Platon, Państwo, przeł. W. Witwicki, Warszawa: PWN, 1958, t.1, ks. II

Transkrypt

Platon, Państwo, przeł. W. Witwicki, Warszawa: PWN, 1958, t.1, ks. II
Platon, Państwo, przeł. W. Witwicki, Warszawa: PWN, 1958, t.1, ks. II,
368E-372A.
— A czyż państwo nie jest większe od jednego człowieka?
— Większe — powiada.
— To może i większa sprawiedliwość mieszka
369 w tym, co większe, i łatwiej ją tam rozpoznać. Więc jeżeli chcecie, to
naprzód w państwach będziemy szukali, czym ona jest. Potem ją tak samo
rozpatrzymy i w poszczególnych jednostkach szukając podobieństwa do tego, co
większe, w postaci tego, co mniejsze.
— Wydaje mi się — powiada — że dobrze mówisz.
— A czy — dodałem — gdybyśmy w myśli oglądali tworzenie się państwa, to
byśmy i sprawiedliwość dojrzeli, jak ona się w nim tworzy, i
niesprawiedliwość?
— Z pewnością — powiada.
— Nieprawdaż, kiedy się to tworzy, wtedy łatwiej dojrzeć to, czego szukamy?
B
— O wiele.
— Więc zdaje się, że trzeba próbować iść na wskroś aż do końca? Myślę, że to
robota nie lada. Ale uważajcie.
— Uważa się — powiedział Adejmant — zrób tylko tak, a nie inaczej.
XI — Zatem zdaje mi się — powiedziałem — że państwo tworzy się dlatego,
że żaden z nas nie jest samowystarczalny, tylko mu potrzeba wielu innych.
Albo jaki, myślisz, może być inny początek i zasada zakładania państw?
— Żaden inny — powiada.
C
— Więc tak, bierze jeden drugiego do tej, a innego do innej potrzeby, a że
wielu rzeczy potrzebujemy, więc zbieramy wielu ludzi do jednego siedliska, aby
wspólnie żyli i pomagali jeden drugiemu, i to wspólne mieszkanie nazwaliśmy
imieniem państwa. Czy tak?
— Tak jest.
— Więc proszę cię — powiedziałem — w myśli od początku budujmy
państwo. A będzie je budowała, jak się zdaje, nasza potrzeba.
— Jakżeby nie?
D — A doprawdy, że pierwsza i największa z potrzeb to wytwarzanie
pożywienia, aby istnieć
i żyć.
— Ze wszech miar przecież.
— Druga, to potrzeba mieszkania, trzecia ubrania i tym podobnych rzeczy.
— Jest tak.
— Więc proszę cię — powiadam — jakim sposobem państwo podoła, żeby tyle
tych rzeczy wytwarzać? Nieprawdaż, jeden jest rolnikiem, drugi budowniczym,
inny któryś tkaczem? A może i szewca tam dołóżmy albo kogoś z tych, co
obsługują ciało?
— Tak jest.
— Zatem państwo, ograniczone do tego, co najkonieczniejsze, składałoby się z
czterech albo z pięciu ludzi.
— Widocznie.
E — Więc cóż? Każdy z tych ludzi powinien swoją robotę składać dla
wszystkich pospołu — jak na przykład rolnik, chociaż jest jeden, powinien
wytwarzać żywność dla czterech i cztery razy tyle czasu i trudu poświęcać na
wytwarzanie żywności, i dzielić się z drugimi, czy też nie powinien dbać o
tamtych, a tylko dla siebie samego czwartą część wytwarzać tej żywności w
ciągu czterokrotnie krótszego czasu, a z pozostałych trzech jedną po370 święcić na robienie domu, drugą na ubranie, inną na buty i nie dzieląc się z
nikim mieć głowę wolną i samemu, własnymi rękami swoje rzeczy robić?
Adejmant powiedział: — No, może, Sokratesie, tak będzie łatwiej niż w tamten
sposób?
— Na Zeusa — mówię — to nic dziwnego. I kiedyś to powiedział, to ja sobie
myślę, że przede wszystkim każdy się rodzi nie całkiem podobny do
B każdego innego, tylko się ludzie różnią z przyrodzenia: jeden się nadaje do
tej roboty, a drugi do innej. Czy nie uważasz?
— Owszem.
— No cóż? A czy łatwiej potrafi pracować ktoś będąc jedną jednostką,
jeżeli będzie liczne sztuki wykonywał, czy też jeśli się jeden zajmie jedną?
— Jeżeli — powiada — jeden jedną.
— Doprawdy; tak mi się też wydaje, że jeśli ktoś zaniedba właściwą porę
jakiejś roboty, to ona przepada.
— Oczywiście przecież.
— Bo mam wrażenie, że robota nie chce czekać, aż robotnik będzie miał czas
wolny, tylko musi pracownik za robotą nadążać, a nie tak sobie, tylko w
wolnych chwilach.
C
— Koniecznie.
— Wobec tego, więcej wszystkiego powstaje i to, co powstaje, będzie
ładniejsze i łatwiejsze, jeżeli się jeden zajmie jednym, zgodnie ze swą
naturą, we właściwej porze i mając głowę wolną od innych zajęć.
— Ze wszech miar przecież.
— Zatem, Adejmancie, potrzeba więcej niż czterech obywateli do wytwarzania
tych rzeczy, o którycheśmy mówili. Bo zdaje się, że rolnik nie będzie sobie sam
robił pługa, jeżeli to ma być ładny
D pług, ani motyki, ani innych narzędzi rolniczych,
Ani budowniczy. Jemu też niejednego potrzeba. Tak samo tkacz i szewc.
— To prawda.
— A cieśle i kowale, i dużo tam takich rzemieślników, jak się nam do
państewka zjadą, to będzie w nim gęsto.
— Tak jest.
— Ale ono tam chyba nie będzie jeszcze takie wielkie, jeżeli do nich dołożymy
pasterzy bydła i owiec i innych pastuchów, aby rolnicy mieli woły
E do orania, a budowniczowie zaprzęgi do jazdy — razem z rolnikami — a
tkacze i szewcy żeby mieli skóry i wełnę.
— To nawet — powiada — nie byłoby małe państwo, gdyby miało to
wszystko.
— Ale — dodałem — założyć to miasto gdzieś w takim miejscu, gdzie nic nie
trzeba będzie dowozić, to po prostu rzecz niepodobna.
— No, niepodobna.
— Zatem będzie potrzeba jeszcze innych ludzi też, którzy by z innego miasta
przywozili, co trzeba.
— Trzeba będzie.
— A jak z próżnymi rękami pojedzie wysłaniec i nie zawiezie ze sobą nic z
tych rzeczy, których potrzebują tamci, od których można by sprowadzić
371 to, czego tutaj potrzeba, to i wróci z próżnymi rękami. Czy nie?
— Zdaje mi się.
— Więc trzeba na miejscu robić rzeczy nie tylko na miejscowy użytek, ale
takie rzeczy i tyle, żeby wystarczyło i dla tamtych, których potrzeba.
— Ano, trzeba.
— Zatem większej ilości rolników i innych wytwórców potrzeba nam dla
państwa.
— Większej ilości.
— I prawda, że innych funkcjonariuszy chyba też — tych, co by przywozili i
wywozili każdy produkt. A to są kupcy. Czy nie tak?
— Tak.
— Zatem i kupców będziemy potrzebowali.
— Tak jest.
B — A jak handel pójdzie przez morze, to będzie potrzeba jeszcze wielu innych,
którzy by się rozumieli na robocie morskiej.
— Jeszcze wielu.
XII — No cóż. A w samym mieście, jak się będą dzielili tym, co każdy zrobi?
Przecież na tośmy ich związali razem i na tośmy założyli państwo.
— To jasna rzecz — powiada — że będą sprzedawali i kupowali.
— Więc z tego nam się zrobi rynek i pieniądz, znak służący do wymiany.
— Tak jest.
— A jeżeli rolnik przywiezie na rynek coś z tego, co wytwarza, albo jakiś inny
wytwórca, ale nie trafi właśnie wtedy, kiedy inni chcą się z nim mieniąc, to co?
Zostawi swoją własną robotę i będzie siedział na rynku?
— Nigdy — powiada. — Są przecież tacy, którzy to widzą i poświęcają się tej
funkcji; w dobrze urządzonych miastach to są po prostu ludzie najsłabsi
fizycznie i nie nadający się do żadnej innej
D roboty. Bo muszą siedzieć na miejscu, naokoło
rynku i pewne rzeczy zamieniać na pieniądze — tym, którzy chcą coś oddać, a
drugim znowu w zamian za pieniądze dawać to, co ci chcą kupić.
— Ta więc potrzeba — powiedziałem — przyczyni się w mieście do
powstania kramarzy. Czy nie nazywamy kramarzami tych, co się trudnią
kupnem i sprzedażą, i po to na rynku stale siedzą, a tych, co wędrują po
miastach: kupcami?
— Tak jest.
— Są jeszcze, uważam, inni funkcjonariusze też, którzy ze względu na swe
zalety umysłowe nie bardzo zasługują na bliskie z nimi stosunki, ale
E
mają siły fizyczne wystarczające do ciężkich robót.
Ci sprzedają użytkowanie swoich sił, a cenę za to uzyskaną nazywają
najmem i sami się nazywają, uważam, najemnikami. Czy nie?
— Tak jest.
— Więc dopełnieniem państwa są, zdaje się, i najemnicy.
— Zdaje mi się.
— Zaczem nam już, Adejmancie, miasto urosło tak, że jest skończone i
doskonałe?
— Może być.
— Gdzieżby tedy była w nim sprawiedliwość i niesprawiedliwość? I w kim
by tkwiła z przyrodzenia, spośród tych, którycheśmy rozważali?
372
— Ja się — powiada — nie domyślam, Sokratesie — jeżeli nie gdzieś
tam w ich pewnym zapotrzebowaniu wzajemnych usług.