Autor: Natalia Tralewicz (Zespół Szkół w Młocku)
Transkrypt
Autor: Natalia Tralewicz (Zespół Szkół w Młocku)
Autor: Natalia Tralewicz (Zespół Szkół w Młocku) Karta z pamiętnika H. Sienkiewicza 20 maja 1905 r. Zebrało mi się teraz wspomnienia przyciągać bliżej serca mego. Wracam duszą na Mazowsze, przytrzymując przy sobie obrazy przeszłości, nawiedzające mój umysł w najpiękniejszych snach. Chciałoby się tam wrócić nie tylko duszą, lecz duszy mogłoby towarzyszyć również ciało. Mazowsze, a ściślej Poświętne pod Płońskiem – nic nie wiedziałem, że w ogrodzie tutejszym jest taki prześliczny widok, jakiego może cała Polska nie ma. Słońce tam nie dochodzi – tylko przebija przez zieloną błonę i jej kolorem barwi swoje promienie, a zielone promienie rzuca na czarne pnie, ziemię, szaty i twarz podróżnika – słowem tam jest panowanie zieloności. Co to rzeczywiście jest? Oto kanał zielonej i brudnej wody stojącej między olszakami, z których zamiast ładnego śpiewu ptasząt prędzej co na nos spaść może. Ale przy tym, daję słowo, to jest piękne! Przynajmniej tak wygląda jak poprzednio opisałem. Ślady swoje zostawiłem w Poświętnem w wieku dziewiętnastu lat, będąc przez rok guwernantem małego Stasia Wayhera, synka właścicieli majątku. Prawdę powiedziawszy, mnie samemu w szkole najlepiej się nie powodziło, a że u rodziców mych się nie przelewało, więc w obowiązku moim leżało pozyskanie pieniędzy na siebie, ucząc innych i jednocześnie samemu zaocznie przechodzić przez ostatnie klasy gimnazjum. Ten jakże barwny rok w Poświętnem był również rokiem pierwszych prób literackich. Cisza opiewająca Mazowsze jedynie sprzyjała moim poczynaniom oraz wytężonej pracy umysłowej, a brak jakiegokolwiek interesującego towarzystwa niejako skazywał mnie na przelewanie na papier barwnych wymysłów mojej wyobraźni. Kolejna guwernerka, w latach 1868-69, u Woronieckich, związana była z pobytem mojej osoby w Warszawie – wszakże możliwe dla mnie było kontynuowanie studiów - a częściowo z ich wiejską i niezwykle malowniczą siedzibą w Bielicach pod Sochaczewem. Uśmiech sam maluje się na twarzy na myśl o chwilach spędzonych tam. Wieś mazowiecką znać już dobrze znałem z wczesnego dzieciństwa. W Garwolińskiem, na pograniczu Podlasia i Mazowsza leżą Grabowce, w których to ojciec mój czas jakiś gospodarować miał okazję. Po sprzedaży Grabowców i przeprowadzeniu działów rodzinnych, 1 rodzice moi zdolni byli nabyć Wężyczyn, gdzie spędzić mogliśmy sześć lat. Wielkie straty niosąc, więc nie powodziło się tam najlepiej. Chcąc czy nie chcąc, musieliśmy ten majątek sprzedać, następnie przenieść się do Warszawy. Przędzenie nićmi wyobraźni rozpocząłem jako dziennikarz. W połowie siedemdziesiątych lat pisać zdołałem felietony, tyczące się obrazów Warszawy, przykładem jest "Bez tytułu" w "Gazecie Polskiej". Jednakże z bólem serca przyznać muszę, że na prowincji zdarzają się nie tylko rzeczy cieszące oko. Rankiem we czwartek doszła nas przerażająca wiadomość o pożarze w Pułtusku; nazajutrz, to jest w piątek, wyruszyłem z Warszawy, ażeby naocznie przekonać się o klęsce. W niedługim czasie po pożarze w Pułtusku spalił się Przasnysz. To rzecz nowa chyba dla Przasnysza, dla nas równie stara jak inne. Wypisałem już tyle piór i atramentu, mówiąc o potrzebie staży ogniowych, że nie chcę poruszać tej kwestii... Nie chcąc zostawiać moich wywodów pod ciemnymi chmurami, powrócę myślami do Radziejowic Józefostwa Krasińskich niedaleko Żyrardowa. Najpiękniejszych chwil spędzonych z przyjaciółmi nikt nie wymaże z mojej podświadomości. Nie wypadałoby pominąć Starostwa pod Mławą i Woli Guzowskiej, położonej między Żyradowem a Sochaczewem. Koniecznie trzeba wspomnieć o Lipkowie, gdzie pan Wołodyjowski z Bohunem zdał się pojedynkować. Wydaje się, że w stanie nie jestem pomieścić wszystkich wspomnień kłębiących się w głowie mojej na tej marnej kartce. Zostawiając ostatnie pociągnięcie piórem, kończę swe wspominanie. 2