Z języka francuskiego przełożyła Krystyna Szeżyńska

Transkrypt

Z języka francuskiego przełożyła Krystyna Szeżyńska
fragment
Z języka francuskiego przełożyła
Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak
Live fast, die young, and leave
a good looking corps.
(„Żyć szybko, umrzeć młodo
i ładnie wyglądać w trumnie”).
Willard MOTLEY, Knock on Any Door
MILDRED DEAN,
Z DOMU WILSON – MATKA JAMESA
Z
marłam 14 lipca 1940 roku. Jimmy miał wtedy dziewięć lat.
Matki powinny robić, co w ich mocy, żeby nie umierać, kiedy dzieci są tak małe. Powinny trochę zaczekać.
Żeby dzieciom nie było smutno. I żeby w ich życiu nie
wytworzyła się pustka, którą trudno zapełnić.
Bóg mi świadkiem – nie zrobiłam tego specjalnie.
Po prostu dopadła mnie choroba, a kiedy zauważyłam,
że dzieje się źle, było już za późno. Nie miałam żadnych
szans. No i umarłam, kiedy Jimmy miał dziewięć lat.
Dodam tylko, że moja matka także odeszła, kiedy
byłam mała, zupełnie jakby w naszej rodzinie panowała
moda na przedwczesne zgony. Z tego powodu nie mamy
albumów przeładowanych wspomnieniami.
A przecież nasze życie mogło być takie piękne. Zapowiadało się wręcz wspaniale.
Poznałam Wintona, ojca Jimmy’ego, gdy jako dziewiętnastoletnia dziewczyna przyjechałam do Marion w In9
dianie. Pewnie nie wiecie, że Marion to robotnicza mieścina oddalona o siedemdziesiąt mil od Indianapolis, której
mieszkańcy żyją dzięki wydobyciu gazu i ropy naftowej
z pobliskich złóż.
Wychowałam się w położonej niedaleko wsi. Potem postanowiłam, że czas się z niej wynieść. Wyprowadzić się od ojca.
Zamierzał ponownie się ożenić. Wdowiec ma prawo ułożyć
sobie życie, a sierotom wolno rozwinąć skrzydła i odfrunąć.
Mówiono, że ładna ze mnie dziewczyna. Pamiętam, że
uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Grzechem byłoby się
nie śmiać, mając dziewiętnaście lat.
Bardzo szybko znalazłam pracę – zostałam ekspedientką w drugstorze, a już miesiąc po przeprowadzce poznałam
Wintona. To było w kwietniu. W tej krainie, gdzie zimy są
tak srogie, a śnieg wolno zamienia się w błoto, gdy słupek
rtęci wzniesie się w końcu powyżej zera, wszyscy niecierpliwie czekają na powrót łagodnej pogody.
Czułam się trochę osamotniona, nie miałam w Marion żadnych znajomych, aż nagle pojawił się ten chłopak
o niebieskich oczach i blond włosach. Siedziałam na ławce
nad rzeką Mississinewa, prawdę mówiąc, nie miałam nic
lepszego do roboty, a on do mnie podszedł. Owszem, właśnie tak to się czasami zaczyna. Sprawiał wrażenie trochę
niezdarnego, może nieśmiałego. Potem przekonałam się,
że z natury był powściągliwy i zamknięty w sobie. Od razu
mi się spodobał. Nie chciałabym ani grubego wieśniaka,
który zaglądałby mi za dekolt, ani podrywacza, który zabawiłby się i mnie porzucił.
Powiedział mi, że ma dwadzieścia trzy lata i jest protetykiem stomatologicznym. Wyobraża pan sobie? Protetyk
10
stomatologiczny. Pomyślałam, że to dobry fach. Czasy nie
były łatwe. Kraj nie mógł podźwignąć się z kryzysu, raz po
raz słyszało się o zamknięciu jakiejś fabryki. Ludzie tracili
wszystko w ciągu paru dni i trudno im było odbudować
życie. Zdarzało się, że skakali z okna, zostawiając załamane
wdowy i osierocone dzieci. Na ulicach widywało się wielu żebraków, kwitła przestępczość. W kraju nie działo się
dobrze. Pomyślałam, że przy tym mężczyźnie niczego nie
muszę się obawiać.
Być może wydaje się to dziwne, ale tak właśnie pomyślałam, siedząc w parku, na ławce nad rzeką, gdy mówił do
mnie łagodnym głosem. Wiatr raz po raz unosił kosmyk
jasnych włosów nad jego czołem. Miałam ochotę wsunąć
palce w te włosy, a jeśli kobieta pragnie pieścić włosy mężczyzny, którego właśnie spotkała, to znaczy, że zaczyna się
coś dobrego. Pobraliśmy się trzy miesiące później przed
trybunałem hrabstwa Grant. Było to dokładnie 26 lipca,
kiedy schody kościoła kąpały się w słońcu.
A potem zaszłam w ciążę i urodził się Jimmy.
Wiem, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Czy
dzieje się tak, kiedy czujemy, że nasz czas jest policzony,
że los nie obdarzy nas starością? A może po prostu dlatego, że trzeba chwytać chwilę, nie zastanawiając się nad
każdym krokiem, tak jak wbijamy zęby w owoc, na który
mamy ochotę, bo jest apetyczny, a my chcemy zaspokoić
pragnienie?
Winton pieścił mój zaokrąglony brzuch. Ten widok
go wzruszał. Czasami czułam, że niepokoi się o nasze dalsze losy, ale dziecko rosnące w moim łonie dodawało mu
otuchy. Kochałam męża za delikatność, za te gesty, które
11
u niego wydawały się naturalne, choć większość mężczyzn
nie potrafi się na nie zdobyć. Kochałam go za to, co jako
nastolatka musiało narażać go na drwiny kolegów, wyzywających go od chłystków i słabeuszy. Próbowałam sobie
wyobrazić, czy nasze dziecko będzie do niego podobne.
Chciałam, żeby odziedziczyło po nim jasne, pogodne oczy.
I tak właśnie się stało. Czasami wystarczy bardzo mocno
pragnąć, żeby coś stało się faktem. A może nic nie jest
w stanie oprzeć się woli matki.
Jimmy urodził się 8 lutego 1931 roku o drugiej nad ranem, w rezydencji Seven Gables, gdzie wynajmowaliśmy pokój. Nie bałam się porodu. Znałam kobiety, które potwornie
cierpiały. Opowiadały mi o gwałtownych skurczach, o wrażeniu, że brzuch się rozrywa, o wycieńczeniu niekończącym
się wysiłkiem. Wiedziałam, że można stracić dziecko, takie
rzeczy się zdarzały – maleństwo rodziło się martwe i nie
chciano pokazać go matce. Martwego noworodka zabierano, a kobieta nie miała prawa go zobaczyć. Wiedziałam, że
czasami porodu nie przeżywała kobieta – wyczerpanie organizmu było zbyt duże albo dochodziło do krwotoku. Ale byłam pewna, że wszystko pójdzie dobrze. Jimmy ważył prawie
cztery kilogramy. Lekarz położył mi go na piersi.
Był ślicznym dzieckiem o jasnej cerze. Każda matka
uważa, że jej syn jest najpiękniejszym dzieckiem na świecie,
ale wiedząc, co było dalej, przyzna pan, że nie przesadzam.
Ludzie, którzy widzieli go w pierwszych miesiącach, byli
zaskoczeni tą urodą. Stale się uśmiechał i pytająco wpatrywał we wszystkich dużymi oczyma. Są dzieci obdarzone
swoistym wdziękiem i Jimmy do nich należał. Poza tym
starałam się ładnie go ubierać.
12
W roku 1932 przeprowadziliśmy się z Seven Gables
do Fairmount, ponad dziewięć mil na południe od Marion. Rodzina Wintona pochodziła z tej mieściny będącej
dziś celem swego rodzaju pielgrzymek ludzi szukających
śladów mojego małego Jimmy’ego. Wciąż trudno mi w to
uwierzyć.
W Fairmount zaczęłam czytać synkowi bajki. Pamiętam, z jak niezwykłą uwagą ich słuchał. Matka dostrzega
takie szczegóły. Błyskawicznie stawał się znacznie spokojniejszy, nieruchomiał jak zahipnotyzowany. Zdarzało mi
się to wykorzystywać – kiedy miałam dość jego płaczu,
krzyku, żywej gestykulacji, opowiadałam mu jakąś historyjkę i w domu znów panował spokój.
Zaczęłam też puszczać mu płyty – mieliśmy gramofon.
Zawsze lubiłam śpiewać. Miałam przyjemny tembr głosu,
podobno ładnie śpiewałam. Jimmy wtórował mi, jak mógł
– miał wtedy zaledwie trzy, cztery lata i już przejawiał talent.
A potem zapisałam go na kurs gry na klekotce prowadzony w szkole. Od początku doskonale sobie z tym
radził. Był jeszcze taki mały, a nauczyciele wciąż go chwalili i powtarzali mi, że ma duże zdolności. Nie zdziwiłam
się, kiedy wybrał karierę artystyczną. Gdybym jeszcze żyła,
kiedy walczył z ojcem, który nie chciał mu pozwolić na naukę sztuki dramatycznej, pomogłabym mu. Cóż mogłoby
dać działanie wbrew jego naturze?
Mojemu mężowi nie podobało się już to, że tak dużo
czasu poświęcamy na bajki, piosenki i taniec. Powtarzał,
że lepiej by było, gdyby Jimmy trenował baseball (może
w głębi ducha bał się, że syn odziedziczył po nim tę wrażliwość, która w dzieciństwie przysporzyła mu tyle przy13
krości). Każdy mały Amerykanin gra w baseball. Pod tym
względem prawdopodobnie nic się nie zmieniło. Jimmy
nie był niechętny, ale tak często nie trafiał w piłkę, że Winton tracił cierpliwość i sądził, że to brak dobrej woli albo
że to ja trzymam syna z dala od zdrowej aktywności fizycznej, która daje chłopcom radość. Jednak nie miał do mnie
o to pretensji, pozwalał mi postępować tak, jak uważałam
za słuszne, bo przecież pracował i w domu spędzał niewiele czasu. Mimo wszystko w końcu ogarnął go niepokój
– zabrał syna do ośrodka medycznego, gdzie stwierdzono
u niego bardzo poważną wadę wzroku i powiedziano nam,
że przez całe życie będzie musiał nosić okulary.
To zabawne, bo dziewczyny szaleją za zdjęciami
Jimmy’ego w okularach. Mówią, że szkła dodają mu uroku, że wygląda w nich jeszcze seksowniej. Ale czy ktoś im
powiedział, że Jimmy był ślepy jak kret, że gdyby wyszedł
bez szkieł korekcyjnych, nie zauważyłby żadnej z odległości piętnastu stóp?
Prawdę mówiąc, w najmłodszych latach Jimmy był
chorowity. Miał anemię, ale nie wiedzieliśmy, co ją spowodowało. Czasami popadał w apatię, która nieco mnie przerażała. Jego oczy stawały się wtedy szkliste, ruchy miękkie
i leniwe. Wyglądało to na ogólne osłabienie, można by powiedzieć, że w takich dniach uchodziło z niego życie. Na
ogół był bardzo ruchliwym, niespokojnym, żywiołowym
dzieckiem, więc ciężko mi było patrzeć na niego, kiedy stawał się taki inny, jakby nieobecny. Nie wiem, czy właśnie
to doprowadziło do bezsenności, na którą zaczął cierpieć
po latach, czy dlatego spędził na czuwaniu tyle nocy, po
których popadał w przygnębienie.
14
Zdarzały mu się też krwawienia z nosa. Przychodziły nagle, w najmniej spodziewanych chwilach. Po prostu
unosił rękę do nosa i próbował zahamować płynący z niego strumień. Odrzucał głowę do tyłu, a wtedy robiło się
jeszcze gorzej. Biegłam do niego ze ścierką, chusteczkami
do nosa. W końcu krwawienie ustawało. Te drobne lęki
były chyba sprawdzianem siły mojej miłości.
Na szczęście kiedy przeprowadziliśmy się do Back
Creek, jego stan znacznie się poprawił. Ortense, starsza
siostra Wintona, od dziesięciu lat mieszkała tam z mężem,
wspaniałym facetem imieniem Marcus. Farma Winslowów
była piękna. Zamieszkaliśmy na jej terenie, w niewielkim
domku. I niemal natychmiast zauważyłam metamorfozę
Jimmy’ego. Nawet teraz, kiedy o tym myślę, wydaje mi się
to niesamowite. Widzę go w spodenkach na szelki, bawiącego się w chowanego na polu kukurydzy, której kłosy bujały nad jego głową, albo straszącego krowy zza wysokiego
ogrodzenia, czy wreszcie biegającego po polnych drogach
z Joan, nieco starszą od niego kuzynką. Był jak żywe srebro, zawsze radosny, pełen energii. Wydaje mi się, że na
farmie czuł się szczęśliwy. Winton postąpił słusznie, odsyłając go tam wkrótce po mojej śmierci.
W Fairmount wszyscy byliśmy szczęśliwi.
A przecież każdy ma nadzieję, że szczęście będzie trwało długo. Ale któregoś dnia musimy odejść.
W roku 1936 Winton przyjął propozycję pracy w centrum byłych kombatantów w Los Angeles. Nosiło nazwę
Domu Weteranów Sawtelle. Rząd rekrutował techników
stomatologicznych. Nadarzała się dobra okazja zawodowa,
toteż spakowaliśmy się i wyruszyliśmy do Kalifornii.
15
Ze smutkiem żegnałam Indianę, a przede wszystkim
proste, zdrowe życie, jakie prowadziliśmy na wsi. Jeszcze
nigdy nie przekroczyłam granic naszego stanu, więc ten
wyjazd był dla mnie jak wygnanie czy emigracja. Mimo to
postanowiłam podchodzić do niego jak do przygody. Pomyślałam sobie: zamieszkamy nad Oceanem Spokojnym,
przez cały rok będziemy cieszyli się słońcem, to przyjemna
odmiana po rozległych równinach Środkowego Zachodu,
mroźnych zimach i deszczowych wiosnach. Takie powinno
być życie – skonstruowane ze zwrotów, zmian, nowości,
żeby nie popaść w znużenie i monotonię, żeby uchronić
się przed sklerozą.
Kobiety z Indiany, które nigdy nie wyjeżdżają, ponieważ nie przyszło im do głowy, że mogłyby to zrobić
– dopuścić się czegoś niewyobrażalnego dla osób mocno
stąpających po ziemi, niemal w tę ziemię wrośniętych – te
kobiety, które opiekują się mężami, jakby dźwigały brzemię, nigdy nie zrozumiały moich marzeń o innym świecie.
Dostrzegły, że z pewnym smutkiem uwalniałam się od tak
przez nas kochanych Winslowów, zauważyły ostatnie, nostalgiczne spojrzenie w stronę miejsc, gdzie dorastałam, ale
dziwiły się – łagodnie rzecz ujmując – że jestem tak podekscytowana perspektywą przemierzenia setek mil dzielących nas od krainy wiecznych upałów, znanej z pełnych
ludzi plaż i dekadenckiego stylu życia. Nic im nie powiedziałam, niczego nie próbowałam tłumaczyć, bo po co?
Zresztą przyjęły mnie znowu już po czterech latach.
Odzyskały mnie w trumnie.
Co wtedy myślały? Że dostałam to, na co sobie zasłużyłam? Że za wybryki zawsze się w końcu płaci? A może
16
czuły wyrzuty sumienia, może poniewczasie żałowały, że
błędnie mnie osądziły? Może zrozumiały – choć za późno – że musiałam żyć szybciej niż one, ponieważ miałam
mniej czasu?
Zamieszkaliśmy w Santa Monica, gdzie wynajęliśmy
domek. Na trawniku przed wejściem rosła palma. Nigdy
wcześniej nie widziałam takiego drzewa.
W Santa Monica wszystko było dla mnie egzotyczne.
Po pierwsze, nie wiedziałam, że są tam wzgórza. Ciągną się
aż po ocean, tworząc klif.
Mieszkaliśmy tuż obok Pacific Palisades, w pobliżu
Hollywood i Beverly Hills. Czułam się, jakbym śniła na
jawie. Jakbym znalazła się w filmie.
Oczywiście była tam plaża, a raczej – ciągnące się
w nieskończoność plaże. Mieszkańcy Los Angeles ściągali
nad ocean w weekendy. Wyglądało to jak wędrówka ludów
i początkowo wprawiało nas w zdziwienie, z czasem jednak
przywykliśmy.
Jimmy polubił Kalifornię od pierwszej chwili. Któremu dziecku nie spodobałyby się zresztą te piaszczyste plaże, gdzie można się bawić, fale, z którymi można się ścigać?
Jednak bliskość mekki ludzi kina nie zrobiła na nim większego wrażenia. Był zupełnie normalnym dzieckiem, z potrzebami i marzeniami na miarę swojego wieku. Pewne
zdolności przejawiał bardzo wcześnie, ale jego powołanie
jeszcze nie dało o sobie znać. Ludzie wymyślają sensacyjne
historie, my jednak zadowalaliśmy się zwyczajnym życiem.
Zapisaliśmy syna do Brentwood School, a następnie
do szkoły podstawowej McKinley, do której uczęszczał
przez trzy lata. Był pilnym i poważnym uczniem. Obser17
wując go, można było pomyśleć, że musi starać się bardziej od innych, którzy kpili z jego akcentu i wytykali mu
wieśniacze pochodzenie. Nie starał się do nich upodobnić,
naśladowanie innych nie leżało w jego charakterze. Chciał
być sobą, dochować wierności swym korzeniom, jednak
czasami próbował zaimponować kolegom, żeby przestali
wreszcie mu dokuczać, szydzić z niego.
Przyznam szczerze, że cieszyło mnie, że mój syn nie jest
taki jak inni. Nie chciałam, żeby był jednym z wielu. Wyczuwałam w nim zdolności, uważałam go za wyjątkowego.
Sądziłam jednak, że każda matka tak myśli, że dostrzega
w swym dziecku to, czego inni nie widzą, i zachęca je, by
się wyróżniało i rozwijało. Wydawało mi się, że mogę się
mylić, ale i tak robiłam, co w mojej mocy, by rozwijał zainteresowania artystyczne. Najpierw przekonałam go do gry
na klekotce, potem posłałam na naukę gry na skrzypcach.
W tajemnicy przed mężem płaciłam za lekcje. Powtarzałam sobie: mój syn zostanie muzykiem albo tancerzem. Będzie, kim zechce. Oby tylko blask nie zagasł w jego oczach.
Naszą (to znaczy moją i Jimmy’ego) ulubioną rozrywką
było odgrywanie sztuk teatralnych, które sami wymyślaliśmy. Zrobiliśmy sobie maleńką scenę, uszyłam kostiumy,
przygotowałam figurki. Obmyślanie historyjek i inscenizowanie ich przed wyimaginowaną publicznością było fascynujące. Nie wiedziałam jednak, że rozbudzi w Jimmym
gorące pragnienie, by zostać aktorem, ale czuję dumę, gdy
pomyślę, że bez wątpienia to ja wskazałam mu, co jest jego
powołaniem.
Czasami zastanawiam się, czy gdybym nie pchnęła go
w tym kierunku, gdyby z dnia na dzień nie stał się zna18
ny, uniknąłby wypadku. Może nie zginąłby tak młodo,
u szczytu sławy. Prawdopodobnie nie miałby pieniędzy
na ten przeklęty samochód i nie doszłoby do nieszczęścia.
Nie potrafię jednak rozbudzić w sobie poczucia winy. Nie
ucieknie się przed przeznaczeniem. A jego przeznaczeniem
było zostać gwiazdą i przemknąć przez życie jak kometa.
ORTENSE WINSLOW,
CIOTKA JIMMY’EGO
Ź
li ludzie opowiadają, że moja bratowa Mildred była
dziwną matką. Za wesoła, zbyt kapryśna, zbyt łagodna wobec syna. Nie wspominając o tym, jak uczyła go tańczyć! Zupełnie jakby chciała zrobić z niego dziewczynkę!
Miejscowi, którzy nigdy nie widzieli niczego poza błotem
i ciągnącymi się jak okiem sięgnąć polami, są twardzi i niezbyt gadatliwi. Uważają, że chłopaka trzeba wychować na
prawdziwego mężczyznę, wcześnie przyzwyczajać do pracy
na farmie, uczyć, jak obchodzić się ze zwierzętami, hartować przez sport i wysiłek fizyczny. Twierdzą, że matka,
prawdziwa matka, wie, gdzie jest jej miejsce. Surowo oceniali Mildred. Uważali, że to się musi źle skończyć. Jestem
pewna, że kiedy doszło do wypadku, zamiast łączyć się
w bólu z jego bliskimi, powiedzieli sobie tylko, że mieli
rację i że wcale ich to nie zaskoczyło. Nie czuli żalu.