„KRAKÓW – MIASTO MOJEGO DZIECIŃSTWA” Urodziłam się w

Transkrypt

„KRAKÓW – MIASTO MOJEGO DZIECIŃSTWA” Urodziłam się w
„KRAKÓW – MIASTO MOJEGO DZIECIŃSTWA”
Urodziłam się w Krakowie w 1942 r. Wychowałam się na Zwierzyńcu
przy ul. Włóczków. Pierwsze moje wspomnienie może wydawać się
niewiarygodne ale jest prawdziwe. Miałam ok. trzech lat. Pamiętam jak
z Rodzicami siedzieliśmy w schronie. Mam przed oczami wielkie toboły,
prawdopodobnie były to rzeczy zawinięte w prześcieradła zabrane
przez ludzi do schronu.
Z opowiadań mamy wiem, że było to przed wyzwoleniem Krakowa gdy
Niemcy zaminowali Most Dębnicki. Kilka takich kadrów zostało w mojej
pamięci.
Przy ul. Włóczków stał krzyż na małym zieleńcu. Jak dorośli
przekazywali – był to cmentarz Tatarów, których pokonali Włóczkowcy.
Śladu dzisiaj po tym skwerku nie ma. Nie ma także mojej kamienicy,
w której mieszkałam. Teraz stoją tam bloki i stacja benzynowa.
Miło wspominam plaże po stronie Dębnik. Był tam czysty piasek, czysta
woda w Wiśle. Całymi rodzinami chodziło się opalać i kąpać. W miejscu
gdzie jest Most Grunwaldzki byli przewoźnicy, którzy łódkami przewozili
ludzi przez Wisłę z jednego brzegu na drugi.
Na Zwierzyńcu w drugi dzień Świąt Wielkanocnych odbywał się odpust
„Emaus”. W latach 50-tych było to wydarzenie dla całego kraju.
Przyjeżdżały pielgrzymki, by uczestniczyć w tym odpuście.
Atrakcją były piłeczki na gumce wypchane trocinami i różańce z ciasta
a także wiele zabawek z drewna, koników, procy i żydków. Na ten dzień
przypada śmigus – dyngus. Będąc na odpuście każda osoba musiała
być oblana. Oblewane były tramwaje, które nie miały zamykanych
drzwi. Wszyscy byli uśmiechnięci, nikt się nie obrażał. Wręcz przeciwnie
wszyscy śmiali się do rozpuku.
Zielone Święta miały szczególny charakter. Spad Wawelu płynęło się
statkiem do Klasztoru Kamedułów. Dostać się na statek to była wielka
sztuka. Wszyscy się pchali by wejść. Z Placu na Stawach można było
jechać wozami zaprzężonymi w konie. Statki i wozy były pięknie
umajone zielonymi gałązkami. Ktoś grał na akordeonie, ludzie śpiewali
a nawet tańczyli jak było miejsce. Każdy zabierał jedzenie, koce i na
trawie robiło się piknik. Były różne karuzele, dla dzieci i dorosłych.
Karuzele dla dzieci były ręcznie pchane. Pamiętam kataryniarza
z papugą, która dziobem wyciągała losy a każdy był wygrany. Był także
dorożkarz z kucykami i małpką, która dała się brać dzieciom na ręce
a pan fotograf robił zdjęcia. Po południu był festyn dla dorosłych, ale
dzieci gdzieś z boku tez tańczyły.
Ważnym wydarzeniem był i jest nadal przemarsz Lajkonika, ale
w latach powojennych miał on inny charakter. Już dwie godziny przed
przejściem Lajkonika mieszkańcy Krakowa oczekiwali na niego. Od
Kościoła Norbertanek na Salwatorze ulice Kościuszki i Zwierzyniecka
do Rynku Głównego były obstawione widzami. Lajkonik miał swój
orszak i kapelę. Każdy chciał być dotknięty buławą przez lajkonika co
podobno przynosiło szczęście. Lajkonik wstępował do sklepów, gdzie
dawano mu datki. W restauracjach częstowano go piwem. Owacyjnie
był witany w restauracji „Lajkonik” (róg ulicy Zwierzynieckiej i Powiśla).
Dochodził do Rynku i był zapraszany do restauracji Wierzynka albo
Hawełki na obiad.
W pamięci mojej utkwiła mi wycieczka ze szkoły na Wawel. Celem
wycieczki było oglądanie ołtarza Wita Stwosza wystawionego w
częściach. Został on odnaleziony i przywieziony do Krakowa
z Norymbergii. Na Wawelu został poddany konserwacji. Było to w latach
1953-1955. Dokładnej daty nie pamiętam.
Na tym kończę moją kronikę. mogłabym jeszcze wiele powspominać.
Danuta Lach

Podobne dokumenty