„Quo vadis” Henryka Sienkiewicza w „Gazecie
Transkrypt
„Quo vadis” Henryka Sienkiewicza w „Gazecie
190 lat „Gazety Polskiej” „„ Dodatek pod redakcją Agnieszki Kowalczyk „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza w „Gazecie Polskiej” CZĘŚĆ 4 „Doszedłem wreszcie do wybuchu. To, co zapowiadało się dotąd groźnie, było tylko jak pomruk przed burzą. Teraz dopiero będzie burza i rozpocznie się prawdziwa epopeja chrześcijańska. Ułożyłem i mam w głowie tyle scen wspaniałych i strasznych, że byle zdrowia i sił starczyło – to »Quo vadis« będzie donioślejsze niż wszystko, com napisał” – oznajmiał rozradowany Sienkiewicz w jednym ze swoich listów. Mecenas projektu II DODATEK SPECJALNY \ 190-lecie „Gazety Polskiej” „„ Henryk Siemiradzki „Pochodnie Nerona”, 1877 Praca nad powieścią, której pierwszy odcinek ukazał się 26 marca 1895 r., była niezmiernie wyczerpująca dla Sienkiewicza. Przez jedenaście miesięcy intensywnego pisania żył jak w transie. Nie był w stanie myśleć o niczym innym jako tylko o „Quo vadis”. I Jak powstało „Quo vadis” Kiedy Henryk Sienkiewicz jako korespondent „Gazety Polskiej” i niezmordowany podróżnik przemierzał Europę i Amerykę, nadsyłając reportaże z różnych zakątków świata, w 1879 r. po raz pierwszy ujrzał Rzym. S pośród wszystkich miejsc na ziemi Wieczne Miasto zyskiwało w jego oczach wymiar szczególny. Otwierał się przed nim świat, który dotąd znał jedynie z dzieł dawnych mistrzów – poetów, historyków i filozofów. Rzym zaś był najosobliwszym z miast, bo w nim przenikały się starożytność, nowożytność i czasy papieskie. Wszystko było, działało i przeszło Kaplica Domine, Quo Vadis Najbardziej fascynował go jednak ciąg ruin od Kapitolu do Koloseum, których ogniskiem i sercem było niegdyś Forum Romanum. Dziś to już tylko „wielki zrujnowany cmentarz” z „bezwładem grobowców dopełniającym dzieła śmierci”. Cała przestrzeń zasłana jest szczątkami posągów – sczerniałymi, pokrytymi pleśnią, zapomnianymi. Na widok Kapitolu stają przed oczyma Sienkiewicza obrazy z zamierzchłej przeszłości. Wśród lasu kolumn i posągów widzi zasiadający senat z trybunami, zbliżające się wozy tryumfatorów, za którymi idą „w pętach królowie barbarzyńców zadumani o puszczach rodzinnych, smętni, ogromni; […] dalej legiony, łupy, orły i radosny lud”. Wyobraża sobie, jak na Kapitolu bladł senat, gdy bezlitosny dyktator Sulla śmiał się, słysząc jęki mordowanych z więzień mamertyńskich. „Wszyst- ko to było, żyło, działało i przeszło” – opowiadał Sienkiewicz czytelnikom „Gazety Polskiej” w swoim „Liście z Rzymu”, przechodząc przez Łuk Tytusa do Koloseum. To właśnie Koloseum natchnęło go do stworzenia literackiej wizji Cesarstwa Rzymskiego. Oto stał naprzeciw olbrzymiej ruiny amfiteatru Flawiuszów, w której przed wiekami „wśród ryku zwierząt i chrapania konających, dziewięćdziesiąt tysięcy gardzieli wyło: »Macte« [Śmiało, odwagi!]. Klaskały dłonie, palce podnosiły się ku górze lub na dół, gladiatorowie wykrzykiwali: »Ave, Caesar! Morituri te salutant!« [Witaj Cezarze! Idący na śmierć cię pozdrawiają!]. Na arenie przesuwali się Germanowie, Gallowie, […], olbrzymi Dakowie, ludzie tak osobliwi jak te zwierzęta, których dosyłała Afryka. Tu także konali cicho chrześcijanie. Potem ten piekielny chorał krzyków i jęków dzikich i wściekłych, rozpaczliwych lub pokornych umilkł raz na zawsze, a na przesiąkłej krwią arenie rozciągnął w głuchym milczeniu ramiona krzyż”. Walka o powieść Przesłany do „Gazety Polskiej” „List z Rzymu” to już niewątpliwie zapowiedź mającej narodzić się po szesnastu latach powieści „Quo vadis”. Obrazy zawarte w liście stanowią swoiste miniatury oddające ducha Wiecznego Miasta, które Sienkiewicz rozwinie z właściwym sobie rozmachem w najsłynniejszej polskiej epopei chrześcijańskiej. I to właśnie „Gazecie Polskiej”, jako pierwszej, przypadnie zaszczytna rola opublikowania powieści na swoich łamach w latach 1895–1896. Propozycję druku „Quo vadis” otrzymał Sienkiewicz od Edwarda Leo, redaktora naczelnego naszego dziennika, i od razu na nią przystał, chociaż o powieść zabiegało również „Słowo” Mścisława Godlewskiego. „[Przykro mi bardzo] – pisał do Sienkiewicza z wyrzutem Godlewski – że powieść Twoja […] w »Gazecie Polskiej« wychodzić będzie […]. Przykro mi też, ze powziąwszy zamiar pisania »Quo vadis« nie uprzedziłeś mnie o tym, a byłbym z pewnością dał ci warunki, jeśli nie lepsze, to przynajmniej takie same, jak Leo”. Sienkiewicz jednak pozostał niewzruszony i stanowczo odpowiedział: „Leo przyjechał do Krakowa i układ ze mną zawarł […]. »Gazeta Polska« pierwsza się zgłosiła, więc w razie zgody na moje warunki musi mieć pierwszeństwo”. Praca nad powieścią, której pierwszy odcinek ukazał się 26 marca 1895 r., była niezmiernie wyczerpująca dla Sienkiewicza. Przez jedenaście miesięcy intensywnego pisania żył jak w transie. Nie był w stanie myśleć o ni- Mecenas projektu Dzięki Sienkiewiczowi kapliczka Domine, Quo Vadis zyskała swoje wieczne życie, chociaż wcześniej już pisał o niej w wierszu„Którędy”Teofil Lenartowicz, poeta romantyczny i tułacz na włoskiej ziemi: Tak jest zaprawdę, obcy młodzianie, Widzisz tę stopę w kamieniu, Wytłacza stopę Chrystus, gdzie stanie, Nawet w człowieka sumieniu. Na tym tu miejscu Zbawca przegrodził Piotrowej drogi zapędy, Gdy z Mamertyńskich więzień uchodził, Wołając: Piotrze, którędy?… I jak tu widzisz na świętą ranę Przed wiernym pokazał sługą, Jeśli ty pójdziesz, to ja zostanę, Ażeby ponieść śmierć drugą. […] To Zbawiciela słowo najsłodsze, To z Polski słyszę głos płaczu; I raz mi dzwoni: gdzie idziesz, Piotrze? Drugi raz: kędyż, tułaczu?… czym innym jako tylko o „Quo vadis”. Mimo narzekań, że „mózg go boli i zmęczenie wychodzi każdym nerwem”, pisał z coraz większym zacięciem i entuzjazmem. „Doszedłem wreszcie do wybuchu – oznajmiał rozradowany w jednym z listów – To, co zapowiadało się dotąd groźnie, było tylko jak pomruk przed burzą. Teraz dopiero będzie burza i rozpocznie się prawdziwa epopeja chrześcijańska. Ułożyłem i mam w głowie tyle scen wspaniałych i strasznych, że byle zdrowia i sił starczyło – to »Quo vadis« będzie donioślejsze niż wszystko, com napisał”. Zaczęło się przy Via Appia Antica Już współczesnych Sienkiewiczowi intrygowało pytanie, jak doszło do powstania „Quo vadis”. Otóż sam autor w liście do paryskiego dziennikarza i krytyka Ange Galdemara zdradzał, że pomysł powieści zawdzięcza historykowi Tacytowi, którego dokładnie przestudiował, i z jego „Rocznikami” w ręku zwiedzał Rzym i okolice: „Mogę śmiało rzec, iż sama myśl była we mnie dojrzała; szło tylko o znalezienie punktu wyjścia. Kaplica Domine, Quo vadis, widok bazyliki św. Piotra, Góry Albańskie, tre fontane – dokonały reszty. […] Wszystko, co Panu piszę, jest nadto krótkie i suche, ponieważ do tych motywów można by dodać jeszcze wiele innych – me uczucia osobiste, wędrówki po katakumbach, przecudny krajobraz, który otacza zawsze miasto wieczne, akwedukty widziane o zachodzie lub wschodzie słońca…”. Przewodnikiem Sienkiewicza po Rzymie został zaś słynny polski malarz – Henryk Siemiradzki – który podczas wspólnych wędrówek pokazał mu kapliczkę Quo vadis. I gdy tylko pisarz ujrzał ów maleńki kościółek, powziął myśl napisania powieści z czasów starożytnych. Można więc powiedzieć, że wszystko zaczęło się przy Via Appia Antica, pod murami kapliczki Domine, Quo Vadis. Osnuta legendą, może poszczycić się ona piękną historię żywą w pismach greckiego filozofa Orygenesa, św. Ambrożego, św. Atanazego, papieża Grzegorza Wielkiego, w świadectwach męczeństwa s. Processusa i Martyniana. Znajomość jej tradycji ma istotne znaczenie dla odczytania idei Sienkiewiczowskiego dzieła. Według legendy, którą przypomina Józef Kremer w swej „Podróży do Włoch”, „święty Piotr – uwięziony w Rzymie – czekał śmierci męczeńskiej, ale wyswobodził się jeszcze po raz ostatni z ciemnicy. Gdy wyszedł z murów miasta, spotkał Chrystusa, dążącego do Rzymu, a dźwigającego krzyż. – Domine, quo vadis? – Panie, dokąd idziesz, zapytał Apostoł Święty. […] – Przychodzę, bym był powtórnie ukrzyżowany – odrzekł Zbawiciel”. Wtedy Piotr odpowiedział: „Wracam z powrotem, aby iść za Tobą” i powróciwszy do Rzymu, poniósł śmierć na krzyżu. Co więcej, z kapliczką wiąże się legenda o pozostawieniu przez Chrystusa śladu stóp na kamieniu przy Via Appia. Na oczach czytelników „Gazety Polskiej” w kolejnych odcinkach „Quo vadis” rozgrywało się wielkie starcie dwóch światów – pogańskiego i chrześcijańskiego. Z jednej strony istniał świat stojący jeszcze u szczytu swej potęgi, choć już bliski upadku, z drugiej zaś rodziła się i wzrastała w siłę nowa religia będąca zaczynem Królestwa Bożego na Ziemi. Wielka przeszłość Wiecznego Miasta od zawsze fascynowała Sienkiewicza. Wspaniałe dzieła sztuki i wysublimowane wytwory myśli ludzkiej współistniały równocześnie z krwawymi podbojami, tyranią, zbrodnią i upodlającym człowieka niewolnictwem. Sienkiewicz osadził akcję „Quo vadis” w przełomowym momencie historycznym, gdy za panowania Nerona doszło do niebezpiecznego przesilenia negatywnych zjawisk społeczno-politycznych rozsadzających od środka potężne imperium cezarów. Był to początek końca: „Szalejem, dążym do przepaści, coś nieznanego idzie ku nam z przyszłości, coś się załamuje pod nami, coś mrze obok nas” – trafnie diagnozował sytuację Petroniusz, jeden z bohaterów „Quo vadis”, mając poczucie schyłku swojej epoki. II Luksus, ziemskie rozkosze i orgiastyczny szał I tak oto Sienkiewicz przenosił swoich współczesnych w „krainę luksusu” trzech wieków cesarstwa rzymskiego. K lasa najwyższa – augustianie – korzystała ze wszystkich dobrodziejstw płynących z podbitych i ciemiężonych przez Rzymian prowincji. Cezar kupował sobie przychylność wolnego ludu rzymskiego, obsypując go złotem, zapewniając bezpłatne wyżywienie i niewybredne rozrywki. Ku uciesze gawiedzi za miliony sestercji sprowadzano z Afryki dzikie zwierzęta do amfiteatrów, urządzano wyścigi konne w cyrkach, walki gladiatorów i bitwy okrętów. Przepych i bogactwo stały się nieodłącznymi elementami życia arystokracji. III Ciemne strony życia rzymskiego patrycjatu Przywożono najdroższe marmury, by wyrzeźbić z nich własne posągi, szlachetne metale na biżuterię, najdelikatniejsze tkaniny z Dalekiego Wschodu, pachnidła, wykwintne przyprawy, piękne niewolnice. Rzymianie nie potrafili już jednak zachować umiaru w korzystaniu ze wszystkich tych dóbr i przyjemności. Oddawali się zmysłowym rozkoszom, które przechodziły w rozpustę. Uczty i zabawy nie miały końca. Uzależniano się od wartości materialnych, zatracając swoją duchowość i poczucie moralności. Donosicielstwo, pochlebstwo i żądza władzy były tu na porządku dziennym. Ciemne strony życia rzymskiego patrycjatu najlepiej odsłania w „Quo vadis” orgiastyczna uczta u Nerona. W samym centrum tej rozpustnej zabawy znalazła się Ligia, niewinna dziewczyna wychowywana w domu Plaucjusza i Pomponii Grecyny. Była córką króla Ligów i zakładniczką na dworze Nerona, w której zakochał się bez pamięci Marek Winicjusz, siostrzeniec Petroniusza. Ligia „bała się cezara, bała się ludzi, bała się uczt, o których sromocie słyszała od Aulusa, od Pomponii Grecyny i ich przyjaciół”. Miała świadomość, że w tym pałacu czeka na nią zguba. Przerażały ją lubieżność i rozpasanie, a zwłaszcza tańce pełne dzikich wrzasków. Widziała, jak tancerz Parys, „czarowny i bezwstydny”, odsłaniał w swych ruchach „tajnie miłości”, a gdy korybanci rozpoczęli z dziewczętami taniec bachiczny, „Ligii wydawało się, że spali ją żywy ogień, że piorun powinien uderzyć w ten dom lub pułap zapaść się na głowy biesiadników”. Umierała z przerażenia, gdy pijany i napastliwy Winicjusz, chciał ją zniewolić, wykrzykując: „Daj mi usta! […] Cezar mi cię obiecał, nim cię wziął… Musisz być moją!…” Teraz ów, jakże drogi jej do tej pory młodzieniec, zmienił się oto w pijanego, złego satyra, który napełniał ją odrazą. Na całe szczęście w tejże chwili z ramion Winicjusza wyrywał ją Ursus, jej najwierniejszy sługa, niepokonany olbrzym z plemienia Ligów. Manifest hedonisty Sienkiewicz, tworząc opis uczty u Nerona, czerpał pełnymi garściami z Tacyta, oddając ducha czasów, gdy „bogi i ludzie szaleli”, a świat starożytny, jak pisał Leopold Staff, „rozprzęgał się konwulsyjnie w swoich spoidłach”. Jednym z dzieł, które znakomicie wpisują się w porażającą zepsuciem atmosferę czasów schyłku Cesarstwa, jest „Uczta Trymalchiona” autorstwa Petroniusza, który stał się prototypem Sienkiewiczowskiego bohatera – owego arbitra elegantiarum, powiernika Nerona. O nim to opowiadał Tacyt, że jako mistrz w sztuce używania poświęcał dzień snowi, a noc obowiązkom towarzyskim i przyjemnościom. Zdobył miano sędziego dobrego smaku, tak iż bez jego akceptacji nic nie mogło być uznane za piękne i wykwintne. Niektórzy badacze twierdzą nawet, że Henryk Siemiradzki „Taniec wśród trzech mieczów”, Muzeum Narodowe w Warszawie IV DODATEK SPECJALNY \ 190-lecie „Gazety Polskiej” „Uczta Trymalchiona” była żywym odbiciem biesiad urządzanych w pałacu Nerona, a Petroniusz w swoim dziele wyeksponował wynaturzenie i ekscentryczność gospodarza przejawiającą się w perwersyjnych formach zachowań. Tak na przykład dowiadujemy się, że podczas jednej z wizyt w domu Trymalchiona „przyniesiono na tacy kosz, a w nim drewnianą kurę z rozpostartymi wkoło skrzydłami, jak to bywa u kwok wysiadujących jaja. Zaraz też przystąpili do niej dwaj słudzy i przy hałaśliwej muzyce zaczęli grzebać w słomie, wydobywając stamtąd pawie jaja i rozdając je biesiadnikom. Na ten moment widowiska zwrócił uwagę Trymalchion i powiedział: »Przyjaciele, pod kurę kazałem podłożyć pawie jaja. I niech mnie Herkules, ale boję się, że już się zalęgły. Spróbujmy jednak, czy da się je jeszcze wypić«. Dają nam łyżki, […] przekuwamy nimi jajka zrobione z gęstego ciasta. Ja, rzeczywiście, omal nie wyrzuciłem swego przydziału, bo wydawało mi się, że jajko już się zawiązało w kurczę. Ale gdym posłyszał, jak stary bywalec powiedział: »Tu musi być coś dobrego« – przeszukałem skorupę ręką i znalazłem w niej tłuściutką muchołówkę [ptak z rodziny wróblowatych] w pieprzonym żółtku”. Ponadto na rozkaz gospodarza lubującego się w wyrafinowanych niespodziankach niewolnicy etiopscy polali gościom ręce najlepszym winem, a gdy tamci kosztowali stuletni falern, wniesiono srebrnego kościotrupa, tak skonstruowanego, że jego członki i kręgi mogły się zginać we wszystkie strony. Trymalchion, patrząc rozbawiony na przeróżne figury tej maszkary, wypowiedział swe życiowe credo: Ach, ach, my biedni! Jak cały człeczyna jest niczym! To czeka wszystkich, gdy Orku [śmierci] się staniem zdobyczą. A więc użyjmy żywota, gdy możem, jak nam ochota. Niewątpliwie był to manifest hedonisty, który za pomocą wyszukanych rozrywek i rozkoszy zmysłowych próbował zagłuszyć wewnętrzną pustkę. III Mroczna strona starożytnego świata „Quo vadis” to nie tylko wnikliwe studium upadku moralno-obyczajowego starożytnych Rzymian, lecz także jednocześnie studium tyranii i zbrodni. S ienkiewicz wtajemniczył czytelników „Gazety Polskiej” w ów mroczny świat, wskazując na mechanizmy sprawowania despotycznej władzy. Pałac, w którym żyje cezar, przesiąknięty jest krwią, o czym opowiada Ligii dawna kochanka Nerona Akte. Neron. Studium zbrodniarza „Oto tam z dala widać kryptoportyk, na którego kolumnach i podłodze czerwienią się jeszcze krwawe plamy krwi, którą obluzgał białe mury Kaligula, gdy padł pod nożem Kasjusza Cherei; tam zamordowano jego żonę, tam dziecko rozbito o kamienie; tam pod skrzydłem jest podziemie, w którym gryzł ręce z głodu młodszy Drusus; tam otruto starszego, tam wił się ze strachu Gemellus, tam z konwulsji Klaudiusz, tam Germanik. Wszędy te ściany słyszały jęki i chrapanie konających, a ci ludzie, którzy śpieszą teraz na ucztę w togach, w barwnych tunikach, w kwiatach i klejnotach, to może jutrzejsi skazańcy…” Cały ten krwawy ciąg zbrodni zapoczątkował pęd ku władzy absolutnej, po którą sięgnął najpierw Oktawian August, pierwszy z senatorów, a jego następca Tybe- „Zbytek dworu złocił wszystko i wszystko pokrywał blaskiem. Wielcy i mali […] cisnęli się do pałacu, by nasycić olśnione oczy przepychem, niemal przechodzącym ludzkie pojęcie […]. Uczta zmieniała się stopniowo w pijacką i rozpustną orgię. Syryjskie dziewczęta, które poprzednio tańczyły taniec bachiczny, pomieszały się z gośćmi. Muzyka zmieniła się w bezwładny i dziki hałas cytr, lutni, cymbałów armeńskich […]. Powietrze przesycone zapachem kwiatów, […] szafranem i wyziewami ludzkimi stało się duszne […]. Witeliusz zwalił się pod stół. Nigidia, obnażywszy się do wpół ciała, wsparła swą pijaną, dziecinną głowę na piersi Lukana, a ów, równie pijany, począł zdmuchiwać złoty puder z jej włosów […]. Domicjusz Afer […] stoczył się pod stół, gdzie po chwili począł oddawać języki flamingów, pieczone rydze, mrożone grzyby, szarańcze na miodzie, ryby, mięsiwa i wszystko, co zjadł lub wypił. […] Większa część gości leżała już pod stołem; inni chodzili chwiejnym krokiem po triclinium, inni spali na sofach stołowych, chrapiąc lub oddając przez sen zbytek wina, a na pijanych konsulów i senatorów, na pijanych rycerzy, poetów, filozofów, na pijane tancerki i patrycjuszki, na cały ten świat, wszechwładny jeszcze, ale już bezduszny, uwieńczony i rozpasany, ale już gasnący, ze złotego niewodu upiętego pod pułapem kapały i kapały wciąż róże”- taki opis uczty u Nerona odnajdujemy w „Quo vadis”. riusz poczuł się panem życia i śmierci swoich poddanych, zabijając dla kaprysu niewinnych ludzi. Po nim nastąpił Kaligula – morderca Tyberiusza, nieznający umiaru w swym zbrodniczym procederze. Ale i na niego przyszedł kres, bo został zasztyletowany przez spiskowca Kasjusza Chereę. Potem rządził Klaudiusz, którego żona Messalina usuwała dotąd swych przeciwników, aż w końcu sama poniosła śmierć. Jej następczynią u boku Klaudiusza została równie okrutna Agrypina – matka Nerona, która otruła swego męża, by wprowadzić na tron syna. Neron został więc wielkim imperatorem, mając 17 lat. Początki jego władzy nie wskazywały jednak, że pójdzie śladem swych poprzedników. Nad niedoświadczonym cezarem czuwali mądrzy doradcy – słynny filozof Seneka i szlachetny prefekt pretorianów Burrus, ale konflikt z nadopiekuńczą i coraz bardziej zaborczą Agrypiną, wyzwolił w Neronie zbrodniczy instynkt. Stał się mordercą – odebrał życie matce i przyrodniemu bratu Brytannikowi. Teraz, gdy przekroczył granice człowieczeństwa, mógł poważyć się na każdy czyn. Tak więc zakochany w pięknej Poppei Sabinie, kazał wypędzić swą żonę Oktawię, a potem zamordować – została uduszona po uprzednim otwarciu żył w gorącej parze. O tym wszystkim dowiadujemy się z ust Petroniusza, który znał doskonale krwiożerczą naturę swego władcy i jego zbrodniczą przeszłość. Gdy zmarł Burrus, a Seneka zrezygnował z funkcji doradcy, Neron nie był już niczym skrępowany. Poczuł się panem świata jak niegdyś Tyberiusz i Kaligula. Gdy odległych prowincji strzegły wojska pod dowództwem znakomitych wodzów, cezar poświęcał się sztuce, tworzył poemat mający przyćmić samego Homera, układał hymny i komponował do nich muzykę. Ku zgorszeniu ogółu sam brał udział w konkursach poetyckich, a nawet popisywał się publicznie umiejętnościami tanecznymi. Cenił kulturę grecką i wśród Hellenów szukał uznania dla swojej sztuki. Nieograniczona władza, poczucie boskiej mocy i przekonanie o wielkim artystycznym geniuszu przerodziły się u niego w szaleństwo. Neron zdradził Petroniuszowi największą swoją tajemnicę: „Czy wiesz, że ja głównie dlatego skazałem na śmierć matkę i żonę? U bram nieznanego świata chciałem złożyć największą ofiarę, jaką człowiek mógł złożyć. Mniemałem, że się potem coś stanie i że jakieś drzwi się otworzą, za którymi dojrzę coś nieznanego. Niechby to było cudniejsze lub straszliwsze nad ludzkie pojęcie, byle było niezwyczajne i wielkie”. Spowiedź „cezara-artysty” to studium zbrodniarza przekraczającego wszelkie granice etyczne w dążeniu do stworzenia dzieła okupionego krwią. Człowiek nie stanowił dla niego żadnej wartości, można go było zdeptać i zniszczyć, byle tylko zaspokoić własne żądze i „doznania estetyczne”. Tak to właśnie władza absolutna rodząca w jednostce egocentryzm, przekonanie o własnej wyższości i wyjątkowości, podsycane ustawicznie przez fałszywych pochlebców i służalców, czynią z Nerona potwora. Lichy komediant podpala Rzym Choć wydawało się, że poezję i sztukę miłował prawdziwie, to w opinii Petroniusza był błaznem, „głupowatym […], płaskim tyranem”. „Co za dziwna mieszanina! Kaliguli brakło piątej klepki, ale nie był jednak takim dziwotworem” – mówił o Miedzianobrodym, który nawet najdramatyczniejszy obraz zabójstwa matki potrafił przeobrazić w wizję teatralną. Czasem zrywał się w środku nocy i budził cały dwór, twierdząc, że ścigają go rozwścieczone Furie. Odgrywając rolę Oresta i deklamując greckie wiersze, był tylko „lichym komediantem”. Pragnął być podziwiany. I oczywiście, nie mogło być inaczej, bo gniew tyrana wymagał tego bezwzględnie. W swym szale poetyckim zapragnął przewyższyć samego Homera i stworzyć wielki poemat o zburzeniu Troi, do którego najlepszą podnietą byłby, jak mniemał, prawdziwy pożar. I tak w jego chorym umyśle zrodził się zbrodniczy plan podpalenia Rzymu. Ogarnęła go niepohamowana żądza sycenia się widokiem ognistego żywiołu, widokiem krwi i ogromu zniszczeń. Na zgliszczach Wiecznego Miasta stanąłby wówczas z lutnią w ręku, recytując swe pieśni o pożodze. I tak też się stało – zbrodnicze zamysły przerodziły się w rzeczywisty dramat: Rzym palił się i żywioł pochłaniał wszystko: „Ze wzgórz, na których był zbudowany płomienie spływały na kształt fal morskich na doliny, szczelnie zabudowane domami […], pełne bud, kramów, drewnianych ruchomych amfiteatrów, składów drzewa, oliwy, zboża, orzechów, szyszek pinij, których ziarnem żywiła się uboga ludność […]. Tam pożar znajdując dostatek palnych materiałów, zmieniał się niemal w szereg wybuchów i z niesłychaną szybkością ogarniał całe ulice. […] Wszelka myśl o ratunku wydawała się niedorzeczną. […] Jakoż zginęło mnóstwo. Byli tacy, którzy straciwszy całe mienie lub najdroższe sercu istoty, dobrowolnie rzucali się z rozpaczy w płomienie. Innych udusiły dymy. […] Poznajdywano później setki ciał spieczonych na węgiel. Żadna prawie z rodzin zamieszkujących środek miasta nie ocalała w zupełności. […] Tyber płynął żywym ogniem. Nieszczęsne miasto zmieniło się w jedno piekło. […] Okrzyk: Rzym ginie!, nie schodził z ust tłumu”. „W oddali syczały węże płomieni i płonęły odwieczne, najświętsze zabytki […], płonęła przeszłość i dusza Rzymu, on zaś, cezar, stanął […] z twarzą tragicznego aktora i z myślą nie o ginącej ojczyźnie, ale o postawie i patetycznych słowach, którymi by najlepiej wielkość klęski mógł oddać, obudzić największy podziw i najgorętsze zyskać oklaski […]. Tu podniósł ręce i uderzywszy w struny, ozwał się słowy Priama: »O, gniazdo ojców moich, o kolebko droga!« […]. Po krótkiej chwili milczenia zawrzała burza oklasków. Lecz z oddali odpowiedziało [Neronowi] wycie tłumów. Teraz nikt już nie wątpił, że cezar rozkazał spalić miasto, by sobie wyprawić widowisko i śpiewać przy nim pieśni”. Na kwiaty trysnęła struga czarnej krwi Wraz z rozwojem powieściowej akcji Neron przybiera coraz bardziej demoniczne rysy, aż w końcu jako prześladowca chrześcijan staje się u Sienkiewicza wcieleniem apokaliptycznej bestii, której nadejście wieszczył Mecenas projektu V Chrześcijanie ginący na cyrkowej arenie Całą mroczną głębię swej duszy Neron odkrył pewnej nocy przed Petroniuszem, wyznając: „ja właśnie jestem we wszystkim artystą, i ponieważ muzyka otwiera przede mną […] krainy, którymi nie władam, rozkosz i szczęście, których nie zaznałem, więc ja nie mogę żyć życiem zwyczajnym. […] Czasem wydaje mi się, że aby się dostać do tych olimpijskich światów, trzeba zrobić coś takiego, czego żaden nigdy człowiek dotąd nie uczynił […]. Wiem także, że ludzie posądzają mnie, iż szaleję. Ale ja nie szaleję, tylko szukam! […] i dlatego chcę być większym niż człowiek, bo tylko w ten sposób mogę być największy jako artysta”. św. Jan. Rzym Nerona natomiast w oczach wyznawców Chrystusa nabiera wymiaru przestrzeni inferalnej. To drugi Babilon, jak nazwie Wieczne Miasto Piotr Apostoł, w którego usta włoży pisarz znamienne słowa: „Panie, przecz mi tu przyjść kazałeś i w tym gnieździe Bestii założyć stolicę Twoją”. Ale przyjdzie czas, że i Rzym doczeka się kresu rządów okrutnika. Gdy wybuchnie powstanie legii galijskich, a potem dotrą do uszu Nerona wieści o Galbie i przyłączeniu się do buntu Hiszpanii, wpadnie w szał i wściekłość. Każe wymordować wszystkich mieszkających w Rzymie Gallów, jeszcze raz podpalić miasto, wypuścić zwierzęta z cyrków, a stolicę przenieść do Aleksandrii. Tym razem nikt nie usłucha jego rozkazów. Ani Helikus, ani Tygellin. Oto pewnej nocy z obozu pretorianów przybył do pałacu goniec, donosząc, że żołnierze w samym mieście wszczęli bunt i ogłosili Galbę cezarem. Neron na próżno wołał przyboczne straże. Był w pałacu sam, krzyczał z trwogi i rozpaczy, dopóki na ratunek nie przybyli mu wyzwoleńcy, którzy ukryli go w willi Faona. Tam też oznajmiono mu, że pora już umrzeć. Rozkazał więc kopać grób dla siebie. Ogarnął go strach, pobladł, na czole osiadły mu krople potu. Tymczasem przybył go- niec z wieścią, że senat wydał już wyrok. Ma być ukarany według dawnego zwyczaju – chwycą mu szyję w widły i zasmagają na śmierć, a ciało rzucą do Tybru. To go zatrwożyło. Był gotów umrzeć, choć powtarzał: „Jakiż artysta ginie”. „Śpiesz się” – ponaglali go wyzwoleńcy, gdy centurion zbliżał się z wyrokiem. Neron przyłożył nóż do szyi, ale strach powstrzymywał go przed zagłębieniem ostrza. Niespodziewanie Epafrodyt popchnął mu rękę i sztylet zagłębił się w ciele, a oczy cezara wyszły jakby na wierzch – straszne, ogromne przerażone. W tym momencie usłyszano okrzyk centuriona: „Przynoszę ci życie”, ale było już za późno. Neron konał. Z jego grubego karku na ogrodowe kwiaty trysnęła struga czarnej krwi. Podpalacz Rzymu, morderca tysięcy umierał oto samotny, wzgardzony, przerażony… Arbiter elegantiarum wcieleniem piękna i poezji Śmierć cezara skontrastowana została w powieści ze śmiercią Petroniusza, który popadając w niełaskę władcy, postanowił uprzedzić jego rozkaz i samemu odebrać sobie życie. Zapragnął jednak umrzeć pięknie podczas wystawnej uczty, wśród dźwięków muzyki i pieśni Anakreonta, u boku swojej Eunice i pośród śmiechu wesołych biesiadników. I taką też miał śmierć: „W sali rozchodził się lekki zapach fiołków; światła płonęły w różnokolorowych szkłach aleksandryjskich […]. Nakrycie stołu jaśniało przepychem, lecz przepych ów nie raził, nie ciążył nikomu i zdawał się sam przez się wykwitać. […] Wraz też, na widok świateł, bluszczowych kruż, win […] w śniegowej pościeli i wyszukanych potraw, rozochociły się serca biesiadników”. I w tak błogiej atmosferze, przy dźwiękach cytry Petroniusz nakazał otworzyć sobie żyły. Umierał pogodny, z uśmiechem na twarzy, a wraz z nim odchodziła piękna Eunice… Na koniec zwrócił się jeszcze do ucztujących: „Przyjaciele, przyznajcie, że razem z nami ginie…”, lecz już nie dokończył. Biesiadnicy, patrząc na umierających podobnych bardziej do posągów niż ludzi, zrozumieli, że razem z nimi „ginie to, co jedynie jeszcze pozostało światu, to jest poezja i piękność”. Podczas gdy Neron stawał się w „Quo vadis” symbolem mrocznej strony starożytnego świata, Petroniusz był reprezentantem wartości humanistycznych i tego, co w kulturze antycznej najwartościowsze. Jako epikurejczyk oraz wyznawca filozofii Pirrona i Lukrecjusza czuł się człowiekiem wewnętrznie wolnym, mając poczucie wyższości nad zdegenerowanym otoczeniem cezara. Przede wszystkim jednak Petroniusz to wielbiciel piękna, poezji i sztuki, wrażliwy na urodę świata. Toteż Sienkiewicz nie skrywał sympatii dla swego bohatera, którego także badacze literatury uznali za jedną z najciekawszych kreacji w „Quo vadis”. Sam pisarz przyznawał się w listach, że „siedzi” w nim „za dużo Petroniusza”, że czuje się takim samym estetą i artystą jak ów rzymski „arbiter elegantiarum”. IV Życie w katakumbach Na antypodach świata pogańskiego stanął w „Quo vadis” świat chrześcijański. W pierwszym wieku cesarstwa nie rozróżniano jeszcze religii żydowskiej i chrześcijańskiej, ale obydwie sprzeciwiały się zasadom ustrojowym ówczesnego Rzymu, a zwłaszcza boskiemu kultowi cesarzy. W oczach pogan chrześcijanie stanowili rodzaj niebezpiecznej sekty. Największe zagrożenie dla cesarzy O dyskryminacji wierzących ze strony społeczności pogańskiej pisze Edward Gibbon w swoim dziele „Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego”, wskazując na fakt, że poganie nie byli w stanie zaakceptować wyrzeczenia się przez chrześcijan „bogów Rzymu, Cesarstwa i ludzkości”. W oczach pogan dopuszczali się grzechu zerwania więzów tradycji, obyczaju i wychowania, naruszając zasady religijne swego kraju, depcząc wszystko, co uchodziło za świętość ich ojców. Poganie zaś wdzięczni bogom wyłącznie za dobrodziejstwa doczesne, jak tłumaczy Gibbon, odrzucali dar życia wiecznego ofiarowanego przez Chrystusa. Uważali, że pokora, z jaką Chrystus znosił cierpienia, oraz Jego dobroć i prostota, nie VI DODATEK SPECJALNY \ 190-lecie „Gazety Polskiej” „Petroniusza uderzył ten spokój i uderzył go zwłaszcza w ludziach. W twarzy Pomponii, starego Aulusa, ich chłopca i Ligii – było […] jakieś światło, jakieś ukojenie i jakaś pogoda płynąca wprost z takiego życia, jakim tu wszyscy żyli. I z pewnym zdziwieniem pomyślał, że jednak mogła istnieć piękność i słodycz, których on […] nie zaznał”. Rzekł zatem: „Rozważam w duszy, jak odmienny jest wasz świat od tego świata, którym włada Nero”. Pomponia zaś odrzekła z prostotą: „Nad światem włada nie Nero – ale Bóg […]. Wierzę w Boga, który jest jeden, sprawiedliwy i wszechmocny”. ponię Grecynę, wierną naukom Chrystusa. Dlatego Winicjusz udaje się wraz z Petroniuszem do domu Aulusa, który jakże różni się swoją atmosferą od dworu Nerona. Duchowa inicjacja Gdy Ligii udało się dzięki Ursusowi uciec szczęśliwie z domu cezara, z owej „jaskini hańby, zła, zbrodni”, wówczas ukryła się wśród chrześcijan na Zatybrzu. Wiedziony miłością Winicjusz pragnie za wszelką cenę ją odnaleźć, a pomaga mu w tym Grek Chilon Chilonides podający się za lekarza, filozofa i wróżbitę, w istocie zaś będący cynicznym łgarzem, sprytnym rzezimieszkiem, który za dobrą zapłatę jest zdolny do wszystkiego. „W tej dziwnej figurze – pisze Sienkiewicz – było coś i plugawego, i śmiesznego. Nie był stary: w jego niechlujnej brodzie i kręconej czuprynie ledwie gdzieniegdzie przeświecał włos siwy. Brzuch miał zapadły, plecy zgarbione tak, że na pierwszy rzut oka wydawał się być garbatym, nad owym garbem zaś wznosiła się głowa wielka, o twarzy małpiej i zarazem lisiej, i przenikliwym wejrzeniu. Żółtawa jego cera popstrzona była pryszczami, a pokryty nimi całkowicie nos mógł wskazywać zbytnie zamiłowanie do butelki”. Ten sprytny Grek poprowadził Winicjusza do miejsca zwanego Ostrianum, gdzie potajemnie, w mrocznych katakumbach gromadzili się chrześcijanie, by wspólnie wyznawać wiarę Chrystusa i słuchać nauk Apostoła Piotra. I właśnie w tej ciemnej krypcie, wśród tysięcy zakapturzonych postaci, miał rzymski arystokrata po raz pierwszy usłyszeć o Zbawicielu i doświadczyć duchowej siły chrześcijańskiej wspólnoty. Gdy tylko podziemie rozświetlił blask smolnych pochodni, rozległ się przejmujący dziwną tęsknotą hymn. A było w nim jakieś „wołanie po nocy, jakaś pokorna prośba o ratunek w zbłąkaniu i ciemności. Głowy, podniesione ku górze, zdawały się widzieć kogoś, hen, wysoko, a ręce wzywać go, by zstąpił. Gdy pieśń cichła, następowała jakby chwila oczekiwania, tak przejmująca, że i Winicjusz, i jego towarzysze mimo woli spoglądali ku gwiazdom, jakby w obawie, że stanie się coś niezwykłego i że ktoś naprawdę zstąpi”. Dla młodego trybuna, który był świadkiem różnych obrządków, czymś niepojętym wydawała się miłość, jaką czciciele darzyli tu swego boga. Oni po prostu kochali go całą duszą. I choć ciągle w tłumie Winicjusz wypatrywał Ligii, nie mógł pozostać obojętny na wszystko, co działo się wokół. A to, co zobaczył i usłyszał, przekraczało wszelkie jego wyobrażenia. Istniał już tylko Chrystus Święty Piotr (w tej roli Franciszek Pieczka) przemawia w katakumbach do chrześcijan, scena z filmu „Quo vadis” w reż. J. Kawalerowicza zastąpią sławy, potęgi cesarstwa i jego tryumfów. Winą każdego chrześcijanina było w ich przekonaniu przedkładanie poglądów własnych nad religię narodową. Dla Rzymian podejrzany charakter miały więc wszelkie zgromadzenia oderwane od powszechnego kultu. Były one sprzeczne z prawem i niebezpieczne, bo niepodporządkowane naczelnej idei państwa. Niezależny duch chrześcijański stał się dla cesarzy największym zagrożeniem, gdyż nie uznawali wyższego autorytetu niż państwo. Surowy wygląd chrześcijan, odrzucenie przez nich przyjemności życia, a także częste przepowiadanie nieszczęść „napełniały pogan niejasnym przeczuciem jakiegoś niebezpieczeństwa, które sprowadzi ta nowa sekta, tym bardziej zatrważająca, im bardziej pozostająca w cieniu” – konkluduje Gibbon. Chrześcijanie przeciwstawiają pogańskiej moralności etykę wypływającą z nauki Chrystusa. Kwintesencję nowej religii najgłębiej wyraża w dyskusji z Petroniuszem św. Paweł z Tarsu: „oto ja głoszę miłość i głoszę naukę, która nakazuje władcom kochać poddanych, panom niewolników, niewolnikom służyć z miłości, czynić sprawiedliwość i miłosierdzie”. Sienkiewicz ukazuje swym czytelnikom życie pierwszych chrześcijan za pośrednictwem Marka Winicjusza, którego postać pozwala skonfrontować dwa przeciwstawne sobie światy. Młodzieniec ten, wywodzący się z arystokratycznych sfer rzymskich, wnika w całkiem nieznany sobie obszar życia wyznawców nowej religii. Powodowany wielką namiętnością do Ligii, za wszelką cenę próbuje ją zdobyć. Jest ona chrześcijanką wychowywaną przez Pom- W pewnym momencie wśród tłumów rozległ się szept: „Petrus! Petrus!”. Jedni klękali, inny wyciągali ręce ku nadchodzącemu. Zapadła głęboka cisza. Zbliżała się jakaś postać prosta i nadzwyczajna zarazem. Ów kapłan nie miał ani mirtu na głowie ani dębowego wieńca na skroniach, ani też szat usianych w gwiazdy. Był to zwykły rybak, który wydał się Winicjuszowi nie biegłym w rytuałach arcykapłanem, lecz „wiekowym i niezmiernie czcigodnym świadkiem, który przychodzi z daleka, by opowiedzieć jakąś prawdę, którą widział, której dotykał, w którą uwierzył”. Ów starzec, pierwszy uczeń Chrystusa, przemawiał do tłumów jak dobry ojciec do dzieci. Pouczał ich, jak mają żyć. Kazał wyrzekać się zbytków i rozkoszy, miłować ubóstwo, czystość obyczajów i prawdę, znosić cierpliwie krzywdy i prześladowania. Tłum słuchał w ciszy i skupieniu, a Piotr mówił że mają być „dobrzy, cisi, sprawiedliwi, ubodzy i czyści nie dlatego, by za życia mieć spokój, ale by po śmierci żyć wiecznie w Chrystusie, w takim weselu, w takiej chwale, rozkwicie i radości, jakich nikt na ziemi nigdy nie dostąpił”. Te słowa wprawiły Winicjusza w osłupienie. Piotr obiecywał wyznawcom Chrystusa nieśmiertelność „wspaniałą, równą niemal bytowi bogów”. Cnotę i prawdę nakazywał miłować dla nich samych, bo „najwyższym przedwiecznym dobrem i przedwieczną cnotą jest Bóg, kto więc je miłuje, ten miłuje Boga i przez to sam staje się jego umiłowanym dzieckiem”. Winicjusz nie wszystko pojął od razu, ale w pamięć zapadły mu słowa, że ten jedyny i wszechmocny Bóg jest wszechdobrem i wszech prawdą. Pomyślał wtedy, że „wobec takiego demiurga Jowisz, Saturn, Apollo, Juno, Westa i Wenus wyglądaliby jak jakaś marna i hałaśliwa zgraja”. W największe zdumienie wprawiły go jednak słowa Piotra o tym, że Bóg jest wszechmiłością, że kochać ludzi to jego najważniejsze przykazanie i że nie dość kochać dobrych, ale trzeba kochać i złych, przebaczać swoim prześladowcom, jak uczynił to Chrystus przybity do krzyża. Winicjuszowi wydało się, że tkwi w tym jakieś szaleństwo, ale jednocześnie poczuł, że w przykazaniu miłości jest coś potężniejszego niż we wszystkich systemach filozoficznych świata. Potem Piotr mówił już tylko o Nim, o Chrystusie, o tym jak dwa dni i dwie noce po Jego ukrzyżowaniu uczniowie trwali w smutku i trwodze i o tym, jak nastał dzień trzeci, gdy Pan zmartwychwstał. A na wspomnienie tych chwil głowa starca zaczęła się trząść, głos zamarł w piersi, a z oczu polały się łzy. Winicjusz był już pewien, że „ten człowiek mówi prawdę i płacze nad nią”. Po chwili, pokonując wzruszenie, Piotr odrzekł z całą mocą: „I widziałem Go, jako widzieli wszyscy, a On był jako światłość i jako szczęśliwość serc naszych, bośmy uwierzyli, że zmartwychwstał”. Winicjuszowi wszystko wydawało się jakby snem, ale miał w sobie jakieś głębokie poczucie, że to, co usłyszał, jest prawdą. Przed nim stał na kamieniu człowiek stary, bliski grobu, który, dając świadectwo, powtarzał: „Widziałem”. A dla ludzi wokół nie było w tej chwili już Rzymu ani szalonego cezara, pogan ani ich bogów. Istniał tylko Chrystus, który „wypełniał ziemię, morze, niebo i świat”. „Dusza swojej duszy” Był to początek drogi młodego rzymskiego patrycjusza do nowej wiary. Po nieudanej próbie porwania Ligii, sam znajdzie się wśród chrześcijan i zobaczy na własne oczy, jak wypełniają przykazanie miłości Boga i bliźniego. Nie będzie w stanie pojąć, że ci właśnie ludzie, którym chciał przemocą odebrać Ligię, nie zabili go, lecz wzięli pod swój dach i rannego otoczyli opieką. Przeżył więc wielki wstrząs moralny wywołany przebaczeniem i darowaniem win. Proces jego duchowego przeobrażenia dokonywał się będzie stopniowo. Nowego wymiaru nabierze też jego miłość do Ligii. Zmysłowe żądze ustąpią miejsca uczuciu duchowemu: „W pogańskiej głowie jego poczęło się z trudem wykluwać pojęcie, że obok nagiej, pewnej siebie i dumnej ze swych kształtów piękności greckiej i rzymskiej, jest na świecie jakaś inna, nowa, ogromnie czysta, w której tkwi dusza”. Jej uosobieniem była właśnie Ligia i ją nazywał teraz „duszą swojej duszy”. Momentem przełomowym stanie się dla Winicjusza akt przyjęcia chrztu, którego udziela mu Piotr Apostoł: „Wówczas uniesienie religijne ogarnęło wszystkich obecnych. Zdało im się, iż izba napełnia się jakimś światłem nadziemskim, że słyszą jakąś nadziemską muzykę, że […] z nieba spływają roje aniołów, a hen, w górze, widać krzyż i przebite ręce błogosławiące”. V „Prawdziwa epopeja chrześcijańska” Sienkiewicz, rozpoczynając tom trzeci swej powieści, przystępował do najtrudniejszego etapu pracy. T worzył „w ogromnym natężeniu wszystkich władz”, mając świadomość, że rzecz jest wielka i trudna. Martyrologię chrześcijan pragnął odsłonić w „potężnych obrazach” oddających całą prawdę o gehennie pierwszych wyznawców nowej wiary. Pierwszy dzień krwawych igrzysk Momentem przełomowym w powieści stał się pożar Rzymu wywołany z rozkazu Nerona, który odpowiedzialnością za swoją zbrodnię obarczył chrześcijan, urządzając dla rozwścieczonych tłumów krwawe Mecenas projektu VII Henryk Siemiradzki „Dirce chrześcijańska”, 1897 widowiska. Dramat uczniów Chrystusa Sienkiewicz przedstawił w kilku przejmujących scenach, które na zawsze przeszły do historii literatury światowej, stając się zarazem pomnikiem niewinnych ofiar. Zanim rozpoczęły się igrzyska śmierci, stłoczone przed cyrkiem tłumy z lubością wsłuchiwały się w ryk lwów i wycie psów. Zwierzętom nie dawano jeść od dwóch dni i tylko przesuwano przed nimi zakrwawione mięso, by doprowadzić je do wściekłości. Po występie gladiatorów przyszła kolej na chrześcijan okrytych skórami dzikich zwierząt, którzy ku największemu zaskoczeniu szalejących tłumów poklękali na środku areny i zaintonowali pieśń „Christus regnat” (Chrystus króluje). W tym momencie otwarto kratę i na arenę wypadły całe stada dzikich wygłodzonych psów o zapadłych bokach i krwawych oczach. Ponieważ nie atakowały od razu znieruchomiałych ludzi, amfiteatr zatrząsł się od wrzasków. Dopiero kiedy jeden z olbrzymich molosów wbił kły w bark klęczącej kobiety, wówczas dziesiątki rzuciły się w środek i na arenie „potworzyły się drgające kłęby z ciał i ludzi […]. Psy wydzierały sobie wzajem krwawe ludzkie członki. Zapach krwi i poszarpanych ludzkich wnętrzności zgłuszył arabskie wonie i napełnił cały cyrk”. Ale niesyty krwi lud począł wołać: „Lwów! Lwów! Wypuścić lwy!”. Na początku nie spieszyły się do ofiar, lecz gdy poczuły krew, stały się niespokojne. Jeden z nich zbliżył się do chrześcijanina trzymającego na ręku dziecko obszyte w skórę jelonka. „Dziecko trzęsło się od krzyku i płaczu, obejmując konwulsyjnie szyję ojca, ów zaś, pragnąc mu przedłużyć choć na chwilę życie, starał się oderwać je od szyi, by podać dalej klęczącym. Lecz krzyk i ruch podrażnił lwa. Nagle wydał krótki, urwany ryk, zgniótł dziecko jednym uderzeniem łapy i chwyciwszy w paszczę czaszkę ojca zgruchotał ją w mgnieniu oka”. Wówczas wszystkie rozszalałe bestie rzuciły się na gromadę chrześcijan, oklaskiwane przez patrzących. „Widziano rzeczy straszne: głowy znikające całkowicie w czeluściach paszcz, piersi otwierane na rozcież jednym uderzeniem kłów, wyrwane serca i płuca; słyszano trzask kości w zębach. […] Ludzie wstawali z miejsc. Inni opuszczając siedzenia schodzili przedziałami niżej, by widzieć lepiej, i tłoczyli się w nich na śmierć. Zdawało się, że uniesione tłumy rzucą się w końcu na samą arenę i poczną rozdzierać razem z lwami. Chwilami słychać było nieludzki wrzask, chwilami oklaski, chwilami ryk, pomruk, klapanie kłów, wycie molosów, chwilami jęki tylko” – tak w „Quo vadis” opisywał Sienkiewicz martyrologię pierwszych chrześcijan. Z najwyższych rzędów amfiteatrów spoglądał z boleścią na ofiary Nerona sam Piotr Apostoł, który „żegnał krzyżem ginących […], ich krew, i ich mękę, i martwe ciała, zmienione w niekształtne bryły, i dusze ulatujące z krwawego piasku”. Tym, którzy z areny dostrzegli znak krzyża, rozjaśniały się twarze, a jemu rozdzierało się serce i mówił: „O Panie, bądź wola Twoja, bo na chwałę Twoją […], giną te owce moje!”. Wtem, wbrew oczekiwaniom widzów, otwarto kraty i uwolniono wszystkie dzikie zwierzęta – tygrysy znad Eufratu, numidyjskie pantery, niedźwiedzie, wilki, hieny i szakale. Widowisko zmieniło się w „orgię krwi”. Miara okrucieństw się przebrała. Tu i ówdzie wśród widowni słychać było spazmatyczne śmiechy kobiet. „Ludziom uczyniło się straszno. […] Rozliczne głosy poczęły wołać: »Dosyć! Dosyć!«”. Tak minął pierwszy dzień krwawych igrzysk. „Gwoździe pogrążały się w ręce i nogi” Po trzydniowych deszczach wznowiono widowisko. Tym razem zmieniło się ono w szereg scen mitologicznych pomysłu samego cezara. W postaci jakiegoś nieszczęsnego chrześcijanina ujrzano więc Heraklesa płonącego żywym ogniem, potem śmierć Dedala i Ikara, w których wcielili się Euryncjusz i jego syn Kwartus. Nagle zrzucono ich z ogromnej wysokości na arenę, tak iż krew obryzgała cesarskie podium. Na koniec sromotne męki miały ponieść dziewice hańbione przed śmiercią przez gladiatorów przebranych w skóry zwierzęce. Widziano wreszcie dziewczęta rozrywane przez dzikie konie. Mękom nieszczęśników nie było końca. Gdy tylko uprzątnięto arenę, zaczęto w niej kopać doły i wypędzać gromady nagich chrześcijan dźwigających krzyże na ramionach. Przyszłe ofiary – mężczyźni, kobiety, starcy i dzieci – uwieńczone były kwiatami i zmuszane do ustawiania krzyży wzdłuż otworów. Niewolnicy chwytali nieszczęśników i kładąc na drzewie, przybijali do przecznic. W całym amfiteatrze słychać było huk młotów, a „gwoździe pogrążały się w ręce i nogi chrześcijan”, w doły wstawiano krzyże. W ten sposób na arenie „stanął jakby las z wiszącymi na drzewach ludźmi”. Wśród konających nikt jednak nie jęczał ani nie wołał o litość. Z pochylonymi na ramiona głowami wydawali się trwać w uśpieniu. Patrząc ku niebu, poruszali z cicha ustami. Pośród ukrzyżowanych umierał również Kryspus, który patrząc na cezara ognistym wzrokiem, zawołał: „Matkobójco! Biada ci! […] Biada ci, morderco żony i brata […]. Otchłań otwiera się pod tobą, śmierć wyciąga po ciebie ręce i grób cię czeka. Biada ci, żywy trupie, albowiem umrzesz w przerażeniu i potępiony będziesz na wieki!”. Zdawało się, że oderwie jeszcze dłoń od krzyża i pogrozi nią Neronowi, ale jego wychudłe ramiona obsunęły się, głowa opadła na piersi i skonał. „Wśród krzyżowego lasu słabsi poczęli też już zasypiać snem wiecznym”. „Pokój męczennikom!” Nienasycony w swym okrucieństwie Neron szykuje nowe widowisko. Niebawem Rzymianie wchodzący do ogrodów cezara oniemieją, widząc wszystkie aleje główne i boczne wokół drzew, łąk, stawów i kwietnych polanek nabite smolnymi słupami, do których przywiązano chrześcijan. Krwawy spektakl rozpoczął się z chwilą podłożenia ognia u spodu drewnianych masztów. W jednej chwili ukryta pod kwiatami słoma zapaliła się jasnym płomieniem, który wzmagając się z każdą chwilą, wzbijał się ku górze i obejmował nogi ofiar. „Lud umilkł, ogrody zabrzmiały jednym wielkim ogromnym jękiem i krzykiem boleści”. Rzymian ogarnęło przerażenie. Słuchali teraz głosu konających, którzy patrząc na gwiaździste niebo, śpiewali pieśń na cześć Chrystusa. Wsłuchiwali się w dziecięce głosy wołające z wysokich masztów: „Mamo! Mamo!”. Na widok tych niewinnych twarzyczek poprzekrzywianych bólem, dreszcz przebiegł nawet pijanych widzów. Swąd spalonych ciał rozchodził się po ogrodach, mieszając z mirrą i aloesem. Cezar napawał się widokiem tych żywych płonących pochodni w towarzystwie Chilona, którego przerażeniem pragnął się nasycić. Był to przecież ten, który oskarżył chrześcijan o podpalenie Rzymu i wydał ich na śmierć. W nagrodę został mianowany augustianinem i zmuszony do oglądania makabrycznych widowisk. Właśnie tu, w płonącym ogrodzie Nerona, ów tchórzliwy zdrajca, przeżywa wewnętrzny wstrząs na widok ogarniętego przez płomienie Glauka, którego dwukrotnie wydał na śmierć. Rozpoznając go, „zwinął się nagle w kłąb, jak raniony gad” i wydał nieludzki krzyk: „Glaukos! Glaukos!”. Glaukos żył jeszcze i rozpoznał Chilona. Po raz ostatni przypatrywał się swemu katowi, który „go zdradził, pozbawił żony, dzieci, nasadził na niego zabójcę, a gdy to wszystko zostało mu w imię Chrystusa odpuszczone, raz jeszcze wydał go w ręce oprawców”. Teraz płonął na smolnym stosie, a kat stał u jego stóp. Chilon nie drgnął nawet. Chciał uciekać, lecz skamieniał. Poczuł, że następuje w nim jakiś przełom. Dla niego nie było już ani cezara, ani dworu, ani tłumu. Został sam i otworzyła się przed nim „jakaś bezdenna, straszna i czarna pustka, w niej zaś widać tylko te oczy męczennika, które wzywają go na sąd. „Glauku! W imię Chrystusa, przebacz!” i Glaukus odpowiedział mu w swym ostatnim tchnieniu: „Przebaczam!”. Chilon rzucił się na ziemię, wyjąc jak oszalały, po czym zawołał donośnie: „Ludu rzymski! Na moją śmierć przysięgam, że oto giną niewinni, a podpalaczem jest – ten!…” i wskazał palcem na Nerona. Wtedy rozległy się groźne głosy: „Matkobójca! Pod- VIII DODATEK SPECJALNY \ 190-lecie „Gazety Polskiej” palacz!”. Tłumy ogarnięte trwogą i niepokojem zaczęły cisnąć się do bram. Tej strasznej nocy, wśród płonących „pochodni Nerona”, Chilon przeżywa nawrócenie. Sam uświadamia sobie ogrom swej winy, a z dna rozpaczy podnosi go Apostoł Paweł. Za jego to sprawą przeżywa duchowe odrodzenie, przyjmuje chrzest i jest gotowy ponieść śmierć w imię Chrystusa. Dlatego też, gdy przychodzi do niego Tygellinus, nakazując cofnąć publicznie słowa, w których oskarżył Nerona, broni prawdy i nawet poddany torturom, nie odwołuje oskarżenia. Okrutny Tygellinus rozkazuje mu wyrwać język. Chilon kończy swój żywot na arenie jako męczennik przybijany do krzyża i oczekujący na rozszarpanie przez niedźwiedzia. Zwierzę nie tknęło go jednak, choć Chilon nie myślał już o swoich mękach. Wzniósł oczy ku niebu, twarz zajaśniała mu uśmiechem i skonał. Wtedy też w amfiteatrze rozległ się głos Pawła z Tarsu: „Pokój męczennikom!”. Tryumf Ursusa nad złem Chociaż lud był już przesycony przelewem krwi, Neron zarządził jeszcze jedno widowisko z udziałem ostatnich chrześcijan. Wśród nich była Ligia, której nie udało się Winicjuszowi wydostać z więzienia, a którą teraz przyszło mu ujrzeć na arenie. Oto nagle ozwał się dźwięk mosiężnych trąb i na scenę wskoczył potworny tur germański z przywiązanym do rogów ciałem dziewczyny. Wtem stała się rzecz niespodziewana. Ku rozszalałemu zwierzęciu biegł gotowy ratować swoją panią Ursus. W mgnieniu oka chwycił bestię za rogi i wyginając się w łuk, napinając mięśnie, osadził byka na miejscu i stoczył z nim straszliwy pojedynek. „Jak Rzym Rzymem nie widziano nic podobnego. […] Kto pierwej się wyczerpie, kto pierwszy padnie, oto było pytanie, które dla tych rozmiłowanych w walkach widzów miało w tej chwili więcej znaczenia niż los ich własny, niż cały Rzym i jego panowanie nad światem”. Ale oto i potworna głowa tura zaczęła się przekręcać w żelaznym uścisku Ursusa, który zmagał się z nim już ostatkiem sił. „Chwila jeszcze i do uszu bliżej siedzących widzów doszedł jakby trzask łamanych kości, po czym zwierz zwalił się na ziemię ze skręconym śmiertelnie karkiem. Wówczas olbrzym zsunął w mgnieniu oka powrozy z jego rogów i wziąwszy dziewicę na ręce, począł oddychać spiesznie […] – Nad nią się zmiłujcie! Ją ocalcie! Jam dla niej to uczynił!” – wołał. Amfiteatr oszalał, wszyscy zrozumieli, czego żądał. Rzymianie dość już mieli krwi, śmierci i mąk. Zaczęto wołać o łaskę dla zwycięzcy i ocalałej. Neron zląkł się tłumów, bo „lud był wszechwładnym panem w cyrku”. Dał więc znak łaski. Rozległ się grzmot oklasków, bo wiedziano, że skazańcy są już uratowani. Tryumf Ursusa nad złem to już ostatnia scena z wielkiej martyrologii pierwszych chrześcijan – scena zwycięska, zamykająca pasmo nieludzkich cierpień. Po niej nastąpi jeszcze śmierć tyrana, który minął, jak „mija wicher, burza, pożar, wojna lub mór, a bazylika Piotra panuje dotąd z wyżyn watykańskich miastu i światu”. Chrześcijanie odnieśli więc w „Quo vadis” ostateczne zwycięstwo, władając bronią nie do pokonania – miłością Boga i bliźniego, dobrem i pokorą, prawdą i miłosierdziem. VI Najsławniejsza polska powieść na świecie W scenie zwycięstwa Ursusa nad germańskim turem czytelnicy „Gazety Polskiej” mogli widzieć, wyrażoną w symboliczny sposób, zapowiedź przyszłego zwycięstwa naszego narodu nad zaborcą. Henryk Siemiradzki, Za przykładem bogów, 1899 T aka interpretacja wydawała się tym bardziej uprawnioną, że sam Sienkiewicz nie ukrywał patriotycznych intencji, jakie towarzyszyły powstaniu jego powieści. Jednym z czynników sprawczych miało być, jak pisał w liście do Boyera d’Agen, „prześladowanie Polaków przez rządy zaborcze”. Polska w „Quo vadis” W innej znów wypowiedzi czytamy: „Moich Ligów wziąłem dlatego, że mieszkali między Odrą a Wisłą. Miło mi myśleć, że Ligia była Polką”. Warto też przypomnieć za Krzyżanowskim, że już wkrótce po rozpoczęciu pracy nad książką wypadło Sienkiewiczowi w kwietniu 1895 r. zabrać głos w międzynarodowej ankiecie na temat Bismarcka. Polski pisarz potępił wówczas nieludzką politykę „żelaznego kanclerza” – antypolską i antychrześcijańską. Przypuszczać więc wolno, jak sugeruje badacz, że „koncepcja ta odbiła się na ideologii „Quo vadis”, w scenie finalnej i szczytowej powieści, gdy Ursus, osiłek śląski, ratując swą królewnę, Kalinę-Ligię, skręca kark turowi germańskiemu, do którego rogów ją przywiązano. W ten sposób „powieść z czasów Nerona” stawała się powieścią z czasów Bismarcka, powieścią o swoistej, choć zamaskowanej wymowie politycznej”. Powieść „Quo vadis” głosiła więc tryumf chrześcijańskiego ducha nad materialną potęgą Rzymu, a Polakom uświadamiało, że żadna wszechmocna machina państwowa nie jest w stanie złamać ducha narodu, że nad władzą tyrana zatryumfować musi ostatecznie Boska sprawiedliwość. Międzynarodowy sukces Gdy 29 lutego 1896 r. „Gazeta Polska” zakończyła druk „Quo vadis”, nikt się jeszcze nie spodziewał, jak ogromny sukces czytelniczy osiągnie powieść Sienkiewicza na arenie międzynarodowej i że zostanie przetłumaczona na blisko sześćdziesiąt języków. Sam Sienkiewicz, oszołomiony zadziwiającą popularnością swego dzieła, donosił w liście Boyerowi d’Agen: „Prócz przekładów opublikowanych w językach rozpowszechnionych, jak: angielski, francuski, niemiecki, hiszpański, włoski, a nawet rosyjski, posiadam tłumaczenia: szwedzkie, duńskie, holenderskie, węgierskie, słoweńskie, portugalskie, nowogreckie, amerykańskie, armeńskie, fińskie, litewskie i wiele innych”. W ręce Sienkiewicza trafił nawet japoński i arabski przekład jego powieści. „Quo vadis” czytano więc wszędzie – w Warszawie, Paryżu, Rzymie, Petersburgu, Nowym Jorku, Konstantynopolu, Tokio… Dzieło rozchodziło się po świecie w milionowych wydaniach. Oszałamiającą wręcz karierę zrobiła polska powieść we Francji, osiągając w trzy miesiące sto tysięcy egzemplarzy, a w przeciągu kilkunastu lat – dwa miliony. Jeden z paryskich teatrów wystawił sceniczną przeróbkę „Quo vadis”, którą obejrzano trzysta razy z rzędu. Istny „szał Sienkiewiczowski” trwał przez cały rok w Paryżu, tak iż nawet pewien hodowca ochrzcił swoje konie imionami bohaterów powieści. Zazdrośni krytycy znad Sekwany nie zostawili na naszym pisarzu suchej nitki, traktując go jako cudzoziemskiego intruza, który wdzierał się na Parnas francuski i zdobywał rzeszę czytelników niesamowicie barwnym i wciągającym sposobem opowiadania, a w tej sztuce nie miał sobie równych. W roku 1898 „Quo vadis” okrzyknięto najpopularniejszą książką w Ameryce. W prasie nowojorskiej pojawił się nawet wierszyk „Kolumb Sienkiewicz”, w którym w humorystyczny sposób pokazano, jak wszystkie stany Ameryki „ogarnął polski szał”, a sam William Faulkner, wielki pisarz amerykański, ogłosił się entuzjastą „Quo vadis”. Taką samą furorę zrobiła Sienkiewiczowska powieść we Włoszech, gdzie w ciągu kilku lat doczekała się niemal stu wydań. Świadkiem tryumfu Sienkiewicza w ojczyźnie Petroniusza był Stanisław Windakiewicz, znany historyk literatury polskiej, który z dumą donosił rodakom o „Quo vadis” Sienkiewicza: „Było to już nie odkrycie, ale zdobycie Włoch przez literaturę polską. W chwili wyjścia tej powieści we wszystkich pociągach włoskich, nawet na bocznych liniach z Rimini do Ferrary, nie rozprawiano o niczym, tylko o »Quo vadis«. W rok potem, na opuście w Geniu, wszystkie stragany księgarskie na Piazza S. Lorenzo były zasłane tłumaczeniami powieści Sienkiewicza, a wieśniacy apenińscy, przybrani w skóry koźle, radzili się jeden drugiego, czy kupić »Potop« czy »Pana Wołodyjowskiego«”. Arcydzieło literatury Niewątpliwie „Quo vadis” jako wielka „epopeja chrześcijańska” o uniwersalnej wartości w największym stopniu przyczyniła się do przyznania Sienkiewiczowi literackiej Nagrody Nobla, którą otrzymał w 1905 r. w uznaniu za cały dorobek artystyczny w dziedzinie prozy powieściowej. Już w 1901 r., profesor Stanisław Tarnowski, wybitny historyk literatury i pionier filologicznej sienkiewiczologii, uznał, jak przypomina Lech Ludorowski, że „światowa wielkość »Quo vadis?« daje najwyższe szanse Sienkiewiczowi w konkursie Noblowskim” i „rekomendował Akademii Szwedzkiej chrześcijański epos Sienkiewicza do pierwszej edycji literackiej Nagrody Nobla”. W swojej rekomendacji krakowski uczony posłużył się trzema argumentami, twierdząc z całym przekonaniem, że »Quo vadis« jest arcydziełem literatury, „niosącym treści idealizmu” i przyjętym „z jednomyślnym uznaniem przez cały cywilizowany świat”. Natomiast w wygłoszonej w Sztokholmie przez Carla D. af Wirsena laudacji na cześć polskiego Noblisty czytamy, że o wielkości „Quo vadis” decyduje nie zwodnicze kryterium światowego bestselleru, lecz ponadczasowa wartość estetyczna i filozoficzna tego dzieła, które mówi „w sposób wzniosły o wzniosłych sprawach, wspaniale ukazując” następujący rozkład „wyrafinowanego, ale robaczywego świata pogańskiego” i rozkwit chrześcijaństwa „w pokornej wierze i skupionej modlitwie w katakumbach”. Mecenas projektu