Mapa Kultury

Transkrypt

Mapa Kultury
Pobrano z portalu Mapa Kultury
25.12.2010
Saczkowce – w poszukiwaniu „słońca na miedzy”
____________________________
autor: ewa_zwierzyńska
Książka Słońce na miedzy autorstwa Józefa Rybińskiego to lektura obowiązkowa dla wielbicieli
Podlasia. W swoich wspomnieniach opisał on czar tej krainy w sposób tak barwny, niezwykły i
sugestywny, że prawie dotykamy jej kształtów, widzimy kolory i czujemy zapachy.
Pisarz, urodzony w 1912 roku w wiosce Saczkowce, położonej niedaleko granicy z Białorusią,
odmalowuje przed naszymi oczami stare, przedwojenne Podlasie z całym bogactwem tradycyjnych
obrzędów i obyczajów. Przenosi nas w magiczny świat swojego dzieciństwa i młodości, byśmy mogli
poczuć, jak pachnie pierwsza skiba ziemi odwalona pługiem na wiosnę, zobaczyć krowy przystrojone w
kwietne wianki nakładane na rogi w dzień Zielonych Świąt, zrobić zakupy u Lejbki – żydowskiego
sklepikarza z Kuźnicy – i poczuć, jak smakują śliwki „zupełnie czarne, ale tak słodkie, wonne i
smaczne, że nigdy w życiu wspanialszych nie jadłem”. Saczkowce dawniej i dziś
Oto jak autor wspomina swoją wieś: „Nie otwierając oczu, widzę dwa rzędy małych, jakby
przykucniętych chałupek z kwadracikami okien. Były sczerniałe od starości, pokryte pozieleniałą
mchami strzechą. W jednym rzędzie tych chat zawsze odbijało się wschodzące słońce, w drugim
zachodzące. Nasza chata miała również szczyt słomiany, a w nim malutkie okienko wycięte w kształcie
krzyżyka. Na tle świecących bielą ścian wyraźnie odbijały się pełnokwiatowe różowe malwy, płomienne
georginie i ciemna zieleń bożego drzewka”.
Rybiński pamięta również ostatnią we wsi kurna chatę, która spłonęła w 1916 roku: „Z zewnątrz
chałupa była podobna do naszej: takie same białe ściany i malwy, natomiast wewnątrz ściany były
smoliste. Dym z pieca nie unosił się jak u nas do komina, ale kłębił się po całej izbie, przez otwarte
drzwi toczył się do sieni, a stamtąd na dwór”.
Zauroczona opisanym światem postanowiłam odwiedzić wioskę Saczkowce, by zobaczyć na własne
oczy, co w przeciągu tych niespełna 100 lat uległo zmianie, a co pozostało tutaj takie samo.
Wjechałam do tej małej wioski z wielkimi oczekiwaniami. Przywitały mnie dwa rzędy drewnianych
domków, przycupniętych po obu stronach ulicy. Nie są to te same domki, ponieważ dawne Saczkowce
zostały całkowicie zniszczone przez Niemców w 1941 roku, jednak po wojnie wioskę odbudowano
według starych wzorów i zasad. Mimo że w większości domki są drewniane, nie widziałam żadnej
słomianej strzechy. I tu pojawiły się anteny satelitarne, doprowadzono kanalizację, wylano asfalt. A
jednak tak jak dawniej wschodzące słońce odbija sie w jednym rzędzie okien, a zachodzące w drugim. Przeszłość drzemie w ludzkich duszach
Jednak to, co mnie tutaj naprawdę urzekło, to ludzie. Jak w większości wiosek na Podlasiu – otwarci,
serdeczni, ciepli. Wspominają stare Saczkowce jako dużą, gwarną wioskę, znaną na całą okolicę z
tego, że „mieszka tu 40 panien”. Gdy strażacy organizowali zabawę w remizie, wszyscy okoliczni
kawalerowie ściągali tu do owych „40 panien”. Wszystkich gospodarstw było przed wojną około 80,
teraz została nieledwie połowa, a może i czwarta część. Kilkanaście domów stoi pustych. Starsi
mieszkańcy umarli, a ich następcy wyjechali do miast. Smutniej się zrobiło w Saczkowcach, pusto... Jak to dawniej konie sobie pożyczano
strona 1 / 3
Pobrano z portalu Mapa Kultury
Postanowiłam odszukać najstarszego mieszkańca wsi. Okazał się nim pan Antoni Łoszczyk. Z radością
odkryłam, że jest to opisywany na kartach książki „wspólnik od pożyczania koni”.
Rybiński opisuje ten proceder następująco: „Bardzo ciężko jest orać jednym koniem. Bogaci
gospodarze (...) mogli sobie pozwolić na zbytek utrzymania pary koni. Większość gospodarzy w naszej
wsi orała do spółki z tymi sąsiadami, którzy im odpowiadali nie tylko przybliżoną powierzchnią gruntu,
ale też usposobieniem, charakterem i uczciwością. Nieuczciwy wspólnik będzie zawsze stawiał
cudzego konia w bruzdę, a swego na caliznę, gdzie, jak wiadomo, droga jest lepsza. Będzie więcej
poganiać konia cudzego i bardziej obciążać go robotą. (...) Jeśli konie wracały z całodziennej orki
suche, wesołe, kokieteryjnie rżały na powitanie gospodarza, czochrały się o niego swoimi dużymi łbami,
domagając się obroku, znaczyło, że dobry jest wspólnik, nie znaglił koni. Taka spółka trwała nieraz
całymi latami, przechodząc z pokolenia na pokolenie”.
Pana Antoniego zastałam drepczącego przy pasiece. Ten 94-letni dziś staruszek cieszy się
doskonałym zdrowiem, chociaż nigdy nie był u lekarza. Zapytany o Józefa Rybińskiego od razu kojarzy
podstawowy fakt: „Pożyczaliśmy sobie wzajemnie konie – mówi – bieda była przed wojną straszna,
mało kogo stać było na dwa konie”. Dziś pan Antoni nie ma konia ani krowy. Ma za to kilkanaście uli,
sam wyrabia miód. Wigilijne zwyczaje wciąż żywe
Pani Wacława to kobieta o nadzwyczajnej serdeczności. Józefa Rybińskiego pamięta bardzo dobrze,
był przyjacielem rodziny. Z radością zaprasza mnie do siebie do domu. Pani Wacława pracuje na roli.
Pytam o stare obyczaje, obrzędy. Odkąd jednak sierpy i kosy zostały wyparte przez traktory i kombajny,
niewiele się nich ostało. Jednak co roku na Wigilię pani Wacława przygotowuje tradycyjny kisiel z owsa,
a resztki kutii oddaje kurom „żeby dobrze się niosły w nadchodzącym roku”. Nie do pomyślenia jest
również wyrzucanie sianka leżącego pod obrusem. Gospodyni zanosi je do obory i obdziela nim krowy i
owce.
Niestety nie ma już domu należącego do rodziny Józefa Rybińskiego. Zostały po nim pusty plac,
zarośnięty krzakami, i studnia przy drodze. Nie zachowało się też ani jedno drzewko owocowe, z tych
opisywanych w książce rzędów wisien, jabłonek rodzących sporysze, czyli po dwa jabłka zrośnięte ze
sobą, ani tych najsmaczniejszych na świecie gruszek „żoucieńkich”, które rozpływały się w ustach ze
słodyczy, chociaż wydawało się, że „ta grusza jest od początku świata i będzie tam rosła aż do jego
skończenia”. A w Saczkowcach wciąż rosną kamienie
Czy jednak tamte Saczkowce odeszły bezpowrotnie? Książka opisuje tę ziemie jako niełatwą do
uprawy, pagórkowatą i kamienistą: „Od prawieków całe pokolenia wybierały te kamienie zarówno z
głębi ziemi, jak i z jej powierzchni. Brukami – kamiennym murem – grodzono ulice, obejścia i pola.
Krusznie – sterty kamieni – na polach wielkością swą dorównywały najokazalszym stogom. Oprócz
tego pola i łąki łysiały siwizną głazów, na których łamały się sochy, pękały jarzma wołów. Pług odkrywał
nowe pokłady kamiennych zwałów. (...) Starzy ludzie mówili, że dawno temu kamienie rosły, ale kiedy
Matka Najświętsza uciekała przed Herodem do Egiptu, droga jej prowadziła akurat przez nasze pola.
Dzieciątko niosła zwinięte we wzorzysty dywan. A że było ciemno, nie widziała dobrze drogi i
skaleczyła swój najświętszy paluszek o kamień. Wówczas rozpłakała się i zawołała: »A żeby wy więcej
już nie rośli!«. No i nie rosną więcej. Ale musi co do tych kamieni, które były głęboko w ziemi, nie dotarły
święte słowa, i dlatego rosną”.
Wjeżdżając do Saczkowców, minęłam wielki kruszeń – stos kamieni małych, średnich i wielkich głazów.
Widać, w Saczkowcach mimo modernizacji i dotacji unijnych kamienie jednak rosnąć nie przestały.
Jakby powiedział dziadek pana Józefa: „Znaczysia, podziękować Bogu, nie wszystko jeszcze
strona 2 / 3
Pobrano z portalu Mapa Kultury
stracone”.
strona 3 / 3

Podobne dokumenty