krzyż pański

Transkrypt

krzyż pański
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
W y d a n ie zbiorow e dziel
Gabrjeli Z apolskiej.
KRZYŻ PAŃSKI
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
DŻIEfcA GABRJEL1 ZAPOLSKIEJ
wydane przez „LHK1 )R“ Instytut literacki.
:,A gdy w głąb duszy wnikniemy
*Z Antysem itnik
Córka Tuśki
1» Fin de siecle’istka
/ Jak tęcza
V I tacy byw ają...
v Janka
y K aśka K arjatyda
K obieta bez skazy
/ Krzyż Pański
>*•" Łza
»
X' M ałaszka
y M enażerja ludzka
y M odlitwa Pańska
C czem się nie mówi
O czem się naw et myśleć nie chce
Pan Policmajster Tagiejew
Pani Dulska przed sądem
• Przedpiekle
Przez moje okno
Rajski ptak
f »Sezonowa miłość
Śmierć Felicjana Dulskiego
^ Staśka
Szaleństwo
y ' Szm at życia
y W e krwi
W ieczory teatralne
• W irujące myśli
. W odzirej
y Zaszumi las 2 (łom y)
Z pam iętników młodej mężatki
Znak zapytania
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
M brjeL n znPOiśKH
'N .
K R Z Y Ż
:':'
P n r t S K I
’
(z cyklu „ f a n t a z j e i drobnostki").
W Y PA Ł : „LEK TOR “ IN ST Y T U T LITERACKI S P . Z O . O .
L W Ó W —W A RS Z A W A —P O Z N A Ń —K RAKÓW —LUBLIN.
1923.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Prawa przedruku i przekładu zastrzeżone.
8 * 4-3
T>¡fM^LSKŁADY GŁÓWNE:
78713
WE LWOWIE:
„LEK TO R“, MIKOŁAJA 23.
(DOM W ŁASNY) TEL.
525,
W WARSZAWIE:
„LEKTOR“, SIENKIEW ICZA
TEL.
i S S B B S lg
5.
253— 99.
WPOZNANIU:
„LEK TOR“, RA TAJCZAKA 33.
Tel. 39-23.
w KRAKOWIE:
„LEK TO R “, RYNEK GŁ. 22.
W LUBLINIE:
„LEKTOR*. SZ O P E N A 5.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
KRZyŻ P A Ń S K I.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Skąd się to w zięło tak ie bied n e, k rzy w e,
m iz e rn e w tej ro d zin ie ro słej, ru m ia n e j, d o ­
b rze od ży w io n ej, p ro sto sfo rm o w a n e j ?
Dość, że było.
M iało to siedem lat, nie w ięcej, a w y ­
glądało n a cztery. Uszy b y ły duże, p rz e ź ro ­
czyste, p rzy p ię te po obu stro n a c h głow y tr o ­
chę szpiczastej, (głow y g a rb a ty c h ludzi).
T e uszy rzu c a ły się p rzed ew szy stk iem
w oczy p a trz ąc e m u , a p o tem jeszcze jakiś
d z iw n y w y ra z całej tw arzy czk i, w y ra z n ie­
śm iały tych, co p rze c h o d z ą pow oli, cicho pod
m u ra m i, tych, co chcieliby, ażeby ich n ie w i­
dziano. N a su w a ją n a siebie an ielsk ie sk rzy ­
dła, k tó re za n im i tw o rz ą b iałe tło. Są jakby
n a ty ch sk rzy d łach in n y m ludziom p o d an i.
Ale ci in n i ludzie tego tła nie w idzą. Oni
ty lk o d o strzeg ają duże uszy, p o k rę c o n e ciało
i m ó w ią :
— T y lk o z d ro w i są estetyczni!
I w y staw iają b u tn ie n a p rz ó d sw oje klatki
p iersio w e , n iep o m n i, że często w m aleń k iej,
u b o żu ch n ej klatce, n a p ręc ik u , w kącie p rz y ­
p a d ł p ta k o c u d o w n y m głosie, podnoszącym
4
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
h y m n e m sw y m ludzkie dusze w w yżyny,
gdzie ból ]est rozkoszą, sm u te k — u ro k ie m
ch w il sam o tn y ch , a rad o ść o lśn ien iem n iesp o dzianem , h a ła śliw em i zło w róźącem .
— T ylko z d ro w i są e s te ty c z n i!
M ietek b y ł ch o ry , zaw sze ch o ry . Gdy
m atk a w y czu ła k rzy w izn ę k rę g o słu p a przez
koszulkę „źle ro sn ąceg o c h ło p c a “, p o d n ió sł
się w c ały m d o m u la m e n t i w rzask.
— On będzie g a r b a ty !
Ojciec ze z m a rtw ie n ia p rze z kilka d n i nie
chodził „do h a n d e lk u “ na śn iad an ie. M atka
nie z a sta n a w ia ła się n a d k o lo re m w iosennego
en touł eas. G arb a ty ! Ich syn! T ak h ig ien i­
cznie c h o w a n y ! N ajlepszy d o w ó d : in n e dzieci.
Gacka ! P ro śc iu c h n e lalk i w g a rn itu rk a c h m a ­
ry n a rsk ic h , jak am ety sty w złotej o p ra w ie
lśn iący ch loków , albo dziew czynki b iałe boules de neige, całe śnieżne, różow e, z nó żk aip ip o e m a ta m i w b iały c h k am aszkach. Aż w iało
od n ich zdrow iem .
T ylko — ten... M ietek.
A p o tem — now y w y d atek . T rz eb a ro z ­
począć leczenie. In sty tu ty o rto p ed y czn e i tam
dalej. P ro stu ją , w y ła m u ją , w yciągają. Może co
p o rad zą. I codziennie, n a jp rz ó d z m atk ą lub
ojcem , p o tem m niej uroczyście z g u w e rn a n tk ą
albo sługą idzie szaro u b ra n y M ietek „do
p a n a d o k to ra “, Idzie cicho, m ilcząc, bez o p o ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
zycji. W sali pełnej d ziw n y ch p rzy rząd ó w ,
sto łó w i p a só w , leżą m ałe dzieci, tak ie jak
on b lad e i nędzne. Leżą, stoją, w iszą n a p a ­
sach, rze m ie n iac h , deskach, w sm u tn ej a tm o ­
sferze i ż ó łtaw em św ietle sali o ścianach sza­
ry ch , lśn iący ch lak ierem , n iep rzy tu ln y ch .
Bez p ro te stu na zaciśn ięty ch ustach, sam e
b ęd ące tragicznym p ro te ste m p rze c iw tej Grze
w ielkiej, rozpacznej, k tó ra się życiem nazyw a.
M ietek zajm u je pom iędzy n iem i m ilcząco
sw oje m iejsce. C zuje, że to jest jego św iat —
jego ludzie. T o coś jak b y odcięte od św iata,
nie złączone z nim niczem na chw ilę. Z aw ie­
szają go na p a sac h . Zdaje m u się, że p o d n ió sł
go ktoś na m o m e n t jed en p o n a d ziem ię.
C h w y ta go zaw sze stra c h i ro zk o szn e u św ia ­
d o m ien ie, że będzie tak sam , p o n a d w sz y st­
kich choćby sek u n d ę jed n ą. I gdy go zdejm ą
i p o sta w ią n a ziem ię, olśniony, ze w z ro k ie m
jak b y zam ąconym , m a w sw ej tw arzyczce
w y ra z tych, k tó rz y sp o jrzeli n a św ia t z od­
dali, z dru g iej s tro n y g ro b u i od sło n iły się
p rze d nim i zasłony dziw ne, na k tó ry c h były
p o m a lo w a n e tylko s c e n y z ż y c i a — p o d ­
czas gdy p ra w d z iw a tre ść b y ła za tem i za­
sło n a m i u k ry ta .
Rodzice M ietka m ają n a w e t szczery za­
m ia r w y słać go n ad m orze.
— To m u d obrze stan o w czo zrobi! —
6
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
m ó w i ojciec. M atka m ów i, ta k — i w m yśli jej
p rz e su w a ją się plaże O stendy, L id a — w szy st­
kich ty ch nadzw yczajności, o k tó ry c h czytała
i słyszała tyle.
— Tak... trz e b a — m ó w i z przekonaniem *
I m yśli.
— Czy ra n n y p lażo w y k o stju m będzie
lepszy z gładkiej flaneli, czy w paski.
— Ale i m y p o je d z ie m y ! — w o ła ją in n e
dzieci.
— Nie. T ylko M ietek.
— D laczego ? P rzecież m y jesteśm y grzecz­
ne. My się uczym y, a on p ró żn ia k nic nie ro b i.
— C icho! — m ó w i su ro w o ojciec, p o r a ­
jąc się z cygarniczką.
R o d zeń stw o z zaw iścią spogląda n a M ietka,
k tó ry się k u rczy i ra d b y w b ił się w ziem ię,
aby już w ięcej nie by ło m o w y o m o rz u ,
o ty m w yjeżdzie, o niczem , co jego dotyczy.
Ale m im o w o li, gdy się spać położy, w i­
dzi w ielk ą p rz e strz e ń b ia ła w o -z ie lo n o -sre b rnozłotą, a p o niej m k n ą b iałe żagle — a nad
nią się sn u ją jakieś śnieżne ptak i.
A on błąd zi po p iask u i fale cich u tk o m u
u nóg się kładą.
N ie boi się m orza, nie b o i się tej m asy
w ody. P rz ec iw n ie, zdaje m u się, że ktoś śp ie­
w a kołysankę, a jakieś m iękkie ra m io n a tu lą
go ku sobie.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
7
Lecz rodzice M ietka o sw a jają się p o w o li
z tą m yślą, że jed en z ich sy n ó w będzie „do
niczego“. P rz e sta li go n a w e t posyłać do in sty ­
tu tu orto p ed y czn eg o — a tylko M ietek tera z
sypia z jak im ś d ziw aczn y m p rzy rz ą d e m p rz y ­
czepionym u nóg. D ziecko p odaje sam o w y ­
ch u d łe nóżki p o k o rn ie , jak b y p rz e p ra sz a ją c
zato, że m u si tru d z ić kogoś, aby je to rtu ro ­
w ał. I p o tem leży spokojnie, cicho, zaciskając
oczy, udając, że śpi. D okoła niego w re h a ła s
gniazda układającego się do snu, on już p o ­
kończył sw o je d zienne ra c h u n k i i tera z m a
p ra w o do siebie sam ego. Chce m y śleć o m o ­
rzu, ale oto ściska m u się serduszko.
R odzice nie m ó w ią już o m o rzu .
P rz esta li.
A n a w e t jest m o w a, że ojciec jedzie do
K arlsb ad u , a m am a z n a jsta rsz ą siostrzyczką
do K rynicy.
0 n im już n ik t nie m ów i.
F a le m o rsk ie b ęd ą lśnić sre b re m , ale on
już ich nie zobaczy. I ktoś będzie w o d d ali
śp ie w ał ko ły san k ę, ale nie d la niego i r a ­
m io n a te p rzy tu ln e... i to w szystko...
D zieci się kłócą pom iędzy sobą. Z m ów iły
pacierze, a tera z się kłócą.
— Ja silniejszy...
— Nie, ja.
— 0 ! P ytlasiński...
— C yganiew icz...
8
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Jak d w a koguty ro zżarte, śm ieszne, stoją
n a p rz e c iw siebie w sw y ch długich, nocnych
ko szu lk ach , p o d n iec e n i b ru ta ln o śc ią w strę tn ą
c y rk o w y c h zapasów , z k tó ry c h w ró cili. R adziby rzu cić się na siebie, bić, p o n iew ierać
po ziem i, a b y w yk azać tylko sw ą siłę.
A M ietek m yśli, cierp iąc to rtu ry w sw ych
p rzy k u ty c h do ciężarów n ó ż k a ch :
— A m orze... m orze... takie sreb rn e... ta ­
kie cudne... i żagle b ia łe .. i tak tam m u si być
cudow nie... tak cicho.
R odzice poszli do te a tru . W zięli ze sobą
dzieci, bo g rają „Jasia i M ałgosię“. M iejsca
w loży było w ła śn ie tyle, ile na rodziców
i dzieci, bez M ietka.
— On ch o ry , on w dom u zostanie.
— D obrze, m am u siu !
W ylecieli z szum em , hałasem , w r z a w ą
D ziew czynki p o stro jo n e biało, ch ło p czy k i
w n o w y c h g a rn itu rk a c h . N ie pożegnano się
n a w e t z M ietkiem , k tó ry je d n a k grzecznie
o d p ro w a d z ił ich do p rze d p o k o ju . G u w e rn a n tk a
w zięła go za rękę, m an ifestu ją c tem , że się
n im zaopiekuje. M am a w ład n y m , gazow ym
k a p tu rk u o d w ró c iła się z u śm iech em ode
drzw i.
—- A niech M ieczek będzie grzeczny.
— Już ja go p rz y p iln u ję — o d p o w ied ziała
p a n n a Julja.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
9
I gdy wSżyscy Wyszli, z am k n ęła drzw i,
w ło ży ła k apelusz i poszła do p rzy ja ció łk i,
k tó ra obok m ieszkała.
— N iech służące u w a ż a ją na dziecko! —
p o w ie d z ia ła su ro w o do sług, ro b iący ch piekło
w k u c h n i ze stró żem o klucz od stry c h u ,
„który się gdzieś p o d z ia ł“.
W p o k o jach M ieczek b łądził koło szyb,
z k tó ry c h p a d a ły długie sm ugi św iateł z ulicy
i m y śla ł:
— Co ja m ógłbym złego z ro b ić ? D la ­
czego m am cia to p o w ied ziała? G dybym chciał
być niegrzeczny, to nie w iem , jak się to ro b i !...
P o w o li — ta sa m o tn o ść, ta ciem n ica sa­
lo n u , jad a ln i, g abinetu ojca, w któ rej ginęły
tajem n iczo m eble, zaczęła go p rze jm o w ać ja kiem ś d ziw n em w zru szen iem .
— W lesie jestem ! — m y śla ł — w lesie!
Z gubiłem się... do k o ła m n ie drzew a... krzaki...
U siadł n a fotelu.
— T ak dobrze, tak c ic h o !
Jakaś rad o ść sp ły n ę ła m u do duszy. Z ro­
zum iał, iż życie m a dla niego cu d o w n e chw ile.
— Gdy dorosnę, będę zaw sze ta k sam !
Będę tak i szczęśliw y!... Ś w iatło la ta rn i z ab ły ­
sło ukosem i o św ietliło o tw a rtą paszczę fo r­
tep ian u , na k tó ry m n a jsta rsz a dziew czynka
o d p ra w ia ła codziennie łam ań ce.
— I któż m i będzie ła d n ie g rał? — m a ­
10
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
rzy ł dalej chło p czy k — ale g rał cichutko,
zdaleka, nie tak, ja k g ra m am cia albo Tyńcia...
W sta ł i jak lu n aty k p o stą p ił do fo rte p ia n u .
— O tak m i będzie grał...
P oło ży ł na k law iszach rączki. Nie znał
an i jednej nuty. W ięc u d e rz a ł n a p r a w o i lew o,
n a oślep. B yła to s tra sz n a kakofonja. Ale M iet­
k o w i się zd aw ało , że jest to... m elodja. Bo
g rała m u p ieśń dziecięcych, p ry m ity w n y c h
ułud. G rał m u las, a p o tem cała p rze strz e ń
ja sn a m o rza, pozn aczo n a sre b re m i bielą ża­
gli. G rały m u fale w ty ch k lek o tach sz a rp a ­
nych, tłu czo n y ch klaw iszy. B yła to w n ie b o ­
w zięta c h w ila złudzenia. A on sam stał n ad
brzegiem , jakiś silny, lecz nie tą siłą c y rk o ­
w y ch atletó w , p ro d u k u ją c y c h m u sk u ły i k la ­
szczących sobie po k a rk u , lecz siłą, k tó re j n i e
r o z u m i a ł a tylko o d c z u w a ł . B yła o n a M o­
cą tych, k tó rzy p o tra fią p rzez to sam o, iż istnieją,
p rzez d o b ro ć w sobie z a w a rtą , p o w strz y m y ­
w ać in n y c h od czy n ien ia źle. W ła śc iw ie oni
są b o h a te ra m i życia, choć n ik łem w id m em
su n ą się po ziem i...
W M ietku w z ra sta o w a Moc. Oczy jego
ro zszerzy ły się, p ie rś n iefo rem n a p o d a ła n a ­
przó d . F a le m u się g a rn ą do stóp, fale-ludzie,
gn an e ro zp ę d e m losu-ziem i, z b u n to w a n e, g ry ­
zące brzeg, gryzące serca i istn ien ia. Lecz
gdy go w yczują, gdy do stóp m u p rzy p ad n ą,
cofają się k o rn e i tylko jęczą zcicha...
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
li
Ręce M ietka d ław ią klaw isze takim jękiem ,
fo rte p ia n w yje, s tru n y drżą.
— T ak płaczą... tak p ła c z ą !... — p o w ta ­
rza M ietek.
I nie w ie, czy to fale, czy to jakieś tłu m y
ludzi, g a rn ą c y c h się do k o ła niego.
— C hcieli być źli... nie dałem ... grozili,
chcieli zabijać... niszczyć... tera z się skarżą...
L epiej, niech płaczą...
Te fale, czy ci ludzie.
N agle d rzw i szarpnięte. Sm uga św iatła.
B ru taln y głos sługi:
— Co M ietek w y p ra w ia ? Ci p a ń stw o
zgóry przysłali, co się tu d z ie je !... Mietek,
p su je fo rtep ian ... w ali k u ła k a m i ze złości, że
go do te a tru nie w zięli... S zkaradny M ietek...
— Zła, czerw o n a, opuszcza ciężko d rzew o
fo rte p ia n u n a ręc e M ietka. Jem u zdaje się, że
go ktoś strą c ił z w ielkiej w yży n y w szare,
bezbrzeże, beznadziejne i sm u tn e.
W ięc on w a lił k u łak a m i w fo rte p ia n ?
P s u ł k law isz e ?
A jem u się z d a w a ło !
Idzie cicho do dziecinnego pokoju. Coś
jakby go d ław iło. Coś ja k b y z o sta w ił za sobą,
coś b a rd z o m iłego.
— Nogi niech M ietek w yciągnie... założę
M ietkow e frykasy — m ó w i d rw iąc o g ruba,
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
b rzy d k a dziew czyna — a że M ietek ro ź w a la l
fo rte p ia n , to będzie dłużej w nich leżał!...
N a d ru g i dzień „p ań stw o z g ó ry “ p rz y ­
słali do ro d zicó w M ietka długi list, w k tó ry m
dow odzili, iż działy się stra sz n e rzeczy, całe
piekło, że dzieci w a liły p ięściam i, a p o tem
ch y b a k ija m i w fo rte p ia n , że w szystko się
trzęsło... Z akończony b y ł ten list słodko k w aśn ą
nauczką, co do c h o w a n ia dzieci, czuw ania
tro sk liw ie n a d d z ie c ia rn ią i o strzeżen iem ,
że jeśli się to raz jeszcze p o w tó rzy , u ciek n ą
się ci p a ń stw o do „innych ś ro d k ó w “, aby so ­
bie spokój zap ew n ić.
R odzice M ietka czuw ali b a rd z o p iln ie nad
tern, aby m ieć n iep o szlak o w an ą o pinję w k a­
m ienicy, op in ję ludzi cichych, d o sk o n ale w y ­
c h o w a n y c h i ułożonych.
R ozpacz ich b y ła w ielka.
Z ałam ali ręce i p a trz y li na siebie.
P rzez u c h y lo n e d rz w i w id ział ich M ietek
i tc h u nie m ia ł ze stra c h u i sm u tk u .
W reszcie p rz e m ó w iła m atk a, cała ró żo w a
w fałd ach szlafroczka k o lo ru b r z o s k w in i:
— B ędziem y m ie li z tern dzieckiem ! Bę­
dziem y m ie li!... Och, jak nas P a n Bóg p o ­
k a ra ł !...
A ojciec, goląc się s ta ra n n ie ; o d rz u c ił:
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
13
— Co chcesz, m oja d ro g a! W ie s z !... G ar­
baci są złośliw i, to dlatego...
A m a tk a z w e stc h n ie n ie m do d aje i re ­
zygnacją :
— Krzyż Pański...
I p u d ru je się w elu tin ą...
L ido 1908.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
W SPO M N IEN IE.
FA N T A Z JA .
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
„Le coeur malgré son abandon...
jamais n’oublie!“
...Odłożyć trz e b a pióro. M rok z ap ad a i ow ija
szarą siatką cien ió w w szystko, co się dookoła
m n ie znajduje. W szystko szarzeje... a p o d
o k n a m i tłu m y lu d zi zlew ają się w jed n ą cie­
m n iejącą strugę, p o ru sz a jąc ą się bez u stan k u .
N ad d a c h am i d o m ó w niebo szare, ołow iane,
ciężkie — sy p ie n a ziem ię d ro b n y m ia ł desz­
czu, k tó ry zm ieszany z w ęglem , unoszącym
się w p o w ie trz u , o p a d a n a c h o d n ik i w p o staci
czarnego, tłu steg o błota.
Ciężko oddychać, sm u tn o p a trz eć ; lecz
m im o to coś od św ia tła o d trą c a i w szary ch
tych cieniach zagrzebać się każe!...
N ap ró żn o człow iek p rzez dzień cały p a n ­
cerz o bojętności na p ie rsi sw ej zaciska! N a­
próżno, w zru szając ram io n am i, m ó w i: „sil­
niejszy jestem nad... to w sz y stk o “; n a p ró ż n o
całą siłą w o li p rz y tłu m ia w sobie gorętsze
serca bicie i sta ra się w m ó w ić w siebie, że
to, co u m arło , nie z m a rtw y c h w sta n ie . N a p ró ­
żno!... R azem ze sło ń ca p ro m ie n ie m p an cerz
2. G. Z ap olsk a — K rzyż Pań ski. („L ektor“},
18
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
w m gle się ro z w ie w a — i o te] szarej, b ie­
dne] godzinie, k tó ra jak kopciuszek w olno się
p rze k ra d a, ginie cała b u ta, a lód, k tó ry m się
obłożyć chcem y, topnieje... Serce zaczyna bić
żyw iej, głow a m im o w o li prag n ie o p arcia, oko
m głą się z a sn u w a i czegoś w tej ciem nicy
szuka... szuka...
*
*
*
I coś w m ogile budzić się zaczyna, w tej
m ogile, k tó rą z nas każdy m a w sobie. Bo
serce ludzkie to jed en w ielk i cm en tarz. Od
u ro d ze n ia w znoszą się tam m ogiłki, czasem
b iedne, sieroce, opuszczone i sm u tn e, — cza­
sem stro jn e w k o ro n k o w e m au zo lea i p e łn e
św ieżej w o n i fiołków w io śn ian y ch . C m entarz
ten serco w y śpi w ciszy p o d p ro m ie n ie m
sło ń ca lub w o d b lask u gazu. I ty lk o o szarej
godzinie g roby zaczynają się ożyw iać — i z p o d
m ogiłek, odgarn iając zeschłe już liście lub
św ieże kw iaty , w sta ją m a ry w ybladłe, ażeby
w szary ch cien iach znikającego dnia w ieść
pow o ln y , cichy tan ie c dusz pokutujących...
I człow iek, k tó ry dzień cały liczył cyfry, lub
s ta ra ł się być oszustem — i kobieta, k tó ra
u śm iech sw ój w aży ła na szali, a spojrzenia
m ia ła tylko dla p e re ł lub szafirów — czują,
że w sercach ich coś się porusza, p rzem o cą
ożyw ia, z m a rtw y ch w sta je. N apróżno c h w y -
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
19
łają n o tatk i i przy blask u znikającego dnia
k reślą cyfry z p o śp ie c h e m :
szary w oal tę­
sknoty w zro k im zasłania. W o d d ali d ź w ię ­
czy stara, ośm ieszona p io se n k a ; n o tatk i z rą k
w ypadają...
Serce ludzkie, to w ielki cm en tarz!...
*
*
*
Ci, któ rzy w życiu p ozują na ludzi z kam ie n n e m i sercam i, m ó w ią, że o w szystkiem
zapom nieć m ożna.
K łam stw o!
Jakże zap o m n ieć m ożna chw il łzam i i k rw ią
w księdze życia zn aczo n y ch ? Jakże zap o m n ieć
dni, w k tó ry c h dusza rw a ła się na strzępy,
a serce zd aw ało się być jed n ą w ielką ra n ą ?
Jakże zap o m n ieć znów u śm iech u losu, u śm ie ­
chu przelotnego, w iodącego za sobą rozpacz
b ezd en n ą? Jak zap o m n ieć radości godzinnej,
k tó rą się opłacało latam i c ie rp ie n ia ? I jakże
z pam ięci w y m azać k ro p lę rozkoszy, tonącą
w m o rz u goryczy, lub zjaw isko p ro m ie n n e ,
k re p ą żałoby przyćm ione?... Los — toć w ie rz y ­
ciel n ieubłagany. Nic d a rm o ci nie da! W szyst­
ko płacić m usisz, i to n aty ch m iast, bez zw łoki.
Za p ro m ie ń słoneczuy zapłacisz nocą bezsen­
n ą ; a jeśli d łoń losu k w ia t ci poda, to tylko
polo, aby go złożyć na d arn io w ej m ogile!
Z apom nieć?...
2*
20
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
L etejsk a w o d a d a w n o już w yschła, —
a czas, ten lek arz w ielkoskrzydły, zam iast le ­
czyć ra n y , tylko je ro zk rw a w ia .
N iem a zap o m n ien ia!
Jest tylko.,, w sp o m n ie n ie !
*
*
*
W sp o m n ien ie!...
O ty sm u tn a m aro , w pajęczą tkankę tę­
sknoty sp o w ita ! Ty, z b ro jn a w skalpel, nad
sercem ludzkiem się po ch y lasz i z pod g ru ­
zów i p o p io łó w szkielety dobyw asz!... Szkie­
lety, w lo k ące za sobą obrazy ch w il d a w n o
p rze b y ty ch , k tó re jak c ie rń w m ózg w ra sta ją
i w y rw a ć ich n iep o d o b n a, bo razem z niem i
i życieby z p iersi ulecieć m u s ia ło ! A w szystko
p o d do tk n ięciem tw ej d ło n i ożyw a, i, jak
pieśń p o w ra c ają ca z oddali, echem się w se r­
cu odzyw a. I w idzi się ból i uśm iechy, i to,
co stan o w iło d u m ę życia, i to, co sta n o w i
ha ń b ę i poniżenie... I z p o ś ró d m gieł szarych
p rzeb ijają się z w o ln a ku nam tw a rz e u k o ­
ch an e, sp o w ite w c ału n g robow y, niosące
z sobą w o ń tru p ią , a przecież ciągle drogie!...
ciągle sercu m iłe!... I o d p y c h a ją c to, co nas
otacza, co w tej c h w ili się ku nam u śm ie­
ch a — w yciągam y ręce w stro n ę tych m a r
serd eczn y ch , k tó re z drugiej stro n y g ro b u
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
21
stoją sm u tn e, jakby skarżąc się n a sw oje o p u sz­
czenie...
Lecz pom iędzy niem i i n a m i staje tw o ja
W ysm ukła postać, o s m u tn a m aro ! I szatą
tw o ja z m gieł utkana, jak żelazna zapora,
dzieli nas od tych istot, zda się u m arły ch ,
a przecież żyw ych, k tó ry c h źrenice, szkląc się
tru p io , grzeją n a m zziębłe serca i życie w sty­
gnące dusze w le w a ją!
*
★
*
W fałdach tw ej szaty, snującej się cicho
w śró d gro b ó w i ru in — jak głos szklanej h a r ­
m o n ik i plącze się jed n o słow o, k tó re przy
każdej m ogile dźw ięczy z p rze jasn ą czystością
w p o w ie trz u .
Słow o to k ró tk ie, lecz ja k p ch n ięcie noża
straszne, jak isk ra p a lą c e ; tern sło w em :
— „ P a m ię ta sz “ ?...
N apozór, jak fra g m en t niedokończonej
piosenki, snuje się dookoła ciebie... P am iętasz
tę i tę c h w ilę ? P am iętasz tę m elo d ję? P a m ię ­
tasz dźw ięk tego gło su ? Lecz ile ci ra n se r­
decznych to słow o w głębi duszy otw orzy.,,
o, w iesz o tem tylko ty sam , nędzny ro b ak u ,
taczkę życia pchający, a tak szum nie... „czło­
w ie k ie m “ przezw any. I gdybyś p o sia d ł w szyst­
ką w iedzę ziem ską, gdybyś w sk a rb a c h Golkondy brodził, gdyby m iłość najpiękniejsze
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
kw iaty rzu c a ła ci p o d stopy — to jeszczś
o szarym zm ro k u posłyszysz dookoła siebie
słow o, k tó re zabije w o ń k w iató w , zaćm i blask
d rogich kam ieni, zniszczy d u m ę z n abytej
w iedzy.
— „ P a m ię ta sz “ ?...
I jakieś śm ieszne, a m im o to rzew n e, dzie­
cinne, a przecież już d o jrzałe w sp o m n ie n ie
p rzy p lącze się do ciebie, w gryzając się w d u ­
szę tw oją. I ujrzysz się w te d y m a rn e m , bezsiln em stw o rzen iem , d rżącem przed w sk rz e ­
szoną m a rą i p o w ta rz a ją c e m jed n o słow o,
dźw ięczące w p rze strz e n i:
— „ P a m ię ta sz “ ?...
*
*
Gi, którzy p a m ię ta ć nie chcą, ci p a m ię ­
tają najlepiej! Ach ! W szyscy m u szą p am iętać,
czy to w p u rp u rę spow ici, czy nagiem ciałem
p rzez ła c h m a n błyskający. I C h rystjan, k ról
d u ń sk i — konał, dręcząc się w sp o m n ie n ie m
lat sw oich d ziecinnych; i b ied n a w y ro b n ica ,
p a trz ąc n a p u stą kołyskę zm arłej córeczki,
p y ta m ę ż a :
— „ P a m ię ta sz “ ?...
A on p o trz ą sa głow ą, jak b y ch ciał zap rze­
czyć — jakby chciał o d p o w ie d z ie ć : „Nie, nic
nie p am iętam , d a w n o z a p o m n ia łe m “ !...
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
A jednak... p ierś p o d g ru b ą b lu zą p o d ­
nosi się w e stch n ie n ie m , rę k a od p rac y zg ru ­
b iała drży n e rw o w o i p rze d oczym a tego,
któ ry „daw no z a p o m n ia ł“ — w ś ró d p rą tk ó w
kołyski bieleje d ro b n a p o stać dziew eczki, k tó ra
klęcząc w długiej koszulce, w śró d biały ch po^
duszek — w p ó łse n n y m głosikiem o d m aw ia
m o d litw ę w ieczo rn ą.
A on, ten człow iek, zda się ze spiżu o d ­
lany, k tó ry żyw i się w ła sn y m p o tem i k rw a ­
w iąc sw e d ło n ie bez jęku, chleb po w szed n i
zdo byw a — o ciera u k rad k ie m łzy, sreb rzące
się p o d p ow ieką, i w ciąż o d p o w ia d a :
— „D aw no z a p o m n ia łe m “ !
*
*
*
Czasem d w o je ludzi stan ie n ap rz e c iw sie­
bie, dw o je ludzi — m ężczyzna i kobieta —
któ rzy lata całe nie w idzieli się i przeżyli zdała
od siebie.
L udzie ci stoją i p a trz ą n a siebie, a p o ­
m iędzy n im i m a ra sp o w ita w p ajęczą tk an k ę
tęsknoty, z w o ln a się kołysze, nucąc cichą p io ­
senkę m iłosną, któ rej każda stro fk a zaczyna
się od słó w k a : „P a m ię ta sz “ ?
A oni — za p atrz e n i w siebie, żyją cali
przeszłością, tą przeszłością, k tó ra ich w obję­
cia sobie rzucała, otaczając w ień cem snów
24
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
p ro m ie n n y c h i m arz eń o... w spólne] p rz y ­
szłości.
L os kazał im się rozejść, tym dw ojgu,
k tó rz y duszę sobie z ust w y p ijali i c h w ila m i
z d a w a li się istn ieć tylko d la siebie ; na św iata
k rań c e poszli oboje po in n e życie i in n e uczu­
cia, i zd aw ało się im , że to w szystko zaga­
sło, za m a rło i będ ą się m ogli oboje zejść kie­
dyś spokojnie, łącząc w ściśnięciu dłonie.
A jednak... stoją tera z n a p rz e c iw siebie,
m ilcząc, i ręc e im o p a d a ją bezsilne, a p o m ię ­
dzy nim i, jak n u ta h a rm o n ik i szklanej, b rzm i
ciągle sło w o :
— „ P a m ię ta sz “ ?...
*
*
*
Często n a ru in ie w ła sn y ch m a rz e ń i p r a ­
gnień stanie człow iek sm u tk iem złam an y i p o ­
w oli, p o w o li grzebać w ś ró d g ru zó w tych za­
cznie. I sam ra n i się d o b ro w o ln ie , dotykając
tych k o lu m n p o d ru zg o tan y ch , k tó re on w p o ­
cie czoła w zn o sił w górę, p rag n ąc z n ich uczy­
nić p o d sta w ę i ro zp o strz e ć na nich dach , p o d
k tó ry c h ro n iłb y się w c h w ili b u rz y lub słoty
życia. I liczy, liczy ciągle, ile lat, tych n a j­
piękniejszych, p o św ięcił złudzeniom , — ile
czasu o d d a ł m arz en io m o dojściu do tego, co
ludzie p rzy w y k li nazyw ać... do sk o n ałem szczę­
ściem . K ażda k o lu m n a strzaskana, to jed n o
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
złudzenie w p y ł ro zw ian e, to skaza na duszy,
któ ra, jak b ry la n t, bez skazy b y ła i tak ą zo­
stać p rag n ę ła. K ażda k o lu m n a , to o łtarz jak ie­
goś bóstw a, k tó re się czcić chciało i w czci
tej czerpać potęgę do w alki. Lecz... bó stw o
w p ro c h się ro zp a d ło i ołtarz ru n ą ł, w ydzie­
rają c z m łodego serca jed n o w ierzen ie w ię ­
cej, niw ecząc jeszcze jed n o złudzenie. I p o ­
w o li nic nie pozostaje! Nic, czem uby bezw zglę­
dnie ufać m o ż n a ; a przecież... człow iek w ch w ili
ostatecznego z w ą tp ie n ia do ru in się z w raca
i z tych ru in jeszcze coś odszukać pragnie.
I czasem ... dłoń sam obójcza opadnie, bo
p o śró d zgliszcz i zw alisk nagle b łęk itn y , d r o ­
b n y k w ia t zakw itnie, a k w iatem tym ... „ w sp o ­
m n ie n ie “ !...
*
*
*
W ięc ty niety lk o łzę i tęsk n o tę dźw igasz
na sw y ch sk rzydłach, ty w p ó łse n n a m aro ,
k tó ra o szarej godzinie w p o śró d nas p rz e b y ­
w a sz ? — Jak s tru m ie ń w ody, jak p ro m ie ń
słońca, tak obecność tw o ja i ro zm arzen ie,
w jakie nas w p ro w ad zasz, konieczne jest dla
dusz naszych, zbiedzonych, starg an y ch w alką
o c h le b p ow szedni! I choć nam dusze ran isz
bezlitośnie, ukazując m in io n e b e z p o w ro tn ie
chw ile, toć przecież m y czekam y na ciebie
drżąc, gdy się zbliżasz, w słu c h u ją c się w k ry ­
staliczny dźw ięk tw ego głosu, kry jąc tw a rz
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
łzam i zalan ą w fałdy su k n i tw o je j!... W o k ru ­
cień stw ie sw ojem , targ a ją c n a m bez litości
zbolałe serca, dodajesz siły do życia i te ra ź ­
niejszość dozw alasz zam ienić ch w ilo w o w p rz e ­
szłość u k o c h a n ą ! G dyby n ie ty, nie m ie lib y ­
śm y łez d o b ry ch , k tó re nie bolą,
poeciby
m ilczeli, a p ieśń tęsk n o ty p e łn a nie b rz m ia ­
łab y w p o w ie trz u !
• Ś w iatło cię płoszy .. zm ro k w ieczo rn y je ­
dynie o w ija p o sta ć t w o j ą ! Lecz z szarej su ­
kni tw ojej bije b lask n atch n ien ia, blask św ie­
tlany, p ro m ie n n y !... C hoć obecność tw a m o ­
giły o tw ie ra — nie znikaj! P o zo stań dłużej,
siejąc łzy i tęsknotę... Łzy te sm u tek u k o ją;
tęsknota... b u n t duszy p rzy tłu m i!
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Jak cień p rze m k n ęła tw o ja m g ław a p o ­
stać! Jeszcze s re b rn a sm uga ro zjaśn ia po m ro kę no cn ą i czuć w o ń h iac y n tó w i jaśm in u ,
k tó re m i m asz uw ień czo n e pogodne czoło...
Śm iech dźw ięczy w p o w ie trz u , p io se n k a do ­
biega, k tó ra do snu kołysze... Lecz ciebie tu
niem a, ty n ie p o c h w y tn a m aro!... I pró żn o
w yciągam ram io n a... p ró ż n ia doo k o ła m nie,
p ró żn ia, w k tó rej tylko m ajaczy tw o je w s p o ­
m nienie.
O szczęście, ty jasna, a przecież zam glona
m aro , z czego ci skuć k ajdany, byś w ięcej
w c zarn ą o tch ła ń nie u la ty w a ła ?
O dpow iedz!... O dpow iedz!...
*
*
*
Lecz ty m ilczysz, w y n io sła i p o g a rd liw a
istoto, bielejąc zdaleka, jak sk rzy d ła m a rm u ­
ro w y c h aniołów w c m e n ta rn y m p ółcieniu.
Milczysz, jak sfinks lu b s re b rn a tafla jeziora,
w któ reg o g łębinach cały św iat się m ieści.
D ookoła ciebie rozpacz, sm utek, zw ątpienie...
jed n y m ru c h e m tw ego białego płaszcza w szy st-
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
kie te żałobne k ru k i ulecą w b ezd en n e o tch ła ­
nie, jed en uśm iech ro zjaśn i h o ryzonty, u śp io ­
ne du ch y z g ro b ó w egoizm u obudzi i sam o ­
bójcy z ręk i b ro ń m o rd e rc z ą w ytrąci! Jeden
ton tw ej p io sen k i k o n ający m żyć nakaże,
w b ra tn i uścisk zw aśn io n y ch połączy, p iętno
geniuszu na czole w y b ra n y c h w yciśnie... Tyś
w szechpotężne, w szech w ład n e, tyś m o carzem
św iata! Spojrzenie tw e łaskaw e, to poczęcie
w ielkich czynów , o d ro d zen ie z grzechów ,
z m a rtw y c h p o w sta n ie z letargu!,.. Tyś z tchnie-«
nia litości Bożej p o w sta ło i u śm iech em sw ym
litość, jak b ry la n ty , w p o m ro k ę ludzką rzucasz!
O* szczęście! Tyś dow odem Boskiego
istnienia!...
*
*
Lecz gdzie tw e stałe siedlisko, ty gw iazdo
p ro m ie n n a , przy blasku k tórej gaśnie n aw et
ju trzen k a?... W idziałam cię w szędzie! Lecz
w szędzie ta k k ró tk o !... Jak złote słońca p r o ­
m ienie ślizgałaś się po s tru n a c h h a rty eol­
skiej, lu b dźw ięczałaś w p ieśn i A nakreonta.
I czarem sw ym o p ro m ie n ia ła ś tw a rz ch rz e ­
ścijańskiej dziew icy, gdy sta ła w kręgu c y r­
k o w y m , a u nóg jej leżała b iała róża, z ostatn ie m rzu co n a pożegnaniem !... W oczach F o rn a rin y błyszczałaś przeczystym ogniem i sre ­
brzyłaś się w łzach M agdaleny, schylonej
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
31
u nóg C hrystusa. Gdzieżeś ty nie m iała p rz e ­
lotnego odbicia, ty gw iazdo p ro m ie n n a ? Ja ­
śniałaś w oczach p arjasa, gdy znalazł poży­
w ienie, i dźw ięczałaś w p ieśn i N ero n a, gdy
R zym gorzał jak w ielka pochodnia!.!. W szę­
dzie byłeś bezcielesny, a przecież w idoczny
d uchu, ty jed e n m oże nie będący b a śn ią p rz e ­
szłości. Z ra ju w y n io sła cię E w a w złotych
sw oich splotach, uśpionego w k ielichu ró żo ­
w ego kw iecia. A gdy s tru d z o n a u siad ła nad
rzeką, k w iat w y p a d ł jej z w łosów i ty p o p ły ­
nąłeś w dal, aby się b łąk ać i ludziom zo sta­
w iać... w sp o m n ie n ia !...
Tylko... w sp o m n ien ia!...
*
*
*
Gdzież bo ty się nie błąkasz i skąd ty nie
uciekasz? W szędzie cię spotkać m o żn a ; lecz
zaledw ie ra m io n a w yciągnięte ku sobie zo­
baczysz, uciekasz, jak b a ń k a m y d lan a, i k rą ­
żysz dookoła, przyczyniając tylko bólu i w iel­
kiego sm u tk u . Ja cię w idziałam już n aw et
w oku nędzarza, gdy głód sw ój zasp o k o ił;
sp o tk a ła m cię na p rogu b alo w ej sali, u czepio­
ną u ram ien ia u p u d ro w a n e j k o k ie tk i! T ylko
w tej sali b alow ej zdaw ało m i się, że jesteś
jak z m usu... w o ń tw y c h h iac y n tó w p rz y ­
tłu m ia ła V eloutina, a dźw ięk tw ego śm iechu
zagłuszały tony b an alnego w alca. Gdy u p u -
32
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
d ro w a n a d a m a zaczęła tańczyć z w y m u sk a ­
nym m łodzieńcem , p lątałaś się w fałdach jej
m o ro w ej sukni jakoś sennie... niechętnie... aż
w reszcie z n ik n ę ło ś !... D am a po tw e m zn ik n ię­
ciu śm iała się jeszcze ciągle i z d a w a ła się być
b a rd z o w esoła. T ylko n a k a rn e c ik u b a lo w y m
n a p isa ła w ro z ta rg n ie n iu : „sm u tn o m i“... a k ą ­
ciki jej u st drżały...
W zro k iem szukała czegoś, czy kogoś w sali.
Może ciebie ? A m oże tego biednego c h ło p ­
ca, stu d en ta, k tó ry p e łn ił tego dn ia służbę h o ­
n o ro w ą w sali b alo w ej?...
W yszliście przecież razem . W idziałam w as,
jakeście p o w ró c ili do „jego“ pokoiku, m ałe ­
go, zim nego sc h ro n ie n ia , zarzuconego m asą
zeszytów i książek...
Siedliście raz e m do pracy.
On p isa ł ro z p ra w ę , a ty zaglądałaś m u
ciągle w oczy, n a su w a ją c w sp o m n ie n ie d ro ­
bnej głów ki kobiecej.
Ale nie b y ła to głów ka z balo w ej sali,
u p u d ro w a n a i p ęk iem w e rw e n y ozdobiona, —
to b y ła głów ka spokojna, cicha, m arząca.
On p isał ro z p ra w ę i do głów ki tej dziew ­
częcej się uśm iechał. H iacynty tw ego w ian k a
p a c h n ia ły znów jak daw niej, p io se n k a d źw ię­
czała w p o w ie trz u ..
N agle św ieca d o p a liła się i zgasła — s tu ­
d e n t po zo stał w ciem ności, zim nie i o gło­
dzie. M arząca g łów ka zn iknęła, a ty, k a p ry -
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
33
śne szczęście, pierzch n ęło ś, zab ierając ze sobą
uśm iech, p iosenkę i jasność.
Lecz z w ian k a tw ego odczepił się jeden
hiacynt.
U padł tuż u nóg stu d en ta.
B iedny chłopiec p o d n ió sł go i do ust p rz y ­
cisnął.
T en k w iatek to była... nadzieja!
*
*
*
Nie w id ziałam cię długo, aż w reszcie doj­
rza łam cię u latu jące z celi zakonnika. Ucie­
kłoś, zabierając spokój i abnegację zu p ełn ą.
W iem , gdzie się sc h ro n iła ś, ty b iała m a ro —
w firanki, otaczające kołyskę śpiącej dzieciny.
T am byłaś chw ileczkę tylko, bo dziecię u m arło ,
b iały a k sam it tru m ie n k i spłoszył cię... p o b ie ­
głaś p ły n ąć falą oklasków , w y n ag rad zający ch
sław nego śp iew ak a za górne c, w y rzu co n e
z piersi. Lecz ozw ało się nagle gw izdanie i z a ­
głuszyło oklaski, a ty uleciałaś, zb ierając fałdy
sw ej szaty. P o tem b ielałaś w p o śm ie rtn e j
w o li bogatej fila n tro p k i i ró żo w iła ś się na
po liczk ach b ied n y c h dzieci, b a w ią cy c h się
p o d cieniem lip pach n ący ch . S iostry m iło ­
sierd zia m ają cię niekiedy w fałd ach sw ych
h ab itó w , gdy w ch o d zą do celi w a rja tó w , a cza­
sem z b rzęk iem m uszki w p ad n iesz do ciem ­
nicy w ięziennej i budzisz p rze stęp c ę z uśpię-?
3: G. Z ap olsk a — K rzyż P ań ski. („L ek tor“).
34
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
nia. Czasem błyskasz p o d h e łm e m zw ycięzcy,
gdy przeb ieg a p łac boju, zasłany tru p a m i.
Ale m ajestat śm ierci i dum a, bijąca z tw a rz y
tych, któ rzy n a w ieki posnęli, każe ci p ręd k o
opuścić pole w alki.
W ięc nigdzie stale nie p rzeb y w asz, ty prze­
lotny p ta k u ? N iem a cię w p u rp u rz e k ró le w ­
skiej, an i w p arcian ej koszuli o r a c z a ! W fał­
dach firanek, otaczających łoże kobiety w su ­
k n i oblubienicy, w u śm iechu sław y, w b rzęku
p ien ięd zy gościsz tylko ch w ilo w o ! Jesteś
w szm erze p o c a łu n k u , w szale zm ysłow ych
p o ry w ó w i siadasz u dom ow ego o g n is k a ..
L ecz płoszysz się ciągle, ty cygańska p taszy ­
no i łzam i uśm iech y płacić każesz, a piosenkę
jękiem zagłuszasz...
Gzem cię p rze b łag a ć ? Gzem cię zakuć na
w ieki? Czem sk rzy d ła ci zw iązać?
O dpow iedz, szczęście! O dpow iedz!...
Lecz nagle — w e m gle m y ch w sp o m ­
n ień ty m ajaczysz jasnością najw yższą.
Z p o n u ry c h m ro k ó w w ystępujesz u w ięzio ­
ne, zak u te n a w ieki, a m im o to jeszcze p ro m ienniejsze, jeszcze piękniejsze...
U w ięziła cię rę k a ludzka, p o c h w y c ił cię
geniusz m alarza, a zrodziło cię tch n ien ie
w szechpotężnej m iłości...
T ak! T ak! Bez m o ty lich skrzydeł błyszcza­
łoś do m n ie z szarego tła o brazu — i od razu
Stanęłam jak p rz y k u ta p rze d tobą i p rzez łzy
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
35
p a trz y ła m na tw ą w ielką, nieskończoną p ię ­
kność.
Nie m iałaś w ia n k a h iacy n tó w n a tw y c h
sk ro n iach , o bezcielesna m a ro ! I tw a pio sen ­
ka nie b rz m ia ła w e se ln ą nutą. U w ięziona
w ry sa c h zńiarłej, tyś b rzm iała w ielkim h y ­
m n em o sw obodzenia ! D ookoła śnieg, lód, p u st­
kow ie... dookoła w ieczna, stra szn a zim a. I ty l­
ko p rzy zm arłej zro zpaczony łka człow iek,
dla którego ona, św ięta, w ielka, n ieustraszona,
poszła w tak ą noc m ro źn ą, k rw ią sw ych stóp
p o ra n io n y c h znacząc ślady na zam arzłej g ru ­
dzie. Ty, szczęście, tyś przyszło raz e m ze
śm iercią i w stą p iło w to m a rtw e ciało, oży­
w iając je u śm iechem , w k tó ry m część Boga
św ieci. Tyś z tw a rz y tej nieszczęsnej, k tórej
ciern ie w ręc e i w nogi p o w rastały , a w łos
od m o d łó w zbielał i w argi skarg z a p o m n ia ­
ły — tyś w ty m tru p ie z am arzły m w p o d ­
ziem nej jask in i zaśw ieciło n ajjaśniejszym b la ­
skiem , bo blaskiem ... łez!
A b lask ten do sere naszych trafia —ogrzew a — ośw ieca — budzi!
*
*
*
A w ięc i ciebie ośw iecić m ożna w ielką
potęgą przeczystej m iło ści! Um iesz przylgnąć
do zastygłych ust tru p a i całą tragedję ciche­
go po św ięcen ia p rzed n am i roztaczać! Nie
3*
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
36
w g w arze i w irze św iato w y m , lecz tu, przy
łożu śm ierci, szukać cię należy!
I m odlić się do ciebie trz e b a — tak w ielki
od ciebie bije m ajestat, i głow ę chylić p rzed
potęgą tw o ją i m ilczeć... a m y ślą w przeszłość
sięgać! Lecz nie w p rzeszło ść śm iechu i za­
baw y, ale m ogił, c ie rp ie n ia i bólu...
Ty tam jesteś, tam , pom iędzy g ro b am i się
błąkasz, kołysząc do snu zn ękane tru p y —
o w ijając je fałd am i szat sw oich, nucąc im
hy m n przebaczenia...
O szczęście! T y łzaw e, s m u tn e szczęście!...
Ty, k tó re na cm e n tarz a ch tak c h ętn ie p rz e ­
byw asz...
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
m ę s k a
ł z a
.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
W ięc nic cię nie p o ru szy
N aw et m ę sk a łz a ?
Z Opowieści Hoffmana.
— ...ten czysty, jasn y k ry sz ta ł m igoce m i
jak gw iazda na ciem nem niebie z w ą tp ie n ia
m ego. M ęska łza!... toć to u p lasty czn ien ie b o ­
leści b o h a te ra , to jęk lw a zranionego, sk a r­
żącego się słońcu. M ęska łza... to cała p ieśń
bez słów , d rżąca w tej k ro p li, k tó rą n a d m ia r
c ierp ien ia do źren ic sp ro w ad za. I w ielką m usi
być boleść taka, boleść, k tó ra łzę z oczu
„p an ó w s tw o rz e n ia “ w yciska. I w ielk i m u si
być sm u te k taki, co im głow ę ku ziem i chyli,
a pierś łk a n ie m ro z ry w a ! „O n“, ten du m n y ,
nieugięty, zim ny, egoista, sa m o lu b z a sk o ru ­
piały w sw y ch uciechach, „ o n “ płacze! Gło­
w ę chylę p rze d potęgą takiego bólu, co s e r­
cem tem w strz ą sn ą ć zdolen, a gdy w y n ik iem
jego łza, ta łza, k tó ra św ieciła w oku C h ry ­
stusa, zw ilżała oko A gam em nona, sp ły w a ła
w u śm iech u H ein eg o ., m ilknę i w ierzę!
Łza taka m n ie ro zb ra ja !
Jedynie jeszcze „jego“ łza..,
40
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
K uzynka Micia spokojnie w y słu c h ała słów
m oich.
Gdy skończyłam , sp o jrzała na m nie, a iro ­
niczny uśm iech o k rąży ł jej usta.
Położyła ro b o tę na stojącym obo k stolicz­
ku, a w stając pow o li, pociągnęła m n ie w e
fram ugę okna.
— C hodź — w y rz e k ła — i d a ru j mi, że
ja to w ła śn ie rozw ieję tw ą o sta tn ią ułudę. N a­
uczę cię nie w ierzyć... m ęskiej łzie!
S p o jrzałam na nią ze zdziw ieniem . Jakto ?
Ona, ta poetyczna, eg zalto w an a istota, k tórej
nie w id ziałam od lat o śm iu, m iałab y n a w e t
nie m ieć takiej u łu d y ?
O dkąd ją znałam , b y ła n iep o h a m o w a n ie
e g zalto w an ą kobietą. N ieraz d ziew czynkam i
m ło d e m i sprzeczały śm y się o św ia t i jego
czyny. O na — k ra ń c o w a op ty m istk a, w ie rz ą ­
ca w cnotę, ideał, m iłość, k w iatk i, ptaszki
i... ow ce; ja — w idząca w szędzie czarno, czar­
no i czarno.
Dziś ro le nasze się zm ieniły.
Micia, k tó rą sąd ziłam o p ty m istk ą n ieu le ­
czalną, po p ięcio letn iem pożyciu m ałżeńskiem
m ó w i o ro zw ia n iu m ojej o statn iej u łudy!
Zycie w ięc jest lepszą szkołą, aniżeli p rz y ­
puszczałam .
Lecz p rzez cóż przeszła ta id ea listk a z błęk itn e m i o czy m a? Jakież przeciw n o ści i roz
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
41
c z aro w a n ia u d erzały w nią jak gro m y i ro z ­
d zierały tę tk an k ę iluzji, jak ą się otoczyła?
O na w nic nie w ierzy , naw et... w m ęską
łz ę !
Od ch w ili opuszczenia p en sji straciłam
ją z oczu. Z listów , k tó re p isy w a ła do m nie,
w iedziałam , że b y ła zaw sze jeszcze ró żo w o
i tkliw ie u sp o so b io n a ; listy jed n a k sta w ały
się coraz rzadsze, choć egzaltacja potęg o w ała
się w n ich sto p n io w o . Nagle k o resp o n d e n c ja
nasza ustała. K uzynka została żoną, poczem
m atk ą — w iedziałam to, m ieszkając poza g ra ­
n icam i k raju , z ust obcych, ale ona sam a nie
o d zy w ała się w cale.
I dziś po ty lu latach, zeszłyśm y się z n o ­
w u .pod jej dachem , w do m u jej m ęża, czło­
w iek a atletycznej p o sta w y i w łaściciela c z w ó r­
ki najp ięk n iejszy ch ta ra n tó w na cały p o w iat...
Co m ó w ię ... n a całą gu b ern ję. R o z m a w iały ­
śm y długą ch w ilę — M icia m ilczała p rz e w a ­
żnie, szyjąc p o w o li ró w n e m i ściegam i jakąś
b łęk itn ą sukieneczkę d la córki. U w ażałam
w niej w ielk ą zm ianę, ale zm ian y tej d o k ła­
d nie o k reślić nie m ogłam . F izycznie ku zy n ­
ka m o ja zaokrągliła się, w y p ełn iła, ro z ro sła
i... ogorzała o d p ro m ie n i słonecznych. M oral­
nie zaś... ale p o zw ó lm y — niech m ó w i sam a
za siebie, niech zdziera ze m n ie o sta tn ią ułudę,
4ako uleczonej, po zw ala się jej... leczyć n a ­
w zajem .
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
S tanęłyśm y w ięc w oknie i nagłe obiaty
nas po to k i zachodzącego słońca. D okoła n ie­
p rz e b ra n a m oc zieleni, tej zieleni w iejskiej,
zd ro w ej, m łodej, jak jagody m ołodyc, sto ją ­
cych na p ro g u c h a ty ; w o ddali m igoce staw ,
p o ro sły tata ra k iem , p o k ry ty zielenią i bielą
k w ia tó w w o d n y ch . Od pól i łąk w ia ł zapach
skoszonej tra w y i w ysychającego siana. O stra
w o ń m ac ierz a n k i i ru m ia n k u d o m in o w a ła nad
in n em i. N a tu ra z całem sw em bogactw em
ro ztaczała się p rz e d nam i.
Na k raju h o ry z o n tu czerw ieniły się szm a­
ty c h m u r, o b ra m o w a n y c h złotem . N iebo zm ie­
niło się w p u r p u rę i fiolet. Słońce szło na
spoczynek po p ra c y d n ia całego.
Na pro g ach c h at stały kobiety, z a sła n ia ­
jąc oczy i p a trz ą c na drogę, k tó rą szło całe
stado k ró w , pędzonych przez bosych w y ro s t­
ków i w p ó ł nagie dzieci. K row y szły w olno,
klekocąc d re w n ia n e m i ko łatk am i, zaw ieszon em i u szyi; w y ro stk i śp iew ali piosenkę, trz a ­
skając z długich b ató w i p odnosząc tu m a n y
k urzu.
C hw ilkę p a trz y ły śm y na tę w ieś, idącą
w ra z ze słońcem na spoczynek. W szystko
p rzy cich ało zw o ln a i w p a d a ło w p ó łsen n e
rozm arzenie. K obiety znikały z p rogów , bydło
w chodziło do sw ych zagród, dzieci w biegały
do chat, słońce zapadało coraz niżej.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
H o ryzont m ien ił się b a rw ą ciem nego sza­
firu z p u rp u ro w y m odblaskiem , słońce sta­
w ało się c ie m n aw ą p lam ą i p o w o li znikło za
w zgórzem . T eraz cale niebo p o k ry ła szara,
jed n o sta jn a zasłona, b łęk it p o w o li przech o d ził
w sta lo w ą b a rw ę .
N iebo o b u m ie rało .
M icia z d a w a ła się czekać tej chw ili. Z da­
je się, że ch ciała m i pozw olić, abym ze złu ­
dzeniem w sercu p rz y jrz a ła się raz o sta tn i
zach o d zącem u słońcu, R azem z o sta tn im p r o ­
m ie n ie m słonecznym zn iknąć m iało i z duszy
m ojej słoneczne, o statn ie złudzenie
Micia o p a rła się o ram ę o kna i pow oli,
stłu m io n y m p ra w ie głosem , zaczęła:
— W iesz, jak byłam egzaltow aną p a n ie n ­
ką. T obie m ó w ić nie m am potrzeby. W y ch o ­
w a n k i m u ró w k laszto rn y ch , cie rp im y w szy st­
kie na błędnicę i egzaltację. Nie w iem , co
nas tak u p a ja : czy n iezd ro w y dym kad ziel­
nic, czy słodka p o k o ra zakonnic, czy ich b ia ­
łe z błękitem hab ity . Nie w iem , nie badam ,
dochodzić nie chcę. W iem , że có rk a m o ja
ch o w ać się będzie pod okiem m atk i i za­
w czasu cerę jej słońce o p a li; pacierz sw ój
w ieczo rn y o d m aw ia ć będzie pod sk lep ien iem
nieba, a nie w m istycznej ciszy kaplicy, p eł­
nej tajem nic, cieni i ro zm arzen ia. Córce sw ej
dam z d ro w ie w iejskiej dziew czyny i jej czy­
stą, n iesc h o ro w a n ą , a m im o to p e łn ą pięk n a
Biblioteka Cyfrowa UJK
44 http://dlibra.ujk.edu.pl
duszę. Na to m u ró w k lasz to rn y c h nie trzeba.
I o ro zm arza, ro ztk liw ia i każe od życia w y ­
m agać w o n i fiołków i zap ach u lilij.
Ś w iat przecież niezaw sze fiołki i lilje m a
dla nas tylko w zapasie.
W yszedłszy z klasztoru* p o w ró c iła m do
dom u, gdzie sp o tęg o w ała się egzaltacja m oja.
_ *esz’ że i estem sie ro tą — p o d w ó jn ą sierotą.
W ych o w an iem m ojem za jm o w a ła się ciotka,
b ied n a isto ta, z ro d zo n a w p ierw szej p o ło w ie
naszego stulecia, w tedy, gdy „M odlitw a dzie*
w ic y “ ro z b rz m ie w a ła dokoła. I w sp ó ln ie w e
dw ie d o p om agałyśm y sobie w kroczeniu po
k ra in ie fa n ta z ji; jej sta ro p a n ie ń sk ie serce ro ztk li w iało się b e z u sta n n ie w d a re m n e m ocze­
k iw a n iu n a t^go, k tó ry nie p rzy b y w a ł, —
m oja zaś dziew częca w y o b ra ź n ia stro iła tego,
k tó ry m iał p rzy b y ć, w najpiękniejsze szaty ’
niby K irk o ra w baśni.
K rólew icz m ój m ia ł b y ć piękny, kruczo*
w łosy, bładolicy, błęk itn o o k i, sm ukły, szla­
chetny, ry cersk i, śm iały, poetyczny, w zniosły,
sło w em m ia ł to być ideał, p rzy k tó ry m w szy­
scy b o h a te ro w ie bledli i w p y ł się rozsypy*
w ali.
J
C iotka P elagja c h ętn ie ro z m a w ia ła Ze m n ą
0 tym bajecznym u tw o rz e m ej w y o b raźn i.
1 o n a u nosiła się w ra z ze m n ą w k rain ę ułu*
t y i fantazji, sta w ia ła coraz n o w e w ym aga*
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
45
nia — żądała, by m ó] przyszły pisał w iersze
w „ s z ta m b u c h u “ i g ry w a ł na cytrze.
Ja b y łam jeszcze zu chw alsza.
M arzyłam o przejażd żk ach po jeziorze
p rzy księżycu, o w y p ad k u , p rz e w ró c e n iu ło ­
dzi, ra tu n k u i... w dzięczności d la m ego w y ­
baw cy.
P o w o li egzaltacja przeszła w stan c h o ro ­
bliw y.
P o d sy can a im ag in acja tw o rzy ła coraz to
w sp an ialsze o b razy — d n iam i i no cam i całem i w id ziałam p rze d oczym a m em i tw a rz
piękn ego b ru n e ta o w ielkich, b łęk itn y c h ź re ­
nicach, w p atrzo n eg o w e m n ie z w y ra z em bez­
granicznej m iłości, ale i p e łn y m rycerskiego
szacunku.
W y o b raźn ia p ra c o w a ła gorączkow o.
W y c h u d ła m , p o b la d ła m jeszcze b a rd z ie j—
nie ja d ła m obiad u , ży w iłam się g a la retą i nie­
d o jrz a ły m agrestem , p ła k a ła m o szarej godzi­
nie i u b ie ra ła m się biało, jak O felja cierp iąca
na p o m ięszan ie zm ysłów .
N ieraz p ó źn ą nocą sn u ła m się po szpale­
ra c h ogrodu, a dziew ki w p ie k a rn i m ów iły,
że „do p a n ie n k i m u si złe p rz y s tą p iło “.
Ciocia, zam iast zaap lik o w ać m i codziennie
szklankę gorzkich ziółek i ze sześć pigułek
żelaznych, w z d y c h a ła w ra z ze m n ą, m arzy ła,
a o szarej godzinie b rz d ą k a ła „M odlitw ę dzie­
w ic y “.
46
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Było to śm ieszne, c h o ro b liw e istn ien ie
d w ó c h n iezd ro w y ch , b e z k rw isty ch kobiet, tra ­
w iących się w egzaltacji i niedorzecznem ro z ­
m arzen iu .
W reszcie id eał m ój m ia ł znaleźć u p la ­
stycznienie.
P ew n ej niedzieli, na su m ie w p a ra fja ln y m
kościółku dostrzegłam w ysokiego, pięknego
b ru n eta , w p atrzo n eg o w e m n ie z w y razem
u p o rn e j ciekaw ości. T eraz w iem , że nie było
to nic w ięcej, jak tylko ciekaw ość, ale ja d o ­
znałam w strząsającego w rażen ia. Serce m oje
było, niby w o sk rozgrzany, gotow e do p rz y ­
jęcia w ycisku pieczęci. P ieczęcią tą były
w tej c h w ili oczy b ru n e ta , w k tó ry c h w y o ­
b raź n ia m o ja w y czy tała cześć i uw ielbienie.
Z ap o m n iałam w ów czas, że b y łam jed n ą z n a j­
bogatszych p a n ie n w okolicy, że w ieś m oja
czysta jak... m ęsk a łza, że go rzeln ia daje do ­
skonały dochód... 0 w szystkich tych d ro b n o st­
kach zap o m n iałam . C hciałam być k o c h a n ą
dla sw ej m izernej istoty.
W ró c iła m do do m u z silnym b ó lem gło­
w y i z g o rączk o w em i w y p ie k a m i na tw arzy .
Z nalazłam sw ój id eał!
Ciotka z a a p ro b o w a ła m ój gust i w y d a ła
wyrok, że rzeczyw iście ów b ru n e t m oże być
m oim ideałem .
Czyż p o trz e b u ję ci m ów ić, że id ea ł w k ró t­
kim przeciągu czasu został m i najprozaiczniej
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl 47
zap re z en to w a n y podczas jakiejś sąsiedzkiej
m ajów ki, pom iędzy stosem k u rcz ą t i m izerji
ze śm ie ta n ą ?
Serce m i biło b a rd z o m ocno i ze zm ięszania nało ży łam sobie cały tale rz y k m izerji,
co w y w o łało o lb rzy m ie zdziw ienie ze stio n y
m ej sąsiadki
W iedziano b o w iem , że żyję jed y n ie ro są
k w iató w i g alaretą z nóżek cielęcych. Ideał
jed n a k mój nie o d stra szy ł się tą ilością m i­
zerji — ow szem , u śm iech n ięty , z a p atrzo n y
w oczy m oje, rozpoczął ro zm o w ę, z początku
b an aln ą, p o w o li jed n a k w p a d a jąc ą na n ieb ez­
pieczne to ry i m anow ce.
B yłam d n ia tego w d ziw acznym n a stro ju ,
p ra w iła m sam e b red n ie , a on słu c h a ł z p o b ła ż ­
liw ym u śm ie c h em nauczyciela, k tó re m u dziec­
ko o p o w ia d a b ajk i w godzinie rekreacji.
G dybym b y ła m niej ro zg o rączk o w an a, p o ­
w in n a b y łab y m zauw ażyć te n uśm iech, jako
też uw agę, z jak ą zd a w a ł się m ój ideał n o to ­
w ać sobie w pam ięci w szystkie m oje zap a­
try w a n ia i poglądy.
M ieszkał w sąsiedztw ie w ra z z m atk ą i sio­
strą, p a n ie n k ą czerstw ą, ru m ia n ą , żyw ą, niep o sia d a jąc ą w ielkiej m ej sy m patji. Że d a ­
w n iej go nie w id y w a ła m , po ch o d ziło to stąd,
że stu d ja agronom iczne o d b y w ał w jednym
z zakładów zag ran iczn y ch i d o p iero od tygo­
d n ia p rz y b y ł w nasze stro n y . M ów ił m i w iele
48
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
0 sw em z a m iło w an iu n a tu ry , o zachodzącem
słońcu, o jego blaskach, o p ro zie codziennego
życia, o p o trzeb ie poezji, m iłości i idealn y ch ,
n iep o c h w y ln y c h uczuć.
P ierw szy to b y ł człow iek, k tó ry m n ie
zro zu m iał, p ierw sz y — bo n a w e t ciocia P e lasia nie tra fiła tak w m ój to n i nie u m ia ła
p o d d ać tak w łaściw ej n u ty m ej c h o ro b liw e j
fantazji. W p ra w d z ie uśm iech ał się p rzy te m
1 ch w ila m i p a trz y ł na m n ie jakoś dziw nie,
jak lek arz na chorego, ale ja nic nie w id zia­
łam , nic nie czułam , — w ied ziałam tylko, że
jestem szczęśliw ą, odczutą, zro z u m ia n ą , w n ie­
bow ziętą !
Jak długo trw a ła nasza ro zm o w a, nie
w iem , — odgłos m u zy k i h a ła śliw ej n a m p rz e ­
rw a ł. Z aczynało się zm ierzchać, służba ro z ­
w ieszała na d rze w ac h i z a p ala ła k o lo ro w e
lam pjony, p a ry sta w ały do k o n tre d a n sa, dzieci
zasypiały na stosach szali, p led ó w i poduszek
p o w o zo w y ch .
T o w arzy sz m ój w stał, p o d a ł m i ręk ę i p o ­
szliśm y tańczyć w ra z z in n y m i.
C hodziłam jak s e n n a ; p a n ie n k i śm iały się
w esoło dokoła m nie, ja ro zm a rz o n a ledw o
d o ty k ała m ziem i.
Z nalazłam sw ój ideał!
Po sk o ń czo n y m k o n tre d a n sie zbliżyła się
do m n ie Mazia, sio strzy czk a m ego tancerza.
U śm iechnięta, za ru m ie n io n a, w y d a ła m i się
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
49
p o sp o litą w sw ej k re to n o w e j ró żo w ej su ­
kience.
P o rw a ła m n ie p o d rę k ę i pociąg n ęła p o d
d rzew a.
— Bój się Boga, M iciu! — z a w o łała ze
śm iech em — o czem ty ro zm a w iała ś z m o im
b r a te m ? W szak on ty lk o o sw o ich cetrach ,
taksach, flintach, k o n iach i y o rk sh ira c h m ó ­
w ić um ie. My, p a n n y , nigdy z n im nie ro z ­
m aw ia m y ! C hyba, że i ty znasz się n a y o rk ­
s h ira c h ?
S p o jrzałam n a nią z p o lito w a n ie m . W y ­
d a ła m i się p ierw ej p o sp o litą, teraz jed n a k
b y ła m ało d u sz n ą i śm ieszną.
— Tak, Maziu, m ó w iliśm y o y o rk sh ira c h ,
o d rze k łam z o d cien iem w yższości.
Z dziw iona, sp o jrzała na m n ie i w zru szy ła
ra m io n a m i. P o c h w ili w id ziałam , jak w g ru ­
pie sw y ch ró w ieśn ic ze k o p o w ia d a ła coś z w ielkiem zajęciem . Z ap ew n e m ó w iła o m n ie
i o sw oim bracie. W szystkie p a n ie n k i śm iały
się serdecznie. Ale m n ie śm iech ten nie do ­
tykał. C zułam się w yższą n a d nie w szystkie.
Z nalazłam sw ój ideał i nie d b a ła m o św iat
cały...
K uzynka m oja u m ilk ła na chw ilę, jak b y
oddając się w sp o m n ien io m , Ja p a trz ąc na
nią, tak zd ro w ą, tak św ieżą, p e łn ą życia i energji, d ziw iłam się w d u c h u p rze w ro to w i, jaki
n astąp ić m u siał w tej kobiecie, k tó ra , w ed łu g
4. G. Z ap olsk a — K rzyż P ań sk i („L ektor“).
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
50
ałów w łasn y ch , b y ła lat tem u kilka „pianką
z m gły i g a la re ty 44.
— P o m ija m szczegóły k ro k ó w p r z e d w s tę ­
p n y c h — ciągnęła dalej kuzynka. — Znasz te
n u d n e w iejskie w izyty d w ó c h ro d zin , p r a ­
gnących zaw iązać m a łż e ń stw o ; w szystko odhyło się po fo rm ie : w izyty, rew izyty, sążni­
ste bu k iety , o św iadczyny w a lta n ie na klęcz­
kach, z p y z a ty m księżycem na św iadka, p o ­
tem ośw iadczyny w pokoju, p o tem w salonie
p rze d ciocią Pelasią, p o tem p ro śb a jego m a t­
ki, p o tem zaręczyny, aż w reszcie oznaczono
dzień ślubu.
J a p ły w a ła m w b łęk itach .
On nie z m ien ił się a n i n a ch w ilę. Czuły,
tk liw y , ry cersk i, kochał, przysięgał, m arz y ł
i śp ie w ał w ra z ze m n ą. Ż yliśm y w k rain ie
fantazji, b u d o w a li k ry sz ta ło w e zam ki i n a b i­
jali je ćw ieczkam i poezji.
On sam m i te ćw ieczki znosił, czasem
w takiej ilości, że czułam się niem i u tru ­
dzoną.
L udzie doo k o ła dziw ili się tej zm ianie,
ja k a w n im zaszła. On, g o spodarz w zo ro w y ,
m y śliw y zaw ołany, on, m iłu jący do tej c h w ili
tylko g o sp o d arstw o , in w e n ta rz , p o la sw e
i pługi, on, ro zm a w iają c y z p a n n a m i o p ło dozm ianie, y o rk sh ira c h i b a ra n a c h N egretti,
o n sta ł się czułym C eladonem i w z o re m tr u ­
b a d u ra średniow iecznego.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
51
W edług m ych ów czesnych pojęć, nie b y ła
to zm iana. On był tylko n iezro zu m ian y m
p rzez św iat i k ry ł w sobie sk arb y uczucia
i poezji, — bo pocóż ro zrzu cać kosztow ności
p o d stopy istot, nieznających się n a ich cenie?
Ze m n ą o d rzu c a ł p rz y b ra n ą "iaskę i sta ­
w a ł się sobą.
B yłam d u m n a z tego i szczęśliw a. Z d ro ­
w ie je d n a k m oje coraz bard ziej sła b ło ; były
c h w ile, w k tó ry c h lęk an o się o m n ie : a n em ja
d och o d ziła do m o żliw y ch granic.
Z adecydow ano w ięc w yjazd do kąpiel
m o rsk ich i to w jak n a jp rę d sz y m czasie. Po
p o w ro c ie odbyć się m ia ł ślub. N arzeczony
m ój nie m ógł n a m tow arzyszyć. Zajęcia go­
sp o d arsk ie, a p rzy te m p rzy g o to w y w an ia n a ­
szego gniazdka, w ym agały koniecznie jego
bytności. Z łorzeczyliśm y p rozie życia, ale ulec
było trzeba.
Już k ilk a tygodni b a w iła m w kąpielach,
p atrząc na m orze, w zd ychając i m ocząc się
w słonej, zielonaw ej w odzie. T ęskniłam za
w y b ra n y m m ego serca i zan u d załam ciocię
P elasię o p o w ia d a n ie m o jego p rzy m io tach , co
jed n a k nie przeszkadzało m i jeść dużo i sy­
piać jeszcze lepiej. Jedyną ro z ry w k ą m oją
były jego listy. P rz y n ajm n ie j tak w siebie
w m ó w ić u siłow ałam , bo razem ze zd w iem
p o w ra c a ła m i ciekaw ość nieznanego, a bez­
m ia r m o rz a zajm o w ał m n ie bardzo.
Biblioteka Cyfrowa UJK
52 http://dlibra.ujk.edu.pl
On tęsk n ił także. P isy w a ł dużo i pięknie.
W iele tam było o spójności dusz, o g w ia­
zdach i obłokach, o m yśli, k tó ra stoi zaw sze
p rzy m n ie n a w arcie, o... no — sło w em ten
cały arse n a ł po d ręczn ik a listów m iłosnych,
k tó ry ch y b a jeszcze w p o m ro k ą o k ry ty c h cza­
sach d y k to w a ła A m o ro w i W en era. A m or sło­
w a sw ej m am y k re ślił na p ła tk a c h róży i ro z ­
rzu c a ł po św iecie. Z akochani listki te c h w y ­
tali, p rze n o sili na p a p ie r, tra n sp o n u ją c w e ­
dle skali sw ego głosu. A m or figlarz m u siał
śm iać się serdecznie, a W e n e ra ziew ała.
P o w ró ć m y jed n a k do m ego narzeczonego.
Otóż listy jego były p ięk n e bezw ątp iem a,
ale m n ie zd aw ało się, że w n ich zam ało tę­
sknoty! I w y ra z iłam sw oje zdanie w n a stę ­
pującym liście, p isa n y m w p ra w d z ie po sp o ­
życiu obfitego śn ia d a n ia, ale zato b ardzo
w zn io sły m i p rze p e łn io n y m w ielkim sm u t­
kiem .
W k ró tce o trz y m ała m odpow iedź. B yłam
z niej zu p ełn ie zadow oloną.
P om iędzy litera m i, gorejącem i jak p ło ­
m ienie, ro zp o śc iera ła się c u d o w n a p la m a !
P la m a ta ileż u ro k u m ieściła w sw ej za­
m azanej a tra m e n te m p o w ie rz c h n i!
W szakże to była... łza!...
Ł za, sp a d ła n a p a p ie r podczas k re śle n ia
do m n ie listu, — łza, k tó ra , p aląc źrenice,
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
5Ś
sp ły w ała, jak b ry la n t czysty, ze sm u tk iem
i tęsknotą tra w io n e j piersi.
P ra w d z iw a m ęska łza!
O garnęło m n ie szalone uniesienie. On p ła ­
cze ! Płacze w śró d ciem nej nocy, gdy w szyst­
ko ułoży się do snu, a gw iazd b ry la n ty za­
ścielą niebo!
On płacze! Płacze w tedy, gdy ró żo w e
słonko w staje, jak śpiąca k ró le w n a , i do r a ­
dości i życia św iat budzi!
On płacze! Płacze, choć dookoła śm iech
i p u sto ta ro zb rzm iew a.
On płacze, bo m n ie n iem a p rzy nim , bo
cierpi, bo kocha, bo tęskni... bo ujrzeć m n ie
p rag n ie.
I w n a d m ia rz e uczucia cało w ałam tę łzę
ro z la n ą n a p a p ie r z e ; klęk ałam p rz e d nią, dzię­
k o w a ła m Bogu za sk arb ta k drogi. O pisałam
sw oje w ra ż en ie m em u najd ro ższem u i ocze­
k iw a ła m odpow iedzi. P rz esta ła m się kąpać,
ja d a ła m b a rd z o m ało i p ró b o w a ła m płakać,
ale m i się to nie u daw ało. C zyniłam sobie
z tego p o w o d u gorzkie w y rzu ty ... ale tr u d n o !
T rz eb a tak kochać, jak „ o n “, aby p łak ać z tę ­
sknoty.
N iebaw em n adszedł list tak o c z e k iw a n y ;
drżąc, o tw o rzy ła m go. Z achw ycenie m oje
przeszło w szelkie g ranice — nie jed n a łza
ro z le w a ła się na papierze, było ich aż... t r z y !
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
I tak crescendo w zm ag ała się ilość łeż —
po u p ły w ie d w ó ch tygodni listy m ego n a rz e ­
czonego ro b iły w ra ż en ie rzeki, n ak reślo n ej na
p ap ierze.
To p rz e b ra ło m ia rę .
Jakto?. W ięc ja m am m u p o zw olić cier­
p ieć ta k b a rd z o ? 0 , nie! Nigdy! On m oże to
życiem przypłacić.
P o m im o o p o ru ciotki, w y b ra ły śm y się
w drogę do d om u. N ie up rzed ziłam o tern
sw ego narzeczonego — chciałam m u sp ra w ić
rozkoszną niespodziankę. P rz y b y ły śm y do d o ­
m u w czesn y m ra n k ie m . N aty ch m iast k aza­
łam osiodłać k a rą klaczkę, na k tó re j o d b y ­
w a ła m często ek sk u rsje p o ran n e . Ciocia P e lagja ła m a ła ręce, p ro sz ą c m nie, abym zo­
stała i posłała kogokolw iek z zaw iad o m ien iem
o naszem p rz y b y c iu ; ale w m ej u p a rte j głó w ­
ce d o jrzał planik, k tó ry ch ciałam koniecznie
w czyn w p ro w ad zić.
M ajątek m atk i m ego narzeczonego g ra n i­
czył z nam i, jak to m ów ią, o m iedzę. W ie­
działam , że „ o n “ m ieszka jeszcze w dom u
m atki, i chciałam nagłem p rzy b y ciem otrzeć
łzy, ta k b a rd z o często z ócz u k o ch an y ch p ły ­
nące.
Szybko p rz e b y ła m p rzestrzeń , dzielącą
m n ie od n ie g o ; klaczka m o ja z e b ra ła się na
w ielk ą energję i galopow ała, jakby szło o śm ierć
lub życie. Gdy p rzy b y ła m p rze d ganek, z a ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
55
dziw iony służący ty m p rzy śp ieszo n y m tę te n ­
tem konia, w ybiegł aż na drogę, a u jrz a w ­
szy m n ie za ru m ie n io n ą, z ro z w ia n e m i w ło ­
sam i, z kap elu szem n a bak ier, p rz e ra z ił się
tak stan em m oim , że ch ciał w ezw ać pom ocy.
N akazałam m u m ilczenie i z u p e łn ą ta je m ­
nicę — i za p y ta ła m o pan a.
— O! Ja śn ie p a n i z p a n ie n k ą w y je c h ały
p rze d w cz o raj do D ą b r o w y ; dziś ra n o m ają
w rócić.
— A... p a n ?
— A ! P a n icz ? P anicz p o jec h a ł n a fo lw ark ,
ale zaraz w róci, bo b u ła n e k zach o rzał, a on
0 niego d b a w ięcej, niż o oko w głow ie.
Z siadłam z k o n ia i w eszłam w e w n ą trz
do dom u.
Nic się nie składało tak, ja k w y m a rz y łam .
On b y ł na fo lw ark u , a b u ła n e k zach o ­
rzał...
P o stan o w iła m je d n a k czekać na niego
1 na m atkę. Raz jeszcze p o p ro siła m starego
Ja n a o tajem nicę i, otrzy m aw szy solenne
przyrzeczenie, k azałam m u odejść i u k ry ć k o ­
nia za sta jn ia m i
— O, tu jaśn ie p a n i będzie najw ygodniej;
tu g abinet panicza, dużo książek i gazet! P r o ­
szę, niech pani w ejdzie... p rędzej czas p rz e ­
m in ie ..
W iedziona ciekaw ością, w su n ę ła m się do
gabinetu.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Jan z a m k n ą ł d rzw i, za p ad ła p o rtje ra i...
p o zo stałam sam a.
O bejrzałam się dookoła. G abinet ten był
to n iew ielki, czw oroboczny pokój, ta p e to w a ­
ny zielono, obw ieszony tro fe a m i m y śliw sk iem i, szpicrutam i, h a ra p a m i i jak iem iś in n e m i
a m n ie n iezn an em i narzęd ziam i. Strzelby, d u ­
b eltó w k i, noże m yśliw skie, siekierki, pouczep ia n e na ścianach, tw o rzy ły gw iazdy, w k tó ­
ry c h o d bijały się p ro m ie n ie w schodzącego
słońca.
M odel w odnego m ły n k a, garść nasien ia
koniczyny, p rz e ta k p ełen o w sa i pełn o in n y ch
tego ro d zaju p rze d m io tó w zalegało b iu rk o .
Gała p ro za ! Poezji a n i śladu!...
Z apach sk ó ry rozlegał się w pokoju, pom ięszany z w o n ią te rp e n ty n y , k tórej o tw a rta
bu teleczka stała na stoliku.
W ięc to tu, w ty m ek o n o m sk im chaosie,
„ o n “ płacze za m n ą ? W śró d sk ó r i h a ra p ó w
sp ły w a ta lśniąca, ja k kry ształ, czysta, n iesk a ­
lana... m ęsk a łza?
Z bliżyłam się do b iu rk a . P o m ięd zy ow sem
i m o tk iem ln u leżał a rk u sik p a p ie ru ze św ieżem p ra w ie jeszcze p ism em Był to zaczęty
list do m nie, zaczęty i p rz e rw a n y w y jazd em
n a fo lw ark lu b w izytą u cho reg o bu łan k a.
U czułam jakieś d ziw n e ściśnienie serca
życie ze sw em i n ieugiętem i p ra w a m i otaczało
m n ie tu dookoła. P oezja u stę p o w ała m iejsca
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
57
p ro zie d n ia pow szedniego. O w ies zasy p y w ał
b lad o liljow y a rk u sik , n a k tó ry m w id n ia ło :
„O m ój a n ie le !“
A nioł i ow ies! Nie, stanow czo tak być
nie p o w in n o .
N agłe d rg n ęłam p rz e ra ż o n a — „on“ n a d ­
chodził, głos jego dochodził w y ra ź n ie uszu
m oich.
Cóż, u stu d ja b łó w ! D laczego w e te ry n a rz
jeszcze nie p rz y je c h a ł ? Chcecie, żeby m i cała
sta jn ia w y z d y c h a ła ? N iech L ikow ski sam idzie
zaw łokę zrobić... — Ja tam za k w a d ra n s
przyjdę.
Z aledw ie m ia ła m tyle czasu, aby się uk ry ć
za p o rtje rą , zasłan iającą niew ielk ą fram ugę,
gdzie zn alazłam się w sąsied ztw ie sta ry c h sio­
deł i p o ła m a n y c h cybuchów .
D rzw i o tw o rz y ły się z im p e te m i on w p a d ł
raczej niż w szedł do pokoju. Z aledw ie p o ­
zn ałam m ego w y k w in tn eg o b ru n e ta o blad em
czole i k ru cz y c h kędziorach. N ieogolony, o p a ­
lony, w długich b u tac h , w k o lo ro w ej, w y m ię ­
tej k u rtce, b y ł raczej p o d o b n y do naszego
ekonom a, aniżeli do m ego id eału . W ielk iem i
k ro k a m i p rzeb ieg ł gabinet, k lął i ta rł c z u p ry ­
nę. Ja w id ziałam i słyszałam to w szystko
z m ej k ry jó w k i i dusza z a m iera ła w e m nie.
Jakże tu u rząd zać teraz ro m a n ty cz n e n iesp o ­
dzianki człow iekow i, k tó ry m a tak b ard zo za­
błocone b uty i zam iast k ra w a tu rodzaj p o ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
s tro n k a na szy i? P rz y tu liła m się do ściany
i p rzy k u c n ę ła m n a jakiem ś sta re m siodle.
Nogi d rżały p ode m ną.
On, n ak ląw szy się do w oli, zbliżył się
w reszcie do b iu rk a , u siad ł i w ziął p ió ro do
ręki.
Serce zabiło m i g w ałtow nie.
Pisze list! L ist do m nie...
Ale on w sta ł nagle i zbliżył się do w ie l­
kiej fajczarni, stojącej w pobliżu b iu rk a W y­
b ra ł trzy ło k cio w y cybuch, z szufladki w y d o ­
był k ap ciu ch z ty to n iem , nało ży ł fajkę, u gniótł
tytoń, zapalił, pociągnął, sp lu n ął, zn ó w p o ­
ciągnął i d o p iero z a b ra ł się do p isa n ia listu.
Z najw yższą ciekaw ością i jakąś n ie o k re ­
śloną p rzy k ro śc ią p rzy g ląd ałam się tej r o ­
bocie.
Bo też było czem u się p rzy g ląd ać! On
c h w ila m i zn ik ał z p rze d oczu m oich poza
k łęb a m i d y m u ; gdy jed n a k się w y n u rz y ł, w i­
działam , jak k ręc ił głow ą, staw iając w o ln o
litery, w z ru sza ł nied w u zn aczn ie ra m io n a m i
i zaglądał do jakiej czarno o p ra w n e j ksią­
żeczki, k tó rą w y ją ł z szuflady.
Ł a tw o m o żn a było zrozum ieć, że pisanie
listu sp ra w ia m u w iele tru d n o śc i i jest ciężką
dla niego p racą.
C h w ila m i p rz e sta w a ł pisać i w ą c h a ł te r ­
p en ty n ę, k ln ąc przy tern zarządzającego sm ola rn ią w cale n ieestetycznem i słow y.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
59
N agle, jak b y sobie coś p rzy p o m n iał, w y ­
ciągnął ręk ę do szklanki, w k tó re j m oczyły
się w łó k ien k a konopi, i p o w o li strz ą sn ą ł k ro ­
plę w ody na zapisany a rk u sik p a p ie ru !
W e m n ie serce bić n a ch w ilę p rzestało.
T a k ro p la w ody to... jego łza!
Za o k n em d ał się słyszeć głos rządcy,
w ołający go do chorego konia.
P o rw a ł się szybko i bez czapki- w yszedł
z pokoju.
Ja w y su n ę łam się cicho z za p o rtje ry
i zbliżyłam się do b iu rk a .
Tak, — w o d a p o w o li p rzy sy c h a ła do p a ­
p ieru , tw o rzą c p lam ę szaraw ą, okrągłą... p ra w ­
dziw ą m ęsk ą Izę!
C zułam śm ie rć w sercu, sp ad łam z nieba
na ziem ię.
Z am iast łzy płynącej z serca, on m i po ­
syłał k ro p le w ody, w k tó re j się m oczyły k o ­
nopie !
Jakież ro zczaro w an ie!
K siążeczka czarn o o p ra w n a leżała obok
listu. S pojrzałam n a ty tu ł:
„P odręcznik d la zakochanych, czyli 150
listów d la n a rz e c z o n y c h “.
Spuściłam głow ę i z ap łak ałam na grobie
m y ch m a r z e ń ..
co
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
C hw ilę m ilczałyśm y obie — ja sm u tn a,
o n a uśm iech n ięta, ale także nie w esoła. Ja
p ierw sz a p rz e rw a ła m m ilczenie.
— I cóż d a le j? zap y tałam . — Jakże p o ­
stąp iłaś ?
D rz w i się o tw o rzy ły . Do pok o ju w p a d ł
raczej niż w szedł w ysoki, ogorzały, b arczy sty
b ru n e t w b u rc e na plecach.
Micia p o rw a ła się od o kna i rzu c iła m u
się na szyję.
— Masz odpow iedź! — zaw ołała, śm iejąc
się i tu ląc głow ę do p iersi m ęża.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
SERCE.
D RO BN O STK A .
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
...Na p en sji m ó w io n o nam , że serce to
w o re k m ięsny, z k tórego k re w ro zch o d zi się
po całem ciele.
T ak m ó w io n o na p e n sji — pam iętasz za­
p e w n e ; lecz co ci życie p o w ied ziało o sercu,
ty niebieskooka, k tó ra łzaw y w z ro k o z a ch o ­
dzie za p ro m ie n ie m słońca posyłasz?...
Co lata całe c ierp ień i ud ręczeń w y rz e ­
kły? Czy p o tw ierd z iły zdanie a n a to m a, czy
coś jeszcze ze siebie d o d a ły ?
Czy p ró cz k rw i i k o m ó re k n iem a tam nic
w ięcej w ty m sm u tn y m naszym to w arzy szu ,
k tó ry się często r a n ą k rw a w i i cicho w nocy
skarży... a skarży ?...
O dw racasz głow ę, kryjesz oczy, nie chcesz,
b y m w n ic h czy tała! Nie lękaj się, b ied n e
dziecię, nic w e łzach tw y c h niem a d la m n ie
now ego. Jest jed n o m o rz e c ierp ień , jest je ­
dno m iejsce w nas, k tó re te c ie rp ie n ia jakby
p rze p a ść chłonie...
T o m orze, to głębia... to serce!...
D la a n a to m ó w ro z p ro w a d z a ono k r e w ;
dla nas to ż a ło b n a u rn a, w k tó rej p o p io łó w
64
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
cała m oc w ielka, a b ry la n tó w szczęścia m ię ­
dzy n iem i nie do jrzeć p ra w ie .
D la d o k to ra n arzęd zie k rw io n o śn e dla nas
siedlisko m iło ści w ielkiej, p o św ięceń bez g ra ­
nic... i b ezd en n ej rozpaczy.
P a trz jakie ono d ro b n e ; połóż tw ą rękę
m alu c h n ą, a zakryjesz je zu p ełn ie, — a przecież
jakież w n iem bogactw o m iłości, jakaż k o p a l­
n ia u śm iech ó w , k tó re ludziom o p ro m ie n ia ją
życie, do sz la c h etn y c h czynów w io d ą !
D ro b n y to sk arb iec, a w nim tyle p r o ­
m ie n i sło n e c z n y ch , p rz y w ią z a n ia kobiecego,
szep tó w m iło sn y ch , sz la c h etn y c h uniesień...
i w szystko to m ieści się tam , tam , tuż p o d
rę k ą tw oją.
B ogactw o tw o je w ielkie; ro zd a w ać je p e ł­
ną d ło n ią m ożesz, jak d o b ra w ró żk a, za k tó ­
r ą sz m e r dziękczynny p ły n ie jak s re b rn a
sm uga za łódką. T ylko, na Boga! Strzeż, aby
razem i sk a rb c a ci nie zab ran o ... Będziesz
w ted y b ard zo , b ard zo nieszczęśliw a!
S erce sw e zach o w aj d la sieb ie; gdy raz
ci z p iersi w y d a rte zostanie, pójdziesz p ła ­
cząc, szukać go w szęd zie; p o ran isz się cała
o c iern ie p rzy d ro ż n e i znękana, zm ęczona u p a ­
dniesz w reszcie na ro zstajn ej drodze, w p a ­
trz o n a w d al ciem ną...
Lecz serca sw ego nie znajdziesz, nie zn aj­
dziesz!... L ub, jeśli gdzie na ro zd ro ż u z n a j­
dziesz jakiś p rz e d m io t zniszczony, stłuczony,
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
65
Ę p o sz arp a n y , z ra n io n y — p rz y p a trz m u się dop b rz e ... to będzie serce tw o je! to b ie d n e serce
k tó re ludziom oddałeś z ufnością b e z m iern ą ,
a k tó re zd ep tan o , jako rzecz zbyteczną. Nie
b ierz go n a p o w ró t! p o rz u ć w ś ró d ch w astó w ,
uciekaj, nie p a lrz ą c za siebie... poco ci nosić
w p ie rsi tak ą w ielką, o p lw a n ą ran ę . Nie m iej
lepiej w cale serca.
Śm iej się śm ie c h em szalonej!...
S ercem się kocha, nie g ło w ą ! S ercem się
c ie rp i i serce w człow ieku zam iera. Czyś ty
b y ła k ie d y k o lw ie k p rzy łożu konającego? Gzy
w iesz, jak życie zasty g a? Serce bić p rzestaje,
k re w się ścina i człow iek w dal odchodzi,
tam skąd p rz y sz e d ł, w dal ciem n ą, niezgłę­
bioną...
D rżysz cała, nie lu b isz zgonu, cm entarzy...
ale ileż tam serc śpi spokojnie, a k a m ie n n e
anioły snu tego strzegą! Słuchaj!... B rzoza
szum i tylko, a p ro m ie n ie słońca szczyty k rzy ­
żów całują. Te serca, śpiące p o d m asą n a r ­
cyzów i tu b ero zy , nie c ierp ią, nie płaczą, nie
jęczą w śró d bezsen n y ch nocy. Jeśli cierpisz
bardzo, idź i ty na spoczynek w ieczny. T aki
a n io ł o m a rm u ro w y c h sk rzy d łach do snu cię
ukołysze, a słońce złotym c a łu n e m otuli.
I brzo za zaszum i ci k o łysanką, a b lad a tu b eroza w o n ią sw ą otoczy...
O dpoczynek w ieczny!...
5. G, Z ap olsk a — K rzyż P ań ski („L ek tor“),
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Czyż nie lepiej zasnąć p o d m ogiłą i być
jak ten, k tó re m u
S e rc e u s ta ło , p ie r ś ju ż lo d o w a ta ,
Ś c ię ły się u s ta i o c z y z a w a r ły —
N a ś w ie c ie je s z c z e , le c z ju ż n ie d la ś w ia ta .
C óż to za c z ło w ie k ? U m a rły !
Łzy m asz tera z w o c z ac h ; m ów isz, że
u m rzeć tak m łodo nie pragniesz!... Lecz jak
chcesz żyć z se rcem w p iersia c h i z p rag n ie ­
niem o d d an ia go k o m u ś na w ie k i? Co za
śm ieszne o d d a n ie ? Czy słyszysz tę m elo d ję?
Czy cię nie w strz ą sa do głębi u ro k ty ch to ­
n ó w tęsknych, sm u tn y c h , ro zp aczą d rg a ją ­
c y c h ? W śró d ciszy nocnej p ły n ą one jak je­
d en jęk p ro śb y , skargi, błagania... To p o to k
łez szem rzący w śró d serdecznej boleści, — to
sk arg a serca, k tó re k rw a w i się c ie rp ie n iem
bezdennem ...
S łu c h a j,... słuchaj jeszcze... to n o k tu rn
p rz e d z ie ra się p rzez gęste gałęzie drzew u ro ­
czej w yspy... W o d d ali w id ać sy lw etk ę ciem nookiej kobiety... O na nie słu c h a m elo d ji s e r­
decznej, o d w ra c a głow ę, lecz ty słuchaj.
Czy chcesz ta k cierp ieć i w noc bezsenną
w o łać ty m ro zp a c z n y m głosem ?... Czy nie
w iesz, że Bóg, d ając lu d zio m serce, chciał im
czyściec w p iersi w ło ż y ć ? Czyż nie w iesz, że
najszczęśliw si są ci, k tó rzy idą przez św iat
bez s e rc a , z k a m ie n ie m w p iersia c h , w eseli
i u śm ie c h n ię c i?
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
67
Ci m ają u śm ie c h n ię te usta, p ogodne sp o j­
rzen ie, jed w a b n e c h u stk i do n o sa i często b i­
nokle w złotej o p raw ie. Śm ieją się c h ętn ie
ze w szystkiego i w o lą trufle, czasem fałszo­
w ane, ale jedzą je zaw sze z d o sk o n a ły m a p e ­
tytem . Ci ludzie p rze jd ą po sercu drugiej
istoty, jak po ch o d n ik u k okosow ym . Gdy
spotkasz takie n a d ro d ze istoty, skłoń głow ę
z szacu n k iem w ielkim .
Ci ludzie nie m ają serca.
Lecz ty, u p a rta entuzjastko, ciągle sw em i
załzaw io n em i oczym a na m n ie s p o g lą d a s z !
M ówisz, że nie lubisz tru fli i że nędza ci serce
p o ru sz a ; szepczesz, że k o ch ać m ożna tylko
sercem , a m iłość — toć Bogu uczucie s k ra d z io ­
ne i w duszę człow ieka p rze lan e . I tw ie r­
dzisz, o jasn o w ło sa , że bez tej m iłości s e r ­
decznej św iat z a m a rłb y cały, k w ia ty b y nie
m iały w o n i, a słońceby zgasło! I m ów isz,
że gdy dw oje serc p ołączy się na w ie k i, to
z rad o śc i w ielkiej łzy płyną, a u śm ie c h u sta
ro zchyla. P o c a łu n e k m iło sn y w sercu echo
zn ajd u je i dźw ięczy tam , jak p io sn k a m iło ­
sna. T eraz ty m i słu c h a ć każesz...
„A ślu b u ję ci w iern o ść, m iłość i p o słu ­
szeństw o m ałż eń sk ie “. Błyszczy o b rączk a i biały
w elon o b lu b ie n jc y ! O u p a rta entuzjastko, w ięc
tu m i iść każesz i w słu c h ać się w szep tan ą
przez ludzi przysięgę..,
„A iż cię nie opuszczę aż do śm ie rc i!...“
•5*
68
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
T eraz ty na m n ie patrzy sz z triu m fem .
W idzisz Izy w m oich oczach . To głos tej
biało u b ran e j dziew czyny w z ru szy ł m n ie do
głębi, a m oże w o ń bzu, k tó ry ro zp o śc iera się
po obu stro n a c h ołtarza. W yjdźm y z kościoła,
zap ach k ad zid ła od u rza, po głow ie plączą
się s ło w a :
S ia r a to , s t a r a h is to r j a
0 n o w e j n ie z m ie r n ie t r e ś c i ;
A g d y się k o m u p r z y t r a i i ,
S e rc e m u p ę k a z b o le ś c i...
W idzisz, tera z to b ie z a sn u w a znów oczy
jakaś m gła niepoczciw a. P ochyl głow ę, to ję ­
czy serce... H einego ..
Zam ilkłaś, b ied n a i s t o t o N a p alcu tw y m
błyszczy pierścionek zaręczynow y z tu rk u ­
sem w kształcie serca. D ookoła błękitnego
k a m ie n ia b ielą się p erły. .
P e rły — to ł z y ! Czyż m o ja w i n a , że ja
w szystko przez łzy w idzę, i że w szyscy ci,
k tó rz y serce w p ie rsia c h m ieli, p łak a li przez
życie c a łe ? Lecz ty, szalona, pozbyć się go
nie c h c e s z ; m ów isz, że w olisz m ieć w p ie r ­
siach ra n ę n a w e t, niż nie m ieć nic. . pustkę
o h y d n ą. W y b ierasz w ięc łzy, perły... nie chcesz
d jam e n tó w uśm iechu?... K ryjesz w sobie tę
m ogiłę w sp o m n ie ń , ku któ rej się zw racasz
w śró d bezsen y ch nocy, i w cie rp ie n iu ulgę
znajdujesz? Jesteś w ięc kobietą... k o b ietą w każ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
d ym caiul Pozbyć się ńie chcesz serca i p o ­
zw alasz m u dręczyc się bezustannie.
i y m ów isz, że serce tak m o cn o w zro sło
w p ie rsi kobiety, iż w y rw a ć go nie sposób —
i nic ch y b a nie zd o ła go u śpić : a n i przejścia,
ni b u rze życiow e. Ono w ieczne chce kochać
i p o św ięcać się dla c z eg o ś! K rew całą w y ­
toczy dla szczęścia drugiego, o dda m u się bez
podziału, aż znów o d e p c h n ię te , ro z d a rte , sm u ­
tne, zajęczy w p ie rsi t w o j e j !...
Idź w ięc, b lad a ćm o, w ogień, gdy tak ie
przeznaczenie tw oje! ! N ie zdołam cię p o w stym ać, bo ty słu ch asz tylko serca tw ego
bicia. I c ie rp ie ć tak będziesz ciągle, tu łając
się, jak m ara , z w iecznie ro z d ra ż n io n ą blizną
serdeczną, aż w reszcie p adniesz na ro zd ro żu ,
w y d a ją c jęk głuchy, przeciągły...
Scichniesz w te d y sam a... bo serce tw e
skona na w ieki!...
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
JEJ
UŚMIECH!
f a n t a z ja
.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
¿,Żąclze u c ie c h y k w itn ą c h w ilę ,
Z n o w u w ię d n ą — i z n ó w k w itn ą ;
I tą d ro g ą n ę d z n ą , sz c z y tn ą ,
W s z y s tk o d ą ż y k u m o g ile !...“
(H e in e
—
„ K s i ę g a P i e ś n i “ ).
.i.D o g o ry w a m !
W y n ie o p a trz n i bogacze, p o siadający w s w o ­
ich stalo w y ch p iersia c h całe sk a rb y siły i m ło ­
d o ści; w y ró w ieśn ic y m oi któ rzy zdrój życia
p rzelew acie w n ied o p itą czarę szam p an a, lub
w u sta bladej w ie tr z n ic y ; w y, k tó ry c h szary
św it w ita czuw ających p rzy stole zarzu co n y m
k a rta m i i z ło te m ; w reszcie w y ludzie biedni,
ze sch y lo n ą p o n ad p ra c ą głow ą... słu ch ajcie
m n ie — ja d o g o ry w a m !
S łow o d ro b n e , m ałe, c z te ro z g ło sk o w e : lecz
w y p o w ied zieć je spokojnie, głośno, z całą w ia ­
rą — n a to p o trz e b a siły T y ta n a i odw agi
H e rk u le s a ; na to p o trz e b a w ejść w siebie i p o ­
liczyć, ile tam w zbolałej p iersi pozostało je ­
szcze zaso b ó w o d d ech u , ile jeszcze razy u d e ­
rzyć m oże sm utne, zbolałe serce.
I w śró d nocnej ciszy p o trz e b a nagle w y ­
ciągnąć ręc e do tej u łu d n ej m ary , n azw anej
u
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
„życiem ,“ k tó re chce uciec z tw ego sc h o rz a ­
łego ciała, jak p ta k długo w ięziony — i zaw o
łać w a rg a m i gorączką spieczonem i:
— Ja d o g o ry w a m !
*
*
*
M inęły te czasy, kiedy su ch o tn icy nie znali
stan u sw ojego z d ro w ia i łu d zili się, snując dalej
cz a ro w n ą m arzeń tkankę.
Ś m ierć p rzy ch o d ziła do n ich znienacka
i zo sta w ia ła ich m a rtw y c h , z szeroko o tw a rtem i źrenicam i, zd ziw ionych tym n iesp o d zie­
w a n y m skonem , k tó ry , w edług nich, b y ł je ­
szcze daleko. Ja znam d o k ład n ie stan m ój —
znam lepiej, aniżeli lekarz, k tó ry codziennie
k iw a głow ą n a d m o jem łożem ... Ja w iem , że
d o k o ła m n ie śm ierć, w e m n ie śm ierć, że stara
m atk a m oja, gdy p rzy b ęd zie z dalekich stro n ,
w yczyta w m ojej tw a rz y w y ro k , jaki an io ł
ża ło b y w noc na czole m o jem w y p isu je!..
I^ecz czy zdąży ta ś w ię ta m o ja zam k n ąć
m i p o w ie k i? .. N ie chcę na nią p a trz e ć oczy­
m a tru p a ... Ja serca m atk i p r a g n ę ! U brzegu
m ogiły o b ło g o sław ień stw o jej p ro sz ę : U m rzeć
n a jej piersi, u k o ły san y h a rm o n ją jej głosu*
o b lan y jej łzam i — dziecinne to, a je d n a k w ie l­
kie w e m n ie p r a g n ie n ie :
M atko m o ja! P rz y b y w a j:
*•
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
B iedna ona, ta siw a, la św ięta, ta uko­
ch an a — w ch w ili m ojego skonu i z jej p iersi,
życie uleci.
W szakże ja b y łem tern słońcem , w k tó re ­
go p ro m ie n ia c h z a k w ita ł k w ia t jej s ta r o ś c i;
ja b y łem jed y n e m jej ziem skiem u k o c h a n ie m ;
w e m n ie żyła, w e m n ie cierp iała, ze m n ą się
uśm iechała.
Ł za m o ja w oku jej b ra tn ią siostrę m iała,
itśm iech m ój by ł jej u śm iech u odbiciem , w szy st­
ko n a m by ło w sp ó ln e — tro sk i codzienne
i m arz en ia przyszłości.
K iedy p rz y b y w a łe m do niej, aby spędzić
w ak acy jn e ch w ile, i cały ośnieżony rzu całem
się do jej rą k u b ó stw ia n y c h , o n a tu liła m n ie
do sw ej p ie rsi i w śró d płaczu i śm ie c h u m ó ­
w iła tylko:
— „C hłopiec m ój u k o chany, ch ło p ie c “ !...
1 d u m a, tk liw o ść, b ezgraniczne jej -'d la
m n ie pośw ięcenie, w id n ia ły w b łęk itn y c h .ty c h
oczach, ro zja śn io n y c h n a jś w ię ts z ą ^ m iłości,
k tó ra w n ieb ie początek sw ój w zięła i przez
an io ła Bogu w y k rad zio n a, w p ie rsi k obiet
p rz e la n ą zo stała!
P o te m sia d a liśm y oboje p rz y p ło n ąc e m
ognisku i, p a trz ąc w złote płom ienie, ro z p o ­
czynaliśm y sw o ją sp o w ie d ź : o n a k ró tk ą o p o ­
w ieść w dow y, żyjącej jed y n ie w sw em dziec­
ku, — ja długą, bezład n ą sp o w ied ź ch ło p ak a,
p rzed k tó ry m św iat cały o tw o rem ... a p rzy -
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
s złość
toć najp ięk n iejsza ru sa łk a , w liście
i k w iaty s tr o j n a ..
I p rzy tem ognisku, ii nóg tej czarno odzia­
nej kobiety* k tó rej ręk ę czułem na sw ojej
głow ie, gasły kolejno niepoczciw e b u nty; r ę ­
ką złą w zn iecone z u c h w a łe W ątpliw ości, jak
b u n to w n icz e anioły, p ierz ch a ły w nieładzie*
a n ieu g ięta p y c h a k o rn ie c h y liła głow ę...
Cóż zdoła się ostać p rze d tk liw em
cem m a tk i?
se r­
A ch! Jest jed n a potęga, k tórej głos ten
słodki nie zgniecie; jest je d n a m oc, k tó ra sta­
w i czoło h a rd e tej w szechpotężnej m iłości;
jest je d n a m ara , któ rej łza m atk i nie wzruszy.*.
To śm ierć, to skon!
*
*
*
Gdzież „ o n a “ jest teraz, ta, k tó ra m i śm ierć
w duszę w n io sła ?
Gdzież k rąży teraz z tw a rz ą d e m o n a
w słońcu p o łu d n ia sk ą p an ą ? Ja d o goryw am ,
a tej, p rzez k tó rą u m ie ram , gasnącym w z ro ­
kiem sp o strzec nie m ogę... W sam czas o d e­
szła — w szakże teraz zajm u jący m nie jestem ...
Gdzież ona, ten ogień błęd n y , w iodący
ludzi na m a n o w c e ? Gdzie poszła, unosząc oczu
sw oich b ry la n ty ? Czy, jak w o d n a „zw odnica , tańczy po zielo n ej fali i s re b rn ą kaskadą
śm iechu ciągnie ludzi w to ń z im n ą? N iem a jej!
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
P usto!... A jed n a k o n a jest tuż przy m nie, sły ­
szę szelest jej szaty, w idzę m a rm u ro w e r a ­
m iona, czuję w oń kw iató w , cału jący ch jej
piersi... O ty, p rzez k tó rą k o n a m , nie dręcz
m n ie już w ię c e j!...
Lecz o n a p ro śb y m ej nie słucha.
P atrzcie! N a szarej m gle p o ra n k u w p ły ­
w a przez o kna m ojego pokoju, b iała, p rz e j­
rzysta, a d oskonale p ięk n a — jak ró żo w a ju ­
trzenka, p o p rze d z a ją c a słońce. A ja w y c ią ­
gam ku niej m oje w y c h u d łe ręc e i p rag n ę
u ch w y cić rą b e k m gły, k tó rą jest ow inięta...
O na p o c h y la się w m o ją stro n ę, k ask ad a
czarnych w ło só w sp ły w a po jej szyi, po śn ież­
n ych ram io n ac h , od k tó ry c h o dbija ciem n a
b a rw a tw a rz y — stoi tak ch w ilę n ie ru c h o ­
m a, złocąc się w p ro m ie n ia c h w schodzącego
słońca. N agle na u stach jej za k w ita uśm iech
czaro w n y — całe m o rze iro n ji, rozkoszy, p o ­
g a rd y i zm ysłow ej podniety...
Nie p a trz n a te ro zc h y lo n e usta, bo w tej
ch w ili tru c iz n a jest na tych w a rg a c h p u r p u ­
ro w y c h ! T ru c iz n a p o d o b n a do tej, jak ą m ają
w k ielichu sw o im p o d z w ro tn ik o w e kw iaty,
śm iejące się do ciebie pom ięd zy ciem n em i
liściam i... Nie w ciągaj ich w o n i — w o ń ta cię
zabije... padniesz, jak kłos kosą podcięty, p o d
czarem tego u śm iech u !...
A o n a u śm ie c h a się ciągle, ciągle p a trz ą c
na m n ie z poza m gły, w k tó rą o w ija się cała...
78
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
K o n tu ry jej ciała b ły sk ają poły sk iem atłasu...
W łosy c z ern ią się jak lśniące żm ije, a uśm iech
drga, drg a ciągle, b ezu stan n ie, na w ilgotnych,
p u rp u ro w y c h w arg ach !
Jej uśm iech! Boże! Jej uśm iech!...
5ji
*
*
Ś m iali się ze m n ie koledzy m oi, iż tak
szalenie p o k o ch ałem kobietę, sp o tk a n ą w śró d
tłu m u , i potem śledziłem każdy jej krok, w p a ­
trz o n y w nią, jak w tęczow e zjaw isko!
C zułem , że m ają słuszność... Ale co chce­
cie! M iłość istnieje... B łąka się o n a po św iecie
i p u k a do serc lu dzkich, nie zw ażając, na
okrzyki tłu m u , k tó ry chce w y g nankę niebios
skalać w błocie sp rz e d a jn y c h m iłostek, lub
zap rząc do płu g a zw ierzęcy ch in sty n k tó w .
O na, św ietlana, czysta, p ro m ie n n a , ucieka im
z rą k i ro z ry w a k ajd an y , jak iem i sk rę p o w ać
ją p rag n ą, i idzie dalej i dalej w sw oim triu m ­
faln y m p o c h o d z ie , niosąc w ięcej łez niż
u śm iech u , sm u tk u niż radości, c ie rp ie n ia niż
w esela. Z p o p io łó w gm achy z w alo n e o d tw a ­
rz a i daje życie u m a rłe m u k w ia tu ,— ale czę­
ściej tru m n ę gotuje, cału n g ro b o w y n a sw o ­
ich w y b ra n y c h zarzuca.
I do m n ie przyszła ona w p iękny p o r a ­
nek letn i i z a stą p iła drogę m ojego życia, b ły ­
szcząc oczu czarn y ch p ro m ie n ie m . M łode serę e — to m otyl biegnący do św ia tła . W ięc i ja
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
79
po b ieg łem za oczu tych p ro m ie n ie m — i b ie ­
głem tak długo, długo, aż p a d łe m bez życia;
i teraz, led w ie w dn i m o ich p o ra n k u , liczę
m in u ty m ojego istn ien ia.
Bo m iłość jest m śc iw a i ty m , któ rzy jej
bluźnią, ciężko płacić każe
Jam b lu źn ił m iłości, h o łd u jąc in sty n k to m
tylko... dla tego też o n a w y d z ie ra m i życie
i szarym po p io łem oczy p o sy p ać m i zam ierza...
*
*
*
Od ch w ili, kiedym ją ujrzał, byłem sza­
leńcem .
»
Noce całe w y sta w a łe m p o d jej oknam i,
ro zg o rączk o w an y , p a trz ą c w m d łe św iatełk o ,
pło n ące w jej sypialni. C zuw ałem n a d jej
snem , stojąc na deszczu lu b m rozie, i sk ła­
dałem ręce w n iem em u p o jen iu , w p a trz o n y
w m d ła w e , blad e św iatło. B yłem śm ieszny,
w iedziałem o tern — m ó w ił m i to zdziw iony
w z ro k stró ż a nocnego, k tó ry b ra ł m n ie za n o ­
cnego w łóczęgę. I byłem nim , ja, biedny ro z ­
bitek, bez w oli, bez duszy, bez serca — bo
w szystko m i z a b ra ła ta czarnow łosa, śpiąca
spokojnie p o d fałd am i jed w ab iu .
Nie jej to b y ła w in a, iż m ia ła tę piękność
d o sk o n ałą i czarne ócz b ry la n ty , jak o tch łań
głębokie, a zda się n iezm ierzone. Jam to był
w inien, b ied n y m arzyciel, k tó ry w o tch ła n i
szukałem zd ro ju życia i z a p rzep aściłem w niej
80
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
sw e istnienie. I k u p o w a łe m w o nne, p u r p u - |g
ro w e róże, zda się z ust jej zbiegłe, i tu - ' ■
liłem do sw ej tw arzy , całując je nam iętnie.
K w iaty w iędły od żaru m o ich w arg, Śle nic m n ie
ochłodzić nie m ogło. R zucałem k w ia ty na
ziem ię i łk ałem głośno, jak dziecko, a róże
p o sz a rp a n e w y d a w a ły m d łą Woń, tę sam ą,
jak ą jej suknie były n a p o jo n e ..
O na była k w iatem , kw iatem p u rp u ro w y m ,
k ró le w sk im w sp a n iały m !
Gała b y ła w onią, rozkoszą, u p o jeniem
*
*
Gzy o n a w ied ziała o m ojej m iłości — ja
sam nie w ie m i p o d o b n o nie d o w iem się nigdy.
K obieta — p o w ia d a ją — m a c u d o w n y in-*stynkt. W śró d tłu m u odczuje w z ro k biednego
ro b o tn ik a , spoczyw ający na niej z u w ie lb ie ­
niem , w zru szy ra m io n a m i i o d w ró c i oczy po
to, aby za ch w ilę spojrzeć zn ó w w tę sam ą
stro n ę. Jam sta ł p rzy niej w niezliczonym tłu ­
m ie, w p a trz o n y w jej p o sta ć k ró lew sk ą, a ona
o d w ra c a ła w o ln o sw o ją k ształtn ą głów kę
i p a trz y ła na m nie, jak... na biednego ro b o ­
tn ik a! Lecz w oczach jej nie czytałem nic,
żaden w y ro k nie sp ły w a ł do m n ie z tych
ciem nych źrenic — i ta o b o jętność p r z y p ro w a ­
dzała m n ie do szału. C hciałem ją bodaj czem ś
obrazić, aby zam ącić pogodę jej spojrzenia,
by choć gniew w zbudzić w jej piersi.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
81
B iały piesek biegający za nią, z b ie ra ł
stokroć w ięcej p ieszczotliw ych sp o jrz e ń , n iżeli j a , k tó ry kobiecie tej o d d ałem n a w ła ­
sność duszę m o ją — i c z u łe m , że m i jej nie
o d e b ra ć w ięcej, c h y b a w godzinę śm ie rc i—po
to, aby ją stracić z n o w u !
*
*
*
M ów ili m i ludzie, iż m iłość m o ja to m i­
łość dziecinna, „studencka" — i śm ieli się
z m ej w y b lad łej tw a rz y i sm u tn y c h oczu.
Ja chciałem śm iać się n im i w kącie ja ­
kiejś p iw ia rn i, siedząc p rzy b ru d n y m stole,
pom iędzy b ru d n e m i kuflam i. P ró b o w a łe m
śm iać się, ale serce m oje c h o re u czuw ało
jak b y p ch n ięcie sztyletu, a dech się w p iersia c h
tam o w ał. R zucałem p ien iąd ze w fa rtu c h u s łu ­
gującej dziew czynie, o d p y c h a łe m jej zalotne
ra m io n a i w y biegałem jak szalony na ulicę,
szukając m ojej uk o ch an ej. Jeśli ją znalazłem
n a koncercie, lu b w k tó ry m k o lw ie k z te a ­
tró w , sta w ałe m cichy drżący, p o c h ła n iają c jej
piękność, jak k w ia t ch ło n ie p ro m ie n ie sło ­
neczne, jak m otyl pije rosę. A serce m oje
sta w ało się jed n ą w ie lk ą ra n ą , k tó ra k rw a w iła
się za każdym jej u śm iech em , z w ró co n y m
do m ężczyzn ją otaczających. P ra g n ąłe m
w ted y za cenę m ego życia zyskać tak i uśm iech,
z eb rać go z jej ust, z jej ust p u rp u ro w y c h
6- G. Z ap olsk a — K rzyż Pański. („L ektor“).
82
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
i unieść ten sk a rb daleko, k ry jąc p rz e d ludzkiem okiem .
Jej u śm ie c h ! Boże! Jej u śm iech !
*
*
*
I z a k w itł dla m n ie ten k w ia t m istyczny
w ś ró d m ro źn ej nocy.
P rz y sz e d ł poto, ab y m n ie zabić — zab ra ć
resztę życia, jak ą m iałem w piersi,..
Z im a już zeszła na ziem ię, w lo k ąc sw ój
płaszcz biały, b ry la n ta m i bogaczów i łzam i
n ęd zarzy utkany. B aw ili się w szyscy, a p ła ­
kało w ielu... W alc m ieszał się z jękiem m a r ­
znących ludzi, a ten sam m ró z w arzy ł kam ei je
bielące się n a d czołem tanecznic i ścinał
w k ry sz ta ły łzy na po liczk ach m atki, szu k ają.
cej p o ż y w ie n ia d la zesztyw niałej od m rozu
dzieciny...
Ja szedłem w św ia t za m oją ukochana
i szukałem jej na w szystkich b a la c h p ublicznych
gdzie często sp o ty k a łe m ją św ietn ą, p ro m ie n ­
ną, lśn iącą od dżetów , z ło n em o bnażonem
z ra m io n a m i nagiem i, jak u greckiej n ie w o l­
nicy, z głow ą stro jn ą w pęki p ió r, błyszczą­
cych b ry la n to w ą ro są. K ilk ak ro tn ie m iałem
spo so b n o ść zbliżyć się do niej, być jej p rze d s aw io n y m , ale na tę sam ą m yśl d o zn aw ałem
tak silnego w zruszenia, iż p o zo staw ałem w m o ­
im kąciku śledząc jej ru c h y , licząc jej uśm iep n y . U, bo śm iała się ciągle w tej b alow ej
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
83
sali, śm iała się jak n ie o p a trz n y bogacz, sie ­
jący po sw ej d ro d ze p e rły i b ry la n ty . Gdy
tancerz w p ro w a d z a ł ją w w iru ją c e koło, ona,
słu c h a jąc jego sz e p tu , p rz e c h y la ła głów kę,
p rzy m y k a ła oczy i u śm ie c h ała się, jak ru sa łk a
n ad brzegiem w odnej toni... A u śm ie c h ó w
tych ro zrz u c ała tyle, ile k w ia tk ó w k o n w alji
śnieżyło się na jej piersi, ile p e re ł otaczało
Jei sz)rję, i b lask ó w rzu cały b ry la n ty jej oczu.
Jam stał zgorączkow any, p a trz ą c na ten
posąg g rec k i, o w ian y b iałą g a z ą, — na ten
posąg, u śm iech ający się w o d b lask ach gazu,
i p ro siłem cichym sz e p te m : „spójrz, sp ó jrz
ia z ty lk o ! Za u śm iech tw ój ja życiem za­
płacę !...“.
*
*
*
Ho cały p o e m a t b y ł w ty m uśm iechu!
Z alotność, rad o ść i św iad o m o ść sw ojej
piękności, jakaś rze w n o ść i p rz e k o ra dziecię­
ca, n am ię tn o ść zm y sło w a ko b iety z p rze c z y ­
stą n iew in n o śc ią anioła... w szystko m iała
w sobie ta p ieśń bez słów , p ły n ąca z jej
w a rg p u rp u ro w y c h . T ak u śm iech a się dem on,
gdy w iedzie dusze na zagładę... T ak śm ieje
się anioł, o tu lający b iałem i sk rzy d ły kolebkę
śpiącej dzieciny.
Za takim u śm iech em idzie się w przepaść,
z któ rej n iem a w yjścia...
'
6
*
84
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Skarb taki p rag n ą łem posiąść d la siebie
i p o sia d łe m go na w ieczność całą.
Podczas jednego z b a ló w tłu m niezliczo­
ny p rz e p e łn ia ł salony... G orąco d u siło w szyst
kie p iersi, tw a rz e ob lek ały się p u rp u rą ...
W śró d tego piekielnego żaru szaleńcy ta ń ­
czyli z jakąś d ziw n ą nam iętn o ścią złączeni w e
w sp ó ln y m uścisku, jak p o tęp ie ń cy D antego...
I ona b y ła pom iędzy nim i, ta m o ja k ró lo ­
w a, zaw sze m a rm u ro w o c h ło d n a , u śm ie c h a ­
jąca się jak zw ykle. S k ro n ie m i płonęły,
pu ls b ił szalone tem po, gdym p a trz a ł na jej
łab ęd zią szyję, od któ rej d ziw n ie o d b ijała
śn iad a b a rw a tw arzy.
Gdy w ychodziła, rzu ciłem , się za nią jak
szalony i już stałem p o d p e ry sty le m , gdy ona,
o tu lo n a w w ielkie b iałe opony, schodziła o to ­
czona g ro n em tancerzy. Jam stał zm ieszany
z tłu m e m , o taczającym w ejście do gm achu
i liczącym głośno k a re ty i w siad ające do
nich kobiety. L o d o w ate zim no p a n o w a ło d o ­
okoła. Noc ta b y ła szczególnie m ro ź n a ,
a św ie tla n e pu n k cik i u n osiły się w p o w ietrzu .
W szystko było p o k ry te tym b ry la n to w y m
szronem , a od d ech y ludzkie zam arzały na
ustach.
Ja stałem z tw arzą pło n ącą, czując w so­
bie ż a r straszn y , w y n ie sio n y z sali b a lo w e j
o tu la łe m się fu te rk ie m , k tó re n ajlep sza m a­
tka m o ja kazała m i p rz e ro b ić z ojcow skiego
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
85
ta tr a i p rz y sła ła z b ło g o sław ień stw em i p o ­
całunkam i...
W e d rz w ia c h p o k a z ała się ona... T łu m
zaszem rał głośno na w idok białego zjaw iska,
otulonego fu tre m i k o ro n k am i. K areta jej za­
jech ała, ale od d rzw i w ch o d o w y ch do p o ja ­
zdu zo stała jeszcze p rz e d sie ń o k a m ien n ej
podłodze. P o d ło g a ta była zm oczona i w il­
gotna, kam ienie p rze ra ża ły ją sw oim c h ło ­
d em i wilgocią... S tała w ah ająca, n iep e w n a,
spoglądając d o o k o ła, oczekując na c o ś ...
I w m g n ien iu oka ja, nieszczęsny szaleniec,
z e rw ałe m fu tro ze sw oich ra m io n i rzuciłem
jej p o d stopy, jak L e ice ste r płaszcz p o d sto ­
py kró lo w ej. O na bez w a h a n ia w stą p iła na
ten pu szy sty kobierzec i p rzech o d ząc koło
m nie, sp o jrz a ła m i p ro sto w oczy. C hw ilkę
sp o jrz e n ia nasze się z m ię s z a ły : m oje gorące,
rozpaczliw e, n am iętn e, — jej zalotne, sm u tn e
i jak o tch ła ń bezdenne. Nagle u sta jej ro z ­
ch y liły się i p u rp u ro w y k w ia t u śm ie c h u za­
k w itł, z a k w itł d la m n ie jedynie!... F a la k rw i
^ u d erzy ła m i do głowy,; to, czego w ś ró d nocy
b ezsen n y ch p o żąd ałem tak gorąco, p o sia ­
d łem w reszcie, p o sia d łe m w yłącznie. I trw a ł
ten u śm iech ch w ilę jęd n ą, m gnienie b ły sk a ­
wicy... ale na sercu m ojem w y ry ł się, jakby
na m a rm u ro w e j płycie, kryjącej grobow ce.
Jej uśm iech ! B o ż e ! Jej u ś m ie c h !
*
*
*
Biblioteka Cyfrowa UJK
86 http://dlibra.ujk.edu.pl
K iedy p rzy szed łem do p rzy to m n o ści, o m .
już b y ła daleko.
O djechała, n ie bacząc, iż rw a ło się za nią
m ło d e życie m iłosnego żeb rak a, k tó ry bez
w a h a n ia , zam iast płaszcza, duszę sw oją r z u ­
ciłby p o d jej stopy! T łu m p a trz y ł na m nie,
jak na w a rja ta , zrzucającego ze siebie ciepłą
odzież w tę noc m ro ź n ą , sty c z n io w ą , gdy
od d ech y m arz ły na ustach, a sło w a w lód
się ścinały. In n a k o b ieta p o jaw iła się w e
d rzw iach , in n e fu tro i k o ro n k i zajęły uw agę
ludzi... K areta z a tu rk o ta ła, zaczęto m n ie p o ­
pychać, ktoś ro ze śm ia ł się głośno, dru g i
sch w y cił m o je fu tro i o d rzu cił daleko na
k u p ę śniegu, ja stałem jeszcze ch w ilę i czu­
łem , że k ro p le p o tu na m oich sk ro n ia c h za­
m ie n ia ły się w lód, jak łzy skam ieniałe. Po
krzyżu p rzeb ieg ały m n ie (Ireszcze i nagle z a ­
b ra k ło m i odechu...
In sty n k t zw ierzęcy w ziął górę n ad r o z p a ­
loną w y o b ra ź n ią — m im o w o li zacisn ąłem frak
koło p ie rsi zacząłem szukać fu tra . T rw a ło
to długą ch w ilę, bo tłu m się tłoczył, ciekaw y,
chciw y i bezm yślny... W reszcie znalazłem m ój
płaszcz, cały m o k ry od śniegu i zim n y jak
cału n g robow y. Z arzuciłem go na ra m io n a
i doznałem dziw nego w ra ż en ia Z daw ało m i
się, że w p a d łe m w to ń lodow ą i kostnieję cały,
z a m ie ra ją c p o w oli.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
87
Lecz p o m im o to cisn ąłem całą siłą zm o
czone lu tro do piersi. W szakże to jej stopy,
o b u te w b iałą irch ę, d e p ta ły po czarn y m ,
lśn iący m w ło sie i to n ęły w nim , jak w p u ­
szystej k ą p ie li! Z daw ało m i się, iż o d n ajd u ję
ślady jej d ro b n y ch , dziecięcych nóżek i tu lę
je do p iersi w n a m ię tn e j pieszczocie. D ziec­
kiem jeszcze będąc, tu liłe m tak sam o d r o b ­
ną sw ą głów kę do ciepłego ojcow skiego p ła ­
szcza, w k tórego fałdach n ik n ąłem , jak d r o b ­
na gw iazdeczka w śró d ciem nej nocy; — teraz
c a ło w ałe m to sam e fu tro , nie szukając w sz a k ­
że w sp o m n ie ń zm arłego... L ekkie stopy ko ­
biece p rz e su n ę ły się po niem ... c z aro w n y jej
u śm iech sta n ą ł p rz e d m em i oczam i.
I b łąk ałem się po ulicach, złączony w sza1
lo n y m uścisku z ty m g ro b o w y m cału n em ,
k tó ry m ro z ił m i k re w w żyłach i odd ech u
p o z b a w ia ł!
*
*
*
1 oto od pięciu tygodni nie w staję w ię ­
cej z łóżka.
Od tej p a m ię tn e j d la m n ie nocy z am arzł
o ddech w m o ich p iersia c h , a k rw i ściętej nic
rozegrzać nie m oże. Z im no mi, choć ogień
b lisko m n ie płonie; zim no m i, choć w usta
w le w a ją ożyw cze płyny; zim no m i n aw et, gdy
o niej w spom nę... Mróz, m ró z dookoła m nie!
M róz sp ły n ą ł ku m n ie z jej w arg w półotw ar*
tych, z jej ram io n alabastrow ych* z jej oczu
88
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
w e m n ie w p a trz o n y c h ... S ztyw nieję, ziębnę,
drżę cały — zda m i się, że m ieszk am w lo ­
d o w y m p a ła c u i śnieg m am na posłanie.
I o n a zjaw ia się ch ło d n a, blada, — a gazę,
o k ry w a ją c ą jej ciało, szro n p o sypuje. K w iaty
k o n w alji, bielejącej w jej w łosach, isk rz ą się
jak śniegow e b ry la n ty . B ry ła lodu służy jej
za podnóżek, a p u ch y śniegow e otaczają ją
d o o k o ła ! I stoi tak p rze d e m n ą w zim ow em
św ietle szarego p o ra n k a i u śm ie c h a się cią­
gle, p a trz ą c na m nie... pó ł tru p a , drżącego
p o d w p ły w e m tego uśm iechu.
O m a tk o ! Ty jed y n a odegnać m ożesz tę
lo d o w ą m arę, tw ój gorący oddech zd o ła ro z ­
grzać m e czoło!... O m atko,... p rz y b y w a j!
*
*
*
N ap ró żn o w ołam ...
P u stk a i cisza dookoła... W idm o lo d o w e
nie znika... S tudencka m iło stk a w k ró tc e się
skończy...
Ś m ieszna to była farsa... jed n o m ło d e
serce pękło... jed n o życie zastygło!...
D nieje — szara sm uga staje się coraz b ie l­
szą... a m n ie co raz zim niej... Oczy m i się kleją...
chcę spać... zasnąć na w ie k i!... A p rze d e m n ą
ciągle ta b iała kobieta... jak a n io ł śm ierci n ie ­
w zruszona... i z ust jej sp ły w a ku m nie...
g ro b o w y m chłodem ... uśm iech !
O Boże!... Jej uśm iech!...
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
gdybyś
Ty ożyŁL.
FANTAZJA
o b ra z u „ P o to p “ P a w ła M e rw a r
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Z nów jesteś p rz e d e m ną, w sp a n iały p ię ­
knością sw oją, do posągu raczej podobny!
Tw arz tw oja, n a p ię tn o w a n a rozpaczą,
w zn o si się w górę, a oczy, z k tó ry c h try sk a
p ro śb a sercu w y d a rta , p a trz ą w niebo, za­
sn u te szarą m głą, dżdżystą, straszn ą i jak p r z e ­
paść beznadziejną.
P od sto p am i tw e m i w o d a !.. D ookoła cie­
bie... w oda. W szędzie ro zszalała fala, a ty,
w s p a rty na o d łam k u skały, w sw oich p o tęż­
nych ram io n ac h w znosisz w ysoko p o d niebiosa
b iałą ko ch an k ę sw oją, b iałą dziew czynę, sp o ­
w itą w m glę gazy i czarn y ch w ło só w p r o ­
m ienie!
ś m ie rć dookoła ciebie, o synu N o e g o !
Ś m ierć łechce stopy tw oje i w ry k u fal o b e ­
cność sw ą zw iastuje... ale ty, ufny w potęgę
m iłości, do niebios podnosisz uko ch an ie sw oje,
sądząc, że przebłagasz gniew S tw ó rc y i b iałą
p iersią zem dlonej koch an k i przebijesz czarn ą
oponę c h m u r, niosących zagładę i zniszczenie.
Ty kochasz c z arn o w ło są Sarę, ty kochasz
całą potęgą uczucia, jakie p ierś ludzka p o ­
m ieścić jest zdolna! Ty d o b ro w o ln ie o d d a ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
jesz sw oje m ło d e życie, nie chcąc się ocalić
w arce tw ego ojca... ty zginiesz w ra z ze sw ą
jed y n ą w z im n y m odm ęcie fal... w iesz o tern,
a je d n a k o p u ścić nie chcesz istoty, k tó ra ci
się o su n ęła do stóp, w p o ra n e k w iosenny,
i jed w a b ie m w ło só w w olę tw ą, jak ła ń c u ­
chem zw iązała. O na ze sw ą duszą o d d a ła
ci życie sw oje. T y dajesz jej teraz istn ien ie
sw e w zam ian. Zginiecie ra z e m , złączeni
w uścisku, zginiecie oboje, piękni, w lat sw o ­
ich z a r a n iu ..
W o d a ziębi już w asze stopy, za chw ilę
p o k ry je w as, jak b y c a łu n e m śm iertelnym ...
Jeszcze czas przecież... p o rzu ć b iałe ciało tw ej
kochanki, Je h o w a dla ciebie g otuje ocalenie...
P a trz ! T am w od d ali p ły n ie ark a, tam ojciec
tw ój płacze i ręce ku to b ie w yciąga... P o ­
rzu ć S arę w .zimne fale, k tó re jak zw ierz ro zż a rty k rąż ą dookoła ciebie — ocal s i ę ! O c a l!
w szakże m ło d o ści tw ej szkoda!...
Ale on nie słucha. W sp an ia ły sw ą w ie l­
ką rozpaczą, w znosi ciągle ra m io n a ku górze,
a w ciem n y ch m a ra c h rą k jego bieleje Sara...
ta u k o c h a n a! T a jed y n a ! Ta... do śm ierci!...
W ięc by ła m iłość n a św iecie?... Było
uczucie takie, k tó re człow ieka na śm ierć w io ­
dło i, o g arn ąw szy istotę całą, duszę z p iersi
w y rw a ło ? I śm ie rć b y ła lekka w e dw oje...
i życie było jasne w e dw oje... i łza była
m n iej gorzka, a u śm iech w eselszy! I śm iało
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
93
się do słońca dw oje m ło d y ch istot, odpoczy­
w ając w cieniu liści ciem nych... i u m iało sko­
nać razem w noc tak ą śm ierteln ą, skonać,
jed n o ra tu ją c d ru g ie ..
Razem ... w iecznie razem !...
*
*
*
0 gdybyś ty ożył, ty piękny, cie m n o w ło ­
sy, uczuciem w szech p o tężn y i sp o jrzał w tę
noc jesien n ą n a ziem ię, po k tórej, zam iast fal
spienionych, p ły n ą całe rzeki sreb rn eg o św ia­
tła księżyca...
O gdybyś ty ożył i sto p ą tw ą z b ro n zu
w y k u tą d o tk n ą ł m iejskiego b ru k u , k tó ry drży
p o d k o łam i k a re t, w iozących w k o ro n k i o tu ­
lone kobiety!
O gdybyś ty ożył i je d n ą z tak ich kobiet
p o rw a ł w sw e ram io n a , jak niegdyś Sarę
p rz e d laty, i p o d n ió sł do niebios, do gw iazd,
p ło n ący ch jak b ry la n ty , i chciał ją ocalić ze
św ia ta o d m ętu , z fal w y stę p k u i kału, k tó re
dookoła jak zw ierz dziki krążą, w yciągają sw e
paszcze po m łodość, p ięk n o ść i n ied o św ia d czenie — a w zam ian za tę k o ch an k ę se rd e ­
czną gdyby ci d a n e m było zginąć w nędzy
i opuszczeniu, — gdybyś, zaślubiając b ied n ą
kobietę, stracić m ia ł pozycję, m ajątek, sukce­
sję, u to n ąć w p o to p ie ru in y — co zro b iłb y ś,
w n u k u L am ela?
94
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
G dybyś ty ożył i p ierś tw a zadrżała ży­
ciem , siłą, m iłością, — przed ew szy stk iem nie
byłbyś synem Noego, ani p ra w n u k ie m M atuzata, ale synem b a n k ie ra, w ysokiego u rz ę ­
d nika, w łaściciela dom u, m oże jakiego h r a ­
biego, b a ro n a galicyjskiego... ba, m oże n aw et
księcia.
Ojciec tw ój nie b u d o w a łb y k o ra b ia lat
tyle, znosząc k aw ałk i d rze w a i w iążąc je
w pocie czoła, pod p alącem i p ro m ie n ia m i
słońca; b u d o w n iczy p o sta w iłb y m u k o rab
c z te ro p ię tro w y z oficyną i a sfalto w y m dzie­
dzińcem , lub rodzic tw ój zam ieszkałby p ałac
p rzo d k ó w sw oich, gdzie gobeliny o k ry w a ją
ściany, a ch ińskie p an cerze czern ią się po
kątach.
I ty sam , czarn o w ło sy , ciem nooki, nie
igrałbyś, b ędąc dzieckiem , p o d cien iem p alm
niebotycznych, k ąp iąc sw e nagie ciało w p ia ­
sku i b laskach słonecznych, — tybyś chodził
z to rn istre m na p lecach i k a n tó w k ą za p a ­
sem , k u p o w a ć ob sad k i i ra d irk i po sk lep ach —
a w ątłe tw oje, d ro b n e ciało w ięd ło b y w cia­
snej atm o sferze dusznych, n atło czo n y ch izb...
P óźniej p ierś tw ą szeroką, p ierś do w alk i
przeznaczoną, k tó rą w ic h e r p u sty n i cało w ał
w noc c ie m n ą , o k ry lib y szty w n ą bielizną,
lśniącą, glansowmną. Całe tw o je ciało — ten
h a rm o n ijn y ak o rd , szczyt doskonałości, id eał
w cielony, k tó ry ciem n iał o zachodzie słońca
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl 95
n a szczytach skał, sk ą p an y w p u rp u ro w y c h
b lask ach — o k ry lib y „ g a rn itu re m fra k o w y m “
z W ie d n ia sp ro w a d zo n y m , g a rn itu re m na je­
dw abne] podszew ce, z w yzłoconą firm ą k ra ­
w ca, i k am izelką m o d n ie w yciętą. Oczy tw oje,
te d w ie p rzep aście czarne, o b ra m o w a n e rzę ­
sam i, te oczy, k tó re jak gońce posyłałeś w głąb
p u sty n i, lub topiłeś n ieu straszen ie w żółtych
lw a źrenicach, skrzyw iłyby się w brzy d k iem ,
n e rw o w e m skurczeniu, w celu u trz y m an ia
m onokla, krającego ci skórę tw a rz y d ro b n em i,
o stre m i ząbkam i. 1 przez tak ą szybkę szklaną,
kaleko jednooki, p atrzy łb y ś na słońce, na
Sarę tw o ją czarn o w ło są, — i słońceby w y ­
d ało ci się m niejsze, a p iękność S ary m niej
doskonałą.
G dybyś ty ożył, zam iast siekierki, z o d ­
łam u skały zro b io n ej, za m iast łu k u o o lb rz y ­
m ich, św iszczących strzałach, przez T u b a lk a in a u k utych, rę k a tw o ja d źw igałaby cha­
pean claque z m o n o g ra m em i k o ro n ą na
czarnej atłaso w ej podszew ce. Czasem, dla o d ­
m ian y , lekka laseczka p o d p iera ła b y tw o je
n iep e w n e k ro k i; u sta tw oje, te usta, k tó ry c h
k o rale ch łó d nocy pieścił i ż a r n am iętn o ści
z nich zb ierał, ssałyby nadzw yczajne cygara
lub p a p ie ro s y ; a stopy nagie, m igające w śró d
m ch u , po rastająceg o w ro z p a d lin a c h sk a ł,
k ry ły b y b u ty o w ąskich, śpiczastych nosach.
96
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
I tak p rzek ształco n y zacząłbyś w łóczęgę
sw oją po św iecie, p e łe n zn u d zen ia i p rzesy tu
od kołyski niem al, ciągle szukający w rażeń,
zam iast lw ó w p u sty n n y c h , i p o lu jący n a d ziew ­
częta, w y chodzące z m agazynu, zam iast na
c iem nookie gazele, pasące się na szczytach
skał...
I noce sw oje tra w iłb y ś nie pod gołem
niebem , z a p atrz o n y w gw iazdy, koły san y szu­
m em w o dnej trzciny i u k o chanej tw ej p io ­
senką,
lecz za stołem m o d n ej resta u ra c y i,
w hulaszczem gronie, w atm o sferze topionego
m asła i d w u z n a c z n y ch p erfu m , jak iem i starsi
keln erzy fra k i sw e zlew ają.
I gdybyś ty ożył, sp o tk ałb y ś Sarę tw o ją
nie na brzegu stru m ie n ia , w ś ró d lilij i szero ­
kich zielonych p łató w h e rm o n g e ry , — nie ja ­
sne p o ra n n e słonko ob lało b y jej k ształtn e
ciało, sch y lo n e n a d w o d y kry ształem , — nie
płaszcz czarn y ch w łosów za szatęby jej słu­
żył, — ale S ara tw o ja złożyłaby ci m oże ukłon
w sali b alow ej ściśnięta w gorsecie, u p u d ro w an a, p rze fa so n o w a n a, do „k o b iety “ tak m ało
podobna!
I, m iły B oże! Nie tak, jak w z am ierz­
chłych, d a w n y c h w iek ach — n am iętn o ść nagle
zbudzona, uczucie szczere, n iek ła m a n e dw ojga
m ło d y ch istot p c h n ę ło b y w as ku sobie w ten
p o ra n e k m ajow y, w k tó ry m ptaki, zbudzone
ze snu, p rzy g ląd ały się w a m z p o b łaż a n ie m
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
97
w ielkiem , — ale sztuczny k o n w e n a n s, ra c h u b a ,
d o b re m an ie ry kazałyby w a m z a tłu m ić m i­
m o w o ln e w zruszenie, k tó re sercem w aszem
w strz ą sn ę ło b y ch w ilo w o — i ty, o c z arn o ­
w łosy, p y ta łb y ś : „jaki jest jej posag?“ — Ona
zaś, ta ciem nooka: „kim on jest w ła ściw ie?“
I gdybyś ty ożył, m oże n a w e t na dnie
tw ego serca zatliłab y się isk ra m iłości, p o ­
trafiłb y ś w d ro b n e uszko szeptać zaklęte
słow a, w ziąłbyś serce i w olę kobiety, — ale...
pośw ięcić się d la niej, od d ać coś ze siebie
sam ego, ocalić z p o to p u — ty już tego nie
zrobisz, piękny, z b ro n zu o d lan y m łodzieńcze!
W ieki całe składały się nato, w ieki nega­
cji, sceptycyzm u, zd rad y i k łam stw w y stę ­
p n y c h ; ty zap o m n iałeś kochać, a z n ieb a już
w y k ra ść tajem n icy m iłosnej nie m ożesz i...
nie chcesz! P rzestałeś w idzieć w kobiecie skarb
sw ój jed y n y , id eał szczęścia, poza k tó ry m
w szystko jest nicością. S ara dla ciebie teraz
b y łab y do d atk iem do posagu, k a rje ry i... szam ­
pana. K ochanka lw a stałab y się jego n ie w o l­
nicą, w lokącą za sobą w o rk i pieniędzy lub
chw ile fikcyjnej rozkoszy, a Iza jej serdeczna
u śm iech b y w to b ie budziła.
O! G dybyś ty ożył, jakże niskim i n ę­
dznym stałbyś się teraz!...
Ty p ierw sz y w biegłbyś do a rk i ojca sw e ­
go, p o trą c ają c in n y ch , nie bacząc nato, co
się stanie z isto tą p rzez ciebie ukochaną..
7, G. Z ap olsk a — K rzyż Pań ski („L ek tor“).
98
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
A gdyby n a górze A ra ra t było za m ało m iej­
sca n a dw oje, nie p o d n ió słb y ś białego ciała
do ciem nego płaszcza c h m u r ro zg n iew an y ch ,
lecz strą c iłb y ś je w p rze p a ść fal sp ien io n y ch ,
aby... siebie ocalić.
*
*
#
W ięc lepiej nie żyj, ty synu Noego, co
z białej p ia n y fal w y n u rz a sz się jak posąg
p ięk n o ścią do sk o n ały i stoisz jak ciem ny g ro ­
b o w iec w ielkiej, bezbrzeżnej m iłości.
R azem ze śm ie rc ią tw o ją znikło to s e r­
deczne uczucie, dla któ reg o tyś o d d a ł sw e
życie — i o d tąd n ik t d o b ro w o ln ie w ślady
tw e nie w stąp ił. T ęcza zaśw ieciła n a d tw o ją
m ogiłą, lecz w tęczy tej nie by ło odblasku m i­
łości — tyś z a b ra ł w zim ny grób ciało tw ej
k o c h a n k i i tajem nicę sw ego serca, i odtąd
ludzie u d ają m iłość, z k tó rej ty u śm iech ać
się m usisz... To słaba, sztucznie w y h o d o w a n a
ro ślin k a w obec w spaniałego, o g orących b a r ­
w ach i czaro w n ej w o n i k w ia tu ! W ieki m i­
nęły, tyś jest jeden, jed y n y — i stoisz ciągle
p rz e d rae m i oczym a d o skonały d u c h o w o i d o ­
sk o n ały p ięknością sw oją. Nie żyj! N ie b udź
się! N ie k łam ! N ie zw ódź! Nie bądź sa m o lu ­
bem !... P o zo stań na tej w yżynie ciem nej skały,
unosząc Sarę w ro zp a c z liw e m w ysileniu.
Krzyk, k tó ry zda się p ie rsią tw ą w strząsać,
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
99
nie p rzeb łag a niebios zagniew anych, nie w z ru ­
szy Jeh o w y , ale b rzm ieć będzie p rzez w ieki
całe, budząc tęsk n o tę za tak ą m iłością, jaka
z tobą zginęła !
N ie żyj, synu Noego! P o zo stań m a rtw y m ,
m ilczącym , a przecież tak w y m o w n y m ... bo
gdybyś ty ożył w jak ą noc jesie n n ą i chciał
razem z S arą zginąć w odm ęcie ru in y , św iat
cały z u śm iech em n azw ałb y cię, o ciem n o ­
w łosy... p rz e d p o to p o w y m b o h a te rem !...
‘7
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
P O R T J E R K A .
S ÏU D JU M Z NATURY.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
C ała loża lśn iła się od p o rzą d k u i czy­
stości.
N a k o m in k u w c y n o w y c h k a n d e la b ra c h
ró żo w e sterczały św ie ce ; w ielkie b iu rk o , za­
ło żo n e stosem listów , p a p ie ró w i gazet, b ły ­
szczało od dro b iazg ó w , p o u sta w ia n y c h do ­
o k o ła w ielkiego k a ła m a rz a z b ro n z o w ą p o ­
k ry w k ą.
P a n i C roizelle, założyw szy ręce po napoleońsku, sta n ę ła obok stołu, na k tó ry m leżała
w ielk a, długa, c z a rn a książka, odbijająca ja k
p la m a na tle jasn o -ż ó łtej ju to w ej serw ety .
R a c h u n k i ukończone, w szystko sp isan e
pięknie, p o d su m o w a n e , a p ien iąd ze złożone
do szufladki.
P a n i C roizelle m oże ch w ilę odpocząć
i oczekiw ać z czystem su m ien iem n a d e jśc ia
w łaściciela d o m u .
A rzecz to przecież n ieła tw a być p o rtje rk ą tej w ielkiej k am ienicy, dzielącej się na
d w ie ró w n e części i należącej aż do dw ó ch
w rogo dla siebie u sp o so b io n y c h osób.
B ezu stan n e w y n ik a ją niesnaski, choćby
z tego p o w o d u , że w łaściciel z p ra w e j s tro n y
104
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
d o m u p o z w a la lo k ato ro m sw oim trz y m ać
ptactw o , a z a b ra n ia m ieć dzieci, psy i św inki
m o rsk ie, — w łaściciel zaś stro n y lew e], p o ­
w ażny, siw ow łosy sędzia pokoju, godzi się
na dzieci i św inki m o rsk ie, a n a w e t to le ru je
psy, lecz nie p o z w a la trz y m ać p tak ó w i trz e ­
p ać ściereczek przez okna,
Jed y n ie tylko p a n i C roizelle, la w iru ją c
pom ięd zy tem i tru d n o śc ia m i, jak łódź n a fa­
lach m o rz a , z n iezw y k ły m tak te m i u p rz e j­
m ością p ro te g u je plączące się po dziedzińcu
św in k i m o rsk ie , koguty i dzieci w białych
p e rk a lo w y c h czepkach. P oza sp ó d n ic ą p o rtjerk i k ry ją się w szystkie k o n tra b a n d y obu
po łó w ek k am ien icy , a w łaściciele, p rz y b y w ­
szy po o d b ió r k w a rta ln y c h należytości z n a j­
d u ją zaw sze dom po g rążo n y n iem al w k lasz­
to rn e j ciszy, o kna szczelnie p o zam y k an e
i schody w y w o sk o w a n e , z d o b rze w yciągniętem i d y w an ik am i, po k tó ry c h zda się nigdy
nogi lu dzkie nie stąpają.
T ylko w ty ln y c h częściach kam ienicy,
w dziedzińcu k u c h e n n y m , k tó ry jak s m ro d li­
w a stu d n ia z a p a d a się w zdłuż sześcio p iątro w y c h m u ró w , sły ch ać k w ik zw ierząt, u ja d a ­
nie p sa lub płacz dziecka.
W ów czas p a n i C roizelle w y c ie ra nos
z g w a łto w n o ścią n iezw y k łą, d la p o k ry cia,
o w y ch k o m p ro m itu ją c y c h ją głosów , lub n a ­
rzek a na cienkość m u ró w , oddzielających
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
105
dziedziniec k u c h e n n y od sąsiedniej k am ienicy.
Lecz dziś p a n i C roizelle jest spokojną.
Od r a n a biegając do lo k a to ró w i o d b iera ją c
k o m o rn e , z a p o w ied ziała so lennie rozkaz jak
najw iększej ciszy i o trz y m ała o d p o w ie d n ie
przyrzeczenie.
— M usiałabym w y m ó w ić m ie sz k an ie —d o ­
d a w a ła z żałosny m od cien iem w głosie, —
a jed y n e m m em p rag n ie n ie m jest być p a ń ­
stw u dogo d n ą!
P ię cio fra n k ó w k a w p a d a do tłu stej d łoni
p o rtje rk i.
— T ak ! T ak ! Już w iem , jak m am p o s tą ­
pić... o p a ń stw o są tak do b rzy dla m n ie !...
T ylko p ro szę p sa za m k n ą ć na całe p rz e d p o ­
łu d n ie ; później b ied n y B ibi niech biega, ile
się p o d o b a!
I z d y sk re tn y m pó łu śm ieszk iem p a n i C roi­
zelle w y su w a się do p rze d p o k o ju .
D zień o d b ie ra n ia k o m o rn eg o jest d la p a n i
C roizelle d n iem żn iw a i triu m fu . W szędzie jej
dogadzają, tu i ow dzie p ro sz ą siedzieć, śm ieją
się, żartu ją, p y tają o z d ro w ie p a n a C roizelle
lub H enrysia.
K onjak, w iśn ie w w ódce, a b ric o tin a , ba
n a w e t chartreuse p o jaw ia się na stole
P a n i C roizelle, czerw ona, uśm iech n ięta,
z ajm u je m iejsce w salce jad aln ej i sączy k ie ­
liszek po kieliszku.
100
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
A m ów i, m ó w i b ezu stan n ie, sz n u ru ją c usta,
spuszczając oczy, d u m n a z o d g ry w an ej roli
i u dająca z ch ło p sk ą przebiegłością z u p e łn ą
b ezin tereso w n o ść.
Ależ tak, m ój Boże, o n a p rag n ie tylko
w ygody lo k ato ró w . W ła ściciele? — O! Ci ze
zb ytku nie w iedzą s a m i, co m ają w ym yśleć.
Lecz cóż to dziw nego w obec teraźn iejszy ch
rzą d ó w , p an u jący ch w e F r a n c ji!..
I sącząc p o w o li konjak, zagłębia się w p o ­
litykę ze zaciekłością m ieszk an k i M o n tm a rtru ,
k tó rą plak aty w y b o rcze d ra ż n ią i p o d n iecają
jak kieliszek anerpiconu.
Czasem w p a d a w to n m ela n ch o lijn y , tę­
sk n o ta za słoneczną P ro w a n c ją o dzyw a się
w jej p iersi. P ociąga w ted y nosem i n arzek a
n a P aryż, drogość ry b , stęchliznę k rew e te k
i b łoto, zalegające dziedziniec.
— Żeby P ary ż b y ł w P ro w a n c ji — m ó w i
śp iew ający m głosem , — nie b y ło b y a n i b ło ta,
an i deszczu, a p rzez to sam o m ia ła b y m m niej
ro b o ty z czyszczeniem schodów .
O każde p ię tro w yżej p a n i C roizelle staje
się c zerw ień szą i czarn e jej oczy św iecą się
jak isk ry w popiele. Ale też sto p n io w o i kie­
liszki k o n jak u i c h a rtre u s y stają się rzadsze,
a ich m iejsce z a b ie ra c z a rn a k a w a lu b tanie,
czerw o n e w ino. W m ia rę g a tu n k u tra k ta ­
m en tu p a n i C roizelle staje się m n iej w y m o ­
w ną, nie zagłębia się w p o lity k ę, p ó łgębkiem
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
107
o d p o w ia d a n a czynione jej p y ta n ia i, z g a r­
nąw szy p ien iąd ze do k ie s z e n i, znika z m in ą
osoby b ard zo zaafero w an ej i niem ającej a n i
ch w ili do stracen ia.
Czasem p a n i C roizelle w ych o d zi z jakiego
m ieszk an ia na p o d d aszu z b rw ia m i z m arszczo ­
nemu i tw a rz ą n a c h m u rzo n ą . P rz ek rę c a w ó w ­
czas ru rk o w a n y czepek n a lew e u ch o i p o ­
ciąga fa rtu c h tak silnie, że aż szelki p ęk ają.
T ro sk a nie lad a !
R ob o tn ik z szóstego nie zapłacił n a le ż n o ­
ści; m ó w i, że żona w ła śn ie leży w ciężkiej
gorączce p o k arm o w ej, a dziecko dogoryw a.
P a n i C roizelle rzeczyw iście p rzez u ch y lo n e
d rz w i dostrzegła zg o rączk o w an ą tw a rz c h o ­
rej... lecz kto w ie! Ci ludzie często kłam ią,
a w łaściciel z n im i nie żartuje.
Czasem znów ktoś ze zam ożniejszych nie
zapłaci, p rosząc u p rze jm ie o zw łokę k ilk u ­
d n io w ą. P ani C roizelle ro b i m in ę zak ło p o tan ą,
kilka fra n k ó w sp a d a do kieszeni jej fartu ch a .
P o rtje rk a w ych o d zi z m in ą d y sk re tn ą , jak
osoba godna zaufania, i później sta ra się w y ­
tłu m aczy ć w ła ścic ie lo m , dlaczego ta tłu sta
p a n i z drugiego zaległa, lub to... m ło d e m a ł­
żeń stw o nie w yp łaciło należnej sum y.
Lecz dziś p a n i C roizelle z czystem su ­
m ie n ie m oczekuje w łaścicieli. W szyscy lokato ro w ie co do grosza w y p ła c ili k o m o rn e ,
ko n jak u tych z pierw szego by ł p ra w d z iw y
108
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
M artel, b e n e d y k ty n k a u d z ie n n ik ark i m a sm ak
w y b o rn y , w iśn ie żony o ficera d o sk o n ale p rz y ­
rząd zo n e i ro z p ły w a ją się w u sta c h — cały
dom , od s try c h u do su te re n , podziela p o lity ­
czne p rz e k o n a n ia p o rtje rk i, a co n a jw a żn ie j­
sza, sp o ra ilość fra n k ó w d zw o n i w kieszeni
jej fartu ch a .
D w ie tylko p lam y zaciem n iają h o ry zo n t
m y śli p a n i Croizelle.
P rzed ew szy stk iem b lad a ro b o tn ic a z fa­
c ja te k , n ad szóstem p iętrem położonych, nie
zap łaciła o siem n astu fra n k ó w za sw ój pokoik,
D ziew czyna ra n o jeszcze zeszła do loży p a n i
C roizelle, uprzedzając, że n iep o d o b ie ń stw em ,
jej będzie uiścić się z należności k w a rta ln e j.
P rz y ta c za ła p o w o d y — m ó w iła, że w a te ­
lie r nie w yp łaco n o jej p rzy p a d a ją c e j na ten
m iesiąc sum y, sk a rż y ła się n a bó l w p iersia c h
i ogólne osłabienie. M ów iąc, o p ie ra ła się
0 ścianę i kaszlała co chw ila. M iała policzki
zapadłe i ręc e w y c h u d łe n e rw o w o sk u b ały
brzegi dość lekkiej o k ry w k i. Była m ło d ą
1 p rz y sto jn ą blondynką, u ro d a jej je d n a k z w ię ­
dła, n ik n ęła pow o li, ja k k o ro n a zerw anego
kw iatu .
P a n i C roizelle, p o p ijając kaw ę z płaskiej
s a la te rk i, n iec h ę tn e m m ru czen iem p rz y jm o ­
w a ła sło w a ro b o tn ic y .
Co c h w ila z w ra ca ła się do m ęża, k tó ry
w szafirow ej bluzie i w szaliku, o k ręco n y m
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl 109
dookoła s z y i, ła m a ł ch leb
i u śm ie c h ał się w esoło.
czterołokciow y
Był to człow iek „rig o lo “ w całem z n a ­
czeniu tego s ło w a ; jako nalepiacz p lak ató w
w yborczych, dnie całe sp ęd zał na b u lw a ra c h
i w fałdach sw ej bluzy p rzy n o sił śm iech tłu ­
m u, pio sen k ę k a ta ry n k i, zap ach y róż i fioł­
ków , zaścielających chodniki.
I teraz śm ieje się, p rz y m ru ż a ją c oczy
i spoglądając na b lad ą dziew czynę stojącą
obok stołu.
— Nie trz e b a chodzić do M oulin-R ouge —
m ó w i w esoło.
Lecz ona b ro n i się żarliw ie. Ja k to ? Do
M oulin - R ogue? A ch! Kto ją tam w id z ia ł? —
N iech jej to p o w ie w oczy, a pozna, jak jej
ślin a sm ak u je! O na całe d n i i w ieczory spę­
dza w p ra c o w n i, szyje, szyje bez końca. Jeśli
w ra c a późno, to w tedy, gdy ją dłużej nad
jakąś p iln ą ro b o tą zatrzym ują...
— P sie życie ! — kończy p ra w ie ze łzam i.
P a n i C roizelle p o trz ą sa głow ą i w y ra z li­
tości p rz e su w a się po jej tłu stej i ru m ia n ej
tw arzy .
— To w szystko w sk u te k teraźniejszego
rzą d u — odzyw a się, w zdychając, a potem d o ­
daje, o d w ra c ają c się do dziew czyny: — K ie­
dyż p a n n a m yślisz zap ła c ić ?
D ziew czyna w z ru sza ra m io n a m i,
Biblioteka Cyfrowa UJK
u o http://dlibra.ujk.edu.pl
O m ój Boże!.,. Czyż o n a w ie dokładnie?...
Może za tydzień, za dw a... za m iesiąc
P a n i CroizeH e z niepokojem z w ra c a się
do m ęża:
— S łyszysz? Za m iesiąc!
Lecz C roizełle już zjad ł cztery łokcie
c h leb a i teraz koło ko m o d y szuka sw ego ce­
brzyka z klejem i p o tw o rn eg o pendzla. Z n a­
lazłszy, b ierze p o d p a c h ę całą plikę p lak a ­
tów i k ro k ie m k a n k a n o w y m p o su w a się ku
drzw io m .
— N iech żyje F ra n c ja ! — w oła już na
progu i, ok rąży w szy w koło b lad ą dziew czynę,
w y rz u c a ją p o p ro stu do b ram y .
— D zień d o b ry p a n i C roizełle!
P oczem , z a trza sk u jąc d rz w i, w ybiega na
ulicę.
P a n i C roizełle w ięc m a tę jed n ą zgryzotę
na su m ie n iu ; d ru g a innego ro d zaju , ale ch y b a
niem niejszym ją n a p e łn ia niepokojem .
Od p ó ł ro k u w kącie d o m u z lew ej s tro ­
ny m ieszk a m ło d e m ałżeń stw o , dość ciche
i spokojne. N ie d o b ra n a to p a ra , bo on b a r ­
czysty, w y so k i, ru m ia n y , p rz e d sta w ia typ
zdrow ego, pięknego m ężczyzny; o n a blada,
m izern a, w ą tła , m a w ygląd w iecznie chorej
kobiety. P o m im o to k o ch ają się podo b n o ,
a zw łaszcza o n a , k tó ra do sw ego R o b e rta
jest b a łw o ch w alczo p rzy w iązan ą. D nie całe
spędza w dom u, k rzą tają c się po m alu c h n em
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
111
m ieszkanku, z m in ą z a afe ro w an ą daje p o lec e ­
nia zasm olonej bonie i oczekuje na m ęża,
k tó ry dość re g u la rn ie p o w ra c a do dom u. Z w y­
kle o p iątej m ała ko b ietk a schodzi sam a na
dół, o k ry w a ją c p e n iu a r szerokim płaszczem ,
i p o w ra c a za chw ilę, niosąc pęki fiołków i b ia ­
łych h iac y n tó w dla p rz y s tro je n ia stołu p o d ­
czas obiadu.
P a n i C roizelle ze sw ej loży dostrzega lo ­
k ato rk ę, niosącą kw iaty , lecz na w id o k tych
w o n n y c h w iązan ek z a c h m u rz a się zw ykle p o ­
godne oblicze p o rtje rk i.
P a n i R o b e rt jest osobą nietylko m a ło m ó ­
w n ą i dość w yniosłą, ale p rzy te m , jak isto ta
z p ro w in c ji p rzy b y ła, nie ro zu m ie, że sto sous,
to h ara c z m iesięczny, bez którego nie m ożna
a n i na c h w ilę być p e w n y m d o b ry ch w zglę­
d ó w p o rtje rk i.
Od p ó ł roku p a n i R o b e rt nie w eszła ni­
gdy do loży, nie p rze m ó w iła u p rzejm eg o
s łó w k a , nie w ło ży ła fra n k a do kieszeni fa r­
tu ch a p a n i C roizelle!
D z iś , n a p rz y k ła d , przy jęto p o rtje rk ę
w p rz e d p o k o ju , w y p ła c o n o jej n ależn ą sum ę
d la w łaściciela i pożegnano m ilczącem ski­
n ien iem głow y.
P a n i C roizelle w yszła na schody, tłum iąc
w sobie gniew z po w o d u ob rażo n ej m iłości
w łasnej.
Biblioteka Cyfrowa UJK
112 http://dlibra.ujk.edu.pl
Go najw ięcej s p ra w ia ło jej p rzy k ro ści
to to, że p a n R o b e rt zn a jd o w ał się w łaśn ie
w salce jad aln ej i p rzy g o to w y w a ł sobie m a ­
z a g ra n , nie m yśląc w cale o po często w an iu
p o rtje rk i. A przecież c h y b a żaden z lo k a to ­
ró w nie p o w in ie n sobie zask arb iać w ięcej
łask pan i Croizelle, jak p a n R obert. W szakże
to na jej ręce, do jej loży .. p rzy c h o d z ą od
dw ó ch tygodni m ałe liściki, ozdobione na k o ­
p ercie niebieską jaskółką...
L iściki te p a n R o b ert, w szedłszy p e w n e ­
go d n ia do loży, kazał p a n i C roizelle z a trzy ­
m yw ać u siebie i d o ręczać m u osobiście.
M ó w ił, siląc się na o b o jętn o ść; ale p a n i
C roizelle w głosie jego dosłyszała całą ta je ­
m nicę p o k ą tn e j m iłości żonatego człow ieka
i z przebiegłością starej d u e n n y , zyski z tego
ciągnąć zap rag n ęła.
Od p ię tn a stu d n i w ięc p rz e c h o w u je w szu­
fladce d ro b n e liściki z jask ó łk am i i oddaje
je tajem n iczo p a n u R o b erto w i, gdy ten p o ­
w ra c a w p o łu d n ie n a śn iad an ie. N apróżno
je d n a k od dni kilku w yczekuje jakiegokol­
w iek za sw ą usłużność w y n ag ro d zen ia. P an
R o b e rt ch w y ta bilecik, nie spojrzaw szy n a­
w et na C roizellow ą, i u su w a się do b ram y ,
aby p rzeczytać m ałą ćw iarteczkę, zak reślo n ą
d ro b n e m kobiecem p ism e m , poczem gw iż­
dżąc „T our E i f f e l biegnie na górę, zdając
się nie d o strz e g ać , ile żółci i n ien aw iści
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
113
w z b ie ra w sercu stojącej na p ro g u loży, p o rtjerki.
K obiecie tej zdaje się p o p ro stu , źe ją
o k ra d a ją z jej w ła sn y ch pieniędzy, — źe, nie
dając jej d a tk u , k rzy w d zą ciężko i ją i p a n a
C roizelle i H enryczka, k tó ry przecież ciężko
p ra c u je w G agne-P etit i p o trzeb u je, doszedU
szy do la t d w u d ziestu , m ieć p o w a ż n ą sum kę
w kasie oszczędności.
— B r u d a s ! — m ó w i p a n i C roizelle, sp lu ­
w ając w sla d za p an em R o b e r te m — b rudas!...
Gdzie się to w y c h o w ał niedźw iedź taki, ale...
źle ro b i oj, ź l e , ź l e !
Coś się n ied o b reg o k n u je w głow ie p a n i
C roizelle, jak aś chęć zem sty p rz e w ija się przez
jej m yśl b ezustannie.
— Hm! O na jest d o b rą kobietą, ale każdy
m a sw o ją am b icję i słuszne w ym agania... Jeszcze
gdyby ją byli choć m az a g ra n e m p rzy ję li i sie­
dzieć p ro sili, m oże b y łab y się n a czas jakiś
u d o b ru ch a ła... ale t a k !...
I ud erzy w szy pięścią w stół, energiczna
p o rtje rk a w o ła jedno, lecz w iele znaczące
s ło w o :
Zut!...
U spakaja się je d n a k szybko, bo oto na
p ro g u loży p o ja w ia się sam w łaściciel dom u
W ysoki, suchy, zaw ięd ły , z ró w n o p rzy ciętem i bakam i, w chodzi do pokoju, nie z d e jm u ­
jąc kapelusza.
—
8. G. Z ap olsk a — K rzyż P ań ski („L ek tor“),
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
114
— P ie n ią d z e ? — pyta, siadając na po d su w a n e m p rzez C roizellow ą krześle.
P o rtje rk a o tw ie ra szufladkę i w y sy p u je
stos złota i s re b ra n a stół.
— R a c h u n k i?
I ro ztw o rz y w sz y k siążk ę, sędzia pokoju
su c h y m in d ag a c y jn y m głosem zaczyna s p ra w ­
dzać k o lu m n y cyfr i sp isy w ać je na o so b ­
n y m k a w a łk u p a p ie ru ..
P rzez ten czas p a n i C roizelle stoi n a p o zó r sp o k o jn ie — w e w n ą trz jed n a k szczerze
z a k ło p o tan a b ra k ie m o sie m n a stu fra n k ó w b ie ­
dnej ro b o tn icy .
W łaściciel w p rę d c e b ra k ten dostrzega.
Ktoś z facjatki nie zapłacił...
— T ak! — b ąk a p o r tj e r k a — n u m e r c z te r­
dziesty trzeci, E liza Launay...
— P ro szę ją w y rzu cić i to n aty ch m iast.
N iech nie płaci, lecz... niech idzie do djabła!...
— C hora jest... obiecała, że za tydzień...
— La, la! Z nam tego ro d za ju osoby. Za
tydzień, za dw a, za trzy... m ija k w a rta ł, a rzecz
zo staje jak jest. P roszę m i n u m e r czterdzie­
sty trzeci oczyścić...
— Ależ...
N iem a ależ... G dybyś m i p a n i nie w y ­
najęła facjatek tem u m o tlo ch o w i robol nicze­
m u, m ia łb y m dziś m oje o siem naście franków ...
N agle p a n i C roizelle p ro stu je się, jak b y
u k ąszo n a żądłem pszczoły.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
115
M otłoch ro b o tn iczy !
— K analja! — do d aje w ła ścic ie l, p o d p i­
sując p o k w ito w a n ie — k a n a lja ! W rzeszczą po
b u lw a ra c h i w trą c a ją się do polityki. Mo­
tłoch ! U lic a !
P a n i C roizelle czerw ien ieje jak p iw o n ja ;
p o m im o całego szacunku dla w łaściciela d o ­
m u , czuje, że cała fala słów w ybiega jej na
usta.
Cofa się w ięc ku d rzw io m i w ychodzi
do b ram y .
P o trz e b u je o d e tc h n ą ć p o w ie trz em ch ło d niejszem i n a b ra ć tro c h ę spokoju.
Cała gorąca k re w p ro le ta rja tu , w yrosłego
w śró d w a lk i o chleb p o w s z e d n i,. b u rzy się
w jej żyłach. Stoi tak c h w ilę , sap iąc ciężko.
C hłodny w ia tr jesien n y nie m oże o studzić jej
skroni.
W reszcie jakieś p o sta n o w ie n ie b ły sk a na
tw a rz y . T ak! T ak będzie n ajlepiej. W o li za­
ry zy k o w a ć osiem naście fran k ó w , lecz u p o ­
k orzy tego spanoszonego m ieszczu ch a, k tó ry
„ u lic ą “ jej w oczy ciska.
I d rżąc cała ze w zru szen ia, p o w ra c a do
loży, a w y jm u ją c z kieszeni fa rtu c h a cztery
sztuki p ięcio fran k o w e, kładzie je n a stole, tuż
obok księgi ra c h u n k o w e j.
— Oto są pieniądze, p a n ie w łaścicielu
m ó w i z d ła w io n y m g ło se m ; — ro b o tn ic a p rz e ­
chodziła w łaśn ie z p ra c o w n i i d ała m i je,
B'
116
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
p ro sząc o p o k w ito w a n ie . P o zw ó l p a n jed n a k
sobie p o w ied zieć, że gdyby p. T ria rd nie
ch ciał zam ienić p re z y d e n tu ry izby na p re z y ­
d e n tu rę w y d ziału ra c h u n k o w eg o , a p. C on­
stans nie m y śla ł o z a m ien ien iu się na m ie j­
sce z p. T irm a n e m , a p. R o u v ie r i p. S p u ller
nie m yśleli o uciek an iu z m in iste rju m i w r e ­
szcie gdyby rz ą d teraźn iejszy nie m ia ł o k re ­
ślonego p ro g ra m u p o stę p o w a n ia i nied o zw o lił tak iem u o s z u sto w i, jak k le ry k a ł D elahage, o czerniać J o u b e rta , w szystko b y ło b y
inaczej...
W yrzuciw szy ze siebie ten cały potok słów ,
przeczy tan y ch w czo raj w L a ta rn i, p a n i Croizelle triu m fu ją c o sp o jrz a ła na sędziego p o ­
koju, k tó ry z d aw ał się być p rzy b ity potęgą
jej w y m o w y .
A tera z p a n w łaściciel o d d a o b y w a ­
telce E lizie L a u n a y czterdzieści sous reszty
i zechce w y d ać p o k w ito w a n ie .
W łaściciel w z ru szy ł ra m io n a m i i p o ło ­
żyw szy na stole m o n etę d w u fran k o w ą , p o d ­
p isa ł p o d a w a n y p rzez p o rtje rk ę k a w a łek p a ­
p ieru .
O d pow iadać jej... hm ! N a cóżby się to
przydało? On z n ał d o k ład n ie tę law ę, m in u ­
jącą n iesp o k o jn e um ysły tej w a rs tw y s p o ­
łeczeństw a. W iedział, że Judzie ci czychają
tylko na sposobność w y rz u c en ia ze siebie ca­
łej pow o d zi słów , k tó ra ich p o p ro stu dław i.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
11?
Jako trzezw y i intelig en tn y człow iek, p rz y ­
ją ł za zasadę n iew d a w a n ie się nigdy w dy­
skusję.
P o m ó w iw szy w ięc jeszcze o p o p su ty c h
k ra n a c h i czyszczeniu z im o w em kom inków ,
w yszedł, uśm iech ając się iro n ic zn ie i p o trz ą ­
sając głow ą.
W loży zo stała sam a p a n i Croizelle*
U siadła p rzy stole i, p o d p a rłsz y się ło k ­
ciam i, zaczęła od p lu c ia i m ru czen ia do sa­
m ej siebie. Żal jej było o sie m n a stu fran k ó w ,
w y rzu co n y ch tak nieo p atrzn ie, i d ław iła ją
w ściekłość p rze c iw w łaścicielow i.
U lica ! — m ru c z a ła — u l ic a !
Nie m ia ła n a w e t tej ulgi, aby się p rze d
k im ś w ygadać. Z w ykle loża jej w rz a ła życiem
W dnie zw yczajne w tych c zterech ścianach,
o b lep io n y ch jasn y m p a p ie re m , ku ły się p lo tk i
całego dom u, sm ażyły i p rz e tra w ia ły w szyst­
kie w iadom ości.
P a n i G roizelle jaśn ia ła w te d y pogodą
i w y m o w ą, częstow ała p rzy b y łe fu sam i lub
a b sy n te m , czytała głośno całe u stę p y z Lanlerne, lub słu c h a ła d o b ro tliw ie , jak sługi o b m aw ia ły sw ych ch leb o d aw có w , w yciągając na
jaw n ajsubtelniejsze tajem n ice dom ow e. Lecz
dziś, dzień by ł w y jątk o w y , dzień przy b y cia
w łaścicieli, z k tó ry c h jeden z ja w ia ł się ran o ,
d ru g i w ieczorem . B ony p rzem y k ały się przez
b ram ę, szeleszcząc sp ódnicam i, i ginęły w za­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
k ręta ch sch o d ó w z m in a m i sług, p rzy w ią z a ­
n ych isto tn ie do sw ych p a ń stw a.
N aw et listonosze bez zw ykłego h ałasu
o tw ie ra li d rz w i loży i cicho n a brzegu b iu rk a
sk ład ali paczki d zien n ik ó w i listów .
P a n i C roizelle uczuła się b ard zo nieszczę­
śliw ą.
D w u k ro tn ie została dziś zniew ażona, d w u ­
k ro tn ie d o tk n ię ta w sw ej m iłości w łasnej.
Na tak tk liw e serce było to zaw iele.
Jakaś chęć o d w etu zaczęła w z b ie ra ć teraz
w p ie rsi p o rtje rk i i ro sła coraz silniej. Na
w łaścicielu zem ścić się nie m ogła, ale zato
na tych R o b e rta c h p rzy szło b y jej z łatw ością.
P o w sta ła od stołu i p o deszła do szafki,
u k ry tej w m urze. Na p łask im p ó łm isk u le­
żały ostrygi p o o tw ie ra n e już i z d w óch stro n
obłożone p o łó w k am i cytryny. O strygi były
w ielkie, jak k o p y ta końskie i biła od nich w oń
w o d y m orskiej.
P a n i C roizelle p o sta w iła p ó łm isek na
stole, nalała sobie szklankę białego w in a i u ła ­
m ała trzy łokcie chleba. P oczem z a siad ła do
śn ia d a n ia, lecz o stry g i nie prześlizgiw ały jej
się przez gardło.
S tanow czo b y ła zan ad to w zru szo n ą.
Nagle ktoś sz a rp n ą ł d rzw ia m i i w progu
loży sta n ą ł p an R obert.
— N iem a nic dla m n ie ? — p rze m ó w ił,
m ru ż ą c oczy.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
119
C hw ilkę p a n i C roizelle z a w a h a ła się.
C hciała p o w sta ć i w paczce p o z o sta w io ­
nej na b iu rk u p o szu k ać listu z jaskółką. Lecz
w id o k R o b erta, jego z a m ro żo n e oczy, im perty n en ck i głos, w strz ą sn ę ły nią całą.
N iem a n i c ! — m ru k n ę ła , naciskając cy­
try n ę na p ła w ią c ą się w sosie ostrygę.
P a n R o b e rt trz a sn ą ł d rz w ia m i i ze zaw ie­
d zioną co k o lw iek m in ą w biegł na schody.
P o w o li ściem n iało się.
P a n i C roizelle, sp rz ą tn ąw szy sk o ru p y
ostryg i talerze, w zięła się do s o rto w a n ia
listów . Ryło ich kilkanaście, z P a ry ża i za­
granicy. Z w ykle p a n i C roizelle oglądała m ark i,
p rz y p a try w a ła się k o p e rto m , m ac a ła d zien ­
niki; czasem , w y jm u ją c z opaski, czytała p ó ł­
głosem .
Dziś była jed n a k zanadto z iry to w a n a, aby
m ogła się b ezk arn ie oddać tem u zajęciu.
— Z u tl — m ów iła, p rzerzu cając listy z furją, tak, że n iek tó re sp ad ły n a ziem ię —
L ist z b łęk iln ą jask ó łk ą d o p e łn ił m iary .
Cały p o to k p o w strz y m y w a n e g o gniew u
w y p ły n ą ł na w id o k tej m iłosnej karteczki,
zam kniętej w d elik atn ej k o percie.
— Ja ci ten list o d d am , b ru d asie , ale tak,
że pom iętasz m nie trzy k w a rta ły — szeptała,
drżąc ze złości; - a kto m oje osiem naście
fran k ó w mi w ró c i? Może ty? Albo m oże tw oja
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
m iła żóna ze sw em i fiołkam i, na k tó re w y ­
rzu c a pieniądze...
W łaśn ie d e lik a tn y profil m ło d ej kobiety
z a ry so w u je się na szybach loży. O w inięta
ciem n y m b u r n u s e m , p rz e w ija się jak cień
p rzez b ram ę, niosąc u lu b io n e p rzez m ęża
kw iaty.
P o rtje rk a z n ied o b re m sp o jrzen iem śledzi
tę d ro b n ą postać, znik ającą w cieniu b ram y .
W staje, o tw ie ra d rzw i i w o ła :
— P a n i R o b e rt 1
K obieta o d w ra c a głowę*
— Czego? p y ta w yniośle.
T on jej głosu p rzy śp iesza katastrofę.
— Jest tu coś d la p a n i !
P a n i R o b e rt w chodzi do loży zdziw iona,
tuż za nią w y su w a się w y b la d ła ro b o tn ic a,
k tó ra z n iep o k o jem p y ta :
— R ył w ła śc ic ie l? Cóż p o w ie d z ia ł?
I^ecz p a n i C roizelle jej nie o d p o w iad a.
Z paczki listów d o b y w a k o p e rtę z ja sk ó ł­
ką i p o d n o sząc d u m n ie głow ę, w ręcza ją p a n i
R o b ert, k tó ra je d n ą rę k ą p rze rz u ca h iacynty,
fiołki i pęki białego bzu w połę płaszcza,
a d ru g ą u jm u je p o d a w a n y list.
To dla p a n i — m ó w i p a n i C roizelle, spo*
glądając w y n io śle na b led n iejącą, bo przeczu ­
ciem ta rg a n ą kobietę.
— A to dla p a n n y — dodaje, podając r o ­
botnicy p o k w ito w a n ie ; — zapłaciłam , ale p a n -
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
m
na m i należytość zw rócisz źa m iesiąc, źa dw a...
zresztą gdy będziesz m ogła...
Głos jej n a b ie ra łag odniejszych tonów ,
gdy p rz e m a w ia do tej dziew czyny z ludu,
k tó ra d rżą c a z ra d o śc i zaledw ie oczom sw y m
u w ierzy ć m oże.
— O ! P a n i C ro iz e lle !... Jakże jesteś d o ­
brą! — m ó w i ze łzam i, ściskając ręk ę p o rtje rk i.
— No! No! Nic tak w ie lk ie g o —o d p o w iad a
C roizelle — w iem , że jesteś p a n n ą uczciw ą
i b y n a jm n ie j nie d u m n ą, znasz się na grzecz­
ności... nie tak, jak in n e osoby.
Chce jeszcze coś dodać, lecz bladość, p o - »
k ry w a ją c a nagle lica pani R o b ert, m im o w o li
głos jej tam uje. P a n i R obert, ulegając in sty n k ­
tow i k o biecem u, o tw o rz y ła list i tera z stała
b lad a, z oczym a szeroko ro z w a rte m i, w p a ­
tru ją c się w m ałą karteczkę, n a k re ślo n ą drob^
nem k obieccm p ism em .
K ilk ak ro tn ie p o ta rła rę k ą po sk ro n ia c h
i stała tak o p a rta o ścianę, zap o m in ając, zda
się, że jest w loży p o rtje rk i i nie dostrzegając
badaw czego w zro k u C roizellow ej.
Z opuszczonych fałd ó w płaszcza w y p a d ły
n a ziem ię w ią z an k i fiołków i h iac y n tó w , i le*
żały u stóp kobiety, jak w ieniec żało b n y , na
g robie szczęścia złożony.
W sercu p a n i C ro iz e lle , na w id o k tej
b e zm iern ej boleści kobiecej, zaczęła się b u ­
dzić litość i jak b y chęć n iesien ia pociechy*
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Zbliż}rła się do p a n i R o b e rt i ze w s p ó ł­
czującym w y ra z em tw a rz y , z ap o m in ając n ie ­
m al, że o n a była p o śre d n ią sp ra w cz y n ią tej
ciężkiej krzy w d y , zaczęła sło d k im g ło sem :
— P a n i m a jakieś z m a rtw ie n ie? ... P a n i
tak p o b la d ła !...
Lecz sto jąca p rz y ścianie k o b ieta o d e r­
w a ła się z cienia, pod w ra ż en ie m głosu p o r
tjerk i, z d a w a ła się p o w ra c a ć do p rzy to m n o śc i
i odzyskiw ać p a n o w a n ie n ad sobą.
W ro d z o n a jej d u m a b u dziła się, nie chciała
p o d d a w a ć p o d w z ro k ciekaw y try w jaln ej
isto ty rozpaczy, k tó ra jej duszę szarp ała.
— N ic m i nie jest — o d rze k ła z w y sił­
kiem ; — dziękuję p a n i za jej troskliw ość.
I zeb raw szy doo k o ła siebie fałdy ciem nego
p łaszcza, zn ik ła w e d rz w ia c h sch o d o w y ch ,
jak cień d u m n y i nieugięty.
P a n i C roizelle zm arszczyła b rw i, p a trz ą c
z n ien a w iśc ią n a o d d a la jąc ą się kobietę.
— R ru d n a P r u s a c z k a ! — m ru k n ę ła , nie
m ogąc w duszy sw ej znaleźć w iększej obelgi
d la ulżenia sw ej złości.
T ym czasem ro b o tn ic a , u k lęknąw szy na
ziem i, z b ie ra ła fiołki i hiacy n ty , rozsiane na
podłodze.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
PiERWSZy ŚNIEG.
PŁ A T K I C H W Y T A N E W P O W IE T R Z U .
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Skrzy się po nocy, a po dniu bieli jak
su k n ia oblubienicy.
Z daleka m iękkie i zda się ciepłe jak puch,
zbliska m ro ź n e jak... serce m ężczyzny. A p ełn o
tego w p o w ie trz u , k ręci się jak m il ja rd y b ia ­
łych m o ty lk ó w , niezd ecy d o w an y ch , czy do
ziem i przy p aść, czy w niebo ulecieć... k ręci
się w z a w ro tn y m tań cu , podbiega, jtiż już zda
się, że osiądzie... N ie! P atrz, dalej ucieka,
jak k okietka dziew czyna w koty ljo n o w ej fi­
gurze.
Gdy b y łam m ała, m ó w io n o m i, że śnieg
to p ió ra an io łó w , k tó re ze sk rzy d eł sw y ch
strz ą sa ją — w y ciągnęłam rękę, kilka tych b ia ­
łych p łatk ó w sp ad ło m i n a dłoń, lecz zam iast
p ió r an ielsk ich u jrz a ła m po c h w ili k ro p lę
w ody... k ro p lę , b a rd z o do łzy po d o b n ą.
I w b ry la n ta c h śniegu d o jrz a ła m w iele
sm u tk u i n ied o li ludzkiej obok p ro m ie n n y c h
b lask ó w d jam e n tó w , białości an g o ro w ej r o ­
tu n d y i to n ó w w alca, p ły n ąc y c h zdaleka.
P ierw szy śnieg! Ten p ierw szy , k tó ry n ie­
sie ze sobą zap ow iedź groźnej zim y, szału
k a rn a w ało w e g o , c a łu n ó w g ro b o w y c h i tych
126
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
w sp o m n ie ń serdecznych, co to ich z serca nie
w y rw a ć , nie w y p a lić ż a d n y m kam ien iem p ie ­
kielnym ... I zieleń w io sen n a, i w ieczó r letni,
i szum liści jesie n n y ch i... p ierw szy śnieg
n iosą nam całe m a ry p rze b y ty ch sm u tk ó w
i radości. A głow a w iecznie się za p rze sz ło ­
ścią o b rac a i coś tam w tej ciem nicy szuka,
a szuka, aż łzę gorzką w y n ajdzie — łzę, co
u śm iech zetrze
A niołow ie s re b rn e m i sk rzy d łam i szelesz­
czą, p ió ra na ziem ię lecą i lecą, a ludziom
niosą ze sobą trochę uśm iech u , lecz zato dużo
łez... łez., łez!...
*
*
*
S y p ialn ia m ałej h rab ia n k i.
P ó łcień d y sk retn y . N ad łóżkiem k o tary
różow e, p o k ry te k re m o w ą k o r o n k ą ; d y w an
crem e w w ielkie ró żo w e ró ż e ; go to w aln ia
lśniąca od k ry ształó w i s re b rn y c h p rzy b o ró w ,
m eb le m iękkie, k ry te ró żo w y m pluszem , n a­
rzu c o n e k re m o w e m i k o ro n k o w e m i k w a d ra ­
tam i. P o tw o rn y m ops z w y k rz y w io n ą m o rd k ą
p rz e w ra c a się po d yw anie.
H rabina (kładąc szlafrok, p o d b ity biały m
a tłasem , i p rze w ra c ają c g w a łto w n ie na tu a lecie całą serję pilniczków ). Nie w iem p r a w ­
dziw ie, dlaczego w sta ła m tak w cześnie; je­
d en asta godzina — m ieć będę oczy czer­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
127
w o n e i płeć straci sw ą przejrzystość. . . .
I ta k dziś nigdzie nie w yjdę, bo n a w e t w y ­
jechać n iep o d o b n a podczas tak brzydkiej p o ­
ry. Nie pojm u ję, poco Bóg urządził te „po­
ry ro k u ...“ To d o b re dla a stro n o m ó w i dla
tych, co w y d ają k a le n d a rz e ; ale co m n ie nap rz y k ła d po je sie n i? Co m n ie jesień o b c h o ­
dzić m oże?
W chodzi p a n n a służąca i p o w o li o d su w a
zasłony u okien.
H rabina. Co robisz? W iesz, że blasku znieść
nie m ogę.
P anna służąca (do siebie). Spodziew am
się... p ierw sz e zm arszczki!
H rabina. Co m ów isz?
P a n n a służąca (układnie). Nic, p a n i h r a ­
bino... m ó w ię tylko... o! T en pierw szy śnieg!
H rabina (biegnąc do okna). Śnieg? Mó­
w isz śnieg?... Ależ to n iep o d o b n a !
P a n n a służąca (do siebie). P al! P o jech ała!
(G łośno). Tak, pan i h ra b in o ! P a d a ł całą noc...
O! Jakie w szystko b ia łe ..
H rabina, (p rzerażo n a). P raw d a!... Lecz,
w ielkie nieba! Co teraz ze m n ą b ęd zie?
P a n n a służąca. Co p a n i h ra b in ie się stało?
H rabina (p ad ając na fotel zu p ełn ie zgnę­
biona). N ie m am w co się ubrać!...
P a n n a służąca. Jakto? A kostjum p lu sz o ­
w y? A d o lm an w ytłaczany? A żakietka an g iel­
128
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
ska? A okrycie z chin ch ill? A ro tu n d a z b ro k a rtu ? A k o stjum o liv e 9 A...
H rabina. T o w szystko jest niem ożliw e...
T eraz noszą szew ioty!... P o trz e b u ję szew iotu!,..
Na m iłość boską, s z e w io tu !...
P a n n a służąca. Może p a n i h ra b in a 'k a ż e
zaprząc i pojedzie do T o in o n w y b ra ć sobie
jak i p a ry sk i m odel..,
H rabina. T ak — ale w czem że
w czem ? Nie p rzy p u szczałam nigdy,
p ierw sz y śnieg tak p rę d k o spadnie...
d a ła m z dnia na d zień ; ach! Jestem
l a k biedna, jak o sta tn ia n ę d z a rk a !
pojadę?
że ten
O dkła­
b ied n a !
P anna służąca (dusząc się ze śm iechu).
P a n i h ra b in a m a rac ję — położenie jest bez
w yjścia.
H rabina (płacząc). P ra w d a ? Ty m n ie p rzy ­
n ajm n iej ro zu m iesz!
P a n n a służąca. W reszcie n a coś zdecydo­
w ać się trzeba. P a n i h ra b in a o w in ie się w r o ­
tu n d ę i pojedzie w karecie. N ikt p a n i nie
dostrzeże.
H rabina (zry w ając się gorączkow o). Masz
rację... każę jech ać szybko... P rzygotuj m i
także gęstą cie m n ą w o alkę. S paliłabym się
ze w sty d u , gdyby m n ie kto ta k u b ra n ą zo­
baczył.
(P an n a służąca
u k ra d k ie m m opsa).
w y c h o d z i,
k o p n ąw szy
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
129
H rabina (sam a, u b ierając się pospiesznie).
Jestem cała w gorączce. B yleby ty lk o T o in o n
m iała „ dem id o ff“ lu b „vie u x singe“. W in n y ch
k o lo ra c h tru d n o się pokazać. Ale ten śnieg!
T en śnieg!... T ak niespodzianie... O! Mój B o­
że ! Ależ to a d w e n t się zbliża ! K siądz E w a ­
ry st k azał m i odw iedzać m o ich b ied n y c h co
tydzień, a ja już pięć tygodni nie b y łam u tej
biednej w do w y . Ale też, jak m o żn a m ieszkać
na takiej ulicy i w d o d atk u tak w y so k o :...
A co za schody!... O statn im raz e m zgubiłam
o b c a s !.. N ajw yraźniej obcas!... T rz eb a zaje­
ch ać do nich... K siądz E w a ry st g niew ać się
będzie... No tak ! Ależ w ro tu n d z ie jech ać tam
nie m ogę. S zew iot! T y lk o szew iot m o żn a n o ­
sić podczas pierw szeg o śniegu... w szystko in ­
ne jest „déplace'“. H a! T ru d n o — m o ja bied n a
w d o w a m u si poczekać.
Nie m ogę się k o m p ro m ito w a ć .
*
*
*
C iem no było zu p ełn ie, a m ała Ju lk a nic
m yślała w ejść do o św ietlonej sali; siedzi tuż
p rzy oknie z tw arzy czk ą p rzy le p io n ą do szy­
by i p atrzy, p a trz y n a jasn ą oponę, co się tak
po całym dziedzińcu bieli.
To śnieg, p ierw sz y śnieg, k tó ry p ad a od
w czoraj w ieczo ra i nie ro z p ły w a się w b ło ­
cie, jeno ziem ię niby p u c h e m ow ija. K oleżanki
9- G. Z apolska — K rzyż Pański. („Lektor“).
130
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Ju lci cieszą się serd eczn ie z tego białego go­
ścia. P rz eło ż o n a p o z w a la im od czasu do cza­
su w y b iec na dziedziniec i n a b ra ć w ręce
tego dobrego śniegu, k tó ry , zim n y będąc, aż
p a rz y d ro b n e paluszki. I teraz, ze b ra n e w koło
w ielkiego stołu, aż śm ieją się z u ciechy i m a ­
rz ą o d o sta n iu m iałkiego cu k ru , aby go p o ­
m ieszać z czyściuchnym śniegiem i zjeść na
d e ser po n ęd zn y m p e n sy jn y m obiedzie.
T ylko ta b ied n a sie ro tk a Ju lcia nie dzieli
ich rad o ści!... Siedzi w ciem n y m p o k o ju i m y ­
śli Bóg w ie o czem ... Szkoda, że tak a sm u tn a!
Bo m iła to i ła d n a dziew czynka z oczym a
czarnem i, tak cz arn e m i jak jej żało b n a su ­
kienka!...
O czem o n a jed n a k m oże tak m yśleć, sie­
dząc p rzy tern o knie?... Może m yśli także,
sk ąd d ostać c u k ru i pom ieszać go ze śn ie­
giem ?...
T ym czasem z czarn y ch oczu Ju lk i p ły n ą
w ielkie, gorące łzy... L a tarn ia , p ło n ąc a tuż
po d oknem , rzu c a b lask na cały dziedziniec
i m igoce żó łtaw em św ia tłe m w załzaw ionych
źre n ica c h dziecka. D ro b n a, m ała tw arzy czk a
ściąga się p o d w p ły w e m w ielkiej w e w n ę trz ­
nej troski.., M yśl dziecka krąży daleko, d a ­
leko... koło św ieżej m ogiły, gdzie spoczyw a
jej u k o c h a n a m ateczka. M ogiła ta, n ieosło­
nięta d rzew am i, naga, czeka na kam ień, k tó ry
k re w n i położyć p rzyrzekli. Julcia p rzy m y k a
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
131
oczy i w idzi ten grób biedny, a tak dla niej
drogi, ow ian y całą m asą śniegu, p o k ry ty tym
zim nym całunem ...
I u sta dziew czynki szepcą cicho, b ard zo
c ic h o :
— M a te ń k o ! T obie zim no pod tym śnie­
giem !... M a le ń k o !..
W idzieliście kiedy dw oje zakochanych?
W idzieć ich m usieliście nieraz - ale czy­
ście ich w idzieli idących po śniegu, w noc
ja sn ą i pogodną, kiedy to an ielsk ie p ió rk a
w kobierzec się uścielą i po p o w ie trz u kręcić
się przestaną...
Idzie w ięc dw o je tych m łodych .. Id ą tak
cicho, że m o żn a p rzy siąc, iż to d u c h ó w p a ra
zbiegła na ziem ię i skrzydła zgubiw szy, po
ziem i w noc zim o w ą się snuje. O na tu li się
do niego, tu li tak blisko, że p ra w ie sta n o w ią
jedno, — a on k ro k i sw e sta ra się zastosow ać
do jej d ro b n y c h nóżąt, k tó re szybko m igają,
o k ry te w ysokiem i, ciep łem i b u cik am i.
Śnieg tylko c h ru p ie p o d ich nogam i, d rz e ­
w a w yciągają bezlistne ram io n a , snując d e ­
lik a tn ą k o ro n k ę ciem nych, nagich gałązek.
O ni id ą ciągle, p o c h y le n i ku sobie, c h ro ­
niąc się w sp ó ln ie od p łatk ó w śniegow ych,
k tó re z p o d m u ch e m w ia tru k ręcą się c h w i­
li*
132
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
lam i w p o w ietrzu ... D elikatnie, z m iło sn ą
pieszczotą on zd ejm u je te s re b rn a w e gw iazdki,
czepiające się jej je d w a b n y c h w łosów , w iją ­
cych się n a d ciem n em i b rw ia m i. P a trz y p rzy tem na nią z całą potęgą uczucia, tego uczu­
cia, co dw o je ludzi do Boga zbliża i serca im
w p iersia c h zam ienia, — a cała biel, otacza­
jąca ich dokoła, zda się być bielą ślubnej k o m ­
naty, pełnej u ro k u i rzew n o ści dziew częcej.
B ry lan ty ścielą się im p o d stopy, a oni,
za p atrz e n i w siebie, z d ejm u ją p o c a łu n k a m i
w ilgotny śnieg z rzęs i po w iek , m ó w iąc ci­
chym , stłu m io n y m głosem :
— To pierw szy śnieg,... pierw szy śnieg!...
*
*
*
— N ie jestem p o m ściw a, ale żeby ją...
djabli w zieni...
Z im no nie na żarty , dziedziniec cały b iałą
p ła c h tą p o k ry ty . N aw et stu d n ia m a białą
czapkę, a k areta, k tó rej n ied b ały sta n g re t nie
w toczył do w ozow ni, w y g ląd a jak w czepcu
olb rzy m im . C iasne to p o d w ó rk o z czterech
stro n okolone m u ra m i, to też śnieg n a p a d ał
tu ch y b a na p ó ł łokcia, bo nigdzie to p rz e ­
w ie w u nie m ia ł i co k ru sz y n ę podleciał, to
się o m u r znów odbił. I tak H anka będzie
m ia ła dość śniegu do z b ieran ia, ino że to
0
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
133
* tern z b ie ran ie m tru d n o , bo p a n i każe czysciu ch n y śnieg p rzynosić.
A jakże to czyściuchny śnieg m a być
tedy się to psy i ró żn e bestje po pod w ó rk u ’
w łóczą? Juz się o k o n iach nie m ów i, co ich
ciągle do po w o zó w zaprzęgają. A przecież
w iadom o, że zw ierzę ro zu m u nie m a, ani
w zględności nijakiej.
Czy bo te psy, koty, konie, w iedzieć m o ­
gą, ze ta p a n i z pierw szego p ię tra to co ra n o
w zim ie się w śniegu cała m yje? Nie, zw ie­
rzę ta o tern m e w iedzą, bo one o p łeć nie
dbają... G dyby w iedziały, to b y m oże zostaw iły
ance choc k a w a łek dziedzińca z czystym
m ezabłoconym śniegiem .
’
H anka m u si co w ieczó r iść zbierać śnieg
aby, przez noc stojąc w pokoju, ro zp u śc ił się
1 7 , a, P am d o h ry do m y cia ; p a n i już m a
czterdzieści lat, ale jest w d o w ą i chce być
długo m ło d ą i świeżą...
D latego
to H anka dziś m u sia ła zbiec
w nocy, i w łócząc się po w ilgotnej ziem i,
zb ierać rę k a m i śnieg i u k ładać go w e w ielki
n o w iu tk i szaflik. H an k a kaszle i p iersi ją bolą.’
zien ca y p ra ła , a ręc e m a do k rw i p o k łu te
szpilkam i, k tó re p a n i często w sp ó d n icach zos aw ia, ale służba p rzed ew szy stk iem , a p ie rw .^
nieg p o d o b n o nadaje cerze ru m ie ń ce
i p o z ó r m łodości.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Pies jakiś błąk a się po dziedzińcu i szcze­
ka na p o c h y lo n ą dziew czynę. O d czasu do
czasu w sk a k u je n a k upę śniegu i ła p a m i ro z ­
rzu ca d okoła z e b ra n y p rzez H ankę śnieg...
O na od p ęd za go k u łak am i, a o b cierając oczy
ręk am i, u n u rz a n e m i w tym p ierw sz y m śniegu,
m ó w i:
— A n iech b y ją d jab li w zieni tę...
Kaszel p rz e ry w a jej — i sło w a n ied o k o ń ­
czone z a m ie ra ją na zsin iały ch ustach...
*
*
*
Jest ich sześcioro w dw óch m alu c h n y ch
pokoikach, z k tó ry c h jed en jest k u chenką.
Jeszcze sz ara w o na dw o rze, a oni już w stają,
w sta ją cicho, spokojnie, sm u tn o , jak ci, do
k tó ry c h dola się nie śm ieje. O j ! N ie śm ieje
się o n a w tern ciasnem i b ied n e m m ie s z k a n k u !
D ola to szara, jak pajęcza przędza, a rw ie się
co ch w ila i z tru d n o śc ią n a m o ta ć się daje.
On jest u rzęd n ik iem , m ający m b ard zo sk ro m ­
ną pensyjkę, — o n a łata, gotuje, pierze,
szyje i w w o ln y c h c h w ila c h czytać uczy m ło d ­
szą dziatw ę. S tarszych d w ó c h ch ło p có w c h o ­
dzi do szkoły, ot, k rw ią im p o p ro stu k u p u ją
książki i kajety. A m im o to jakże ciężko je ­
szcze dzień do d n ia p o d o b n y m uczynić! Ot
i teraz — w szaraw ej m gle p o ra n k a stoją
w szyscy zasm uceni, zgnębieni. I jest c z eg o !
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
135
B uty najstarszego chłopca, b u ty biedne, w y koszlaw ione, p e łn e przyszczypek, łat, zelów ek,
rozlazły się zu pełnie, do szczętu.
Stefcio do szkoły iść m usi, m u si k o nie­
c z n ie — w c z e m ż e pójdzie? T em b ard ziej, że dziś
p ierw szy śnieg u p a d ł i b iało na ziem i — w ięc
o p o d eszw ach z te k tu ry m yśleć n a w e t nie
m o żn a ; cała ro d zin a tedy słoi, m ilcząc, koło
chłopca, k tó ry po ły k ając łzy, trz y m a w ręk u
sw oje n ęd zn e obuw ie, tak nędzne, jak jego
dola, jak przyszłość, k tó ra p rz e d n im się
ściele.
N aw et n ajm ło d sza dziew czynka, d w u le t­
nia M aniusia, stoi zgnębiona, z p iąstk a m i p rzy
oczach, nie p o jm u jąc, a przecież n e rw o w o o d ­
czuw ając sm u te k całej rodziny.
Nagle m a tk a p o ry w a się z m iejsca.
— T rzeb a m o ją szubę zastaw ić.
— T w oją szubę?... N igdy! — o d p o w ia d a
ojciec. — W czem pójdziesz do m ia s ta ?
— M am jeszcze szal, ciepły, o, b ard zo
c ie p ły ! — w o ła m atk a i d rżącem i rę k a m i w y ­
d o b y w a z szafy szubę w a to w a n ą , o k ład an ą
im itacją skunksów , szubę biednej kobiety,
k tó ra chce m ieć rzecz ciep łą i p rak ty czn ą
zarazem . — M aglarka m ó w iła m i w czoraj, że
da za nią rs. 7. P ó jd ę do niej... w o lę jak do
żyda.
F e b ry c z n ie , gorączkow o o d p in a białe
p rze śc ie rad ło , w k tó re szuba jest zaw inięta,
m
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
i nie p a trz ą c p ra w ie na nią, p rz e rz u c a ją przez
plecy.
Mąż ze sm u tk iem spogląda n a gotującą
się do w yjścia kobietę.
T a szuba to jed y n a pozostałość z całej
w y p ra w y , w y p ra w y rę k ą m atk i sporządzonej
p rze d laty, gdy w stę p o w a li w życie z w ia rą
i ufnością bezm ierną...
Dziś i ten o sta tn i szczątek pójdzie tam ,
gdzie jest w szystko, co cenniejsze, co w ięcej
w arto ścio w e.
— P rzeziębisz się!... — w trą c a nieśm iało,
jak b y w sty d ząc się sw ego u b ó stw a p rze d tą
kobietą, k tó ra nigdy nie sk arży ła się, p o m im o
b ra k u i c ierp ień w ielk ich .
O na o d w ra c a się ode drzw i.
Coś anielskiego bije z jej oczu zapadłych,
sm u tn y ch , o k rąż o n y c h siną o b w ó d k ą.
Ja zaziębić się m ogę — o d p o w ia d a z u śm ie­
chem , — ale dziecko iść bosą nogą po p ie rw ­
szym . śniegu nie m oże, nie p o w in n o !
I znika za drzw iam i, zo staw iając m ęża
znękanego p o m ięd zy g ro m a d k ą m ilczących
i sm u tn y c h dzieci
♦
♦
*
...U brali ją ciepło, w łożyli n o w e buciki,
długie, ciepłe, flanelą w y słan e i w y p ro w a d z ili
na spacer.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
137
B uzia się śm iała tej m ałej dziew czynce,
oczki iskrzyły. Nóżki, sp o w ite w białe kam aszki, śnieg m ocno deptały. P o każdem stą­
p ien iu z o staw ał na śniegu ślad m alu c h n ej
stopki, zb ro jn ej w obcasik, m alu ch n ej, a p rz e ­
cież raso w ej, w ąziu ch n ej — i tak te ślady
ciągnęły się w zdłuż alei, zam iecionej śniegiem ,
po k ry tej jak b y p ian ą cu k ro w ą.
N iep o d o b n a było o p rzeć się p ro śb o m dzie­
cin y : p ierw szy śnieg, sp ad ły na ziem ię, o b u ­
dził w niej p rag n ie n ie w ielkie w yjścia do
ogrodu, biegania po tym p u c h u , k tó ry w abił
ją, ja k św ieża, m iękka pościółka.
I długo, długo biegało biało u b ra n e dziec­
ko w śró d śniegow ej bieli, błyszcząc tylko
p u k lam i złotych w ło só w i m igocąc gw iazdam i
oczu, w ielkich, błękitnych...
Z o k n a p rzy g ląd ała się u śm ie c h n ię ta m a t­
ka i p rze sy łała cału sy sw ej jedynaczce, k rę ­
cącej się jak w ielk a śniegow a k u la w śró d za­
śnieżonych tra w n ik ó w , jak k w iat m istyczny,
w ś ró d śniegu w y ro sły .
A przecież ten p ierw sz y śnieg nie biel
w eselną, lecz k ir żałobny p rz y n ió sł ze sobą
uśm iech n iętej m atce. D ziecko u m arło , u m a rło
nazaju trz, przy n ió słszy z o grodu tch n ie n ie
śm ierci w zziębniętych u steczk ach ! Rzecby
m ożna, że ci an io ło w ie, k tó rzy tam z góry
strz ą sa li ze sk rzy d eł sw e śniegow e p ió ra , d o j­
rzeli dziecinę i p o zazdrościli ziem i tej p rz e ­
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
czystej duszyczki. Z ab rali jak sw oją, zab rali
na zaw sze... u śp iw szy w p rz ó d n a w ieczny sen!
I z o kna sp ła k a n a m atka, k onając p ra w ie
z bólu, patrzy , jak p łatk i śniegu p a d a ją na
m ałą tru m ien k ę, k tó rą z do m u w ynoszą. T r u ­
m ienka to b iała jak czoło jej m a rtw e j d ziew ­
czynki !... Śnieg isk rzy się tylko n a aksam icie,
jak s re b rn a łza...
Jęk bó lu ro z ry w a p ierś m atki, a śnieg
p a d a w ciąż, p a d a n ielitościw y, m ro źn y , w il­
gotny, zabójczy...
O! T en śnieg!... T en p ierw szy śn ie g !..
*
*
*
Gdy b y łam m ała, m ó w io n o m i, że śnieg
to p ió ra anielskie.
W y ciąg n ęłam rękę — śnieg się w łzę za­
m ien ił. Czyż m o ją to w iną, że w ięcej łez p a ­
da na ziem ię, niż u ś m ie c h u ? Czyż m o ją to
w in ą, że poza rad o śc ią sm u tek się sk ra d a ?
D laczego człow iek o b rac a głow ę i w ciem ­
nicy przeszłości szuka... szuka... aż zam iast
śm iech u znajdzie dużo łez,., łez... łez!?...
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Z MINIONYCH CHWIL.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
T eraz przy fo rte p ia n ie Ju lja n pozostał
sam jeden.
W szyscy u d a li się na kolację i z p o b li­
skich po k o i d o laty w a ły g w ary , śm iechy, szczęk
kieliszków i zap ach d o b rej ku ch n i.
Ju lja n p o w sta ł — o d su n ą ł ta b u re t i o ta rł
spocone czoło.
Nie śm ia ł jed n a k odejść od fo rte p ia n u ,
jakby czując, że tylko k ilk a tafli pośadzki w y ­
znaczono m u do p rzeb y w an ia.
W yprostował znużone palce, aż trzasły
w stawach — i przygasłemi oczyma spojrzał
dookoła pustej sali.
Na posadzce, jak na p o b ojow isku, w a la ły
się strzęp k i k o ro n e k i pęk i p ió r ró ż n o b a rw ­
nych. O podal przew ró co n eg o ta b u re tu le­
żał m ały k a rn e c ik balo w y , o p ra w n y w s re ­
b ro i błyszczący jak gw iazda.
Ju lja n w p a try w a ł się w ten lśniący p u n k ­
cik, jak człow iek bliski obłędu, K ąciki ust
jego d rg ały n e rw o w o , p ierś o d d y c h a ła szybko.
Był to m ło d y jeszcze m ężczyzna, liczący
najw yżej lat trzy dzieści — lecz życiem d ziw ­
nie znękany.
142
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Oczy podsiniałe, policzki zapadłe, m ów iły
0 nocach n iep rz esp a n y c h , stra w io n y c h przy
tej k law ja tu rz e , k tó ra, jak zw ierzę żądne k rw i
1 ciała żyjącej istoty, w yciągała szereg sw ych
biały ch klaw iszów .
C ztern astą noc z rzęd u Ju lja n grał do tań ­
ca — i r ąk już nie czuł i d rżał cały z w y si­
lenia.
Lecz cóż począć m iał?
W d o m u żona, A ndzia — biedne, n ieza­
ra d n e s tw o rz o n k o ; w szak jej p o trz e b a dać
kąt ciepły, obiad, sukienkę.
O na sam a nie zarobi. Boże m iły... jakże ?
C órka urzęd n ik a, w y c h o w a n a na pensji, nie
jest stw o rz o n a na zw ykłą ro b o tn icę. Dosyć,
jeśli m u p an to fe le k do zegarka w yszyje, lub
sobie kapę n a łóżko szydełkiem zrobi.
On jej tego n iem a za z ł e ! O ! B ro ń Bo­
że!... On ją k o ch a b ard zo , b ard zo — i chętnie
grałb y jeszcze dw ad zieścia nocy, tylko dziś
m u jakoś d ziw n ie nie idzie, palce się plączą,
ręc e w ło k ciach m d leją, a p rz e d oczym a ty ­
siące św iateł m iga...
A głow a... głow a cała ro z p a lo n a jak w ę­
giel i p rag n ie n ie go dręczy.
W y ciągnął p o w o li rękę.
Ze stojącej w kąciku p alm y , liście, jak
w ielkie w a c h larz e, zw ieszały się nad jego
głow ą.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl 143
Ju lja n k aw ałek liścia u rw a ł i, w łożyw szy
w usta, żuć począł.
S p ra w iało m u to ulgę, chłodziło spieczone
w argi.
G w ar w sali jadalnej w zm agał się ciągle,
P ito w łaśn ie z d ro w ie „pięknych d a m “ —
d am y ze śm iech em dziękow ały.
Ju lja n niesp o k o jn ie sp o jrzał ku drzw iom .
Czy w ty m d o m u n iem a zw yczaju p o d a ­
w ać g rajk o w i coś do jed zen ia?
Nie d la niego — o, nie! On sam głodny
nie jest... ale... to... dla niej, dla Andzi!
O na tam czeka z p ew nością, na k a w a łk i
to rtu lub n a m an d a ry n k ę , k tó rą on jej co­
dziennie n ad ra n e m w kieszeni zniszczonego
fra k a przynosi.
Siada w ów czas na łóżku, od sn u cała cie­
pła, ró żo w a i, w yciągając kształtn e rączęta,
p y ta:
— A co było na kolację?
Z ajada p rzy te m tort, lu b skubie pornarańczkę, nie o tw iera ją c p ra w ie zaspanych
ocząt _ a on, zdejm ując drżącem i od w y cień ­
czenia rę k a m i b alo w e u b ran ie, o d p o w iad a na
jej p y ta n ie :
1 jakże często k łam ać on m u si!
Czyż m oże p rzy zn ać się sw ej Andzi, że
„w ynajęty g raje k “ rzadko kiedy siad a do p a ń ­
skiego stołu i w ie, co „jest na k o lac ję “ ?
144
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Najczęściej p rzy n o szą m u do salonu i sta ­
w iają na fo rte p ia n ie zim ne resztki, złożone
na jed en talerz — o k ru ch y ciast i m ały k ieli­
szeczek w ina.
Czasem lokaj nie d o d a noża i w idelca,
uw ażając te n arzędzia cyw ilizacji za n iew ła ­
ściw e — czasem k rem lu b lody to p ią się
w p o d lew ie sa rn y lub zająca...
Czasem nie p rzy n o szą nic p ró cz szklanki
h e rb a ty i suchych ciasteczek...
Lecz Ju lia n tego sw ej Andzi opow iedzieć
nie m oże.
W szakże o n a z tru d n o śc ią zgodziła się na
„ w y n a jm o w an ie się “ Ju lja n a podczas k a rn a ­
w ału. Częścią d u m a, częścią zazdrość była
tu głó w n y m czynnikiem .
— Będziesz g rał do tańca, jak jaki k a ta ­
ry n ia rz — m ów iła, w y d y m ając usteczka.
On jej tłumaczył, że to nie jest uchybie­
nie, bo wielu jego kolegów z konserwatorjum
czyni to samo.
Mówił — a przecież głos mu drżał i czuł,
Że ciężko mu będzie talent swój skaczącej
Zgrai dać na wysługi.
Lecz nędza by ła za pro g iem — a lekcji
coraz ubyw ało, bo n a w e t dzieci po k in d e rb a lach p rzesy p iały ran k i, nie chcąc zasiadać do
fo rte p ia n u ,
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
145
W ięc unikając w z ro k u żony, czyści sw ój
ślu b n y frak b e n zy n ą i ogląda zżółkły od leże­
n ia k raw a t.
O na znów czepia się jego ram ien ia , za­
ch m u rz o n a, zm arszczona...
— T ak! Idziesz tam , żeby się do p a ń u m izgać! A ja w iem ,., ja p rzeczu w am , co to b ę­
dzie !...
Bo zw yczajem żon b ied n a A ndzia sądzi,
że jej w y ch u d ły , kaszlący, b ied n y Ju le k m u si
zach w y cać n a w e t „ d a m y “ i n aw zajem je u w ie l­
biać.
A tym czasem te „ d a m y “ śm ieją się i b a ­
w ią ochoczo, p o trząsając u fry z o w a n e m i głów ­
kam i, ro zm a rz o n e w in e m i w alcem , k tó ry im
jeszcze b rzm i w uszach, — nie m yśląc naw et,
że w opustoszałej sali został człow iek, z p o d
którego w y c h u d ły ch p alców m elo d ja tego
w alca płynęła...
I człow iek ten stoi z p o c h y lo n ą głow ą,
o b lan y cały p o to k am i św iatła, p a trz ą c szklan em i oczym a w p rzestrzeń .
Cała tragedja b alu , znużenia, po n iżen ia
a n a w e t głodu, bije z tej w ynęd zn iałej p o ­
staci, czerniącej się jakby jakaś m ara , czar­
n y m cału n em w y tarteg o frak a o k ry ta, w ś ró d
jasności, rozlanej w p u stej sali balow ej.
10) G- Z ap olsk a — K rzyż P ań sk i („ L e k to r “).
Biblioteka Cyfrowa UJK
146 http://dlibra.ujk.edu.pl
W reszcie w y n ajęty lokaj o trz y m ał z rą k
p a n n y Pelagji, zarządzającej d o m em p a ń stw a
Józefostw a, m ały talerzy k , na k tó rv ra obok
pożarskiego k o tleta złożono k aw ałek p ro w a n c kiego to rtu i ośnieżoną w cu k rze p o m a rańczkę...
— Z anieś tem u... tam !
I w skazała d rzw i salonu.
L okaj k ie ro w a ł się już ku sali, gdy p a n n a
P e lasia za w o łała go.
— Masz, daj m u to jeszcze!
I dołożyła strzelający cukierek, ow in ięty
w ró żo w ą bib u łk ę i złotą b o rd ju rk ę .
— M usi m u się jeść chcieć — w yrzekła,
k iw ając d o b ro tliw ie głow ą.
P a n n a P e lasia b o w iem m iała d o b re serce
i lu b iła jeść d obrze a dużo.
L okaj nieznacznie w zru szy ł ram io n am i.
Jem u się tam jeść nie chciało, bo su m ie n ­
n ie po d zielił się „ k a n a p k a m i“, a sam ego k a­
w io ru zjadł p ó ł talerza.
P o d rodze jed n a k ściągnął z talerzyka p o m ara ń cz k ę i u k ry ł w kieszeni od fraka.
W szedłszy do salonu, p o staw ił talerzy k
n a fo rte p ia n ie i, nie m ó w iąc ani słow a, p ełen
godności, począł lam p y p o p ra w ia ć i ta b u re ty
u staw iać.
Ju lja n spojrzał na talerzyk.
Zobaczył k aw ałek to rtu i cukierek.
U spokoił się w ięc chw ilow o.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
147
M ała ty ra n k a bo w iem nie p rzeb aczała m u
nigdy, jeżeli w ró c ił z p ró żn e m i ręk am i. D ą­
sała się dzień cały — ba! Czasem m ó w ić nie
c h c ia ła ..
Z daw ało się jej, że on o niej za p o m n iał
w śró d balow ej w rzaw y , lu b — co gorsza —
m y ślał o in n ej kobiecie.
— P e w n ie strzelałeś oczam i po tych w y go rso w a n y ch k o b ietk ach ! O nie przecz... b a ­
w iłeś się p e w n ie w esoło, szczególniej podczas
kolacji
Mój Boże!
G dyby ona w iedziała!
Ju lia n zbliżył się teraz do talerzyka, Czuł,
że p rze łk n ąć coś p o w in ien , bo siły go o p u ­
szczają, a noc jeszcze przed nim długa... nie­
skończona...
S p ró b o w ał ije ś ć kotlet, ale z im n a ta sie­
kan in a, p o w a la n a to rte m , w y d a ła m u się w tej
ch w ili p o p ro stu w strę tn ą . Z najw yższem w y ­
sileniem p rz e łk n ą ł zaledw ie kaw ałek.
T e raz szło m u głów nie o uk ry cie to rtu
i c u k ierk a; p a p ie r m ia ł zaw sze n a ten cel
w kieszeni p rzygotow any.
Sam a A ndzia p iln o w ała , aby czysty ark u sz
p ap ieru z n a jd o w ał się w kieszeni od fraka.
— D la Andzi, na to rt — m ó w iła z p rzy m ilen iem .
W sw em ubogiem pojęciu przypuszczała,
że żaden bal bez... to rtu się nie obejdzie.
10
148
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Ju lja n o b ejrzał się po sali i sp o tk ał się
z zu c h w a łe m sp o jrzen iem lokaja, u sta w ia ją ­
cego krzesła.
N ajęty fagas — ru m ia n y , tęgi, d obrze o d ­
żyw iony, z d ziw n ą iro n ją spoglądał n a w y ­
chudłego grajka.
I stali tak n a p rz e c iw siebie ci d w aj „w ol­
n i n a je m n i“, o p łacan i za noce, w y n a jm o w a n i
do zabaw y drugich.
Jeden o d d a w a ł sw ój talent, isk rę bożą
p rz y tłu m ia ł w siek an in ie w alca lu b polki —
za m iera ł p o p ro stu od zm ierzch u do św itu,
o b lany cały z im n y m potem , z duszą z am arłą,
p lączącą się w ś ró d po w o d zi to n ó w , — d ru g i
w y n a jm o w a ł sw e b arczy ste plecy, w y n io słą
p o staw ę, bezczelną arogancję i siłę fizyczną,
b ru ta ln ą , zw ierzęcą, p e łn ą chęci rzu c e n ia się
pom iędzy w iru ją c e p a ry i zgniecenia ich w zu ­
ch w a ły m ru c h u potężnego ram ien ia.
P a trz y li ch w ilę n a siebie
i Ju lja n za­
zdrościł ta m te m u jego b a ró w szerokich i z d ro ­
w ia, tryskającego z czerstw ej tw arzy.
— G dybym ja m ia ł te siły — p o m y śla ł,—
m ógłbym grać jeszcze ze dw a tygodnie z rz ę ­
du... A ndzia m iałab y w io sen n e okrycie i m ie ­
szkanie byłoby zapłacone.
Lecz tok m yśli u rw a ł się nagle w jego*
schorzałej głowie...
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl 149
— Co ja jej dziś opow iem ? — m y ślał d a ­
lej — co na tę kolację w ym yśleć?... Kotlety..w iem , lecz co dalej?... Co dalej?...
Rękę do czoła podniósł.
— Co dalej ? — p ra w ie głośno zaw ołał.
Fagas ze zdziw ieniem p o d n ió sł głowę.
— °A no nic — o d p a rł, zab ierając się ku
w y jśc iu ; - co m i dali, to m p rzy n ió sł Jest
ta m jeszcze m ajo n ez i sa rn in a , ale to... dla
p a ń stw a...
I p o w łócząc nogam i, w yszedł.
Ju lja n sp o jrz a ł za n im oczam i, k tó re co
c h w ila sta w ały się w ięcej szklane.
— M ajonez... kotlety... sarn in a...
szepnął
m a c h in a ln ie — dobrze, że w iem , b y leb y m nie
zap o m n iał... tak m i się w głow ie m y śli d z iw ­
n ie plączą...
U siadł m ac h in aln ie n a tab u re cie p rzy io rtep ian ie.
O d etch n ął głęboko.
Był tera z d ziw n ie blady, a sk ro n ie m u
p ło n ęły .
D ziw ne, dziw ne!... — m ó w ił sam do
siebie - co m i jest?... Co m i jest?... m ój
Boże!...
Lecz nagle p o rw a ł się z m iejsca.
T o rt!
Z ap o m n iał o torcie.
Szybko w y ją ł p a p ie r i w łożył w e ń białą?
to p ią c ą się m asę. C ukierek sc h o w a ł osobno.
150
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
T o rt p rz y k ry ł sw ym w y ta rty m cylindrem *
i zajął n a p o w ró t sw e m iejsce.
Siedział tak n ieru c h o m y długą chw ilę.
Nagle d rg n ął, bo k rzy k p rze n ik liw y ro z ­
legł się n a p ro g u sali :
— M azura!
I z p o d w y c h u d ły c h p alcó w Ju lja n a ro z ­
legł się hu czn y m az u r, a n a salę w biegło ca­
łe grono dam i m ężczyzn, szeleszcząc tre n a ­
m i, flirtu jąc, śm iejąc się, roztaczając dookoła
tu m a n y p u d ru i w o ń nicejskich fiołków .
Zaczęto tańczyć w esoło, ochoczo.
P a ry skręcały się, ro zw ijały , sp latały r a ­
zem | p ió ra na głow ach ta n c e re k podnosiły
się ja k sk rzy d ła m otyle.
Z apach, d o b y w ający się ze sta n ik ó w b r u ­
n e te k lu b w ło só w b lo n d y n ek , u n o sił się w p o ­
w ietrzu ...
T e raz m a z u r p rzeszed ł w w alca i znów
w szystko z a w iro w a ło w zm y sło w em u p o jen iu .
B ył to w alc hiszp ań sk i, o k a sta n ie ta c h
i cz arn y c h oczach szepczący...
Ju lja n grał go z g o rączkow ym w y siłk iem ,
p rzy m y k a ją c oczy i ku rcząc od czasu do czasu
n e rw o w o sw e w y c h u d łe ram io n a.
O tak, — ten w alc h iszp ań sk i on sam ze
sw ej duszy w y śp ie w a ł — jeszcze p rze d laty,
gdy m a rz y ł o życiu niezależnem , w ś ró d h a r m o n ji, sław y, sw obody...
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl 151
Lecz ta m elo d ja przez niego u k o ch an a,
w ypieszczona, z tch n ie n ie m m iłości p o w sta ła ,
służyć m ia ła tera z k ilk u n a stu p a ro m do k r ę ­
cen ia się w takt, jak lalk o m w k a ta ry n ce !
I nagle d w ie w ielk ie łzy bły sn ęły z p o d
sp u szczo n y ch p o w ie k g rajk a i zsunęły się po
w y b la d ły c h policzkach.
M elodja w a lca cichnąć i za m iera ć poczęła*
Do fo rte p ia n u p o dbiegł m łodzieniec „w o­
d z ire je m “ nazw any.
P a n ie! k rz y k n ą ł — p an zasy p iasz....
W esoło, p an ie, w esoło!
Ł zy stoczyły się z tw a rz y g rajk a i p a d ły
n a b ia łą k la w ja tu rę .
— D obrze, panie... w esoło — p o w tó rz y ł
Ju lja n z d z iw n ą goryczą i w o sta tm e m w y si­
len iu począł grać n a now o...
P a ry zaczęły kręcić się jak szalone...
Gdy Ju lja n w szedł do sypialnego p o k o ju ,
dzień już by ł zupełny.
Szare zim o w e św ia tło n a p e łn iało m ały
pokoik, zastaw io n y sk ro m n e m i s p rz ę ta m i,
w gło w ach łóżek św ieciły św ięte obrazki,
o p ra w n e w złocone ra m k i; k o m o d a, p o k ry ta
siatk o w ą se rw etą , z a sta w io n a b y ła m a są p o r ­
c elan o w y ch gracików .
W kąciku tu ale tk a , n a k tó re j duża p u szk a
z p u d re m , słoik z cold - erem em i flaszeczka
w o d y kolońskiej.
152
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
N a oknie doniczki liljow ych h iac y n tó w
i k an arek , sm u tn y , osow iały...
Ju lja n z tru d n o śc ią d o sta ł się do dom u.
D rżał cały i b y ł o k ry ty zim nym potem .
Gdy d rzw i o tw iera ł, d o zn ał chw ilow ego
o lśnienia.
Z daw ało m u się, że u p ad n ie.
W szedł jed n a k i tera z sta n ą ł p rzy łóżku
żony, trz y m ają c się je d n ą rę k ą k raw ęd zi.
D ru g ą rę k ą w y d o b y w a ł z kieszeni frak a
to rt, c u k ie rek i jakiś o rd e r ko ty ljo n o w y , z n a ­
leziony w przed p o k o ju .
A ndzia już nie spała.
R óżow a, b iała, z jasnem i w łosam i, p o ta rg anem i n a d czołem , siadła na łóżku, z a p in a ­
jąc ram iączk o od koszuli.
P rz ełk n ę ła k ilk a raz y ślinę i sk rz y w iła
się jak m ałe dziecko, k tó re ze sn u budzą.
— Co było n a kolację? — zapytała, nie
o tw ie ra ją c oczów .
Lecz Ju lja n nie o d p o w ia d a ł.
P o b la d ł jak tru p i zacisn ął zsiniałe usta.
W p iersia c h i głow ie uczuł jak b y w ie lk ą p ró ż ­
nię — z p o d nóg u su w a ła m u się podłoga.
— T o rt! — z a w o łała A ndzia, w yciągając
ręk ę.
P aczk a z to rte m w y p a d ła z ręki Ju lja n a
n a k ołdrę.
A ndzia in sty n k to w n ie sch w y ciła ją i m a ­
cać poczęła.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
153
N a tw arz}7 jej p o jaw iły się dołki za d o w o ­
lenia.
D obre... — w y sz e p ta ła — ale co było n a
kola...
D okończyć nie m ogła.
U stóp jej łóżka Ju ljan ru n ą ł nagle n a
ziem ię, zim ny, siny, cały sk ą p an y w blask u
zim ow ego ra n k a .
W łosy zlepione p o tem przy leg ały do s k ro ­
ni, k tó ra m iała zielo n aw e odcienie, ro z k ła d a ­
jącym się tru p o m w łaściw e.
Na odgłos upadającego ciała p o rw a ła się
z łóżka A ndzia i o tw o rz y ła oczy.
Z rę k i w y p a d ł jej k a w a łek białego to rtu ,
a o n a p rz e ra ż o n a w p a try w a ła się w z e m d lo ­
nego m ęża, którego tw a rz m ia ła n ie ru c h o m o ść
m a rm u ro w e j bryły.
— Ju lek ! Ju le k ! — w y sz e p ta ła w reszcie—
to ty się tak ta m d o b rze baw isz, że aż p ija n y
p o w ra c asz do d o m u ?... W staw aj... w staw aj!...
ty... b irb a n c ie !
Lecz on leżał w ciąż n ieru c h o m y i tylko
z p o d n a w p ó ł p rzy m k n ięty c h p o w iek lśniły
się jego szklane oczy — bez ru c h u p rze d sie­
b ie w p atrzo n e...
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
ONO
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
„A mnie dalej miejsce zrób,
Tylko niezbyt znów daleko;
Dziecko mi do serca daj —
Niech nas jedno kryje wieko.
(F a u s t.
—
S c e n a w ię z ie n n a ).
W ięc znów stajesz p rz e d e m n ą z tw e m
w iecznem p y tan ie m na u stach . W b iały m w e ­
lonie p y tałaś m n ie o... „niego“ — dziś życie
i „ o n “ sam zaspokoili tw ą ciekaw ość — a te ­
raz, o b lan a p ro m ie n ie m przyszłego m a c ie rz y ń ­
stw a, ró ż o w a jak zo rza p o ra n n a , rzucasz m i
św ięte i w ielkie zagadnienie, bo prosisz, aby
ci pow iedzieć coś o... „ n ie m “ — o tym m a ­
ły m sfinksie, k tó ry zjaw i się nagle w jasn e m
św ietle m ajow ego ra n k a , jak p ierw io sn e k
z p o d śniegu ro zkw itły.
I k w ia te k ten w iosenny, zro d zo n y w śró d
tc h n ie ń w ielkiej, przeczystej m iłości, od a n io ­
łó w pożyczy p ro m ie n i, jakie w jego oczętach
zadrgają — i uśm iech, jaki zbierzesz z u stek
jego, targ n ie ci w sercu stru n ę najśw iętszego
uczucia, jakie w p ie rsi kobiety siedlisko m a
sw oje
158
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Ł zy ci n ab ieg n ą do oczu, gdy posłyszysz
p ierw sz y płacz dziecka — łzy rad o śc i, p rz y ­
w ią z an ia i w ielkiej d um y, że ty życie tw o ­
rzyć m ożesz,., życie ludzkie!
I łzy te zbliżą cię do Boga — bo choć
„ o n o “ od Niego duszę w zięło, tyś dała m u
ciało, w k tó re duszę Bóg przelał. W ielka to
i... św ięta pycha.
Gdy „o n o “ do ciebie w yciągnie sw e m ałe
rączęta - śpiesz, ch w y ć je w objęcia... w r ą ­
czętach tych m asz skarby, u kojenie b ó lu i tęsk ­
noty, ucieczkę p rzed pokusą, pociechę po
„jego“ zdradzie, zajęcie godzin bezczynnych,
li kołyski szukaj pociechy, gdy serce tw e
w ra n ę się p rze m ie n i; u kołyski m ów p acierz
tw ó j w ieczorny, gdy szary w elo n cieniem zie­
m ię owija! K ołyska — to tw ó j ołtarz, „ono“
u o sobieniem najw yższej w św iecie potęgi,
w „ n ie m “ m ieści się zagadka kobiecego istn ie ­
nia...
W ielka i św ięta to is to ta , k o b ie ta - m a t­
k a! Gzy sala b alo w a, k ład ąc ci na czoło ko­
ro n ę kró lo w ej, d a ci ten u rok, jaki bije z tw ej
postaci... gdy p o c h y lo n a w słu c h u je sz się w o d ­
dech tw ego śpiącego dziecka? Pow iedz, czy
szelest tw ej białej jed w ab n ej szaty, w lokącej
za sobą szm er zdziw ionych tw ą u ro d ą m ęż­
czyzn, w y ró w n a rozkoszy jednej, jedynej
c h w ili? ..
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
P atrz... „ o n o “ w yciąga do ciebie rączęta!
Słuchaj, m ó w i jed n o tylko słow o :
„ M a m o !“
Jakże szorstko, b o leśn ie b rzm i w o b ec te uo sreb rzy steg o dźw ięku b ru ta ln y szept za­
kochanego w to b ie m ężczyzny, k tó ry ra d o d e­
rw a łb y cię od kołyski i zaw iódł na bezdroże...
poto, abyś już do niej p o w ró c ić nie m ogła...
nie m ogła!
I są ćm y takie nieszczęśliw e, k tó re o d la ­
tu ją w noc ciem n ą, n ie słysząc sło w a „ m a m o * ,
co jak skarga bolesna jęczy ' za n iem i w o d ­
dali !
P o tem ćm y te k o n a ją w b ó lu i tęsknocie,
bo n iem a łzy w ięcej gorzkiej, jak łza, co m a t­
ce za dzieckiem oko p rze p a la !
•M ów iłam już d aw niej, że często )?on
w sw ej pysznej niestałości od ciebie odbiega,
a choć złączony o b rączk ą n a p o z ó r zostaje
to dusza jego, serce, w szystko od ciebie da­
leko... daleko!
K ochasz tw ego m ęża... ach ta k — p r a w ­
d a ; lecz w to n ie tw ego listu ja czytam , p o ­
m iędzy linjam i, że „ o n “ zaczyna już od ciebie
odbiegać... a ty błąkasz się, tłu m ią c w sobie
cierpienie.
I oto zaczyna się zaw ó d dla ciebie, ja sn o ­
w ło sa m arzy cielk o , k tó ra drżąca, z oczym a
160
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
w zniesionem i, słu ch ałaś jak u p ajającej m elo
dji „jego“ ślubnej przysięgi?...
I oto p rze d to b ą staje cały szereg dłu g ich
d n i sam o tn y ch , w ieczo ró w jesien n y ch n iesk o ń ­
czonych, w k tó ry c h ty lk o plu sk deszczu to­
w arzyszyć będzie tęsknocie tw ojej, szeieg no­
cy bezsennych, czarn y ch , p o m im o b łęk itn e g o
św ia tła tw ej jed n ak o pło n ącej lam p y . I p atrz,
nieszczęśliw a... p rz e d to b ą - po drugiej s tro ­
nie k o m in k a — fotel p ró żn y w yciąga sw e r a ­
m io n a, a ty p rzez łzy spoglądasz na tę p ró ż ­
nię i w sercu czujesz b ó l piekący... l o „on
odszedł od ciebie, g ardząc tw ą p rzeczystą, n ie­
sk alan ą m iło ścią - to „ o n “, o d su w ając tw e
św ieże, u śm ie c h n ię te usta, biega po św iecie,
szukając in n ej rozryw ki...
Płaczesz... m ów iąc, że Bóg jest bezlitośny
w sw y m gniew ie — i jasnem i, .m ięk k iem i ja k
jed w a b sp lo ta m i ścierasz łzy, zalew ające p r o ­
m ie n n e oczęta...
T o p u s tk a p o d to b ą serce ci ro zd z iera ?
m ów isz o „ śm ie rc i“ — b ied n a opuszczona ?
Ty m ów isz o skonie, ty, k tó ra stoisz na p r o ­
gu życia i p o w in n a ś być ta k szczęśliw ą ?
I nagle p rzed to b ą ro b i się jasność w iel­
ka __ p atrz! O trzyj łzy... w p u stce tej ciemnej,
m ajaczy jakieś św iatełko... n a jp iz ó d b la d a w e ,
sto p n io w o n ab ierające coraz w iększej św ia ­
tłości.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
l8i
Nie jesteś już s a m a ! P rzed tobą, na p u ­
stym fotelu, p o ru sz a się m alu ch n a, jasn o w ło sa
isto tk a ; niebieskie p an to felk i leżą na d y w a ­
nie, p an to felk i w y ta rte , z białem i p la m k a m i
n a n o sk ach ; duża p iłk a toczy się, rzu c o n a
sw a w o ln ą r ą c z k ą ; w o sk o w a lalk a to p i się
p rze d p ło n ąc y m ogniem kom inka...
D w oje błyszczących oczu śm ieje się do
ciebie z p o d gęstych, ro zrz u c o n y ch kędziorów ,
sre b rn y głos w o ła jedno, jed y n e sło w o :
— „M am o! M a m o !“
Łzy oschły na tw y c h oczach, u śm iech
tw a rz ci ro zjaśn ia, serce boleć p rzestaje —
ta k w ielk ie n a p e łn ia je uczucie serdeczne.
I jasno teraz w tej p o n u re j p rzed ch w ilą
p u stce — jasno, ciepło, w esoło... Bo Bóg ten
„ n ie s p ra w ie d liw y “ w y n ag ro d ził cię jak k ró l
za c ie rp ie n ia t w o j e .. i s re b rn o p ió ry an io ł
p rzy n ió sł ci pociechę, k tó ra uśm iech na blad e
tw e w a rg i w y w o ła ć m u si — p o w in n a !
T a p o ciech a — to... ono „ o n o “ !
I „ o n o “ z ab iera cię tera z n a w yłączną
w łasn o ść — ty ra n to, egoista, sam o lu b b ez­
w zględny. „M am a“ do niego należy — „ m a ­
m a 4' w niem tylko istnieje, m ów i, żyje, od­
dycha.
Do... „ m a m y 44 nik o m u zbliżyć się nie w o l­
no, „ m a m a 44 m a zaledw ie w o lność w zroku,
ale i to podlega jeszcze silnej k o n tro li.
11. G. Z ap olsk a — K rzyż P ań ski. („L ek tor“).
162
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
0 słodki to d esp o ty zm ! R ozkoszna to
ty ra n ja, k tó ra od pokus św ia ta strzeże i k o ­
bietę od u p a d k u c h ro n i!...
1 p rzeczy sta ta istota, ten p ó ł-a n io ł a półczłow iek, to „ o n o “ - zjaw iające się ze sw y m p r o ­
m ie n n y m uśm iech em w e w sp an iałej sypialni
m agnatki, czy w ciem nej izdebce n ę d z ark i —
m a także w sobie m oc w ielką, n iezró w n an ą.
Zm azuje błędy i p rze w in ien ia , m odląc się do
n ielito śc iw y ch ludzi — do surow ego św iata...
p ro sz ą c o p rzebaczenie d la M ałgorzaty, o p u ­
szczonej przez F austa... dla H agary, dla L ei]i — dla tylu, tylu in n y ch kobiet, któ re, tonąc
w przep aści, m ac ierz y ń stw em niem al o d k u ­
p io n e zo stały ! „ O n o “ — to a n io ł przebacze­
nia, odpoczynku, m iłości...
„O n o “ — to anioł, gołąb spokoju, zjaw ia­
jący się nagle w ś ró d ciem nej, rozpacznej
nocy!
„O n o “ — to ju trz e n k a odrodzenia!
„O no“ — to sym bol św iętości kobiety!
I bardzo, b ard zo często isto ta obłąkana,
o d e p c h n ię ta p rzez w szystkich, k tó ra jed y n ie
śm iech ro zp u sty słyszała dookoła — kona,
słysząc głos sw ego dziecka...
N a tej tw a rz y zw iędniętej, jak k w ia t p o d
u p a ln e m słońcem — n a ty ch ustach, sp a lo ­
n ych ż arem bezsenności, zjaw ia się w ielki,
przeczysty m ajestat. Jakieś n icw y sło w io n e
szczęście, rze w n e uczucie m iłość do w szelkich
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
163
p o św ięceń zdolna, o p ro m ie n ia ry sy nieszczę­
śliw e!. I m iłość ta pozostaje n a stygnącej tw a ­
rzy i tru p m atk i zim ny, n ieru c h o m y , zda się
jeszcze w słu c h iw ać w głos płaczącej dzie­
ciny — tru p , przeistoczony nagle... szacunku
się dom agający...
O no“ zostaje w p ra w d z ie rzu co n e n a p a stw ę” losu, nędzy i n ie d o li; tu ła się w śró d o b o ­
jętn y ch , nie m ając gdzie sw ej d ro b n ej głow
złożyć; często za m iera z głodu i zim na, czę­
sto w y ra sta z niego z b ro d n ia rz ; lecz w p ie rw ­
szej c h w ili sw ego istn ie n ia „ o n o “ , jak brzask
p o ra n n e j ju trz e n k i, kładzie p ro m ie ń czystości
na czoło m atki, śpiącej p o d z im n ą mogi ą.
T w oje „ o n o “ nie będzie m iało takiej sm utnej
doli. W esołe, uśm iech n ięte, szczebiotać będzie
o d r a n a do nocy, w iecznie z a p lą ta n i w fałdy
tw e j sukni. I ciągle, b ezu stan n ie p yta ć cię
o w szystko będzie.
Zw aż d o b rze odpow iedzi sw oje! Nie rz u ­
caj ich b ezm yślnie. Często bajka, z u st m atk i
o szarej godzinie zasłyszana, k ieru je życiem
dziecka; w sp o m n ie n ie pacierza, na ko lan ach
tw y ch zm ów ionego, ocalić czasem m oże od
m o ra ln e j zguby có rk ę tw ą , w w ir św ia ta
rzu co n ą!
.
,
N ie szczędź dziecku pieszczot — nie o suw aj jego w iecznie z b ru k a n y c h rączek po
n o zo rem sp la m ie n ia k osztow nej sukni; „ono —
to m im oza, by le co je uraża, chłodzi, odsuw a.
164
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
U rażone, nie p o w ra c a w ięcej, k ry jąc sm utek
w głębi sw ej m ałej istotki. Jest jak k w ia t
z w ro tn ik o w y , o b racający się za s ło ń c e m !
Słońce — to m iłość tw oja... nie skąp w ięc
sw ych p ro m ie n i. A m iłość m acierzy ń sk a to
tak w ielk a potęga! To o tch ła ń pobłażania, p o ­
ciechy, pom ocy, najw yższego p ię k n a ! W szak
„ S tab at M ater“ — to szczyt m uzycznego n a ­
tch n ie n ia ! „Ave M aria“ to najpiękniejszy śpiew
S z u b e rta !... P ro m ie n ie m acierzyńskiej m iłości
biją z Sykstyńskiej M adonny i św ia t cały
p rz e d nią na k o lan a pada.
M iłość m atk i — to id eał!
I p rzed tym id eałem k o n a u śm iech scep ­
tyka, w o b ec łkającej m atk i n a d tru m n ą dziec­
ka, m ilk n ie śm iech ro zp u sty i czoła się ku
ziem i ch y lą — i jęk m atk i p o tra fi oddalić
śm ie rć od łoża syna i w ró cić życie w stygnące
p iersi córki...
P o w ied z w ięc teraz ly, k tó ra ś o śm ierci
m ó w iła p rz e d c h w ilą — czy m ożesz nazw ać
się nieszczęśliw ą, m ając tak ą nić złotą w p rz ę ­
dzy sw ego życia? P ochyl się n ad kołyską,
w któ rej spać będzie „ o n o “ — a tro sk a tw a
zniknie, św ia t cały ra je m ci się w yda!
Lecz ty w sp o m in asz m i, że narzeczoną
jeszcze będąc, w idziałaś p rzez okienko su te ­
re n y obraz, k tó ry w p ił się w tw ą duszę i te ­
ra z ciągle p rz e d to b ą m ajaczy.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
165
M ówisz, że n a d ubogą kołyską, w k tórej
śm iało sję „ o n o “, schylało się dw oje ludzi,
o b ejm u jąc się m iło sn y m uściskiem . O deszłaś'
sp ło n io n a cała i drżąca, lecz w głębi duszy
uniosłaś odbicie tego jasnego obrazu.
Tak! T am było ich „ d w o je “, śledzących
uśm iech dziecka, dw oje ich o p ro m ie n ia ł w y ­
raz d u m y i radości, w e „d w o je “ sn u li plan y
i m arzenia, k tó ry c h celem było „ o n o !“ Nie
tra ć nadziei! R ozpogódź czoło. „O n o “ m ó w i­
łam ci, to potęga w ielka, „ o n o “ m a w ładzę
cudow ną...
N aucz tw ego syna w o łać g ło ś n o : „ ta ta !“ —
a kto w ie, m oże „ o n o “ ci „jego“ p o w ró c i!
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
T R E Ś Ć :
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
Krzyż pański.
Wspomnienie.
Szczęście.
Męska łza.
Serce.
Jej uśmiech.
Gdybyś ty ożył.
Portjerka.
Pierw szy śnieg.
Z minionych chwil.
11. Ona.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
NAJNOWSZE WYDAWNICTWA „LEKTORA Ń
G A B R JELA ZA PO LSK A
A GDY W GŁĄB DUSZY WNIKNIEMY.
Autorka „wchodzi w labirynty psychiki ludzkiej,
dociera do źródeł życia głębokiego, do tych jego w i­
rów, w których kłębią się i szamocą z boi u dusze
żyjących“ (przedni. Wł. Jabłonowskiego). Pow ieść
o wysokiem dramatycznem napięciu — prawdziwa
tragedja myślącej duszy ludzkiej.
G A B R JELA ZA P O LSK A
MENAŻERJA LUDZKA.
Wspaniała, w formie szkiców pow ieściow ych
ujęta, galerja typów i charakterów. Autorka w yławia
wprost z życia wszystkie „Dulskie“ -i „Dulskich“,
odtwarzając w kilkunastu pozornie odrębnych now el­
kach zamkniętą i kompletną „menażerję ludzką“.
G A B R JELA ZA P O LSK A
PAN POLICMAJSTER TAGIEJEW.
Pow ieść na tle stosunków w b. zaborze rosyjskim
z czasów przed rewolucją w 1905 r. Odznacza się nie­
zwykłą nawet u Zapolskiej plastyką i przykuwa czy­
telnika nadzwyczaj szybko toczącą się i interes, akcją.
G A B R JELA ZA PO LSK A
PANI DULSKA PRZED SĄDEM.
Prześmieszne i przesmutne zarazem studjum z na­
tury —dalszy ciąg „Moralności Pani Dulskiej“. Książka
bogato ilustrowana.
G A B R JELA ZA P O LSK A
PR ZEZ MOJE OKNO.
Cykl świetnych, niezwykle zajmujących impresyj
fejletonów zmarłej autorki — prawdziwa skarbnica
jej przeżyć, uczuć, myśli i wskazań etyczno-społeczn.
1
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
NAJNOWSZE WYDAWNICTWA .LEKTORA“.
G A B R JELA ZA PO LSK A
STAŚKA.
Perły literatury nowelistycznej — obserwacje
z życia, oddane z niezwykłą prawdą i siłą — a bę­
dące rów nocześnie głębokiem studjum psycliologicznem.
G A B R JELA ZA PO LSK A
SZMAT ŻYCIA.
Szmat życia, zmarnowany przez istotę najlepszą,
0 gołębiem sercu i niezłomnym charakterze, ale bez
znajomości samego życia i krętych dróg, któremi ono
chadza, nieprzygotowaną do walki z całą „inenażerją
ludzką“, która ją zewsząd otacza.
G A B R JELA ZA PO LSK A
WE KRWI.
W przepięknej tej i z niezwykłą prawdą napisa­
nej pow ieści autorka z w łaściw ym sobie artyzmem
„chwyta życie na gorącym uczynku“, gdy ono swą
brudną stopą depce i łamie bezlitośnie egzystencję
młodą, zaklętą w ciasnym kręgu szarych obowiąz­
ków, pośw ięceń i samozaparcia.
G A B R JELA ZA PO LSK A
ZASZUMI LAS
(2 tomy).
Powieść z dziejów rodzącej się młodej Polski,
tej Polski, która, pracując w podziemiach, w kraju
1 zagranicą i nie bacząc na ofiary krwi życia i m ie­
nia, przygotowywała cud dni dzisiejszych.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
W X!
b
i b
l
i o
t
e
k
a
8713
Biblioteka W SP Kielce
0173880
0173880
H. NEUM ANA
-- -------- ;
«— ii

Podobne dokumenty