MOJA PRZYGODA Z FOTOGRAFIĄ Zastanawiam się, od czego

Transkrypt

MOJA PRZYGODA Z FOTOGRAFIĄ Zastanawiam się, od czego
MOJA PRZYGODA Z FOTOGRAFIĄ
Zastanawiam się, od czego zacząć opowieść o początkach mojej przygody z fotografią….? Myślę, że
tym początkiem był mój pierwszy pobyt w szpitalu psychiatrycznym, do którego szłam z duszą na
ramieniu i z wielkim lękiem, znając zasłyszane historie o kratach, drzwiach bez klamek. Będąc
pacjentką, szukałam przy pomocy psychologa i psychiatry odpowiedzi na pytanie: - kim jestem?,
dokąd zmierzam?, po co żyję?, czego oczekuję od siebie, ludzi i świata.
Nie miałam na siebie żadnego pomysłu, ani poczucia tożsamości i pytanie psychologa: - kim pani jest,
okazało się najtrudniejszym pytaniem, jakie w życiu dostałam i nie potrafiłam na nie odpowiedzieć. A
to niby takie proste pytanie.
Chodziłam do lasu na długie spacery i szukałam odpowiedzi. Będąc pacjentką, chodziłam również na
wiele zajęć psychoterapeutycznych. Jedne z nich prowadziła p. ordynator dr Ciuńczyk. Dostaliśmy
takie zadanie: Jak negatywną cechę np. lenistwo ukazać jako pozytywną. Przerobić wadę na cnotę.
Czy można?... Chyba można. Bo chodząc do lasu, cóż robiłam? Leniuchowałam. Siedziałam, myślałam,
obserwowałam naturę wokół mnie. Będąc w tym bezruchu, w tym zasłuchaniu, w stanie bez myśli,
zaczęłam dostrzegać to, czego przedtem nie widziałam. Słyszeć jak ptaki śpiewają, jak szumią liście
drzew, szmer wiatru, jak promienie słoneczne tańczą między gałęziami, wędrujące mrówki…. Nie
wiem, jak to się mogło stać, że tego przedtem nie widziałam. Często nie zdawałam sobie sprawy, że
będąc np. w lesie, tak naprawdę nie widziałam lasu, będąc zajęta zbieraniem grzybów lub własnymi
myślami o innych sprawach. Wtedy pomyślałam, szkoda, że nie mam plastycznego talentu, by
namalować to, co widzę. Z leniuchowania i bezczynności zrodziła się uważna obserwacja i
dostrzeżenie tego, czego nie można zobaczyć żyjąc w pośpiechu z problemami dnia codziennego.
Podzieliłam się tym spostrzeżeniem z grupą, a p. doktor powiedziała - jeśli nie umie pani tego
namalować, to niech pani to sfotografuje, zrobi album i przyniesie. Fotografią przedtem się nie
zajmowałam. Miałam stary aparat na kliszę, którego bardzo rzadko używałam. Zrobiłam zdjęcia w
lesie, potem album i tak się zaczęło. Po wyjściu ze szpitala pomyślałam, że chcę dalej robić zdjęcia.
Trafiłam ze skierowaniem do ŚDS Odrodzenie. Zostałam tam ciepło przyjęta przez panią kierownik
Grażynę Sienkiewicz, domowników, terapeutów. Kupiłam aparat cyfrowy, na który namówił mnie
sprzedawca, z bardzo dużą ilością funkcji. Mówił, że obsługa jest bardzo prosta. Tylko nie powiedział,
że dla niego. Była to dla mnie czarna magia. Znałam tylko spust migawki. Chciałabym się tego
nauczyć, bo wiem, że to pozwala na robienie lepszych zdjęć i większą kontrolę nad aparatem.
Kiedy idę w plener siadam i długo obserwuję scenę, którą zamierzam fotografować. Zdjęcie robię na
końcu. Myślę, że piękno natury i otaczającego świata bardzo trudno jest dostrzec, będąc w ruchu i
pośpiechu. Trzeba się koniecznie zatrzymać.
Pani kierownik pewnego dnia pozbierała moje zdjęcia i pokazała na konferencji w „Czarnym
Tulipanie” Ludzie zatrzymywali się i oglądali. Pomyślałam wtedy, że robienie zdjęć ma sens. Zaczęło
mnie to wciągać i wciągnęło na dobre. Myślę, że to fotografia pomogła odpowiedzieć mi na pytania,
które zadawałam sobie w szpitalu. Pomogła mi odnaleźć siebie i własną tożsamość. Odmieniła moje
życie i stała się jej sensem. Jest często antydepresantem na obniżony nastrój. Rzadko wychodzę z
domu bez aparatu. Stało się to nawykiem. Zdarza się jednak, że zabrany aparat jest z
nienaładowanym akumulatorem lub bez karty pamięci, ale to wina pamięci, która lubi mi płatać figle.
Tak było na wycieczce z ŚDS-em do Darłowa, gdzie obiecywałam sobie extra zdjęcia, a aparat
wyświetlił komunikat: włóż kartę pamięci! Skończyły się marzenia o zdjęciach. Karta była w kieszeni
wiatrówki, którą miałam ze sobą w plecaku, ale dowiedziałam się o tym dopiero w domu po
rozpakowaniu się.
Robię różne zdjęcia. Wciąż szukam swojej drogi w fotografii i więcej nie umiem, niż umiem. To czysto
amatorskie pstrykanie. Lubię fotografować morze, las, rośliny, zwierzęta, stare zaułki. Pociąga mnie
fotografia uliczna, reporterska. Najbardziej lubię robić zdjęcia spontaniczne, nieustawiane. O
zdjęciach takich nie muszę opowiadać. One same opowiadają swoją historię.
Dzięki fotografii poznaję wielu ciekawych ludzi i przełamuję swoją izolację, ma dla mnie działanie
terapeutyczne, jest drogą do zdrowienia. Daje bezpośredni kontakt z naturą i umożliwia bliższe jej
poznanie, zbliża do ludzi, uwrażliwia na piękno, poszerza wiedzę o otaczającym świecie, pozwala
zatrzymać i uwiecznić ulotną chwilę, która się nie powtórzy, pozwala się wyciszyć i zapomnieć o
problemach. Fotografia nie stawia granic wyobraźni, pozwala je przekraczać. Moje motto
fotograficzne to: Patrzę, bo chcę zrozumieć.
Pobyt w szpitalu był punktem zwrotnym w moim życiu, bo przed pobytem myślałam, że
wyczerpałam wszystkie życiowe możliwości, ale to nieprawda, bo czasem coś, co wydaje się końcem,
może okazać się początkiem. Był miejscem, gdzie narodziło się uśpione dotąd poczucie tożsamości,
świadomości i pasji fotograficznej. Podczas spacerów po lesie spotkałam samą siebie, jakiej nie
znałam. Wychodząc ze szpitala, dostałam dar bezcenny. Wiarę w siebie.
Pacjentka