Anna Kleiber
Transkrypt
Anna Kleiber
Anna Kleiber DWIE PIECZENIE Na dobre rozpadało się dopiero za Jelenią Górą. Lało tak mocno, że intensywna praca wycieraczek starego volvo na niewiele się przydała. W takich strugach Marian przejechał jeszcze około trzydziestu kilometrów, aż w końcu się poddał. – Dalej nie dam rady, oczy mi wysiądą – mruknął do siebie, przetarł okulary i zaczął uważniej przyglądać się mijanym znakom. Liczył na to, że trafi na informację o noclegach. Wreszcie zobaczył napis „Wolne pokoje – Zimmer frei”. Nabazgrana strzałka nakazywała kierunek w lewo, a koślawe litery informowały, że należy przejechać jeszcze trzy kilometry. Skręcił w wyboistą drogę i po kilkunastu minutach powolnej jazdy znalazł dom, w którym mógł przenocować. Deszcz mocno zacinał, a posadzone wkoło jesiony kiwały się w rytm wiatru. Wysiadł z samochodu i od razu wdepnął w wielką kałużę. Woda nalała mu się do butów, a nim sięgnął do bagażnika po torbę, deszcz przemoczył go niemal do suchej nitki. Drzwi domu otworzyły się i w progu stanęła przysadzista postać: – A czego tu? – usłyszał. – Przenocować można? – Pewnie, że można. Niech wejdzie do środka. Marian przeczłapał przez podwórze i wszedł do niewielkiego korytarzyka. – Maślanowa jestem – powiedziała kobieta i wyciągnęła na przywitanie czerwoną dłoń. 1 Miała około sześćdziesięciu lat, okrągłą twarz, a na głowie chustkę spod której wystawały tłuste kosmyki. – Marian Jacek – ukłonił się Marian, a Maślanowa wytrzeszczyła oczy. – A nazwiska to nie ma? – Mam – Jacek. – Aha – mruknęła i poprowadziła go do pokoju. Dom był stary, poniemiecki. Z korytarza można było wejść wprost na schody, a na prawo do dużego pokoju, który połączony z kuchnią tworzył coś w rodzaju aneksu. Mimo że było czysto i przytulnie, to w powietrzu unosił się typowy zapach starego domu - zapach stęchlizny. – Torbę niech położy przy drzwiach i siądzie przy stole – powiedziała i nalała wodę do czajnika. – Co będzie pić? Kawę, herbatę? – Herbatę poproszę, bo już późno. Niech mi pani powie, jaka to jest miejscowość, bo żadnej tablicy nie widziałem. – Kopytkowo. – Kopytkowo? – zdziwił się Marian, bo na mapie okolic Jeleniej Góry nie widział takiej nazwy – Obok jakiej miejscowości jest to Kopytkowo? – Obok Pławnej Górnej – odpowiedziała kobieta. – Kopytkowo Dolne obok Pławnej Górnej – powiedziała to przesadnie powoli i wyraźnie jakby miała do czynienia z debilem. – A dokąd to jedzie, jeśli można spytać? – Z urlopu wracam do domu, do Kołobrzegu. Musiałem poszukać noclegu, bo widzi pani, jaka pogoda. – A widzę, widzę. Przeklęty ten lipiec. Leje tak od dwóch tygodni, wszyscy turyści pouciekali - westchnęła i zmieniła temat. – Ja tam wścibska nie bywam, ale na tym urlopie to tak sam był? Bez żony? – zapytała i postawiła 2 przed Marianem szklankę z gorącą herbatą, a na talerzyku kilka kawałków wyschniętego placka. – W tym roku nie mogliśmy razem jechać, bo żona pracuje za granicą, no to sam się wybrałem – wyjaśnił Marian i nadgryzł ciasto. – Pojechałem więc do Karpacza – kontynuował z pełnymi ustami – ale przez ten deszcz musiałem skrócić urlop – przełknął suchy kawałek, ale tak zaczęło go drapać w gardle, że musiał szybko popić i poparzył sobie usta. – Psiakrew! – mruknął i ze złością odsunął od siebie talerz. – Co mówił? – Nic takiego… A pani ten no… pensjonat to sama prowadzi? – Nie żaden tam pensjonat, a gospodarstwo agroturystyczne i nie sama, tylko ze starym, to znaczy się z mężem. Nie ma go teraz, bo poszedł do zwierzaków obrządki robić. Mamy krowy, świnie, owce, co tylko się chce. Wszystko tu trzymamy, jak na tej arce Noego. – Na mięso hodujecie? – Ależ skąd? – prychnęła stara. – Na zdjęcia! – Na zdjęcia? – zdziwił się Marian. – A tak, tak! Żeby wiedział, ile Niemcy płacą za zdjęcie z taką owieczką, albo świnką! A gdy do tego jest jeszcze tak dobrze po świńsku umorusana, to i dorzucą kilka dodatkowych euro. – Euro? Pobiera pani opłaty w euro? – Człowieku! Ja we wszystkim pobieram! Kiedyś miałam Eldorado – tylko w dolarach liczyłam, a teraz takie psie czasy nastały, że grzech ciężki wysmradzać! Marian odetchnął z ulgą, bo w kieszeni posiadał tylko poczciwe polskie złotówki. Nagle dało się słyszeć stuknięcie drzwi. 3 – To ty, stary? – No pewnie, a kto niby? – odpowiedział męski głos i po chwili do pokoju wszedł wysoki, lekko przygarbiony mężczyzna: – Gość? – zapytał i skinął w kierunku Mariana. – No pewnie, a kto niby? – odburknęła mu stara. – Nie dąsaj się babo bez powodu, tylko zrób co do jedzenia. Zje pan ze mną? A tak przy okazji – Maślana jestem – i wyciągnął dłoń. – Marian Jacek – odpowiedział Marian i zaraz szybko dodał – gdzie nazwiskiem jest Jacek. „Czy ci ludzie nie mają imion?” – pomyślał, ale nic nie powiedział, tylko podniósł się z krzesła i uścisnęli sobie ręce. – No, babo, rób tam nam co do jedzenia – ponaglił żonę Maślana. – Ja dziękuję, nie jestem głodny. Chciałbym położyć się już spać, bo jutro z samego rana chcę wyruszyć w trasę. – Cóż, klient nasz pan – powiedział gospodarz. Maślanowa sięgnęła do kredensu i wyjęła pęk kluczy. – Pójdzie za mną – powiedziała i nie oglądając się za siebie poszła w kierunku schodów. Na piętrze było pięć par drzwi, kobieta otworzyła pierwsze z lewej i zapaliła światło. Pokój był niewielki, miał niski pułap i urządzony był skromnie ale gustownie. – Mam rano obudzić?- zapytała. – O tak, bardzo proszę o piątej. – Jak sobie chce. Acha, łazienka jest na końcu korytarza. Drzwi są tam otwarte. To dobrej nocy życzę – powiedziała i wyszła. 4 * Dawno już tak dobrze nie spał, więc nic dziwnego, że pukanie nie mogło go obudzić. Ocknął się dopiero gdy gospodyni solidnie potrząsnęła go za ramię. – Wstawać, bo piąta wybiła! – A tak, zaraz…- mruknął spod kołdry. – Nie zaraz, ale już, bo jeszcze z powrotem zaśnie! Maślanowa, stojąc w drzwiach jak żandarm, odczekała aż Marian posłusznie wstanie z łóżka i dopiero w tedy wyszła. Ubrał się szybko i zeszedł na dół. Gospodyni krzątała się przy śniadaniu, a Maślana palił w kącie fajkę i czytał gazetę. – Dzień dobry – powiedział. – A dobry, bo ładny się zapowiada. Niebo dziś prawie bez chmurki, może wreszcie pogoda się odmieni? – odpowiedział stary i złożył gazetę. Marian spojrzał przez okno – faktycznie dzień zapowiadał się słoneczny. Na pięknym, błękitnym niebie dryfowało kilka białych obłoczków, na podwórzu wielka kałuża jakby zmniejszyła swoje rozmiary, a posępne jesiony stały spokojnie, nie targane przez podmuchy wiatru. – Na pewno chce pan wracać? – kontynuował stary. – Ładna tu okolica, wypoczął by pan. – Dziękuję, ale to już postanowione – odpowiedział bez wdawania się w szczegóły. Bo niby i jakie atrakcje mogłyby go czekać tu w tym Kopytkowie, którego nawet na mapie nie zaznaczyli? – W rzece ryby mamy – kusił Maślana. – Nawet biorą – dorzucił. 5 – Nie, nie, na pewno nie zostanę – odpowiedział Marian i wydało mu się, że małżeństwo wymieniło między sobą porozumiewawcze spojrzenia. – No więc, cóż, trudno – stary podniósł się z miejsca. – Nim pan zje śniadanie zdążę wrócić z obrządków i się pożegnamy. Faktycznie, nim Marian zjadł skromny posiłek, stary już był z powrotem. Usłużnie pomógł gościowi znieść do auta lekki bagaż i wręczył zmiętą wizytówkę. Tak, na wypadek, gdyby ten kiedyś miał ochotę zaszyć się gdzieś na końcu świata. Marian pożegnał się szybko i zapuścił silnik. Samochód warknął, szarpnął i zgasł. Za drugim razem wszystko się powtórzyło, a za trzecim auto nie wydało już żadnego dźwięku. Milczało jak grób. – Cholera! – powiedział Marian. Miał ochotę dosadniej się wyrazić, ale ugryzł się w język, bo stary ciągle stał obok i bacznie mu się przyglądał. – Macie tu jakiegoś mechanika? A może pan zna się na autach? – zapytał z nadzieją w głosie. – Ja się nie znam, a mechanik jest z dziesięć kilometrów stąd. – To może po niego zadzwonię, pan poda numer telefonu – i Marian wyjął z kieszeni telefon komórkowy. – Nie mam do niego numeru – z radosnym uśmiechem odpowiedział stary – a poza tym dziś jest niedziela i dałby pan ludziom dzień święty święcić. Zostanie pan do jutra i od rana wszystko załatwi. To tylko jeden dzień! Moja stara robi dobry rosół – dodał. Nim skończyli rozmawiać na podwórko zajechał srebrny mercedes. Na pierwszy rzut oka było widać, że model jest prosto z salonu. Z auta wysiadł elegancki starszy pan i skierował się do domu. W drzwiach zaraz pojawiła się Maślanowa i 6 zaczęli rozmawiać ze sobą po niemiecku. Marian nie znał zbyt dobrze tego języka, ale na tyle, aby się zorientować, że mężczyźnie chodzi o nocleg. Niemiec najwyraźniej o coś prosił, a gospodyni uparcie mu odmawiała. W końcu nie kryjąc rozczarowania, z powrotem wsiadł do auta i odjechał. – Dlaczego odjechał? – zapytał zdziwiony Marian. Wydawało mi się, że chciał przenocować. – A pewnie, że chciał, ale ścierwo wybredne, apartament chciało! – powiedziała nie patrząc mu w oczy. Wysłałam go do Kariny. Tam będzie miał to, na co zasłużył – dodała. – Do Kariny? – A tak, do żony mojego siostrzeńca Krystianka. Za lasem, na górce ma nowy pensjonat z apartamentami. Wszystko na wysokim poziomie, pokoje z łazienkami, łazienki z kafelkami, a kafelki z kwiatkami – i zaśmiała się chrapliwie jakby to był niezły dowcip. – No to co, kawy się może napije? – nagle zmieniła temat. – A wie pani, że chętnie. Nie zdążyli wejść do domu, a pod dom znów zajechał jakiś samochód. Z czarnego jeepa wysiadł wysoki, szpakowaty mężczyzna. Na oko miał ponad czterdzieści lat. – Krystianek przyjechał! – ucieszyła się Maślanowa. – Dzień dobry, ciociu! – powiedział przybyły i cmoknął kobietę w nadstawiony policzek. – O, widzę, że masz letnika – spojrzał na Mariana – Kucharczyk Krystian jestem – powiedział i uścisnął Marianowi dłoń. – Marian Jacek. – Chodź, dziecko, kawy się z nami napijesz. – Nie mam czasu, bo dopiero wróciłem. 7 – Wie pan, mój Krystianek interesy w samej Warszawie robi – wyjaśniła z dumą Marianowi. – A panu jak się u nas podoba? – zwrócił się do Mariana. – Nawet, nawet... w zasadzie to zupełnie ładnie. Krystian zaśmiał się: – Zupełnie ładnie! – powtórzył przekornie. – Jak pan pobędzie tu kilka dni, to inaczej będzie mówić! – Oj, chyba nie będzie mi to dane, bo jutro wyjeżdżam. Nic nie odpowiedział, tylko uważnie na niego spojrzał. – A gdzie wuj? – zwrócił się do ciotki. - Przywiozłem mu te części, o które prosił. – On to jak zwykle przy zwierzakach, zaraz go zawołam. Na chwilę zapadło milczenie, które przerwał Krystian: – Może wpadnie pan do nas wieczorem? Żona urządza artystyczny wieczorek dla gości. Będzie wystawa prac lokalnej artystki Mai Jasińskiej, lampka wina, dobra muzyka, a na zakończenie wieczoru mała kolacyjka. Niech się pan na własne oczy przekona, że na takim zadupiu nie tylko chamów można spotkać. Marian się zmieszał, bo właśnie takie było jego zdanie o ludziach mieszkających na wsiach. – Właściwie to… tak, chętnie... na którą mam przyjść? – Na osiemnastą, ciocia panu powie jak do nas trafić. To do zobaczenia – powiedział. – Sam pójdę go poszukać, bo nie mogę dłużej czekać – dodał i poszedł w kierunku stajni. 8 * Czas do wieczora minął Marianowi szybko. Oglądał dobytek Maślanów, spacerował po okolicy, a po obfitym obiedzie poszedł do ogrodu i zafundował sobie drzemkę na leżaku. Przed wyjściem uznał, że nie będzie się przebierać, ale jedynie ogoli, aby nie straszyć kilkudniowym zarostem, który nadawał mu wygląd kloszarda. Mimo wyraźnych braków w urodzie nie wyglądał na swoje pięćdziesiąt sześć lat. Spojrzał w lustro – rzadkie, jasne włosy sterczały na wszystkie strony, więc przygładził je dłonią zmoczoną wodą. Zapiął pod szyją guzik, bo koszula nie była zbyt świeża, a nie chciał, aby ktoś zobaczył, że ma brudny kołnierzyk. Ponownie zmoczył dłoń i przejechał po spodniach formując tym sposobem coś w rodzaju kantu. Obejrzał się z każdej strony – wyprostował, wciągnął brzuch, poprawił okulary i wydął usta: – E tam... – mruknął pod nosem. – Jak na takie byle Kopytkowo Dolne to i tak jestem nieźle odstrzelony. W kuchni czekała już na niego Maślanowa. – Nie spieszy się pan – powiedziała obrażonym tonem. – Nieładnie się spóźniać, gdy kto zaprasza. Objaśniła, jak najszybciej może dotrzeć na miejsce. Szkoda, że miał zepsute auto, bo pieszo czekało go około dwudziestu minut marszu. Wędrówka byłaby całkiem przyjemna, gdyby nie rozmoczona po ulewach ziemia. Najpierw było nieźle, bo szedł wzdłuż ulicy, ale potem musiał skręcić w polną drogę i od razu utytłał buty w błocie. Potem przeszedł przez stary mostek, kawałek przez pole i dopiero na górce, na tle lasu, zobaczył okazały dom. Gdy podszedł bliżej zauważył, że na przestronnym podwórzu stoi kilka luksusowych samochodów. Każdy z nich był na zagra9 nicznych numerach rejestracyjnych i kosztował majątek. Zrobiło mu się głupio. Spojrzał na swoje brudne buty, do kolan pochlapane spodnie i już miał zawrócić, gdy z tarasu ktoś do niego zawołał. – Witamy, panie Marianie! To był Krystian. Obok niego stała jakaś smukła kobieta. Ubrana była w karminową, mocno wydekoltowaną suknię, z którą kontrastowały długie, rozpuszczone, ciemne włosy. Co tu dużo gadać – wyglądała zjawiskowo. Marian, skoro został zauważony, to nie mógł się już wycofać. – Niech pan śmiało wchodzi do środka, my już schodzimy na dół – powiedział Krystian. Z wejścia wchodziło się wprost do dużego holu, który służył także jako salon. Było tam sporo gości, ale ku zdziwieniu Mariana były to same starsze osoby. Jak się później okazało, byli to niemieccy przesiedleńcy, którzy po Drugiej Wojnie Światowej zmuszeni byli opuścić rodzinne tereny. Teraz, na emeryturze, chętnie tu przyjeżdżali, odpoczywali i wspominali czasy młodości. Wśród nich był także ten Niemiec, którego przegoniła Maślanowa. Stał przy ścianie i ze znudzoną miną oglądał zawieszone tam obrazy. – Witam serdecznie – powtórzył Krystian i zwrócił się do stojącej obok piękności. – Karina, pozwól, że ci przedstawię gościa cioci, oto pan Marian. Panie Marianie, a to jest moja żona Karina. Kobieta stanęła blisko (zbyt blisko jak zauważył Marian) i podała mu dłoń. Marianowi od zapachu perfum zakręciło się w głowie, a gdy spojrzał w jej czarne, aksamitne oczy, poczuł się tak jakby miał zaraz stracić grunt pod nogami i runąć na ziemię. To nie był koniec 10 wrażeń, bo przed jego oczami wyeksponowany był wspaniały, przepastny dekolt, w którym dojrzał coś, co go kompletnie zachwyciło – maluteńki pieprzyk na lewej piersi. Och, jak cudowny był ten pieprzyk! Z wrażenia zamiast ją w rękę pocałować - uścisnął po męsku. – Może szampana? – zapytała i nie czekając na odpowiedź sięgnęła po jeden ze stojących obok kieliszków. Marianowi wirowało wszystko przed oczami i najchętniej wypiłby go jednym haustem, ale nie chciał wyjść na prostaka i się powstrzymał. – Szkoda, że się pan spóźnił, – powiedziała i zmysłowym ruchem odsunęła z czoła kosmyk - bo Maja bardzo ciekawie opowiadała o swojej twórczości. Niech pan spojrzy na ścianę, jak pięknie przedstawiła naturę. Obejrzał się, aby ocenić dzieła lokalnej artystki. Obok dziwnych obrazów stała, otoczona wiankiem zainteresowanych, jeszcze bardziej dziwna autorka. Miała zaplecione dwa rude warkocze, ubrana była w rzeczy zbyt duże i zbyt kolorowe, a w nosie miała trzy kolczyki. Całości dopełniał krzykliwy makijaż. Czy była piękna? Marian nie potrafił tego stwierdzić. Za to mógł ocenić jej twórczość – to, co zobaczył, nie było podobne do czegokolwiek i było gorsze od tego, co sam rysował w wieku trzech lat. – Wspaniałe, prawda? – zapytała Karina. – Całkiem... oryginalne – odpowiedział wymijająco i dopił szampana. – Pozwolicie, że was opuszczę, muszę być sprawiedliwa i zająć się też innymi gośćmi – uśmiechnęła się, a Marian dałby głowę, że znacząco i oddaliła w kierunku wlepiającego w nią ślepia starego Niemca. – Może tak po drinku? – zaproponował Krystian. 11 – A chętnie. Gospodarz skinął na młodą kobietę stojącą za barkiem. Ta natychmiast przygotowała napoje, po czym je przyniosła. Marian upił duży łyk i z uznaniem stwierdził, że był pyszny, ale bardzo mocny. – I jakie wrażenia? – zapytał Krystian. – Już mówiłem, że oryginalne. A tak szczerze między nami, to ja w ogóle się na tej nowoczesnej sztuce nie znam. – Nie te bazgroły miałem na myśli, tylko Karinę. – Atrakcyjna – odpowiedział oględnie, bo co miał powiedzieć? Że tak wspaniałej kobiety w życiu nie widział i że dla niej mógłby popełnić niejedno głupstwo? – Zdradza mnie – na pozór obojętnie rzucił w przestrzeń Krystian, po czym dodał scenicznym szeptem – notorycznie! – Uech… – bąknął, zaskoczony taką szczerością, Marian. Nagle Krystian chwycił go za poły marynarki i jęknął rozdzierająco: – Panie, pomóż mi pan, bo umrę! – Że niby co?! – zaskoczony Marian, pragnąc wyrwać się z jego rąk, szarpnął się oblewając przy tym drinkiem. Krystian wreszcie go puścił i szepnął konspiracyjnym głosem: – Weźmy po drinku i chodźmy do stajni. – Po co?! – Nie bój się – Krystian niespodziewanie przeszedł z gościem na ty – chodzi mi o to, żebyśmy mieli święty spokój i żeby nikt nas nie podsłuchał. 12 Mariana niewiele obchodziło, co Krystian chce mu powiedzieć, ale widząc szaleńcze błyski w jego oczach, postanowił być posłuszny. W stajni schowali się w jednym z boksów i Marian cierpliwie wysłuchał historii wielkiego uczucia Krystiana do interesownej i wiarołomnej Kariny. Teraz jednak cierpliwość jego, znaczy się Krystiana, skończyła się definitywnie! Chce rozwodu z orzeczeniem o winie! A do tego potrzeba dowodów. Zdjęć na przykład. I najlepiej niech zrobi je Marian. – Ja?! – zdziwił się. – Dlaczego ja? – wysłuchać obłąkanego to jest zupełnie inna rzecz niż uwikłać się w jakąś aferę. – Sam sobie zrób te zdjęcia! – Marian! Ja nie mogę, bo zbyt porywczy jestem – i wyjął z kieszeni marynarki mały pistolet – oto co bym jej zrobił zamiast zdjęcia – i mierząc Marianowi prosto w lewe oko, powiedział z pasją – pif paf! A ty idealny jesteś! Wyglądasz jak zwykły turysta i przez to nie wzbudzając niczyich podejrzeń będziesz mógł ją śledzić. A jak przyłapiesz na zdradzie, to od razu pstrykaj fotki – i wyjął z kieszeni mały aparacik – o, tym – po czym wcisnął mu go do ręki. – Zaraz, ale ja się jeszcze nie zgodziłem! – No tak, ale jestem roztrzepany! Zapłacę ci! Całe pięćdziesiąt tysięcy! – Co?! – Marian jęknął i oparł się o stojącego obok konia, bo kwota ta zawróciła mu w głowie niemniej niż uroda Kariny. – Tak, pięćdziesiąt! Dychę dostaniesz już jutro, a resztę po akcji. I wiedz, że nawet jak nie uda ci się strzelić żadnej fotki, to tę forsę i tak zatrzymujesz. Ale ręczę ci, że zdjęcia uda ci się zrobić. Ja jutro muszę wyjechać w interesach, a gdy wrócę za kilka dni, powinieneś mieć 13 już dowody. Wierz mi, ta suka szybka jest w te klocki – powiedział z pogardą i splunął pod nogi. Marian przez chwilę bił się z myślami. Pieniądz wspaniały, ale żeby w to wejść, musiał wyzbyć się wszelkich podejrzeń. – Ale zaraz, niby jak miałbym to zrobić? – Nic się nie martw, mam kogoś, kto ci pomoże. To Maja. – Ta artystka? – Tak, właśnie ona. Od lat boleje nad moim losem i wiele zrobi, by mi ulżyć w nieszczęściu – i Krystian siąknął nosem. – A ona sama nie mogłaby zrobić tych zdjęć? – bronił się Marian. - Nie chciałaby zarobić, aż tak dobrze jej się z tych obrazów żyje? – Oj, ty niczego nie rozumiesz. Ty jesteś idealny, bo w razie jakiejś, odpukać, wpadki po prostu wyjeżdżasz i tyle, a ona tu zostanie i co wtedy? Żadnego z tubylców nie mogę aż tak narażać. – A bo ja wiem… - coraz słabiej wahał się Marian, bo w końcu nie co dzień w tak prosty sposób można zarobić aż tyle pieniędzy. – A detektyw? – Co detektyw? – No, prawdziwego detektywa nie chcesz zatrudnić? – A uchowaj Boże! – wzdrygnął się Krystian. – Wiesz, jak oni działają? Chowają się za krzakami, na nosie noszą ciemne okulary, mają postawiony kołnierz płaszcza i tak dalej. Od razu widać, że taki gość to detektyw. Już raz takiego tu miałem, to Karina po dwóch dniach połapała się, że ktoś ją śledzi. No i jak? Umowa stoi, co? – z nadzieją w głosie zapytał Krystian. – Ale jest coś jeszcze – powiedział. 14 – Co? – Mam zepsute auto. A jak na piechotę miałbym ją szpiegować? – Waldi złota rączka go naprawi. To wszystko? – z napięciem zapytał Krystian. – Hm… w zasadzie to nic. – Świetnie! Daj mi więc swój numer – i Krystian wpisał go zaraz do swojej komórki. - A ja idę teraz pogadać z Mają. Rano wpadniemy do ciebie z Waldim i dopełnimy formalności – mrugnął do niego porozumiewawczo - a teraz idź do gości i się baw. Łatwo było powiedzieć – baw się. A jak tu swobodnie się bawić, gdy w kieszeni uwiera aparat i przypomina o zadaniu do wykonania? Marian postanowił, że wypije jeszcze drinka i wróci do Maślanów. Było mu trochę przykro, że Krystian nie pomyślał o tym, żeby go odwieźć, ale pewnie to przez tę rozpacz z powodu posiadania puszczalskiej żony. Gdy wszedł do salonu, od razu podeszła do niego Karina. – Gdzie pan znikł? – Uech… Krystian pokazywał mi konie. – Ach tak – westchnęła – żeby on mnie kochał tak jak te swoje konie… no, ale nie smućmy się tego wieczora… A może, aby nam się milej rozmawiało, wypijemy sobie bruderszaft? – Czemu nie? – powiedział, bo zawsze to łatwiej jest, gdy jest się na ty z obiektem swej obserwacji. Karina przyniosła drinki. Po nim był drugi i trzeci, bo gospodyni bardzo dbała o to, by jej gość ciągle miał pełną szklankę. Wraz z wypitym alkoholem Marian czuł się w tym towarzystwie coraz pewniej. Zapomniał o tym, że 15 chciał wracać. Wyluzował się, stał się dowcipny i zaczął zaczepiać niemieckich gości, bo nagle nabrał pewności, że po niemiecku mówi płynnie. Jednak, gdy chichocząc zabrał się za komentowanie prac Mai Jasińskiej - Karina delikatnie, ale stanowczo wzięła go pod łokieć i wyprowadziła na dwór. – Może odwiozę cię do domu? – zaproponowała. – Do domu? – zdziwił się. – A po co? – Późno już, goście zaraz pójdą spać, a ja nie chcę, żebyś wracał pieszo. – Cóż, trudno… jak do domu to do domu - westchnął smutno i czknął. BMW Kariny stało na podjeździe. Rozsiadł się wygodnie, bo liczył, że się zdrzemnie, jednak jakie było jego zdziwienie, gdy auto po przejechaniu paru kilometrów, zatrzymało się w lesie. – Coś się stało? – zapytał rozczarowany. – Ciiiii…. Nic nie mów… - szepnęła i niespodziewanie go pocałowała. Marian od razu wytrzeźwiał, a kobieta nadal kontynuowała podjęty wątek. Takiego seksu jeszcze nigdy nie przeżył. Wydawało mu się, że wirował świat, trzęsła się ziemia, spadały gwiazdy i śpiewały chóry anielskie. Po wszystkim czuł się oszołomiony i zażenowany, bo przecież nie o taką usługę prosił go Krystian. Co on najlepszego zrobił? Jeszcze nie zainkasował zaliczki, a już uwiódł, a raczej został uwiedziony, przez żonę pracodawcy. Ale cóż, musiał przyznać, że warto było. – Byłeś wspaniały – szepnęła mu do ucha, mimo, że mężczyzna sparaliżowany przez zdziwienie, podczas całego aktu był bierny i leżał jak kłoda. 16 – Hmm... – mruknął z zadowoleniem. – Ma się rozumieć – uśmiechnął się próżnie – w końcu solidna ze mnie firma. – Spotkamy się jutro? – zapytała. – Jutro… jutro? – zaczął się zastanawiać. – No jutro, jutro, a niby kiedy? W końcu chyba wiecznie tu nie będziesz, a po co marnować czas, jeśli było tak miło? – To może po południu? – zaproponował. W ciągu sekundy przez głowę Mariana przegalopowało tysiąc myśli. Pewnie, że chce się spotkać, ale gdy będą mieć ze sobą romans, to nie da jej szansy na zawiązanie go z kimś innym i w ten sposób nie zdobędzie kompromitujących zdjęć. A jak ich nie będzie to zarobi tylko dychę. No cóż, w najgorszym razie dobre będzie i to. Na razie umówił się z Kariną na następny dzień, a jak się potoczą wypadki – czas pokaże. * – Niech wstaje, bo ósma wybiła! – bezlitośnie wrzasnęła nad jego głową Maślanowa. – Krystianek na dole czeka – dodała i wyszła trzaskając drzwiami. – Chwileczkę! – zawołał za nią Marian. – A czego jeszcze chce? – Mogłaby pani zawołać go do mnie na górę? – A czemu miałabym nie móc? – odpowiedziała zdziwiona. Po chwili ktoś cicho zapukał. – Wejdź. – Cześć – powiedział Krystian – nie mam zbyt wiele czasu. Przywiozłem ci kasę i zaraz znikam. 17 – To nie usiądziesz? – nie patrząc mu w oczy, zapytał Marian. – Nie, nie. Masz, przelicz - i podał mu wyjęty z torby plik banknotów. – Nie trzeba, przecież ci wierzę. – To tak samo jak ja tobie – ucieszył się Krystian, a twarz Mariana oblała się purpurą. – Kiedy wracasz? – zapytał. – Jeszcze nie wiem, za tydzień, może trochę później. Będziemy w kontakcie. – Jasne. – No to powodzenia. – Hmm… tego… szerokiej drogi! – Acha – Krystian cofnął się od drzwi – przywiozłem Waldiego, ogląda teraz twoje auto. – Dzięki. – Nie ma sprawy. No to cześć! – Cześć! Gdy Krystian wreszcie poszedł, Marianowi najwyraźniej ulżyło. Odetchnął głęboko i schował pieniądze. Włożył je do skarpety, skarpetę pod łóżko, a całość zasłonił brudną bielizną. Nim wyszedł na podwórze przyjrzał się jeszcze schowkowi z bliska, z daleka i pod kilkoma kątami, aby ocenić, czy kryjówka wygląda w miarę naturalnie. Gdy stwierdził, że dziesięć tysięcy na pewno jest niewidoczne, ze spokojnym sercem opuścił pokój. Na dworze, pod maską jego samochodu, buszował już wielki, rudy osiłek. Gdy się podniósł, światu ukazała się tępa twarz debila z mocno nadwątlonym uzębieniem. Niewątpliwie był to Waldi. – Dzień dobry! – powiedział Marian. 18 – Bry – odburknął Waldi, co musiało być niczym innym jak skrótem od wyrazu dzień dobry. – Pan jesteś ten Marian, tak? – Ja. – Aha. No to więc wiem już, co trafił szlag. Pasek rozrządu. Do wieczora go skombinuję i rano auto będzie jak nowo narodzone. Marian chciał z nim jeszcze zamienić parę słów, ale na podwórze zajechało BMW Kariny. Kobieta zatrąbiła, wychyliła się przez okno i zawołała: – Wskakuj, porywam cię w nieznane! Waldi, słysząc to wezwanie, rzucił trzymany w ręku klucz i już miał biec, gdy zorientował się, że to nie było do niego. Westchnął ciężko i odprowadził wzrokiem uszczęśliwionego Mariana, który już się sadowił na miejscu dla pasażera. * To były miłe dni. Od rana do wieczora spędzali ze sobą czas. Karina obwoziła go po okolicznych lasach, gdzie uprawiali miłość, a w wolnych chwilach jedli przygotowane przez nią kanapki. Tkwiący w kieszeni aparat fotograficzny raz po raz uwierał go przypominając, że ma do wykonania ważne zadanie. W końcu jednak przestał zaprzątać sobie tym głowę. Bo niby jak miałby ją śledzić, skoro całe dnie spędzali razem? Rozstawali się tylko na noc, gdy on wracał do Maślanów, a ona do swojej willi. W sumie nie wiedział, co w tym czasie robi jego kochanka, ale po całodniowych igraszkach nie miał sił na zarywanie na pracę nocy. Dziesięć tysięcy za romans z tak piękną kobietą w zupełności go zadowalało. 19 Taka sielanka trwała do piątku. Dzień wcześniej do Mariana zadzwonił Krystian i spytał jak postępy w tropieniu wiarołomnej żony. Bardzo się ucieszył na wiadomość, że ten nie zdobył żadnych dowodów. Skoro tak to kto wie? Może już się z nią nie rozwiedzie? Powiedział, że niebawem wróci. Może za dzień, może za dwa. Tak więc Mariana i Karinę czekały jedne z ostatnich schadzek. Tego dnia umówili się jak zwykle na ósmą rano przy mostku. Było kilka minut po siódmej, gdy Marian, pogwizdując pod nosem, golił się w łazience. Nagle do pokoju wpadła zapłakana Karina: – Stało się nieszczęście! – Co takiego?! – zapytał zdenerwowany i wytarł ręcznikiem twarz. – Roztrzaskałam BMW! Jak wracałam ze sklepu, zagapiłam się na mostku i wpadłam do rzeki. Jak Krystian to zobaczy to na pewno mnie zabije! – lamentowała rozgorączkowana – Słuchaj! Czy mógłbyś mi pożyczyć większą kwotę? Zobacz, przyniosłam ze sobą rodową biżuterię – i wyjęła z torebki pokaźne zawiniątko. W środku były złote pierścionki, łańcuszki, szlachetne kamienie. – Dam ci to na razie jako zastaw, a ty mi pożycz co masz. Pojadę do Wrocławia, zdążę, i kupię identyczne auto. Po wszystkim spieniężę te świecidełka i się rozliczymy, co ty na to? – zapytała z nadzieją w głosie. Marian pomyślał o tych dziesięciu tysiącach, które leżały pod łóżkiem. – No, z dychę to bym miał...– powiedział. – Dychę! – westchnęła – To za mało. Bił się z myślami. Na małżeńskim koncie, zasilanym regularnie przez Hankę, było chyba z siedemdziesiąt ty20 sięcy. W przyszłości chcieli otworzyć jakiś własny interes, bo Marian już miał dość pracy w biurze, a żona przecież zawsze za granicą pracować nie będzie. Z drugiej strony czas spędzony z Kariną musi ocenić jako wyśmienity i nie miałby jej pomóc? Tym bardziej, że za kasę weźmie zastaw jakby co to zawsze będzie mógł go sprzedać i z powrotem uzupełnić konto. – Poczekaj – powiedział widząc, że kobieta zbiera się do wyjścia – na koncie mam więcej gotówki. – To znaczy, że dziesięć tysięcy masz przy sobie? – zdziwiła się. – A ...tak się jakoś złożyło – bąknął. – Po resztę musimy jechać do banku – dodał. – Świetnie! Więc jedźmy! Masz – wcisnęła mu do ręki klejnoty – schowaj to dobrze! Marian schylił się pod łóżko, włożył tam zawiniątko i dyskretnie wyjął pieniądze. Wsiedli do jego volvo i pojechali. * – Marianku! Jeszcze raz stokrotne dzięki! – szczęśliwa Karina ponownie cmoknęła go tak jak lubił - w kark tuż poniżej linii włosów. – Życie mi uratowałeś! Siedzieli w aucie tuż pod willą Kariny. Zdobycie gotówki zajęło im nieco ponad trzy godziny. – Wiesz, nie chciałam dziś, tak na szybko spieniężać złota. Takiej operacji nie robi się na łapu capu. Jak tylko uporam się ze wszystkim, to je sprzedam i oddam ci gotówkę – przytuliła się do ramienia Mariana i pieszczotliwie ugryzła go w ucho. – Czy mam z tobą jechać po to BMW? – zapytał. 21 – Nie, nie, dzięki – powiedziała szybko. – Dam sobie radę. We Wrocławiu mam siostrę, więc nie ma potrzeby ciebie w to angażować. Wystarczająco dużo dla mnie zrobiłeś! Jesteś po prostu cudowny! – pocałowała go namiętnie – jak warunki będą temu sprzyjać, to się zabawimy. Dam ci znać, kiedy. Zobaczysz wtedy, jak Karinka potrafi okazywać wdzięczność – uśmiechnęła się szelmowsko i wysiadła z auta. Marian poczekał aż wejdzie do domu. Na progu odwróciła się jeszcze i mu pomachała. Mrugnął światłami i powoli odjechał. Bez Kariny czekał go nudny dzień. Zjadł późne śniadanie, poszwendał się po gospodarstwie, aż w końcu przypomniał sobie, że Maślana wspominał coś o rybach. Wędkowanie nigdy go nie pociągało, ale w tej chwili nie miał innego pomysłu na ciekawe spędzenie czasu. Gospodarz chętnie pożyczył mu wędkę, nakopał robaków i zaprowadził nad rzekę. Zabrał też ze sobą małe, składane krzesełko, które rozłożył tuż przy brzegu, blisko miejsca, w którym ryby rzekomo zawsze biorą. Woda szemrała monotonnie, słońce przyjemnie przypiekało, było tak miło i spokojnie, że Marian nawet nie zorientował się kiedy zasnął. Spał długo, bo gdy obudził go dźwięk komórki, było już dość chłodno. – Halo? – zapytał nieprzytomnie. – Tu Maja. – Maja? Jaka Maja? – Jasińska! Miałam panu dać znać, gdy będę mieć jakieś informacje na temat Kariny. – A cóż za rewelacje może mi pani powiedzieć? – prychnął zły, że przerwano mu miły sen. – A to, że piękna Karinka ma romans! 22 Marian zdębiał. Jak nic przejrzała ich ta wioskowa artycha! – Halo, jest pan tam? – Tak, tak – odchrząknął. – Chce pan zrobić jakieś zdjęcia? – zapytała rzeczowo. „Co ona bredzi? – pomyślał – sam sobie mam zrobić zdjęcia?” – No chce pan, czy nie? – Ale komu? – Jak to komu? Karinie i temu jej kochasiowi – staremu Niemcowi! – Niemcowi? – Tak, od tygodnia wynajmuje mu apartament i przy okazji gzi się z nim po nocach. – No pewnie! – odetchnął z ulgą Marian. Co za suka! – pomyślał. – Jak ona może się tak puszczać? Przyprawiła mu rogi pod samym nosem! – Niech pan słucha: dziś około dwudziestej drugiej Karina będzie mieć schadzkę w tej starej szopie za stajnią. Aby być niezauważonym, najlepiej iść tam przez pole kukurydzy. W tej szopie jedna ze ścian nie ma okna, w niej jest ruchoma deska – trzecia licząc od dołu. Niech pan dobrze zapamięta! Trzecia od dołu! – Trzecia od dołu – powtórzył jak zahipnotyzowany. – Przesunie ją pan, tylko tak powoli, po cichu i przez tą dziurę będzie mógł pan zrobić zdjęcia. – To wszystko? – Nie, po akcji niech aparat pan zostawi na portierni w willi Kariny z informacją, że to dla mnie. – Nie sądzi pani, że to jest trochę bezczelne? Tak pod jej nosem? 23 – Mój drogi panie, ile lat pan żyje na tej ziemi, że jeszcze nie wie, iż całe życie to jedna wielka bezczelność? – Hmm… - zastanowił się. – Jeszcze jakieś pytania? – Nie. – Wszystko zapamiętane? – Tak. – To dla przypomnienia: godzina dwudziesta druga, pole kukurydzy, deska trzecia od dołu, aparat w portierni. Jasne? – Jasne. – To życzę powodzenia. – I się rozłączyła. * Kilka minut po dwudziestej pierwszej Marian był już gotowy do akcji. Założył marynarkę, pomacał, czy w kieszeni jest aparat i cicho stąpając wyszedł z domu. Na dworze zmierzchało i robiło się chłodno. Aby nie robić zbędnego hałasu, postanowił nie odpalać auta, tylko iść pieszo. Szybko dotarł do pola kukurydzy. Schował się tam tak, by mieć na oku starą szopę. Nie musiał długo czekać. Najpierw usłyszał śmiech, a potem zobaczył zbliżające się dwie sylwetki – mężczyzny i kobiety. To była Karina i ten stary Niemiec, któremu Maślanowa nie chciała wynająć pokoju. Gdy zniknęli we wnętrzu szopy, Marian, cały się gotujący ze złości i zazdrości podkradł się do tylnej ściany. Z emocji pomylił deski i chciał zamiast trzeciej odsunąć czwartą. Im bardziej drewno stawiło opór, tym bardziej je ciągnął robiąc przy tym hałas: – Was ist das? – usłyszał ze środka głos. – Nic, szczury.- odpowiedziała Karina. 24 – Ściury? – Tak, tak! Marian w końcu przestał się szarpać i jeszcze raz przeliczył deski. Gdy trafił na właściwą - odsunął ją i w bladym świetle żarówki zobaczył Karinę całującą i rozbierającą leżącego na sianie Niemca. Gdy to zobaczył, wszystko się w nim zagotowało. Szybko wyciągnął aparat i z wściekłością pstryknął kilka zdjęć. Już miał się wycofać, gdy drzwi od szopy nagle otworzyły się z impetem i do środka wpadł Krystian. Miał rozgorączkowany wzrok, a w ręce trzymał pistolet: – Mam cię wreszcie, ty dziwko! – i pociągnął za spust. Zabrzmiało głośne – pif paf, Karina krzyknęła i padła obficie brocząc krwią. Przerażony Niemiec zerwał się z podłogi, chwycił jeszcze marynarkę, rzucił się do drzwi. Widząc to Marian dłużej nie czekał, tylko kilkoma susami pokonał przestrzeń dzielącą go od pola kukurydzy i bezpiecznie się tam zaszył. Chwilę posiedział bez ruchu, po czym ruszył w drogę powrotną. W głowie kołatała mu tylko jedna myśl: Jak najdalej od tego miejsca! Gdy dotarł do lasu, zza sędziwego dębu nagle ktoś się wyłonił. – Aparat! – szepnęła postać i wyciągnęła rękę. Marian ze strachu podskoczył do góry. – Nie bój, się, to ja, Maja. Oddaj mi aparat, zapomniałeś zostawić go na portierni – syknęła. – Ty, tutaj? – zdziwił się. W pierwszym odruchu chciał powiedzieć jej o trupie, ale się rozmyślił. Gdyby to zrobił, z pewnością opóźniłoby to jego wyjazd, a i nie wiadomo, co by się stało ze złotem. Nie chciał mieć policji na karku. Bierze nogi za pas i nic więcej go nie interesuje. Wyciągnął z kieszeni aparat: 25 – Skąd wiesz, że zapomniałem go oddać? – Niech cię to nie interesuje – odwróciła się i zniknęła za drzewami. * W kuchni u Maślanów paliło się światło. To dobrze – pomyślał – od razu im zapłacę i zaraz wyjeżdżam. – Dobry wieczór – powiedział. – A dobry – odpowiedziała zaskoczona Maślanowa. Ubrana była w niebieską podomkę, a włosy miała zakręcone na wałki. Stała oparta o otwartą lodówkę, w jednej ręce trzymała nadgryzioną kiełbasę, a drugiej słoik z musztardą. – Pan wchodzi, czy wychodzi? – zapytała widząc go kompletnie ubranego. – I to i to – odpowiedział. – Chcę pani zapłacić, teraz, od razu, bo zaraz wyjeżdżam. – Jak tam sobie chce – odpowiedziała nawet nie pytając o powód tak nagłego wyjazdu. Wytarła ręce o podomkę i sięgnęła do kredensu po kalkulator. Poklikała w niego w skupieniu, podrapała się w zamyśleniu po głowie i podała cenę. Marianowi wydało się, że chyba policzyła mu sporo za dużo, ale nie miał czasu się targować. Pobiegł jeszcze na górę po zawiniątko i torbę. Pożegnał się z gospodynią, która nadal spokojnie pogryzała kiełbasę i wsiadł do samochodu. Jakie to szczęście,, że Waldi zdążył naprawić mu auto! Silnik zaskoczył bez problemu. Marian szybko wyjechał na drogę i nacisnął gaz do dechy. Poprawił się w fotelu i włączył radio. Czekała go długa droga do domu. * Marian z pietyzmem porozkładał na zielonym suknie łańcuszki i koraliki. Poprawił jeszcze materiał, wygładził 26 go, otrzepał z wszędobylskiego piasku i usiadł na rozkładanym krzesełku. W tak gorący dzień nie mógł liczyć na duży utarg, bo wczasowiczom nie w głowie zakupy, tylko wylegiwanie się na plaży. Otarł ręką pot z czoła i napił się coli. Sam na takim słońcu też pewnie długo nie wytrzyma. Zza rogu wyłoniło się kilka osób, które śmiejąc się i głośno rozmawiając szły w jego kierunku. Jedna sylwetka była dziwnie znajoma – ruda, długowłosa kobieta ubrana jak dziwoląg w zbyt obszerne ubranie. Przyglądał jej się jak zahipnotyzowany. Czyżby to była Maja?! Tak, to ona! Szybko otworzył ilustrowany magazyn i schował się za nim w nadziei, że go nie zobaczy. Liczył też na to, że nikt z grupy nie zainteresuje się jego towarem. Na szczęście turyści minęli go obojętnie i poszli w kierunku plaży. Marian postanowił mieć się na baczności i dobrze przygotować na wypadek następnego spotkania. Od jego pobytu w Kopytkowie minęły już cztery lata, a nadal miał go w pamięci. Przez ten fatalny urlop rozpadło się jego małżeństwo, nie ma własnego kąta, nie wspominając już, że marzenie o własnym interesie rozwiało się jak dym. Wtedy, cztery lata temu, szczęśliwy był jeszcze do momentu, gdy chciał upłynnić otrzymane od Kariny cacka. Niestety okazały się one doskonałymi podróbkami. Żona nie była aż tak wyrozumiała, żeby na doszczętnie wyczyszczone konto machnąć ręką. Nie dała się także zbyć jakimiś bajeczkami, tylko tak długo wierciła Marianowi dziurę w brzuchu, aż w końcu wszystko jej opowiedział. Rozwód odbył się szybko, a że mieszkanie było własnością Hanki, został także bez dachu nad głową. Jakby 27 nie dość było nieszczęść, pół roku później w pracy nastąpiły redukcje i Marian znalazł się na bruku. W Kołobrzegu nic go już nie trzymało, więc spakował skromny dobytek i wyjechał do brata, do Chałup. Miał tam mieszkać do czasu, aż stanie na nogi, ale jakoś mu to nie wychodziło. Często myślał o tym, co stało się z Krystianem. Nie wątpił w to, że Karina nie żyje. Od niej nie mógłby więc dochodzić praw do oddania pieniędzy. Zresztą, przecież nawet nie miał dowodu, że je pożyczyła! Ale była jeszcze Maja, która wzięła od niego aparat ze zdjęciami. Nie wiadomo po co, bo jeśli wiarołomna żona gryzła ziemię, to na co je zapuszkowanemu mężowi? Ale to nie jego rzecz. Fakt jest taki – zlecenie wykonał i powinien za nie dostać jeszcze czterdzieści tysięcy. Tylko niby jak miał dochodzić swoich praw? Przez kolejne kilka dni nie rozkładał straganu, tylko szwendał się po plaży. Miał nadzieję, że znów się na nią natknie. Niestety, nigdzie jej już nie widział. W końcu poddał się i dał spokój. Musiał przecież dalej zarabiać na życie, nie mógł bez końca szukać kogoś, kto być może był już na drugim końcu Polski. Poza tym pogoda zrobiła się iście spacerowa, a to oznaczało szanse na większy utarg. * – Proszę pana, ile za te koraliki? – zapytała czarnowłosa dziewczynka. – Dwanaście złotych. – Ależ to Marian! – nagle za jego plecami odezwał się męski głos. Marian obejrzał się i zaniemówił. Oto stał przed nim nikt inny tylko sam Krystian. Cały i zdrowy, a co naj- 28 dziwniejsze na wolności! A o jego ramię opierała się uśmiechająca się od ucha do ucha Maja. – Krystian… – wydusił z siebie wreszcie – to ty jesteś na wolności?! – A czemu by nie? – zdziwił się zapytany – Majka – zwrócił się do kobiety – czy ja zrobiłem coś, za co mógłbym iść do paki? – Ależ skąd, kochanie – powiedziała i cmoknęła go w policzek. – Przecież Karina… - Marian ściszył głos – ty Karinę… – Karinka ma się doskonale, właśnie napisała do nas smsa, że urodziła pięknego, zdrowego synka – wyjaśnił mu Krystian. – Nic z tego nie rozumiem. Najpierw chciałeś wziąć z nią rozwód, potem zastrzeliłeś, a teraz okazuje się, że ona urodziła dziecko, ale czyje, bo widzę, że ty tu z Majką urzędujesz? – Marian chciał być uszczypliwy, ale na parze słowa te nie zrobiły większego wrażenia. Krystian westchnął teatralnie i spojrzał na Maję. – No co, Majka, powiemy mu? – Czemu nie? Niech ma coś na pociechę, bo drogo go ten pobyt w Kopytkowie kosztował. – Zamknij ten interes i chodź, postawimy ci piwo – powiedział Krystian – zamiast wszczynać burdy z klientkami posłuchasz opowiadania o dwóch pieczeniach. * W lokalu było tłoczno, a piwo ciepłe. Najważniejsze jednak, że w kącie sali znaleźli dla siebie stolik, gdzie mogli w miarę spokojnie porozmawiać. 29 – To co się stało po tym, jak zastrzeliłeś Karinę? – zapytał Marian. Krystian westchnął, upił łyk piwa i skrzywił się z niesmakiem: – Przecież mówiłem, że wcale jej nie zastrzeliłem – ze wstrętem odsunął od siebie kufel. – No dobrze, więc postrzeliłeś, bo przecież tam było mnóstwo krwi. – Ani nie postrzeliłem. To nie była krew, tylko farba. – Farba? – oczy Mariana ze zdziwienia zrobiły się wielkie i okrągłe. – Ale dlaczego? – Dlaczego co? – zapytał Krystian. – Dlaczego miałem zrobić te zdjęcia? – Majka, wyjaśnij mu, może zrobisz to prościej niż ja. – Chcieliśmy mieć haka na tego starego Niemca. Za to, żeby żona nie dowiedziała się, jak zabawiał się w Polsce podczas podróży sentymentalnej, sporo nam zapłacił. – Masz rację, a ten stary to już był wyjątkowo hojny. Szkoda, że po nim Karina wycofała się z interesu – wtrącił Krystian. – O tak, wielka szkoda – przytaknęła Maja – zakochała się w następnym kliencie i wyszła za niego za mąż. – W następnym kliencie? To znaczy, że ona… wy okradliście więcej tych Niemców? – No pewnie. Prowadzenie pensjonatu to była tylko przykrywka, lepszy interes robiliśmy na tych śliniących się staruchach. A uroda Kariny potrafiła powalić, prawda? – i Krystian mrugnął do Mariana, ten udał jednak, że tego nie zauważył. – O tak – wtrąciła Maja i powiedziała zwracając się do Krystiana – masz piękną siostrę. 30 – Siostrę?! – zapytał Marian i pociągnął potężny łyk z kufla. Czego się jeszcze dowie?! – A czemu by nie? – Krystian udał zdziwionego – Karinka to moja starsza siostrzyczka, a ta oto dama – zwrócił się do Mai – jest moją żoną. Ile to już lat? Dziesięć? – O ty paskudo! - Maja żartobliwie uderzyła go w ramię – to ty nie pamiętasz, kiedy braliśmy ślub? – A mnie okradliście tak przy okazji? – zapytał Marian. – Ależ skąd! – Krystian udał oburzenie. – Nasza działalność nazywała się „Dwie pieczenie”. Pierwszą pieczenią był zawsze stary, bogaty Niemiec, a drugą ubogi Polak, bo ci z reguły wynajmowali pokoje u Maślanów. Choć musimy ci oddać, że wysokość twojego konta miło nas zaskoczyła. – Tak, to była udana akcja – westchnęła Maja. – To Maślanowie też byli w to zamieszani?! – Oczywiście. Gdyby nie byli, to prędzej, czy później zaczęli by coś węszyć i mógłby być z nimi problem. Woleliśmy więc ich nająć. Ich zadanie polegało na tym aby podsyłać nam bogatych zagranicznych gości, udostępniać polskiego turystę oraz czasowo psuć mu samochód, aby nie wyjechał przed czasem. Krystian odgrywał rolę zdradzanego męża, potem do akcji wkraczała Karinka i od Polaka, na zepsute BMW, wyłudzała pieniążki. Następnie ten sam Polak usłużnie robił zdjęcia rzekomej zdrady, za które to z kolei dostawaliśmy pieniążki od Niemca. Jakie to proste! Marian tego nie skomentował. Patrzył bezmyślnie przez okno na wzburzone morze. Jeden głupi urlop i całe 31 życie zmarnowane. A tych dwoje na dodatek najwyraźniej bawi się jego kosztem. Po raz drugi. – To co, Krystian – powiedziała Maja – my już chyba sobie pójdziemy. – Masz rację, to już koniec tej historii. Żegnaj Marian – Krystian wstał i wyciągnął do niego dłoń – trochę mi ciebie żal, ale czy to moja wina, że znalazłeś się w niewłaściwym miejscu o złej porze? Marian udał, że nie widzi ręki, tylko nadal patrzył w okno. – Chodź już – szepnęła Maja – zostawmy go w spokoju. Podeszli jeszcze do bufetu i zapłacili za piwo. Przy drzwiach Maja obejrzała się jeszcze, ale Marian nadal tkwił w takiej pozycji w jakiej go zostawili. Gdyby wcześniej uważniej mu się przyjrzeli, dostrzegliby, że od pewnego czasu na jego ustach błąka się mały uśmieszek. Odczekał jeszcze jakiś czas i wyszedł na dwór. Od morza wiał silny wiatr i na wszystkie strony rozwiewał mu rzadkie włosy. Dobrze, że założył ciepłą marynarkę. Tę samą, którą miał w nocy, gdy robił zdjęcia Karinie i jej klientowi. Wtedy w jej kieszeni miał aparat fotograficzny, a dziś mały dyktafon. Wyłączył go i poszedł przed siebie. 32