szeroki_margines numer strony
Transkrypt
szeroki_margines numer strony
Błazenada Zanim bardziej zacząłem się interesować tą figurą – co mi było wiadomo o Stańczyku? Patriota i naiwny żartowniś, ot tyle. Na obrazach Matejki widzimy go ponuro zamyślonego lub uśmiechającego się sceptycznie, a obie miny oznaczają, że przyszłość Polski jawi mu się w czarnych barwach. Widzimy też, tym razem już wewnętrznym wzrokiem, minę zdradzającą cierpienie fizyczne, gdy ów czerwono przyodziany jegomość wyprawił się do miasta z obwiązaną szczęką. Wynikiem szwendania się po krakowskim rynku była konstatacja: najbardziej rozpowszechnioną profesją jest zawód lekarza, ponieważ co druga żywa istota w tłumie przewalającym się przez rynek wykazała się znajomością jakiegoś ponoć niezawodnego środka na uśmierzenie bólu zęba. U Kraszewskiego, w powieści Dwie królowe, występuje nie zanadto śmieszny Stańczyk, zaś u Sienkiewicza, w pierwszym tomie Potopu – arcydowcipny Ostróżka. Mimo wszystko nie należy przeceniać Ostróżki i stawiać go wyżej od Stańczyka. Każdy z nich jest jedyny w swoim rodzaju. A co się tyczy królów i wielmożów, każdy ma takiego błazna, na jakiego zasługuje. Mój błazen świadczy o mnie. Cały kunszt błaznów hasających na dworze Augusta III, zdatnego do żarcia i chlania, ale nie do rządów, polegał na pokazywaniu sobie języka i wywracaniu koziołków. Nie musieli wytężać umysłów, silić się na słowne igraszki tudzież riposty; ich pan nie miał wygórowanych wymagań. Frosch i Storch samym swym widokiem bawili Sasa. A jeszcze gdy zaczęli sobie wymyślać, trzaskać po gębie; gdy zwinięci w kłębek toczyli się po podłodze, król pokładał się ze śmiechu. Niegustowny Wesoły kramik. Ale jaki pan, taki kram. Stańczyk – zbyt poważny, trefnisie sascy – kretyni. Dopiero Ostróżka trafia w złoty środek łącząc inteligencję Stańczyka z saską wesołością. Przyjął go na służbę polityk parający się literaturą, Opaliński. Wziął sobie błazna zdolnego także władać piórem, i to może jeszcze sprawniej niż jego szef. Czym wytłumaczyć nadzwyczajną cierpliwość Opalińskiego wobec plączącego się przy nim Ostróżki? Ostróżka atakował wszystkich dookoła, nie oszczędzając swego pracodawcy. Kpił zeń w żywe oczy, ośmieszał wobec tłumu szlachty, mógł sobie na wiele pozwolić, a wojewoda nie tylko znosił to wszystko, ale jeszcze wynagradzał kpiarza talarami. Nie chciał tracić korektora, stylisty – to prawda. To by było jednak za mało. Opaliński jakby liczył się z tym, że za poddanie Wielkopolski Szwedom szlachta może go roznieść na szablach. Więc niech się panowie bracia śmieją zamiast kipieć gniewem. Człek rozbawiony nie bywa wojowniczy. Jest „rozbrojony żartem”. Tutaj wyraz rozbrojony należy rozumieć dosłownie, w tym mianowicie sensie, że szabla zostaje w pochwie. Mimo wszystko bardzo żałuję, że od dawna nieżyjący autor nie może potwierdzić mojej hipotezy lub jej zaprzeczyć. W każdym razie jakaś przyczyna sprawiająca, że Ostróżka nie został na zbity łeb przepędzony, istnieć musiała. A może dumny możnowładca z upokorzenia czerpał perwersyjną rozkosz? Coś w rodzaju masochizmu? Wciąż oczami wyobraźni widzę plecy tych dwóch, dziwnym węzłem połączonych, Flipa i Flapa w kontuszach, jak oddalają się od tłumu szlacheckiego, ścigani śmiechem i docinkami. Docinki były pod adresem magnata, a wywołał je jego błazen. A teraz, zostawiwszy za plecami tłum, kroczą nieśpiesznie, ramię przy ramieniu. Opaliński, jakby nigdy nic, patrzący przed siebie. Nie zerkał z wściekłością na Ostróżkę, jak można by się spodziewać. Nie obrzucał go bynajmniej takim wzrokiem, jakby cisnęło mu się na koniec języka: „Pasy będę z ciebie drzeć!” 1 Nasuwają się terminy z psychologii Junga: persona i cień. Pierwszym krokiem w kierunku dojrzałości psychicznej jest: zaakceptować swój cień. Pod tym względem magnat zasługuje na uznanie. Jedni mężowie stanu obrażają się na parodystów i karykaturzystów, drudzy ich oklaskują lub – jak nasz Opaliński – obdarowują talarami. Tu warto wspomnieć wielkoduszność Sławoja Składkowskiego. Tekst szopki noworocznej, w której występowała marionetka premiera, został przezeń w całości zaakceptowany, bez skreśleń, jakich zamierzał dokonać cenzor. Ilustrację do swoich pojęć Jung zaczerpnął z Fausta. Faust to persona, Mefisto jego cieniem. Gdyby psycholog czytał Potop, nie musiałby poprzestawać na Goethem; mógłby z powieści Sienkiewicza wyłuskać równie dobry przykład potwierdzający jego teorię. Zemsta jaśnie panów urażonych błazeńskimi konceptami przybierała najrozmaitsze formy, brutalne i wyrafinowane. Woltera kazano po prostu obić kijami. Francuski książę, ośmieszony w komedii, rozorał Molierowi twarz diamentowymi guzikami; tak go „serdecznie” przyciskał do kamizeli, że twarz komediopisarza zalała się krwią. Książę Józef, sportretowany w Fircyku w zalotach, zaprosił autora na „przejażdżkę”; konie pędziły jak szalone i Niemcewicz ledwie żywy zszedł z powozu. Barani Kożuszek także o mało nie oberwał; już się po niego straż wybierała; musiał się mocno pilnować. A na tle tych wszystkich drażliwców jakże odmiennie wypada Krzysztof Opaliński, anielsko cierpliwy wobec swojego błazna. Ostróżka mógł z „Krzycha” kpić do woli a bezkarnie. Za błazna uważał się Boy-Żeleński. (Już sam przydomek Boy świadczy o błazeńskich aspiracjach twórcy Słówek.) Jeśli Ostróżka dworował sobie z poznańskiego wojewody, to Boy za cel kpinek obrał króla Jana III. Humoreska Odsiecz Wiednia kończy się zdaniem: „I Jaś ocalił chrześcijaństwo.” Głosy czytelników protestujących przeciw „znieważaniu bohatera narodowego” wprawiły Boya w dobry humor. Po Dwie królowe, jako się rzekło, sięgnąłem zaciekawiony postacią Stańczyka. Może znajdę scenę, w której Stańczyk błyśnie dowcipem? Gdzie tam. Jednak Sienkiewicz, pomyślałem, bije Kraszewskiego na głowę. Różnią się jak niebo i ziemia, nawet gdyby porównanie ograniczyć do postaci błaznów, Ostróżki i Stańczyka. Ale w miarę jak postępowała lektura Dwu królowych, lektura, której celem było wyłowienie scen ze Stańczykiem, zacząłem mimo woli zwracać uwagę na inne tematy i sylwetki. I oto refleksja: nie byłoby Kmicica, gdyby nie pierwowzór w postaci Kmity. „Kmita, Kmita” – jakoś mi to znajomo brzmiało. Kmita i jego kompania. Kompania warchołów pod wodzą warchoła nad warchołami, warchoła do dziesiątej potęgi. Wreszcie olśnienie: ależ tak, Kmita to Kmicic. (W ustach tatarskich nazwisko Kmicic przeobraziło się w Kmitas.) Trzeba było zatem odszczekać swoje pierwotne przekonanie, że Kraszewski Sienkiewiczowi do pięt nie dorasta. Henryś, który bez ceremonii zapożyczał się u Józia, nie może pretendować do pierwszego miejsca. Stańczyk w Weselu sarka: „Świętości nie szargać!” Słusznie. Mógłby jednak dorzucić: „Ale świętoszkom dokopać!” Nie, nic takiego nie dodał. Zapominając o swoich błazeńskich dzwoneczkach, o tym, że rozśmieszać ludzi to jego psie prawo, ograniczył się do kaznodziejskiego okrzyku: „Świętości nie szargać!” Wróćmy do Dwu królowych. W jednej z wawelskich komnat podskarbi natknął się na Stańczyka i powitał go mówiąc: – Czołem. Na to czołem z ust dostojnika Stańczyk odrzekł: – Jeżeli wy mnie czołem, to czymże ja wam się pokłonię? Jak to rozumieć? Szlachetniejszej niż czoło części ciała nie ma. Chcąc zatem przelicytować uprzejmość podskarbiego należałoby mu pokłonić się częścią ciała najmniej szlachetną? I tym sposobem z Krakowa przenosimy się znowu do Drezna, na dwór niewybrednego Sasa, tam gdzie jeden wesołek ku drugiemu wypina tyłek, a przewodnikiem naszym – Kraszewski, autor dwu powieści z „błazeńskimi” wątkami, Dwie królowe i Brühl. 2