Tłok w wielkim mieście

Transkrypt

Tłok w wielkim mieście
Robert Surma, Tłok w wielkim mieście [w:] „Przestrzeń miejska: znaczenie, konteksty, interpretacje”, red. T. Drewniak i B. Szuba, wyd. PWSZ, Nysa 2007.
Robert Surma
Tłok w wielkim mieś cie
Nie bez przesady można powiedzieć, iż w świecie współczesnym wszystkie społeczeństwa i kultury charakteryzują się orientacją antropocentryczną. Być może, postrzegając to zagadnienie w odpowiedniej perspektywie, należałoby stwierdzić, że tak było zawsze, że jest to nieodłączna cecha wszelkich wspólnot ludzkich. I zapewne nie ma w tym nic dziwnego. Można by rzec: zdrowy egoizm gatunkowy.
Z drugiej strony, skupienie uwagi człowieka na sobie samym przybiera formę niemalże religijną, daleko wykraczającą poza to, co zwykliśmy obserwować choćby w świecie zwierząt. Człowiek sam dla siebie staje się centralnym punktem swojej egzystencji. Obiektem jego adoracji nie jest jednak ludzka jednostka w całej swojej indywidualności, lecz ogó lna idea człowieczeń stwa. Reklamy telewizyjne przeróżnych produktów nasycone są kultem człowieka. Jedna z nich brzmi: „Najważniejsi są ludzie”. Inne próbują przekonać konsumentów kojarząc swoje produkty ze szczęśliwą rodziną. Jeszcze inne bazują na wizerunku dzieci, ukazując je jako wartość najwyższą i cel życia człowieka. To na klientów działa! Wbrew oczekiwaniom, oddają oni jednak swoje dusze ogólnej idei człowieka (mającej wymiar medialny), nigdy nie przekłada się to na wzmożone zainteresowanie konkretną jednostką lub troską wobec określonego dziecka 1. Człowiek uwielbia idee abstrakcyjne i to im poświęca swoją uwagę.
Miasto jest typowym przykładem tezy mówiącej, iż ilość może stanowić o jakości. Aglomeracja (pomijając jej wymiar industrialny) jest nie tylko prostą sumą osób ją zamieszkujących. Im skupisko ludzi jest większe, tym bardziej usamodzielnia się wobec składających się na nie jednostek, stanowi niemal nowy indywidualny twór. Miasto, które zawiera dostatecznie liczną populację ludzką, ulega alienacji wobec swoich mieszkańców. Od tej pory, nie będzie już działać na ich korzyść, lecz zacznie realizować własny cel: powiększanie swojej masy. Zamierzenie to będzie kontynuowane bez względu na koszty, jakie będą musieli ponieść poszczególni mieszkańcy i środowisko naturalne. W tym celu miasto wykorzysta ludzkie jednostki (swój budulec) kierując ich zachowaniem i wyborami. Jako ucieleśnienie ogólnej idei człowieka, stanie się dla nich świątynią wybudowaną na ich własną cześć. Wszystko, co od tej pory będą robić, służyć będzie rozrostowi aglomeracji i wzmacnianiu kultu człowieka. Paradoksalnie, im większy panował będzie kult człowieka (a raczej jego ogólnej idei) tym mniejsze znaczenie będzie miała ludzka jednostka, tym mniej będzie liczyła się jej indywidualność i jej potrzeby.
W tej perspektywie, przeludnienie, którego materialną formą staje się współczesne miasto, jawi się jako zjawisko wysoce niepożądane. Z punktu widzenia jednostki, coraz bardziej zagrożone wydaje się prawo do jej samostanowienia, wyboru stylu życia, wpływu na kulturę. Wśród zjawisk negatywnych można także wymienić degradację środowiska naturalnego, spadek znaczenia jednostki i jej osamotnienie.
1
Zapewne z tego powodu ludzie bardzo hojnie wspomagają dobrze nagłośnione w mediach akcje charytatywne, choć wcześniej nie zdobyli się na jakąkolwiek pomoc pomimo sprzyjających okoliczności i zetknięcia się z bezdomnymi, głodnymi, czy też ludźmi umierającymi na raka w hospicjach. To dopiero wymiar medialny danego problemu budzi w nich silne i autentyczne emocje skłaniające do niesienia pomocy. Podobne przekonanie żywił Gustaw Le Bon, który uważał, iż wybitne postacie historyczne (takie jak Jezus, Mahomet...), w rzeczywistości obchodzą nas bardzo mało. Interesują nas tylko w wymiarze medialnym. To raczej legendy stworzone przez wyobraźnię tłumu tak nas fascynują, a nie rzeczywiste dzieje tych osób i ich dzień powszedni. Zob. G. L e B o n , Psychologia tłumu, PWN, Warszawa 1986, s. 69.
1
Robert Surma, Tłok w wielkim mieście [w:] „Przestrzeń miejska: znaczenie, konteksty, interpretacje”, red. T. Drewniak i B. Szuba, wyd. PWSZ, Nysa 2007.
Miasto i jego rozrost
Gustaw Le Bon w swoim przełomowym dziele „Psychologia tłumu” na nowo definiuje pojęcie tłumu. Od tej pory nie będzie to już tylko zbiegowisko ludzi w określonym miejscu, ale także zbiór osób połączonych mentalnie przez jakąkolwiek ideę. W świecie współczesnym, medium łączącym mieszkańców miasta jest przede wszystkim telewizja. To już nie rynek staje się miejscem spotkań mieszkańców i przestrzenią dialogu społecznego. Współczesne miasta są zbyt duże, zbyt zasobne w ludzi, aby rynek mógł spełniać swoją tradycyjną rolę znaną choćby z greckiego polis. Telewizja przejęła jego rolę stając się nową platformą łączącą mieszkańców miast i nowym przekaźnikiem treści. Ale także czymś więcej: kreatorem mentalności społecznej.
Mieszkańcy miast spotykają się codziennie... w świecie telewizji. Codziennie są widzami tych samych wydarzeń politycznych, sportowych, społecznych. Codziennie wysłuchują także niewiele różniących się w treści wiadomości telewizyjnych, odpowiednio spreparowanych i wyselekcjonowanych. Można pokusić się o stwierdzenie, iż z biegiem czasu wykształca się w nich ta sama perspektywa świata i podobna mentalność. Stają się tłumem. Od tej pory posiadać będą zbieżne cele jednostkowe, podobne pojęcie dobra i zła... i wspólne, często nieuświadomione, tendencje do wspomagania wszelkich inicjatyw mających na celu rozrost skupisk ludzkich. Rozrost jest bowiem prostą i najłatwiej dostępną formą kultu człowieka przez człowieka. A jak mówią reklamy: „Człowiek jest najważniejszy”. Stąd trudno by znaleźć dzisiaj miasta, które z biegiem czasu kurczą się i maleją oddając część swojej przestrzeni przyrodzie. W przeważającej mierze jest odwrotnie: miasto powoli, aczkolwiek konsekwentnie, wydziera kolejne terytoria naturze. Jedyną granicą rozrostu miasta jest inne miasto. W wielu rejonach świata dochodzi do bezpośrednich „spotkań” granic miast... do sytuacji, w której opuszczając jedno miasto, wjeżdżamy bezpośrednio do drugiego miasta. Brak jest pomiędzy nimi naturalnej i tradycyjnej granicy w postaci niezaludnionych łąk, lasów i pól. Niemalże we wszystkich częściach globu, ubywa terenów przyrodniczych, a przybywa siedzib ludzkich. Połączone miasta tworzą gigantyczną betonową aglomerację. Aby ją opuścić, dotrzeć do terenów niezaludnionych, często trzeba przebyć kilkugodzinną jazdę samochodem.
Taki rozrost siedzib ludzkich przysparza mieszkańcom sporych problemów. Korki komunikacyjne, zanieczyszczone spalinami powietrze, nieustający hałas uliczny... Wraz z ekspansją miasta, problemy zaczynają się mnożyć. W tym kontekście zadziwiająca może wydawać się zgoda większości mieszkańców na budowanie kolejnych dzielnic i terytorialny rozrost metropolii. A jednak! Dzieje się tak, gdyż ludzie zaczynają realizować nie swoje cele, ale zamierzenia wyalienowanego miasta. Nic w tym dziwnego, wszak według Gustawa Le Bon, człowiek (który stanowi składnik tłumu) traci umiejętność zdrowego osądu. Bez względu na to, czy jest wykształcony czy nie ­ jego decyzje i ocena faktów będzie identyczna, bowiem sugestie i wartości (serwowane np. przez telewizję) są zaraźliwe. Autor stwierdza: „Gdyby tłum rozumiał i kierował się swym bezpośrednim interesem, to możliwe, że na Ziemi nie powstałaby żadna cywilizacja i ludzkość nie miałaby swej historii”2. Tłum nie kieruje się jednak swoim interesem, lecz realizuje cele tworu miejskiego. Każdy z członków miejskiego tłumu będzie czynnie lub biernie popierać rozrost siedzib ludzkich. Elias Canetti, autor klasycznej już pozycji „Masa i Władza”, stwierdza, iż „tendencja do wzrostu jest pierwszą i naczelną cechą masy”3. Nie zanotowano jeszcze w historii żadnego zmasowanego sprzeciwu ludzi (choćby w formie demonstracji ulicznej) wobec takiej ekspansji. Miasta będą więc ciągle powiększać swoje terytoria, bowiem większość ludzi posiada wszczepione przez media przekonanie, że rozrost ludzkiej masy ­ a tym samym miasta ­ ma wartość pozytywną.
2
3
Ibidem, s. 77; por. E. C a n e t t i , Masa i Władza, wyd. Czytelnik, Warszawa 1996, s. 10.
E. C a n e t t i , Masa i Władza, wyd. Czytelnik, Warszawa 1996, s. 17.
2
Robert Surma, Tłok w wielkim mieście [w:] „Przestrzeń miejska: znaczenie, konteksty, interpretacje”, red. T. Drewniak i B. Szuba, wyd. PWSZ, Nysa 2007.
Samotnoś ć w tłumie
W pierwszym spontanicznym odruchu, można by pokusić się o stwierdzenie, że im więcej ludzi zamieszkuje na danym obszarze, tym większą szansę ma jednostka na znalezienie innej podobnej jednostki i nawiązania z nią bardziej pogłębionej relacji. Rzeczywistość szybko jednak falsyfikuje takie przekonanie. Coraz powszechniejsze staje się odczucie, iż duże miasta sprzyjają anonimowości człowieka, a co za tym idzie, także jego samotności: emocjonalnej, duchowej, psychicznej4. Idąc ulicą miasta, mijamy setki, tysiące osób. Nie czujemy się bliżej związani z żadną z nich. Dla żadnej z nich nie są ważne nasze problemy, plany, radości i smutki. Ludzie przechodzą obok siebie obojętnie traktując innych jak naturalną miejską dekorację. Im więcej ludzi tym mniejsza szansa na nawiązanie z kimkolwiek bliższej relacji czy zwrócenia na siebie uwagi. Miasto nie potrzebuje bowiem indywiduów. Potrzebuje tylko jednego: masy. Anonimowość i osamotnienie jednostki sprzyja temu celowi.
Inflacja jednostki
Można zaryzykować stwierdzenie, że wszystkim znany jest mechanizm inflacji pieniądza. Opiera się on na prostym rozumowaniu (bez odwoływania się nawet do praktyki), że im więcej na rynku znajduje się pieniędzy, tym mniejszą mają one wartość. Prawo inflacji można oczywiście rozciągnąć poza obszar pieniędzy. Gdy pogoda będzie sprzyjać i plony truskawek będą w tym roku obfite... ceny tych owoców spadną. Im więcej rolników będzie hodować świnie... tym większy będą mieć problem z ich sprzedażą. Na tej samej zasadzie ceny mieszkań uzależnione są nie tylko od ilości chętnych do ich zakupu, ale także od ilości dostępnych na rynku lokali; im będzie ich więcej, tym ich wartość będzie niższa.
Powyższe prawa są bez oporu przyjmowane przez większość ludzi. Należy jednak zauważyć, iż przedmiotem tych rozważań były ciągle rzeczy postrzegane w kategoriach materialistycznych. Prawo inflacji posiada jednakże zastosowanie również do ludzi. W krajach, gdzie utrzymuje się duży rzeczywisty poziom bezrobocia, wynagrodzenia pracowników są stosunkowo niskie. W takich realiach ekonomicznych pracownik nie stanowi dla pracodawcy zbyt dużej wartości. Nie dziwi to biorąc pod uwagę fakt, iż na jego miejsce znajdzie się kilkudziesięciu innych ludzi chętnych podjąć daną pracę. Wartość takiego pracownika będzie więc tym niższa, im więcej znajdzie się osób ubiegających się o daną pracę.
Jednak nawet i ten obszar rozważań nie wyczerpuje możliwości, jakie niesie ze sobą prawo inflacji. Nie można znaleźć powodów, dla których prawo inflacji nie miałoby działać także w obszarze wartości czysto ludzkich, nie związanych z wartością ekonomiczną i rynkową człowieka. Wartość człowieka nie ogranicza się bowiem tylko do bycia pracownikiem, który przynosi zysk pracodawcy i państwu. Jego wartość jest niezależna od jego wymiaru ekonomicznego. Większość ludzi zgodzi się ze stwierdzeniem, iż wartość człowieka tkwi w samym fakcie, że jest człowiekiem bez względu na to, czy jest pracownikiem, czy nawet osobą pełnosprawną fizycznie i umysłowo. Zgodnie z wymową praw człowieka, jego wartość jako osoby jest niezbywalna i niewymierna. A co w takim razie z prawem inflacji? Czyżby miało ono stosować się do wszelkich dziedzin życia z wyjątkiem tej jednej?
Trudno o racjonalne uzasadnienie takiej tezy, choć do tej pory nie odważono się jej zaprzeczyć. 4
Przykład tego zjawiska podaje kultowa już książka Janusza Wiśniewskiego „Samotność w Sieci”. Bohaterami jej fabuły są mieszkańcy wielkich miast, dla których jedyną szansą znalezienia bliskiej osoby i nawiązania z nią głębszej relacji jest znajomość za pośrednictwem Internetu. Ten rodzaj medium zdaje się odgrywać coraz większą rolę w relacjach międzyludzkich, zaś styczność ludzi w świecie fizycznym (choćby na ulicach miasta) ­ coraz mniejszą. Aby bowiem nawiązać z kimś bliższą znajomość, należy przełamać mur anonimowości, czemu miasto nie sprzyja. Im większe miasto, tym jego mieszkaniec jest bardziej anonimowy.
3
Robert Surma, Tłok w wielkim mieście [w:] „Przestrzeń miejska: znaczenie, konteksty, interpretacje”, red. T. Drewniak i B. Szuba, wyd. PWSZ, Nysa 2007.
Zapytajmy zatem wprost: czy wartość człowieka spada wraz ze wzrostem ilości ludzi na świecie (lub ze wzrostem ilości ludzi na danym obszarze, np. w mieście)? Czy w mieście, na ulicach którego mijamy codziennie tysiące osób, wartość każdego człowieka z osobna rośnie w naszych oczach, czy też staje się on dla nas mało znaczącym elementem miejskiego krajobrazu?
Można pokusić się o stwierdzenie, iż przedmiotom, które stanowią dla nas dużą wartość, poświęcamy sporo naszej uwagi starając się nabyć o nich dużo wiedzy i dobrze zabezpieczyć przed kradzieżą bądź zniszczeniem. Dużo uwagi poświęcamy także naszym bliskim. Z tej racji, iż przedstawiają oni dla nas olbrzymią wartość, staramy dowiedzieć się kiedy mają urodziny, jakie posiadają zainteresowania, ulubioną potrawę, czy mają jakieś problemy, co lubią, a czego nie znoszą. To naturalne.
W miejskiej dżungli tendencja jest jednak odwrotna. Z tego powodu, iż ludzi jest bardzo dużo, nie wgłębiamy się w osobowość każdej mijanej na ulicy osoby. Postępujemy tak nie tylko dlatego, iż byłoby to praktycznie niewykonalne, ale głównie dlatego, iż nie odczuwamy takiej potrzeby. Mijani na ulicy ludzie nie przedstawiają dla nas na tyle dużej wartości, abyśmy nabrali ochoty zgłębiania ich charakteru, a nawet poznania ich imion. Gdyby pewnego dnia przestali nagle istnieć, nawet nie zauważylibyśmy i nie odczuli żadnej straty. Inaczej jest w małych osadach. Bez względu na to czy czujemy do danej osoby sympatię czy odrazę, wiemy na jej temat znacznie więcej niż wiedzielibyśmy żyjąc w dużym mieście. Jej czysto ludzka wartość w takiej społeczności jest znacznie większa niż w dużej aglomeracji. Jej zaginięcie, śmierć, choroba, chwile szczęścia i nieszczęścia ­ byłyby od razu zauważone przez mieszkańców. Nic w tym dziwnego. Zwracamy uwagę tylko na te rzeczy i zjawiska, które przedstawiają dla nas jakąś wartość, pozytywną bądź negatywną... ale wartość! Tymczasem, w mieście większość ludzi jest nam obojętna, nie przedstawia dla nas żadnej wartości. Ich wartość uległa bowiem inflacji. Im więcej ludzi, tym mniej ważny dla innych jest poszczególny człowiek. Tym więcej jednak, o paradoksie!, podejmuje się inicjatyw na rzecz ludzi (ale tylko w wymiarze medialnym), tym bardziej ogólna idea człowieka wzrasta w różnych środkach publicznego przekazu. Miasto jest świątynią tej idei, świątynią ludzkiej masy. Grobowcem zaś dla jednostki.
Rozrost a personalizm
Zadziwiające (ale tylko pozornie) w tym całym kontekście może wydawać się poparcie różnych religii dla rozrostu populacji ludzkiej. Szczególnie katolicyzm kładzie duży nacisk na posiadanie rodzin wielodzietnych nadając im wyjątkowe znaczenie i wartość społeczną. Nie wgłębiając się w religijne uzasadnienia takiego stanowiska, należy stwierdzić, iż rozrost populacji ludzkiej i jej siedzib ma silnego sprzymierzeńca w religii katolickiej. Z drugiej strony, personalizm (jako filozofia i postawa) również nie ma nigdzie tak głębokiego zagnieżdżenia, jak właśnie w katolicyzmie. Światopogląd ten głosi prymat osoby ludzkiej nad interesem społecznym. Wartość człowieka nie jest tutaj zależna od jego wymiaru ekonomicznego i utylitarnego. Osoba ludzka nie może być w takim ujęciu sprowadzona do jakiejś funkcji w państwie ani być postrzegana jako element większej budowli zwanej społeczeństwem.
Nietrudno jednak zauważyć sprzeczność pomiędzy tą szlachetną filozofią a jednoczesnym poparciem dla wzrostu demograficznego. Jak już wcześniej wspominałem, to właśnie w dużych skupiskach ludzkich, wartość pojedynczego człowieka spada, a on sam ulega inflacji, osamotnieniu i wchłonięciu przez wyalienowane struktury, takie jak miasta, instytucje, państwo. Politycy o orientacji katolickiej wprowadzają coraz to nowe finansowe i systemowe zachęty dla matek, aby rodziły więcej dzieci. Narzeka się, iż wiele krajów europejskich 4
Robert Surma, Tłok w wielkim mieście [w:] „Przestrzeń miejska: znaczenie, konteksty, interpretacje”, red. T. Drewniak i B. Szuba, wyd. PWSZ, Nysa 2007.
ma ujemny wzrost demograficzny. Telewidzowie w końcu kodują taką informację w swoim umyśle i uznają ten ujemny wzrost za coś złego, za zjawisko niepożądane. Większość z nich nie potrafi jednak wytłumaczyć, dlaczego taka tendencja miałaby być czymś negatywnym. Zazwyczaj politycy także pomijają to milczeniem. Niektórzy tylko wspominają o groźbie zachwiania stabilności systemu emerytalnego. Wynika więc z tego, że główną motywacją ludzi do płodzenia większej ilości dzieci, miałaby być obawa przed otrzymaniem w przyszłości zbyt niskiej emerytury. W tym kontekście, dzieci postrzegane są poprzez pryzmat ich przyszłej funkcji w społeczeństwie. Nie stanowią już wartości samej w sobie, ich wartość sprowadzona zostaje do bycia podatnikami ratującymi źle skonstruowany system emerytalny. To ma być główna motywacja powołania ich do życia przez rodziców. Nie trudno zauważyć, iż takie podejście do problemu jest nie tylko krótkowzroczne i fałszywe w swoich podstawach, ale także skrajnie anty­personalistyczne. Zgrzyt intelektualny może budzić fakt, iż jest głoszone i wspierane przez te same środowiska, które jednocześnie uznają personalizm za moralny drogowskaz w swoim życiu.
Rozrost a ekologia
Rozrost populacji ludzkiej wpływa nie tylko na nią samą, ale także na całą Ziemię. Sami ekolodzy zdają się coraz wyraźniej zauważać, iż istotą problemów ekologicznych nie jest nadmierne zużycie przez człowieka energii, jej marnotrawstwo, czy też bezmyślne niszczenie przyrody. Wrzucanie papierków do kosza, segregowanie śmieci i ich recykling, a także oszczędność energii i jej alternatywne źródła pozyskiwania... można porównać do „przypudrowania” problemu. To nie jest lekarstwo na istniejącą bolączkę i nie zapobiegnie zbliżającej się ogólnoświatowej katastrofie ekologicznej. Stare paradygmaty ekologów powoli odchodzą do lamusa. Sam James Lovelock (twórca tzw. Hipotezy Gai ) zauważa, iż „naiwnością jest wiara, że rozwój zrównoważony i energia odnawialna w połączeniu z oszczędnym gospodarowaniem zasobami naturalnymi wystarczą do poprawy sytuacji”6. To już niczego nie zmieni! Zresztą trudno byłoby zdefiniować pojęcie „rozwoju zrównoważonego” i „oszczędnego gospodarowania”. Nie wydaje się bowiem, aby większość ludzi na Ziemi nadmiernie marnotrawiła zasoby energii. Panująca bieda, brak wody pitnej, brak opieki lekarskiej i edukacji ­ obejmuje większą część ludzkości! Czy to oni mieliby ograniczyć swoją konsumpcję o połowę? Istnieją oczywiście rejony świata, gdzie ludzie zużywają dla swoich potrzeb i wygód kilkadziesiąt razy więcej energii niż mieszkańcy choćby Afryki czy Indii7. Ale to nie ten fakt jest głównym i jedynym czynnikiem degradującym środowisko. Tysiąc biednych i oszczędnych osób zniszczy środowisko w o wiele większym stopniu niż dziesięć osób nie oszczędzających energii w ogóle. Rzecz bowiem nie jest w nadmiernej konsumpcji i eksploatacji zasobó w naturalnych, ale w iloś ci ludzi na ś wiecie, któ rzy chcą z tych zasobó w korzystać . Siedem miliardów oszczędzających energię ludzi uczyni Ziemi znacznie więcej szkody niż jeden miliard, który w ogóle nie będzie stosował żadnych ograniczeń w dostępie do bogactw naturalnych. 5
5
6
7
Zob. B. B r o w n , L. M o r g a n , Cudowna Planeta, wyd. Inter­Book, Warszawa 1990, s. 99.
J. L o v e l o c k , Ratujmy Ziemię [w:] „Gazeta Wyborcza” 2006, 23­26 grudnia, s. 19.
Ocenia się, iż przeciętne zużycie wody w gospodarstwach afrykańskich wynosi 30­40 litrów dziennie, gdy tymczasem w USA zużywa się średnio 700 litrów. Przyczyną takiej różnicy nie jest jednak nadmierna konsumpcja wody przez mieszkańców USA (można powiedzieć, iż jest standardowa). Przyczyną nie zawsze też są mniejsze zasoby wodne w Afryce. Czasopismo „Environmental Science and Technology" za przyczynę takiego stanu uważa fakt, iż Afryka ma największy na świecie przyrost naturalny (wynoszący 2.4%) ­ ludzi ciągle przybywa, a zasoby wodne pozostały takie same jak 2 tys. lat temu. To nie zasobów jest za mało, ale ludzi jest za dużo! Zob. M. K o t o n , Ostatni dzwonek [w:] „Wiedza i Ż ycie” 2000, nr 2, s. 12.
5
Robert Surma, Tłok w wielkim mieście [w:] „Przestrzeń miejska: znaczenie, konteksty, interpretacje”, red. T. Drewniak i B. Szuba, wyd. PWSZ, Nysa 2007.
Można zresztą spojrzeć na ten proces okiem historyka. Tysiąc lat temu środowisko naturalne było w znacznie lepszym stanie niż obecnie. Nie dlatego jednak tak było, iż ówczesny człowiek był bardziej świadomy ekologicznie. Nie dlatego także, iż ograniczał swoje zużycie energii, dobrowolnie rezygnował z wyższego poziomu życia i miał większy szacunek do przyrody. Wręcz przeciwnie: ilość wyciętych drzew przypadająca na jedną osobę była wtedy znacznie wyższa niż dzisiaj. I z pewnością nikt nie myślał w tamtym czasie o oszczędzaniu zasobów naturalnych. Biorąc jednak pod uwagę ilość ludzi zamieszkujących wtedy Planetę, nie mogli oni (nawet gdyby chcieli) uczynić Ziemi znaczących szkód (na skalę globalną)8. To nie ich świadomość i proekologiczne działania chroniły Ziemię przed degradacją, ale ich mała populacja!
Natura człowieka nie zmieniła się. Tak jak kiedyś, tak i dzisiaj człowiek chce żyć na przyzwoitym poziomie i korzystać z bogactw naturalnych. Nie ma w tym nic złego. Nie zauważamy jednak, iż liczba ludzi, którzy chcą w ten sposób eksploatować Ziemię wzrosła kilkaset razy. Przeludnienie staje się głównym zagrożeniem ekologicznym (ale także społecznym i ekonomicznym) naszej Planety9. Wiele środowisk stara się bagatelizować problem nie zauważając problemu lub szukając go nie tam, gdzie znajduje się. W wielu państwach prowadzi się politykę wspomagającą wielodzietność, co tylko pogarsza sprawę i służy doraźnym interesom pewnych grup społecznych.
Rozrost miast i coraz mniejsze połacie lasów wywołują szereg zjawisk niekorzystnych dla człowieka. Ocieplenie klimatu, huragany, prądy El Niňo, susze, powodzie i braki żywności10. Zanieczyszczone powietrze i coraz bardziej toksyczne pożywienie powodują nowotwory i inne groźne choroby. W dużym mieście zmniejsza się komfort życia. Ciągłe korki, hałas, smogi. Mieszkańcy narzekają na te zjawiska, ale nigdy nie wiążą ich ze swoją własną postawą, działalnością, decyzjami. Nie wiążą, gdyż motywy ich działań są nieuświadomione. Nie wiedzą, iż będąc częścią miasta, realizują jego cele, a nie swoje. A celem aglomeracji będzie zawsze tylko jedno: powiększanie swojej masy. Jej apetyt na nowe terytoria i zasoby ludzkie ­ jest nieograniczony. Tym gorzej dla przyszłości ludzi i Ziemi.
Czy można zatem zahamować rozrost miast i ludzkiej populacji? Zdaje się, że wszystkie wysiłki podejmowane do tej pory dały bardzo nikłe rezultaty. Miasta nadal rozrastają się, rośnie także ilość ludzi na świecie. Wydaje się, iż najbardziej skutecznym lekiem na ten problem jest zaprzestanie propagandy ciągłego wzrostu demograficznego. Państwo nie powinno nagradzać finansowo ludzi za posiadanie licznej rodziny, a mass media nie powinny przedstawiać wzrostu jako wartości pozytywnej. Wielką rolę mogłaby odegrać w tym procesie także religia. To jednak tylko postulaty, które mają niewielką szansę na realizację. Tym bardziej to pesymistyczne, gdyż jedyną alternatywą wobec tych postulatów jest zbliżająca się katastrofa. 8
Nie znaczy to, iż nie odnotowano lokalnych katastrof ekologicznych związanych z nadmiernym eksploatowaniem przyrody i przeludnieniem. Przykładem takich miejsc jest choćby Wyspa Wielkanocna, wybrane osiedla Aborygenów czy też rejony zamieszkałe przez Majów. Niektórzy badacze wskazują także zależność między powstaniem Sahary a ówczesną działalnością człowieka. Zob. J. W a t o ł a , Na tropie kury półtoratonowej [w:] „Gazeta Wyborcza” 2000, 6 listopada; atque etiam: „Przebudźcie się” 2000, nr 12.
9 Zob. J. B o n g a a r t s , Ludność: nie uwzględnione czynniki [w:] „Ś wiat Nauki” 2002, marzec, s. 69.
10 Zob. A. P i o t r o w s k a , Nadchodzi czas ekstremów pogodowych [w:] „Dziennik” 2007, 26­27 maja, s. 8; atque etiam: T. P l a t a , Zagrożenie klimatu to fakt. Naukowcy walczą z mitami [w:] „Dziennik” 2007, 26­27 maja, s. 10; et: A. Z y c h , Jeszcze cywilizacja nie zginęła [w:] „Vilcacora. Ż yj długo” 2001, nr 8, s. 59; A. I l e w i c z , Ciepły klimat [w:] „Angora” 2004, nr 45, s. 72.
6

Podobne dokumenty