Barańczak na dzisiejsze czasy

Transkrypt

Barańczak na dzisiejsze czasy
Barańczak na dzisiejsze czasy
Adam Poprawa
Barańczak na dzisiejsze czasy
Bohaterowie Wiecha pytali nieraz, o co się detalicznie rozchodzi. O literaturę,
wielką. Tak się bowiem składa, że arcydzieła są zazwyczaj bardzo detaliczne.
Czasami wręcz nie da rady obejść się bez przypisów: takich, które umożliwiają
rekonstrukcję elementarnej faktografii. Akcja Boskiej komedii rozgrywa się
wprawdzie w przestrzeniach raczej trudno poddających się empirycznemu opisowi,
niemniej w tercynach Dantego mieści się mnóstwo aluzji, odwołań, idei
teologicznych, zdarzeń historycznych, które dobrze rozszyfrować może jedynie
wytrawny mediewista, i to pewnie nie w pojedynkę. W zaświatach, jak wiadomo,
Alighieri rozprawia się imiennie (detalicznie) z tymi, co mu w ten lub inny sposób
zaleźli za skórę całkiem przyziemnie.
Joyce natomiast twierdził, że nawet po zniknięciu Dublina z powierzchni ziemi
można by spokojnie to miasto odbudować, korzystając wyłącznie z Ulissesa.
Irlandczyk też zresztą bliźnim nie popuszczał: podpadł mu pewien urzędnik
ambasady brytyjskiej nazwiskiem Carr – i co? Tak właśnie nazywa się nachalny
pijany żołnierz z epizodu Kirke (niech więc na wszelki wypadek różni tacy uważają,
bo mogą przetrwać jedynie dzięki pisarskiemu zapamiętaniu).
A Białoszewski? Tu nieledwie wszystko zasadza się na detalu egzystencjalnym, i jest
to chyba jedyne pisarstwo w dziejach, które tak pięknie znosi obiekcje biografizmu:
lekturze dzieł autora Obrotów rzeczy wyjątkowo nie grozi błędne koło
jednoczesnego wyjaśniania twórczości biografią i na odwrót. Ile szczegółowej i
różnorodnej wiedzy dobrze tu mieć! Na przykład trzy wersy z pociągoli: „kiw głów /
kiw butów / kiw kolan”. Owszem, rytm udziela się szybko, kto jednak jeździł kiedyś
trasami lokalnymi na twardych, drewnianych ławkach, ten zaraz tę scenę widzi.
Kwestię można by sformułować mniej więcej w ten sposób: czy niektóre teksty stają
się arcydziełami (uniwersalnymi, ponadczasowymi etc.) mimo nasycenia ich
lokalnymi, mijającymi szczegółami – czy może jednak dzięki tym wszystkim
detalom? I chyba w tym drugim przypuszczeniu jest znacznie więcej racji.
http://stronypoezji.pl/monografie/baranczak-na-dzisiejsze-czasy/
przeciw uniwersalności
W roku 1990 powiedział Stanisław Barańczak w jednym z wywiadów: „Nigdzie nie
zajdzie ktoś, kto zasiada przy biurku z postanowieniem, że napisze wiersz
»uniwersalny«, taki, który sprawdzi się i będzie czytelny w każdej przyszłej epoce”.
Przekonanie wyrażone zostało w czasach, kiedy całkiem mocno się jeszcze trzymał
dość świeży stereotyp o przełomie w twórczości Barańczaka. Powtarzano zatem sąd,
iż w kraju pisał on wiersze polityczne, a po wyjeździe do Stanów jął uprawiać poezję
metafizyczną. Gdyby tak wyglądała prawda, to po raz pierwszy w historii literatury
polskiej cezurą dzielącą na okresy stałby się Atlantyk, ale dość żartów. Barańczak w
przytoczonej wypowiedzi potwierdził bowiem swój pisarski wybór, dokonany w
latach nowofalowej młodości. Nie zaszkodzi dokończyć myśli sformułowanej przez
autora w tamtej rozmowie: „Dobre wiersze są konkretne. Dotyczą konkretnego
materiału doświadczenia i dopiero z tego doraźnego i lokalnego materiału można
ulepić – jeśli się ma dużo talentu i szczęścia – coś, co przetrwa swój czas i miejsce”.
Spokojnie, nie zamierzam tłumaczyć Barańczaka Barańczakiem, zwłaszcza zaś
szukać wartościujących podpórek w autokomentarzu. Pisarstwo poznańskiego i
bostońskiego autora świetnie sobie przecież bez takich podejść radzi. A tych parę
zdań ze starego wywiadu przepisałem, bo znajomość idei pisarskich nie zawadzi,
poza tym ów antyuniwersalny pogląd dotyczy przecież nie tylko tomów Barańczaka.
Szczególnie zaś intryguje trwanie jego książek. Jak to się zatem stało, jak to się
dzieje, że teksty tak intensywnie zanurzone w peerelowskie realia lat późnych
sześćdziesiątych i siedemdziesiątych – przetrwały. Bo przetrwały, bardzo mocno, nie
tylko jako przedmiot fascynacji barańczakologów, w tym osób, których egzystencja
odnalazła się w pismach Barańczaka, kształtując się przy znacznym udziale tych
wierszy, esejów i przekładów. To kwestie czasem wręcz intymne, lecz również w
planie ogólniejszym, społecznym teksty autora Etyki i poetyki dobrze się dziś
sprawdzają.
No to spróbujmy, na rozgrzewkę, z jednym wierszem, Nazajutrz: „Nazajutrz po
kolejnym / zbiorowym samobójstwie zawsze tak samo / idzie się rano po gazety, /
zawsze tak samo bieli się świeżo / spadły śnieg albo wschodzi / czyściutkie słońce
letniego poranka, zawsze / tak samo dzwonią butelki z mlekiem i / pachną rogaliki,
zawsze tak / samo mała dziewczynka z tornistrem / biegnie do szkoły i potyka się, i
pada, / i tłucze kolano, i jest dużo płaczu, i w tym płaczu / jest zawsze / tak wiele
życia”.
Zapewniam państwa, że przy tym krótkim wierszu mógłbym zostać już do końca
artykułu, przyglądając się różnym ciekawym rzeczom dziejącym się tu w języku,
http://stronypoezji.pl/monografie/baranczak-na-dzisiejsze-czasy/
rekonstruując potrzebne konteksty. Skoro jednak chcę powiedzieć o kilku jeszcze
innych sprawach, poprzestanę na paru uwagach. Tak więc tekst został opatrzony
datą 11 II 76, i to jest właśnie ten mijający detal wymagający po latach przypisu,
bez którego ówczesny, doraźny sens utworu pozostanie nieznany. Dzień wcześniej
tedy, 10 lutego, Sejm PRL uchwalił poprawki do konstytucji, te z PZPR jako
„przewodnią siłą narodu” oraz „umacnianiem przyjaźni i współpracy z ZSRR”.
Przeciwko zmianom w konstytucji protestowano, sygnatariuszem listu był m.in.
Barańczak. No tak, ale to wszystko okoliczności historyczne – a jak ten wiersz
znaczy w dzisiejszym życiu społecznym? Cherchez la femme! A dokładniej:
zapytajmy o dziewczynkę. Do czego więc był poecie potrzebny motyw dziecięcy?
Obrazek z dziewczynką biegnącą do szkoły przypomina elementarz, to zaś u
dorosłego czytelnika wywoływać może reakcje sentymentalne. Skoro zaś jeszcze ta
dziewczynka przewraca się i płacze... Nie za dużo tego jak na poważny wiersz?
Oczywiście, ironiczne cudzysłowy są u Barańczaka mocne. Odrzucić więc trzeba
łatwą wykładnię przeciwstawiającą politykę zwykłemu, codziennemu życiu. Że
polityka gdzieś tam sobie, a życie trwa jakby nigdy nic. Być może niektórzy dzisiejsi
badacze napisaliby w tym miejscu, iż dziewczynka się przewraca, a z jej tornistra
wysypuje się polityczność – ja jednak wolę trochę inny język.
Pointa wiersza jest łudząca: To nie „tak wiele życia”, lecz tylko tak wiele tanich
emocji, uniemożliwiających rozpoznanie rzeczywistości społecznej i sytuacji
tkwiącej w niej jednostki. Własnego „zbiorowego samobójstwa” społeczność nie
widzi. Metafora Barańczaka jest mocna, pozostaje przecież, by tak rzec,
hiperbolicznie otwarta: zbiorowe samobójstwo dokonuje się po raz kolejny, co życie
społeczne upodabnia raczej do groteski niż do (pojedynczego) tragicznego finału.
W czasach Peerelu z powodów cenzuralnych kultura krajowa niejednokrotnie
posługiwała się mową ezopową. Nieraz ukrytych znaczeń zarówno odbiorcy, jak i
cenzorzy szukali nawet tam, gdzie na pewno nie były one intencją autorską. W 1968
roku Kołakowski ujął ten stan rzeczy za pomocą kapitalnej, pamiętnej formuły:
„Doszliśmy do zawstydzającej sytuacji, kiedy cała dramaturgia światowa – od
Ajschylosa przez Szekspira do Ionesco – stała się jednym zbiorem aluzji do Polski
Ludowej”.
odwrócić Ezopa
Jasne, ezopowość niejednokrotnie spłaszczała kulturalny obieg: estetyka stawała się
czymś mniej ważnym, jeśli nie drugorzędnym, istotne było wyłapanie aluzji. Z
http://stronypoezji.pl/monografie/baranczak-na-dzisiejsze-czasy/
drugiej jednakże strony literatura polega właśnie na mówieniu nie wprost, a
parabole, czyli przypowieści, posiadają wcale szacowną tradycję, by poprzestać na
przywołaniu pewnej postaci posługującej się tym gatunkiem w Ewangeliach,
bynajmniej nie ograniczanej okolicznościami cenzury. Może więc warto odwrócić
Ezopa i potraktować dawne nasycone politycznymi detalami teksty Barańczaka jako
szczególną parabolę, by odnieść je do czasów już dzisiejszych? Też dla ćwiczenia
wyobraźni, przede wszystkim zaś jest to znakomita literatura.
A dziewczynka nieźle musiała Barańczaka prześladować. W 1971 roku na łamach
poznańskiego miesięcznika „Nurt” rozpoczął on publikację felietonów z cyklu
Odbiorca ubezwłasnowolniony; teksty te trochę przypominają słynne
Mitologie Rolanda Barthes’a, niemniej są w pełni oryginalnym dziełem Barańczaka,
interpretującym różne zjawiska kultury masowej, zwłaszcza peerelowskiej. Pierwszy
spośród tych analitycznych felietonów, zatytułowany Dziewczynki wręczające
kwiaty, zaczyna się tak: „Niech to będzie recital fortepianowy, zawody w jeździe
figurowej na łyżwach, festiwal piosenkarski, wszystko jedno; oklaski widzów
natychmiast przybierają na sile, skoro tylko zza kulis wyłoni się Dziewczynka
Wręczająca Kwiaty”.
Barańczak zastanawia się nad przyczynami powtarzalności takich scenek,
odkrywając przebiegi mentalne publiczności uruchamiane przez postać małej
dziewczynki z kwiatami. Dochodzi więc do identyfikacji z dzieckiem, przede
wszystkim tym sentymentalnie przywoływanym przez dorosłego w nim samym.
Takie regresywne utożsamienie nie byłoby jednak możliwe bez dystansu, czyli bez
doświadczania różnicy trwale oddzielającej dorosłego od dziecka. Emocjonalne
potrzeby grają ze świadomością dorosłego. W zakończeniu tekstu przedstawia autor
zarys potencjalnego dramatu, którego bohaterkami byłyby właśnie owe dziewczynki
od kwiatów. „Wyobrażam sobie, że dramat ten – gdyby napisał go ktoś utalentowany
– mógłby wejść do rzędu tych mądrych arcydzieł, w których przebiegłe i dojrzałe
dzieci objawiają nam, dorosłym, całe nasze niedowarzone i niewydarzone
prostactwo duchowe”.
O ile się orientuję, dziewczynki z kwiatami całkiem dziś nie zniknęły, choć
zastępowane są częściej przez modelki odziane w sukienki o długościach odwrotnie
proporcjonalnych do ilości nałożonego na twarz makijażu. O co w tym chodzi?
Dlaczego prezydentowi poważnego miasta na równie poważnym wręczeniu nagród
kulturalnych towarzyszą na scenie panie milcząco wyzywające? Po co po obu
stronach kolarza, który wygrał etap, stoją na podium dwie dziewczyny nie będące
raczej cyklistkami? Jeśli tak się dzieje, to jakieś znaczenia na pewno dałoby się w
tym odnaleźć, i niekoniecznie byłyby to znaczenia budujące. Analityczne metody
Barańczaka aż się proszą o wykorzystanie.
W latach siedemdziesiątych postać niewielkiego wzrostu powróciła u niego w
http://stronypoezji.pl/monografie/baranczak-na-dzisiejsze-czasy/
wierszu Co jest grane: „przyszłość narodu w postaci małej dziewczynki / odgrywa
pantomimę wręczania wzruszonych kwiatów”. Pantomima, czyli widowisko, którego
istota nie polega przecież na dźwięku, stanowi w tym wierszu podsumowanie
pojawiających się w przestrzeni publicznej różnych gatunków muzycznych (więc par
excellence dźwiękowych), czasem potraktowanych przez poetę metaforycznie jak
„kołysanka telewizyjnego filmu z wyższych sfer”. Dziewczynka jest tutaj również
elementem kiczu politycznego ósmej dekady. Film w telewizji to najpewniej Saga
rodu Forsyte’ów. Dodaję tu przypis z historii kultury popularnej w PRL, co,
powtórzę, w żaden sposób nie unieważnia aktualności tego wiersza. Mówienie o
ponadczasowości byłoby nieprecyzyjnym użyciem wyrażenia nazbyt
wyświechtanego. Niemniej Co jest grane okazuje się wierszem o nośności
intelektualnej ważnej w każdym społeczeństwie masowym, od totalitarnego do
dzisiejszych postaci demokracji.
„Wszyscy wiemy, co tu jest grane, wszyscy wiemy, co się za tym kryje, / [...] / wiemy,
że to my sami się kryjemy, że to nami, / żetonami, gra się w tę grę, a mówiąc ściślej,
/ my sami gramy sobą przed samymi sobą - // ogłuszeni i ogłupieni doszczętnie,
tracimy / głos i głowę, zapominając wciąż na nowo, kto / tu gra, po co i co jest
właściwie / grane”.
byłoby w kraju mądrzej
No cóż, gdyby więcej osób przemyślało ten wiersz, byłoby w tym kraju mądrzej.
Oczywiście, nie zestawiam Polski gierkowskiej z dzisiejszą, idzie mi natomiast o
udział jednostki w różnego rodzaju grach społecznych, o (nie)rozeznanie tych reguł.
Wydaje się nam zatem, że w pełni nad nimi panujemy, że dobrze rozumiemy to czy
inne zjawisko. Na przykład o powracającej w Polsce popularności disco-polo
publicyści piszą ostatnio lekko i, jak się im wydaje, dowcipnie i z wdziękiem.
Unikają wyraźnej aksjologii, bo (podobno?) wiadomo, a odbiorcy lepiej nie urażać.
Dziennikarze wysyłają zatem porozumiewawcze sygnały dystansu, zarazem jednak
unikają krytyki. Ludzie takich piosenek potrzebują, z czego wynika, że mają takie
potrzeby. Owszem, w tej tautologii nie ma sprzeczności, niemniej takie ludzkie
potrzeby wymagają wcale poważnej interpretacji, której publicyści już nie
zaryzykują. W ten sposób siebie i swoich odbiorców zbliżają do opisywanych
ubogich uchem.
O żenującym wkładzie polskim w historię światowej muzyki popularnej wspominam
tu na prawach przykładu: chodzi (ogólnie, ale i w szczegółach) o rzetelność krytyki,
której zadaniem jest nie tylko bezpieczne opisywanie zjawiska, ale i orzekanie o
http://stronypoezji.pl/monografie/baranczak-na-dzisiejsze-czasy/
wartościach, ich stanowienie na własną i pełną odpowiedzialność piszącego.
Barańczak jako jeden z pierwszych polskich badaczy potraktował serio kulturę
masową. Do jej interpretacji przyjął dwa założenia. Po pierwsze zatem, ta dziedzina
posługuje się własnymi językami i obiegami, w jej zaś obrębie – i to w latach
siedemdziesiątych było podejściem odkrywczym – pojawiają się również
wartościowe spełnienia artystyczne. Po drugie jednak, odmienność środków wyrazu
kultury masowej nie uprawnia do stosowania w jej wypadku ulgowej taryfy. System
aksjologiczny obowiązuje zawsze. Kiedy Barańczak zaczął tłumaczyć słowa
Beatlesów, nie wystarczyło mu wskazanie ciekawego zjawiska w muzyce popularnej:
w komentarzu do zestawu tłumaczeń piosenek w dwutygodniku „Student” napisał,
iż „teksty Beatlesów są same w sobie pełnoprawnymi utworami poetyckimi”.
Dzisiaj, rzecz jasna, o kulturę masową nie trzeba się upominać – ba! używając
słownika publicystów, powiedzieć by trzeba, że współczesny mainstream pozostawia
kulturze wysokiej jedynie obiegi niszowe, co najwyżej offowe. Kłopot polega na tym,
że zagubiono krytykę: masowe gusta uznano za dogmat o nieomylności. Kiedy
niedawno na internetowej stronie „Gazety” Tomasz Tomaszewski łagodnie
przypomniał różnicę oddzielającą fotografię artystyczną od pstrykania, został w
komentarzach rozszarpany z pasją przypominającą seanse nienawiści z powieści
Orwella. Wystarczyło zastosowanie wartościującej hierarchii...
W wywiadzie udzielonym w roku 1994 Barańczak potwierdził swoją aksjologię: „Ja
zresztą w ogóle nie uznaję podziału na kulturę wysoką i niską. Uznaję tylko podział
na kulturę wartościową (w której mieszczą się moim zdaniem Bach i Szekspir, ale
również Charlie Parker i Monty Python) i kulturę bezwartościową, czyli kulturę
kiczu (w której mieszczą się dla mnie: piosenkarka Madonna i film »Rambo«, ale
również koncert fortepianowy Czajkowskiego i film »Podwójne życie Weroniki«)”.
Owszem, o istnieniu na przykład wyłącznie muzyki dobrej lub złej można było
usłyszeć i wcześniej, jednak wypowiedź Barańczaka do dziś – a pewnie: zwłaszcza
dziś - zasługuje na uwagę ze względu na obecność przykładów. Krytyka obliguje do
konkretów i pojedynczego podejścia: cytowana egzemplifikacja pochodzi z czasów,
gdy o Kieślowskim często pisano superlatywnie. Znamienne są też rozminięcia zgoła
nieprzypadkowych odbiorców z ideami autora Ironii i harmonii. Krąży zatem
anegdota o reakcji Kazimierza Wyki na referat Barańczaka o powieściach
milicyjnych (ten esej wszedł zresztą do kanonu humanistyki polskiej): „Jakimi
bzdurami wy się tam w Poznaniu zajmujecie!” – miał wołać wyprowadzony z
równowagi wybitny przecież krytyk i historyk literatury, dla którego powieści
milicyjne były śmieciem niegodnym nauki. Przed paroma laty natomiast gatunkiem
tym zajęła się Dorota Skotarczak, zarzucając Barańczakowi zbyt wysokie
wymagania wobec powieści milicyjnej, co niekoniecznie świadczy o zrozumieniu
jego intencji.
http://stronypoezji.pl/monografie/baranczak-na-dzisiejsze-czasy/
Krytyka dokonań kultury masowej, ale przecież też wysokiej, łączy się u autora
Etyki i poetyki z krytyką odbiorców. Dzisiaj czytelnik, zwłaszcza ten zwykły, jest
przedmiotem umizgów, Barańczak natomiast opisywał metody perswazji, lecz nie
wahał się również wytknąć odbiorcy uległość. Omawiając w Książkach
najgorszych zbiór Rewia piosenek 30-lecia, zauważył: „Faktem jest – choć faktem
smutnawym – że wiele z zamieszczonych w tej miniaturowej antologii piosenek było
w swoim czasie rzeczywiście szlagierami”. Krytykując w latach osiemdziesiątych
Rymkiewiczowską Ulicę Mandelsztama, odniósł się także do zachowań społecznych:
„Większość stanowią zawsze, a już szczególnie w obecnych trudnych chwilach,
czytelnicy, którzy na dzwonek słów »Ojczyzna«, »my, Polacy« lub »polski los«
reagować będą nieodmiennie wzmożonym wydzielaniem szczerych ale łatwych łez”.
Ironia stylu służy tu wykpieniu emocji nader tradycyjnych, co bynajmniej nie
oznacza, że rozentuzjazmowani zachodni lewacy mogą spać spokojnie. W 1990 roku
w „The New Republic” ukazało się zamówione przez ten periodyk omówienie tomu
przekładów pism Heinera Müllera. Na niemieckim autorze Barańczak nie zostawił
suchej nitki; relacjonując epizod z dokonaną przez Müllera adaptacją
Cementu Fiodora Gładkowa („klasycznej perły socrealizmu”), wystawioną w NRD, a
potem w Kalifornii, konstatuje: „Bzdurę, którą wygwizdałyby widownie Warszawy
czy Budapesztu, mogła w tych latach [siedemdziesiątych] wziąć na serio doprawdy
tylko albo nomenklatura z Berlina [wschodniego], albo studenteria z Berkeley”. Przy
okazji: może warto tę trzeźwą uwagę pamiętać dziś, kiedy teatr polski często jest
roznoszony na strzępki?
I jeszcze przepiękny fajerwerk z felietonu z „Nurtu”, stanowiącego pogłębioną
analizę stereotypów (a tak: zwłaszcza niektóre stereotypy wymagają interpretacji
szczególnie złożonej) zawartych w melodramacie Love Story: „Na ekranie Ali
McGraw umierała tak estetycznie, że wolałem się niedyskretnie obejrzeć:
spazmowała pani koło trzydziestki. Jeszcze parę minut zbiorowego wycierania
nosów i film się skończył; pani koło trzydziestki przepychała się do wyjścia,
dosłownie promieniejąc. Dawno sobie tak nie użyła!...”.
Gdyby ktoś spieszył uznać ten fragment za łatwą zabawę kosztem prostych
wzruszeń widowni, to, po pierwsze, radziłbym jednak dokładniej przyjrzeć się
stylistyce. Po drugie, byłbym doprawdy wdzięczny za wskazanie w ostatnich latach
jednego choćby tekstu, w którym by autor z podobną siłą drwił z masowego odbioru
popularnego filmu. Po trzecie wreszcie, powiada Barańczak w przywołanym
felietonie, „że sentymentalizm nigdy jeszcze nie zburzył Bastylii; [...] dążność do
zachowania istniejącego stanu rzeczy jest jego właściwą naturą”.
świat zdziecinniały
http://stronypoezji.pl/monografie/baranczak-na-dzisiejsze-czasy/
Estetyka, której autonomię Barańczak w pełni respektuje, łączy się u niego z
kwestiami społecznymi. W jednym z poetyckich listów z Przywracania porządku,
pisanych do przyjaciół na początku stanu wojennego, dochodzi do wniosku, że
różnicom w wyborach życiowych ściśle odpowiadają odmienności w upodobaniach
filmowych. To z kolei wiąże się z opozycją dorosłość – niedojrzałość, której relacje i
odwrócenia są rozważane w jednej z części poematu: „to niemożliwe, aby wszystko
było / tak śmiertelnie infantylne, aby małość miała / tak wielką skalę”. Omawiane
już w tym szkicu motyw dziewczynki i krytyka niedojrzałych emocji okazują się
innymi realizacjami tego samego zagadnienia, mianowicie zasadniczego problemu
egzystencjalnej, społecznej i kulturalnej dojrzałości. W Przywracaniu
porządku infantylizacji ulegają zarówno egotycznie konserwatywni pater familiae
czy nauczyciel, jak i urzędnicy, politycy i policjanci. I raz jeszcze okazuje się, że nie
jest to wyłącznie sprawa historii. Pojawiająca się w różnych miejscach książek
Barańczaka apologia dojrzałości pozwala wytchnąć i zobaczyć dzisiejszy świat
zdziecinniały we właściwych proporcjach. Krytyka działa w obie strony, uderzając i
w niedojrzałość (post)autorytarną, i w tę stanowiącą jeden z efektów procesu
zapoczątkowanego przez kontrkulturę.
Autor wcale dużej ilości spośród najbardziej komicznych stron w całej historii
literatury polskiej – nie wiem, ile już razy wracałem do Książek najgorszych również
dla czystej zabawy – jawi się zarazem jako jeden z pisarzy najbardziej poważnych.
„Nigdy naprawdę nie marzłem, nigdy / nie żarły mnie wszy, nigdy nie zaznałem /
prawdziwego głodu, poniżenia, strachu o własne życie: // czasami się zastanawiam,
czy w ogóle mam prawo pisać”. Mocne i dziwne wrażenie sprawia ten wiersz
napisany pod koniec lat siedemdziesiątych. Można by powiedzieć, że to chwilowa
pisarska depresja kogoś, kto czytał Mandelsztama, a poza tym żył wprawdzie nie w
Związku Sowieckim, ale też jednak w państwie autorytarnym, w którym
powracające lęki nie należały do odczuć przesadnych ani wyjątkowych. Byłoby to
jednak tłumaczenie, które przede wszystkim oddala pewną niewygodną prawdę:
prócz mnie ciągle jeszcze jest na tym świecie ktoś inny, prześladowany. I być może
to tylko mój odbiór (choć nie sądzę), niemniej gdy czytam o tym w, wydawałoby się,
historycznych wierszach Barańczaka, jestem bardziej przejęty i mniej mi w
egzystencji wygodnie, niż gdy słyszę o czymś podobnym - na przykład o sytuacji w
Afryce - od reportera odbierającego kolejną nagrodę.
lustra Barańczaka
http://stronypoezji.pl/monografie/baranczak-na-dzisiejsze-czasy/
We wspominanym wcześniej „Przywracaniu porządku” oraz w paru innych tekstach
powraca negatywny motyw rówieśnika: bohaterowie Barańczaka rozpoznają
równolatków, w tym dawnych szkolnych kolegów, wśród esbeków. Raz jeden
jednak, w pewnym eseju, motyw ten został użyty zupełnie inaczej. Nie wiem zresztą,
czy w tej, tak to spróbuję nazwać, projekcji rówieśniczej więcej moich domniemań
niż autorskiej intencji, w każdym razie kiedy Dietrich Bonhoeffer miał dwadzieścia
siedem lat, mówił w radiu, po dojściu Hitlera do władzy, o „przemianach pojęcia
wodza”; audycję zresztą przerwano. Kiedy Barańczak pisał Notatki na marginesach
Bonhoeffera, liczył lat dwadzieścia osiem. Autor Etyki i poetyki, do której wszedł ten
szkic, nic o podobieństwie wieku nie mówi, ale podaje daty z biografii niemieckiego
teologa, więc łatwo sobie obliczyć. W każdym razie pozostaje intrygujący (pewnie
dziś bardziej niż wtedy, w latach siedemdziesiątych) problem przywołania aż
Bonhoeffera w książce krytycznoliterackiej. Oczywiście rówieśnicza projekcja nie
polega na tym, że Barańczak porównuje się do ewangelickiego pastora. Życie i
dzieło Bonhoeffera stają się natomiast przestrzenią odniesienia, wobec której stawia
Barańczak – sobie i czytelnikom – własne decyzje pisarskie, akty społeczne,
egzystencjalne postanowienia.
I to zapewne jest jednym z powodów (choć na pewno nie jedynym), dla których
warto dzisiaj zobaczyć siebie i nasz czas w lustrach Barańczaka.
Adam Poprawa
nota
pierwodruk: „Gazeta Wyborcza” 2013, nr 251
http://stronypoezji.pl/monografie/baranczak-na-dzisiejsze-czasy/