Tutaj znajduje się bezpłatna, elektroniczna

Transkrypt

Tutaj znajduje się bezpłatna, elektroniczna
Tomasz Jakubiak
NIEBIESKIE DNI
MINIATURY O MIŁOŚCI, ANIOŁACH I ŚMIERCI
Tarnowo Podgórne, 2008, Tomasz Jakubiak
Copyright © by Tomasz Jakubiak
Tarnowo Podgórne, 2008
Druk i oprawa:
PRZEDSIĘBIORSTWO WIELOBRANŻOWE MAX
LESZEK MICHAŁOWSKI
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel. 0 602 214 346
Wszelkie kopiowanie tekstów i ich rozpowszechnianie niekomercyjne jest dozwolone pod warunkiem uzyskania
wcześniejszej zgody autora. Kopiowanie i dalsza publikacja ilustracji wymaga uzyskania zgody ich autorów.
ISBN 978-83-927135-0-0
Dusza
Chcesz? Odsłonię przed Tobą moją duszę i ofiaruję Ci ją...
Tylko co z nią zrobisz? Posadzisz na krześle obok?
Rozwiesisz razem z praniem?
A może owiniesz ją wokół szyi i zaczniesz wspinać się na chyboczący
się taboret? Albo będziesz ją smakować ustami, rozgryzać powoli
jej włókna i rozgniatać na podniebieniu? A potem przetrawisz ją
kieliszkiem czerwonego wina?
Moja dusza jest bezbronna. Daje unieść się w dłoniach.
Jak płócienne prześcieradło albo zgubione łabędzie pióro.
Nie ma w sobie żadnej choroby. Nie musisz się bać.
Może, co najwyżej, zarazić Cię moim życiem. Sprawić, że zrozumiesz
słowa, których wciąż używając nie domyślasz się znaczenia.
Moja dusza nie należy do mnie. Została mi powierzona na czas
kilkudziesięciu lat, które można w każdej chwili zamknąć
błyskawicznym zamkiem. Kiedyś należała do kogoś innego.
Spójrz, chcę Tobie właśnie ją ofiarować! Wahasz się? Czy prościej
byłoby trzymać w Twoich dłoniach moje pulsujące życiem serce?
Moje ciało jest tylko tatuażem duszy. Nieszczelnym pojemnikiem
nie nadającym się dłużej do przechowywania tych samych śmieci.
Cuchnącym mięsiwem, w którym zagnieździły się nieuleczalne
choroby. Kretowiskiem, którym oddycha poraniona ziemia.
Obumierającym korzeniem usychającego drzewa.
Czy mogę ofiarować Ci moją duszę? Nie musisz płacić ani stać
w kolejce. Możesz tulić ją do siebie każdej nocy. A w ciągu dnia
patrzeć jak odbija się w tafli drżącego jeziora. Może nawet zatańczy
dla Ciebie ryzykując spalenie w płomieniach ogniska, które rozpalasz
co wieczór w myślach? Czy sięgniesz dłońmi po nią? Czy rozepniesz
guziki koszuli, by wtuliła się w Twoje ciało? Czy obejmiesz ją czule,
czy ściśniesz z całych sił, by nie mogła uciec w stronę południowego
światła? Czy zdusisz ją nogą jak jadowitą żmiję, czy ułożysz delikatnie
w pachnącej pościeli?
Co zrobisz z moją duszą, jeśli wcześniej zabrano Ci Twoją?
5
Sen profetyczny
Ubiegłej nocy śniły mi się Anioły.
Krążyły nade mną ciężkim łopotem skrzydeł rozrywając nocną
ciszę. Stałem na skale, wysoko, niczym Podróżnik po morzu
chmur z obrazu Friedricha. Na policzkach czułem chłodny
pocałunek wiatru.
W oddali jaśniał sierp księżyca; kim jest ten złodziej, co ze świetlistym
workiem na plecach podniebnym traktem przemyka?
Co chwilę któryś z Aniołów przysiadał się do mnie i opowiadał
historie. Za każdym razem, poruszony, patrzyłem z zaskoczeniem
w jego stronę i odpowiadałem: Znam to, znam! To historia o mnie!
To przydarzyło się właśnie mnie!
I słyszałem wciąż tę samą odpowiedź: Tak, to historia o tobie,
gdyż kiedyś byłem twoim aniołem stróżem. Wyznaczono mi twój los
na pięć lat.
O świcie okazało się, że rozmawiało ze mną osiem Aniołów.
A później śniłem o gałązkach drzew. Smakujących życie.
Śniły mi się fale wiatru chłodzące liście zmęczone słońcem.
Słyszałem ich delikatne szemranie, niby kryształowej wody z górskiego
potoku; opowieść drzewa o minionej nocy rozproszonej skrzącym się
świtem dnia.
I pomyślałem sobie: mógłbym być drzewem opiewającym szum wiatru
i świergot ptaków odnajdujących schronienie.
Rozłożystym dębem dającym ochłodę w skwarny dzień lub wysoką
topolą rozcinającą całun nieba.
Albo iglastym cedrem, z którego wyrzeźbiono drewnianego człowieka.
6
Podzielony kamień
Znalazłem kamień rozdzielony na trzy części.
A może ten kamień odnalazł mnie?
Jesteśmy wnętrzem jego skamieniałych dłoni.
Trzecim okiem zatracającym zdolność akomodacji;
rozdzielonym na trzy, uzupełniające się, przestrzenie,
powierzchnie i owalne krawędzie.
Jesteśmy wytrawionymi brzytwą czasu paskami
życia przeistoczonego w kamień.
7
Początek?
Może lepiej nie znać początku? Nie uważać go jako coś
nieodzownego? Czyż każda historia nie jest tylko ciągiem dalszym
czegoś, co miało miejsce w przeszłości? Czy nie jest fatum, losem,
przeznaczeniem?
Na przykład kobieta jadąca tramwajem, wysiadająca o jeden
przystanek dalej niż zwykle. Wysiada i spotyka nieznajomego
mężczyznę, który po kilku dniach znajomości staje się jej obsesyjnym
kochankiem...
Albo kobieta, której świat zmienił się po przeczytaniu słów, których
autorem był mężczyzna, o którym pomyślała: To jest on, to na niego
czekałam, to z jego słów powstałam, to on mnie stworzył, to jego chcę
odnaleźć, to z nim i dla niego chcę żyć.
I odnajdzie go, choć zajmie jej to wieczność.
A kiedy spojrzy w jego oczy, nie będzie musiała niczego mówić wbrew
sobie. On będzie wiedział i ona będzie wiedziała. Będą wypowiadać
słowa w tym samym czasie i wykonywać podobne gesty.
Spośród wszystkich możliwych kwiatów wybiorą dla siebie bukieciki
konwalii, a spośród wszystkich drogocennych kamieni – nadmorski
bursztyn.
Albo dwójka dzieci bawiących się w piaskownicy, nieopodal której
zatrzymuje się duży, czarny samochód tętniący głośną, rockową
muzyką. Po chwili odjeżdża. Dokoła panuje głęboki spokój
i harmonia, z tą jedynie różnicą, że w piaskownicy znajduje się
już tylko jedno dziecko...
Więc... jaki jest początek? Czy początkiem jest Słowo, czy Myśl?
Czy Myśl wypływa ze Słowa i czy istniałaby bez niego?
A może to właśnie Myśl jest materią, z której Słowo mogło się narodzić,
by w końcu ową Myśl wyrazić?
Są we mnie takie słowa, których nigdy nie wypowiem, których nikt
nigdy nie usłyszy. Są we mnie również słowa jak deszcz;
nieuchwytne, przychodzące znikąd i do nikąd odchodzące.
Bywają jak pajęcza sieć, z której trudno się wydostać.
8
Niektóre zapadają w pamięć. Zlewają się w rytmiczne dźwięki
powielane tembrem głosu.
Słyszysz? Czy mnie słyszysz? Mówię właśnie do Ciebie. Słowa, które
dźwięczą w tej wieczornej ciszy są właśnie dla Ciebie.
Powiem: szum nieprzemierzonego morza, szum przesypującego się
przez palce piasku, oddech drzew wyrastających poza wydmami,
w których chciałby zamieszkać nadmorski wiatr.
Usłyszysz: mruczenie fal, czas przesypujący się w klepsydrze,
zawodzenie wiatru nie mogącego odnaleźć dla siebie miejsca.
9
Odległości
Cóż więcej mogę Ci dać niż te Słowa, w które nikt nie chce uwierzyć?
Cóż więcej niż te wersy zapisane w chwilach ciszy i upojenia ciemną
jak kruk nocą?
A jeśli powiem Ci, że lubię zapach deszczu i dotyk jego kropel na
twarzy i że lubię, gdy wiatr głaszcze moje policzki, to byłabyś
gotowa uwierzyć?
W naszym Bursztynowym Domu będzie czekała na Ciebie moja
nieobecność. Wypalone drwa w kominku. Zimna woda
w czajniku i pusty kubek do kawy. Niepotrzebna nikomu gazeta
z ogłoszeniami o pracę. Wypisany długopis, który obracałem
w palcach. Przeciwsłoneczne okulary chroniące mój wzrok.
I koszula, którą przytulisz do twarzy, by chłonąć mój zapach.
Usiądziesz przy stole i spojrzysz w okno, za którym będzie zapadać
zmierzch i milknąć zgiełk nigdy nie śpiącego miasta.
Przypomnisz sobie moje słowa, oplatające Twoje myśli, które były
Ci najdroższymi ze wszystkich słów; budzące Cię każdego poranka
i kojące przed zaśnięciem.
Przypomnisz sobie moje spojrzenie; to samo, w którym się
przeglądałaś i w którym byłaś głębiej niż ktokolwiek, kiedykolwiek
i gdziekolwiek.
Możesz mieszkać na innym kontynencie a jednocześnie być blisko.
Bliżej niż gdybyś była w pokoju obok. Możesz wyjechać trzy tysiące
kilometrów dalej i być blisko.
Tak blisko, byś nie musiała mi się więcej śnić.
Mieliśmy rozmawiać, pamiętasz?
Ten dom, który budujemy ze Słów, składa się z przedsionka Milczenia,
długiego korytarza Emocji i salonu Myśli. Powinniśmy zadaszyć go
Wspomnieniami. Pomalować ściany w pokojach kolorami
Czekania i Nadziei. A w kuchni ustawić wyciosany do Rozmowy stół.
Jesteś poza ścianą Ciszy.
10
Nieuchwytna jak drozd umykający przed obiektywem aparatu
fotograficznego. I już, przemykasz gdzieś w jego zasięgu, siadasz,
na chwilę, by w sekundę później, spłoszona, umknąć przed zoomem
fokusa.
Są chwile, gdy słyszę Twój głos, ale nie wiem, skąd do mnie dochodzi.
Drży jak listki drzewa, w którego konarach skrył się niedostępny dla
oczu ptak. Jest drżącym głosem Ordonki z lat trzydziestych,
rozlegającym się z gramofonowej płyty. Przywołuje miniony czas.
Przyspiesza rytm serca i otwiera zastawki dźwięków.
Zatańczysz?
Niech ten taniec uniesie Cię stąd. Nie zatrzymuj się; w tych lustrach
pojawisz się ledwie, muśnie Cię kryształ, nie powstrzyma czas
a świateł żyrandoli ogarnie brylantowy blask...
A gdy już taniec Cię znuży i muzyka kołując odpłynie w senną dal
- staniesz przed lustrem. Podniesiesz oczy i spojrzysz we własne odbicie.
I gdzieś tam, na dnie źrenicy, odbije się Twoja postać. Ujrzysz człowieka,
który zamieszkał w najdalszych zakamarkach mojej duszy.
I wtedy ktoś cicho zapuka do drzwi. Podejdziesz i otworzysz je.
Tym kimś będę ja.
11
Niedzielnie
Któregoś dnia, po prostu, wejdziesz w moje życie.
Bo ja będę czekała. Bo warto jest czekać na Ciebie.
Całe życie uczyłam się być dla Ciebie.
Wszystko, przez co przeszłam – było dla Ciebie.
Ból zdrady, namiastka miłości, tęsknota i wspomnienia, przez które
przestałam śnić...
Dostaniesz nieskończenie wiele. Więcej niż mógłbyś chcieć i oczekiwać.
A może właśnie marzysz o tym teraz, gdzieś tam, gdzie jesteś?
Czy wiesz, że czekam na Ciebie? Całe życie czekałam!
Jest we mnie ocean miłości. Niewykorzystana czułość i wierność.
Słowa, których jeszcze nie zdążyłam wypowiedzieć. Które chcę
powiedzieć Tobie.
Tylko Tobie.
I będzie wśród nich „Zawsze” i „Nigdy”. „Zawsze będę z Tobą”
i „Nigdy Cię nie opuszczę.”
I chociaż jest we mnie tak wiele strachu, że zechcesz odejść,
że któregoś dnia mogę Cię po prostu stracić, to pozostanę przy Tobie.
Będę spinką u mankietu Twojej koszuli. Guzikiem zapinanym
w pośpiechu. Ręcznikiem, w który wycierasz twarz. Kartką papieru,
na której będziesz zapisywać kolejne historie...
A Ty przyjdziesz któregoś dnia i po prostu obejmiesz mnie. Przytulisz.
I już nie wypuścisz z ramion. A ja będę chciała w nich pozostać.
W schronieniu Twojego dotyku i ciepła słów, które do mnie wypowiesz.
I nie pozwolisz mi odejść. Powiesz: “Odnalazłaś mnie. Nie szukaj dalej.”
Nie pozwolisz mi uciec, nawet gdybym mówiła przez łzy: “I tak nic
z tego nie wyjdzie.”
Nie poczuję się już nigdy więcej sama. Samotność będzie fotografią
wciśniętą w album porzucony niedbale na strychu domu, w którym
nikt nie mieszka od lat.
12
I chociaż będę stała w oknie, za firanką, patrząc jak wracasz do...
to będę żyła myślą, że powrócisz. Bo będziesz wracać. Będziesz tego
chciał. I ja będę tego chciała.
A jeśli kiedykolwiek miałabym dokądś odchodzić a potem wracać
- to od Ciebie do Ciebie.
I któregoś dnia nie będziesz mnie musiał przekonywać, że Miłość
istnieje. Bo miłość, w którą przestałeś niegdyś wierzyć była inna.
Była jedynie preludium do uwertury naszego uczucia.
Bo miłość, w którą przestałam wierzyć ja – była inna.
To były jedynie dwa takty, uderzenia batuty dyrygenta
zanim ktokolwiek z orkiestry rozpoczął prawdziwie grać.
13
Na moich dłoniach...
Na moich dłoniach wzrasta soczysta zieleń.
Moje dłonie są łąką, w której się zanurzysz. Miękkim dywanem,
do którego przytulisz twarz i spokojnie zaśniesz.
Dotknę Cię dojrzałymi źdźbłami traw, rozbudzę zapachem rumianków,
błękitnych chabrów, w których przegląda się niebo, moją krwią
nabrzmiałych maków, wyściełanych słońcem jaskrów,
kąkoli tętniących purpurą i księżycową bielą muśniętych stokrotek.
A potem wchłonę Cię w moją zieleń. I nasza krew będzie zielona.
W zielonych krwiobiegach tętniących życiem.
14
Księżyc ma smak kawy.
Twoje usta smakują księżycem...
15
Zanim przyszłaś, zapomniałem o Tobie...
Byli tam oboje.
Oboje przed wyznaczoną godziną spotkania. On dwadziecia minut
wcześniej. Rozglądał się w tłumie próbując rozpoznać jej twarz.
Postanowił pospacerować uliczkami Starego Miasta, aby uspokoić
swoje myśli przed niewiadomą. Kiedy odszedł, przyszła Ona. Było to
o piętnaście minut wcześniej od wyznaczonej godziny spotkania.
Rozglądała się w tłumie próbując rozpoznać jego twarz. Potem
postanowiła pospacerować uliczkami Starego Miasta. Myśleli o sobie,
o tym, że za pewien czas, chociaż wskazówki zegara zdawały się
przysnąć, poznają się, usiądą naprzeciw siebie i zamienią kilka słów,
które, być może, zmienią ich życie.
Wiesz, to jest taka chwila, w której mogłabym Ci oddać wszystko.
I niczego nie prosić w zamian. Niczego nie oczekiwać. Chciałabym
być po prostu Twoja. Być Twoją kobietą. Niczyją inną. Tylko Twoją...
Być może za godzinę lub trzy będę Cię po prostu nienawidzić.
Ale to będzie za tę cholerną godzinę lub jej dwie bliźniacze siostry.
Teraz chcę po prostu patrzeć w Twoje oczy. Poczuć Twoje dłonie na
mojej twarzy. Jak głaszczą moje policzki. Jak Twoje palce wtapiają
się w moje włosy. To jest taka chwila, w której mogłabym się w Tobie
zatracić. W której cała przeszłość jest nic nieznaczącym ziarnkiem
piasku, co dostało się do oka i wypłynęło łzą, którą osuszysz ustami.
Wcześniej nie sądziłam, że istnieje ktoś taki. Że powiem Ci to, o czym
myślę. I że nie będę się martwiła o własne słowa. Bo chcę Ci je
powiedzieć jak nikomu innemu. I patrzeć Ci przy tym prosto w oczy.
Przejrzeć się nich i dostrzec, jaką jestem naprawdę.
Wiesz, to jest taka chwila, w której mógłbym Ci oddać wszystko
i niczego nie prosić w zamian. Być może za godzinę lub trzy będę
Cię po prostu nienawidzić. Ale to będzie za tę cholerną godzinę lub
jej dwie bliźniacze siostry. Teraz chcę po prostu patrzeć w Twoje
oczy. Objąć dłońmi Twoją twarz. Głaskać Twoje policzki, wtopić
moje palce w Twoje włosy.
16
To jest taka chwila, w której mógłbym się w Tobie zatracić.
W której cała przeszłość wydaje się pyłem na skrzydłach ćmy.
Wcześniej nie sądziłem, że istnieje ktoś taki. Przecież ja Ciebie
wymyśliłem! Powstałaś z moich słów, z moich snów i marzeń,
które zabijałem w sobie przez wiele lat.
I zanim przyszłaś, zapomniałem o Tobie...
A teraz odświeżyłaś wszystkie wspomnienia. I wiesz, nadeszła
najszczęśliwsza chwila mojego życia. Cokolwiek stanie się za jakiś
czas, ktokolwiek będzie z Tobą i z kimkolwiek będziesz Ty.
Wiem jednak, że pozostaniesz na zawsze; jeśli nie w tym świecie,
to w którymś z do niego podobnych. Powiem Ci, o czym myślę.
I nie będę się martwił o własne słowa, bo chcę Ci je powiedzieć jak
nikomu innemu. I patrzeć Ci przy tym prosto w oczy. Przejrzeć się
w nich i dostrzec, jaki jestem naprawdę.
Kupiła mu bukiecik konwalii nie wiedząc, że On zrobił to samo dla Niej.
Dlaczego spośród wszystkich kwiatów wybrali akurat te? Czy sprawiły
to stojące na chodniku przypadkowe kwiaciarki? Czy przyczyną była
biel kwiatów wtulająca się w rozchylone świeżą zielenią liśćie?
Przecież równie dobrze mógłby być to bez, którym pachnie jej skóra.
Albo róże. Albo tulipany. Albo może maki zaczerwieniające
podmiejskie łąki. Wybrali jednak konwalie.
Teraz cały świat pachnie konwalią.
17
Przed wykładem
Jestem na parę minut przed spotkaniem z młodymi ludźmi. Przyjdą na
mój wykład. Mam im opowiedzieć czym jest Miłość. Opowiem im czym
mogłaby być. Albo czym chciałbym, żeby była dla mnie.
Opowiem o czekaniu, samotnym świcie i bezsilności. O miejskim
tramwaju i spojrzeniach przechodniów. O kosmyku włosów, który
przypadkowo musnął policzek. Opowiem o suficie, na którym tańczą
cienie. O światłach nocnego miasta. O balkonie, gdzie staliśmy.
I oknach pobliskich mieszkań, w których jedzono kolację lub brano
dzieci na kolana.
Opowiem o krześle, na którym siadała. O sposobie, w jaki pochylała się,
zakładała jedną nogę na drugą, jak patrzyła na mnie.
O zapachu na moich palcach. I krwi za paznokciami.
Przyjdą, a ja opowiem im o jej plecach. O masowaniu skroni obolałej
głowy, muskaniu potylicy, pieszczeniu szyi i rozluźnianiu karku.
O dotykaniu rąk. Opowiem o Naszych Słowach, które goreją we mnie
i przychodzą w każdej chwili dnia.
A może to oni opowiedzą mi o Miłości? Może będą wiedzieć więcej
ode mnie? Może role się odwrócą? Ta dziewczyna, która usiądzie
w czwartym rzędzie; czy nie zechce opowiedzieć mi o ziszczeniu
marzeń i o tym jak postanowiła uciec przed przeznaczeniem?
Albo ten młodzieniec wyglądający na spokojną osobę; nie opowie
o burzy w jego myślach, o statku wpadającym w sztorm uczucia
targającego ze wszystkich stron jego losem? A ta kobieta siedząca
z przodu; czy nie powie, że oddycha miłością każdego dnia, gdyż
odnalazła swoją połówkę jabłka, chociaż do końca nie jest pewna,
czy to nie On odnalazł ją właśnie? Czy sprzątaczka przychodząca
po zajęciach, na której twarzy zawsze widoczny jest uśmiech
i ujmująca mnie dobroć - czyż ona nie wie więcej o Miłości?
Przychodzą pierwsze osoby. Mówią: Dzień dobry, Ale dzisiaj parno.
Chyba wieczorem będzie burza.
- To będzie dobry dzień - odpowiadam.
I wyciągam notatki. Z szufladek mojego serca.
18
Rozmowy
Są rozmowy, o których szumią drzewa. Myśli unoszące się pośród traw
i ostrokrzewów. Spojrzenia ptaków siedzących na drżących gałązkach.
I płomienie słońca złotą farbą muskające liście.
- Chociaż oczy przewiążesz mi wstążką nocy, to wciąż widzieć Cię
będę... Jestem Twoją wiosną i jesienią, pamiętasz?
- Tak, pamiętam... To złoto liści tak bardzo mi drogie nie zastąpi jednak
nigdy Twojej obecności.
- Więc zdejmij, proszę, tę wstążkę...
- Tak bardzo chciałbym, wierz mi, ale gdy ponownie ujrzysz promienie
słońca, już nigdy do mnie nie będziesz chciała powrócić...
- Nie liczą się dla mnie promienie słońca ani nieba błękity. Wystarczy mi
Twoje spojrzenie i jasne oblicze. Zamiast w zwierciadłach - w Twoich
źrenicach pragnę się przeglądać... Zamiast deszczu - oczyszczą mnie
Twoje łzy... Miast wiatru - Twój oddech będzie dla mnie powietrzem...
- Czyż moje dłonie nie będą sznurem wiążącym Ci ręce? A moje słowa
nie staną się opium, bez którego krwi toczyć sił nie będzie miało Twoje
serce?
- Twoje dłonie będą mnie chronić , a słowa wzniecać we mnie życie...
...I jeśli mógł czegoś więcej pragnąć, to Czasu,
który byłby im przypisany.
Czasu, którego nie musieliby z nikim
dzielić; który zatrzymałby się
w dla nich wyznaczonym miejscu.
19
Jaka jest
Zapytała: Czy wiesz, jaka jestem naprawdę?
Odpowiedział: A ty to wiesz?
Opuściła wzrok.
- Wiesz?
- Czasami mam wrażenie, że wiem kim jestem w twoich oczach.
Widzisz we mnie anioła, osobę czułą i delikatną, ulotną jak mgła...
Czy zauważyłeś jak bardzo mnie zmieniłeś? Czasami mam ochotę,
by stać się rozczochraną blondynką z ustami z krwistej czerwieni,
niestarannym makijażem, w zbyt krótkiej sukience, z papierosem
w ustach i szklanką wina w dłoni...
- Czy myślisz, że mógłbym przestać cię kochać, jeśli stałabyś się
powierzchownie kimś innym?
- Myślę, że nie. I to najbardziej mnie przeraża. Przecież wiesz, że nigdy
nie będę taka sama. Jesteśmy dwoma odległymi światami, a ty
budujesz niewidzialny most je łączący. Starasz się przeprowadzić mnie
po tym moście, chociaż sam nie chcesz przejść na moją stronę.
Czuję, że nie dam rady postawić na nim następnego kroku...
20
Ludziom ofiarowano dar kochania.
Aniołom - dar latania.
Wielu z nich poświęci swe skrzydła dla miłości...
(Amellia)
Po cóż mi skrzydła,
gdy już nikogo nie mogą ochronić?
Mieszkałem wśród Esseńczyków,
kąpałem się w Morzu Martwym,
jadłem owczy ser
i piłem słodką wodę.
To za mną obejrzała się żona Lota,
gdy dosięgały mnie płomienie Sodomy.
Kiedy stanąłem przed ołtarzem
nieba ze złotym naczyniem i żarem
kadzidła w dłoniach
- wzniosły się modlitwy świętych
przyjęte niczym ofiara Kaina.
Mawiają: jest duchem. Zwiastunem
Światła. Stróżem. Opiekunem.
Gabrielem, Rafaelem, Michaelem.
Myślę: jestem kim zechcesz.
Wybrzuszeniem chmurki,
na której śpię.
Szukam uleczającej chorobę życia Miłości.
Umieram.
Nie uniosą mnie więcej skrzydła,
lecz siła Twojej wiary.
21
Gra
Znam wszystkie Twoje chwyty a Ty znasz moje. Ustalone zasady gry
zmieniają się. To proste, przestańmy się w końcu oszukiwać.
Powiem Ci o wszystkim wprost. Chcesz? Tylko, czy jesteś na to
gotowa? Stawką w tej grze jest moje życie: trawione niekończącym
się ogniem.
Niedopalony knot świecy przypominał mi widzianego z oddali
człowieka stojącego na wzgórzu, który zwiesił głowę jakby było mu
wszystko jedno. Nie potrafiłem dostrzec rysów jego twarzy, choć
z daleka wyczuwałem w nim przeogromny smutek.
Wyglądał na kogoś, kto stracił już wszystko. Komu zabrano nagle
dom, przyjaciół i wiarę w drugiego człowieka.
Kiedy podszedłem do niego wydawał się odległy i nieobecny.
Garbił się jakby chciał zwinąć się w embrion lub upaść na ziemię.
Wokół jego stóp leżały niedopałki papierosów i zmiętolone pudełko
zapałek. Pamiętam jak trzymał zaciśnięte w pięści dłonie: sine od
niedokrwienia palce i napięte żyły nadgarstków.
Jestem już innym człowiekiem. Nie poznałaś mnie i już nigdy nie
poznasz. Rodzą się we mnie ptaki słów dla Ciebie niesione na
skrzydłach wiatru. Ukryłem się za ścianą marzeń, w których
zamieszkała moja dusza. Ale teraz jest cicho i pusto.
Tylko bicie serca osiadające na skroniach i oddech wypełniają
obejmującą mnie ciszę.
Każde moje pytanie napotykało na jego milczenie. Nie było go tutaj.
Jakby ciało nie nadążało za resztkami umysłu, które w sobie skrywał.
Przeniósł się w inne miejsce. Wybiegł w przyszłość lub podążył
ścieżkami zawiłej przeszłości. Zamieszkał w niedostępnej przestrzeni,
w której czas zacierał ślady a przeznaczenie wyznaczało
je ponownie.
Zapętlał zdarzenia i przeistaczał je ponownie kreśląc zawiłe
scenariusze, udoskonalając z zegarmistrzowską precyzją kolejne
szczegóły.
22
Pamiętam każde wypowiedziane słowo i wspólnie spędzoną chwilę.
Niczego nigdy nie zapomnę. Nie potrafię zapomnieć.
Poznałem smak bólu, tęsknoty i miłości. Rozpoznawałem siebie
w Twoich oczach, przeglądałem się w Twoich snach,
odnajdywałem w Twoim dotyku, pocałunkach i pierwszej
pieszczocie. W Twoich zmysłach chłonących moje, zapachu
mieszającym się z moim, w tańcu wypełnionym muzyką naszych ciał.
Postanowiłem więc odejść i pozostawić go w spokoju.
Nie mogłem wpinać się jak agrafka w jego los.
Do niczego nie byłem mu potrzebny.
Nie zauważył mnie nawet wtedy, gdy potrząsnąłem jego ramionami.
Z jego ust wydobył się jedynie jakiś jęk, jakbym sprawił mu ból albo
jakby przypomniał sobie o czymś, co ów ból mogło mu sprawić.
*
Wracając do domu odnalazłem skrzydła. Najprawdopodobniej
należały do jakiegoś anioła.
Być może do tego, którego spotkałem na wzgórzu.
23
Anioł
{Dorocie Ryst za inspirację}
Kiedy go znalazłam siedział pod murem. Właściwie to przeszłam obok
niego obojętnie. Nie zauważyłam czegoś szczególnego. Dopiero światła
reflektorów nawracającego w pobliżu samochodu rozświetliły na chwilę
jego twarz. Nie byłam pewna, czy płakał, czy po jego twarzy spływały
po prostu krople siąpiącego, jesiennego deszczu. Zatrzymałam się na
chwilę i podeszłam bliżej. Wyglądał na wychłodzonego, głodnego
i zmęczonego. Pochyliłam się nad nim. Spojrzał na mnie a jego wzrok
jakby chciał powiedzieć: odejdź, zostaw mnie... I właśnie wtedy
zauważyłam coś niezwykłego. Skrzydła! Zupełnie jak na rzeźbach
aniołów lub obrazach, które widywałam wcześniej w kościołach.
- Kim jesteś?! – zapytałam z obawą w głosie. Nie odpowiedział.
Zamknął oczy, uniósł do góry ręce i zatopił głowę w dłoniach.
Wyglądał jak zmokła kura, po której upierzeniu spływają krople.
Chwyciłam go za ramię i potrząsnęłam.
- Co pan tutaj robi w taką pogodę?! – krzyknęłam mu do ucha. Znowu
nie odpowiedział. Zajęczał tylko cicho i ściągnął moją rękę z jego
ramienia. Wtedy zauważyłam, że miał złamane skrzydło. Nie mogłam
pozostawić go samego. Koniec listopada, zimno, na noc zapowiadano
przymrozki... Pomogłam mu wstać i zaprowadziłam do mojego
mieszkania.
- Jesteś... jesteś aniołem, prawda? – odważyłam się w końcu zapytać
po dokładnym przyjrzeniu się jego skrzydłom w świetle kuchennej lampy.
Nie był najwyraźniej skory do rozmowy. Spojrzał na mnie i przez długi
czas nie opuszczał wzroku. Zupełnie jakby chciał powiedzieć: jestem
taki zmęczony, muszę odpocząć... Mimo mojej zachęty nie chciał wypić
gorącej herbaty. Kręcił przecząco głową. Spoglądał na łóżko.
Pomogłam mu więc zdjąć mokre rzeczy i położyć się. Widziałam na
jego twarzy grymas cierpienia. Z pewnością bólu przysparzało mu
złamane skrzydło. Zastanawiałam się skąd mógł przyjść. Nie byłam
pewna, czy dobrze zrobiłam zabierając go do domu. Może to jakiś
kloszard, włóczęga albo złodziej? Czy nie wyrządzi mi jakiejś krzywdy?
Przeczucie, że jest kimś dobrym, nie potrafiącym czynić zła było jednak
coraz silniejsze. Może to prawdziwy anioł?
Zasnął mocnym snem. Spał jednak niespokojnie. Co jakiś czas
wzdrygiwał się, jego skrzydła naprężały się jakby gotując się do lotu.
Czy potrafił fruwać? Mój Boże, co miałam zrobić? Zadzwonić do księdza?
24
Na policję? Do szpitala? Do weterynarza? Nie znałam się na leczeniu
skrzydeł i nigdy wcześniej nie spotkałam anioła!
Po krótkim zastanowieniu sięgnęłam do półki z książkami.
Trzystustronicowy „Lekarz domowy” wydał mi się odpowiednią pozycją.
Złamania, złamania kończyn... Nie, to nie to! Złamania kości, otwarte...
Ufff... Metody usztywniania rąk i nóg zdecydowanie mnie przerażały...
Ale cóż, trzeba było działać. Wiedziałam, że mocno śpi, więc udałam
się do pobliskiej apteki. Aptekarz nie zadał mi żadnego pytania, ale w
jego oczach widziałam zdziwienie pomieszane z rozbawieniem.
Chyba niewiele klientek przychodzi z książką pod pachą i dyktuje, co
jest jej potrzebne: deseczka, bandaż, środki przeciwbólowe...
Nie codziennie ktoś wyposaża domowe ambulatorium.
Wróciłam biegiem do domu. Po wejściu do mieszkania okazało się, że
anioł jeszcze spał. Postanowiłam wykorzystać ten fakt i umyć go trochę.
Zagotowałam wodę, przygotowałam ręczniki i opatrunki. Najdelikatniej
jak potrafiłam przemywałam mu piórko po piórku. Po umyciu
złamanego skrzydła próbowałam przewrócić go na drugi bok. Nie
udało mi się. Syknął z bólu i obudził się. Otworzył oczy i spojrzał na mnie.
Wyglądał na zagubionego. Pomogłam mu usiąść. Ciągle coś mówiłam
do niego. A on tylko patrzył na mnie nie rozumiejąc zapewne mojego
języka. Był posłuszny. Umyłam mu drugie skrzydło i plecy.
To niesamowite ujrzeć jak skrzydła wyrastają spod łopatek! Istny cud
natury! Dokładnie przyjrzałam się złamanej kości skrzydła. Przypatrując
się rysunkom z „Lekarza domowego” usztywniłam ją dokładnie
dopasowując do niej listewkę owiniętą kilkanaście razy elastycznym
bandażem. Zużyłam chyba z dwadzieścia metrów bandaży!
Przygotowałam środki przeciwbólowe. Byłam ciekawa, czy zadziałają
również na anioła. Żeby być bardziej pewną, zwiększyłam dawkę o
jedną trzecią, żeby wzmocnić skuteczność działania. Anioł bez słowa
wypił w końcu kubek ciepłej wody i przełknął podane mu
różnokolorowe tabletki. Pomyślałam, że jego źrenice przybrały kolor
tabletek, które połknął. W chwilę później leżał znów w łóżku i zasnął.
Poszłam spać do drugiego pokoju.
Nazajutrz, po przebudzeniu, po cichutku zajrzałam do pokoju, w którym
spał anioł. Właściwie to już nie spał. Stał w kącie. Wydawało mi się,
że boi zbliżyć się do okna. Być może z powodu ostrego, porannego
słońca, zalewającego pomieszczenie.
- Dobrze się pan... dobrze się czujesz? – zapytałam niepewnym głosem.
Spojrzał na mnie a na jego obliczu malowała się ulga. Niczego jednak
nie odpowiedział.
25
- Słuchaj, muszę iść do pracy... – wyjąkałam – zaczekasz na mnie?
Nie będziesz sam nigdzie wychodził? Taki ziąb dzisiaj na dworze, nie
chciałabym, żebyś jeszcze bardziej się rozchorował.
Anioł spoglądał na mnie przez cały czas. Z pewnością rozumiał moje
słowa i intencję. Usiadł na łóżku, bokiem do mnie. Popatrzył na swoje
obandażowane skrzydło. Pogładził je ręką a następnie przywołał mnie
gestem dłoni. Podeszłam więc bliżej. Chwycił delikatnie moje palce
a drugą ręką przykrył je. Trzymał je tak przez parę chwil, a ja czułam
mrowienie na całym ciele! Był to chyba jakiś gest podziękowania...
W pracy nie potrafiłam się na niczym skupić. Myślałam wciąż
o pozostawionym aniele w moim mieszkaniu. Biłam się z myślami,
chciałam komuś opowiedzieć o tym przedziwnym wydarzeniu, ale
jak zareagowałyby moje koleżanki z pracy? Już wiele razy drwiły ze
mnie, że nie zdążyłam jeszcze wyjść za mąż, że siedzę wieczorami w
domu, że czytam książki...
Każda minuta dłużyła mi się w nieskończoność. Kiedy wybiła w końcu
ostatnia godzina pobiegłam do domu jak wariatka! Szalona!
Mijały dni. Potem tygodnie. Przyzwyczaiłam się do milczenia mojego
skrzydlatego towarzysza. Wiedziałam, że któregoś dnia odejdzie.
Skrzydło goiło się. Nie byłam do końca pewna, czy za sprawą moich
opatrunków, czy w jakiś cudowny, anielski sposób. Nadszedł grudzień,
zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Na dworze padał śnieg. Anioł
coraz częściej stawał w oknie i wpatrywał się w wirujące opłatki śniegu.
Tęsknił. Za kimś, za czymś... Najwyraźniej martwił się. Zdradzała go twarz,
na której coraz częściej widoczne było zakłopotanie. Jego wzrok od
czasu do czasu przeszywał mnie na wylot: nieobecny, zatopiony gdzieś
głęboko we własnych, skrytych myślach.
W końcu odszedł. Po prostu spojrzał na mnie a ja zrozumiałam jego
wzrok. Chciał do kogoś wrócić. Tutaj, na ziemi. Nie gdzieś wysoko w
niebie, tam chyba nie czułby się potrzebny. Wyczytałam to w jego
oczach. Nauczyłam się w nich czytać. Słowa wydawały mi się
niepotrzebne, gdyż nie można było w nich ująć tego uczucia.
Postanowił odejść, by móc się kimś opiekować. Nie byłam pewna,
czy musiał odejść na zawsze, ale przynajmniej jedno wiedziałam na
pewno: zostałam stróżem czyjegoś anioła.
26
Maja naga
Francisco Goya na przełomie XVIII-ego i XIX-ego wieku namalował dwa
portrety tej samej kobiety. Ta kobieta nosiła imię Maja. Przynajmniej z takim
imieniem przeszła do historii. Pierwszy obraz był jej aktem. Modelka zwrócona
przodem w kierunku widza, z rękoma założonymi za głowę, odsłaniała całe
swoje nagie ciało. Linia nóg przeistaczała się w krągłe biodra, wąską talię, by w
końcu sięgnąć pełnych piersi. Trójkąt wzgórka łonowego, zarysowana delikatnie
linia sięgająca pępka oraz linia między udami i nogami przypominają krzyż.
Zastanawiałem się kiedyś, czy nie był to ukłon malarza w kierunku Świętego Oficjum,
zakazującego w inkwizycyjnej Hiszpanii malowania aktów. Kobieta wpatruje się
w widza, jej usta jakby miały ochotę uśmiechnąć się za chwilę; spojrzenie jest
trochę prowokacyjne, chłodno oceniające patrzącego. Spoglądając na oblicze
kobiety odnosi się wrażenie, że mężczyzna przed nią stojący będzie wystawiony
na próbę, której może nie znieść. Albo na pokuszenie, któremu mógłby ulec.
Jakieś pięć lat później Goya maluje drugi obraz tej samej kobiety. Poza, którą
przyjęła Maja jest identyczną z tą sprzed kilku lat. Tym razem jednak kobieta jest
ubrana. Promieniuje bielą, chłodnym spokojem, choć jej policzki i usta wydają się
być bardziej czerwone niż na pierwszym obrazie. Zarówno pierwsze jak i drugie
płótno zostały wykonane na zamówienie Manuela Godoya, ówczesnego
pierwszego ministra i kochanka królowej Marii Ludwiki. Ten człowiek
posiadający sporą władzę pokazywał odwiedzającym go gościom pierwszy lub
drugi obraz. Zapewne, w zależności od tego kim wspomniani goście byli i ich
stopnia umiłowania dla sztuki, co mogło być w każdej chwili potępione przez
Kościół.
27
Za samo patrzenie można zostać spalonym na stosie.
Maja nie była czarownicą. Ani wiedźmą. Nie była inspiracją malarza podczas
powstawania ryciny Kiedy rozum śpi, budzą się upiory. Do dzisiaj dokładnie nie
wiadomo kim była owa uwieczniona przez portrecistę piękność. Być może była
księżniczką, o czym mogłyby świadczyć choćby noszone przez nią ciżemki.
Być może została tak ubrana specjalnie. Nikt dzisiaj nie może dokładnie
stwierdzić kim była naprawdę.
Była piękną kobietą. W języku hiszpańskim maja znaczy właśnie piękna. Słowo
określało również kobiety z nizin społecznych. Czy Maja mogła być więc piękną,
czarnowłosą Cyganką?
Czas przyspiesza. Mijają dwa stulecia. Z prędkością światła. Malowanie
aktu zajmuje trzy tygodnie. Zrobienie zdjęcia cyfrowym aparatem
fotograficznym zajmuje trzy sekundy. Wprowadzenie zdjęcia do
komputera i wstępna obróbka - trzy minuty.
- Zrób mi zdjęcie, - powiedziała rozpinając bluzkę i zdejmując
biustonosz - przygotuj aparat. Chcę, byś mnie uwiecznił. Za pięć lat
mogę być brzydka i schorowana. Moja skóra będzie sucha a oczy
podkrążone. Będę miała obwisłe piersi i trzy fałdki na brzuchu.
Patrzę na nią. Podoba mi się. Wygląda na dojrzałą kobietę, chociaż
jest ode mnie dużo młodsza. Ma kręcone, czarne włosy i spojrzenie
Mai z obrazu Goi. Kładzie się na skórzanej sofie. Intuicyjnie mówię jej,
by ułożyła głowę na dłoniach i delikatnie przechyliła ją w moją stronę.
- Podobają ci się moje piersi?
Kiwnąłem potakująco głową. Zmierzyłem natężenie światła
i przestawiłem przesłonę w aparacie.
- Chciałbyś ich dotknąć?
Zastanawiałem się przez chwilę, czy Goya dotykał piersi modelki sprzed
dwustu lat i czy Maja zadała mu podobne pytanie.
- Jestem fotografem, - odparłem - miałem zrobić Ci portret. Nie
myślałem, że będę cię fotografować nagą.
- Jesteś przede wszystkim mężczyzną - odparła wpatrując się we mnie,
jakby czekając na jakąś gwałtowną reakcję z mojej strony.
Migawka aparatu wyzwalała kolejne flesze lamp błyskowych.
- Jeszcze raz - usłyszałem. Rozchyliła delikatnie nogi. Wpatrywałem się
w nią przez ciekłokrystaliczny wyświetlacz aparatu. Płynnym zoomem
wykonałem zbliżenie. Łatwiej było mi patrzeć na nią w ten sposób niż
bezpośrednio. Obserwowała mnie. Wiedziałem o tym.
28
Obawiałem się jednak, że jeśli nasze spojrzenia spotkają się, to nie
wytrzymam jej wzroku. Czułem się jak malarz, który wpatrujący się
przez większość czasu w płótno, nakłada kolejne warstwy farby.
Jak portrecista, chłonący wszystkie szczegóły ciała ułożonej wygodnie
na sofie modelki, której nie chce zaglądać w oczy.
- Nie znałam cię takiego, - wyczułem odrobinę ironii w jej głosie - czasy
inkwizycji skończyły się. Chyba nie obawiasz się potępienia za zrobienie
paru zdjęć nagiej kobiecie? Chciałabym, abyś pstryknął jeszcze kilka
fotek w takiej samej pozycji, ale jak już będę ubrana. Mogłabym je
wtedy pokazywać znajomym. Tym bliższym te bardziej odważne...
Zaczęła się śmiać.
- Zrobię ci więcej odbitek. Będziesz mogła nawet ofiarować komuś na
pamiątkę - odparłem starając się, aby moje żartowanie było tak samo
naturalne jak jej.
Ubrała luźne białe spodnie i białą bluzkę z dużym wycięciem.
Talię przewiązała czerwoną chustą, którą można by zarzucić na
ramiona w wietrzny dzień. Zamiast tego na jej ramionach znalazła się
rozpinana bluzeczka z jesiennymi liśćmi. Na stopy założyła złote
czółenka. Poprawiła włosy i wsunęła dłonie pod głowę.
- A może to drugie zdjęcie powinno być zrobione za parę lat? - spytałem
unosząc się zza aparatu.
- Za parę lat, to będę mogła robić tylko ubierane zdjęcia,
- odpowiedziała marszcząc brwi - a kto wtedy będzie chciał mnie
oglądać? Już teraz niektórzy nie dają się skusić - ponawiała nawiązanie
flirtu.
Wykonałem kilkanaście zdjęć. Patrzyłem na modelkę z rosnącym
podnieceniem. Nie mogłem opanować w sobie przechodzących
przez ciało fal ciepła. Co rusz napotykałem na jej wzrok. Nie mogłem
przed nim uciec. Coraz mniej chciałem przed nim uciekać.
W końcu spojrzałem w jej brązowe oczy. Lśniły od zawieszonych pod
sufitem reflektorów.
- Przyjdź wreszcie do mnie... - powiedziała półgłosem.
I po raz pierwszy tego wieczoru wyciągnęła do mnie swoje ręce.
29
Dni
Od piątków, 13-ego bardziej katastroficzne bywają czwartki, 12-ego.
Albo środy, 11-ego.
Dzisiaj pogrzeb o 13-ej.
W środę umarł człowiek, który nigdy na nic nie chorował.
Był lekarzem. Po prostu, zasnął a rano nie mogła go dobudzić żona.
Ani żadne z 2-letnich bliźniaków. Ani to 2-miesięczne maleństwo,
które płakało w łóżeczku.
Wyglądał jakby wciąż spał. Jak Śpiący w kotlinie. Przykryty szczelnie
kołdrą. Jakby zamyślił się na wieczność. Może tylko trochę bardziej
ściągnął brwi i już nie uśmiechał się przez sen jak dawniej.
I palce jego dłoni zacisnęły się nieco mocniej niż zazwyczaj.
Kto skusił go we śnie, by tam pozostał?
Czyje światło przeciągnęło go na swoją stronę?
Czyja Miłość objęła go tak czule? Czyje ciepło otuliło jego duszę?
Czy Twoje, Panie Boże, jeśli pozostawiasz tę rodzinę w oceanie smutku?
12-ego w czwartek zaczyna nagle brakować słów. Chęć rozmowy
jest tak silna, że każda przeczytana literka wznosi moje powieki
a źrenice chcą zaczerpnąć więcej światła.
Dobrze. Tak wybrzmiewa we mnie to słowo. Jest lotem trzmiela.
Powietrzem uchodzącym z balonu. Jest dla mnie obietnicą,
która nie zostanie dotrzymana.
Jest również siłą hartującą moje czekanie.
Otrzeźwieniem.
Przypomnieniem, że wchodząc do labiryntu dobrze jest mieć
przewodnika. Jakąś nić, którą można w każdej chwili zwinąć
w kłębek; na tyle silną, by nie przerwały jej ostre ściany
niekończących się korytarzy. Przypomnieniem, że wchodząc
do lasu nie zawsze można przytulać się do drzew.
30
Nawet w poszukiwaniu mchu wypatrującego północnej gwiazdy.
I że skrzypienie ich zmęczonych suszą artretycznie powyginanych
gałęzi nie zawsze jest odpowiedzią na zadawane pytania.
***
Rozbrzmiewają we mnie grudki słów.
Jak garść wilgotnego, gruboziarnistego piasku uderzającego
wygłuszonym dudnieniem w trumienne wieko, pod którym ukryto
uśpionego człowieka.
31
Umarli
Umarli czuwają nad nami.
Mówią do nas we śnie, przychodzą i czynią gest dłonią.
Kładą palec na ustach lub otwierają dłoń.
Mówią: ten czas, którym dysponujecie jest droższy od złota.
Zamieńcie Wasze chwile w coś trwałego, co nie zmieni się w popiół.
Bądźcie dla siebie w tym świecie, w którym tak wielu nie udaje się
odnaleźć. W waszych sercach jest prawdziwy skarb, który zostanie
rozpoznany przez każdy ze światów.
32
Cisza i mgła
Wiele jest różnych hałasów, ale cisza pozostanie ta sama.
Wiele jest mgieł w naszym życiu: otulających świt, unoszących się
nad pobliskimi łąkami, wtapiającymi się w śpiące domostwa,
przesłaniających kopułę słońca...
Wiem skąd pochodzi to Światło, chociaż nie wiem dokąd zmierza.
Zawsze wyznaczało mi drogę. Objęte płaszczem nocy przywoływało
świt. Przesiąknięte chmurą sprowadzało oczyszczający deszcz...
Czy to samo Światło wyznacza rytm Twojego życia? Czy pulsuje
w Twoich skroniach i ciemnym pigmentem znaczy Twoją skórę?
Czy kłuciem rzęs opuszcza Ci powieki a potem tańczy pod nimi
w zaczarowanym pląsie czarno-białych plamek?
Wiesz, nawet w piekle jest sporo światła. Płoną dusze w ognistych
jęzorach. Rozżarzone łuczywa rozchełstują skórę z białego szkieletu
mięknących kości. Płoną oczy i w nozdrza wdziera się ognisty swąd
spalanych, złotych od liżącego je ognia włosów. Tutaj wiek nie ma
znaczenia. Każdy otrzyma swoją porcję światła.
I ognia podsycającego śmierć.
***
Światło mnie nie opuszcza. Zamieszkało w mojej duszy.
Otoczone spopieloną mgłą, kosmykami świtu
i puklami opadających na ramiona snów wykradzionych nocy.
33
M jak Mama
Moja Mama mówiła do mnie: Synku, czy z tym wszystkim sobie
poradzisz?
Poradzę sobie - odpowiadałem patrząc w jej gasnące oczy poradzę sobie...
Świat mnie mija. A z nim ci wszyscy, którzy odeszli. Którym nie było
dane widzieć przełomu wieków...
Mija mnie świat, w którym można spotkać drugą połówkę duszy
oraz bezwzględnego wroga.
Mija mnie czas, którego nie powstrzymają żadne wskazówki
- choćby skręcić je i trzymać w stalowym uścisku.
Mówiła do mnie: Tak bardzo się boję. Dlaczego nie mogę już dłużej
znieść bólu?
Otulałem ją ramieniem. Mogła siedzieć dwie, czasem trzy minuty.
- Czy to już noc, czy wciąż jeszcze dzień? - pytała unosząc powieki,
spod których w chwili świadomości patrzyły na mnie jej oczy.
- To już noc, Mamo... - odpowiadałem przykrywając ją ciepłym
kocem.
- Żartujesz synku... to niemożliwe. Przecież tak bardzo boję się nocy...
Zastrzyk z morfiną koił jej ból. Widziałem jak gasło światło w jej
oczach. Jak dłoń osuwała się na kanapę... Delikatnie kładłem ją na
boku. Wiedziałem, że w nocy, w każdej chwili nocy, może obudzić
mnie jej krzyk. Zapalałem nocną lampkę na stoliku. W pobliżu łóżka.
Przypominałem sobie opowieść mojej ciotki: Kiedy Twoja Mama cię
urodziła, były kłopoty... pojawił się guzek gdzieś w piersi...
Po Twoich narodzinach zaczęła chorować... Minęło ponad
dwadzieścia lat zanim choroba powróciła...
Czułem, że w moim życiu odrodziła się Jej śmierć.
34
Pamiętam ostatnią kroplę wody, którą podałem do Jej ust łyżeczką.
Pamiętam jak kropla spływała gdzieś głęboko, jakby nie mogła
zaschnąć w przełyku.
Pamiętam dotyk dłoni mojej Mamy.
Jak nie miała sił zacisnąć palców...
Pamiętam ostatni oddech, w którym zgasło Jej życie.
Wszystko pamiętam, Mamo. Wszystko.
Pamiętam jak się śmiałaś do łez, jak jedliśmy pyzy z karmelowym
sosem i świeże, gorące pączki. Jak opowiadałaś o minionym dniu...
Jak komuś wsypałaś sól do kawy zamiast cukru.
Jak pojechaliśmy nad jezioro i cieszyliśmy się pluskaniem
podpływających do brzegu ryb... Jak rozmawialiśmy przez telefon,
gdy mieszkałem zagranicą.
Jak kochałaś życie i nigdy się nie poddałaś.
Wszystko pamiętam, Mamo. I niczego nie zapomnę.
Odpoczywaj w spokoju.
35
Wehikuł czasu
Jak wiele jeszcze smutku potrafię unieść? Czy mój smutek jest Twoim?
Wsiadłem do wehikułu czasu i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Jest zimno
i ciemno. Jedyne światło pochodzi z moich oczu. Czyjś głos powiedział,
że nie ma już stąd wyjścia. Ani odwrotu. To, co było wcześniej - nie
istniało. Wehikuł czasu może przenieść mnie tylko w przyszłość. Nigdy
nie odzyskam lat, które mógłbym przeżyć nie wsiadając do niego. Nie
odzyskam chwil, w których czułem się szczęśliwy. Ani chwil, w których
mógłbym uwierzyć w szczęście. Nie odnajdę słów, których nie
zdążyłem zapisać. Ani gestów, które chciałbym uczynić.
Nigdy nie spotkam Ciebie, bo mną będzie ktoś zupełnie inny.
On utuli Cię w milczącą noc i będzie wsłuchiwać się w szept Twoich ust,
w ciepłe głoski słów, które wypowiesz przez sen. Nie rozpozna w nich
mojego imienia. Będę dla niego niezrozumiałymi dźwiękami
pochodzącymi z najgłębszego zakątka Twojego snu albo nieznanym
językiem, w którym przemawiają zakochani; o którym przypomną Ci
jedynie opadające na ziemię liście z posmutniałych, jesiennych drzew.
Czy mój smutek któregoś dnia zamieni się w śnieżnobiałego gołębia?
Czy ptak ze mnie powstały uniesie na swoich skrzydłach moją niemoc
i modlitwę o wiarę w drugiego człowieka, której nikt dotąd
nie wysłuchał?
36
Samotność
Tęsknię za Tobą jak pustelnik za samotnią.
I nic już nie wyrwie mnie z tej tęsknoty. Będziesz blisko, bliżej niż
można było to przewidzieć. Twoje dłonie będą błądzić po mnie
a usta smakować moją skórę.
A ja będę tęsknić za słowami, których nigdy nie wypowiesz. Za myślami,
których nigdy nie pomyślisz. Powiesz: Będę dla ciebie całym światem.
A ja będę myśleć o świecie odległym. O nieuchwytnym locie motyla,
którego skrzydełka przypominają Twoje powieki. O tkaniu przestrzeni
z nici światła. O muzyce powstającej z oddechu i rytmu
napinających się mięśni. O słonogorzkim smaku ust.
Zapytasz: Czy teraz jesteś tutaj ze mną?
Nie odpowiem. Zamknę oczy i zapadnę w kamienny sen.
37
Oślepienie
Zamyśliłam się... Lecz czy potrafię jeszcze rozmawiać z Tobą w myślach?
Oślepia mnie słońce Twoich słów. Nie widzę już prawdy ani fałszu.
Ani dobra ani zła. Nie rozróżniam barw. Pod osłoną powiek są tylko
plamy. Umarłam dla Ciebie i w Tobie. Duch mój jest silniejszy od śmierci,
mocniejszy od smutku życia... Zamyśliłam się nad własnym życiem,
którego los spoczywał w Twoich rękach. Niczego nie mogę rozpoznać.
Muszę opuścić głowę, by spojrzeć, czy ziemia wciąż jest pod moimi
nogami. Nie mogę bez końca unosić się w przestworzach.
Wąż wijący się u moich stóp przeobraża się w kokon, z którego
wybijają się promienie światła. Chciałabym zajrzeć do tego wnętrza,
chociaż wiem, że już na zawsze mogę stracić wzrok. Oślepi mnie
prawda o człowieku, któremu pozwolono ujrzeć przyszłość.
Teraz prócz myśli jest we mnie życiodajny głos. Głos, którego potrafię
usłuchać... Żyję dniami, w których budziłeś mnie swoimi słowami.
Ciepłym brzmieniem rozlegającym się w słuchawce. Wspominam
chwile, gdy byłam gotowa oddać Ci wszystko, co dotąd było mi
najdroższe. Mój kruchy świat spoczął w Twoich słowach.
Przylgnęłam do Ciebie jak motyl złapany przez deszcz; owad
nie mogący odkleić się od zimnej, mokrej szyby. Patrzyłeś na mnie.
Blisko. Jakbyś trzymał w dłoniach lupę; magiczne szkło podglądające
najdrobniejsze szczegóły mojego życia.
Zamyśliłam się... Chciałabym znowu umieć z Tobą rozmawiać.
Moje myśli rozproszył wiatr...
Pamiętasz baśń o Królowej Śniegu? Tam pękło lustro na tysiąc
kawałków, które wpadły w zatokę oka tysiąca ludzi, by skuć lodem
ich serca.
Moje myśli są lustrem naszych dni, które zamieniły się w popiół
ścielący się na pobliskich łąkach. Nie pozbieram go już więcej...
Nawet gdybym próbowała, to przeszkodzi mi w tym deszcz - wierny
sprzymierzeniec wiatru. Przeszkodzą mi pszczoły, których skrzydełka
zostaną przyprószone szarym miodem, dziesiątki owadów, które
wesołym brzęczeniem będą wypełniały ciszę...
I moje dłonie, które będą ściśnięte w bezsilne pięści.
38
39
Otwórz mnie
Sanktuarium słów, w których nie zalega cisza. Dłonie wznoszące się
do ołtarza ciała. Woń ambrowego kadzidła osiadająca na włosach.
Morska fala, wznosząca się i opadająca na piaszczysty brzeg.
Wydmy rozgorzałe słońcem. Pokrzykiwania mew zastygających
w powietrzu. Dotyk światła rozczepiony przez rzęsy. Źrenice życia.
Kurtyny powiek.
Chciałabym, żebyś mnie otworzył. Żebyś rozerwał te kleszcze, tę sieć
pajęczą w mojej głowie, w moim ciele, to co ucieka nawet ode mnie
samej. Nazwij mnie i przyoblecz sobą. Pisz moim ciałem wiersze. Mów!
Chociaż przez chwilę chcę czuć, że ktoś mnie sobą wypełnia.
Że zamiast wiatru są Twoje usta. Zamknij mnie w dłoni.
Upij pocałunkiem do nieprzytomności. Chcę obudzić się złamana.
Stać się twoim dotykiem. I wiedzieć, że wylałam swój ból, tęsknotę,
porwane fotografie. Chcę obudzić się i czuć, że tej nocy nie byłam
pojedyncza. Że mój cień się rozdwoił.
Otworzę Cię któregoś dnia. Przesłonię przeszłość, spalę fotografie.
Twoją skórę naznaczę tatuażem mojego ciała. I w cierniu Twojego
bólu głęboko się zanurzę. Wyrwę korzenie chwastów cykuty
codzienności, by Twój sen stał się morskim przypływem i pełnią księżyca.
Języki ognia trawią moją skórę a woda chlusta w ogorzałą twarz.
Zostałem przypisany Tobie, znaczysz mój los palcem; hieroglifem
zapisanym w powietrzu.
40
Wino
Winnice Beaujolais o zachodzie słońca. Jest niebo bursztynowe
i bursztynowe szczepy winne. Jest też bursztynowa mgła unosząca się
delikatnie na zboczach i nad pobliskimi łąkami. I jeszcze wino,
w barwach szkarłatu przeradzającego się w ciemną, karminową
czerwień, w której zastygło uwięzione światło.
I piję to wino. Smakuję ustami, językiem, dotykam nim podniebienia.
Wino pulsuje we mnie. Uderza do głowy, przyspiesza rytm serca
i wzmacnia krążenie. In vino veritas... Chciałbym, abyś skosztowała tej
winnej prawdy. Ze mną.
Pasek autostrady zdaje się nie mieć końca.
Wracam do domu mając poczucie, że nikt na mnie nie czeka.
Nie śpieszę się, chociaż chcę uciec przed deszczem. Czytam kolejne
tablice informujące o mijanych kilometrach i trzypasmowych korkach.
Tankuję paliwo, płacę kasjerce, której oczy mówią: Zabierz mnie stąd,
wyrwij z tego miejsca...
Czytam nagłówki gazet w języku, którego nie znam. Zjadam kolejną
porcję smakowitego cholesterolu. A potem wdycham dym
papierosów siedzących obok nastolatków, których głośny śmiech
rozsadza mi czaszkę.
Nie czuję smutku. Staram się zrozumieć grę słów, która zewsząd do
mnie dobiega. Wielojęzyczny tłum brzmi jak brzęczenie pszczół
zlatujących się do kawy słodzonej miodem. Mój wzrok napotyka na
wiele spojrzeń. Czuję, że jedno z nich pozostaje na mnie trochę dłużej.
Ma dwadzieścia pięć, może dwadzieścia siedem lat. Czarne, proste,
opadające na ramiona włosy. Pije kawę i je sandwicza. Spogląda na
mnie z zaciekawieniem. Uśmiecha się delikatnie. Wytrzymuje moje
spojrzenie. Po chwili kiwa zapraszająco głową i wskazuje dłonią puste
krzesło przy jej stoliku. Przysiadam się. Siadam na przeciw.
Rozmawiamy ze sobą, ale w różnych językach. Wskazuję na filiżankę
kawy. Ona pokazuje na cukier. Rozmawiamy ze sobą gestami.
Śmiejemy się serdecznie. Takie przypadkowe-nieprzypadkowe
spotkanie. Niemka i Polak. Za chwilę wrócimy do swoich miejsc w życiu.
41
Teraz tworzymy jakiś bliżej nieokreślony świat. Zamknięty w tej chwili
właśnie. W garści cukru. Pod powieką oka.
Jesteśmy przestrzenią. Jej fragmentem.
Przeszłością, o której nie będziemy pamiętać miesiąc później.
Kiedy znowu siedzę za kierownicą, przypominam sobie kolację sprzed
paru lat. Jedliśmy Salade César i piliśmy białe, francuskie wino.
A potem jakieś czerwone, portugalskie. Z każdym wypijanym kieliszkiem
rosły w nas słowa. Czasem język mylił poszczególne sylaby i wychodziły
z tego zabawne skojarzenia. Pamiętam jak się śmiałaś i patrzyłaś
na mnie przymrużając oczy. Jak wysunęłaś dłoń w moim kierunku
a palcami chciałaś schwytać światło palącej się świecy.
Pamiętam blask Twoich oczu i chwile milczenia, gdy wpatrywaliśmy się
w siebie. Bez zachłanności, ale z pożądaniem przejścia przez kolejne
drzwi bliskości.
Pamiętam jak wstałaś i obróciłaś się do mnie plecami; tę bursztynową
toń otaczającą Cię w drgających płomieniach zatrzymującego się
dla nas czasu.
Byliśmy wstęgą Möbiusa. Jednostronną, bezbrzeżną powierzchnią,
na której zagościło światło dnia i mrok nocy.
I przypominam sobie list, który do mnie napisałaś nazajutrz, na mojej
maszynie do pisania:
‘’Powinnam zniknąć z Twojego życia. Po prostu zniknąć. Przestać istnieć.
Pozwolić innym cieszyć się szczęściem, którego sama nigdy z Tobą nie
zaznam. Szczęściem, które jest przyczyną mojego poczucia jego braku.
Wiesz, jest we mnie samotność przychodząca w najmniej spodziewanych
chwilach. Jak zaraza, dżuma, z której nie można się wyleczyć. Jestem
na jakimś spotkaniu. Wokół trzydzieści osób. Mówię coś. I nagle, gdy
napotykam czyjeś spojrzenie - to się staje. Myślę sobie: oni zaraz pójdą,
niektórych nigdy już więcej nie spotkam. Patrzą na mnie. O niczym
nie wiedzą. Nikt niczego się nie domyśla.
Nie potrafię czekać za Tobą. Jeśli moje życie ma składać się tylko
z czekania i tęsknoty, to czy wystarczą one, by płuca wciąż mogły
oddychać a serce tłoczyć krew?
42
Jestem niepotrzebnie wyśnionym przez Ciebie snem. Nieodebraną
przesyłką na poczcie. Źle zaadresowanym listem. Niepotrzebnie
przeczytanym Słowem. Jestem złamaną Obietnicą. Czekiem bez pokrycia.*
*
*Niepotrzebne skreślić.’’
43
Olśnienie
Każdy doznaje w swoim życiu olśnienia. Jest to jakiś punkt zwrotny
w jego istnieniu. Przebudzenie, niepowstrzymana chęć pokazania
światu własnego Ja. Zupełnie jak czyjś głos albo echo przeszłości;
jak dźwięk, który gwałtownie wyrywa z rannego snu i każe wstawać
o świcie.
Ona powie nagle: Zapomniałam już, że tak można, zapomniałam jak
to jest, słyszę Twoje słowa, które wypełniają moje myśli. Wypowiadasz
słowa, które nie zdążyły się jeszcze znaleźć na moich ustach.
Wypowiadasz moje myśli.
On zda sobie sprawę, że nic w jego życiu dotąd się nie liczyło, że nie
zależy mu na tym jak wygląda ona, że liczy się wyłącznie jej obecność.
Obydwoje będą odczuwać niepewność wywołującą ból w żołądku,
niepewność nie pozwalającą przełknąć koniecznego do życia pokarmu.
Będzie tęcza słów. I rodzące się z nich Ś w i a t ł o. Nastanie też lepka
ciemność i cisza, które wypełnią ich wspólny oddech.
On powie jej: Jesteś Tą, na którą czekałem. To za Tobą tęsknię, chociaż
nigdy do końca cię nie poznam. Nie będzie nam dane przejrzeć się
w źrenicach głębokich jak wysuszona od lat studnia pragnąca wody.
Ona odpowie: Czas przestał się liczyć. Słowo, które wypowiadasz
pozostanie ze mną. Boję się myśli, że Ty jesteś właśnie Tym. I boję się,
że powiem: Nie jesteś tym, kim mógłbyś być.
On powie: Czytam z Ciebie jak z otwartej księgi, chociaż jej stronice
zostały zapisane w nieznanym mi języku. Wyczuwam go podświadomie
i używam słów, które nabierają dla mnie nowego sensu. W kolejne
wersy i strofy zaklinam moje nieistnienie.
Mój niebyt w Tobie i pustelniczą ciszę.
44
Strażnik duszy
Strażniku duszy, uchroń nas przed błędami ciała,
Pozwól oczom widzieć ścieżki jasne i proste,
Usłyszeć trzy takty śmierci zanim poprosi nas do tańca.
Oddal od nas wszystkich, którym życie jest obojętne,
W których lotem spłoszonego ptaka wygasły uczucia.
Oddal od tych, którzy wypijają z nas soki życia i trawią jak ogień.
Ocal w nas Słowo bez piętna kłamliwych znaczeń,
Uchroń myśli przed zapomnieniem i pustką, co wybrzmiewa echem.
Strażniku duszy, zachowaj nasz ogród przed chwastami obłudy,
Uchroń przed trucizną niespełnionych obietnic.
I chroń nasz Czas,
By nie nadeszła jeszcze nasza Godzina Śmierci.
45
Na chwilę przed...
Na chwilę przed zamyka oczy.
Las. Słupy ognia. Pochodnie drzew.
I ten dźwięk, jakby falowały targane wiatrem prześcieradła.
Na chwilę przed spokojnie oddycha.
Już wie, że nic prócz myśli nie może zagłuszyć wewnętrznego głosu;
wołania rozlegającego się od wielu lat. Wie, że każde wypowiedziane
słowo będzie jedynie suchą gałązką uginającą się pod ciężarem
upadającego drzewa; popiołem ścielącym się na dłoniach.
Świt. Zimna rosa na nagich stopach.
Ociężałe pajęczyny lepiące się do twarzy.
47
Wydanie zbioru "NIEBIESKICH DNI" było możliwe dzięki współfinansowaniu przez:
Zarząd Powiatu Poznańskiego
z siedzibą w Poznaniu
Starostwo Powiatowe, ul. Jackowskiego 18
60-509 Poznań, www.powiat.poznan.pl
oraz
Gminny Ośrodek Kultury "SEZAM"
w Tarnowie Podgórnym, ul. Poznańska 115
62-080 Tarnowo Podgórne, www.goksezam.pl
Pełnokolorowe wydanie elektroniczne zbioru znajdą Państwo w Internecie
pod adresem: www.tomaszjakubiak.com
Kontakt z autorem: [email protected] lub [email protected], GG 601111
Chciałbym podziękować za ogromne wsparcie osobom, dzięki którym ta
książka mogła się ukazać:
Szymonowi Melosikowi (Dyrektorowi GOK “SEZAM” w Tarnowie Podgórnym),
Magdalenie Mikołajczak, (Z-ca Red. Nacz. czasopisma "TarNowa Kultura")
oraz Autorkom ilustracji, recenzentom moich tekstów, osobom stanowiącym
moje inspiracje, które pragnęły zachować swoją anonimowość a także mojej
rodzinie.
Tomasz Jakubiak
Autorzy ilustracji:
Amellia (Karina Ciepiela Deska):
- okładka: Przykazania o Aniołach
- druga strona tytułowa: Pomiędzy niebem i piekłem, Pragnienia, Na zawsze
- strona 19: Trwać, choćby na oślep, strona 32: Ciiiiiiiiiiiii, strona 39: Zapominanie
Galerie prac Autorki: www.amellia.digart.pl , www.amelllia.deviantart.com
Alicja Rodzik:
- strona 40: Strachy, strona 43: Pionowa
Galerie prac Autorki: www.alejka.digart.pl , www.alejka.deviantart.com
Ewa Seweryn:
- strona 20: Piekący ból
Galeria prac Autorki: www.sewewa60.digart.pl
Nathalie Marie de Lane (Natalia Maria Bieganowska):
- strona 9: A place for time, strona 13: Delicacy gone with Ashes,
- strona 36: Are you afraid... of time?, strona 37: Witnesses of death
Galerie prac Autorki: www.nathaliedelane.com , www.mmenathalie.deviantart.com
Strona 27: reprodukcje obrazów La Maja Desnuda i La Maja Vestida - Francisco Goya
Tomasz Jakubiak:
- strona 9: Podzielony kamień, strona 15: Księżyc ma smak kawy, strona 46: Zanim
Zdjęcie autora na ostatniej stronie okładki: Michał Felczak.
Tomasz Jakubiak (ur. 1973)
Mieszka z rodziną w Tarnowie Podgórnym k. Poznania.
Z wykształcenia nauczyciel języka francuskiego. Na codzień
pracuje w firmie handlowej a pisanie jest jego pasją i sposobem
na wyrażenie tego, co uważa za istotę istnienia. Wcześniej
wydał zbiór wierszy Ogień zgasł oraz Uwierz w Anioły - tomik,
z którego tytułowy wiersz został przetłumaczony na ponad
30 języków, w tym m.in. na perski, łacinę i esperanto.
Strona internetowa autora: www.tomaszjakubiak.com
“Niebieskie dni” to nader nadziejogenny zbiór miniatur poetyckich, w którym
pytania o początek, duszę splatają się ze wzruszającymi wspomnieniami o matce,
wiarą w Anioły, w magię miłości. Czytanie tej książki ma coś z bezwstydnego
podsłuchiwania opowieści zakochanej kobiety i spełnionego mężczyzny,
spragnionej miłości dziewczyny i poszukującego swojej połówki chłopaka,
wyznań nader zmysłowych.
Anna A. Tomaszewska
Na początku był Znak. Po wiekach ewolucji - Litera, cząstka całości
wywiedzionego z Syrii lub Palestyny - Alfabetu. Łączona z innymi doprowadziła
do powstania Słów. Krótkich, prostych, naiwnych. Kryształowych i błyszczących.
Zimnych, nocnych, mokrych. Wyciosanych z myśli wykradzionych marzeniom.
Z niej, z niego, z innych. Obudzonych w środku snu. Tęskniących. Zakazanych
i pragnących. Od podstaw z najmniej słyszalnych dźwięków. Pachnących ciałem
i mchem. Niesionych szumem morza i aromatem białych kwiatów. Wygładzonych
na podniebieniu kartki. Słów pobitych, wypalonych, wyczekiwanych na dworcu.
Wyczytanych z ludzkich gestów i oczu. Z nich zbudowane są “Niebieskie dni”.
Teksty muśnięte lśniącym różem i smakujące piołunem... do dzisiaj pozostało
Słowo. Sklejone z liter, nazwane ŻYCIEM...
Magdalena Żukowska
L’amour et moi, Les Hommes de ma vie, Il venait d’avoir 18 ans, Pour ne pas vivre seule,
Une femme à quarante ans... Nim przystąpiłem do lektury “Niebieskich dni” nie
przypuszczałem, że te miniatury pisane są aż takim sercem. Gdybym miał je
opisać dźwiękami, to musiałbym zacząć lekturę od powyższych tytułów
piosenek Dalidy, które są w stanie oddać ilość wylewającej się miłości z tej
książki. Chciałbym umieć tak bardzo kochać. Nic tak dawno nie poruszyło
mojego serca. Masz tylko jedno wyjście, Czytelniku: po przeczytaniu
“Niebieskich dni” Tomasza Jakubiaka, zacząć kochać bezgranicznie
i spotykać się z Aniołami. Jeden z nich, napisał tę książkę.
Mariusz Bober
ISBN 978-83-927135-0-0

Podobne dokumenty