V, IV
Transkrypt
V, IV
8P0W1IOI11JI HISTORYCZKĘ. D r. A N TO N I J. ADASIAHISTORYEH SERYA TRZECIA. V, TOM IV , XX. TREŚĆ: eftcm 'P'i-^2-0 &a lio&ie-fcg. — cfra$i Ą io & a c & ty . — <$ede-n &y£o 'na 'hz&sacłt wfazai-nwycU *> w iz -iw * — ^ o o p o S a ^ -tw o ■na-y&ych 5/ WARSZAWA. KTalrład G-ebetłinoi-a 1882. i "VS7"olffa. «% r dSKU . . . - , Kraków. — Druk Wl. L. Anczyca i Spółki. » , TRON KSIĄŻĘCY ZA KOBIETĘ, opowiadanie z XVI wieku. O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e . T . I I . l I. Granicznicy i granica. Odrębne cechy nosiły kresy multańskie w drugiej po łowie XVI stulecia. Nieludno tu było — jednak gwarno: prace kolonizacyjne; nie bacząc na przeszkody zewnątrz sta wiane, szły dalej; posłannictwo pługa nie ustawało. Ziemia nie wytrwali posuwali się ku południo-wschodowi, obowiąz kiem i poświęceniem gnani w step bezludny. Nie stało się jeszcze podówczas m odą, a bardziej spekulacyą, osiedlać pustkowi, zasiewać wioskami i futorami zagarnionych płasz czyzn. Obrona granic jasno stała wypisana na sztandarze hufców ziemiańskich. I nie mogło być inaczej: polityka Turcyi uwydatniła się w tym półwiekowym okresie, rzekomo dobrze względem Polski usposobiona; ciągle wszakże przeciw niej słabych a drapieżnych swoich podburzała lenników. Ztąd na wyżej rzeczoną dobę najdotkliwsze przypadały n apady: liczono bowiem sześć większych czambułów (w 1566, 1567, dwa w 1575, w 1582 i w 1589). Co do strat, były one w XVI stuleciu najogromniejsze: według relacyi Brzyskiego w 1567 rachowano 6,078 „ludzi pospolitych1* do niewoli wziętych, 1* 4 351 wsi spustoszonych, 114 pasiek, 1,808 stogów zboża, a bydła rozmaitego przeszło 250,000 sztuk. Jeszcze straszliw szy był drugi pogrom w 1575, po ucieczce Henryka Walezego; rabusie plondrowali wzdłuż kresów multańskich przeszło dwa miesiące jeszcze (wrzesień i październik). Oto jak tę smutną chwilę maluje Stryjkowski: „Okrom pobitych sta rych ludzi i małych dziatek, ludzi chrześciańskich 55,340 wywiedli w niewolę, a koni i klacz 150,000, bydła roga tego 500,000, owiec 200,000, oprócz innych łupów — szat, złota, srebra, skarbów, także rozmaitych statków domowy eh. “ „Podczas napadu w 1582 r. wiele domów szlacheckich, mówi Bielski, pobrali. “ Straty więc, ja k widzimy, były olbrzymie, a jednak nie wstrzymywało to ziemian; niebezpieczeństwo podwajało w nich żądzę osadnictwa, z pieśnią wesołą dążyli na zagro żone stanowisko. Szczęśliwe i błogie rządy dwóch Zygmun tów, stanowiące złotą w dziejach naszych epokę, wydawały obfite owoce. Rzeczpospolita słynęła z bogactw. Relacye cudzoziemców mogą nawet za świadectwo posłużyć. Bernardo Bongiovani biskup kameryński, opisujący w 1560 r. dwór Zygmunta Augusta, dziwi się przepychowi, jaki tu zastał ; stajnia królewska liczyła 2,000 koni, zbrojownia zawierała kosztowne zabytki, a jedna zbroja przedziwnej roboty, od znaczająca się kunsztowną rzeźbą, miała wartości 6,000 szkudów; wielebny prałat cenił odzież królewską na 80,000 szkudów złotych, klejnoty na 1,130,000 szkudów. Srebra, oprócz używanego na dworze, liczono w skarbcu 15,000 funtów: „Wi działem, woła Włoch rozentuzyazmowany, tyle klejnotów, ile w jednem miejscu zgromadzonych znaleźć nie spodziewałem się, z któremi weneckie i papiezkie nie mogą iść w porównanie./1 Bogaty był król, bogaci byli panowie, dostatek wielki i w średnim stanie; przy ofiarności więc rycerstw a, rychło się wszelkie szczerby zapełniały. 5 Rabusie; czy byli to „przebiegli Tatarowie,“ czy też „zdradliwa Wółosza,“ długo nie popasali w pogranicznych polskich prowincyach — odpór im bowiem dawali wojownicy nasi. Dość powiedzieć, że w tej epoce przypadało hetmaństwo w. kor. Mikołaja Sieniawskiego, Jerzego Jazłowieckiego. Mikołaja Mieleckiego i Jana Zamojskiego; dość po wiedzieć, że i hetmaństwo polne, niedawno powołane do bytu (od 1539), znaczyło niemało na kresach; a tenże nie zliczony poczet rotmistrzów, z hufcami husaryi, petyhorców i Czeremisów gotowych na każde w ezw anie; a owiż staro stowie kamienieccy i lwowscy, bitni i butni, a czujni i na każdy rozruch nieprzyjacielski dający posłuch nieustanny. Pod takiemi auspicyami lud śmiało krajał żyzne płasz czyzny, a drobiazg szlachecki, rozmiłowany w pracach rol nych, przepadający za rzemiosłem rycerskiem, kroczył na przód, nęcony czarem niebezpieczeństw i przygód najróżnoliczniej szych. To też nie należy się dziwić temu, że Niesiecki podaje w tem półwieczu, przeszło sześćdziesiąt rodzin, do uprzywi lejowanego należących stanu, osiadłych na kx-esach; wszystko to byli ubodzy ziemianie, jedni zagospodarowywali się na darowiznach królewskich, inni na wioskach należących do wygasających domów, co przy nieoględnem szafowaniu, bar dzo często się u nas zdarzało. Zeszli wówczas z w idow ni: Ryńscy, Świerszczowie, Buczaccy, Czuryłowię, Maleszyccy, Chodorowscy, Jarmolińscy, Papiezcy; jeszcze inni przybysze nabywali spuścizny po Kmitach, Odrowążach, Firlejach, w y cofujących się wskutek nieprzewidzianych wypadków z po cztu ograniczników." Nowi kolonizatorowie, przy dobrej woli, o lada jakim grosza zapasie i odwadze rycerskiej, roz szerzali rychło granice swoich posiadłości; dość tu wspo mnieć Zborowskich, Tarłów, Tarnowskich, Sienieńskich, a przedewszystkiem Mieleckich, Jazłowieckicli, Herburtów 6 i Sieniawskich. Zasługa ostatnich czterech rodów, tu u nas, w XVI stuleciu, takaż sama, jak w dobie następującego po niem półwieku Koniecpolskich, Potockich i Kalinowskich. I ci i tamci nawoływali do zaludnienia, sami świecąc przykładem i zachętą dla drugich. Herburtowie naprzykład zamek w „Podkamyenczu“ przeistoczyli na miasteczko Podkam ień; a na pamiątkę Felsztyna należącego do nich w zie mi Przemyskiej, założoną na Podolu osadę także Felsztynem nazwali. Sieniawscy chcąc uczcić gniazdo rodu, Sieniawę nad Sanem, kiedy przyszli do znacznej fortuny, z „Brzezian“ (Brzeżany), Złoczowa, Pomorzan, Oleska posuwając się wzdłuż linii granicznej, nabyli Balin i Międzybórz w ziemi Kamie nieckiej położone, i ku pamięci potomków na nizinach po dolskich wznieśli osadę Starą Sieniawą nazwaną, bo stary hetman był jej założycielem. Tuż obok stanął Mikołajów, także od imienia tegoż hetmana; na ostatniej zaś, najbar dziej ku pustkom ukrainnym wysuniętej placówce — Gra nów, bo tak się ich nazywali przodkowie. Toż i Mielecki dużo pięknych włości na Rusi posiadał; jedna z nich zwała się Uściem, bo rozsiedli się tam kędy rzeka Knehenia wpada do Dniestru; z czasem zaczął nabywać uroczyska położone na południu od Kamieńca, i tutaj — na samych kresach, jakby na urągowisko wołoskiemu szlakowi, tuż przebiega jącemu, osiedlił kilkadziesiąt rodzin włościańskich, osadę nazwał także Uściem, bo u jej stóp Smotrycz rzuca się w starego Tyrasu objęcia. I mamy dotąd dwa Felsztyny, dwie Sieniawy, dwa Uścia —= i dużo innych wiosek, za wdzięczających tożsamość nazwy okolicznościom wyżej poszczególnionym. Otóż nowi kolonizatorowie dźwigali zadanie nielada; dążeniem ich było, gęstą siecią wiosek i przysiółków osadzić granicę, ale osadzić tak, żeby w wypadku niebezpieczeństwa, mogły one sobie wzajem podać rękę pomocy, siłą zaimpo 7 nować rozbójniczym hordom. Ale że w chatach wieśniaczych, w domkach pod słomianą strzechą, trudno się oprzeć nawale, więc pośród nowo powstałego sioła wznosił się dwór obron ny — zameczek o ścianach kamiennych, ogrodzeniu skarpami podpartem, zwodzonych mostach, wałach i nasypiskach zie mnych , a gdzie woda się znalazła, tam i wody użyto dla utrudnienia przystępu nieprzyjacielowi. Takich zbrojnych placówek siła u nas powstało w XVI stuleciu; nie chowały się one w jarach, nie rościły pretensyi do znaczenia niezwy ciężonych warowni, odpowiadały zadaniu — a to było do raźne, czasowe. Ustawione na wysokich pagórkach, impono w ały okolicy; z wieży strażniczej takiego posterunku obej rzeć mogłeś kaw ał św iata, i to dziwnie pięknego świata. Dziś, po trzech w iekach, niewiele zostało z tych czasów pamiątek; a jednak i te resztki świadczą o wysokiem po czuciu -piękna, jakiem się nasi odznaczali przodkowie. Weźmy choćby Czarnokozińce dla przykładu. Na olbrzymiem wzgó rzu widnieją czarne mury, niegdyś biskupów kamienieckich schronienie; sążniowe ściany z szarego piaskowca, nad urwi stym jarem, otulone dzikiego bluszczu uściskiem — i teraz grozą przejmują. Z wydrążeń, kędy były wprawione małe okienka, a może paszcze wyglądały arm atnie, widzisz całą nadzbruczańską kotlinę, cudownem odznaczającą się położe niem: rzeka wybiega jakby z pod stóp twoich; nad nią gę ste osiadły wioski we wdzięcznej drzew zieleni ukryte; na lewo łańcuch gór — odpryski Miodoborów; na prawo bie gnie płaszczyzna złotym kłosem wszelakich zbóż strojna; na krańcu zaś, kędy oko zasięgnie, rąbek ciemny — to lasy, dziś już przetrzebione, a dawniej we wspaniałe puszcze roz rosłe . . . Tchnij w te mury życie, w poważnych komnatach , rozporządkuj wszystko, jak było przed wiekami, a potem nie będziesz się dziw ił, że ów przyjaciel Batorego biskup .Biało brzeski, tak piękne m ow y powitalne mógł wśród tego 8 zacisza układać; że inny pasterz kamieniecki, ks. Piasecki, tutaj rozpoczął opowieść dziejową „ Chronica g e s t o r u m która tyle zarzutów, a razem tyle pochwał zjednała u współcze snych, która czyta się jak najciekawsza gawęda, choć o po ważnych rzeczach traktuje. Ziemianie, ku obronie własnej, trzymali w zameczkach roty zaciężne i poczty zbrojne, od kilkudziesięciu do kilku set ludzi. Sieniąwski w Międzyborzu 1,000 piechoty miał na zawołanie; starosta żygwulski Stanisław Stadnicki, ów „djabeł łańcucki/1 zawsze przy boku swoim liczył nieodstępnych 400 husarzów, 400 infanteryi i 200 kozaków, których, jak sam powiadał — „płacił z ubogiego mienia, krwią rodziców swych nabytego." Buczaccy liczne nadworne utrzymywali chorągwie. Ale okrom tego — ludzie zamiłowani w rzemio śle wojennem, spływali na czele drobnych oddziałów z głę bin kraju, by straż pełnić graniczną; ze skromnym tytułem rotmistrzów, przebiegali płaszczyzny kresowe, nadsłuchując pilnie, kędy niebezpieczeństwo zagraża ziemi rodzinnej. . . Niedawni osadnicy chętnie przyjmowali pod gościnną strze chę owych rycerskich przybyszów, pomni, że pod ich osłoną bezpiecznie będą mogli około roli pracować. Wojewoda ru ski i podolski^ kasztelanowie lwowski; halicki i kamieniecki, nadto starostowie tych grodów — to także naturalni obrońcy Rzeczypospolitej od ściany multańskiej; tytuł w owej epoce nie był czczym zaszczytem, obowiązywał on do opieki nad mieszkańcami. Otóż w wypadku trwogi rotmistrze owi łą czyli się z opiekunami przez strony wyznaczonymi. . . Rotmistrzowanie weszło w zwyczaj przy Zygmuncie I, a za rządów syna jego rozrosło się do olbrzymich rozmia rów. W r. 1515 rotmistrzuje jeden tylko Tworowski; w r. 1529 Sieniawski i Latalski. Dowódzcy takich partyzanckich oddziałów, pierwsi rzucają się pod Oczaków, do gniazd białogrodzkich Tatarów wędrują; a już około 1570 r., w woj 9 nie z W ołoszą, pełno podobnych występuje rotmistrzów. Tak Jakób Jordan z Krakowskiego, ożeniony z Herburtówną, osiadły w Halickiem , bierze udział w wyprawach wojen nych; o Kozielskim Macieju herbu Rola z Łęczyckiego, wspo mina zachwycony Bielski, że „pierwszy rotmistrz sławny na Podolu przeciwko Tatarom.41 Kruszelnicki herbu Sas, był z województwa Ruskiego. Mikołaj Herburt, syn kasztelana przemyskiego, ledwie 19-letni młodzian, a już przywodzi odważnej drużynie i ściera się na potęgę z Wołoszą. Stary Marcin Czuryło, Rusin, przezornością i odwagą służył dla innych przykładem. Marcin Dobrosołowski herbu Poraj, na czele 70 ludzi, trzyma się w Chocimie długich parę miesięcy, opędzając się dzielnie nieprzyjacielowi, i ustępuje z placu tylko na wyraźny rozkaz hetmański. Gorący to był czło wiek, gwałtow nik, obeznany dokładnie ze sztuką puszkarską; podczas ekspedycyi połockiej (1579) dowodził on ar matą, działał śmiało, nie zawsze nawet króla słuchał, tak dalece, że rozgniewany na niego Stefan Batory „do czekana się porwał. “ Zygmunt Rożen herbu Gryf, miał tylko 36 ludzi pod sobą, a jednak najwięcej zdobył sztandarów nie przyjacielskich, i z pokorą je potem zawieszał w katedrze krakowskiej. Stanisław Wydżga herbu Jastrzębiec, także kawaler wielkiego animuszu, hufiec swój pięknie przyodziewał, jakby na urągowisko pohańcom, którzy zęby na te świetne szaty ostrzyli. pBył i Stanisław Wolski w tej gro madce wojowników, bo gdzie to Wolskich nie spotkałeś? rozrośli się w całej Koronie, 23 znaków herbownych uży w ali; ów na Podolu wsławiony Jelitczyk, w podeszłym wieku, oręż złożywszy do pochwy, służył jako pisarz ziem ski kam ieniecki.. . I czy tylko tyle? Nie chcemy przeciążać zbytecznie naszej gawędy, — i tak owo tło główne, na którem zamyślamy rozwinąć opowiadanie, zbyt sztywnie wygląda, ja k tkanina 10 złotogłowiu, w którą się przystrajali nasi przodkowie. . . A jak tkanina owa służyła kilku jpokoleniom, tak i czyny tej epoki całemu szeregowi późniejszej generacyi winny były przykładem przyśw iecać... Powiecie, że na apologią zakrawa, — tak — nie taimy tego : szlachta ówczesna na apologią zasługiw ała... Późniejsza, podupadła moralnie, to też i złotogłów zamieniliśmy na łachmany, pośród których złote nitki jak niezwykłe przyświecają s trz ę p y ... Ale nie dość było stać na rubieży i szablą odpędzać najezdców; w epoce tych bojów nieustannych, sentencya Starego Zakonu: oko za oko, ząb za ząb, — miała obszerne zastosowanie. To też rycerze graniczni często płacili odwe tem : — za napad — napadem oddając z nawiązką. Bielski pod r. 1539 już o tem wspomina: „Służebni, które król na granicy zostawił dla obrony, wjazdy czynili do Wołoch, i ztąd wygrali korzyści nie małe; Czernowce, Botuszany i inne wsi i miasteczka w Wołoszech popalili, aż blizko Soczawy." Wędrówki za Prut i w głąb koczowisk tatarskich, stały się powszednią przechadzką. Z biegiem lat to ciążenie ku Multanom, rozwinęło w ziemianach inne zachcenie — polityczne; zaczęto się u nich bawić w rozdawanie tronu hospodarskiego rozmaitym przy błędom; czy to hetman, czy wojewoda podolski, czyli też obaj społem, przyjmowali na siebie odpowiedzialność za rozdawnictwo, królowi i stanom donosząc dopiero o fakcie spełnionym. . . Ztąd wyrodziła się z czasem swawola, wyla zły na plan pierwszy osobiste zachcianki i interesa; ale w początkach jeno chęć okupienia spokojności kierowała krokami naszych możnowładców; toż lepiej było mieć lenni ka, wszystko zawdzięczającego Rzeczypospolitej, więc zwią zanego z nią solidarnie, niźli wichrzącego, a więc nieprzy chylnego i czułego na podszepty Porty, ciężącej nad nim zawsze zbrojną w stryczek ręką despotyczną. 11 Nie wszystek wprawdzie czas zaprzątała ziemianom praca około pługa i obrony granic, wolne chwile poświęcali oni nauce. W Skale mieszkał pod tę porę Stanisław Lanckoroński, „w różnych językach mąż biegły,“ nad książkami żywot pędzący. Większość atoli paniąt ówczesnych, rozmi łowana w nowatorstwie, oddawała się z zapałem badaniu „tajemnic herezyi,“ ja k się naiwnie Niesiecki wyraża. Było to niejako modą w XVI stuleciu, nuncyusz apostolski Lippoman pisał w 1557 r .: „że szlachta zamiast bronić granic państwa i złączonych z niem krajów, oddaje się czytaniu zakazanych książek heretyckich... jakoż tak dalece zaraziła się błędami różnych sekt, że w jednym domu napotkać mo żna trzy różne wiary. “ On to — dodamy nawiasem — do radzał Zygmuntowi Augustowi, „by kazał strącić ośm lub dziesięć głów przedniej szych panów, którzy nie przestają rozkrzewiać luterską wiarę w P o ls c e ...“ Król zbył śmie chem prałata, a ziemianie dowiedziawszy się o propozycyi Włocha, jęli mu dotkliwie dokuczać; prosił ciągle w Rzymie, by go co rychlej odwołano z Rzeczypospolitej !). I na kresach multańskich nowe doktryny znalazły spory poczet zwolenników; owszem krzewiły się tu swobo dniej, niekontrolowane przez nikogo. Mielecki, ówczesny wo jewoda podolski, a potem hetman w. k., chwycił się żarli wie „nowinek heretyckich;“ Sieniawski Mikołaj hetman w. kor. także im hołdował; o nim to chwaląc jego zasługi, woła nasz heraldyk z nieudanym smutkiem: „Pożal się Boże, że oddaliwszy się od matki Kościoła prawowiernego, z nią się nie pojednał." Zborowscy, Sienieńscy, Jerzy Jazłowiecki, ') Sam Lippoman jednak zaprzecza tej okoliczności w li ście z Łowicza d. 20 sierpnia 1556 r. do podkanclerzego ko ronnego ks. Jana Przerębskiego, ogłoszonym przez Rykaczewskiego w Relacyach Nuncyuszów Apostolskich. I, 20—23. 12 ożeniony z Jasłówną krajczanką koronną, „którą w niego herezyą wmówiła żona/1 ale się je j, dodaje na pociechę, „własne dzieci w yrzekły. . . 11 Nie było u nas na Rusi i Po dolu zamożniejszego dworu, zamku, gdzieby nie liczono zwo lenników nowej doktryny, — a propagatorowie jej Piotr Paweł Wergeryusz, Jędrzej Frycz Modrzewski, Jan Łaski, Stanisław Lutomierski, często spływali na kresy z celem nauczania... Najgorliwszymi jednak wyznawcami augsbur skiego kultu b y li: Stadnicki starosta żygwulski i Jan Poto cki, pierwszy w Łańcucie, drugi w Paniowcach. Tamten zbierał synody, szerzył żarliwie doktrynę, narzucał ją nawet z pewną gwałtow nością; ten utrzymywał wyższą szkołę luterską, drukarnię, w której dzieła poświęcone poślubionej idei odbijał. Jeżeli wszakże toleraneya jest cechą cywilizacyi, to na tej nie zbywało Polsce w XVI stulecia. Przeko nania religijne nie dzieliły ludzi na obozy nieprzyjacielskie; pan „zarażony nowinkami/1 że zapożyczymy tego wyrażenia u kronikarzy łacińskich, wcale nie prześladował księży ka tolickich, wspierał nawet świątynie do tego należące obrząd k u , jak również szanował przekonania ludu hołdującego innemu wyznaniu, jak tulił w miasteczkach Ormian gregoryańczyków „skażonych błędam i/1 ja k sprawiedliwym był dla „przewiernych11 Żydów i Tatarów na jego gruntach o siad ły ch ... Kacerze tak dobrze walczyli pod sztandarem polskim, jak czciciele Mahometa — Czeremisowie, rozsypani wzdłuż kresów. A nie darmo krwią dobrą szafowali „granicznicy :11 kraj godzien był krwi tej, — bo piękny, a żyzny i bogaty był. Puszcz dostatek niemały; całe starostwa większe, jak latyczowskie, barskie, lityńskie i chmielnickie, leżały w la sach, kędy krom sadów, chowano liczne pasieki. Miód po dolski posiadał nielada sławę jako napój: wyrabiano go nietylko na miejscową konsumcyę, ale szedł 'do Wołoszczy 13 zny, zkąd w zamian otrzymywaliśmy wino. Piwo podolskie, słodkie a odurzające, chwali w swoich relacyach Fulwiusz Kuggieri; toż i nad żyznością ziemi unosi się: traw a w chło pa, pszenicy tyle, że często marnie na pniu przepada; stad niezliczone mnóstwo, barana tucznego „mniej niż za Juliusza“ (37 groszy) nabyć można było. A i zwierza wszela kiego podostatkiem; jeszcze w XVI wieku stada koni dzi kich uganiały się po stepach, a w ostępach leśnych cho w ały się żubry, niedźwiedzie, dziki, sarny; więc i łowom, ulubionej ziemian rozrywce, czyniło się zadość. . . Gościnność, jak i w całym kraju, wielka, — ztąd ni gdzie porządnej gospody, bo dwór szlachecki za gospodę służył. Życie w zameczkach płynęło wesoło, przepych w nich wielki — cywilizacya zachodnia i wschodnie zamiłowanie zbytku podawały tu sobie r ę k ę ... Komnaty dywanami perskiemi wysłane, na ścianach drogie makaty, na meblach dębowych miękkie, strzyżone, a różnowzore kilimki; siedze nia nizkie a szerokie, ja k w „salamlikach“ baszów tureckich; w alkowach kobiecych o jaskrawych barw ach, pełno świe cidełek i brzękadeł, jak u wołoskich bojarówien; obok maślacza, „dulczecy;“ obok energii, lenistwo; obok krępowanej feruły tradycyjnej, żądze i zachcenia najrozmaitsze, ciągłe pragnienie wschodniej, rozprzęgającej siły rozkoszy... Po śród letniej spieki, albo zimowej zamieci, dążąc po pustym stepie do właściciela obronnego posterunku, rzuconego na zagrożonej granicy, aniś się spodziewał, jaki świat ułud i czarów czeka na ciebie pod sklepieniami ponurego za m eczku... Sług i koni tłumy, — „jeden szlachcic ma ich sto i więcej,“ w drodze wszystko to towarzyszyło swemu chlebodawcy, a ziemianie ruchliwi nieustanne odbywali po dróże o kilkadziesiąt mil, do krewnych i przyjaciół. Krewieństwo zaś w tym stanie rycerskim było powszechne; toż weźcie wszystkie możniejsze domy na Rusi i Podolu, a prze 14 konacie się, że powiązane one były z sobą co najmniej po winowactwa węzłami. . . W ślady panów szedł drobiazg szlachecki, a za nim i lud km iecy; sąsiednie włości łączyły stosunki „swojactwa.“ Nie było i tu bez warchołu — ludzie nie święci, więc się i ziemianie spierali z sobą niekiedy; ale te nieporozu mienia należały do wyjątków. Tak przekazały nam dziejd gorszące najazdy Stadnickich, Herburtów i Opalińskich; snadź ich nie było więcej, kiedy tyle tylko w kronikach tego okresu: a w iadom o, że kroniki ze skrzętnością mrówczaną podnosiły każdy najdrobniejszy rys szlacheckiego żyr w o ta . . . Takie jest główne tło obrazu, taki był ogólny stan kraju w ciągu ostatnich dziesięciu lat panowania Zygmunta Augusta. Sobkowstwo i prywata jeszcze do serc ludzkich nie miały przystępu, a swawola i rozpasanie nie raziły wobec ciągłego niebezpieczeństwa — tak, że zdanie dziejo pisarza o Podolanach, walczących we dnie i w nocy na kopcach granicznych, czczej chwalby w sobie nie zawie rało .. . II. "Wołoszczyzna i w p ły w y na nią sąsiadów. Jakże inaczej wyglądała sąsiednia kraina, rozścielająca się tuż za Dniestrem! owa Wołoszczyzna, przez kilka wie ków związana z Rzecząpospolitą, kula u jej nóg, tyle nas krwi i zachodów k o sztu jąca!... Od 1359 do 1699 r. bojo wało rycerstwo o prawa zwierzchnictwa nad kawałkiem ziemi, który nic krom troski nie przynosił nigdy. Nie ba 15 cząc na klęski, wyprawy szły jedna po drugiej; — a w nich ginął kwiat ziemian, bez skargi i szemrania. „Wołoszczyzna jest grobem Polaków11 (Yalachia tumulus Polonorum) — słu sznie powtarzali nasi ojcowie. W początkach, kiedy mieliśmy do czynienia z samymi lennikami, szło to jeszcze jako tako; ale od połowy XV w., kiedy rosnąca potęga turecka zaczęła oddziaływać na Wołoszę, wówczas jeszcze cięższe, jeszcze krwawsze składała Polska ofiary. Za stratą ludzi, szły straty w ziemi: Pokucie to wcielano do hospodaratu, to znowu do nas w racało; a ów Szepiński powiat, z zamkami w Chocimiu, Czekuniu, Chmielowcu, niegdyś należący do Rzeczypospolitej, stracony został na zawsze. Pierwiastkowo — królowie prowadzili na własną rękę politykę w tej niewdzięcznej krainie. Od połowy XVI wieku do połowy XVII stulecia możnowładcy kresowi — „królewięta11 — na własnych ją barkach dźwigali: Sieniaw ski, Mielecki, Łaski, Zamojski, Potoccy — dużo tu mienia zosfawili, dogadzając drobnym ambicyom. Jan III znowu się zajął kwestyą m ultańską, marząc o utworzeniu udzielnego księstwa dla jednego ze swoich synów. Załuski utrzymuje, że marzenia te zbyt drogo kosztowały dobrego króla, — stracił bowiem trzy całe armie i przeszło 100,000,000 zł. A co dziwna, że jeszcze i Stanisława Augusta łudzono obie tnicą przyłączenia Multan do Rzeczypospolitej, chcąc tem kupić sobie jego względy w czasie robót sejmu czteroletnie g o ... Słusznie też Święcki, tak skromny w swoich opisach, woła z żałością głęboką: „O lasy Bukow iny! "gdyby soki ożywiające drzewa wasze wycisnąć można było, wysączy łaby się z nieb jeszcze krew wytoczona tylu pobitychjjrzez niewierną Woloszę Polaków!11 Dziejów tych, zresztą wcale nieciekawych, nie myśli my powtarzać; nie wiemy nawet, czy się dziejami nazwać godzi summaryczne spisywanie panujących, z oznaczeniem 16 w pozycyi odpowiadającej nazwisku każdego: zabity, wy gnany, strącony ; w szeregu zalet: poturmak, ciemiężca, roz pustnik, rabuś. Takiemi bowiem przymiotami większość hos podarów odznaczała się w drugiej połowie XVI stulecia. Stefan, Aleksander Lopusnano, Heraklides, Tornża, Dymitr Wiśniowiecki, Bohdan Lopusnano, Iwonia, Petryło, Podkowa i Jeremiasz Mohyła — oto szereg panujących, — z których tylko Aleksander żywota na tronie dokonał; inni albo na wygnaniu, albo zamordowani od Turków, czy od własnych poddanych, albo pod mieczem katowskim na rynku lwow skim głowę złożyli. .. Otóż jeden z dramatów, z tego właśnie okresu, chce my tu opowiedzieć. Nie zawsze bowiem żądza panowania kierowała sprawami na tych wcale w poezyą nie okwitych płaszczyznach; niekiedy i sercowe niepokoje odgrywały w nich rolę niem ałą... Ale słuchajcie — sami się na to zgodzicie! W r. 1552 — Mikołaj Sieniawski hetman polny koron ny położył się obozem pod Jarmolińcami. Chodziły posłu chy, że Stefan hospodar wołoski, poturmak odznaczający się okrucieństwem, gotuje się do napadu na ziemie kresow e; należało więc dać mu odpór stosowny. Stary wojownik, na czele licznego pocztu, podniósł się z pode Lw ow a, ciągnął wzdłuż ziemi Przemyskiej, Halickiej, przez powiat Czerwonogrodzki, a wszędzie po drodze, braciom szlachcie, osia dłym w zameczkach, dawał znać kędy i z jakim celem wę druje. To też młódź ziemiańska podniosła się jak jeden człowiek, i wkrótce ze dwudziestu rotmistrzów rozłożyło się taborem w około obozu Sieniawskiego. Wesoło a gwarno spędzono tu kilka dni sierpniowych: pogoda piękna, lud oko liczny uradowany z przybycia obrońców, znosił im żywność, ugaszczał i błogosławił, śmielej już poglądając ku Dniestro wi, zkąd się spodziewano najazdu. Hetman miał przy sobie parę wołoskich chorągwi. Za. ciężne to wojsko od wieków znajdowało się w usługach Rzeczypospolitej: żołnierz odważny — sami wygnańcy multańscy — słuchał swojej komendy i miał własnych dowódzców. Naturalnie; że ostatnich wybierano z bojarów, a stany chcąc ich porównać w przywilejach z miejscowem rycer stwem, nadawały im indygenaty szlacheckie. Sebastyan Cefali tak opisuje to wojsko w sprawozda niu złożonem Ojcu Św. w XVH stuleciu: „Wołosi, jest to jazda złożona z ludu wołoskiego, dawniej podległego Polsce, dziś Turcyi. Używana do podjazdów, niepokojenia nieprzy jaciela, dostania języka, lekko jest uzbrojona. Łuk, pałasz i pistolety są jej bronią, niektórzy zamiast łuku mają kara bin, przedniejsi odziani siatką żelazną. Są to wielcy rabu sie, ale bitni. Liczba ich w całem wojsku nie dochodzi do dwudziestu chorągwi. “ Patrycyusze multańscy chętnie się do tej legii zaciągali, pewni, że ich ziemianie polscy przy garną w nieszczęściu; nieraz też dowodów współczucia do świadczali, nadawano im grunta, nie skąpiono grosza. Detronizowani hospodarowie, jeżeli się nie przeniewierzyli Rzeczypospolitej, otrzymywali nawet starostw a: za dowód służyć mogą obaj Mohyłowie, Łupułł i Kantakuzeno; lecz nieposłuszni znowu, jak się już wyżej rzekło, szli pod miecz' katowski. Dowódzcą chorągwi multańskiej przy boku Sieniawskiego był Aleksander Lopusnano, bojar, od lat kilkunastu w Polsce jako wygnaniec przebyw ający; przyjął on obyczaj miejscowy, nawet się w końcu z Polką, Maryanną Garumchowską ożenił. Może mu się nigdy nie śniło o tronie, choć Bogiem a praw dą, każdy mógł śmiało sięgnąć po mitrę książęcą na Wołoszczyźnie: stronników lada przybłęda ła two sobie kaptow ał; tylko że na tym trónie utrzymać się długo niepodobieństwem było. Lopusnano, powiadamy, nie O p o w ia d a r .ia h is to r y c z n e T. I I . 2 18 miał żadnych pretensyj do korony, a jednak los zrządził, że mu się ona nąjniespodzianiej dostała. Bo właśnie, kiedy Stefan marzył o napadzie na Pol skę — bojarowie zręcznie a prędko go sprzątnęli; dowie dziawszy się zaś o pobycie Sieniawskiegó na kresach, - w y słali doń orszak zbrojny z 300 ludzi złożony, z prośbą o mia nowanie nowego hospodara. Hetman w pierwszej chwili zawahał się. Pochlebiało mu owo prawo rozporządzania tronem, ale miał nad sobą k r ó la ... król jednak wówczas do Prus wy wędrował, — gdzież tu słać gońca z zapytaniem — co czynić w ypada? Z drugiej zaś strony, odzyskać wpływy nad lennictwem, w ydarte przez Turków — było rzeczą bardzo ponętną. Więc zaprosił do rady rotmistrzów obecnych w obozie. Piętnastu ich zasiadło przed namiotem hetmańskim. Polanka podmiej ska, kędy dziś łan pszenicy porasta, stała się miejscem elek cyjnych popisów : stawił się bowiem na wezwanie Sieniawskiego ks. biskup Leonard Słończewski, jedyny senator w tej okolicy przebywający; przyciągnął z warowni kresowej Imć p. Maciej Włodek herbu Prawdzie, starosta kamieniecki, człek doświadczony, dzielny i śmiały żołnierz, znany z za pasów pod Obertynem; nadbiegł i starosta barski i trembowelski, sędziwy Bernard Pretficz, kresowy bohater, uży wający miru, i okolony szacunkiem - ówczesnej społe czności. .. Zaimprowizowani elekci starali się nadać uroczystości więcej znaczenia, więc wojsku polecili wyciągnąć w porządku. Zakreślało ono szerokie półkole: czoło jego stanowiły hufce hetmańskie i wojsko kwarciane, skrzydła, chorągwie rotmi strzów, na prawo przybyły oddział wołoski, na lewo zaciężnych Multanów grom adka... Dodajcie do tego dwór bi skupa, poczty dwóch starostów — kamienieckiego i trembo- 19 wolskiego, — trochę ciekawego ludu, a zgodzicie się na to, że pole wcale imponująco było przyozdobione... Hetman w kilku słowach zagaił posiedzenie, kończąc je następującą sentencyą: — Wyłuszczywszy ichmość panom powody zaprosin do tego koła, pytam, ażali mamy prawo, nie odwołując się do króla Jegomości, rozstrzygnąć rzecz gwoli żądań obecnych * tu posłów wołoskich? — Prawo nam przysługuje, ze względu na dobro Rze czypospolitej, — odpowiedzieli jednogłośnie wszyscy. — A więc proponuję na księcia Imć pana Aleksandra Lopusnana, bojarzyna i dowódzcę wołoskiej ch orągw i... — Zgoda, zgoda! niech żyje Aleksander, panujący książę'. Sprawca uroczystości stał skromnie na boku, może go nawet niespodziewany tryumf ogłuszył. Koledzy ściskali no wego dygnitarza, przyobiecując mu pomoc; wysłańcy podol scy składali hołd należny.. . Że jednak od pośpiechu wszystko zależało, więc naza jutrz, improwizowany książę, pod osłoną kilku chorągwi, na których czele stał Paweł Secygniowski, kroczył za Dniestr, by objąć władzę z bożej i hetmańskiej łaski nadaną. Za nim w oddaleniu posuwał się inny oddział pod wodzą Ma cieja W łodka; stanowił on eskortę biskupa Słońć£ewskiego, który dążył za hospodarem : rada bowiem z rotmistrzów zło żona, włożyła na pasterza kamienieckiego obowiązek przy jęcia od Aleksandra przysięgi wierności królowi, a przysięga ta jeno po faktycznem zdobyciu tronu, mogła mieć moc obow iązującą... Dziwne czasy — nie prawdaż? Szlachta obozująca w polu, narzuca władzę ościennej prowincyi, a narzuciwszy, popiera go z zaparciem i ofiarnością, bo kieruje nią przeko2* 20 nanie, że wszystko co czyni, jeżeli się powodzeniem uwień czy, z niemałą będzie dla kraju korzyścią. . . Urok władzy zawsze był wielki, a w XVI stuleciu większy, niż w następnych wiekach. To też skromny rot mistrz zaciężnej wołoskiej chorągwi, przekroczywszy Prut, kiedy jeszcze na jego spotkanie wyjechali „przedniejsi pa nowie wołoscy — Sturdza podskarbi i Mohyła dowódzca w ojsk/1 uczuł się jakby do korony zrodzonym ... bo pre tendentowi — Żołdzie — szwagrowi zamordowanego poprze dnika swojego, uszy poobcinał, stronników jego surowo ukarał, a przybywszy do Suezawy, złożył przysięgę lenniczą i w ogóle wszystkim zobowiązaniom przyjętym w obozie pod Jarmolińcami uczynił zadość. Dobry król Zygmunt Au gust, dowiedziawszy się o tem co zaszło, bardzo był zgor szony samowolą szlachty kresowej, bał się odwetu ze strony Turcyi, w końcu jednak zawarł z nowym hospodarem są siedzkie przymierze (1554 roku), mocą którego Aleksander przyrzekł na każde wezwanie stawić się na czele 7,000 żoł nierzy. Lopusnano sprowadził do Suezawy rodzinę. Małżonka jego, uboga szlachcianka, na raz przedzierzgnięta w „pryncypissę/1 zawrotu głowy nie dostała, do rządzenia nie miała żadnej pretensyi, poprzestała na skromnem towarzystwie rodaków; a w stolicy książęcej sporo podówczas ludności polskiej osiadło, bo wojsko nadworne nowego pana skła dało się niemal z samych mieszkańców Rzeczypospolitej. . . Naturalnie, że i świątynia łacińska i kapłan zakonnik, jako■■ jej proboszcz, stał się nieodzownie potrzebny.. . Upłynęło lat dziewięć. Okoliczności się zmieniły; inny szlachcic — Jan Albert Łaski — powodowany awanturni czemu zachciankami, nowego ją ł promować hospodara; a że miał pieniądze, łatwo mu to przyszło. W 1561 r. Lopusnano z duszą musiał uchodzić; na jego zaś miejscu zasiadł prote 21 gowany Łaskiego — Jakób Heraklides, despota z wyspy Samos, który to, ja k mówi Bielski, przed kilku laty „przywębronił się do Polski. “ Aleksander udał się do Carogrodu; nie tracił nadziei, że potrafi odzyskać utraconą koronę. Żona zaś jego, z troj giem dzieci, pod osłoną zbrojnej polskiej drużyny, dostała się do Kamieńca, gdzie jej starosta dał przyzwoite opa trzenie . . . I zdobył wytrwałością, co sobie zakreślił. Heraklides znienawidzony dał głowę pod obucb nowego pretendenta — Tomży; współzawodnik tego ostatniego — kniaź Dymitr Wiśniowiecki, także nic wskórać nie potrafił, — obadwaj w rychle zginęli: pierwszy we Lwowie, drugi w Carogrodzie... 'Lopusnano powrócił na tron krwią obryzgany, około 156i r., a wsparty protekcyą Polski i T urcyi, lekceważył sobie poddanych. Przeciwnikom oddał z nawiązką — pewnie na skromnem obcinaniu uszu nie poprzestał już teraz; owo tak rozpowszechnione „szelmowanie“ bodaj Czy nie z za Prutu przywędrowało na kresy. Zachód nas cywilizował, Wschód dzikim instynktom cugle popuszczał; ciągle na sta nowisku straconem stojąc, ziemianin lekceważył życie w ła sne, ale i cudzego nie szezędził... Trzeba pamiętać o tem, rozpatrując dzieje tej epoki. Stryczek i miecz katowski, były to jeszcze szlachetne kary śmierci; wiele innych subtelniej szych sposobów posiadała ówczesna społeczność, starając się niewysłowionemi mękami chwi!ę zgonu poprzedzić. Inkwizycya to m i generis, ale samorodna, więcej brutalna, choć kto wie, może mniej straszna od owej wypieszczonej w po marańczowych gajach poetycznej Hiszpanii. Wracając do Lopusnana, dodamy, że nie był lepszym od innych poprze dników, — poddani już za to błogosławili go, że się nie znęcał nad nimi, karał doraźnie, odzierał zbiorowo. . . na 22 tronie przesiedział do zgonu, a ten nastąpił w połowie 1569 r. Prawowitym następcą Aleksandra został naturalnie syn jego Bohdan. Młodzieniec posiadał protektorat Porty, ale że wycho wany w Polsce, dzieciństwo spędził w Kamieńcu, ze szlach cianki podolskiej urodzony, sympatyami też ciężył więcej ku Rzeczypospolitej. Matka go odumarła podczas dwuletniego tułactwa. Hospodar miał dwie siostry: starszą, której imienia nawet nie znamy, i młodszą Rozandę. Ostatnia była panną w dobie naszego opowiadania, pierwsza zaś już wówczas wyszła za Kaspra Paniewskiego, czy Padniewskiego, bo rozmaicie nazywają go kronikarze. Paniewscy mieszkali na Rusi; ród to niespokojny, go niący za dolą po świecie, choć nie bez zasług. Dziadek p. Kaspra — Feliks, próbował szczęścia w różnych krajach: pod Warną z Władysławem III, potem na dworze książąt siedmiogrodzkich, w końcu do Węgier się dostał, roty zaciężne z Polaków złożone formował, przywodził im, bił się dzielnie, zwyciężał prawie zawsze; za to mu Matyasz król węgierski pozwolił poślubić synowicę czy siostrzenicę swoją Korusinównę. Dumny szlachcic, spokrewniony z dynastyą panującą, wrócił do swoich jeszcze dumniejszy, pułkowni kował podczas wojen krzyżackich toczonych przez Kazimie rza Jagiellończyka. Życie mu zbiegło w obozie, mienia się nie dorobił. Synowie w ślady ojca wstąpili, a dwaj prawnukowie Kasper i Malcher (Melchior?) przywędrowali na Po dole, na kopce graniczne. Starszy zapoznał się z hospodarską rodziną w Kamieńcu, pojął córkę Lopusnana za żonę. . . odtąd losy swoje związał z losami książęcego domu, osiadł w Suczawie i wkrótce brata ściągnął do siebie. 23 Nowy książę, człowiek młody, lat co najwięcej trzy dzieści, wypolerowany, ja k na owe czasy znośnie, wjeżdżał do stolicy na czele licznego orszaku. Suczawa, owa dziś uboga mieścina, nad rzeczką tegoż imienia wpadającą do Seretu położona, wyglądała dość świetnie: była bowiem rezydencyą hospodarów i metropolitów wołoskich, liczyła 40 kościołów, przeszło 1,500 domów, bogatą kolonią ormiań ską, prowadzącą handel na wielką skalę. Duchowieństwo, bojarowie, logofeci, burkułabi, lud — wszystko witało ra dośnie nowego księcia, jako zapowiedź spokoju i porządku. Zaciężne roty polskie w świetnych połyskujących zbrojach imponująco wyglądały — przywodził im Kasper Paniewski. Dwie chorągwie wołoskie wracały z tułactw a, pod wodzą księcia; wychował się nieledwie w gronie wygnańców, liczyć więc miał prawo na ich przywiązanie. Wogóle, pomyślnie się zapowiadało panowanie Bohda na; silny był on protektoratem nietylko Porty i Rzeczypos politej, ale i sympatyą ziemian kresowych, osiadłych na Rusi i w Podolskiem województwie. Sprzyjali mu oni szcze rze, gotowi zawsze nie skąpić krwi i mienia na zadość uczynienie słusznym żądaniom wołoskiego księcia. Pochle biało to królewiętom niemało, że rozdawali trony ościenne. . . Bohdan więc i liczyć mógł na sprzymierzeńców, i miał ich w bliskiem sąsiedztwie: w Śniatynie na Pokuciu, starosta miejscowy był zawsze w pogotowiu, a to najbliższa polska placówka, dwa dni tylko drogi od Suezawy ją oddzielały. . . Była i druga nierównie większego znaczenia, o trzy dni drogi, mianowicie Chocim, zostający także w ręku polskich zastępów. Już Łaski za rządów Heraklidesa, dostał go w na grodę za koszta poniesione przy instalacyi hospodarskiej ; wyparty ztąd ustąpił, ale w rychle załoga nasza znowu za mek opanowała. W chwili opowiadania, na czele garnizonu stał znany nam Marcin Dobrosołowski. Od Chocimia zaś 24 do Kamieńca krok tylko jeden, a w Kamieńcu rezydował i rozporządzał się świeżo kreowany wojewoda podolski (r. 1560) Mikołaj Mielecki, nadzwyczaj czuły na stosunki są siedzkie i dobrze względem księcia Bohdana „dysponowany.14 Wszystkie więc warunki były po temu, by zapewnić szczę śliwe panowanie nowemu władcy i w jego rodzinie utrwa lić dziedziczność tronu. Los jednak zrządził in ac z e j... Ale nie uprzedzajmy wypadków. Dwór hospodarski przybrał cechy cywilizacyjne, ckrześciańskie. Poprzednicy Bohdana, poturmacy, trzymali hare m y; teraz w dawnym „odaliku44 zakwaterowały siostry książęce; na zamku sam on zamieszkał, garnąc do siebie nowych poddanych, z pewnem podejrzliwem niedowierzaniem spoglądających na jego orszak z cudzoziemców złożony. Pamiętna im była surowość starego Lopusnana, który gło wy zmiatał za lada nieposłuszeństwo. Nie miał jeszcze żony Bohdan, myślał więc o niej. Utrzymywali dworzanie, że w Polsce serce zostawił, że roz miłował się w młodej Tarłów nie, że mu i król Zygmunt August i opiekun dziewczyny sieroty, p. Mikołaj Mielecki, przyrzekł jej rękę, ale wówczas dopiero, kiedy na tronie książęcym zasiędzie... Rozanda najmłodsza z rodzeństwa, pod opieką brata zostająca, liczyła zaledwie lat 18. O niej to najmniej mamy szczegółów, ledwie się jej imienia doszukać potrafiliśmy. Kronikarze XVI wieku nie posiadali romansowych usposo bień, kobietę z pewnego rodzaju niechęcią wciągali do swo jej opowieści, zbywając krótko i zwięźle jej p rzy g o d y ... Jeszcze — kiedy niewiasta rzucała się w zamęt dyplomaty cznych rokowań i intryg, — wówczas dostawała pokaźniej sze miejsce n-a kartach summaryusza dziejowego; ale gdy pośród szczęku walki orężnej lub wrzawy sejmowej wystę powały jej sercowe zachcenia... czy warto było się nad 25 niemi rozwodzić?... Tyle serc nieraz deptał żelazny łańcuch obowiązków, niby to szczęście kraju mających na względzie, i żadnego z nich nie pytano, czy ofiara nad siły ? .. . Męż czyzna składał na ołtarzu życie, kobieta uczucie, — a tak się obie strony bez szemrania poddawały tej konieczności, że jęku dosłuchać się nie mogło najczujniejsze ucho, a cóż dopiero surowy i zimny kronikarz, spisujący fakta, jak mu się one w dziejowym przedstawiały p o rząd k u !... Dla tego powtarzamy raz jeszcze, braknie nam szcze gółów o dziewczynie — na krótkiem orzeczeniu : „hospodarska siostra,11 albo „istna Laszka gładkiego oblicza11, poprze stawać przychodzi. Więc dopełnić je wypada na zasadzie następstw, jakie pociągnęło za sobą wystąpienie, choć bierne, młodej Lopusnanówny na arenie świata woło skiego.. . Powiedzieliśmy wyżej, że Kozanda była młodą; że była piękną, dowodzi tego cały zastęp wielbicieli, którzy spieszyli do Suezawy, by zobaczyć ową „hospodarską sio strę,11 by sprobować szczęścia, ażali się nie uda zdobyć ser duszka, w tak cudną przybranego obsłonę. . . Typ to był M ołdawianki: uszlachetniony, wyidealizo wany wykształceniem polskiem; wśród społeczności naszej przepędziła dzieciństwo, ztąd „Laszką11 nazywają panienkę ruscy kronikarze. .. A białogłowy nasze już wówczas szeroko słynęły po świecie. Nawet obojętny na wdzięki niewieście Fulwiusz Ruggieri, nuneyusz apostolski w połowie XVI stulecia, takie o nich zostawił świadectwo: „Kobiety nie bardzo piękne, ale miłe i powabne, raczej chude niż tłu ste ; dodawać sobie wdzięków sztucznemi sposobami, lub farbować włosy, jest u nich wielką hańbą.11 Szata kapłańska nie przytłumiła w wysłańcu papiezkim zmysłu postrzegawczego : choć stronił od płci pięknej, dopa 26 trzył wszakże, że panie nasze są „miłe i powabne.“ I istot nie, od wieków cechował kobietę polską niewysłowiony urok wdzięcznego obejścia i tych form, które nie są kokieteryą, a wszakże podnoszą jej k ra s ę ... Nawet owe strącone anioły przeszłego stulecia, owe grzesznice, tak się słodko, tak nie winnie z wybladłych uśmiechają portretów, że znając ich życie burzliwe, ich przygody, ich przeniewierstwa. .. wie rzyć się nie chce temu wszystkiemu. „Obyczaj mają delikatny/1 wyrażają się cudzoziemcy przed trzema wiekami wędrujący po krajach Rzeczypospoli tej. Przypisywano nawet białogłowom naszym wpływ zba wienny na męzką połowę, na owych twardych i nieugiętych rycerzy, którzy łagodnieli obcując z niewiastami. .. „Hero dów w spódnicy" nie wiele u nas liczono, a typ „Szweda baby“ powstał daleko później. Kobieta nawet biorąca udział w czynach wojennych i niebezpiecznych wypraw ach— zaw sze nie przestawała być kobietą; rozwścieklone namiętno ściową poswarką instynkta żołdaków milkły w obec niej, jakby rozszalałe fale oceanu, wracające pod wpływem nagle powstałej ciszy do swego ło ż y sk a .. . Chrzanowska, boha terka, prowadząca wylękłych i zrozpaczonych żołnierzy na wały zamku trembowelskiego, ogromem wiary w zwycię stwo, a nie siłą fizyczną, imponowała upadłym na duchu obrońcom ... Kisiel owa wojewodzina bracławska, z mężem powędrowała do Czehryna, zalanego przez rozswawolone kozactw o; musiała wszakże swoją niewieścią delikatnością trzymać w karbach przyzwoitości Chmielnickiego, bo odwie dzał ją często, starał się wówczas być trzeźwym, i grzecznie a usilnie prosił jej, by pośród nich została na zaw sze... Zofia Potocka (późniejsza Śmigielska), uwijająca się na ko niu przed oddziałem i rozdająca walczącym ładunki, po ukończeniu wojny zasiadła u domowego ogniska — jak istna matrona, pełna powagi i m ajestatu. . . 27 ' ; M Tyle przykładów. Na tem poprzestaniemy, bo gdybyśmy chcieli wyczerpać wszystkie — choćby z dziejów tego ży cia kresowego — i z niewoli — i z epoki inkursyj koza ckich. .. toby nawet najpobłażliwszym czytelniczkom zabra kło cierpliwości. . . O Rozandzie mówić winniśmy. Już wyżej rzuciliśmy myśl, że piękną być m usiała, kiedy rycerstwo polskie dą żyło w gościnne progi Bohdana, umizgało się do niego, chcąc najprzód zdobyć względy hospodara, a potem już do serca panny k o ła ta ć ... W rzędzie przybyszów wszakże najprzedniejsze miejsce zajmował niedaleki sąsiad, potężnego rodu potomek — Krzysztof Jastrzębczyk Zborowski. III. Jastrzębczycy z Rytwian. I I | Zborowscy dosięgli największej wziętości i znaczenia w ostatnich latach panowania Zygmunta Augusta. Ród ten rozrósł się z najprzedniejszemi domami, dyktatorskie nieledwie zdobył stanowisko. Posiadacze ogromnych ziemi obsza rów, we wszystkiej Polsce mieli stronników — i to nielada jakich stronników; ostatni Jagiellończyk musiał się z nimi rachować; Henryk Walezyusz, Stefan Batory im przeważnie zawdzięczali korony. Potęga taka budziła zazdrość we współ zawodnikach, pycha właściwa Zborowskim zniechęcała i od stręczała . . . Ale i pycha i zazdrość nie podkopałaby wpływu Jastrzębczyków, gdyby sami do tego nie przyłożyli ręki: samowolę, bezkarność i rozpasanie — nieledwie wzięli za zadanie życia. . . 28 Już ojciec owego bujnie rozrosłego gniazda, Marcin ka sztelan krakowski, przyjaciel i powiernik królewski, choć unikał procesów z sąsiadami, nieraz wszakże postępował gwałtownie. Że Berkę — Czecha, który granicom od Odola nowa szkodził — zabił,“ że „Bonę, która z wielkiemi skar bami ujeżdżała z Polski, w Krzepicach przytrzymał" — to mu raczej za zasługę poczytać wypada. .. Ale te jego nie sławne gonitwy za Dymitrem Sanguszką, za to, że Halszkę córkę księżny Beaty Ostrogskiej uwoził, to jego zamordo wanie banity w Jarosławiu czeskim, — zdradza wcale nie szlachetne in sty n k ta .. . Grdybyż jeszcze szło tylko o zadosyćuczynienie powadze p ra w a !— (pamiętać bowiem należy, że Zborowski był opiekunem panny). Niestety! po za morder stw em , choć w formę egzekucyi jurydycznej obleczonem, ukryw ała się prywata. Pan Marcin przeznaczał dziewczynę dla swego syna Andrzeja marszałka koronnego, tak to było głośne, że „król kazał wszelkiemi sposoby związkowi prze szkadzać, nie chciał, aby przez to małżeństwo w bogactwa urósł dom Zborowskich, ogromnie poważany i skłonny do w iclirzeń.. . “ Słusznie utrzymuje Bartoszewicz, że w całej tej sprawie „smutne, najsmutniejsze może są dzieje Halszki...“ W obec dumnej matki, owej siostry królewskiej, w obec chciwego stryja Wasila, blado, niedołężnie biedna ofiara w y gląda . . . A przecież Sanguszko był z nią sakramentem zw iązan y ... Rozpatrując się w późniejszej doli kasztelaniców, mimowoli chce się przypuszczać, że gromy, które roz trzaskały potęgę Jastrzębczyków, zsyłało Niebo na synów za winy ojca. D ał im zły przykład: bezprawie w płaszczyk praw a przystrajał; oni zaś bez tej czczej formy poczynali już sobie. . . Ale cofnijmy się wstecz. Kasztelan do grobu się kładnąc (1565 r.), zostawił sześć córek i tyluż synów. Córki już były za mąż wydane, ztąd krewieństwo z Ostrorogami, 29 Gostyńskimi, Stadnickimi, Tarnowskimi i Ossolińskimi, a przez synów związał się z Borzewskimi, Myszkowskimi, kks. Pruńskimi, Jordanami, Konarskimi i Tęczyńskimi. Dodajcie do tego, że żona kasztelana była Górkówna z domu, a będzie cie mieli wyobrażenie o potędze i wpływach, jakie posiadali Zborowscy w Rzeczypospolitej. Kasztelanicowie odbywali podróże po Europie, kształ cili się na dworze rakuskim, w Neapolu, często zaglądali do Węgier i Siedmiogrodu, wszędzie grzecznie przyjmowani, jako reprezentanci poważnego stronnictwa w Polsce. A na tę Pol skę zwrócone były podówczas oczy dynastów żądnych ko rony: ostatni bowiem z Jagiellonów schodził ze świata bez dzietny, w pięćdziesiątym roku życia — już starzec zgrzybiały; odkrywało się więc pole dla pretendentów. Zborowscy przy nieśli z podróży nowatorstwo i niepohamowaną dumę; z na tury zaś, z krwi odznaczali się popędliwością... Nie lada urzędy i zaszczyty, jakby na nich czekały. Piotr został wo jewodą krakowskim — zagorzały to kalw in: — „chwali go Paprocki, że lubo od wiary ojców daleki, przecież i ludzi uczonych i księży katolickich kochał.11 On to zamek Jastrzę biec, położony w Sandomierskiem o pół mili od Szydłowca, rozwalić kazał i staw ogromny na jego miejscu zało ży ł... Podniósł więc rękę na gniazdo rodu; czy przeczuwał, że chwała i sława jego w proch się rozsypie za lat niewiele ? Jan kasztelan gnieźnieński, najspokojniejszy z braci, cały wylany na usługi Rzeczypospolitej. Andrzej, wierny łacińskiemu obrządkowi, jedyny z Jastrzębczyków „o katolicką wiarę prawdziwy zelant.“ Mikołaj, młodo umarł jako starosta szydłowski. Samuel, „rotmistrz na Podole/1 przyjaciel Batorego, potem watażka siczowy, potem wywołańiec, pół bohatera a pół szaleńca, ideał wyuzdanej swawoli i poświęcenia bez granic, lekceważący przepisy w kraju obowiązujące, a w obee 30 miecza katowskiego istny Rzymianin, nie o darowanie życia, lecz o przebaczenie jeno win i wykroczeń molestujący. . . Samuel — postać zagadkowa, krwawo zarysowana na tle panowania największego z królów — Batorego, — Samuel dotąd należycie nieoceniony: bohater czy pyszałkowaty możnowładca? Jedni w nim widzą obywatela starej Rzeczy pospolitej, cłioć krewkiego, ale miłującego ojczyznę nadew szystko; in n i, nieledwie opryszka zasłaniającego się po chodzeniem i stosunkam i... Do przyszłości należy ostatnie wypowiedzieć słowo o tym nieszczęśliwym, a jednak naj odważniejszym i najzdolniejszym z Jastrzębczyków ... Krzysztof, najmłodszy z braci, był jakby uosobieniem pierwiastku złego. Okolony miłością rodzica, pieszczotami matki, w chwili zgonu kasztelana ledwie dwudziestą wiosnę zaczynał. Udał się też natychmiast na dwór cesarza Maksy miliana, kędy lata pacholęce spędził, zniemczał tam doszczę tnie, do niego to można owo Polowskie: „nic polskiego krom imienia/1 w zupełności zastosować; z serca bowiem wyple nił miłość dla ziemi rodzinnej i nauczył się drapieżności od feudalnych baronów. Paprocki, szczególny domu Zborow skich adorator, nie mógł nic znaleźć na pochwałę Krzysztofa, jeno to, „że był w sprawach rycerskich dobrze ćwiczony.11 Ale któryż szlachcic nie był w owych czasach biegły w wojennem rzemiośle? Szczególniej lubił w Wiedniu przebywać. Bawił się z następcą tronu arcyksięciem Rudolfem w alche mią i astrologią, nabrał do nich wielkiego zamiłowania; owe tajemnicze nauki, a przytem życie rozpustne, przyczyniły się do ruiny majątkowej. Ogromna spuścizna po rodzicu rozpłynęła się; musiał więc młody Zborowski wracać do kraju i osiadł w Cieszybiesach na Pokuciu. Był to zamek między górami rzucony, dziko wyglądał, prawdziwe gniazdo jastrzębie; opasany zewsząd murem? nieliczną zawierał za łogę. Krzysztof przerzucony z wesołego świata wiedeńskiego 31 na pustynię, sposępniał, nabrał niechęci do lu d z i... zda wało mu się, że to oni byli powodem dobrowolnego wygna nia młodego panięcia. Całe towarzystwo Jastrzębczyka skła dał głuchy pastor i Biblia, w niej się rozczytywał nieustan nie — marzył o propagandzie.. . Kawał pola należący do zamku skąpy dochód przynosił; ale właściciel Cieszybiesów niewiele na życie w ydaw ał: kilka wierzchowców, sokołów kilka, ogary — oto cały zbytek. Zapuszczał się nieraz w dzi kie ostępy, dni całe przepędzał na polowaniu, nie przyjmo w ał nikogo u siebie, nawet ludzi podczas tych wycieczek nie spotykał. W przekonaniu gminu skłonnego do zabobonu, czarny pan — bo zwykle ciemne .-szaty nosił — uchodził za złego ducha; kmieć więc stronił od niego, omijał knieje cieszybieskie, bojąc się, by go jak a nie spotkała przygo d a ... Krzysztof błąkał się po okolicy, nieraz, kiedy tęsknota po świetnej przeszłości pierś mu żarła, rzucał księgę świętą i w pole uciekał. Wówczas towarzyszył mu dworzanin Jakób Secygniowski, Jelitczyk, bratanek późniejszego biskupa nominata kamienieckiego, fanatyczny zwolennik nowatorstwa. Niekiedy do tego towarzystwa należał Wojtaszek, bandurzysta starszego brata, przywożący z Dębowca wiadomości i zasiłek pieniężny.. . Najmłodszy Zborowski był złym du chem — ale Samuela: korzystał bowiem z jego łatwowier ności, namawiał, podbudzał do gwałtów. Samuel miał pychę rodu, dbał o gniazdo własne; Krzysztof dopatrzył tej sła bej strony i ciągle o nią potrącał. Dość powtórzyć choćby tylko jeden ustęp z listu cieszybieskiego pana, pisanego do brata na krótko przed jego pojmaniem, by sobie jasne Ś ich wzajemnym stosunku wyrobić pojęcie: „Tak tedy — woła najmłodszy Jastrzębczyk — spiknęli się zagnieść i w niwecz obrócić dom nasz. Zaczem i lada wrony k ra k a ją : acz w tył i za uszyma, ale krakają przedsię, skoro jastrzębia zajrzą. Cóż tu czynić? Przedsię tak czynić i postępować sobie jako 32 mężom przystoi. “ I rycerski Samuel rw ał się naprzód, aż się za kratę dostał: — „tym sposobem zginął człowiek nie winny,“ — a jastrzębiemi przymiotami uposażony Krzysztof uszedł k a r y ... A i ów szalony starosta żygwulski, ów djabeł łańcucki, także się kształcił przy jego boku, także po legł w boju niesławnym. „Opalińscy — mówi Cefali — po kłóciwszy się o psa ze Stadnickim, stoczyli bitwę, w której zginęło kilkuset ludzi i sam Stadnicki. . “ Najmłodszy kasztelanie w epoce Zygmuntowskiej był m oże jedynym wyobrazicielem p ry w a ty ... tylko z Samuelem i Andrzejem się wiązał, z resztą rodziny żył w niezgodzie.. . Obojętnie traktow ał sprawy Rzeczypospolitej, pod bokiem jego wrzał bój zajadły z pohańcem, krew dobra użyźniała pola kresowe, a on się bawił polowaniem i dysputą teolo giczną z pastorem przybłędą z za morza. Dopiero po dłu gich naleganiach szczerze przywiązanego doń brata, zjechał na linią graniczną około 1567 r. Kilku odważnych rotmi strzów stało wówczas pod Barem: było to po świeżym na padzie Nohajców, którzy w lipcu rozpuścili po ziemi podol skiej zagony; z wielką biedą rycerstwo nasze wyprzeć ich zdołało. Sieniawski czatował pod Międzyborzem, a Samuel Zborowski, pospołu z młodocianym Stanisławem Stadnickim i z wielu innymi ziemianami podolskimi, na szlaku kuczmieńskim pełnił służbę zaszczytną.' Tu właśnie przybył i Krzysztof— jedyne to jego wystąpienie w obronie kraju — ale przybył prędzej jako widz obojętny niźli uczestnik. Dzi wiły go i gniewały po trochu upodobania szlacheckie: leżeć na.stepie i w podsłuchy się bawić — nie rycerska rzecz; znosić niepogody, moknąć na słocie, żeby w końcu chudego pojmać Tatara — wartoż to? ! Nawoływał więc do powrotu, a że Samuel mu ulegał, więc zwinęli taborek— i dalejże do zameczków dziedzicznych na zimowe leże. Po drodze zawa dzili o Kamieniec, mieli tu znajomego p. Macieja W łodka, 33 starostę a razem i dowódzcę załogi. Człek gościnny, przy bywających rycerzy podejmował hojnie, graniczników nie mało sprosił do miasta, dał ucztę wspaniałą, na której na wet bawiono się tańcem. Niewiasty jaśniały krasą, a jednak pośród nich najpiękniejszą była czternastoletnia dziewczynka, tuląca się pod skrzydłem poważnej matrony. Spojrzenia wi dzów mimowoli biegły ku miejscu honorowemu, kędy one ‘ zasiadły. Starsza wiekiem, matka, jasno blondynka, o ry sach słowiańskich; młodziutka, córka, typ południowy, zgrabna, o gęstym kruczym warkoczu na kształtną spadają cym szyję, z lekkim rumieńcem na blado śniadej twarzyczce, rysy klassyczne, oczy czarne, gdy się lękliwie w patryw ały w tłum ludzi zapełniających komnaty starościńskiego pa łacu, pełne były i tkliwości, i niepokoju, i dziwnego blasku. . . Na kresach — u „okna w ołoskiego/ ów typ był dość powszedni. Krzyżowanie rassy słowiańskiej z innemi wschodniemi albo połudmowemi, odbywało się na potęgę. Tak w XV i XVII stuleciu szlachta często kojarzyła się z dzie wicami multańskiemi, a panienki podolskie za Prutem nieraz u domowego ogniska Wołochów jako żony zasiadały ; w XVII i XVIII, Ormianki przyozdabiały swemi cnotami i krasą ziemiańskie zagrody... Już to trzeba im oddać spra wiedliwość, że cnotliwe były i pokaźne. . . brakło im wszakże wdzięku i umysłowych zdolności; ograniczone — nie mało się przyczyniły do rozpowszechnienia rozmaitych zabobo nów . . . Ale odbiegliśmy od rzeczy; cofnąć się więc należy o trzy wieki, pod gościnną strzechę starosty kamienieckiego. Pan Krzysztof razem z innymi podziwiał krasę dziewczęcia; ale że się tu nie spodziewał spotkać niewiasty, któraby godna była stanąć z nim na kobiercu ślubnym, więc z pewnetn lekceważeniem zapytał pana Adama Podfilipskiego sęa O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e T . I f . ^ 34 dziego podolskiego, najbliższego na uczcie sąsiada, o nazwi sko panienki. — Nieprawdaż kasztelanicu — odstrzelił zapytany — że piękna, choć to dziecko jeszcze?. .. trudno jednak będzie ją pozyskać, — ojciec nieprzystępny. .. — Ależ mości sędzio! Zborowscy także coś warci ; a jeszcze niepewna, czy Jastrzębczyk pokusiłby się o jakąś tam dziewczynę, dla tego ty lk o , że świeci gładkiem licz kiem. .. — Toż hospodarska córka, — szepnął mu Podfilips k i .. . — A . .. Lopusnanówna, — słyszałem ci ja o niej dużo, alem nie przypuszczał, żeby tu znajdować się miała. Istotnie, młoda Rozanda przybyła z m atką do miasta. Podobały się ubogiej niegdyś szlachciance honory, z jakiemi ją spotykano jako księcia udzielnego małżonkę; ziemianie zawsze kochali się w formach, — toż i teraz — choć bojar Aleksander rotmistrzował pośród nich skromnej chorągwi wołoskiej, choć go własnemi zabiegami na tron wynieśli,— ale kiedy raz został hospodarem, okalali go etykietą wyso kie uszanowanie uosobniającą, hospodarową zaś witali z pompą, choć była podsędka podolskiego córką.. . Pochle biało im, że jedno z uboższych piskląt herbowego gniazda tak wysoko stanęło. . . w hołdach okazywanych skromnej kobiecie sami sobie hołd o d d a w a li... Najzabawniej pośród wszystkich wyglądał zakonnik św. Dominika, staruszek już leciwy, niegdyś spowiednik rodziny Garmuchowskich. Da wniej odradzał on panience, by się nie wiązała sakramen tem z Wołochem, jako syzmatykiem; a teraz, kiedy Wołoch zasiadł na tronie, kiedy pobożna jego owieczka stanęła przed nim w mitrę przystrojona, biedny mnich rozpływać się za czął w pochwałach dla jej m ęża, szlachciankę nieustannie „pryncypissą“ tytułow ał, i błagał a molestował księżnę panią 35 najmiłościwszą, by swą opieką otaczała białych zakonników, w państwie berłu „potężnego Aleksandra11 podległem prze bywających. Mnich miał na myśli owo biskupstwo baków skie, zupełnie zniesione przez Heraklidesa, który to ex-księdza Luzińskiego, zagorzałego nowatora, kreował biskupem i „oddał mu sądownictwo w sprawach małżeńskich nad wszystkimi cudzoziemcami11 osiadłymi na Wołoszezyźnie. Toż i p. Maciej Włodek, choć sam przed laty Lopusnana do ziemi multańskiej wprowadził i szablą mu swoją wykrzesał koronę, ale prośbę Zborowskiego, pragnącego zbli żyć się do hospodarowej, zbył grzecznie, dodając: że niewła ściwą jest rzeczą przystępować ex afyhipto (nagle) do ukoro nowanej osoby, i wprzódy wywiedzieć się należy, ażali się zgodzi na danie kasztelanicowi posłuchania... — Toż Garmuchowska przecie! — zawołał z przeką sem p. Krzysztof. — Hospodarowa wołoska, — odpowiedział poważnie p. Maciej — żona księcia zostającego w dobrych z królem Jegomościa i Rzecząpospolitą stosunkach. .. — Żartuj zdrów, mości starosto! niby to nie wiemy, jak się tam dostał Aleksander! A i na to przystaniecie, że Jastrzębczykowie wspólnemi siłami mogliby trzech na raz podobnych hospodarów fo ry to w ać... — Nie przeczę, nie przeczę, alebym w sercu nie cho w ał urazy, gdybyście wsadzonego na tron swoją protekcyą księcia otaczali należną w zględnością... Na tem się rozmowa urw ała; markotny pan Krzysztof nie przysiadł się do pryncypissy; na drugi dzień opuścił miasto, gniewny prawie na W łodka. .. Wrócił znowu do Cieszybiesów — ale go tęsknota mę czyła, obraz dziewczyny prześladował, zachciało mu się ko niecznie jej ręki. Więc w prośby do Samuela, by go zasilił potrzebnym funduszem, co gdy ten uczynił, na czele sowi 36 tego pocztu podążył do Suezawy, w odwiedziny i w dziewosłęby. Stary Lopusnano żył jeszcze podówczas,, szlachty pol skiej roiło się pełno na jego dworze, znał dobrze stosunki i powinowactwa na Rusi; przyjął więc mile Krzysztofa^ który prawdziwie po pańsku w ystąpił — bo i orszak miał świetnie przybrany, i giermków kilkunastu, i lutnistę, i lau fra, i błazna z sobą, nawet trębaczy harmonijnie w ygrywa jących hejnały; taboru zaś pilnowali petyhorcy w barwach herbownych Zborowskich. Uciecha ztąd wielka była dla mieszkańców Suezawy, gapili się na potęgę, dziwując się przepychowi i bogactw om ... Ale współbracia ziemianie ze: swojemi rotami przy Aleksandrze stojący, bo nie „zaciężnikami“ byli oni, jeno rycerstwem, z dobrej i nieprzymuszonej woli podpierającem tron hospodarski, — otóż bracia ziemia nie poglądali na ten orszak nie po swojsku opatrzony, wcale niechętnie. Raczej do niemieckiego barona mógł on należeć, niż do syna Rzeczypospolitej; tylko znak herbowny zdradzał pochodzenie, znany był bowiem w całej Polsce, toż przeszło dwieście rodzin używało go podówczas. (Niesiecki we dwa wieki układający swoją „Koronę,“ doliczył się ich 296 — choć jeszcze nie wszystkie rodziny wciągnął do heraldy cznego raptularza). Owoż na tarczy gościa misternie w yku tej, w polu błękitnem jasno pobłyskiwała złota podkowa, półkręgiem w dół opuszczona; między jej ramionami tulił się krzyż, nad krzyżem zaś jastrząb zrywający się do lotu, na nogach strojnych w dzwonki, dźwigał on pęciny, krępu jące ruchy je g o ... . Dziwne, doprawdy, zrządzenie losu! Dzwonki te jakby oznaczały rozgłośną sławę panów z Ry twian, której pełna była wszystka dzielnica lechicka; a pęciny — upadek i zagładę ro d u .. . Ale przyszłość była jesz cze podówczas tajemnicą okryta, posiadacz więc owego za gadkowego klejnotu wjeżdżał na zamek hospodarski z pod 37 niesioną głow ą, bojarów w itał z pewnem lekceważeniem, samego zaś księcia z poufałością wyniosłą. Lopusnano jakby na to nie zważał, grzecznym był; potęga Jastrzębczyków dosięgała w owej epoce szczytu wziętości.. . Uczty choć skromne wypełniały czas w szystek... Pośród zabaw Zborowski dał się słyszeć z tem , że przyjechał z zamiarem proszenia o rękę kospodarówny. Ro dzina panny nie okazywała z tego powodu zbytecznej ra dości, a metropolita kładł ciągle ojcu do ucha: „Postawcie mu za warunek, niech się wyrzeknie herezyi, bo inaczej szczęścia z tego stadła nie będzie.11 Hospodar milczał, cze kał formalnych oświadczyn, a tymczasem słał do Polski na podsłuchy, jak tam o panu Krzysztofie trzymają sąsied zi.. . Naturalnie, że panny nikt nie pytał o przyzwolenie, na ostatnim stała planie; nawet sam przybyły kawaler, choć przeszywał ją ognistemi spojrzeniami, ale nigdy sło wem nie udarował, czemu się nie dziwiono wcale. W Suczawie kobieta bardzo rzadko występowała publicznie, prowa dziła życie zamknięte w świetlicy niewieściej, okolona służebnemi i harfiarkami; jednym „klugerom“ (mnichom) wstęp był tam dozwolony. .. Rozanda wszakże, nie w duchu oby czajów wołoskich chowana, towarzystwem męzkiem nie gardziła; więc choć w komnatach ojcowskich stała na ubo czu, ale u siostry starszej Paniewskiej często przebywając, spotykała tam nie mało młodzieży polskiej, a w jej rzędzie brata swojego szwagra. Pan Malcher, chłopak grzeczny, awinny a skromny, wpadł w oko panience i sam na potęgę w niej się rozkochał. . . Dostrzegł tego i p. Kasper i pani Kasprowa, chowali jednak to w tajemnicy, bo hospodar marzył o świetnej doli dla najmłodszej córki. . . Tymczasem Zborowski ciągle odwiedzał Suczawę, to dworno, to samotrzeć z wiernymi dworzanami Secygniow- 38 skim i Laskowskim; mając tylko kilku kozaków juczne ko nie wiodących. Hospodarowi niedobre wieści przynieśli w y słańcy o Krzysztofie: Dumny jest, mówili im w Polsce, choć jako żywo, niema czego, bo żadnych nie położył zasług; utracyusz — wszystką spuściznę poojcowską zmarnował; czarnoksiężnik — tu już na karb alchemicznych eksperymen tów puszczano bajeczkę; przytem heretyk, a taki tw ardy, że gotów nowatorstwo szczepić w W ołoszczyźnie... Nie było to niepodobieństwem, — przecie Albrecht Łaski pro wadzący Iieraklidesa na tron, stracił olbrzymią fortunę; a za wszystko wymagał, by protegowany przez niego pretendent naukę Lutra krzewić pozwolił pośród swoich nowych pod danych . .. Lopusnano politykiem był nielada, całem życiem do wiódł teg o ; toż nie narażając się Rzeczypospolitej, umiał sobie zjednać i Porty protekcyą. Co w iększa, by usunąć niemiłe zetknięcie obu przeciwników, zaszczycających go swoją opieką, drugą stolicę założył; rezydował to w Jassach, to w Suczawie: w pierwszej przyjmował wysłanników tu reckich, okalał się zwolennikami dyw anu; w ostatniej gro madził z Polską sympatyzujących bojaró w ... Świątynie „he retyckie," za rządów jego poprzednika wzniesione, stały pustką, nie kazał ich wszakże rozwalać, nie oddawał ducho wieństwu miejscowemu. Poddanych ciemiężył, podatkami ogromnemi o k ład a ł; bali się go, ale znosząc daninę, mówili z westchnieniem: „Lepszy on jeszcze od innych!“ Polity kiem był, powtarzamy, więc wszełkiemi sposobami chwilę oświadczyn formalnych oddalał, nie chcąc się na gniew mo żnej rodziny narażać; przyparty zaś do muru, i nie odma wiał, i nie przy rzek ał... — Młoda je st, poczekajmy jeszcze trochę, a i wam mości kasztelanicu nie pilno, lata nie uciekły. . . T ak się to wlekło do zgonu Aleksandra. 39 Bohdan syn jego, został opiekunem rodziny, następcą ojca, posiadaczem wcale pięknej fortuny, przekazanej mu przez skrzętnego i nie przebierającego w środkach rodzica. A choć miękki i łagodny, nabrał wszakże dynastycznych przesądów i upodobań, poczuł się w sobie, za „pomazańca" siebie uwa żał. Zdawało mu się, że niema siły, któraby mogła zachwiać tronem na tak trw ałych posadach stojącym. . . Łudził się, jak się łudziło wielu i przed nim i po nim. Zborowski bywać nie przestawał, zmienił taktykę, za*s czął pochlebiać i nadskakiwać nowemu hospodarowi, tak, że w końcu ten, skaptowany wytrwałością kaw alera, przy rzekł, że siostrę w yda za niego. . . Co było powodem, że słowa nie dotrzym ał? o tem ani wzmianki w kronikach. . . Może Rozanda oparła się sama związkowi? Może niechętni dla Zborowskich potrafili przekonać chwiejnego Bohdana, że małżeństwo to nie podniesie splendoru domu Lopusnanów? M oże.. . Dość, źe „gdy Chrysztoph już jako na pewną rzecz do Bohdana przyjechał, tedy mu odmówił panny i jeszcze go nietrafnie w dom p rz y ją ł.. . “ Tak powiada Bielski; Gó recki Leonard dodaje: że Zborowski rozjątrzony rekuzą — „odszedł na Ruś. . . “ Łatwo wyobrazi sobie czytelnik gniew dumnego Jastrzębczyka; rozszalały zamknął się w Cieszybiesach, przemyśliwając nad zemstą. . . Rok cały przepędził w niedo stępnej kryjówce, nie dając znaku życia, zapadł jakby pod ziemię, nic o nim nawet nie słyszano w okolicy.. . tem więc łatwiej mógł nieopatrznego nieprzyjaciela pokonać. . . 40 X X 7\ N ie fo rtu n n e h o s p o d a rs k ie c z a sy . Bohdan zajął się najprzód sprawami państewka, z ko lei zapewnił sobie protektorat Turcy i, i dopiero wówczas pomyślał o urzeczywistnieniu projektu, z którym się nosił już od lat kilku, mianowicie o zawarciu ślubów małżeń skich. Przebywając jeszcze w Polsce, poznał on nadobną dziewczynę Jadwigę Tarłównę. Tarłowie herbu Topor, dorobili się znaczenia dopiero w drugiej połowie XVI wieku, ledwie dwóch senatorów i to duchownych liczyli podówczas: jeden był Stanisław biskup przemyski (zm. 1544 r.), drugi Paweł arcybiskup lwowski (zm. 1565). Za to w następnych stuleciach sporym pocztem zasiedli w senacie. Ród to był szczerze pobożny, katolicy zmowi oddany, kościołów i klasztorów nawznosił co niemiara, zakonników i zakonnic niejeden dziesiątek wyszedł z jego ło n a ; dość powiedzieć, że pięciu Tarłów infułę nosiło (trzech przypada na wiek ubiegły). Wracając do Paw ia arcybiskupa lwowskiego, dodamy tutaj, że odblask jego świątobliwości i pokrewnym wziętości a chwały przysporzył. Z rycerza kresowego — kapłan wzorowy, pełen skromności i pokory, •musiał słynąć z cnót, kiedy ludzie ówcześni na firmamencie niebieskim, w świecie planetarnym, dopatrzyli pewnych zmian zgon jego zapowiadających. „Po śmierci Paw ła, pisze Niesiecki, trzy słońca się razem na niebie pokazały. “ Brat arcybiskupa Jan — był chorążym lwowskim; Tarłowie od da wna piastowali ten urząd we Lwowie albo Przemyślu. 41 Pan chorąży ożenił się z Reginą Malczycką, ostatnią z rodu; wniosła mu ona wiano bogate, co znacznie splendor domu podżwignęło. Posagiem żony spłacił on dwóch młodszych bracią i sam został dziedzicem Czapli, gniazda rodzinnego w ziemi Przemyskiej niedaleko Sambora. W Czaplach znaj dował się obronny zameczek, na górze zbudowany i zabezpie czony od napadów systemem kunsztownych fortyfikacyj; do dziś jeszcze ruiny po nim pozostałe świadczą o dostat kach, w jakich dom ten opływał. I istotnie powodziło się Tarłom; posiadali estymę u bliskich i dalekich. Dzieci przy bywało chorążemu: miał dwie córki — Annę i Jadwigę — i trzech synów. .. Zdrowie tylko nie służyło: najprzód cho rążyna zaległa łoże, w rychle też przeniosła się do innego świata; ojciec prędko potem za nią podążył, znękany bole sną stratą dozgonnej towarzyszki. Najstarszą tylko córkę wydali za życia, za Daniłowicza; reszta — drobiazg, przy tulił się w domu szwagra. Zygmunt August pamiętny na zasługi dziadka sierot — ten bowiem przy jego rodzicu zaszczytną służbę sekretarza pełnił, — przyrzekł im swoją opiekę i zaprosił do pomocy Mikołaja Mieleckiego woje wodę podolskiego. Ostatni, jako osiadły w sąsiedztwie pozo stałych dziatek, tem samem mógł pilniej naglądać, by się im żadna krzywda nie działa. Nie wiemy, czy o chorążym, czy o jego ojcu, Stańczyk rzucił światu polskiemu dowcipek, który się aż do dni na szych przechował: „Pan Tarło, miał powiedzieć błazen kró lewski, zawsze potrzebuje, aby go ktoś w ręku trzymał, bo inaczej, jako prawdziwe tarło (rękojeść od topora) niczego sam dokazać nie może.“ Nie robi to wszakże ujmy człowie kowi; dowodzi tylko, że słabego był charakteru. Otóż Bohdanek szwendając się po Rusi — a częste do niej za życia robił wycieczki, — zabłądził i do Czapli, po znał tam pannę i upodobał ją sobie, więc ją ł robić o nią 42 starania. Stary Lopusnano, dowiedziawszy się o tem, ofuknął syna, pragnął bowiem dla niego partyi świetniejszej; pamię tał, że jeden z jego poprzedników o królewnę polską robił zabiegi, dlaczegóżby on w Niemczech nie miał szczęścia spróbow ać?... Jakże srodze jednak został za swoją pychę ukarany! Mielecki bowiem proszony przez Bohdana o w sta wienie się do rodziny Tarłów, w kilka tygodni potem od powiedział, że rodzina wprawdzie nie ma nic przeciw temu, ale król opiekun, jemu, wojewodzie podolskiemu, listem za powiedział, że dziewczyna jeszcze młoda, poczekać więc może, aż syn hospodarski sam hospodarem zostanie.. . Czekać — to czekać! powiedział sobie Wołoch, i w y glądał chwili pożądanej; a ojciec skonfundowany już się więcej nie sprzeciwiał — albowiem opieka Zygmunta Augu sta była czegoś w a r ta ... I Jadwigi nie rajono już za mąż nikomu; stosunek krewieństwa z panującym miał wiele uroku, by się go tak łatwo wyrzec można było, — więc dziew czynę nazywano hospodarską oblubienicą, “ choć oblubieńca swego bardzo mało znała. Młodzież trzymała się od niej zdaleka, ziemianie bowiem, dynaści z krwi i kości, wysoko cenili dynastyczne innych przywileje. . . A książę multański. zawsze znaczył trochę więcej, niż szlachcic na kilku wio skach osiadły. Najprzód, miłościwie poddanych swoich okła dając podatkiem, miał już sporo grosza na przeżycie, i na czarną, ja k lud mówi, godzinę mógł zrobić zapas niem ały. . . P raw d a, że tron chwiejny b y ł, ale od czegóż głowa na karku? Kiedy Rzeczpospolita oburzona wypierała z tego tronu, wówczas droga otwarta do Turcyi, pewny protektorat dywanu — i odwrotnie. . . Należało tylko tak kierować łodzią pośród skał podwodnych, by się jednocześnie obu nie narazić sąsiadom, bo wówczas niechybnie albo stryczek, albo miecz katowski czekał niezręcznego żeglarza. . . 43 Bohdanek na nieszczęście nie posiadał przymiotów po trzebnych dla władcy w podobnych zostającego w arunkach; więcej to był szlachcic polski, niżli bojar m ultański, typ ziemianina z Zygmuntowskiej epoki: dumny ja k basza, popędliwy jak Słowianin, odważny jak kresowiec, a lekko myślny ja k ukrainne królew iątko. . . Z góry traktow ał bo jarów, bo mu był wstrętny ich na pół dziki obyczaj ; jemu — wychowanemu pod wpływem cywiliżacyi zachodniej, trudno się było nałamać do poturczonych dygnitarzy wołoskich, przebiegłych, podstępnych, zdemoralizowanych nieustannemi wstrząśnieniami, które pół kraju pogrążając w nędzy, dru giej połowie przynosiły zyski niem ałe.. . Lada logofet, lada burkułab, lada lichwiarz, napełniwszy kiesę złotem i złożyw szy ją z nizkim pokłonem w przedsionku Dywanu, mógł być pewien poparcia Porty, mógł być pewien, że za talary lewkowe kupi sobie spory zastęp w ojska, a z tem woj skiem i z firmanem wkroczywszy nad Prut, łatwo zdobędzie k o ro n ę... Starszyzna więc multańska choć się nie burzyła prze ciw hospodarowi jawnie, ale w cichości knuła zdradę, w y czekiwała chwili sposobnej, by mu nogę podstawić i wywró cić, ale tak wywrócić, żeby nie podniósł się więcej. Bohda nek wiedział o tem, ale ufny w protektorat Rzeczypospolitej, lekceważył bojarów, nawet ich odpychał. Otoczył się cho rągwiami polskiemi, na których czele stali rotmistrze niezaciężni, a właśnie dlatego, że niezaciężni, więc bez ceremonii postępowali z mieszkańcami. Było z tego powodu skarg nie mało na ucisk polski, ale że zbrojne kohorty i liczne i bitne były, że powiązane placówkami z wojskiem na Podolu i Rusi rozkwaterowanem, więc uchodziło to im ' bezkarnie. Cała górna część Wołoszczyzny, tak zwane sęstwa Suczawskie, Czernauckie, Dorohojskie i Chocimskie, mrowiły się pol akiem rycerstwem. Szemranie Mołdawian zwiększyło c;ię, 44 kiedy Bohdanek ściągnął kilka litewskich regimentów i tuż nad Prutem je rozlokow ał... Litwini zostawili smutne wspo mnienie na M ultanach, jeszcze z czasów ich tutaj pobytu w XVI stuleciu: prowadzili wtedy na tron hospodarski Je rzego Koryatowicza, a dziką srogością tak się dali we znaki mieszkańcom, że nazwa ich rodowa stała się oznaką połajanki, i teraz jeszcze, kiedy kmieć rumuński chce znieważyć słowem kogo; nazywa go „ L itw a ...“ A,cóż dopiero być musiało przed trzema w iekam i! Odważniejsi bojarowie pod słuchali tej niechęci dla Bohdanka, starali się ją rozdmuchać, zaczęli się wiązać z Carogrodem, poszukując tam pretendenta do tronu. A młody Lopusnano jakby tego nie spostrzegał... W szystką jego uwagę pochłonęła myśl o ożenku: kochał — chciał więc wybraną posadzić obok siebie na tronie, białe jej skronie przystroić w koronę książęcą, a potem z bożej łaski, a z królewskiej i sułtańskiej woli, królować póki ży cia starczy.. . A ta jego oblubienica, owa Jadwiga Tarłów na, blado wygląda z po za zmierzchu trzech wieków, ledwie jej kilku rysów dostrzedz można. „Pani pobożna,11 mówi Niesiecki; — „w stanie panieńskim, dodaje Paprocki, była szczęścia tako wego dla pięknych spraw i obyczajów, że panowie postronni z Węgier, z Wołoch, starali się o nią do stanu małżeńskie go.” I biednej dziewczynie zdawało się, że stworzona dla tego tylko, by podnieść splendor domu; ani jej się zamarzyło nawet owo orzeczenie poety, wydzierające się ze zbola łej piersi: „Wszak i mnie się trochę szczęścia należy na • ś w ie c ie ...11 ' Czekała cierpliwie na przybycie narzeczonego. I docze kała go się nareszcie. Bohdan korzystając z chwili, w początku grudnia 1571 roku puścił się w drogę. Zima była w całej pełni, śniegi wypadły obfite, orszak liczny ma towarzyszył, a choć z Su- 45 ezawy do Czapli pod Samborem spory kaw ał drogi, ale podróżni odbyli ją w ciągu dni kilku bez żadnej przy g o d y ... Przyjęcie było świetne. Cała rodzina Tarłów i Daniłowiczów zbiegła się na powitanie hospodara; stawili się i Sieniawscy, i Ligęzowie, i Kazanowscy, nadto wiele szlachty 1 okolicznej. Rozpatrywano podarunki ofiarowane przez nowo żeńca; składały się one z tak zwanych „wschodnich towa ró w /1 bardzo podówczas w Rzeczypospolitej poszukiwanych i rozpowszechnionych. Uczta trw ała kilka tygodni; jeden się bankiet nie kończył, kiedy się drugi poczynał. Naturalnie, że na całej Rusi, na całem Pokuciu nie mówiono o niczem więcej, jeno o zrękowinach panienki i o przyjęciu hospodara na zamku Tarłów w C zaplach... Nareszcie oblubieniec musiał powracać. Ułożono, że gody weselne odbędą się w roku następnym. Szczęśliwy Bohdanek dążył do swojego księstwa, marzył słodko o przyszłości... Aliści, już w Kołomyi doszły go niepoko jące w ieści: poddani ośmieleni nieobecnością księcia, szemrać głośno zaczęli; chcąc więc rychlej stanąć na miejscu, zosta w ił orszak, a sam z woźnicą i dworzaninem poleciał na przód. .. W ypadek chciał, by go pod Śniatynem napotkał w y rostek Krzysztofa Zborowskiego, w sąsiednich Cieszybiesach pędzącego życie samotne. „Dał on w skok panu swemu o nim znać, który zaraz po nim się puściwszy, pojmał go.“ Słów tych zapożyczamy u Bielskiego; inni jak Górecki, Łasicki, trochę inaczej rzecz malują. Najprawdopodobniej, Zbo rowski słyszeć musiał o wycieczce Bohdanka do Czapli, bo to nie było tajemnicą; więc urządził zasadzkę. Utrzymy wano — i nie bez powodu — że stronnictwo malkontentów wołoskich, znając niechęć Krzysztofa do Lopusnana, weszło z nim w akordy, mogło mu nawet przyrzec pewną summę za 46 przytrzymanie h o spodara... Właściciel Cieszy biesów był bardzo żądny grosza. Spotkanie nastąpiło niespodziane: przy szło do walki między stronami. Dopiero kiedy Secygniowski ranił Bohdana, kiedy ostatni w skutek upływu krwi stracił przytomność, związano go i powieziono do zam k u .. . Jastrzębczyk dał tu dowód niesłychanej samowoli, po stąpił sobie jak opryszek, jak łotrzyk nadreński, ale nie jak ziemianin polski, nie jak obywatel Rzeczypospolitej: przecie hospodar znajdował się pod protektoratem Polski, związany był przymierzem z Zygmuntem Augustem, przyrzekł stawić się na każde jego wezwanie z 24,000 wojskiem. Nie uszłaby płazem ta samowola Krzysztofowi, gdyby król był trochę energiczniejszy; choroba i troski powaliły na łoże ostatniego z Jagiellonów, a panowie ruscy zapatrzeni w majestat, lada chwila spodziewając się zgonu biednego pana, zbyli milcze niem zniewagę wyrządzoną k ra jo w i... Odgrażano się wpraw dzie, ale nie gromadnie. Mielecki gotował się do odsieczy, rotmistrze sięgali do jego obozu, by się rzucić na Cieszybiesy; wylękły więc Zborowski trzymał hospodara tylko dwa miesiące w niew oli, uwolnił go otrzymawszy okup. „Wypuścić Bohdanka inaczej nie chciał, jeno żeby mu na grodził szkody, które dla niego podjął; przeto zaraz tam musiał mu dać sześć tysięcy czerwonych złotych, a za ostatek Paniewski mu ręczył. “ Chciwość — to jedna z wybitniejszych wad najmłod szego kasztelanica; dziwnie ona odbija na tle owoczesnego społeczeństwa naszego, którego cechą była ofiarność nietylko z mienia, ale i z krwi, ale i z życia. .. Niewola hospodarska fatalne miała następstw a: Lo pusnano wchodził pod sklepienia zamku cieszybieskiego jako książę udzielny, wyszedł ztamtąd jako wygnaniec. Bo oto nowy groźny pretendent Iw onia, na czele 20,000 wojska wkroczył do Wołoszczyzny, popierany przez Portę. Placówki 47 polskie cofnęły się przed nawałnicą za Dniestr, na Podole • Paniewski z wielkim mozołem potrafił wycofać się z Suczawy i uchronić siostry hospodarskie od niew oli: Wołochowie bowiem chcieli je jako zakładnice zatrzymać. Już jednak w lutym 1572 roku kobiety znajdowały się w Kamieńcu, przytulone pod gościnną strzechę W łodka miejscowego starosty. Jednocześnie przybył i Bohdan do kresowej warowni. Zygmunt August uwiadomiony o k a ta strofie, polecił posłowi swemu (16 lutego) w Turcyi, Taranowskiemu, wstawić się za hospodarem do sułtana; ale po średnictwo to żadnego nie przyniosło skutku. Wówczas to oburzenie przeciw Zborowskiemu wzmogło się do tego stopnia na kresach, że chcąc uniknąć niemiłych następstw, uchodzić m u sia ł... Szlachta pragnąc rozjątrzyć i rozruszać obojętniejszych na tę spraw ę, powtarzała, jakoby Krzysztof przyrzekł Iwoni, że dostawi mu Rozand ę , z warunkiem, by ją korzystnie odprzedał wielkiemu wezyrowi, bardzo rozmiłowanemu w pięknościach woło skich. Naturalnie, że była to plotka na tle osobistej zemsty osnuta; niemniej przeto pan starosta kamieniecki pilnował troskliwie pięknej dziewczyny, chcąc ją od jassyru i hare mowego życia uchronić. Kilkunastu gorętszych młodzień ców — istni średniowieczni rycerze — przybrawszy barwy Lopusnanówny, jako pani swojego serca — zrobiło w oko licę Cieszybiesów wycieczkę, z zamiarem pochwycenia Krzy sztofa. Usunął się więc z przed oczu, powędrował do Nie miec, by strwonić tam grosz na więźniu z d o b y ty .. . 48 ■V, Harce za Prutem , dalsze losy aktorów dramatu. Szlachta na widok skrzywdzonego Bohdanka poczęła znowu forytować go na własną ręk ę, walczyć o tron stra cony. Jak jeden człowiek podnieśli się kresowi junacy. Awan turnicza ta w yprawa zakrawa na legendę; historyografowie chcąc ocalić pozory władzy królewskiej, utrzymują, że Zy gmunt August dał tajemne na nią przyzwolenie, publicznego dać nie mógł, bo nie chciał sułtana rozdrażniać. Bojownicy polscy mieli przeciwko sobie poturmaka Iwonię z 20,000 wypróbowanego wojska, mieli większą po łowę Wołoszy, bo i logofet Gabryel, i hetman multański Dinga, przeszli na stronę pretendenta, który się w Jassach zainstalował. Wprawdzie Bielski, gorący panegirzysta bra wury szlacheckiej, utrzymuje, że „Wołosza“ żałowała da wnego hospodara: „bo co im źli Polacy byli, którzy przy Bohdanie się bawili, że im to żywność czasem gwałtem koniom albo sobie brali, daleko gorszy Turcy byli, którzy im i żony i dziewki brali, a same zabijali i mordowali.“ Jednak sympatye te za-pruckie niewiele pomogły de monizowanemu księciu; Multańczycy bowiem przekonawszy się, że siła jest po stronie nowego hospodara, poddali mu się bezwarunkowo. . . A teraz zobaczmy z czem nasi ziemianie przeciw takiej wystąpili potędze? Mikołaj Mielecki zebrał na prędce co miał żołnierza pod ręk ą , a obesławszy Jerzego Jazłowieckiego hetmana w. kor. wieścią, że idzie w głąb zrebelizo- 49 wanego lennictwa Rzeczypospolitej, nie oglądając się na nic wkroczył na Bukowinę. Oddział jego liczył 2,000 ludzi, mianowicie: trochę pancernych chorągwi, trochę lekkich, piechoty nic prawie, trzydziestu petyhorców pod wodzą dzielnego kozaka Temrnka, trzydziestu Czeremisów, zawołanych strzelców, uzbro jonych w długie rusznice dalekonośne. Za to juz rotmistrzów w obozie p. wojewody roiło się co niemiara. „Przywziął Mikołaja Sieniawskiego wojewodzica r u s k i e g o b y ł on jakby pomocnikiem naczelnego w odza; po nim szli: Mikołaj Jazłowiecki, Stanisław Lanckoroński, Mikołaj Herburt, Stanisław W olski, Jan Jordan, Maciej Kozielski, Stanisław Ciołek, Stanisław Wydżga, Stanisław Nigócki, Radecki, Kruzielnicki, Osowski, Ciemierzyński i R o żen ... Regestruję skrupu latnie nazwiska, bo już — jeżeli się chwalić zasługami ro du, to lepiej wywodzić się od tych skromnych bojowników XVI stulecia, niźli choćby od senatorów epoki Stanisławow skiej ! . . . Rotmistrze ci — to wszystko ludzie doświadczeni, sza lonej odw agi, przezorni ową przezornością, jaką się zdo bywa walcząc długo z podstępnym i przebiegłym nieprzyja cielem .. . Rzucili się na Bukowinę w początkach m arca, kiedy jeszcze w lasach śniegi leżały, kiedy cały kraj przecięty był improwizowanemi rzeczułkami, wartko dążącemi ku Prutowi. Niebezpieczeństw wszędzie pełno, zasadzka na każdym kro ku, zapasów żywności nigdzie, zimna wiosenne, słoty częste, zawieruchy śnieżne — wszystko to nie wstrzymywało mę żnych kresowców. Po przekroczenia granicjr, kiedy się na równiny do kraju więcej zaludnionego dostali, kiedy dla wytchnienia stanęli w okolicy Czernauc (dzisiejszych Czer niejewie), ciurowie i czeladź obozowa zaczęli się bawić ra bunkiem. Mielecki oburzony, szubienicę wystawić k azał O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e . T. H. 4 50 w obozie i śmiercią haniebną zagroził winowajcom. „Zaraz też ludzi przebrakował, siedmset koni motłochu do domu wrócił, z trzynastą set tylko został, z garścią wprawdzie ludzi, ale dobrych.“ Pięknie — po rycersku! któż temu za przeczy ? Niech wie nieprzyjaciel , że nie łotrzykowie kraj jego najeżdżają, ale obywatele potężnej Rzeczypospolitej. Rozpoczynając kampanią, miał wódz jednego żołnierza na piętnastu wrogów stojących pod bronią; teraz wypadał jeden na dwudziestu p ięc iu ... Wołoskie jednak zastępy i przed tą garstką pierzchały.. . Górne pobrzeże Prutu od Chocimia do Stepanowic, stało się głównym teatrem podjazdowej wojny. .. Nieustan nie, co dzień, co godzina nieledwie, to naciskani, to nacie rający, składali rotmistrze dowody bohaterstw a.. . Zdarzało się, że przeciw kupie Wołoszy z tysiąca ludzi złożonej, w y stępowało trzydziestu ochotników, i spędzali przeciwnika jak. stado owiec. Więc w deliberacye. .. na pojedyncze popisy zapraszają się obie stro n y ... i dwóch rycerzy staje do boju, a widzowie przyklaskują im, jak gdyby to nie wojna, lecz pospolite były tu rn ie je ... Mocowanie się takie trwało prze szło cztery miesiące. Iwonia musiał aż ściągnąć sprzymie rzeńców ; Mielecki więc cofnął się w porządku pod Chocim, w którym Dobrosołowski się trzymał, a taż za Dniestrem na brzegu podolskim, czekał niespokojny hetman Jazłowiecki na czele 800 koni. Po nadludzkich wysileniach należało wypocząć chwilę. Nowy hospodar chciał wyparować garnizon polski z Chocimia, ale nic mu zrobić nie mógł, — więc w prośby do hetm ana: obowiązał się wykonać przysięgę wierności królowi, słać mu pomoc zbrojną, byle tylko Rzeczpospolita nie pozbawiała go tronu. Jednocześnie przyszły do obozu polskiego wieści o zgonie Zygmunta Augusta; przystano więc na propozyeye... Polska osierocona musiała myśleć Si o obiorze nowego pana. Dobrosołowski ustąpił z Chocimia, wojska Iwoni honory mu oddawały; wyciągnięte długim szpalerem, ze zdziwieniem przypatrywały się one garstce rycerzy, więcej niż pół roku trzymających się w warow ni. . . naliczono ich wszystkiego siedmdziesięciu! Sprawa jednak Bohdana — była odtąd przegrana na zawsze. Minęło lat parę — wielkie zmiany zaszły w k ra ju : Henryk Walezyusz obrany królem, zniechęcony potrafił umknąć do Francyi (18 lipca 1574 r .) ; smutek z tego po wodu był wielki i trwoga niem ała... Na kresach słabo bro nionych, obawiano się napadu Tatarów ; Wołoszą niezado wolona z Iwoni, mizdrzyła się wprawdzie do Bohdana, ale ten opuszczony od przyjaciół mieszkał w Kamieńcu. Po dwakroć siłą polskiego oręża wspierany, teraz już nie mógł zna leźć nowych zwolenników. A i Zborowscy zaczęli rej wodzić w kraju, nie bacząe na burdę przez Samuela pod bokiem królewskim uczynioną. Zborowskich obraził przed laty hospodar; nie zapomnieli mu oni obrazy, i lada chwila mogli się zemścić straszliwie.. . Więc cicho siedział Lopusnano, przemyśliwając nad tem, jakby się bezpiecznie wynieść ja k najdalej od granic ture ckich. Mieszkała przy nim Rozanda, mieszkali i Parnowscy, a i Malcher nie opuszczał go ani na chwilę. Włodek gościn ności nie odmawiał, przestrzegał jednak Bohdanka, by się miał na baczności: Jastrzębczykowie bowiem wiele mogą w Siedmiogrodzie, a ztamtąd zda się, że nowy pan dla Rze czypospolitej urośnie. . . — Nie wydam ja w as, tego możecie być pew ni, po wtarzał ; ale i mnie mogą odebrać komendę tej oto twierdzy pogranicznej, a wówczas będzie nierychło.. . — Cóż mam począć, panie starosto? — Ruszać w świat, na wschód za D n ie p r.. . 4* 52 — Chyba do Moskwy, — odrzekł zamyślony Bohdanek. — A choćby do Moskwy, byle nie w paszczę kasztelanicom: lutego to serca ziemianie. Szczęście jeszcze wasze, że Krzysztof choć został podczaszym koronnym, rakuskiej klamki się trzyma i nie spieszy z Niemiec z po wrotem. — Usłucham rady w aszej, dobry panie, i z siostrą puszczę się na tułaczkę. Żal mi tylko dziewczyny — zmar nieje. — Dlaczegóż zabierać hospodarównę, — protestował starosta, — kiedy może pośród nas zostać bezpiecznie ? .. . — A toż jakim sposobem? — Czyż nie widzicie, że Maleher pała ku niej od lat wielu afektem? — Wiem ci ja, a le ... — Co za ale, mości książę? Kawaler słuszny, bogaty, ród dobry, krew królewny węgierskiej w nim płynie. Bohdan m ilczał, Włodek nie nalegał, siostry hospodarskie dokonały reszty. Lopusnano przyzwolił na związek m ałżeński, nawet zapragnął huczne wyprawić dziewczynie wesele. We wrześniu tegoż roku odbył się ślub w kościele dominikańskim; a w kamienicy starościńskiej, świetnie na ten cel przybranej, książę wygnaniec podejmował rycerstwo polskie, dziękując gorąco za poświęcenie, którego dowody po dwakroć mu złożyło. Kamieniec wyglądał militarnie, tyle zbrojnego ludu spłynęło doń na gody. A w obszernym dzie dzińcu podejmowano sławetnych obywateli miasta Jego Kró lewskiej Mości; miodu i piwa nie skąpił hospodar. Mieszczań stwo długo przechowywało pamięć tej uczty, opowiadanie o niej przechodząc od pokolenia do pokolenia, spaczone, przeinaczone do niepoznania, przetrwało do dni naszych. . . 53 Lopusnano zaraz potem opuścił Kamieniec i wyniósł się do Moskwy z bardzo nielicznym orszakiem. Prosił on pomocy u c a ra : łudzono go obietnicam i, podejmowano go ścinnie, osypano kosztownemi podarunkam i, ale też na tem się skończyło. Przygnębiony niepowodzeniem, w rychle do k o nał żywota, — bardzo młodo zeszedł z tego ś w ia ta ... Paniewscy udali się w Stryjskie, gdzie posiadali obszer ne dobra, życie burzliwe zamienili na spokojne, ziemiańskie; odtąd o nich w dziejach nie słychać, wsiąkli w warstwę szlachty, pługiem krającej pola kresowe. Obaj bracia dzieci nie mieli. Rozanda długo zachowała ślady krasy, żywot ci chy najwięcej się nadawał do jej usposobień. Sąsiedzi pa trząc na nią, powtarzali sobie: „Piękna jest zaiste — ale brat drogo, bo tronem za tę piękność p rzypłacił.. . “ W po łowie XVII stulecia ród Paniewskich wygasł zupełnie. .. A oważ „hospodarska oblubienica11 Jadwiga Tarłówna? Może o niej radzi wiedzieć co chcecie? Naturalnie, że po niefortunnej wyprawie Bohdana do Wołoch, na którą Tar łowie ani halerza nie poświęcili, nie było o małżeństwie z nim m owy. . . Niedługo jednak czekała dziewica na no wego kawalera. Hieronim Sieniawski wojewoda ruski, naj starszy syn hetmana w. kor., wdowiec po trzech żonach, człowiek liczący około lat 60, zaczął się dobijać o jej rękę. Łatwo ją uzyskał dla wielu powodów, najważniejszym zaś był ten, że obiecał wyrzec się błędów kacerskich, jeżeli Tarłówna stanie z nim do życia wspólnego. Występował w tej sprawie matrymonialnej jako pośrednik ks. Benedykt Herbest, Jezuita, gorliwy obrońca łacińskiego obrządku.. . Była to znakomitość sui generis. Toż do Mieleckiego, także „nowinkami zarażonego,“ udał się był ks. Skarga złotousty i świątobliwy, i ją ł gorąco namawiać wojewodę do powrotu na łono prawdziwego Kościoła. Sąsiad Tarłów, a razem ich opiekun, nietylko, że się nie dał przekonać, ale jeszcze 54 „obruszony, przyostrzej tego apostoła w domu swoim tra ktow ał. .. “ Nasłano więc Herbesta — i ten dopiero nawrócił Mieleckiego. Toż z Hieronimem Sieniawskim się powtórzyło. Jezuita swatem był: pierwszego kaptow ał nadzieją zbawie nia, drugiego nadzieją ziemskich sło d y czy ... Tarłowie od znaczali się gorliwem do wiary ojców przywiązaniem; pannę teraz poświęcono z pobudek religijnych, jak przed rokiem chciano ją z pobudek światowych poświęcić: tam szła za mąż, by nawrócić „ k a c e r z a t u oddawała rękę kacerzowi, nie marząc o jego nawróceniu. . . Stanęła też bez szemrania na kobiercu ślubnym w 1572 roku, lat siedm przepędziła ze schorzałym mężem, słodząc mu dolegliwości troskliwą opieką; po jego zgonie cała utonęła w praktykach religij nych. Jedynaka Adama wychowała w zasadach katolickich, a ten gorliwość swoją posunął do tego stopnia, że „wszyst kich heretyków z dóbr swoich w ypędził, będąc i słusznie tej perswazyi, że prędzej zły dobrego zepsuje, niżli dobry złego n a p r a w i...“ Działo się to atoli już za rządów Zy gmunta III, — kiedy obok szabli zaczęto topić w formach i przepisach ducha tolerancyi, tak wspaniale oświecającego szczęśliwą Jagiellonów e p o k ę ... Jeszcze jedna postać na wzmiankę zasługuje. Ja k w dziejach ówczesnej społeczności szlacheckiej, tak równie na tle dzisiejszej gawędy, występuje ona w czarne przyo dziana barwy. Czytelnik łatwo się domyśli, że o Krzysztofie Zborowskim mówić tu zamierzamy. Z wykupem w kieszeni, złożonym mu przez Bohdanka, wyniósł się rycerz ów smu tnej pamięci do Niemiec; obawiał się bowiem szlacheckich sądów doraźnych, miał przeciw sobie Ruś wszystką i Po dole. Aliści zgon Zygmunta Augusta zmienił postać rzeczy: mógł teraz bezkarnie wracać do k raju , w którym rej jego bracia wodzili. Do zgonu Samuela, nieodstępny jego do 55 radca, potem wichrzyciel na sejmikach przeciw Batoremu i Zamojskiemu, lat kilkanaście z wytrwałością właściwą rodowi Jastrzębczyków, prowadzi on walkę z a ja d łą .. . Rzą dzi się w niej obrażoną dum ą, nie przebiera w środkach, nie myśli wcale o ojczyźnie, tak dalece, że w końcu — „nic polskiego, krom imienia11 — w nim nie zostało. Na sejmie też 1585 roku Stefan Batory wytoczył Krzysztofowi i bratu jego Andrzejowi sp ra w ę ... Oskarżeni i oskarży ciele stawili się przed stanami w osobach swoich pełnomo cników. Krzysztof został odsądzony od czci, wywołany z kraju na zasadzie trzech dekretów : „pierwszy był o to — że zamyślał o życiu królewskim; drugi — że się porozumie wał z posły obcymi w Łubku; trzeci — że listy na króla uszczypliwe pisał." Wcześniej jeszcze ożenił się ten Zborowski z Morawianką K aw ką, zacną i bogatą niew iastą... Jeszcze raz jako radca cesarski wystąpił na arenę polityczną Rzeczy pospolitej, po zgonie Stefana Batorego — potem już o nim nic nie słychać. Cieszybiesy opuszczone rozsypały się w gru zy; lad jednak długo nazywał je hospodarskiem więzie niem .. Potężny ród Jastrzębczyków, przeważną odgrywający rolę w Polsce, już z końcem XVI stulecia chyli się do upadku. Protoplasta rodu tego przyjmuje na się wstrętny obowiązek siepacza, na obczyźnie wykonywa wyrok na uciekającym wywołańcu, a to w kilkadziesiąt lat później aż dwóch jego synów wywołańcami zostaje, trzeci zaś głowę pod topór składa k a to w sk i... Wnuki jeden po drugim kładą się do grobu, żyjąc -tylko wspomnieniem przeszłej wielkości, a praprawnuk Aleksander Zborowski, ostatni z Rytwian, ku końcowi XVII wieku, schodzi ze świata jako spokojny ziemianin . . 56 Dziwne losy tego gniazda! jastrzębie to, a nie o r ły ... reprezentanci poczynającego się w Rzeczypospolitej rozprę żenia, protoplaści całego szeregu zuchwalców, którzy wzno sząc się po nad prawo, popchnęli kraj na tory zniedołężnienia i upadku. . . ŹRÓDŁA. N iesiecki, Korona Polska. Lw ów 1 7 2 8 — 1743. B ielski, K ronika Polska. W arsza w a 1829. N iem cewiez, Zbiór pamiętników o dawnej Polsce. L ip sk 1 8 3 8 — 1840. Belacye nuncyuszów apostolskich o Polsce. B e rlin 1864. O wejściu Polaków nu Wołoszczyznę z Bohdanem , p rzeło ży ł z łacińskiego W ł. Syrokom la. P e te rsb u rg 1855. R ogalski, Dzieje Księstw Naddunajskich. Pamiętnik o Samuelu Zborowskim. P oznań 1844. Sclim it; Rokosz Zebrzydowskiego. Lw ów 1858. Sw ięcki, Opis starożytnej Polski. W a rszaw a 1828. Zamek Czarnokoziniecki. W ilno 1842 (rom ans). Zameczki podolskie na kresach. K raków 1869. P a p ie ry do rodziny G ruszeckich n a le ż ą c e , przew ażnie w X V III w. zebrane, zaw ierające w sobie rodowody tycli o sta t nich i spokrew nionego z nim i domu Garmucłiowskicli. I- Bracławszczyzna na początku XVI stulecia stanowiła kaw ał ziemi nie mającej granic określonych, brakło jej re prezentantów w senacie i w iz b ie ... słowem, był to kęs kraju jakby zostający po za prawem; od południa i wschodu patrzył na dzikie pola, od północy i zachodu przytykał do Wołynia i Podola. Nieliczni ziemianie osiedli na tej placówce straconej: obyczajem, przekonaniami religijnemi, przywile jam i, krewieństwem nawet wiązali się ze szlachtą wołyń ską; kiedy znowu w utartej mowie, zapożyczonej u ruskich latopisów, pustkowie owo nazywano Poniziem i wcielano je do Podola, na dobre już zlachconego i posiadającego nale żytą organizacyą. Zatarg Litwy z Rzecząpospolitą o tę prowincyą, zostawił ją własnemu losowi: pierwsza w niej się nie rozporządzała, słowami tylko gardłując za przyłączeniem do swej dzielnicy; ostatnia szanując protestacyą, nie chciała powiększać rozdrażnienia — dlatego też nic nie poczynała. Miejscowy zaś element zanadto był słaby, by się mógł o ja kieś ogólne upominać prerogatywy; każdy dla siebie pragnął tylko coś wyjednać, a przedewszystkiem utrwalić posiada nie zagarniętego pustkowia, dążył więc do „hospodara," prosił o sankcyą, otrzymywał ją bez trudności, zawsze atoli 62 z zastrzeżeniem bronienia granicy, wracał i zagospodarowy wał się na dobre. Podobny stan przechodowy trw ał do Unii lubelskiej' to jest do 1569 roku. Najdosadniej maluje go nam rew izya zamków miejscowych, dokonana przez diaka Lwa Patajewicza Tyszkowicza w r. 1545, a dokonana z rozkazania „hospodarskiego.11 Stawimy zastrzeżenie: hospodar tu jako w. książę litewski występował. Zamków rzeczonych było dw a, mianowicie: w Bracławiu i Winnicy; dostawały się one ludziom miejscowym a zasłużonym: jak ks. Ostrogskim (hetmanowi w. litewskiemu i jego pierworodnemu kn. liii), Prońskim, Sanguszkowiezom, którzy je obejmowali we w ła danie z obowiązkiem stróżowania na granicy. I pomimo ta kiego strategicznego znaczenia, jakże ubogo, jakże nędznie wyglądały owe zbrojne placówki w połowie XVI stulecia. Wyżej wspomniany lustrator — sekretarz królewski — diak Patajewicz, przekazuje nam żałosną opowieść o Winnickiej warowni, tej mniej więcej treści: „O budowie tego zamku radbym pisał, która horodnia (wieża) dobra a która licha, i coby należało poprawić, ale go nie ma z czego chwalić, cały opadł i ognił, i tynkowanie wszystkie opadło, na wie żach ani schodów, ani drzwi niem a. . . Do tego wszystkiego mały on jest i z cienkiego drzewa zbudowany, ściany nie zamczyste, prawie same dziury, i nie wiem gdzieby indziej zamek tak niedbale zbudowany był ja k tutejszy: nietylko ludziom w czas przygody, od nawalnego nieprzyjaciela gdzie się u k ry ć ... ale bydło nawet straszno tu zam ykać, bo ja kem żyw, takiego biednego i słabego ukraińskiego zamku nie widziałem." Jest tu wprawdzie, dodaje w końcu, miejsce niedostępne, kędy Boh tworzy odnogę, tutaj warowną pla cówkę zbudowaćby można. W myśl Tyszkowicza wzniesiono ją , ale znacznie później. 63 W epoce jednak wyżej poszczególnionej „Kastel Winnicki“ stał pustką, nie miał stróżów klikunów /' brakło mu nawet „spiżowania11 t. j. zapasów żywności. A broń — po żal się Boże — dwadzieścia hakownie, rusznicy ani jednej, prochu i siarki po kamieniu, ołowiu pół kamienia, saletry dwie beczki niewielkie, nadto kilkanaście kul kamiennych i hakowniczych. Puszkarz jeden — jedyny reprezentant sztuki artyleryjskiej, — do niego należało także robienie prochu. Lustratora podejmował miejscowy starosta Fedor Sanguszkowicz marszałek ziemi w ołyńskiej, wraz z pograni cznymi rotmistrzami i skarżył mu się na biedę w ielką, na krnąbrność podwładnych, nie chcących składać daniny ja k w groszu, tak w służbie; a do tej ostatniej zarówno byli obowiązani i mieszczanie, i bojarowie i szlachta. Ludność w miasteczku nieliczna: domów 27,3 wraz z bojarskiemi i ich „podwornikami;“ ubóstwo, handlu nic, najzwyklejszych potrzeb brakło, produkta sprowadzano z Ka mieńca, a niekiedy aż z Wilna. W powiecie wszystkich lu dzi do zamku ciężących 1,113 dymów, siół hospodarskich 4, a bojarskich 18. Przestrzenie — ja k widzicie — znaczne pustką leżały, pola nowinne bujnemi traw y porosłe, jako las zielony w yglądały. . . Gleba nadawała się do gospodar stwa rolnego, a jednak kolonizacya szła opieszale; lud kmiecy hardo się trzymał, był „bogatszy i pyszniejszy niżli pan /1 odrabiał trzy dni do roku, albo groszy sześć (około 2 zło tych) wnosił podatku. I nie bacząc na to wszystko, trudno go było na miejscu utrzymać; ziemianie skarżyli się lustra torowi „na nieosiedziałość swych ludzi;11 — łada nieporozu mienie, drobne nieukontentowanie i zaraz chłop ucieka do Polski t. j. do sąsiedniego Podola, „należącego od dawna do korony i rządzącego się polskiemi p raw am i.. Sąsiado wały z powiatem puszcze Barskie i Lityńskie, gdzie pełno 64 futorów, hut, majdanów, robotnik pożądany, dobrze płatny, sw obodny... a odechce mu się pracować, wówczas rzuca wszystko, nie opowiedziawszy się nikomu, i wraca do swoich jako rzezimieszek: „ztąd, mówili winniccy ziemianie, i złodzejstwa, i rozboje i wszystkie rzeczy złe w tym kraju od nich samych i od ziem ich płodzą się, bo nie mając co robić, musi mąż kraść lub rozbijać, a żona czary czynić.11 Aspiracye zbójeckie wrychle przeobrażają się w niena wiść gminu do uprzywilejowanego stanu: pierwszy chce okiełznać swawolę, drugi pragnie najzupełniejszej swobody; więc kmieć ruski przeciw ziemianinowi ruskiemu, jednej z nim wiary i pochodzenia, burzy się, powstaje, ima się zdrady, noża, podstępem sprowadza pohańców .. . Już w owej dobie bojarowie nazywają włościan „ niehamowanym naro dem chamskim11 (1586), albo „nieznającym bojaźni bożej, stanowi szlacheckiemu nieprzyjaznym i nieżyczliwym11 (1620). Tak się rzeczy mają w okolicy W innickiego zamku. W tymże czasie, na płaszczyznach wchodzących w skład bracławskiego powiatu, swobody i swawoli jeszcze więcej : Kozactwo się na dobre rozwija, nieposłuszne nikomu, cięży ono ku dzikim polom, lud prawie wszystek o wczesnej wio śnie wyciąga na ostrowy Dnieprowe,— „na gony bobrowe,1' w domu zostają starzy i ułomni dla doglądania licznych pa siek, a niewiasty gospodarstwa pilnują; za to ze zbliżeniem zimy wracają mółojcy, wypoczywają na leżach; Bracław staje się ogniskiem do którego dążą wszyscy pragnący za pewnić sobie pomoc Kozaków, kupić sobie ich współudział w pierwszej lepszej awanturniczej wyprawie. I tutejszy je dnak zameczek był w opłakanym stanie: ubożuchny, ciasny, puszkarzy trzech, działa ani jednego. Sami mieszczanie pro sili, by hospodar postanowił dla jego obrony „ludzi pienię żnych41 (zaciężnych). A i mieszkańców niewielu więcej jak w Winnicy tuliło się pod ochronę takiej niepoczesnej wa- 65 równi — ledwie 423 dymów. Ziemianie, niedawni przybysze z Wołynia, pośród których dwóch kniaziów (Czetwertyński i Sokolski), reszta 18 drobna szlachta. Było wprawdzie i in nych rodów — „podlejszych11 14, ale tych wołyńscy kolonizatorowie „bracią sobie nie mianują, ani wiedzą zkąd też są.“ I jedni wszakże, i drudzy zapatrując się na pobratym ców z Włodzimierza i Łucka, zagarnąwszy hospodarskie siedliszcza, powinności zamkowych nie odbywali —• „i przy wilejów na to okazać nie chcą,“ składając się tem , że dla bezpieczeństwa złożyli je w Kamieńcu i Ostrogu. Lustra tor po pilnym rozglądzie przekonał się, że całe i prawdziwe bogactwo powiatu — to liczne pasieki; zkozaczeni mieszkań cy tak byli w nich rozmiłowani, że często w samem mie ście liczne pnie z pszczołami trzymali. „Nie należy ich, mówi w sprawozdaniu złożonem hospodarowi, mniej od siedliszcz ważyć. Znajdują się pasieki, gdzie trzy siedliszcza takiej pasieki nie warte, przy której nieraz jest na milę zie mi, a najmniej na pół mili, ta k , że posiadacz ma pasznie, stawy spustne, pszczół mnóstwo, zwierz wszelaki, sady i ogrody owocowe rozkoszne i wszelki inny pożytek. W któ rej to zaś pasiece i z ie m i... nietylko nie wolno nikomu wchodów i pożytków mieć żadnych, ale i drewna, ani trawy źdźbła, nikt darmo wziąść nie może, tylko za opłatą jedy nie. A z tego ani hospodar, ani do zamku żadnego pożytku i posługi nie ma; nie wiadomo od kogo posiadacze takowe nadziały osobne m ają, kto też im je zaprowadzał i grani czył. Z ezego mogłoby się i dziesięciu innych utrzymać i hospodarowi czemś posłużyć; a przecie takowe pasieki mając, ziem miejskich osobno nadto używają i pasznice orzą.“ D oradzał więc rewizor — i bardzo słusznie — obło żenie ich d a n in ą .. . ale danina nie była w duchu JagiellonO p o w ia d a n ia h is to r y c z n e . T. II. 66 skich tradycyj, których cechę główną stanowiło rozdawni ctwo; połączone z hojnością przekraczającą potrzebę. Tak żyli ludzie w roku pańskim 1545, na tych pustyn nych polach, z taką precyzyą, jeszcze przed siedmią ćwierć wiekami, odmalowanych przez ruskiego kronikarza; widzimy jednak; że osiedlenie szło leniwo w ciągu tego okresu: dwa zameczki, sześćdziesiąt wiosek, a w nich ledwie 2,000 dy mów. Tylko bowiem junactwo i przezorna odw aga, połą czona z nagannem lekceważeniem życia, mogły tu dotrwać na stanowisku.. . Samo nawet położenie geograficzne — nie usposabiało do kolonizacyi: kraj płaski, otwarty, brzegi rzek wzdłuż jego obu krawędzi płynące niskie, równe; Dniestr od wpa dającej do niego Murachwy na rubieży Podola, do Jahorlika także doń szlącego swe wody na krańcu stepów tatarskich — dziki, pustynny, pozbawiony lasów. , . Boh wprawdzie wię cej urozmaicał okolicę — toż samo jego dopływy Zhar, Sob, Sieniucha, Tykicz gniły, Tykicz uhorski; wreszcie błotnista i wysychająca latem Kodyma — służyć one mogły za wdzię czną dekoracyą w ogrodzie, w parku wspaniałym , ale nie posiadały zakątka na swoich wybrzeżach, kędyby bezpie cznie mógł usiąść obronny zameczek, kędyby natura w po łączenia ze sztuką strategiczną, mogła wytworzyć placówkę zdolną oprzeć się najazdowi większemu. . . Sejm atoli lubelski z 1569 roku, rdzenniejszym zmia nom daje początek: z mocy jego powstaje województwo z dwoma powiatami — Bracławskim i Winnickim (dwa bo wiem inne — Zwinogrodzki i Nadbohski, i niejednocześnie i znacznie później utworzone zostały). Zygmunt August w rzędzie innych przywilejów, zapewnił ziemian bracławskich: „iż we wszystkich sprawach sądowych, jak po zwy; wpisywanie do ksiąg, akta i wszelakie potrzeby, tak u sądów grodzkich i ziemskich, jako i z kancelaryi koron 67 nej, d e k re ta ... i we wszystkich potrzebach... królewskich i ziemskich koronnych... listy, nie jakim innym, jedno ru skim pismem pisane i odprawowane. . . . czasy wiecznemi“ będą. Województwo zajęło przynależne miejsce w senacie: wojewoda zasiadł 32, a kasztelan 28 krzesło z kolei. Sze ściu posłów na sejm, a dwóch deputatów na trybunał w y bierało ono; w 1589 dostało herb i nowe zatwierdzenie co do ruskiej pisowni, a w 9 lat później — sądy ziemskie i grodzkie, jakoteż sejmiki przeniesione zostały z Bracławia do Winnicy. Przeniesienie to miało swoją racyą b y tu : zkozaczeni mieszczanie bracławscy wpływali niekorzystnie na przebieg rozmaitych spraw i procesów, do których szlachta ruska, zapatrując się na swoich pobratymców polskich, na brała szczególnego zamiłowania. Nie potrzebujemy dodawać, że Bracław na tych przenosinach stracił niemało, a Winnica wiele zyskała; wyrażając się dosadniej — tamten zkozaczał, schłopiał, a ta spanoszała do reszty. Szlachta też tłumnie zaczęła osiadać w jej okolicy. Język ruski — jako urzędowy — przetrwał najroz maitsze koleje: wszystkie akta, czy to grodzkie, czy ziem skie, pisano po słowiańsku. Ziemianie, gorliwi wyznawcy wschodniego niezjednoczonego obrządku, dawno już w życiu powszedniem na sejmach, przy kratkach sądowych używali mowy polskiej, ale kiedy przyszło do motywowania sprawy na piśmie, występowało narzecze ruskie; w podobny sposób odzywał się do ziemian król, trzymając w swojej kancelaryi biegłych skryptorów; w podobny sposób odzywał się i try bunał lubelski, kędy — jako do najwyższej magistratury szły sprawy bracławskie. I stało się — co się stać w końcu musiało : kancelarya królewska i trybunał wyrażały się jesz. cze dość poprawnie po słowiańsku, kiedy ziemianie, na benefis których piśmiennictwo rzeczone podtrzymywano, coraz więcej wciskali doń polszczyzny i łaciny — tak dalece, że 5* 68 dokumenta z tej epoki wymagają osobnych studyów paleograficznyeli dla ich oddecyfrowania. Zdarzało się, że szlach cic otrzymawszy kopią sprawy w podobny sposób redago wanej, na fascykule treść jej po polsku notow ał, bo już dokumentu wyczytaćby nie potrafił, — raz dla braku w pra wy, a powtóre dla owych skróceń (,,titła“), tak hojnie sza fowanych przez grodzkich i ziemskich kancelistów. Forma jednak dawna ostała się, przetrwała — ja k to już wyżej powiedziano — do połowy zeszłego wieku, szlachta nie pro siła o jej zniesienie, a królowie święcie zobowiązania dotrzy mywali. ' Ja k tylko kraj został należycie ukonstytuowany, zaczął reprezentować pewną jednostkę administracyjną, natychmiast pola nowinne licznym się ludem zamrowiły. Nie było tu ciasno, granice nieoznaczone, a szczególnie ta ku dzikim obrócona stepom, nie wytknięta — tam się kończyła, gdzie osad zabrakło, stepu zagarnąć mogłeś wedle zachcenia, nikt cię pewnie procesem i pozwami z niego nie rugował. Wprawdzie w okolicy Winnicy gęściej się ludność sa dowiła, bezpieczeństwo bowiem było większe, ale czem bli żej do pustyni, tem kolonizacya rzadsza, dorywcza, tym czasowa, — jakby jutra niepewna. Szlachcic tu próbujący szczęścia, bawił się tylko rycerskiem rzemiosłem, pilnował pługa; kiedy bliżsi administracyjnego ogniska, choć nie zahaczali ani lemiesza, ani szabli, chętnie cisnęli się do urzędów wojewódzkich, jeżeli nie powiązanych z pewnemi obowiązkami, to przynajmniej honorowych. . . I stało się — wprawdzie w XVII już stuleciu, kiedy Potoccy i Koniecpolscy zajęli cały pas ziemi bracławskiej nad Dniestrem rzuconej — owe tak zwane Pobereże, — że z rodów tyeh obu wyrastali wojewodowie, kasztelani, hetmani, broniący granic ukrainnych, kiedy obietnicą ich otuleni jedno-powietnicy przedzierżgają się w woźnych generałów, wojskich, łowczych, 69 podczaszych, skarbników ... A jednocześnie z przyjęciem odznaczeń powyższych, wyrzekają się przydomków — i two rzą sobie nazwiska (od włości) z polskiem zakończeniem; tak dawniejsi Mokosieje, Wołczkowie, Kociubowie, Czercyccy, Jełłowie — teraz już są Malińscy, Olizarowie, Jakuszyńscy, Łaszkowie, Bukojemscy itd. Nawet zdarza się taka metamorfoza: ziemianin osiada w Uzłowcack (uzeł — węzeł) i zpolszcza zaraz nazwisko na Węzłowski z dodaniem atoli miana wioski dziedzicznej („de Uzłowce“), ja k w Świnianach lokuje się Dzik („de Swiniany“) itd. itd. Słowem roz maitości i fantazyi dużo, że możnaby je za zmyślenie uwa żać, gdybyśmy tych przeobrażeń nie spotykali w podpisach, na aktach urzędowych umieszczonych. W rzeszy tej nawet wszczepia się na modłę polską owo tradycyonalne przecho dzenie urzędu z ojca na syna. Co więcej — buta szlache cka, a z nią draźliwość, zbyteczna czułość na wszelką, czę sto rzekomą, obrazę. Ztąd burdy kończące się krwawo, na stępstwem których procesa ciągnące się nieledwie stulecia. By nas nie posądzono o przesadę, opowiemy tutaj historyą takiego zatargu; przetrwał on niecałe dwa ćwierć wiecza i sk o ńczył... przepraszam, nie powiem, czytajcie, jeżeli wiedzieć chcecie, ja k się zakończył. X I. Opowieść nasza poczyna się w lutym 1570 roku, więc w kilka miesięcy po utworzeniu województwa Bracławskiego. Tuż pod Winnicą, na drodze prowadzącej do Litynii (Lityna), na niewielkiej wioseczce znanej pod nazwą Jakuszyniec, mieszkało trzech braci Kociubów: szlachta uboga, 70 na dorobku dopiero będąca. Ojciec ich Borys wysłużył u „hospodara jego miłości41 kaw ał gruntu, niedawno -— bo za starostowania ks. Konstantyna Ostrogskiego hetmana w. lit. Grunt jednak zawsze ku zamkowi ciążył, to jest, w ła ściciel jego winien był stawać zbrojno w obronie tego zamku. Kociuba więc na prawach czynszownika w ładał ziemią, ko lonizował wszakże pustkę energicznie: już bowiem w 1545 roku lustrator królewski naliczył osiadłych na niej „sześć dziesiąt człowieka.41 Po zgonie Borysa, wioska rozpadła się na cztery schedy: trzy poszło na braci, a czwarta na siostrę Pelagią, wydaną za Iwana Zabokryckiego „słusznego41 (do stojnego) ziemianina bracławskiego, nie mieszkał on w Jakuszyńcach, tylko dochody pobierał. Trzy dworki szlacheckie zdobiły wioskę, życie w nich płynęło cicho, pracowicie. Kociubowie owi — Benedykt, Olechno i Bohdan, rozmiłowani byli w kawalerskim stanie, ostatni tylko ożenił się i to dość późno, z Hanną Wojcie chowską ubogą ziemianką, która mu powiła córkę i syna Jana, właśnie bohatera niniejszego opowiadania. Powiedzieliśmy już, że Jakuszyńscy byli na dorobku, starali się rozmaitemi sposobami o powiększenie swojej chu doby: otóż korzystając z sąsiedztwa, zagarnęli kaw ał pola należącego do mieszczan Winnickich, ztąd skargi i zatargi; a sławetni wspomnianego grodu odznaczali się butnością, jako porównani w stosunku do zamku z ziemianami czynszownikami. . . Pokonać pomimo tego Kociubów nie mogli, więc w skargi do króla; suplika ich rozmaite przechodziła koleje, ale raz dostawszy się do tronu, doprowadzić musiała do pewnego rezultatu. Z rozkazu więc hospodarskiego, zje chali na grunt sporny dwaj urzędnicy: Mikołaj Pietniczański wojski winnicki, i Mikołaj Szaszkiewicz, także wojski dołbnowski, wytknęli nową granicę; Jakuszyńscy bez oporu zgodzili się na zwrot kaw ała zagarniętego nieprawnie łanu, 71 tłomacząc się niewiadomością, a wcale nie złą w olą, — i sprawa bez grzywien umorzoną została. Bracia żyli z sobą w przykładnej zgodzie, wzajemnie sobie pomagali; nie wszyst kim jednak zarówno sprzyjało szczęście. Oleckno, średni, najwięcej utracił wskutek wytknięcia nowej granicy, naj uboższy był, często musiał szukać kredytu, i znajdował go zawsze u zamożnego sąsiada Semena Obodeńskiego, natural nie, kmieci w zastaw oddając; tak naprzykład w 1577 r. za 16 i pół kopy groszy litewskich (około 374 zł. dzisiej szych) poszło trzech poddanych pod rozkazy wierzyciela, zawsze oni byli własnością Olechny: ale kapitalista na swoją korzyść zużytkował ich pracę, która tu reprezento wała prowizyą. Nie wiodło się Oleehnie, do niedostatku przyplątała się choroba, używał więc rady Żydków, odgrywających na kre sach rolę niemieckich doktorów, udawał się do znachorów, nawet do „czarownic". . . nic nie pomogło, spoczął co rychle na cmentarzu miejscowym. Bracia podzielili się zgodnie spad kiem po nieboszczyku, na Benedykta poszło owe „trzy czło wieka" zastawione u pana Obodeńskiego, wykupił ich za raz, — uporządkował interesa, a czując zbliżający się zgon, wszystko przelał na synowca. I trzeci brat — Bohdan — w lat kilka zgasł, jakby z żalu po rodzonych. Została w siole wdowa, córka i syn, dwudziestoletni młodzieniec, a bogaty, bo jedyny spadkobierca całej po Kociubach for tuny. Ciężyły wprawdzie na n ie j: spłat schedy należący do ciotki Zabokryckiej, skromne dla siosty uposażenie i sum ma należąca do matki, — mianowicie 5,000 zł., darowanych jej przez umierającego męża. Młody Jan, ambitny, energiczny, gospodarny zajął się gorąco interesami: rodzicielce wydzielił schludny dworek z pięknym sadkiem, summę jej oparł na części należącej niegdyś do jednego ze stryjów ; przy wdowie osiadła pa 7.2 nienka — nie na długo jed n ak — w yszła bowiem za Ale ksandra Szaszkiew icza; brat spraw ił siostrze przystojne w e sele i ruchomościami po ojcu pozostałemi podzielił się z nią najsumienniej. Sam się w po-rodziciełskiej „sadybie“ rozlo kow ał urządził należycie i zam yślał o żeniaczce. . . A było kilka panien — i to posażnych — w okolicy; 0 miedzę m ieszkał p. Jurgi Aleksandrowicz Czerlenkowski, tam się najprzód zwrócił, ale dostał odkosza. . . Czerlenkowscy z Kociubami mieli ja k ą ś w aśń zadawnioną, rodziny więc nie sprzyjały sobie wzajemnie. Nie tracąc fantazyi, uderzył Kociuba do niedalekich Mikuliniec. Mikuliriscy wszakże choć w złych interesach, pa trzyli wysoko, mieli pretensyą do krewieństwa z pryncypalniejszemi na Wołyniu domami. Dwóch braci na dwóch wio skach siedziało (Mikulińce i Poczapińce), obie liczyły 60 osadników i to zakolonizowanych „na mokrym korzeniu11 t. j. na niedawnej trzebieży. Estymę posiadali u ludzi, nie bacząc na ubóstw o: Mikołaj starszy, był posłem na sejmie 1589 roku; Iwan młodszy, pisarzował w Bracławiu. Ten ostatni miał trzech synów i córkę Hannę, prześliczną dziew czynę; Kociuba na potęgę w niej się rozmiłował, zaniedbał gospodarstwa, zapomniał o bożym świecie, przesiadywał ciągle w wioseczce w puszczę lityńską zasuniętej i patrzał w jasne oczy panienki. Czy sprzyjała ona Janow i? z pe wnością nie wiemy; kawaler jednak był innego zdania, 1 chcąc skaptować ojca bohdanki, wiecznie w potrzebie zo stającego, pożyczył mu (1599) sto talarów (licząc po 40 groszy polski talar), wynosiło to na dzisiejszą walutę 1,100 zł., summa więcej niźli skromna, ale dla biednego, dorabia jącego się szlachcica, szczególnie w one czasy, niepoślednie mająca znaczenie. Już był bliskim szczęścia, gdy naraz grom z jasnego nieba uderzył. K aw aler w łaśnie — działo się to późną jesie- \ 73 n ią , — wyruszył z braćmi panny na łow y; braci tych wprawdzie było trzech, ale jeden, najmłodszy, ledwie raczko wał, a dwóch starszych — Włodzimierz i Aleksander, myśleli 0 zaciągnięciu się do chorągwi jakiego możnego pana, tym zaś czasem używali wiejskich, hartujących ciało rozrywek. Polowanie nie szło raźno, Kociuba smutny, jakby przeczuwał nieszczęście, rw ał się z powrotem do mikulinieckiego dworu, a bracia bohdanki śmiali się z zakochanego, miłość bo na kopcach wydaw ała się ludziom ówczesnym niezwykłem zja wiskiem. Nie rozumieli uczucia, — żona to gospodyni w do mu potrzebna, mąż dla niewiasty konieczny jako opiekun; to też wdowa zwykle, choćby leciwa naw et, ledwie miała czas odbyć roczną żałobę, a małżonek nie dokończywszy jej, często staw ał na ślubnym kobiercu. W genealogiach z XVI i XVIII stulecia pełno na to dowodów znajdziecie. Ale odbiegliśmy od opowiadania. O zmierzchu wracają panicze z łowów i widzą ruch niezwykły w dziedzińcu: poszóstna kolebka, pakowne wozy, t hajducy w barwach jaskraw ych, okna dworku buchają św iatłem ; niechybnie goście ja c y ś , z daleka i zamożni kaducznie. Istotnie tak było. Zaszczycił ubogie domostwo swoim przybyciem ks. Stefan Czetwertyński podkomorzy bracławski, człowiek nie pierwszej młodości, wdowiec od dwóch lat, posiadający spore dobra na Wołyniu, a choć reprezen tant młodszej linii — Nowej Czetwertni, ale zawsze kniaź, 1 to czystej wody, bo od Światopełka Rurykowicza ród swój wywodził. Winniczanie estymowali mitrę, ani jednej nie po siadali w powiecie, wszystko szlachta drobna — coś więcej jak bojarowie, a prawie równa z mieszczany. Książę pod komorzy ja k dygnitarz pośród Mikulińskich w yglądał, to też nadskakiwali mu i ojciec i synowie, całą uwagę mając zwróconą na to, by wołyńskiemu dynaście uprzyjemnić ile można pobyt pod ubogą strzechą. . . 74 Książę widocznie przyjechał z jakimś zamiarem, roz glądał się po izbie, na każde skrzypnięcie drzwi czujny,— dopiero się uspokoił, — kiedy do gościnnej świetlicy nie śmiało wsunęła się sama pani Mikulińska, stosownie do uro czystości przybrana, a z nią rumieniąca się ja k wiśnia, pię kna siedmnastoletnia Hanna. Dumny pan na niski ukłon niewiast ledwie pochyleniem głowy odpowiedział, tylko na dziewczynę pilną zwracał uwagę, nic jednak nie mówił. Minęło kilka godzin, po wieczerzy ruszyli się wszyscy. Kociuba chciał się zbliżyć do panienki, szepnąć jej choć słówko, ale ta przerażona badawczemi spojrzeniami kniazia, nieśmiała już oczu podnieść. . . ona w obec domowych nawet zapytana, ledwie ważyła się odpowiedzieć. . . Inna rzecz w „teremie11 na górce, obok świetlicy matczynej, tam ze służebnemi, białogłowami młodemi — to i śmiechu pełna izba była i psot dziecinnych i sw aw o li... Ale w gościnnej ko mnacie — i polskie panienki, prababki dziś tak rezolutnych i mownych niew iast, zachowały się biernie, a cóż już mó wić o Rusinkach, które żyły trądycyą wyniesioną z Kijowa, tradycyą narzuconą z konieczności w ciągu długiej niewoli tatarskiej, ciążącej tak strasznie nad udziałami na wschód od Rzeczypospolitej położonemi. Kociuba powrócił do siebie znękany, nie spał noc całą, wczesnym rankiem już dosiadł konia i poleciał do Mij kuliniec. Gościa zastał jeszcze — a był on niezwykle we soły, więc od kielicha dzień rozpoczęto. Jakoż i powód do libacyi niezwykły się znalazł. Podkomorzy bowiem, zostaw szy sam na sam z gospodarzem, powiedział mu: — Ładną dziewczynkę macie, o ładną; dużo o jej krasie słyszałem , ale widzę teraz, żem słyszał jeszcze za m ało.. . 75 Iwan Mikuliński grzecznie się pokłonił, przyjmując pochwałę za zwykły komplement na wielkim świecie pra ktykowany. — Ot, jakbyście nic przeciw temu nie mieli, tobym ją wziął za żonę, — ciągnął dalej poważnie reprezentant No wej Czetwertni. — Wielce obowiązany za ten splendor, — zawołał wzruszony do głębi gospodarz. I w kilka minut potem stawiła się panna przed obli czem oblubieńca; nikt jej nie pytał czy pragnie zostać kniaziową, czy serca komu innemu nie oddała? Czyż o potrze bach serca myśleli ci ludzie co dnia narażający życie? pod strzałami kul tatarskich idyla nie mogła się krzewić, pośród huku samopałów i hakownic, słowicze uczucia zapadały gdzieś głęboko w pierś. Pan rodzic tak chciał, a wola jego rozkazem, przykazaniem bożem było dla skromnej dziew czyny; że pobladła słuchając przemówienia ojcowskiego — temu się nikt. z przytomnych nie dziwił: toż rzeczą niewia sty w podobny sposób przyjmować morały i napomnienia starszych!.. . Kociuba przybył po wszystkiem; szczęśliwy oblubieniec już nawet zapis uczynił na rzecz przyszłej sw ojej, w obec uproszonych świadków, ludzi bardzo wesołych, pośród któ rych jowialnością i darem krasomówczym odznaczał się p. Tysza Bykowski, drugi zaś sąsiad Iwaszko Strzyżewski mówił mało, ale za to wypić mógł całe morze węgrzyna. Kiedy Jakuszyński wkraczał do izby, pierwszy ze wspo mnianych gości mikulinieckich perorował, drugi trzymając kielich niecierpliwił się widocznie; jakoś jednak prędko przy szło do zdrowia narzeczonej. Kociuba wychylił je z wielką fantazyą, nie pokazując nic po sobie, dumny, zasklepił całą gorycz w piersi; na pannę już nie spojrzał, — „zaswatana,“ więc nawet nie godziło się grzesznym ją okiem obrzucać— 76 taki był obyczaj na Rusi. Dotrwał do końca, przyjął zaprosiny na wesele — obiecał, że się stawić nie omieszka. Naj starszy z Mikulińskich żegnał go na pół żartem : — Nie kwapiłeś się, — mówił, — toż ci pannę zdmu chnięto. — Jeszcze czas, wielki czas,-— przerwał Kociuba z le* kceważeniem, — znajdę inną. Siadł na konia, powlókł się do domu, piekło miał w piersi, szarpała ją duma obrażona. Inny na jego miejscu rzuciłby wszystko, ruszył w świat, a świata tego tak dużo było podówczas, o miedzę dzikie pola; w pierwszej wypra wie na Tatara łatwo głowę położyć, a ze zgonem uspoko jenie wieczyste i piękna pamięć pośród ludzi, że się broniło uczciwie rodzinnego z a k ą tk a ... Młody Jakuszyński snąć nie miał rycerskich popędów, życia pragnął, choć je zawód struł w samym początku. Winę całą niepowodzenia zwalał na ubóstwo, na brak znaczenia, postanowił więc zdobyć i bo gactwo i stanowisko, a wówczas sięgnie po rękę dziewczyny ze słusznego domu, i pokaże Mikulińskim, że dla niego jeszcze czas, jeszcze wielki czas ? . . . Dalsze też dzieje Imć p. Kociuby plączą się około tych dwóch zadań. A biedna Hanka? bez szemrania stanęła na kobiercu, po ślubie ucałowała rękę nowego pana, cicha, potulna, smu tna, żegnała z rezygnacyą gniazdo rodzinne, terem dziewi czy — skromną ową świetliczkę na górce dworu ojcow skiego oblała łzam i; bezmyślnie słuchała mów pożegnalnych. Kniaź małżonek rozgrzany ferworem oratorskim, kwieciście odpowiadając zebranym na ucztę ziemianom Winnickim, ani spojrzał na żonę, nie obchodziła go wcale, toć był jej nie zaprzeczonym posiadaczem. Księżna wyjechała na W ołyń,— ani jednem spojrzeniem nie zdradziła dawnego przywiązania; sługa i służebnica stała obok małżonka swojego gotowa na 77 wszystko, gasła atoli w promieniach jego wielkości i zna czenia .. . Niespełna dwa lata ze sobą przeżyli w szczęściu, w dostatku, ja k mówili ludzie; ale widać dusza niewolnicy innego szczęścia pragnęła, a dostatek już rzecz podrzędną stanowił, bo bez widocznych powodów zaczęła blednąć, sła bnąć, gasnąć — jakoś niepostrzeżenie,— aż w końcu zasnęła snem wiecznym. Kiedy przed zgonem bracia pytali je j, czegoby pra gnęła, odpowiedziała półszeptem, że chciałaby mieć gałązkę z lipy rosnącej w dziedzińcu domu pana rodzica, pod którą przeigrała wesołe dzieciństwo. W skok się rzucono, by speł nić wolę chorej niewiasty; gałązka jednak posłużyła do ubrania trumny, w której spoczęła skromna córka Iwana Mikulińskiego. . . Stara służebna księżnej, zanosząc się od pła czu, pow iadała, że pod tą lipą spotkał kiedyś panienkę młody Kociuba i kilka słów wdzięcznych szepnął jej do ucha, tak, że aż furnęła zapłoniona do teremu, siedziała chwilę zadumana, a potem skakała i taka była wesoła jak nigdy już w życiu. Ale ktoby tam wierzył paplaninie starej, rozżalonej stratą swojej wychowanki, kobiecie. Trumnę Hanny przyozdobiono w mosiężną mitrę olbrzy mich rozmiarów, pop długie odprawił nabożeństwo, ciało z wielką paradą złożono w grobach rodzinnych, to jest w Sta rej Czetwertni. Książę podkomorzy ożenił się wprawdzie po raz trzeci, ale rodzinę tej drugiej żony, która go nawet potomstwem nie obdarow ała, chował zawsze w wdzięcznej pamięci — i pomagał jej ile mógł głową, ręką i kieszenią. Ze tak było jak mówimy, — o tem się czytelnik snadno z dalszej prze kona opowieści. 78 1X1. Kociuba zamknął się w domu, matkę nawet rzadko odwiedzał, choć mieszkała z nim w jednem siole. Całe jego towarzystwo stanowił krewniak Mateusz czy Maciej Kublicki, człowiek dobrze niemłody, dorosłą dziatwę posiadający; cedował on na synów haniebnie odłużone dziedzictwo (Kublicz dziś Kibliczem zwany), a sam puścił się na wędrówkę do znajomych i powinowatych. Trafił do młodego Jakuszyńskiego, kiedy ten jakby żałobę po doznanym odsiadywał zawodzie, znalazł tu wszystko czego żąd ał: wygodę, gościn ność, swobodę kawalerską, podostatkiem trunku — a nało gowym był człowiekiem, wreszcie spory zapas maleńkich z sąsiadami zatargów, które łatwo było popchnąć na drogę procesu, a właśnie za tego rodzaju uciechą p rze p a d a ł... Wcale to nowy typ na kresach, adwokat amator, albo raczej prawnik dyletant, powołała go do życia mania procesowa nia, a ta ostatnia pośród ruskiej szlachty do monstrualnych urosła rozmiarów. Jeden, drugi sukcesik, postawił Kublickiego w oczach Kociuby bardzo wysoko, tak dalece, że nawet nie dostrzegał wad jego, mianowicie zbytniego za miłowania w trunku i gwałtowności cechującej p. Macieja. Jakoś na wstępie karyery gospodarskiej, zabiegło mło dzieńcowi dotkliwe z rodziną nieporozumienie; rozdmuchał je Kublicki, a potem sam gasił, by tem snadniej przekonać pupila o swojej jurystycznej zręczności. Mówiliśmy wyżej, że jedyna ciotka Ja n a , a rodzona ojca, wyszła za Iwana Zabokryckiego, umarła ona już daw no, dzieci jej — syn Eoman i dwie córki zamężne, Marusia Chołojewska (Chołoniewska ?) i Olana Szaszkiewiczowa, choć otrzymały spadek po matce, ale rościły jakąś pretensyą do wuja, na zasadzie 79 plotki uczynionej przez Kublickiego, posądzając go, że ukrył testament dziadowski (starego Borysa); który rodzicielce ich zapewniał znaczniejszy zapis. Sprawa, ja k to się działo po wszystkie czasy — wlekła się lata całe i oparła w trybu nale lubelskim dopiero w 1602 r. Strona żądała przyznania banicyi na Bohdanie; ale jakże tu człowieka skazać na w y gnanie, kiedy człowiek ten przez zgon już dawno z tego padołu wygnany został. Kublicki już wówczas przylgnął do młodego Kociuby, pojechał więc w jego imieniu, by bronić honoru nieboszczyka: naturalnie, że w ygrał; Jan ile wdzię czności okazał obrońcy, tyle albo i więcej chował w sercu obrazy dla rodzeństwa, za to , że pamięć ojca szarpało; spłacił resztę należności i zerwał z krewniakami stosunki. A krewniacy ci, ja k na przekorę, zjeżdżali do Jakuszyniec, i u matki jego gościnnie podejmowani, przesiadywali całe tygodnie. — Nie jako m atka, ale jako wróg ciężki postępuje ona, mawiał rozjątrzony Kociuba do Kublickiego. t Ani się spodziewał, że wyrządzi mu ona jeszcze do tkliwszego figla. . . Trzeba wiedzieć, że o miedzę od Jakuszyniec leżały Pietniczany, sioło nad Bohem rzucone, pięknie zagospodaro wane, liczyło bowiem 110 dymów, posiadało wygodny dwór, zaopatrzony w’’'spory zapas broni i amunicyi, strzeżony przez liczną służbę — od napaści tak swoich ja k i nie swoich ludzi; słowem, rezydencya na kresach niepowszednia i bez pieczna; zdarzało się, że dawni dziedzice przed lada jakim czambułem nie uciekali do zamku Winnickiego , a bronili się we dworze; — i co więcej, wytrzymywali szczęśliwie kilkodniowe oblężenie. Otóż Pietniczany owe drogą spadku przeszły do Bohdana Obodeńskiego, nie młodego już wdowca. Dziedziczył on wprawdzie i dawniej Obodne, ale jedna wioszczyna na pięciu synów i dwie córki, to za mało. Sukce- 80 sya więc mnożąc substancyą, obudziła w starym pewne aspiracye do stworzenia sobie na nowo kółka familijnego; dziew częta już powydawał za m ąż, między chłopców podzielił majątek, nudził się sam . . . Nie był wprawdzie do tyła pło chym, by młodą żoneczkę do domu wprowadzał, chciał więc poważną niewiastę, tembardziej, że pierworodny jego Hawryło przy ojcu mieszkał, więc szukał kobiety, którąby ten syn mógł szanować. Szukał niedługo, a znalał ją w okolicy. Pani Hanna Jakuszyńska nudziła się także na potęgę, wdowieństwo jej ciężyło, z jedynaka nie miała pociechy, w Kublickim widziała najniefortunniejszego tego jedynaka doradcę. Wdzięcznie więc przyjmowała pod swą strzechę poważnego ziemianina z Pietniczan, wcale w płoche nie ba wiącego się projekta. Jak ą drogą przyszło do układów mię dzy tą parą, liczącą razem około setki latek, tego powie dzieć nie potrafimy, — podeszli kochankowie zabrali ze sobą tajemnicę do grobu. . . Takiego bowiem rezultatu — jaki był następstwem tych odwiedzin — nie domyślał się nikt: ani syn, ani jego krewniak p. Maciej, przezorny i ciągle utrzymujący „języka11na dworze nieprzychylnej sobie wdowy, ani nawet najbliżsi domownicy. . . Stanęli na ślubnym kobiercu, sakrament odbył się w obec kilku świadków, a Kociuba zasłyszał o tem dopiero, kiedy intercyza ślubna wniesioną do akt została (w lutym 1604 r .) ; stało się w niej wyraźnie napisano — jako leciwy nowożeniec zapisuje niemniej podeszłej oblubienicy 1000 zł. (do 10,000 dzisiejszych) nadto czwartą część ruchomości — i opiera wszystko na dobrach swoich; ona zaś ofiaruje mał żonkowi 500 zł. darowanych sobie przez nieboszczyka pierw szego małżonka, a lokowanych na trzeciej części Jakuszy niec. Po uprawnieniu dokumentu, matka, nie widząc się na wet z synem, wyjechała do Pietniczan, a w dworku przez nią zajmowanym osiadł z jej ramienia Hawryło Obodeński, i za czął gospodarować do czasu, aż otrzyma od Kociuby przy padającą p. Hannie należność. Jan gotówki nie miał, zniósł więc na pozór spokojnie wyrządzoną sobie krzywdę; na dro dze sądowej poszukiwać jej nie mógł, bo strona przeciwna każdy krok należycie ulegalizowała. Ale od czego samowola ? W sercu miotanem namiętnością, szarpanem bólem nie zwykłym, przyzbiera się niekiedy goryczy nad miarę. Tak i tu było. Zła dola wydarła mu ukochaną dziewczynę, dlatego, że nie posiadał odpowiedniego m ajątku; chcąc zagłuszyć upokorzenie bolesne, rzucił się do jego zbierania: pierwszym na tej drodze krokiem było zagarnięcie całej ojcowizny — i oto matka staje na przeszkodzie, nasyła pasierba, zlewa na niego prawa, które nań spaść były powinny. Przyznać atoli potrzeba, że i ta matka miała pewną racyą: pasierbo wie okalali ją miłością synow ską, kiedy syn jak macochę traktował. Więc motywuje sobie młody Kociuba t a k : pod strzechą, kędy panuje teraz Hawryło Obodeński, są pamiątki po jego rodzicu: zbroja, szaty, broń, kosztowne sprzęty, — słusznie mu się one należą; nie oddają mu ich dobrowolnie, więc gwałtem je zdobyć należy. Jakoż korzystając z nieobecności Obodeńskiego, w ciemną noc październikową, na czele zgrai z hajduków i kmieci złożonej, wpadł do dworku — „czeladź wszystką rozegnał, drzwi do komory w ysiekał, skrzynie w komorach złożone porąbał siekierami, — i co w nich było — zabrał i uwiózł do siebie. “ Takiej treści pierwszy manifest złożył młody Obodeński w grodzie winnickim, w drugim zaś wyliczył szkody — a wynosiły one przeszło 800 zł. (około 1000 rubli); — a że obok zrabowanych przed miotów, wystawił ich ceny, czytelnik więc może będzie cieO p o w ia d a r .ia h is to r y c z n e T. II. 6 82 kaw y wiedzieć, ja k się szacowały rzeczy codziennego użytku na kresach w r. 1604? Otóż za pancerz płacono u nas 6 kop groszy litewskich (124 zł. i gr. 6), za przyłbicę 1 i pół kopy (31 zł.), zwykły „adamaski“ kobierzec 20 zł. (165 dzi siejszych), rusznica 6 kop groszy litewskich, hakownica 50 zł. (415 dzisiejszych), kamień (32 f.) prochu kosztował 3 zł. (25), kamień ołowiu półtory kopy groszy litewskich (31 zło tych), itd. itd. Jakuszyński, pozwany o gwałt, tłomaczył się, że ścią gnął ojcowiznę, ale sąd na tem nie poprzestał; Kublicki do radzał proces, więc syn chwycił się tej drogi, był to nie zwykły, w yjątkow y wypadek: poszanowanie dla rodziców, dla starszych, stanowiło kardynalną zasadę świeżo zawiąza nego społeczeństwa; lekceważono sobie wprawdzie kobietę, ale czoło chylono przed matką, wdowa śmiało mogła liczyć wszędzie na poparcie. .. Łatwo sobie po tem wszystkiem czytelnik wyobrazi, jaki okrzyk zgrozy wyw ołał ten krok młodego Kociuby: ja k od zaklętego usunęli się wszyscy, naturalnie — że jeden pan Maciej wiernym mu pozostał; a przyjaźń i życzliwość dla dziedzica jakuszyńskiego zużytkował w ten sposób, że poduszczał go nieustannie do wyrządzenia Obodeńskiemu drobnych przykrości. Sąsiad także nie zostawał dłużnym, oddawał z naw iązką: więc jeden drugiemu zabierał podda nych, przyciągał ich na. swoją stronę, wory wał się w pole, ściągał siano, rąbał las. Ma się rozumieć, że się to wszystko przy pośrednictwie i pomocy kmieci odbywało, że nie mogło w płynąć moralnie na ciemne rzesze, na to się każdy zgodzi. Chłop widząc, że jest potrzebnym, hardo podnosił głowę, nieledwie prawa dyktował i uspakajał się wówczas, kiedy go strona interesowana kaptow ała datkiem albo obietnicą nagrody. 83 W podobnej poswarce całych lat cztery upływa. A sprzy jały niesnaskom okoliczności: granicznicy — więc kresów winni pilnować, na kresach zaś cicho —- jakby makiem po siał ; Kozactwo osłabione buntami Nalewajki, omdlałe, prze trzebione, jeszcze się w siły nie wzmogło ; bisurmanie nohajscy także w swoich siedzieli legowiskach. Wojna wprawdzie szarpała wnętrze Rzeczypospolitej (rokosz Zebrzydowskiego), Szwedzi najeżdżali nasze kurońskie prowincye, sami zaś wo jowaliśmy na dalekim Wschodzie, prowadząc Dymitra Samo zwańca na tron m oskiew ski... wszystko to atoli zanadto odległe pola popisów, by warcholących się kresowców bracławskich uwagę odciągnąć m iało, a cóż dopiero popchnąć ich na plac boju, kiedy bój ten lada chw ila, lada dzień mógł się na dzikich stepach rozpocząć... Wreszcie szlachta tutejsza znajdowała się w okresie przechodowym, wyłamała się już ona z pod praw zamkowych, ledwie wczo raj szaty bojarskie na ziemiańskie zamieniła, była głuchą na rozkazy, czy prośby możnych starostów, wzywających do walki w imię potrzeb całego kraju, a jeszcze nie dorosła do poczucia obowiązków względem niego; partykularyzm prowincyonalny w niej przemagał, bronić Bracławszczyzny gotowa w każdej chwili, iść nawet na Tatara czy Turka, ale iść dla tego, bo T atar ten czy Turek nie odpędzony, mógł łatwo napaść na jej domowe ognisko, jej siostry i córki w jassyr pociągnąć. .. Więc siedziała w domu i dla zabicia czasu warcholiła się między sobą z równą zaciętością, jakby się warcholiła z wrogiem nachodzącym gniazdo rodzinne. Nie uważamy za właściwe powtarzać tu swarliwych zajść syna z matką, zaznaczymy tylko, że w końcu ostatnia w ygrała; sprawa smutny przyjęła obrót, Kociuba więc zgo dził się, a prędzej jeszcze prosił o sąd polubowny, z góry poddając się jego wyrokowi. Strony zaprosiły na ten cel 6* 84 dwóch poważnych obywateli: Mikołaja Swykowskiego sę dziego grodzkiego winniektego i Marcina Chruślińskiego pi sarza ziemskiego tegoż powiatu. Układy trw ały kilka tygo dni; stanęło w końcu na tem , że Jakuszyński zrzekł się sukcessyi po rodzicielu, to jest, spłacił natychmiast 500 zł., nadto dodał 30 kop groszy litewskich (620 zł.) Hawryle za rabunek dokonany w jego mieszkaniu, w końcu — panią matkę za szarpaninę i Bohdana Obodeńskiego przeprosić sę dziowie rozkazali napastnikowi. Uczynił zadość wszystkiemu, ale tem nie okupił sobie ani spokoju, ani pobłażliwości i przebaczenia u współziem ia n ... Stronili od niego po dawnemu, dwór jakuszyński choć zaopatrzony we wszystko, stał pustką, dziedziniec tra wą porastał. . . Panny nie patrzyły na kawalera, choć był on w całej sile wieku, piękny, umiejący się zręcznie akomodować niewiastom; niejedna na widok jego przytłumiała bicie serca, powtarzając nieustannie: nie szanował m atki. . . i dalej już nie kończyła, ale po za tą sentencyą ukrywała się inna osobista, jakby będąca dalszym ciągiem pierwszej, a brzmiała mniej więcej t a k : — to i żony szanować nie potrafi'.. . . Nie wielu jednak znało przygody sercowe Kociuby — a kto wie? miłość tyle m oże... ale Hanna Mikulińska ta jemnicę zabrała z sobą do grobu. Czas wszystko koi — w ciągu następnych lat czte rech zmieniło się sąsiedztwo jakuszynieckie: starzy Obodeńscy pomarli, Hawryło osiadł w Obodnem; w Pietniczanach, jako pan i właściciel ich, został młodszy brat tam tego — Fedor, ożeniony z Marusią Pakalewską, — człowiek poważny, obywatel uczciwy, miłujący zaś spokój przedewszystkiem. .. 85 Zdawało się, że życie naszego bohatera pójdzie już zwykłą koleją — aż ta oto — nowa a przykra spotkała go niespodzianka. x-\r. Mówiliśmy wyżej, że Kociuba pożyczył Iwanowi Mikulińskiemu 100 talarów ; zdarzyło się to w r. 1599, ostatni wkrótce umarł, z długu się wszakże nie uiścił. Jakuszyński udał się do synów, by mu należne wrócili pieniądze: zbyli go niczem, — więc proces; wytrwale zabrał się do procesu Kublicki, i doprowadził właśnie do tego po 12 latach za biegów, że trybunał lubelski przysądził krewniakowi jego 400 talarów (koszta i prowizya) i w ydał wyrok „egzekucyi albo uwięzania“ Jana Kociuby w majętności Mikulińskich. Odbyło się to wszystko z zachowaniem prawnych przepisów: wierzyciel w asystencyi woźnego generała województwa braoławskiego, Imć pana Wojciecha Piotrowskiego i w obec dwóch szlachetnie urodzonych zaproszonych jako świadków, zajął w posiadanie Mikulińce, a właściciele sioła, trzej mło dzieńcy bracia rodzeni, wynieśli się na mieszkanie do Win nicy. To początek krwawego dramatu. Poszkodowani po dwóch latach uiścili się z długu, bo właśnie średni z nich Aleksander ożenił się z Maryanną Wołczkowicz Olizarówną z Korostyszowa, wniosła mu ona w posagu znaczną summę, a tej części użył na spłacenie Kociuby i braci, i objął Mikulińce na siebie. Odgrażali się Mikulińscy nieustannie Jakuszyńskiemu; imiał się on niby z tego, ale ostrożności wielkich nie zaba«'/ał: bez zbrojnej eskorty nie ruszał z domu, hajducy, na 86 wet i służebni pana Ja n a , wychylając się za wrota obwa rowanego dworu, dźwigali na barkach samopały, u boków szable, w garści czekany. . . W pierwszych latach często sobie strony zaglądały w oczy, ale jeżeli jedna z nich składała świadectwo, że zemsty nie zahaczyła, to druga z kolei zawsze była do od parcia tej zemsty przygotowaną. Kończyło się na małych szarmyclach, na obcięciu ucha, pokiereszowaniu haniebnem hajduka, albo kmiecia; panowie sami stali z daleka „zęby sobie tylko jako zajadłe pokazując bestye.“ Z czasem ucichła poswarka zupełnie, jakby umówili się obaj — żaden z nich bowiem na miedzę, kędy się Mikulińce z Jakuszyńcami stykały, nie wyjechał, chcąc uni knąć niemiłego spotkania. Pan Jan po długich usiłowaniach zdobył sobie w r. 1615 tytuł wojskiego Winnickiego : czczy to zaszczyt, nie mający już wówczas znaczenia, jeden tylko posiadał przy wilej — uwalniał od pospolitego ruszenia. Kociuba mógł się nazwać bogatym, gospodarstwo szło ja k z płatka, tala rów zapas był zawsze w domu. Zrobił nawet parę razy wy cieczkę do Lwowa, nabrał tam wielkiego gustu do stro jów, — zwyczajnie nie bardzo młody kawaler. Mamy pod ręką spis szczegółowy jego garderoby i kosztowniejszych sprzętów domowych; jedno i drugie zdradzają zbytek, wobec którego dzisiejszy trefniś, kochający się w modach i sypiący na nie pieniądze, blado i ubogo wygląda. Bo patrzcie, pro szę, jakie to barwy, jak a fantazya w ubiorze! Kociuba po siadał w domu osobną „świetliczkę,“ w niej znajdowała się jego kassa — „skrzynie szatne“ — szkatuła ze srebrem stołowem, pierścieniami, zapinkami, manelami, nadto siodła, rzędy na konie, zbroja, broń itd. Więc i arsenał, i garde roba, i kredens, i archiwum zarazem, bo zapomniałem do dać, i dokumenta ważniejsze były tu złożone. Izba skle 8T piona, w ramach ołowianych małe „błony szklarnie/4 nadto zawiesiste kraty, drzwi „zamczyste“ — słowem skarbiec szlachecki. Na tych bowiem pustkowiach do dzikich pół przytykających inaczej zabezpieczyć się nie mogłeś. . . Inne izby posiadały sprzęt pośledniejszy, ale także opatrzone w potężne zasuwy, obok każdego okna, każdych podwoi w ścianach ukryte. Nie wielki dziedzińczyk okalał częstokół z dylów, po za nim ciągnęła się głęboka fosa, sad i ogrody warzywne leżały zdała od tak zaimprowizowanej fortyfikacyi, broniącej nietylko od czambułu tatarskiego, od kup swa wolnych, ale i od zajazdów, a te częstokroć straszniejszemi były niźli pohańców i Lewensów odwiedziny. Ale o strojach Kociuby chcieliśmy tu powiedzieć: naj kosztowniejsze były „czamary czarne aksamitne suto sznu rami ubrane/1 z adamaszkową jaskraw ą podszewką, robił je renomowany krawiec w Lublinie, suto za to płacony, bo brał po 1,500 zł. za jednę; pośledniejsze z sajety albo „sukna lunskiego“ płaciły się tan ie j; a taż kolekcya atłasowych błękitnych żupanów, tuzina dosięgająca, tyleż kontuszów ciemnej barwy; potem szły „delie szkarłatne adamaszkowe, żółtą wzorzystą jedwabną materyą podszyte, perłowemi gu zami" strojne; różnolite futra z Kijowa sprowadzone, a do nich odpowiednie kołpaki sobolowe, gronostajowe, bobrowe, lisie, b a ra n ie.. . Wszystkiego dostatek, nawet — o zgrozo ! — pierzyn kilka, bielizny tylko zbyt skromnie, choć obok płó ciennych i jedwabne koszule. Kredens ze srebrem pokaźny, — półtora tuzina łyżek, w one czasy, kiedy gość z łyżką za pasem przyjeżdżał do sąsiada, to zbytek prawdziwy, przytem czary, kufle, rostruchany, kotły, nawet garnki srebrzy ste, płacone po 1,000 zł. i więcej. Jak widzicie — dobytek b y ł : w stajni kilkanaście koni „jezdnych,11 kolebka, wozy dobrze okute, aż z Lublina sprowadzone; w lamusiku w zrąb stawianym i przytulonym 88 w rogu dziedzińca, sporo zapasów gospodarskich; w piwnicy obok miodu i gdańszczanki znalazł się antałek węgrzyna i butle z „rywułami i alikantami.“ Ale niewiasty brakło pod strzechą — więc pustka i smutek panow ały; by go odpędzić Kublicki zachęcał do trunku, sam go podobno nadmiernie używał, ale pan wojski czy głową tęższy, czy może wstrzemięźliwszy, zachowywał się trzeźwo, choć niby dotrzymywał kompanii rzekomemu palestrantow i. . . I teraz właśnie na ganku siedzieli około gąsiora w y trawnego miodu. Dzień był piękny, ja k zwykle w maju, nawet datę podać możemy, rzecz się działa 20 wyżej wzmian kowanego miesiąca, roku pańskiego 1620: prazdnik — Ze słanie Ducha św., robót w polu nic ma, ludek wiejski wy prawiał sobie „igrzyska" około karczmy, przeplatając je tańcami i śpiewem. .. Dwaj biesiadnicy słuchali w milcze niu dolatującej do nich nuty rzew nej; nie wesoło im było — ja k wszystkiej ówczesnej szlachcie na kresach; gotowano się do wojny z Turczynem, hetman Żółkiewski pod Bar ściągał zastępy, drobiazg herbowny lada chwila miał się także podnieść... Więc i nasi znajomi, choć w przyszłej wyprawie nie mieli przyjąć udziału, niemniej przeto obcho dziła ich ona gorąco, i pomimo całej pyszałkowatości cechu jącej stan herbowny, niepomału niepokoiła. W takiej to chwili smutnych przeczuć, zapomnieli i o prazdniku, i o miodzie, gdy w tem posłaniec konny przebudził ich z zamyślenia: był to hajduk z Pietniczan, przybył z ustnem oznajmieniem, że pan jego, Fedor Obodeń ski wraz z najstarszym Mikulińskim Włodzimierzem — po lują w okolicy i zapowiadają się z bytnością u pana woj skiego dziś jeszcze, o czem sąsiad donosi Imć panu Ko ciubie. A pokłoniwszy się, wskoczył na koń i odjechał. 89 Pozostali spojrzeli na siebie w milczeniu. — Snać już rankor wyluzował z serca, — przemówił nareszcie Jakuszyński. — Nie wierzę, — protestował Kublicki,— ale kiedy się zapowiedzieli, nie godzi się ich wypędzać. I popił znowu miodu, a ocierając wąsy rękawem żupana, dodał z uśmie chem : To dla animuszu! Animusz jednak musiał być w zwiększonej dozie sto sowany, bo kiedy goście przyjechali, szanowny prawnik już był dobrze podpiły. A i goście ci sprawili niemiłą p. Kociubie niespodziankę, zamiast dwóch, stawiło się ich kilkunastu. W Winnicy przebywała na leżach chorągiew Imć pana Daniela Malińskiego, możnego ziemianina wołyńskiego, albo mówiąc dokładniej, chorągiew rzeczona w ciągnieniu ku Barowi zatrzymała się nad Bohem, by opatrzeć należycie rynsztunek wojenny i przyzbierać trochę potrzebnego a ocho tnego ludu; dowodził nią porucznik p. Popławnicki. Otóż obok Obodeńskiogo, Mikulińskiego, znajdował się on w liczbie odwiedzających wojskiego, wraz z kolegami Ożyhałką, Ublińskim, — nadto asystowało im dziesięciu towarzystwa. Źle, pomyślał Kociuba, ale nie pokazując po sobie niepokoju, z dobrą fantazyą zaprosił wszystkich do izby. Wtoczył się za nimi i Kublicki, tak podchmielony, że już nie pamiętał gdzie jest i co się z nim dzieje... Pijany szlachcic ledwie się trzymał na nogach, przy tykał obecnym — „nawykłszy (pisał potem jeden z obec nych) zawsze niesnaski czynić w każdym domu szlacheckim i przy każdem poczciwem posiedzeniu, toż i tu uczynił, a mowy nieprzystojne do zwady pobudzające wszczynać począł.. . “ W pierwszej chwili burzę zażegnały obie strony. Na zgodę podano wino, szlachta się rozochociła, zaczęła od ca 90 łusów, jeden tylko mecenas, zalawszy do reszty czuprynę,, darł oczy Mikulińskiemu, przypominając mu proces z Ko ciubą i jego następstw a; pan Włodzimierz odwołał się do współtowarzyszy, gospodarz wziął stronę krew niaka, przy szło do zw ady: natrętnik wypłazowany schronił się do „świetlicy szatnej,“ na nieszczęście nie umiał drzwi zaryglo wać ; pijana tłuszcza gości, oburzona łatwem zwycięstwem, wpadła za nim — i nuż okładać razami, pod ich wpływem palestrant otrzeźwiał, ale tryumfatorowie na tem nie poprze stali, dalejże niszczyć wszystko, rąbać a w końcu rabow ać:: z kasy uprzątnięto 1,300 zł. (12,000) rozmaitą monetą, do stała się też w posiadanie miłych gości cała świetna garde roba pana wojskiego, srebra stołowe, kosztowności rozmaite, piwnica, nagromadzone w lamusie oszczędności, konie, nawet zboże w spichrzu złożone. Dobrze jeszcze, że domu nie pod palili. . . wybierając się na wojnę na Wschód daleki, poczy nali ją już u siebie... Jakuszyński na początku zwady usunął się z placu, ruszył na wieś dla zrekrutowania obrońców, i na czele gro mady kmiecej staw ił się wrychle na pobojowisku, ale nie zastał już nikogo: w sieni Kublicki przewiązywał sobie rany, w piekarni dwóch okrwawionych służebników jęczało, wszę dzie pustka i zniszczenie. Więć w pogoń za napastnikami; pokrzywdzony mece nas wziął udział w wyprawie. Zwycięzcy tymczasem z głośnemi śpiewy przez wieś ciągnęli: u kołowrotu obok gospody białogłowy tańczyły, więq panowie towarzysze zatrzymali się, by się przypatrzyć „igrzyskom41 niewieścim. Zatrzymali się na swoje nieszczę ście, Kociuba bowiem skorzystał z tego ich opóźnienia: spory oddział „chłopów z łukami, knotami (lontami) zapalonemi do rusznic44 pchnął naprzód, by przybyszom zamknąć drogę odwrotu do Winnicy, a sam na czele innej gromady, 91 mając przed sobą „dobrze pIejzerowanego“ Kublickiego, śmiały atak z frontu przypuścił. I rozpoczęła się burda iście kar czemna, jedna z tych burd powszednich w one czasy na kresach: najprzód odgrażanie, połajanki, krzyki, wkońcu szable i strzelby; ranni już byli w obu obozach, wkońcu napastnicy ze wszech stron okoleni musieli uledz przemocy. „A w tem Kublicki nałożywszy strzałę na ł u k , na wylot w bok lewy przestrzelił Włodzimierza Mikulińskiego, i już postrzelonego takim impetem otoczyli, bili obuchami bez wszelkiej litości, i względu i miłosierdzia od stóp aż do głowy; — pobili, potłukli, pomordowali, a potem już na ziemi leżącego, za zamordowanego uważając, z sukien i ko szuli złupili i obnażyli. . . A kiedy się ten na śmierć rozcią gnął, a mając jeszcze trochę ducha w sobie, popa wołać począł, przypadł do niego Kublicki, a nasycając chciwą zapalczywość swoją, ją ł złorzeczyć i uszczypliwie przemawiać: otoż masz za swoje. A dobywszy szabli, chciał mu jeszcze szyję uciąć, ale pan Obodeński uhamował.11 Taką żałosną opowieść przekazali nam uczestnicy tej swawolnej bójki, z całą skrupulatnością zapisując jej przebieg w aktach grodz kich. W opowieści rzeczonej nie oszczędzono i Kociuby: Jakuszyński, ciągnie dalej sprawozdawca, „namówiwszy jawno ony rozpustny i niepohamowany naród chłopski, gwałtu sam wołać począł, a i popowi jakuszyńskiemu nakazał, i kiedy jemu niektórzy przyjaciele zatulali gębę, aby na ten gwałt nie wołał, na który chłopi zewsząd się jak rój sypali, wtedy on tembardziej srożył się wrzeszcząc: bijcie, zabijcie! A chłopi pobudzeni pańskiem rozkazaniem, nie znający bojaźni bożej, stanowi szlacheckiemu nieprzyjaźni i nieżyczliwi, z łuków i rusznic, już mając knoty zapalone, strzelać poczęli.. . “ Ledwie ku wieczorowi scichła batalia; gmin z łaski pana wojskiego hulał noc całą, bo mu ten wódki nie skąpił. Czy sprzęty i pieniądze Kociuba odzyskał— tego nie wiemy — 92 przypuszczamy naw et, że inni uczestnicy wyprawy — jak Popławnicki, Ożyli alko, Ubliński a z nim i towarzysze, mu sieli umknąć wcześniej z pola w alki, przed jej tragicznem rozwiązaniem; Fedor Obodeński dotrzymał jeno placu, nie przytomnego przyjaciela wsadzić na wóz rozkazał, i późną już nocą zawiózł do Winnicy i złożył w dworku, który od lat wielu posiadali Mikulińscy. ■V - Niemałe oburzenie panowało w stolicy województwa Bracławskiego, kiedy się mieszkańcy dowiedzieli o bójce jakuszyńskiej; spotęgowało się ono jeszcze bardziej, kiedy w dni kilka potem Włodzimierz Mikuliński wskutek ran od niesionych oddał Bogu ducha. Nie odzyskał on przytomności ani na chwilę, dwaj bracia — Aleksander i Roman, doglą dali go wraz ze sporym pocztem pokrewnych, przyjaciół domu i znajomych. Zgon nastąpił 23 maja, na drugi dzień wciągnięto do akt skargę na morderców; starosta przeto Aleksander Bałaban, obecny podtenczas w mieście, wysłał natychmiast woźnego generała do dworku nieboszczyka, by się przekonał o stanie rzeczy na miejscu. Przyzwyczailiśmy się z pewnem lekceważeniem trakto wać woźnych, z tego mianowicie powodu, że ich znamy tylko jako roznoszących p o z w y ... Woźny Mickiewicza z ta kim humorem i werwą opisany w Panu Tadeuszu, wygląda śmiesznie ale nieprawdziwie; urząd ten istotnie zpowszedniał w XVIII w., ale dawniej używał wielkiej powagi, szcze gólnie na Litwie i w prowincyach, w których statut litew ski obowiązywał. Bo kiedy w Rzeczypospolitej —- woźni często gęsto z nieszlacheckiego obierani bywali stanu: na 93 kresach akra innych woźnym musiał być szlachcic osiadły — bene natus et posśesionatus, — wprawdzie osiadłość ta , pożal się Boże, — często na chodaki nie starczyła, ale zawsze mógł się dygnitarz na nią pow oływ ać... Jeżeli zaś wypad kiem szlachta złożyła urząd wzmiankowany w ręce sławe tnego, to już tem samem ów sławetny w poczet herbownych wstępował. „Woźny, którego łacińskim językiem zwią gene r a ł/1 — ja k się wyraża statut litewski, otrzymywał na tę godność dyplom z kancelaryi królewskiej, przysięgę zaś na urząd składał wobec szlachty zebranej na roczki. Taki wo źny, koniecznie providus (opatrzny, przezorny), mógł się — jako szara gęś — uwijać po całem województwie. Spraw on zwykle nie przywoływał, listów nie roznosił, t. j. wolny był od wszelkich posług podrzędniejszych, które ciężyły na jego młodszych kolegach, przy sądach ziemskich i grodzkich pełniących obowiązek. Do „generała" należały pozwy — ta najdrażliwsza i najsubtelniejsza misya, — opatrunek gra nicy, kiedy się o nią dwaj sąsiedzi spierali, weryfikata szkód wszelkiego rodzaju, spowodowanych przez ogień, grad, po wódź, rabunek, w końcu badanie ran zadanych, obrażeń ciała, a nawet oględziny pośmiertne, — jeżeli zgon spowo dowany został zabójstwem. Był więc taki woźny generał — i mierniczym, i agen tem asekuracyjnym, i inżynierem cywilnym, a wkońcu i le karzem sądow ym .. . Wieleż to sapiencyi musiał on posiadać! Wreszcie nie powinniśmy sobie lekceważyć woźnych, choćby dlatego, że większa połowa rodzin powołujących się obecnie na sławnych poprzedników, nie jednego woźnego liczy w poczcie swoich a n te n a tó w ... Jaka szkoda, że akta kanclerskie nie wpisywały nazwisk tych skromnych urzędni ków, wydając im patenta królew skie, więc ciekawi chyba je w pozwach grodzkich i ziemskich odszukać potrafią; po- 94 ciesząc się jednak choć tem należy, iż dygnitarz taki nale żał do uprzywilejowanego stanu, że prawo za jego zranienie lub zabicie, takież samo ja k szlachcie zapewniało nawiązki i głowszczyznę. Drobne to wprawdzie były początki, pierwszy stopień w hierarchii urzędniczej, z którego już się łatwo było wy żej wydrapać. Protoplasta zbierał mozolnie grosze, choć cza sem i kije wraz z niemi spadały na grzbiet jego podczas drażliwej funkcyi przybijania pozwów na bramach możniej szych ziemian; syn za to, już dostatniejszy, — rotmistrzował, wnuk otrzymywał drogą zasługi („chleb dobrze zapracowany“) starostwo, godność posła, albo deputata na try bunał, a prawnuk w senacie jako kasztelan z a sia d a ł... Naturalnie, że ani Ostrogski, ani Sanguszko, ani Radziwił nie pełnili owych skromnych urzędów, — ależ to starzy dynaści — indygent ich nie podnosił, oni właściwie zstępowali do indygenatu. .. Jeszcze inni, odrazu poczynali od szabli, i krw aw ą służbą kupowali sobie zaszczyty. Ale i jedni i drudzy stanowili mniejszość, kiedy tamci reprezen towali „naród szlachecki/' że już użyjemy tego wyrażenia dosadnego dla określenia herbownego drobiazgu, czy jeżeli pozwolicie, chodaczkowego legionu... a ten przeważnie krze w ił się w Bracławszczyżnie. I on wprawdzie krwią swoją użyźniał odłogiem leżące pola, i on wywalczał je na dra pieżnych pohańcach i hardych a zkozaczonych kmieciach: ale robił to w imię potrzeb osobistych, pro domo sua ; sprawy ogólne Rzeczypospolitej nie obchodziły go wcale, ani nim nie przez chrzest kancelaryjnego w ykształcenia, aż nim nie zespolił się z tą Rzecząpospolitą za pośrednictwem drobnych urzędów, stanowiących jakby nić, która wiązała stan ry cerski w jedno ciało społeczne. Misya atoli tych ziemian bracławskich, ja k i innych ukrainnyeh, nader była w a ż n ą : oni tu w początkach strzegli sami granicy, panowie bowiem 95 polscy znacznie później spłynęli na kresy, bo na początku XVII stulecia; wtedy to bowiem dopiero rozwinęła się na potęgę moda posiadania pustyń ukrainnych i ryczałtowego ich kolonizowania... A z panami i hetmani częściej za częli do nas zaglądać, i zapadać na zagrożonych szla kach . . . Po tem; może zbyt długiem omówieniu, znowu nawią zujemy nić naszego opowiadania. Łatwo sobie czytelnik wyobrazić potrafi powagę Imć pana Mateusza Bołkunowskiego (Bołtunowskiego ?), woźnego generała województwa Bracławskiego, z jak ą kroczył do dworku Mikulińskich na nowem położonego mieście. Tow a rzyszyli mu dwaj ziemianie — Mateusz Rusanowski i Ale ksander Domański; towarzyszył nadto cały zastęp urzędni ków ziemskich i grodzkich, poważniejsi mieszczanie, a na wet „przewierni“ żydzi, odznaczający się ciekawością i szczególnem po wszystkie wieki zamiłowaniem do bezpłatnych widowisk. Wydelegowani „obducenci“ znaleźli trupa złożonego już w trumnie, dwie świeczki woskowe smutno paliły się u ciała, diak monotonnie modlitwy powtarzał, kilka starych niewiast w kącie izby przytulonych wzdychało . żałośnie, chcąc tem swe współczucie o k a z a ć ... Woźny przystąpił do opatrunku : na jego żądanie uchylono wieko trumny, spoj rzał pilno na zwłoki i głośno, stylem urzędowym zawołał: — Spoczywający tu nieboszczyk jest istotnie Włodzi mierz Mikuliński. Świadkowie potakująco odpowiedzieli poruszeniem gło wy, a publiczność cisnąca się do izby, wyciągała szyje, by się bliżej przypatrzyć wszystkiemu i tożsamość osoby skon statować. .. — Zmieniony i opuchły, — ciągnął dalej woźny ge nerał. — Tak, — odrzucili świadkowie. . . — Ranę ma w boku lewym, od strzały z luku zadaną, — poważnie wygłaszał „obducent“ — i na czole jedne wielką, ciemną i krwawą. Na tem zakończył; snać według niego tych obrażeń było dość dla spowodowania zgonu. Milczenie zapanowało głuche.. . Służebni zakładali wieko, rozpoczął się obrzęd pogrze bowy; woźny wraz ze świadkami należał do konduktu ża łobnego, i dopiero po ukończenia smutnej uroczystości, przy stąpił do swojej funkcyi urzędowej : oto „w obecności wielu ludzi szlachetnego stanu, obywateli miejscowych i przyby łych, głosem wielkim i doniosłym, obwołał i publikował na cmentarzach cerkiewnych i kościelnych, na rogach miejskich Winnickich, tych to panów — Jana Jakuszyńskiego wojskiego i ich pomocników dobrze im znanych — za morderców i mężobójców." Krok pierwszy był zrobiony, sprawa przyjmowała fa talny obrót; kto wie — możeby się bez krwawego nie obeszło odwetu, nie bacząc na t o , że Kociuba obwarował się w Jakuszyńcach, i zamknął w improwizowanym „kastellu“ wraz ze swoim wspólnikiem i krew niakiem . . . umy sły tak były podrażnione, powiat rozpadł się, na dwa obozy z znaczną większością po stronie rodziny nieboszczyka, ła two, powtarzamy, mogło przyjść do mordów, do wojny domowej. . . sądy doraźne i wymierzenie sprawiedliwości bez udziału administracyi były rzeczą powszednią na kre sach .. Ale na szczęście dla wojskiego uwaga szlachty skiero wała się w inną stronę. .. Gotowano się, — ja k to już wyżej wzmiankowałem, — do wyprawy za Dniestr: hetman Żółkiewski powoływał ochotnika, a ziemianie ukrainni nie mały udział w wyprawie 97 wzięli, u ich przecie granicy miał oręż rozstrzygać kwestyą sporną. To też już w czerwcu rycerstwo dążyło ku Barowi. Większa część jego, szczególnie w Winnicy skoncentro wana, Jakuszyńce miały na swojej drodze, i na pochwałę po wiedzieć trzeba, żaden oddział nie pokusił się o zdobycie dworu p. Kociuby; nabożni ojcowie nasi idąc na wojnę zaczynali od modlitwy, spowiedzi, błogosławieństwa kapłańskiego, więc pod świcżein wrażeniem przestróg i nauk duchownych wojsko w początkowem ciągnieniu zachowywało porządek i k a rn o ść ... rozluzowywał go dopiero długi pochód, nie wygody, brak dozoru, w pierwszych jednak chwilach pię knie się prezentowały niezmęczone i posłuszne z a stę p y .. . Temu tylko zawdzięczał Jan Jakuszyński swoje ocalenie — choć dwie najnieprzyjaźniej względem niego usposobione chorągwie tuż pod dworkiem jego maszerowały. .. Najwcze śniej podniósł się Aleksander Bałaban starosta winnicki, rohatyński i trembowelski, rotmistrz królewski, synowiec dwóch episkopów (Gedeona i Arseniego), a co najważniej sza, siostrzeniec sędziwego Żółkiewskiego; pociągnął on za sobą sporo drobiazgu miejscowego i zkozaczonego ludu, za wsze cliętliwie spieszącego na bój z pogany; oddać należy sprawiedliwość szlachcie bracław skiej, wszystka prawie przyłączyła się do chorągwi Bałabana, przynajmniej każdy niemal z rodów tutaj osiadłych miał swoich reprezentantów w szeregach starosty: i tak znajdujemy tu młodego Bajbuzę Bratkowskiego, Czeczela, Czerlenkowskiego, na czele sowitego pocztu prowadzą po kilku ludzi zbrojnych nasi znajomi, wy żej wzmiankowani, Mateusz Rusanowski i Aleksander Do mański, stary Michajło Łasko, niemłody Hawryło Obodeń ski, także ciągną za innymi; dalej Pieńkowiecki, Szaszkiewicz, Tysza Bykowski, dwóch Zabokryckich , Tyszowscy Oryszowscy, Kropiwniccy i wielu a wielu innych. Podążył w też ślady i pan Daniel Maliński herbu Pietyroh, chorąży O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e . T . I I . 7 1 98 w ołyński, także rotmistrz królew ski, chorągiew jego sk ła d a ła się ze stu ludzi dobrze uzbrojonych i słynnych z w ale czności; podążyli więc i uczestnicy w napadzie na Jakuszyńce: P o p ław n ick i, O ży h ałk a, U bliński, a z nimi jako tow arzysz p. Aleksander Mikuliński; młodszy brat ostatniego Roman, rw ał się także do boju, ale go jako piętnastoletniego w y ro stk a nie puszczono z domu. Bracławskie pustką stało, — trochę starców, trochę dziatwy, z z młodszych jeden Kociuba Jakuszyński — jako wojski — i sporo niewiast z trwogą i niepokojem wygląda jących skutków wyprawy. Kraj smutne przybrał wejrzenie, na polach nie słyszałeś wesołych śpiewów, około stert i sto gów uwijały się same białogłowy, bo i „ten nienawistny naród chłopski11 wlókł się za rycerstwem, czy to pełniąc funkcye ciurów, czyli też doglądając długiego szeregu wo zów dźwigających zapasy prowiantu, także sporo sprzętów ku wygodzie wojowników służących. Bo już to przyznać możemy, żeśmy lubili wojenne rzemiosło, ale też z pewnym pizepychem i ostentacyą odbywaliśmy każdą kampanią. Znane jest smutne rozwiązanie boju pod Cecora, przez cały lipiec i sierpień spływały zbrojne oddziały do Baru, we wrześniu wyruszyły za Dniestr, w połowie października już się wieść rozbiegła po kraju o strasznej klęsce, tak drobnostkowo opisanej potem przez osobistego uczestnika, do wódcę nad arm atą, Teofila Szemberga. Kampania trw ała około 36 dni, udział w niej wzięło do 9,000 zbrojnych, okrom mnogiej obozowej czeladzi; garstka jednak tylko bardzo dro bna ujrzała pola rodzinne. Do W innicy nie w racał żaden z ty ch , którzy niedawno w szyku bojowym opuszczali miasto. Czy poginęli ? czy się dostali „w pogańską niewolę11 — nikt o tem nie w iedział; Lisowczycy do połowy przetrzebieni, przedarli się w praw dzie na n a Ukrainę, od L atyczow a pociągnęli „ku L itynii11 (Litynowi), 99 zakwaterowali w stolicy województwa, od nich wszakże trudno było dostać języka. W relacyaeh stało głucho: „nie wiem czy pojman czy zabit,“ pisał o Bałabanie ieden z rot mistrzów do Zamojskiego wojewody kijowskiego; inny znowu Malińskiego podawał między poległymi; kiedy jeszcze inni utrzymywali, że żyje „w jassyrze u sułtana Gałgi. .. “ O sze regowcach nie było już m owy. . . Sprawa jakuszyniecka poszła w odwłokę, tembardziej, że bano się odwetu pohańców; Kublicki po ostatniem plejzerowaniu srodze podupadły na zdrowiu, uważał ją za umo rzoną, — kiedy naraz w obronie pokrzywdzonych wystąpił ks. Stefan Czetwertyński, szwagier zamordowanego, a dziś opiekun młodego Romana. . . Dawny rywal Kociuby, szczęśliwy współzawodnik, podnosił rękę na niego; przed laty w ydarł mu szczęście, dzisiaj chce go pozbawić czczci: w imieniu bowiem pokrzyw dzonych upominał się, by winnych skazano na banicyą, a majątek ich oddano jako głowszczyznę spadkobiercom Wło dzimierza. .. Ciężka losu ironia! Roczki Winnickie, na których miała być sądzoną ta sprawa, przypadały 18 lutego 1621 r. W pozwie doręczonym Jakuszyńskiemu, wyraźnie powiedziano — że Aleksander Mikuliński z dopuszczenia bożego w bitwie cecorskiej wzięty został „w niewolę pohańską,“ brat więc jego nieletni upro sił sobie na opiekuna pokrewnego — szwagra — podkomo rzego bracławskiego, kniazia Stefana Czetwertyńskiego. 100 V I . W terminie jednak nt m pra, jeden tylko z zapozwanych staw ił się w Winnicy, mianowicie Jan Kociuba; kolega jego wymówił się chorobą. Przybyły zastał wielki ruch w miasteczku, kilkuset ludzi zbrojnych ks. Krzysztofa Zba raskiego koniuszego koronnego stało tu załogą, spodziewano się bowiem lada chwila Tatarów; otóż ks. Czetwertyński skorzystał z ich obecności, nie bez wiedzy właściciela cho rągwi rozlokował żołnierzy nietylko w zamku, ale i w izbie sądowej. Zbaraski podówczas jeszcze młody, trochę heretyk, trochę rozwięzły: z kaznodzieją bowiem, który go nawrócił (a miał nim byó Fabryciusz jezuita), spotkał się znacznie później; otóż Zbaraski chętnie gotów był ręki przyłożyć do ukarania szlachcica. Na czele sądów grodzkich stał surrogat starosty Imć pan Aleksander Piaseczyński czy Piasoczyński (bo się pisał dwojako); był to syn podkomorzego bracławskiego, który przed 20 laty (1601) posłował do Tatar, wo ził od Zygmunta III prezenta carowi perekopskiemu i z missyi wywiązał się bardzo dyplomatycznie. . . Choć nie staroży tnego rodu (pan Aleksander o sobie innego był zdania), ale majętny, posiadający znaczne dobra w Bracławskiem, a i na Wołyniu 7 wiosek i „dwa dobrze osiadłe miasteczka," wiel kie miał zachowanie u szlachty; łączyło go jakieś dalekie powinowactwo z Czetwertyńskimi. Szlachcica chudopachołka potępić na prośbę przyjaciela i krewniaka, było niczem, a cóż dopiero kiedy ten szlachcic dźwigał na sobie pozory winy i nie posiadał miłości współherbownych. . . Kociuba pomiarkował że źle, ale przypuszczał, że się nań targnąć nie odw ażą: przed wysłuchaniem sprawy stawił się nawet w zamku, ale na widok jego takie nieukontento- 101 wania wybuchły, że musiał natychmiast umykać — „ledwie zdrowy boeznemi drzwiami został wyprowadzony*1 z nara żeniem życia; zaraz też w grodzie kijowskim zamanifestował przeciw gwałtowi. Dokument ten nosi tytuł „Apelacyi mię dzy panami Jakuszyńskim i Piasoczyńskim, o użycie broni podczas sądzenia sprawy o zabójstwo Włodzimierza Mikulińskiego.11 W niej ostro pan wojski przeciw surrogatowi Winnickiemu wystąpił, ks. Czetwertyńskiego nie uznawał za opiekuna, a dociski i straty, którym uległ, ocenił na 400 kop groszy litewskich (około 100 złotych, — bardzo skromnie). Sprawa się wikłać zaczęła; Jakuszyński wyraźnie tego pragnął, za powikłaniem bowiem szła zwłoka, a w zwłoce widział już wygraną. Kublicki indagowany przez wysłań ców sądowych — dwóch woźnych i dwóch ziemian, — odwiedział, że winnym nie jest zbrodni, gdyż jeźli ją popeł nił — to tylko w obronie własnej, napastnikiem bowiem był nie on — a nieboszczyk Mikuliński. Tak upłynął rok cały 1621, w następnym, już na po czątku zaczęły się ściągać niedobitki z jassyru. Pierwszy przybył Aleksander Bałaban ■ — zbiedzony i znękany: — „ojczyzna w rekompensę zasług jego, dziesięć tysięcy ze skarbu koronnego wyliczyć na okup kazała.11 Witali starostę Winniczanie z nieudaną radością; powiadał im, wiele ucier piał, jak musiał w łykach ciężką pracą ratować się od prześladowań i plag haniebnych, hojnie aplikowanych herbownym jego współbraciom, jak Turcy ze szczególną nie nawiścią byli dla wszystkich wziętych pod Cecora, bo wiktorya ta, acz świetna, dużo ich ludu kosztow ała, tak, że w Imperium Ottomańskiem powszechna panowała żałoba po zginionych i poległych, wysokiej dystynkcyi i znaczenia oby watelach. Powiadał nadto, że młodzież uboższa przedana wszystka została za morze, więc trudniej ją odszukać będzie ; że pozostałych chętnie ustępują barbarzyńcy temu, kto da 102 więcej, nie bacząc’, czy kupującym jest bogaty z Tunisu handlarz, czy od szlaków kresowych ziemianin. W kilka tygodni potem przywlókł się do zamku Win nickiego pan Daniel Maliński, jeden z niewielu wziętych pod Cecora rotmistrzów; jak ą drogą wydostać się potrafił, tego w papierach nie doszukaliśmy się pomimo troskliwego szpe rania; to tylko pewna, że szlachta wołyńska nie przepomniała w instrukcyach danych swoim posłom na sejm 1623 roku jego poświęcenia: „Za Jegomościa panem Danielem Ma lińskim (wzmiankowano w niej) donieść prośbę Ichmość pa nowie posłowie do Króla Jego Mości m ają, przełożywszy znaczne zasługi przodków, którzy nie na łożu domowem, ale na łożu sławy nieśmiertelnej dla ojczyzny miłej zdrowie swe położyli, i on tymże torem idąc na tę ekspedycyą tu recką staw ił się z niemałą knpą ludzi: stem człowieka pod chorągwią, dobrych a cnotliwych żołnierzów, i tam wszystko straciwszy, i zdrowia swojego znacznie nadwerężywszy, le dwie nie piechotą do domu się wrócił, aby remunerątio (za płata) jaka od Jego Królewskiej Mości spotkać go mogła — starać się m ają.“ Z kolei stawili się Łasko i Hawryło Obodeński, wy kupieni u Tatarów perekopskich, na co kosztów nie szczędził sąsiad Kociuby, Fedor — właściciel Pietniczan. A Mikuliński — towarzysz z pod chorągwi Imć pana Malińskiego? Jego uratowało poświęcenie kmiecia, ubogiego chłopka ukrainnego. .. Trzeba wiedzieć, że Aleksander w y bierając się na wojnę, w liczbie służebników zabrał ze sobą hajduka Iw aszkę, rodem z Poczapiniec, gorąco do swego pana przywiązanego; podczas cofania się zastępów polskich,, odcięty od walczących wraz z Tatarzynem Czeremisem z Baru dostał się do Mohylewa — i tu c z ek a ł.. . czekał długo i daremnie; wylękłe niedobitki przesuwały się przed jego badawczym wzrokiem, ale pośród nich pana nie było, co loa więcej, ani jednego z chorągwi Malińskiego nie dostrzegł, bo ani jeden nie wrócił; dostał tylko języka, że p. Mikuliński nie poległ, nie był nawet rannym , w łyka jeno za brany. .. Nareszcie zwlekli się wszyscy, którzy zwlec się mogli. Iwaszko patrzył, nasłuchiwał, u przewozu nad Dniestrem od rana do zmierzchu go widziano, wkońcu ze zwieszoną smutnie głową podążył do rodzinnej wioski. Rozpytywaniom nie było końca, chłopak żałośnie się tłómaczył, że pana nie opuścił, że ich tylko wypadek rozdzielił. Upłynęło kilka miesięcy, hajduk chodził jak struty; blizcy opowiadali, że go „snać jakiś Turczyn urzekł/1 taki wyglądał niepocie szony. Nie Turczyn, ale tęsknota urzekła go. Często zabiegał drogę pani Mikulińskiej, prosił o zasiłek pieniężny na wykupno pana; zasmucona niewiasta patrzała na sługę — jako na człeka pozbawionego rozumu. Pieniędzy przecie nie szczę dziła ona — już oto bowiem drugi wysłaniec jej kosztem odbywał podróż na Wschód — i z niczem powracał, — a w y słańcy niezwykli obaj, Ormianie kamienieccy, obeznani z barbarzyńskiemi zwyczajami, mowy tureckiej świadomi, i nie wskórali n ic ; gotowała się biedna niewiasta do stanu wdo wiego, żałobne przywdziała szaty. . . Ale Iwaszko nie dał za wygraną, nie mógł przekonać pani, zmiękczył więc serce braterskie: Roman Mikuliński przyrzekł mu pomoc pieniężną. Raz na doświtku przypadł do niego hajduk, obudził i ją ł szeptać: bywajcie paniczu zdrowi, idę między pogany szu kać zginionego, dajcie trochę grosza „na w ykupno/1 bo mojego ubóstwa nie starczy. Otrzymawszy zasiłek, zgarnął go do kalety — i zniknął. Słuch o nim przepadł, ludzie się dziwili łatwowierności Romana, ale on wierzył w Iwaszki uczciwość. Utrzymywali niektórzy, że się Kozak w Turczynce rozkochał, a był pokaźny, że i ona go sobie upodobała, więc oszukał młodego dziedzica i pewnie nie wróci. . . . 104 A chłop tymczasem, choć mniej świadomy tureckich obycza jów od owych Ormian kamienieckich, mądrze jednak sobie poradził: oto wstąpił do Baru, zwokował znajomego Tatara i z nim społem ruszył do Carogrodu.. . Nad Bosforem zna leźli Mikulińskiego, dźwiganiem ciężarów zatrudnionego, był rosły, silny, do pracy ochotny, więc go pan jego nie myślał sprzedawać. Teraz jednak na prośby jednowiercy, za mały okup wypuścił jeńca, który w otoczeniu wiernego hajduka i zlaszonego potomka Czeremisów; ja k najniespodziewaniej stawił się pod rodzinną strzech ą... Po chwilowym odpoczynku rozpoczął proces na nowo;— szlachcic bez takiego rodzaju zatrudnienia żyć u nas nie mógł w one czasy. Mateusz Kublicki jeszcze w końcu 1621 r., w skutek opilstwa, a może trochę i w skutek ran odniesionych pod czas napadu, — przeniósł się do innego życia. Zostawił on czterech synów i dwie córki; rodzina żadnego udziału nie brała w „gwałcie jakuszynieckim/1 mieszkała w dość odda lonym Kubliczu, ale wedle prawa odpowiadała za winy ojca — grzywnami. A Mikulińskim właściwie szło o głowszczyznę. Jednak zawód ich spotkał nie mały, albowiem „trybunał lubelski wolnymi uczynił Kublickich od płacenia głowy nieboszczyka Włodzimierza Mikulińskiego dlatego, że w obronie dworu i zdrowia gospodarskiego zabicie się to stało.“ Potomkowie jednak pana Mateusza nie zaznali miru w Bracławszczyźnie, wynieśli się na Białoruś i tam do końca prawie zeszłego wieku drobne piastowali urzęda. W roku następnym i Kociuba uwolniony został od za rzutu zbrodni. Nie łatwo to wprawdzie i nie odrazu przy szło — obie strony próbowały sił w łasnych, mocowały się po sądach; zarzuty robiono sobie wzajemnie nietylko w gro dzie winnickim, ale we Włodzimierzu, Łucku, Kijowie, nim się wszystko o trybunał lubelski oparło. Opisanie przebiegu 105 sprawy znudziłoby czytelnika, ja k znudziło nas odczytywa nie dokumentów powtarzających się nieustannie skarg i oba lających je tłomaczeń, w jedną formułkę ujętych, a zasto sowanych do pewnych punktów S tatutu. . . Wynik tych zachodów był pomyślnym dla Kociuby: trzy lata zostawał pod grozą banicyi, teraz wolny od niej rozfglądnął się po świecie: sam jeden, brakło mu przyjaciela i powiernika, młodość przeminęła, piąty krzyżyk dobiegał. Celu nie dopiął, nie dobił się znaczenia, majątek mierny ale dostatni posiadał; nie ma rady, trzeba poszukać niewiasty, — pomyślał sobie, — o bogatą już nie tentował, rodu znako mitego koligacye nie miały dla niego uroku. W niedalekiej okolicy, w Werbce, przy stryju mieszkała 18-letnia Maryna W erbowska, uboga sierota, z liczkiem pokaźnem, a taka cicha — że jej głosu nikt w domu nie słyszał, a taka po tulna — że się nią wszyscy posługiwali. Pojechał, oświad czył się w końcu 1623 r., a na początku następnego już ślub wziął i małżonkę przywiózł do Jakuszyniec, nie na kró lowanie — bo sam się nauczył królować i podziału władzy nie znosił, nie na gody — a na samotność i pracę; przynaj mniej zapewnił jej byt w przyszłości — dożywocie na całym zapisał majątku. Biedna niewiasta dźwigała obowiązki z takiem poddaniem, na morały i zarzuty męża odpowiadała taką pełną uszanowania i czci modłą o przebaczenie, że w końcu rozbroiła człowieka, złamanego zawodami, do tego stopnia, że się niekiedy wyrzekał ambicyi i pychy, i czuł się nawet szczęśliwym. Dzieci im się nie wiodły, jedna tylko córka chowała im się zdrowo — najstarsza — pierworodna — Nastia, — inne umierały zawsze po urodzeniu. A tak pragnął mieć pan wojski potomka męzkiego, reprezentanta rodu, on sam Kociuba Jakuszyński był o statnim .. . Nie śmiejcie się, Kociuba mógł mieć tyle w piersi ambicyi i czci dla swo jego gniazda, ile go mieli inni herbowni: Srzeniawici, Jani- 106 * nowie, Ślepowrończykowie. I z tym jednak zawodem w ry chle się pogodził, nie działo mu się w życiu nigdy ja k pra gnął, ale na wspak, na przekorę. . . Z sąsiadami także nie mógł zachować harmonii; jak już wiemy, z jednej strony do Jakuszyniec przypierały dobra Fedora Obodeńskiego, z drugiej Aleksandra Mikulińskiego; trup zamordowanego przepaść między nimi rozwarł, to też z pewną przyjemnością wyrządzali sobie figle wzajemnie, dość powiedzieć, że w prze ciągu lat 10, aż 14 procesów, istnych czternaście batalij sto czyli ze sobą, to o zbiegłe sługi, to o napady, najechanie granic itd. Raz nawet pan Mikuliński tak sobie pozwolił dużo, że „czci został pozbawion,“ i dopiero na sejmie 1638 roku została mu ona przywróconą, kiedy złożył dowody, że pojednał strony i „satysfakeyą uczynił.“ W taki to nie pochlebny sposób dostał się on do Konstytucyj. Samotnie więc, jak zawsze, ja k przedtem, płynęło ży cie w Jakuszyńcach, kiedy u sąsiadów odbywały się ciągłe zabawy i rozryw ki; łowczy bracławski w Pietniczanach miał trzy piękne panienki w domu, najstarsza Maryna już była „zmówiona14 z Fedorem Łaskim wojskim bracław skim ; w Mikulińcach dziatwy jeszcze więcej — dwóch synów dorosłych i cztery dziewczyny. Na kresach spokojnie żywot w tej epoce upływ ał, spokojniej ja k gdzieindziej, zbierały się wprawdzie chmury od Ukrainy, ale ich nie do strzegali statyści, cóż dopiero drobiazg szlachecki, zapatrzony w ciasny horyzont wioskowy. Po za sieliszczami naszych znajomych w okolicy Winnicy osiadłych, wyrosły w dzikich polach całe szeregi osad, bujnie przez możnowładców zakolonizowane; podstarościowie kluczowi, reprezentanci tych ostatnich, uorganizowali należycie obronę granicy: pierwszy też impet zewnętrznego nieprzyjaciela spotykał zapory, * o które się często gęsto rozprysnąć m u sia ł... Herbowni więc „ciężący ku zamkom gospodarskim,44 to jest obowiązani 107 w wypadku niebezpieczeństwa do służby przy staroście, za plecami nowych kolonij siedzieli ja k u Pana Boga za pie cem — rośli w dostatki i powodzenie. .. To też bawili się wszyscy ochoczo; jednak Kociuba trzymał się zdaleka od ludzi — i tak do grobowej deski. Ze zgryzotą i żalem za zmarnowanem życiem, przyszła cho roba, kilka miesięcy trzymała go ona przykutego do łoża — aż śmierć zlitowała się nad Łazarzem — zabrała go w końcu 1635 roku. Na pogrzebie ostatniego Kociuby nie kruszono tarczy herbownej, sąsiedzi nawet nie stawili się dla oddania mu smutnej posługi, miejscowy ksiądz na czele wiejskiej gro mady odprowadził ciało na wieczny spoczynek. Wdowa po ukończeniu żałoby oddała rękę panu Maksy milianowi Oczesalskiemu podsędkowi bracławskiem u; ko bieta nie mogła się obejść bez opieki, nieboszczyk zostawił jej kilka nieukończonych procesów, jeden zaś najważniejszy z Aleksandrem Mikulińskim. A i ten ostatni w roku 1639 przeniósł się do innego życia. .. We trzy lata dopiero zjechały strony do Winnicy: ro dzina Mikulińskich w całym komplecie, bo i panny i dwaj młodzieńcy, Iwan i Aleksander. Stawiła się w terminie ozna czonym i pani Oczesalska, wraz z jedynaczką swoją Nastką... Kompromis zakończył się nadspodziewanie pomyślnie: Iwan podobał się pannie Nastazyi, ona wpadła w oko Iwanowi, a jak słusznie jeden z dowcipnisiów ówczesnych powiedział: że ojciec wrębywał się w lasy Kociuby, syn zaś wrąbał się w serce dziewczyny: uroczyste zrękowiny pojednały Montekich i Kapuletich bracławskich; nowożeniec kwitował z opieki pana Oczesalskiego, pani Oczesalska zrzekała się dożywocia na Jakuszyńcach za pewną corocznie do zgonu wypłacaną summę. 108 Wesele pewnie było huczne, ale że szczegółów jego do akt grodzkich ani ziemskich nie wciągnęli współcześni, więc i my wstrzymamy się od opisu opartego na prostym do myśle. .. Rozwiązanie niespodziewane — wszak prawda, niezgoda i poswarka trw ająca całych lat 43, kończy się małżeństwem. Kociuba traduje Mikulińskiego, ja k gdyby dlatego, żeby syn jego z tradowania kiedyś k o rz y sta ł.,. Zawód serdeczny sieje nienawiść, chęć odwetu za zmarnowanie uczucia wyradza żądzę zemsty, wieńcem tej ostatniej morderstwo. . . Dopiero zgon obu walczących k ła dzie kres gorszącej swawoli kresowej, nowy sentyment wiąże to — co dawny rozerw ał; a sakrament — ja k gałązka oli wna pokoju, zażegnał dopiero ostatecznie tę wojnę domową... ŹRÓDŁA. Rewizya zamków ziemi wołyńskiej w połowie X V I wieku, przez A. Jabłonow skiego. W a rszaw a 1877 r ., p. przedmowę s tr . X X X V — X L Y , a tak że te k s t 1 0 8 — 128. Pietniczany i ich dziedzice , przez Drwęcę. K raków 1878, str. 4 i 5. (O dbitka z D w utygodnika naukow ego). Archiw Jugo-zapadnoj Rossii. Postanowienia dworianskich proivincionalnych sejmów. K ijów 1861, T . I , s tr. 146. Volumina Legum, w ydanie petersb u rsk ie z r. 1 8 5 9 — 1860. T. I I ; s tr. 83, f. 7 5 7 ; s tr. 375, f. 1470. T . I I I , s tr. 461, f. 972. Statut litewski. W ilno 1786. (Eedakcya 3 z r. 1588, E . IV . s tr. 104). O urzędzie woźnego w dawnem sądownictwie polskiem , J . W . B andtke. (B ibl. w arszaw . 1858. T . I I I , s tr. 1.) Bielowslii, Pisma Żółkiewskiego. Lw ów 1861, s tr. 5 6 8 — 583. B aliń ski, Studya historyczne. W ilno 1856, str. 3 0 0 — 316. N adto 48 dokum entów cerkiew no-słow iańskiem pismem k re ślonych, a łaskaw ie nam udzielonych przez p. A rtu ra Russanow skiego, w łaściciela w si Ja k u szy n ic y pod W innicą położonej. P o chodzą one z jego archiw um i obejmują okres czasu od 1570 do 1642 r., dotyczą jednej w łasności i jednej rodziny. Z ty ch 48 fascykułów , porządnie ułożonych, pierw szych dziesięć dostało się nam odczytanych przez nieznanego a bardzo zdolnego paleog r a fa ; z trzydziestu. os'miu pozostałych, jeden ty lk o (z 1615 r . pod N. 15) nie oddecyfrow any dlatego, że do połowy zniszczony. Inne stanow ią tre ść niniejszego opow iadania, w k tó re w staw ili śmy — o ile się to nam zdaw ało stosownem — całe ustępy w w iernym , o ile można, przekładzie. JE D E N Z W IELU . X. Nie wszystkim kresy zapewniały wziętość i znaczenie; dzieje przekazały nam tylko imiona szczęśliwszych, a wieluż to nieobjętych dziejami legło hez wieści na tych etapach rozrzuconych pośród pól dzikich, siejąc hojną ręką ziarno cywilizacyi i brawury. Całe rody użyźniały je krwią własną hez skargi i protestu. Szli tam — bo ich ojcowie tych dróg próbowali, bo wieśó o tych wędrówkach, roznoszona pod ubogie strzechy drobnej szlachty nad W isłą, Dźwiną i Sa nem osiadłej, takim cudownym czarem krasiła strony nie znane, że przy lada niepowodzeniu, ziemianin chciwy wra żeń, chciwy doli lepszej, dosiadał konia i ruszał ku stronie zkąd słońce wschodziło i na odpoczynek południowy się kładło. Wędrowały tysiące, a ledwie jeden z tysiąca powra cał, ledwie drugi z tysiąca wywalczył na rubieży stepowej kaw ał nowinnego pola, rozpinał na niem namiot wędrowny, rozpalał ognisko i rozpoczynał nowe życie, nad wszelki wy raz urocze dla człowieka w niebezpieczeństwach rozmiłowa nego. Nam rozpieszczonym zdaje się to nienaturalnem, a jednak przed dwustu i trzystu laty było tak powszedniem... I z czasem jeżeli taki kolonista nie sehłopiał, jeżeli się wyuczył rozmaitych fortelów u sąsiada barbarzyńcy, O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e T. I I . 8 114 a poczuł się na siłach i grosza zdobył choć odrobinę — to tak wysoko głowę nosił, tak daleko myślą strzelał, ja k ża den z jego współherbownych zostawionych na starym za gonie, w głębi kraju, na piasczystych brzegach płowej rzeki rodzinnej. Żywa tradycya wiązała go z krajem, na rubieży jego czuł się jak u siebie w domu ; ale nie obeznany z tem , co się działo u góry, nie wtajemniczony w zaszłe tam zmiany, nosił się z swoją równością szlachecką i aspii-acyami do ko rony, bo mu o niej rodzic b a ja ł, dziadek stary powtarzał, a ten u pradziadka, szukającego doli na kresach, nauczył się tego wszystkiego. . . I nie dziwić się potem, że taki stepowieć z pustyni dostawszy się między społeczność należycie uorganizowaną, co chwila potykać się musiał, sięgał za wysoko — a sięga jąc opalał skrzydła i truł sobie życie całe. . . Jako dowód tego, co się wyżej powiedziało, macie krótką opowieść o losach jednego z takich marzycieli. . . Skarszewscy, Skarzewscy czy Skarżowscy — bo się rozmaicie pisali — już w XII wieku bujnie rozrodzili się w Kaliskiem i Sieradzkiem. Używali oni trzech herbów: Ko rab, Nałęcz i Leszczyc; ostatnim powiodło się lepiej pod względem wziętości, choć widocznie w pobożnych prakty kach rozmiłowało się to gniazdo. Niesiecki bowiem na prze strzeni wprawdzie sześciu wieków naliczył tu aż 12 dostoj ników kościelnych, poczynając od owego Hajmo biskupa wrocławskiego z 1126 r., do Jana kanonika krakowskiego i kustosza wiślickiego z połowy XVII stulecia. Ale i świe ckie urzędy brali za zasługi, dostali się do dworu królew skiego: tak Stanisław znany „z pięknego dowcipu, wymowy gładkiej i obrotu wielkiego," zjednał względy W ładysława IV, który go w ysyłał w poselstwie do cesarza Fryderyka i księcia siedmiogrodzkiego, a usługując przy boku Jana 115 Kazimierza, senatorskiego nawet zaszczytu dostąpił, został bowiem kasztelanem wojnickim i piastował tę godność do zgonu (1685), choć i w dawniejszych czasach kasztelanowali niejednokrotnie Skarszewscy. Ale, kiedy jednym się powodziło, inni nie mogli się dorobić znaczenia, drobnieli, ubożeli z rokiem każdym; z mo drzewiowych dworów pod słomianą strzechę ubogiej chaty wynosić się w ypadało, ledwie na chleb starczyło, cóż do piero myśleć o poczcie zbrojnym, o wojnie, kiedy w domu drobiazg i żona opatrzenia potrzebują. .. Nareszcie dola staw ała się coraz cięższą... Otóż jeden z tej rozrodzonej gromadki, szukając szczę ścia po świecie, oparł się w Połockiem, najprawdopodobniej w połowie XVI stulecia, przed Unią lubelską, a musiał so bie zjednać niezależne stanowisko, kiedy mu Franciszek Żuk, w którego rodzie oddawna spoczywały nietylko dostojeństwa powiatowe, ale i tradycye zasług rycerskich, oddał swoją jedynaczkę w zamęźcie, oddając wszakże nie chciał, by jego poczciwe nazwisko poszło na m arne, więc zawarował, by kojarzące się stadło połączyło dwa miana w jedno — ztąd początek nowego gniazda Żuków - Skarszewskich. Już syn ich Stefan zawarł dożywotni związek z Heleną Przeździecką herbu Roch (secundo), panną dostatniego domu osiadłego w powiecie oszmiańskim. Snać jednak i na Białorusi im było nie dobrze, może gorąca krew Skarszewskich przemogła, może niespokojny duch Nałęczów, wiecznie goniących po świecie za wziętością, wiecznie pragnących posiadać u ludzi znaczenia więcej, jak to poważanie, jakie sobie zdobyć już potrafili. Bo oto pod koniec XVI allio na początku XVII stulecia młodzi małżon kowie ze skromnym zapasem grosza spływają na kresy po gańskie . . . 8* 116 Jakże się im pięknemi wydać musiały żyzne pola bracławskie, w porównaniu z jałowemi i zużytemi skibami na L itw ie; z lasów — w step, z puszcz nieprzebytych, wiecznie wilgotnych, błotnistych, sennych, mgłą osnutych — w pu stynię bezbrzeżną, rojącą się takiem mnóstwem owadów i ptastwa, pomiędzy nielicznych osadców, obojętnie poglądających na przybyszów ... Bo i czegóż mieli zazdrościć: jeszcze dziesięć kroć tylu, wielu ich przywędrowało, mogła ziemia wykarmić, przeludnienia nie obawiali się wcale, choćby z powoda sąsiedztwa dziczy tatarskiej , która rok rocznie wybierała haracz z głów ludzkich i z dobytku ludzkiego. . . więc owszem, nowy kolonizator staw ał się pożądanym — więcej jednem ramieniem było dla odpędzenia nieproszonych gości. Otóż Żukowie-Skarszewscy osiedli na nowinnem polu, i jęli się krzątać około gospodarstwa. Prąd kolonizacyjny zwiększył się ku schyłkowi XVI wieku, a w pierwszem ćwierć wieku XVII urósł, ja k to wiecie z dziejów, do olbrzy mich rozmiarów. Żukowie tedy, dorabiający się mienia, sie dzieli cicho, żyli zgodnie z sąsiadami, tak przynajmniej mo żna wnosić już z tego, że o nich wcale nie słychać: kiedy szlachta bracławska warcholiła się w tym czasie ze szcze gólną zajadłością, byle o co szła do grodu, a jeżeli gród i trybunał prędko jej żądaniu nie czynił zadość, wówczas sama sobie wymierzała sprawiedliwość. . . Zdaje się, że Żukowie przybyli już po zawierusze Nalew ajkow ej; mamy ślad choć nie pewny, że założyli Skarzyńce czy Skarczyńce w województwie bracławskiem. Ledwie kilkunastu kmieci zaprosić do osadnictwa zdołali; a i temu się dziwić przychodzi, że znaleźli chętnych w obec środków, jakiemi rozporządzali tacy możnowładcy j a k : Za mojscy, Kalinowscy i Koniecpolscy; drobni ziemianie o emulacyi z nimi nawet marzyć nie mogli. 117 Z czasem Żuk-Skarszewski człowiek spokojny, zapobie gliwy, pracowity, zjednał sobie w okolicy uznanie, szczycił się nawet względami Aleksandra Kalinowskiego starosty bracławskiego, tak bardzo szczęśliwego w pomnażaniu for tuny obywatela. A to już znaczyło nie mało. Ofiarowano przybyszowi drobne przyrządy, ale się od nieb wymawiał —* to chorobą, bo istotnie wątłego był zdrowia, to potrzebą należytego wrośnięcia w ziemią; widać, że racya była słuszną, kiedy mu dano pokój. .. Rzeczywiście, obyczajem to się staw ało, że świeży osadca w początkach stał na stronie, jak gdyby wysiadywał „słobodę szlachecką," poczuwał się tylko do obowiązku bronienia własnej zagrody; ale gdy się urządził jako tak o , wówczas szedł na obronę sąsiedniego zamku starościńskiego, w końcu dopiero wyruszał w pole na nieprzyjaciela. Roślina w pierwszych chwilach, choćby w grunt tak bujny, jak nowinne stepy bracławskie, wszcze piona, zawsze przeboleć m usiała, trzeba było lat dla jej okrzepnięcia. . . Żukowie mieli dwóch synów : Jana i Aleksandra, pierw szy znacznie starszy od drugiego. Rodzice wcześnie pomarli, około 1630 r. zeszli z tego świata oboje; dzieciom dostał się w spuściźnie spory kaw ał ziemi i gotowego grosza kil kanaście tysięcy. Opiekunem wyrostków był Adam Kalinow ski, który to po ojcu wziął starostwo bracławskie, brat Marcina, późniejszego hetmana. Opiekun postanowił, że Jan zostanie przy wiosce, bo jako 18 letni młodzieniec może się poświęcić gospodarstwu, a młodszy Aleksander, sześcioletnie pacholę, weźmie w spadku gotowiznę, którą sam starosta postanowił ulokować na prowizyi. Kalinowscy grosza nie potrzebowali, sami go mieli do zbytku, należało więc szukać gdzieindziej lokacyi. A właśnie gościł wówczas u starosty brat jego cioteczny, kasztelan halicki Stanisław Lanckoroński, obaj sąsiedzi, pierwszy bowiem mieszkał w Husiatynie, 118 drugi w Jagielnicy miał rezydencją, zjechali dla spraw pry watnych do Winnicy; przyszło jakoś do wzmianki o Żu kach, kasztelan wysłuchawszy historyi, oświadczył się z go towością wzięcia i sieroty i pieniędzy w swoją protekcyą. Uradzono, by chłopiec został przy bracie do pewnego czasu. Jan opiekował się dzieciakiem z troskliwością najprzywiązańszej matki, lata biegły, żony sobie znaleźć nie mógł, wszystką więc miłość przelał na pupila; ostatni zaś przy wiązał się do czasowego opiekuna i szanował go ja k ojca. Na niczem nie zbywało wyrostkow i, po prowizyą się nie zgłaszał, o protekcyą kasztelana nie dobijał się. . . na co to wszystko? kiedy mu w stepie tak było swobodnie i do brze: tam trzeba się kłaniać, akomodować do usposobień pańskich, a tu jeźli skarci za jakąś nieuwagę brat, to w tem skarceniu czuć ciepło miłości gorącej. .. wreszcie wiązało go nawyknienie do życia na tych bezludnych polach, do wycieczek czy to na zwierza, czy na Tatara, tak wówczas rozpowszechnionych, powszednich, codziennych, że o nich nawet przestano wspominać. .. Chłopak więc dziczał, ale miłował to swoje dziczenie. A brat starszy powoli dorabiał się znaczenia; już oto w 1638 r. bierze udział w elekcyi W ładysława IY, dwudzie stoletni młodzieniec, nad wiek stateczny, poczuwał się do obywatelskich obowiązków. Tem większa jego zasługa, bo niesporo Bracławian stawiło się do apelu, mniej ztąd niźli z innych województw kresowych: kiedy bowiem Wołynianie wydelegowali na sejm obieralny 143 ziemian, z kijowskiego liczono tylko 25 wysłańców, a z bracławskiego jeszcze mniej bo 20 : wojewoda, sędzia ziemski, pisarz grodzki, sie dmiu elektorów i 10 osadców herbowych, do tych zaś ostat nich należał i Jan Żuk-Skarszewski. 119 Może najszczęśliwszą dobą dla prowincyi na rubieży dzikicb pół rzuconych; było panowanie W ładysława IV. Dostatek, ba — nawet bogactwo, lata urodzajne, zimy ła godne, względny spokój. . . Step się mrowił ludem wesołym, szlachta butna, hulaszcza... Nikt nie przewidywał nieszczęść. Kozactwo wprawdzie trochę dokazywało, ale kolonizatorowie tak się przyzwyczaili do tych poswarek, że dzi wiliby się, gdyby ich nie było. Hetmani też na siebie brali inicyatywę karcenia rebelizantów, herbowni wprawdzie przyj mowali w niej udział, ale tylko wtedy, kiedy sami tego chcieli, wodzowie nie zapraszali ich do współki w owych domowych a nie sławnych warchołach. I Żukom działo się dobrze, pół wieku prawie gospo darowali w osadzie założonej przez rodzica; Janowi już stare kawalerstwo zaglądało w oczy, Aleksander wyrósł na pięknego młodzieńca, do opiekuna i teraz nie spieszył, przy rósł do ojcowizny, była mu droższą nad spodziewaną na pańskim dworze krescytywę. IX . Nadszedł r. 1648 stanowiący straszną epokę dla ziem ukrainnyck. Król dogorywał, szczegóły-o jego chorobie przerażały ludzi spokojnych, już choćby z tego względu, że nowe na stręczyło się pole do intryg. Ogół zaczynał możnowładcom nie ufać. I jeszczc się nie ziściły smutne przypuszczenia, kiedy wieść o klęsce żółtowodzkiej i korsuńskiej obiegła wszyst kie ziemie kresowe. Lęk padł na rzesze osadców. . . dosa 120 dnie go odmalował Kisiel w liście pod wrażeniem chwili kreślonym: „nieszczęśliwi gniazda swoje, domy, a drudzy charissima pignora (najdroższe zakłady) w nagłem niebezpie czeństwie rzucając, biegną in mscera Begni (wewnątrz kraju), zkąd robur (krzepkość) ojczyzny w wojskach, podatkach,, w ludziach, potencyach.“ Ja k lawina staczając się z gór niebotycznych, po dro dze urasta do olbrzymich rozmiarów, tak i wieść owa okro pna w swojej rzeczywistości, jeszcze się okropniejszą sta wała w opowieści trwożliwych zbiegów, pragnących się ze swojej usprawiedliwić ucieczki... Ja k gdyby w całej Rzeczy pospolitej tyle tylko było ducha rycerskiego, ile go ujęto w sromotne łyka na polach korsuńskich, ja k gdyby cała waleczność narodu poszła w bindy tatarskie i niewolę ko zacką. .. nigdzie nikogo dojrzeć oko nie może, ktoby się odważył protestować przeciw grozie sytuacyi. Tam wpraw dzie daleko, na rubieży, w świeżo utworzonem województwie czernichowskiem, ks. Wiśniowiecki, jeden jedyny rycerz, bory kał się z falą gotową go zalać lada chwila, ale przynajmniej borykał się. .. i z garstką walecznych, wsparty pomocą na miestników rossyjskich, siedzących na kresach ówczesnego moskiewskiego carstwa, wyszedł cały, dopłynął do p o rtu ... więc odwaga coś znaczyła! I istotnie — przybycie dopiero tego bohatera trochę uspokoiło pognębione umysły. Ze smu tkiem więc przyznać trzeba, że słowa Jaszewskiego, pod chmielonego pułkownika kozackiego, rzucone komisarzom Rzeczypospolitej w Perejasławiu, dużo gorzkiej prawdy za wierały w sobie: „Nie oni to Lachowie, wołał, co przedtem bywali i bijali Turki, Tatary i Niemcy. Nie Zamojscy, Żół kiewscy, Chodkiewiczowie, Chmieleccy, Koniecpolscy; ale Tchórzowscy, Zajączkowscy, detyny w żelazo poubierane, pomarli od strachu, skoro nas ujrzeli i pouciekali. “ Akomi- 121 sarze ze łzami (cum lacrimis) słuchali tego upokarzającego przemówienia. Potęga jednak istotnie była szalona, regestrowych ko zaków więc w boju wyćwiczonych niewielu, za to gminu 100,000, a dwa razy tyle Tatarów sojuszników. W obec takich nagłych, niespodziewanych powodzeń było się nad czem zastanowić; sam Bohdan Chmielnicki, party przez tłu my, by szedł w głąb Polski, podnosząc się z legowiska, ostrzegał Lachów, dawnych dobrych swoich przyjaciół: „ma jąc siła wojska, pisał do Czernego, nie można rzecz (zarę czyć) między dobrymi , aby i źli nie byli. Po wsiach nie będą bezpieczni: a ludzie do kupy, komu blizko do miasta, a gdzie opodal, po wsiach w kupach pewnych z chudobą swoją niech będą: a że strawne rzeczy muszą być jednak, że bydła zajmować nie będą, ale zjeść nie mało potrzeba niech jako mogą swoje dobra przy sobie trz y m ają ... “ Wy raźnie więc nawoływał ziemian, by się wiązali w oddziały, w ten bowiem tylko sposób obronić się mogą od napaści; wyraźnie nawoływał, by się usuwali ze szlaków, po których będą płynąć jego legiony rozswawolone, a pijane nietylko tryumfem ale i gorzałką. Czy do Skarszyniec ta przestroga dobiegła, wątpimy bardzo; mała wioseczka na uboczu położona, przyparta do rzeczułki, okolona gęstą dąbrową, uboga, cicha, nie stano wiła łakomego kęsa dla rabusiów; dziedzic jej nie rozumiał, że tłuszcze te nietylko mają na celu zdobycze cudzego gro sza, cudzego mienia, ale że noszą w sobie destrukcyjne, roz kładowe zadania, nie przypuszczał, że tłumy takie ja k sza rańcza, niszczą wszystko dokoła, a kiedy nie mają co niszczyć, wówczas pożerają siebie wzajemnie. . . Gdyby przewidział, pewnieby wraz z innymi cichą zagrodę opuścił. M e opuścił jej wszakże, i jednej nocy czerwcowej doczekał się najmniej spodziewanych gości. Pułkownik Krywonos, faworyt watażki, 122 dążąc pod Bar, zawadził o skromną osadę; młodzi jej dzie dzice ze snu zbudzeni, ledwie mieli czas opamiętać się — i już padli pod szablami przybyszów. . . kmieciom miejsco wym nie przebaczono, stawali w obronie panów, więc życiem zapłacić musieli. Na drugi dzień piękne i pogodne słońce oświeciło dzi wnie smutny obraz zniszczenia: polanka, na której rozrzu cone były ciche a ubogie chaty, pustką stała, dymiące się poczerniałe zgliszcza — to cała pozostałość, kilka zresztą trupów, wylękłe psiska poszczekujące w oddali, z zagóry dolatywał odgłos pieśni, którą zwycięzcy idący na dalsze tryumfy, witali dzień poczynający; nad stawkiem kilkunastu kozaków maruderów pod cieniem rozłożystego dębu wypo czywało gwarząc wesoło, konie ich gryzły niedopaloną tra wę, i oto wszystko. Jeszcze straszniejszą zdawała im się ruina wobec jasnego słońca, oblewającego ciepłym promie niem sterczące szkielety chat kmiecych, odarte i nagie ciała osadców tej włości rozrzucone na murawie, i tę grupę weso łych ludzi z dziwną obojętnością poglądających na zniszcze nie panujące dokoła. . . Nareszcie oddział zaczął się szykować do pochodu, wracać im pułkownik watażka rozkazał w step, mieli zdać ustną relacyą ojcu atamanowi, wiele kraju zajął w jego imieniu, wiele zniszczył lackich osad i kędy kroki swoje skierował. Było to już zwyczajem u kozaków, że kiedy dowódzca podnosił się „ze stojanki“ dłuższej albo krótszej, to jakie pół sotni urywał z oddziału i wysyłał do głównego obozu, by ci wieść o jego popisach przekazali „starszemu wojska Zaporowskiego;11 często w takiej gromadce znajdował się regestrowy kozak, a otoczenie jego stanowili miejscowi kmiecie zkozaczeni... Tak też i tutaj b y ło : — jeden z mołojców, najstar szy, przed opuszczeniem stanowiska jeszcze powędrował na 123 miejsce, kędy stał dworek pański, nuż coś znaleźć mu się uda. I znalazł człowieka na wpół pochylonego nad trupem. Był to Aleksander Skarszewski, a tym nieboszczykiem star szy brat jego. . . W pierwszej chwili kozak chciał sprzątnąć chłopca, ale i jemu serce zadrgało na widok boleści, jaka się na twarzy jego malowała, zbliżył się i zapytał: — Ktoś ty taki? Skarszewski powiedział swoje nazwisko, regestrowy dosłyszał pierwszą tylko jego połowę. — A Żuk — zawołał — toś ty nasz, tylko zlaszony, Żuków na Ukrainie wielu, całą jednę wieś osiedli; chodźże pókiś c a ły . .. Pokazało się, że młodzieniec podnieść się nie mógł, srodze był rany w nogę, więc dano mu konia; w poczcie towarzyszów kozaka znajdowało się kilku kmieci miejsco wych, kilku ze wsi okolicznych, znali oni dobrze Skarszew skich, lubili ich jako spokojnych i uczynnych panów, to też w chwili tak żałosnej, jeszcze może nie zepsuci przy kładem , nie upojeni powodzeniem, okolili biedaka współ czuciem . . . — Pochowamy nieboszczyka, panie regestrowy, — za wołali do Zaporożca, — niechaj w ziemi przynajmniej spo cznie, dobry był, zawsze to krew nasza, jak powiadacie, choć zlaszona.. . I złożyli osadcę w naprędce wygrzebanym dole; Ale ksander odrętwiały stał na uboczu, żegnając po raz ostatni b r a ta ... uosabiał on dla niego całą rodzinę, jak świat sze roki i wielki — był sam już teraz, sierotą i jeń c e m ... przyszłość go nie obchodziła wcale, nic na nią nie liczył, nic się od niej nie spodziewał. Jako więzień powędrował z taborkiem do Białocerkwi, a potem na K udak, gdzie po zdobyciu fortecy, tak 124 mężnie przez Grodzickiego bronionej, spędzono resztki nie dobitków. Kilka następujących miesięcy — to okres największych tryumfów kozackich; po Korsuńskim pogromie nastąpił Pilawiecki, zwycięzcy oparli się pod Zamościem. . . aż wreszcie ja k fala wezbranej rzeki opadająca, wrócili na opuszczone legowiska; blask majestatu i dawne z lepszych czasów bi jące zeń promienie, uwolniły Rzeczpospolitą od klęski osta tecznej. Ale przywódca kozacki urósł w wielką powagę: to już nie w atażka, nie „starszy wojska zaporoskiego," ale jego „hetman,“ i to hetman z bożej łaski i z łaski szabli w ła snej, ja k to lubił często powtarzać wobec licznych wysłanni ków, wdzięczących się słodko w koło świeżo wzniesionego i obficie krwią obroczonego tronu. X II. Należało się porozumieć z nieposłusznym i krnąbrnym synem, bo jeszcze wówczas łudzono się, że się uda w karby ująć kozaczyznę; może jeden Kisiel na całym obszarze Rze czypospolitej trzeźwo się zapatryw ał na znaczenie ruchawki, z pewnem lekceważeniem „chłopską swawolą14 nazywanej, on tylko rozumiał jej doniosłość, nieobliczone straty, jakie owa wojna na kraj ściągnie niechybnie.. . Ale odzywał się nieśmiało, półgębkiem, toż i tak niektórzy pomawiali go o dwuznaczne postępowanie. Po długich naradach postanowiono wysłać poselstwo na Podnieprze. Na czele poselstwa stanął tenże Kisiel wojewoda braeławski, jako człowiek bywały, posiadający pewne względy na dworze moskiewskim, ztąd rodzaj estymy i Chmielnicki 125 mu okazywał; dodano mu za towarzysza Wojciecha Miaskowskiego podkomorzego lwowskiego. Ludzie ci ofiarę z siebie czynili, narażali się nietylko na niebezpieczeństwa, rabunek, ale co większa, na upokorzenia dotkliwsze od wszel kich strat materyalnych. . . Królewiętom przekonanym, że nie masz ludzi na świecie po za stanem szlacheckim, ciskano w oczy bolesne proroctwo, że „lacka ziemia zginie, że Ruś panować będzie bardzo prędko/1 Rusinom zaś zlachconym wyrzucano publicznie, że się na lacką przerzucili wiarę. Smutna ta wędrówka opowiedziana przez Miaskowskiego, robi doskwierające wrażenie. Pisał ją na miejscu, pisał z trwogą, by się nie dostała w ręce nieszanującej wy słanników tłuszczy, więc się widocznie wstrzymywał, a je dnak pomimo oględności, wyrywa mu się nieraz wyraz pełen goryczy... Wyobraź bo sobie czytelniku, żeś dni dziesięć przepędził między życiem a śmiercią, że w ciągu tych dni dziesięciu, co godzina, co minuta, nieledwie co sekunda cze k ał cię zgon niesławny, że powielekroć jużeś widział obuch zbójecki wzniesiony nad twoją głow ą, a w koło wyjącą tłuszczę, żeś pokilkakroć czuł żelazną dłoń uciskającą twą szyję, ostrze noża poślizgujące się po twojej p iersi... i wów czas tylko potrafisz zrozumieć położenie wysłanników Rze czypospolitej. Wieźli oni dary, insygnia nowej władzy — chorągiew, buławę hetmańską, prosili pokornie o zwrot jeń ców, o utworzenie choćby czasowego modus vivm di, by po tem na niem trw ały pokój zbudować. A im na to wszystko grzmiący głos tryumfatora odpowiadał: „milczcie L achy!11 Przy wręczaniu oznak dostojeństwa udali, że nie dostrzegają pogardy, choć ta wcale nie stroiła się w szaty subtelnej dyplomacyi, a poprostu, po chłopsku wyłaziła na jaw . Przy układaniu paktów robili ustępstw a, nareszcie widząc, że ustępstwa do niczego nie doprowadzą, — wyrzekli się na 126 dziei wszelkiej, dali pokój projektom, uważając je za prze. g ra n e ... Nieszczerość obustronnna, nieufność zobopólna — osta tecznych granic dosięgła: królewięta o królewskości nie zapo mniały, względną swobodą darząc zwycięzcę, nie mieli od wagi wyrzec się przodownictwa; zwycięzca zaś nie mając jeszcze wyraźnego planu, programu, czując nadto, że się o własnych siłach nie ostoi, łudził wysłańców, chcąc wygrać na czasie. . . A kiedy już wszystkie kwestye upadły, pozostawała jeszcze jedna najdrażliwsza, dotycząca jeńców: tych ratować należało choćby z narażeniem własnego życia; piękne też i pod tym względem świadectwo poświęcenia przekazali nam komisa rze. Czytając te proste, nieledwie krwią pisane wyrazy, zdaje ci się, że to nie rycerze przemawiają, a skromni za konnicy na wszelkie upokorzenia gotowi, byle ratować braci jęczących w niewoli. Chmielnicki w pierwszej chwili jakby miał zamiar udarować wszystkich swobodą, ściągnąć ich nawet kazał na przybycie komisarzy do Perejasław ia, przedniejszych tylko pilnowano, dragoni zaś chodzili po mieście bez straży. Potem jednak może pod naciskiem Rady, to jest starszyzny koza ckiej, zmienił zdanie. .. Wysłannicy nie tracili nadziei, Miaskowski nawet wystosował do watażki następującą oracyą: „I poganie puszczają więźniów na znak przyjaźni dobrej, i przezemnie samego Ibrahim sułtan, cesarz turecki darował królowi imci ś. p. kilkuset więźniów z galar i seraju swego, a W. Mość panie hetmanie, będąc poddanym króla i sługą, wziąwszy chorągiew i buławę od P a n a , nie chcesz sług pańskich i dworzan rękodajnych panu swemu oddać; nie szablą, nie na placu bitwy, ale kondycyami, traktatami powziętych, przez nas posłów i komisarzów odesłać". . . 127 W atażka zawsze jednem zbywał: „Szkoda o tem mówić,. Bóg mi to dał.“ Na drugi tedy dzień naradzali się, co począć ? Posta nowili, by co przednięjszym pisarzom pokojowym i pułko wnikom kozackim złożyć po sto czerwonych złotych w upo minku, obliczyli się z kassą, gotówki mieli niewiele, więc wojewoda ofiarował srebra „za niebożąt/* rachował je na 24,000 złotych, inni także przyłożyli się resztkami mieszków swoich;41 ale i to nie pomogo. Więc w prośby do Czarnycy. Był to oboźny kozacki i faworyt hetmana, że jednak niedo magał, komisarze udali się do niego modląc o wstawienni ctw o : „nie pójdę, powiedział, bom chory; będzie tu u mnie Chmielnicki, z którym piłem przez noc, alem mu nie radził i nie radzę puszczać ptaszków z klatki. I wy sami, gdybym był zdrów, nie wiem jakobyście w yszli?11 Więc i tu niepowodzenie, na dobitkę nieszczęścia pan Kisiel zachorował na podagrę; uradzono, że wyjadą natych miast. Ostatnią noc z 25 na 26 lutego spędzili komisarze bezsennie, w miasteczku zmienionym w obóz kozacki, do strzegli niezwykłego ruchu: straż na w ałach, straż dokoła ich rezydencyi, jeńców pragnących ratować się ucieczką, to piono, ztąd prośby, krzyki i jęki niewysłowione. . . Okropne kilka godzin! Szczególnie wielu padło drago nów kudackich... O świtaniu na pożegnanie stawili się u hetmana; przy ją ł ich w dziedzińcu, bo wojewoda nie był w stanie wysiąść z sani, gminu nie puszczano, bramy zaryglowano, został watażka, wysłannicy i co przedniejsi jeńcy szeregiem usta wieni. Po raz ostatni błagał p. Kisiel, by dał swobodę uwię zionym ; niektórzy z tych ostatnich niemal do nóg Chmielni ckiemu upadli — „i krwawe łzy toczyli:11 pokora jeszcze bardziej rozjątrzyła watażkę, zagroził że ich wywieszać każe. , . Akt pożegnania zostających w pętach z komisarzami 128 wracającymi do ojczyzny, odbył się uroczyście: Potocki Ję drzej i Koniecpolski Stanisław spowiadali się, złożyli testam enta; inni zaś, ja k Grodzicki, Czerniecki i major Łączyński wręczyli listy p. chorążemu lwowskiemu do krewnych i przy jaciół w kraju pozostałych. Ruszyli tedy komisarze smutni, żegnani pogróżkami i klątwą, a jednak do stu więźniów zdołało się wymknąć z nimi, między którymi z przedniej szych: Rzeszowski, Sko tnicki, By szewski, kilku oficerów, kilkudziesięciu dragonów kudackich i dwudziestu zakonników ... Podróżni nocowali w Woronkowie, odjechali niedaleko, w nadziei, że się ktoś przybłąka, jakoż dwunastu zbiegów jeszcze przybyło. Z Woronkowa do Białohorodki szła droga pod Kijów. Miaskowski wstąpił do miasta, by się z metro politą zobaczyć, zoczyli go jeńcy kijowscy: „rwali się kto mógł, i drudzy pieszo śniegami głębokiemi, wertepami przez lasy gonili do Białohorodki.11 Czerń za nimi w pogoń i sporo ludu wymordowała. Stało się tedy, że niewola acz ciężka ja k każda niewola, była znośniejszą u Tatarów, niźli u swoich: tamci odzierali do koszuli i żądali okupu, ale raz na miejscu stanąwszy obchodzili się łagodnie z ludźmi w jassyr zabra nymi ; a choć teraz podczas tej zawieruchy ściągnęli przeszło 200,000 ludu, więzień jednak dostawszy się w ich pęta, dziękował Bogu, że nie wpadł w ręce kozaków. .. Ale wróćmy do naszych wędrowców: odbywali oni dalszą podróż z zachowaniem dalszych ostrożności, śniegi już puszczać zaczęły, kraj przed pół rokiem ludny, zamie niony w pustynię, szalały po nim burze wiosenne, to szro nem, to deszczem osypując tabor wysłanników Rzeczypospo litej, któremu dokuczał głód, trwoga czambułu tatarskiego (sojusznicy bowiem kozaccy zapadli w ona chwilę koszem pod Białocerkwią), obawa kozaków ; ci zaś to z jednej, to 129 z drugiej strony obozu wieszali się, chcąc rozerwać szyk jego, a potem korzystając z popłochu, dokonać rabunku. W Brusiłowie zatrzymali się na wypoczynek; woje woda bardzo niedomagał, noc mu znowu zbiegła bezsenna w napółrozwalonym budynku, jedna izba jako tako opalona, dawała trochę ciepła, w niej też złożono chorego, dziwnym trafem ocalały tu błony szklanne, więc kaganiec nie gasł od wiatru. Na doświtku chory zdrzemnął, gdy na raz słyszy, że ktoś się zbliża do okna, zagląda; ale jeszcze nie umiał zdać sobie sprawy, czy widzi to wszystko na jawie, czy w sennem marzeniu, kiedy ów przybysz zaczął lekko pukać w szybę. Zbudzony służebny przywołał kilku żołnierzy i wysunął się na zwiady: na dworze pustka, wiatr tylko dął przera źliwie, a pod okienkiem w ich prawie oczach jakaś ciemna postać osunęła się na ziemię. Przypadli i dostrzegli na wpół żywego człowieka: zbiedzony, zziębnięty, ledwie oddychał, strój miał na sobie kmiecy, siermięgę, pod nią długą ko szulę, nogi obwinięte w szmaty, a że sam poruszyć się nie mógł, wnieśli więc go do izby, bo tak pan wojewoda roz kazał. Po kilku chwilach biedak przyszedł do siebie. — Zbłądziłeś, szedłeś więc na światło — mówił Kisiel. Przybysz głową poruszył potakująco. — I po co tu w tym dzikim stepie sam jeden się włóczysz ? 1 — Uciekłem z Kijowa, z więzów kozackich — odrzekł biedak ciężko wzdychając. — Ktożeś ty taki? — Żuk-Skarszewski z Bracławskiego. O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e . T . I I . 9 130 Aż się poruszył na posłaniu wojewoda, Skarszewskich znał dobrze, ten jednak żadnego ze znanych mu nie przypo minał. Rychło jednak tożsamość osoby sprawdzono; historya Żuka była w one czasy bardzo powszednia: ze Skarżyniec poszedł na Kudak, życie mu darowano dzięki wstawienni ctwu skarżynieckich kmieci, dzięki przekonaniu, że jest ko zakiem, i to nie z własnej woli zlaszonym, z Kudaku ode słano go do Perejasławia, z Perejasławia do Kijowa. Rana mu zawsze dokuczała w nodze, więc ją leczył u miejsco wego chirurga Żyda, który przyjął chrzest św. chcąc się od śmierci wykupić. Od Żyda się dowiedział o przyjeździe ko misarzy polskich do Chmielnickiego, czekał więc ich powrotu u bramy miejskiej. Przybył pan chorąży lwowski, on za nim pociągnął, ale w rychle sił mu zabrakło a tu pogoń słyszy za sobą. . . przypadł do ziemi, w śnieg głęboki, ko zak go przeoczył, bo miał przed sobą dwie niewiasty, roz praw ił się z niemi prędko i wracając dopiero postrzegł leżą cego, konia więc na niego skierował, poczciwe zwierzę prze sadziło nie zaczepiwszy kopytem, kozak drugi raz próbuje — to samo, więc machnął ręką i powiedziawszy: zdechł Laszek! pojechał dalej. .. Skarszewski uważał to za dobry omen, podniósł się o zmierzchu i tak wędrował dwie doby.. . już umierał w stepie z głodu, zimna, pragnienia, wyczerpania sił, ale mu światełko migające w oknie dodało otuchy. .. Teraz już był pośród swoich, odziany, nakarmiony, u nóg wojewody w jego saniach odbywał dalszą podróż. We trzy dni później stanęli w Korcu — znajdowali się po za niebezpieczeństwem, w itał ich tu ks. Korecki: „sam jeden z panów tamecznych rezolwował się powrócić i mieszkać lubo w spustoszonym domu; żaden inszy ani pan, ani szlach cic nie przyszedł do posesyi dóbr swoich na Ukrainie i Po dolu, i na Wołyniu bardzo mało.“ 131 I V . Gdyby nam przyszło malować kresy przed inkursyą kozacką i zaraz po niej, strasznej byśmy różnicy dostrzegli tak co ludności, bogactwa, warunków ekonomicznych a na wet politycznych pogranicza w step wysuniętego. Żyzna kraina jednym podmuchem w step zamieniona, bóg zniszcze nia z głownią pożaru, z mieczem zakrwawionym przeszedł po niej i zostawił po za sobą grody rozsypane w gruzy, włoście popalone, ludu nigdzie — bo kto nie padł pod no żem, kto nie uszedł w głąb Rzeczypospolitej, kto nie.utonął w szeregach Chmielnickiego, ten się dostał w łyka tatarskie. Potoccy, Wiśniowieccy, Zamojscy, Koniecpolscy, Kalinowscy utracili według dzisiejszej licząc waluty, po 1,000,000 zł. rocznej intraty, Kisiel za Dnieprem 100,000 dochodu, a ta kich pomiernego stanu ludzi, do których rzędu należeli: Żabokryccy, Humieccy, Kazanowscy, bujno rozrodzeni Tyszkiewicze, Woronicze, Strybyle, naliczyćby można secinami. Straty prywatne obrachować się nie dadzą, ale o nich brać można miarę ze strat dóbr koronnych, owych olbrzymich starostw, rozścielających się wzdłuż kresów, a oddawanych zwykle ludziom obowiązanym do ich obrony. Tak więc od padło 17 królewszczyzn, a w nich 134 miast i miasteczek, z których połowa należała do rzędu obronnych „kastelów,“ 4,200 osad wiejskich, słobód, futorów, uroczysk zakolonizowanych pojedynkami ze stanu bojarskiego, albo nawet szla checkiego , samych młynów starościńskich naliczyliśmy do 2,000 — słowem kraj od rzeki Upy aż po Boh, od Nowo gródka Siewierskiego do Baru, choć dezolacya sięgała dalej, do wnętrza województwa ruskiego, a Chmielnicki po Ka mieniec naznaczał granicę swojego panowania. 9* 132 W tym zamęcie mniej może od innych ucierpieli Lanekorońscy, dobra ich leżały w okolicy Zbrucza, a choć i tego kęsa ziemi nie oszczędziła inkursya kozacka, zawsze atoli dziedzice wrócili zaraz do ruiny, kiedy inni wrócić do pozo stałości swoich nie mogli. Dość powiedzieć, że Jeremi Michał Wiśniowiecki wojewoda ruski, który, jak słusznie utrzymuje Bartoszewicz, gasił bunty chłopskie krwią i ogniem, do zgonu na Wiśniowcu poprzestać musiał, a syn jego, później szy król, z magnata został bardzo skromnej fortuny — bo graniczącej z ubóstwem — posiadaczem. Głośni to byli ludzie ci Lanckorońscy, szczególnie na rubieży Rzeczypospolitej do pól dzikich przytykającej. Prze cław urósł na postać legendową, ród się rozrastał, choć hojnie krwią szafował, choć często ginęli pojedynczy jego reprezentanci w zapasach z nieprzyjacielem. Dopiero wszakże na początku XVII stulecia jedna ich gałąź przyszła do zna czniejszego majątku. Lanckorońscy jednocześnie z Kazanowskimi i Humieckimi dorabiają się fortuny, a pod tym wzglę dem dopomaga im nie mało krewieństwo z Aleksandrem Wa lentym Kalinowskim; z siostrą tego ostatniego, Barbarą, ożenił się Jan Lanckoroński chorąży podolski, dostał on w posagu dobra żwanieckie, część starostwa skalskiego, co z innemi włościami tuż położonemi, stanowiło pokaźne dość mienie. Spadkobiercą chorążego był syn jego Stanisław, mający rezydencyą w Jagielnicy; to już nietylko rycerz kre sowy ale i senator zarazem, od lat trzydziestu uganiał z sza blą. Żona jego, Aleksandra Sienińskiego kasztelana lubaczewskiego córka, niewiasta bogobojna, rządnością swoją przysparzała mu bogactw. Mamy rachunki gospodarskie tej pani, kiedy młodzi małżonkowie w Skale przemieszkiwali: duża księga in folio, w skórę oprawna a zapisana cała dro biazgami, dowodzącemi skrzętności starościny, a razem wysoce rozwiniętego w niej kunsztu kulinarnego. Sama doglądała 133 kuchni, jałownika, pasieki, spiżarni, czyniła ład i porządek w lamusie, zaopatrywała w medykamenta najrozmaitsze aptekę domową, przyprawiała wódki, smażyła słodycze i „szerbety“ na wzór tureckich i orm iańskich... A jednak nie przeszkadzało to jej czuwać nad dziatkami, a tych przy bywało z rokiem niemal każdym, bo choć pięcioro umarło, wszelako przy życiu jeszcze zostało siedmiu synów i dwie córki: było więc dla kogo pracować, zwłaszcza, że Lancko rońscy trzymali się w ysoko, patrzyli do góry. . . to im za rzucić można, że dumy mieli nie mało. Otóż w 1650 r: Stanisław już się był przesiadł z ka sztelanii halickiej na kamieniecką, a spraw podolskich świa domy, miał je blisko serca, nawet nie zrażając się niedawnemi wypadkami, ją ł znowu kolonizować pustki nadzbruczańskie, osadził Wojtkowce, Huków, Maryanówkę, Żabiciec, Nowe Brzezie, Zbrzyziem przezeń nazwane i opatrzone przy wilejem na jarm arki jeszcze przez ś. p. króla W ładysław a; ufortyfikował Mielnicę, Jagielnicę, Skałę zupełnie przez ko zaków zdezolowaną, okopał ją nawet wałem przez niepo słusznych chłopów sy p a n y m ... słowem, krzątał się, kiedy wszyscy na kresach ręce opuścili, wyrzekając się gospodar stwa i zysków z niego płynących. Do niego to udał się Żuk - Skarszewski po powrocie z ciężkiej niewoli; w Bracławskie nie było po co wracać, zdrowie nie dopisywało, rana niewygojona doskwierała, na leżało odpocząć, wyrzec się na czas jakiś wojaczki, a że miał grosz lokowany u kasztelana, więc i ręce — ja k to mówią — było o co zaczepić, nie potrzebował łaski pań skiej . . . Lanckoroński przyjął serdecznie młodego zbiega, przy tulił do siebie, zaprosił na stałą gościnę. — Cóż myślisz mości Skarszewski nadal z sobą czy nić? — spytał go w kilka dni potem. 184 — Do szabli jeszczem nie moeen, panie kasztelanie, krwi mi utoczyli za dużo kozacy, ot wziąłbym się do roli, nim okrzepnę. — A to dam ci zastawną dzierżawą mały folwarczek, pola niewiele i te w koło wioski położone, a i do nas blisko, więc cię cbętnie widywać będziemy pod naszą strzechą. Żuk pokłonił się do kolan; kasztelan dodał, że obecnie jeszcze nie pora gospodarować, że w marcu dopiero mu odejść pozwoli, bo u niego od tej daty poczynają się wszel kie umowy. Młodzieniec więc został w Jagielnicy, a został na swoje nieszczęście. Wiedzieć bowiem potrzeba, że jedna z dwóch córek kasztelana, panna Barbara, najmłodsza z rodzeństwa, ledwie lat 17 skończyła, starsza już była wydana za p. Bolestraszyckiego.. . otóż ta młodsza słynęła z piękności, cud dziewczyna. Żuk, sierota, jedniuteńki na wielkim świecie, patrzył w nią ja k w święty obrazek. I jakoś przyszło do tego, że mu serce mocniej zadrgało, uląkł się w pierwszej chwili, uciekał więc od miłości do sąsiadów, to na łowy, dnie całe błądził po lesie, w nadziei, że kiedy wróci w noc późno do swojej izby, to go przynaj mniej sen zm orzy... Ale gdzie tam, sen odbiegał, jeżeli zaś nad ranem nawiedził biedaka, to we śnie tym marzyła mu się kasztelanka, słodka, uśmiechnięta, a powiewna jak zja wisko nie z tego ś w ia ta .. . sieroce serce pragnęło miłości, ojca nie pamiętał, pieszczot matki nie zaznał, cóż dziwnego, że żądza kochania spotęgowała się w nim, że wszystkie zapasy uczucia spoczęły na pierwszej osobie, która mu za biegła drogę, zwłaszcza, że osoba ta była młoda i posiadała kwalifikacye do rozbudzenia przywiązania. . . I nie przeszła mu nawet przez myśl różnica społecznego stanowiska: stepowieć, choć na dworze senatorskim prze 135 zwany „zlaszonym kozakiem /1 pamiętał dobrze, że jako her bowny, tak samo senatorem zostać może, a Zuków-Skarszewskicb rodzina w przekonaniu jego nie ustępowała Lanekorońskim w niczem ... Trwożył się tylko, ażali potrafi względy panienki po zyskać, poloru mu brakło, w komnatach pańskich nie umiał się obracać... inna rzecz w dzikich polach, a w dworku małym, otulonym krzewami, kędyś pod W innicą... A tu jeszcze kasztelanowa jakby ośmielała Zuka, tra ktowała go nieledwie jak syna; niedawno jeden z siedmiu wychowanych przez nią tak troskliwie, mianowicie Mikołaj, przeszedł do innego świata, biedna m atka jak gdyby chciała zapełnić pustkę w sercu po tym umarłym pozostałą, i zda wało się jej, że przybysz zastąpi utraconego na zawsze, upatrywała w nim podobieństwo nietylko z powierzchowno ści, ale z nałogów, ze zwyczajów. — Czy uważasz — ozwała się raz do małżonka —• jak ten Aleksander przypomina nieboszczyka naszego. — A prawda, — odrzucił kasztelan z westchnieniem, zaprzeczeniem może nie chcąc dręczyć serca macierzyń skiego. — Nieśmiały, skromny, czegoś chłopiec marnieje. — Bo się do pracy rwie, z wiosną do niej się weźmie, to odżyje. Postrzegano jednak, że i Barbara blednąc zaczyna, często siedząc nad robotą tak się zamyśla, że zapytana nie odpowiada, trzeba aż kilka razy powtarzać pytanie; bracia młodsi, szczególnie Franciszek, najwięcej do niej wiekiem zbliżony, śmiał się z dziewczyny. — Chybaś urzeczona, — mówił jej. — Gdzie zaś, — zbywała go panienka. Miłości nikt nie przypuszczał; serca kobiece w onej dobie zostawały w bezwarunkowem rozporządzeniu rodziców, 136 nie wolno im było bić mocniej, bić nawet cboć trochę przyspieszonem tętnem, bez ich na to zezwolenia. " V , Żuk nie przypuszczał inklinacyi w panience, ale raz mimo woli się zdradziła. Było to podczas świąt Narodzenia Pańskiego, rodzina cała zbiegła się do Jagielnicy; dnie scho dziły na łowach, wieczory na gaw ędzie; otóż jednego z ta kich wieczorów kasztelan siedział przy kominie suto bucha jącym wesołym ogniem, obok niego jejmość z kluczykami w ręku, młodzież zaś rozlokowała się po rozmaitych kątach izby. Gospodarz był w dobrym humorze, otrzymał świeże awizy z Ukrainy, że imci brat cioteczny, p. Marcin Kali nowski, rychło się z bind tatarskich wydostanie, donosił nawet, że ma znośny żywot pośród barbarzyńców, że go oni pewną estymą okalają, że rana którą w łokieć otrzymał pod Korsuniem, już się zabliźniła, a że tęskni do kraju — to nie nowina, jak nie nowiną jest, że resztę życia poświęci na pohamowanie rebelizujących chłopów. Ztąd rozmowa o łosaeh jeńców, wziął w niej udział i Skarszewski, natu ralnie ośmielony do tego przez gospodarza. Opisywał swoje przygody smutne: napad Krywonosa na Skarzyńce, potem niewolę, nędzę, upokorzenie, ja k mu nieraz śmierć zaglądała w oczy. . . i zawsze jednak znajdował obrońców w zkozaczonych kmieciach, dawnych swoich sąsiadach; pomagało mu wielce i to, że się od dzieciństwa nauczył ich języka, obyczaju. . , więc go niejednokrotnie za swojego uważali; ą choć pod kluczem nie trzymany, choć tęsknica pierś mu szarpała, ale się wymknąć nie mógł i z racyi rany w nodze, która go przy lada przyspieszonych ruchach nabaw iała w iel' 137 kich boleści... Malował tę przeszłość swoją z dziwnie przej mującą prostotą, snując opowieść czuł, że na nim spoczywa panny Barbary spojrzenie, trwożnie zasłuchanej i z niezwykłem współczuciem wpatrzonej w młodzieńca. . . nie śmiał jednak podnieść oczu .. . Ale wzrok posiada siłę przyciąga jącą — wywołuje oddziaływanie, pomimo wiedzy skierowu jesz się w 'stronę jego, by odpędzić, zażegnać ten wpływ magnetyczny. Przydarzyło się to i biednemu Żukowi, onie miał z przerażenia, czy ze zbytku szczęścia : duże modre oczy pięknej kasztelanki błyszczały łzą, była tam i trwoga o los naratora, i coś więcej jak trw o g a ... ale to coś więcej ukryte głęboko, niesamowiedne, nie umiejące zdać sobie sprawy z wrażenia, na bladej zaś twarzyczce wypiętnowany rumieniec znamionował w zruszenie... Młody Żuk sam nawet nie pamiętał, ja k i kiedy za kończył swoje opowiadanie o niewoli kozackiej. . . Ale na drugi dzień już się wybierał na nowe gospo darstwo, a w tydzień potem na koniku wronym wjeżdżał na mały dziedziniec, kędy stał dwór na prędce dla niego sklecony: dwie, trzy małe izdebki, piekarnia i czeladna — otóż i cała rezydencya, tuż niedaleko stajenka i inne zabu dowania, a wszystko nad rzeką, wysokim i stromym jej brzegiem zasłonione od zachodu; za bramą rozsiadły się na polance ubogie chaty kmiece, a dalej ku górze od południa piął się las gęsty, przez który świeżo wycięta droga prowa dziła do Zwańca, stolicy administracyjnej nadzbruczańskiego klucza, należącego do pana kasztelana. Skarszewski postanowił pracować jak wyrobnik, posta nowił sobie wyperswadować tę niewłaściwą inklinacyą, tyle jeszcze życia p ia ł przed sobą, a przytem gdy się rozglądał w koło, opanowała go obawa niezwykła, przekonał się, że jest inaczej na świecie, nie tak jak mu to dziadek i ojciec powiadał; zaczął nabierać przeświadczenia, że stan herbo- 138 wny nie stanowi jednolitej warstwy, a dzieli się na kasty,, z których pierwsza, liczniejsza kłania się drugiej, a ta druga, ledwie przed tronem juchylając czoła, stawi siebie ną nie dościgłych dla chudopachołka w y żynach... A w stepie, na rubieży dzikich pól, inne się przecho w yw ały tradcye: ależ tam ani senatorów, ani dygnitarzy koronnych nie widziałeś, sami ziemianie od pługa i szabli. . . Miłość jest trwożliwą, nie dowierza, waży wszystko na szali; kiedy w pierś człowieka zapadnie kochanie, i prze kona się, że drugie pokrewne serce mu wtóruje, wówczas obawia się przeszkód, sam je częstokroć w wyobraźni swej wysnuwa. Zuk przemyśliwał, azali mu co nie stanie na dro dze, słyszał jak rodzice panienki, uważając go niemal za pokrewnego, nieraz głośno powtarzali, że szukać będą dla niej małżonka wysoko w hierarchii społecznej, bo tu na kresach nie widzą odpowiedniej p a rty i. . . Miałże on się targnąć na spokój dziewczyny ? Nigdy. To też zamknął się w Wojtkowcach z mocnem posta nowieniem nie wychylenia się z domu. Gospodarstwo szł© mu szczęśliwie, odcięty od całego świata z jednej strony rzeczułką, z drugiej gęstą dąbrową, do Jagielnicy nie zaglą dał, a wokowany tam, tłomaczył się, że dobytku na cudzej opiece zostawić nie może. Tłomaczenie przyjmowano pobła żliwie, panna jednak mizerniała coraz bardziej. Wypadek zdarzył, że wojewoda bracławski, bo w tym właśnie czasie Lanckoroński awansował z kasztelanii kamie nieckiej , postanowił zamieszkać w nowo osiedlonym Zbrzyziu, to jest o miedzę prawie od Wojtkowiec, lekkie dwie milki. Żuk znowu zaczął pannę spotykać, a że miłość po wszystkie wieki posiadała swój język, więc młodzi porozu mieli się wrychle. Człowiek z sumieniem nie chciał korzystać 139 ze szczęścia w tajemnicy, przypadł więc do nóg senatora i prosił o pozwolenie zaskarbienia względów, o pozwolenie nazwania go choćby w dalekiej przyszłości rodzicem. Zimna odmowa była odpowiedzią na tę gorącą su plikę. Skarszewski się bez szemrania usunął, tradycye w y pieszczone w dzieciństwie ozwały się w nim, dumą boleść swoją otulił. I stało się co zwykle ma miejsce w podobnych wypad kach, rodzice nie zdradzili ani słówkiem przed najbliższemi tego co zaszło, nie dowiedziała się nawet panna o rekuzie; za to dwór wojewody, chcąc zapewne panu dogodzić, za pałał niechęcią dla młodego śmiałka. Szczególną wszakże nienawiścią odznaczał się daleki krewny dziedzica, dowódca dragonii dworskiej, pilnujący zarazem luki nad Dniestrem,, więc w Zwańcu z swoją chorągwią rozkwaterowany. Może mu był solą w oku ów skromny a nieznany przybysz z ste pów ukraińskich, tak ciepło i przychylnie w kółku senatora przyjęty. Może wreszcie sam w sercu chował afekt dla wojewodzianki — i ztąd rankor do Żuka. Nazwiska jednak tego pokrewnego doszukać się nie mogliśmy w papierach; mianują go ówczesne korespondencye ze Zw ańca, zwykle nie wprawną ręką sławetnych kreślone, — „oficerem od dra gonów pana wojewody,11 albo „wojewodzińskim swojakiem, albo po prostu „kapitanem.11 Musiał to być człowiek doku czliwy, dawał się we znaki mieszkańcom, przestrzegał zby tniego rygoru, bo się z pewnym przekąsem o nim od zywali. A Skarszewski? widząc dokoła niechęć, jeszcze się bardziej zaszył ze swoją miłością w Wojtkowcach, praca około roli mu obmierzła: w pierwszej chwili chciał się w y nieść daleko, żeby o nim, jak lud u nas mówi — „słuch zaginął/1 ale pomiarkował się zaraz, że to na dezercyą w y 140 glądać może, do roku wypada dosiedzieć. . . a kto wie, czy jak a odrobina nadziei nie tliła w jego sercu? Nie dosiedział wszakże do roku, bo oto nowe go spo tkało nieszczęście. Intereś czy prosta ciekawość pociągnęła młodzieńca do leżącego o miedzę Chocimia; to już Wschód ze wszystkiemi zwyczajami, tradycyami, nieporządkiem i gościnnością swo j ą . . . być o kilka kroków od tego Wschodu i nie poznać go, grzechem się nazywało. Więc za pośrednictwem Żydka w y robił cedułę u baszy, pozwolenie u burhułaba, i podążył w odwiedziny. Zabawił w tureckiem mieście do późnej nocy, tyle bo znalazło się do oglądania. Już dobrze ściemniało, kiedy stanął nad Dniestrem, by®się przeprawić na brzeg podolski, szczęściem zastał prom nie zajęty, a na nim dwóch przewoźników Mołdawianów. Mieli ruszyć, kiedy na raz sły szą tentent konia i głośne w ołanie: bywaj, b y w a j! Zatrzy mali się — i istotnie po długiej chwili w całym galopie wskoczył do łodzi przewozowej jeździec na dzielnym rumaku. Żuk w nim poznał niechętnego sobie swojaka wojewodzińskiego, więc się usunął na stronę. Ale przybysz ciekawy — może jako stróż granicy w tej stronie, miał pewne powody do ciekawości — zbliżył się do Skarszewskiego, by się wśród ciemności przekonać, z kim podróż odbywa. Łatwo rozpoznał dzierżawcę z Wojtkowiec, choć się od pamiętnych dla młodzieńca oświadczyn nie wi dzieli wcale. — A tuś mi ptaszku, — zawołał kapitan, — damże ja ci przybłędo, ty kozaku zlaszony, dam, pamiętasz swaty do senatorskiej córki. . . Żuk cofnął się, ale głosem przytłumionym i drżącym ze wzruszenia powiedział: — Boga biorę na świadka, że szukacie poswarki; czyż nie lepiej w domu, u siebie zakończyć ją po rycersku? 141 — A co nam przeszkadza tu zadość ochocie uczynić! I zwarli się. Pojedynek to był dziw ny: prom płynął środkiem rzeki, bo wylękli przewoźnicy przerażeni szczękiem szabel, prze stali kierować statkiem i ja k dwa posągi, odarte, rozczo chrane, stali na jego brzegu z podniesionemi wiosłami, na pomoście parskały konie, a przeciwnicy nacierali na siebie zajadle... Dodajcie do tego noc ciemną, niebo ołowiane, chmurne, rozpięte nad walczącymi, a tam na obydwu brze gach światełka migocące w oknach skromnych domków. . . cisza zaś przytem taka dokoła, że każde spotkanie się szabel przy zwarciu, wydawało jakby jęk przeciągły, daleko pły nący wraz z wodą i ginący w załomach poważide toczącego się Tyrasu. Przewaga była widocznie po stronie Skarszew skiego, ochłonął prędzej, wołał więc, prosił, opędzając się napastnikow i.. . nic nie pomogło, sam się rzucał na ostrze, odparty zaś, nie pilnował się bocznej baryery statku, prze rzucił się na brzeg jego niczem nie zabezpieczony, ztamtąd jeszcze raz n a ta rł, ale otrzymawszy cięcie w szyję, zwalił się na pomost, a potem stoczył do wody bez krzyku. . . Mołdawianie przewoźnicy, przerażeni zbrodnią, rzucili się wpław z powrotem do domu. Skarszewski został sam, łódź biegła z prądem fali nie kierowana przez nikogo, przytomność go opuściła. . . przy szedł do siebie, opamiętał się, kiedy prom zaczął bić o brzeg kamienny. Dosiadł konia i ruszył w świat szeroki. Panny już się nie spodziewał posiąść, trup zamordowanego w obronie w ła snej człowieka stworzył przepaść nieprzebytą. A mienie? co tam mienie wobec szarpiącej go boleści. Nie nawracając do Wojtkowiec, podążył tam, kędy go koń naglony do biegu unosił... v \ 142 V I . Wiele hałasu sprawiła wiadomość o zgonie kapitana dragonii w małem państwie zwanieckiem; wierny jego wierz chowiec pierwszy zwiastował nieszczęście, staw ił się bowiem bez jeźdźca na dziedzińcu zamkowym; zaczęto czynić poszu kiwania, w kilka dni potem ciało topielca znaleziono koło Brahy: rany głębokie na ciele, zdradziły przyczynę zgonu,— domyślano się nawet potrochę sprawcy katastrofy: „Już tedy — pisze korespondent ze Zwańca do słusznego kupca w Kamieńcu — swojaka wojewodzińskiego nie masz, skończył marnie, ja k mu przystało'; sprzątnąć go miał ten Żuk, któ remu p. wojewoda Wojtkowce puścił, bo umknął i odbieżał wszystkiego mienia." A piękna wojewodzianka ? ja k kwiat mrozem podcięty, w zimnym spoczęła grobie, wianuszkiem panieńskim ubrano jej trumnę. Niesiecki zaś w swojej kronice gloryi szlache ckiej poświęconej, sucho zaregestrował: „młodo u m arła/ i dalej przeszedł do potomków po mieczu. Szanowny i uczony jezuita, ja k to zauważyć musieliście), powodowany zakonną regułą, czy może klasztorną wstydliwością, w herbarzu swoim z pewnem lekceważeniem traktuje niewiasty. Dostać się doń mogły prababki nasze pod pewnemi w arunkam i: jeżeli były pobożne aż do umartwienia ciała, to jest do włosiennicy i biczowania, jeżeli nawróciły na wiarę rzymską choć jednego now atora, albo mówiąc inaczej „heretyka," jeżeli —■ przedewszystkiem — odznaczały się łaskawością na Collegia Societatis J e s u ... Panna Lanckorońska tyeh cnót nie posiadała jeszcze, zwykle w późniejszym wieku roz wijają się one; — wreszcie zkąd pretensya do heraldyka? pewnie nie znał tej historyi. . . 143 I upłynęło od wypadków wyżej opowiedzianych ćwierć wiecze z dobrą nawiązką. I wojewoda i wojewodzina już stanęli przed Bogiem; klucz Zwanieeki leżał w gruzach, Wojtkowce po raz drugi zamieniły się w pustkowie, władza Padyszacha sięgała po Jagielnicę, rycerskie nazwisko Lanc koroński powtarzano z pewnym przekąsem w całej Rzeczy pospolitej. Ks. Wespazyanowi, biskupowi kamienieckiemu, miano za złe, że wydał warownię kresową w ręce nieprzy jaciela i Korony i krzyża świętego — ja k gdyby biedny pasterz był w stanie jej bronić? a krewniakowi tego osta tniego, podkomorzemu podolskiemu Maciejowi Lanckorońskiemu, zarzucano, że się zturczył, tu już pretensye były uza sadnione. O jednym tylko Aleksandrze Żuku-Skarszewskim nikt nie słyszał, przepadł, jak kamień w wodę rzucony. A jednak wypłynął on, — ale na drugim krańcu Rze czypospolitej. Oto jak się rzecz miała: w 1676 r. w Podgrodziu na Podgórzu odbywano gody weselne: panna młoda — Magda lena Taszycka ze Stronia, — oblubieńcem zaś był Krzysztof Wąsowicz. Oba gniazda zasłużone w kraju, nie świetnością rodu, ale ofiarnością krwi i mienia na usługi ojczyzny. Taszyccy herbu Strzemię stale przebywali w Krakowskiem, Stanisław, dziadek panny, miał dwudziestu synów, wszyscy służyli zbrojno, jeden z nich Mikołaj — „zginął w okazyi z Nalew ajkiem / brat stryjeczny oblubienicy, W ładysław, poległ w boju z kozactwem, więc się i na ukraińskie pola przedstawiali. Nowożeniec zaś p. Krzysztof „czystej krwi podgórzanin," rotmistrz pod Czarnieckim, słynny wojownik, człek wypolerowany i bywały. Na intercyzie jego ślubnej, jako świadek podpisany „commilito“ (współtowarzysz bo jowy) Aleksander Żuk-Skarszewski, — „z czego nasuwa się domysł, że może Wąsowicz przywiózł z sobą w swoje ro 144 dzinne strony towarzysza brom, me mogącego, albo nie ma jącego po co wracać do spustoszonego wówczas przez Tur ków Podola. “ Był to już przeszło pięćdziesięcioletni kawaler,, ale czerstwy i świeży, ciągłe znoje zahartowały ciało jego; przypuszczać się godzi, że walczył jako żołnierz w szeregach Czarnieckiego; fatalny zbieg okoliczności zamknął dlań kresy ukrainne, więc się przerzucił na Pomorze, i ztamtąd zape wne robił wycieczkę ze zbrojną drużyną słynnego Stefana do D a n ii... Zatrzymał się u przyjaciela, odpocząć pragnął, skończyć już raz to życie tułacze i samotne. A snać mu się podobała okolica i ludzie, bo we trzy lata potem zawarł śluby małżeńskie z drugą Taszycką; w roku 1684 nabył w powiecie sądeckim wieś Przyszowę i stał się protoplastą rozgałęzionej dość rodziny, której główną siedzibą do dziś jest zawsze wzmiankowana wioska. Ale z ukończeniem sprawy sercowej, majątkowa nie została wcale ułożoną. Aleksander Skarszewski — „choć do końca życia (1698) znajdował się w twardych warunkach, dorabiając się mozolną pracą szlachetnej fortuny/1 nigdy nie podnosił kwestyi należności opartej na dobrach podolskich Lanckorońskiego. Zostawił jednak synom spowiedź z prze bytych trosk, a razem przekazał im prawa nie przedawnione do ulokowanej na Wojtkowcach summy. W wyobraźni spad kobierców skromny kapitalik, nie przenoszący kilkunastu ty sięcy złotych, urósł na ogromną fortunę; więc dobijały się jej dwa pokolenia: po długich zabięgach ledwie udało im się wydostać 6,000 zł., wypłaconych przez jednego z Lanekorońskich w r. 1734. Pretensye jednak nie u s ta w a ły ... każde nowe pokolenie wysyłało swoich reprezentantów na kresy po owe złote runo. . . i dziwnym zbiegiem okoli czności — to mór staw ał na zawadzie, to pożoga wojenna ich wypłaszała. 145 W końcu wszakże pretensye owe, ujęte w fascykuły piętrzące się na pułkach archiwum dworu przyszowskiego, zniszczył ogień doszczętnie. Dobra zwanieckie przeszły w inne ręce, już trzecie po Lanckorońskich. Wojtkowce także od pół wieku mają nowych dziedziców; dworek je dnak, typ poczciwych ziemiańskich dworów naszych, tuli się przy brzegu Zbrucza, osłoniony jego brzegiem wysokim ; chaty włościańskie po dawnemu siedzą na polance, tylko dąbrowa do wioski przed dwoma wiekami zaglądająca, tak, że aż w niej trzebić drogę przychodziło młodemu osadcy, na staj kilkanaście od osady odbiegła na wysokie wzgórza, jakby uciekając od lu d z i... Sprawa spadku upadła, a na jej miejscu wyrosła tradyeya o dobrach podolskich i o nie ziszczonych na dziejach. Tyle opowieści. Ma ona wiele podobieństwa do legen dy; wyjąłem ją jednak nie z ust ludu, bo ten w ciągu osta tnich stuleci tak się zmienił, tak często nowe warstwy w y pychały dawne, że jedno pokolenie nic nie miało do prze kazania drugiemu, nic nie zostawiało w spuściźnie, chyba sporą dozę nienaw iści... Ale jest inne źródło, z którego czerpać można pełną ręką — źródłem zaś tem są archiwa domowe. Ogrom poezyi ukrywa się w starych, pyłem wiekowym opruszonych, pleśnią przesiąkłych papierowych paczkach, rzuco nych w kąt niedbale, związanych macoszyną ręką porząd kującego spadkobiercy. Zetrzyjcie pleśń i p y ł, wczytajcie się w te niewyraźne i wybladłe szpargały, a skarby istne znajdziecie. .. Pokochać je tylko potrzeba, jak się kocha wspomnie nie z młodości, z uszanowaniem jeno do nich przystępo wać, jak się przystępuje do mogiły, w której spoczęły prochy człowieka, mającego zasługi swoje, ruszającego O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e , T. I I . 10 się po świecie ta k , jak ruszamy się my dzisiaj, mają cego swoje radości, pociechy, zgryzoty i sm u tk i... Więc do pracy w tym wielkim mogilniku nawołuję, powtarzam raz jeszcze, kopalnia to prawie nie tk n ię ta . . . ŹRÓDŁA. Niesiecki, Korona. T. V I, str. 5 ; T . V III, str. 377. Jak u ba Michałowskiego, Księga pamiętnic&a. S tr. 3 6 9 — 385. Postanowienia dworianskich proicinćionalnych sejmów. K i jów 1861, str. 222. Encyldopedya powszechna, a rty k u ł: Je re m i W iszniow iecki. T. X X V II, s tr. 238. W izyty kościelne dyecezyi kamienieckiej z X V I I I iv., fascyk uł s. tit. Lokacya funduszów sem inaryjskicli i k atedraln y ch na państw ie Zwanieckiem. Rękopism. Listy p . Marcelego Żuka Skarszewskiego z Krakowskiego , rzucające dużo św iatła na żyw ot jego p rotoplasty n a Podgórzu. Listy z drugiego i trzeciego ćwierćwiecza X V I I stulecia , własność Czajkowskich. Ź ródła to niesłychanie i w ażne i cie kaw e, ale niepow rotnie zatracone. Czajkowscy — pochodzenia orm iańskiego — używ ali w ielkiej w ziętości w Kamieńcu od da w na ; jeden z nich był prezydentem m iasta za czasów sejmu czte roletniego. Otóż znałem dwóch synów tego ostatniego: doktora i urzędnika m iejsk ieg o ; pierw szy z nich staru szek dziewiędziesięcioletni, baw ił się całe życie tłom aćzeniem dzieł W o ltera, którego szczególnym był w ielbicielem. Ja k o ż w 1864 czy 1865 roku, zaproponował mi, bym jego pracę p rz e p a trz y ł; w biórku kędy była ona złożona, znajdow ało się k ilk a fascykułów : ro zp a trz y wsz y je , przekonałem się, że to są lis ty K rzysztofow icza, kupca ormiańskiego z X V II stulecia, sz tu k przeszło 200, najw cześniej szy z 1646, najpóźniejszy z 1672 r. K rzyftoszow icz jeden m ie szkał w K am ieńcu, d ru g i w Z w ańcu, często się obsyłali now i nami, a jako ludzie w pływ ow i, prow adzący handel n a w ielką skalę, mieli i stosunki liczne. S zukali n nich k r e d y tu — iL a n c korońscy, i P otoccy, naw et K a lin o w s k i, Sobieski b ę d ą c .jeszcze 10* 148 ho+ipanem, i 'wielu innych. Zdaje się, że lis ty umieszczone przez Ambrożego G rabow skiego w O jczystych wspom inkach (T. I I , s tr . 1 9 7 —250), a obejmujące pierw sze półrocze 1673 r ., dato w ane z Kam ieńca, Zw ańca i Lw ow a, są ja k b y dalszym ciągiem ty c h \vi izi^nych przez nas u C zajkow skiego, ta k są podobne c o . do s t / 1 a . . . L istów je d n ak nie skopiow ałem , poprzestałem ty lk o na w y c ią g a c h ; zw róciłem je w łaścicielow i, a po jeg o zgonie od szukać ich ju ż nie mogłem. P o szły może do pieca — sta ry patry c y u sz kam ieniecki w nędzy d o g o ry w a ł: może więc d la ro z g rza n ia stygnącej k r w i , rzu cał fascykuły ręką przodków k r e ślone w o g ie ń . . . nie zdałyby się bowiem do sklepików k o rze n nych ta k ie k a r tk i m ałe, poprzecierane na zg ięc iac h , a p ap ier g ru b j i t 1 ardy. Kobiety polskie, w drugiej ćwierci zeszłego stulecia, słusznie czy nie słusznie, jednak w dziejach naszych nie zawsze korzystnie w ystępują: w intrygach osnuwających rozmaite stronnictwa odgrywają rolę w ybitną, wiążą się z dyplomatami państw ościennych, uśmiechem, pieszczotą zdo być pragną tajemnicę stanu, skierować na inną drogę w y padki, kończą zaś tem , że same na manowce wkraczają. A pomimo to wszystko, upadłe owe anioły, dźwigające tyle na lekkich skrzydełkach zarzutów, jeszcze ponętnie i za chwycająco wyglądać musiały, skoro potrafiły podbić tyle serc rzekomo szlachetnych, tylu mężów rzekomo hartownych przykuć do swojego tryumfalnego w o z a .., Panowanie Stanisława Augusta szczególnie sporo na stręcza przykładów ; w nieidyliczne miłostki bawiło się wszystko wkoło króla, tak jak on sam w nie się bawił prawie do grobowej d e s k i... Przed wzrokiem badacza tej epoki przesuwa się cały legion niewiast słodkich, uśmiech niętych , urokiem owianych, uprzejmie złośliwych, przyje mnie dowcipnych, ze spojrzeniem pełnem obietnic, — słowem, ponętnych i odurzających. .. W 1789 r. widzimy je w białych sukniach przepasa nych ponsowemi szarfami, na galeryach sejmowych, pilnie zasłuchanych, mizdrzących się i kierujących obradami tak dalece, że Kitowicz, dostrzegając tego w pływu, woła prze 152 rażony: „Damy polskie nigdy dotąd nie mięszały się do spraw publicznych, teraz zaczynają naśladować kobiety fran cuskie, wdając się modą tych do interesów państwa. Powoli zaczną być przewodniczyniami, to jest poślicami na sejm, luboć i tak są niemi, chociaż nie urzędownie, bo drugie po całych sesyach przesiadują na ganku w Izbie sejmowej, dają znaki posłom i senatorom, swoim konfidentom, przymilaniem ust lub marszczeniem czoła, co się im podoba, a co się im nie podoba, — ażeby w takt z niemi materye toczące się utrzymywali, albo odrzucali." Niemcewicz niejednokro tnie powstaje „na kwoki otaczające króla,“ które miały pretensyą do kierowania losami kraju. Szulc zaś, nie przy chylny nam , dowodzi nie bez słuszności — „że nic więcej trudu i zachodów nie kosztowało większości sejmowej, nad zwrót starostw państwu i ich sprzedaż, bo wszystkie panie oświadczyły się przeciwko te m u ... Gdy jednak ustawa przeszła, odpokutowali zacięci, co ją pierwsi wnieśli. Wiele przyjaciółek pozrywało z nimi, wiele dla nich oziębło, wiele dawnych stosunków zostało zwichniętych11. . . Na sejmie grodzieńskim 1793 r. zmieniają się okoli czności : obecne tam kobiety posunęły przepych, zbytek i wyu zdanie do ostateczności.. . aż straszno pomyśleć; a jednak przyznać potrzeba, że większość owych opiekunek domo wego ogniska, przysłuchujących się obradom w Grodnie, rozbrat z moralnością dawno już uczyniła: „i strój godzien był epoki, jak słusznie powiada Kraszewski, panie chodziły boso, w koturnach, w muślinowych sukienkach, podpinanych wieńcami z kwiatów, tak aby noga po kolana była odsłoniona.“ Na różowych paluszkach stopki oplecionej złotym rzemyczkiem, figurowały pierścienie iskrzące się brylantami, szaty przeźroczyste, gazow e, ciało nie okryte rąbkiem ko szuli. .. tanecznica nie skromniej ubrana od haremowej bajadery, a cóż dopiero równać ją z Offenbachowską Piękną 153 Heleną na prowincyonalnych występującą te a tra c h ... osta tnia wywołująca rumieniec wstydu na twarze niewiast dzi siejszych — to jeszcze w porównaniu z tamtemi uosobienie przyzwoitości. Ochocki ze szczególnym cynizmem odmalował nam kobiety grodzieńskie, stawiące na kartę cnotę, uczci wość i obowiązki względem m acierzy... Bukar dodaje, że się jeden egzemplarz takiej strojnisi zawieruszył na W oły niu i przetrwał do 1814 r.7 autor oglądał ów unikat na balu danym w Żytomierzu dla senatora Ilińskiego, i zaliczył go do koteryi tak zwanych incroyables et meweileuses, figu rujących w Paryżu podczas wielkiej rewolucyi. .. praczek naszych panie nasze naśladować w stroju nie miały odwagi, ale praczkę francuzką z pewną precyzyą i przesadą prze drzeźniały .. . Odmalowaliśmy tu pobieżnie dwie epoki, dwa obrazy najwyższego wpływu kobiet na sprawy publiczne. Ale, je żeli w stolicy ważył wiele głos wojewodzicowej mścisławskiej — Elżbiety Sapieżyny, pani krakowskiej — siostry królewskiej, pani Grabowskiej, Izabelli Czartoryskiej, księżny de Nassau, kasztelanowej Kamieńskiej, hetmanowej Ogiń skiej, marszałkowej Lubomirskiej i wielu a wielu innych; to z kolei i prowincya posiadała spory poczet dam skrzę tnie uwijających się na sejmikach, forytujących swoich po słów, swoich na trybunał deputatów. Nazywano je zwykle w ądrochami i liczono po kilka w każdem województwie. A z tem zamiłowaniem do spraw publicznych, fałszywy i płochy polor rozpływał się po całym kraju, wkraczał z tryumfem do dworów, wciskał się nieśmiało pod niskie strzechy ziemian, a nawet zasiadał u stołów bogatych mie szczan, zawsze nasłuchujących, co się robi w obozie szla checkim, a choć z przekąsem o herbownych się odzywali, w końcu aż do przesady starali się ich we wszystkiem, na wet w zepsuciu moralnem, naśladować. Niekiedy, bo i do 154 tego się przyznać należy, mężowie posługiwali się swojemi połowicami, kiedy szło o przeprowadzenie korzystnego inte resu. Tak naprzykład głośną była bistorya na Podolu w zeszłem stuleciu; opowiedźmy ją w kilku słowacb. Działo się to podczas konfederacyi barskiej, jenerał dowodzący alianckiemi wojskami zakwaterował w miasteczku położonem w sąsiedztwie dóbr p. miecznika; miecznik chciał skorzystać z okoliczności, uwolnić się od „konsystencyi zbrojnej/1 a powtóre przedać produkta; udało mu się to wszystko przepro wadzić bardzo korzystnie, chwalił się więc przed podkomo rzym Lipińskim: „Posłałem, pisał do niego, Joasię, ona do takich spraw byw ała, jaśnie wielmożny generał przyjął ją wdzięcznie, zapewnił, że wioski moje od kwaterunku uwolni, rezolwował nadto, by furaż u mnie po cenach dogodnych ściągano. . . hic nwlier , powiadam waszmości panu, ta moja Joasia“ . .. Jakże się różni ostatnie pisanie miecznika, wyprawione do podkomorzego: Joasia powolna rozkazom męża, zbyt często zaczęła odwiedzać pięknego dow ódzcę... i z jednej z takich wycieczek nie powróciła już w c a le ... A wypadek to nie wyjątkowy, nie odosobniony, ale prawie rzec można, powszedni w onych czasach.. . Ze zepsucie było wielkie, że często lekceważono sobie kobiety, o tem szczegółów pełno znaleźć można w ówcze snych pamiętnikach. Nie mówimy tu o klasie niższej, o w ar stwach podścieliskowych, jeżeli się tak wyrazić można, ale 0 tej najwyższej, pełnej elegancyi i nkładności francuskiej. Wiemy, że Kazimierz Sapieha, którego matkę, wojewodzicowę mścisławską, pomawiano nie bez słuszności, o bliższe stosunki ze Stanisławem Augustem, nieraz się głośno w ten odzywał sposób: „Gdybym mógł wątpić o własnej matce, 1 czyli jestem szczerym Sapiehą, utraciłbym tę wątpliwość, gdyż czuję w sobie naturę prawdziwie Sapieżyńską, to jest 155 ducha ochoczego do walczenia z królem we wszystkiem.“ Tenże Sapieha, jak utrzymuje Vautrin, na wieczorach ładne panienki w gors całow ał, prawił im nieprzyzwoitości; tak samo postępował ks. Józef, młody de Ligne — i to się na zywało tężyzną. A owoż uganianie w wisky po ulicach W ar szawy, wprowadzone przez pięknego, choć nazbyt wietrznego Pepi, i tak gorąco naśladowane przez nasze panie. Przyszło w końcu do porozumienia między pięknościami warszawskiemi a synowcem królewskim — i odtąd w kabryolecie obok woźnicy, figurowały zawsze dwie nadobne córy senatorskie, konie w szalonym rozpędzie tratow ały wszystko na ulicy, sześć rączych rumaków z trudnością dawało się utrzymać małym rączkom niewieścim... W ślady dam wielkiego świata podążyły bankierowe, aż nareszcie „ukazały się w kabryoletach dziewczęta nie należące do żadnych z klas społeczeń stwa, bo żyjące ze wszystkiemi w stosunkach.11 Młode mę żatki, naturalnie mające prawo, a niekiedy tylko pretensyą do piękności, rankami, spoczywając w łóżku, przyjmowały swoich wielbicieli, schadzki w ogrodzie Saskim, w gustownie urządzonych łazienkach Jezierskiego, były rzeczą powsze dnia, posłańcy z czułemi bilecikami zapełniali przedpokoje... Nierząd przechadzał się publicznie po ulicach, z podniesioną głową, z wyzywającym uśmiechem. Dość przeczytać wraże nia z pobytu w stolicy Szulca, pamiętniki dra Lafontaińa, by się przekonać, do jakich rozmiarów rozpasania doszedł... Naturalnie, że Warszawa stanowiła ton pod tym wzglę dem, ale też i prowincya starała się ją naśladować. Toż ks. ex-podkomorzy z faworytą swoją Józefką odwiedzał Siostrę, panią krakow ską, w Białostoku zamieszkałą, i ła skawie oboje bywali od niej przyjmowani. Na każdym większym dworze takie Józefki, posiadające względy sa mego pana, występowały, przez ich pośrednictwo chudopachołek mógł się dobić krescytywy. Wołyń może pod tym 156 względem prym trzymał, dostatku tam było więcej, poloru także nie mało, a chęć używania przeważała jedno i dru gie ; potwierdzenie tego com powiedział, znaleźć łatwo w Ochockim, Detiuku, B ukarze.. . a ile to jeszcze przygód nie objętych spisem wzmiankowanych pamiętnikarzy, uszło ich u w a g i.. . Mamy naprzykład pod ręką bardzo ciekawą wiązkę papierów i korespondencyj, dotyczy ona pewnej damy z XVIII w., noszącej jedno z pierwszych nazwisk w kraju: mąż ją odumarł młodą, a był bogatym, kiedy wdowa nie miała nic praw ie, testamentu nieboszczyk nie zostawił, więc szwagier jejmości, także senator, testament zfabrykował, czyniąc ją dożywotniczką ogromnej fortuny; autor tak cennego dokumentu dostał pół miliona jednorazo wo, ale chcąc sobie zapewnić i na potem stałe korzyści z dóbr wdowy, obowiązał ją osobnym skryptem, że nigdy „w kontrakty małżeńskie11 nie wejdzie; całą umowę, w któ rej jest wyraźna wzmianka o sfałszowanym testamencie, kontrasygnował swoim podpisem kanclerz M łodziejowski... Wdowa więc przystała na wszystko, a krewniak chcąc się wy wzajemnie powolnej kuzynce, zawsze jej nastręczał mło dych i pięknych rezydentów, póki jejmość nie zaszła w la t a , — jakoś to się udawało, ale i na starość się nie ustatko wała, zaczął ją bałamucić Francuz przybłęda, namówił do podróży po E u ro p ie ... i po prostu przegrawszy babkę w karty, sam się wyniósł cichaczem do Francyi. Trzymano więc biedaczkę prawie pod kluczem w Hamburgu, póki się z długu — i to znacznego — wynoszącego przeszło 30,000 dukatów — nie uiściła. Ale odtąd nastąpiła poprawa, a król jadąc do Kaniowa, odwiedzał ją i z wdziękiem a uszanowa niem całował rączki poważnej grzesznicy. Na Ukrainie nie było lepiej, Chrząszczewski aż nadto jaskrawo maluje stosunki ówczesne, a Drzewiecki z właści wą sobie galanteryą i słodyczą, także nie jednej niewieściej 157 swawoli przekazał wspomnienie. Skala moralności w dawnem województwie ruskiem stała bardzo nisko; gdyby połowa tego, co Taszycki pisał o kobietach „zakordonowanego kraju/* była prawdą — to wówczas wyżej wypowie dziane zdanie wypadałoby do najpobłażliwszych zaliczyć; a i tkliwy śpiewak Justyny, idyliczny Karpiński, nie mało nam przekazał szczegółów dotyczących lekkomyślności pań lwowskich. . . Podaję ogólniki, podaję dlatego, żeby wykazać, jak wysoko, w porównaniu z przeszłością, stoimy pod względem moralnym obecnie... nie jest to pochlebstwo, ale prawda najszczersza. . . a choćby dla potwierdzenia słów naszych, weźcie statystykę rozwodów, spadła ona do minimum; a w drugiej połowie XVIII w. rozwody tak były zwyczajne, że Józef Ciołek Komorowski, w liście do króla malując ich smutne następstwa, jako środek na złe, doradzał utrudnie nie spraw tego rodzaju, seperacyą i zamykanie w klaszto rach płochliwych niewiast, łamiących wiarę m ałżeńską... Jak gdyby równie często nie łamali jej płochliwi mężowie! Dzisiaj wietrznica zasiadająca u domowego ogniska, stanowi wyjątek, o którym wszyscy w ied zą.. . Kobieta — to biały anioł rodziny, matka przyszłych p o k oleń... nasze niewiasty zrozumiały owo wzniosłe zadanie — to też czołem przed niemi bijemy. .. Ale spytacie, czyż w przeszłości niedawnej zbywało nam na takich wzorowych matronach? Nie — ale na nie szczęście stanowiły one w y jątek .. . Typ powszedni, przy świecający społeczności naszej w XVI a nawet XVII stule ciu, za panowania Stanisława Augusta staw ał się coraz rzadszym. . . Powstawano już wtedy na to zamiłowanie płci pięknej w zbytku, próżniactwie, intrygach i romansach. Autor Myśli p rzy kominku wydanych na początku sejmu czterole tniego, w małej broszurce na 40 stronnicach, sporo umieścił 158 uzasadnionej goryczy; według niego, konfederacya barska była „kłótnią kobiecą,“ a modnisia polska wcale niepochle bnie w ygląda: „Matka m oja, mówi, cały poranek trawiła na urządzeniu domu, wszędzie by ła, gdzie rząd domowy, ockędóstwo i zdrowość pokarmów, potrzebowały jej oka. Ogrody, spiżarnie, spichlerze, ogrody kuchenne, mleczarnie, ile jej czas pozwolił, w idziała, to też bydło było zdrowe, jak dziś papugi i pieski, spiżarnia pełna dobrych żywności, jak dziś gotowalnia pełna zapachów i słodkich biletów, spichlerz pełny czystego ziarna, jak dziś szyfoniery pełne bombonków, ogrody pełne owoców i roślin zdrowych, sma cznych, ja k dziś pełne pagóreczków, strumyczków, kabinek i grotów ; mleczarnia pełna ochędóżnie zebranej śmietany, ja k dziś buduary pełne bagatel modnych, dom pełen niewin nej wesołości, ja k dziś pełen nudów i ziewania.11 Dzwon staropolskiej fa b ryki, także nie mało przytacza obrazów bo lesnych, kąsa sercem, pisze krwią, nawołuje do poprawy: „wiele ja sam, mówi autor, cudzych żon odmówionych wi działem, wiele utrzymywanych z pogorszeniem całej publi czności, wiele dotąd matron bezwstydnych, wiele bezkarnych paniczów11. .. Więc i moraliści nawoływali do porządku, starano się nawet w formy prawne przyoblec przepisy dotyczące rozwią złości. .. Ale niestety — sami nieraz prawodawcy po naj gwałtowniejszych dyskusyach, szukali wypoczynku w towa rzystwie powiewnych, słodkich, ujmujących zalotnością pań wielkiego ś w ia ta ... wobec modrych ocząt poglądających z przenikającą czułością, wobec uśmiechu, który oczarowywał, poważny mąż stanu zapominał o wszystkiem (i powa żni mężowie stanu mają chwile słabości), i za jedno uściśnienie drobnej, wypieszczonej, o różowych paluszkach rączki, gotów był wszystkie swoje projekta, choćby ujęte w formę 159 paragrafów i fascykułów konstytucyjnych, skazać bez żalu na całopalenie. . . Skończyło się też na projektach tylko — i temu się wcale dziwić nie w ypada, na Katonach nam zbywało, a względną powolnością dla płci pięknej wszyscyśmy po trosze grzeszyli. A wszakże, jakby przeciwieństwo tego, com wyżej po wiedział, z zamglonej choć niedawnej przeszłości występują nieraz typy niewieście wedle zakonu bożego — i to nie mniszki welonem czystości otulone, nie dewotki całe życie na trzepaniu pacierzy spędzające, ale matki licznych rodzin, dźwigające obowiązki społeczne ze słodkim uśmiechem, z po godą nie zamąconą, ciche pracownice u domowego ogniska, nie szukając rozgłosu z tego, że podołały ciężarom na barki ich złożonym, nie upadły, nie zamknęły się w samolubnej skorupie, ale w ytrw ały do końca — do grobowej deski. Właśnie wizerunek takiej niewiasty chcę tu nakreślić, a jeżeli blado wyglądać będzie, nie moja w tem wina, materyału skąpo znalazłem pod ręką. , . prawdziwa bo cnota rozgłosu nie szuka. Najprzód poznajmy osobę. Jest nią Maryanna Tarłó wna starościna skalska. Tarłowie zajmują wydatne stanowisko w dziejach Rze czypospolitej; w początkach nowatorowie, w końcu „zelanci" pod względem religijnym, liczyli w rodzie aż pięciu dygni tarzy kościelnych a osiemnastu świeckich senatorów. Ale już w połowie XVIII wieku splendor domu i jego znaczenie upada. Tarłowie ubożeją, ostatni głośniejszy z Toporczyków, przynajmniej u nas, na kresach, to Karol kasztelan lubel ski, syn lubelskiego wojewody, zmarły w 1750 r . ; uwija się on po Wołoszczyznie jako ajent dyplomatyczny, wcho dzi w stosunki z baszą chocimskim, poturczonym Węgrzy nem ICołczakiem, który na granicy Rzeczypospolitej odegry- 160 w ał rolę wezyra na małą skalę. Dworzanin kasztelana zo stawił nam relacyą tych stosunków; pozwólcie, że choć jeden z nich ustęp przytoczę: „Będąc w Chocimie z panem moim u baszy Kołczaka, który z węgierskiego szlachcica nie da wno się poturczył, byliśmy od niego w wielkiej ludzkości przyjęci, który ma zdawna znajomość z moim panem. Ten tedy basza, co tylko miał ciekawego z wschodnich krajów azyatyckich, nam opowiadał i prezentował, na ostatek i żonę swoją, — co u nich jest rzecz trudna. Zaprosił nas potem do jednego pokoju dość pięknie meblami przedniemi przybra nego, gdzie zastaliśmy kawę gotową; tam między innemi dyskursami przy owej kawie, wszczął się też dyskurs o potencyach sąsiedzkich i ich teraźniejszej możności; nie więcej osób w tej kompanii było jak tylko p ięć : pan m ój, basza Kołczak, ja i dwóch Turków szlachetnych mężów, jego do brych przyjaciół.“ Dyskursu nie przytaczamy, tem bardziej, że nie ma on żadnego politycznego znaczenia, przekonać się z niego łatwo, że Tarło z góry otrzymał pewne instrukcye do traktowania z poturmakiem, i że — ja k ten ostatni, tak równie i senator polski, nie mieli należytego pojęcia o potencyach ościennych, zanadto je sobie w układach lekce ważąc .. . Dom chylił się ku upadkowi, ale żył przeszłością, inne prądy przepływające u góry, zepchnęły go na podrzędne stanowisko. Otóż Adam T arło, synowiec wojewody sando mierskiego, już dobrze podupadły majątkowo, starosta brzegowski i gostyński, ożenieniem zdobył sporą fortunę. Połą czył się on dożywotnim związkiem z Anną Salomeą Mierze jew ską kasztelanką zakroczymską, która mu wniosła w po sagu klncz Zbrzyski, t. j. miasteczko Zbrzyzie i cztery spore wioski: Huków, Maryanówkę, Siekierzyrice i Kociubińczyk; spuścizna ta dawna po Lanckorońskich, przeszła do Mierze jewskich drogą spadku w ten sposób, że jedyna córka Fran 161 ciszka Agnieszka, wnuczka wojewody bracławskiego i het mana polnego koronnego, wniesła je mężowi, po matce zaś sukcedowała jedynaczka, żona tylko co wzmiankowanego Adama Tarły, który też po zgonie teścia dostał wcale spore starostwo skalskie, z miasteczka i jedenastu wiosek złożone (Skała, Iwanków, Gustyn, Krasiłów, Żabińce, Jarosław ka, Lataw a, Bereżanka, Dawidkowee, Łosiacz, Kołodrubka i Sieńko w), z którego dochód przeszło 40,000 zł. wynosił. Tarłowie mieli troje dzieci: córkę i dwóch synów; otóż młod szy z nich, także starosta skalski i dziedzic na Zbrzyziu, gospodarz żaden, nie kochający się w rolnej pracy, będąc jeszcze kawalerem nadszarpnął fortuny, i wchodząc w „kon trakty małżeńskie" z Maryanną Ilińską, pragnął jej posagiem poprawie zawikłane interesa. Maryanna była córką Kazimierza Ilińskiego starosty oiżyńskiego, zrodzoną z Szuszczewiczówny. Ilińscy dorabiali się znaczenia, Kazimierz wprawdzie należał do ziemian do statnich, ale dopiero wnuk jego, a siostrzeniec Maryanny, Józef August, znacznie już później zdobyć sobie potrafił sta nowisko przy dworze rossyjskim, a jednocześnie i obszerne dobra na Wołyniu. Tarłowa wprawdzie wniesła mężowi tylko 200,000 zł. i parę chudych wioseczek, na nieurodzajnej glebie Polesia wołyńskiego położonych, ale nadto wniesła mu skarb w ięk szy od tego wszystkiego, bo szczere przywiązanie i miłość domowego ogniska, rządność, oszczędność... Jej to zawdzię czał p. Szymon, że przeżył długich lat kilkadziesiąt, nie turbowany od wierzycieli, co więcej — przepędził je na zaba wach i rozrywkach, spychając cały ciężar gospodarstwa na cichą i skromną małżonkę. Dzieci przybywały im z rokiem każdym, nie wszystkie się chowały, ale sześcioro- zostało przy życiu: trzech synów i tyleż córek — naturalnie, że sta rościna musiała pamiętać o ich wychowaniu. Dobra rozległe O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e . T. I I . H 162 liczyły ziemi kilka tysięcy morgów, i to ziemi złotodajnej, podolskiej; jeszcze przytem starostw o, ale to graniczyło z majętnością Tarłów, kiedy wołyńskie posażne wioski sa mej pani o kilkadziesiąt mil były oddalone, to też starościna powierzyła je opiece matki, staruszki bardzo czynnej, snae w nieznanym Szuszczewiczów rodzie przeważała zdolność administracyjna — bo Ilińcy nie posiadali jej wcale. A tu i dom wypadało utrzymać na stopie pańskiej : posiadał on swoje tradycye, nie chciała więc im uchybić uboga szlachcianka wołyńska, by jej nie pomawiano o lekce ważenie zasług wyniesionych z przeszłości, choć mąż do żadnych zasług nie rościł pretensyi, po zaszczyty nie wy ciągał ręki, używał życia, poprzestając na niewinnych choć kosztownych uciechach... istny to był typ szlachcica epi kurejczyka XVIII stulecia! Jeszcze ojciec p. Szymona osiadł stale w Zbrzyziu, ale że dla człowieka pamiętającego o nie tuzinkowem pochodze niu, koniecznem było i gniazdo odpowiednie, więc zaczął nad Zbruczem zamek budować; uprzątnął ruiny z XVII w. po Lanckorońskich pozostałe, z resztek nie rozsypanych w gruzy o tyle' skorzystał, że do nich zastosował plan no w y. .. ale, czego mógł sobie pozwolić pradziadek jego ma cierzysty, pan bardzo sporej fortuny, to właśnie jego nara ziło na wielkie koszta; a musiał być ów zamek na wielką obmyślany skalę, kiedy do dziś pozostała jego brama tylko, stanowi wygodne o kilkunastu izbach pomieszkanie. W obszer nym parku rozścielającym się na płaszczyźnie, a przypartym do malowniczych brzegów rzeki, wznosił się okrągły, gu stowny budynek, przeznaczony dla teatralnych reprezentac y j .. . Ale w epoce rządów starościny stał już pustką, nie trzymała ona nawet kapeli nadwornej, do tańca sprowadzano muzykantów sześciu ze S k a ły ; można nawet było sobie po zwolić, wcale to bowiem nie była droga przyjemność — 163 10 złotych, za całonocne wygrywanie otrzymywali małomia steczkowi artyści. .. Jeszcze ojciec p. Szymona sprowadził do miasteczka kapucynów i ulokował ich w drewnianym, bardzo skromnym budynku, zaraz jednak — w r. 1744 — zaczął się krzątać około dźwignienia pięknego kościoła i klasztoru, który opa sał wysokim murem w kształcie topora — aluzya do kerbownego znaku właściciela. Nie sądzono jednak było Ada mowi Tarle ukończyć ani zamku, ani kościoła. Może te nad mierne wydatki, a do tego jeszcze zaburzenia krajowe nadszarpały dobrze jego fortunę; wreszcie ja k już wspomnieli śmy wyżej, miał troje dzieci i córkę Ew ę, którą wydał za kasztelana czchowskiego Stefana Dembowskiego — należało ją wyposażyć, starszy syn Bonawentura dostał starostwo brzegowskie i spłat pieniężny, na dobrach więc Zbrzyskich już były znaczne ciężary, nim one przeszły do Szymona, a ten ostatni swoją niezaradnością jeszcze je bardziej po większył. Marya, wchodząc pod strzechę małżonka w drugiej połowie XVIII w ieku, zastała ruinę wraz z pretensyą do wystawnego życia, pretensyą podniesioną w mniemaniu no wożeńca do znaczenia obowiązku; nie odrazu wszakże za brała się do ratowania „mężowskiej substancyi:“ mło dość , niedoświadczenie, może nawet nieśmiałość stanęła temu na zawadzie; uboga szlachcianeczka przyjęta do sena torskiego domu, nie miała odwagi od pierwszego dnia za czynać reorganizacyą. .. powoli przyszło do tego, a że przy szło, łatwo się o tem przekonać z jej zabiegów, pomyślnym uwieńczonych skutkiem. Otóż przystępujemy teraz do sprawozdania z owego tak pospolicie zwanego „babskiego gospodarstwa" starościny. Ciekawe jest ono pod tym względem, że maluje rozumne zabiegi możnej pani osiadłej na wsi, pani mającej wszelkie prawa do używania życia, jak używały go równe jej sta ll* 164 nowiskiem nasze kobiety, ja k używały go mniej od niej pię kne i mniej szczęśliwe. A piękną zaprawdę była p. Szymonowa, tak przynajmniej wnosić można z jej portretu robio nego w młodości, przez wcale wprawnego, choć nieznanego artystę : jasna blondynka o rysach regularnych, miała duże pełne słodyczy oczy błękitne, kibić szczupłą w ciemną nie zbyt wygorsowaną szatę przybraną, na głowie zasłona prze źroczysta, wdzięcznie związana pod brodą, słowem typ sło wiański, pełen czerstwości, zdrowia, pogody i spokoju. Rze telność niemal przysłowiowa, bo dochowana do dziś w tradycyi — to główna cecha jej charakteru, zapobiegliwość i żądność — godne naśladowania po wszystkie czasy. Po twierdza to nawet rachunkowa księga starościny, którą mamy przed sobą: foliant z 18 arkuszy złożony, w w ytartą i zu żytą tekturkę oprawny, na pierwszej karcie oznaczony Nr. 7, więc miał sześć poprzedzających zeszytów, i istotnie egzemplarz nasz stanowi ułamek obejmujący ostatnie dwunastoleeie życia starościny, to jest od r. 1772 do 1784 r. Stosunki ówczesne zmieniły się bardzo, szczególnie dla Tar łów, których majętności przecinała nowa granica: dobra Zbrzyskie zostały przepołowione, wieś Kociubińczyk odeszła do państwa Habsburgów, reszta leżała w obrębie uszczuplo nego województwa podolskiego; ze starostwem rzecz się miała odwrotnie, całe prawie odcięte kordonem, trzy tylko wioski po tej stronie Zbrucza położone, mianowicie Zabińce, Lataw a i Bereżanka odeszły do Rzeczypospolitej, z których płacił starosta kw arty do skarbu 8,337 zł. Naraz Tarłowie zostali dwukrajowymi poddanymi, tak więc sobie poradzili: p. Szymon zrzekł się dóbr zakordonowych na rzecz młod szego syna Floryana, który „z tytułem hrabiowskim zamie szczony w spisie obywateli królestwa Galieyi i Lodomeryi,“ wykonał liomagium; na tej to zasadzie późniejsza komisya wysadzona w Warszawie między 1819 a 1825 r. tytuł mu 165 ten potwierdziła. Starościna nie używała go wcale, pozostała do zgonu starościną, do zgonu też de facto rządziła całą massą dóbr mężowskich. Otóż raptularz wyżej wzmiankowany nosi napis: „Książ ka M. Tarłow ej/' ręką samej właścicielki nakreślony, a ni żej dodano innym charakterem: „dla zapisywania wybranych zasług.Imci Dam i innych służących płci białej.“ Zadanie bardzo skromne, rozpatrując się wszakże w raptularzu, łatwo się przekonać można, że p. Szymonowa zakres ten przekro czyła niejednokrotnie, wciągała bowiem do książki ja k naj skrupulatniej wszystkie wydatki i wszystkie dochody, czy to jako grosz gotowy, czy jako produkta gospodarskie, do jej „babskiego11 wydziału należące. Są tu oprócz tego i uwagi rozmaite, i rysuneczki nie zawsze szczęśliwe roślin egzoty cznych, plany budynków, ogrodów warzywnych itd. Nastę pnie idą sekreta gospodarskie i leki na ospę, żółtaczkę, zimnicę („frebrę") nietylko sympatyczne, ale składające się z ziół rozmaitych, są długi zaciągane, długi zaspokojone, zasługi oficyalistów i panien respektownych, summaryusz mleczny, zbiorów maku, hanyżu, cebuli, ogórków, owoców... Nieprawdaż — że to prozaicznie w y g ląd a! — senator skiego potomka małżonka, okolona faskami masła, v— „berbenicami11 sera, przesiąkła nie arcyprzyjemną wonią roślin, choć użytecznych ale krajowych. Nieprawdaż, że nawet w epoce obecnej hołdującej realizmowi, wszystko to nie na daje się do opowieści wyciętej z przeszłości... Przyzwy czailiśmy się malować kobietę z drugiej połowy XVIII stu lecia owianą rozkoszną mięszaniną zamorskich pachnideł, okraszoną różem, otuloną pieściwie koronkami, w jaskra wych a powiewnych szatach, z uśmiechem uroczym, ze spoj rzeniem pełnem nieziszczonych obietnic i niedotrzymanych przyrzeczeń. .. 166 I starościna robiła niekiedy kosztowne sprawunki; nic dziwnego, miała córki dorastające, wreszcie nie mogła bez uchybienia domowi, prezentować się gościom w wyszarzanym szlafroczku, przeciwnie, pomimo krzątania się około gospo darstwa, służyła ona paniom okolicznym za wzór elegancyi i mody, tak naprzykład w liście pani podkomorzyny Lipiń skiej, kreślonym do jednego z kupców kamienieckich, czy tamy te słow a: „przyszlij mi, proszę, waszmość, tej materyi, którą starościna skalska w ybrała, ma ono dużo gustu i znajomości rzeczy; i tem szambrowanie gronostajowe do sa lopy; itern szlamy pod jupę i ryndegot ponsoWy: pani Tarłowa w sklepie bławatnym waszmościa to wszystko znalazła“ . . . A nie należy zapominać, że podkomorzyna w całem niemal województwie znana była jako wybredna strojnisia. Dział jednak kosztowniejszych nabytków, uskutecznionych przez starościnę, w ostatnim życia okresie bardzo się skromnie prezentuje; pomijając najrozmaitszych barw „hatłas,11 kupo wany podczas pobytu w Warszawie 1772 roku na summę ośmiuset kilkudziesięciu złotych, pomijając kilka sztuk „olenderskiego11 płótna za 260 florenów, spotykamy niewiele rze czy zbytkownych, ja k pierścień brylantowy za dukatów trzydzieści (540 złotych) — „kanaczek na szyję i kolczyki4' za 15 dukatów, i „perły uryańskie z krzyżykiem brylanto wym" za 39 dukatów. I zaraz, jakby chcąc kompensować te wydatki dla siebie porobione, jednocześnie kupuje mężowi „zegar z dewizą za 936 zŁ,“ po drodze dojeżdżając do do mu, nabywa żywą sarnę za 60 dukatów (to chyba mylnie podana cyfra) w Łosiaczu i składa do rąk Jegomości 100 czerwonych złotych „na cug koni/1 bo dawniejszy sprzężaj okaleczał i zestarzał na dobre. Może wszakże czytelniczki ciekawe są cen ówczesnych w stolicy praktykowanych, otóż dodamy, że „hatłas11 błę 167 kitny płaciła starościna po 11 złotych łokieć; kitajkę czarną po 5 zł.; lustrynę po 10 złv morę po 18 zł. itd. A trzymajmy się porządku przyjętego przez p. Szymonowę. Najprzód w jej księdze napisana „percepta/1 nie w każdym roku byw ała ona jednakowa, w ahała się między 40 a 70,000 złotych. W skład jej wchodził dochód z dóbr wołyńskich; prowizya od reszty posagu, z gospodarstwa „babskiego14 w majątku Zbrzyskim, z arend należących do jejmości, z podatków, które „przewierni“ składali, z „folwarczku“ t. j. małego kaw ałka ziemi (dzisiejsza Czaharówka), kędy zasiewy robiła starościna, nareszcie z „porękawicznego“ od rozmaitych dzierżawców (młynarzy, szynkarzy, sadowników t. j. wynajmujących ogrody owocowe); taki kontrahent płacił pewną summę do skarbu, nadto zobowią zywał się ustnie, skromny od tej summy odsetek składać do rąk samej pani; w jednym 1779 r. „porękawiczne11 wy nosiło 800 zł., choć się nie wszyscy z przyrzeczenia danego uiścili, tak naprzykład obok pozycyi: „arendarz z Kociubińczyka“ miejsce na wpisanie cyfry zostawione, a potem na boku dodano z pewną fantazyą zdradzającą niecierpliwość i nieukontentowanie: „nie dał.“ W summaryuszu dochodów znajduje się w 1772 roku zatytułowany dość oryginalnie: „z wygranych różnemi czasy,“ reprezentuje on skromną summkę 614 zł. Nie myślcie wszakże, by się starościna ba w iła kartam i, jako żywo nie, małżonek to jej próbował szczęścia na zielonem polu i prawie zawsze niefortunnie, przeciwnikiem jego i zwycięzcą był „pan major rossyjski.“ Po raz pierwszy stawił się on w Zbrzyziu, w towarzystwie jenerała Szyrkowa konsystującego na W ołyniu, choć, do damy nawiasem, że do niego należały i komendy alianckie rozkwaterowane na Podolu. Szyrkow był dobrym znajomym Ilińskich, ożeniony z Ledóchowską, daleką ich powinowatą, uważał za obowiązek odwiedzać Tarłów, ilekroć wypadło 168 mu bawić na pograniczu multańskiem; podejmowano go b ar dzo gościnnie w Zbrzyziu, starościna nawet sprowadzała kilkanaście butelek „przedniego" wina francuskiego, bo je nerał węgierskiego nie lubił, a tego znaczne zapasy znajdo wały się w piwnicy, a i wódek „aromatycznych11 dostar czyła kupcowa skalska Perlą, przyjaciółka wtajemniczona we wszystkie interesa dziedziców. Major towarzyszący je nerałowi grał w karty, grał i w kości, starosta także nie był od tego, więc zasiedli do zabawy, z początku zwyciężył gospodarz, ale też potem płacił haracz dość nie skąpy i stały; tak naprzykład — „przegranych majorowi" przez p. Szy m ona, naliczyliśmy w ciągu trzech lat ostatnich przeszło 19,000 zł. Gospodarstwo „babskie" w szczególnej pieczy miała starościna, doprowadziła je też do wysokiego stopnia dosko nałości, a produkcye do tej kategoryi należące, musiały się odznaczać sumiennem urządzeniem, kiedy tak były poszuki wane ; trudno uwierzyć, a jednak prawdą jest, że masło i ser wysyłano ze Zbrzyzia nietylko do Tarnopola, nietylko do Lwowa i na Wołyń, ale nawet do Warszawy. A co się tego w roku uzbierało? w lata naprzykład, wprawdzie naj świetniejsze, przedawała starościna po 52 fasek masła na summę 1,296 zł., po 1,666 garncy sera (garniec po złotemu), za ogórki i kapustę brała po 600 złotych; nadto zbywano tysiące kur i jaj, cebuli po 100 wieńców (20 groszy sztuka), 4— 6 korcy maku, 12 korcy hanyżu; w jednym 1776 roku otrzymała „z Polski za miody 50 dukatów, co czyni 850 złotych, “ a dodać winniśmy, że półbeczek miodu płacono w tym okresie czasu od 6— 8 czerwonych złotych. A płótna n. p. w jednym 1774 r. poszło w handel 174 półsetków, za co wypłacono 2,600 złotych. Ale tu jeszcze nie koniec produkcyi gospodarstwa kobiecego; zbierano na sprzedaż po kilka kamieni wełny, wosku, kilkadziesiąt skór, nadto żywy 169 zbywający inwentarz — barany, wieprze, cielęta itd., tak, że w percepcie kategorye wyżej podane reprezentowały po ważną sumę — bo od 18 do 25,000 zł. rocznie. Łąki także należały do starościny, siano z nich szło na karm „jałownik a,“ ale stanowiły one i dochód nie mały, do 5,000 zł. do sięgający, był to tak zwany „ f u r a ż m o ż e właśnie ów p. major, tak szczęśliwy na zielonem polu, figurował jako nabywca furażu, wojskowych bowiem rossyjskieh uważano za najpożądańszych kontrahentów, płacili dobrze i zawsze gotów ką; domysł nasz potwierdza jeszcze i to, że summy za siano podane są w rublach, przerobiono tuż zaraz dla okrą głego rachunku na złote. Starościna po drugim podziale myślała szczerze o za prowadzeniu wielkich plantacyj tytuniowych, zaczęła od fa bryki cygar (tu już znać wpływ zwyczajów niemieckich); Szloma, faktor nadworny, zakupił materyał potrzebny w paszałykacie Urzyjskim (dzisiejszej Bessarabii) za 1,900 zł.; ale się nie udały projekta, bo po jednorocznych próbach zarzucono je potem zupełnie. Jedyna to spekulacya, która w rezultacie straty przyniosła. Proszę wszakże nie zapominać, że wyżej podany summaryusz produktów gospodarstwa kobiecego starościny, sta nowił tylko część pewną, pozostałość niezużytą; nim się odłożyło na sprzedaż, część z massy zostawała w domu, część i to znaczna szła w podarunku dla znajomych, oficyalistów, duchowieństwa; tak naprzykład czytamy notatkę p. Szymonowej w raptularzu: „ponieważ u Wojszczycowej wy ginęły krowy, więc posłać jej 4 faski masła." Proboszcze okoliczni i klasztory nawet dalsze, corocznie oprócz jarzyn i owoców, otrzymywali ser i masło i to sporemi partyam i,— do takich należeli paroch w Skale, Oryninie, Mielnicy, miej scowi OO. Kapucyni, Dominikanie, Karmelici i panny Dominikanki w Kamieńcu. Skrupulatność pod tym względem do 170 tego stopnia była posuniętą, że Ojcowie bosi, w stolicy wo jewództwa osiedli, nie zostali pominięci, nie bacząc na to, że „się z Jegomościa procesowali o zaległą prowizyą." A wieleż to pod okiem samej pani, z płótna miejscowego i materyj zamiejscowych wyrabiano humerałów, obrusów, alb, komeszek, sukienek dla rozmaitych św iętych, k a p , firanek i t. d. W apteczce i lamusiku panował wzorowy porządek: pełno tam przysmaków znalazłeś, ja k „pierniki wedle se kretu toruńskiego," — „ciasta makowe , “ nadto porzeczki, agrest, chmiel, wiśnie, śliwy, cytryny smażone w cukrze, bez w miodzie, rozmaite soki, a obok nich larendogra sku teczna „w wielu wypadkach," szczególnie lewandowa albo rozmarynowa. Z leków — mięta, melisa cytrynowa, rubarbarum — „kremortartar," dryakiew wenecka, fialkowy ko rzeń, skórka cytrynowa moczona w winie „od nudności lub czkawki itd." W ydział bowiem leczniczy spoczywał w ręku prababek naszych, lekarzy mieliśmy zbyt mało, i to po więk szych miastach, albo na wielkich dworach. Raz tylko w prze ciągu lat 12 udawała się starościna do „doktora w Kamień cu," bo w raptularzu wystawiona cyfra honoraryum — trzy dukaty. Zwykle zaś sama pani leczyła, a w wypadku po trzeby puszczenia krw i komu z chorych, przywędrowywał cyrulik Żydek ze Skały, a po szczęśliwie dokonanej operacyi otrzymywał groszy 12 od osoby; nie musiał on na tem wszakże poprzestawać, i oprócz gotowizny wymodlił sobie albo kurę, albo trochę ziarn a, owoców. . . widocznie modłę stosował do pory roku i usposobień jaśnie wielmo żnych dziedziców. A kiedy mowa o aptece, dodajmy jeszcze, żeśmy w ra ptularzu nigdzie nie znaleźli wzmianki o bielidle i różu, miałyżby je panie w zbrzyskim zamku zamieszkałe nie uży w ać? Bardzo być może, księga bowiem starościny jest 171 z wielką skrupulatnością pisana, wciągała do niej wszystko, najdrobniejsze, nieprzenoszące kilku groszy w ydatki; w dziale, który tu opuścimy, szeroko się rozwodzi „o sekretach białogłowskich,11 więcby się nie wstydziła wzmiankować o tych toaletowych addytam entach. . . wreszcie, czyż się mogła spo dziewać, że za sto lat niedyskretne oko rozczyta się w jej notatkach, raptularz pewnie nie dla potomności ukła dała . . . Z czasem i piwnica i stajnia, wreszcie tak zwany ży wy remanent, wzięła troskliwa gospodyni pod swoją opiekę ; p. Szymon z przyjemnością zrzekał się nad tem wszystkiem władzy. I zaraz wino węgierskie w beczkach przytransportowano za pośrednictwem imć pana Morawskiego „który mieszkał w Dukli, majętności niegdyś Mniszchów,“ i miał stosunki nawiązane z właścicielami winnic w stolicy Budy położonych; francuskie kupowała. oxeftami, płacąc za oxeft po 38 dukatów (684 zł.). W sprowadzaniu powozów z Wie dnia dopomagał jej krewniak mężowski —- Lanckoroński; kareta kosztowała z dostawą 120 dukatów, piękny „koczyk dla Florka11 — syna młodszego, 360 zł. — wszak prawda, że bajecznie tanio. Kiedy szło o kupno koni — wówczas do rady zapraszano „pana Wojszczyca,11 a nawet nabyte prezentowano m u, by zdecydował czy nie defektowe. Ale za to krowy, woły i bawolice sama starościna oglądała, sama naznaczała ceny; tak za krowę z cielęciem płacono najwyżej 35 zł., za parę roboczych młodych byków 150 zł., bawół kosztował 217 zł., samica drożej o kilkanaście zło tych, zwłaszcza jeżeli mleczna itd. Dochody te z kobiecego gospodarstwa i dóbr posago wych samej pani, szły na utrzymanie domu, na zbyt ko sztowne fantazye starosty, na prowizye od długów dawniej zaciągniętych, czasem się nawet niemi i kredytorów zwłaszcza gwałtowniejszych spychało; perceptę bowiem ze starostwa 172 pochłaniała kw arta składana „rządowi cesarskiemu1' (11,161 zł. rocznie), a z majętności jegomościnych zabierali wierzy ciele. Że tak było, jak mówimy, na to w raptularzu dowo dów aż nadto. Dwór trzymano wedle mody staroświeckiej dość liczny r 12 panien szlacheckich stanowiło fraucymer, nadto kilka wychowanek, cały legion praczek i dziewek. Do męskiej obsługi należeli oficyaliści — podstarościowie — było ich siedmiu, leśniczy i pisarze tokow i; funkcye kasyera pełniła sama starościna. Był jeszcze burgrabia, osobny domowy ple nipotent do interesów, a na tych w Zbrzyziu nie zbywało, dalej szli lokaje, szatni, hajducy, kilku „huzarów/4 ogro dnicy, cały sztab kuchenny z kuchmistrza i kuchcików zło żony, masztalerze, stajenni itd. Nad kobietami trzymała władzę pani Gruszecka, prawa ręka starościny; jej to udając się na Wołyń zostawiała ona gospodarstwo, odda w ała „pod regestrem" kredens, apteczkę, spiżarnię i oso bno odstawione na przedaż przeznaczone produkta gospo darskie .. . Najwięcej brali pensyi podstarościowie, bo po 200 zł. rocznie prócz ordynaryi; panny po 100 zł. „i darowiznę na tydzień przed świętami Bożego Narodzenia. “ Już to i pod względem prowadzenia rachunków ze służbą, starościna wielką się odznaczała akuratnością. Choćby dla przykładu weźmy umowę z panną Grocką. „Przystała na garderobianę, pisze p. Szymonowa, zasługi 100 zł., odstała" po dwóch latach, a że zgubiła „chustkę szwabską nową — zł. 2, sprzężkę srebrną — zł. 2, prześcieradło lniane w półtrzecia poły — zł. 6," razem więc należy tylko 190 zł., które otrzy muje. Obok tego rachunek upominków dwuletnich, ocenio nych skrupulatnie, a wynoszących około 4 dukatów. I słu żyć bo można było w owej szczęśliwej epoce za takie w y nagrodzenie, kiedy krawiec za robotę gorsetu brał 10 groszy, 173 szewc za czarne trzewiki dostawał zł. 1 gr. 15, a za zie lone wykwintniejsze zł. 1 gr. 20, za robotę „szuby11 zł. 1 gr. 24, kiedy łokieć „cycu11 czy kamlotu kosztował 2 złote. W rachunkach dotyczących zasług „dam i innych służących płci białej/1 dostrzegamy nawet pewnej drobiazgowości ce chującej charakter p. Tarłowej. I tak przyjmuje „niańkę11 (piastunkę) do jednego z chłopców, płaci jej 80 zl. z do datkiem „darowizny/1 otóż osypuje datkami ową nową przy jętą — i tak dostaje ona sukna na bekieszę, spódnicę i gor set z „grodeturu/1 aż „trzy serpaników na g ło w ę /1 pas ponsowy w Dubnie kupiony; ale też jednocześnie w raptula rzu zaciąga się każdy dzień przez ową niańkę poza domem spędzony, tak pisze: „była na słobodzie niedziel trz y /1 dalej —- „piła dni sześć11 — „iłem dni dw a“ — „iłem dni pięć na weselu11 — i tak bez końca, do tego stopnia, że na rok przypada trzy miesiące abstynencyi. Ale zapewne znudziłem już was przydługim rachun kiem, więc jeszcze o chwilkę cierpliwości proszę, tem bar dziej, że kwestyą wychowania znalazłem także potrąconą w tym raptularzu. Najprzód tedy występują mamki, dość na owe czasy dobrze pensyonowane, bo po 80 zł. z dodat kiem zboża, służba się im liczy rok i sześć miesięcy; potem cały zastęp piastunek, a każda z terminem dwuletnim: T ar łowie bowiem mieli dziewięcioro dzieci, a z nich troje w nie mowlęctwie umarło; niańki — to rodzaj bon, które także z gminu pochodziły, kiedy jedna z nich tak się często upi jała , raz tylko funkcyą dozorczyni pełniła „niemkini/1 ale niedługo, niepodobały się sobie wzajemnie; skoro panny podrosły, oddano je do klasztoru we Lwowie na naukę. Chłopcy dostali z kolei „guwernera.11 Do początków jakiś skromny pedagog wystąpił, otrzymywał on 200 złotych i 20 korcy zboża, nadto w upominku co roku „faskę masła, Jberbenicę sera, 50 łokci płótna, pola sznurów 12, chałupę/1. 714 a żona jego „salop hatłasowy czarny z futrem białem /1 za pewne dlatego, by się przyzwoiciej pośród ludzi prezentówała. Uczył on tylko czytać i pisać, bo naukę religii w y kładał ksiądz gwardyan. Kiedy panicze podrośli, wówczas „przystał ksiądz profesor Twarnicki na guw ernera;11 ten już wyższe kursa „odbyw ał/1 bo i poetykę i syntaxis, tro chę historyi, geografii, dużo łaciny. . . to dziwna rzecz, że nie arytm etyki, choć ta szczególnie szlachcie naszej była potrzebną, a Tarłom więcej niźli innym herbownym. „Cwiczył“ on także młodzieńców „w mówieniu francuskiem/1 dla nadania poloru jeździł z nimi do Lw owa, raz nawet w Warszawie kilka miesięcy spędzili; ksiądz Twarnicki hojne otrzymywał wynagrodzenie, mianowicie 600 złotych, a i darowizna do wysokości pensyi była zastosowaną. Tak troskliwa matka darowała mu w pierwszym roku „bióro z szufladami/1 w drugim 7 dukatów w gotowiźnie, w trze cim rozmaitych drobiazgów aż na 312 złotych; nawet sam jegomość ofiarował pedagogowi skórę sarnią, ocenioną na 4 dukaty, może właśnie pozostałość z tej kupionej mu przed kilką laty przez małżonkę w Losiaczu. . . Edukacya trw ała całe trzy lata; potem zaraz sprowadziła synom pię kny kocz zielony, p. Gawiński podstarości zebrał czwórkę dziarskich kasztanków, by się panicze mogli przyzwoicie w okolicy prezentować. Raptularz rzeczony, bo do niego po raz ostatni w ra camy, i pod innym względem nastręcza wiele ciekawych szczegółów; tak — co do produktów w codziennem użyciu będących, łatwo się przekonać, jak płacono je sto lat temu ; otóż — kaw a, cukier, ry ż, rodzenki, migdały prawie się nie podniosły w cenie, ale też i nie spadły, handel kolo nialny w ciągu wieku nie postąpił ani kroku naprzód. Na stępnie uczymy się z niego kursu pieniędzy ówczesnych, nie zawsze był on stały, dukat naprzykład w ciągu lat 175 dwunastu objętych naszem opowiadaniem, w ahał się mię dzy 18 złotymi, a 18 złotymi i groszami 12 (1770 roku), rubel srebrny szedł 6 złotych (1770 r. — wojna turecka), potem wartość jego podniosła się do złotych 7. Ceny zboża tylko z jednego roku 1774 i to nie dokładne znaleźliśmy, gospodarstwo rolne nie wchodziło w zakres obowiązków starościny: żyta korzec płacono 8 złotych, jęczmienia 5 zło tych, owsa 3 zł. 10 groszy — dość wysokie, ja k widzicie, ceny musiały być w yjątkow e, spowodowane nieurodzajem w okolicy. Ale dość. Zakończmy te gospodarskie uwagi, choć pobieżną wzmianką o dalszych losach rodziny. Starościna swoją zapobiegliwą rządnością podtrzymywała splendor domu; przeszło pół miliona złotych na ten cel poświęciła, a jednak od ruiny uratować go nie m ogła, — zabiegi jej oddaliły tylko chwilę upadku. Przynajmniej dzieciom dała należyte wychowanie, z trzech córek, dwie dość świetnie za mąż w ydała: Elżbieta została żoną K. Oskierki jene rała wojsk polskich, Balbina wyszła za Jana Sierakow skiego, Maryanna podobno przywdziała szaty zakonne. Synowie, ja k to się wyżej rzekło, używali tytułu hrabiow skiego, jeden z nich, Kazimierz, umarł jeszcze w 1779 roku, za życia matki, bo w jej raptularzu od tego roku datują wydatki na egzekwie za jego duszę. Pan Szymon przebawił się całe życie, wesoło mu było, wiedział, że z toni długów wydobyć się nie potrafi, a że rządy przyjęła na siebie słodka i gospodarna M arysia, więc z dochodami i kłopoty jej wszystkie przekazał, a sam szukał rozrywki gdzie tylko m ógł; w początkach często zabiegał do War szawy, zwłaszcza kiedy dostawał od starościny po 30,000 i nawet 40,000 złotych „do rąk własnych na podróż do stolicy,“ potem , kiedy datki stopniowo zaczęły się zmniej 176 szać — poprzestawał na Lwowie, z kilkudziesięeią złotymi w kieszemi mógł tylko dotrzeć do Kamieńca albo Tarno pola, w końcu ograniczył się odwiedzinami w sąsiedztwie, szczególnie za kordonem dość licznem i przyjemnem----I nie postrzegł się, ja k przyszło spocząć w mogile. Staro ścina także rozstała się z tym światem około roku 1784. Starostwo skalskie przeszło w inne ręce, choć tytułu uży wali obaj bracia; młodszy z nich, Floryan, odziedziczył do bra podolskie, ale nie na długo; bo oto w roku 1786 Franciszek Strzałkowski szambelan Jego królewskiej mości, niesłusznie przez Balińskiego nazwany dziedzicem Zbrzyzia, bo był tylko zastawnikiem, wyrobił u Stanisława Augusta przywilej na sześć jarmarków, które się jednak do dobro bytu osady nie przyczyniły: mieścina bowiem przyparta do granicy, pozbawiona komunikacyi z „zakordonowanym krajem /1 nie mogła zakwitnąć. Niedokończony zamek roz sypał się w gruzy, sterczące do dzisiaj nad brzegiem Zbrucza, klasztor i kościół — także do połowy tylko doprowa dzony, za staraniem owego zastawnika i innych parafian został należycie odrestaurowany. W tejże epoce przybyło upiększenie świątyni, mianowicie olejne obrazy pędzla Fran ciszka Smuglewicza, przynajmniej na płótnach wyraźna jest data 17U6 roku; płócien tych dwanaście — najwięk sze — Wniebowzięcie Najśw. Maryi Panny, i dwa mniejsze wizerunek św. Trójcy i św. Józefata — do dziś zdobią cerkiew miejscową, w kościołku zaś na dawnym cmentarzu wzniesionym, jest ich dziesięć. Nie znamy nazwiska ofiaro dawcy, przyznać jednak potrzeba, że dar jego zasługuje na poczczenie. . . Na początku niniejszego stulecia dziedzictwo Tarłów ulega exdywizyi, kilku ziemian zabiera je za długi od po przedników przekazane, to pewna, że kollokatorowie z roku 177 1820 — jak Kozicki, Dobrzański, Łaski i Pawłowski, mu sieli być potomkami dawnych kredytorów, bo nazwiska ich spotykamy w raptularzu, obok prowizyi, którą im tak regularnie wypłacała starościna przez ostatnich lat dziesięć swojego życia. .. Biedna nie przeczuwała, że praca jej i zabiegi spełzną na niczem, że nawet wysiłkiem wielkim nie uratuje mienia od zagłady. Poświęcona rodowi Tarłów, gorąco kochała i swoje gniazdo w ołyńskie; nie sądzono jej wszakże do czekać chwili, w której się wznieśli Ilińscy, nie zapomi najmy, że i Janusz Stanisław i Józef August — to sio strzeńcy rodzonego jej b rata, starosty żytomierskiego syno wie: starszy zginął piękną śmiercią pod Kurowem (1792 roku), młodszy został po bracie poległym jenerał-inspektorem wojsk koronnych, potem z kolei marszałkiem wołyń skim, szambelanem, a przy cesarzu Pawle — tajnym radcą, senatorem, dziedzicem Romanowa, Ułanowskiego klucza i dwóch jeszcze innych. Nie wezmą mi za złe czytelniczki, żem poruszył po pioły prababki, żem niedyskretnie przewertował jej raptu larz, ale powtórzę raz jeszcze: powszednim typem XVIII wieku stała się u nas kobieta salonów, występująca na widownię niezdarnej polityki, koteryjnych intryg i miłostek nie zawsze godziw ych... Chciałem więc zapoznać was z nie wiastą u domowego ogniska zaprzątniętą w powszedniem codziennem życiu.. . Obrazek mój może za jednostronny, portrety prababek przechowane z przeszłości odświętnie wyglądają, bo zasia dały one do konterfektu w uroczystych szatach, zapewne więc żadna nie wyobraża ich sobie krzątających się około gospodarstwa, w kuchni, lamusiku, apteczce, mleczarni; a jednak dni galowych w życiu tak nie wiele, a powszeO p o w ia d a n ia h is to r y c z n e T. I I . 12 178 dnich, szarych, jednostajnych tak znowu dużo. . . . z po wszedniego życia czerpałem tu materyały, by wykazać, że pośród lekkomyślnych i światowym uciechom oddanych — były i takie, . . . z żalem wszakże dodajmy — że ich było za m ało. . . . ŹRÓDŁA. Kitowicz, Obraz Polaków i Polski. P oznań 1840. T . II, str. 41. Niemcewicz, Pamiętniki. L ipsk 1868, s tr . 168. Ochocki, Pamiętniki. W ilno 1857. T . I I , s tr. 3 2 3 — 364. B ukar, Pamiętniki. D rezno 1871, s tr. 157. Szulc F r y d ., Polska w 1793 r. D rezno 1870. R ozdział IY , Y i V I. K raszew ski, Polska iv czasie trzech rozbiorów. T . I I, s tr. 23 i dalsze. Korespondencya krajowa Stanisław a Augusta. P oznań 1872, str. 69. Miscellanea — rękopis będący w łasnością hrabiego K on stantego Potockiego, z biblioteki w Sitkow cach (szczegóły o ro dzinie T arłów ). Listy do Szydłowskiego kasztelana żarnowskiego (własność p ryw atna). Książka M. Tarłowej , dla zapisyw ania w ybranych zasługImci Dam i innych służących płci białej. R ękopis in folio, o pra wny skrom nie, z 36 k a r t niennm erow anych złożony, z k tó ry ch 9 zapisanych rę k ą oficyalisty, re sz ta w ypełniona rachunkam i i notatkam i, przez sam ą panią kreślonem i. F o lian t ten, będący moją własnością, dostał mi się od p. G orgoniusza W acow skiego, nabywcy części spuścizny po T arłach. 12* NIEMIERYCZE. Scio cui credidi. X. Niemierycze, w poczcie ziemian kijowskich; na schyłku XVI stulecia, wcale pokaźne zajmowali stanowisko. Z knia ziów ledwie Rożyńscy prześcigali ich bogactwem, inni bo wiem; jak Kapustowie, Żyżymscy, Woronieccy; Prońscy i Kozikowie schodzili już z pola, ubożeli; w ygasali. . . Ze szlachty — Tyszkiewicze Ohije — podnieśli się później, Sokorowicze byli tylko skromnymi Sokorami, Woronicze — W oronam i... A Tysza Bykow ski; Olizar Wołczkiewicz, Strybyle, Surynowie i Jelce stali na stronie; przypatrując się z pewnego rodzaju niedowierzaniem porządkowi nowemu, który zaczynał świtać od pamiętnego 1569 r. Zaścianków za to ziemiańskich, przeludnionych, mnogość wielka, cała Owruczczyzna była zapełniona zaściankami; kwitnęli już bowiem wówczas Bechowic w Bechowszczyźnie; Didkowscy w Didkowcach; Chodakowscy w Chodakach, Bołsunowscy w Bołsunach; Synhajewscy w Synhajacb, Czopowscy w Czopowiczach; Meleniewscy w Meleniach; Kościuszkowscy w Kościuszkowszczyźnie itd.; bo jednem już wyliczeniem wszyst kiego zastępu tych na pół szlachciców a na poły chłopów. 184 znużyłbym zbytecznie uwagę czytelnika. Tych znowu zmiany obchodziły o tyle, o ile dotyczyły przywilejów im dawniej nadanych; każdy nowy władca potwierdzający je, już tem samem zdobywał sympatyą „okolic szlacheckich41. . . Niemierycze ja k i inni ziemianie siedzieli na kaw ałku gleby, ale prędzej od innych pogodzili się z nowym rzeczy porządkiem, zrozumieli oni, że reorganizacya k ra ju , ujęcie jego w pewne karby administracyjne, niechybnie zapowia dała pomyślność, otwierała drogę świetnym nadziejom; śmiało więc podali rękę władzy, która wcale nie miała za miaru ani pretensyi do urabiania społeczności wedle jakiej a priori przyjętej skali, owszem zostawiała jej odrębność, zostawiała obyczaj, język, wiarę o jc ó w ... ba nietylko zo staw iała, ale nawet poręczała ich nietykalność. Pragnęła jeno porządku, karności. .. a za dobrodziejstwa prosiła o tro chę miłości i trochę krwi na obronę kresów wysuniętych w bezludne puszcze i dzikie a urodzajne p o la ... Inni ziemianie z trwogą patrzyli na inowacye, im się chciało tak żyć, jak żyli ich ojcowie. Niemierycze, więcej może otarci w świecie, zdolniejsi, przezorniejsi, nie ulękli się — i na dobre im to wyszło. Ale otóż zapoznać się nam potrzeba z tą rodziną. N aj dawniejsza wzmianka o Niemieryczach sięga nie dalej, jak drugiego ćwierćwiecza XVI stulecia: w 1535 roku Iwaszko Niemierycz „podpisał się dziedzicem Czerniechowa o dwie mile od Żytomierza41 położonego. Iwaszko ów miał już so bie nadane trzy ziemie puste, nadto wieś Marmorycze w tro ckim powiecie położoną. Żenił się po dwakroć — z Bohdanną Sapieżanką i z Obermówną; z ostatniej urodził mu się syn Józef. Przy popisie zamku owruckiego, dokonanego z rozkazu „hospodarskiego,44 spotykamy tego Józefa (Jesyfa). Rzecz dzieje się w 1550 r. Lustrator przybyły na grunt zastał zamek w opłakanym stanie, w świetlicy nad bramą 185 („bronoju worotniu11) mieszkał starosta, przeszło 60 „horodni“ należało do mieszczan, bojarów i bogatszych ziemian, w ich wszakże liczbie nie spotykamy Niemieryczów; posia dali oni tylko w obrębie fortyfikacyi jeden z 8 dworów przeznaczonych dla poczestniejszych obywateli, a przy dwo rze dwóch poddanych osiadłych na gruntach starościńskich; dzierżawę zaś trzymał wzmiankowany Jesyf, kilka wiosek poleskich, mianowicie: Snowidowicze, Dowhesioło, Kabańce i Nowosiołki. Lustracya nazywa go panem i takie obowiązki wkłada na niego: „Na wyprawę (,,pohon“) ze starostą albo jego namiestnikiem winni jechać miejscowi bojarowie i słu dzy pocztowi (,,putnyje“) i mieszczanie, panowie zaś kijowscy, posiadający m ajątki w powiecie owruckim, a nadto dwory w zamku, zostają pod rozkazem wojewody kijow skiego, winni stawić się na posługę gospodarską przy boku tegoż wojewody, kiedy ich obeszle (zawezwie), a na wezwa nie starosty owruckiego stawić się nie m ają, chyba na to dobra ich wola będzie. “ Więc już wówczas Niemierycze „jako panowie kijowscy11 należeli do klasy uprzywilejowanej, Unia lubelska miała się wrychle do ich wywyższenia przy czynić. Ów Jesyf, człowiek rzutki, zaraz po jej wprowadzeniu, udał się do hospodara do Wilna, odwiedził go potem w Kra kowie, dał się poznać ludziom zbliżonym do tronu — „wo jewództwu kijowskiemu uprosił sądy grodzkie11 i wrócił na kresy udobrodziejstwowany przez Zygmunta A ugusta: ten bowiem, z hojnością właściwą Jagiellonom, nadał mu wieczystem prawem włość Olewską z kilkunastoma wioskami, które przedtem należały do owruckiego starostwa. Olewsko, Olewsk albo Olesko, ubożuchna mieścina z dworem oczęstokolonym, przypierała do bagnisk rokitnickich, na samej północnej rubieży województwa; Zanoni niesłusznie na swo jej mapie umieścił ją w pińskim powiecie. 186 Z kolei Jesyf Niemierycz został około 1580 r. sędzią kijowskim ; szlachta go chętnie na ten urząd powołała, miał zachowanie u góry, mógł więc pomódz dużo, ja k mógł i dużo zaszkodzić. Szczęśliwy to był człowiek pod każdym wzglę dem! Posiadał estymę, a obok estymy i spory majątek, pi sał się już wówczas panem na Olewsku, Czerniechowie, Przyborsku, Milatynie i Uszomierzu; dwie pierwsze miejsco wości obrał na rezydencyą. Olewsk niedaleko Owrucza po łożony, stanowił jakby punkt administracyjny jego dóbr po leskich, z glebą moczarowatą, niewdzięczną, gdzie gospodar stwo zamkniętem było w ciasnych karbach leśnej produkcyi : wyrabiano tu klepki, pędzono smołę, utrzymywano barcie, sycono miód na wielką skalę, tak dalece, że sycenie to obłożone podatkiem, spory dochód przynosiło. . . a i rudnie żelazne i budy potażowe tu spotkałeś. Czerniechów czy Czerniachów, bo różnie go nazywano, bliżej ku Żytomierzowi na północ od niego położony, stanowił niejako obronną pla cówkę, około której zaczęły powstawać liczne dworzyszcza, osada się rozrastała na potęgę. Pan sędzia ufortyfikował swoją rezydencyą: dwór drewniany z kilku świetliczek zło żony stał na podwyższenia, w okół niego biegł parkan dy lowy, po rogach bąstyony (,,horodnie“), a za odylowaniem moczary grzęzkie, które na północo-wschód przechodziły w polany i łąki, a na południo- zachód dotykały puszczy Gzerniechowskiej, prawie nie przebytej, związanej z lasami Pulińskiemi, ^a-przez ich pośrednictwo z borami Ostrogskiemi i Ostropolskiemi. Tu już i gospodarstwo leśne i gospodarstwo rolne prowadzić należało. Czerniechów i pod tym względem nadawał się na rezydencyą, bo miał liczne sąsiedztwo. W Koresteszowie (wówczas Nowopolem zwanym) siedzieli Olizarowie- W ołczkowicze, w Toporyszczach —- Butowicze, w Byszowie — Lemiesze, kiedy w około Olewska, na zna cznej przestrzeni kraju, nikogo z osadców nie spotkałeś. 187 Dostatnim więc był obywatelem p. sędzia Jesyf Iwaszkowicz, ale znowu nie tak już bardzo bogatym, jak utrzy muje dr. filozofii Wincenty Okszyc Wątróbka w panegiryku wydanym w 1775 r. w Berdyczowie. Według niego pisać się miał Józef Niemierycz, jako „trigintarum urbium, trecentarum villarum baeres“ (na trzydziestu miastach i trzystu wioskach dziedzic). Toż w onej porze w całem kijowskiem województwie mało co więcej osad naliczyć można było. Jako urzędnik Jesyf używał wielkiej pow agi, urząd piastował około lat dwudziestu, i w tym okresie c?asu le dwie parę skarg zaniesiono na niego za to, że się ociągał z ferowaniem wyroku. Za to — jako prywatny człowiek — trzymał się zdała, hardy, dumny, gw ałtow ny.. . taka już cecha rodu, zadzierał się często z ówczesnym wojewodą ki jowskim kniaziem Konstantym Ostrogskim, waśnił się i ze starostą łuckim kniaziem Prońskim. Tu jeszcze było z kim się warcholić, ale to jego znęcanie się nad zaściankowymi osadcami wygląda niepięknie. Z Czerniechowskiemi dobrami sędziego graniczyła niewielka włość Szczeniątków zwana, w której mieszkali od wieków „bojarowie królewscy11 Szczeniowscy albo Szczenikowscy. Należało do nich uroczysko Werehorudy, otóż i p. sędzia miał do niego pewne preten sye. Silniejszy, więc zagarnął pole, bojarowie jednak nie dali za wygrane, rozpoczęli proces, a obok procesu, strony wojujące wzajemnie sobie figle płatały. Sędzia się zżymał na śmiałków. Raz nawet p. Żdan Szczeniowski woźny ki jowski, zbyt wiele licząc na powagę swego urzędu, w towa rzystwie trzech rodzonych braci, odważył się stawić czoło dziedzicowi Czerniechowa ; skończyło się jednak żle, bo Nie mierycz w ygrał batalią i wyszturchał przeciwników. To znowu inny woźny, Butrymowski, zawezwał go w 1587 r. z powodu tej sprawy przed sąd kapturowy, i także za śmia 188 łość ukarany został, nie dość bowiem, że go ochłostano, ale jeszcze wtrącono do w ięzienia... i do jakiego? „dla chło pów przeznaczonego. “ Sprawa o uroczysko ciągnęła się całe dwa lata (1586— 1588), wreszcie strony na kompromis się zapisały, którego rezultatu nie mogliśmy się w aktach do szukać, to tylko pew na, że odtąd przeciwnicy gorszącej walki już zaprzestali. Daleko atoli przykrzejsze zajścia miał Niemierycz z Butowiczami — i ktoby przypuszczał — powodem tych poswarek, w brutalną niekiedy bójkę przechodzących, była kobieta. Należy tu przypomnieć, że sędzia związał się wę złem małżeńskim z księżniczką W iśniowiecką, która mu czterech synów pow iła: najstarszy Siemion stolnik żytomier ski, ukochał stan kawalerski, oddawał się myślistwu, o niczem więcej nie marzył tylko o kniejaeh i ostępach, kędy w puszczy dziki zwierz przebywał. Drugi syn sędziego Iwan — chorowity, spokojny, młodo się ożenił, młodo też i umarł, zostawując córkę Fedorę, która to potem za Hańskiego wyszła. Obu tych synów ojciec w testamencie nazwał „słabom yślnymi/ majątek im wydzielił tylko jako dożywocie, wszystkie zaś jego nadzieje spoczęły na dwóch młodszych — Matwieju i Jędrzeju. Niepostanowieni oni jeszcze, gospodarowali przy rodzicu, pierwszy w Czerniechowie a drugi w Olewsku. Otóż w sąsiedztwie tego Czerniechowa mieszkał dzier żawca Raj czy Rajko, a miał piękną jedynaczkę Ewę Ohrofenę, bo ją i tak i tak nazywają akta. Matwiej rozgorzał ku tej sąsiadce wielką miłością, dziewczyna jednak obojętną była dla sędzica, nawet pewną odrazę czuła do niego. Może nie umiał się podobać, a prędzej zapóźno zaczął się starać o względy, Ohrofena bowiem już dawniej rozmiłowała się w Grzegorzu Butowiczu chorążym kijowskim, siedzącym wprawdzie na jednej tylko wiosce, ale niemniej przeto 189 droższym dla dziewczyny, od największego na świecie ma gnata. Jeżeli wszakże panienka szła za sercem, to ubogi jej rodzic szedł za rozsądkiem: świetność, parentela, majątek były u niego na pierwszym planie, ostatnie miejsce zajmo wało uczucie... Kiedy więc dumny Jesyf Niemierycz oświad czył się w imieniu syna o Ewę, stary Raj chętnie przystał na propozycyą, nie pytając nawet o to dziewczyny. Ostatnia jednak otwarcie wyznała Matwiejowi, że kocha innego, że do niego nie ma serca, że zaprzedawać się nie chce itd. itd. Narzeczony zbył to wszystko lekceważącem milczeniem i po ciągnął kobietę na kobierzec ślubny, nie bacząc na jej pła cze i wyrzekania. Zgotował-że sobie życie pełne utrapień i boleści, bo najprzód pod strzechą miał wroga, a tuż obok, w sąsiedztwie innego straszniejszego jeszcze w osobie pana Grzegorza Butowicza. .. milczał on w pierwszych chwilach, nie chciał iść wbrew woli ojca swojej ukochanej, myślał wreszcie, że białogłowa przywiąże się do małżonka, że ten jej da uspokojenie, otoczy przywiązaniem.. . gdzie ta m ! Matwiej rozwścieklony oporem kobiety, wyraźnemi objawa mi jej nienawiści i wstrętu, znęcał się nad nią, tak przy najmniej powtarzano Butowiezowi. Chorąży więc próbował prośbą wpłynąć na sąsiada, by Ohrofenie dał swobodę, bo pociechy mieć nie będzie z niej, i sobie życie zatruje, i zmusi w końcu jego, Butowicza, do środków energicznych, do obrony niewiasty w nim jednym pokładającej nadzieję. Propozycya ta oburzyła Niemierycza jeszcze bardziej, wziął jej mość pod klucz i trzymał ją w Czerniechowie nie jako żonę, ale ja k brankę. Zdarzyło się tak, że w kwietniu 1583 r. sędzia Jesyf udać się musiał z całym swoim dworem do Olewska, na zamku został Matwiej z nieliczną drużyną i z podstarościm Kurowskim, któremu stary Niemierycz zlecił pilne baczenie 190 na wszystko co się dzieje w Toporyszczach. Aliści, zaraz na drugą czy na trzecią noc, ledwie się udali domownicy na spoczynek, we dworze wszczął się alarm, strzelanie do okien, potem trzask drzwi wyłam ywanych. . . i do świetlicy sędzica wpadł Butowiez, zastał go uśpionym, rozbudził gwałtownie i zaw o łał: — Gdzieś ukrył Ew ę? — To do ciebie nie należy — ofuknął gospodarz. — Oddaj mi ją , proszę raz jeszcze. — Nie oddam, mówiłem już tyle razy. — A to się b ro ń ! — wrzasnął roznamiętniony na pastnik. I zwarli się, przewaga siły i zręczności była po stronie Butowicza, haniebnie posiekawszy Matwieja, zrabował go i wyniósł się z zamku smutny, bo sędzicowej odnaleźć nie zdołał, tak ją zręcznie wywiódł z izby niewieściej podstarości. Sędzia, gdy się o napadzie dowiedział, wnet rozpoczął nieprzyjacielskie kroki, do sądów nie kołatał, ale sam sobie zamierzył sprawiedliwości zadość uczynić, krew za krew, więc kmieci swoich i bojarów ezernieehowskieh wysyłał do Toporyszcz, a ci mordowali poddanych Butowicza, zabierali im zboże, dobytek, palili chaty, niszczyli zabudowania dwor skie. Rozjątrzenie rosło z dniem każdym, przekroczyło już dawno granice powszedniości, zajazdy powoli przekształ cały się w rozbój; w dała się więc w spór szlachta oko liczna. Najpoważniejszy z pośrodka ziemian kniaź Bohusz Fiedorowicz Korecki, wstawił się do sędziego za kobietą trzymaną w niewoli, prosząc by ją puścił, już przecie lat parę trują sobie życie wzajemnie, zgorszeniem' są w po wiecie. mi Sędzia odmówił, — nawet ostro przyciął kniaziowi. — A kiedy wojna, to wojna — zawołał rozgniewany Korecki. I istotnie, w kilka tygodni po tej rozmowie, ze zbrojnym hufcem, mając ku pomocy Butowicza, podstąpił pod zamek czerniechowski (w październiku 1584 r.) na czele 500 ludzi, ale też i Niemieryczów zastał należycie przygo towanych. Rozpoczęło się oblężenie trwające kilkadziesiąt godzin, szturmów przypuszczono hez liku, okrom rusznic występowały i hakowniee i serpentyny. .. ale szturmy wszyst kie odparte, a następstwem walki było sporo posiekanych ludzi, rabunek czerniechowskich mieszczan i bojarów, nadto kompletna ruina „przewiernego“ Chaimowicza, miejscowego arendarza, któremu wszystką wódkę, wszystek miód i piwo wysączyli kozacy dworscy, a kiedy Żyd upomniał się o na leżność u p. sędziego, wówczas ten, nietylko źe mu jej nie wrócił, ale zapowiedział, że go zamordować każe, jeżeli na trętnym być nie przestanie. . . Nareszcie traf zażegnał choć na chwilę tę burzę domo wą. Ohrofena przekupiła służebną i za jej pośrednictwem wydostała się z więzów, uciekła do Horoszek, do matki chorążego kijowskiego, niewiasty powszechnego używającej szacunku. Okolica cała podzieliła się na dwa stronnictwa, jedno gardłowało przeciw Niemieryezom — i to było liczniej sze, inne przeciw córce R aja, który widząc tę córkę znę kaną, wybladłą, zmienioną, zgodził się na wytoczenie pro cesu o niegodziwe traktowanie białogłowy. Sędzia tedy chcąc uniknąć rozgłosu, namówił syna do podpisania aktu rozwodu, zwanego zwykle „rozpustem“ („rozłuką")... Wszystko poszło jak z płatka. . . w kwietnia w toporyskiej cerkwi piękna rozwódka poprzysięgła mi łość wiernemu i ukochanemu przez siebie od lat tylu kaw a lerowi. Ale tu ieszcze nie koniec tej smutnej historyi. 192 O szczęściu nowożeńców dużo mówiono, doszły posł chy o tem szczęściu i do M atwieja, zatrząsł się cały i za przysiągł zemstę. . . raz jeden zemścić się, a potem zapo mnieć na zawsze o tej przygodzie małżeńskiej. . . i zeinścił się po brutalsku, zwyczajem może w one czasy przyjętym na kresach. Oto w czerwcu 1585 r. młodzi małżonkowie wybrali się w odwiedziny do sąsiadów, aż na raz w okolicy Koresteszowa, w lasku rozścielającym się tuż pod miasteczkiem, wpadają w zasadzkę, kolebkę ich okala 30 ludzi, a na ich czele sam Matwiej Niemierycz; sługa Butowicza stający w obronie państwa pada trupem, chorąży ciężko ranny, a pani oćwiczona haniebnie ratuje się ucieczką. Akta żyto mierskie w ten treściwy sposób zatytułowały protest po krzywdzonej : „Skarga Ewy, żony Grzegorza Butowicza chorążego kijowskiego, na ziemianina ziemi kijowskiej Ma twieja Niemierycza, swego pierwszego męża, który nie bacząc na wydany przez siebie dokument rozwodowy, spotkawszy ją ze sługami swymi niedaleko Koresteszowa, haniebnie zbił i zrabował znajdujące się przy niej pieniądze i rzeczy.14 Podaliśmy w dosłownym przekładzie opowieść, by nas o prze sadę nie pomawiano. Kobieta w owej epoce, na wschodniej rubieży Rzeczy pospolitej, traktowana była po kozacku, ale też i sama, jeżeli stać ją na to, mogła owych środków kozackich ku swojej obronie używ ać. . . i używała też często — ja k o tem świadczy żywot ostatniej księżny Rożyńskiej, późniejszej Chodkiewiczowej, wojewodziny Stefanowej Chmieleckiej.. , i wielu innych niewiast, na niższym szczeblu pod względem stanowiska społecznego stojących. Ale o tem gdzieindziej — i kiedy indziej. Obecnie w y pada nam nawiązać przerwane opowiadanie. 193 Biedna Ewa dowlekła się do miasteczka, powstał alarm, znalazł się i woźny na miejscu, skonstatował fak t, a choć go w zbyt jaskrawych barwach wystawił, choć rany pana Grzegorza odmalował jako ciężkie i niebezpieczne, nie mu siały one wszakże być takiem i, kiedy zaraz i to na drugi dzień tenże p. Grzegorz stanął na czele zasadzki, w którą wpadł Matwiej z kolei, dostał postrzał w rękę, służebnego utracił, ledwie z duszą wymknąć się p o tra fił... a tenże sam woźny, wezwany do Czerniechowa, nowy akt urzędowy spisał z całą powagą i niekłamaną szczerością... Po tej katastrofie wyniósł się sędzic Matwiej do dóbr Olewskich i tam już stale zamieszkał, wrychle się nawet ożenił z Anastazyą M akarówną, która mu czterech synów powiła i córkę Bogumiłę Terleckiemu oddaną w zamężcie. Sędzia Jesyf umarł w 1598 r., doczekał on podeszłego wieku, liczył przeszło lat 75 kładąc się do grobu, dzieci i wnuków także nie mało zostawił. Butowicze odtąd już żyli w niezamąconym spokoju; bliski ich pokrewny, stary Joachim Jerlicz, w swoim latopiscu powiada, że chorąży miał czterech synów, z których bujnie rozrósł się dom Butowiczów, zawsze gotowych na usługi Rzeczypospolitej. Grzegorz umarł w 1604 r., a i jego przeciwnik nie długo po nim , bo w lat sześć, rozstał się z tym światem. Życie sędzica Matwieja (sędzią nigdy nie był) nie pły nęło spokojnie, krewkość właściwa Niemieryczom, może za prawiona goryczą wynikłą z tych niepowodzeń pierwiastko wych, popychała go ciągle na drogę poswarki i nieporozu mień z sąsiadami. Oprócz klucza Olewskiego, dostał on dwór Kuźnicze i wieś Dohryno w okolicy Czerniechowa, zaraz też zamieniał je z Deszkiewiczem chorążym bracławskim (1588) na włość Iwnicę, już w glebie pszennej położoną; sąsiadował z Kotelnią, a panem Kotelni był podówczas ks. O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e T. I I . 13 194 Kiryk Różyński, także człowiek niespokojny, więc się spie rać o granicę poczęli. Ledwie z nim skończył, wszczął nową warchołę z drugim sąsiadem Tyszą Bykowskim, także zu chwałym ziemianinem. Najazdom nie było końca, dopiero sądy podkomorskie załatwiły gorszące nieporozumienia. Nie wiemy, czy podczas bójek z Tyszą Bykowskim, czyli z knia ziem Różyńskim, padł ofiarą kniaź Iwan Żyżymski podstarości czerkaski, dość, że go kula Matwieja na miejscu po łożyła, ztąd sprawa długa, nużąca, której dopiero zgon sędzica kres położył; a bardzo żałowano po wszystkiej Ukrainie młodego Żyżymskiego. Niemierycz Olewski był gorliwym wyznawcą wscho dniego niezjednoczonego obrządku, wspierał Bractwo lubel skie, niegodził się na projekta zjednoczenia (Unii), choć się jego potężny sąsiad kniaź Ostrogski pisał na nie w po czątku. Linia ta najdłużej wierną prawosławiu pozostała. Matwiej pod koniec życia zdziczał, zobojętniał na wszystko, jakby na umyśle podupadł; majątek spadkobiercom zosta wił spory, spadkobierców zaś tych było czterech, córka bowiem jedynaczka jeszcze za życia rodzica otrzymała oprawę ślubną w gotowym groszu. A z cztereeh synów: Mikołaj, Samuel i Krzysztof zeszli bezpotomnie; ostatniemu dostał się Olewsk. Jednę tylko w aktach znaleźliśmy jego protestacyą, dość zresztą ciekawą, więc ją tu powtórzymy. Oto w r. 1611 p. Stefan Potocki, podówccas starosta feliński, wracał z pod Smoleńska na czele sporego oddziału, z 1,500 ludzi złożonego, mianowicie: „z Kopijników, Petyhorców, Szabatów (?) Węgrów i Podniestrzan.“ Eskortował on drogie popioły brata Jana, wojewody bracławskiego i stasty kamienieckiego, który umarł podczas wojny daleko od kąta rodzinnego. Zbrojny ten regiment z pogrzebowym kon duktem na czele, dążył do Paniowiec, majątku nieboszczyka, w okolicy Kamieńca położonego; w Olewsku zatrzymał się 195 na wypoczynek dwudniowy (20 i 21 września); wojownicy bawili się rabunkiem, a podpiwszy sobie zniszczyli zamek olewski. Krzysztof Niemierycz ocenił straty na 10,000 zł. Wiemy zkądinąd, że wdowa po zmarłym weszła potem w polubowną umowę z poszkodowanym i straty mu z na wiązką wróciła. Czwarty syn sędzica Matwieja — Aleksander — zabrał po bezpotomnych braciach majątek, ruszał się on więcej w powiecie, niespokojny i gwałtowny ja k i rodzic jego, czas jakiś szlachtę swoją osobą zajmował, szczególnie z po wodu zatargu z synowcami. . . ale o tem później mówió będziemy. Poszczególniliśmy jego imię na tem miejscu tylko dla porządku genealogicznego. Tą naszą pracą chcemy roz jaśnić zawiłe i suche, a często błędne zapiski herbarza. .. zamykać on powinien nietylko summaryczne szeregi imion, ale dzieje szlach ty ... historya pojedynczych rodów, wzięta razem, stanowi historya całej Rzeczypospolitej; w tej zaś ostatniej nietylko odwzorować należy jej walki z nieprzyjacioły, jej stosunki na zewnątrz, ale i wewnętrzne życie — w domu, u ogniska rodzinnego, w kółku pokrewnych i są siadów. A komuż nie wiadomo — że życie to inaczej pły nęło w Wielkopolsce, inaczej na Mazowszu, na Litwie, Rusi, a inaczej na kresach południowo-wschodnich. . . Niemierycze prawie trzy ćwierci wieku stali na czele ruchu umysłowego i społecznego w Kijowskiem — należy się im przeto wspo mnienie, tembardziej, że pomimo krewkości wrodzonej, ani razu nie splamili przeniewierstwem swego herbownego znaku. II. Z rodami ja k z państwami — stopniowo wzmagając się w siły, rozrastają się bujnie, krzepną i albo przezornie trzymaja się na pewnych wyżynach, albo parte ambicyą 13* 196 sięgają za wysoko, po to ty lk o , by potem runąć w prze paść. .. Z Niemieryczami powtórzyło się to samo. Pierwsze pokolenie, które wypłynęło na wierzch, zy skało trochę rozgłosu, drugie jakby dla zdobycia sił i zaso bów potrzebnych w przyszłości, dorabiało się mienia, trzecie już zapragnęło wziętości, a właśnie o jednym z reprezen tantów tego trzeciego pokolenia mówić tu chcemy. Jędrzej, najmłodszy syn sędziego kijowskiego — pro toplasta linii Czerniechowskiej, miał tylko córkę i syna Stefana, który szczególną miłość posiadał starego dziadka; na Matwieju zawiódł się dumny Jesyf, na wnuku więc spo częły jego nadzieje, nawet go majątkowo uposażył z krzywdą innych spadkobierców, którzy chcieli obalić testament na tej zasadzie, że przy układaniu jego nie były zachowane potrzebne formalności. Stefan więc odziedziczył piękną fortunę w 1610 roku, (a liczył już wówczas lat trzydzieści kilka), w ładał oprócz Czerniechowa i Przyborska, jeszcze kilkunastu wioskami, mianowicie należały do niego: Andrzejów, Krasnosiółka, Trokowicze, Horbasz, Wysokie, Dziwoczki, Styrty, Iwanków, Korytyszcze, Szersznie, Kowale, Sokołówka, Pirogowicze i świeżo zakolonizowane miasteczko także Sokołówka. Wszystkie one leżały na rubieży puszcz poleskich, wię cej ku pasowi pszennej gleby zbliżone, tem już samem za pewniały byt, jeżeli nie pański, to wcale przyzwoity. Tytuł podkomorzego ziemi kijowskiej otrzymał wprawdzie później (po Hornostaju około 1620 r.), starostwo zaś owruckie wziął po zgonie Andrzeja Górskiego, już przy schyłku życia (około 1627 r.). Ożenił się bardzo młodo z Martą Wojnarowską herbu Strzemie, on też pierwszy zaczął herbu Klamry uży wać. Wojnarowscy świeżo na kresy przybyli z Krakow skiego, osiedli w Owruckiem, przynieśli ze sobą mało tu 197 znane zasady aryańskie, a do nowatorstwa lgnął’ dom Niemieryczów, jak i wszyscy znaczniejsi u nas ziemianie. Pod komorzy wyrzekł się wiary dawnej, a przypomnieć należy, że wyznawał wschodni niezjednoczony obrządek; zbndował on na czerniechowskim zamku aryańską kaplicę, rezydował tu sam, trzymał jak na owe czasy dwór liczny i świetny, miał własną chorągiew rozkwaterowaną w miasteczku, sło wem — stanowił ton w okolicy, wydobywał się na wierzch. I parentele zaw iązyw ać już zaczął, jed y n a siostra jego, p r i mo voto Zaborowska, po owdowieniu wyszła za Romana Hojskiego kasztelanica kijowskiego i starostę włodzimier skiego (został on kasztelanem po zgonie ojca w 1631 albo najpóźniej 1632 r . ) . . . Życie się uśmiechało, nawet napady kup swawolnych, innym przynoszące uszczerbek, przyczy niły się do powiększenia fortuny pana Stefana. . . dowód jeden w ięcej, że jak się komu szczęści, to się szczęści we wszystkiem. . . Otóż właśnie, ową przygodę z jego życia, zakończoną niemałym materyalnym sukcesem, chcemy wam tu opowie dzieć w krótkości. W 1609 r. siły zbrojne Rzeczypospolitej zbierały się pod Smoleńskiem, na odgłos potrzeby ludu do żołnierki skorego, spieszył kto mógł, kto lubował w wojennem rzemio ś le ... I wolnica podniosła się od południa, rycerstwo zapo roskie przeciągnęło przez ziemię kijowską we wzorowym porządku, ale po jego przechodzie powstały kupy swawolne, i one wiązały się w towarzystwa, i one dążyły ku dalekiej północy, ale dążyły zbyt powolnie, niby organizując się po drodze, a istotnie, bawiąc się rabunkiem podczas leniwego pochodu. Do rzędu takich należał oddział Hrehorego Paszkiewi cza, szlachcica wyhodowanego na ostrowach Dnieprowych. Hrehor ów „pod zasłoną i nazwiskiem rycerstwa niżowego," 198 utytułowawszy siebie pułkownikiem, zaezął werbować lud, zachęcając go do dalekiej wyprawy. Na pierwsze zaraz we zwanie sporo kmiecej rzeszy spłynęło pod jego chorągwie, przybyło kilku podkomendnych, rzekomych pułkowników — ja k : Magdaleński, Kozicz, K nysz; wówczas Paszkiewicz dla wyróżnienia się od innych, hetmanem albo atamanem nazy wać siebie kazał. Oddział jego, w chwili wkroczenia w gra nice województwa kijowskiego (w maju 1610 roku), liczył 8,000 ludzi; płynęło to szerokim pasem, zajmując spory obszar k r a ju ... Nareszcie owe zwerbowane hufce przywę drowały do Czerniechowskich dóbr Niemierycza, zastały tu dostatek wszystkiego, więc na leże stanęły. Można sobie wyobrazić, jak ci rabusie po tatarsku zrujnowali dziedzictwo p. Stefana, w jakiej trwodze trzymali całą okolicę: bo nie dość im było, że wszystko zabrali z toków pańskich, z gumnisk kmiecych, ale jeszcze rozpuścili po kraju wieść, że Tatarzy dążą w ich ślady, a korzystając z popłochu, sami nocne napady uskuteczniali, obyczajem cechującym pohańców. Całe lato przepędził Paszkiewicz w Czerniechowie; głosił on, że ściąga posiłki na wyraźny rozkaz Jego kró lewskiej mości, więc „ludzie swawolni44 pod dowództwem nowych rabusiów przybywali nieustannie, bezkarność ich nęciła, nad gminem miejscowym znęcali się okrutnie — „żony i dziewki uczciwe gw ałcili, rozbierając je potem do naga i oprowadzając po ulicach miasteczka,44 dobytek w polu pięknie się zapowiadający poszedł na marne, remanent także zniszczony. Niemierycz z początku próbował odporu zbrojnego, ale nie posiadał sił odpowiednych, więc się cofnąć musiał, a mó wiąc poprostu, uciekł z majątku do brata zamieszkałego w Olewsku. Z kolei należało spróbować ugody, po długich korowodach spotkały się w Czerniechowie strony w ojujące: Paszkiewicz przyrzekł, że ustąpi, a miało to miejsce na po- 199 czat,ku jesieni, żądał wszakże upominku; Niemierycz ofiaro wał mu parę koni wartości 200 talarów i 50 czerwonych złotych do ręki. Nareszcie pociągnęła szarańcza za Dniepr. Przyszło do likwidacyi, smutny dała on^ wynik, straty ma jątkow e obliczył p. Stefan na 50,000 złotych — nie baga tela! Wszędzie dezolacya i zniszczenie, poddani rozbiegli się, dworzyszcza, jeżeli uniknęły płomieni, stały p u s tk ą ... trzeba było na nowo osiedlać ziemię, przybyszom dawać pewne folgi, owe „ słobody “ tak ponętne dla kmiecej rzeszy. . . Wszystko to wywołało w Niemieryczu chęć odwetu: chyba wracać nie będziesz tędy, pomyślał sobie, a nosząc się z tą myślą, ją ł układać plan obrony, a jeżeli się uda, zasadzki. Dobrał więc kilkudziesięciu ludzi odważnych, a między nimi dwóch sąsiadów: Aleksandra Mirskiego, hu laszczego młodzieńca, wielkiej fantazyi rycerskiej, i Jana Wielhorskiego, wypróbowanego w podjazdowych z rabusiami bojach, opatrzył dobrze armatę zamkową, uzbroił należycie milicyą i czekał. Niedługo, ho już w pięć miesięcy po opi sanych zdarzeniach powracał Paszkiewicz, a powracał obcią żony łupami. Było to pierwszych dni stycznia 1611 r.; zima ciężka, część chłopstwa składającego się na oddział watażki wygi nęła na obczyźnie, część inna rozbiegła się, ledwie kilku dziesięciu ludzi, wprawdzie poczestniejszych miał przy swoim boku pan Hrehor, ale stawił się butnie, i miał pysznić się z czego: na wyprawę wyruszał jako ubogi reprezentant wolnicy, teraz pułkownikostwo rzekome stało się prawdziwem, król go bowiem miłościwie podniósł do tej godności, a nadto i kaleta dobrze była wypchana. Rozlokował się najprzód w Szerszniowcach i Stefanówce, należących do klucza Czerniechowskiego; ale że jego rozkazy wykonywano niechętnie, więc podstarościego , sta 200 rego sługę Niemieryczów kazał związać, chłopów nasiekał, siedmiu ich trupem położył, i uwiązawszy jeńca do konia, powędrował z drużyną do sąsiedniego Byszowa, majętności Lemieszów. Kiedy dano znać p. Stefanowi o nowym napadzie, na tychmiast wyruszył w pole: oddział jego składał się z milicyi dworskiej, dwóch pocztów należących do sąsiadów i z kilku towarzyszy z chorągwi Jaworańskiego, kwateru jącej w Żytomierzu. Oddział Paszkiewicza liczył 1,500 zbie raniny ladajakiej, upojonej powodzeniem i trunkiem. Nie wypadało rozpoczynać batalii we w si, między opłotkami, na radzie więc naprędce zebranej, postanowiono wywabić nieprzyjaciela na polankę, tuż zaraz rozścielającą się za Byszowem. Misyi tej podjął się Mirski, udał się on do Paszkiewicza w roli parlamentarza, z prośbą o uwolnie nie z więzów podstarościego. Motłoch otoczył wysłańca i podążył za uciekającym, watażka także dosiadł konia. .. fortel się udał. Za kołowrotem jednak wiejskim spotkał się oko w oko z oddziałem do boju uszykowanym, a że mu się garstka wydała zbyt małą, rzucił się więc z okrzykiem do ataku. .. Ale żołnierze p. Stefana powitali napastujących rzęsistym ogniem, kula ugodziła Paszkiewicza, zwalił się z konia i wyzionął ducha na miejscu. Popłoch padł na ra busiów, ratowali się ucieczką, jednak kilku trupów zostało, a siedmiu Zaporożców pojmanych żywcem, kazał zwycięzca zakuć w żelaza i w zamku ezerniechowskim zatrzymał. Świe tne łupy były owocem tego świetnegó tryumfu, czy je za garnął Niemierycz, czy kmiecie Byszowscy, tego się doszu kać w aktach niepodobna, znajdujemy w nich tylko spis summaryczny wartości przedmiotów, które watażka w swoim posiadał taborku. Oto bowiem 30 stycznia, więc w trzy tygodnie po opisanych zdarzeniach, staje przed sądem żytomirskim Maryna z Dederkałów Paszkiewiczowa, ślubna mał 201 żonka nieboszczyka, a teraz niepocieszona wdowa, i żałośnie oskarża Niemierycza ó popełnioną zbrodnię i rabunek. Na wstępie wylicza zasługi rodu watażki, utrzymuje, że był szlachcicem, że służył wiernie Rzeczypospolitej, za co od króla pod Smoleńskiem otrzymał chorągiew, że brat Hrehora, Krzysztof w obecnej chwili znajduje się w regimencie ks. Samuela Koreckiego — „na dalekiej drodze do M oskwy/1 że tenże Hrehor niewinnie został zamordowany, a cały jego majątek zrabowano. Majątek zaś ten składał się: „ze złota, srebra jak robionego tak łamanego, klejnotów i pereł, szat kosztownych, z złotogłowiu, altembasowych i innych jedw a bnych ; w sztukach z a ś : rozmaitych aksamitów, adamasz ków, atłasów, kitajek rozmaitej barwy; także futer sobolo wych, rysich, marmurków (?), bobrowych, popielic, lisich i innych; co wszystko oszacowane uczciwie, warte było 100,000 zł. polskich. A gotowych pieniędzy przy niebosz czyku, w trzosie przez niego noszonym 2,000 dukatów, okrom tego dwie skrzynie pełne rozmaitej monety złotej i srebrnej, jak moskiewskiej tak polskiej, oszacowanej na 20,000 złp. Nadto dwanaście koni pocztowych z rynsztunkami i rzęda mi, srebrnemi i powszedniemi, cugów sześć u wozów skarbn y c h ... i innych rzeczy nie mało, oszacowanych na 2,000 złp., oprócz majątku czeladzi i służby. “ Nielada zdobycz, obliczając ją na dzisiejszą w alu tę, niechybnie byśmy dosięgnęli miliona. Dederkałówna z domu, błagała o sprawiedliwość. Sąd, ja k zwykle w podobnych w ypadkach, wysłał woźnego na miejsce katastrofy, woźny ja k zwykle opisał pole walki, obrazowo odmalował śnieg stratowany kopytami końskiemi, ślady krwi odszukał na jego białej powierzchni, dostał się do czerniechowskiego więzienia, obliczył Zaporożców zaku tych w łańcuchy, oglądał ich rany z pilnością, ale ciała poległego w boju Paszkiewicza, taborku zawierającego łupy 202 z wyprawy smoleńskiej, nigdzie nie znalazł. Niemierycz za przeczył także wszystkiemu, utrzymywał, że watażkę chłopi p. Lemiesza zamordowali, dodał w końcu, że skargi i zaża lenia Dederkałówny z domu, jako kobiety nieznanego uro dzenia, na uwagę nie zasługują. Sprawa spełzła na niczem. Może wreszcie zaspokoił kobietę datkiem pieniężnym, bo wrychle opuściła Żytomierz i ziemię kijowską. Uboższym pomocnikom wyprawy rozdał w dzierżawę kilkaL folwarków: tak — Moszczańskiemu w y puścił Szczurów, Dubnickiemu — Korytnicę, a Lukarewskiemu — Szersznie. Pewnem jest tylko, że odtąd datuje wzrost fortuny p. Stefana, tak dalece, że umierając we dwadzieścia lat później, po sowitem wyposażeniu córek, zostawił synom 12 miaste czek i 75 wiosek i ludnych i dobrze zagospodarowanych. Należało jeszcze spłacić i inne długi wdzięczności —■ ja k naprzykład względem Mirskiego, który się udał do niego z prośbą o pomoc, rzecz zresztą była łatw a, szło bowiem tylko o wykradzenie panny, co też w maju uskutecznili bar dzo szczęśliwie. Oto sąsiad Niemierycza, Chrebtowicz Bohuryński, chował przy sobie piękną pasierbicę — Anastazyę Wołobecką, umizgał się do niej p. Aleksander, umizgał się nawet z sukcesem, ale ojczym nie chciał i słyszeć o tem; Mirski bowiem hołdował herezyi, Aryaninem był, a przepisy kościelne zabraniały wiązać się z heretykami. Obaj przyja ciele łatwo sobie poradzili, pochwycili bowiem pannę, umó wiwszy się z nią o dokonanie tego gwałtu uprzednio. Ależ napad na dom swobodnego i spokojnego obywatela miał miejsce, Chrebtowicz zaprotestow ał... rzecz się atoli prędko załatw iła zgodnie z obustronnem ukontentowaniem, groźny bowiem przeciwnik sam wkrótce zasmakował w heretyckich nowinkach. . . 203 Szlachta nie miała za złe tych figlów p. Stefanowi, owszem, nabył on rozgłosu i jako szczęśliwy, i jako odwa żny ziemianin. Zaraz więc na sejmiku kijowskim, w lipcu 1611 r. odbytym, obrała go swoim posłem; potem raz jeszcze sprawował tę funkcyą w 1619 r. W domu, u siebie, niespokojnym był ja k wszyscy Nie mierycze, nie znosił opozycyi, submisyą i pokorą wszystko u niego zdobyć m ogłeś, ale protestem nic nigdy. Tak na przykład: bojarzyna Kozłowskiego, za to, że się odważył sarknąć na niesprawiedliwość podkomorzego, wziął na łań cuch i trzymał przez czas długi w więzieniu zamkowem. Wiedzieli o tem dobrze mieszkańcy okolic szlacheckich w owruckim powiecie, to też kiedy p. Stefan został staro stą, wszyscy ja k jeden stawili się u niego w czerniechowskim zamku, z hołdem czy po ro zk a z y ... Nowo kreowany dygnitarz podziękował im grzecznie, pozwolił odejść w spo koju . . . i do zgonu nietylko im krzywdy żadnej nie w y rządził, ale bronił jeszcze od napaści innych możniejszych sąsiadów. . . Z dzierżawcą Łukarewskim walczył lat kilka uparcie; dzierżawcy się zdawało, że pomagając Niemieryczowi w walce z Paszkiewiczem, ma wszelkie do wdzięczności praw a, za nadto więc sobie pozwalał, podkomorzy odebrał mu Szersznie, a dał Chyżyn i Radowole, w końcu jednak i z nich wyrugował niespokojnego szlachcica. Zaczęli się prawować; nareszcie poszkodowany udaje się do Kijowa, by popchnąć sprawę na raźniejsze tory, wypadło mu jechać przez Andrze jów , gdzie podówczas bawił Niemierycz, spotkali się przy padkiem, nuż w prośby gospodarz do przeciwnika: wstąp, odpocznij, interes — interesem, a gościnność — gościnno ścią. Zaczęło się wszystko dobrze, zasiedli do skromnej bie siady, ale ja k przyszło do libacyi, nie obeszło się bez kłó tni, podkomorzy stawał się sierdzistym okrutnie, kiedy miał 204 choć odrobinę w czubku, od słowa do słowa, potem się wzięli do szabel, gospodarz pokiereszował gościa, a żona tego ostatniego, przy poswarce obecna, zlękła się bardzo i odchorowała. . . Obrazek ten przytoczyliśmy tutaj — bo maluje oby czaje szlachty kresowej na początku XVII stulecia. Rozczy tując się w księgach grodzkich, zapisowych, potocznych, dekretowych, w sprawach sądów podkomorskich, dziwić się przychodzi szorstkości ówczesnego społeczeństwa, tej samowoli nieposkromionej, tej dzikiej żądzy odwetu. . . i wytłomaczyć je chyba miejscowemi warunkami: życie na kre sach nie ceniło się wcale, a stanowisko na placówce nara żonej na nieustanne napady, już tem samem odgrywa tu rolę okoliczności łagodzących... Wodziliśmy się za bary — to prawda, ale zobaczmy, czyli w ówczesnej Europie wolnej od napadów dziczy, było inaczej? Czyli i tam prawo silniej szego nie stało wyżej nad sprawiedliwość? Powtarzam z całą pewnością, że na porównaniu podobnem wiele jesz cze zyskamy. Podkomorzy był wyobrazicielem swojego czasu, więc nieprzyjacielowi oddawał z nawiązką. Niezaczepiany, siedział spokojnie w swoim zameczku, bawiąc się biblią i dysputami z uczonymi antitrynitarzami, nawiedzającymi go niekiedy. . . Ale biada temu, kto go zaczepił; — wojował więc z kolei, bawiąc się w zajazdy z Strybylami, z Przesieckim, z Soko łowskim sąsiadującym o miedzę, z Kochanowskim sędzią bracław skim , z Trypolskim i z wielu innymi. . . Ku końcowi jednak życia, na lat kilka przed zgonem jakby ustatkował się, synowie podrastali, więc już na nich spychał kłopoty. Zbliżała się starość, zbyt może wcześnie. W 1628 r. udał się do Lublina dla porozumienia z Socy nianami , a raczej dla ich ratow ania: wypędzeni bowiem przed rokiem z miasta zostali i trybunał zabronił im scha 205 dzek. To dowodzi, że podkomorzy zajmował wydatne pośród sekeiarzy stanowisko. . . niewiele im pomógł wszakże; w dro dze go zaskoczyła ciężka niemoc, spisał zaraz testament, mocą którego ukochaną swoją małżonkę, Martę z Wojna rowskich, czynił dożywotniczką całego majątku. Ale siły powróciły, więc pociągnął do domu, tu już lat parę przecherlał i w marcu 1630 r. oddał Bogu ducha. Zostawił trzy córki i trzech synów, tamte świetnie za mąż powychodziły, ci jeszcze młodzieniaszkami byli, ledwie najstarszy z nich dobiegał doby pełnoletności. Los się uśmiechał następcom Niemierycza, wszelkie prawa do odegrania wybitnej roli na kresach posiadali oni, z senatorskiemi rodami wchodzili w alianse, do senatorskiej izby lada chwila sami wkroczyć mieli, trzy bowiem poko lenia poprzednie zasłużyły się dobrze Rzeczypospolitej.. . gdy oto naraz wybuchły prześladowania nowatorstwa i here z y i.. . padli więc ofiarą przekonań religijnych: najstarszy syn podkomorzego, najgwałtowniejszy, najgorętszy, fanaty cznie przywiązany do poślubionej idei, stanął na czele ruchu religijnego w Kijowskiem i na Wołyniu, ugrupował w koło siebie najgorliwszych wyznawców unitaryzmu. . . Stefan, najmłodszy, statysta, także wierzył głęboko, używał jednak dróg legalnych dla wywalczenia praw obywatelstwa swoim przekonaniom, nie udało się, więc się cofnął po wielu latach szermierki, w duszy atoli został do zgonu Aryaninem, choć pozornie przyjął łaciński obrządek; toż i W ładysław, trzeci brat, średni, miał się w chwili zgonu naw rócić... Wszyscy wszakże nie tracili z oka potrzeb ojczyzny, — i kiedy jej niebezpieczeństwo zagrażało, składali księgi, zaprzestawali dyskusyi, a imali się szabli, uganiając wzdłuż wschodnich kresów; budowali oni wprawdzie i kaplice aryańskie, zakła dali szkoły aryańskie, własnym kosztem wydawali uczone rozprawy o unitaryzmie; ale jednocześnie też własnym 206 sumptem sztyftowali chorągwie, własnej krwi nie szczędzili stając na ich czele. . . więc przestawszy być synami wscho dniego kościoła, nie przestawali przeto być synami oj czyzny . . . III. By zrozumieć dalszą opowieść, należy sobie przypo mnieć kilka dat dotyczących dziejów braci polskich. Dwaj ludzie wielkich imion historycznych przyczynili się do rozpowszechnienia aryanizmu w Rzeczypospolitej — mianowicie Andrzej Oleśnicki i Hozyusz; pierwszy dał im przytułek w Pińczowie w połowie XVI stulecia, drugi do radził Zygmuntowi Augustowi (1564), albo zniesienie wszyst kich dyssydentów, albo zostawienie wszystkich, na tej za sadzie, że w poswarce między sobą zużyją siły, co nie chybnie wyjdzie na pożytek łacińskiego obrządku. Było dużo prawdy w tem przypuszczeniu, nikt bowiem tak nie prześladował Socynianów w Polsce*jak Kalwini, ale bo też z obozu tych ostatnich przeważnie jednali sobie zwo lenników unitaryusze. Nie ulega wątpliwości, że zbyt mało łacinników przerzucało się bezpośrednio pod sztandar tych ostatnich, przechodzili oni pewne stopniowanie, nim się oparli w szrankach braci polskich: zrazu taki katolik zostawał protestantem, potem Kalwinem, a z Kalwina przedzierżgał się dopiero w Aryanina. Toż samo i dyzunici, choć ci pó źniej, w epoce rozkwitu nauki Socyna na kresach, przera biali cerkwie na świątynie „kacerskie,“ w których zbierali się uczeni — ad demoliendum dogma Trinitatis — ja k się Lubieniecki wyrażał. 20T Nie mamy zamiaru rozstrzygać subtelności cechujących ówczesnych sekciarzy — „w nieszczęściach i błędach sła wnych." Zapatrując się na nich ze stanowiska gminu szla checkiego, powiemy, że byli przeciwni obrzędowi chrztu świętego w niemowlęctwie i zaprzeczali dogmatu świętej Trójcy. Tego było dość, by oburzyć na siebie ten gmin, skory do niechęci i uniesień względem nowatorów, choćby już dla tego, że imponowali mu stanowiskiem, bogactwem, nauką... Wiara ho aryańska, była pańską wiarą, k a sto w ą... i mi nistrowie (kapłani) i wyznawcy — wszystko to członkowie uprzywilejowanej klasy. Zapewne temu też zawdzięczali bez karność propagandy. Jeden raz tylko mieszczanin z Bilska, Tyszowiecki, wystąpił w 1612 r. z antitrynitarskiemi zasa dami i natychmiast dał głowę, jako zadość uczynienie za zbrodnię kacerstwa. A w tymże czasie po dworach pań skich siedzieli spokojnie panowie Aryanie, burzyli kościoły i cerkwie, zakładali zbory, drukarnie i sz k o ły ... Dogmata może na tem cierpiały — ale cywilizacya zyskiwała nie mało. Nie mówimy przeto, byśmy obojętni byli dla wiary ojców, — n ig d y ! czołem zawsze przed n ią . . . ale z drugiej strony wyznać musimy, że hołdujemy bezwarunkowo tolerancyi w najszerszem znaczeniu tego w yrazu, tolerancyi, która w świetnej epoce naszych dziejów kwitnęła wspa niale, której owocem była konfederacya religijna w 1573 r., tolerancyi, która natchnęła jednego z najwaleczniejszych królów naszych, Stefana Batorego, następną uwagą, rzuconą Protaszewiczowi biskupowi wileńskiemu, zbyt gorliwie nisz czącemu nowatorstwo: „Wykonaliśmy przysięgę zapewnia jącą wolność wyznaniom: zakazujemy więc naruszać pokój, a sumienie na sąd Boga wszechmocnego zdajemy.11 Jednem więcej świadectwem tolerancyi onych czasów, są relacye 208 nuncyusza Juliusza Ruggieri, wysłannika papieskiego do Rzeczypospolitej w 1568 r. „W Polsce, mówi on, nietylko jest jedna herezya, lecz wszystkie lierezye: wszystkie bowiem sekty zbiegły się tutaj i odbudowały dawną wieżę babiloń ską. Nauczyciele różnych języków i krajów opowiadają tu i nauczają zarazem wszystkich herezyj, które albo świeżo wymyślone, albo z dawnych przerobione i odnowione słyszeć się dają w innych krajach chrześciańskich. Ci, którzy zostali wypędzeni dla swych nowości nietylko z Włoch, lecz z Nie miec i samej nawet Genewy, znajdują schronienie w tem kró lestwie, jako w swym ostatnim bezpiecznym przytułku. Lecz lubo, ja k powiedziałem, każda herezya jest tu opowiadana, nie każda wszędzie jednakowo przyjmuje się i krzewi, i tak luterska była dotąd głośniejszą w Prusach i Wielkiej Pol sce, kalwińska zakorzeniła się przeciwnie w Małej Polsce i w Litwie. Inne nie postąpiły dotąd równym krokiem z tamtemi, mimo to jednak nie przestają szerzyć się i pożerając swe matki, karmią się i podrastają, tak dalece, że ja k da wniej Sakramentarze żartowali z Lutrów, tak teraz Anaba ptyści, Antitrynitaryusze i inne poczwary, żartują z Lutrów i Kalwinów. “ Aryanie jednak sami sobie zgotowali zgubę, gwałto wnie napadając na przeciwników, ostatecznie zaś przegrali sprawę, przechodząc do obozu szwedzkiego, podczas najazdu Gustawa Adolfa. . . Nie tłómaczy sekciarzy to nawet, że czerń podburzona przez fanatyków, paliła ich domy, rabo wała mienie, znęcała się nad pojmanymi ministrami. . . opieki nizkąd między swojemi, więc u obcych jej szukali. Za to też na straszny ostracyzm skazały ich sejmujące s ta n y ... wygnanie owo dotknęło pięciuset reprezentantów i inteligencyi i kapitału, i wyznajemy otwarcie, nie przysporzyło ono Rzeczypospolitej ani zasługi, ani siły . . . i to właśnie w okre sie, kiedy i św iatła i pieniędzy nie posiadaliśmy do zbytku. 209 Z wielką godnością znosili tułaczkę Aryanie polscy, nieliczny bardzo ich zastęp przerzucił się do obozu Kalwi nów, protestantów i dyzunitów, ledwie setny wrócił na łono łacińskiego kościoła, i wrócił tylko pozornie.. . wiedziały 0 tem dobrze stany, kiedy przez wiek przeszło cały nie uchyliły praw przeciw Antitrynitarzom, w chwili wielkiego rozjątrzenia wydanych; toż tak zwany „regestr Arianismi“ przetrwał do 1768 roku. Pominęliśmy wyżej nomenklaturę kultu, a była ona bogatą: bracia polscy, nowochrzczeńcy, Pińczowianie, Rakowianie, Antitrynitarze, Unitaryusze, nurkowie, Anabaptyści, Socynianie, wreszcie Aryanie. Ostatnie dwa najwięcej rozpo wszechnione, choć nie oznaczały jednej sekty, ogólnie bo wiem znane pod powyższą nazwą, rozpadały się na drobne odcienia, przedstawiały trzynaście różnic, a wyznawcy ka żdej z nich z nienawiścią patrzyli na swoich przeciwników; wszelkie usiłowania zaprowadzenia zgody i jedności między nimi, spełzły na niczem; synody w tym celu zbierane, da wały tylko powód do zgorszenia. .. Dość powiedzieć, że Jan Nicmojowski sędzia inowrocławski, zarówno wojował z łacinnikami ja k z Kalwinami, zarówno spierał się w kwestyach dogmatycznych z Budnym, ja k z Moskorzewskim 1 Socynem, choć ostatni trzej takiemiż ja k o n , byli nowa torami. . . W Małej Polsce sekciarzy zwano powszechnie Aryanami, w tej też dzielnicy najbardziej się rozkrzewili pod ko niec XVI i na początku XVII stulecia, kiedy w Wielkiej Polsce przeważał protestantyzm, na Litwie zaś i Kalwini i Sakramentarze panowali wszechpotężnie. Co do prowincyj kresowych, wyjątek tu stanowiło Podole, w którem Potoccy przeważnie propagowali zasady kalwińskie; w jednym tylko Chmielniku, zbliżonym do granic Wołynia, pod opieką sta rostów miejscowych, Socynianie uwili sobie gniazdo czasowe... O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e . T . I I . ■^ 210 Antitrynitaryusze wylęgli w Pińczowie, wrychle wci snęli się do Krakowa. Na dworze królewskim herezya kw itła na dobre: Lismanin był spowiednikiem Bony, przy nim się tulił głośny Stankar, Jędrzej Lubieniecki, luminarz aryański, lat wiele spędził przy boku Zygmunta Augusta, który nobi litował Statoryusza, ostatni przybrał nazwisko Stoińskiego i za herb wziął kotwicę. Panowie, zapatrując się na dwór, w też wstępowali ślady. Najwydatniejsze wszakże pod tym względem stano wisko zajmowała w onej epoce rodzina Morsztynów, przy była z Niemiec i osiadła stale w Pawlikowcach pod Kra kowem. .. urządzili oni jakby rezydencyą Socynianów. Sta nisław Morsztyn dziedzic na Raciborsku, a wnuk wychodźcy, dał początek nad podziw rozrodzonej rodzinie: dość powie dzieć, że gniazdo to na przestrzeni jakich pięciu ćwierćwie czy wydało 117 mężczyzn i 74 niewiasty. W nowinkach się kochali prawie wszyscy. Niesiecki, tak oględny, wzmian kuje nieśmiało, że „Aryaństwo się było w ten zacny dom wplątało. “ I wplątało się zaiste na potęgę. Krzysztof Mor sztyn starosta filipowski i przewalski, był niejako głównym reprezentantem Antitrynitarzy polskich, szerzących propa gandę nie piórem, ale przykładem ... wnuki też jego wyszły za W iszowątego, Taszyckiego, Przypkowskiego, Gosławskiego, Kazimierskiego, S tana, Lubienieckiego, Czaplica, Parysa. Obaj Widawscy i obaj Schlichtingowie, pożenili się także z Morsztynównami. . . a przecie wszystko to byli uczeni aryańscy, naczelnicy zborów, ministrowie. Jeden z dwunastu synów Krzysztofa, Gabriel poszedł na wygna nie, kiedy Aryanów wyświecono z Polski, poszły z nim i trzy córki a żony owych niefortunnych nowatorów. Zdaje się, że między Krakowem a wschodnią granicą Rzeczypospolitej, leżała przestrzeń niem ała, a jednak „nowinki“ owe łatwo i szybko przedostały się aż do samej 211 rubieży; kroczyły one od dworu do dworu, po żyznych płaszczyznach Wołynia, zalatywały w pustynne pola kijow skie; a nawet w puszczach Polesia chętnie im nastawiano ucha. W szystka bo szlachta była sobie pokrewną, rodzinę stanowiła jednę: taki więc Morsztyn miał swojego repre zentanta na kresach, strzegącego granicy zbrojnie i jedno cześnie krzewiącego doktrynę aryańską; spotykałeś tu nadto Kazimierskich, Gosławskich, Taszyckich, którzy rzucali pierw sze ziarno, a już po ścieżce przez nich utorowanej wędrował cały zastęp apostołów, cały zastęp ludzi przyobleczonych w szaty kapłańskie, niosących żywe słowo pomiędzy zgło dniałe rzesze szlacheckie, żądne nowej religii, nowych do gmatów, któreby im więcej jeszcze swobód zagwarantowały, jak gdyby posiadane ju ż, nie wystarczały rozswawolonym królewiętom. I kobiety wzięły nowatorstwo w opiekę — „rozmiło wały się w niem,“ więc też łatwiej jeszcze krzewić się ono zaczęło, zasiadając z całą powagą u domowego ogniska. Najważniejszemi atoli ogniskami propagandy, z których systematycznie szerzyła się herezya, po Wołyniu i kijowskiej ziemi — były Lublin i Raków. Do Lublina niemal każdy szlachcic zamieszkały w Ma łej Polsce, musiał choć kilka razy w życiu zaglądnąć. Try bunał , a w nim nieskończone sprawy pociągały go tu ta j; przybywszy na miejsce, mimowoli dowiadywał się o nowej religii, spotkawszy zaś jej ministrów, pewnie uległ w pły wowi ich namowy, tem bardziej, że sami Jezuici roztrąbiając wyniki częstych dysput, tem samem przyczyniali się do roz głosu Aryan. Choć więc ci ostatni wygnani z miasta w r. 1627 zostali, zakwaterowali jednak w sąsiednich Siedlisz czach, gdzie posiadali zbór, a przy nim tak zdolnych mi14* 212 strzów jak Jan Niemojowski, Marcin Czechowicz, Krzysztof Lubieniecki, Andrzej Wiszowaty i inni. Jak Lublin oddziaływał na dorosłych, tak znowu Ra ków na młode pokolenie: tam rekrutowano szeregowców, jeżeli nie gorliwych wyznawców, to przynajmniej pobłażli wych słuchaczy; tutaj urabiano przyszłych szermierzy, przy szłych apostołów doktryny. Raków bowiem posiadał szkołę, chełpliwie przez Aryanów Atenami zwaną. Uczono w niej gruntownie starożytnych języków, odrobinę geografii i ma tematyki, ale najwięcej szermierki dyalektycznej, zupełnie tak samo, ja k u Jezuitów. Sienieńscy — ojciec i syn, w ła ściciele miasta, gorliwi zwolennicy Unitaryzmu, dużo się przy czynili do podniesienia zakładu. Rektorem owej akademii był Walenty Szmale zmarły tutaj w 1022 r., profesorami i kaznodziejami: Krzysztof Osterodt (1611), Andrzej Wojnowski (1619) i wielu innych. Szkoła otwarta w 1602 roku przetrwała do 1638. Młodzież spływała do niej nietylko z wnętrza Rzeczypospolitej, ale i od kresów ; bywały lata, że liczono w niej po 1,000 wychowańców. Drukarnia zało żona daleko wcześniej od szkoły, bo w 1575 r., i to jeszcze kwestya, czy nie funkeyonowała ona i po upadku akademii. Dużo tu dzieł ujrzało światło dzienne, począwszy od kate chizmu przez Socyna ułożonego, a kończąc na rozprawach mających polemiczne znaczenie. Bandtkie wylicza ich nie mało. Dziwić się tylko potrzeba, że ani jednej drukarni nie posiadali Antitrynitarze ja k na Wołyniu tak i w kijowskiem województwie. Owszem, — ten ruch w rakowskiej oficynie ' powstały, był jakby bodźcem dla dyzunitów, zaczęli się krzątać około wydawnictw teologicznych i liturgicznych; początek zrobił ks. Konstanty Ostrogski (1580), a za jego przykładem poszedł Dermań (1605), Kijów (1614), wreszcie w połowie XVII stulecia ukazało się kilka druków odbitych w Łucku, Krzemieńcu, Targowicy i Czetwiertni. 213 Widomym objawem propagandy aryańskiej na W oły niu, było założenie w jego granicach, w Kisielinie, szkoły, która po upadku rakowskiej, urosła do znaczenia akademii. Ostafi Kisiel, znany u Niemców pod nazwą Eustachego Ciseliusa, nauczał w niej około 1625 r., jednocześnie z nim mieli wykłady Hohleisen, Stegman i Simonis. Szkoła egzysto wała do 1644 r., w tym czasie promotor jej i dziedzic miastateczka Jerzy Czaplic, zapozwany został przed trybunał za opiekę nad kacerzami, skazano go na 1,000 zł. grzywien i polecono zniszczyć zbór zupełnie. W Kisielinie przeważnie kształciła się młodzież kresowa. Szkoły niższe, parafialne, znajdowały się w południo wych województwach, przy świątyniach aryańskich. Bardzo niedokładny spis ich posiadamy, a jednak z tego spisu łatwo się czytelnik przekona, że były one dość liczne. I tak, oprócz zboru w Kisielinie, znajdował się drugi w Haliczanach, gdzie pastorował Rupniewski ożeniony z Elżbietą Lubieniec k ą ; tutaj to odbyło się huczne wesele ich córki z Andrze jem Wiszowatym (1648 r.). Właściciel Haliczan, Andrzej Czaplic, podejmował gości, a zjechali się oni z całej Mało polski, naturalnie że przeważnie Aryanie uczestniczyli w tych kilkotygodniowych ucztach, przeplatanych dyskusyami. W Huszczy albo Hojszczy, należącej do Hojskich, tak blisko spowinowaconych z Niemieryczami, pastorował Jędrzej Lu bieniecki, bogaty sam z siebie pan, spokrewniony z Zamoj skimi, Sobieskimi i Niemojowskimi. W Beresteczku, za życia księcia Prońskiego kasztelana trockiego, przebywali Kalwini; przebywali oni jeszcze i po jego zgonie, kiedy gospodarował tu drugi małżonek Prońskiej, Jędrzej Leszczyński brzeskokujawski wojewoda, ale kiedy ostatni umarł (1606), wówczas świątynię zagarnęli Aryanie, a Jędrzej Wiszowaty ministrował przy niej jeszcze około 1644 r. W Lachowcach, Krzy sztof Paweł Sieniuta, także wyznawca zasad antitrynitar- 214 skich , trzymał przy sobie znakomitego Statoryusza alias Stoińskiego, jako przełożonego zboru miejscowego. W Tychomlu — inni Sieniutowie, posiadali aryańską kaplicę. W Cbmielniku; na Podolu już — ale tuż obok granicy Wo łynia położonym; Socynianie zbudowali kościoł i założyli szkołę jeszcze w 1585 r.; nauczał w niej Wojciech Kisielicki, powołany potem na rektora do Lewartowa, nauczał także i Chrystyan Frankeii; autor wielu dzieł treści polemicznej; głośny ze swoich sporów z katolikam i; żył on jeszcze w r. 1608; bo w tym roku brał udział w synodzie rakowskim. Wreszcie znajdowały się świątynie aryańskie w Czerniecho wie ■ — gdzie ministrem był Stanisław Lubieniecki; w Szerszniowcach, także dziedzictwie NiemieryczóW; gdzie jakiś czas'pełnił obowiązki pastora Andrzej W iszow aty... No watorom było wygodnie na Rusi; gmin wyznawał wschodni niezjednoczony obrządek; więc gminu tego podburzać nie mieli racyi ani Kalwini wyciskani przez nowochrzczeńców; ani łacinnicy; których tu było niewielu.. . wreszcie podbu rzanie na nic by się zdało: co mogło obchodzić osadców prawosławnych, że ich panowie „nową sobie wiarę wyna leźli/* obojętnie więc spoglądali na ten ruch antikatolicki; jako nic z ich przekonaniami religijnemi nie mający wspól nego. A sporo ziemian osiadłych na kresach wyrzekło się wiary dawnej ; ja k Niemierycze (linia Czerniechowska) w Kijowskieni; tak Czaplicowie na Wołyniu, stali na czele socyniańskiego kościoła; że zaś byli ludźmi wpływowymi, łatwo więc znajdowali zwolenników, tem bardziej, że odrzucali jeden z ważnych przepisów, zabraniający przyjmowania urzędów i służenia zbrojno k ra jo w i... To też obok wspo mnianych wyżej herbownych, spotykamy cały szereg ich jednowierców — jak Babińscy, Ruccy, Bolestraszyecy, Cie klińscy; Chrebtowicze Bohuryńscy; Wojnarowscy; Milanów- 215 scy, Mirscy, Kisiele, Iwaniccy, Ligęzowie, Leszczyńscy, Za borowscy, Hojscy, Otwinowscy, Kazimirscy i wielu, nieskoń czenie wielu innych. Naturalnie, że do zaścianków sekciar stwo się nie przedarło, na pół schłopiały drobiazg trzymał się mocno wschodniego obrządku, jak znowu idąc stepem na południe, i indyferentyzm pod względem religijnym pano wał najzupełniejszy.. . Apostołowie aryańscy — a do takich przeważnie należeli u nas czterej Lubienieccy, trzej Stoińscy i Jędrzej Wiszowaty, nie zapuszczali się ku porohom Dnie prowym, omijali Bracławszczyznę, Podole nawet zostawiali na boku, główny ich szlak leżał przez środek Wołynia i się g ał od Kisielina do Żytomierza. . . po za tę linią nie prze kraczali, może pora nie była po temu, toż się dostali na kresy, wypierani kolejno z innych małopolskich stanowisk. Niemniej przeto w rodzinie Niemieryczów znaleźli najgorliw szych obrońców. Tyle o sekciarstwie w południowych prowincyach Rze czypospolitej ; szkic to niedokładny, pobieżny, ale bo też m ateryał tak obfity, że chcąc go zamknąć w karby zbyt ciasne, mimowolnie niejedno opuścić n ależało ... Wreszcie nie mieliśmy zamiaru nawet podawać dziejów nowatorstwa... szło nam o tło główne, o zestawienie pewnych dat i w y padków, mających bezpośredni związek z przygodami ro dziny, które tu zamierzyliśmy opowiedzieć. IV Powtórzmy tu ta j, że Stefan Niemierycz podkomorzy kijowski i starosta owrucki, zostawił trzech synów: Jerzego, W ładysława i Stefana; pierwszy wziął po ojcu podkomorstwo, drugi starostwo, trzeci został na schyłku żywota se 216 natorem. Najstarszy z nich w chwili zgonu rodzica liczył zaledwie lat 20, dwaj inni wyrostkami byli; wszyscy oni kształcili się kolejno w Eakowie a potem w Kisielinie, naj młodszy zaś — Stefan, odbył po kilkakroć podróż za gra nicę, w jednej z nich towarzyszył mu jako mentor uczony Aryanin Krzysztof Lubieniecki (nie Stanisław, ja k to utrzy mują niektórzy). Podkomorzyc zwiedzał Francyą, Hollandyą, Niemcy, przywiózł ztamtąd poloru i wiedzy niemało. . . Pani Marta Niemieryczowa po zgonie męża została dożywotniczką na całym jego m ajątku, we dwa lata jednak po śmierci ukochanego m ałżonka, przeniosła się do innego świata (1632). Nie odrazu bracia przystąpili do podziału ojcowizny, średni z nich administrował dobrami lat kilka naście, dopiero w r. 1649 zjechali się wszyscy w Toruniu i tam wybrali sobie schedy: „Każdy ichmość (słowa tranzakcyi) mógł zaraz tu zaciągnąć cudzoziemców, osadzając na mieszkaniu w majętnościach swoich, dla obrony, sposo bami, jakie się z ichmość każdemu podobać będzie." Nie zapo minajmy, że ustęp rzeczony pisany był po wybuchu Chmielniczczyzny; sioła podówczas pustką stały, ziemianie więc my śleli o zakolonizowaniu ich przybyszami ze stron dalekich. Wracając do Niemieryczów, dodamy, że przykładna zgoda i jedność między nimi panowała — kochali się prawdziwie po bratersku. Jerzy wziął schedę z rezydencyą w Horoszkach, w skład jej wchodziło siedm miasteczek i trzydzieści wiosek, nadto dobra za Dnieprem, jako t o : Kiszynki, Szandberowo, Oreł z przyległościami. „Po traktacie grzymułtowskim syn jego dobra te utracił, wypłacono mu 1688 r. od cara przywiezionych 34,000 złp.“ W ładysławowi dostał się Noryńsk, wsi trzydzieści, nadto kilka miasteczek i część Pohoryły w województwie wołyńskiem. Stefan oprócz Czer niechowa, Toporyszcz, Przedborska, posiadał dwadzieścia pięć wiosek. 217 O każdym z braci powiedzmy z kolei. Zaczniemy od W ładysława, który się mniej od innych w życiu publicznem odznaczył. Ożenił się on we wezesnej młodośei z Teofilą Czetwertyńską, miał z nią jedne córkę ty lk o . . . był gwał townym, burzliwym jak jego przodkowie, w dysputy reli gijne nie wdaw ał się wcale, choć gorąco wierzył we wszystko co Socynianie propagowali; niektórzy utrzymują, że był Kal winem, może pozornie, Kalwini bowiem podówczas wywal czyli sobie prawa obywatelstwa, kiedy Aryanom ich odma wiano w ytrw ale. . . Na urzędzie starościńskim dopuszczał się nieraz W ła dysław samowoli, naprzykład: z Pruszyńskim prowadził zatarg w ytrw ały i długi, potem dociskał Waśkowskich nie posłusznych jego rozkazom, za co też Jan Kazimierz okła dał go grzywnami, po raz pierwszy wynosiły one 5,000 zł., po raz wtóry 1 5 ,0 0 0 ... i jeżeli egzekucya nie przyszła do skutku, to tylko z racyi niepokojów panujących w kraju, potem ją umorzono na zasadzie, że Niemierycz bronił ener gicznie zagrożonej prowincyi, kosztem własnym sztyftując chorągwie. Na nieszczęście jednak, obrona ta często do ra bunku była podobną, choć ją strojono w uprawnioną for mę — „wybierania stacyi,“ albo w formę uświęconą zwy czajem — t. j. zajazdu sąsiedzkiego. Głośnym był swego czasu, uskuteczniony w 1650’r. na Klińce, majątek należący do Koreckich czernic (zakonnic); obowiązek ihumeni (prze łożonej) pełniła w nim Zofia Jarmolińska, osobista nieprzyjaciółka Niemieryczów.. . to też starosta po dwakroć najeż dżał jej dobra. W r. 1651 regiment jego złożony z bo jarów owruckich i ziemian okolicznych, nie pardonujących i zuchwałych, wyruszył do Narodycz na k w atery ; mieszcza nie tamtejsi, porozumiawszy się z kmieciami siedmiu okoli cznych wiosek, stawili się hardo staroście, zniszczył więc wszystko ogniem, a pięćdziesięciu nieposłusznych trupem na 218 miejscu p o ło ży ł... Czy dopiął uspokojenia — niew ierny, ale że zrujnował p. Potockę właścicielkę Narodycz — to pewna. Najwięcej jednak narobiły wrzawy zajścia jego ze stryjem Aleksandrem, panem na Olewsku i Iwnicy. Tutaj już działał na współkę z starszym bratem Jarem ą czy Je rzym, bo go i tak i tak nazywają akta. Pobudką do poswarki były przedewszystkiem nieporozumienia majątkowe: ciotki podkomorzyców — Teodora Rucka i Teofila Ciekliń ska, umierając bezdzietnie, na mocy „wlewkowego praw a “ przekazały swoje majątki siostrzeńcom, a majątki te właśnie wchodziły w skład Olewskiego klucza; spadkobiercy więc stawali się sąsiadami Aleksandra, co się temu nie bardzo podobało. A i religijne przekonania coś tu ważyły, obie zmarłe niewiasty — jako Aryanki — zostawiły po sobie spuściznę krewniakom z linii Czerniechowskiej, dlatego w ła śnie, że ci hołdowali herezyi, a Aleksander twardo stał przy wschodnim niezjednoczonym obrządku, karcił więc synow ców, że się wyrzekli greckiej wiary — i to karcił głośno. Działo się to jakoś wkrótce po rozpędzeniu szkoły rakówskiej, Antitrynitaryzm był wyklęty przez stany, zabroniony urzędowo, władze jednak powiatowe patrzyły przez szpary na w szystko, nie powoływały do odpowiedzialności wino wajców, jeżeli nikt ich nie skarżył; a właśnie Aleksander odgrażał się, że skarżyć będzie, wołał, że sumienie mu tak postąpić nakazuje, toż Niemierycze dotąd ozdobą byli wscho dniego kościoła, a on sam gorliwym członkiem łuckiego Bractwa. Synowcowie po wielkich mozołach, zażegnali burzę, ale uraza w sercu została, czekali tylko chwili stosownej, by się wywzajemnić k rew niakow i... i doczekali się na reszcie. W sąsiedztwie Iwnicy mieszkał szlachcic Preżowski, z którym się Aleksander poróżnił, i obyczajem przyjętym f 219 uorganizował napad na niego. Preżowski mieszkał w Łopatyszczach; otóż w jesieni 1642 r. pan Olewska, przebraw szy swoją milicyę dworską po tatarsku, z dzikim krzykiem wpadł do wsi, podpalił ją ze wszech stron, przypuścił szturm do dworu, sługi wymordował, a dobytek z a b ra ł.. . Było to po Łaszczowsku w praw dzie, ale nie uchodziło bezkarnie, nawet na kresach, gdzie władze wcale się sprężystością nie odznaczały: Niemierycz skazany został na banicyą i in famią. Widzi, że nie przelewki, udaje się więc natychmiast do Warszawy i przywozi ztamtąd glejt wydany przez króla Władysława. Z glejtem w ręku, próbował zgody z sąsiadem, ale sąsiad nie ustępował, a może żądał za w iele, dał więc za w ygranę, niebardzo się obawiając zrujnowanego i nie posiadającego stosunków szlachcica. Preżowski łamał sobie głowę, jak się zemścić na gwałtowniku; ziemianie jednak, choć termin glejtu upłynął, nie chcąc się narazić Aleksan drowi, odmówili mu pomocy. Otóż z pomocą tą sami mu się narzucili podkomorzyce, spory zastęp sług ofiarowali, i kiedy pan na Iwnicy najmniej spodziewał się odwetu, opadła go tłuszcza ludzi z Preżowskim na czele. .. żle, bezkarnie, jako banitę i infamisa zamordować m ogą, obronić się nie mógł, więc z duszą zaczął umykać, ale go pogoń w lesie dopadła, posiekanego, okrwawionego, zostawiono w krzakach na dro dze, prawie bez życia; naturalnie, że w Iwnicy nie został kamień na kamieniu. Gdy się o tem wszystkiem szlachta dowiedziała, nie mogła dociec zkąd przybył sukurs Preżowskiemu ? ktoś sze pnął, że to Janusz Tyszkiewicz wojewoda kijowski udzielił mu jej, rzecz bardzo prawdopodobna, nawet zgodna z pra wem. .. ale co innego prawo, a co innego obyczaj. .. Tenże Tyszkiewicz w kilka lat potem wywłaszczył Łaszcza z majątku, ależ to był słynny wichrzyciel, kiedy znów p. Aleksander 220 Niemierycz postępował tak samo jak inni, posiadał nawet estymę n współpowietników : a gdyby wszystkich skazanych na banieyą miano imać, toby się żaden szlachcic w Kijowskiem — w domu nie ostał. Ubodło to Tyszkiewicza tem bardziej, że krewniak jego z Niemieryczówną był ożeniony, zaczął tedy czynić poszukiwania, jakoż przekonał się wkrótce,, że sprawcami figla są podkomorzyce: zaraz więc na nastę pującym sejmiku (odbytym we wrześniu) rzecz całą szlachcie wyłuszczył, sprowadził nawet Preżowskiego, który publi cznie nazwał wspólników wyprawy. Oburzenie ztąd powstało wielkie — i zgotowało szczególnie Jerzemu niemało przy krości. Aleksander z ran się wprawdzie wylizał, ale już zdro wia nie odzyskał, smutno zakończył, zginął podczas rozru chów kozackich. Oto ja k zgon jego opisuje Jerlicz w swoim latopiscu: „W 1648 r. Aleksandra Niemierycza właśni chłopi zabili w majętności jego Olesku (Olewsku), gdzie innych nie mało pozabijali i pomordowali szlachcianek, panien, służe bnych, ludzi i Żydów. “ Zostawił on syna Karola Józefa, którego opiekunem był Samuel Korecki. A i W ładysław ledwie kilka lat przeżył stryja. W r. 1653 w ybrał się na sejm jako poseł województwa kijow skiego, po drodze wstąpił do Lublina, tutaj nagle zachoro w ał i Bogu ducha oddał. Ks. Jezuita Michał Kisarzewski dysponował go na śmierć, gorąco namawiał do przyjęcia łacińskiego obrządku; nowator się opierał z początku, ale skaptowany zaręczeniem wielebnego ojca, że zbawiony zo stanie, po wydaniu przez tegoż dokumentu, przyjął kommunią. Tak przynajmniej Niesiecki utrzymuje, czcigodny heral dyk domięszał tu jakąś niby cudowną historya, która do wodzi wielkiej naiwności uczonego zkądinąd zakonnika. Bądź jak bądź, był to pierwszy Niemierycz, który został katolikiem. 221 Wydatniejszą wszakże od poprzednika postacią, jest Jerzy, najstarszy z podkomorzyców. . . burzliwie mu zbiegło niedługie życie, krew przodków grała w nim z wielką siłą — niespokojny, energiczny, kochał po swojemu ziemię rodzinną, ale kochał gorąco a szczerze, pan całą gębą, trochę zkozaezony, więcej nowator, broniący Aryanizmu wytrwale od po czątku do końca, czy słowem, czy szablą, po wszech zie miach, po wszech wodach. . . żywot to więcej nadający się do dramatu, w opowieści na skąpych źródłach opartej, za blado może wyglądać będzie. . . Jerzy pojął około 1640 roku Elżbietę Słupecką herbu Rawicz za m ałżonkę; córka Stanisława kasztelana lubel skiego, wychowana w zasadach socyniańskich, fanatycznie do nich przywiązaną była. Osiedli w Horoszkach ludnie i dworno, kaplicę „heretycką posiadali na zamku, przy któ rej pastorowali kolejno Stoińscy albo W iszow aty... Młody małżonek wystąpił na arenę publiczną w 1641 roku, pierwszy krok — były to wybory na urząd podko morzego kijowskiego, tak opisane u Jerlićza: „D. 15 Nove rab fis J. P. Jerzy Niemierycz na podkomorstwo kijowskie przysięgał na roczkach przed wielą szlachty, czemu pan wo jewoda Janusz Tyszkiewicz w głowach (głównym) nieprzy jacielem był.“ Przyczyną tej niechęci Tyszkiewicza była he rezya, z której się chełpił Jerzy, szlachta go jednak lubiła, więc przekreskowała senatora po dw akroć: raz podczas wyborów, powtóre — podczas przysięgi. . . Ale kiedy tenże Jerzy rozpoczął niewłaściwą poswarkę ze stryjem Aleksan drem, którąśmy już wyżej opowiedzieli, kiedy przyłożył rękę do rozlewu krwi tak bliskiej, wówczas przypomniano sobie jego nieprzyzwoite zachowanie się w sądzie, w chwili przyjmowania podkomorskiego urzędu. I zaraz w maju 1643 roku, tenże Tyszkiewicz wniósł do akt protest, a w prote ście oświadczył, że Jerzy jako Aryanin nie powinien być 222 przypuszczony do godności podkomorzego, tem bardziej, że w chwili wykonania przysięgi, kiedy wedle formuły przy jętej, wypadało mu powiedzieć: „w imię Trójcy przenaj świętszej,“ zawołał z ironią: „dla dopięcia celu, gotów jestem nietylko w imię trójki, ale nawet w imię czwórki zaprzy siądź." Skarżący powołał się na świadków, którzy to bluźnierstwo słyszeli — a byli nimi: cześnik kijowski Stanisław Tyszkiewicz, skarbnik kijowski Jerzy Woronicz, nadto bra cia Preżowscy, Maliński, Sławiński, Niedziałkowski, Złoba i Ziemblicki. Jednak świadkowie ci wezwani 2 czerwca, zło żyli świadectwo niejasne, Jerzego więc uwolnił sąd ód za rzutu k a c erstw a ... Wojewoda atoli na tem nie poprzestał; z jego też namowy już w dni kilka potem (8 czerwca) w y stąpili delatorowie — ks. Sebastyan Żebrowicz pleban żytomirski i Krzysztof Uniszewski, ubogi ziemianin; zaskarżyli oni publicznie podkomorzego, że w majątkach swoich, nadto w dobrach brata młodszego Stefana, bawiącego za granicą, „przechowuje heretyckich kaznodziejów, mianowicie trzech braci Stoińskich, Krzysztofa, Piotra i Jan a, szerzących fał szywą naukę Socyna w województwie.“ Sąd nie mógł po przestać na gołosłownem zaskarżeniu, wezwał więc sąsiadów Niemierycza, by ci oświadczyli, wiele jest prawdy w delacyi. Stawili się przeto na wezwanie grodu w dość pokaźnej liczbie okoliczni posiadacze ziemscy, jednopowietnicy poszko dowanego, mianowicie: Szczeniowscy, Strybyle, Kiewlicz Brażyński, Korczewski, Wielhorski, Osowski, Tuszewski, Hawratyński, Łakczewnicki, Podhajecki, Sędzicki, Preżow ski, Asłanowicz, Bilski, Liszkowski, Reklewski, Dzięciewski, Bogucki, Halczynowski, Szołomski i Filipowski. Sam dro biazg — ledwie kilku pośród wyżej poszczególnionych na leżało do zamożniejszych; świadectwo ich musiało być na korzyść Niemierycza, bo sprawę umorzono, ale nie na długo, 223 bo oto 15 czerwca wystąpił Mikołaj Wyszpolski z nową skargą, że podkomorzy nietylko sam krzewi herezyą, ale używa ku temu sekciarzy Stoińskich. Wówczas to sąd zapozwał dziedzica Horoszek, by się stawił do tłómaczenia i natychmiast przysłał do grodu owych aryańskich aposto łów. .. Naturalnie^ że Niemierycz zadość żądaniu nie uczy nił, Stoińscy tylko na chwilę opuścili zagrożone stanowisko, wynieśli się na Wołyń. Jedyna też to była protestacya zie mian kijowskich przeciw nowatorstwu, przynajmniej jedyną znaleźliśmy w aktach z tej epoki, że słaba — na to zgodzi się każdy. Wyraźnie robiło się to wszystko dla dogodzenia Janu szowi Tyszkiewiczowi, prześladował on nowochrzczeńców, jako gorący wyznawca i propagator łacińskiego obrządku; dość przypomnieć tu , że zbudował własnym kosztem kla sztory : Bernardynów w Machnówce, Karmelitów w Ber dyczowie, Dominikanów w Moraffie, Jezuitów w Kijowie i Winnicy, że kilka kościołów podniósł z gruzów; dość po wiedzieć, że ks. Jerzy Jezuita, rządzący prowincyą polską od 1622 r., był jego rodzonym stryjem. . . Ale gorliwość religijna wojewody niewiele pomogła, zanadto sporo prozelitów zjednali sobie Aryanie w Kijowskiem, wątpimy nawet, czyli połowa świadków przez gród powołana, nie wyzna w ała skrycie zasad antitrynitarskich. Niemierycz chwilową burzę przesiedział w domu, za niestawienie się do sądu, na wet go na banicyą nie skazano. Tyszkiewicz wszakże jesz cze nie stracił nadziei, że obali przeciwnika ; za jego inicyatyw ą — „w punktach r. 1645, podanych w zarzucie kró lowi, zaliczono mianowanie Niemierycza podkomorzym, jako złamanie paktów i praw, bo urzęda miały być oddawane katolikom, albo wyznawcom religii greckiej, a nie Aryanom. Niemierycz jednak przy podkomorstwie się utrzymał.11 224 Jerzy już w tym czasie opuścił swoją rezydencyą, inne sprawy zaprzątały całą jego uwagę, Socynianizm był zagrożony — należało ratować. Oto bowiem sejmiki pruskie, z samych prawie Kalwinów złożone, podniosły krucyatę przeciw Unitaryzmowi. Miał podkomorzy w okolicy Gdańska bliskiego kre w niaka, niegdyś kijowskiego ziemianina — Paw ła Iwani ckiego ; wyniósł się on przed kilką laty z rodzinnego gniazda z racyi przekonań religijnych, nikt go wprawdzie w Owruckiem, gdzie mieszkał, nie prześladował za przywiązanie „do wiary aryańskiej,“ ale też trudno tu było o prozelitów między drobiazgiem zaściankowym, a Iwanicki pragnął ich zjednać jak najwięcej kościołowi swojemu. Nie jest zasługą, m yślał, wyznawać między czterema ścianami pewne prze konania, należy je poprzeć czynem, głosić wobec św iata; wyprzedał więc ojcowiznę i podążył do ziem pruskich, gdzie najwięcej sarkano na Socynianów: tu w okolicy Gdańska nabył Straszyn, zbudował świątynię i ją ł zapraszać jednowierców. Wkrótce powstała spora gmina aryańska, a dom gospodarza stał dla sekciarzy otworem. Otóż w r. 1644 miało się odbyć w Toruniu owe sławne Colloąuium C haritatm m , tak pełne smutnych następstw dla Sakramentarzy. Katolicy delegowali na reprezentanta publicznej dys puty Jana Leszczyńskiego kasztelana gnieźnieńskiego; inna linia Leszczyńskich osiadłych na Wołyniu i w Kijowskiem, głośno wyznawała zasady Socyna, jeden z nich Jędrzej wojewoda derpski i starosta dubiński, synowiec kasztelana, ożenił się był w 1643 r. z rodzoną siostrą Jerzego Niemie rycza, Katarzyną, która to primo voto była za Pawłem Krzy sztofem Sieniutą. Więc z racyi powinowactwa wzywali jednowiercy podkomorzego na pomoc. Stawił się on nie zwłocznie. 225 Dysputa owa wszakże odrazu nie przyszła do skutku, odbyła się ledwie w sierpniu 1645 r., a choć Kalwini i Lutrzy kłócili się z łaeinnikam i, wszysey atoli jednozgodnie powstali na Socynianów, nie dano im nawet przyjść do słowa. Marcin Ruar pastor ze Straszyna i Jonasz Schlichting, choć ich popierali obaj Niemierycze (bo i młody Stefan przybył na tę uroczystość); choć gardłował za nimi Iwani cki; nic wskórać nie potrafili. Oburzeni więc zabrali się do pracy i w rok po rozprawach toruńskich ogłosili wyznanie swej w iary :. Confessio jidei Christianae; a że Schliehtingowi przypisywano autorstwo, więc został skazany na wygnanie, wyrokiem sejmu 1647 roku. Jeszcze ostrzej i surowiej wystąpiły sejmiki pruskie w czerwcu 1648 roku, na których Aryan z pocztu Chrześcian wykluczono. Posiedzenia zagajał W acław Leszczyński biskup warmijski (późniejszy prymas), także rodzony stryj wspo mnianego już Jędrzeja, ożenionego z Niemieryczówną; i do niego tentował podkomorzy kijowski, ale bezskutecznie, sam nawet biskup o tych zabiegach wzmiankował w rozmowie z Iwanickim : „Panie bracie, mówił mu dostojnik rzymskiego kościoła; daję ci tę samą radę, którą dałem podkomorzemu kijowskiemu Niemieryczowi, twojemu krewnemu i współwiercy. Ponieważ wasza sekta jest powszechnie źle widziana, a prawa; których się dopominacie; są wam zaprzeczone; tedy nie udawaj się na sejmiki i proś Boga o nawrócenie siebie. Kocham cię jako szlachcica, ale tw oją wiarą muszę się brzy dzić; zresztą jej jawne obrządki są zakazane w naszych pruskich ziemiach.“ Cios po ciosie spadał na odszczepieńców. Konfederacya generalna, po zgonie W ładysława IV, orzekła wyraźnie: „iż wolność religijna zapewnia się tym tylko dyssydentom, którzy wierzą w Trójcę Świętą.11 Jerzy Niemierycz wysto sował przeciw temu manifest; zaniósł go do grodu warszawOpowiadania historyczne. T. II. \ 1^ 226 skiego, ale kanclerz koronny (Jerzy Ossoliński) wystąpił z reprotestacyą, dowodząc, że Niemierycz, jako heretyk, nie ma prawa kłaść swojego podpisu na uchwałach narodu. Podkomorzy nie daw ał się pokonać, walczył lat tyle, walka nie zmniejszyła w nim energii, jako poseł posiadał głos, więc używał go na obronę A ntitrynitarzy. . . A został po słem, choć „kaptur województwa kijowskiego z 1648 roku ekskludował dyssydentów od wszelkich funkcyj publicznych (ex ratione dissidentiae in religione). . . “ Widocznie szło zie mianom o Lutrów i Kalwinów; Aryanie nie objęci przywi lejem, tem już samem nie ulegali proskrypcyi, nie uznawani urzędownie, nie tolerowani, funkcyonowali najspokojniej, szczególnie w prowincyach ruskich, gdzie dyzunia predominowała. . . Niemierycz tedy na sejmie elekcyjnym (w jesieni 1648 roku) przyjmował czynny udział; kwestyę jego przekonań religijnych poruszył znowu Tyszkiewicz wojewoda kijowski, jedyny szermierz niespracowany w walce z Aryanami; był to jakby ostatni jego protest, w roku bowiem następnym, wracając z koronacyi z K rakow a, umarł nagle w drodze... A wyznać potrzeba, że protest ten nie w porę był podnie siony. . . groziło innych wiele nieszczęść k ra jo w i.. . 16 listo pada przyszła do stolicy wiadomość: „że Kobryń wyścinano i chorągiew p. Gąsiewskiego stolnika X. Litewskiego na stanowisku będącą.“ Oburzenie było w ie lk ie ... Otóż na sesyi następującej 17 listopada — zamiast obmyśleć środki prędkiego ratunku, szlachta zaczęła się bawić w dogmata, jako jakie Consilium obradujące w czasach spokoju i szczę śliwości powszechnej. „Wojewoda kijowski p. Tyszkiewicz na Aryanów, którzy blużnią przeciw drugiej osobie Trójcy Przenajświętszej, Bogu synowi (secundam personam ss. Trinitatis D m m filium ), inwektywę uczynił, którzy płaszczy kiem się dyssydenckim zasłaniają. Ozwał się na to p. podko 227 morzy kijowski, nie znając się ad titulum Aryanów i do blużnierstwa w swojej religii, gratulatus (winszował) mu ksiądz kijowski (biskup Stanisław Kalinowski) życząc, aby nietylko się zaparł, ale też i cbrzest przyjął. Pomogli Mazurowie obracać Aryanów i p. starosta oświęcimski Koryciński. Mu sieli milczeć zwyciężeni dowodami i prawem (mcti rationibus et legibus), ani się też dyssydenci do nich przyznawali. “ Smutne to — bardzo sm utne.. . . Najżyzniejszy kraj Rzeczypospolitej, najpokaźniejsza perła w jej koronie — ziemie kresowe, objęte były zniszczeniem; dymy pożaru, za pach krwi bratniej, jęki mordowanych, nie zakłócały brutusowego spokoju ojców narodu. Niemierycz rozjątrzony, na drugi dzień po owem zaj ściu podpisał akt elekcyi w rzędzie ziemian kijowskiego województwa — i podążył na zagrożone kresy. . . Zostawił tam żonę, dziatwę drobną, wreszcie całe mienie, a najbardziej zostawił niespokojnych jednowierców, którzy niecierpliwie wyglądali powrotu obrońcy swego. . . V ". Opisywać dezolacyą sprawioną przez inkursyą kozacką w województwie kijowskiem, byłoby to powtarzać rzeczy dawno już znane. Jeszcze w lipcu 1648 r. cała prowincya zalana była zbuntowanym gminem; nietylko powiat żytomirski, więcej zbliżony do placówek kozackich, ale i puszcze ówruckie i pińskie trzęsawiska nie ostały się rozprzężeniu i samowoli; toż stryj podkomorzego, ów nienawistny mu Aleksander, mieszkał w Olewsku na skraju bagnisk rokitni ckich, i tam go dosięgł topór zbuntowanej czerni. Zaścianki prawie wszystkie, a liczono ich sto bez jednego, pustką sta15* 228 nęły, drobiazg szlachecki umykał od huraganu ku północy i zachodowi, dążył na Wołyń, ale w drodze często ginął napadnięty od rabusiów. Akta z onej doby przepełnione są szczegółami, przęjmującemi grozą i niewysłowioną boleścią. Oto naprzykład, cała rodzina Gnoińskich z samych niewiast złożona — matka i cztery córki — dostała się Kozakom, ci je odprzedali Tatarom , a ostatni starsze zostawili u siebie na posłudze, młodsze zaś poszły na rynek carogrodzki do haremów. Najmniej liczne rodziny posiadały reprezentantów między jeńcami, między zamordowanymi, między zaginio nymi bez wieści. Tu matka skarży się w a k ta c h , że jej syn zabity a majątek zrabowany, tam żona o mężu też same szczegóły podaje, córki o ojcu, siostry o b raciach ... i tak bez końca. . . A wszędzie dwór cichy i szczęśliwy dotąd, zrównany z ziemią, dobytek przeszedł w ręce cudze, a wszę dzie bez wyjątku dokumenta, przywileje („membrany"), do wody rodowe, spalone przepadły. Zdarzało się, że je cho wano od łupieżców, ale cóż, kiedy przechowujący ginął, nie podzieliwszy się tajemnicą z interesowanymi; miało to miej sce w rodzinie Chodakowskich: najstarszy z nich, niejako na czele zaścianka stojący, wiedząc o obyczaju kozackim niszczenia piśmiennych zabytków, zabrał wszystkie mające znaczenie papiery i ukrył je w spruchniałem drzewie, gdzieś w lesie około pasieczyska; wkrótce potem natknął się na czambuł tatarski, dostał się w jassyr, ale uwolniwszy się „z bind“ szczęśliwie podążył ku W ołyniowi, gdzie się wię cej nastręczało bezpieczeństw a... odbył drogę pełną przy gód,' lada chwila, a dostanie się do Połonnego, przenocował w lasku pod miastem i o brzasku podążał do bramy, aż tu u samego kresu tułaczki, hultajstwo rozswawolone a pijane rozsiekało go wobec świadków poglądających z wałów na prędce ufortyfikowanego miasteczka. . . 229 Słowem, tysiące tragicznych wypadków przesuwa się przed wzrokiem badacza, rozczytującego się w tych starych i przez pół zbutwiałych księgach, a wszystkie opowiedziane krótko, zwięźle, bez przesady, bez oznak żalu, bez wyrze kali. Skryptorowie grodzcy, ślęczący nad księgami, tak się obyli z opowieściami podobnego rodzaju, że często na po czątku karty zamieściwszy summaryczne sprawozdanie o za mordowaniu ziemianina, obok następującego nazwiska, któ rego posiadacz także zginął od topora, dodawali skromne „ltem “ (tak samo), a dalej szła data — nic n a d to ... Lud prosty się rozbiegł: jednych trwoga rozpędziła z siedzib, innych rozbudzone uczucie swobody, owej „wolnicy,“ owego życia burłaczego, urągającego prawu i stosun kom społecznym. Zostawali na miejscu niedołężni, albo tak już gorąco kochający swój kąt rodzinny, że woleli niebez pieczeństwo śmierci, zaglądające im nieustannie w oczy, niźli to zerwanie w ęzła, który ich przykuł do m iejsca... Dla poparcia tego przytoczyć byśmy mogli sporo faktów, weźmy atoli choćby jeden, dotyczący Niemieryczów. W r. 1651 W ładysław starosta owrucki wypuścił bratu Jerzemu w dzierżawę klucz Łukiński, składający się z miasteczka Łukina i wiosek doń przyległych: Tesnówki, Grłuchowej, Łukinek, Terechowa i Dy wlicza, liczyły one przed inkursyą 270 rodzin kmiecych; otóż nowy dzierżawca po wielkich usiłowaniach zdołał ściągnąć 80 familij włościańskich na osadnictwo, a 1,90 dworzyszcz zostało pustką, nie bacząc na nęcące warunki najrozleglejszej „słobody.“ A przecie nie należy zapominać, że Łukin należał do dóbr Noryńskich, ze leżał w północnej części owruckiego powiatu, że od ukraiń skich swawolników oddzielał go spory kaw ał kraju, oddzie lały go puszcze nieprzebyte i błota. Co się dziać musiało w innych osadach więcej na południe wysuniętych? 230 Więc za zasługę policzyć podkomorzemu wypada, że porzucił pośwarki kacerskie, i zamiast udać się pod Gdańsk do Iwanickiego, pobiegł na zagrożone stanowisko wbrew zasadom aryańskim, które wzbraniały swoim wyznawcom imać się oręża. Już tedy na kijowskim sejmiku relacyjnym, odbytym w Łucku u 0 0 . Dominikanów — bo województwo nie po siadało kąta bezpiecznego, kędyby obradować mogli zie mianie — otóż na dniu 15 marca 1649 r. szlachta postano w iła utworzyć obronę krajową, to jest wojsko, którego za daniem miało być oczyszczenie województwa od ludzi swa wolnych, a następnie uspokojenie jego zupełne. W ładysław na Bohurynie Chrebtowicz marszałkowa! rycerstwu w bar dzo nielicznym komplecie zebranemu, stawiło się bowiem z całego województwa kijowskiego tylko 20 ziemian, a mię dzy nimi dwóch Niemieryczów — Jerzy i Stefan. Postanowiono zebrać 3,000 konnego wojska i 1,000 dragonii, nadto utworzyć praesidium w Horoszkowie, dla obrony którego wyznaczono 30 piechoty; na żołd i opatrze nie tego wojska „rynsztunkiem i orężem," zebrani uchwalili podatek wynoszący rocznie 581,900 zł. Komisarzami obrani: Jerzy Niemierycz, W ładysław Chrebtowicz, Mikołaj Aksak i Tomasz Bibersztejn Kazimirski, pierwszemu z nich zlecono „pułkownikostwo generalne11 t. j. komendę nad nowo utwo rzoną milicyą. Jednocześnie Stefan Niemierycz wraz z Kazimirskim wyprawieni do króla z prośbą o sankcyonowanie tego rozporządzenia. W marcu 1649 r. obradowała w Łucku i szlachta wołyńska nad obroną krajow ą: tutaj nazna czono jednego żołnierza na trzydzieści dymów, i jedno cześnie poszła do Jana Kazimierza petycya o przysłanie wojska. Ostatecznie wszakże co do województwa kijowskiego, zaprowadził pewien porządek p. Adam Kisiel, świeżo mia 231 nowany wojewodą; naznaczył on sejmik na 11 listopada tegoż 1649 r. w Żytomierzu, ale się dostać do miasta dla niepokojów było niepodobieństwem, więc o pół mili od Zwiała, we wsi Zatkach obradował z ziemianami, zastał zbrojną organizacyą na pół ukończoną, w kilka tygodni po tem chorągwie utworzyły pas, t. j. linię broniącą kijowskiego województwa od południa. Początek zapowiadał się świe tnie. Nowy pułkownik założył rezydencyą w Horoszkach, brat jego W ładysław w Owruczu. W korpusiku (że użyjemy dzisiejszego wyrażenia) Jerzego służyła przeważnie szlachta kijow ska: Modliszewski, Krassowski, Stecki, Liplański, Puzyrowicz, Krętow ski, Dąbrowski, Korkoszko, Tuchowski i wielu innych. Oddziały te rozlokowały się na zimowe leże w majątkach Sokora i Jelca chorążego kijowskiego; ostatni posiadał przeszło 30 wiosek, nie bardzo jednak gościnnie przyjął on obrońców prowincyi. Mały odłam pospolitego ru szenia wkroczył do Kamionki, miasteczka tegoż Jelca; wójt miejscowy Skarżyński szle posłańca do rządcy generalnego z zapytaniem — ja k ma postąpić z przybyszami; komisarz odpowiada, że jeżeli mieszkańcy nie mogą ich odeprzeć siłą, niech przynajmniej dobrze nastraszą i nic zgoła nie d a ją ... Po takiem przyjęciu nic dziwnego, że żołnierze wzięli się do rabunku, że się na nich posypały skargi..,. Król tedy widząc, że nic poradzić nie potrafi, już w styczniu 1650 r. rozkazał chorągwiom Jerzego posunąć się w głąb kraju i rozlokować w dobrach do owruckiego należących starostw a. . . cel obrony był chybiony w samym początku, ledwie dziewięć miesięcy upłynęło od dnia uchwały, ledwie dwa miesiące upłynęło od chwili wprowadzenia jej w życie, a już herbowni sarkali na ucisk, na g w ałty ___ zapomnieli o Kozakach, ja k gdyby ci już rozgromieni byli zupełnie. .. 232 Pan podkomorzy jednak został w Horoszkach, obwa rował dwór należycie; nie było tu wprawdzie 300 piechoty przez sejmik zaakceptowanej, ale zawsze dość ludu zbroj nego. Wreszcie Horoszki leżały w puszczy, dokoła ich biegły lasy pulińskie na rubieży wschodniej wołyńskiego woje wództwa rozpostarte, a tuż niedaleko zamek czerniechowski, a w nim brat Stefan, świeżo przybyły z zagranicy przemie szkiwał wraz z żoną i drobną dziatwą. Liczne się w Ho roszkach zbierało towarzystwo, może zanadto praktykom oddane. Na czele jego stał Stanisław Lubieniecki młodszy, znakomity historyk, luminarz prawdziwy pośród nowatorów, jeszcze się podówczas zawodowi duchownemu nie poświęcił wyłącznie, pełnił on obowiązki pedagoga przy synach Ste fana; ministrem zaś był Jędrzej Wiszowaty. Nawet w aktach kijowskich odnaleźliśmy ślad jego pobytu: oto pożyczył u Broniewskiego, sąsiada podkomorzego, pewną niewielką summę, naturalnie, że pastor aryański niewiele posiadał u szlachcica wiary, dopiero po zaręczeniu Niemierycza otwo rzył mu swoją szkatułę, ale termin krótki chyżo upłynął, Wiszowaty pieniędzy nie wrócił, więc Broniewski zapozwał podkomorzego o zwrot należności. . . Spokojny nastrój pa nujący w horoszkowieckim dworze, nie odpowiadał stanowi k r a ju ... a był on zaiste o k ro p n y ... Rok 1650 szczególnie dał się we znaki mieszkańcom województwa kijowskiego — straszny głód zapanował na całym obszarze prowincyi, zboże doszło do cen bajecznych: żyto płacono po 45 złotych za macą, jagieł osmaczkę po pół osma złotego (więc korzec po 166 złotych dzisiejszych); dowożono wprawdzie prowiant z ościennego moskiewskiego cesarstwa, ale nie każdy posia dał pieniądze dla jego nabycia, więc gmin karmił się grysem, tarł drzewo, suszone zioła i dodawał je do mąki, po żerał niezdrowe rośliny, to też ginął marnie — „po ulicach pisze Jerlicz, wiele umierało i puchło. •• Ubóstwo oblegało 233 dwory pańskie, rabowało co mogło, rozwinął się między ludem kanibalizm, matki własne dzieci pożerały. Za to pod względem niepokojów kozackich, rok ten mógł się do szczę śliwych zaliczyć. Wojewoda kijowski z całem poświęceniem krzątał się nad zażegnaniem burzy : odbył wjazd do Kijowa w maju, tutaj miał długą naradę z Chmielnickim, który na czele hufcu przybył z Białocerkwi; w tym wreszcie roku obaj hetmani powrócili z jassyru. Kisiel z czasem tyle zdo był ufności u szlachty, że ta na jego zapewnienie zaczęła powracać do domów, w niego tylko wyłącznie wierzyła i to do tego stopnia, że kiedy w grudniu wyruszył na sejm do Warszawy, „w szystka, jako dzieci za matką, co żywo od wszystkiego z domów ruszywszy się, pojechali na Wołyń i gdzie kto mógł, obawiając się swawoli chłopskiej i buntów kozackich. “ Nie umniejsza to wszakże zasług Niemierycza — nie opuścił stanow iska, ja k „dziecię za m atką“ nie podążył w ślad za wojewodą, pozostał na miejscu, opędzał się jak mógł swawoli, to też o zbrodniach i rabunkach nie było mowy. Naturalnie, że drożyzna głodem spowodowana, nara żała go na wydatki, uchwalony podatek figurował tylko na papierze, ledwie setna część doszła do rąk pułkownika, więc grosza własnego nie szczędził, a gdy tego nie stało, część m ajątków wypuścił w zastawną dzierżawę, by zadość uczynić potrzebom, a nie bacząc na korzystne warunki, ledwie 30,000 złp. dostać potrafił. Jednym z owych dzierżawców został Fedor Wyhowski, brat Jana i Daniły, którzy to pełnili służbę przy Chmielnickim... odtąd datuje się zbliżenie jego z Kozakami. A sprężyście i dobrze sprawować się musiał jako „pułkownik,“ kiedy szlachta zebrana na sejmiku w Ży tomierzu (15 grudnia 1651), takie mu wypisała świadectwo w instrukcyi danej wybranym na sejm elektorom: „Między wielą zasłużonych, nie godzi się nam przepomnieć merita 234 Jmp. Jerzego Niemierycza podkomorzego kijowskiego, który zawsze cum summa laude (z skwapliwością godną pochwały) stawał na wieln miejscach, z niemałą stratą substancyi swo jej : aby to tedy Jego Królewska Mość w pamięci mając, nagrodzić chciał. “ W półtora roku potem (8 marca 1653 r.) obrany on został kijowskim , a brat jego W ładysław czerniechowskim posłem na sejm mający się odbyć w Brześciu litewskim; oba poszczególnione województwa jednocześnie z bracławskiem — „od nieprzyjaciela in exilio będące, do mia sta Włodzimierza" zebrały się na naradę. Instrukcya w ysty lizowana przez szlachtę na ironią w ygląda: nazywa w niej bowiem panowanie Jana Kazimierza szczęśliwem, a kończy prośbą o zniesienie ciężaru wojskowego t. j. podatku na woj sko, choć nie mieli u siebie w domu kąta, kędyby się bez piecznie zebrać mogli. Tu źródła dotyczące Niemieryczów urywają się, lat kilka m ija, dopiero w r. 1656 spotykamy znowu Jerzego, ale spotykamy w obozie szwedzkim pod Zamościem. Jeriicz z przekąsem o tem przeniewierstwie wzmiankuje: „przy Szwedzie, powiada, aż i do tego czasu książę Bogusław Ra dziwiłł, pan podkomorzy kijowski i innych panów niemało zostaje, a zwłaszcza Kalwinów i Lutrów." Więc się jeszcze Niemierycz podówczas nie wyrzekł swoich przekonań, z jednowiercami rzucił się w objęcia wroga, który szarpał jego ojczyznę. . . Wieliczko z właściwą sobie obrazowością maluje wystąpienie podkomorzego. Oto, mówi, kiedy wojska szwedz kie ciągnęły pod Zamość, wówczas Jerzy Niemierycz, znaj dujący się przy boku G-ustawa Adolfa, z jego wyraźnego rozkazu, napisał do Zamojskiego podczaszego koronnego, namawiając go by się poddał, a tem oszczędzi przelewu krwi i majętności swoje od zniszczenia. „Na co wojewoda Zamojski surową uczynił admonicyą, ganiąc mu zapamięta łość grzechu jego, za to, że opuścił ojczyznę a pana swo 235 jego, króla polskiego; względem zaś ruiny dóbr swoich taką dal odpowiedź: że gdyby tej uległy, wówczas pewien jest zadość uczynienia od króla szwedzkiego, mając jako zakła dnika Wittemberga i in n y c h ..." Wiemy zkądinąd, że pod komorzy kijowski opuściwszy obóz najezdców już w sierpniu 1657 r. przerzucił się do Kozaków; tenże bowiem Wieliczko w regestrze ułożonym w chwili zgonu Bohdana Chmielni ckiego, pomieścił Niemierycza w rzędzie pułkowników „ży jących,11 tak zwanej „starszyzny jeneralnej.“ I na tę drogę popchnęły Jerzego religijne przekona nia .. . Aryanie z powodu swoich ze Szwedami stosunków obudzili niechęć powszechną; król pod wpływem tej niechęci jeszcze we Lwowie 1656 r. uczynił votum, że po uspokoje niu kraju, zajmie się wytępieniem dyssydentów. Niemierycz wiedział o tem, więc szukał sposobów by się wydobyć z przykrego położenia. Lud sfanatyzowany, w który wma wiano, że wszystkie klęski spadają na Rzeczpospolitę z racyi przytułku dawanego nowatorom, nie mógł na nich patrzeć łaskawem okiem, wybuchał i dawniej przeciw sekciarzom, ledwie go zdołano powstrzymać od oburzenia, kiedy Wirtz na mocy kapitulacyi opuszczał Kraków, udając się do Szcze cina, oburzali go nie Szwedzi, „jak do boju“ z honorem ma szerujący, ale ten tabor po za wojskiem nieprzyjacielskiem wyciągnięty, a składali się nań, według orzeczenia niezna nego kronikarza, „Aryanie, zdrajcy, zbiegowie, rabownicy i czarownicy. . . “ Ogół potępiał Antitrynitarzy, kościoł ich padał wszędzie: na Litwie już ze zgonem Kiszki (1598) chylić się i chwiać począł, Kalwinizm nad nim wziął górę, a ów Bogusław Radziwiłł znajdujący się wspólnie z Niemieryczem w obozie nieprzyjacielskim, był zagorzałym Kalwi nem. W Wielkiej Polsce — Krzysztof Arciszewski, sławny generał od armaty — filar Aryanizmu, od lat kilku złożony chorobą, dogorywał w Lesznie i tam też zamknął oczy 236 w roku 1658. Na Rusi także nie świetnie się zapowiadała przyszłość Unitaryuszów; miejscowi apostołowie schodzili z pola, opuszczali zagrożone stanowiska: Wiszowaty, Stoińscy, Lubieniecki powędrowali w św iat, trzymali się zacho dniej granicy Rzeczypospolitej, by być bliżej Niemiec, które tolerowały sekciarstwo. Bogatsi mecenasi kresowi, opiekunowie i zwolennicy nowatorstwa wymarli — jak Ligęza, Leszczyński, Sieniuta, Ostafi Kisiel, pani Z asław sk a... została tylko garstka dro biazgu , ten zaś kędyś w. puszczach niedostępnych, przy drzwiach zamkniętych oddawał się niepozwolonemu kultowi, a wobec ludzi wypierał się solidarności z nowochrzczeńcami. Byli to prawdziwi Nurkowie. Przed wiekiem biskup Białóbrzeski, pod wpływem żartobliwego usposobienia, nazwał tak Antitrynitarzy, a to z tego względu, że ich przy chrzcie zanurzano w wodzie, Skarga nazwę rozpowszechnił; nie spodziewali się obaj, że miano owe tak dobrze kiedyś paso wać będzie do Aryan kresow ych.. . Podkomorzy — bo do niego wracamy — obejrzał się wkoło i postrzegł, że stoi prawie sam na stanowisku; brat W ładysław po nim idący, umarł niedawno w Lublinie, Ste fan najmłodszy, wierny wprawdzie pozostał doktrynie, ale zbywało mu na inicyatywie, kochał wreszcie kraj gorąco, i kiedy podkomorzy znajdował się w nieprzyjacielskim obo zie, on walczył przy boku króla, z rozkazu też jego, po ewakuacyi Krakowa przez Szwedów, został w mieście jako dowódca jazdy dla obrony miasta przeznaczonej.. . W Jerzym ześrodkowało się burzliwe usposobienie ce chujące Niemieryczów, półśrodków nie rozumiał, był uoso bieniem ostateczności, sprawa jego przegrana, nawet ofiarą życia nie mógłby jej podźwignąć, do zaszczytów w Rzeczy pospolitej, choć tak łatwo przebaczającej, miał zamknięte podwoje, zostawało do wyboru: albo wygnanie na zachód 237 między obcych ludzi, albo zbratanie się ostateczne z Kozactwem. . . W tułaczce zmarniałby niechybnie, tutaj mógł być użytecznym ojczyźnie tak gorąco umiłowanej; wybrał ostatnie, a wybierając zaczął od tego, że wrócił na łono wschodniego niezjednoczonego kościoła. . . Żeby jednak ten powrót uczynić więcej stanowczym, spalił mosty za sobą, ją ł propagować wyższość greckiej cerkwi nad obrządkami innych wyznań, głośno zachęcał Unitaryuszów do kroczenia po jego śladach, ale to tak głośno, że okrzyk jego przedo stał się aż w okolice Gdańska i tam wywołał protest ze strony Samuela Przypkowskiego uczonego Aryanina, niegdyś sekretarza W ładysława IV, a niedawno jeszcze przyjaciela podkomorzego; nie przekonał on jednak nowego prozelity dyzunickiego o b rządku... dał powód jeno do rozmaitych błędnych mniemań o Jerzym , które się na karty dziejowe dostały, a choćby dla przykładu powtórzymy jednę wersyą przez nieznanego kronikarza panowania Jana Kazimierza podaną: „Niemierycz, pisze on, widząc upadek Szweda, oderwawszy się od Szwedów, do Kozaków przywiązał się, będąc Aryaninem, nie chcieli go przyjąć, aż został schyzmatykiem, a miał w Kijowskiem wielkie dobra, temu Kozacy urągali: nie wierzył on w Boga, oto dla formy został pra wowiernym." Że z Kozakami miał podkomorzy stosunki da wniej jeszcze, nim się związał ze Szwedami — to pewna, kwestyą nawet jest, czy nie figurował w obozie Chmielni ckiego — jako pułkownik kozacki, jeszcze będąc gorącym wyznawcą nauki Socyna; będąc nim mógł władać dobrami kijowskiemi, niktby mu nie zaprzeczył praw władania, po mimo ostrych przepisów dotyczących Anabaptystów czyli nowochrzczeńców, objętych konstytucyami późniejszemi.. . . Województwo bowiem kijowskie — było ziemią bezpańską, wszystko tu stanowiła siła, a że siłę wyobrażały zastępy 238 kozackie, więc kto żył z nimi w zgodzie, mógł bezpiecznie robić, co mu się tylko żywnie podobało. . . V I . Podkomorzy bez planu, bez naprzód wytkniętych pro jektów, rzucił się w objęcia Kozaczyzny, przybył do Czehryna, natychmiast przyjęty, uczczony tytułem pułkownika; rotmistrz polski wyższego stanowiska był godzien, ale wyż szego pośród Kozaków nie było — po pułkowniku szedł hetm an. . . Radość była z tego powodu w obozie wolnicy : bogaty pan, zaszczycony urzędem w Rzeczypospolitej, zniżał się do nieherbownych, staw ał na równi z Krywonosem, Bohunem, Głuchem, Horkuszą i wielu innymi. Nowy pułkownik dostrzegł pewne rozprzężenia między starszyzną; sam hetman, przedwcześnie podstarzały, zły, zgryźliwy, podejrzywający wszystkich o zdradę, wyglądał wcale niewesoło: zrana warcholił się, wściekał na wysłańców carskich, potem gniew zalewał gorzałką, i już cały dzień nieprzytomny znęcał się nad ótoczeniem, a przebudziwszy się nazajutrz poczynał to sa m o ... zachciewało mu się niezależności, a tu nowy opie kun, stokroć silniejszy od innych, pragnął jaki taki ład i porządek pośród rozhukanych żywiołów zaprowadzić; z dru giej strony, czuł — że życie ucieka, że należy coś dla ro dziny uczynić, dla tego rozpieszczonego Jurasia, który tak się przedzierzgnął w paniątko, ja k gdyby z dziada pradziada był królewiczem, a co najmniej książątkiem udzielnem. . . . Starszyzna kozacka nie lubiła Jurka, więc ojciec nie chciał drażnić Mlfekwy, miał nadzieję, że za jej pośrednictwem przeprowadzi dziedziczne hetmaństwo. Dwóch tylko ludzi w otoczeniu watażki przypadło do serea Niemieryczowi, — byli to jego z Owruckiego sąsiedzi — Daniło i Iwan W yhowscy; w zaścianku kijowskim, na chudej poleskiej glebie porodzili się oba, starszy wcze śniej dostał się do Kozaków i tak blizko przypadł Chmiel nickiemu, że mu ten córkę oddał w m ałżeństwo; młodszy Jan, za jakiś mankament wypędzony z kancelaryi grodzkiej, z musu ją ł się wojennego rzemiosła, do Czehryna przybył jako jeniec, z jeńca — pisarz generalny — jakby kanclerz Kozaczyzny. . . jakby w dzisiejszem państwie konstytucyjnem prezes ministeryum, ale nie odpowiedzialny, tylko przed swoim panem. Wyhowscy — szczególnie J a n , na wskróś byli przesiąkli polskością, zlaszeni do szpiku, jeżeli się tak wyrazić m ożna.. .. Niemierycz zaś Rzeczpospolitę kochał także, więc się i porozumieli i zbliżyli łatw o. . . Zbliżenie atoli nastąpiło większe, kiedy Chmielnicki oczy zam knął, a rada kozacka na d. 11 września 1657 r. obrała Jana Wyhowskiego hetmanem. Już się w pierwszej chwili zarysowały należycie dążności nowego atamana. Oto bowiem Bieniewski kasztelan wołyński, wysłany przez Jana Kazimierza do Chmielnickiego, przybył do Czehryna dopiero po jego zgonie, był więc mimowolnym świadkiem wszyst kiego ; z początku przyjmowano go „lada jak o ,“ pisze Jerlicz, a co smutniejsza, dodaje, że „podkomorzy kijowski, Jerzy Niemierycz, który zdradziwszy króla Imć Pana swo jego, z innymi heretykami podniósł rebelią, wespół ze Szwe dami plondrował, — gdy się rozerwanie stało między królem szwedzkim a Rakoczym — przywiązuje się do Kozaków i idzie na Ukrainę, który i teraz między nimi w Czehrynie; tedy ten buntował i przymówki stroił p. wołyńskiemu (Bieniewskiemu).“ Biedny kasztelan nie pewny był życia, ale naraz przybyły z Moskwy rozporządzenia krępujące sa mowolę kozacką, zmieniły one postać rzeczy: Bieniewskiego 24 0 zaczęto honorować, podejmowano gościnnie, jakby pod wpły wem różczki czarnoksięzkiej, wytworzyło się stronnictwo polskie pośród Kozaków, a najgorliwszymi jego wyobrazicielami, działającymi z wielką przezornością i ostrożnością, zostali — Wyhowski Jan i nasz podkomorzy. Pierwszy kie ruje wszystkiem, ale w misyaeh drażliwych, w stosunkach z Rzecząpospolitą, pośredniczy Niemierycz. Człowiek ten jakby się odrodził na nowo, jest w swoim żywiole, uwija się między Czehrynem i Horoszkami, dąży w poselstwie do Warszawy, konferuje z senatoram i... i gorycz dawnych za wodów i obawa kary za wykroczenia — wszystko pierzchło: Rzeczpospolita przebaczyła swojemu synowi, zapomniała o owych chwilach krewkości, a ten syn ja k gdyby chcąc nagrodzić krzywdy jej wyrządzone, jeszcze goręcej ją ł jej sprawę na zagrożonych kresach promować. I powtórzyło się, co się niejednokrotnie w naszych powtarzało dziejach: z rzekomego zdrajcy, banity i wywołańca, urobił się prze piękny obywatel, jak gdyby na starych plutarchowskich wykształcony wzorach. G-łównem ogniskiem, kędy ważyły się sprawy zgody dwóch powaśnionych ludów, było niewielkie miasteczko wo łyńskie — mianowicie Połonne. Przebywał w niem agent Rzeczypospolitej Kazimierz Bieniewski, niedawno podnie siony do godności kasztelana wołyńskiego, i Kazimierz Lu dwik Jewłaszewski kasztelan smoleński, dodany mu do po mocy. Chudopachołkowie obadwaj, ostatni właściwie zosta w ał pod bezpośredniem rozporządzeniem pierwszego. A i tam ten pierwszy wcale niepociesznie w yglądał: pięćdziesięcio letni, niewielkiego wzrostu człowieczek, z włosami splątanemi w imponujący kołtun, okolony eskortą tatarską ze 150 ludzi złożoną, zrazu biegał do Czehryna, ale potem rozlokował się w miasteczku i nie ruszał się już z niego przez długich kilkanaście miesięcy. Bieda mu doskwierała nie m ała: Rzecz 241 pospolita hojnie nagradzała poniesione dla niej trudy, ale jednorazowo i nie zawsze akuratnie, na wypłacanie stałych w pewnych terminach zasiłków zdobyć się nie mogła, finanse zawsze nie dopisywały. . . Więc i kasztelan cierpiał na tem : „Ekspensa moje, pisze w czerwcu 1658 r. do kanclerza w. koronnego, czyli negantur, czyli contemnuntur (się negują, czyli lekceważą), a tutejsze kraje wiedzą o nich i dziwują się — jeśli podobna tak wielkie machinam movere sine sum p tu (maszynę poruszać bez nakładu) ? Czy lepiej było odbieżeć tak potrzebnej rzeczy, bez której daremnie salutem Reipublicae (zbawienie Rzeczypospolitej) kto obiecuje? Przeto ex amore patriae (dla miłości ojczyzny) jam się cale pofantow ał i już m ihi soli non sufficiar (nie jestem w stanie w y żywić się sam). Jeżeli tedy mojej z Tetera bytności potrze b a , jeśli rzeczy ukrainnyeh dla mizernej espensy cursum (biegu) nie każecie panowie hamować, a zgoła si lucernae opus est, infundite oleum (jeśli potrzebna lampa, to dolejcie do niej oliwy). A jednak kasztelan tak miłosiernie błagający o oliwę ową, był figurą nielada: zbiegały się do jego rezydencyi wszystkie interesa Polski i Kozaczyzny; skromny jakiś Tomkowicz Teodozy Grek, kupiec lwowski, posiadający nieogra niczone zaufanie Wyhowskiego, pełnił funkcyą kuryera. Bieniewski rozpisywał i otrzymywał listy od króla, od het manów Sapiehy i Potockiego, od kanclerza w. koronnego Prażmowskiego, od sekretarza koronnego ks. Wojciecha Koryeińskiego, od starszyzny czehryńskiej. . . . Bezpiecznie siedział w Połonnem, choć tuż pod bokiem miał Kozaków, wprawdzie zawieszeniem broni skrępowanych, ale nie zawsze to zawieszenie szanujących. Sąsiedztwo to było następstwem jeszcze rządów poprzednich; powiat piński dał dobry przy kład, prosił Chmielnickiego o protektorat — i otrzymał go j szlachta wołyńska widząc, że Pińszczanie nie źle na tem O p o w ia d a n ia h is to r y c z n e T. I I . 16 242 wychodzą, jęła tego środka próbować, setnie też mołojców. zaproszone przez Leszczyńskiego wojewodzica derpskiego, stanęły na leżach w Konstantynowie, Zasław iu, Ostrogu, Huszczy, Korcu i M iędzyrzeczu... w ostatnim , właśnie rezydencyi wyżej wspomnianego Leszczyńskiego, kwaterował dowódca tych setni Tarnawski - Załoga - Korecki, co wię cej, nawet w Międzybożu na Podolu stał Kozak Teodor Michajłowicz ze swoim pułkiem. Otóż Bieniewski powoli wysadził go ze stanow iska, zniewolił do cofnięcia się na Ukrainę, a Tarnawskiemu, kiedy ten chciał dałej rozlać się ze swoim oddziałem, tak ostrą dał admonicyą, że Kozak uląkł się niepoczesnego kasztelana i cofnął swoje „aneksyjne“ projekta. Otóż do Bieniewskiego często jako wysłaniec zabiegał Tetera, często i Niemierycz brał udział w negocyacyach. Wyhowski marzył „o monarchii chłopskiej,“ a podkomorzy pragnął przy układaniu paktów coś uczynić dla dyssydentów, wiernym był przeszłości; ale agent Rzeczypospolitej, może pamiętny tych przymówek, jakich zaznał podczas pierw szego pobytu w Czehrynie, ofuknął go, nawet do króla zaraz napisał, że z umowy (między Polską a Kozakami) „usuwają się wymysły heretyckie Niemierycza, bez wiedzy Wyhowskiego do niej w c i ą g n i ę t e “ Niedługo potem (6 września 1658 r.) stanął pakt hadziacki. Hetman zaporoski pragnął udzielnego księstwa, z urzędami jak w Rzeczypospolitej, w tem zaś księstwie i swemu przyjacielowi, expodkomorzemu, wyznaczał świetne stanowisko, oto bowiem w końcu grudnia tegoż roku, w li ście do Prażmowskiego, prosi o wstawiennictwo do króla „za JW . Jerzym Niemieryczem podkomorzym kijowskim, o wielką pieczęć księstw ruskich, aby przywilejem na ten urząd przed sejmem asekurowany w łasce Pańskiej, tem ochotniej podjął się drogi na sejm, któremu cały ciężar 243 świętego przymierza" ma być poruczony. Do tego jednak nie przyszło, choć Niemierycz udał się do Warszawy na po czątku 1659 r. Wieliczko pisze, że pojechał on w zastępstwie Nosacza oboźnego generalnego. Dążył tedy pułkownik z towa rzystwem licznem, a choć to był koniec zimy, błota i roz lewy wód wielkie, ale go spory poczet konny eskortował. Wdzięcznie przyjęty, wprowadzony do izby sejmowej, miał długą przemowę do elektów, w której przyrównywał Ukrainę do syna marnotrawnego, wracającego ze skruchą i żalem w progi ojcowskie; w końcu, dla wojska zaporoskiego i wszystkiej Ukrainy prosił o królewską opiekę i przeba czenie. I stało się na tym sejmie powszechne ukontentowanie wszystkim tym, którzy przy układach paktów hadziackich udział brali, bo po potwierdzeniu onych przez stany, posy pały się łaski i upominki jak z rogu obfitości. Najprzód, najhojniej rodzina Wyhowskich udarowana; czterech było braci, o wszystkich czterech nie zapomniała Rzeczpospolita. Jan, hetman, podniesiony do godności wojewody ki jowskiego, dostał Lubomi i Bar z atynencyami; Daniel — Smiłę, Jaśmin, Konstantynów, Bahlę, Orłowiec; Konstanty— Lisiankę; Fedor, ów dzierżawca w majątkach podkomorze go — Steblów. Paweł Tetera potwierdzony w godności szlacheckiej. Skromny wysłannik kozacki Teodozy Tomkowicz czy Tomkiewicz udarowany indygenatem i majątkiem nielada, wydano mu bowiem przywilej na wsie — „Kra chów, Kunin z Wulką, Skwarzowę starą, Skwarzowę nową w województwie ruskiem, ziemi lwowskiej" położone. Na końcu zaś owej nobilitacyi i owego nadania, figurował taki dodatek: „porównywamy dobra te z innemi szlacheckiemi we wszystkich wolnościach i przywilejach, a od stania i stacyi i chleba żołnierskiego perpetuo (wieczyście) uwalniając, 16* 244 salvo ju re moderni possessoris (aż do czasu, kiedy dobra te będą miały nowych dziedziców).“ I skromny kasztelan wo łyński, główny aktor w tej sprawie — „który z odwagą zdrowia i uszczerbkiem substancyi“ poświęcał się, otrzymał „jako satysfakcyą“ czterdzieści tysięcy złotych. I wysłannik kozacki w tym obfitym łask szeregu nie został zapomniany. Stany nadały mu starostwo owruckie, nadto wieś Łopien niki z trzema przysiółkami w ziemi chełmskiej położonemi — ostatnie — na wieczne czasy jemu i potomkom jego. Ale i zapomnienie krzywd i takie serdeczne przytule nie marnotrawnego potomstwa do godności Księstwa Ruskiego, nie zaspokoiło pragnień rozswawolonej Kozaczyzny. Słusznie powiedział Bieniewski w jednym ze swoich listów, że to „gens tauro-scythica“ nigdy się niczem zadowolnić nie potrafi; choć z drugiej strony miejmy odwagę w yznać, że do tego niezadowolnienia niemałośmy się przyczynili, nie ufano nam , nie wierzono w szczerość zamiarów. To też kiedy w Warszawie myślano o uspokojeniu Kozaków, oni tymcza sem podzieliwszy się na dwa obozy, walczyli ze sobą na dobre. Wyhowski wyparty z Czehryna, po porażce doznanej przez jego brata pod Kijowem, cofnął się w głąb Rzeczy pospolitej. Z listów jego w końcu marca datowanych, do wiadujemy się, że stał taborem pod Zinkowem, potem po sunął ku Chmielnikowi, gdzie pułk bracławski wiernym mu pozostał: tutaj też czekał na polskie posiłki, a doczekał się przybycia Niemierycza. Zaraz też podążył znowu do Cze hryna, zkąd pisał do króla (na początku maja), dziękując mu za łaski i dobrodziejstwa, list zaś kończył temi słowy: „Ja wziąwszy Pana Boga na pomoc, sam przeciwko grasuącemu na Zadnieprzu ruszam nieprzyjacielowi, o prędkie posiłki, i jeżeli ich mam się spodziewać, albo o pewną uni żenie upraszając wiadomość, całuję zatem rękę.“ Otóż po wysłanin tej odezwy, rzucił się Wyhowski w stronę Kijowa, ale odparty z pod jego murów, za Dniepr się udał i ciągłe tam staczał bitwy. Pod Konotopem Trubeckiego rozproszył (lipiec 1659 r.); ale na tem się jego tryumfy skończyły; Tatarzy sukursujący hetmana-woje wodę wrócili do Krymu, zasiłki polskie nad wszelki wyraz skromne (ledwie 1,500 ludzi), więc cofnął się do Czehryna, a za Dniepr wysłał brata Daniła wraz z Jerzym Niemieryczem. Danile się nie wiodło — wszędzie spotykały go p o raż k i... rok był nieu rodzajny, o prowiant trudno, żeby przekarmić wojsko, do puszczać się gwałtów musiano. Lud się patrzył krzyWo na -niewielki oddział brata hetmańskiego, wkraczającego na ró wniny czerniechowskie, tem bardziej, że za taborem wojsko wym ciągnął się długim ogonem tabor ziemian kolonistów, którzy mając sobie dawniej nadane tu włości, opuścili je wprawdzie podczas inkursyi kozackiej, ale teraz znowu wra cali jako dawni dziedzice; rozswawolony tłum poglądał „na panów“ z trwogą i nienaw iścią... wracali ja k zawsze nie opatrzni, opierając się na prawie a nie na sile, im się zda wało, że pakta hadziackie mocniejsze od najwyuzdańszych buntów, że ta garstka rozpędzić potrafii daleko liczniejszą rzeszę; omylili się, zawód ich spotkał okropny. Ofiarą tej zbytniej ufności padł i podkomorzy kijowski. Oto jak opi suje współczesny Jerlicz zgon jego żałosny, najbliższym on był teatru wypadków (mieszkał w Kijowie), najlepiej więc mógł wiedzieć o wszystkiem : „Tegoż czasu (1659) miesiąca Augusta, po potrzebie z Moskwą idą znowu bunty; chłopstwa poczynają się buntować, gdzie p. Niemierycza podkomorzego kijowskiego, człowieka godnego, uczonego i potrzebnego Rzeczypospolitej, przez którego to był pokój sklecon z tymi zbójcami, zabili. Który jeździł od p. hetmana (Wyhowskiego) ukazując chleb żołnierzom (stacye — kwatery) w wojewódz twie czerniechowskiem, za co się obruszyli chłopi, onych nocą śpiących napadłszy, siedemnaście chorągwi znieśli 246 na głowę, i innej szlachty i szlachcianek, które już wcale ufali przysiędze, że pokój stanął, do domów swych jechali z Wołynia." Więc nie w boju, nie pośród rady kozackiej nieprzy chylnej paktom (jak to mylnie opisał Twardowski i Wieli czko), ale podczas głuchej nocy, z ręki oburzonej czerni, padł podkomorzy kijowski. Dziwne losy tego człowieka! czerstwy jeszcze, liczył bowiem w chwili zgonu nie więcej nad lat pięćdziesiąt k ilk a ... nazwisko jego szeroko brzmiało w całej Rzeczypo spolitej ; gorliwy nowator — zawsze pierwszy na zagrożonem stanowisku; zwiedził Europę, w Hollandyi przebywał pośród najwykształceńszyeh wyznawców Unitaryzmu, publi cznie się potem odzywa za nim na sejmie; przekonania re ligijne zapędzają go do obozu nieprzyjacielskiego, ale i tam nie zapomina, że jest obywatelem Rzeczypospolitej, wobec Kozaków propaguje zgodę, i w końcu, na czele nielicznego hufca rzuca się między tłum rozswawolonej czerni, by zgi nąć w bójce niesławnej. . . Rozpatrując się w życiu kresowego reprezentanta do ktryny antitrynitarskiej, mimowoli smutek ogarnia. .. tyle zdolności zm arnow anych... i czy on jeden tylko złożył kości swoje na tem p o lu ... i cały szereg owych gdyby ci śnie się mimowoli pod pióro. Ale że owo gdyby nie ma miej sca w dziejach, więc zaregestrowaniem przygód człowieka, zamykamy naszą o nim opowieść. ■ V II, Jeszcze raz powróćmy do historyi nowatorstwa. Za życia podkomorzego kijowskiego już ostatnia go dzina wybiła dla A ntitrynitarzy; sejm 1658 roku wyrzekł 247 pamiętne — nie masz Aryanów■ Ks. Kabat Jezuita w gorą cych przemówieniach^ poprzedzających obrady sejmowe, za chęcał elektów do wytrw ania w dobrem, a dobrem tem nazywało się wytępienie nowochrzczeńców. Owocem przemó wień owych był pierwszy edykt wymierzony przeciw „Nur kom powiedziano w nim wyraźnie, że propagatorowie herezyi aryańskiej gardłem będą karani, a wyznawcy jej do lat trzech (t. j. od 1 lipca 1661 r.) wyprzedać się mają i wynieść z kraju zupełnie. Tego jednak było mało ks. Ka batowi, na sejmie więc następującym, odbytym w r. 1659, na którym to pakta hadziackie potwierdziła szlachta, stany Rzeczypospolitej pod jego wpływem spotęgowały karę, do lat dwóch zmniejszając termin wygnania i wywłaszczenia (t. j. do 1 lipca 1660 r.). Terminu przestrzegano surowo, sporo też ludzi zamo żnych opuściło kraj, udając się na tułactwo. Owi jednak emigranci byli praeważnie mieszkańcami Wielkiej i Małej Polski ; na Rusi szarpanej niepokojami, nie mógł być edykt z całą przeprowadzony ścisłością; to też sejm 1662 miał tę prowincyą na względzie, wydając nowe surowe przeciw Aryanom przepisy: pojmanych wyznawców Socyna pozwolono starostom karać na gardle, a białogłowy Aryanki wypędzać, jednocześnie konfiskując ich majątki. Od tej epoki kwestya sekciarstwa umilkła na kresach, a jedyną pamiątką po upartych nowatorach pozostały księ gi , kilka ruin noszących nazwę świątyń aryańskich, i groby. W grobach Czacki znajdował blaszane tabliczki, na piersiach trupów w proch się rozsypujących, złożone — a na nich nap is: Scio, cui credidi (wiem w kogo wierzyłem). Podanie utrzymuje, że i potomkowie owych sfanatyzowanych ojców, niby pojednani z kościołem, kazali kłaść sobie do trumny podobne świadectwo, które jakby było znakiem widomym, 248 że ulegając przemocy za życia, nie chcieli jej uledz po zgonie. . . A więc o wygnańcach z rodu Niemieryczów powiedzieć nam wypada. Stefan stał właśnie w onej epoce na czele aryańskiego kościoła w Kijowskiem; mieszkał on częściej za granicą, ale też i w kraju miał rezydencyą, mianowicie w Czerniectowie pod Żytomierzem. Najmniej o tym Stefanie mówiliśmy dotąd, a przecie zewszechmiar zasługuje na wspomnienie: był najwykształeeńszym z braci, stosunki miał liczne, on wreszcie pierwszy dostał się do senatu, czem rodowi najwięcej przy sporzył splendoru. Kształcił się w Hollandyi, więcej uczony niźli wojownik, więcej statysta, poważny niźli gwałtownik. Z rodzeństwa kochał najbardziej Jerzego, a jednak nie było dwóch ludzi tak się ze sobą różniących pod względem prze konań, charakteru, usposobień, ja k wyżej wzmiankowani bracia: starszy uwielbiał kozacką wolnicę, drugi jej niena widził; tamten pragnął podnieść hetmaństwo czehryńskie do znaczenia udzielnego księstwa, ten myślał nad tem jakby je znieść zupełnie... nienawiść ta po tragicznym zgonie Je rzego wyolbrzymiała w jego piersi, to też po abdykacyi Jana Kazimierza, prowadząc na tron ks. Ncuburskiego, za jeden z warunków postawił zgnębienie Kozaczyzny. Jerzy wreszcie prawie ciągle przebywający w k ra ju , oswoił się z nieporządkiem panującym w Rzeczypospolitej. Stefana wy chowanego pośród obcych, nieporządek ten męczył i drażnił. Wyrostkiem wywieziony za granicę, wrócił w 1650 roku i zamieszkał w rezydencyi niegdyś ojcowskiej, opuszczonej, zrujnowanej przez czas, trochę zrabowanej przez Kozaków, ale zawsze noszącej ślady dawnej zamożności pańskiej. Przedtem ożenił się z Gryzeldą Wilamówną, niewiasta rej w domu wodziła, a choć urodzona na W ołyniu, chowała się jednak w Niemczech, obyczaj cudzoziemski umiłowała, 249 Aryanką przytem będąc zaw ziętą, herezya wszczepiła w synów . . . Stefan posłował nieraz z Kijowskiego, miał zachowanie u dworu, posiadał miłość Jana Kazimierza, niebacząc na to , że nie miał szczęścia podobać się jego potężnej mał żonce Maryi Ludwice. Podczas wojen szwedzkich, kiedy Jerzy przebywał w obozie nieprzyjacielskim, on się wówczas przy boku królewskim znajdował, a po ewakuacyi najezdców z Krakowa, został tu na czele jazdy jako obrońca mia sta, o czem już wyżej wzmiankowano. „Po Butlerze generałmajorze, w r. 1660 wziął lejbkompanią g w a rd y i... Król mu konferował dwa regimenta, jeden rajtaryi, drugi pie choty, które mu 40,000 złotych przynosiły.” Było to zadość uczynienie za ruinę, jakiej uległy dobra jego podczas wojen kozackich. Po zgonie Jerzego, szlachta mu ofiarowała podkomorstwo kijow skie; Kozacy nawet zgłaszali się do niego, pamiętni na stosunki z najstarszym Niemieryczem: tak w r. 1661 Wyhowski prowadzi z nim ożywioną korespondencyą, prosi o uporządkowanie dóbr barskich, o wstawienictwo do króla. W roku następnym jakiś Piotr Wasylkowski — „puł kownik wojska Jego król. mości zaporoskiego, owrucki," modli o wsparcie — „jako wygnaniec będąc od Moskwy i Deymaków ze wszystkiego ubóstwa wyzuty,11 ledwie zdrowie uniósł w te polskie kraje. I nie bacząc na zaszczy ty, dowody zaufania i miłości ogólnej, opuścił on Polskę w połowie 1663 roku; przypuszczać się godzi, że więcej może nadzieje emigrantów tułających się po za granicami Rzeczypospolitej, pociągnęły go na obczyznę, może wreszcie chciał wykształcić synów w zasadach antitrynitarskich, może nakoniec szło mu o bezpieczeństwo przyjaciela Stani sława Lubienieckiego, zaciętego przeciwnika łacińskiego obrządku. . . 250 Wyruszył w licznem towarzystwie, zabrał żonę, czte rech synów i dzieci obu braci, sieroty, których był opieku nem gorliwym a sumiennym. W ładysław starosta owrucki zostawił tylko córkę M aryannę, pannę piękną i bogatą, z Czetwertyńskiej urodzoną. Jerzy miał syna Teodora, w y rostka w chwili układania paktów hadziackich, i córkę Bar barę. Teodor kształcił się w Kisielinie, ale kiedy starszy brat jego Tomasz, także elew tejże szkoły, podczas gonitwy w polu — „szyję złam ał,11 jak pisze Niesiecki, wówczas ojciec trwożny zabrał młodszego do domu, psuł i pieścił na potęgę, jako jedyną latorośl. Otóż Stefanowi szło bardzo o pokierowanie Teodorem; wynosił się jednak spiesznie, dobra więc nietylko swoje ale i synowca zostawił na łasce podstarościch i komisarzy, a podkomorzyc należał do majętniejszych ziemian w woje wództwie, posiadał bowiem następujące miasteczka: Horoszki, Krajowszczyznę alias Rafałów, Sontawno (?) i Zabryn; nadto wsie: Czołnów, Sabin, Sołodyr, Kamionkę, Krasnogórę, Ratne, Czarnobyłkę, Suchowolę, Jabłonicę, Czerniawę, Tomaszów, Domołocz, Chodaki, Baskaki, Kopki, Biełoszyce i Letesów; nadto za Dnieprem: Kobylaki, Kiszyn, Perewołocznę, Orlin, Nowy Szandar, Bilikowy bród z rzekami Orelą, Orczykiem, Berestową, Worskłą i brzegiem starego Borystenu. W lutym 1664 r. dopiero sąd wprowadził kura torów do majątku opuszczonego przez niepełnoletniego w ła ściciela, a w lipcu tegoż roku Jan Kazimierz wyznaczył Józefa Karola Niemierycza, z linii olewskiej, stryja Teodora, opiekunem dóbr Horoszkowskich. Jednocześnie pchnął za granicę Czetwertyńskiego, by się u Stefana upomniał o sio strzenicę Maryannę, ja k mu bowiem doniesiono, stryj ją chce „nakarmić herezya ary ań sk ą;“ plotkę tę ułożył tylko co wspomniany Karol Józef, z prawosławnego już wówczas gorliwy katolik, a uczynił dlatego, że chciał się sam z tą 251 Maryanną ożenić. Nie dopiął zamiaru, Stefan jednak na pierwsze wezwanie wyprawił pannę do Polski, opatrzył ją listem do króla, w którym prosił — „aby sejmujące stany wyznaczyły jej opiekunami: prymasa (Wacława Leszczyń skiego), podkanclerza koronnego (J. K. Krasińskiego) i wo jewodę czerniechowskiego (Stanisława Kazimierza Bieniewskicgo),“ Niemierycz osiadł w Neudorfie na Szlązku, wstąpił nawet podobno do służby elektora brandeburskiego jako ge nerał ai-tyleryi, z pensyą 20,000 talarów ; dom trzymał otwo rem dla Polaków, ale też i nowatorstwo pod jego kwitnęło strzechą. . . Teodor, trzeba mu oddać sprawiedliwość, nie mógł się osiedzieć w tem na pół cudzoziemskiem otoczeniu, po roku już wrócił do domu, a szlachta kijowska zebrana na sej miku w 1665 i\, pomna zasług Jerzego, w instrukcyach da nych elektom, poleciła im zaniesienie supliki do króla, by rozkazał zwrócić Łopienniki podkomorzycowi, jako jego ojcu jeszcze nadane, a nadto by Stefanowi przebaczył samowolne jego wydalenie się za granicę. Przebaczenie przyszło z ła twością, „ale Niemierycz z niego korzystać nie chciał, potrze bował osobnego przywileju dla istniejącej uchwały przeciw A ry a n o m ...“ Nie wyrzekł się jeszcze podówczas nowator stw a, ale odtąd nie uważano go już za emigranta, owszem, prędzej za posła Rzeczypospolitej uwierzytelnionego przy dworze brandeburskim, zlecano mu rozmaite missye dy plomatyczne, z których się wywiązywał z wielką gorli wością. W r. 1670 nastąpiła znowu propozycya powrotu — i znowu z niej nie skorzystał; powrócił dopiero w dziesięć lat później, po zgonie żony, do ostatniej chwili wiernej do ktrynie antitrynitarskiej. . . 252 Zbliżyła się starość, i to sędziwa. . . obejrzał się wkoło p. Stefan i aż się uląkł samotności, miał wprawdzie czte rech synów, ale nie wszyscy poszli po myśli: najstarszy, Konstanty, zupełnie się wynarodowił, ożenił się z Niemką, osiadł we W rocławiu, zapomniał nawet mowy ojczystej — podkomorzy tem się pocieszał, że potomstwa nie mieli. Drugi z kolei Krzysztof, poszedł po matce, Aryaninem b y ł, fanatyczniejszym od pierwotnych propagatorów Unitaryzmu, zna lazł i żonę, równie ja k on gorliwą Socyniankę, mianowicie pannę Ożarowską, zeszli oni bezpotomnie, do kraju nie wró cili : „Król Jan III, dobra ojczyste i macierzyste Krzysztofa nadał prawem kaduka ojcu jego, Stefanowi Niemieryczowi/ około 1682 r. Trzeci syn z Wilamówny zrodzony, Jerzy, kształcił się w Hollandyi, tam też wstąpił do wojska, zginął w jednej z drobnych potyczek, jeszcze w bardzo wczesnym wieku. Został tylko najmłodszy, W ładysław, przywiązany do kraju i żądny powrotu do ziemi rodzinnej. Powrócili więc oba z przestarzałym rodzicem w 1680 r., ale przestarzały rodzic ożenił się na schyłku żywota z Teresą Opalińską, a i pani ta była nie młodą ju ż, także wdową po Sieniucie kasztelanie i staroście szydłowieckim, ehoć to jej nie prze szkodziło, po zgonie Stefana po raz trzeci wejść „w akorda małżeńskie1* z Wojciechem Konstantym Brezą wojewodą poznańskim. Nowożeniec zamieszkał pierwiastkowo w Ko bylinie, powiecie krotoszyńskim, w majątku żony, tutaj wy rzekł się błędów aryańskich wraz z synem W ładysławem; Heleniusz z pewną lubością szukający choćby drobnych wska. zówek, jego przywiązanie do kościoła notuje, że stary no wator wpisał się natychmiast do bractwa św. Anny w Ko4 bylinie. Do Czerniechowa przybył dopiero w r. 1681 jako kasztelan kijowski, w rok potem został wojewodą kijow skim, niedługo się potem cieszył tym nowym zaszczytem, w kilkanaście miesięcy przeniósł się do innego św iata. . . 253 Kości złożył na rodzinnej ziemi, pośród swoich. . . szczę śliwszy i pod tym względem od braci, z nich bowiem średni W ładysław, w Lublinie pochowany, a najstarszy Jerzy, gdzieś na lewym brzegu Dniepru w wspólnym dole z poległymi towarzyszami spoczął. Jedyny syn Stefana — ów najmłodszy, starosta nowosielecki, w r. 1705 komisarz wojsk Jego królewskiej mości, a w końcu kasztelan połaniecki, rozpoczynał jakby nową dynastyą, chowaną już w innych zasadach, w innych prze konaniach, — miał on trzy córki i siedmiu synów, z nich tylko trzech zostawiło potomstwo, mianowicie: Karol, Sta nisław i August. . . a właśnie gałęż Niemieryczów do dziś w Sandomierskiem kw itnąca, od tego ostatniego pochodzi. Jeden z tych siedmiu — „Michał, podstoli czerniechowski, komisarz i sędzia kapturowy województwa kijowskiego, deputat na trybunał koronny, r. 1736 został Jezuitą i bar dzo się pobożnością i cnotliwem życiem odznaczał, czyniąc Bogu i kościołowi restytueyą za przodków swoich Aryanów. W dojrzałym wieku znaczny m ajątek, urzęda i znaczenie wśród obywatelstwa opuścił, dla chwały Boga, dla zakon nego życia i posłuszeństwa. Tą drogą świętą poszły w ślad za nim dwie rodzone siostry: Eleonora i Izabella, które za konnicami były w klasztorze Benedyktynek w Jarosławiu. T ak doskonały był owoc z nawrócenia Niemieryczów ro d z in y ..." Słów tych zapożyczamy u Heleniusza — od sie bie dodajemy tylko uwagę — że dziwne doprawdy losy domu będącego przedmiotem niniejszego opow iadania.. . nie wszyscy bowiem członkowie jego poszli po tej drodze utartej przez pobożnych ojców... coś tam w głębi piersi zostało z tra- ^ dycyi dawnej, iskierka tliła pod popiołami — i wybuchła przy pierwszej nadarzonej zręczności, ale nie w formie fanaty cznych przekonań, owszem pod postacią niedowiarstwa. . . gleba wyjałowiała — a i duch czasu znaczył tu niemało... 254 V III- Kilka rysów na zakończenie... Nie dopowiedzieliśmy dziejów wszystkich osób biorą cych udział w tułactwie Stefana, a do takich należała Maryanna córka W ładysława, i Teodor i Barbara, dzieci Je rzego — owego niefortunnego rycerza na zadnieprzańskich kresach. . . Barbara wyszła za jednego z Czapliców (Maryana ?), nie przyjmowała żadnego udziału w sprawach dotyczących rodziny Niemieryczów. Brat jej Teodor, dworzanin i ulubieniec Jana Kazimie rza a potem Michała Korybuta, wrócił do kraju, jak to już wyżej wzmiankowaliśmy, w r. 1665, może został łacinnikiem, pewnie nim nawet zostać musiał, kiedy posiadał łaski Ma ryi Ludwiki, bardzo dbałej o szerzenie rzymskiego obrządku. Osiadł w Horoszkowie, nie bardzo się dobijał o urzęda i za szczyty, ale też za to nie bardzo szanował przepisy w kraju obowiązujące, robił co chciał, co mu bujna fantazya pody ktowała . . . Żeby mieć wyobrażenie o samowoli p. Teodora, dość powiedzieć, że w r. 1682, w przeciągu tylko dni pięciu, sądy miejscowe po siedmkroć skazały go na banicyą, a po czterykroć na infamią, miał bo tyle energii, że potrafił w ciągu tak krótkiego terminu zajechać i zniszczyć dwóch swoich dzierżawców (Krzętowskiego i Wojnarowskiego), zra bować olewskich Karmelitów i urządzić zasadzkę na kre wniaka Zabokrzyckiego. Szczególnie zajścia z ostatnim cie kawe s ą , ale, by je zrozumieć, wypada tu jeszcze jedną kobietę wyprowadzić na widownię opowiadania. Kobietą tą była Helena z Krasickich Niemieryczowa, córka miecznika przemyskiego a żona Karola Józefa, syna 255 Aleksandra zamordowanego podczas buntów Chmielnickiego. Uczony Wątróbka w swoim panegiryku nazywa Karola Jó zefa znakomitym mężem i dodaje, że był on — „odwagą i umiejętnością u swoich i postronnych narodów wielu słyn n y . ; co do nas, rozpratrując się w żywocie jego, zupełnie do przeciwnych dochodzimy wniosków. Najprzód odznaczał się chciwością, a żył na nieszczęście w epoce, kiedy ziemia nie osiedli na kresach, tracili a nie zdobywali m ajątki; pra gnął więc ożenkiem przysporzyć fortuny, ztąd zabiegi jego o rękę siostrzenicy Maryanny, córki W ładysław a, a kiedy ta wyjechała ze swoim stryjem Stefanem za granicę, rozpo czął starania u króla, by rozkazał jej wrócić do kraju, gdyż może się zarazić błędami aryańskiem i... Wróciła wprawdzie panienka nie zarażona nowatorstwem, ale oddała rękę komu innemu. Potem narzucił się z opieką i administrował dobrami Teodora, ale niedługo, rujnował je zawzięcie, i tem zmusił młodego Niemierycza do powrotu. Z kolei pojął za małżonkę Helenę Krasicką; Krasiccy sukcedowali fortunę po Maliń skich, więc wziął posag niemały, ale żony nie kochał, tra ktow ał po brutalsku, tak dalece, że już w lat kilka biedna kobieta opuściła go, myśląc na seryo o rozwodzie. Tu do piero rozpoczyna się jej smutny żyw ot: osiadła w majątku wuja Malińskiego w Wielicku, ale że do tego majątku miał jakąś pretensyą Piotr Suchodolski, ożeniony z jej rodzoną siostrą, więc rozpoczął proces, a zakończył sprawę gwałto wnym najazdem. Podczas szturmu wielickiego najazdu, padł ugodzony kulą brat Heleny, młody Jan Krasicki, wychowaniec Jezuitów przemyślskich : „wyrzucono obnażonego zabi tego na dziedziniec, panią (Niemieryczową) bosą, odartą, ze sługami, których niemiłosiernie bito, wypędzono ze dworu. “ Wygnana, pozbawiona środków do życia, udała się do mę ża, ten się opamiętał, odtąd już był względniejszym; w tym czasie urodził się im syn Eliasz Aleksander (1668). Niedługo 256 jednak zaznawała spokoju, nowe ją spotkało nieszczęście, oto w r. 1674 czambuł tatarski dotarł do Olewska i zabrał ją w jassyr z ośmioletnim wyrostkiem. Stroskany Karol Niemierycz parę lat poświęcił na wyswobodzenie żony i syna z niewoli; wrócili nareszcie. .. ledwie biedna kobieta ode tchnęła pod strzechą rodzinną, aliści już w r. 1681 mąż jej dostał się w p ę ta ; uwięziony w Moskwie, wrócił ztamtąd zbiedzony, schorowany i wkrótce życie zakończył, wyznacza jąc wdowie i sierocie jedynakowi opiekuna w osobie pana Dymitra Zahokrzyckiego. Ostatni także pokrewny Niemieryczów, był mężem Maryanny, córki W ładysława, o którą to się starał Karol Józef przed dwudziestu laty. Zabokrzyccy pobrali się ze sobą nie w pierwszej młodości — i on i ona‘po raz wtóry na ślu bnym kobiercu staw ali: on wniósł obok chudego posagu dwoje dzieci swojej drugiej małżonce, ona zaś trzech synów z pierwszego z Erazmem Hulewiczem spłodzonych małżeń stwa ; ale zato sama pani posiadała dośó spory majątek — jako jedyna sukcesorka po staroście owruckim — mianowi cie Noryńsk z kilkunastu wioskami, nadto zastawną dzier żawę na części pewnej dóbr Olewskich, podobno jeszcze przez ojca przekazaną; nie korzystała z niej wszakże, do piero p. Dymitr upomniał się o nią. Ów p. Dymitr „na Zabokrzykach podczaszy Wiłkomirski, podwojewodzi generał województwa kijowskiego,41 człowiek przykry i despotyczny, zawojował żonę od razu, wymógł na niej, że mu urzędowo oddała opiekę nad m ajątkiem , a obrawszy czasową rezy dencyą pod Olewskiem, zaczął dokuczać kuzynce, spierać się nieustannie... mało mu tego było, więc podburzył 0 0 . Karmelitów, którzy zapatrując się na swoich kolegów Jezui tów w Owruczu osiadłych, wywiesili sztandar wojującego kościoła. Ale jeżeli Jezuici mieli racyą, używając zbrojnej niekiedy interwencyi, dla wydostania nieprawnie zatrado- 257 wanych przez sąsiadów gruntów, to Karmelici nie mieli jej wcale; było to trochę niepięknie z ich strony, wszystko bo wiem zawdzięczali Karolowi Niemieryczowi, mężowi właści cielki Olewska: gorliwy wyznawca łacińskiego obrządku, sprowadził ich tutaj, zbudował kościoł i klasztor, hojnie upo sażył, bo oprócz ziemi w miasteczku, nadał wieś Radówkę. Otóż zakonnicy podburzeni przez Zabokrzyckiego, sporo grun tów należących do Niemieryczowej zagarnęli. Biedna wdowa nie umiała sobie poradzić, syn wyrostek, p. Porembny jeneralny komisarz dóbr, usposobień paeyfikacyjnych, cierpieć doradzał w milczeniu, ustąpić raczej niźli podnosić rękę na zakonników. Ale w końcu miarka się przebrała, przeor w i dząc, że mu się udaje rozszerzanie własności, na karb dzie dziczki Olewska, coraz więcej jej zagartywał. Wówczas to pani Helena udała się do Teodora z prośbą o opiekę. We zwany, staw ił się natychmiast, rozpatrzył się i przekonał, jak rzeczy stoją, kołatał do Zabokrzyckiego — nadaremnie, przeorowi zaproponował układy, także nic nie w s k ó ra ł.. . Rozjątrzony postanowił usunąć mnichów i osadzić przy ko ściele proboszcza. Sam uorganizował naprędce potrzebną do tego siłę zbrojną,, a miał dar dobierać ludzi: najprzód wy najmował Kozaków dymirskich, a że płacił dobrze, więc się stawili na wezwanie, na dworze przytem chował kilku rze zimieszków, mianowicie dwóch ziemian — Otwinowskiego i Malinowskiego, exaryan będących z prawem w rozterce, popowicza Żerebiła i wywłokę Jakóba Hołowkę. Przy ich to współudziale nastąpiło w listopadzie 1682 roku oblężenie klasztoru: „zebrawszy Kozaków i innych swawolnych ludzi na kilkaset, z samopałami, rusznicami i innym orę żem wojennym, na klasztor olewski znienacka n a p a d ł/1 księży wyparował, budynki zajął w posiadanie, a drużynę zwycięzką rozlokował w kościele... Było z tego powodu krzyku wiele, wytykano Niemieryczowi bezbożność, aryańO p o w ia d a n ia h is to r y c z n e . T. I I . 17 x * 258 skie nawyknienia wyniesione z dzieciństwa, posypały się się skargi, a winnych jak zwykle skazano na infamią i banicyą. . . Nie wiele to poskutkowało, bo w marcu nastę pnego roku, kiedy dano znać p. Teodorowi, że zakonnicy wrócili do klasztoru, nowy szturm przypuścił; księża wylę kli — „przez pola i rzekę Ubort, już na ten czas do prze bycia trudną, wszystkiego w klasztorze sprzętu i w kościele aparamentu odbiegłszy, uchodzić musieli i nie wiedzieć do tąd, kędy się podzieli." Tak brzmiał akt oskarżenia, choć z dalszego toku sprawy dowiadujemy się, że znaleźli schro nienie u Zabokrzyckiego. Akt wyżej poszczególniony nastę pnie podaje regestr zrabowanych sprzętów i remanentów; z niego wnioskować można, że o ile kościołek był ubogi, o tyle spiżarnia pobożnych ojców dobrze opatrzona, nie bra kło nic, co zapewnić może wygodny żywot, biblioteka tylko mała, liczyła bowiem „87 ksiąg różnych złożonych w skrzy ni." Woźny „generał województwa kijowskiego, wołyńskie go, bracławskiego i czerniechowskiego, szlachetny Teodor Trzecieski,“ zjechawszy na miejsce „mając przy sobie ludzi wiary godnych, urodzonych panów Jana Pojeckiego i Sta nisława Kulczyckiego,“ spisał skrupulatnie szkody pobożnym ojcom wyrządzone. Trochę wcześniej, bo w lutym tegoż roku urządzono zasadzkę i na p. Dymitra Zabokrzyckiego; Niemierycz do wiedział się, że przeciwnik przybędzie do Noryńska, więc czekał na drodze, samego podczaszego wprawdzie nie do czekał się, ale za to przetrzepał dobrze jego służbę dwor ską, stanowiącą jakby awangardę orszaku podróżnika: czte rech Kozaków padło na miejscu, kilku dostało się do nie woli, reszta ratowała się ucieczką do Olewska, pod opiekę ks. Karmelitów, ale ich pogoń dosięgła w kościele, gdzie byli ukryci, i wymordowała do jednego. . . 259 Był to początek wojny długiej, bo kilkołetniej, w któ rej strony powaśnione używały nie zawsze godziwej szer mierki nietylko szablą ale i piórem. W owej smutnej epoce, na kresach zdemoralizowanych przez ciągłe napady nieprzy jacielskie, rozpasanie doszło do punktu kulminacyjnego, prawo nie funkcyonowało wcale, w księgach grodzkich zapisywano skargi dla zwyczaju, a banicya i infamia staw ała się Chle bem powszednim, nie ubliżającym i do niczego nie obowią zującym aktem. Banita i infamis listy odbierał od króla, w których była zawarta pochwała i podzięka „za wierne służby/1 mógł być pewnym łaski, mógł posłować na sejmie, radzić wspólnie z ojcami ojczyzny o pomyślność kraju. I nie mogło być inaczej na tej placówce straconej, szczególnie pod koniec panowania Jana III. Gdyby się ziemianie bawili w subtelność, wówczas by elektów z pośród siebie wybrać nie byli w stanie, bo nie mieli herbownyeh nie obłożonych banicyą, choćby cywilną. Teodor Niemierycz dźwigał ich po siedm, a jednak' spał spokojnie w Horoszkach, obdzielał Sobieskiego listami, w których donosił o ruchach kozackich, otrzymywał serdeczne „responsy“ od Najjaśniejszego Pana, nadto polecenia rozmaite, a jako jaw ny dowód ufności kró lewskiej wciągał je do akt miejscowych. Ale możeście końca poswarki ciekawi ? . . . niepomyśl nie zakończyła się ona dla Zabokrzyckiego, przegrał sprawę nie w grodzie, ale u siebie w domu, a to dlatego, że do grodu zaskarżył Teodora i Karolowę Niemieryczów, nietylko we własnem imieniu, ale i w imieniu swej żony, także jak wiemy Niemieryczówny, bardzo do rodziny przywiązanej. . . A rodzina ta miała rankor do krewniaczki, ze zgorszeniem odzywano się o waśni między tak bliskimi, doszło to do podczaszyny, wymówiła mężowi, że nadużył jej zaufania... mąż się oburzył, ofuknął niegrzecznie kobietę, więc go opu ściła natychmiast i udała się pod opiekę podkomorzyca 17* 260 T e o d o ra ... Temu w to graj! Odwołał natychmiast. Zabokrzyckiemu prawo administrowania majątkami żony, tem więc samem i sprawa upadła, a panią Maryannę namówio no, by rozpoczęła proces rozwodowy; w lipcu 1684 roku rzeczy zasły tak daleko, że się sam król wdać musiał, wy mówił Niemieryczowi, że waśni małżonków. Nie będziemy powtarzać szczegółów tego zatargu, dość, że po upływie półtorarocznym pozorna nastąpiła zgoda. Zabokrzyccy przy rzekli, że żadnych pretensyj nie będą wznawiać przeciw so bie, zjechali się w Olewsku u Karolowej Niemieryczowej i po solennych przeprosinach, udali się na mieszkanie do N oryńska; a Jan III, jak przedtem nawoływał do zgody, tak teraz „z wielkiem ukontentowaniem,41 osobną odezwą usankcyonował ją w końcu grudnia 1685 r. Nowe wszakże poswarki wybuchły już po upływie roku, Maryanna opuściła męża na zawsze, osiadła we Lwowie i tam przeprowadziła sprawę rozwodową; mąż zaś mszcząc się, ciągle ją skarżył przed sądami, zarzucając jej nawet kradzież kosztowności a w końcu współudział w najazdach uskutecznionych z Teodorem na zamek kołtowski i włości Zabokrzyki i Bond a r y . . . . ale ludzie znający dobrze kobietę nie wierzyli temu. Karmelici olewscy zaspokojeni, wrócili do swoich obo wiązków, przestrzegając pilnie sprawiedliwości, tem bardziej, że syn dziedziczki Olewska, Aleksander, wyrósł na słusznego młodzieńca, więc matka miała w nim obrońcę i opiekuna. A i Maryanna Zabokrzycka znalazła go w panu Zawadzkim, z którym po raz trzeci stanęła na ślubnym kobiercu. Teodor po dawnemu pędził życie jałowe w poswarkach z sąsiadami, nie szkodziły mu one wszakże w opinii publicznej: w r. 1688 został łowczym, wkrótce potem sta rostą tarnogrodzkim. . . a musiał mieć głos w Kijowskiem, kiedy mógł w niem przewodzić, utworzył nawet dość silne 261 stronnictwo: związał się z Maryanem Cżaplicem podkomo rzym kijowskim, z Samuelem Woroniczem i Adamem Olizarem Wołczkiewiczem podczaszym owruckim; wodzili rej na sejmikach, trzęśli całem województwem. Z tego powodu szlachta w r. 1688 zaniesła przeciw nim protest energiczny; w proteście były następujące zarzuty: „że w sposób niewła ściwy publikują uniwersały królewskie co do terminów sej mików, i zapraszają na nie tylko swoich stronników; wsku tek tego zagarnęli pewną część summy, przysłanej z Mo skiewskiego Carstwa, jako indemnizacyą ziemianom należną za majątki położone na lewym brzegu Dniepru; obłudnie wypraszają u króla przywileje na dobra należące do dyzunickiego duchowieństwa; nie bacząc na spokojność panującą w kraju, nie chcą przenieść sejmików z Włodzimierza wo łyńskiego w granice województwa; wreszcie bywają wybie rani na posłów do sejmu. “ Było wt e m trochę praw dy: Teo dor, jak już wiemy, za majątki odpadłe do Ukrainy lewo brzeżnej, dość znaczną summę, bo wynoszącą 34,000 zł. w y dzielił sobie samowolnie. Ożeniony był podkomorzyc z Aleksandrą Żytkiewiczówną, która primo voto ślubowała wierność Borzęckiemu; miał z nią dwie córki: starsza wyszła za Trębińskiego, młodsza za Bohusza. . . Majątki w nieświetnym zostawił sta n ie ; mamy przed sobą inwentarz schedy przeznaczonej dla Bohuszowej, zaraz po zgonie łowczego (1700 r.) sporzą dzony. .. jakaż straszna dezolacya! Jako dowód podajemy go tu w streszczeniu: Horoszki — „puste, chłopa żadnego nie masz,“ Sołodyry — 13 poddanych, Colnowa — 2, Seleńszczyzna — 3, Hreczany — 7, Stawiszcze Ostrów — 5, Skołobowce — 4, Czerniawka — 2, Baskaki — 14. Dochód roczny w pańszczyźnie i w dani od tych 50 km ieci, z do datkiem arendy, obliczony na 1559 zł. 24 g r.; kiedy przed trzydziestą laty w owym kluczu z miasteczka i 8 wiosek 262 złożonym liczono 490 osadców, a dochód reprezentował po kaźną summę 9,750 złotych. Z linii rozrodzonego domu Niemieryczów czerniechowskich, zostali tylko wnukowie Stefana wojewody kijowskiegu, a synowie kasztelana połanieckiego — Karol chorąży wiski, stolnik owrucki, wreszcie oboźny W. X. Litewskiego, w ładał Czerniechowem, a nabył i Horoszki w roku 1748, w tym bowiem czasie skarży się o zabrane działa z zamku przez wojska rossyjskie. Wnukiem Karola był ów głośny Henryk Niemierycz, ale tak głośny, że każdy z piszących 0 życiu społecznem w Kijowskiem w drugiej połowie prze szłego wieku, mimowoli musi potrącić o smutne przygody jego żywota. I rozmodlony Heleniusz, i rozpustny Ochocki, 1 wstrętliwie szczery Michałowski, jednakowo historya tę opowiadają, więc już dla uzupełnienia dziejów rodziny, po wtórzymy ją tu w streszczeniu. W aktach spotykamy wzmian kę o Henryku na Czerniechowie Niemieryczu raz tylko, mia nowicie pod r. 1775, z powodu darowizny, brzmiącą ja k następuje: „Daję te moje prawo Wasylowi Prokopczykowi, potwierdzając dawniej onemu dane, aby tak grunt po zbie głym Petru Bednarzu, tudzież chałupę na zawsze trzymał, zakazując, aby nikt do tego gruntu z poddanych Trokowickich i Nekraszowskich nie interesował się. Które to prawo jemu i synowi służyć będzie.“ Podpisany Henryk Niemierycz C. A. J. K. M. Bardzo to pięknie świadczy o usposobieniach młodego dziedzica czerniechowskiego w epoce, kiedy o swo bodach kmiecych nie śniło się właścicielom ziemskim państw ościennych. Miał wszakże przykład w rodzicu; oto bowiem ojciec jego Bonawentura Niemierycz w r. 1757 nadał wło ścianinowi na wieczne czasy uroczysko „na Ostro wiu,“ z wa 263 runkiem, 'by składał w dani belec miodu do zamku rok ro cznie; podatek niewielki, kiedy zważymy, że ów belec przedawano zwykle po pięć złotych. Ale i rodzina Niemieryczów nie stanowiła pod tym względem wyjątku na kresach; przeciwnie, spotykamy w prowincyach ukrainnych w ubiegłem stuleciu nie mało posia daczy, obdarowujących swoich poddanych mniejszym albo większym ziemi obszarem, bez żadnej pretensyi do jakiegobądż czynszu. Prym między nimi trzyma ks. Franciszek Ksawery Lubomirski, miał on ziemi poddostatkiem, ale też i donacyi rozsypał przeszło kilkaset hojną ręką; naśladowali go pod tym względem ks. Józef i ks. Aleksander, jak zno wu dorównali w hojności Antoni Jabłonowski, Sanguszko wojewoda wołyński. Po nich zaraz i d ą : Franciszek, Kaje tan i Jan Amor Tarnowscy, Mikołaj Sudymontowicz Czeczel starosta hajsyński, Ignacy Świdziński starosta lityński, Kon stanty Olizar starosta siennicki, Józef Ossoliński starosta chmielnicki, ks. Albrecht i Mateusz Radziwiłłowie, Chodkie wicz, Fr. Salezy Potocki, Morawski, Stanisław Sługocki, Franciszek Młodecki, Łukasz Strutyński, Jerzy Tyszkiewicz, Wojciech Zagorowski, Tarczewski, Szymanowski i wielu in n y c h . . . Mimowoli odbiegliśmy od przedmiotu, ale tak czę sto słyszymy zarzuty o ciemiężeniu kmieci, że dowody oba lające te zarzuty, uważamy za obowiązek przytaczać, ilekroć się po temu nadarzy sposobność. .. Tembardziej, że rzuca to pewne światło i na akt da rowizny Henryka Niemierycza, spycha go z wyjątkowego stanowiska, choć nie umniejsza zasługi. Z podpisu na akcie darowizny dowiadujemy się, że był adjutantem Jego Królewskiej Mości; czczy to wprawdzie tytuł, zawsze atoli dowodzi, że p. Henryk ocierał się u dwo ru, znany był królowi. Widać, że w nim wrodzona Niemie ryczów żyłka do podróżowania rozwinięta była. Przodkowie 264 jego gnani potrzebą zbadania Ary a nizm u, często wychylali się za krańce starej Rzeczypospolitej, przynosili wprawdzie ztamtąd sekciarstwo, ale przynosili także i sporo światła. Czy tego światła szukał nad Sekwaną Henryk Niemierycz, nie wiemy, dość, że przywiózł ze sobą niewiarę, a że je dnocześnie nabrał i poloru zewnętrznego, miał dużo dowcipu i powierzchowność sympatyczną a pociągającą, więc mógł być niebezpiecznym krzewicielem „libertynizmu“ pośród swoich kijowskich sąsiadów, w tradycyi przechowujących wspomnienie o doktrynach antitrynitarskich, a jednocześnie przyzwyczajonych widzieć w rodzie Niemieryczów wyobrazicieli nowatorstwa, jakby jego reprezentantów. . . Ale opowiedzmy zdarzenie, w którem się ta niewiara uwydatniła. Na odpuście w Krupem czy Krupie, miasteczku na Wołyniu położonem a należącem do Czetwertyńskich, p. Henryk dokazywał niemało: kobietom podczas nabożeństwa, naturalnie znajomym, opowiadał półgłosem historyjki niearcyprzyzwoite, bo obrazę przybytku pańskiego mające na celu. W końcu, bez poprzedniej spowiedzi, przystąpił do Komunii, i wyjąwszy z ust komunikant, przyniósł w książce do dziedziczki miasteczka i wobec kilku pań miał go na stół rzucić. Tak utrzymuje Michałowski; Ochocki zaś dowo dzi, że w kościele pokazywał go niewiastom, żartując z ich pobożności, o czem dowiedziawszy się szlachta mało go nie rozsiekała, i tylko ucieczce zawdzięczał swoje ocalenie. Oto sam fakt, krótko a treściwie opowiedziany. Miał 011 miejsce w połowie 1785 roku. Oburzenie było wielkie ale chwilowe, oburzeniem zamanifestowała szlachta, że nie podziela prze konań Niemierycza — nic nadto. Wieść jednak o wypadku rozbiegła się po okolicy, znalazł się człowiek, który przeciw niemu z całą energią zaprotestował, poruszył sądy, zmusił duchowieństwo do w y stąpienia, i nie bacząc na stawiane zawady, doprowadził 265 proces do końca, dowiódł świętokradztwa i wyrok surowy na winowajcę u z y s k a ł... Człowiekiem tym był p. Jerzy Falkowski skarbnik łucki, rodem z Litwy — „naprzód sam, potem z synem Erazmem, a na ostatnim terminie urodzony Feliks Dziufura przybył także jako delator.“ Starzec krzą ta ł się gorączkowo, uwagi sąsiadów, że podnosi rękę na możnego pana, podwajały w nim energią: 17 grudnia 1785 roku w ystąpił z manifestem w grodzie łuckim „przeciwko wszystkim generaliter religii katolickiej odstępcom, czytują cym Woltera, opuszczającym obowiązki, wzgardzającym staremi obyczajami4* i t. d. 1 stycznia 1786 wystosował odezwę do ks. Czartoryskiego starosty łuckiego, a w niej — „mu w yrzuca, że sąd grodzki jest nieczynny, z osób mało po wagi mających złożony;44 7 stycznia, drugi list zapraszający starostę, by zjechał na „sądy extraordynaryjne i straszny kryminał sam sądził.44 W nowym manifeście 13 stycznia ofia ruje skarbnik życie i fortunę na obronę wiary — „z dodat kiem, że jako delator, mając prawo do pewnej części w for tunie obżałowanego, od takowej pretensyi odstępuje i zrzeka się jej zupełnie.44 Na początku lutego (6) wyprowadził sprawę przed sądy konsystorskie, a te wydały wyrok uzna jący Niemierycza „apostatą, bluźniercą, godnym największej kary; zacytowano tu prawa duchowne i świeckie, dekreta koncyliów, a po wymiar sprawiedliwości odesłano do sądów cywilnych.44 Skarbnik się uspokoił, zrobił swoje i wycofał się z szranków, sądy cywilne nie myślały wcale o prześlado waniu Niemierycza, jednak wielka trwoga padła na czło wieka, przez Niemcy dostał się do Hollandyi, zaciągnął się do marynarki, we dwadzieścia lat (1806) wrócił jako poru cznik, zawsze ten sam , niedowiarek, a nadto jeszcze nało gowo oddający się opilstwu. Majątku nie posiadał , dobra Czerniechowskie rozszarpali kredytorowie, więc rozpoczął 266 tułaczkę od znajomych do znajomych, choć miał krewnych, którzyby go z chęcią przytulili u siebie... Umarł podczas jednej z takich wędrówek około 1810 r., według Heleniusza, w Porycku pod gościnną strzechą Tadeusza Czackiego... Na tem urywamy opowieść, pominęliśmy w niej nie J e d n ą zasługę, niejedno dziwactwo, niejedną niedolę i po święcenie. .. Ród ten zajął wydatne stanowisko w dziejach nowatorstwa, a po jego upadku, zeszedł z areny, utonął w szeregach ziemian, powszednią już odtąd płynąc koleją, może z żalem w piersi, z tradycyą dawnej świetności i da wnych przekonań... I owi Aryan sfanatyzowąnych potom kowie przywdziali szaty kapłańskie, córki swoje stroili w sukienki zakonne, .wznosili świątynie katolickie, jakby chcąc zatrzeć ślady na manowcach, po których ich ojcowie kroczyli. A zawsze od początku do końca byli oni wiernymi synami Rzeczypospolitej, która im nie macoszyną ręką za tę synowską miłość płaciła. 2 stycznia 1881. Kamieniec. ZR ODŁ A. DO RO ZD ZIA ŁU I. A k ty o proischożdenii szlacheckich rodow. T . IV , s tr. 35 do 49. Opis aktowej knihi Kijów . C entr. A rch. N. 8, s tr. 5, 24, 25, 26, 3 2, 33, 48, 51, 5 6 / 5 8 , 59, 64 i 65. Opis aktowoj knihi K. C. A rch. N. 9, s tr . 13, 15. Opis aktowoj knihi K . C. A rch. N. 12, s tr. 29. Je rlic z , Latopisiec. T . I , s tr. 81. H eleniusz, Wspomnienia lat minionych. K raków 1876. T. I, s tr. 3 1 9 — 363. W yczerpująca m onografia o N iem ieryczach. Summaryusz dokumentóip do dóbr klucza Norzyńskiego na leżących , 0 archiwum J W . Antoniego Grocholskiego itd ., in fol. z 11 ark u szy , od 1583 do 1805 roku doprowadzony. (Ze zbio ró w p. M ichała Zieleniew skiego). DO R O ZD ZIA ŁU I I. A kty o kozakach (1500 — 1648). K ijów 1863, str. 1 5 4 — 187. Postanowienia dworianskich prowincyonalnych sejmów Jugozapadnoj Rossii. Część I I , T . I, 1861, s tr. 117. Opis aktowoj knihi K. C. A rch. N. 9, str. 11, 21, 23, 2 4 / 2 6 , 30 i 35. Opis aktowoj knihi K . C. A rch. N. 12, str. 14, 18, 26, 30. Opis aktowoj knihi. K . C. A rch. N. 14, s tr. 12 i 14. DO RO ZD Z IA Ł U I II . Czacki, O litewskich i polskich prawach. W arszaw a 1800. T. I, str. 302 — 304. 268 B andtkie, Historya drukarń. K raków 1826. T. I I, s tr. 104 do 126. K rzyżanow ski, Daicna P ohka. W a rszaw a 1844, s tr. 324 do 354. Relacye nuncyuszów apostolskich o Polsce. B erlin 1869. T. I , s tr. 186 i dalsze. Łukaszew icz, Historya szkół. P oznań 1849, s tr. 361. DO RO ZD ZIA ŁU IV . Pam iatniki izdawajemyje wremiennoju kommissieju dla razbora drewnich aktów. K ijów 1846. T-. I, część I, str. 12. Postanowlenta dworianskich prowincyonalnych sejmów Jugozapadnoj Rossii. K ijów 1861, Str. 457. Opis aktowoj knihi N . 16, s tr. 3, 4, 5, 6 i 22. Opis aktowoj knihi N. 19, s tr. 7, 28 i 30. Opis aktowoj knihi N. 20, s tr. 10 i 19. K rzyżanow sk i, Dawna Polska. W arszaw a 1844, s tr. 329 do 339. Je rlic z , Latopisiec. T . I, str. 45 i 69. N iesiecki, T . V I, str. 552. M ichałowski, Księga pamiętnic&a. K raków 1864, s tr. 326 i 338. H eleniusz, Wspomnienia lat minionych. T . I. s tr. 328 i 330. DO RO ZD ZIA ŁU V. W ieliczko, Letopiś sobytii w Jugo-zapadnoj Rossii w X V I I wiekie. Kijów 1848. T. I , str. 277 i 300. Postanowienia dworianskich prowincyonalnych sejmów Jugozapadnoj Rossii. Kijów 1861. Część I I, T . I , str. 3 4 8 — 369, 423 i 457. Opis aktowoj knihi N. 20, Str. 8 ; N. 19, str. 5, 11, 14, 39 i 40. Je rlic z , Latopisiec. T . I, s tr. 109, 113, 118, 181. Historya panowania Jana Kazim ierza. P ozn ań 1840, s tr. 317 i 349. 269 DO ROZDZIAŁU VI. Pamiatniki izdawajemyje wremiennoju kommissieju dla razbora drewnich aktów. K ijów 1852. T . I I I , część I I , s tr. 148, 194, 207, 229, 283, 295 i 330. W ieliczko, Letopiś. T. I, s tr. 300, 392 i 397. Yolumina Legum (-wydanie O hryzki). T . IV , s tr. 296 i 285. Je rlicz , Latopisiec. T . II, str. 6 i 31. DO RO ZD ZIA ŁU V II. Pam iatniki ifdawajemyje wremiennoju kommissieju dla razbora drewnich aktów. T . I I I , część I I I , s tr. 14 0 — 144 i 247. Volumina Legum (w ydanie O hryzki). T. IV , s tr. 238, 272, 389 i 947. K rzyżanow ski, Dawna Polska. W arsza w a 1844, s tr. 357. H eleniusz, Wspomnienia lat minionych. K raków 1876. T . I, s tr. 331 — 338. B andtkie, Dziejenarodupolskiego.W roći&wlSSb.T. I I , s t r . l 67. Opis aktowoj knihi. N. 21, s tr. 4, 8 i 11. DO RO ZD ZIA ŁU V III. Ochocki, Pamiętniki. W ilno 1857. Tom I, roz. X IV , s tr. 1 2 0 — 129. M ichałowski, Pamiętniki. W a rszaw a 1857, str. 11, 72. H eleniusz, Wspomnienia lat minionych. K raków 1876. T. I, str. 324 i 3 5 3 — 363. A kty o hajdamakach (1 7 0 0 — 1768). K ijów 1876. Część I II , T. I II , s tr . 291. A kty o kozakach (1 6 7 9 — 1768). K ijów 1868. Część I I I , T . I I , s tr. 16, 22 i 29. A kty oh ekonomiczeskich i juridiczeskich odnoszeniach krestian iv X V I I I wiekie (1 7 0 0 — 1799). K ijów 1870. Część V I, T . II, s tr. 3, 98, 177. Opis aktowoj knihi K . C. A rch. N. 2, s tr. 8, 9, 11, 13, 17. Opis aktowoj knihi K . C. A rch. N. 3, str. 53. SPIS RZECZY. T ro n książęcy za kobietę................................... 1 J a k się żyło na kresach ukrainnych przed in k u rsy ą kozacką. 59 Jed en z w ielu........................................................................................111 Gospodarstw o naszych prababek. . . . . . . . . 149 N iem ierycze..................................... ....................................................... 181 Biblioteka Śląska w Katowicach ID :0030001533655 II 640015