Hobbit, czyli tam
Transkrypt
Hobbit, czyli tam
„Hobbit, czyli tam...” Na „...i z powrotem” będziemy musieli jeszcze dość długo poczekać. Pierwszą reakcją na wieść, że Peter Jackson z ekipą postanowili zaprezentować filmową adaptację „Hobbita” aż w trzech częściach, czyli objętości czasowej dorównującej ekranizacji 1500 stronicowej trylogii „Władcy Pierścieni”, było rozczarowanie. Po raz kolejny czarodzieje srebrnego ekranu będą chcieli zarobić na widzach rozciągając do granic możliwości scenariusz, którego literacki pierwowzór można by z powodzeniem zmieścić w standardowych 90 minutach filmu. Pojawiła się za razem ciekawość: co też można umieścić w tak rozbudowanej wersji filmu, aby zupełnie nie zawieść odbiorcy, który doskonale zna oryginał? Ten podstawowy zarzut w moim przypadku został zup ełnie rozwiany już w pierwszych scenach filmu. Wychodząc zaś z kina nie mogłam się już doczekać kiedy kolejny raz zasiądę z Bilbem Bagginsem na ławeczce przy Wzgórzu wydmuchując kółka fajkowego dymu. Film ma w sobie wiele z uroku książkowego oryginału. Fabuła przygody, mocno zarysowane, charakterystyczne postacie, przepiękny świat pełen magicznych istot i tajemniczej przyrody. Można było się mocno rozsmakować w tolkienowskiej filozofii i po raz kolejny spotkać z dobrze znanymi, już także z ekranu, bohaterami „Władcy Pierścieni”. Filmowa charakteryzacja i scenografia zostały docenione także przez członków Akademii poprzez nominacje do tegorocznych Oskarów. Podobnie jak efekty specjalne, które zwłaszcza w wersji 3D potrafią przyprawić o zawroty głowy. Rozbudowanie filmu o sceny, których nie zawiera książka, o dziwo, wcale nie zniechęca. Ich dobór jest przemyślany i idealnie wpisuje się w historię całego Śródziemia. Myślę, że sam Tolkien nie miał by nic przeciwko nim. Muzyka wraz z ujmującą pieśnią krasnoludów dopełniają subtelnie magiczny efekt. Faktem jest, że momentami zbyt narzucające się popisy grafików komputerowych i wstawki z typowe dla hollywodzkich produkcji, których w filmie nie brakuje, mogą przyćmić jego walory i odwrócić uwagę od głównego przesłania. Być może jest to sposób na zaciekawienie i utrzymanie współczesnego odbiorcy, dla którego tego typu zabiegi w kinie są już standardem. Trochę to przykre, że gusta, zwłaszcza młodego widza, kształtowane są przez tanie chwyty doprawione wysoką technologią. Pojawia się jednak szansa, że ktoś zaciekawiony akcją, nie będzie chciał czekać kolejnego roku na następną część ekranizacji i sięgnie po „Hobbita” na półkę z klasyką literatury. A stąd już na pewno nie odejdzie rozczarowany. Nikogo nie trzeba przekonywać, że J.R.R. Tolkien zasługuje na miano jednego z najwybitniejszych pisarzy XX wieku. Nawet Ci, którzy nie przepadają za literaturą fantastyczną muszą przyznać geniusz człowieka, który stworzył na kartach swych powieści od podstaw alternatywny świat, zaludniając go ludami i rasami, z których każda posiada odrębny język i historię. Powieść „Hobbit, czyli tam i z powrotem” jest niejako prologiem, zapowiedzią historii, która rozwinięta zostanie w następnych dziełach, zwłaszcza na kartach „Władcy Pierścieni”. W pierwotnej formie tworzona była ona dla dzieci autora, stąd jej baśniowa forma, sprzyjająca także czytelnikowi, który nie miał wcześniej do czynienia klasyką z literatury fantastyczniej najwyższych lotów, jaką reprezentują kolejne dzieła Tolkiena. Niezwykła wyobraźnia pisarza czyni go w subtelny sposób także posłannikiem Dobrej Nowiny. Tak sam wyjaśniał ten skomplikowany związek pomiędzy fantazją, a filozofią chrześcijańską w rozmowie ze swoim przyjacielem, także pisarzem C.S. Lewisem: „(...) Człowiek w gruncie rzeczy nie jest kłamcą. Być może potrafi kaleczyć swe myśli, nadając im formę kłamstw, lecz przecież pochodzi od Boga – to właśnie z Niego czerpie swoje ideały (…). Toteż nie tylko abstrakcyjne myśli człowieka, ale również wytwory jego wyobraźni muszą pochodzić od Boga i, w konsekwencji, odzwierciedlać cześć odwiecznej prawdy. Tworząc mit, uprawiając «mitotwórstwo» i zaludniając świat elfami, smokami oraz złymi duchami, narrator – bądź «subtwórca» - realizuje projekt Boga i odzwierciadla drobny fragment prawdziwego świata. Dlatego mity pogańskie nigdy nie są kłamstwami, a zawsze niosą jakąś prawdę (...)”. Chrześcijaństwo, jak dowodzi dalej Tolkien jest dokładnie tym samym, zakładając, że tworzącym je „poetą” był sam Bóg, a wyobrażeniami, jakie wykorzystywał byli prawdziwi ludzie i historycznie prawdziwe fakty. Przecież cała chrześcijańska wiara nie opiera się na niczym innym, jak na Biblii, która jest dziełem literackim,„księgą wyobrażeń”. Bóg jawi się ludziom w prostocie, nie poprzez system idei, lecz poprzez opowieści, teksty biblijne, które są w przeważającej większości narracjami, gdyż sama Biblia jest „historią historii”. Człowiek zaś, tworząc mit, nie fałszuje rzeczywistości, lecz interpretuje ją za pomocą środków dostarczanych mu przez jego włas ną kulturę. U J.R.R. Tolkiena nie znajdziemy jednak prostych przełożeń, elementów dydaktycznych czy homiletycznych, sam przyznawał: „Ja nie prawię kazań, ani nie nauczam”. Fascynujące jest jednak poszukiwanie odniesień do chrześcijaństwa w jego utworach. „Hobbit” nie jest ukrytą alegorią Ewangelii, jest nią jednak dogłębnie przesiąknięty. Według autora baśń powinna mówić o tym co w świecie niezmienne, przede wszystkim zaś o istniejącym w świecie dobru, które zawsze zwycięża zło. Wyruszając wraz z bohaterami w tę niezwykłą podróż, w wielu momentach dostrzegamy działanie Opatrzności. W chwilach, gdy zdawałoby się wszelka nadzieja została zagubiona zjawia się nieoczekiwana pomoc, ratunek wskazujący rozwiązanie. Bóg daje się odnaleźć tym, którzy go szukają, ale w najmniej spodziewanych momentach. Często musimy iść tam, gdzie wcale nie chcemy, wiedząc, że czekają tam na nas jedynie piętrzące się trudności. Robimy to jednak w imię wewnętrznego przymusu, który prowadzi nas właśnie do tych właściwych miejsc. Miejsc, w których mamy do odegrania tylko Bogu znaną rolę, bez której jednak cała sztuka się nie powiedzie. Ciekawy jest los protagonisty tej historii. Nieśmiały niziołek, ceniący ponad wszystko wygodę, spokój i pełny brzuch, zostaje tajemniczym sposobem wybrany na uczestnika pełnej niebezpieczeństw wyprawy. Pozornie nie pasujący do ferajny z którą przyszło mu dzielić los, nabywa (bądź odnajduje w sobie) cechy, które ratują przyjaciół w krytycznych momentach. Obserwujemy jego wahania i wybory, to jak stawiając czoło nieznanemu i niebezpiecznemu stopniowo odkrywa siebie i swoje miejsce na ziemi. Zarówno w filmie jak i w literackim pierwowzorze znajdziemy liczne nawiązania do klasycznych wartości: dobra, prawdy i piękna. Wielką wagę odgrywają też cnoty takie jak męstwo, przyjaźń a także... potrzeba domu, o który trzeba czasem również zawalczyć. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, w których deprecjonuje się znaczenie domu i rodziny, niezwykle cenne jest uświadomienie sobie tej wartości. Przesycenie „Hobbita” chrześcijańskim duchem cieszy i napawa nadzieją. Zadowala też popularność filmu wśród młodzieży, która w końcu ma szansę zetknąć się w kinie ze zdrowymi wartościami. Staram się zrozumieć obawy starszego pokolenia, które niepokoi przemoc i brzydota ukazane w adaptacji, wyjaśniając je prawidłowym zachowaniem proporcji i słusznym przedstawieniem szkarady zła. Z zasady w baśniach nie rozmywa się granic pomiędzy dobrem i złem, a młody człowiek może sam opowiedzieć się po jednej z walczących stron. Najlepszą recenzję dla filmu przedstawił mój nastoletni brat, a był nią szeroki uśmiech, który nie schodził mu z twarzy od chwili rozpoczęcia seansu. Dodam, że jest on widzem wybrednym, a jeszcze bardziej krytycznym czytelnikiem twórczości Tolkiena. Dopóki nasi podopieczni będą wychowywać się na klasyce, są jeszcze dla nas duże szanse, żeby wyruszać wspólnie i ciągle na nowo „tam”. Alicja Szwiec Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim, obecnie studentka Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu. Związana z dziełami Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego – Młodzi Światu oraz Instytutu Tertio Millennio. Prywatnie – wielbicielka liturgii trydenckiej (podobnie jak sam J.R.R Tolkien) i pasjonatka idei tutoringu. * wszystkie cytaty pochodzą z książki A. Monda, P. Gulisano, Przewodnik po świecie Narnii, Kraków 2008.