Leon

Transkrypt

Leon
Nieszczęście jest nieszczęściem tylko dla niedołęgów, dla dzielnych staje się punktem wyjścia
do triumfów i ulepszeń, które inaczej nie ujrzałyby świata.
- Bolesław Prus
Ciężko jest wstawać wcześnie. Dom jest zimny i pusty, a o tej porze roku nawet słońce
nie sili się na osłodzenie tych porannych depresji. Zwlekam się z łóżka, zadając sobie pytanie –
czy jest sens tak się katować? Mieszkanie odbijać będzie tylko moje echo jeszcze wiele
godzin. Wnuki pojawią się na obiedzie zwyczajowo nie przed umówioną godziną.
Szczęśliwie, nie ciesząc się na starość zwinnością umysłu, podobne filozofie są w stanie zająć
moje myśli na czas porannej toalety i znalezienia ubrania. Zmierzając ku ekspresowi do kawy,
dostrzegam, że pierwsze promienie zdążyły już zalać kuchnię. Powoli robi się znośnie.
Jem śniadanie przy dobrej, czarnej kawie, którą dostałam na urodziny od zięcia i staram się
skupić uwagę na dźwiękach radia. Kiedy wybija dziesiąta, wyglądam przez okno – jego
punktualnością nigdy nie będę zawiedziona.
- Babciu! – krzyczała wnuczka – Myślisz, że mama też słyszy tego ptaszka?
To było ponad pół roku temu, kiedy córka wyjechała z mężem na Cypr, zostawiając dzieci
pod moją opieką. Odwiedzałam z nimi zdezelowany plac zabaw w pobliskim parku, ten sam,
do którego zwykłam chodzić z ich matką.
- Na pewno nie, kochanie. Mama jest teraz bardzo daleko stąd.
- Chyba, że to dzwonnik przyfrunął z Ameryki – usłyszałam głos za swoimi plecami.
Odwróciłam twarz w stronę nieznajomego. Stał pod światło, a mnie w oczy raziło słońce.
- Słucham? – byłam zmieszana.
- Głos dzwonnika jest słyszalny w odległości nawet pięciu kilometrów. Nie słyszała pani?
Przesunął się, uśmiechając się najcieplejszymi oczami człowieka w moim wieku, jakie dane
było mi zobaczyć w minionych ponad siedemdziesięciu latach mojego życia. Byłam jednak
stara. Czy wciąż mogłam czuć do tak śmiałych nieznajomych cokolwiek poza nieufnością?
Nie wiedzieć czemu, wszelkie wątpliwości i uprzedzenia umarły w zetknięciu z tym
człowiekiem. Byłam porażona jego otwartością i aurą optymizmu.
1
Spotkaliśmy się następnego dnia, w tym samym miejscu. Przypadkowo – tak jak
i dzień później. Dziś nie jestem w stanie zliczyć naszych spotkań. Zakładam odpowiednie
dla tej pory roku, obszyte futrem śniegowce i wychodzę na spotkanie z moim przyjacielem.
- Widzę grubego Eskimosa – wita mnie jak zawsze sympatycznie.
Ma na sobie nieśmiertelną kurtkę, która służy mu przez trzy sezony, i ulubione spodnie
z zielonego sztruksu. Lubi mówić, że jest morsem. Choć nieprzesadnie dba o swój wygląd, jest
zawsze zadbany, dlatego tylko bliscy wiedzą, że nie śpi na pieniądzach.
- Dostałeś już odpowiedź z banku?
- Tak. Wciąż jestem dla nich niewypłacalny – w jego głosie zagrało przygnębienie.
Wiele razy plułam sobie w brodę po wprowadzaniu go w zły nastrój. Również za każdym
razem doznawałam cudownej ulgi, kiedy chwilę później opowiadał z błyskiem w zawsze
uśmiechniętym oku kolejną ciekawostkę ze świata bławatników. Sprawiało to, że często
pozwalałam sobie przeciągać nieprzyjemne tematy z troski o niego, za co ostatecznie zawsze
byłam besztana i wracaliśmy do jego ulubionej filozofii przyrody.
- A Twoje perkale? Ktoś wreszcie je przyjął?
- Tak, udało mi się sprzedać je hurtowni tkanin w Zgierzu. Powinno wystarczyć na spłatę
kilku rat. Gorzej jednak sprawa rysuje się z tymi wszystkimi kapelusikami i parasolkami. Cień
tego biznesu będzie się ciągnął za mną chyba do śmierci – uśmiechnął się ponuro. - Mam
co jeść i gdzie spać, nawet jeśli kryje się pod tym mój ciasny kąt. Są inne, ważniejsze rzeczy.
Dzięki niemu wiedziałam o tym bardzo dobrze. W skali przeżytych przez nas obojga
lat, znaliśmy się od niedawna. „Na starość mózg więdnie i nie jest zdolny przyjmować nowych
prawd.” – słyszałam kiedyś. Jeśli tak jest, jego prawdy zawsze musiały być we mnie. Wolałam
jednak skupiać się na przyziemnych problemach. Czy jednak rzeczywiście takie miałam?
Moi spoczywający w grobie rodzice, architekci, zabezpieczyli przyszłość moją, a nawet moich
dzieci. Dziś, ze skromną emeryturą, żyje mi się dobrze. Nigdy też nie miałam problemów
rodzinnych, jestem dumna z moich córek, a wnuki odwiedzają mnie przynajmniej raz na dwa
tygodnie. Czy tym samym może cieszyć się mój przyjaciel? Nie może. Żona opuściła go
dla jego kuzyna i wkrótce umarła. Dzieci, choć mieszkające w skali kraju niedaleko,
odwiedzają go jedynie przed Bożym Narodzeniem. Kilka lat temu był zmuszony zamknąć
2
sklep, który był jego pasją. Czy, mimo to, jest nieszczęśliwszy od swojej przyjaciółki? Nie jest.
Wstyd mi przy nim za swoją niewdzięczność, jednocześnie nasze spotkania są, poza
odwiedzinami dzieci, najbardziej wyczekiwanymi przeze mnie momentami. Za późno mi
na myśli o zakochaniu, to coś większego. Jestem zainspirowana. Na swoje stare lata, jestem
w stanie się przewartościować i nauczyć się czerpać radość z drobiazgów – to jego zasługa.
Nie wspominając o jego wkładzie w moją edukację – choć brzmi to zabawnie, przez całe życie
nie miałam styczności z tak imponującą wiedzą biologiczną. Jak to dobrze, jak dziękuję
losowi, za bratnią duszę, której nigdy nie miałam, a która została mi zesłana w tak
nieoczekiwanym momencie.
Mimo nasilonego - pewnie z powodu pogody - bólu stawów, wstaję dziś żwawiej.
Okna sypialni, wyglądające na zachód, zdradzają wczesną porę, a od podłogi bije ten sam,
co każdego ranka, chłód. Dziś jednak, jak i każdego następnego dnia, nie będzie to dla mnie
problemem.
Od ostatniego spotkania minęło parę dni. Wyglądam przez okno i widzę tylko
paskudną pogodę. Chcę już wykręcać numer, zaproponować herbatę, kiedy słyszę pukanie
do drzwi. Nie spodziewam się nikogo – dziś jednak to miła myśl. Cieszę się na odmianę
codziennej rutyny.
- Dzień dobry, uśmiechnięta pani. Czy zastałem panią domu? – nie pozostaje mi nic poza
roześmianiem się.
W tym momencie wyciąga zza placów dwie karteczki. Wizytówki? Czuję, że moja
mina przeradza się z szerokiego uśmiechu w zaskoczenie. Pozwalam sobie na okazywanie
energii i emocji.
- Proszę się spakować.
Bilety.
- Co to? Żartujesz?
- Widziałaś kiedyś śnieg na plaży?
Ciężko mi w tym momencie patrzeć na niego z powagą. Musi żartować.
- Nie radzę marnować czasu, pociąg do Łeby odjeżdża za dwie godziny.
3
Pospieszającym gestem popycha mnie w stronę mieszkania. Śmieję się, ale odnajduję
walizkę i chowam do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Dzieci wyjechały z rodzinami
w przedświątecznej promocji biura podróży, więc chwilowo nic mnie na Bałutach nie trzyma.
Rozentuzjazmowana, w lekkiej euforii, płynącej ze świeżego nastawienia starej kobiety,
nie wierzę, na co się zgodziłam, kiedy przychodzi nam do wsiadania do pociągu. Nie byłam
nad morzem od wielu lat. Ostatnio, kiedy moje córki mieszkały ze mną i ojcem, zmarłym
sześć lat temu.
- Jesteś ciekawa, skąd na to wziąłem? – moje wahanie nie uchodzi niezauważone.
- Darowanemu koniu nie zagląda się w zęby.
- Pamiętasz moje opowiadania, które tworzyłem od śmierci żony? – pyta rozbawiony.
- Oczywiście. Mógłbyś wreszcie przestać chować je do szuflady.
Uśmiechnął się.
- Posłuchałem cię i tak też się stało. Trzy dni temu podpisałem kontrakt z wydawnictwem.
Mało brakowało, a zapiszczałabym jak młoda dziewczyna, która czterdzieści lat temu jechała
pociągiem w tę samą stronę. Podczas gdy ludzie patrzą na nas zdziwieni, gratuluję mu, na swój
sposób dumna. Wtedy słyszymy sygnał komunikatu – „Z uwagi na awarię, pociąg kończy
trasę na stacji Skierniewice.”. Ludzie podnoszą gwar, kiedy spiker powtarza informację.
My jednak, szczęśliwi i dumni, możemy tylko cieszyć się niespodziewaną przesiadką.
Peronem I przy zabytkowym dworcu z czerwonej cegły przechadza się kobieta starsza
od nas o około dziesięć lat. Trzyma w ręku bułkę, którą drobi, rzucając ptakom. Gołębie biją
się o każdy okruszek, kiedy przelatujący wróbel porywa jeden, który przeoczyły i frunie z nim
do swojego gniazdka, uwitego w złączeniu rzeźbionej kolumny peronu z dachem.
- Następną książkę napiszę o wróblach – mówi Stanisław, przyglądając się, jak ptaszek
karmi chlebem młode.
LEON
4

Podobne dokumenty