzcę, nie mieli od­
wagi wyrzec się przodownictwa; zwycięzca zaś nie mając
jeszcze wyraźnego planu, programu, czując nadto, że się
o własnych siłach nie ostoi, łudził wysłańców, chcąc wygrać
na czasie. . .
A kiedy już wszystkie kwestye upadły, pozostawała jeszcze
jedna najdrażliwsza, dotycząca jeńców: tych ratować należało
choćby z narażeniem własnego życia; piękne też i pod tym
względem świadectwo poświęcenia przekazali nam komisa­
rze. Czytając te proste, nieledwie krwią pisane wyrazy,
zdaje ci się, że to nie rycerze przemawiają, a skromni za­
konnicy na wszelkie upokorzenia gotowi, byle ratować braci
jęczących w niewoli.
Chmielnicki w pierwszej chwili jakby miał zamiar udarować wszystkich swobodą, ściągnąć ich nawet kazał na
przybycie komisarzy do Perejasław ia, przedniejszych tylko
pilnowano, dragoni zaś chodzili po mieście bez straży. Potem
jednak może pod naciskiem Rady, to jest starszyzny koza­
ckiej, zmienił zdanie. .. Wysłannicy nie tracili nadziei, Miaskowski nawet wystosował do watażki następującą oracyą:
„I poganie puszczają więźniów na znak przyjaźni dobrej,
i przezemnie samego Ibrahim sułtan, cesarz turecki darował
królowi imci ś. p. kilkuset więźniów z galar i seraju swego,
a W. Mość panie hetmanie, będąc poddanym króla i sługą,
wziąwszy chorągiew i buławę od P a n a , nie chcesz sług
pańskich i dworzan rękodajnych panu swemu oddać; nie
szablą, nie na placu bitwy, ale kondycyami, traktatami
powziętych, przez nas posłów i komisarzów odesłać". . .
127
W atażka zawsze jednem zbywał: „Szkoda o tem mówić,.
Bóg mi to dał.“
Na drugi tedy dzień naradzali się, co począć ? Posta­
nowili, by co przednięjszym pisarzom pokojowym i pułko­
wnikom kozackim złożyć po sto czerwonych złotych w upo­
minku, obliczyli się z kassą, gotówki mieli niewiele, więc
wojewoda ofiarował srebra „za niebożąt/* rachował je na
24,000 złotych, inni także przyłożyli się resztkami mieszków
swoich;41 ale i to nie pomogo. Więc w prośby do Czarnycy.
Był to oboźny kozacki i faworyt hetmana, że jednak niedo­
magał, komisarze udali się do niego modląc o wstawienni­
ctw o : „nie pójdę, powiedział, bom chory; będzie tu u mnie
Chmielnicki, z którym piłem przez noc, alem mu nie radził
i nie radzę puszczać ptaszków z klatki. I wy sami, gdybym
był zdrów, nie wiem jakobyście w yszli?11
Więc i tu niepowodzenie, na dobitkę nieszczęścia pan
Kisiel zachorował na podagrę; uradzono, że wyjadą natych­
miast. Ostatnią noc z 25 na 26 lutego spędzili komisarze
bezsennie, w miasteczku zmienionym w obóz kozacki, do­
strzegli niezwykłego ruchu: straż na w ałach, straż dokoła
ich rezydencyi, jeńców pragnących ratować się ucieczką, to­
piono, ztąd prośby, krzyki i jęki niewysłowione. . .
Okropne kilka godzin! Szczególnie wielu padło drago­
nów kudackich...
O
świtaniu na pożegnanie stawili się u hetmana; przy­
ją ł ich w dziedzińcu, bo wojewoda nie był w stanie wysiąść
z sani, gminu nie puszczano, bramy zaryglowano, został
watażka, wysłannicy i co przedniejsi jeńcy szeregiem usta­
wieni. Po raz ostatni błagał p. Kisiel, by dał swobodę uwię­
zionym ; niektórzy z tych ostatnich niemal do nóg Chmielni­
ckiemu upadli — „i krwawe łzy toczyli:11 pokora jeszcze
bardziej rozjątrzyła watażkę, zagroził że ich wywieszać
każe. , . Akt pożegnania zostających w pętach z komisarzami
128
wracającymi do ojczyzny, odbył się uroczyście: Potocki Ję­
drzej i Koniecpolski Stanisław spowiadali się, złożyli testam enta; inni zaś, ja k Grodzicki, Czerniecki i major Łączyński
wręczyli listy p. chorążemu lwowskiemu do krewnych i przy­
jaciół w kraju pozostałych.
Ruszyli tedy komisarze smutni, żegnani pogróżkami
i klątwą, a jednak do stu więźniów zdołało się wymknąć
z nimi, między którymi z przedniej szych: Rzeszowski, Sko­
tnicki, By szewski, kilku oficerów, kilkudziesięciu dragonów
kudackich i dwudziestu zakonników ...
Podróżni nocowali w Woronkowie, odjechali niedaleko,
w nadziei, że się ktoś przybłąka, jakoż dwunastu zbiegów
jeszcze przybyło. Z Woronkowa do Białohorodki szła droga
pod Kijów. Miaskowski wstąpił do miasta, by się z metro­
politą zobaczyć, zoczyli go jeńcy kijowscy: „rwali się kto
mógł, i drudzy pieszo śniegami głębokiemi, wertepami przez
lasy gonili do Białohorodki.11 Czerń za nimi w pogoń i sporo
ludu wymordowała. Stało się tedy, że niewola acz ciężka
ja k każda niewola, była znośniejszą u Tatarów, niźli u swoich:
tamci odzierali do koszuli i żądali okupu, ale raz na miejscu
stanąwszy obchodzili się łagodnie z ludźmi w jassyr zabra­
nymi ; a choć teraz podczas tej zawieruchy ściągnęli przeszło
200,000 ludu, więzień jednak dostawszy się w ich pęta,
dziękował Bogu, że nie wpadł w ręce kozaków. ..
Ale wróćmy do naszych wędrowców: odbywali oni
dalszą podróż z zachowaniem dalszych ostrożności, śniegi
już puszczać zaczęły, kraj przed pół rokiem ludny, zamie­
niony w pustynię, szalały po nim burze wiosenne, to szro­
nem, to deszczem osypując tabor wysłanników Rzeczypospo­
litej, któremu dokuczał głód, trwoga czambułu tatarskiego
(sojusznicy bowiem kozaccy zapadli w ona chwilę koszem
pod Białocerkwią), obawa kozaków ; ci zaś to z jednej, to
129
z drugiej strony obozu wieszali się, chcąc rozerwać szyk jego,
a potem korzystając z popłochu, dokonać rabunku.
W Brusiłowie zatrzymali się na wypoczynek; woje­
woda bardzo niedomagał, noc mu znowu zbiegła bezsenna
w napółrozwalonym budynku, jedna izba jako tako opalona,
dawała trochę ciepła, w niej też złożono chorego, dziwnym
trafem ocalały tu błony szklanne, więc kaganiec nie gasł
od wiatru.
Na doświtku chory zdrzemnął, gdy na raz słyszy, że
ktoś się zbliża do okna, zagląda; ale jeszcze nie umiał zdać
sobie sprawy, czy widzi to wszystko na jawie, czy w sennem marzeniu, kiedy ów przybysz zaczął lekko pukać
w szybę.
Zbudzony służebny przywołał kilku żołnierzy i wysunął
się na zwiady: na dworze pustka, wiatr tylko dął przera­
źliwie, a pod okienkiem w ich prawie oczach jakaś ciemna
postać osunęła się na ziemię. Przypadli i dostrzegli na wpół
żywego człowieka: zbiedzony, zziębnięty, ledwie oddychał,
strój miał na sobie kmiecy, siermięgę, pod nią długą ko­
szulę, nogi obwinięte w szmaty, a że sam poruszyć się nie
mógł, wnieśli więc go do izby, bo tak pan wojewoda roz­
kazał.
Po kilku chwilach biedak przyszedł do siebie.
— Zbłądziłeś, szedłeś więc na światło — mówił
Kisiel.
Przybysz głową poruszył potakująco.
— I po co tu w tym dzikim stepie sam jeden się
włóczysz ?
1
— Uciekłem z Kijowa, z więzów kozackich — odrzekł
biedak ciężko wzdychając.
— Ktożeś ty taki?
— Żuk-Skarszewski z Bracławskiego.
O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e . T . I I .
9
130
Aż się poruszył na posłaniu wojewoda, Skarszewskich
znał dobrze, ten jednak żadnego ze znanych mu nie przypo­
minał.
Rychło jednak tożsamość osoby sprawdzono; historya
Żuka była w one czasy bardzo powszednia: ze Skarżyniec
poszedł na Kudak, życie mu darowano dzięki wstawienni­
ctwu skarżynieckich kmieci, dzięki przekonaniu, że jest ko­
zakiem, i to nie z własnej woli zlaszonym, z Kudaku ode­
słano go do Perejasławia, z Perejasławia do Kijowa. Rana
mu zawsze dokuczała w nodze, więc ją leczył u miejsco­
wego chirurga Żyda, który przyjął chrzest św. chcąc się od
śmierci wykupić. Od Żyda się dowiedział o przyjeździe ko­
misarzy polskich do Chmielnickiego, czekał więc ich powrotu
u bramy miejskiej. Przybył pan chorąży lwowski, on za
nim pociągnął, ale w rychle sił mu zabrakło a tu pogoń
słyszy za sobą. . . przypadł do ziemi, w śnieg głęboki, ko­
zak go przeoczył, bo miał przed sobą dwie niewiasty, roz­
praw ił się z niemi prędko i wracając dopiero postrzegł leżą­
cego, konia więc na niego skierował, poczciwe zwierzę prze­
sadziło nie zaczepiwszy kopytem, kozak drugi raz próbuje —
to samo, więc machnął ręką i powiedziawszy: zdechł Laszek!
pojechał dalej. .. Skarszewski uważał to za dobry omen,
podniósł się o zmierzchu i tak wędrował dwie doby.. . już
umierał w stepie z głodu, zimna, pragnienia, wyczerpania
sił, ale mu światełko migające w oknie dodało otuchy. ..
Teraz już był pośród swoich, odziany, nakarmiony,
u nóg wojewody w jego saniach odbywał dalszą podróż.
We trzy dni później stanęli w Korcu — znajdowali się po
za niebezpieczeństwem, w itał ich tu ks. Korecki: „sam jeden
z panów tamecznych rezolwował się powrócić i mieszkać
lubo w spustoszonym domu; żaden inszy ani pan, ani szlach­
cic nie przyszedł do posesyi dóbr swoich na Ukrainie i Po­
dolu, i na Wołyniu bardzo mało.“
131
I V .
Gdyby nam przyszło malować kresy przed inkursyą
kozacką i zaraz po niej, strasznej byśmy różnicy dostrzegli
tak co ludności, bogactwa, warunków ekonomicznych a na­
wet politycznych pogranicza w step wysuniętego. Żyzna
kraina jednym podmuchem w step zamieniona, bóg zniszcze­
nia z głownią pożaru, z mieczem zakrwawionym przeszedł
po niej i zostawił po za sobą grody rozsypane w gruzy,
włoście popalone, ludu nigdzie — bo kto nie padł pod no­
żem, kto nie uszedł w głąb Rzeczypospolitej, kto nie.utonął
w szeregach Chmielnickiego, ten się dostał w łyka tatarskie.
Potoccy, Wiśniowieccy, Zamojscy, Koniecpolscy, Kalinowscy
utracili według dzisiejszej licząc waluty, po 1,000,000 zł.
rocznej intraty, Kisiel za Dnieprem 100,000 dochodu, a ta ­
kich pomiernego stanu ludzi, do których rzędu należeli:
Żabokryccy, Humieccy, Kazanowscy, bujno rozrodzeni Tyszkiewicze, Woronicze, Strybyle, naliczyćby można secinami.
Straty prywatne obrachować się nie dadzą, ale o nich brać
można miarę ze strat dóbr koronnych, owych olbrzymich
starostw, rozścielających się wzdłuż kresów, a oddawanych
zwykle ludziom obowiązanym do ich obrony. Tak więc od­
padło 17 królewszczyzn, a w nich 134 miast i miasteczek,
z których połowa należała do rzędu obronnych „kastelów,“
4,200 osad wiejskich, słobód, futorów, uroczysk zakolonizowanych pojedynkami ze stanu bojarskiego, albo nawet szla­
checkiego , samych młynów starościńskich naliczyliśmy do
2,000 — słowem kraj od rzeki Upy aż po Boh, od Nowo­
gródka Siewierskiego do Baru, choć dezolacya sięgała dalej,
do wnętrza województwa ruskiego, a Chmielnicki po Ka­
mieniec naznaczał granicę swojego panowania.
9*
132
W tym zamęcie mniej może od innych ucierpieli Lanekorońscy, dobra ich leżały w okolicy Zbrucza, a choć i tego
kęsa ziemi nie oszczędziła inkursya kozacka, zawsze atoli
dziedzice wrócili zaraz do ruiny, kiedy inni wrócić do pozo­
stałości swoich nie mogli. Dość powiedzieć, że Jeremi Michał
Wiśniowiecki wojewoda ruski, który, jak słusznie utrzymuje
Bartoszewicz, gasił bunty chłopskie krwią i ogniem, do
zgonu na Wiśniowcu poprzestać musiał, a syn jego, później­
szy król, z magnata został bardzo skromnej fortuny — bo
graniczącej z ubóstwem — posiadaczem.
Głośni to byli ludzie ci Lanckorońscy, szczególnie na
rubieży Rzeczypospolitej do pól dzikich przytykającej. Prze­
cław urósł na postać legendową, ród się rozrastał, choć
hojnie krwią szafował, choć często ginęli pojedynczy jego
reprezentanci w zapasach z nieprzyjacielem. Dopiero wszakże
na początku XVII stulecia jedna ich gałąź przyszła do zna­
czniejszego majątku. Lanckorońscy jednocześnie z Kazanowskimi i Humieckimi dorabiają się fortuny, a pod tym wzglę­
dem dopomaga im nie mało krewieństwo z Aleksandrem Wa­
lentym Kalinowskim; z siostrą tego ostatniego, Barbarą,
ożenił się Jan Lanckoroński chorąży podolski, dostał on
w posagu dobra żwanieckie, część starostwa skalskiego, co
z innemi włościami tuż położonemi, stanowiło pokaźne dość
mienie. Spadkobiercą chorążego był syn jego Stanisław,
mający rezydencyą w Jagielnicy; to już nietylko rycerz kre­
sowy ale i senator zarazem, od lat trzydziestu uganiał z sza­
blą. Żona jego, Aleksandra Sienińskiego kasztelana lubaczewskiego córka, niewiasta bogobojna, rządnością swoją
przysparzała mu bogactw. Mamy rachunki gospodarskie tej
pani, kiedy młodzi małżonkowie w Skale przemieszkiwali:
duża księga in folio, w skórę oprawna a zapisana cała dro­
biazgami, dowodzącemi skrzętności starościny, a razem wysoce
rozwiniętego w niej kunsztu kulinarnego. Sama doglądała
133
kuchni, jałownika, pasieki, spiżarni, czyniła ład i porządek
w lamusie, zaopatrywała w medykamenta najrozmaitsze
aptekę domową, przyprawiała wódki, smażyła słodycze
i „szerbety“ na wzór tureckich i orm iańskich... A jednak
nie przeszkadzało to jej czuwać nad dziatkami, a tych przy­
bywało z rokiem niemal każdym, bo choć pięcioro umarło,
wszelako przy życiu jeszcze zostało siedmiu synów i dwie
córki: było więc dla kogo pracować, zwłaszcza, że Lancko­
rońscy trzymali się w ysoko, patrzyli do góry. . . to im za­
rzucić można, że dumy mieli nie mało.
Otóż w 1650 r: Stanisław już się był przesiadł z ka­
sztelanii halickiej na kamieniecką, a spraw podolskich świa­
domy, miał je blisko serca, nawet nie zrażając się niedawnemi wypadkami, ją ł znowu kolonizować pustki nadzbruczańskie, osadził Wojtkowce, Huków, Maryanówkę, Żabiciec,
Nowe Brzezie, Zbrzyziem przezeń nazwane i opatrzone przy­
wilejem na jarm arki jeszcze przez ś. p. króla W ładysław a;
ufortyfikował Mielnicę, Jagielnicę, Skałę zupełnie przez ko­
zaków zdezolowaną, okopał ją nawet wałem przez niepo­
słusznych chłopów sy p a n y m ... słowem, krzątał się, kiedy
wszyscy na kresach ręce opuścili, wyrzekając się gospodar­
stwa i zysków z niego płynących.
Do niego to udał się Żuk - Skarszewski po powrocie
z ciężkiej niewoli; w Bracławskie nie było po co wracać,
zdrowie nie dopisywało, rana niewygojona doskwierała, na­
leżało odpocząć, wyrzec się na czas jakiś wojaczki, a że
miał grosz lokowany u kasztelana, więc i ręce — ja k to
mówią — było o co zaczepić, nie potrzebował łaski pań­
skiej . . .
Lanckoroński przyjął serdecznie młodego zbiega, przy­
tulił do siebie, zaprosił na stałą gościnę.
—
Cóż myślisz mości Skarszewski nadal z sobą czy­
nić? — spytał go w kilka dni potem.
184
— Do szabli jeszczem nie moeen, panie kasztelanie,
krwi mi utoczyli za dużo kozacy, ot wziąłbym się do roli,
nim okrzepnę.
— A to dam ci zastawną dzierżawą mały folwarczek,
pola niewiele i te w koło wioski położone, a i do nas
blisko, więc cię cbętnie widywać będziemy pod naszą
strzechą.
Żuk pokłonił się do kolan; kasztelan dodał, że obecnie
jeszcze nie pora gospodarować, że w marcu dopiero mu
odejść pozwoli, bo u niego od tej daty poczynają się wszel­
kie umowy.
Młodzieniec więc został w Jagielnicy, a został na swoje
nieszczęście. Wiedzieć bowiem potrzeba, że jedna z dwóch
córek kasztelana, panna Barbara, najmłodsza z rodzeństwa,
ledwie lat 17 skończyła, starsza już była wydana za p. Bolestraszyckiego.. . otóż ta młodsza słynęła z piękności, cud
dziewczyna. Żuk, sierota, jedniuteńki na wielkim świecie,
patrzył w nią ja k w święty obrazek.
I jakoś przyszło do tego, że mu serce mocniej zadrgało,
uląkł się w pierwszej chwili, uciekał więc od miłości do
sąsiadów, to na łowy, dnie całe błądził po lesie, w nadziei,
że kiedy wróci w noc późno do swojej izby, to go przynaj­
mniej sen zm orzy... Ale gdzie tam, sen odbiegał, jeżeli zaś
nad ranem nawiedził biedaka, to we śnie tym marzyła mu
się kasztelanka, słodka, uśmiechnięta, a powiewna jak zja­
wisko nie z tego ś w ia ta .. . sieroce serce pragnęło miłości,
ojca nie pamiętał, pieszczot matki nie zaznał, cóż dziwnego,
że żądza kochania spotęgowała się w nim, że wszystkie
zapasy uczucia spoczęły na pierwszej osobie, która mu za­
biegła drogę, zwłaszcza, że osoba ta była młoda i posiadała
kwalifikacye do rozbudzenia przywiązania. . .
I nie przeszła mu nawet przez myśl różnica społecznego
stanowiska: stepowieć, choć na dworze senatorskim prze­
135
zwany „zlaszonym kozakiem /1 pamiętał dobrze, że jako her­
bowny, tak samo senatorem zostać może, a Zuków-Skarszewskicb rodzina w przekonaniu jego nie ustępowała Lanekorońskim w niczem ...
Trwożył się tylko, ażali potrafi względy panienki po­
zyskać, poloru mu brakło, w komnatach pańskich nie umiał
się obracać... inna rzecz w dzikich polach, a w dworku
małym, otulonym krzewami, kędyś pod W innicą...
A tu jeszcze kasztelanowa jakby ośmielała Zuka, tra ­
ktowała go nieledwie jak syna; niedawno jeden z siedmiu
wychowanych przez nią tak troskliwie, mianowicie Mikołaj,
przeszedł do innego świata, biedna m atka jak gdyby chciała
zapełnić pustkę w sercu po tym umarłym pozostałą, i zda­
wało się jej, że przybysz zastąpi utraconego na zawsze,
upatrywała w nim podobieństwo nietylko z powierzchowno­
ści, ale z nałogów, ze zwyczajów.
— Czy uważasz — ozwała się raz do małżonka —•
jak ten Aleksander przypomina nieboszczyka naszego.
— A prawda, — odrzucił kasztelan z westchnieniem,
zaprzeczeniem może nie chcąc dręczyć serca macierzyń­
skiego.
— Nieśmiały, skromny, czegoś chłopiec marnieje.
— Bo się do pracy rwie, z wiosną do niej się weźmie,
to odżyje.
Postrzegano jednak, że i Barbara blednąc zaczyna,
często siedząc nad robotą tak się zamyśla, że zapytana nie
odpowiada, trzeba aż kilka razy powtarzać pytanie; bracia
młodsi, szczególnie Franciszek, najwięcej do niej wiekiem
zbliżony, śmiał się z dziewczyny.
— Chybaś urzeczona, — mówił jej.
— Gdzie zaś, — zbywała go panienka.
Miłości nikt nie przypuszczał; serca kobiece w onej
dobie zostawały w bezwarunkowem rozporządzeniu rodziców,
136
nie wolno im było bić mocniej, bić nawet cboć trochę przyspieszonem tętnem, bez ich na to zezwolenia.
" V ,
Żuk nie przypuszczał inklinacyi w panience, ale raz
mimo woli się zdradziła. Było to podczas świąt Narodzenia
Pańskiego, rodzina cała zbiegła się do Jagielnicy; dnie scho­
dziły na łowach, wieczory na gaw ędzie; otóż jednego z ta ­
kich wieczorów kasztelan siedział przy kominie suto bucha­
jącym wesołym ogniem, obok niego jejmość z kluczykami
w ręku, młodzież zaś rozlokowała się po rozmaitych kątach
izby. Gospodarz był w dobrym humorze, otrzymał świeże
awizy z Ukrainy, że imci brat cioteczny, p. Marcin Kali­
nowski, rychło się z bind tatarskich wydostanie, donosił
nawet, że ma znośny żywot pośród barbarzyńców, że go
oni pewną estymą okalają, że rana którą w łokieć otrzymał
pod Korsuniem, już się zabliźniła, a że tęskni do kraju —
to nie nowina, jak nie nowiną jest, że resztę życia poświęci
na pohamowanie rebelizujących chłopów. Ztąd rozmowa
o łosaeh jeńców, wziął w niej udział i Skarszewski, natu­
ralnie ośmielony do tego przez gospodarza. Opisywał swoje
przygody smutne: napad Krywonosa na Skarzyńce, potem
niewolę, nędzę, upokorzenie, ja k mu nieraz śmierć zaglądała
w oczy. . . i zawsze jednak znajdował obrońców w zkozaczonych kmieciach, dawnych swoich sąsiadach; pomagało
mu wielce i to, że się od dzieciństwa nauczył ich języka,
obyczaju. . , więc go niejednokrotnie za swojego uważali;
ą choć pod kluczem nie trzymany, choć tęsknica pierś mu
szarpała, ale się wymknąć nie mógł i z racyi rany w nodze,
która go przy lada przyspieszonych ruchach nabaw iała w iel'
137
kich boleści... Malował tę przeszłość swoją z dziwnie przej­
mującą prostotą, snując opowieść czuł, że na nim spoczywa
panny Barbary spojrzenie, trwożnie zasłuchanej i z niezwykłem współczuciem wpatrzonej w młodzieńca. . . nie śmiał
jednak podnieść oczu .. . Ale wzrok posiada siłę przyciąga­
jącą — wywołuje oddziaływanie, pomimo wiedzy skierowu­
jesz się w 'stronę jego, by odpędzić, zażegnać ten wpływ
magnetyczny. Przydarzyło się to i biednemu Żukowi, onie­
miał z przerażenia, czy ze zbytku szczęścia : duże modre oczy
pięknej kasztelanki błyszczały łzą, była tam i trwoga o los
naratora, i coś więcej jak trw o g a ... ale to coś więcej
ukryte głęboko, niesamowiedne, nie umiejące zdać sobie
sprawy z wrażenia, na bladej zaś twarzyczce wypiętnowany
rumieniec znamionował w zruszenie...
Młody Żuk sam nawet nie pamiętał, ja k i kiedy za­
kończył swoje opowiadanie o niewoli kozackiej. . .
Ale na drugi dzień już się wybierał na nowe gospo­
darstwo, a w tydzień potem na koniku wronym wjeżdżał
na mały dziedziniec, kędy stał dwór na prędce dla niego
sklecony: dwie, trzy małe izdebki, piekarnia i czeladna —
otóż i cała rezydencya, tuż niedaleko stajenka i inne zabu­
dowania, a wszystko nad rzeką, wysokim i stromym jej
brzegiem zasłonione od zachodu; za bramą rozsiadły się na
polance ubogie chaty kmiece, a dalej ku górze od południa
piął się las gęsty, przez który świeżo wycięta droga prowa­
dziła do Zwańca, stolicy administracyjnej nadzbruczańskiego
klucza, należącego do pana kasztelana.
Skarszewski postanowił pracować jak wyrobnik, posta­
nowił sobie wyperswadować tę niewłaściwą inklinacyą, tyle
jeszcze życia p ia ł przed sobą, a przytem gdy się rozglądał
w koło, opanowała go obawa niezwykła, przekonał się, że
jest inaczej na świecie, nie tak jak mu to dziadek i ojciec
powiadał; zaczął nabierać przeświadczenia, że stan herbo-
138
wny nie stanowi jednolitej warstwy, a dzieli się na kasty,,
z których pierwsza, liczniejsza kłania się drugiej, a ta druga,
ledwie przed tronem juchylając czoła, stawi siebie ną nie­
dościgłych dla chudopachołka w y żynach...
A w stepie, na rubieży dzikich pól, inne się przecho­
w yw ały tradcye: ależ tam ani senatorów, ani dygnitarzy
koronnych nie widziałeś, sami ziemianie od pługa i szabli. . .
Miłość jest trwożliwą, nie dowierza, waży wszystko na
szali; kiedy w pierś człowieka zapadnie kochanie, i prze­
kona się, że drugie pokrewne serce mu wtóruje, wówczas
obawia się przeszkód, sam je częstokroć w wyobraźni swej
wysnuwa. Zuk przemyśliwał, azali mu co nie stanie na dro­
dze, słyszał jak rodzice panienki, uważając go niemal za
pokrewnego, nieraz głośno powtarzali, że szukać będą dla
niej małżonka wysoko w hierarchii społecznej, bo tu na
kresach nie widzą odpowiedniej p a rty i. . .
Miałże on się targnąć na spokój dziewczyny ?
Nigdy.
To też zamknął się w Wojtkowcach z mocnem posta­
nowieniem nie wychylenia się z domu. Gospodarstwo szł©
mu szczęśliwie, odcięty od całego świata z jednej strony
rzeczułką, z drugiej gęstą dąbrową, do Jagielnicy nie zaglą­
dał, a wokowany tam, tłomaczył się, że dobytku na cudzej
opiece zostawić nie może. Tłomaczenie przyjmowano pobła­
żliwie, panna jednak mizerniała coraz bardziej.
Wypadek zdarzył, że wojewoda bracławski, bo w tym
właśnie czasie Lanckoroński awansował z kasztelanii kamie­
nieckiej , postanowił zamieszkać w nowo osiedlonym Zbrzyziu, to jest o miedzę prawie od Wojtkowiec, lekkie dwie
milki.
Żuk znowu zaczął pannę spotykać, a że miłość po
wszystkie wieki posiadała swój język, więc młodzi porozu­
mieli się wrychle. Człowiek z sumieniem nie chciał korzystać
139
ze szczęścia w tajemnicy, przypadł więc do nóg senatora
i prosił o pozwolenie zaskarbienia względów, o pozwolenie
nazwania go choćby w dalekiej przyszłości rodzicem.
Zimna odmowa była odpowiedzią na tę gorącą su­
plikę. Skarszewski się bez szemrania usunął, tradycye w y­
pieszczone w dzieciństwie ozwały się w nim, dumą boleść
swoją otulił.
I
stało się co zwykle ma miejsce w podobnych wypad­
kach, rodzice nie zdradzili ani słówkiem przed najbliższemi
tego co zaszło, nie dowiedziała się nawet panna o rekuzie;
za to dwór wojewody, chcąc zapewne panu dogodzić, za­
pałał niechęcią dla młodego śmiałka. Szczególną wszakże
nienawiścią odznaczał się daleki krewny dziedzica, dowódca
dragonii dworskiej, pilnujący zarazem luki nad Dniestrem,,
więc w Zwańcu z swoją chorągwią rozkwaterowany. Może
mu był solą w oku ów skromny a nieznany przybysz z ste­
pów ukraińskich, tak ciepło i przychylnie w kółku senatora
przyjęty. Może wreszcie sam w sercu chował afekt dla wojewodzianki — i ztąd rankor do Żuka. Nazwiska jednak
tego pokrewnego doszukać się nie mogliśmy w papierach;
mianują go ówczesne korespondencye ze Zw ańca, zwykle
nie wprawną ręką sławetnych kreślone, — „oficerem od dra­
gonów pana wojewody,11 albo „wojewodzińskim swojakiem,
albo po prostu „kapitanem.11 Musiał to być człowiek doku­
czliwy, dawał się we znaki mieszkańcom, przestrzegał zby­
tniego rygoru, bo się z pewnym przekąsem o nim od­
zywali.
A Skarszewski? widząc dokoła niechęć, jeszcze się
bardziej zaszył ze swoją miłością w Wojtkowcach, praca
około roli mu obmierzła: w pierwszej chwili chciał się w y­
nieść daleko, żeby o nim, jak lud u nas mówi — „słuch
zaginął/1 ale pomiarkował się zaraz, że to na dezercyą w y­
140
glądać może, do roku wypada dosiedzieć. . . a kto wie, czy
jak a odrobina nadziei nie tliła w jego sercu?
Nie dosiedział wszakże do roku, bo oto nowe go spo­
tkało nieszczęście.
Intereś czy prosta ciekawość pociągnęła młodzieńca do
leżącego o miedzę Chocimia; to już Wschód ze wszystkiemi
zwyczajami, tradycyami, nieporządkiem i gościnnością swo­
j ą . . . być o kilka kroków od tego Wschodu i nie poznać go,
grzechem się nazywało. Więc za pośrednictwem Żydka w y­
robił cedułę u baszy, pozwolenie u burhułaba, i podążył
w odwiedziny. Zabawił w tureckiem mieście do późnej nocy,
tyle bo znalazło się do oglądania. Już dobrze ściemniało,
kiedy stanął nad Dniestrem, by®się przeprawić na brzeg
podolski, szczęściem zastał prom nie zajęty, a na nim dwóch
przewoźników Mołdawianów. Mieli ruszyć, kiedy na raz sły­
szą tentent konia i głośne w ołanie: bywaj, b y w a j! Zatrzy­
mali się — i istotnie po długiej chwili w całym galopie
wskoczył do łodzi przewozowej jeździec na dzielnym rumaku.
Żuk w nim poznał niechętnego sobie swojaka wojewodzińskiego, więc się usunął na stronę.
Ale przybysz ciekawy — może jako stróż granicy w tej
stronie, miał pewne powody do ciekawości — zbliżył się do
Skarszewskiego, by się wśród ciemności przekonać, z kim
podróż odbywa. Łatwo rozpoznał dzierżawcę z Wojtkowiec,
choć się od pamiętnych dla młodzieńca oświadczyn nie wi­
dzieli wcale.
— A tuś mi ptaszku, — zawołał kapitan, — damże
ja ci przybłędo, ty kozaku zlaszony, dam, pamiętasz swaty
do senatorskiej córki. . .
Żuk cofnął się, ale głosem przytłumionym i drżącym
ze wzruszenia powiedział:
— Boga biorę na świadka, że szukacie poswarki; czyż
nie lepiej w domu, u siebie zakończyć ją po rycersku?
141
— A co nam przeszkadza tu zadość ochocie uczynić!
I zwarli się.
Pojedynek to był dziw ny: prom płynął środkiem rzeki,
bo wylękli przewoźnicy przerażeni szczękiem szabel, prze­
stali kierować statkiem i ja k dwa posągi, odarte, rozczo­
chrane, stali na jego brzegu z podniesionemi wiosłami, na
pomoście parskały konie, a przeciwnicy nacierali na siebie
zajadle... Dodajcie do tego noc ciemną, niebo ołowiane,
chmurne, rozpięte nad walczącymi, a tam na obydwu brze­
gach światełka migocące w oknach skromnych domków. . .
cisza zaś przytem taka dokoła, że każde spotkanie się szabel
przy zwarciu, wydawało jakby jęk przeciągły, daleko pły­
nący wraz z wodą i ginący w załomach poważide toczącego
się Tyrasu. Przewaga była widocznie po stronie Skarszew­
skiego, ochłonął prędzej, wołał więc, prosił, opędzając się
napastnikow i.. . nic nie pomogło, sam się rzucał na ostrze,
odparty zaś, nie pilnował się bocznej baryery statku, prze­
rzucił się na brzeg jego niczem nie zabezpieczony, ztamtąd
jeszcze raz n a ta rł, ale otrzymawszy cięcie w szyję, zwalił
się na pomost, a potem stoczył do wody bez krzyku. . .
Mołdawianie przewoźnicy, przerażeni zbrodnią, rzucili
się wpław z powrotem do domu.
Skarszewski został sam, łódź biegła z prądem fali nie
kierowana przez nikogo, przytomność go opuściła. . . przy­
szedł do siebie, opamiętał się, kiedy prom zaczął bić o brzeg
kamienny.
Dosiadł konia i ruszył w świat szeroki. Panny już się
nie spodziewał posiąść, trup zamordowanego w obronie w ła­
snej człowieka stworzył przepaść nieprzebytą. A mienie? co
tam mienie wobec szarpiącej go boleści. Nie nawracając do
Wojtkowiec, podążył tam, kędy go koń naglony do biegu
unosił...
v
\
142
V I .
Wiele hałasu sprawiła wiadomość o zgonie kapitana
dragonii w małem państwie zwanieckiem; wierny jego wierz­
chowiec pierwszy zwiastował nieszczęście, staw ił się bowiem
bez jeźdźca na dziedzińcu zamkowym; zaczęto czynić poszu­
kiwania, w kilka dni potem ciało topielca znaleziono koło
Brahy: rany głębokie na ciele, zdradziły przyczynę zgonu,—
domyślano się nawet potrochę sprawcy katastrofy: „Już
tedy — pisze korespondent ze Zwańca do słusznego kupca
w Kamieńcu — swojaka wojewodzińskiego nie masz, skończył
marnie, ja k mu przystało'; sprzątnąć go miał ten Żuk, któ­
remu p. wojewoda Wojtkowce puścił, bo umknął i odbieżał wszystkiego mienia."
A piękna wojewodzianka ? ja k kwiat mrozem podcięty,
w zimnym spoczęła grobie, wianuszkiem panieńskim ubrano
jej trumnę. Niesiecki zaś w swojej kronice gloryi szlache­
ckiej poświęconej, sucho zaregestrował: „młodo u m arła/
i dalej przeszedł do potomków po mieczu. Szanowny i uczony
jezuita, ja k to zauważyć musieliście), powodowany zakonną
regułą, czy może klasztorną wstydliwością, w herbarzu
swoim z pewnem lekceważeniem traktuje niewiasty. Dostać
się doń mogły prababki nasze pod pewnemi w arunkam i:
jeżeli były pobożne aż do umartwienia ciała, to jest do włosiennicy i biczowania, jeżeli nawróciły na wiarę rzymską
choć jednego now atora, albo mówiąc inaczej „heretyka,"
jeżeli —■ przedewszystkiem — odznaczały się łaskawością
na Collegia Societatis J e s u ... Panna Lanckorońska tyeh
cnót nie posiadała jeszcze, zwykle w późniejszym wieku roz­
wijają się one; — wreszcie zkąd pretensya do heraldyka?
pewnie nie znał tej historyi. . .
143
I
upłynęło od wypadków wyżej opowiedzianych ćwierć­
wiecze z dobrą nawiązką. I wojewoda i wojewodzina już
stanęli przed Bogiem; klucz Zwanieeki leżał w gruzach,
Wojtkowce po raz drugi zamieniły się w pustkowie, władza
Padyszacha sięgała po Jagielnicę, rycerskie nazwisko Lanc­
koroński powtarzano z pewnym przekąsem w całej Rzeczy­
pospolitej. Ks. Wespazyanowi, biskupowi kamienieckiemu,
miano za złe, że wydał warownię kresową w ręce nieprzy­
jaciela i Korony i krzyża świętego — ja k gdyby biedny
pasterz był w stanie jej bronić? a krewniakowi tego osta­
tniego, podkomorzemu podolskiemu Maciejowi Lanckorońskiemu, zarzucano, że się zturczył, tu już pretensye były uza­
sadnione.
O
jednym tylko Aleksandrze Żuku-Skarszewskim nikt
nie słyszał, przepadł, jak kamień w wodę rzucony.
A jednak wypłynął on, — ale na drugim krańcu Rze­
czypospolitej.
Oto jak się rzecz miała: w 1676 r. w Podgrodziu na
Podgórzu odbywano gody weselne: panna młoda — Magda­
lena Taszycka ze Stronia, — oblubieńcem zaś był Krzysztof
Wąsowicz. Oba gniazda zasłużone w kraju, nie świetnością
rodu, ale ofiarnością krwi i mienia na usługi ojczyzny. Taszyccy herbu Strzemię stale przebywali w Krakowskiem,
Stanisław, dziadek panny, miał dwudziestu synów, wszyscy
służyli zbrojno, jeden z nich Mikołaj — „zginął w okazyi
z Nalew ajkiem / brat stryjeczny oblubienicy, W ładysław,
poległ w boju z kozactwem, więc się i na ukraińskie pola
przedstawiali. Nowożeniec zaś p. Krzysztof „czystej krwi
podgórzanin," rotmistrz pod Czarnieckim, słynny wojownik,
człek wypolerowany i bywały. Na intercyzie jego ślubnej,
jako świadek podpisany „commilito“ (współtowarzysz bo­
jowy) Aleksander Żuk-Skarszewski, — „z czego nasuwa się
domysł, że może Wąsowicz przywiózł z sobą w swoje ro­
144
dzinne strony towarzysza brom, me mogącego, albo nie ma­
jącego po co wracać do spustoszonego wówczas przez Tur­
ków Podola. “ Był to już przeszło pięćdziesięcioletni kawaler,,
ale czerstwy i świeży, ciągłe znoje zahartowały ciało jego;
przypuszczać się godzi, że walczył jako żołnierz w szeregach
Czarnieckiego; fatalny zbieg okoliczności zamknął dlań kresy
ukrainne, więc się przerzucił na Pomorze, i ztamtąd zape­
wne robił wycieczkę ze zbrojną drużyną słynnego Stefana
do D a n ii... Zatrzymał się u przyjaciela, odpocząć pragnął,
skończyć już raz to życie tułacze i samotne. A snać mu się
podobała okolica i ludzie, bo we trzy lata potem zawarł
śluby małżeńskie z drugą Taszycką; w roku 1684 nabył
w powiecie sądeckim wieś Przyszowę i stał się protoplastą
rozgałęzionej dość rodziny, której główną siedzibą do dziś
jest zawsze wzmiankowana wioska.
Ale z ukończeniem sprawy sercowej, majątkowa nie
została wcale ułożoną. Aleksander Skarszewski — „choć do
końca życia (1698) znajdował się w twardych warunkach,
dorabiając się mozolną pracą szlachetnej fortuny/1 nigdy nie
podnosił kwestyi należności opartej na dobrach podolskich
Lanckorońskiego. Zostawił jednak synom spowiedź z prze­
bytych trosk, a razem przekazał im prawa nie przedawnione
do ulokowanej na Wojtkowcach summy. W wyobraźni spad­
kobierców skromny kapitalik, nie przenoszący kilkunastu ty ­
sięcy złotych, urósł na ogromną fortunę; więc dobijały się
jej dwa pokolenia: po długich zabięgach ledwie udało im
się wydostać 6,000 zł., wypłaconych przez jednego z Lanekorońskich w r. 1734. Pretensye jednak nie u s ta w a ły ...
każde nowe pokolenie wysyłało swoich reprezentantów na
kresy po owe złote runo. . . i dziwnym zbiegiem okoli­
czności — to mór staw ał na zawadzie, to pożoga wojenna
ich wypłaszała.
145
W końcu wszakże pretensye owe, ujęte w fascykuły
piętrzące się na pułkach archiwum dworu przyszowskiego,
zniszczył ogień doszczętnie. Dobra zwanieckie przeszły
w inne ręce, już trzecie po Lanckorońskich. Wojtkowce
także od pół wieku mają nowych dziedziców; dworek je ­
dnak, typ poczciwych ziemiańskich dworów naszych, tuli
się przy brzegu Zbrucza, osłoniony jego brzegiem wysokim ;
chaty włościańskie po dawnemu siedzą na polance, tylko
dąbrowa do wioski przed dwoma wiekami zaglądająca, tak,
że aż w niej trzebić drogę przychodziło młodemu osadcy,
na staj kilkanaście od osady odbiegła na wysokie wzgórza,
jakby uciekając od lu d z i...
Sprawa spadku upadła, a na jej miejscu wyrosła
tradyeya o dobrach podolskich i o nie ziszczonych na­
dziejach.
Tyle opowieści. Ma ona wiele podobieństwa do legen­
dy; wyjąłem ją jednak nie z ust ludu, bo ten w ciągu osta­
tnich stuleci tak się zmienił, tak często nowe warstwy w y­
pychały dawne, że jedno pokolenie nic nie miało do prze­
kazania drugiemu, nic nie zostawiało w spuściźnie, chyba sporą
dozę nienaw iści... Ale jest inne źródło, z którego czerpać
można pełną ręką — źródłem zaś tem są archiwa domowe.
Ogrom poezyi ukrywa się w starych, pyłem wiekowym opruszonych, pleśnią przesiąkłych papierowych paczkach, rzuco­
nych w kąt niedbale, związanych macoszyną ręką porząd­
kującego spadkobiercy. Zetrzyjcie pleśń i p y ł, wczytajcie
się w te niewyraźne i wybladłe szpargały, a skarby istne
znajdziecie. ..
Pokochać je tylko potrzeba, jak się kocha wspomnie­
nie z młodości, z uszanowaniem jeno do nich przystępo­
wać, jak się przystępuje do mogiły, w której spoczęły
prochy człowieka, mającego zasługi swoje, ruszającego
O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e , T. I I .
10
się po świecie ta k , jak ruszamy się my dzisiaj, mają­
cego swoje radości, pociechy, zgryzoty i sm u tk i...
Więc do pracy w tym wielkim mogilniku nawołuję,
powtarzam raz jeszcze, kopalnia to prawie nie tk n ię ta . . .
ŹRÓDŁA.
Niesiecki, Korona. T. V I, str. 5 ; T . V III, str. 377.
Jak u ba Michałowskiego, Księga pamiętnic&a. S tr. 3 6 9 — 385.
Postanowienia dworianskich proicinćionalnych sejmów. K i­
jów 1861, str. 222.
Encyldopedya powszechna, a rty k u ł: Je re m i W iszniow iecki.
T. X X V II, s tr. 238.
W izyty kościelne dyecezyi kamienieckiej z X V I I I iv., fascyk uł s. tit. Lokacya funduszów sem inaryjskicli i k atedraln y ch na
państw ie Zwanieckiem. Rękopism.
Listy p . Marcelego Żuka Skarszewskiego z Krakowskiego ,
rzucające dużo św iatła na żyw ot jego p rotoplasty n a Podgórzu.
Listy z drugiego i trzeciego ćwierćwiecza X V I I stulecia ,
własność Czajkowskich. Ź ródła to niesłychanie i w ażne i cie­
kaw e, ale niepow rotnie zatracone. Czajkowscy — pochodzenia
orm iańskiego — używ ali w ielkiej w ziętości w Kamieńcu od da­
w na ; jeden z nich był prezydentem m iasta za czasów sejmu czte­
roletniego. Otóż znałem dwóch synów tego ostatniego: doktora
i urzędnika m iejsk ieg o ; pierw szy z nich staru szek dziewiędziesięcioletni, baw ił się całe życie tłom aćzeniem dzieł W o ltera, którego
szczególnym był w ielbicielem. Ja k o ż w 1864 czy 1865 roku,
zaproponował mi, bym jego pracę p rz e p a trz y ł; w biórku kędy
była ona złożona, znajdow ało się k ilk a fascykułów : ro zp a trz y wsz y je , przekonałem się, że to są lis ty K rzysztofow icza, kupca
ormiańskiego z X V II stulecia, sz tu k przeszło 200, najw cześniej­
szy z 1646, najpóźniejszy z 1672 r. K rzyftoszow icz jeden m ie­
szkał w K am ieńcu, d ru g i w Z w ańcu, często się obsyłali now i­
nami, a jako ludzie w pływ ow i, prow adzący handel n a w ielką
skalę, mieli i stosunki liczne. S zukali n nich k r e d y tu — iL a n c ­
korońscy, i P otoccy, naw et K a lin o w s k i, Sobieski b ę d ą c .jeszcze
10*
148
ho+ipanem, i 'wielu innych. Zdaje się, że lis ty umieszczone przez
Ambrożego G rabow skiego w O jczystych wspom inkach (T. I I ,
s tr . 1 9 7 —250), a obejmujące pierw sze półrocze 1673 r ., dato ­
w ane z Kam ieńca, Zw ańca i Lw ow a, są ja k b y dalszym ciągiem
ty c h \vi izi^nych przez nas u C zajkow skiego, ta k są podobne c o .
do s t / 1 a . . . L istów je d n ak nie skopiow ałem , poprzestałem ty lk o
na w y c ią g a c h ; zw róciłem je w łaścicielow i, a po jeg o zgonie od­
szukać ich ju ż nie mogłem. P o szły może do pieca — sta ry patry c y u sz kam ieniecki w nędzy d o g o ry w a ł: może więc d la ro z ­
g rza n ia stygnącej k r w i , rzu cał fascykuły ręką przodków k r e ­
ślone w o g ie ń . . . nie zdałyby się bowiem do sklepików k o rze n ­
nych ta k ie k a r tk i m ałe, poprzecierane na zg ięc iac h , a p ap ier
g ru b j i t 1 ardy.
Kobiety polskie, w drugiej ćwierci zeszłego stulecia,
słusznie czy nie słusznie, jednak w dziejach naszych nie
zawsze korzystnie w ystępują: w intrygach osnuwających
rozmaite stronnictwa odgrywają rolę w ybitną, wiążą się
z dyplomatami państw ościennych, uśmiechem, pieszczotą zdo­
być pragną tajemnicę stanu, skierować na inną drogę w y­
padki, kończą zaś tem , że same na manowce wkraczają.
A pomimo to wszystko, upadłe owe anioły, dźwigające tyle
na lekkich skrzydełkach zarzutów, jeszcze ponętnie i za­
chwycająco wyglądać musiały, skoro potrafiły podbić tyle
serc rzekomo szlachetnych, tylu mężów rzekomo hartownych
przykuć do swojego tryumfalnego w o z a ..,
Panowanie Stanisława Augusta szczególnie sporo na­
stręcza przykładów ; w nieidyliczne miłostki bawiło się
wszystko wkoło króla, tak jak on sam w nie się bawił
prawie do grobowej d e s k i... Przed wzrokiem badacza tej
epoki przesuwa się cały legion niewiast słodkich, uśmiech­
niętych , urokiem owianych, uprzejmie złośliwych, przyje­
mnie dowcipnych, ze spojrzeniem pełnem obietnic, — słowem,
ponętnych i odurzających. ..
W 1789 r. widzimy je w białych sukniach przepasa­
nych ponsowemi szarfami, na galeryach sejmowych, pilnie
zasłuchanych, mizdrzących się i kierujących obradami tak
dalece, że Kitowicz, dostrzegając tego w pływu, woła prze­
152
rażony: „Damy polskie nigdy dotąd nie mięszały się do
spraw publicznych, teraz zaczynają naśladować kobiety fran­
cuskie, wdając się modą tych do interesów państwa. Powoli
zaczną być przewodniczyniami, to jest poślicami na sejm,
luboć i tak są niemi, chociaż nie urzędownie, bo drugie po
całych sesyach przesiadują na ganku w Izbie sejmowej, dają
znaki posłom i senatorom, swoim konfidentom, przymilaniem
ust lub marszczeniem czoła, co się im podoba, a co się
im nie podoba, — ażeby w takt z niemi materye toczące
się utrzymywali, albo odrzucali." Niemcewicz niejednokro­
tnie powstaje „na kwoki otaczające króla,“ które miały
pretensyą do kierowania losami kraju. Szulc zaś, nie przy­
chylny nam , dowodzi nie bez słuszności — „że nic więcej
trudu i zachodów nie kosztowało większości sejmowej, nad
zwrót starostw państwu i ich sprzedaż, bo wszystkie panie
oświadczyły się przeciwko te m u ... Gdy jednak ustawa
przeszła, odpokutowali zacięci, co ją pierwsi wnieśli. Wiele
przyjaciółek pozrywało z nimi, wiele dla nich oziębło, wiele
dawnych stosunków zostało zwichniętych11. . .
Na sejmie grodzieńskim 1793 r. zmieniają się okoli­
czności : obecne tam kobiety posunęły przepych, zbytek i wyu­
zdanie do ostateczności.. . aż straszno pomyśleć; a jednak
przyznać potrzeba, że większość owych opiekunek domo­
wego ogniska, przysłuchujących się obradom w Grodnie,
rozbrat z moralnością dawno już uczyniła: „i strój godzien
był epoki, jak słusznie powiada Kraszewski, panie chodziły
boso, w koturnach, w muślinowych sukienkach, podpinanych
wieńcami z kwiatów, tak aby noga po kolana była odsłoniona.“ Na różowych paluszkach stopki oplecionej złotym
rzemyczkiem, figurowały pierścienie iskrzące się brylantami,
szaty przeźroczyste, gazow e, ciało nie okryte rąbkiem ko­
szuli. .. tanecznica nie skromniej ubrana od haremowej bajadery, a cóż dopiero równać ją z Offenbachowską Piękną
153
Heleną na prowincyonalnych występującą te a tra c h ... osta­
tnia wywołująca rumieniec wstydu na twarze niewiast dzi­
siejszych — to jeszcze w porównaniu z tamtemi uosobienie
przyzwoitości. Ochocki ze szczególnym cynizmem odmalował
nam kobiety grodzieńskie, stawiące na kartę cnotę, uczci­
wość i obowiązki względem m acierzy... Bukar dodaje, że
się jeden egzemplarz takiej strojnisi zawieruszył na W oły­
niu i przetrwał do 1814 r.7 autor oglądał ów unikat na
balu danym w Żytomierzu dla senatora Ilińskiego, i zaliczył
go do koteryi tak zwanych incroyables et meweileuses, figu­
rujących w Paryżu podczas wielkiej rewolucyi. .. praczek
naszych panie nasze naśladować w stroju nie miały odwagi,
ale praczkę francuzką z pewną precyzyą i przesadą prze­
drzeźniały .. .
Odmalowaliśmy tu pobieżnie dwie epoki, dwa obrazy
najwyższego wpływu kobiet na sprawy publiczne. Ale, je ­
żeli w stolicy ważył wiele głos wojewodzicowej mścisławskiej — Elżbiety Sapieżyny, pani krakowskiej — siostry
królewskiej, pani Grabowskiej, Izabelli Czartoryskiej, księżny
de Nassau, kasztelanowej Kamieńskiej, hetmanowej Ogiń­
skiej, marszałkowej Lubomirskiej i wielu a wielu innych;
to z kolei i prowincya posiadała spory poczet dam skrzę­
tnie uwijających się na sejmikach, forytujących swoich po­
słów, swoich na trybunał deputatów. Nazywano je zwykle
w ądrochami i liczono po kilka w każdem województwie.
A z tem zamiłowaniem do spraw publicznych, fałszywy
i płochy polor rozpływał się po całym kraju, wkraczał
z tryumfem do dworów, wciskał się nieśmiało pod niskie
strzechy ziemian, a nawet zasiadał u stołów bogatych mie­
szczan, zawsze nasłuchujących, co się robi w obozie szla­
checkim, a choć z przekąsem o herbownych się odzywali,
w końcu aż do przesady starali się ich we wszystkiem, na­
wet w zepsuciu moralnem, naśladować. Niekiedy, bo i do
154
tego się przyznać należy, mężowie posługiwali się swojemi
połowicami, kiedy szło o przeprowadzenie korzystnego inte­
resu. Tak naprzykład głośną była bistorya na Podolu w zeszłem stuleciu; opowiedźmy ją w kilku słowacb. Działo się
to podczas konfederacyi barskiej, jenerał dowodzący alianckiemi wojskami zakwaterował w miasteczku położonem
w sąsiedztwie dóbr p. miecznika; miecznik chciał skorzystać
z okoliczności, uwolnić się od „konsystencyi zbrojnej/1 a powtóre przedać produkta; udało mu się to wszystko przepro­
wadzić bardzo korzystnie, chwalił się więc przed podkomo­
rzym Lipińskim: „Posłałem, pisał do niego, Joasię, ona do
takich spraw byw ała, jaśnie wielmożny generał przyjął ją
wdzięcznie, zapewnił, że wioski moje od kwaterunku uwolni,
rezolwował nadto, by furaż u mnie po cenach dogodnych
ściągano. . . hic nwlier , powiadam waszmości panu, ta moja
Joasia“ . ..
Jakże się różni ostatnie pisanie miecznika, wyprawione
do podkomorzego: Joasia powolna rozkazom męża, zbyt
często zaczęła odwiedzać pięknego dow ódzcę... i z jednej
z takich wycieczek nie powróciła już w c a le ... A wypadek
to nie wyjątkowy, nie odosobniony, ale prawie rzec można,
powszedni w onych czasach.. .
Ze zepsucie było wielkie, że często lekceważono sobie
kobiety, o tem szczegółów pełno znaleźć można w ówcze­
snych pamiętnikach. Nie mówimy tu o klasie niższej, o w ar­
stwach podścieliskowych, jeżeli się tak wyrazić można, ale
0 tej najwyższej, pełnej elegancyi i nkładności francuskiej.
Wiemy, że Kazimierz Sapieha, którego matkę, wojewodzicowę mścisławską, pomawiano nie bez słuszności, o bliższe
stosunki ze Stanisławem Augustem, nieraz się głośno w ten
odzywał sposób: „Gdybym mógł wątpić o własnej matce,
1 czyli jestem szczerym Sapiehą, utraciłbym tę wątpliwość,
gdyż czuję w sobie naturę prawdziwie Sapieżyńską, to jest
155
ducha ochoczego do walczenia z królem we wszystkiem.“
Tenże Sapieha, jak utrzymuje Vautrin, na wieczorach ładne
panienki w gors całow ał, prawił im nieprzyzwoitości; tak
samo postępował ks. Józef, młody de Ligne — i to się na­
zywało tężyzną. A owoż uganianie w wisky po ulicach W ar­
szawy, wprowadzone przez pięknego, choć nazbyt wietrznego
Pepi, i tak gorąco naśladowane przez nasze panie. Przyszło
w końcu do porozumienia między pięknościami warszawskiemi a synowcem królewskim — i odtąd w kabryolecie obok
woźnicy, figurowały zawsze dwie nadobne córy senatorskie,
konie w szalonym rozpędzie tratow ały wszystko na ulicy,
sześć rączych rumaków z trudnością dawało się utrzymać
małym rączkom niewieścim... W ślady dam wielkiego świata
podążyły bankierowe, aż nareszcie „ukazały się w kabryoletach dziewczęta nie należące do żadnych z klas społeczeń­
stwa, bo żyjące ze wszystkiemi w stosunkach.11 Młode mę­
żatki, naturalnie mające prawo, a niekiedy tylko pretensyą
do piękności, rankami, spoczywając w łóżku, przyjmowały
swoich wielbicieli, schadzki w ogrodzie Saskim, w gustownie
urządzonych łazienkach Jezierskiego, były rzeczą powsze
dnia, posłańcy z czułemi bilecikami zapełniali przedpokoje...
Nierząd przechadzał się publicznie po ulicach, z podniesioną
głową, z wyzywającym uśmiechem. Dość przeczytać wraże­
nia z pobytu w stolicy Szulca, pamiętniki dra Lafontaińa,
by się przekonać, do jakich rozmiarów rozpasania doszedł...
Naturalnie, że Warszawa stanowiła ton pod tym wzglę­
dem, ale też i prowincya starała się ją naśladować. Toż
ks. ex-podkomorzy z faworytą swoją Józefką odwiedzał
Siostrę, panią krakow ską, w Białostoku zamieszkałą, i ła ­
skawie oboje bywali od niej przyjmowani. Na każdym
większym dworze takie Józefki, posiadające względy sa­
mego pana, występowały, przez ich pośrednictwo chudopachołek mógł się dobić krescytywy. Wołyń może pod tym
156
względem prym trzymał, dostatku tam było więcej, poloru
także nie mało, a chęć używania przeważała jedno i dru­
gie ; potwierdzenie tego com powiedział, znaleźć łatwo
w Ochockim, Detiuku, B ukarze.. . a ile to jeszcze przygód
nie objętych spisem wzmiankowanych pamiętnikarzy, uszło
ich u w a g i.. . Mamy naprzykład pod ręką bardzo ciekawą
wiązkę papierów i korespondencyj, dotyczy ona pewnej
damy z XVIII w., noszącej jedno z pierwszych nazwisk
w kraju: mąż ją odumarł młodą, a był bogatym, kiedy
wdowa nie miała nic praw ie, testamentu nieboszczyk nie
zostawił, więc szwagier jejmości, także senator, testament
zfabrykował, czyniąc ją dożywotniczką ogromnej fortuny;
autor tak cennego dokumentu dostał pół miliona jednorazo­
wo, ale chcąc sobie zapewnić i na potem stałe korzyści
z dóbr wdowy, obowiązał ją osobnym skryptem, że nigdy
„w kontrakty małżeńskie11 nie wejdzie; całą umowę, w któ­
rej jest wyraźna wzmianka o sfałszowanym testamencie,
kontrasygnował swoim podpisem kanclerz M łodziejowski...
Wdowa więc przystała na wszystko, a krewniak chcąc się
wy wzajemnie powolnej kuzynce, zawsze jej nastręczał mło­
dych i pięknych rezydentów, póki jejmość nie zaszła w la­
t a , — jakoś to się udawało, ale i na starość się nie ustatko­
wała, zaczął ją bałamucić Francuz przybłęda, namówił do
podróży po E u ro p ie ... i po prostu przegrawszy babkę
w karty, sam się wyniósł cichaczem do Francyi. Trzymano
więc biedaczkę prawie pod kluczem w Hamburgu, póki się
z długu — i to znacznego — wynoszącego przeszło 30,000
dukatów — nie uiściła. Ale odtąd nastąpiła poprawa, a król
jadąc do Kaniowa, odwiedzał ją i z wdziękiem a uszanowa­
niem całował rączki poważnej grzesznicy.
Na Ukrainie nie było lepiej, Chrząszczewski aż nadto
jaskrawo maluje stosunki ówczesne, a Drzewiecki z właści­
wą sobie galanteryą i słodyczą, także nie jednej niewieściej
157
swawoli przekazał wspomnienie. Skala moralności w dawnem województwie ruskiem stała bardzo nisko; gdyby
połowa tego, co Taszycki pisał o kobietach „zakordonowanego kraju/* była prawdą — to wówczas wyżej wypowie­
dziane zdanie wypadałoby do najpobłażliwszych zaliczyć;
a i tkliwy śpiewak Justyny, idyliczny Karpiński, nie mało
nam przekazał szczegółów dotyczących lekkomyślności pań
lwowskich. . .
Podaję ogólniki, podaję dlatego, żeby wykazać, jak
wysoko, w porównaniu z przeszłością, stoimy pod względem
moralnym obecnie... nie jest to pochlebstwo, ale prawda
najszczersza. . . a choćby dla potwierdzenia słów naszych,
weźcie statystykę rozwodów, spadła ona do minimum; a
w drugiej połowie XVIII w. rozwody tak były zwyczajne,
że Józef Ciołek Komorowski, w liście do króla malując ich
smutne następstwa, jako środek na złe, doradzał utrudnie­
nie spraw tego rodzaju, seperacyą i zamykanie w klaszto­
rach płochliwych niewiast, łamiących wiarę m ałżeńską...
Jak gdyby równie często nie łamali jej płochliwi mężowie!
Dzisiaj wietrznica zasiadająca u domowego ogniska, stanowi
wyjątek, o którym wszyscy w ied zą.. . Kobieta — to biały
anioł rodziny, matka przyszłych p o k oleń... nasze niewiasty
zrozumiały owo wzniosłe zadanie — to też czołem przed
niemi bijemy. ..
Ale spytacie, czyż w przeszłości niedawnej zbywało
nam na takich wzorowych matronach? Nie — ale na nie­
szczęście stanowiły one w y jątek .. . Typ powszedni, przy­
świecający społeczności naszej w XVI a nawet XVII stule­
ciu, za panowania Stanisława Augusta staw ał się coraz
rzadszym. . . Powstawano już wtedy na to zamiłowanie płci
pięknej w zbytku, próżniactwie, intrygach i romansach. Autor
Myśli p rzy kominku wydanych na początku sejmu czterole­
tniego, w małej broszurce na 40 stronnicach, sporo umieścił
158
uzasadnionej goryczy; według niego, konfederacya barska
była „kłótnią kobiecą,“ a modnisia polska wcale niepochle­
bnie w ygląda: „Matka m oja, mówi, cały poranek trawiła
na urządzeniu domu, wszędzie by ła, gdzie rząd domowy,
ockędóstwo i zdrowość pokarmów, potrzebowały jej oka.
Ogrody, spiżarnie, spichlerze, ogrody kuchenne, mleczarnie,
ile jej czas pozwolił, w idziała, to też bydło było zdrowe,
jak dziś papugi i pieski, spiżarnia pełna dobrych żywności,
jak dziś gotowalnia pełna zapachów i słodkich biletów,
spichlerz pełny czystego ziarna, jak dziś szyfoniery pełne
bombonków, ogrody pełne owoców i roślin zdrowych, sma­
cznych, ja k dziś pełne pagóreczków, strumyczków, kabinek
i grotów ; mleczarnia pełna ochędóżnie zebranej śmietany,
ja k dziś buduary pełne bagatel modnych, dom pełen niewin­
nej wesołości, ja k dziś pełen nudów i ziewania.11 Dzwon
staropolskiej fa b ryki, także nie mało przytacza obrazów bo­
lesnych, kąsa sercem, pisze krwią, nawołuje do poprawy:
„wiele ja sam, mówi autor, cudzych żon odmówionych wi­
działem, wiele utrzymywanych z pogorszeniem całej publi­
czności, wiele dotąd matron bezwstydnych, wiele bezkarnych
paniczów11. ..
Więc i moraliści nawoływali do porządku, starano się
nawet w formy prawne przyoblec przepisy dotyczące rozwią­
złości. .. Ale niestety — sami nieraz prawodawcy po naj­
gwałtowniejszych dyskusyach, szukali wypoczynku w towa­
rzystwie powiewnych, słodkich, ujmujących zalotnością pań
wielkiego ś w ia ta ... wobec modrych ocząt poglądających
z przenikającą czułością, wobec uśmiechu, który oczarowywał, poważny mąż stanu zapominał o wszystkiem (i powa­
żni mężowie stanu mają chwile słabości), i za jedno uściśnienie drobnej, wypieszczonej, o różowych paluszkach rączki,
gotów był wszystkie swoje projekta, choćby ujęte w formę
159
paragrafów i fascykułów konstytucyjnych, skazać bez żalu
na całopalenie. . .
Skończyło się też na projektach tylko — i temu się
wcale dziwić nie w ypada, na Katonach nam zbywało, a
względną powolnością dla płci pięknej wszyscyśmy po trosze
grzeszyli.
A wszakże, jakby przeciwieństwo tego, com wyżej po­
wiedział, z zamglonej choć niedawnej przeszłości występują
nieraz typy niewieście wedle zakonu bożego — i to nie
mniszki welonem czystości otulone, nie dewotki całe życie
na trzepaniu pacierzy spędzające, ale matki licznych rodzin,
dźwigające obowiązki społeczne ze słodkim uśmiechem, z po­
godą nie zamąconą, ciche pracownice u domowego ogniska,
nie szukając rozgłosu z tego, że podołały ciężarom na barki
ich złożonym, nie upadły, nie zamknęły się w samolubnej
skorupie, ale w ytrw ały do końca — do grobowej deski.
Właśnie wizerunek takiej niewiasty chcę tu nakreślić,
a jeżeli blado wyglądać będzie, nie moja w tem wina, materyału skąpo znalazłem pod ręką. , . prawdziwa bo cnota
rozgłosu nie szuka.
Najprzód poznajmy osobę. Jest nią Maryanna Tarłó­
wna starościna skalska.
Tarłowie zajmują wydatne stanowisko w dziejach Rze­
czypospolitej; w początkach nowatorowie, w końcu „zelanci"
pod względem religijnym, liczyli w rodzie aż pięciu dygni­
tarzy kościelnych a osiemnastu świeckich senatorów. Ale
już w połowie XVIII wieku splendor domu i jego znaczenie
upada. Tarłowie ubożeją, ostatni głośniejszy z Toporczyków,
przynajmniej u nas, na kresach, to Karol kasztelan lubel­
ski, syn lubelskiego wojewody, zmarły w 1750 r . ; uwija
się on po Wołoszczyznie jako ajent dyplomatyczny, wcho­
dzi w stosunki z baszą chocimskim, poturczonym Węgrzy­
nem ICołczakiem, który na granicy Rzeczypospolitej odegry-
160
w ał rolę wezyra na małą skalę. Dworzanin kasztelana zo­
stawił nam relacyą tych stosunków; pozwólcie, że choć jeden
z nich ustęp przytoczę: „Będąc w Chocimie z panem moim
u baszy Kołczaka, który z węgierskiego szlachcica nie da­
wno się poturczył, byliśmy od niego w wielkiej ludzkości
przyjęci, który ma zdawna znajomość z moim panem. Ten
tedy basza, co tylko miał ciekawego z wschodnich krajów
azyatyckich, nam opowiadał i prezentował, na ostatek i żonę
swoją, — co u nich jest rzecz trudna. Zaprosił nas potem
do jednego pokoju dość pięknie meblami przedniemi przybra­
nego, gdzie zastaliśmy kawę gotową; tam między innemi
dyskursami przy owej kawie, wszczął się też dyskurs o potencyach sąsiedzkich i ich teraźniejszej możności; nie więcej
osób w tej kompanii było jak tylko p ięć : pan m ój, basza
Kołczak, ja i dwóch Turków szlachetnych mężów, jego do­
brych przyjaciół.“ Dyskursu nie przytaczamy, tem bardziej,
że nie ma on żadnego politycznego znaczenia, przekonać się
z niego łatwo, że Tarło z góry otrzymał pewne instrukcye
do traktowania z poturmakiem, i że — ja k ten ostatni, tak
równie i senator polski, nie mieli należytego pojęcia o potencyach ościennych, zanadto je sobie w układach lekce­
ważąc .. .
Dom chylił się ku upadkowi, ale żył przeszłością, inne
prądy przepływające u góry, zepchnęły go na podrzędne
stanowisko. Otóż Adam T arło, synowiec wojewody sando­
mierskiego, już dobrze podupadły majątkowo, starosta brzegowski i gostyński, ożenieniem zdobył sporą fortunę. Połą­
czył się on dożywotnim związkiem z Anną Salomeą Mierze­
jew ską kasztelanką zakroczymską, która mu wniosła w po­
sagu klncz Zbrzyski, t. j. miasteczko Zbrzyzie i cztery spore
wioski: Huków, Maryanówkę, Siekierzyrice i Kociubińczyk;
spuścizna ta dawna po Lanckorońskich, przeszła do Mierze­
jewskich drogą spadku w ten sposób, że jedyna córka Fran­
161
ciszka Agnieszka, wnuczka wojewody bracławskiego i het­
mana polnego koronnego, wniesła je mężowi, po matce zaś
sukcedowała jedynaczka, żona tylko co wzmiankowanego
Adama Tarły, który też po zgonie teścia dostał wcale spore
starostwo skalskie, z miasteczka i jedenastu wiosek złożone
(Skała, Iwanków, Gustyn, Krasiłów, Żabińce, Jarosław ka,
Lataw a, Bereżanka, Dawidkowee, Łosiacz, Kołodrubka
i Sieńko w), z którego dochód przeszło 40,000 zł. wynosił.
Tarłowie mieli troje dzieci: córkę i dwóch synów; otóż młod­
szy z nich, także starosta skalski i dziedzic na Zbrzyziu,
gospodarz żaden, nie kochający się w rolnej pracy, będąc
jeszcze kawalerem nadszarpnął fortuny, i wchodząc w „kon­
trakty małżeńskie" z Maryanną Ilińską, pragnął jej posagiem
poprawie zawikłane interesa.
Maryanna była córką Kazimierza Ilińskiego starosty
oiżyńskiego, zrodzoną z Szuszczewiczówny. Ilińscy dorabiali
się znaczenia, Kazimierz wprawdzie należał do ziemian do­
statnich, ale dopiero wnuk jego, a siostrzeniec Maryanny,
Józef August, znacznie już później zdobyć sobie potrafił sta­
nowisko przy dworze rossyjskim, a jednocześnie i obszerne
dobra na Wołyniu.
Tarłowa wprawdzie wniesła mężowi tylko 200,000 zł.
i parę chudych wioseczek, na nieurodzajnej glebie Polesia
wołyńskiego położonych, ale nadto wniesła mu skarb w ięk­
szy od tego wszystkiego, bo szczere przywiązanie i miłość
domowego ogniska, rządność, oszczędność... Jej to zawdzię­
czał p. Szymon, że przeżył długich lat kilkadziesiąt, nie turbowany od wierzycieli, co więcej — przepędził je na zaba­
wach i rozrywkach, spychając cały ciężar gospodarstwa na
cichą i skromną małżonkę. Dzieci przybywały im z rokiem
każdym, nie wszystkie się chowały, ale sześcioro- zostało
przy życiu: trzech synów i tyleż córek — naturalnie, że sta­
rościna musiała pamiętać o ich wychowaniu. Dobra rozległe
O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e . T. I I .
H
162
liczyły ziemi kilka tysięcy morgów, i to ziemi złotodajnej,
podolskiej; jeszcze przytem starostw o, ale to graniczyło
z majętnością Tarłów, kiedy wołyńskie posażne wioski sa­
mej pani o kilkadziesiąt mil były oddalone, to też starościna
powierzyła je opiece matki, staruszki bardzo czynnej, snae
w nieznanym Szuszczewiczów rodzie przeważała zdolność
administracyjna — bo Ilińcy nie posiadali jej wcale.
A tu i dom wypadało utrzymać na stopie pańskiej :
posiadał on swoje tradycye, nie chciała więc im uchybić
uboga szlachcianka wołyńska, by jej nie pomawiano o lekce­
ważenie zasług wyniesionych z przeszłości, choć mąż do
żadnych zasług nie rościł pretensyi, po zaszczyty nie wy­
ciągał ręki, używał życia, poprzestając na niewinnych choć
kosztownych uciechach... istny to był typ szlachcica epi­
kurejczyka XVIII stulecia!
Jeszcze ojciec p. Szymona osiadł stale w Zbrzyziu, ale
że dla człowieka pamiętającego o nie tuzinkowem pochodze­
niu, koniecznem było i gniazdo odpowiednie, więc zaczął
nad Zbruczem zamek budować; uprzątnął ruiny z XVII w.
po Lanckorońskich pozostałe, z resztek nie rozsypanych
w gruzy o tyle' skorzystał, że do nich zastosował plan no­
w y. .. ale, czego mógł sobie pozwolić pradziadek jego ma­
cierzysty, pan bardzo sporej fortuny, to właśnie jego nara­
ziło na wielkie koszta; a musiał być ów zamek na wielką
obmyślany skalę, kiedy do dziś pozostała jego brama tylko,
stanowi wygodne o kilkunastu izbach pomieszkanie. W obszer­
nym parku rozścielającym się na płaszczyźnie, a przypartym
do malowniczych brzegów rzeki, wznosił się okrągły, gu­
stowny budynek, przeznaczony dla teatralnych reprezentac y j .. . Ale w epoce rządów starościny stał już pustką, nie
trzymała ona nawet kapeli nadwornej, do tańca sprowadzano
muzykantów sześciu ze S k a ły ; można nawet było sobie po­
zwolić, wcale to bowiem nie była droga przyjemność —
163
10 złotych, za całonocne wygrywanie otrzymywali małomia­
steczkowi artyści. ..
Jeszcze ojciec p. Szymona sprowadził do miasteczka
kapucynów i ulokował ich w drewnianym, bardzo skromnym
budynku, zaraz jednak — w r. 1744 — zaczął się krzątać
około dźwignienia pięknego kościoła i klasztoru, który opa­
sał wysokim murem w kształcie topora — aluzya do kerbownego znaku właściciela. Nie sądzono jednak było Ada­
mowi Tarle ukończyć ani zamku, ani kościoła. Może te nad­
mierne wydatki, a do tego jeszcze zaburzenia krajowe nadszarpały dobrze jego fortunę; wreszcie ja k już wspomnieli­
śmy wyżej, miał troje dzieci i córkę Ew ę, którą wydał za
kasztelana czchowskiego Stefana Dembowskiego — należało
ją wyposażyć, starszy syn Bonawentura dostał starostwo
brzegowskie i spłat pieniężny, na dobrach więc Zbrzyskich
już były znaczne ciężary, nim one przeszły do Szymona,
a ten ostatni swoją niezaradnością jeszcze je bardziej po­
większył. Marya, wchodząc pod strzechę małżonka w drugiej
połowie XVIII w ieku, zastała ruinę wraz z pretensyą do
wystawnego życia, pretensyą podniesioną w mniemaniu no­
wożeńca do znaczenia obowiązku; nie odrazu wszakże za­
brała się do ratowania „mężowskiej substancyi:“ mło­
dość , niedoświadczenie, może nawet nieśmiałość stanęła
temu na zawadzie; uboga szlachcianeczka przyjęta do sena­
torskiego domu, nie miała odwagi od pierwszego dnia za­
czynać reorganizacyą. .. powoli przyszło do tego, a że przy­
szło, łatwo się o tem przekonać z jej zabiegów, pomyślnym
uwieńczonych skutkiem.
Otóż przystępujemy teraz do sprawozdania z owego
tak pospolicie zwanego „babskiego gospodarstwa" starościny.
Ciekawe jest ono pod tym względem, że maluje rozumne
zabiegi możnej pani osiadłej na wsi, pani mającej wszelkie
prawa do używania życia, jak używały go równe jej sta­
ll*
164
nowiskiem nasze kobiety, ja k używały go mniej od niej pię­
kne i mniej szczęśliwe. A piękną zaprawdę była p. Szymonowa, tak przynajmniej wnosić można z jej portretu robio­
nego w młodości, przez wcale wprawnego, choć nieznanego
artystę : jasna blondynka o rysach regularnych, miała duże
pełne słodyczy oczy błękitne, kibić szczupłą w ciemną nie­
zbyt wygorsowaną szatę przybraną, na głowie zasłona prze­
źroczysta, wdzięcznie związana pod brodą, słowem typ sło­
wiański, pełen czerstwości, zdrowia, pogody i spokoju. Rze­
telność niemal przysłowiowa, bo dochowana do dziś w tradycyi — to główna cecha jej charakteru, zapobiegliwość
i żądność — godne naśladowania po wszystkie czasy. Po­
twierdza to nawet rachunkowa księga starościny, którą mamy
przed sobą: foliant z 18 arkuszy złożony, w w ytartą i zu­
żytą tekturkę oprawny, na pierwszej karcie oznaczony Nr.
7, więc miał sześć poprzedzających zeszytów, i istotnie
egzemplarz nasz stanowi ułamek obejmujący ostatnie dwunastoleeie życia starościny, to jest od r. 1772 do 1784 r.
Stosunki ówczesne zmieniły się bardzo, szczególnie dla Tar­
łów, których majętności przecinała nowa granica: dobra
Zbrzyskie zostały przepołowione, wieś Kociubińczyk odeszła
do państwa Habsburgów, reszta leżała w obrębie uszczuplo­
nego województwa podolskiego; ze starostwem rzecz się
miała odwrotnie, całe prawie odcięte kordonem, trzy tylko
wioski po tej stronie Zbrucza położone, mianowicie Zabińce,
Lataw a i Bereżanka odeszły do Rzeczypospolitej, z których
płacił starosta kw arty do skarbu 8,337 zł. Naraz Tarłowie
zostali dwukrajowymi poddanymi, tak więc sobie poradzili:
p. Szymon zrzekł się dóbr zakordonowych na rzecz młod­
szego syna Floryana, który „z tytułem hrabiowskim zamie­
szczony w spisie obywateli królestwa Galieyi i Lodomeryi,“
wykonał liomagium; na tej to zasadzie późniejsza komisya
wysadzona w Warszawie między 1819 a 1825 r. tytuł mu
165
ten potwierdziła. Starościna nie używała go wcale, pozostała
do zgonu starościną, do zgonu też de facto rządziła całą
massą dóbr mężowskich.
Otóż raptularz wyżej wzmiankowany nosi napis: „Książ­
ka M. Tarłow ej/' ręką samej właścicielki nakreślony, a ni­
żej dodano innym charakterem: „dla zapisywania wybranych
zasług.Imci Dam i innych służących płci białej.“ Zadanie
bardzo skromne, rozpatrując się wszakże w raptularzu, łatwo
się przekonać można, że p. Szymonowa zakres ten przekro­
czyła niejednokrotnie, wciągała bowiem do książki ja k naj­
skrupulatniej wszystkie wydatki i wszystkie dochody, czy
to jako grosz gotowy, czy jako produkta gospodarskie, do
jej „babskiego11 wydziału należące. Są tu oprócz tego i uwagi
rozmaite, i rysuneczki nie zawsze szczęśliwe roślin egzoty­
cznych, plany budynków, ogrodów warzywnych itd. Nastę­
pnie idą sekreta gospodarskie i leki na ospę, żółtaczkę,
zimnicę („frebrę") nietylko sympatyczne, ale składające się
z ziół rozmaitych, są długi zaciągane, długi zaspokojone,
zasługi oficyalistów i panien respektownych, summaryusz
mleczny, zbiorów maku, hanyżu, cebuli, ogórków, owoców...
Nieprawdaż — że to prozaicznie w y g ląd a! — senator­
skiego potomka małżonka, okolona faskami masła, v— „berbenicami11 sera, przesiąkła nie arcyprzyjemną wonią roślin,
choć użytecznych ale krajowych. Nieprawdaż, że nawet
w epoce obecnej hołdującej realizmowi, wszystko to nie na­
daje się do opowieści wyciętej z przeszłości... Przyzwy­
czailiśmy się malować kobietę z drugiej połowy XVIII stu­
lecia owianą rozkoszną mięszaniną zamorskich pachnideł,
okraszoną różem, otuloną pieściwie koronkami, w jaskra­
wych a powiewnych szatach, z uśmiechem uroczym, ze spoj­
rzeniem pełnem nieziszczonych obietnic i niedotrzymanych
przyrzeczeń. ..
166
I starościna robiła niekiedy kosztowne sprawunki; nic
dziwnego, miała córki dorastające, wreszcie nie mogła bez
uchybienia domowi, prezentować się gościom w wyszarzanym
szlafroczku, przeciwnie, pomimo krzątania się około gospo­
darstwa, służyła ona paniom okolicznym za wzór elegancyi
i mody, tak naprzykład w liście pani podkomorzyny Lipiń­
skiej, kreślonym do jednego z kupców kamienieckich, czy­
tamy te słow a: „przyszlij mi, proszę, waszmość, tej materyi, którą starościna skalska w ybrała, ma ono dużo gustu
i znajomości rzeczy; i tem szambrowanie gronostajowe do sa­
lopy; itern szlamy pod jupę i ryndegot ponsoWy: pani Tarłowa
w sklepie bławatnym waszmościa to wszystko znalazła“ . . .
A nie należy zapominać, że podkomorzyna w całem niemal
województwie znana była jako wybredna strojnisia. Dział
jednak kosztowniejszych nabytków, uskutecznionych przez
starościnę, w ostatnim życia okresie bardzo się skromnie
prezentuje; pomijając najrozmaitszych barw „hatłas,11 kupo­
wany podczas pobytu w Warszawie 1772 roku na summę
ośmiuset kilkudziesięciu złotych, pomijając kilka sztuk „olenderskiego11 płótna za 260 florenów, spotykamy niewiele rze­
czy zbytkownych, ja k pierścień brylantowy za dukatów
trzydzieści (540 złotych) — „kanaczek na szyję i kolczyki4'
za 15 dukatów, i „perły uryańskie z krzyżykiem brylanto­
wym" za 39 dukatów. I zaraz, jakby chcąc kompensować
te wydatki dla siebie porobione, jednocześnie kupuje mężowi
„zegar z dewizą za 936 zŁ,“ po drodze dojeżdżając do do­
mu, nabywa żywą sarnę za 60 dukatów (to chyba mylnie
podana cyfra) w Łosiaczu i składa do rąk Jegomości 100
czerwonych złotych „na cug koni/1 bo dawniejszy sprzężaj
okaleczał i zestarzał na dobre.
Może wszakże czytelniczki ciekawe są cen ówczesnych
w stolicy praktykowanych, otóż dodamy, że „hatłas11 błę
167
kitny płaciła starościna po 11 złotych łokieć; kitajkę czarną
po 5 zł.; lustrynę po 10 złv morę po 18 zł. itd.
A trzymajmy się porządku przyjętego przez p. Szymonowę. Najprzód w jej księdze napisana „percepta/1 nie
w każdym roku byw ała ona jednakowa, w ahała się między
40 a 70,000 złotych. W skład jej wchodził dochód z dóbr
wołyńskich; prowizya od reszty posagu, z gospodarstwa
„babskiego14 w majątku Zbrzyskim, z arend należących do
jejmości, z podatków, które „przewierni“ składali, z „folwarczku“ t. j. małego kaw ałka ziemi (dzisiejsza Czaharówka), kędy zasiewy robiła starościna, nareszcie z „porękawicznego“ od rozmaitych dzierżawców (młynarzy, szynkarzy,
sadowników t. j. wynajmujących ogrody owocowe); taki
kontrahent płacił pewną summę do skarbu, nadto zobowią­
zywał się ustnie, skromny od tej summy odsetek składać
do rąk samej pani; w jednym 1779 r. „porękawiczne11 wy­
nosiło 800 zł., choć się nie wszyscy z przyrzeczenia danego
uiścili, tak naprzykład obok pozycyi: „arendarz z Kociubińczyka“ miejsce na wpisanie cyfry zostawione, a potem na
boku dodano z pewną fantazyą zdradzającą niecierpliwość
i nieukontentowanie: „nie dał.“ W summaryuszu dochodów
znajduje się w 1772 roku zatytułowany dość oryginalnie:
„z wygranych różnemi czasy,“ reprezentuje on skromną
summkę 614 zł. Nie myślcie wszakże, by się starościna ba­
w iła kartam i, jako żywo nie, małżonek to jej próbował
szczęścia na zielonem polu i prawie zawsze niefortunnie,
przeciwnikiem jego i zwycięzcą był „pan major rossyjski.“
Po raz pierwszy stawił się on w Zbrzyziu, w towarzystwie
jenerała Szyrkowa konsystującego na W ołyniu, choć, do­
damy nawiasem, że do niego należały i komendy alianckie
rozkwaterowane na Podolu. Szyrkow był dobrym znajomym
Ilińskich, ożeniony z Ledóchowską, daleką ich powinowatą,
uważał za obowiązek odwiedzać Tarłów, ilekroć wypadło
168
mu bawić na pograniczu multańskiem; podejmowano go b ar­
dzo gościnnie w Zbrzyziu, starościna nawet sprowadzała
kilkanaście butelek „przedniego" wina francuskiego, bo je ­
nerał węgierskiego nie lubił, a tego znaczne zapasy znajdo­
wały się w piwnicy, a i wódek „aromatycznych11 dostar­
czyła kupcowa skalska Perlą, przyjaciółka wtajemniczona
we wszystkie interesa dziedziców. Major towarzyszący je­
nerałowi grał w karty, grał i w kości, starosta także nie
był od tego, więc zasiedli do zabawy, z początku zwyciężył
gospodarz, ale też potem płacił haracz dość nie skąpy i stały;
tak naprzykład — „przegranych majorowi" przez p. Szy­
m ona, naliczyliśmy w ciągu trzech lat ostatnich przeszło
19,000 zł.
Gospodarstwo „babskie" w szczególnej pieczy miała
starościna, doprowadziła je też do wysokiego stopnia dosko­
nałości, a produkcye do tej kategoryi należące, musiały się
odznaczać sumiennem urządzeniem, kiedy tak były poszuki­
wane ; trudno uwierzyć, a jednak prawdą jest, że masło
i ser wysyłano ze Zbrzyzia nietylko do Tarnopola, nietylko
do Lwowa i na Wołyń, ale nawet do Warszawy. A co się
tego w roku uzbierało? w lata naprzykład, wprawdzie naj­
świetniejsze, przedawała starościna po 52 fasek masła na
summę 1,296 zł., po 1,666 garncy sera (garniec po złotemu),
za ogórki i kapustę brała po 600 złotych; nadto zbywano
tysiące kur i jaj, cebuli po 100 wieńców (20 groszy sztuka),
4— 6 korcy maku, 12 korcy hanyżu; w jednym 1776 roku
otrzymała „z Polski za miody 50 dukatów, co czyni 850
złotych, “ a dodać winniśmy, że półbeczek miodu płacono
w tym okresie czasu od 6— 8 czerwonych złotych. A płótna
n. p. w jednym 1774 r. poszło w handel 174 półsetków,
za co wypłacono 2,600 złotych. Ale tu jeszcze nie koniec
produkcyi gospodarstwa kobiecego; zbierano na sprzedaż po
kilka kamieni wełny, wosku, kilkadziesiąt skór, nadto żywy
169
zbywający inwentarz — barany, wieprze, cielęta itd., tak,
że w percepcie kategorye wyżej podane reprezentowały po­
ważną sumę — bo od 18 do 25,000 zł. rocznie. Łąki także
należały do starościny, siano z nich szło na karm „jałownik a,“ ale stanowiły one i dochód nie mały, do 5,000 zł. do­
sięgający, był to tak zwany „ f u r a ż m o ż e właśnie ów p.
major, tak szczęśliwy na zielonem polu, figurował jako
nabywca furażu, wojskowych bowiem rossyjskieh uważano
za najpożądańszych kontrahentów, płacili dobrze i zawsze
gotów ką; domysł nasz potwierdza jeszcze i to, że summy za
siano podane są w rublach, przerobiono tuż zaraz dla okrą­
głego rachunku na złote.
Starościna po drugim podziale myślała szczerze o za­
prowadzeniu wielkich plantacyj tytuniowych, zaczęła od fa­
bryki cygar (tu już znać wpływ zwyczajów niemieckich);
Szloma, faktor nadworny, zakupił materyał potrzebny w paszałykacie Urzyjskim (dzisiejszej Bessarabii) za 1,900 zł.;
ale się nie udały projekta, bo po jednorocznych próbach
zarzucono je potem zupełnie. Jedyna to spekulacya, która
w rezultacie straty przyniosła.
Proszę wszakże nie zapominać, że wyżej podany summaryusz produktów gospodarstwa kobiecego starościny, sta­
nowił tylko część pewną, pozostałość niezużytą; nim się
odłożyło na sprzedaż, część z massy zostawała w domu,
część i to znaczna szła w podarunku dla znajomych, oficyalistów, duchowieństwa; tak naprzykład czytamy notatkę p.
Szymonowej w raptularzu: „ponieważ u Wojszczycowej wy­
ginęły krowy, więc posłać jej 4 faski masła." Proboszcze
okoliczni i klasztory nawet dalsze, corocznie oprócz jarzyn
i owoców, otrzymywali ser i masło i to sporemi partyam i,—
do takich należeli paroch w Skale, Oryninie, Mielnicy, miej­
scowi OO. Kapucyni, Dominikanie, Karmelici i panny Dominikanki w Kamieńcu. Skrupulatność pod tym względem do
170
tego stopnia była posuniętą, że Ojcowie bosi, w stolicy wo­
jewództwa osiedli, nie zostali pominięci, nie bacząc na to,
że „się z Jegomościa procesowali o zaległą prowizyą." A wieleż to pod okiem samej pani, z płótna miejscowego i materyj zamiejscowych wyrabiano humerałów, obrusów, alb, komeszek, sukienek dla rozmaitych św iętych, k a p , firanek
i t. d.
W apteczce i lamusiku panował wzorowy porządek:
pełno tam przysmaków znalazłeś, ja k „pierniki wedle se­
kretu toruńskiego," — „ciasta makowe , “ nadto porzeczki,
agrest, chmiel, wiśnie, śliwy, cytryny smażone w cukrze,
bez w miodzie, rozmaite soki, a obok nich larendogra sku­
teczna „w wielu wypadkach," szczególnie lewandowa albo
rozmarynowa. Z leków — mięta, melisa cytrynowa, rubarbarum — „kremortartar," dryakiew wenecka, fialkowy ko­
rzeń, skórka cytrynowa moczona w winie „od nudności lub
czkawki itd." W ydział bowiem leczniczy spoczywał w ręku
prababek naszych, lekarzy mieliśmy zbyt mało, i to po więk­
szych miastach, albo na wielkich dworach. Raz tylko w prze­
ciągu lat 12 udawała się starościna do „doktora w Kamień­
cu," bo w raptularzu wystawiona cyfra honoraryum — trzy
dukaty. Zwykle zaś sama pani leczyła, a w wypadku po­
trzeby puszczenia krw i komu z chorych, przywędrowywał
cyrulik Żydek ze Skały, a po szczęśliwie dokonanej operacyi otrzymywał groszy 12 od osoby; nie musiał on
na tem wszakże poprzestawać, i oprócz gotowizny wymodlił
sobie albo kurę, albo trochę ziarn a, owoców. . . widocznie
modłę stosował do pory roku i usposobień jaśnie wielmo­
żnych dziedziców.
A kiedy mowa o aptece, dodajmy jeszcze, żeśmy w ra­
ptularzu nigdzie nie znaleźli wzmianki o bielidle i różu,
miałyżby je panie w zbrzyskim zamku zamieszkałe nie uży­
w ać? Bardzo być może, księga bowiem starościny jest
171
z wielką skrupulatnością pisana, wciągała do niej wszystko,
najdrobniejsze, nieprzenoszące kilku groszy w ydatki; w dziale,
który tu opuścimy, szeroko się rozwodzi „o sekretach białogłowskich,11 więcby się nie wstydziła wzmiankować o tych
toaletowych addytam entach. . . wreszcie, czyż się mogła spo­
dziewać, że za sto lat niedyskretne oko rozczyta się w jej
notatkach, raptularz pewnie nie dla potomności ukła­
dała . . .
Z czasem i piwnica i stajnia, wreszcie tak zwany ży­
wy remanent, wzięła troskliwa gospodyni pod swoją opiekę ;
p. Szymon z przyjemnością zrzekał się nad tem wszystkiem
władzy. I zaraz wino węgierskie w beczkach przytransportowano za pośrednictwem imć pana Morawskiego „który
mieszkał w Dukli, majętności niegdyś Mniszchów,“ i miał
stosunki nawiązane z właścicielami winnic w stolicy Budy
położonych; francuskie kupowała. oxeftami, płacąc za oxeft
po 38 dukatów (684 zł.). W sprowadzaniu powozów z Wie­
dnia dopomagał jej krewniak mężowski —- Lanckoroński;
kareta kosztowała z dostawą 120 dukatów, piękny „koczyk
dla Florka11 — syna młodszego, 360 zł. — wszak prawda,
że bajecznie tanio. Kiedy szło o kupno koni — wówczas
do rady zapraszano „pana Wojszczyca,11 a nawet nabyte
prezentowano m u, by zdecydował czy nie defektowe. Ale
za to krowy, woły i bawolice sama starościna oglądała,
sama naznaczała ceny; tak za krowę z cielęciem płacono
najwyżej 35 zł., za parę roboczych młodych byków 150 zł.,
bawół kosztował 217 zł., samica drożej o kilkanaście zło­
tych, zwłaszcza jeżeli mleczna itd.
Dochody te z kobiecego gospodarstwa i dóbr posago­
wych samej pani, szły na utrzymanie domu, na zbyt ko­
sztowne fantazye starosty, na prowizye od długów dawniej
zaciągniętych, czasem się nawet niemi i kredytorów zwłaszcza
gwałtowniejszych spychało; perceptę bowiem ze starostwa
172
pochłaniała kw arta składana „rządowi cesarskiemu1' (11,161
zł. rocznie), a z majętności jegomościnych zabierali wierzy­
ciele. Że tak było, jak mówimy, na to w raptularzu dowo­
dów aż nadto.
Dwór trzymano wedle mody staroświeckiej dość liczny r
12 panien szlacheckich stanowiło fraucymer, nadto kilka
wychowanek, cały legion praczek i dziewek. Do męskiej
obsługi należeli oficyaliści — podstarościowie — było ich
siedmiu, leśniczy i pisarze tokow i; funkcye kasyera pełniła
sama starościna. Był jeszcze burgrabia, osobny domowy ple­
nipotent do interesów, a na tych w Zbrzyziu nie zbywało,
dalej szli lokaje, szatni, hajducy, kilku „huzarów/4 ogro­
dnicy, cały sztab kuchenny z kuchmistrza i kuchcików zło­
żony, masztalerze, stajenni itd. Nad kobietami trzymała
władzę pani Gruszecka, prawa ręka starościny; jej to
udając się na Wołyń zostawiała ona gospodarstwo, odda­
w ała „pod regestrem" kredens, apteczkę, spiżarnię i oso­
bno odstawione na przedaż przeznaczone produkta gospo­
darskie .. .
Najwięcej brali pensyi podstarościowie, bo po 200 zł.
rocznie prócz ordynaryi; panny po 100 zł. „i darowiznę na
tydzień przed świętami Bożego Narodzenia. “ Już to i pod
względem prowadzenia rachunków ze służbą, starościna
wielką się odznaczała akuratnością. Choćby dla przykładu
weźmy umowę z panną Grocką. „Przystała na garderobianę,
pisze p. Szymonowa, zasługi 100 zł., odstała" po dwóch
latach, a że zgubiła „chustkę szwabską nową — zł. 2,
sprzężkę srebrną — zł. 2, prześcieradło lniane w półtrzecia
poły — zł. 6," razem więc należy tylko 190 zł., które otrzy­
muje. Obok tego rachunek upominków dwuletnich, ocenio­
nych skrupulatnie, a wynoszących około 4 dukatów. I słu­
żyć bo można było w owej szczęśliwej epoce za takie w y­
nagrodzenie, kiedy krawiec za robotę gorsetu brał 10 groszy,
173
szewc za czarne trzewiki dostawał zł. 1 gr. 15, a za zie­
lone wykwintniejsze zł. 1 gr. 20, za robotę „szuby11 zł. 1
gr. 24, kiedy łokieć „cycu11 czy kamlotu kosztował 2 złote.
W rachunkach dotyczących zasług „dam i innych służących
płci białej/1 dostrzegamy nawet pewnej drobiazgowości ce­
chującej charakter p. Tarłowej. I tak przyjmuje „niańkę11
(piastunkę) do jednego z chłopców, płaci jej 80 zl. z do­
datkiem „darowizny/1 otóż osypuje datkami ową nową przy­
jętą — i tak dostaje ona sukna na bekieszę, spódnicę i gor­
set z „grodeturu/1 aż „trzy serpaników na g ło w ę /1 pas
ponsowy w Dubnie kupiony; ale też jednocześnie w raptula­
rzu zaciąga się każdy dzień przez ową niańkę poza domem
spędzony, tak pisze: „była na słobodzie niedziel trz y /1 dalej
—- „piła dni sześć11 — „iłem dni dw a“ — „iłem dni pięć
na weselu11 — i tak bez końca, do tego stopnia, że na rok
przypada trzy miesiące abstynencyi.
Ale zapewne znudziłem już was przydługim rachun­
kiem, więc jeszcze o chwilkę cierpliwości proszę, tem bar­
dziej, że kwestyą wychowania znalazłem także potrąconą
w tym raptularzu. Najprzód tedy występują mamki, dość
na owe czasy dobrze pensyonowane, bo po 80 zł. z dodat­
kiem zboża, służba się im liczy rok i sześć miesięcy; potem
cały zastęp piastunek, a każda z terminem dwuletnim: T ar­
łowie bowiem mieli dziewięcioro dzieci, a z nich troje w nie­
mowlęctwie umarło; niańki — to rodzaj bon, które także
z gminu pochodziły, kiedy jedna z nich tak się często upi­
jała , raz tylko funkcyą dozorczyni pełniła „niemkini/1 ale
niedługo, niepodobały się sobie wzajemnie; skoro panny
podrosły, oddano je do klasztoru we Lwowie na naukę.
Chłopcy dostali z kolei „guwernera.11 Do początków jakiś
skromny pedagog wystąpił, otrzymywał on 200 złotych
i 20 korcy zboża, nadto w upominku co roku „faskę masła,
Jberbenicę sera, 50 łokci płótna, pola sznurów 12, chałupę/1.
714
a żona jego „salop hatłasowy czarny z futrem białem /1 za­
pewne dlatego, by się przyzwoiciej pośród ludzi prezentówała. Uczył on tylko czytać i pisać, bo naukę religii w y­
kładał ksiądz gwardyan. Kiedy panicze podrośli, wówczas
„przystał ksiądz profesor Twarnicki na guw ernera;11 ten
już wyższe kursa „odbyw ał/1 bo i poetykę i syntaxis, tro­
chę historyi, geografii, dużo łaciny. . . to dziwna rzecz, że
nie arytm etyki, choć ta szczególnie szlachcie naszej była
potrzebną, a Tarłom więcej niźli innym herbownym. „Cwiczył“ on także młodzieńców „w mówieniu francuskiem/1
dla nadania poloru jeździł z nimi do Lw owa, raz nawet
w Warszawie kilka miesięcy spędzili; ksiądz Twarnicki
hojne otrzymywał wynagrodzenie, mianowicie 600 złotych,
a i darowizna do wysokości pensyi była zastosowaną. Tak
troskliwa matka darowała mu w pierwszym roku „bióro
z szufladami/1 w drugim 7 dukatów w gotowiźnie, w trze­
cim rozmaitych drobiazgów aż na 312 złotych; nawet sam
jegomość ofiarował pedagogowi skórę sarnią, ocenioną na
4 dukaty, może właśnie pozostałość z tej kupionej mu
przed kilką laty przez małżonkę w Losiaczu. . . Edukacya
trw ała całe trzy lata; potem zaraz sprowadziła synom pię­
kny kocz zielony, p. Gawiński podstarości zebrał czwórkę
dziarskich kasztanków, by się panicze mogli przyzwoicie
w okolicy prezentować.
Raptularz rzeczony, bo do niego po raz ostatni w ra­
camy, i pod innym względem nastręcza wiele ciekawych
szczegółów; tak — co do produktów w codziennem użyciu
będących, łatwo się przekonać, jak płacono je sto lat temu ;
otóż — kaw a, cukier, ry ż, rodzenki, migdały prawie się
nie podniosły w cenie, ale też i nie spadły, handel kolo­
nialny w ciągu wieku nie postąpił ani kroku naprzód. Na­
stępnie uczymy się z niego kursu pieniędzy ówczesnych,
nie zawsze był on stały, dukat naprzykład w ciągu lat
175
dwunastu objętych naszem opowiadaniem, w ahał się mię­
dzy 18 złotymi, a 18 złotymi i groszami 12 (1770 roku),
rubel srebrny szedł 6 złotych (1770 r. — wojna turecka),
potem wartość jego podniosła się do złotych 7. Ceny zboża
tylko z jednego roku 1774 i to nie dokładne znaleźliśmy,
gospodarstwo rolne nie wchodziło w zakres obowiązków
starościny: żyta korzec płacono 8 złotych, jęczmienia 5 zło­
tych, owsa 3 zł. 10 groszy — dość wysokie, ja k widzicie,
ceny musiały być w yjątkow e, spowodowane nieurodzajem
w okolicy.
Ale dość. Zakończmy te gospodarskie uwagi, choć
pobieżną wzmianką o dalszych losach rodziny. Starościna
swoją zapobiegliwą rządnością podtrzymywała splendor
domu; przeszło pół miliona złotych na ten cel poświęciła,
a jednak od ruiny uratować go nie m ogła, — zabiegi jej
oddaliły tylko chwilę upadku. Przynajmniej dzieciom dała
należyte wychowanie, z trzech córek, dwie dość świetnie
za mąż w ydała: Elżbieta została żoną K. Oskierki jene­
rała wojsk polskich, Balbina wyszła za Jana Sierakow­
skiego, Maryanna podobno przywdziała szaty zakonne.
Synowie, ja k to się wyżej rzekło, używali tytułu hrabiow­
skiego, jeden z nich, Kazimierz, umarł jeszcze w 1779 roku,
za życia matki, bo w jej raptularzu od tego roku datują
wydatki na egzekwie za jego duszę. Pan Szymon przebawił się całe życie, wesoło mu było, wiedział, że z toni
długów wydobyć się nie potrafi, a że rządy przyjęła na
siebie słodka i gospodarna M arysia, więc z dochodami
i kłopoty jej wszystkie przekazał, a sam szukał rozrywki
gdzie tylko m ógł; w początkach często zabiegał do War­
szawy, zwłaszcza kiedy dostawał od starościny po 30,000
i nawet 40,000 złotych „do rąk własnych na podróż do
stolicy,“ potem , kiedy datki stopniowo zaczęły się zmniej­
176
szać — poprzestawał na Lwowie, z kilkudziesięeią złotymi
w kieszemi mógł tylko dotrzeć do Kamieńca albo Tarno­
pola, w końcu ograniczył się odwiedzinami w sąsiedztwie,
szczególnie za kordonem dość licznem i przyjemnem----I nie postrzegł się, ja k przyszło spocząć w mogile. Staro­
ścina także rozstała się z tym światem około roku 1784.
Starostwo skalskie przeszło w inne ręce, choć tytułu uży­
wali obaj bracia; młodszy z nich, Floryan, odziedziczył do­
bra podolskie, ale nie na długo; bo oto w roku 1786
Franciszek Strzałkowski szambelan Jego królewskiej mości,
niesłusznie przez Balińskiego nazwany dziedzicem Zbrzyzia,
bo był tylko zastawnikiem, wyrobił u Stanisława Augusta
przywilej na sześć jarmarków, które się jednak do dobro­
bytu osady nie przyczyniły: mieścina bowiem przyparta
do granicy, pozbawiona komunikacyi z „zakordonowanym
krajem /1 nie mogła zakwitnąć. Niedokończony zamek roz­
sypał się w gruzy, sterczące do dzisiaj nad brzegiem Zbrucza, klasztor i kościół — także do połowy tylko doprowa­
dzony, za staraniem owego zastawnika i innych parafian
został należycie odrestaurowany. W tejże epoce przybyło
upiększenie świątyni, mianowicie olejne obrazy pędzla Fran­
ciszka Smuglewicza, przynajmniej na płótnach wyraźna
jest data 17U6 roku; płócien tych dwanaście — najwięk­
sze — Wniebowzięcie Najśw. Maryi Panny, i dwa mniejsze
wizerunek św. Trójcy i św. Józefata — do dziś zdobią
cerkiew miejscową, w kościołku zaś na dawnym cmentarzu
wzniesionym, jest ich dziesięć. Nie znamy nazwiska ofiaro­
dawcy, przyznać jednak potrzeba, że dar jego zasługuje na
poczczenie. . .
Na początku niniejszego stulecia dziedzictwo Tarłów
ulega exdywizyi, kilku ziemian zabiera je za długi od po­
przedników przekazane, to pewna, że kollokatorowie z roku
177
1820 — jak Kozicki, Dobrzański, Łaski i Pawłowski, mu­
sieli być potomkami dawnych kredytorów, bo nazwiska
ich spotykamy w raptularzu, obok prowizyi, którą im tak
regularnie wypłacała starościna przez ostatnich lat dziesięć
swojego życia. ..
Biedna nie przeczuwała, że praca jej i zabiegi spełzną
na niczem, że nawet wysiłkiem wielkim nie uratuje mienia
od zagłady. Poświęcona rodowi Tarłów, gorąco kochała
i swoje gniazdo w ołyńskie; nie sądzono jej wszakże do­
czekać chwili, w której się wznieśli Ilińscy, nie zapomi­
najmy, że i Janusz Stanisław i Józef August — to sio­
strzeńcy rodzonego jej b rata, starosty żytomierskiego syno­
wie: starszy zginął piękną śmiercią pod Kurowem (1792
roku), młodszy został po bracie poległym jenerał-inspektorem wojsk koronnych, potem z kolei marszałkiem wołyń­
skim, szambelanem, a przy cesarzu Pawle — tajnym radcą,
senatorem, dziedzicem Romanowa, Ułanowskiego klucza
i dwóch jeszcze innych.
Nie wezmą mi za złe czytelniczki, żem poruszył po­
pioły prababki, żem niedyskretnie przewertował jej raptu­
larz, ale powtórzę raz jeszcze: powszednim typem XVIII
wieku stała się u nas kobieta salonów, występująca na
widownię niezdarnej polityki, koteryjnych intryg i miłostek
nie zawsze godziw ych... Chciałem więc zapoznać was z nie­
wiastą u domowego ogniska zaprzątniętą w powszedniem
codziennem życiu.. .
Obrazek mój może za jednostronny, portrety prababek
przechowane z przeszłości odświętnie wyglądają, bo zasia­
dały one do konterfektu w uroczystych szatach, zapewne
więc żadna nie wyobraża ich sobie krzątających się około
gospodarstwa, w kuchni, lamusiku, apteczce, mleczarni;
a jednak dni galowych w życiu tak nie wiele, a powszeO p o w ia d a n ia h is to r y c z n e T. I I .
12
178
dnich, szarych, jednostajnych tak znowu dużo. . . . z po­
wszedniego życia czerpałem tu materyały, by wykazać, że
pośród lekkomyślnych i światowym uciechom oddanych —
były i takie, . . . z żalem wszakże dodajmy — że ich było
za m ało. . . .
ŹRÓDŁA.
Kitowicz,
Obraz Polaków i Polski. P oznań 1840. T . II,
str. 41.
Niemcewicz, Pamiętniki. L ipsk 1868, s tr . 168.
Ochocki, Pamiętniki. W ilno 1857. T . I I , s tr. 3 2 3 — 364.
B ukar, Pamiętniki. D rezno 1871, s tr. 157.
Szulc F r y d ., Polska w 1793 r. D rezno 1870. R ozdział
IY , Y i V I.
K raszew ski, Polska iv czasie trzech rozbiorów. T . I I, s tr.
23 i dalsze.
Korespondencya
krajowa
Stanisław a
Augusta.
P oznań
1872, str. 69.
Miscellanea — rękopis będący w łasnością hrabiego K on­
stantego Potockiego, z biblioteki w Sitkow cach (szczegóły o ro ­
dzinie T arłów ).
Listy do Szydłowskiego kasztelana żarnowskiego (własność
p ryw atna).
Książka M. Tarłowej , dla zapisyw ania w ybranych zasługImci Dam i innych służących płci białej. R ękopis in folio, o pra­
wny skrom nie, z 36 k a r t niennm erow anych złożony, z k tó ry ch
9 zapisanych rę k ą oficyalisty, re sz ta w ypełniona rachunkam i
i notatkam i, przez sam ą panią kreślonem i. F o lian t ten, będący
moją własnością, dostał mi się od p. G orgoniusza W acow skiego,
nabywcy części spuścizny po T arłach.
12*
NIEMIERYCZE.
Scio cui credidi.
X.
Niemierycze, w poczcie ziemian kijowskich; na schyłku
XVI stulecia, wcale pokaźne zajmowali stanowisko. Z knia­
ziów ledwie Rożyńscy prześcigali ich bogactwem, inni bo­
wiem; jak Kapustowie, Żyżymscy, Woronieccy; Prońscy
i Kozikowie schodzili już z pola, ubożeli; w ygasali. . . Ze
szlachty — Tyszkiewicze Ohije — podnieśli się później,
Sokorowicze byli tylko skromnymi Sokorami, Woronicze —
W oronam i... A Tysza Bykow ski; Olizar Wołczkiewicz,
Strybyle, Surynowie i Jelce stali na stronie; przypatrując
się z pewnego rodzaju niedowierzaniem porządkowi nowemu,
który zaczynał świtać od pamiętnego 1569 r. Zaścianków
za to ziemiańskich, przeludnionych, mnogość wielka, cała
Owruczczyzna była zapełniona zaściankami; kwitnęli już
bowiem wówczas Bechowic w Bechowszczyźnie; Didkowscy
w Didkowcach; Chodakowscy w Chodakach, Bołsunowscy
w Bołsunach; Synhajewscy w Synhajacb, Czopowscy w Czopowiczach; Meleniewscy w Meleniach; Kościuszkowscy w Kościuszkowszczyźnie itd.; bo jednem już wyliczeniem wszyst­
kiego zastępu tych na pół szlachciców a na poły chłopów.
184
znużyłbym zbytecznie uwagę czytelnika. Tych znowu zmiany
obchodziły o tyle, o ile dotyczyły przywilejów im dawniej
nadanych; każdy nowy władca potwierdzający je, już tem
samem zdobywał sympatyą „okolic szlacheckich41. . .
Niemierycze ja k i inni ziemianie siedzieli na kaw ałku
gleby, ale prędzej od innych pogodzili się z nowym rzeczy
porządkiem, zrozumieli oni, że reorganizacya k ra ju , ujęcie
jego w pewne karby administracyjne, niechybnie zapowia­
dała pomyślność, otwierała drogę świetnym nadziejom;
śmiało więc podali rękę władzy, która wcale nie miała za­
miaru ani pretensyi do urabiania społeczności wedle jakiej
a priori przyjętej skali, owszem zostawiała jej odrębność,
zostawiała obyczaj, język, wiarę o jc ó w ... ba nietylko zo­
staw iała, ale nawet poręczała ich nietykalność. Pragnęła
jeno porządku, karności. .. a za dobrodziejstwa prosiła o tro­
chę miłości i trochę krwi na obronę kresów wysuniętych
w bezludne puszcze i dzikie a urodzajne p o la ...
Inni ziemianie z trwogą patrzyli na inowacye, im się
chciało tak żyć, jak żyli ich ojcowie. Niemierycze, więcej
może otarci w świecie, zdolniejsi, przezorniejsi, nie ulękli
się — i na dobre im to wyszło.
Ale otóż zapoznać się nam potrzeba z tą rodziną. N aj­
dawniejsza wzmianka o Niemieryczach sięga nie dalej, jak
drugiego ćwierćwiecza XVI stulecia: w 1535 roku Iwaszko
Niemierycz „podpisał się dziedzicem Czerniechowa o dwie
mile od Żytomierza41 położonego. Iwaszko ów miał już so­
bie nadane trzy ziemie puste, nadto wieś Marmorycze w tro­
ckim powiecie położoną. Żenił się po dwakroć — z Bohdanną Sapieżanką i z Obermówną; z ostatniej urodził mu
się syn Józef. Przy popisie zamku owruckiego, dokonanego
z rozkazu „hospodarskiego,44 spotykamy tego Józefa (Jesyfa). Rzecz dzieje się w 1550 r. Lustrator przybyły na grunt
zastał zamek w opłakanym stanie, w świetlicy nad bramą
185
(„bronoju worotniu11) mieszkał starosta, przeszło 60 „horodni“ należało do mieszczan, bojarów i bogatszych ziemian,
w ich wszakże liczbie nie spotykamy Niemieryczów; posia­
dali oni tylko w obrębie fortyfikacyi jeden z 8 dworów
przeznaczonych dla poczestniejszych obywateli, a przy dwo­
rze dwóch poddanych osiadłych na gruntach starościńskich;
dzierżawę zaś trzymał wzmiankowany Jesyf, kilka wiosek
poleskich, mianowicie: Snowidowicze, Dowhesioło, Kabańce
i Nowosiołki. Lustracya nazywa go panem i takie obowiązki
wkłada na niego: „Na wyprawę (,,pohon“) ze starostą albo
jego namiestnikiem winni jechać miejscowi bojarowie i słu­
dzy pocztowi (,,putnyje“) i mieszczanie, panowie zaś kijowscy, posiadający m ajątki w powiecie owruckim, a nadto
dwory w zamku, zostają pod rozkazem wojewody kijow­
skiego, winni stawić się na posługę gospodarską przy boku
tegoż wojewody, kiedy ich obeszle (zawezwie), a na wezwa­
nie starosty owruckiego stawić się nie m ają, chyba na to
dobra ich wola będzie. “ Więc już wówczas Niemierycze
„jako panowie kijowscy11 należeli do klasy uprzywilejowanej,
Unia lubelska miała się wrychle do ich wywyższenia przy­
czynić.
Ów Jesyf, człowiek rzutki, zaraz po jej wprowadzeniu,
udał się do hospodara do Wilna, odwiedził go potem w Kra­
kowie, dał się poznać ludziom zbliżonym do tronu — „wo­
jewództwu kijowskiemu uprosił sądy grodzkie11 i wrócił na
kresy udobrodziejstwowany przez Zygmunta A ugusta: ten
bowiem, z hojnością właściwą Jagiellonom, nadał mu wieczystem prawem włość Olewską z kilkunastoma wioskami,
które przedtem należały do owruckiego starostwa. Olewsko,
Olewsk albo Olesko, ubożuchna mieścina z dworem oczęstokolonym, przypierała do bagnisk rokitnickich, na samej
północnej rubieży województwa; Zanoni niesłusznie na swo­
jej mapie umieścił ją w pińskim powiecie.
186
Z kolei Jesyf Niemierycz został około 1580 r. sędzią
kijowskim ; szlachta go chętnie na ten urząd powołała, miał
zachowanie u góry, mógł więc pomódz dużo, ja k mógł i dużo
zaszkodzić. Szczęśliwy to był człowiek pod każdym wzglę­
dem! Posiadał estymę, a obok estymy i spory majątek, pi­
sał się już wówczas panem na Olewsku, Czerniechowie,
Przyborsku, Milatynie i Uszomierzu; dwie pierwsze miejsco­
wości obrał na rezydencyą. Olewsk niedaleko Owrucza po­
łożony, stanowił jakby punkt administracyjny jego dóbr po­
leskich, z glebą moczarowatą, niewdzięczną, gdzie gospodar­
stwo zamkniętem było w ciasnych karbach leśnej produkcyi :
wyrabiano tu klepki, pędzono smołę, utrzymywano barcie,
sycono miód na wielką skalę, tak dalece, że sycenie to
obłożone podatkiem, spory dochód przynosiło. . . a i rudnie
żelazne i budy potażowe tu spotkałeś. Czerniechów czy Czerniachów, bo różnie go nazywano, bliżej ku Żytomierzowi na
północ od niego położony, stanowił niejako obronną pla­
cówkę, około której zaczęły powstawać liczne dworzyszcza,
osada się rozrastała na potęgę. Pan sędzia ufortyfikował
swoją rezydencyą: dwór drewniany z kilku świetliczek zło­
żony stał na podwyższenia, w okół niego biegł parkan dy­
lowy, po rogach bąstyony (,,horodnie“), a za odylowaniem
moczary grzęzkie, które na północo-wschód przechodziły
w polany i łąki, a na południo- zachód dotykały puszczy
Gzerniechowskiej, prawie nie przebytej, związanej z lasami
Pulińskiemi, ^a-przez ich pośrednictwo z borami Ostrogskiemi
i Ostropolskiemi. Tu już i gospodarstwo leśne i gospodarstwo
rolne prowadzić należało. Czerniechów i pod tym względem
nadawał się na rezydencyą, bo miał liczne sąsiedztwo.
W Koresteszowie (wówczas Nowopolem zwanym) siedzieli
Olizarowie- W ołczkowicze, w Toporyszczach —- Butowicze,
w Byszowie — Lemiesze, kiedy w około Olewska, na zna­
cznej przestrzeni kraju, nikogo z osadców nie spotkałeś.
187
Dostatnim więc był obywatelem p. sędzia Jesyf Iwaszkowicz, ale znowu nie tak już bardzo bogatym, jak utrzy­
muje dr. filozofii Wincenty Okszyc Wątróbka w panegiryku
wydanym w 1775 r. w Berdyczowie. Według niego pisać
się miał Józef Niemierycz, jako „trigintarum urbium, trecentarum villarum baeres“ (na trzydziestu miastach i trzystu
wioskach dziedzic). Toż w onej porze w całem kijowskiem województwie mało co więcej osad naliczyć można
było.
Jako urzędnik Jesyf używał wielkiej pow agi, urząd
piastował około lat dwudziestu, i w tym okresie c?asu le­
dwie parę skarg zaniesiono na niego za to, że się ociągał
z ferowaniem wyroku. Za to — jako prywatny człowiek —
trzymał się zdała, hardy, dumny, gw ałtow ny.. . taka już
cecha rodu, zadzierał się często z ówczesnym wojewodą ki­
jowskim kniaziem Konstantym Ostrogskim, waśnił się i ze
starostą łuckim kniaziem Prońskim. Tu jeszcze było z kim
się warcholić, ale to jego znęcanie się nad zaściankowymi
osadcami wygląda niepięknie. Z Czerniechowskiemi dobrami
sędziego graniczyła niewielka włość Szczeniątków zwana,
w której mieszkali od wieków „bojarowie królewscy11 Szczeniowscy albo Szczenikowscy. Należało do nich uroczysko
Werehorudy, otóż i p. sędzia miał do niego pewne preten­
sye. Silniejszy, więc zagarnął pole, bojarowie jednak nie
dali za wygrane, rozpoczęli proces, a obok procesu, strony
wojujące wzajemnie sobie figle płatały. Sędzia się zżymał
na śmiałków. Raz nawet p. Żdan Szczeniowski woźny ki­
jowski, zbyt wiele licząc na powagę swego urzędu, w towa­
rzystwie trzech rodzonych braci, odważył się stawić czoło
dziedzicowi Czerniechowa ; skończyło się jednak żle, bo Nie­
mierycz w ygrał batalią i wyszturchał przeciwników. To
znowu inny woźny, Butrymowski, zawezwał go w 1587 r.
z powodu tej sprawy przed sąd kapturowy, i także za śmia­
188
łość ukarany został, nie dość bowiem, że go ochłostano, ale
jeszcze wtrącono do w ięzienia... i do jakiego? „dla chło­
pów przeznaczonego. “ Sprawa o uroczysko ciągnęła się całe
dwa lata (1586— 1588), wreszcie strony na kompromis się
zapisały, którego rezultatu nie mogliśmy się w aktach do­
szukać, to tylko pew na, że odtąd przeciwnicy gorszącej
walki już zaprzestali.
Daleko atoli przykrzejsze zajścia miał Niemierycz z Butowiczami — i ktoby przypuszczał — powodem tych poswarek, w brutalną niekiedy bójkę przechodzących, była
kobieta. Należy tu przypomnieć, że sędzia związał się wę­
złem małżeńskim z księżniczką W iśniowiecką, która mu
czterech synów pow iła: najstarszy Siemion stolnik żytomier­
ski, ukochał stan kawalerski, oddawał się myślistwu, o niczem więcej nie marzył tylko o kniejaeh i ostępach, kędy
w puszczy dziki zwierz przebywał.
Drugi syn sędziego Iwan — chorowity, spokojny, młodo
się ożenił, młodo też i umarł, zostawując córkę Fedorę,
która to potem za Hańskiego wyszła. Obu tych synów ojciec
w testamencie nazwał „słabom yślnymi/ majątek im wydzielił
tylko jako dożywocie, wszystkie zaś jego nadzieje spoczęły
na dwóch młodszych — Matwieju i Jędrzeju. Niepostanowieni oni jeszcze, gospodarowali przy rodzicu, pierwszy
w Czerniechowie a drugi w Olewsku.
Otóż w sąsiedztwie tego Czerniechowa mieszkał dzier­
żawca Raj czy Rajko, a miał piękną jedynaczkę Ewę Ohrofenę, bo ją i tak i tak nazywają akta. Matwiej rozgorzał
ku tej sąsiadce wielką miłością, dziewczyna jednak obojętną
była dla sędzica, nawet pewną odrazę czuła do niego. Może
nie umiał się podobać, a prędzej zapóźno zaczął się starać
o względy, Ohrofena bowiem już dawniej rozmiłowała się
w Grzegorzu Butowiczu chorążym kijowskim, siedzącym
wprawdzie na jednej tylko wiosce, ale niemniej przeto
189
droższym dla dziewczyny, od największego na świecie ma­
gnata.
Jeżeli wszakże panienka szła za sercem, to ubogi jej
rodzic szedł za rozsądkiem: świetność, parentela, majątek
były u niego na pierwszym planie, ostatnie miejsce zajmo­
wało uczucie... Kiedy więc dumny Jesyf Niemierycz oświad­
czył się w imieniu syna o Ewę, stary Raj chętnie przystał
na propozycyą, nie pytając nawet o to dziewczyny. Ostatnia
jednak otwarcie wyznała Matwiejowi, że kocha innego, że
do niego nie ma serca, że zaprzedawać się nie chce itd. itd.
Narzeczony zbył to wszystko lekceważącem milczeniem i po­
ciągnął kobietę na kobierzec ślubny, nie bacząc na jej pła­
cze i wyrzekania. Zgotował-że sobie życie pełne utrapień
i boleści, bo najprzód pod strzechą miał wroga, a tuż obok,
w sąsiedztwie innego straszniejszego jeszcze w osobie pana
Grzegorza Butowicza. .. milczał on w pierwszych chwilach,
nie chciał iść wbrew woli ojca swojej ukochanej, myślał
wreszcie, że białogłowa przywiąże się do małżonka, że ten
jej da uspokojenie, otoczy przywiązaniem.. . gdzie ta m !
Matwiej rozwścieklony oporem kobiety, wyraźnemi objawa­
mi jej nienawiści i wstrętu, znęcał się nad nią, tak przy­
najmniej powtarzano Butowiezowi. Chorąży więc próbował
prośbą wpłynąć na sąsiada, by Ohrofenie dał swobodę, bo
pociechy mieć nie będzie z niej, i sobie życie zatruje, i zmusi
w końcu jego, Butowicza, do środków energicznych, do
obrony niewiasty w nim jednym pokładającej nadzieję. Propozycya ta oburzyła Niemierycza jeszcze bardziej, wziął jej­
mość pod klucz i trzymał ją w Czerniechowie nie jako żonę,
ale ja k brankę.
Zdarzyło się tak, że w kwietniu 1583 r. sędzia Jesyf
udać się musiał z całym swoim dworem do Olewska, na
zamku został Matwiej z nieliczną drużyną i z podstarościm
Kurowskim, któremu stary Niemierycz zlecił pilne baczenie
190
na wszystko co się dzieje w Toporyszczach. Aliści, zaraz
na drugą czy na trzecią noc, ledwie się udali domownicy na
spoczynek, we dworze wszczął się alarm, strzelanie do okien,
potem trzask drzwi wyłam ywanych. . . i do świetlicy sędzica
wpadł Butowiez, zastał go uśpionym, rozbudził gwałtownie
i zaw o łał:
— Gdzieś ukrył Ew ę?
— To do ciebie nie należy — ofuknął gospodarz.
— Oddaj mi ją , proszę raz jeszcze.
— Nie oddam, mówiłem już tyle razy.
— A to się b ro ń ! — wrzasnął roznamiętniony na­
pastnik.
I zwarli się, przewaga siły i zręczności była po stronie
Butowicza, haniebnie posiekawszy Matwieja, zrabował go
i wyniósł się z zamku smutny, bo sędzicowej odnaleźć nie
zdołał, tak ją zręcznie wywiódł z izby niewieściej podstarości.
Sędzia, gdy się o napadzie dowiedział, wnet rozpoczął
nieprzyjacielskie kroki, do sądów nie kołatał, ale sam sobie
zamierzył sprawiedliwości zadość uczynić, krew za krew,
więc kmieci swoich i bojarów ezernieehowskieh wysyłał do
Toporyszcz, a ci mordowali poddanych Butowicza, zabierali
im zboże, dobytek, palili chaty, niszczyli zabudowania dwor­
skie. Rozjątrzenie rosło z dniem każdym, przekroczyło już
dawno granice powszedniości, zajazdy powoli przekształ­
cały się w rozbój; w dała się więc w spór szlachta oko­
liczna.
Najpoważniejszy z pośrodka ziemian kniaź Bohusz
Fiedorowicz Korecki, wstawił się do sędziego za kobietą
trzymaną w niewoli, prosząc by ją puścił, już przecie lat
parę trują sobie życie wzajemnie, zgorszeniem' są w po­
wiecie.
mi
Sędzia odmówił, — nawet ostro przyciął kniaziowi.
—
A kiedy wojna, to wojna — zawołał rozgniewany
Korecki. I istotnie, w kilka tygodni po tej rozmowie, ze
zbrojnym hufcem, mając ku pomocy Butowicza, podstąpił
pod zamek czerniechowski (w październiku 1584 r.) na czele
500 ludzi, ale też i Niemieryczów zastał należycie przygo­
towanych. Rozpoczęło się oblężenie trwające kilkadziesiąt
godzin, szturmów przypuszczono hez liku, okrom rusznic
występowały i hakowniee i serpentyny. .. ale szturmy wszyst­
kie odparte, a następstwem walki było sporo posiekanych
ludzi, rabunek czerniechowskich mieszczan i bojarów, nadto
kompletna ruina „przewiernego“ Chaimowicza, miejscowego
arendarza, któremu wszystką wódkę, wszystek miód i piwo
wysączyli kozacy dworscy, a kiedy Żyd upomniał się o na
leżność u p. sędziego, wówczas ten, nietylko źe mu jej nie
wrócił, ale zapowiedział, że go zamordować każe, jeżeli na­
trętnym być nie przestanie. . .
Nareszcie traf zażegnał choć na chwilę tę burzę domo­
wą. Ohrofena przekupiła służebną i za jej pośrednictwem
wydostała się z więzów, uciekła do Horoszek, do matki
chorążego kijowskiego, niewiasty powszechnego używającej
szacunku. Okolica cała podzieliła się na dwa stronnictwa,
jedno gardłowało przeciw Niemieryezom — i to było liczniej­
sze, inne przeciw córce R aja, który widząc tę córkę znę­
kaną, wybladłą, zmienioną, zgodził się na wytoczenie pro­
cesu o niegodziwe traktowanie białogłowy.
Sędzia tedy chcąc uniknąć rozgłosu, namówił syna do
podpisania aktu rozwodu, zwanego zwykle „rozpustem“
(„rozłuką")... Wszystko poszło jak z płatka. . . w kwietnia
w toporyskiej cerkwi piękna rozwódka poprzysięgła mi­
łość wiernemu i ukochanemu przez siebie od lat tylu kaw a­
lerowi.
Ale tu ieszcze nie koniec tej smutnej historyi.
192
O
szczęściu nowożeńców dużo mówiono, doszły posł
chy o tem szczęściu i do M atwieja, zatrząsł się cały i za­
przysiągł zemstę. . . raz jeden zemścić się, a potem zapo­
mnieć na zawsze o tej przygodzie małżeńskiej. . . i zeinścił
się po brutalsku, zwyczajem może w one czasy przyjętym
na kresach.
Oto w czerwcu 1585 r. młodzi małżonkowie wybrali
się w odwiedziny do sąsiadów, aż na raz w okolicy Koresteszowa, w lasku rozścielającym się tuż pod miasteczkiem,
wpadają w zasadzkę, kolebkę ich okala 30 ludzi, a na ich
czele sam Matwiej Niemierycz; sługa Butowicza stający
w obronie państwa pada trupem, chorąży ciężko ranny,
a pani oćwiczona haniebnie ratuje się ucieczką. Akta żyto­
mierskie w ten treściwy sposób zatytułowały protest po­
krzywdzonej : „Skarga Ewy, żony Grzegorza Butowicza
chorążego kijowskiego, na ziemianina ziemi kijowskiej Ma­
twieja Niemierycza, swego pierwszego męża, który nie bacząc
na wydany przez siebie dokument rozwodowy, spotkawszy
ją ze sługami swymi niedaleko Koresteszowa, haniebnie zbił
i zrabował znajdujące się przy niej pieniądze i rzeczy.14
Podaliśmy w dosłownym przekładzie opowieść, by nas o prze­
sadę nie pomawiano.
Kobieta w owej epoce, na wschodniej rubieży Rzeczy­
pospolitej, traktowana była po kozacku, ale też i sama,
jeżeli stać ją na to, mogła owych środków kozackich ku
swojej obronie używ ać. . . i używała też często — ja k o tem
świadczy żywot ostatniej księżny Rożyńskiej, późniejszej
Chodkiewiczowej, wojewodziny Stefanowej Chmieleckiej.. ,
i wielu innych niewiast, na niższym szczeblu pod względem
stanowiska społecznego stojących.
Ale o tem gdzieindziej — i kiedy indziej. Obecnie w y­
pada nam nawiązać przerwane opowiadanie.
193
Biedna Ewa dowlekła się do miasteczka, powstał alarm,
znalazł się i woźny na miejscu, skonstatował fak t, a choć
go w zbyt jaskrawych barwach wystawił, choć rany pana
Grzegorza odmalował jako ciężkie i niebezpieczne, nie mu­
siały one wszakże być takiem i, kiedy zaraz i to na drugi
dzień tenże p. Grzegorz stanął na czele zasadzki, w którą
wpadł Matwiej z kolei, dostał postrzał w rękę, służebnego
utracił, ledwie z duszą wymknąć się p o tra fił... a tenże
sam woźny, wezwany do Czerniechowa, nowy akt urzędowy
spisał z całą powagą i niekłamaną szczerością...
Po tej katastrofie wyniósł się sędzic Matwiej do dóbr
Olewskich i tam już stale zamieszkał, wrychle się nawet
ożenił z Anastazyą M akarówną, która mu czterech synów
powiła i córkę Bogumiłę Terleckiemu oddaną w zamężcie.
Sędzia Jesyf umarł w 1598 r., doczekał on podeszłego
wieku, liczył przeszło lat 75 kładąc się do grobu, dzieci
i wnuków także nie mało zostawił.
Butowicze odtąd już żyli w niezamąconym spokoju;
bliski ich pokrewny, stary Joachim Jerlicz, w swoim latopiscu powiada, że chorąży miał czterech synów, z których
bujnie rozrósł się dom Butowiczów, zawsze gotowych na
usługi Rzeczypospolitej. Grzegorz umarł w 1604 r., a i jego
przeciwnik nie długo po nim , bo w lat sześć, rozstał się
z tym światem.
Życie sędzica Matwieja (sędzią nigdy nie był) nie pły­
nęło spokojnie, krewkość właściwa Niemieryczom, może za­
prawiona goryczą wynikłą z tych niepowodzeń pierwiastko­
wych, popychała go ciągle na drogę poswarki i nieporozu­
mień z sąsiadami. Oprócz klucza Olewskiego, dostał on dwór
Kuźnicze i wieś Dohryno w okolicy Czerniechowa, zaraz
też zamieniał je z Deszkiewiczem chorążym bracławskim
(1588) na włość Iwnicę, już w glebie pszennej położoną;
sąsiadował z Kotelnią, a panem Kotelni był podówczas ks.
O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e T. I I .
13
194
Kiryk Różyński, także człowiek niespokojny, więc się spie­
rać o granicę poczęli. Ledwie z nim skończył, wszczął nową
warchołę z drugim sąsiadem Tyszą Bykowskim, także zu­
chwałym ziemianinem. Najazdom nie było końca, dopiero
sądy podkomorskie załatwiły gorszące nieporozumienia. Nie
wiemy, czy podczas bójek z Tyszą Bykowskim, czyli z knia­
ziem Różyńskim, padł ofiarą kniaź Iwan Żyżymski podstarości czerkaski, dość, że go kula Matwieja na miejscu po
łożyła, ztąd sprawa długa, nużąca, której dopiero zgon
sędzica kres położył; a bardzo żałowano po wszystkiej
Ukrainie młodego Żyżymskiego.
Niemierycz Olewski był gorliwym wyznawcą wscho­
dniego niezjednoczonego obrządku, wspierał Bractwo lubel­
skie, niegodził się na projekta zjednoczenia (Unii), choć
się jego potężny sąsiad kniaź Ostrogski pisał na nie w po­
czątku. Linia ta najdłużej wierną prawosławiu pozostała.
Matwiej pod koniec życia zdziczał, zobojętniał na wszystko,
jakby na umyśle podupadł; majątek spadkobiercom zosta­
wił spory, spadkobierców zaś tych było czterech, córka
bowiem jedynaczka jeszcze za życia rodzica otrzymała
oprawę ślubną w gotowym groszu. A z cztereeh synów:
Mikołaj, Samuel i Krzysztof zeszli bezpotomnie; ostatniemu
dostał się Olewsk. Jednę tylko w aktach znaleźliśmy jego
protestacyą, dość zresztą ciekawą, więc ją tu powtórzymy.
Oto w r. 1611 p. Stefan Potocki, podówccas starosta feliński, wracał z pod Smoleńska na czele sporego oddziału,
z 1,500 ludzi złożonego, mianowicie: „z Kopijników, Petyhorców, Szabatów (?) Węgrów i Podniestrzan.“ Eskortował
on drogie popioły brata Jana, wojewody bracławskiego i stasty kamienieckiego, który umarł podczas wojny daleko od
kąta rodzinnego. Zbrojny ten regiment z pogrzebowym kon­
duktem na czele, dążył do Paniowiec, majątku nieboszczyka,
w okolicy Kamieńca położonego; w Olewsku zatrzymał się
195
na wypoczynek dwudniowy (20 i 21 września); wojownicy
bawili się rabunkiem, a podpiwszy sobie zniszczyli zamek
olewski. Krzysztof Niemierycz ocenił straty na 10,000 zł.
Wiemy zkądinąd, że wdowa po zmarłym weszła potem
w polubowną umowę z poszkodowanym i straty mu z na­
wiązką wróciła.
Czwarty syn sędzica Matwieja — Aleksander — zabrał
po bezpotomnych braciach majątek, ruszał się on więcej
w powiecie, niespokojny i gwałtowny ja k i rodzic jego,
czas jakiś szlachtę swoją osobą zajmował, szczególnie z po­
wodu zatargu z synowcami. . . ale o tem później mówió
będziemy. Poszczególniliśmy jego imię na tem miejscu tylko
dla porządku genealogicznego. Tą naszą pracą chcemy roz­
jaśnić zawiłe i suche, a często błędne zapiski herbarza. ..
zamykać on powinien nietylko summaryczne szeregi imion,
ale dzieje szlach ty ... historya pojedynczych rodów, wzięta
razem, stanowi historya całej Rzeczypospolitej; w tej zaś
ostatniej nietylko odwzorować należy jej walki z nieprzyjacioły, jej stosunki na zewnątrz, ale i wewnętrzne życie —
w domu, u ogniska rodzinnego, w kółku pokrewnych i są­
siadów. A komuż nie wiadomo — że życie to inaczej pły­
nęło w Wielkopolsce, inaczej na Mazowszu, na Litwie, Rusi,
a inaczej na kresach południowo-wschodnich. . . Niemierycze
prawie trzy ćwierci wieku stali na czele ruchu umysłowego
i społecznego w Kijowskiem — należy się im przeto wspo­
mnienie, tembardziej, że pomimo krewkości wrodzonej, ani
razu nie splamili przeniewierstwem swego herbownego znaku.
II.
Z rodami ja k z państwami — stopniowo wzmagając
się w siły, rozrastają się bujnie, krzepną i albo przezornie
trzymaja się na pewnych wyżynach, albo parte ambicyą
13*
196
sięgają za wysoko, po to ty lk o , by potem runąć w prze­
paść. ..
Z Niemieryczami powtórzyło się to samo.
Pierwsze pokolenie, które wypłynęło na wierzch, zy­
skało trochę rozgłosu, drugie jakby dla zdobycia sił i zaso­
bów potrzebnych w przyszłości, dorabiało się mienia, trzecie
już zapragnęło wziętości, a właśnie o jednym z reprezen­
tantów tego trzeciego pokolenia mówić tu chcemy.
Jędrzej, najmłodszy syn sędziego kijowskiego — pro­
toplasta linii Czerniechowskiej, miał tylko córkę i syna
Stefana, który szczególną miłość posiadał starego dziadka;
na Matwieju zawiódł się dumny Jesyf, na wnuku więc spo­
częły jego nadzieje, nawet go majątkowo uposażył z krzywdą
innych spadkobierców, którzy chcieli obalić testament na
tej zasadzie, że przy układaniu jego nie były zachowane
potrzebne formalności.
Stefan więc odziedziczył piękną fortunę w 1610 roku,
(a liczył już wówczas lat trzydzieści kilka), w ładał oprócz
Czerniechowa i Przyborska, jeszcze kilkunastu wioskami,
mianowicie należały do niego: Andrzejów, Krasnosiółka,
Trokowicze, Horbasz, Wysokie, Dziwoczki, Styrty, Iwanków,
Korytyszcze, Szersznie, Kowale, Sokołówka, Pirogowicze
i świeżo zakolonizowane miasteczko także Sokołówka.
Wszystkie one leżały na rubieży puszcz poleskich, wię­
cej ku pasowi pszennej gleby zbliżone, tem już samem za­
pewniały byt, jeżeli nie pański, to wcale przyzwoity. Tytuł
podkomorzego ziemi kijowskiej otrzymał wprawdzie później
(po Hornostaju około 1620 r.), starostwo zaś owruckie wziął
po zgonie Andrzeja Górskiego, już przy schyłku życia (około
1627 r.). Ożenił się bardzo młodo z Martą Wojnarowską
herbu Strzemie, on też pierwszy zaczął herbu Klamry uży­
wać. Wojnarowscy świeżo na kresy przybyli z Krakow­
skiego, osiedli w Owruckiem, przynieśli ze sobą mało tu
197
znane zasady aryańskie, a do nowatorstwa lgnął’ dom Niemieryczów, jak i wszyscy znaczniejsi u nas ziemianie. Pod­
komorzy wyrzekł się wiary dawnej, a przypomnieć należy,
że wyznawał wschodni niezjednoczony obrządek; zbndował
on na czerniechowskim zamku aryańską kaplicę, rezydował
tu sam, trzymał jak na owe czasy dwór liczny i świetny,
miał własną chorągiew rozkwaterowaną w miasteczku, sło­
wem — stanowił ton w okolicy, wydobywał się na wierzch.
I parentele zaw iązyw ać już zaczął, jed y n a siostra jego, p r i­
mo voto Zaborowska, po owdowieniu wyszła za Romana
Hojskiego kasztelanica kijowskiego i starostę włodzimier­
skiego (został on kasztelanem po zgonie ojca w 1631 albo
najpóźniej 1632 r . ) . . . Życie się uśmiechało, nawet napady
kup swawolnych, innym przynoszące uszczerbek, przyczy­
niły się do powiększenia fortuny pana Stefana. . . dowód
jeden w ięcej, że jak się komu szczęści, to się szczęści we
wszystkiem. . .
Otóż właśnie, ową przygodę z jego życia, zakończoną
niemałym materyalnym sukcesem, chcemy wam tu opowie­
dzieć w krótkości.
W 1609 r. siły zbrojne Rzeczypospolitej zbierały się
pod Smoleńskiem, na odgłos potrzeby ludu do żołnierki skorego, spieszył kto mógł, kto lubował w wojennem rzemio­
ś le ... I wolnica podniosła się od południa, rycerstwo zapo­
roskie przeciągnęło przez ziemię kijowską we wzorowym
porządku, ale po jego przechodzie powstały kupy swawolne,
i one wiązały się w towarzystwa, i one dążyły ku dalekiej
północy, ale dążyły zbyt powolnie, niby organizując się po
drodze, a istotnie, bawiąc się rabunkiem podczas leniwego
pochodu.
Do rzędu takich należał oddział Hrehorego Paszkiewi­
cza, szlachcica wyhodowanego na ostrowach Dnieprowych.
Hrehor ów „pod zasłoną i nazwiskiem rycerstwa niżowego,"
198
utytułowawszy siebie pułkownikiem, zaezął werbować lud,
zachęcając go do dalekiej wyprawy. Na pierwsze zaraz we­
zwanie sporo kmiecej rzeszy spłynęło pod jego chorągwie,
przybyło kilku podkomendnych, rzekomych pułkowników —
ja k : Magdaleński, Kozicz, K nysz; wówczas Paszkiewicz dla
wyróżnienia się od innych, hetmanem albo atamanem nazy­
wać siebie kazał. Oddział jego, w chwili wkroczenia w gra­
nice województwa kijowskiego (w maju 1610 roku), liczył
8,000 ludzi; płynęło to szerokim pasem, zajmując spory
obszar k r a ju ... Nareszcie owe zwerbowane hufce przywę­
drowały do Czerniechowskich dóbr Niemierycza, zastały tu
dostatek wszystkiego, więc na leże stanęły. Można sobie
wyobrazić, jak ci rabusie po tatarsku zrujnowali dziedzictwo
p. Stefana, w jakiej trwodze trzymali całą okolicę: bo nie
dość im było, że wszystko zabrali z toków pańskich, z gumnisk kmiecych, ale jeszcze rozpuścili po kraju wieść, że
Tatarzy dążą w ich ślady, a korzystając z popłochu, sami
nocne napady uskuteczniali, obyczajem cechującym pohańców. Całe lato przepędził Paszkiewicz w Czerniechowie;
głosił on, że ściąga posiłki na wyraźny rozkaz Jego kró­
lewskiej mości, więc „ludzie swawolni44 pod dowództwem
nowych rabusiów przybywali nieustannie, bezkarność ich
nęciła, nad gminem miejscowym znęcali się okrutnie —
„żony i dziewki uczciwe gw ałcili, rozbierając je potem do
naga i oprowadzając po ulicach miasteczka,44 dobytek w polu
pięknie się zapowiadający poszedł na marne, remanent także
zniszczony.
Niemierycz z początku próbował odporu zbrojnego, ale
nie posiadał sił odpowiednych, więc się cofnąć musiał, a mó­
wiąc poprostu, uciekł z majątku do brata zamieszkałego
w Olewsku. Z kolei należało spróbować ugody, po długich
korowodach spotkały się w Czerniechowie strony w ojujące:
Paszkiewicz przyrzekł, że ustąpi, a miało to miejsce na po-
199
czat,ku jesieni, żądał wszakże upominku; Niemierycz ofiaro­
wał mu parę koni wartości 200 talarów i 50 czerwonych
złotych do ręki. Nareszcie pociągnęła szarańcza za Dniepr.
Przyszło do likwidacyi, smutny dała on^ wynik, straty ma­
jątkow e obliczył p. Stefan na 50,000 złotych — nie baga­
tela! Wszędzie dezolacya i zniszczenie, poddani rozbiegli
się, dworzyszcza, jeżeli uniknęły płomieni, stały p u s tk ą ...
trzeba było na nowo osiedlać ziemię, przybyszom dawać
pewne folgi, owe „ słobody “ tak ponętne dla kmiecej
rzeszy. . .
Wszystko to wywołało w Niemieryczu chęć odwetu:
chyba wracać nie będziesz tędy, pomyślał sobie, a nosząc
się z tą myślą, ją ł układać plan obrony, a jeżeli się uda,
zasadzki. Dobrał więc kilkudziesięciu ludzi odważnych,
a między nimi dwóch sąsiadów: Aleksandra Mirskiego, hu­
laszczego młodzieńca, wielkiej fantazyi rycerskiej, i Jana
Wielhorskiego, wypróbowanego w podjazdowych z rabusiami
bojach, opatrzył dobrze armatę zamkową, uzbroił należycie
milicyą i czekał. Niedługo, ho już w pięć miesięcy po opi­
sanych zdarzeniach powracał Paszkiewicz, a powracał obcią­
żony łupami.
Było to pierwszych dni stycznia 1611 r.; zima ciężka,
część chłopstwa składającego się na oddział watażki wygi­
nęła na obczyźnie, część inna rozbiegła się, ledwie kilku­
dziesięciu ludzi, wprawdzie poczestniejszych miał przy swoim
boku pan Hrehor, ale stawił się butnie, i miał pysznić się
z czego: na wyprawę wyruszał jako ubogi reprezentant
wolnicy, teraz pułkownikostwo rzekome stało się prawdziwem, król go bowiem miłościwie podniósł do tej godności,
a nadto i kaleta dobrze była wypchana.
Rozlokował się najprzód w Szerszniowcach i Stefanówce, należących do klucza Czerniechowskiego; ale że jego
rozkazy wykonywano niechętnie, więc podstarościego , sta­
200
rego sługę Niemieryczów kazał związać, chłopów nasiekał,
siedmiu ich trupem położył, i uwiązawszy jeńca do konia,
powędrował z drużyną do sąsiedniego Byszowa, majętności
Lemieszów.
Kiedy dano znać p. Stefanowi o nowym napadzie, na­
tychmiast wyruszył w pole: oddział jego składał się z milicyi dworskiej, dwóch pocztów należących do sąsiadów
i z kilku towarzyszy z chorągwi Jaworańskiego, kwateru­
jącej w Żytomierzu. Oddział Paszkiewicza liczył 1,500 zbie­
raniny ladajakiej, upojonej powodzeniem i trunkiem.
Nie wypadało rozpoczynać batalii we w si, między
opłotkami, na radzie więc naprędce zebranej, postanowiono
wywabić nieprzyjaciela na polankę, tuż zaraz rozścielającą
się za Byszowem. Misyi tej podjął się Mirski, udał się on
do Paszkiewicza w roli parlamentarza, z prośbą o uwolnie­
nie z więzów podstarościego. Motłoch otoczył wysłańca
i podążył za uciekającym, watażka także dosiadł konia. ..
fortel się udał. Za kołowrotem jednak wiejskim spotkał się
oko w oko z oddziałem do boju uszykowanym, a że mu się
garstka wydała zbyt małą, rzucił się więc z okrzykiem do
ataku. .. Ale żołnierze p. Stefana powitali napastujących
rzęsistym ogniem, kula ugodziła Paszkiewicza, zwalił się
z konia i wyzionął ducha na miejscu. Popłoch padł na ra­
busiów, ratowali się ucieczką, jednak kilku trupów zostało,
a siedmiu Zaporożców pojmanych żywcem, kazał zwycięzca
zakuć w żelaza i w zamku ezerniechowskim zatrzymał. Świe­
tne łupy były owocem tego świetnegó tryumfu, czy je za­
garnął Niemierycz, czy kmiecie Byszowscy, tego się doszu­
kać w aktach niepodobna, znajdujemy w nich tylko spis
summaryczny wartości przedmiotów, które watażka w swoim
posiadał taborku. Oto bowiem 30 stycznia, więc w trzy
tygodnie po opisanych zdarzeniach, staje przed sądem żytomirskim Maryna z Dederkałów Paszkiewiczowa, ślubna mał­
201
żonka nieboszczyka, a teraz niepocieszona wdowa, i żałośnie
oskarża Niemierycza ó popełnioną zbrodnię i rabunek. Na
wstępie wylicza zasługi rodu watażki, utrzymuje, że był
szlachcicem, że służył wiernie Rzeczypospolitej, za co od
króla pod Smoleńskiem otrzymał chorągiew, że brat Hrehora,
Krzysztof w obecnej chwili znajduje się w regimencie ks.
Samuela Koreckiego — „na dalekiej drodze do M oskwy/1
że tenże Hrehor niewinnie został zamordowany, a cały jego
majątek zrabowano. Majątek zaś ten składał się: „ze złota,
srebra jak robionego tak łamanego, klejnotów i pereł, szat
kosztownych, z złotogłowiu, altembasowych i innych jedw a­
bnych ; w sztukach z a ś : rozmaitych aksamitów, adamasz­
ków, atłasów, kitajek rozmaitej barwy; także futer sobolo­
wych, rysich, marmurków (?), bobrowych, popielic, lisich
i innych; co wszystko oszacowane uczciwie, warte było
100,000 zł. polskich. A gotowych pieniędzy przy niebosz­
czyku, w trzosie przez niego noszonym 2,000 dukatów, okrom
tego dwie skrzynie pełne rozmaitej monety złotej i srebrnej,
jak moskiewskiej tak polskiej, oszacowanej na 20,000 złp.
Nadto dwanaście koni pocztowych z rynsztunkami i rzęda­
mi, srebrnemi i powszedniemi, cugów sześć u wozów skarbn y c h ... i innych rzeczy nie mało, oszacowanych na 2,000
złp., oprócz majątku czeladzi i służby. “ Nielada zdobycz,
obliczając ją na dzisiejszą w alu tę, niechybnie byśmy dosięgnęli miliona.
Dederkałówna z domu, błagała o sprawiedliwość. Sąd,
ja k zwykle w podobnych w ypadkach, wysłał woźnego na
miejsce katastrofy, woźny ja k zwykle opisał pole walki,
obrazowo odmalował śnieg stratowany kopytami końskiemi,
ślady krwi odszukał na jego białej powierzchni, dostał się
do czerniechowskiego więzienia, obliczył Zaporożców zaku­
tych w łańcuchy, oglądał ich rany z pilnością, ale ciała
poległego w boju Paszkiewicza, taborku zawierającego łupy
202
z wyprawy smoleńskiej, nigdzie nie znalazł. Niemierycz za­
przeczył także wszystkiemu, utrzymywał, że watażkę chłopi
p. Lemiesza zamordowali, dodał w końcu, że skargi i zaża­
lenia Dederkałówny z domu, jako kobiety nieznanego uro­
dzenia, na uwagę nie zasługują.
Sprawa spełzła na niczem. Może wreszcie zaspokoił
kobietę datkiem pieniężnym, bo wrychle opuściła Żytomierz
i ziemię kijowską. Uboższym pomocnikom wyprawy rozdał
w dzierżawę kilkaL folwarków: tak — Moszczańskiemu w y­
puścił Szczurów, Dubnickiemu — Korytnicę, a Lukarewskiemu — Szersznie.
Pewnem jest tylko, że odtąd datuje wzrost fortuny p.
Stefana, tak dalece, że umierając we dwadzieścia lat później,
po sowitem wyposażeniu córek, zostawił synom 12 miaste­
czek i 75 wiosek i ludnych i dobrze zagospodarowanych.
Należało jeszcze spłacić i inne długi wdzięczności —■
ja k naprzykład względem Mirskiego, który się udał do niego
z prośbą o pomoc, rzecz zresztą była łatw a, szło bowiem
tylko o wykradzenie panny, co też w maju uskutecznili bar­
dzo szczęśliwie. Oto sąsiad Niemierycza, Chrebtowicz Bohuryński, chował przy sobie piękną pasierbicę — Anastazyę
Wołobecką, umizgał się do niej p. Aleksander, umizgał się
nawet z sukcesem, ale ojczym nie chciał i słyszeć o tem;
Mirski bowiem hołdował herezyi, Aryaninem był, a przepisy
kościelne zabraniały wiązać się z heretykami. Obaj przyja­
ciele łatwo sobie poradzili, pochwycili bowiem pannę, umó­
wiwszy się z nią o dokonanie tego gwałtu uprzednio. Ależ
napad na dom swobodnego i spokojnego obywatela miał
miejsce, Chrebtowicz zaprotestow ał... rzecz się atoli prędko
załatw iła zgodnie z obustronnem ukontentowaniem, groźny
bowiem przeciwnik sam wkrótce zasmakował w heretyckich
nowinkach. . .
203
Szlachta nie miała za złe tych figlów p. Stefanowi,
owszem, nabył on rozgłosu i jako szczęśliwy, i jako odwa­
żny ziemianin. Zaraz więc na sejmiku kijowskim, w lipcu
1611 r. odbytym, obrała go swoim posłem; potem raz jeszcze
sprawował tę funkcyą w 1619 r.
W domu, u siebie, niespokojnym był ja k wszyscy Nie­
mierycze, nie znosił opozycyi, submisyą i pokorą wszystko
u niego zdobyć m ogłeś, ale protestem nic nigdy. Tak na­
przykład: bojarzyna Kozłowskiego, za to, że się odważył
sarknąć na niesprawiedliwość podkomorzego, wziął na łań­
cuch i trzymał przez czas długi w więzieniu zamkowem.
Wiedzieli o tem dobrze mieszkańcy okolic szlacheckich
w owruckim powiecie, to też kiedy p. Stefan został staro­
stą, wszyscy ja k jeden stawili się u niego w czerniechowskim zamku, z hołdem czy po ro zk a z y ... Nowo kreowany
dygnitarz podziękował im grzecznie, pozwolił odejść w spo­
koju . . . i do zgonu nietylko im krzywdy żadnej nie w y­
rządził, ale bronił jeszcze od napaści innych możniejszych
sąsiadów. . .
Z dzierżawcą Łukarewskim walczył lat kilka uparcie;
dzierżawcy się zdawało, że pomagając Niemieryczowi w walce
z Paszkiewiczem, ma wszelkie do wdzięczności praw a, za­
nadto więc sobie pozwalał, podkomorzy odebrał mu Szersznie, a dał Chyżyn i Radowole, w końcu jednak i z nich
wyrugował niespokojnego szlachcica. Zaczęli się prawować;
nareszcie poszkodowany udaje się do Kijowa, by popchnąć
sprawę na raźniejsze tory, wypadło mu jechać przez Andrze­
jów , gdzie podówczas bawił Niemierycz, spotkali się przy­
padkiem, nuż w prośby gospodarz do przeciwnika: wstąp,
odpocznij, interes — interesem, a gościnność — gościnno­
ścią. Zaczęło się wszystko dobrze, zasiedli do skromnej bie­
siady, ale ja k przyszło do libacyi, nie obeszło się bez kłó­
tni, podkomorzy stawał się sierdzistym okrutnie, kiedy miał
204
choć odrobinę w czubku, od słowa do słowa, potem się
wzięli do szabel, gospodarz pokiereszował gościa, a żona
tego ostatniego, przy poswarce obecna, zlękła się bardzo
i odchorowała. . .
Obrazek ten przytoczyliśmy tutaj — bo maluje oby­
czaje szlachty kresowej na początku XVII stulecia. Rozczy­
tując się w księgach grodzkich, zapisowych, potocznych,
dekretowych, w sprawach sądów podkomorskich, dziwić
się przychodzi szorstkości ówczesnego społeczeństwa, tej
samowoli nieposkromionej, tej dzikiej żądzy odwetu. . . i wytłomaczyć je chyba miejscowemi warunkami: życie na kre­
sach nie ceniło się wcale, a stanowisko na placówce nara­
żonej na nieustanne napady, już tem samem odgrywa tu
rolę okoliczności łagodzących... Wodziliśmy się za bary —
to prawda, ale zobaczmy, czyli w ówczesnej Europie wolnej
od napadów dziczy, było inaczej? Czyli i tam prawo silniej­
szego nie stało wyżej nad sprawiedliwość? Powtarzam
z całą pewnością, że na porównaniu podobnem wiele jesz­
cze zyskamy.
Podkomorzy był wyobrazicielem swojego czasu, więc
nieprzyjacielowi oddawał z nawiązką. Niezaczepiany, siedział
spokojnie w swoim zameczku, bawiąc się biblią i dysputami
z uczonymi antitrynitarzami, nawiedzającymi go niekiedy. . .
Ale biada temu, kto go zaczepił; — wojował więc z kolei,
bawiąc się w zajazdy z Strybylami, z Przesieckim, z Soko­
łowskim sąsiadującym o miedzę, z Kochanowskim sędzią
bracław skim , z Trypolskim i z wielu innymi. . .
Ku końcowi jednak życia, na lat kilka przed zgonem
jakby ustatkował się, synowie podrastali, więc już na nich
spychał kłopoty. Zbliżała się starość, zbyt może wcześnie.
W 1628 r. udał się do Lublina dla porozumienia z Socy­
nianami , a raczej dla ich ratow ania: wypędzeni bowiem
przed rokiem z miasta zostali i trybunał zabronił im scha­
205
dzek. To dowodzi, że podkomorzy zajmował wydatne pośród
sekeiarzy stanowisko. . . niewiele im pomógł wszakże; w dro­
dze go zaskoczyła ciężka niemoc, spisał zaraz testament,
mocą którego ukochaną swoją małżonkę, Martę z Wojna­
rowskich, czynił dożywotniczką całego majątku. Ale siły
powróciły, więc pociągnął do domu, tu już lat parę przecherlał i w marcu 1630 r. oddał Bogu ducha.
Zostawił trzy córki i trzech synów, tamte świetnie za
mąż powychodziły, ci jeszcze młodzieniaszkami byli, ledwie
najstarszy z nich dobiegał doby pełnoletności.
Los się uśmiechał następcom Niemierycza, wszelkie
prawa do odegrania wybitnej roli na kresach posiadali oni,
z senatorskiemi rodami wchodzili w alianse, do senatorskiej
izby lada chwila sami wkroczyć mieli, trzy bowiem poko­
lenia poprzednie zasłużyły się dobrze Rzeczypospolitej.. .
gdy oto naraz wybuchły prześladowania nowatorstwa i here z y i.. . padli więc ofiarą przekonań religijnych: najstarszy
syn podkomorzego, najgwałtowniejszy, najgorętszy, fanaty­
cznie przywiązany do poślubionej idei, stanął na czele ruchu
religijnego w Kijowskiem i na Wołyniu, ugrupował w koło
siebie najgorliwszych wyznawców unitaryzmu. . . Stefan,
najmłodszy, statysta, także wierzył głęboko, używał jednak
dróg legalnych dla wywalczenia praw obywatelstwa swoim
przekonaniom, nie udało się, więc się cofnął po wielu latach
szermierki, w duszy atoli został do zgonu Aryaninem, choć
pozornie przyjął łaciński obrządek; toż i W ładysław, trzeci
brat, średni, miał się w chwili zgonu naw rócić... Wszyscy
wszakże nie tracili z oka potrzeb ojczyzny, — i kiedy jej
niebezpieczeństwo zagrażało, składali księgi, zaprzestawali
dyskusyi, a imali się szabli, uganiając wzdłuż wschodnich
kresów; budowali oni wprawdzie i kaplice aryańskie, zakła­
dali szkoły aryańskie, własnym kosztem wydawali uczone
rozprawy o unitaryzmie; ale jednocześnie też własnym
206
sumptem sztyftowali chorągwie, własnej krwi nie szczędzili
stając na ich czele. . . więc przestawszy być synami wscho­
dniego kościoła, nie przestawali przeto być synami oj­
czyzny . . .
III.
By zrozumieć dalszą opowieść, należy sobie przypo­
mnieć kilka dat dotyczących dziejów braci polskich.
Dwaj ludzie wielkich imion historycznych przyczynili
się do rozpowszechnienia aryanizmu w Rzeczypospolitej —
mianowicie Andrzej Oleśnicki i Hozyusz; pierwszy dał im
przytułek w Pińczowie w połowie XVI stulecia, drugi do­
radził Zygmuntowi Augustowi (1564), albo zniesienie wszyst­
kich dyssydentów, albo zostawienie wszystkich, na tej za­
sadzie, że w poswarce między sobą zużyją siły, co nie­
chybnie wyjdzie na pożytek łacińskiego obrządku.
Było dużo prawdy w tem przypuszczeniu, nikt bowiem
tak nie prześladował Socynianów w Polsce*jak Kalwini, ale
bo też z obozu tych ostatnich przeważnie jednali sobie zwo­
lenników unitaryusze. Nie ulega wątpliwości, że zbyt mało
łacinników przerzucało się bezpośrednio pod sztandar tych
ostatnich, przechodzili oni pewne stopniowanie, nim się oparli
w szrankach braci polskich: zrazu taki katolik zostawał
protestantem, potem Kalwinem, a z Kalwina przedzierżgał
się dopiero w Aryanina. Toż samo i dyzunici, choć ci pó­
źniej, w epoce rozkwitu nauki Socyna na kresach, przera­
biali cerkwie na świątynie „kacerskie,“ w których zbierali
się uczeni — ad demoliendum dogma Trinitatis — ja k się
Lubieniecki wyrażał.
20T
Nie mamy zamiaru rozstrzygać subtelności cechujących
ówczesnych sekciarzy — „w nieszczęściach i błędach sła­
wnych." Zapatrując się na nich ze stanowiska gminu szla­
checkiego, powiemy, że byli przeciwni obrzędowi chrztu
świętego w niemowlęctwie i zaprzeczali dogmatu świętej
Trójcy.
Tego było dość, by oburzyć na siebie ten gmin, skory
do niechęci i uniesień względem nowatorów, choćby już dla
tego, że imponowali mu stanowiskiem, bogactwem, nauką...
Wiara ho aryańska, była pańską wiarą, k a sto w ą... i mi­
nistrowie (kapłani) i wyznawcy — wszystko to członkowie
uprzywilejowanej klasy. Zapewne temu też zawdzięczali bez­
karność propagandy. Jeden raz tylko mieszczanin z Bilska,
Tyszowiecki, wystąpił w 1612 r. z antitrynitarskiemi zasa­
dami i natychmiast dał głowę, jako zadość uczynienie za
zbrodnię kacerstwa. A w tymże czasie po dworach pań­
skich siedzieli spokojnie panowie Aryanie, burzyli kościoły
i cerkwie, zakładali zbory, drukarnie i sz k o ły ...
Dogmata może na tem cierpiały — ale cywilizacya
zyskiwała nie mało.
Nie mówimy przeto, byśmy obojętni byli dla wiary
ojców, — n ig d y ! czołem zawsze przed n ią . . . ale z drugiej
strony wyznać musimy, że hołdujemy bezwarunkowo tolerancyi w najszerszem znaczeniu tego w yrazu, tolerancyi,
która w świetnej epoce naszych dziejów kwitnęła wspa­
niale, której owocem była konfederacya religijna w 1573 r.,
tolerancyi, która natchnęła jednego z najwaleczniejszych
królów naszych, Stefana Batorego, następną uwagą, rzuconą
Protaszewiczowi biskupowi wileńskiemu, zbyt gorliwie nisz­
czącemu nowatorstwo: „Wykonaliśmy przysięgę zapewnia­
jącą wolność wyznaniom: zakazujemy więc naruszać pokój,
a sumienie na sąd Boga wszechmocnego zdajemy.11 Jednem
więcej świadectwem tolerancyi onych czasów, są relacye
208
nuncyusza Juliusza Ruggieri, wysłannika papieskiego do
Rzeczypospolitej w 1568 r. „W Polsce, mówi on, nietylko
jest jedna herezya, lecz wszystkie lierezye: wszystkie bowiem
sekty zbiegły się tutaj i odbudowały dawną wieżę babiloń­
ską. Nauczyciele różnych języków i krajów opowiadają tu
i nauczają zarazem wszystkich herezyj, które albo świeżo
wymyślone, albo z dawnych przerobione i odnowione słyszeć
się dają w innych krajach chrześciańskich. Ci, którzy zostali
wypędzeni dla swych nowości nietylko z Włoch, lecz z Nie­
miec i samej nawet Genewy, znajdują schronienie w tem kró­
lestwie, jako w swym ostatnim bezpiecznym przytułku. Lecz
lubo, ja k powiedziałem, każda herezya jest tu opowiadana,
nie każda wszędzie jednakowo przyjmuje się i krzewi, i tak
luterska była dotąd głośniejszą w Prusach i Wielkiej Pol­
sce, kalwińska zakorzeniła się przeciwnie w Małej Polsce
i w Litwie. Inne nie postąpiły dotąd równym krokiem z tamtemi, mimo to jednak nie przestają szerzyć się i pożerając
swe matki, karmią się i podrastają, tak dalece, że ja k da­
wniej Sakramentarze żartowali z Lutrów, tak teraz Anaba­
ptyści, Antitrynitaryusze i inne poczwary, żartują z Lutrów
i Kalwinów. “
Aryanie jednak sami sobie zgotowali zgubę, gwałto­
wnie napadając na przeciwników, ostatecznie zaś przegrali
sprawę, przechodząc do obozu szwedzkiego, podczas najazdu
Gustawa Adolfa. . . Nie tłómaczy sekciarzy to nawet, że
czerń podburzona przez fanatyków, paliła ich domy, rabo­
wała mienie, znęcała się nad pojmanymi ministrami. . . opieki
nizkąd między swojemi, więc u obcych jej szukali. Za to
też na straszny ostracyzm skazały ich sejmujące s ta n y ...
wygnanie owo dotknęło pięciuset reprezentantów i inteligencyi i kapitału, i wyznajemy otwarcie, nie przysporzyło ono
Rzeczypospolitej ani zasługi, ani siły . . . i to właśnie w okre­
sie, kiedy i św iatła i pieniędzy nie posiadaliśmy do zbytku.
209
Z wielką godnością znosili tułaczkę Aryanie polscy,
nieliczny bardzo ich zastęp przerzucił się do obozu Kalwi­
nów, protestantów i dyzunitów, ledwie setny wrócił na łono
łacińskiego kościoła, i wrócił tylko pozornie.. . wiedziały
0 tem dobrze stany, kiedy przez wiek przeszło cały nie
uchyliły praw przeciw Antitrynitarzom, w chwili wielkiego
rozjątrzenia wydanych; toż tak zwany „regestr Arianismi“
przetrwał do 1768 roku.
Pominęliśmy wyżej nomenklaturę kultu, a była ona
bogatą: bracia polscy, nowochrzczeńcy, Pińczowianie, Rakowianie, Antitrynitarze, Unitaryusze, nurkowie, Anabaptyści,
Socynianie, wreszcie Aryanie. Ostatnie dwa najwięcej rozpo­
wszechnione, choć nie oznaczały jednej sekty, ogólnie bo­
wiem znane pod powyższą nazwą, rozpadały się na drobne
odcienia, przedstawiały trzynaście różnic, a wyznawcy ka­
żdej z nich z nienawiścią patrzyli na swoich przeciwników;
wszelkie usiłowania zaprowadzenia zgody i jedności między
nimi, spełzły na niczem; synody w tym celu zbierane, da­
wały tylko powód do zgorszenia. .. Dość powiedzieć, że
Jan Nicmojowski sędzia inowrocławski, zarówno wojował
z łacinnikami ja k z Kalwinami, zarówno spierał się w kwestyach dogmatycznych z Budnym, ja k z Moskorzewskim
1 Socynem, choć ostatni trzej takiemiż ja k o n , byli nowa­
torami. . .
W Małej Polsce sekciarzy zwano powszechnie Aryanami, w tej też dzielnicy najbardziej się rozkrzewili pod ko­
niec XVI i na początku XVII stulecia, kiedy w Wielkiej
Polsce przeważał protestantyzm, na Litwie zaś i Kalwini
i Sakramentarze panowali wszechpotężnie. Co do prowincyj
kresowych, wyjątek tu stanowiło Podole, w którem Potoccy
przeważnie propagowali zasady kalwińskie; w jednym tylko
Chmielniku, zbliżonym do granic Wołynia, pod opieką sta ­
rostów miejscowych, Socynianie uwili sobie gniazdo czasowe...
O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e . T . I I .
■^
210
Antitrynitaryusze wylęgli w Pińczowie, wrychle wci­
snęli się do Krakowa. Na dworze królewskim herezya kw itła
na dobre: Lismanin był spowiednikiem Bony, przy nim się
tulił głośny Stankar, Jędrzej Lubieniecki, luminarz aryański,
lat wiele spędził przy boku Zygmunta Augusta, który nobi­
litował Statoryusza, ostatni przybrał nazwisko Stoińskiego
i za herb wziął kotwicę.
Panowie, zapatrując się na dwór, w też wstępowali
ślady. Najwydatniejsze wszakże pod tym względem stano­
wisko zajmowała w onej epoce rodzina Morsztynów, przy­
była z Niemiec i osiadła stale w Pawlikowcach pod Kra­
kowem. .. urządzili oni jakby rezydencyą Socynianów. Sta­
nisław Morsztyn dziedzic na Raciborsku, a wnuk wychodźcy,
dał początek nad podziw rozrodzonej rodzinie: dość powie­
dzieć, że gniazdo to na przestrzeni jakich pięciu ćwierćwie­
czy wydało 117 mężczyzn i 74 niewiasty. W nowinkach
się kochali prawie wszyscy. Niesiecki, tak oględny, wzmian­
kuje nieśmiało, że „Aryaństwo się było w ten zacny dom
wplątało. “ I wplątało się zaiste na potęgę. Krzysztof Mor­
sztyn starosta filipowski i przewalski, był niejako głównym
reprezentantem Antitrynitarzy polskich, szerzących propa­
gandę nie piórem, ale przykładem ... wnuki też jego wyszły
za W iszowątego, Taszyckiego, Przypkowskiego, Gosławskiego, Kazimierskiego, S tana, Lubienieckiego, Czaplica,
Parysa. Obaj Widawscy i obaj Schlichtingowie, pożenili się
także z Morsztynównami. . . a przecie wszystko to byli
uczeni aryańscy, naczelnicy zborów, ministrowie. Jeden
z dwunastu synów Krzysztofa, Gabriel poszedł na wygna­
nie, kiedy Aryanów wyświecono z Polski, poszły z nim
i trzy córki a żony owych niefortunnych nowatorów.
Zdaje się, że między Krakowem a wschodnią granicą
Rzeczypospolitej, leżała przestrzeń niem ała, a jednak „nowinki“ owe łatwo i szybko przedostały się aż do samej
211
rubieży; kroczyły one od dworu do dworu, po żyznych
płaszczyznach Wołynia, zalatywały w pustynne pola kijow­
skie; a nawet w puszczach Polesia chętnie im nastawiano
ucha. W szystka bo szlachta była sobie pokrewną, rodzinę
stanowiła jednę: taki więc Morsztyn miał swojego repre­
zentanta na kresach, strzegącego granicy zbrojnie i jedno­
cześnie krzewiącego doktrynę aryańską; spotykałeś tu nadto
Kazimierskich, Gosławskich, Taszyckich, którzy rzucali pierw­
sze ziarno, a już po ścieżce przez nich utorowanej wędrował
cały zastęp apostołów, cały zastęp ludzi przyobleczonych
w szaty kapłańskie, niosących żywe słowo pomiędzy zgło­
dniałe rzesze szlacheckie, żądne nowej religii, nowych do­
gmatów, któreby im więcej jeszcze swobód zagwarantowały,
jak gdyby posiadane ju ż, nie wystarczały rozswawolonym
królewiętom.
I kobiety wzięły nowatorstwo w opiekę — „rozmiło­
wały się w niem,“ więc też łatwiej jeszcze krzewić się
ono zaczęło, zasiadając z całą powagą u domowego
ogniska.
Najważniejszemi atoli ogniskami propagandy, z których
systematycznie szerzyła się herezya, po Wołyniu i kijowskiej
ziemi — były Lublin i Raków.
Do Lublina niemal każdy szlachcic zamieszkały w Ma­
łej Polsce, musiał choć kilka razy w życiu zaglądnąć. Try­
bunał , a w nim nieskończone sprawy pociągały go tu ta j;
przybywszy na miejsce, mimowoli dowiadywał się o nowej
religii, spotkawszy zaś jej ministrów, pewnie uległ w pły­
wowi ich namowy, tem bardziej, że sami Jezuici roztrąbiając
wyniki częstych dysput, tem samem przyczyniali się do roz­
głosu Aryan. Choć więc ci ostatni wygnani z miasta w r.
1627 zostali, zakwaterowali jednak w sąsiednich Siedlisz­
czach, gdzie posiadali zbór, a przy nim tak zdolnych mi14*
212
strzów jak Jan Niemojowski, Marcin Czechowicz, Krzysztof
Lubieniecki, Andrzej Wiszowaty i inni.
Jak Lublin oddziaływał na dorosłych, tak znowu Ra­
ków na młode pokolenie: tam rekrutowano szeregowców,
jeżeli nie gorliwych wyznawców, to przynajmniej pobłażli­
wych słuchaczy; tutaj urabiano przyszłych szermierzy, przy­
szłych apostołów doktryny. Raków bowiem posiadał szkołę,
chełpliwie przez Aryanów Atenami zwaną. Uczono w niej
gruntownie starożytnych języków, odrobinę geografii i ma­
tematyki, ale najwięcej szermierki dyalektycznej, zupełnie
tak samo, ja k u Jezuitów. Sienieńscy — ojciec i syn, w ła­
ściciele miasta, gorliwi zwolennicy Unitaryzmu, dużo się przy­
czynili do podniesienia zakładu. Rektorem owej akademii
był Walenty Szmale zmarły tutaj w 1022 r., profesorami
i kaznodziejami: Krzysztof Osterodt (1611), Andrzej Wojnowski (1619) i wielu innych. Szkoła otwarta w 1602 roku
przetrwała do 1638. Młodzież spływała do niej nietylko
z wnętrza Rzeczypospolitej, ale i od kresów ; bywały lata,
że liczono w niej po 1,000 wychowańców. Drukarnia zało­
żona daleko wcześniej od szkoły, bo w 1575 r., i to jeszcze
kwestya, czy nie funkeyonowała ona i po upadku akademii.
Dużo tu dzieł ujrzało światło dzienne, począwszy od kate­
chizmu przez Socyna ułożonego, a kończąc na rozprawach
mających polemiczne znaczenie. Bandtkie wylicza ich nie
mało. Dziwić się tylko potrzeba, że ani jednej drukarni nie
posiadali Antitrynitarze ja k na Wołyniu tak i w kijowskiem
województwie. Owszem, — ten ruch w rakowskiej oficynie
' powstały, był jakby bodźcem dla dyzunitów, zaczęli się
krzątać około wydawnictw teologicznych i liturgicznych;
początek zrobił ks. Konstanty Ostrogski (1580), a za jego
przykładem poszedł Dermań (1605), Kijów (1614), wreszcie
w połowie XVII stulecia ukazało się kilka druków odbitych
w Łucku, Krzemieńcu, Targowicy i Czetwiertni.
213
Widomym objawem propagandy aryańskiej na W oły­
niu, było założenie w jego granicach, w Kisielinie, szkoły,
która po upadku rakowskiej, urosła do znaczenia akademii.
Ostafi Kisiel, znany u Niemców pod nazwą Eustachego Ciseliusa, nauczał w niej około 1625 r., jednocześnie z nim
mieli wykłady Hohleisen, Stegman i Simonis. Szkoła egzysto­
wała do 1644 r., w tym czasie promotor jej i dziedzic miastateczka Jerzy Czaplic, zapozwany został przed trybunał
za opiekę nad kacerzami, skazano go na 1,000 zł. grzywien
i polecono zniszczyć zbór zupełnie. W Kisielinie przeważnie
kształciła się młodzież kresowa.
Szkoły niższe, parafialne, znajdowały się w południo­
wych województwach, przy świątyniach aryańskich. Bardzo
niedokładny spis ich posiadamy, a jednak z tego spisu łatwo
się czytelnik przekona, że były one dość liczne. I tak, oprócz
zboru w Kisielinie, znajdował się drugi w Haliczanach,
gdzie pastorował Rupniewski ożeniony z Elżbietą Lubieniec k ą ; tutaj to odbyło się huczne wesele ich córki z Andrze­
jem Wiszowatym (1648 r.). Właściciel Haliczan, Andrzej
Czaplic, podejmował gości, a zjechali się oni z całej Mało­
polski, naturalnie że przeważnie Aryanie uczestniczyli w tych
kilkotygodniowych ucztach, przeplatanych dyskusyami.
W Huszczy albo Hojszczy, należącej do Hojskich, tak blisko
spowinowaconych z Niemieryczami, pastorował Jędrzej Lu­
bieniecki, bogaty sam z siebie pan, spokrewniony z Zamoj­
skimi, Sobieskimi i Niemojowskimi. W Beresteczku, za życia
księcia Prońskiego kasztelana trockiego, przebywali Kalwini;
przebywali oni jeszcze i po jego zgonie, kiedy gospodarował
tu drugi małżonek Prońskiej, Jędrzej Leszczyński brzeskokujawski wojewoda, ale kiedy ostatni umarł (1606), wówczas
świątynię zagarnęli Aryanie, a Jędrzej Wiszowaty ministrował przy niej jeszcze około 1644 r. W Lachowcach, Krzy­
sztof Paweł Sieniuta, także wyznawca zasad antitrynitar-
214
skich , trzymał przy sobie znakomitego Statoryusza alias
Stoińskiego, jako przełożonego zboru miejscowego. W Tychomlu — inni Sieniutowie, posiadali aryańską kaplicę.
W Cbmielniku; na Podolu już — ale tuż obok granicy Wo­
łynia położonym; Socynianie zbudowali kościoł i założyli
szkołę jeszcze w 1585 r.; nauczał w niej Wojciech Kisielicki,
powołany potem na rektora do Lewartowa, nauczał także
i Chrystyan Frankeii; autor wielu dzieł treści polemicznej;
głośny ze swoich sporów z katolikam i; żył on jeszcze w r.
1608; bo w tym roku brał udział w synodzie rakowskim.
Wreszcie znajdowały się świątynie aryańskie w Czerniecho­
wie ■
— gdzie ministrem był Stanisław Lubieniecki; w Szerszniowcach, także dziedzictwie NiemieryczóW; gdzie jakiś
czas'pełnił obowiązki pastora Andrzej W iszow aty... No­
watorom było wygodnie na Rusi; gmin wyznawał wschodni
niezjednoczony obrządek; więc gminu tego podburzać nie
mieli racyi ani Kalwini wyciskani przez nowochrzczeńców;
ani łacinnicy; których tu było niewielu.. . wreszcie podbu­
rzanie na nic by się zdało: co mogło obchodzić osadców
prawosławnych, że ich panowie „nową sobie wiarę wyna­
leźli/* obojętnie więc spoglądali na ten ruch antikatolicki;
jako nic z ich przekonaniami religijnemi nie mający wspól­
nego.
A sporo ziemian osiadłych na kresach wyrzekło się
wiary dawnej ; ja k Niemierycze (linia Czerniechowska) w Kijowskieni; tak Czaplicowie na Wołyniu, stali na czele socyniańskiego kościoła; że zaś byli ludźmi wpływowymi, łatwo
więc znajdowali zwolenników, tem bardziej, że odrzucali
jeden z ważnych przepisów, zabraniający przyjmowania
urzędów i służenia zbrojno k ra jo w i... To też obok wspo­
mnianych wyżej herbownych, spotykamy cały szereg ich
jednowierców — jak Babińscy, Ruccy, Bolestraszyecy, Cie­
klińscy; Chrebtowicze Bohuryńscy; Wojnarowscy; Milanów-
215
scy, Mirscy, Kisiele, Iwaniccy, Ligęzowie, Leszczyńscy, Za­
borowscy, Hojscy, Otwinowscy, Kazimirscy i wielu, nieskoń­
czenie wielu innych. Naturalnie, że do zaścianków sekciar­
stwo się nie przedarło, na pół schłopiały drobiazg trzymał
się mocno wschodniego obrządku, jak znowu idąc stepem
na południe, i indyferentyzm pod względem religijnym pano­
wał najzupełniejszy.. . Apostołowie aryańscy — a do takich
przeważnie należeli u nas czterej Lubienieccy, trzej Stoińscy
i Jędrzej Wiszowaty, nie zapuszczali się ku porohom Dnie­
prowym, omijali Bracławszczyznę, Podole nawet zostawiali
na boku, główny ich szlak leżał przez środek Wołynia i się­
g ał od Kisielina do Żytomierza. . . po za tę linią nie prze­
kraczali, może pora nie była po temu, toż się dostali na
kresy, wypierani kolejno z innych małopolskich stanowisk.
Niemniej przeto w rodzinie Niemieryczów znaleźli najgorliw­
szych obrońców.
Tyle o sekciarstwie w południowych prowincyach Rze­
czypospolitej ; szkic to niedokładny, pobieżny, ale bo też
m ateryał tak obfity, że chcąc go zamknąć w karby zbyt
ciasne, mimowolnie niejedno opuścić n ależało ... Wreszcie
nie mieliśmy zamiaru nawet podawać dziejów nowatorstwa...
szło nam o tło główne, o zestawienie pewnych dat i w y­
padków, mających bezpośredni związek z przygodami ro­
dziny, które tu zamierzyliśmy opowiedzieć.
IV Powtórzmy tu ta j, że Stefan Niemierycz podkomorzy
kijowski i starosta owrucki, zostawił trzech synów: Jerzego,
W ładysława i Stefana; pierwszy wziął po ojcu podkomorstwo, drugi starostwo, trzeci został na schyłku żywota se­
216
natorem. Najstarszy z nich w chwili zgonu rodzica liczył
zaledwie lat 20, dwaj inni wyrostkami byli; wszyscy oni
kształcili się kolejno w Eakowie a potem w Kisielinie, naj­
młodszy zaś — Stefan, odbył po kilkakroć podróż za gra­
nicę, w jednej z nich towarzyszył mu jako mentor uczony
Aryanin Krzysztof Lubieniecki (nie Stanisław, ja k to utrzy­
mują niektórzy). Podkomorzyc zwiedzał Francyą, Hollandyą,
Niemcy, przywiózł ztamtąd poloru i wiedzy niemało. . .
Pani Marta Niemieryczowa po zgonie męża została dożywotniczką na całym jego m ajątku, we dwa lata jednak po
śmierci ukochanego m ałżonka, przeniosła się do innego
świata (1632). Nie odrazu bracia przystąpili do podziału
ojcowizny, średni z nich administrował dobrami lat kilka­
naście, dopiero w r. 1649 zjechali się wszyscy w Toruniu
i tam wybrali sobie schedy: „Każdy ichmość (słowa tranzakcyi) mógł zaraz tu zaciągnąć cudzoziemców, osadzając
na mieszkaniu w majętnościach swoich, dla obrony, sposo­
bami, jakie się z ichmość każdemu podobać będzie." Nie zapo­
minajmy, że ustęp rzeczony pisany był po wybuchu Chmielniczczyzny; sioła podówczas pustką stały, ziemianie więc my­
śleli o zakolonizowaniu ich przybyszami ze stron dalekich.
Wracając do Niemieryczów, dodamy, że przykładna zgoda
i jedność między nimi panowała — kochali się prawdziwie
po bratersku. Jerzy wziął schedę z rezydencyą w Horoszkach, w skład jej wchodziło siedm miasteczek i trzydzieści
wiosek, nadto dobra za Dnieprem, jako t o : Kiszynki, Szandberowo, Oreł z przyległościami. „Po traktacie grzymułtowskim syn jego dobra te utracił, wypłacono mu 1688 r. od
cara przywiezionych 34,000 złp.“ W ładysławowi dostał się
Noryńsk, wsi trzydzieści, nadto kilka miasteczek i część
Pohoryły w województwie wołyńskiem. Stefan oprócz Czer­
niechowa, Toporyszcz, Przedborska, posiadał dwadzieścia pięć
wiosek.
217
O
każdym z braci powiedzmy z kolei. Zaczniemy od
W ładysława, który się mniej od innych w życiu publicznem
odznaczył. Ożenił się on we wezesnej młodośei z Teofilą
Czetwertyńską, miał z nią jedne córkę ty lk o . . . był gwał­
townym, burzliwym jak jego przodkowie, w dysputy reli­
gijne nie wdaw ał się wcale, choć gorąco wierzył we wszystko
co Socynianie propagowali; niektórzy utrzymują, że był Kal­
winem, może pozornie, Kalwini bowiem podówczas wywal­
czyli sobie prawa obywatelstwa, kiedy Aryanom ich odma­
wiano w ytrw ale. . .
Na urzędzie starościńskim dopuszczał się nieraz W ła­
dysław samowoli, naprzykład: z Pruszyńskim prowadził
zatarg w ytrw ały i długi, potem dociskał Waśkowskich nie­
posłusznych jego rozkazom, za co też Jan Kazimierz okła­
dał go grzywnami, po raz pierwszy wynosiły one 5,000 zł.,
po raz wtóry 1 5 ,0 0 0 ... i jeżeli egzekucya nie przyszła do
skutku, to tylko z racyi niepokojów panujących w kraju,
potem ją umorzono na zasadzie, że Niemierycz bronił ener­
gicznie zagrożonej prowincyi, kosztem własnym sztyftując
chorągwie. Na nieszczęście jednak, obrona ta często do ra­
bunku była podobną, choć ją strojono w uprawnioną for­
mę — „wybierania stacyi,“ albo w formę uświęconą zwy­
czajem — t. j. zajazdu sąsiedzkiego. Głośnym był swego
czasu, uskuteczniony w 1650’r. na Klińce, majątek należący
do Koreckich czernic (zakonnic); obowiązek ihumeni (prze­
łożonej) pełniła w nim Zofia Jarmolińska, osobista nieprzyjaciółka Niemieryczów.. . to też starosta po dwakroć najeż­
dżał jej dobra. W r. 1651 regiment jego złożony z bo­
jarów owruckich i ziemian okolicznych, nie pardonujących
i zuchwałych, wyruszył do Narodycz na k w atery ; mieszcza­
nie tamtejsi, porozumiawszy się z kmieciami siedmiu okoli­
cznych wiosek, stawili się hardo staroście, zniszczył więc
wszystko ogniem, a pięćdziesięciu nieposłusznych trupem na
218
miejscu p o ło ży ł... Czy dopiął uspokojenia — niew ierny,
ale że zrujnował p. Potockę właścicielkę Narodycz — to
pewna.
Najwięcej jednak narobiły wrzawy zajścia jego ze
stryjem Aleksandrem, panem na Olewsku i Iwnicy. Tutaj
już działał na współkę z starszym bratem Jarem ą czy Je­
rzym, bo go i tak i tak nazywają akta. Pobudką do poswarki były przedewszystkiem nieporozumienia majątkowe:
ciotki podkomorzyców — Teodora Rucka i Teofila Ciekliń­
ska, umierając bezdzietnie, na mocy „wlewkowego praw a “
przekazały swoje majątki siostrzeńcom, a majątki te właśnie
wchodziły w skład Olewskiego klucza; spadkobiercy więc
stawali się sąsiadami Aleksandra, co się temu nie bardzo
podobało. A i religijne przekonania coś tu ważyły, obie
zmarłe niewiasty — jako Aryanki — zostawiły po sobie
spuściznę krewniakom z linii Czerniechowskiej, dlatego w ła­
śnie, że ci hołdowali herezyi, a Aleksander twardo stał przy
wschodnim niezjednoczonym obrządku, karcił więc synow­
ców, że się wyrzekli greckiej wiary — i to karcił głośno.
Działo się to jakoś wkrótce po rozpędzeniu szkoły rakówskiej, Antitrynitaryzm był wyklęty przez stany, zabroniony
urzędowo, władze jednak powiatowe patrzyły przez szpary
na w szystko, nie powoływały do odpowiedzialności wino­
wajców, jeżeli nikt ich nie skarżył; a właśnie Aleksander
odgrażał się, że skarżyć będzie, wołał, że sumienie mu tak
postąpić nakazuje, toż Niemierycze dotąd ozdobą byli wscho­
dniego kościoła, a on sam gorliwym członkiem łuckiego
Bractwa.
Synowcowie po wielkich mozołach, zażegnali burzę,
ale uraza w sercu została, czekali tylko chwili stosownej,
by się wywzajemnić k rew niakow i... i doczekali się na­
reszcie. W sąsiedztwie Iwnicy mieszkał szlachcic Preżowski,
z którym się Aleksander poróżnił, i obyczajem przyjętym
f
219
uorganizował napad na niego. Preżowski mieszkał w Łopatyszczach; otóż w jesieni 1642 r. pan Olewska, przebraw­
szy swoją milicyę dworską po tatarsku, z dzikim krzykiem
wpadł do wsi, podpalił ją ze wszech stron, przypuścił szturm
do dworu, sługi wymordował, a dobytek z a b ra ł.. . Było to
po Łaszczowsku w praw dzie, ale nie uchodziło bezkarnie,
nawet na kresach, gdzie władze wcale się sprężystością nie
odznaczały: Niemierycz skazany został na banicyą i in­
famią.
Widzi, że nie przelewki, udaje się więc natychmiast
do Warszawy i przywozi ztamtąd glejt wydany przez króla
Władysława. Z glejtem w ręku, próbował zgody z sąsiadem,
ale sąsiad nie ustępował, a może żądał za w iele, dał więc
za w ygranę, niebardzo się obawiając zrujnowanego i nie
posiadającego stosunków szlachcica. Preżowski łamał sobie
głowę, jak się zemścić na gwałtowniku; ziemianie jednak,
choć termin glejtu upłynął, nie chcąc się narazić Aleksan­
drowi, odmówili mu pomocy. Otóż z pomocą tą sami mu się
narzucili podkomorzyce, spory zastęp sług ofiarowali, i kiedy
pan na Iwnicy najmniej spodziewał się odwetu, opadła go
tłuszcza ludzi z Preżowskim na czele. .. żle, bezkarnie, jako
banitę i infamisa zamordować m ogą, obronić się nie mógł,
więc z duszą zaczął umykać, ale go pogoń w lesie dopadła,
posiekanego, okrwawionego, zostawiono w krzakach na dro­
dze, prawie bez życia; naturalnie, że w Iwnicy nie został
kamień na kamieniu.
Gdy się o tem wszystkiem szlachta dowiedziała, nie
mogła dociec zkąd przybył sukurs Preżowskiemu ? ktoś sze­
pnął, że to Janusz Tyszkiewicz wojewoda kijowski udzielił
mu jej, rzecz bardzo prawdopodobna, nawet zgodna z pra­
wem. .. ale co innego prawo, a co innego obyczaj. .. Tenże
Tyszkiewicz w kilka lat potem wywłaszczył Łaszcza z majątku,
ależ to był słynny wichrzyciel, kiedy znów p. Aleksander
220
Niemierycz postępował tak samo jak inni, posiadał nawet
estymę n współpowietników : a gdyby wszystkich skazanych
na banieyą miano imać, toby się żaden szlachcic w Kijowskiem — w domu nie ostał. Ubodło to Tyszkiewicza tem
bardziej, że krewniak jego z Niemieryczówną był ożeniony,
zaczął tedy czynić poszukiwania, jakoż przekonał się wkrótce,,
że sprawcami figla są podkomorzyce: zaraz więc na nastę­
pującym sejmiku (odbytym we wrześniu) rzecz całą szlachcie
wyłuszczył, sprowadził nawet Preżowskiego, który publi­
cznie nazwał wspólników wyprawy. Oburzenie ztąd powstało
wielkie — i zgotowało szczególnie Jerzemu niemało przy­
krości.
Aleksander z ran się wprawdzie wylizał, ale już zdro­
wia nie odzyskał, smutno zakończył, zginął podczas rozru­
chów kozackich. Oto ja k zgon jego opisuje Jerlicz w swoim
latopiscu: „W 1648 r. Aleksandra Niemierycza właśni chłopi
zabili w majętności jego Olesku (Olewsku), gdzie innych nie
mało pozabijali i pomordowali szlachcianek, panien, służe­
bnych, ludzi i Żydów. “ Zostawił on syna Karola Józefa,
którego opiekunem był Samuel Korecki.
A i W ładysław ledwie kilka lat przeżył stryja. W r.
1653 w ybrał się na sejm jako poseł województwa kijow­
skiego, po drodze wstąpił do Lublina, tutaj nagle zachoro­
w ał i Bogu ducha oddał. Ks. Jezuita Michał Kisarzewski
dysponował go na śmierć, gorąco namawiał do przyjęcia
łacińskiego obrządku; nowator się opierał z początku, ale
skaptowany zaręczeniem wielebnego ojca, że zbawiony zo­
stanie, po wydaniu przez tegoż dokumentu, przyjął kommunią. Tak przynajmniej Niesiecki utrzymuje, czcigodny heral­
dyk domięszał tu jakąś niby cudowną historya, która do­
wodzi wielkiej naiwności uczonego zkądinąd zakonnika.
Bądź jak bądź, był to pierwszy Niemierycz, który został
katolikiem.
221
Wydatniejszą wszakże od poprzednika postacią, jest
Jerzy, najstarszy z podkomorzyców. . . burzliwie mu zbiegło
niedługie życie, krew przodków grała w nim z wielką siłą —
niespokojny, energiczny, kochał po swojemu ziemię rodzinną,
ale kochał gorąco a szczerze, pan całą gębą, trochę zkozaezony, więcej nowator, broniący Aryanizmu wytrwale od po­
czątku do końca, czy słowem, czy szablą, po wszech zie­
miach, po wszech wodach. . . żywot to więcej nadający się
do dramatu, w opowieści na skąpych źródłach opartej, za
blado może wyglądać będzie. . .
Jerzy pojął około 1640 roku Elżbietę Słupecką herbu
Rawicz za m ałżonkę; córka Stanisława kasztelana lubel­
skiego, wychowana w zasadach socyniańskich, fanatycznie
do nich przywiązaną była. Osiedli w Horoszkach ludnie
i dworno, kaplicę „heretycką posiadali na zamku, przy któ­
rej pastorowali kolejno Stoińscy albo W iszow aty...
Młody małżonek wystąpił na arenę publiczną w 1641
roku, pierwszy krok — były to wybory na urząd podko­
morzego kijowskiego, tak opisane u Jerlićza: „D. 15 Nove rab fis J. P. Jerzy Niemierycz na podkomorstwo kijowskie
przysięgał na roczkach przed wielą szlachty, czemu pan wo­
jewoda Janusz Tyszkiewicz w głowach (głównym) nieprzy­
jacielem był.“ Przyczyną tej niechęci Tyszkiewicza była he­
rezya, z której się chełpił Jerzy, szlachta go jednak lubiła,
więc przekreskowała senatora po dw akroć: raz podczas
wyborów, powtóre — podczas przysięgi. . . Ale kiedy tenże
Jerzy rozpoczął niewłaściwą poswarkę ze stryjem Aleksan­
drem, którąśmy już wyżej opowiedzieli, kiedy przyłożył
rękę do rozlewu krwi tak bliskiej, wówczas przypomniano
sobie jego nieprzyzwoite zachowanie się w sądzie, w chwili
przyjmowania podkomorskiego urzędu. I zaraz w maju 1643
roku, tenże Tyszkiewicz wniósł do akt protest, a w prote­
ście oświadczył, że Jerzy jako Aryanin nie powinien być
222
przypuszczony do godności podkomorzego, tem bardziej, że
w chwili wykonania przysięgi, kiedy wedle formuły przy­
jętej, wypadało mu powiedzieć: „w imię Trójcy przenaj­
świętszej,“ zawołał z ironią: „dla dopięcia celu, gotów
jestem nietylko w imię trójki, ale nawet w imię czwórki
zaprzy siądź."
Skarżący powołał się na świadków, którzy to bluźnierstwo słyszeli — a byli nimi: cześnik kijowski Stanisław
Tyszkiewicz, skarbnik kijowski Jerzy Woronicz, nadto bra­
cia Preżowscy, Maliński, Sławiński, Niedziałkowski, Złoba
i Ziemblicki. Jednak świadkowie ci wezwani 2 czerwca, zło­
żyli świadectwo niejasne, Jerzego więc uwolnił sąd ód za­
rzutu k a c erstw a ... Wojewoda atoli na tem nie poprzestał;
z jego też namowy już w dni kilka potem (8 czerwca) w y­
stąpili delatorowie — ks. Sebastyan Żebrowicz pleban żytomirski i Krzysztof Uniszewski, ubogi ziemianin; zaskarżyli
oni publicznie podkomorzego, że w majątkach swoich, nadto
w dobrach brata młodszego Stefana, bawiącego za granicą,
„przechowuje heretyckich kaznodziejów, mianowicie trzech
braci Stoińskich, Krzysztofa, Piotra i Jan a, szerzących fał­
szywą naukę Socyna w województwie.“ Sąd nie mógł po­
przestać na gołosłownem zaskarżeniu, wezwał więc sąsiadów
Niemierycza, by ci oświadczyli, wiele jest prawdy w delacyi. Stawili się przeto na wezwanie grodu w dość pokaźnej
liczbie okoliczni posiadacze ziemscy, jednopowietnicy poszko­
dowanego, mianowicie: Szczeniowscy, Strybyle, Kiewlicz
Brażyński, Korczewski, Wielhorski, Osowski, Tuszewski,
Hawratyński, Łakczewnicki, Podhajecki, Sędzicki, Preżow­
ski, Asłanowicz, Bilski, Liszkowski, Reklewski, Dzięciewski,
Bogucki, Halczynowski, Szołomski i Filipowski. Sam dro­
biazg — ledwie kilku pośród wyżej poszczególnionych na­
leżało do zamożniejszych; świadectwo ich musiało być na
korzyść Niemierycza, bo sprawę umorzono, ale nie na długo,
223
bo oto 15 czerwca wystąpił Mikołaj Wyszpolski z nową
skargą, że podkomorzy nietylko sam krzewi herezyą, ale
używa ku temu sekciarzy Stoińskich. Wówczas to sąd zapozwał dziedzica Horoszek, by się stawił do tłómaczenia
i natychmiast przysłał do grodu owych aryańskich aposto­
łów. .. Naturalnie^ że Niemierycz zadość żądaniu nie uczy­
nił, Stoińscy tylko na chwilę opuścili zagrożone stanowisko,
wynieśli się na Wołyń. Jedyna też to była protestacya zie­
mian kijowskich przeciw nowatorstwu, przynajmniej jedyną
znaleźliśmy w aktach z tej epoki, że słaba — na to zgodzi
się każdy.
Wyraźnie robiło się to wszystko dla dogodzenia Janu­
szowi Tyszkiewiczowi, prześladował on nowochrzczeńców,
jako gorący wyznawca i propagator łacińskiego obrządku;
dość przypomnieć tu , że zbudował własnym kosztem kla­
sztory : Bernardynów w Machnówce, Karmelitów w Ber­
dyczowie, Dominikanów w Moraffie, Jezuitów w Kijowie
i Winnicy, że kilka kościołów podniósł z gruzów; dość po­
wiedzieć, że ks. Jerzy Jezuita, rządzący prowincyą polską
od 1622 r., był jego rodzonym stryjem. . . Ale gorliwość
religijna wojewody niewiele pomogła, zanadto sporo prozelitów zjednali sobie Aryanie w Kijowskiem, wątpimy nawet,
czyli połowa świadków przez gród powołana, nie wyzna­
w ała skrycie zasad antitrynitarskich. Niemierycz chwilową
burzę przesiedział w domu, za niestawienie się do sądu, na­
wet go na banicyą nie skazano. Tyszkiewicz wszakże jesz­
cze nie stracił nadziei, że obali przeciwnika ; za jego inicyatyw ą — „w punktach r. 1645, podanych w zarzucie kró­
lowi, zaliczono mianowanie Niemierycza podkomorzym, jako
złamanie paktów i praw, bo urzęda miały być oddawane
katolikom, albo wyznawcom religii greckiej, a nie Aryanom.
Niemierycz jednak przy podkomorstwie się utrzymał.11
224
Jerzy już w tym czasie opuścił swoją rezydencyą,
inne sprawy zaprzątały całą jego uwagę, Socynianizm był
zagrożony — należało ratować. Oto bowiem sejmiki pruskie,
z samych prawie Kalwinów złożone, podniosły krucyatę
przeciw Unitaryzmowi.
Miał podkomorzy w okolicy Gdańska bliskiego kre­
w niaka, niegdyś kijowskiego ziemianina — Paw ła Iwani­
ckiego ; wyniósł się on przed kilką laty z rodzinnego gniazda
z racyi przekonań religijnych, nikt go wprawdzie w Owruckiem, gdzie mieszkał, nie prześladował za przywiązanie „do
wiary aryańskiej,“ ale też trudno tu było o prozelitów
między drobiazgiem zaściankowym, a Iwanicki pragnął ich
zjednać jak najwięcej kościołowi swojemu. Nie jest zasługą,
m yślał, wyznawać między czterema ścianami pewne prze­
konania, należy je poprzeć czynem, głosić wobec św iata;
wyprzedał więc ojcowiznę i podążył do ziem pruskich, gdzie
najwięcej sarkano na Socynianów: tu w okolicy Gdańska
nabył Straszyn, zbudował świątynię i ją ł zapraszać jednowierców. Wkrótce powstała spora gmina aryańska, a dom
gospodarza stał dla sekciarzy otworem.
Otóż w r. 1644 miało się odbyć w Toruniu owe sławne
Colloąuium C haritatm m , tak pełne smutnych następstw dla
Sakramentarzy.
Katolicy delegowali na reprezentanta publicznej dys­
puty Jana Leszczyńskiego kasztelana gnieźnieńskiego; inna
linia Leszczyńskich osiadłych na Wołyniu i w Kijowskiem,
głośno wyznawała zasady Socyna, jeden z nich Jędrzej
wojewoda derpski i starosta dubiński, synowiec kasztelana,
ożenił się był w 1643 r. z rodzoną siostrą Jerzego Niemie­
rycza, Katarzyną, która to primo voto była za Pawłem Krzy­
sztofem Sieniutą. Więc z racyi powinowactwa wzywali
jednowiercy podkomorzego na pomoc. Stawił się on nie­
zwłocznie.
225
Dysputa owa wszakże odrazu nie przyszła do skutku,
odbyła się ledwie w sierpniu 1645 r., a choć Kalwini i Lutrzy kłócili się z łaeinnikam i, wszysey atoli jednozgodnie
powstali na Socynianów, nie dano im nawet przyjść do
słowa. Marcin Ruar pastor ze Straszyna i Jonasz Schlichting,
choć ich popierali obaj Niemierycze (bo i młody Stefan
przybył na tę uroczystość); choć gardłował za nimi Iwani­
cki; nic wskórać nie potrafili. Oburzeni więc zabrali się do
pracy i w rok po rozprawach toruńskich ogłosili wyznanie
swej w iary :. Confessio jidei Christianae; a że Schliehtingowi
przypisywano autorstwo, więc został skazany na wygnanie,
wyrokiem sejmu 1647 roku.
Jeszcze ostrzej i surowiej wystąpiły sejmiki pruskie
w czerwcu 1648 roku, na których Aryan z pocztu Chrześcian
wykluczono. Posiedzenia zagajał W acław Leszczyński biskup
warmijski (późniejszy prymas), także rodzony stryj wspo­
mnianego już Jędrzeja, ożenionego z Niemieryczówną; i do
niego tentował podkomorzy kijowski, ale bezskutecznie, sam
nawet biskup o tych zabiegach wzmiankował w rozmowie
z Iwanickim : „Panie bracie, mówił mu dostojnik rzymskiego
kościoła; daję ci tę samą radę, którą dałem podkomorzemu
kijowskiemu Niemieryczowi, twojemu krewnemu i współwiercy. Ponieważ wasza sekta jest powszechnie źle widziana,
a prawa; których się dopominacie; są wam zaprzeczone; tedy
nie udawaj się na sejmiki i proś Boga o nawrócenie siebie.
Kocham cię jako szlachcica, ale tw oją wiarą muszę się brzy­
dzić; zresztą jej jawne obrządki są zakazane w naszych
pruskich ziemiach.“
Cios po ciosie spadał na odszczepieńców. Konfederacya
generalna, po zgonie W ładysława IV, orzekła wyraźnie:
„iż wolność religijna zapewnia się tym tylko dyssydentom,
którzy wierzą w Trójcę Świętą.11 Jerzy Niemierycz wysto­
sował przeciw temu manifest; zaniósł go do grodu warszawOpowiadania historyczne. T. II.
\
1^
226
skiego, ale kanclerz koronny (Jerzy Ossoliński) wystąpił
z reprotestacyą, dowodząc, że Niemierycz, jako heretyk, nie
ma prawa kłaść swojego podpisu na uchwałach narodu.
Podkomorzy nie daw ał się pokonać, walczył lat tyle, walka
nie zmniejszyła w nim energii, jako poseł posiadał głos,
więc używał go na obronę A ntitrynitarzy. . . A został po­
słem, choć „kaptur województwa kijowskiego z 1648 roku
ekskludował dyssydentów od wszelkich funkcyj publicznych
(ex ratione dissidentiae in religione). . . “ Widocznie szło zie­
mianom o Lutrów i Kalwinów; Aryanie nie objęci przywi­
lejem, tem już samem nie ulegali proskrypcyi, nie uznawani
urzędownie, nie tolerowani, funkcyonowali najspokojniej,
szczególnie w prowincyach ruskich, gdzie dyzunia predominowała. . .
Niemierycz tedy na sejmie elekcyjnym (w jesieni 1648
roku) przyjmował czynny udział; kwestyę jego przekonań
religijnych poruszył znowu Tyszkiewicz wojewoda kijowski,
jedyny szermierz niespracowany w walce z Aryanami; był
to jakby ostatni jego protest, w roku bowiem następnym,
wracając z koronacyi z K rakow a, umarł nagle w drodze...
A wyznać potrzeba, że protest ten nie w porę był podnie­
siony. . . groziło innych wiele nieszczęść k ra jo w i.. . 16 listo­
pada przyszła do stolicy wiadomość: „że Kobryń wyścinano i chorągiew p. Gąsiewskiego stolnika X. Litewskiego
na stanowisku będącą.“ Oburzenie było w ie lk ie ... Otóż na
sesyi następującej 17 listopada — zamiast obmyśleć środki
prędkiego ratunku, szlachta zaczęła się bawić w dogmata,
jako jakie Consilium obradujące w czasach spokoju i szczę­
śliwości powszechnej. „Wojewoda kijowski p. Tyszkiewicz
na Aryanów, którzy blużnią przeciw drugiej osobie Trójcy
Przenajświętszej, Bogu synowi (secundam personam ss. Trinitatis D m m filium ), inwektywę uczynił, którzy płaszczy­
kiem się dyssydenckim zasłaniają. Ozwał się na to p. podko­
227
morzy kijowski, nie znając się ad titulum Aryanów i do blużnierstwa w swojej religii, gratulatus (winszował) mu ksiądz
kijowski (biskup Stanisław Kalinowski) życząc, aby nietylko
się zaparł, ale też i cbrzest przyjął. Pomogli Mazurowie
obracać Aryanów i p. starosta oświęcimski Koryciński. Mu­
sieli milczeć zwyciężeni dowodami i prawem (mcti rationibus
et legibus), ani się też dyssydenci do nich przyznawali. “
Smutne to — bardzo sm utne.. . . Najżyzniejszy kraj
Rzeczypospolitej, najpokaźniejsza perła w jej koronie —
ziemie kresowe, objęte były zniszczeniem; dymy pożaru, za­
pach krwi bratniej, jęki mordowanych, nie zakłócały brutusowego spokoju ojców narodu.
Niemierycz rozjątrzony, na drugi dzień po owem zaj­
ściu podpisał akt elekcyi w rzędzie ziemian kijowskiego
województwa — i podążył na zagrożone kresy. . .
Zostawił tam żonę, dziatwę drobną, wreszcie całe
mienie, a najbardziej zostawił niespokojnych jednowierców,
którzy niecierpliwie wyglądali powrotu obrońcy swego. . .
V ".
Opisywać dezolacyą sprawioną przez inkursyą kozacką
w województwie kijowskiem, byłoby to powtarzać rzeczy
dawno już znane. Jeszcze w lipcu 1648 r. cała prowincya
zalana była zbuntowanym gminem; nietylko powiat żytomirski, więcej zbliżony do placówek kozackich, ale i puszcze
ówruckie i pińskie trzęsawiska nie ostały się rozprzężeniu
i samowoli; toż stryj podkomorzego, ów nienawistny mu
Aleksander, mieszkał w Olewsku na skraju bagnisk rokitni­
ckich, i tam go dosięgł topór zbuntowanej czerni. Zaścianki
prawie wszystkie, a liczono ich sto bez jednego, pustką sta15*
228
nęły, drobiazg szlachecki umykał od huraganu ku północy
i zachodowi, dążył na Wołyń, ale w drodze często ginął
napadnięty od rabusiów. Akta z onej doby przepełnione są
szczegółami, przęjmującemi grozą i niewysłowioną boleścią.
Oto naprzykład, cała rodzina Gnoińskich z samych niewiast
złożona — matka i cztery córki — dostała się Kozakom, ci
je odprzedali Tatarom , a ostatni starsze zostawili u siebie
na posłudze, młodsze zaś poszły na rynek carogrodzki do
haremów. Najmniej liczne rodziny posiadały reprezentantów
między jeńcami, między zamordowanymi, między zaginio­
nymi bez wieści. Tu matka skarży się w a k ta c h , że jej
syn zabity a majątek zrabowany, tam żona o mężu też same
szczegóły podaje, córki o ojcu, siostry o b raciach ... i tak
bez końca. . . A wszędzie dwór cichy i szczęśliwy dotąd,
zrównany z ziemią, dobytek przeszedł w ręce cudze, a wszę­
dzie bez wyjątku dokumenta, przywileje („membrany"), do­
wody rodowe, spalone przepadły. Zdarzało się, że je cho­
wano od łupieżców, ale cóż, kiedy przechowujący ginął, nie
podzieliwszy się tajemnicą z interesowanymi; miało to miej­
sce w rodzinie Chodakowskich: najstarszy z nich, niejako
na czele zaścianka stojący, wiedząc o obyczaju kozackim
niszczenia piśmiennych zabytków, zabrał wszystkie mające
znaczenie papiery i ukrył je w spruchniałem drzewie, gdzieś
w lesie około pasieczyska; wkrótce potem natknął się na
czambuł tatarski, dostał się w jassyr, ale uwolniwszy się
„z bind“ szczęśliwie podążył ku W ołyniowi, gdzie się wię­
cej nastręczało bezpieczeństw a... odbył drogę pełną przy­
gód,' lada chwila, a dostanie się do Połonnego, przenocował
w lasku pod miastem i o brzasku podążał do bramy, aż tu
u samego kresu tułaczki, hultajstwo rozswawolone a pijane
rozsiekało go wobec świadków poglądających z wałów na­
prędce ufortyfikowanego miasteczka. . .
229
Słowem, tysiące tragicznych wypadków przesuwa się
przed wzrokiem badacza, rozczytującego się w tych starych
i przez pół zbutwiałych księgach, a wszystkie opowiedziane
krótko, zwięźle, bez przesady, bez oznak żalu, bez wyrze­
kali. Skryptorowie grodzcy, ślęczący nad księgami, tak się
obyli z opowieściami podobnego rodzaju, że często na po­
czątku karty zamieściwszy summaryczne sprawozdanie o za­
mordowaniu ziemianina, obok następującego nazwiska, któ­
rego posiadacz także zginął od topora, dodawali skromne
„ltem “ (tak samo), a dalej szła data — nic n a d to ...
Lud prosty się rozbiegł: jednych trwoga rozpędziła
z siedzib, innych rozbudzone uczucie swobody, owej „wolnicy,“ owego życia burłaczego, urągającego prawu i stosun­
kom społecznym. Zostawali na miejscu niedołężni, albo tak
już gorąco kochający swój kąt rodzinny, że woleli niebez­
pieczeństwo śmierci, zaglądające im nieustannie w oczy,
niźli to zerwanie w ęzła, który ich przykuł do m iejsca...
Dla poparcia tego przytoczyć byśmy mogli sporo faktów,
weźmy atoli choćby jeden, dotyczący Niemieryczów. W r.
1651 W ładysław starosta owrucki wypuścił bratu Jerzemu
w dzierżawę klucz Łukiński, składający się z miasteczka
Łukina i wiosek doń przyległych: Tesnówki, Grłuchowej,
Łukinek, Terechowa i Dy wlicza, liczyły one przed inkursyą
270 rodzin kmiecych; otóż nowy dzierżawca po wielkich
usiłowaniach zdołał ściągnąć 80 familij włościańskich na
osadnictwo, a 1,90 dworzyszcz zostało pustką, nie bacząc na
nęcące warunki najrozleglejszej „słobody.“ A przecie nie
należy zapominać, że Łukin należał do dóbr Noryńskich, ze
leżał w północnej części owruckiego powiatu, że od ukraiń­
skich swawolników oddzielał go spory kaw ał kraju, oddzie­
lały go puszcze nieprzebyte i błota. Co się dziać musiało
w innych osadach więcej na południe wysuniętych?
230
Więc za zasługę policzyć podkomorzemu wypada, że
porzucił pośwarki kacerskie, i zamiast udać się pod Gdańsk
do Iwanickiego, pobiegł na zagrożone stanowisko wbrew
zasadom aryańskim, które wzbraniały swoim wyznawcom
imać się oręża.
Już tedy na kijowskim sejmiku relacyjnym, odbytym
w Łucku u 0 0 . Dominikanów — bo województwo nie po­
siadało kąta bezpiecznego, kędyby obradować mogli zie­
mianie — otóż na dniu 15 marca 1649 r. szlachta postano
w iła utworzyć obronę krajową, to jest wojsko, którego za­
daniem miało być oczyszczenie województwa od ludzi swa­
wolnych, a następnie uspokojenie jego zupełne. W ładysław
na Bohurynie Chrebtowicz marszałkowa! rycerstwu w bar­
dzo nielicznym komplecie zebranemu, stawiło się bowiem
z całego województwa kijowskiego tylko 20 ziemian, a mię­
dzy nimi dwóch Niemieryczów — Jerzy i Stefan.
Postanowiono zebrać 3,000 konnego wojska i 1,000
dragonii, nadto utworzyć praesidium w Horoszkowie, dla
obrony którego wyznaczono 30 piechoty; na żołd i opatrze­
nie tego wojska „rynsztunkiem i orężem," zebrani uchwalili
podatek wynoszący rocznie 581,900 zł. Komisarzami obrani:
Jerzy Niemierycz, W ładysław Chrebtowicz, Mikołaj Aksak
i Tomasz Bibersztejn Kazimirski, pierwszemu z nich zlecono
„pułkownikostwo generalne11 t. j. komendę nad nowo utwo­
rzoną milicyą. Jednocześnie Stefan Niemierycz wraz z Kazimirskim wyprawieni do króla z prośbą o sankcyonowanie
tego rozporządzenia. W marcu 1649 r. obradowała w Łucku
i szlachta wołyńska nad obroną krajow ą: tutaj nazna­
czono jednego żołnierza na trzydzieści dymów, i jedno­
cześnie poszła do Jana Kazimierza petycya o przysłanie
wojska.
Ostatecznie wszakże co do województwa kijowskiego,
zaprowadził pewien porządek p. Adam Kisiel, świeżo mia­
231
nowany wojewodą; naznaczył on sejmik na 11 listopada
tegoż 1649 r. w Żytomierzu, ale się dostać do miasta dla
niepokojów było niepodobieństwem, więc o pół mili od
Zwiała, we wsi Zatkach obradował z ziemianami, zastał
zbrojną organizacyą na pół ukończoną, w kilka tygodni po­
tem chorągwie utworzyły pas, t. j. linię broniącą kijowskiego
województwa od południa. Początek zapowiadał się świe­
tnie. Nowy pułkownik założył rezydencyą w Horoszkach,
brat jego W ładysław w Owruczu. W korpusiku (że użyjemy
dzisiejszego wyrażenia) Jerzego służyła przeważnie szlachta
kijow ska: Modliszewski, Krassowski, Stecki, Liplański,
Puzyrowicz, Krętow ski, Dąbrowski, Korkoszko, Tuchowski
i wielu innych. Oddziały te rozlokowały się na zimowe leże
w majątkach Sokora i Jelca chorążego kijowskiego; ostatni
posiadał przeszło 30 wiosek, nie bardzo jednak gościnnie
przyjął on obrońców prowincyi. Mały odłam pospolitego ru szenia wkroczył do Kamionki, miasteczka tegoż Jelca; wójt
miejscowy Skarżyński szle posłańca do rządcy generalnego
z zapytaniem — ja k ma postąpić z przybyszami; komisarz
odpowiada, że jeżeli mieszkańcy nie mogą ich odeprzeć siłą,
niech przynajmniej dobrze nastraszą i nic zgoła nie d a ją ...
Po takiem przyjęciu nic dziwnego, że żołnierze wzięli się
do rabunku, że się na nich posypały skargi..,.
Król tedy widząc, że nic poradzić nie potrafi, już
w styczniu 1650 r. rozkazał chorągwiom Jerzego posunąć
się w głąb kraju i rozlokować w dobrach do owruckiego
należących starostw a. . . cel obrony był chybiony w samym
początku, ledwie dziewięć miesięcy upłynęło od dnia uchwały,
ledwie dwa miesiące upłynęło od chwili wprowadzenia jej
w życie, a już herbowni sarkali na ucisk, na g w ałty ___
zapomnieli o Kozakach, ja k gdyby ci już rozgromieni byli
zupełnie. ..
232
Pan podkomorzy jednak został w Horoszkach, obwa­
rował dwór należycie; nie było tu wprawdzie 300 piechoty
przez sejmik zaakceptowanej, ale zawsze dość ludu zbroj­
nego. Wreszcie Horoszki leżały w puszczy, dokoła ich biegły
lasy pulińskie na rubieży wschodniej wołyńskiego woje­
wództwa rozpostarte, a tuż niedaleko zamek czerniechowski,
a w nim brat Stefan, świeżo przybyły z zagranicy przemie­
szkiwał wraz z żoną i drobną dziatwą. Liczne się w Ho­
roszkach zbierało towarzystwo, może zanadto praktykom
oddane. Na czele jego stał Stanisław Lubieniecki młodszy,
znakomity historyk, luminarz prawdziwy pośród nowatorów,
jeszcze się podówczas zawodowi duchownemu nie poświęcił
wyłącznie, pełnił on obowiązki pedagoga przy synach Ste­
fana; ministrem zaś był Jędrzej Wiszowaty. Nawet w aktach
kijowskich odnaleźliśmy ślad jego pobytu: oto pożyczył
u Broniewskiego, sąsiada podkomorzego, pewną niewielką
summę, naturalnie, że pastor aryański niewiele posiadał
u szlachcica wiary, dopiero po zaręczeniu Niemierycza otwo­
rzył mu swoją szkatułę, ale termin krótki chyżo upłynął,
Wiszowaty pieniędzy nie wrócił, więc Broniewski zapozwał
podkomorzego o zwrot należności. . . Spokojny nastrój pa­
nujący w horoszkowieckim dworze, nie odpowiadał stanowi
k r a ju ... a był on zaiste o k ro p n y ... Rok 1650 szczególnie
dał się we znaki mieszkańcom województwa kijowskiego —
straszny głód zapanował na całym obszarze prowincyi, zboże
doszło do cen bajecznych: żyto płacono po 45 złotych za
macą, jagieł osmaczkę po pół osma złotego (więc korzec po
166 złotych dzisiejszych); dowożono wprawdzie prowiant
z ościennego moskiewskiego cesarstwa, ale nie każdy posia­
dał pieniądze dla jego nabycia, więc gmin karmił się grysem, tarł drzewo, suszone zioła i dodawał je do mąki, po­
żerał niezdrowe rośliny, to też ginął marnie — „po ulicach
pisze Jerlicz, wiele umierało i puchło. •• Ubóstwo oblegało
233
dwory pańskie, rabowało co mogło, rozwinął się między
ludem kanibalizm, matki własne dzieci pożerały. Za to pod
względem niepokojów kozackich, rok ten mógł się do szczę­
śliwych zaliczyć. Wojewoda kijowski z całem poświęceniem
krzątał się nad zażegnaniem burzy : odbył wjazd do Kijowa
w maju, tutaj miał długą naradę z Chmielnickim, który na
czele hufcu przybył z Białocerkwi; w tym wreszcie roku
obaj hetmani powrócili z jassyru. Kisiel z czasem tyle zdo­
był ufności u szlachty, że ta na jego zapewnienie zaczęła
powracać do domów, w niego tylko wyłącznie wierzyła i to
do tego stopnia, że kiedy w grudniu wyruszył na sejm do
Warszawy, „w szystka, jako dzieci za matką, co żywo od
wszystkiego z domów ruszywszy się, pojechali na Wołyń
i gdzie kto mógł, obawiając się swawoli chłopskiej i buntów
kozackich. “
Nie umniejsza to wszakże zasług Niemierycza — nie
opuścił stanow iska, ja k „dziecię za m atką“ nie podążył
w ślad za wojewodą, pozostał na miejscu, opędzał się jak
mógł swawoli, to też o zbrodniach i rabunkach nie było
mowy. Naturalnie, że drożyzna głodem spowodowana, nara­
żała go na wydatki, uchwalony podatek figurował tylko na
papierze, ledwie setna część doszła do rąk pułkownika,
więc grosza własnego nie szczędził, a gdy tego nie stało, część
m ajątków wypuścił w zastawną dzierżawę, by zadość uczynić
potrzebom, a nie bacząc na korzystne warunki, ledwie 30,000
złp. dostać potrafił. Jednym z owych dzierżawców został
Fedor Wyhowski, brat Jana i Daniły, którzy to pełnili
służbę przy Chmielnickim... odtąd datuje się zbliżenie jego
z Kozakami. A sprężyście i dobrze sprawować się musiał
jako „pułkownik,“ kiedy szlachta zebrana na sejmiku w Ży­
tomierzu (15 grudnia 1651), takie mu wypisała świadectwo
w instrukcyi danej wybranym na sejm elektorom: „Między
wielą zasłużonych, nie godzi się nam przepomnieć merita
234
Jmp. Jerzego Niemierycza podkomorzego kijowskiego, który
zawsze cum summa laude (z skwapliwością godną pochwały)
stawał na wieln miejscach, z niemałą stratą substancyi swo­
jej : aby to tedy Jego Królewska Mość w pamięci mając,
nagrodzić chciał. “ W półtora roku potem (8 marca 1653 r.)
obrany on został kijowskim , a brat jego W ładysław czerniechowskim posłem na sejm mający się odbyć w Brześciu
litewskim; oba poszczególnione województwa jednocześnie
z bracławskiem — „od nieprzyjaciela in exilio będące, do mia­
sta Włodzimierza" zebrały się na naradę. Instrukcya w ysty­
lizowana przez szlachtę na ironią w ygląda: nazywa w niej
bowiem panowanie Jana Kazimierza szczęśliwem, a kończy
prośbą o zniesienie ciężaru wojskowego t. j. podatku na woj­
sko, choć nie mieli u siebie w domu kąta, kędyby się bez­
piecznie zebrać mogli.
Tu źródła dotyczące Niemieryczów urywają się, lat
kilka m ija, dopiero w r. 1656 spotykamy znowu Jerzego,
ale spotykamy w obozie szwedzkim pod Zamościem. Jeriicz
z przekąsem o tem przeniewierstwie wzmiankuje: „przy
Szwedzie, powiada, aż i do tego czasu książę Bogusław Ra­
dziwiłł, pan podkomorzy kijowski i innych panów niemało
zostaje, a zwłaszcza Kalwinów i Lutrów." Więc się jeszcze
Niemierycz podówczas nie wyrzekł swoich przekonań, z jednowiercami rzucił się w objęcia wroga, który szarpał jego
ojczyznę. . . Wieliczko z właściwą sobie obrazowością maluje
wystąpienie podkomorzego. Oto, mówi, kiedy wojska szwedz­
kie ciągnęły pod Zamość, wówczas Jerzy Niemierycz, znaj­
dujący się przy boku G-ustawa Adolfa, z jego wyraźnego
rozkazu, napisał do Zamojskiego podczaszego koronnego,
namawiając go by się poddał, a tem oszczędzi przelewu
krwi i majętności swoje od zniszczenia. „Na co wojewoda
Zamojski surową uczynił admonicyą, ganiąc mu zapamięta­
łość grzechu jego, za to, że opuścił ojczyznę a pana swo­
235
jego, króla polskiego; względem zaś ruiny dóbr swoich taką
dal odpowiedź: że gdyby tej uległy, wówczas pewien jest
zadość uczynienia od króla szwedzkiego, mając jako zakła­
dnika Wittemberga i in n y c h ..." Wiemy zkądinąd, że pod­
komorzy kijowski opuściwszy obóz najezdców już w sierpniu
1657 r. przerzucił się do Kozaków; tenże bowiem Wieliczko
w regestrze ułożonym w chwili zgonu Bohdana Chmielni­
ckiego, pomieścił Niemierycza w rzędzie pułkowników „ży­
jących,11 tak zwanej „starszyzny jeneralnej.“
I na tę drogę popchnęły Jerzego religijne przekona­
nia .. . Aryanie z powodu swoich ze Szwedami stosunków
obudzili niechęć powszechną; król pod wpływem tej niechęci
jeszcze we Lwowie 1656 r. uczynił votum, że po uspokoje­
niu kraju, zajmie się wytępieniem dyssydentów. Niemierycz
wiedział o tem, więc szukał sposobów by się wydobyć
z przykrego położenia. Lud sfanatyzowany, w który wma­
wiano, że wszystkie klęski spadają na Rzeczpospolitę z racyi
przytułku dawanego nowatorom, nie mógł na nich patrzeć
łaskawem okiem, wybuchał i dawniej przeciw sekciarzom,
ledwie go zdołano powstrzymać od oburzenia, kiedy Wirtz
na mocy kapitulacyi opuszczał Kraków, udając się do Szcze­
cina, oburzali go nie Szwedzi, „jak do boju“ z honorem ma­
szerujący, ale ten tabor po za wojskiem nieprzyjacielskiem
wyciągnięty, a składali się nań, według orzeczenia niezna­
nego kronikarza, „Aryanie, zdrajcy, zbiegowie, rabownicy
i czarownicy. . . “ Ogół potępiał Antitrynitarzy, kościoł ich
padał wszędzie: na Litwie już ze zgonem Kiszki (1598)
chylić się i chwiać począł, Kalwinizm nad nim wziął górę,
a ów Bogusław Radziwiłł znajdujący się wspólnie z Niemieryczem w obozie nieprzyjacielskim, był zagorzałym Kalwi­
nem. W Wielkiej Polsce — Krzysztof Arciszewski, sławny
generał od armaty — filar Aryanizmu, od lat kilku złożony
chorobą, dogorywał w Lesznie i tam też zamknął oczy
236
w roku 1658. Na Rusi także nie świetnie się zapowiadała
przyszłość Unitaryuszów; miejscowi apostołowie schodzili
z pola, opuszczali zagrożone stanowiska: Wiszowaty, Stoińscy, Lubieniecki powędrowali w św iat, trzymali się zacho­
dniej granicy Rzeczypospolitej, by być bliżej Niemiec, które
tolerowały sekciarstwo.
Bogatsi mecenasi kresowi, opiekunowie i zwolennicy
nowatorstwa wymarli — jak Ligęza, Leszczyński, Sieniuta,
Ostafi Kisiel, pani Z asław sk a... została tylko garstka dro­
biazgu , ten zaś kędyś w. puszczach niedostępnych, przy
drzwiach zamkniętych oddawał się niepozwolonemu kultowi,
a wobec ludzi wypierał się solidarności z nowochrzczeńcami.
Byli to prawdziwi Nurkowie. Przed wiekiem biskup Białóbrzeski, pod wpływem żartobliwego usposobienia, nazwał
tak Antitrynitarzy, a to z tego względu, że ich przy chrzcie
zanurzano w wodzie, Skarga nazwę rozpowszechnił; nie
spodziewali się obaj, że miano owe tak dobrze kiedyś paso­
wać będzie do Aryan kresow ych.. .
Podkomorzy — bo do niego wracamy — obejrzał się
wkoło i postrzegł, że stoi prawie sam na stanowisku; brat
W ładysław po nim idący, umarł niedawno w Lublinie, Ste­
fan najmłodszy, wierny wprawdzie pozostał doktrynie, ale
zbywało mu na inicyatywie, kochał wreszcie kraj gorąco,
i kiedy podkomorzy znajdował się w nieprzyjacielskim obo­
zie, on walczył przy boku króla, z rozkazu też jego, po ewakuacyi Krakowa przez Szwedów, został w mieście jako
dowódca jazdy dla obrony miasta przeznaczonej.. .
W Jerzym ześrodkowało się burzliwe usposobienie ce­
chujące Niemieryczów, półśrodków nie rozumiał, był uoso­
bieniem ostateczności, sprawa jego przegrana, nawet ofiarą
życia nie mógłby jej podźwignąć, do zaszczytów w Rzeczy­
pospolitej, choć tak łatwo przebaczającej, miał zamknięte
podwoje, zostawało do wyboru: albo wygnanie na zachód
237
między obcych ludzi, albo zbratanie się ostateczne z Kozactwem. . . W tułaczce zmarniałby niechybnie, tutaj mógł
być użytecznym ojczyźnie tak gorąco umiłowanej; wybrał
ostatnie, a wybierając zaczął od tego, że wrócił na łono
wschodniego niezjednoczonego kościoła. . . Żeby jednak ten
powrót uczynić więcej stanowczym, spalił mosty za sobą,
ją ł propagować wyższość greckiej cerkwi nad obrządkami
innych wyznań, głośno zachęcał Unitaryuszów do kroczenia
po jego śladach, ale to tak głośno, że okrzyk jego przedo­
stał się aż w okolice Gdańska i tam wywołał protest ze
strony Samuela Przypkowskiego uczonego Aryanina, niegdyś
sekretarza W ładysława IV, a niedawno jeszcze przyjaciela
podkomorzego; nie przekonał on jednak nowego prozelity
dyzunickiego o b rządku... dał powód jeno do rozmaitych
błędnych mniemań o Jerzym , które się na karty dziejowe
dostały, a choćby dla przykładu powtórzymy jednę wersyą
przez nieznanego kronikarza panowania Jana Kazimierza
podaną: „Niemierycz, pisze on, widząc upadek Szweda,
oderwawszy się od Szwedów, do Kozaków przywiązał się,
będąc Aryaninem, nie chcieli go przyjąć, aż został schyzmatykiem, a miał w Kijowskiem wielkie dobra, temu Kozacy
urągali: nie wierzył on w Boga, oto dla formy został pra­
wowiernym." Że z Kozakami miał podkomorzy stosunki da­
wniej jeszcze, nim się związał ze Szwedami — to pewna,
kwestyą nawet jest, czy nie figurował w obozie Chmielni­
ckiego — jako pułkownik kozacki, jeszcze będąc gorącym
wyznawcą nauki Socyna; będąc nim mógł władać dobrami
kijowskiemi, niktby mu nie zaprzeczył praw władania, po­
mimo ostrych przepisów dotyczących Anabaptystów czyli
nowochrzczeńców, objętych konstytucyami późniejszemi.. . .
Województwo bowiem kijowskie — było ziemią bezpańską,
wszystko tu stanowiła siła, a że siłę wyobrażały zastępy
238
kozackie, więc kto żył z nimi w zgodzie, mógł bezpiecznie
robić, co mu się tylko żywnie podobało. . .
V I .
Podkomorzy bez planu, bez naprzód wytkniętych pro­
jektów, rzucił się w objęcia Kozaczyzny, przybył do Czehryna, natychmiast przyjęty, uczczony tytułem pułkownika;
rotmistrz polski wyższego stanowiska był godzien, ale wyż­
szego pośród Kozaków nie było — po pułkowniku szedł
hetm an. . . Radość była z tego powodu w obozie wolnicy :
bogaty pan, zaszczycony urzędem w Rzeczypospolitej, zniżał
się do nieherbownych, staw ał na równi z Krywonosem, Bohunem, Głuchem, Horkuszą i wielu innymi. Nowy pułkownik
dostrzegł pewne rozprzężenia między starszyzną; sam hetman,
przedwcześnie podstarzały, zły, zgryźliwy, podejrzywający
wszystkich o zdradę, wyglądał wcale niewesoło: zrana
warcholił się, wściekał na wysłańców carskich, potem gniew
zalewał gorzałką, i już cały dzień nieprzytomny znęcał się
nad ótoczeniem, a przebudziwszy się nazajutrz poczynał to
sa m o ... zachciewało mu się niezależności, a tu nowy opie­
kun, stokroć silniejszy od innych, pragnął jaki taki ład
i porządek pośród rozhukanych żywiołów zaprowadzić; z dru­
giej strony, czuł — że życie ucieka, że należy coś dla ro­
dziny uczynić, dla tego rozpieszczonego Jurasia, który tak
się przedzierzgnął w paniątko, ja k gdyby z dziada pradziada
był królewiczem, a co najmniej książątkiem udzielnem. . . .
Starszyzna kozacka nie lubiła Jurka, więc ojciec nie chciał
drażnić Mlfekwy, miał nadzieję, że za jej pośrednictwem
przeprowadzi dziedziczne hetmaństwo.
Dwóch tylko ludzi w otoczeniu watażki przypadło
do serea Niemieryczowi, — byli to jego z Owruckiego sąsiedzi — Daniło i Iwan W yhowscy; w zaścianku kijowskim,
na chudej poleskiej glebie porodzili się oba, starszy wcze­
śniej dostał się do Kozaków i tak blizko przypadł Chmiel­
nickiemu, że mu ten córkę oddał w m ałżeństwo; młodszy
Jan, za jakiś mankament wypędzony z kancelaryi grodzkiej,
z musu ją ł się wojennego rzemiosła, do Czehryna przybył
jako jeniec, z jeńca — pisarz generalny — jakby kanclerz
Kozaczyzny. . . jakby w dzisiejszem państwie konstytucyjnem prezes ministeryum, ale nie odpowiedzialny, tylko przed
swoim panem. Wyhowscy — szczególnie J a n , na wskróś
byli przesiąkli polskością, zlaszeni do szpiku, jeżeli się tak
wyrazić m ożna.. .. Niemierycz zaś Rzeczpospolitę kochał
także, więc się i porozumieli i zbliżyli łatw o. . .
Zbliżenie atoli nastąpiło większe, kiedy Chmielnicki
oczy zam knął, a rada kozacka na d. 11 września 1657 r.
obrała Jana Wyhowskiego hetmanem. Już się w pierwszej
chwili zarysowały należycie dążności nowego atamana. Oto
bowiem Bieniewski kasztelan wołyński, wysłany przez Jana
Kazimierza do Chmielnickiego, przybył do Czehryna dopiero
po jego zgonie, był więc mimowolnym świadkiem wszyst­
kiego ; z początku przyjmowano go „lada jak o ,“ pisze Jerlicz, a co smutniejsza, dodaje, że „podkomorzy kijowski,
Jerzy Niemierycz, który zdradziwszy króla Imć Pana swo­
jego, z innymi heretykami podniósł rebelią, wespół ze Szwe­
dami plondrował, — gdy się rozerwanie stało między królem
szwedzkim a Rakoczym — przywiązuje się do Kozaków
i idzie na Ukrainę, który i teraz między nimi w Czehrynie; tedy ten buntował i przymówki stroił p. wołyńskiemu
(Bieniewskiemu).“ Biedny kasztelan nie pewny był życia,
ale naraz przybyły z Moskwy rozporządzenia krępujące sa­
mowolę kozacką, zmieniły one postać rzeczy: Bieniewskiego
24 0
zaczęto honorować, podejmowano gościnnie, jakby pod wpły­
wem różczki czarnoksięzkiej, wytworzyło się stronnictwo
polskie pośród Kozaków, a najgorliwszymi jego wyobrazicielami, działającymi z wielką przezornością i ostrożnością,
zostali — Wyhowski Jan i nasz podkomorzy. Pierwszy kie­
ruje wszystkiem, ale w misyaeh drażliwych, w stosunkach
z Rzecząpospolitą, pośredniczy Niemierycz. Człowiek ten
jakby się odrodził na nowo, jest w swoim żywiole, uwija
się między Czehrynem i Horoszkami, dąży w poselstwie do
Warszawy, konferuje z senatoram i... i gorycz dawnych za­
wodów i obawa kary za wykroczenia — wszystko pierzchło:
Rzeczpospolita przebaczyła swojemu synowi, zapomniała
o owych chwilach krewkości, a ten syn ja k gdyby chcąc
nagrodzić krzywdy jej wyrządzone, jeszcze goręcej ją ł jej
sprawę na zagrożonych kresach promować. I powtórzyło
się, co się niejednokrotnie w naszych powtarzało dziejach:
z rzekomego zdrajcy, banity i wywołańca, urobił się prze­
piękny obywatel, jak gdyby na starych plutarchowskich
wykształcony wzorach.
G-łównem ogniskiem, kędy ważyły się sprawy zgody
dwóch powaśnionych ludów, było niewielkie miasteczko wo­
łyńskie — mianowicie Połonne. Przebywał w niem agent
Rzeczypospolitej Kazimierz Bieniewski, niedawno podnie­
siony do godności kasztelana wołyńskiego, i Kazimierz Lu­
dwik Jewłaszewski kasztelan smoleński, dodany mu do po
mocy. Chudopachołkowie obadwaj, ostatni właściwie zosta­
w ał pod bezpośredniem rozporządzeniem pierwszego. A i tam­
ten pierwszy wcale niepociesznie w yglądał: pięćdziesięcio­
letni, niewielkiego wzrostu człowieczek, z włosami splątanemi
w imponujący kołtun, okolony eskortą tatarską ze 150 ludzi
złożoną, zrazu biegał do Czehryna, ale potem rozlokował
się w miasteczku i nie ruszał się już z niego przez długich
kilkanaście miesięcy. Bieda mu doskwierała nie m ała: Rzecz­
241
pospolita hojnie nagradzała poniesione dla niej trudy, ale
jednorazowo i nie zawsze akuratnie, na wypłacanie stałych
w pewnych terminach zasiłków zdobyć się nie mogła, finanse
zawsze nie dopisywały. . . Więc i kasztelan cierpiał na tem :
„Ekspensa moje, pisze w czerwcu 1658 r. do kanclerza w.
koronnego, czyli negantur, czyli contemnuntur (się negują,
czyli lekceważą), a tutejsze kraje wiedzą o nich i dziwują
się — jeśli podobna tak wielkie machinam movere sine sum­
p tu (maszynę poruszać bez nakładu) ? Czy lepiej było odbieżeć tak potrzebnej rzeczy, bez której daremnie salutem Reipublicae (zbawienie Rzeczypospolitej) kto obiecuje? Przeto
ex amore patriae (dla miłości ojczyzny) jam się cale pofantow ał i już m ihi soli non sufficiar (nie jestem w stanie w y­
żywić się sam). Jeżeli tedy mojej z Tetera bytności potrze­
b a , jeśli rzeczy ukrainnyeh dla mizernej espensy cursum
(biegu) nie każecie panowie hamować, a zgoła si lucernae
opus est, infundite oleum (jeśli potrzebna lampa, to dolejcie do
niej oliwy).
A jednak kasztelan tak miłosiernie błagający o oliwę
ową, był figurą nielada: zbiegały się do jego rezydencyi
wszystkie interesa Polski i Kozaczyzny; skromny jakiś Tomkowicz Teodozy Grek, kupiec lwowski, posiadający nieogra­
niczone zaufanie Wyhowskiego, pełnił funkcyą kuryera.
Bieniewski rozpisywał i otrzymywał listy od króla, od het­
manów Sapiehy i Potockiego, od kanclerza w. koronnego
Prażmowskiego, od sekretarza koronnego ks. Wojciecha
Koryeińskiego, od starszyzny czehryńskiej. . . . Bezpiecznie
siedział w Połonnem, choć tuż pod bokiem miał Kozaków,
wprawdzie zawieszeniem broni skrępowanych, ale nie zawsze
to zawieszenie szanujących. Sąsiedztwo to było następstwem
jeszcze rządów poprzednich; powiat piński dał dobry przy­
kład, prosił Chmielnickiego o protektorat — i otrzymał go j
szlachta wołyńska widząc, że Pińszczanie nie źle na tem
O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e T. I I .
16
242
wychodzą, jęła tego środka próbować, setnie też mołojców.
zaproszone przez Leszczyńskiego wojewodzica derpskiego,
stanęły na leżach w Konstantynowie, Zasław iu, Ostrogu,
Huszczy, Korcu i M iędzyrzeczu... w ostatnim , właśnie rezydencyi wyżej wspomnianego Leszczyńskiego, kwaterował
dowódca tych setni Tarnawski - Załoga - Korecki, co wię­
cej, nawet w Międzybożu na Podolu stał Kozak Teodor
Michajłowicz ze swoim pułkiem. Otóż Bieniewski powoli
wysadził go ze stanow iska, zniewolił do cofnięcia się na
Ukrainę, a Tarnawskiemu, kiedy ten chciał dałej rozlać się
ze swoim oddziałem, tak ostrą dał admonicyą, że Kozak
uląkł się niepoczesnego kasztelana i cofnął swoje „aneksyjne“
projekta.
Otóż do Bieniewskiego często jako wysłaniec zabiegał
Tetera, często i Niemierycz brał udział w negocyacyach.
Wyhowski marzył „o monarchii chłopskiej,“ a podkomorzy
pragnął przy układaniu paktów coś uczynić dla dyssydentów, wiernym był przeszłości; ale agent Rzeczypospolitej,
może pamiętny tych przymówek, jakich zaznał podczas pierw­
szego pobytu w Czehrynie, ofuknął go, nawet do króla zaraz
napisał, że z umowy (między Polską a Kozakami) „usuwają
się wymysły heretyckie Niemierycza, bez wiedzy Wyhowskiego do niej w c i ą g n i ę t e “
Niedługo potem (6 września 1658 r.) stanął pakt hadziacki. Hetman zaporoski pragnął udzielnego księstwa,
z urzędami jak w Rzeczypospolitej, w tem zaś księstwie
i swemu przyjacielowi, expodkomorzemu, wyznaczał świetne
stanowisko, oto bowiem w końcu grudnia tegoż roku, w li­
ście do Prażmowskiego, prosi o wstawiennictwo do króla
„za JW . Jerzym Niemieryczem podkomorzym kijowskim,
o wielką pieczęć księstw ruskich, aby przywilejem na ten
urząd przed sejmem asekurowany w łasce Pańskiej, tem
ochotniej podjął się drogi na sejm, któremu cały ciężar
243
świętego przymierza" ma być poruczony. Do tego jednak
nie przyszło, choć Niemierycz udał się do Warszawy na po­
czątku 1659 r.
Wieliczko pisze, że pojechał on w zastępstwie Nosacza oboźnego generalnego. Dążył tedy pułkownik z towa­
rzystwem licznem, a choć to był koniec zimy, błota i roz­
lewy wód wielkie, ale go spory poczet konny eskortował.
Wdzięcznie przyjęty, wprowadzony do izby sejmowej, miał
długą przemowę do elektów, w której przyrównywał Ukrainę
do syna marnotrawnego, wracającego ze skruchą i żalem
w progi ojcowskie; w końcu, dla wojska zaporoskiego
i wszystkiej Ukrainy prosił o królewską opiekę i przeba­
czenie.
I stało się na tym sejmie powszechne ukontentowanie
wszystkim tym, którzy przy układach paktów hadziackich
udział brali, bo po potwierdzeniu onych przez stany, posy­
pały się łaski i upominki jak z rogu obfitości. Najprzód,
najhojniej rodzina Wyhowskich udarowana; czterech było
braci, o wszystkich czterech nie zapomniała Rzeczpospolita.
Jan, hetman, podniesiony do godności wojewody ki­
jowskiego, dostał Lubomi i Bar z atynencyami; Daniel —
Smiłę, Jaśmin, Konstantynów, Bahlę, Orłowiec; Konstanty—
Lisiankę; Fedor, ów dzierżawca w majątkach podkomorze­
go — Steblów. Paweł Tetera potwierdzony w godności
szlacheckiej. Skromny wysłannik kozacki Teodozy Tomkowicz czy Tomkiewicz udarowany indygenatem i majątkiem
nielada, wydano mu bowiem przywilej na wsie — „Kra­
chów, Kunin z Wulką, Skwarzowę starą, Skwarzowę nową
w województwie ruskiem, ziemi lwowskiej" położone. Na
końcu zaś owej nobilitacyi i owego nadania, figurował taki
dodatek: „porównywamy dobra te z innemi szlacheckiemi
we wszystkich wolnościach i przywilejach, a od stania i stacyi i chleba żołnierskiego perpetuo (wieczyście) uwalniając,
16*
244
salvo ju re moderni possessoris (aż do czasu, kiedy dobra te
będą miały nowych dziedziców).“ I skromny kasztelan wo­
łyński, główny aktor w tej sprawie — „który z odwagą
zdrowia i uszczerbkiem substancyi“ poświęcał się, otrzymał
„jako satysfakcyą“ czterdzieści tysięcy złotych. I wysłannik
kozacki w tym obfitym łask szeregu nie został zapomniany.
Stany nadały mu starostwo owruckie, nadto wieś Łopien­
niki z trzema przysiółkami w ziemi chełmskiej położonemi —
ostatnie — na wieczne czasy jemu i potomkom jego.
Ale i zapomnienie krzywd i takie serdeczne przytule­
nie marnotrawnego potomstwa do godności Księstwa Ruskiego,
nie zaspokoiło pragnień rozswawolonej Kozaczyzny. Słusznie
powiedział Bieniewski w jednym ze swoich listów, że to
„gens tauro-scythica“ nigdy się niczem zadowolnić nie potrafi;
choć z drugiej strony miejmy odwagę w yznać, że do tego
niezadowolnienia niemałośmy się przyczynili, nie ufano
nam , nie wierzono w szczerość zamiarów. To też kiedy
w Warszawie myślano o uspokojeniu Kozaków, oni tymcza­
sem podzieliwszy się na dwa obozy, walczyli ze sobą na
dobre. Wyhowski wyparty z Czehryna, po porażce doznanej
przez jego brata pod Kijowem, cofnął się w głąb Rzeczy­
pospolitej. Z listów jego w końcu marca datowanych, do­
wiadujemy się, że stał taborem pod Zinkowem, potem po­
sunął ku Chmielnikowi, gdzie pułk bracławski wiernym mu
pozostał: tutaj też czekał na polskie posiłki, a doczekał się
przybycia Niemierycza. Zaraz też podążył znowu do Cze­
hryna, zkąd pisał do króla (na początku maja), dziękując
mu za łaski i dobrodziejstwa, list zaś kończył temi słowy:
„Ja wziąwszy Pana Boga na pomoc, sam przeciwko grasuącemu na Zadnieprzu ruszam nieprzyjacielowi, o prędkie
posiłki, i jeżeli ich mam się spodziewać, albo o pewną uni­
żenie upraszając wiadomość, całuję zatem rękę.“ Otóż po
wysłanin tej odezwy, rzucił się Wyhowski w stronę Kijowa,
ale odparty z pod jego murów, za Dniepr się udał i ciągłe
tam staczał bitwy. Pod Konotopem Trubeckiego rozproszył
(lipiec 1659 r.); ale na tem się jego tryumfy skończyły;
Tatarzy sukursujący hetmana-woje wodę wrócili do Krymu,
zasiłki polskie nad wszelki wyraz skromne (ledwie 1,500
ludzi), więc cofnął się do Czehryna, a za Dniepr wysłał
brata Daniła wraz z Jerzym Niemieryczem. Danile się nie
wiodło — wszędzie spotykały go p o raż k i... rok był nieu­
rodzajny, o prowiant trudno, żeby przekarmić wojsko, do­
puszczać się gwałtów musiano. Lud się patrzył krzyWo na
-niewielki oddział brata hetmańskiego, wkraczającego na ró­
wniny czerniechowskie, tem bardziej, że za taborem wojsko­
wym ciągnął się długim ogonem tabor ziemian kolonistów,
którzy mając sobie dawniej nadane tu włości, opuścili je
wprawdzie podczas inkursyi kozackiej, ale teraz znowu wra­
cali jako dawni dziedzice; rozswawolony tłum poglądał „na
panów“ z trwogą i nienaw iścią... wracali ja k zawsze nie­
opatrzni, opierając się na prawie a nie na sile, im się zda­
wało, że pakta hadziackie mocniejsze od najwyuzdańszych
buntów, że ta garstka rozpędzić potrafii daleko liczniejszą
rzeszę; omylili się, zawód ich spotkał okropny. Ofiarą tej
zbytniej ufności padł i podkomorzy kijowski. Oto jak opi­
suje współczesny Jerlicz zgon jego żałosny, najbliższym on
był teatru wypadków (mieszkał w Kijowie), najlepiej więc
mógł wiedzieć o wszystkiem : „Tegoż czasu (1659) miesiąca
Augusta, po potrzebie z Moskwą idą znowu bunty; chłopstwa
poczynają się buntować, gdzie p. Niemierycza podkomorzego
kijowskiego, człowieka godnego, uczonego i potrzebnego
Rzeczypospolitej, przez którego to był pokój sklecon z tymi
zbójcami, zabili. Który jeździł od p. hetmana (Wyhowskiego)
ukazując chleb żołnierzom (stacye — kwatery) w wojewódz­
twie czerniechowskiem, za co się obruszyli chłopi, onych
nocą śpiących napadłszy, siedemnaście chorągwi znieśli
246
na głowę, i innej szlachty i szlachcianek, które już wcale
ufali przysiędze, że pokój stanął, do domów swych jechali
z Wołynia."
Więc nie w boju, nie pośród rady kozackiej nieprzy­
chylnej paktom (jak to mylnie opisał Twardowski i Wieli­
czko), ale podczas głuchej nocy, z ręki oburzonej czerni,
padł podkomorzy kijowski.
Dziwne losy tego człowieka! czerstwy jeszcze, liczył
bowiem w chwili zgonu nie więcej nad lat pięćdziesiąt
k ilk a ... nazwisko jego szeroko brzmiało w całej Rzeczypo­
spolitej ; gorliwy nowator — zawsze pierwszy na zagrożonem stanowisku; zwiedził Europę, w Hollandyi przebywał
pośród najwykształceńszyeh wyznawców Unitaryzmu, publi­
cznie się potem odzywa za nim na sejmie; przekonania re­
ligijne zapędzają go do obozu nieprzyjacielskiego, ale i tam
nie zapomina, że jest obywatelem Rzeczypospolitej, wobec
Kozaków propaguje zgodę, i w końcu, na czele nielicznego
hufca rzuca się między tłum rozswawolonej czerni, by zgi­
nąć w bójce niesławnej. . .
Rozpatrując się w życiu kresowego reprezentanta do­
ktryny antitrynitarskiej, mimowoli smutek ogarnia. .. tyle
zdolności zm arnow anych... i czy on jeden tylko złożył
kości swoje na tem p o lu ... i cały szereg owych gdyby ci­
śnie się mimowoli pod pióro. Ale że owo gdyby nie ma miej­
sca w dziejach, więc zaregestrowaniem przygód człowieka,
zamykamy naszą o nim opowieść.
■ V II,
Jeszcze raz powróćmy do historyi nowatorstwa.
Za życia podkomorzego kijowskiego już ostatnia go­
dzina wybiła dla A ntitrynitarzy; sejm 1658 roku wyrzekł
247
pamiętne — nie masz Aryanów■ Ks. Kabat Jezuita w gorą­
cych przemówieniach^ poprzedzających obrady sejmowe, za­
chęcał elektów do wytrw ania w dobrem, a dobrem tem
nazywało się wytępienie nowochrzczeńców. Owocem przemó­
wień owych był pierwszy edykt wymierzony przeciw „Nur­
kom
powiedziano w nim wyraźnie, że propagatorowie
herezyi aryańskiej gardłem będą karani, a wyznawcy jej
do lat trzech (t. j. od 1 lipca 1661 r.) wyprzedać się mają
i wynieść z kraju zupełnie. Tego jednak było mało ks. Ka­
batowi, na sejmie więc następującym, odbytym w r. 1659,
na którym to pakta hadziackie potwierdziła szlachta, stany
Rzeczypospolitej pod jego wpływem spotęgowały karę, do
lat dwóch zmniejszając termin wygnania i wywłaszczenia
(t. j. do 1 lipca 1660 r.).
Terminu przestrzegano surowo, sporo też ludzi zamo­
żnych opuściło kraj, udając się na tułactwo.
Owi jednak emigranci byli praeważnie mieszkańcami
Wielkiej i Małej Polski ; na Rusi szarpanej niepokojami, nie
mógł być edykt z całą przeprowadzony ścisłością; to też
sejm 1662 miał tę prowincyą na względzie, wydając nowe
surowe przeciw Aryanom przepisy: pojmanych wyznawców
Socyna pozwolono starostom karać na gardle, a białogłowy
Aryanki wypędzać, jednocześnie konfiskując ich majątki.
Od tej epoki kwestya sekciarstwa umilkła na kresach,
a jedyną pamiątką po upartych nowatorach pozostały księ­
gi , kilka ruin noszących nazwę świątyń aryańskich, i groby.
W grobach Czacki znajdował blaszane tabliczki, na piersiach
trupów w proch się rozsypujących, złożone — a na nich
nap is: Scio, cui credidi (wiem w kogo wierzyłem). Podanie
utrzymuje, że i potomkowie owych sfanatyzowanych ojców,
niby pojednani z kościołem, kazali kłaść sobie do trumny
podobne świadectwo, które jakby było znakiem widomym,
248
że ulegając przemocy za życia, nie chcieli jej uledz po
zgonie. . .
A więc o wygnańcach z rodu Niemieryczów powiedzieć
nam wypada.
Stefan stał właśnie w onej epoce na czele aryańskiego
kościoła w Kijowskiem; mieszkał on częściej za granicą,
ale też i w kraju miał rezydencyą, mianowicie w Czerniectowie pod Żytomierzem. Najmniej o tym Stefanie mówiliśmy
dotąd, a przecie zewszechmiar zasługuje na wspomnienie: był
najwykształeeńszym z braci, stosunki miał liczne, on wreszcie
pierwszy dostał się do senatu, czem rodowi najwięcej przy­
sporzył splendoru. Kształcił się w Hollandyi, więcej uczony
niźli wojownik, więcej statysta, poważny niźli gwałtownik.
Z rodzeństwa kochał najbardziej Jerzego, a jednak nie było
dwóch ludzi tak się ze sobą różniących pod względem prze­
konań, charakteru, usposobień, ja k wyżej wzmiankowani
bracia: starszy uwielbiał kozacką wolnicę, drugi jej niena­
widził; tamten pragnął podnieść hetmaństwo czehryńskie do
znaczenia udzielnego księstwa, ten myślał nad tem jakby je
znieść zupełnie... nienawiść ta po tragicznym zgonie Je­
rzego wyolbrzymiała w jego piersi, to też po abdykacyi
Jana Kazimierza, prowadząc na tron ks. Ncuburskiego, za
jeden z warunków postawił zgnębienie Kozaczyzny. Jerzy
wreszcie prawie ciągle przebywający w k ra ju , oswoił się
z nieporządkiem panującym w Rzeczypospolitej. Stefana wy­
chowanego pośród obcych, nieporządek ten męczył i drażnił.
Wyrostkiem wywieziony za granicę, wrócił w 1650 roku
i zamieszkał w rezydencyi niegdyś ojcowskiej, opuszczonej,
zrujnowanej przez czas, trochę zrabowanej przez Kozaków,
ale zawsze noszącej ślady dawnej zamożności pańskiej.
Przedtem ożenił się z Gryzeldą Wilamówną, niewiasta rej
w domu wodziła, a choć urodzona na W ołyniu, chowała
się jednak w Niemczech, obyczaj cudzoziemski umiłowała,
249
Aryanką przytem będąc zaw ziętą, herezya wszczepiła
w synów . . .
Stefan posłował nieraz z Kijowskiego, miał zachowanie
u dworu, posiadał miłość Jana Kazimierza, niebacząc na
to , że nie miał szczęścia podobać się jego potężnej mał­
żonce Maryi Ludwice. Podczas wojen szwedzkich, kiedy
Jerzy przebywał w obozie nieprzyjacielskim, on się wówczas
przy boku królewskim znajdował, a po ewakuacyi najezdców z Krakowa, został tu na czele jazdy jako obrońca mia­
sta, o czem już wyżej wzmiankowano. „Po Butlerze generałmajorze, w r. 1660 wziął lejbkompanią g w a rd y i... Król
mu konferował dwa regimenta, jeden rajtaryi, drugi pie­
choty, które mu 40,000 złotych przynosiły.” Było to zadość
uczynienie za ruinę, jakiej uległy dobra jego podczas wojen
kozackich. Po zgonie Jerzego, szlachta mu ofiarowała podkomorstwo kijow skie; Kozacy nawet zgłaszali się do niego,
pamiętni na stosunki z najstarszym Niemieryczem: tak w r.
1661 Wyhowski prowadzi z nim ożywioną korespondencyą,
prosi o uporządkowanie dóbr barskich, o wstawienictwo do
króla. W roku następnym jakiś Piotr Wasylkowski — „puł­
kownik wojska Jego król. mości zaporoskiego, owrucki,"
modli o wsparcie — „jako wygnaniec będąc od Moskwy
i Deymaków ze wszystkiego ubóstwa wyzuty,11 ledwie
zdrowie uniósł w te polskie kraje. I nie bacząc na zaszczy­
ty, dowody zaufania i miłości ogólnej, opuścił on Polskę
w połowie 1663 roku; przypuszczać się godzi, że więcej
może nadzieje emigrantów tułających się po za granicami
Rzeczypospolitej, pociągnęły go na obczyznę, może wreszcie
chciał wykształcić synów w zasadach antitrynitarskich,
może nakoniec szło mu o bezpieczeństwo przyjaciela Stani­
sława Lubienieckiego, zaciętego przeciwnika łacińskiego
obrządku. . .
250
Wyruszył w licznem towarzystwie, zabrał żonę, czte­
rech synów i dzieci obu braci, sieroty, których był opieku­
nem gorliwym a sumiennym. W ładysław starosta owrucki
zostawił tylko córkę M aryannę, pannę piękną i bogatą,
z Czetwertyńskiej urodzoną. Jerzy miał syna Teodora, w y­
rostka w chwili układania paktów hadziackich, i córkę Bar­
barę. Teodor kształcił się w Kisielinie, ale kiedy starszy brat
jego Tomasz, także elew tejże szkoły, podczas gonitwy
w polu — „szyję złam ał,11 jak pisze Niesiecki, wówczas
ojciec trwożny zabrał młodszego do domu, psuł i pieścił na
potęgę, jako jedyną latorośl.
Otóż Stefanowi szło bardzo o pokierowanie Teodorem;
wynosił się jednak spiesznie, dobra więc nietylko swoje ale
i synowca zostawił na łasce podstarościch i komisarzy, a
podkomorzyc należał do majętniejszych ziemian w woje­
wództwie, posiadał bowiem następujące miasteczka: Horoszki, Krajowszczyznę alias Rafałów, Sontawno (?) i Zabryn;
nadto wsie: Czołnów, Sabin, Sołodyr, Kamionkę, Krasnogórę, Ratne, Czarnobyłkę, Suchowolę, Jabłonicę, Czerniawę,
Tomaszów, Domołocz, Chodaki, Baskaki, Kopki, Biełoszyce
i Letesów; nadto za Dnieprem: Kobylaki, Kiszyn, Perewołocznę, Orlin, Nowy Szandar, Bilikowy bród z rzekami
Orelą, Orczykiem, Berestową, Worskłą i brzegiem starego
Borystenu. W lutym 1664 r. dopiero sąd wprowadził kura­
torów do majątku opuszczonego przez niepełnoletniego w ła­
ściciela, a w lipcu tegoż roku Jan Kazimierz wyznaczył
Józefa Karola Niemierycza, z linii olewskiej, stryja Teodora,
opiekunem dóbr Horoszkowskich. Jednocześnie pchnął za
granicę Czetwertyńskiego, by się u Stefana upomniał o sio­
strzenicę Maryannę, ja k mu bowiem doniesiono, stryj ją chce
„nakarmić herezya ary ań sk ą;“ plotkę tę ułożył tylko co
wspomniany Karol Józef, z prawosławnego już wówczas
gorliwy katolik, a uczynił dlatego, że chciał się sam z tą
251
Maryanną ożenić. Nie dopiął zamiaru, Stefan jednak na
pierwsze wezwanie wyprawił pannę do Polski, opatrzył ją
listem do króla, w którym prosił — „aby sejmujące stany
wyznaczyły jej opiekunami: prymasa (Wacława Leszczyń­
skiego), podkanclerza koronnego (J. K. Krasińskiego) i wo­
jewodę czerniechowskiego (Stanisława Kazimierza Bieniewskicgo),“
Niemierycz osiadł w Neudorfie na Szlązku, wstąpił
nawet podobno do służby elektora brandeburskiego jako ge­
nerał ai-tyleryi, z pensyą 20,000 talarów ; dom trzymał otwo­
rem dla Polaków, ale też i nowatorstwo pod jego kwitnęło
strzechą. . .
Teodor, trzeba mu oddać sprawiedliwość, nie mógł się
osiedzieć w tem na pół cudzoziemskiem otoczeniu, po roku
już wrócił do domu, a szlachta kijowska zebrana na sej­
miku w 1665 i\, pomna zasług Jerzego, w instrukcyach da­
nych elektom, poleciła im zaniesienie supliki do króla, by
rozkazał zwrócić Łopienniki podkomorzycowi, jako jego ojcu
jeszcze nadane, a nadto by Stefanowi przebaczył samowolne
jego wydalenie się za granicę. Przebaczenie przyszło z ła ­
twością, „ale Niemierycz z niego korzystać nie chciał, potrze­
bował osobnego przywileju dla istniejącej uchwały przeciw
A ry a n o m ...“ Nie wyrzekł się jeszcze podówczas nowator­
stw a, ale odtąd nie uważano go już za emigranta, owszem,
prędzej za posła Rzeczypospolitej uwierzytelnionego przy
dworze brandeburskim, zlecano mu rozmaite missye dy­
plomatyczne, z których się wywiązywał z wielką gorli­
wością.
W r. 1670 nastąpiła znowu propozycya powrotu —
i znowu z niej nie skorzystał; powrócił dopiero w dziesięć
lat później, po zgonie żony, do ostatniej chwili wiernej do­
ktrynie antitrynitarskiej. . .
252
Zbliżyła się starość, i to sędziwa. . . obejrzał się wkoło
p. Stefan i aż się uląkł samotności, miał wprawdzie czte­
rech synów, ale nie wszyscy poszli po myśli: najstarszy,
Konstanty, zupełnie się wynarodowił, ożenił się z Niemką,
osiadł we W rocławiu, zapomniał nawet mowy ojczystej —
podkomorzy tem się pocieszał, że potomstwa nie mieli. Drugi
z kolei Krzysztof, poszedł po matce, Aryaninem b y ł, fanatyczniejszym od pierwotnych propagatorów Unitaryzmu, zna­
lazł i żonę, równie ja k on gorliwą Socyniankę, mianowicie
pannę Ożarowską, zeszli oni bezpotomnie, do kraju nie wró­
cili : „Król Jan III, dobra ojczyste i macierzyste Krzysztofa
nadał prawem kaduka ojcu jego, Stefanowi Niemieryczowi/
około 1682 r. Trzeci syn z Wilamówny zrodzony, Jerzy,
kształcił się w Hollandyi, tam też wstąpił do wojska, zginął
w jednej z drobnych potyczek, jeszcze w bardzo wczesnym
wieku. Został tylko najmłodszy, W ładysław, przywiązany
do kraju i żądny powrotu do ziemi rodzinnej. Powrócili więc
oba z przestarzałym rodzicem w 1680 r., ale przestarzały
rodzic ożenił się na schyłku żywota z Teresą Opalińską,
a i pani ta była nie młodą ju ż, także wdową po Sieniucie
kasztelanie i staroście szydłowieckim, ehoć to jej nie prze­
szkodziło, po zgonie Stefana po raz trzeci wejść „w akorda
małżeńskie1* z Wojciechem Konstantym Brezą wojewodą
poznańskim. Nowożeniec zamieszkał pierwiastkowo w Ko­
bylinie, powiecie krotoszyńskim, w majątku żony, tutaj wy­
rzekł się błędów aryańskich wraz z synem W ładysławem;
Heleniusz z pewną lubością szukający choćby drobnych wska. zówek, jego przywiązanie do kościoła notuje, że stary no­
wator wpisał się natychmiast do bractwa św. Anny w Ko4 bylinie. Do Czerniechowa przybył dopiero w r. 1681 jako
kasztelan kijowski, w rok potem został wojewodą kijow­
skim, niedługo się potem cieszył tym nowym zaszczytem,
w kilkanaście miesięcy przeniósł się do innego św iata. . .
253
Kości złożył na rodzinnej ziemi, pośród swoich. . . szczę­
śliwszy i pod tym względem od braci, z nich bowiem średni
W ładysław, w Lublinie pochowany, a najstarszy Jerzy, gdzieś
na lewym brzegu Dniepru w wspólnym dole z poległymi
towarzyszami spoczął.
Jedyny syn Stefana — ów najmłodszy, starosta nowosielecki, w r. 1705 komisarz wojsk Jego królewskiej mości,
a w końcu kasztelan połaniecki, rozpoczynał jakby nową
dynastyą, chowaną już w innych zasadach, w innych prze­
konaniach, — miał on trzy córki i siedmiu synów, z nich
tylko trzech zostawiło potomstwo, mianowicie: Karol, Sta­
nisław i August. . . a właśnie gałęż Niemieryczów do dziś
w Sandomierskiem kw itnąca, od tego ostatniego pochodzi.
Jeden z tych siedmiu — „Michał, podstoli czerniechowski, komisarz i sędzia kapturowy województwa kijowskiego,
deputat na trybunał koronny, r. 1736 został Jezuitą i bar­
dzo się pobożnością i cnotliwem życiem odznaczał, czyniąc
Bogu i kościołowi restytueyą za przodków swoich Aryanów.
W dojrzałym wieku znaczny m ajątek, urzęda i znaczenie
wśród obywatelstwa opuścił, dla chwały Boga, dla zakon­
nego życia i posłuszeństwa. Tą drogą świętą poszły w ślad
za nim dwie rodzone siostry: Eleonora i Izabella, które za­
konnicami były w klasztorze Benedyktynek w Jarosławiu.
T ak doskonały był owoc z nawrócenia Niemieryczów ro­
d z in y ..." Słów tych zapożyczamy u Heleniusza — od sie­
bie dodajemy tylko uwagę — że dziwne doprawdy losy
domu będącego przedmiotem niniejszego opow iadania.. . nie
wszyscy bowiem członkowie jego poszli po tej drodze utartej
przez pobożnych ojców... coś tam w głębi piersi zostało z tra- ^
dycyi dawnej, iskierka tliła pod popiołami — i wybuchła przy
pierwszej nadarzonej zręczności, ale nie w formie fanaty­
cznych przekonań, owszem pod postacią niedowiarstwa. . .
gleba wyjałowiała — a i duch czasu znaczył tu niemało...
254
V III-
Kilka rysów na zakończenie...
Nie dopowiedzieliśmy dziejów wszystkich osób biorą­
cych udział w tułactwie Stefana, a do takich należała Maryanna córka W ładysława, i Teodor i Barbara, dzieci Je­
rzego — owego niefortunnego rycerza na zadnieprzańskich
kresach. . .
Barbara wyszła za jednego z Czapliców (Maryana ?),
nie przyjmowała żadnego udziału w sprawach dotyczących
rodziny Niemieryczów.
Brat jej Teodor, dworzanin i ulubieniec Jana Kazimie­
rza a potem Michała Korybuta, wrócił do kraju, jak to już
wyżej wzmiankowaliśmy, w r. 1665, może został łacinnikiem,
pewnie nim nawet zostać musiał, kiedy posiadał łaski Ma­
ryi Ludwiki, bardzo dbałej o szerzenie rzymskiego obrządku.
Osiadł w Horoszkowie, nie bardzo się dobijał o urzęda i za­
szczyty, ale też za to nie bardzo szanował przepisy w kraju
obowiązujące, robił co chciał, co mu bujna fantazya pody­
ktowała . . . Żeby mieć wyobrażenie o samowoli p. Teodora,
dość powiedzieć, że w r. 1682, w przeciągu tylko dni pięciu,
sądy miejscowe po siedmkroć skazały go na banicyą, a po
czterykroć na infamią, miał bo tyle energii, że potrafił
w ciągu tak krótkiego terminu zajechać i zniszczyć dwóch
swoich dzierżawców (Krzętowskiego i Wojnarowskiego), zra­
bować olewskich Karmelitów i urządzić zasadzkę na kre­
wniaka Zabokrzyckiego. Szczególnie zajścia z ostatnim cie­
kawe s ą , ale, by je zrozumieć, wypada tu jeszcze jedną
kobietę wyprowadzić na widownię opowiadania.
Kobietą tą była Helena z Krasickich Niemieryczowa,
córka miecznika przemyskiego a żona Karola Józefa, syna
255
Aleksandra zamordowanego podczas buntów Chmielnickiego.
Uczony Wątróbka w swoim panegiryku nazywa Karola Jó­
zefa znakomitym mężem i dodaje, że był on — „odwagą
i umiejętnością u swoich i postronnych narodów wielu słyn­
n y . ; co do nas, rozpratrując się w żywocie jego, zupełnie
do przeciwnych dochodzimy wniosków. Najprzód odznaczał
się chciwością, a żył na nieszczęście w epoce, kiedy ziemia­
nie osiedli na kresach, tracili a nie zdobywali m ajątki; pra­
gnął więc ożenkiem przysporzyć fortuny, ztąd zabiegi jego
o rękę siostrzenicy Maryanny, córki W ładysław a, a kiedy
ta wyjechała ze swoim stryjem Stefanem za granicę, rozpo­
czął starania u króla, by rozkazał jej wrócić do kraju, gdyż
może się zarazić błędami aryańskiem i... Wróciła wprawdzie
panienka nie zarażona nowatorstwem, ale oddała rękę komu
innemu. Potem narzucił się z opieką i administrował dobrami
Teodora, ale niedługo, rujnował je zawzięcie, i tem zmusił
młodego Niemierycza do powrotu. Z kolei pojął za małżonkę
Helenę Krasicką; Krasiccy sukcedowali fortunę po Maliń­
skich, więc wziął posag niemały, ale żony nie kochał, tra­
ktow ał po brutalsku, tak dalece, że już w lat kilka biedna
kobieta opuściła go, myśląc na seryo o rozwodzie. Tu do­
piero rozpoczyna się jej smutny żyw ot: osiadła w majątku
wuja Malińskiego w Wielicku, ale że do tego majątku miał
jakąś pretensyą Piotr Suchodolski, ożeniony z jej rodzoną
siostrą, więc rozpoczął proces, a zakończył sprawę gwałto­
wnym najazdem. Podczas szturmu wielickiego najazdu, padł
ugodzony kulą brat Heleny, młody Jan Krasicki, wychowaniec Jezuitów przemyślskich : „wyrzucono obnażonego zabi­
tego na dziedziniec, panią (Niemieryczową) bosą, odartą, ze
sługami, których niemiłosiernie bito, wypędzono ze dworu. “
Wygnana, pozbawiona środków do życia, udała się do mę­
ża, ten się opamiętał, odtąd już był względniejszym; w tym
czasie urodził się im syn Eliasz Aleksander (1668). Niedługo
256
jednak zaznawała spokoju, nowe ją spotkało nieszczęście,
oto w r. 1674 czambuł tatarski dotarł do Olewska i zabrał
ją w jassyr z ośmioletnim wyrostkiem. Stroskany Karol
Niemierycz parę lat poświęcił na wyswobodzenie żony i syna
z niewoli; wrócili nareszcie. .. ledwie biedna kobieta ode­
tchnęła pod strzechą rodzinną, aliści już w r. 1681 mąż jej
dostał się w p ę ta ; uwięziony w Moskwie, wrócił ztamtąd
zbiedzony, schorowany i wkrótce życie zakończył, wyznacza­
jąc wdowie i sierocie jedynakowi opiekuna w osobie pana
Dymitra Zahokrzyckiego.
Ostatni także pokrewny Niemieryczów, był mężem Maryanny, córki W ładysława, o którą to się starał Karol Józef
przed dwudziestu laty. Zabokrzyccy pobrali się ze sobą nie
w pierwszej młodości — i on i ona‘po raz wtóry na ślu­
bnym kobiercu staw ali: on wniósł obok chudego posagu
dwoje dzieci swojej drugiej małżonce, ona zaś trzech synów
z pierwszego z Erazmem Hulewiczem spłodzonych małżeń­
stwa ; ale zato sama pani posiadała dośó spory majątek —
jako jedyna sukcesorka po staroście owruckim — mianowi­
cie Noryńsk z kilkunastu wioskami, nadto zastawną dzier­
żawę na części pewnej dóbr Olewskich, podobno jeszcze
przez ojca przekazaną; nie korzystała z niej wszakże, do­
piero p. Dymitr upomniał się o nią. Ów p. Dymitr „na Zabokrzykach podczaszy Wiłkomirski, podwojewodzi generał
województwa kijowskiego,41 człowiek przykry i despotyczny,
zawojował żonę od razu, wymógł na niej, że mu urzędowo
oddała opiekę nad m ajątkiem , a obrawszy czasową rezy­
dencyą pod Olewskiem, zaczął dokuczać kuzynce, spierać
się nieustannie... mało mu tego było, więc podburzył 0 0 .
Karmelitów, którzy zapatrując się na swoich kolegów Jezui­
tów w Owruczu osiadłych, wywiesili sztandar wojującego
kościoła. Ale jeżeli Jezuici mieli racyą, używając zbrojnej
niekiedy interwencyi, dla wydostania nieprawnie zatrado-
257
wanych przez sąsiadów gruntów, to Karmelici nie mieli jej
wcale; było to trochę niepięknie z ich strony, wszystko bo­
wiem zawdzięczali Karolowi Niemieryczowi, mężowi właści­
cielki Olewska: gorliwy wyznawca łacińskiego obrządku,
sprowadził ich tutaj, zbudował kościoł i klasztor, hojnie upo­
sażył, bo oprócz ziemi w miasteczku, nadał wieś Radówkę.
Otóż zakonnicy podburzeni przez Zabokrzyckiego, sporo grun­
tów należących do Niemieryczowej zagarnęli. Biedna wdowa
nie umiała sobie poradzić, syn wyrostek, p. Porembny jeneralny komisarz dóbr, usposobień paeyfikacyjnych, cierpieć
doradzał w milczeniu, ustąpić raczej niźli podnosić rękę na
zakonników. Ale w końcu miarka się przebrała, przeor w i­
dząc, że mu się udaje rozszerzanie własności, na karb dzie­
dziczki Olewska, coraz więcej jej zagartywał. Wówczas to
pani Helena udała się do Teodora z prośbą o opiekę. We­
zwany, staw ił się natychmiast, rozpatrzył się i przekonał,
jak rzeczy stoją, kołatał do Zabokrzyckiego — nadaremnie,
przeorowi zaproponował układy, także nic nie w s k ó ra ł.. .
Rozjątrzony postanowił usunąć mnichów i osadzić przy ko­
ściele proboszcza. Sam uorganizował naprędce potrzebną do
tego siłę zbrojną,, a miał dar dobierać ludzi: najprzód wy­
najmował Kozaków dymirskich, a że płacił dobrze, więc się
stawili na wezwanie, na dworze przytem chował kilku rze­
zimieszków, mianowicie dwóch ziemian — Otwinowskiego
i Malinowskiego, exaryan będących z prawem w rozterce,
popowicza Żerebiła i wywłokę Jakóba Hołowkę. Przy ich
to współudziale nastąpiło w listopadzie 1682 roku oblężenie
klasztoru: „zebrawszy Kozaków i innych swawolnych
ludzi na kilkaset, z samopałami, rusznicami i innym orę­
żem wojennym, na klasztor olewski znienacka n a p a d ł/1
księży wyparował, budynki zajął w posiadanie, a drużynę
zwycięzką rozlokował w kościele... Było z tego powodu
krzyku wiele, wytykano Niemieryczowi bezbożność, aryańO p o w ia d a n ia h is to r y c z n e . T. I I .
17
x *
258
skie nawyknienia wyniesione z dzieciństwa, posypały się
się skargi, a winnych jak zwykle skazano na infamią i banicyą. . . Nie wiele to poskutkowało, bo w marcu nastę­
pnego roku, kiedy dano znać p. Teodorowi, że zakonnicy
wrócili do klasztoru, nowy szturm przypuścił; księża wylę­
kli — „przez pola i rzekę Ubort, już na ten czas do prze­
bycia trudną, wszystkiego w klasztorze sprzętu i w kościele
aparamentu odbiegłszy, uchodzić musieli i nie wiedzieć do­
tąd, kędy się podzieli." Tak brzmiał akt oskarżenia, choć
z dalszego toku sprawy dowiadujemy się, że znaleźli schro­
nienie u Zabokrzyckiego. Akt wyżej poszczególniony nastę­
pnie podaje regestr zrabowanych sprzętów i remanentów;
z niego wnioskować można, że o ile kościołek był ubogi,
o tyle spiżarnia pobożnych ojców dobrze opatrzona, nie bra­
kło nic, co zapewnić może wygodny żywot, biblioteka tylko
mała, liczyła bowiem „87 ksiąg różnych złożonych w skrzy­
ni." Woźny „generał województwa kijowskiego, wołyńskie­
go, bracławskiego i czerniechowskiego, szlachetny Teodor
Trzecieski,“ zjechawszy na miejsce „mając przy sobie ludzi
wiary godnych, urodzonych panów Jana Pojeckiego i Sta­
nisława Kulczyckiego,“ spisał skrupulatnie szkody pobożnym
ojcom wyrządzone.
Trochę wcześniej, bo w lutym tegoż roku urządzono
zasadzkę i na p. Dymitra Zabokrzyckiego; Niemierycz do­
wiedział się, że przeciwnik przybędzie do Noryńska, więc
czekał na drodze, samego podczaszego wprawdzie nie do­
czekał się, ale za to przetrzepał dobrze jego służbę dwor­
ską, stanowiącą jakby awangardę orszaku podróżnika: czte­
rech Kozaków padło na miejscu, kilku dostało się do nie­
woli, reszta ratowała się ucieczką do Olewska, pod opiekę
ks. Karmelitów, ale ich pogoń dosięgła w kościele, gdzie
byli ukryci, i wymordowała do jednego. . .
259
Był to początek wojny długiej, bo kilkołetniej, w któ­
rej strony powaśnione używały nie zawsze godziwej szer­
mierki nietylko szablą ale i piórem. W owej smutnej epoce,
na kresach zdemoralizowanych przez ciągłe napady nieprzy­
jacielskie, rozpasanie doszło do punktu kulminacyjnego, prawo
nie funkcyonowało wcale, w księgach grodzkich zapisywano
skargi dla zwyczaju, a banicya i infamia staw ała się Chle­
bem powszednim, nie ubliżającym i do niczego nie obowią­
zującym aktem. Banita i infamis listy odbierał od króla,
w których była zawarta pochwała i podzięka „za wierne
służby/1 mógł być pewnym łaski, mógł posłować na sejmie,
radzić wspólnie z ojcami ojczyzny o pomyślność kraju. I nie
mogło być inaczej na tej placówce straconej, szczególnie pod
koniec panowania Jana III. Gdyby się ziemianie bawili
w subtelność, wówczas by elektów z pośród siebie wybrać
nie byli w stanie, bo nie mieli herbownyeh nie obłożonych
banicyą, choćby cywilną. Teodor Niemierycz dźwigał ich
po siedm, a jednak' spał spokojnie w Horoszkach, obdzielał
Sobieskiego listami, w których donosił o ruchach kozackich,
otrzymywał serdeczne „responsy“ od Najjaśniejszego Pana,
nadto polecenia rozmaite, a jako jaw ny dowód ufności kró­
lewskiej wciągał je do akt miejscowych.
Ale możeście końca poswarki ciekawi ? . . . niepomyśl­
nie zakończyła się ona dla Zabokrzyckiego, przegrał sprawę
nie w grodzie, ale u siebie w domu, a to dlatego, że do
grodu zaskarżył Teodora i Karolowę Niemieryczów, nietylko
we własnem imieniu, ale i w imieniu swej żony, także jak
wiemy Niemieryczówny, bardzo do rodziny przywiązanej. . .
A rodzina ta miała rankor do krewniaczki, ze zgorszeniem
odzywano się o waśni między tak bliskimi, doszło to do
podczaszyny, wymówiła mężowi, że nadużył jej zaufania...
mąż się oburzył, ofuknął niegrzecznie kobietę, więc go opu­
ściła natychmiast i udała się pod opiekę podkomorzyca
17*
260
T e o d o ra ... Temu w to graj! Odwołał natychmiast. Zabokrzyckiemu prawo administrowania majątkami żony, tem
więc samem i sprawa upadła, a panią Maryannę namówio­
no, by rozpoczęła proces rozwodowy; w lipcu 1684 roku
rzeczy zasły tak daleko, że się sam król wdać musiał, wy­
mówił Niemieryczowi, że waśni małżonków. Nie będziemy
powtarzać szczegółów tego zatargu, dość, że po upływie
półtorarocznym pozorna nastąpiła zgoda. Zabokrzyccy przy­
rzekli, że żadnych pretensyj nie będą wznawiać przeciw so­
bie, zjechali się w Olewsku u Karolowej Niemieryczowej
i po solennych przeprosinach, udali się na mieszkanie do
N oryńska; a Jan III, jak przedtem nawoływał do zgody,
tak teraz „z wielkiem ukontentowaniem,41 osobną odezwą
usankcyonował ją w końcu grudnia 1685 r. Nowe wszakże
poswarki wybuchły już po upływie roku, Maryanna opuściła
męża na zawsze, osiadła we Lwowie i tam przeprowadziła
sprawę rozwodową; mąż zaś mszcząc się, ciągle ją skarżył
przed sądami, zarzucając jej nawet kradzież kosztowności
a w końcu współudział w najazdach uskutecznionych
z Teodorem na zamek kołtowski i włości Zabokrzyki i Bond a r y . . . . ale ludzie znający dobrze kobietę nie wierzyli
temu.
Karmelici olewscy zaspokojeni, wrócili do swoich obo­
wiązków, przestrzegając pilnie sprawiedliwości, tem bardziej,
że syn dziedziczki Olewska, Aleksander, wyrósł na słusznego
młodzieńca, więc matka miała w nim obrońcę i opiekuna.
A i Maryanna Zabokrzycka znalazła go w panu Zawadzkim,
z którym po raz trzeci stanęła na ślubnym kobiercu.
Teodor po dawnemu pędził życie jałowe w poswarkach z sąsiadami, nie szkodziły mu one wszakże w opinii
publicznej: w r. 1688 został łowczym, wkrótce potem sta­
rostą tarnogrodzkim. . . a musiał mieć głos w Kijowskiem,
kiedy mógł w niem przewodzić, utworzył nawet dość silne
261
stronnictwo: związał się z Maryanem Cżaplicem podkomo­
rzym kijowskim, z Samuelem Woroniczem i Adamem Olizarem Wołczkiewiczem podczaszym owruckim; wodzili rej na
sejmikach, trzęśli całem województwem. Z tego powodu
szlachta w r. 1688 zaniesła przeciw nim protest energiczny;
w proteście były następujące zarzuty: „że w sposób niewła­
ściwy publikują uniwersały królewskie co do terminów sej­
mików, i zapraszają na nie tylko swoich stronników; wsku­
tek tego zagarnęli pewną część summy, przysłanej z Mo­
skiewskiego Carstwa, jako indemnizacyą ziemianom należną
za majątki położone na lewym brzegu Dniepru; obłudnie
wypraszają u króla przywileje na dobra należące do dyzunickiego duchowieństwa; nie bacząc na spokojność panującą
w kraju, nie chcą przenieść sejmików z Włodzimierza wo­
łyńskiego w granice województwa; wreszcie bywają wybie­
rani na posłów do sejmu. “ Było wt e m trochę praw dy: Teo­
dor, jak już wiemy, za majątki odpadłe do Ukrainy lewo
brzeżnej, dość znaczną summę, bo wynoszącą 34,000 zł. w y­
dzielił sobie samowolnie.
Ożeniony był podkomorzyc z Aleksandrą Żytkiewiczówną, która primo voto ślubowała wierność Borzęckiemu;
miał z nią dwie córki: starsza wyszła za Trębińskiego,
młodsza za Bohusza. . . Majątki w nieświetnym zostawił
sta n ie ; mamy przed sobą inwentarz schedy przeznaczonej
dla Bohuszowej, zaraz po zgonie łowczego (1700 r.) sporzą­
dzony. .. jakaż straszna dezolacya! Jako dowód podajemy
go tu w streszczeniu: Horoszki — „puste, chłopa żadnego
nie masz,“ Sołodyry — 13 poddanych, Colnowa — 2, Seleńszczyzna — 3, Hreczany — 7, Stawiszcze Ostrów — 5,
Skołobowce — 4, Czerniawka — 2, Baskaki — 14. Dochód
roczny w pańszczyźnie i w dani od tych 50 km ieci, z do­
datkiem arendy, obliczony na 1559 zł. 24 g r.; kiedy przed
trzydziestą laty w owym kluczu z miasteczka i 8 wiosek
262
złożonym liczono 490 osadców, a dochód reprezentował po­
kaźną summę 9,750 złotych.
Z linii rozrodzonego domu Niemieryczów czerniechowskich, zostali tylko wnukowie Stefana wojewody kijowskiegu, a synowie kasztelana połanieckiego — Karol chorąży
wiski, stolnik owrucki, wreszcie oboźny W. X. Litewskiego,
w ładał Czerniechowem, a nabył i Horoszki w roku 1748,
w tym bowiem czasie skarży się o zabrane działa z zamku
przez wojska rossyjskie. Wnukiem Karola był ów głośny
Henryk Niemierycz, ale tak głośny, że każdy z piszących
0 życiu społecznem w Kijowskiem w drugiej połowie prze­
szłego wieku, mimowoli musi potrącić o smutne przygody
jego żywota. I rozmodlony Heleniusz, i rozpustny Ochocki,
1 wstrętliwie szczery Michałowski, jednakowo historya tę
opowiadają, więc już dla uzupełnienia dziejów rodziny, po­
wtórzymy ją tu w streszczeniu. W aktach spotykamy wzmian­
kę o Henryku na Czerniechowie Niemieryczu raz tylko, mia­
nowicie pod r. 1775, z powodu darowizny, brzmiącą ja k
następuje: „Daję te moje prawo Wasylowi Prokopczykowi,
potwierdzając dawniej onemu dane, aby tak grunt po zbie­
głym Petru Bednarzu, tudzież chałupę na zawsze trzymał,
zakazując, aby nikt do tego gruntu z poddanych Trokowickich i Nekraszowskich nie interesował się. Które to prawo
jemu i synowi służyć będzie.“ Podpisany Henryk Niemierycz
C. A. J. K. M. Bardzo to pięknie świadczy o usposobieniach
młodego dziedzica czerniechowskiego w epoce, kiedy o swo­
bodach kmiecych nie śniło się właścicielom ziemskim państw
ościennych. Miał wszakże przykład w rodzicu; oto bowiem
ojciec jego Bonawentura Niemierycz w r. 1757 nadał wło­
ścianinowi na wieczne czasy uroczysko „na Ostro wiu,“ z wa­
263
runkiem, 'by składał w dani belec miodu do zamku rok ro­
cznie; podatek niewielki, kiedy zważymy, że ów belec przedawano zwykle po pięć złotych.
Ale i rodzina Niemieryczów nie stanowiła pod tym
względem wyjątku na kresach; przeciwnie, spotykamy w prowincyach ukrainnych w ubiegłem stuleciu nie mało posia­
daczy, obdarowujących swoich poddanych mniejszym albo
większym ziemi obszarem, bez żadnej pretensyi do jakiegobądż czynszu. Prym między nimi trzyma ks. Franciszek
Ksawery Lubomirski, miał on ziemi poddostatkiem, ale też
i donacyi rozsypał przeszło kilkaset hojną ręką; naśladowali
go pod tym względem ks. Józef i ks. Aleksander, jak zno­
wu dorównali w hojności Antoni Jabłonowski, Sanguszko
wojewoda wołyński. Po nich zaraz i d ą : Franciszek, Kaje­
tan i Jan Amor Tarnowscy, Mikołaj Sudymontowicz Czeczel
starosta hajsyński, Ignacy Świdziński starosta lityński, Kon­
stanty Olizar starosta siennicki, Józef Ossoliński starosta
chmielnicki, ks. Albrecht i Mateusz Radziwiłłowie, Chodkie­
wicz, Fr. Salezy Potocki, Morawski, Stanisław Sługocki,
Franciszek Młodecki, Łukasz Strutyński, Jerzy Tyszkiewicz,
Wojciech Zagorowski, Tarczewski, Szymanowski i wielu in­
n y c h . . . Mimowoli odbiegliśmy od przedmiotu, ale tak czę­
sto słyszymy zarzuty o ciemiężeniu kmieci, że dowody oba­
lające te zarzuty, uważamy za obowiązek przytaczać, ilekroć
się po temu nadarzy sposobność. ..
Tembardziej, że rzuca to pewne światło i na akt da­
rowizny Henryka Niemierycza, spycha go z wyjątkowego
stanowiska, choć nie umniejsza zasługi.
Z podpisu na akcie darowizny dowiadujemy się, że
był adjutantem Jego Królewskiej Mości; czczy to wprawdzie
tytuł, zawsze atoli dowodzi, że p. Henryk ocierał się u dwo­
ru, znany był królowi. Widać, że w nim wrodzona Niemie­
ryczów żyłka do podróżowania rozwinięta była. Przodkowie
264
jego gnani potrzebą zbadania Ary a nizm u, często wychylali
się za krańce starej Rzeczypospolitej, przynosili wprawdzie
ztamtąd sekciarstwo, ale przynosili także i sporo światła.
Czy tego światła szukał nad Sekwaną Henryk Niemierycz,
nie wiemy, dość, że przywiózł ze sobą niewiarę, a że je ­
dnocześnie nabrał i poloru zewnętrznego, miał dużo dowcipu
i powierzchowność sympatyczną a pociągającą, więc mógł
być niebezpiecznym krzewicielem „libertynizmu“ pośród
swoich kijowskich sąsiadów, w tradycyi przechowujących
wspomnienie o doktrynach antitrynitarskich, a jednocześnie
przyzwyczajonych widzieć w rodzie Niemieryczów wyobrazicieli nowatorstwa, jakby jego reprezentantów. . .
Ale opowiedzmy zdarzenie, w którem się ta niewiara
uwydatniła. Na odpuście w Krupem czy Krupie, miasteczku
na Wołyniu położonem a należącem do Czetwertyńskich, p.
Henryk dokazywał niemało: kobietom podczas nabożeństwa,
naturalnie znajomym, opowiadał półgłosem historyjki niearcyprzyzwoite, bo obrazę przybytku pańskiego mające na
celu. W końcu, bez poprzedniej spowiedzi, przystąpił do
Komunii, i wyjąwszy z ust komunikant, przyniósł w książce
do dziedziczki miasteczka i wobec kilku pań miał go na
stół rzucić. Tak utrzymuje Michałowski; Ochocki zaś dowo­
dzi, że w kościele pokazywał go niewiastom, żartując z ich
pobożności, o czem dowiedziawszy się szlachta mało go nie
rozsiekała, i tylko ucieczce zawdzięczał swoje ocalenie. Oto
sam fakt, krótko a treściwie opowiedziany. Miał 011 miejsce
w połowie 1785 roku. Oburzenie było wielkie ale chwilowe,
oburzeniem zamanifestowała szlachta, że nie podziela prze­
konań Niemierycza — nic nadto.
Wieść jednak o wypadku rozbiegła się po okolicy,
znalazł się człowiek, który przeciw niemu z całą energią
zaprotestował, poruszył sądy, zmusił duchowieństwo do w y­
stąpienia, i nie bacząc na stawiane zawady, doprowadził
265
proces do końca, dowiódł świętokradztwa i wyrok surowy
na winowajcę u z y s k a ł... Człowiekiem tym był p. Jerzy
Falkowski skarbnik łucki, rodem z Litwy — „naprzód sam,
potem z synem Erazmem, a na ostatnim terminie urodzony
Feliks Dziufura przybył także jako delator.“ Starzec krzą­
ta ł się gorączkowo, uwagi sąsiadów, że podnosi rękę na
możnego pana, podwajały w nim energią: 17 grudnia 1785
roku w ystąpił z manifestem w grodzie łuckim „przeciwko
wszystkim generaliter religii katolickiej odstępcom, czytują­
cym Woltera, opuszczającym obowiązki, wzgardzającym staremi obyczajami4* i t. d. 1 stycznia 1786 wystosował odezwę
do ks. Czartoryskiego starosty łuckiego, a w niej — „mu
w yrzuca, że sąd grodzki jest nieczynny, z osób mało po­
wagi mających złożony;44 7 stycznia, drugi list zapraszający
starostę, by zjechał na „sądy extraordynaryjne i straszny
kryminał sam sądził.44 W nowym manifeście 13 stycznia ofia­
ruje skarbnik życie i fortunę na obronę wiary — „z dodat­
kiem, że jako delator, mając prawo do pewnej części w for­
tunie obżałowanego, od takowej pretensyi odstępuje i zrzeka
się jej zupełnie.44 Na początku lutego (6) wyprowadził
sprawę przed sądy konsystorskie, a te wydały wyrok uzna­
jący Niemierycza „apostatą, bluźniercą, godnym największej
kary; zacytowano tu prawa duchowne i świeckie, dekreta
koncyliów, a po wymiar sprawiedliwości odesłano do sądów
cywilnych.44
Skarbnik się uspokoił, zrobił swoje i wycofał się
z szranków, sądy cywilne nie myślały wcale o prześlado­
waniu Niemierycza, jednak wielka trwoga padła na czło­
wieka, przez Niemcy dostał się do Hollandyi, zaciągnął się
do marynarki, we dwadzieścia lat (1806) wrócił jako poru­
cznik, zawsze ten sam , niedowiarek, a nadto jeszcze nało­
gowo oddający się opilstwu. Majątku nie posiadał , dobra
Czerniechowskie rozszarpali kredytorowie, więc rozpoczął
266
tułaczkę od znajomych do znajomych, choć miał krewnych,
którzyby go z chęcią przytulili u siebie... Umarł podczas
jednej z takich wędrówek około 1810 r., według Heleniusza, w Porycku pod gościnną strzechą Tadeusza Czackiego...
Na tem urywamy opowieść, pominęliśmy w niej nie
J e d n ą zasługę, niejedno dziwactwo, niejedną niedolę i po­
święcenie. .. Ród ten zajął wydatne stanowisko w dziejach
nowatorstwa, a po jego upadku, zeszedł z areny, utonął
w szeregach ziemian, powszednią już odtąd płynąc koleją,
może z żalem w piersi, z tradycyą dawnej świetności i da­
wnych przekonań... I owi Aryan sfanatyzowąnych potom­
kowie przywdziali szaty kapłańskie, córki swoje stroili
w sukienki zakonne, .wznosili świątynie katolickie, jakby
chcąc zatrzeć ślady na manowcach, po których ich ojcowie
kroczyli. A zawsze od początku do końca byli oni wiernymi
synami Rzeczypospolitej, która im nie macoszyną ręką za
tę synowską miłość płaciła.
2 stycznia 1881. Kamieniec.
ZR ODŁ A.
DO RO ZD ZIA ŁU I.
A k ty o proischożdenii szlacheckich rodow.
T . IV , s tr. 35
do 49.
Opis aktowej knihi Kijów . C entr. A rch. N. 8, s tr. 5, 24,
25, 26, 3 2, 33, 48, 51, 5 6 / 5 8 , 59, 64 i 65.
Opis aktowoj knihi K. C. A rch. N. 9, s tr . 13, 15.
Opis aktowoj knihi K . C. A rch. N. 12, s tr. 29.
Je rlic z , Latopisiec. T . I , s tr. 81.
H eleniusz, Wspomnienia lat minionych. K raków 1876. T.
I, s tr. 3 1 9 — 363. W yczerpująca m onografia o N iem ieryczach.
Summaryusz dokumentóip do dóbr klucza Norzyńskiego na­
leżących , 0 archiwum J W . Antoniego Grocholskiego itd ., in fol.
z 11 ark u szy , od 1583 do 1805 roku doprowadzony. (Ze zbio­
ró w p. M ichała Zieleniew skiego).
DO R O ZD ZIA ŁU I I.
A kty o kozakach (1500 — 1648). K ijów 1863, str. 1 5 4 — 187.
Postanowienia dworianskich prowincyonalnych sejmów Jugozapadnoj Rossii. Część I I , T . I, 1861, s tr. 117.
Opis aktowoj knihi K. C. A rch. N. 9, str. 11, 21, 23,
2 4 / 2 6 , 30 i 35.
Opis aktowoj knihi K . C. A rch. N. 12, str. 14, 18, 26, 30.
Opis aktowoj knihi. K . C. A rch. N. 14, s tr. 12 i 14.
DO RO ZD Z IA Ł U I II .
Czacki, O litewskich i polskich prawach. W arszaw a 1800.
T. I, str. 302 — 304.
268
B andtkie, Historya drukarń. K raków 1826. T. I I, s tr. 104
do 126.
K rzyżanow ski, Daicna P ohka. W a rszaw a 1844, s tr. 324
do 354.
Relacye nuncyuszów apostolskich o Polsce. B erlin 1869.
T. I , s tr. 186 i dalsze.
Łukaszew icz, Historya szkół. P oznań 1849, s tr. 361.
DO RO ZD ZIA ŁU IV .
Pam iatniki izdawajemyje wremiennoju kommissieju dla razbora drewnich aktów. K ijów 1846. T-. I, część I, str. 12.
Postanowlenta dworianskich prowincyonalnych sejmów Jugozapadnoj Rossii. K ijów 1861, Str. 457.
Opis aktowoj knihi N . 16, s tr. 3, 4, 5, 6 i 22.
Opis aktowoj knihi N. 19, s tr. 7, 28 i 30.
Opis aktowoj knihi N. 20, s tr. 10 i 19.
K rzyżanow sk i, Dawna Polska. W arszaw a 1844, s tr. 329
do 339.
Je rlic z , Latopisiec. T . I, str. 45 i 69.
N iesiecki, T . V I, str. 552.
M ichałowski, Księga pamiętnic&a. K raków 1864, s tr. 326
i 338.
H eleniusz, Wspomnienia lat minionych. T . I. s tr. 328 i 330.
DO RO ZD ZIA ŁU V.
W ieliczko, Letopiś sobytii w Jugo-zapadnoj Rossii w X V I I
wiekie. Kijów 1848. T. I , str. 277 i 300.
Postanowienia dworianskich prowincyonalnych sejmów Jugozapadnoj Rossii. Kijów 1861. Część I I, T . I , str. 3 4 8 — 369,
423 i 457.
Opis aktowoj knihi N. 20, Str. 8 ; N. 19, str. 5, 11, 14,
39 i 40.
Je rlic z , Latopisiec. T . I, s tr. 109, 113, 118, 181.
Historya panowania Jana Kazim ierza. P ozn ań 1840, s tr.
317 i 349.
269
DO ROZDZIAŁU VI.
Pamiatniki izdawajemyje wremiennoju kommissieju dla razbora drewnich aktów. K ijów 1852. T . I I I , część I I , s tr. 148,
194, 207, 229, 283, 295 i 330.
W ieliczko, Letopiś. T. I, s tr. 300, 392 i 397.
Yolumina Legum (-wydanie O hryzki). T . IV , s tr. 296 i 285.
Je rlicz , Latopisiec. T . II, str. 6 i 31.
DO RO ZD ZIA ŁU V II.
Pam iatniki ifdawajemyje wremiennoju kommissieju dla razbora drewnich aktów. T . I I I , część I I I , s tr. 14 0 — 144 i 247.
Volumina Legum (w ydanie O hryzki). T. IV , s tr. 238, 272,
389 i 947.
K rzyżanow ski, Dawna Polska. W arsza w a 1844, s tr. 357.
H eleniusz, Wspomnienia lat minionych. K raków 1876. T . I,
s tr. 331 — 338.
B andtkie, Dziejenarodupolskiego.W roći&wlSSb.T. I I , s t r . l 67.
Opis aktowoj knihi. N. 21, s tr. 4, 8 i 11.
DO RO ZD ZIA ŁU V III.
Ochocki, Pamiętniki. W ilno 1857. Tom I, roz. X IV , s tr.
1 2 0 — 129.
M ichałowski, Pamiętniki. W a rszaw a 1857, str. 11, 72.
H eleniusz, Wspomnienia lat minionych. K raków 1876. T. I,
str. 324 i 3 5 3 — 363.
A kty o hajdamakach (1 7 0 0 — 1768). K ijów 1876. Część I II ,
T. I II , s tr . 291.
A kty o kozakach (1 6 7 9 — 1768). K ijów 1868. Część I I I ,
T . I I , s tr. 16, 22 i 29.
A kty oh ekonomiczeskich i juridiczeskich odnoszeniach krestian iv X V I I I wiekie (1 7 0 0 — 1799). K ijów 1870. Część V I,
T . II, s tr. 3, 98, 177.
Opis aktowoj knihi K . C. A rch. N. 2, s tr. 8, 9, 11, 13, 17.
Opis aktowoj knihi K . C. A rch. N. 3, str. 53.
SPIS RZECZY.
T ro n książęcy za kobietę...................................
1
J a k się żyło na kresach ukrainnych przed in k u rsy ą kozacką.
59
Jed en z w ielu........................................................................................111
Gospodarstw o naszych prababek.
.
.
.
.
.
.
.
.
149
N iem ierycze..................................... ....................................................... 181
Biblioteka Śląska w Katowicach
ID :0030001533655
II 640015

Podobne dokumenty