2 nagroda_ Liśińska
Transkrypt
2 nagroda_ Liśińska
Przyszywani bracia Powiodło jej się. Mąż i dwaj dorośli synowi są powodem do dumy. Maluje, spotyka się z przyjaciółkami. Podziwia piękny widok z tarasu uroczego domu popijając chłodną kawą. Taką lubi. Ale ile można plotkować i malować? - Mam zdrowie i energię. Mam możliwości finansowe. Mogę robić więcej - mówi Lidia. A Magda uważa, że większość spraw dzieje się w jej życiu za wcześnie. Tak było, gdy założyli z mężem pogotowie opiekuńcze i tak, gdy zostali rodziną zastępczą. Zawodową. Jeszcze kiedy synowie Lidii byli mali - z zawodu ekonomistka - zrobiła kurs pedagogiczny i pracowała w przedszkolu i w szkole. - Oni byli szczęśliwi i ja byłam - mówi. Potem przez lata była kadrową. Tego chciała. Z końcem ubiegłego roku poszła do krakowskiego szpitala dziecięcego na Strzelecką. Chciała być recepcjonistką. Kwalifikacje miała, ale szpital nie miał etatu. Została wolontariuszką. Wcześniej bywała w tym charakterze na oddziale onkologii w Instytucie Pediatrii w Prokocimiu. Dzieci cierpiały, zdrowiały albo odchodziły. Obok nich byli bliscy. Uśmiechali się, trzymali za rękę. - Poradzą sobie beze mnie - pomyślała. Na Strzelecką miała bliżej, więc mogła być z dziećmi dłużej, odciążyć pielęgniarki, które zwijały się jak w ukropie. Tomek od razu zwrócił jej uwagę. Mały, pokręcony, cichutki. Samiuteńki. Miał wtedy pół roku. Leciał przez ręce. Nawet główki nie trzymał. Nosiła go po dwie, trzy godziny dziennie. Stale chorował. Gdy rosła temperatura ciała - robił się szary. Jak popiół. Siniały mu usta. Taka bida - mówi. A potem jeszcze ta Wielkanoc. Na patologii niemowląt było ciszej niż zwykle. Nawet bardzo chore dzieci dostały przepustkę. Został tylko Tomek. W rączkach miał wenflony, a w oczach przezroczysty smutek. Solińskim urodził się Michał, a po paru miesiącach Magdzie skończył się urlop macierzyński i trzeba było zdecydować co dalej. Mężowska pensja nie wystarczyłaby na życie, a chcieli małemu oszczędzić żłobka. Założyli pogotowie opiekuńcze. Uznali, że w ten sposób pomogą potrzebującym dzieciom, a przy okazji sobie. I Michałowi. Pierwszy pod ich skrzydła trafił kilkudniowy Kuba. Wymagał karmienia i przewijania, karmienia i przewijania na zmianę. - Karmiłam go więc i przewijałam, a Michał siadał obok i szarpał mnie za nogę. Chciał do swojej mamy, a mama była zajęta. Było trudno. 1 Gdy przywieziono im do „pogotowia” czyli do trzypokojowego mieszkania na ósmym piętrze w bloku - drugie dziecko – regularnie korzystali z pomocy innych osób. Michał musiał mieć rodziców zawsze, gdy ich potrzebował. A oni chcieli mieć siły i dla niego, i dla maluchów, które brali pod swój dach. Oboje wiedzą, że aby być skutecznym w pracy z drugim człowiekiem, trzeba najpierw zadbać o siebie. Frustrację i zmęczenie łatwo przenieść, na przykład, na dzieci. Mijały tygodnie, a Tomek wciąż leżał na patologii. I czekał. Lidia chciała przenieść go ze szpitala do dobrego domu dziecka. Ale tam biorą tylko zdrowe dzieci. Skierowano go do Zakładu Rehabilitacyjno-Leczniczego w Pyrzycach. Wiedziała, że to przydział na całe życie. Szukała mu lepszego miejsca. Wśród znajomych i wśród nieznajomych, których spotkała w Stowarzyszeniu Rodzin Adopcyjnych i Zastępczych „Pro Familia” w Krakowie. Nikt nie chciał chorego chłopca. Jego biologiczna, nastoletnia matka dawno zapomniała, że ma dziecko. - Nieporadna, wycofana, nieobecna - tak zapamiętałam ją z sądu - opowiada Lidia. Ojciec Tomka i jego dziadek zarazem - zmarł niedawno. Miejscowy ksiądz mówi, że ta Tomkowa rodzina to ludzie nieporadni pod każdym względem. Proszą o jedzenie, gdy są głodni, przykucają, gdy chce im się za potrzebą, sięgają po kogokolwiek - ojciec Tomka akurat po swoją córkę - gdy do głosu dochodzi seksualność. Wychodzi na to, że Tomek miał szczęście, bo matka go tylko urodziła i zaraz potem zostawiła. Dała mu dzięki temu szansę, a los przysłał Lidię. - Odkąd spotkałam Tomka straciłam spokój - wspomina. - Wciąż widziałam go na tamtej szpitalnej sali. Samego. Pełnego strachu. Nie radości i nie ciekawości świata. Gdy powiedziała mężowi, że chce wziąć Tomka - właściwie nie był zaskoczony. - Stać nas na to, a więc jeśli dasz radę z tą malizną - ja ci pomogę. Odetchnęła. Świata nie zbawię pomyślała - ale ten dzieciak zazna ciepła i dobroci. Potem powiedziała synom. - Starszy - skończył chemię - już go chyba kocha, młodszy piąty rok politologii - jest bardziej powściągliwy, ale podczas rozprawy w sądzie tak mówił o Tomku, że płakała i ławniczka, i protokololantka. Sędzina ogłosiła, że możemy być rodziną zastępczą. Kursy dla osób pragnących adoptować lub przysposobić dziecko, organizuje Stowarzyszenie Rodzin Adopcyjnych i Zastępczych „Pro Familia” organizuje - Zgłaszają się przeważnie ludzie, którzy usłyszeli o zastępczym rodzicielstwie w telewizji - mówi Danuta Wiecha, prezes Stowarzyszenia. - Reagują na 2 nieszczęścia, widzą potrzeby. Ale przecież nie wszyscy, nawet jeśli mają dobre serce, przygotowanie teoretyczne i warunki materialne nadają się na rodziców zastępczych. Niektórzy nie podołają trudom, nie zniosą rozczarowań, które oprócz radości będą ich udziałem. Inni nie udźwigną odpowiedzialności, którą biorą na siebie. Dlatego na kursach, rodzice zastępczy z doświadczeniem opowiadają o swoich rodzinach. Na takim kursie Solińscy usłyszeli, że w pogotowiu czeka ich praca przez całą dobę. I tak było. Dziś, z perspektywy czasu wiedzą też, że opiekę nad obcymi dziećmi łatwiej podejmować, gdy się już ma własne doświadczenie rodzicielskie.- My chyba jednak byliśmy za młodzi - mówią - chociaż zawodowo przygotowani. I przez to, że od razu założyliśmy pogotowie opiekuńcze, właściwie nie wiemy jak to jest mieć pod opieką tylko własne dzieci. Rodzicielstwa zastępczego uczyli się na dobrą sprawę w pogotowiu. Bo chociaż zajmowanie się dziećmi młodszymi od Michała mieli „przerobione”, o tyle starsze od ich rodzonego syna wymagały od nich dodatkowej wiedzy. W ciągu czterech lat przez ich dom przewinęło się jedenaścioro maluchów. - Nie przespałam w tym czasie ani jednej całej nocy. W większości przyjmowali kilkudniowe dzieci, dwoje miało po kilka miesięcy. Wszystkie, prawie, trafiły do adopcji. U Magdy i Mateusza zostały ich zdjęcia na ścianie. Michał wymienia imiona chłopców z pamięci. - Z dziewczynami jest kłopot - mówi. Tomek ma śliczne, błękitne oczka, ale słaby wzrok - prawie 3,5 dioptrii. Ma też wrodzone zwężenie zastawki pnia płucnego, ubytek przegrody między przedsionkowej, powracające odoskrzelowe zapalenia płuc, opóźnienie rozwoju fizjologicznego i zespoły wrodzonych wad rozwojowych kończyn. To uszkodzenia genetyczne. - Nie siedzi samodzielnie, ale już chwyta zabawki - tak synuś? Trzeba go inhalować, podawać leki odczulające, stosować dietę bezglutenową i rehabilitować codziennie. Ale odkąd jest w domu - poweselał. Uwielbia się kąpać. Śmieje się wtedy od ucha do ucha. Teraz przygląda mi się uważnie. Przez chwilę. Ciekawsza jest ozdobna lampa i Tara, wesoły kundel, który tylko czeka na okazję żeby jęzorem umyć Tomkowi uszy. - A przecież są czyste synuś - prawda? Uciekamy przed Tarą. Do kuchni. Na śniadanie jest kasza kukurydziana z jabłkiem, mlekiem sojowym i winogronem. Ale najpierw fartuszek. - Robię je ze starych ręczników. Po jedzeniu - wyrzucam. - Byli sobie dziad i baba... - wolno mówi Lidia. Wierszyk zaklęcie natychmiast otwiera Tomkową buzię. 3 Mały je dużo i chętnie. Idą mu zęby. Krzywe. W maju miał operację. Usuwano mu martwe jąderko a jutro czeka go tomograf komputerowy głowy. Pod narkozą. Kiedyś także naprawianie płuca i serca. A może też rączek? Tomek ma chwytne dłonie, ale ułożone po kątem prostym do przedramienia. Paluszki są jednakowe, niektóre zrośnięte z sobą. Nie ma kciuków. Nie wiadomo czy wystarczy rehabilitacja. Z czasem Solińscy zapragnęli stabilizacji. Zrezygnowali z pogotowia. - To były lata bez możliwości zaplanowania czegokolwiek. A Michał potrzebował stałych punktów odniesienia - mówią. - Nie wystarczało już tłumaczenie, że mamusie dzieci, które pojawiają się u nas nie mogą się nimi zająć, więc teraz my im pomagamy. A potem będzie im pomagał ktoś inny. Ich syn zaczynał się gubić w tych braciach i siostrach na chwilę. Postanowili odpocząć i pobyć we trójkę. Owszem, rozmawiali o tym, że może kiedyś założą rodzinę zastępczą dla jakiegoś potrzebującego malucha. Najlepiej specjalistyczną, bo przecież dzieci chorych, z defektami nikt nie chce. Liczyli, że to będzie za kilka lat. A tymczasem na świecie pojawił się Zbyszko, szczuplutki, śniady chłopiec z zespołem Dauna. Gdy miał rok, Mateusz znalazł go w domu dziecka. Dwa lata temu zamieszkał z nimi. Chciałam go poznać. Michał przywitał mnie już na korytarzu. Pod pachą przytaszczył Kitkę - biało szarą kocicę. - To moja pierwsza siostra; Sanga (pluszowy tygrys) - druga. A Zbyszko jest moim bratem - wyrecytował. Michał zawsze mówi o Zbyszku - mój brat. Bawi się z nim, pomaga. Ale na rysunku przedstawiającym rodzinę on i jego rodzice są z jednej strony kartki, pośrodku żółw, w przeciwległym rogu - Zbyszko, Kitka i Sanga. Też rodzina, ale dalsza. - O, jaki śliczny - wyrwało mi się, gdy do pokoju wbiegł uśmiechnięty chłopczyk w granatowych portkach i fioletowej koszulce z ręką wyciągniętą na powitanie. - Obaj są fajni - poprawiła mnie Magda. Jest na takie zachwyty wyczulona, bo goście zazwyczaj traktują Zbyszka wyjątkowo. Chcą mu w jednej chwili wynagrodzić dom dziecka, i opuszczenie, i chorobę. A wtedy Michał wycofuje się do drugiego pokoju. Zepchnięty na margines traci grunt pod nogami. Czasami się popisuje, żeby zwrócić na siebie uwagę. Dzisiaj pomalował twarz. - Jestem piratem. Oni mieli tatuaże. Wziąłem twoją kredką do brwi - mamo. Przypomniał o sobie. Zawalczył o swoje miejsce w domu. 4 - A przecież nie musi walczyć, bo jest najważniejszy - mówi Magda. - I dlatego, że jest starszy, i dlatego, że jest naszym rodzony synem. Zbyszko tylko przysposobionym. I tego nic nie zmieni. Był czas, kiedy Michał pytał mamę jak bardzo go kocha. Czy tak jak Zbyszka? - Każdego z moich chłopaków kocham inaczej – mówiła Magda. - I każdy ma swoje miejsce w moim sercu. Tata ma miejsce, Michał ma i Zbyszko też ma. Ale Michał powtarzał swoje: jak bardzo mnie kochasz? Jakby mówiła nie to, czego oczekiwał. Aż Magda zrozumiała, że nic w tym złego, że Michała kocha najbardziej na świecie, że jest dla niej najważniejszy, bo go urodziła. - I powiedziałam synkowi - kocham cię najbardziej na świecie. Odetchnął. Przestał pytać. - Zbyszko, nie wolno ciągnąć kotka za ogon. To go boli. Mały puszcza kota, niezadowolony. - Zawsze się złości, gdy mu się czegoś zabrania – wyjaśniają Solińscy. Jest na poziomie półtorarocznego dziecka. Rozlewa zupę, plami ubranie, często gramoli się na kolana. - Weź swój soczek i będziemy go sobie pili. Ja swój i ty swój - tłumaczy Magda. Zbyszko robi, o co mama prosi. Damy radę - prawda? - mówi Lidia, a maluch pręży się zachwycony. - No patrz Tomuś, pajac rusza rękami i macha nogami. I za sznurek, i za sznurek pięknie! No, a teraz am... - i jeszcze jedna łyżka. Na obiadek będzie mięsko. Papkowate, z jarzynami... Pychota. Tak synek? I może tata załatwi ci meldunek? Formalności wloką się już parę miesięcy. A bez meldunku nie można małego zapisać do lekarza i nie można załatwić fachowej rehabilitacji. - Za to możemy sobie poczytać i pośpiewać. I obejrzeć zdjęcia z pierwszych urodzin. W złotej koronie na głowie wpatrzony w świeczkę na torcie był szczęśliwy. I my też byliśmy. Tomek ma pięćdziesiąt procent, że przeżyje pięć lat bez operacji. I pięćdziesiąt, że przeżyje więcej, jeśli do operacji dojdzie. - Wiedziałam, że nikt go nie zechce. Bo tylko wobec zdrowych dzieci można mieć wielkie ambicje. A i tak, wedle danych, co szóste zdrowe dziecko, które zostało adoptowane wraca do domu dziecka, bo nie spełnia oczekiwań rodziców adopcyjnych. Lidia niczego od Tomka nie oczekuje. Mały nie będzie raczej profesorem jak mąż. Nie wiadomo czy w ogóle skończy jakąś szkołę. - Nie planuję dla niego żadnej przyszłości. Będziemy mu dawać, a on weźmie tyle ile da rady. 5 Magda i Mateusz sprawiają wrażenie spokojnych. - To pozory - mówią. - Czasami wychodzimy ze skóry. - Michał - już ci się znudziło? Zostaw ten miecz i idź do siebie. W pokoju Michała panuje twórczy bałagan. W akwarium trwają sobie dwa żółwie. - Na tym łóżku śpi Zbyszko, a tutaj ja. Michał pokazuje też kolekcje klocków. - Uwielbiam zwierzęta - wie Pani? - Zna encyklopedię prawie na pamięć - przytakują rodzice. - Ma nawet zdjęcie z małym tygryskiem z warszawskiego ZOO. Zrobiono je o piątej rano. Tylko odbitki jeszcze nie gotowe. Mateusz dopija herbatę, Agnieszka kończy brzoskwinię. Mały chce oglądać Tinki Winki. No to starszy - program o zwierzętach. Jeden siada przed komputerem w sypialni, a drugi przed telewizorem ze słuchawkami na uszach. Telewizor jest w salonie. Tomek, przesypia całe noce, polubił muzykę i przybiera na wadze. Rodzina i znajomi przywykli do niego. Niektórzy go nawet polubili. Jak wszystkie dzieci w rodzinach zastępczych został zgłoszony do adopcji. Mam przeczucie, że nikt go nie zechce - mówi Lidia. Magda już się nie boi, że dzieci z podwórka będą dokuczać Michałowi z powodu brata. Maluchy zaakceptowały obu. Koledzy z klasy Michała też. I nauczycielki. Sąsiedzi nie zwracają uwagi. Znajomi wiedzą, że są nietypowi. Rodzina przestała się dziwić. Kłopoty? - Nie mamy kłopotów jeśli wszyscy są zdrowi. Nie wzięliśmy ich sobie razem z dziećmi na głowę. My tylko podjęliśmy trud. Są ludzie, którzy wolą wygodę. Nam zawsze się chciało wysilać. Bo naszym zdaniem życie jest wtedy pełniejsze – mówią. Oczekiwania? - Nie ma znaczenia jakie szkoły synowie ukończą - zwyczajne czy specjale. Ważne, żeby obaj byli szczęśliwymi ludźmi, żeby mieli przyjaciół - mówi Magda.- I żeby spełniały się ich marzenia. Majka Lisińska-Kozioł Nazwisko oraz imiona niektórych rodziców i dzieci zostały na ich prośbę zmienione. 6