Cylindryczne zagadki
Transkrypt
Cylindryczne zagadki
Cylindryczne zagadki Arthur C. Clarke: Spotkanie z Ramą (Rendezvous with Rama) Recenzja powieści science-fiction Borys Jagielski Wydawnictwo i rok wydania: PAX, 1978 Rok pierwszego wydania: Liczba stron: Wymiary: x 19 cm Tłumaczenie: Zofia Kierszys* Po niefortunnym zakończeniu przygody z „Odyseją kosmiczną” poprzez lekturę dwóch ostatnich tomów – „2061” i „3001” – zawahałem się przed kupnem Spotkania z Ramą Arthura C. Clarke. Warto wydawać pieniądze? - zastanawiałem się przez chwilę w księgarni. Zerknąłem do stopki redakcyjnej i odnalazłem datę pierwszego wydania książki. 1973. Dawno temu. Na tyle dawno, że prawie na pewno Spotkanie z Ramą musiało okazać się znacznie lepsze od „2061” i „3001”. Może nawet równie dobre co słynne „2001”? Nie, to chyba niemożliwe – pomyślałem. Rychło rozpoczęta lektura udowodniła jednak, że moje przypuszczenie nie rozminęło się w dużej odległości z prawdą. Już od pierwszych stron wiedziałem, że mam do czynienia z kawałkiem porządnej prozy science-fiction. Wkrótce na kartach książki uwypuklił się olśniewająco oryginalny pomysł. Szybki rozwój zdarzeń zapewnił mnie, że narzekać na ślamazarność akcji nie będę miał okazji ni prawa. Pozostawała zatem jedynie kwestia fabularna. Czy autorowi udało się skonstruować pełną napięcia i wciągającą historię? Oj, mówię Wam – udało się i to jak... Zaczyna się dosłownym trzęsieniem ziemi. Tysiąctonowy meteoryt uderza, nomen omen 11. września 2077 r., w północne Włochy, powodując kolosalne, nieodwracalne zniszczenia południowoeuropejskich obszarów i śmierć ponad pół miliona ludzi. Ludzkość powołuje do życia projekt Straży Kosmicznej, mający ustrzec naszą planetę przed przyszłymi, być może jeszcze groźniejszymi w skutkach, uderzeniami asteroidów. Mija sześćdziesiąt lat. W 2131 r. superkomputery Straży Kosmicznej wykrywają obiekt o czterdziestokilometrowej średnicy pomiędzy orbitami Jowisza i Saturna. Obliczenia wykazują, iż nie jest to zwykły asteroid, poruszający się po eliptycznej orbicie wokół Słońca i będący stałą częścią Układu Słonecznego. 31/149 to wędrujący z wielką szybkością gość z kosmosu, który po przelocie przez nasz system planetarny na zawsze go opuści. Ciało niebieskie zostaje ochrzczone Ramą i wszystko wskazuje na to, że nie jest ono niczym więcej niż ciekawostką astronomiczna. Do czasu... Rama okazuje się idealnie symetrycznym cylindrem o wysokości czterdziestu i średnicy dwudziestu kilometrów. Poza tym jest pusta w środku. Nikt na Ziemi nie ma teraz wątpliwości. Rama to nie asteroid, lecz sztuczny twór – i trudno wyobrazić sobie, co może kryć się w środku szarego, gigantycznego cylindra. Na spotkanie z obiektem wysłany zostaje pojazd kosmiczny „Endeavour” pod dowództwem komandora Nortona. Cel misji: wylądować na Ramie, wejść do środka konstrukcji i zbadać jej wnętrze. Powyższe dwa akapity streszczają jedynie pierwsze dwadzieścia stron powieści. Zaletą książki, która rzuca się w oczy jako pierwsza podczas lektury, jest właśnie akcja rozwijająca się gwałtownie niczym ściśnięta i puszczona sprężyna. Arthur C. Clarke nie traci stronic na zbędne przestoje i nudne rozważania, dzięki czemu książka wciąga czytelnika po uszy. Razem z załogą komandora Nortona wkraczamy do wnętrza Ramy i eksplorujemy je krok po kroku, odkrywając tajemnice niezwykłego obiektu. Czeka tu na nas niejedna niespodzianka. Mercer chwycił za inną szprychę. Pomimo wysiłków ich obu koło nadal się nie poruszyło. Ale oczywiście nie było żadnych podstaw do przypuszczenia, że wskazówki zegarów i gwinty Ramy obracają się w tym samym kierunku co na Ziemi... - Spróbujmy w drugą stronę - zaproponował Mercer. Tym razem nie natrafili na żaden opór. Koło obróciło się prawie bez ich wysiłku o trzysta sześćdziesiąt stopni bez mała. W odległości pół metra zaokrąglona ściana bunkra zaczęła się stopniowo rozwierać jak skorupa mięczaka. Trochę cząsteczek pyłu uleciało z uchodzącym powietrzem, tryskając na zewnątrz jak brylanty rozmigotane cudownie, gdy padł na nie ostry blask słońca. Droga do Ramy stała otworem. W literaturze i filmie s-f spotkać możemy różne odmiany Obcych. Najliczniej reprezentowaną grupą są chyba kosmici uczłowieczeni. Mocno przypominają nas samych, tyle tylko, że różnią się od ludzi wyglądem i kulturą. Mało lubianą przez starszych widzów i czytelników są z kolei Obcy pocieszni, mający wzbudzić sympatię i nadać fabule elementy baśniowości. Najlepszym przykładem będą tu chyba Ewoki z „Powrotu Jedi” lub powszechnie znany E.T. Trzecią grupę pozaziemskich istot stanowią te wrogo nastawione do wszystkich żywych stworzeń, obdarzone iście zabójczymi zdolnościami i zdolne do uśmiercenia całych szwadronów kosmicznych marines. Natomiast grupa czwarta, moja ulubiona, w której przedstawianiu specjalizuje się Clarke, to Obcy tajemniczy, owiani mgłą wielkiej niewiadomej, nie będący ni to przyjaciółmi, ni wrogami ludzkości. Właśnie oni pojawiają się w „Spotkaniu z Ramą”. Autorowi doskonale udało się oddać nastrój Nieznanego rozpierający wnętrze enigmatycznego cylindra. Czytając powieść, mamy do czynienia z tą niezwykłą iskrą, jaka tworzy się w momencie pierwszego spotkania ludzi z braćmi w rozumie. Wiemy, że każda kolejna chwila spędzona we wnętrzu Ramy może przynieść oszołamiające odpowiedzi na nękające nas pytania i to właśnie nie pozwala nam odłożyć powieści aż do ostatniej kropki. O genialności wyobraźni Arthura C. Clarke’a zaświadcza też sama tytułowa bohaterka. Spróbujcie wyobrazić sobie hermetyczny świat znajdujący się wewnątrz cylindra o objętości kilkudziesięciu kilometrów sześciennych. Rama wiruje wokół własnej osi przyciskając wszystko do swej wewnętrznej ściany i stwarzając wrażenie przyciągania grawitacyjnego, które maleje im wyżej – bliżej osi – się znajdziemy. Wyobraźcie sobie, że stoicie na rozległej równinie, która po lewej i prawej stronie wznosi się coraz wyżej i wyżej do góry, by złączyć się ponownie kilkadziesiąt kilometrów nad Waszymi głowami, eliminując tym samym pojęcie horyzontu. Robi wrażenie? Jak na mnie – wielkie. Krajobraz w tej przedziwnej rurze znaczyły obszary światła i cienia, którymi mogłyby być puszcze, pola, zamarznięte jeziora i miasteczka; z daleka w zanikającym blasku flary nie sposób było czegokolwiek rozpoznać. Wąskie linie przecinały ten krajobraz tworząc geometryczną sieć i mogłyby to być szosy, kanały czy też dobrze uregulowane rzeki: dalej w głąb walca ciemniało pasmo gęstniejącego cienia. Pełnym kręgiem otaczało wnętrze tego świata i Nortonowi przypomniał się nagle mit o Oceanusie, owym morzu, które w myśl wierzeń starożytnych otaczało Ziemię. Tutaj chyba jest jeszcze dziwniejsze morze, nie płaskie, tylko walcowate. Zanim zamarzło w noc międzygwiezdną, czy były fale, przypływy i prądy, i ryby? Flara wypaliła się i zgasła: chwila objawienia minęła. Ale Norton wiedział, że do końca życia zachowa te obrazy w pamięci. Żadne z odkryć, jakie przyniesie przyszłość, nie zatrze tego pierwszego wrażenia. I historia nigdy mu nie odbierze tego przywileju; on pierwszy spośród wszystkich ludzi ujrzał dzieło jakiejś obcej cywilizacji. Spotkanie z Ramą, mimo wszystkich swych zalet, posiada jedną wadę, którą można by określić mianem zewnętrznej. Zakończenie książki jasno daje nam do zrozumienia, że istnieją sequele. Fakt, że wiele pytań związanych z Ramą i jej twórcami pozostaje otwartych, wzmaga w nas tylko chęć sięgnięcia po nie. I jeśli to zrobimy, możemy się zdrowo naciąć. Trzy kolejne części cyklu – „Rama II”, „Ogród Ramy” i „Tajemnica Ramy” – zostały napisane do spółki z niejakim Gentry Lee. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, aktu pisania podjął się mniej znany pisarz – czyli owo indywiduum Lee – a ten bardziej znany – czyli oczywiście Arthur C. Clarke – firmował jedynie książkę swoim nazwiskiem, kierując się niezdrową dla statystycznego czytelnika chęcią zysku, i co najwyżej podsunął mniej utalentowanemu koledze kilka pomysłów. Efekt takiej „współpracy” jest oczywisty. Kolejne części Ramy są dużo, dużo gorsze stylistycznie i fabularnie od Spotkania.... Przed ich kupnem i lekturą powstrzymały mnie recenzje czytelników ze stron księgarni internetowej www.amazon.com. O ile wszyscy zgodnie zachwycają się Spotkaniem z Ramą, o tyle wszyscy nie mniej zgodnie mieszają z błotem następne części. Co gorsza okazuje się, że i tak nie przynoszą one żadnych konkretnych odpowiedzi na zagadki Ramy. Konkluzja jest oczywista. Ja poprzestanę na lekturze Spotkania z Ramą, chyba że kolejne części wpadną mi kiedyś przypadkowo w ręce. Wam również radziłbym potraktować powieść jako „stand-alone”, choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że ciekawość pcha ludzi do różnych czynów... Spotkanie z Ramą to jedna z najlepszych powieści s-f, jakie zdarzyło mi się przeczytać. Na potwierdzenie mych słów niech posłuży informacja, że nagrodzono ją zarówno Nagrodą Hugo jak i Nebula. Nie zwlekajcie. Może właśnie Wam uda się odkryć tajemnicę Ramy? OCENA: 9/10 * „Spotkanie z Ramą” przyszło mi przeczytać w oryginale, a zamieszczone tu informacje dotyczące polskiego wydania z niemałym trudem wygrzebałem w Internecie. Jednocześnie dowiedziałem się, że tłumaczenie Zofii Kierszyc jest, eufemistycznie rzecz ujmując, marne. Lecz nie traćcie nadziei. Istnieje rzekomo znacznie nowsze wydanie zrealizowane (chyba) przez wydawnictwo Amber, w przypadku którego przekład jest o niebo lepszy. Niestety, żadnych informacji na jego temat nie znalazłem. Jeśli Wy je posiadacie – piszcie, a znajdą się w następnym „Cum libro”. Teraz także rozumiecie, dlaczego zamieściłem zdjęcie oryginalnej okładki...