Czy Martynka to dziewczynka?

Transkrypt

Czy Martynka to dziewczynka?
Czy Martynka to dziewczynka?
Pomysł pisania o sobie samej wydał mi się przedsięwzięciem dość ryzykownym. Uznałam
jednak, że skoro tak mało osób uważa mnie za Poważną Felietonistkę to i tak nie mam nic do stracenia...
Już 100 lat temu rzesze wyzwolonych kobiet wylewały tony atramentu rozpisując się na temat
dyskryminacji płciowej i "polityki równych szans". Wprawdzie z tak ciężko wywalczonego prawa
do głosowania i tak nie korzystam, ale za to, dzięki feministkom, mogę... jeździć motocyklem.
Jednak o tym, że jako dziewczyna zawsze będę gorzej traktowana w tzw. męskiej branży
wiedziałam już od początku swojej jednośladowej przygody. Koledzy tolerowali mnie, ale i tak
szydzili podpuszczali do karkołomnych wyczynów a na najważniejsze wyprawy (czyli na
podryw) jeździli sami. Nigdy nikt się nie ofiarował z pomocą przy zmianie klocków
hamulcowych, a kiedy sugerowałam, że nie dam rady już dłużej jechać po ciemku i w deszczu
słyszałam tylko: "No tak, z babami to tak zawsze...". Motocyklem zaczęłam jeździć kiedy
miałam 10 czy 11 lat. Potem dosiadałam NRD-owskiego cudu techniki czyli MZtki a moi koledzy
"sprajowali" na murach napisy "Czy Martynka to dziewczynka" i "O czym marzy Martyna gdy
dorastać zaczyna?". Kiedy byłam w ósmej klasie podstawówki dostałam "z zachodu" kilka
numerów pisma o motocyklach "Motorrad". Wycięłam plakaty Hondy CBR, Yamahy Virago i
Kawasaki ZX-10. Stałam tak przed ścianą, na której zawiesiłam te cuda i mówiłam sama do
siebie, że przecież nigdy nie będę miała takich motocykli. Pieniądze, odwaga robienia tego na
co ma się ochotę i zdolności do prowadzenia takiego "potwora" wydawały mi się przeszkodami
nie do przeskoczenia. Kiedy pierwszy "japończyk" stanął w moim garażu - uwierzyłam, że
marzenia się spełniają... Czemu więc nie sięgać po więcej? Po skończeniu siedemnastki
zrobiłam prawo jazdy a zaraz potem - sportową licencję rajdową i wyścigową i tak to się
wszystko zaczęło... Marzeniem każdego człowieka jest uczynić ze swojego hobby także sposób
na życie i zarabianie pieniędzy. Co może robić ktoś kto kocha motoryzację? Hmm, może zostać
np. mechanikiem samochodowym, sprzedawać samochody, pracować na taśmie w Daewoo
FSO, zatrudnić się w myjni samochodowej, zostać taksówkarzem... Oczywiście, dla większości
szczytem marzeń jest zostać kierowcą rajdowym. Na szczęście szybko zrozumiałam, że poza
wrodzonymi predyspozycjami do prowadzenia pojazdów mechanicznych i zamiłowaniem do
dużych prędkości nie posiadam wybitnego talentu. Skoro więc nie mogłam zostać Mistrzem
Świata - nie było sensu trwonić pieniędzy na kolejne sezony pełne rozczarowań, i tak, przez
zupełny przypadek zostałam dziennikarzem motoryzacyjnym. No właśnie, w Polsce każdy może
zostać dziennikarzem. Może właśnie dlatego mamy tak niewielu dobrych specjalistów w tej
profesji. Problem polega głównie na tym, że polskie media zajmujące się motoryzacją są zwykle
mało obiektywne. Wystarczy przez kilka tygodni prześledzić kolejne wydania programów TV czy
numery pism motoryzacyjnych aby zobaczyć kto bierze "w łapę", od kogo i za co, i przysięgam,
że nie ma w tym odrobiny przesady. Podczas przygotowywania jednego z katalogów
samochodowych "dziennikarze" zadzwonili do znanej firmy motoryzacyjnej podając konkretną
cenę jaka obowiązuje za umieszczenie danego samochodu w zestawieniu i wydanie pozytywnej
opinii. A potem czytelnicy korzystają z takich katalogów jako z WIARYGODNEGO źródła
informacji. Manipulowanie danymi jest także powszechne - porównywanie aut z różnych
segmentów, o innym wyposażeniu czy pojemności silnika pozwala w całkiem przystępny
1/2
Czy Martynka to dziewczynka?
sposób lekko nagiąć stan faktyczny. Nie na darmo mówi się także, że dobra impreza dla
dziennikarzy to ta, na której rozdają fajne prezenty np. przenośny komputer, jak zrobiła to firma
Lada 2 lata temu). Ale mimo wszystko - nie myślę o zmianie pracy, bo nadal wierzę w to, co
robię. Jednak moje pojawienie się w światku dziennikarzy motoryzacyjnych na początku było
traktowane z zaciekawieniem i nieufnością. Pamiętam nawet kiedy jedna z firm udostępniała
samochód do testów i... nie pozwolono mi samej prowadzić! Potem zaciekawienie przerodziło
się w niechęć, że przetrwałam dłużej niż miesiąc... Dzisiaj z całą ekipą Automaniaka robimy
niezty program motoryzacyjny, pisuję felietony do "Auto dziś i jutro", robię wywiady z
najlepszymi kierowcami świata (czasami pomaga obcisła bluzka - to fakt), zdarza mi się coś
"skrobnąć" do Playboya. Nadal jednak żałosni panowie w źle skrojonych garniturach piszący do
podrzędnych pisemek komentują moje poczynania, jakby był to najciekawszy temat do
dyskusji. Podobnie jak większość moich Kolegów Redaktorów nie posiadam wykształcenia ani
dziennikarskiego ani technicznego, ale kocham to co robię. Niewielu moich kolegów "po fachu"
potrafi dobrze jeździć samochodem (nie mówiąc o motocyklu!), a cała ich wiedza płynie z lat
doświadczenia w tej branży. Zupełnie jakby zapomnieli, że oni kiedyś też zaczynali, ale mieli
łatwiej tylko dlatego, że "baba na motorze" i "baba za kierownicą" to nadal zjawisko
przyrodnicze. Jestem młoda i jestem kobietą, a to już są dwa powody do dyskryminacji.
Kochani, nie jestem karierowiczką, nie czyham na cudze etaty, nie jestem wredna i z nikim się
nie przespałam, żeby dostać tę pracę, a jeśli czegoś nie wiem? No cóż, to się dowiem! Błędy
popełniamy wszyscy, ale w końcu to widzowie i czytelnicy oceniają wyniki naszej pracy. Jeśli
komuś nie podoba się Automaniak to przełączy na inny kanał TV, jeśli uważa moje felietony za
idiotyczne - nie będzie ich czytał, przyśle list ze skargą do redakcji i stracę pracę. Dziennikarze
nie piszą artykułów dla siebie nawzajem i nie realizują programów po to, aby oceniali i
komentowali to inni dziennikarze. Dla mnie wyznacznikiem tego czy pracuję dobrze czy źle jest
to, co słyszę od widzów i czytelników. Plotkują wyłącznie Ci ludzie, którzy mają tak mało
interesujące własne życie, że muszą żyć życiem innych. W tym nowym, 2001 roku życzę
wszystkim, aby zajęli się własnymi sprawami, sobie samej abym nareszcie poczuła, że
kompletnie mnie to wszystko nie obchodzi, a Wam, Kochani Czytelnicy, abyście mieli odwagę
spełniać marzenia. Nawet jeśli "po drodze" spotykają Was rozczarowania.
P.S. Uwaga! Jestem absolutną przeciwniczką "wojujących feministek" i nigdy nie myślałam o
operacji zmiany płci.
Martyna WOJCIECHOWSKA
2/2