podgląd
Transkrypt
podgląd
2 Marcin Małek Na Życie i Śmierć Poety © Copy right by Marcin Małek Wydanie pierwsze Wydawnictwo Lyrics [email protected] Lublin 2015 3 Spis treści NA ŻYCIE I ŚMIERĆ POETY TRYPTYK SZPITALNY GENESIS SZEPT W GODZINĘ KTÓREJ NIE MA JAK PŁOMIEŃ SKIERKI ELEGIE NA NIEMOC TRZEBA SIĘ CIĄGLE KŁANIAĆ W PODRÓŻY POSTE RESTANTE LIST DO BRATA NISZCZYCIEL ŚWIATÓW POMIĘDZY NOC I DZIEŃ CO BYŁO ODDAĆ W NIE BYCIE TWIERDZA CISZA SZARA KURTKA ZA KAŻDE OCZKO OKO ZWYKŁE ZBLIŻENIA TY SAM... LECZ NIE WYSTARCZY ZAMKNĄĆ OCZU NA KOŃCU JĘZYKA MOTYKA GIMP GIMP „ZBRODNIA I KARA” NIEODZOWNE POWINNOŚCI POST SCRIPTUM... GRANICA GODZINA ZWYCIĘZCÓW W DOLINIE MIKRO APOKALIPSA PIOSENKA O KOŃCU Z TAMTEGO JUTRA ZAMKI NA PIASKU EPITAFIUM CI SAMI AMEN 5 6 7 8 9 10 11 13 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 36 37 38 39 41 42 43 44 46 47 4 Dobrzy ludzie poruszają się w cieniu. Trzeba ich łowić jak ryby ukryte na dnie głębokiego stawu – to mozolna i ciężka praca. Źli natomiast, zawsze odnajdą do ciebie drogę. Bez wysiłku wejdą do twojego domu, usiądą przy twoim stole i wezmą twój los w swoje ręce. Zło ma łagodną i piękną twarz. Z rozwagą dobiera słowa i o zgrozo, w swoim imieniu - lecz wbrew własnej naturze, gotowe jest poświęcić się do tego stopnia, że aby osiągnąć założony cel, będzie czynić dobro i tylko po to aby jeszcze urosnąć, aby się umocnić, aby odebrać ci zdolność widzenia tego, czym naprawdę jest. – Córce 5 NA ŻYCIE I ŚMIERĆ POETY Poeci w dosłownym znaczeniu nie poddają się normatywnym regułom umierania co więcej podobnie jak święci nie mieszczą się także w przyjętej konwencji istnienia przetrwania za wszelką cenę za cenę wielkości przypominają raczej osierocone fortece które należy zdobywać metr po metrze – jak niegdyś ponosząc najwyższe straty bądź trwale prężące się pośród żółtych pól omszałe wieże bez dachów o wiecznie czujnym spojrzeniu poeta jak gawron niesiony wiatrem pieszczony przez sztormy dopóki nie upadnie nie pozna własnej miary i masy a potem już będzie za późno na śmierć i życie poety nie ma odpowiedniego czasu mieszka w samym sobie pnąc się wyżej i wyżej po opuszczonych obwarowaniach grozy następstw dla chwili kiedy go nagle zabraknie 1 1 Pamięci Seamusa Heaney 6 TRYPTYK SZPITALNY skąd mogła wiedzieć że do światła prowadzi droga przez strome wypastowane schody2 Noc krzyczała umarli wtórowali nocy gdy w cichych ranach śpiących dopalał się dzień jasnowłosy ciemność spod ostrołuków dawnych świątyń łapała ich za nogi i wywlekała spod pościeli jak głodny pies ślepe kocięta z brzucha brzemiennej kotki ======================== Są takie miejsca gdzie kwitną róże 24h/dobę i gdzieś głęboko pod podłogą bębny jak młyńskie koła mielą czerwień ostatnich modlitw zapisanych litera po literze na białych listach pośmiertnych prześcieradeł ======================== Jedno o czym umiała myśleć w ostatniej chwili to wsiąść do windy i poszybować expresem na spotkanie Jehowy 2 W szpitalu – odliczanie do śmierci 7 GENESIS Pamiętasz ukryte wyspy – oczekiwanie z jedwabnej nocy dzień przejrzysty z dnia noc powstanie Ach! Wiatru poszum – trąbek granie przez piasków twarde szkliwo nadpływa jak zmartwychwstanie nad ziemię oporną i zmierzchliwą I czuję w nachyleniu osi jak się obraca jądro wszechstworzenia jasnych pulsarów snopy sypiesz na łatwopalny całun przemian A wzrok mój nie odmierzy szczytów co już dojrzałe są i pełne O! Tam! Jak ptak skulona leży strącona z nieba nieśmiertelność Bo ja, naprzeciw słowom zawsze mały jak mógłbym powstać ponad góry dzwon i gwiazdy w niebie jak ukwiały poznawać dotykiem nieśmiałych rąk? Milczysz? Odwieczny Bóg – i czemuż to Twój głos serdeczny wprawiając koło życia w ruch nie ustrzegł ludzi od poezji bez reszty nieludzkich snów? 8 SZEPT I czego jeszcze chcesz ten szept ten szept na wargach rozchylonych czule z gardeł ściśniętych odgłos stali młoty kowadłom przynoszą ulgę w cieniu zagasłych chwil tak nas zaczarowali i tak złudzeniem błądzimy w górę na szczyt pokusy zbawiennej wiary przez oszalałe noce zwichnięte dni gdzie słowo miłość od miłości niczym się nie odróżni gdzie prawda z prawdy nic nie wynosi oprócz słodyczy zastygłej krwi stale garnącej się na papier I o czym jeszcze śnisz ta cisza cisza wyrywa kraty z kamiennych powiek tak nas zaczarowali że z poświęceniem zawsze pod górę ciągle spadamy pnąc się ku niebu jak ogień co zapadając się w sobie ciągle z siebie wychodzi I czego jeszcze chcesz młoty kowadła pieszczą czule a szept ten szept który miał przynieść ulgę kończy się sykiem iskier nad uniżonym tłumem mrówek 9 W GODZINĘ KTÓREJ NIE MA Nas nie ma płaczą mchy poczerniałe Nas mrowie syczy wiatrem spłoszony ogień To nic że serce zamiera na odgłos spuszczonych powiek To nic że gasną drzewa w mętnych solankach oczu Nas nie ma trzeszczą liście pod stopą grabarza Pomsty nam dajcie krzyczy ziemia Ludzie się tłoczą pod bramą cmentarza W nadziei że dzisiaj w godzinę której nie ma Stanie się człowiek Powróci człowiek i z mlecznej twarzy Jednym skinieniem serdecznego ramienia Odgarnie ciężki piasek nieuwagi Zaświaty nie znoszą zgiełku Umarli jak żywi boją się wyłupionej dyni Dla nich się dymi zamknięte pod szkłem światełko I wrony piórami czarnymi kreśląc im znaki Jak drogowskazy do dawno zgubionej Itaki Przylecą wieczorem pod oświetlony ganek By ci których nie ma Mogli poczuć nagłą odwagę Na wyjście z cienia Na cichy samotny amen 10 JAK PŁOMIEŃ SKIERKI Na końcu prawie zawsze jest jakiś most i są jakieś nogi nieopatrzne na zgrzyt kotew i myśli nagłe bijące pod gwiezdny strop i płuca świszczące powietrzem jak grotem imię tego którego buty wyjętym językiem bądź wężem pełzających sznurowadeł świadczą o życiu kończącym się z krzykiem i o śmierci bo śmierć w swojej powadze ustawia na baczność szpalery trzewików wciska mosty do gardeł ziejącym przepaściom i stręczy jak płomień skierki głupich ochotników litanią wierszy wykrwawianych karta za kartą bo na końcu prawie zawsze jest jakiś most prosta droga do drugiej przestrzeni tam tylko poeta spokojny o własny los bosą stopą pokala grzbiet matki ziemi 11 ELEGIE NA NIEMOC I. Bogowie odeszli. Puste świątynie bez pieśni kwilą naiwnie jak dzieci którym miłość odebrała dzieciństwo. Wydarte skrzydła aniołów w startowanym śniegu lśnią perlistym śladem potu z okaleczonych pleców. Dokąd idziesz Godocie? Nierozumny poeto statycznej przestrzeni! Nie zrówna echo uczynkom przyszłości a usta myślom kalekim. Oto nadlecą w nocnej procesji świszczące jak gromy białe rozety mlecznych mnichów – sen jeszcze nie wytrudzony spocznie na parującej piersi. Ostatni człowiek na ziemi otworzy zdumione oczy i wyda niemo ostatnie tchnienie niemocy. Gęby ze słomy serca wyrodków łby pełne trocia łatwopalne jak las dłonie jak młoty oczy jak lochy wionące ścierwem dobitych gwiazd. Z której strony nadejdzie dobroczynny pomór niechcianych dzieci skazanych na czas odkupiony sztyletem? Staruszkowie o pamięci z ołowiu matki płonące niczym pochodnia ojcowie niepewni własnego chowu nie skorzy do gaszenia ognia niby słupy solne po jasnym rozbłysku – wszyscy jak żona Lota trenują zdziwienie na wpół otwartym pysku. Pod wiatrem komet szaleją skrzypiące liście walą się domy i człowiek gliniana stągiew skończy się nagłym rozpryskiem. Odeszli bogowie ich ślady dopalają się w knotach gromnic anielskie cienie rzedną w topniejącym wygonie jak skrzydeł odcisk pozostawiony na śniegu przez dzieci wychowane w miłości jedynie do siebie. II. O kraju niedołężnych proroków! Zwija się pejzaż to kwiat pod zimy śmiertelnym urokiem łyskają ślepia żbików nadchodzi czas dzikich kotów. Nim wszystko w kamień obróci nieludzka pora roku wyjdą z legowisk głodne wilki i niedźwiedź ochotnik stanie przy boku i będą przenosić echa straszne świadectwa nowej epoki. Nie ma człowieka! Nie przyjdzie słowo pod strzechy czasem tylko w leśnej dąbrowie jakiś zwierz wywlecze zbutwiałe pamiątki po bezimiennych gdy jeszcze chodzili po świecie. Już nie podźwigniesz masztów zwalonych do oceanów lody północy dobiły brzegów południa hiena kłania się nocy nad truchłem panów wspomnieniem ślepca przyświeca jej nowy zodiak uwity z sieci pająka. III. Końskie czerepy zastygłe w lodzie pustką po oku chłoną sygnały gwiazd snują się w poprzek cienie sieroty a każdy w głębokiej żałobie nie umie zapomnieć człowieka którego nosił przy sobie. Kolumny zburzonych świątyń portyki do nikąd schylają czoła licząc dawno umilkłe kroki i trzepot lotek skamieniałego archanioła. Oto straż wieków obłupane pomniki niczyich świętych w kościołach 12 usłyszcie – stręczą przeszłości na rzeź. Nie wskrzeszać dźwięków pieśni – nie wołać! Nad mgłą opowieści unosi się cień sokoła i w noc boleśnie zapuszcza szpony spadają komety ptaków na puste domy nie ma już świętych ani grzesznych i tylko milczą zawzięte dzwony. IV. Żegnaj o Pani zielonych gajów. W grobowce miast poniesie mnie szkielet białej łani i stanie czas w przedsionku dziejów i odda niebu co miało być ofiarowane. Widzisz place jak malowane spływają rdzą?! W korytach ulic wzburzone chmury na skośnym dachu gospody czerwony świtu kogut za gromem budzi grom. Jaśnieją stosy dawnych ludzi ciemnieje los człowieka. Z kołyski kości zeskoczę jak z konika przetrę nabiegłe mrozem oczy i poczekam aż się podniesie i wzejdzie dno wysokim łukiem ponad ostrosłupami lśniących wież aż się z łoskotem wgryzą w fale obłoków klipry szare i marmurowych żagli trzepot poruszy zastygłą w żyłach krew. Twe zimne nieruchome oczy i usta poczerniałe jakże mnie smucą. Ja ostatni człowiek na światów krawędzi zamykam twoje powieki i obol wkładam pod fioletowy język. Żegnaj strażniczko urodzaju i nędzy! V. O matko przetrzebionych kłosów na karminowych bliznach wiatru nie odnajdę zaszyfrowanych wskazówek map kiedy twe ciało wciągną już na powróz i kawał rozpaczy u stóp położy myśliwski chart tam z kropli twojej rosy jak duchów podłość wywołam płonące galeony gwiazd tam – ach jak uparcie dęba powstaje wola krucha niczym gliniany dzban tam człowiek rozpryskuje się jak stągiew i pejzaż jak zaciśnięta pięść z północy na południe zwija się ku sobie. W ziemi korkową tablicę nabijcie pinezki miast i czarne stawy urojeń jak oczy wilcze przypnijcie bezbronnej na twarz. Starzy bogowie odeszli – nadejdą nowi skruszą nam kości twarde jak stal podeszwy a potem posieją na naszej śmierci ten sam co zawsze – pierworodny grzech . 13 TRZEBA SIĘ CIĄGLE KŁANIAĆ Stary płaszcz zjadły mole a tu wiatr - wiatr dudni młotem o szyb parasole a tu deszcz gra werble o dachów talerze zielone czoło przy czole niby gołębie tłoczą się cienie zmęczone i wszędzie na każdą stronę trzeba się kłaniać jaskrawej śmierci a ona tocząc się kołem od zawsze obecna w pamięci purpurą brązem podnosi swój pomnik a jeszcze rzeźbi dęby i liści wstęgą nawiguje odloty niebieskich ptaków ze skraju poręby - No co ty?! Trzeba się kłaniać w pas jesieni i sławić czas markotny czas pisaku i kamieni i tego co zmierzch nawieje w oczy Trzeba się oddać nocy wtulić w jej powab nieodparty i własnym sercem w oka mgnieniu niby odłamkiem kwarcu poderżnąć gardło a potem wtargnąć w pożar czerwonych koron odbarwić rdzę płomieni trzeba się ciągle kłaniać trzeba się kłaniać w pas jesieni 14 o czym wiedzieć nie trzeba Ach dzień mi odszedł jak z kłosów ziarno gdy go owłada podszept snujących się przez noc upalą nieludzkich cieni tam sam pod własną strażą niby chory na czas alchemik ostatnim skokiem ostatnią szarżą patrzę wydostać się spod ziemi dać światłu gardło i własnym sercem krwią pożarną niczym potulne jagnię spełnić ofiarę całopalną a potem jak wolność bagnet ponieść się wprost ku gwiazdom pod zgięty nieba magnes gdzie dnia od nocy nie odróżnisz bo wszystko mieni się szmaragdem wszechwładnej i wszechobecnej próżni i człowiek skierka i Bóg podróżnik pośrodku milknącego echa dogasających białych karów przechodzą razem ostatni etap najdłuższej ze wszystkich wypraw na jaką był gotów zdobyć się poeta Ach dzień mi odbiegł niech odbiega jak rosa z opuszczonych powiek tak człowiek garnie się do nieba po słowo po zapowiedź tego o czym wiedzieć nie trzeba 15 W PODRÓŻY Pamiętasz Róże przed oknem Obawa i pustka Z wolna krok za krokiem W tej podróży bez końca Zimny krajobraz i ty milcząca Na tle oniemiałej drogi W świetle północy Moje kroki kalekie i bezbronne Na przekór ciemnościom Ciężkim stukotem Wzywają na pomoc jasne obłoki Niemądrze – Może kiedyś odnajdę Pióra gołębie I tą przepaskę na oko Wyciętą potajemnie Z twojej garsonki W jednym ręku Ukrywam ciężar czasu Wsparty na głupim uśmiechu Szczerzę zęby do śmierci A ona mi mówi Żyj mądrze Przedświt Budzą się róże A my - ciągle w podróży 16 POSTE RESTANTE Wydawała się taka krucha niczym gliniany dzbanek dłonie zaciśnięte pod biustem jakby w mocy czarnoksięskiej obręczy palec w palec – nagle świat ułożył się w warkocz łańcuszka ostatnich niedokończonych modlitw i czego więcej się mogła spodziewać po dzieciach i wnukach oprócz złamanych pieczęci pierwsza – trzecia – siódma smutny południk zawiedzionych nadziei kwatera 18HA adres trudny do ustalenia korespondencja jak zwykle na Poste restante3 3 Nad ciałem matki 17 LIST DO BRATA Pomódl się za mnie bracie mój dom owłada noc jarzmowa nie gasną ognie i w krwi poświacie wstaje nad miastem złowróżbna zorza pomódl się za kobiety za chłopców za starców którym ciążą pięści zmów pacierz za milczących i za bojowców i wspomnij przyjacielu księżyc aby nam jeszcze jaśniej świecił bo kiedy ognisk dopalą się pożary ciemność wyciągnie ręce po nasze dzieci sny ojców oprawią w stalowe ramy i matek łzy wyłapią w jedwabne sieci módl się za zdrowych i ułomnych za wszystkich komu na pochylone plecy spadł nagle cały Majdan pani Europy wreszcie za tego kto wszystko nam zaprzeczył i za murarzy co mury nam podnieśli nad zasięg wzroku ponad przychylne nieba za pomocników za tragarzy za proroków i za tych… którym nic więcej nie potrzeba4 4 Braciom po drugiej stronie 18 NISZCZYCIEL ŚWIATÓW I. O rzut kamieniem skulona kobieta z dłońmi nad twarzą zupełnie jakby chciała zatrzymać powietrze O dystans naprowadzanej komety niszczyciel światów nadejdzie z deszczem i czego się można spodziewać po bogu który kiedyś był tylko człowiekiem? ========================== II. Zatrzymaj się! Pół świata się rozpada już noc świtaniu dodała głowę płowieją gwiazdy i cień nad własnym grobem biada naiwnych sen jak z krwi ofiara ślad zaginionej cywilizacji – krzepnie ołowiem nie zapisanych strof pogańskich baśni Stój! Budzi się wiara ============================ III. Pieniądze nie śmierdzą śmierdzą żebracy którzy o nie proszą bieda w odróżnieniu od bogactwa ma specyficzny zapach fortuna pachnie przyjemnością ubóstwo wionie nadzieją na lepsze jutro ufność (mimo wszystko) opłaca się krwią a krew zwłaszcza w nadmiarze pachnie wyjątkowo brzydko 19 POMIĘDZY NOC I DZIEŃ Szczęście to słowo nic więcej nie powiem echa dawnych melodii upłyną przez ucho z krylem stygnącej krwi i z gardła szkunery listów jak wiatru poszum na wolność wypuści ostatni krzyk litości, ach litości! szczęście to pamięć jej imię zapomnij wędrowcze strażnicy najdalszych mostów umyślni proroczych snów i wy którzy nie boicie się zaprzeć wobec szeroko otwartych wrót podnieście kamień z brzegu przepaści i jednym celnym ciosem oddajcie Bogu co boskie co ludzkie ludzkości szczęście to wiara a ja wybaczcie - wierze tylko w ułomności widziałem - wiem jak się wiązały z tlenem ludzkie soki jak kości porastały mchem pechowy pan Vincoeur przywdziewał szal poety z papuzich albo strusich piór i chciał się jeszcze raz urodzić pomiędzy ryby, ptaki i stonogi pomiędzy noc i dzień by dać świadectwo że szczęście ach szczęście moje żuczki topole, bratki ach szczęście w pełnej okazałości to znów nie taki ach znów nie taki akt uległości! 20 CO BYŁO ODDAĆ W NIE BYCIE O mistrzu który zabiłeś czeladnika tylko dlatego że miał zręczniejsze ręce o gwiazdo pałająca nad planet zgromadzeniem czemu jak inne nie spalasz się na węgiel i wbrew życzeniom nieśmiertelna trwasz nad każdym liściem, każdym domem i w każdej chwili oświetlasz rozognioną twarz i z każdą krwią przelaną, każdą salwą, gromem powstajesz niby feniks kolejny i kolejny raz czemuś tym piętnem rozżarzonym w dłoni która zachodzisz i która wstajesz ogromnym młynem poruszając wody tych wszystkich oceanów co w jedno się zlewają czemuś nie chciała zostać prostym Bogiem chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i wybaw mistrza od strasznej trwogi bo wie, choć zabił czeladnika jak ty umierasz by raz za razem się odrodzić tak przyjdą po nim podobni młodzi by tu na ostrzu noża odświeżyć stary zwyczaj co było posłać w nie bycie a co nadchodzi wprowadzić w Divinitas 21 TWIERDZA Tak jasno jakby z pieca płynne żelazo o konsystencji ledwie krzepnącej krwi runęło rzeką pomiędzy ludzkie głowy gołębie serca a końskie łby tak jasno jak pod kometą niosącą w warkoczu splecione dzieje zaprzeszłych walk tam się odrodzi z pyłu nasz stary dobry świat jak nowy nam przednieje niby wśród skrzypów czarodziejski kwiat i znowu stare twierdze otworzą swe podwoje krzyżowiec przywdzieje biały płaszcz i znowu tarcze, hełmy, zbroje odkurzy wierny wartownik czas rękojeść poczuje nagły uścisk a śpiąca dotąd stal zanuci pieśń i jak okruszki rozrzuci strzępy uległych ciał tak jasno przyjaciele aż ogień garnie się do rąk tak jasno nim dzień zadnieje przystąpi do nas nowa noc i wtedy ręce jak kojące ziele powyzbierają pożarny kwiat i zamkną go w krysztale na tysiąc długich lat a stare twierdze będą spać wytrwale aż je obudzi wschodzący nowy świat i znowu spadnie nam na głowy ten sam znajomy świetlisty bat 22 CISZA Jest milczenie olbrzymie na ziemi jak sztandar zdeptany jest w cmentarza zadusznym dymie i w krzyku ukrzyżowanych jest w polu głuchy wiatr wśród białych kości wokół na wskroś przemarzniętych mas obdartych w milczeniu z resztek zardzewiałej godności 23 SZARA KURTKA A kiedy umarł włożyłem jego kurtkę nie była ładna ani modna lecz nie umiałem się z nią rozstać ot... gdybym ją komuś oddał świat kręcił by się dalej jak co dnia wszak byłaby to pewna zbrodnia lub raczej świadectwo, widomy znak że syn miłością nieodpartą pokochał nie ojca a jego wartość nominalną5 5 Porządki po śmierci ojca 24 ZA KAŻDE OCZKO OKO Ja nie wiem co znaczy być świętym brzydota jest piętnem na twarzy karzeł – inaczej przeklęty słowo nie obłaskawi archetypu skojarzeń forma zawsze zaczyna się w słowie oplata wyobraźnię siecią pajęczyn niby niepamięć stropy kostnicowe wszystko dzierży w ściśniętej pięści lecz są na świecie ludzie piękni niebo im świeci w noc głęboką i tu każdemu bez wyjątku wierni policzą za każdy ząb dwa zęby za każde oczko oko 25 ZWYKŁE ZBLIŻENIA Kiedy nie będziesz miał już o czym pisać napisz o klifach płaczącej wyspy o wrzosach nad urwiskiem że my wszyscy w zalotnym szumie potoków jesteśmy jak te szare kamienie statyczni i bez wyraźnych rysów napisz że jesteś Irlandczykiem kimś kogo przez lata szlifował ostry piasek przybrzeża rzeźbił wilgotny wiatr spod północnej zorzy że jesteś źrenicą oka twojej matki nieboszczki nagłym okrzykiem w echach pamięci po ojcu alfą i omegą najskrytszych pragnień jeszcze nienarodzonych dzieci promieniem o który kruszy się ciemność a przynajmniej mógłbyś stać się tym wszystkim czego nie ofiarują zwykłe zbliżenia nad rodzinną kwaterą przy święcie gdybyś miał siłę i czelność zapisać siebie potomnym w testamencie 26 TY SAM... Nikt nie opowie lepiej twojej historii tylko ty sam gdy już będziesz jak własny ojciec potężny i niedostępny niczym nadbrzeżny wał nikt nie opowie lepiej jego historii tylko ty sam niosąc zawieszony na piersi przepastny pojemnik z depozytem wyczekującej śmierci jak pieczęć najgłębszych ran nikt nie opowie lepiej waszej historii jedynie dzieci kiedy jesienią skrzeszą ogień nad czołem mogił by z bliska przyjrzeć się zadawnionym marzeniom opłacić dojrzałość ledwie wypowiedzianym słowem bo nic nie oswoi legendy łatwiej i taniej od dźwięków naiwnej wiary w zmartwychpowstanie6 6 Nad grobem ojca 27 LECZ NIE WYSTARCZY ZAMKNĄĆ OCZU Cokolwiek wśród nocy żywi obawę cisza i skowyt czas zawieszenie lunatyk czy głaz w mokrej trawie jedno czego nam nie brak to potępienie i zawsze w nadmiarze lecz nie wystarczy zamknąć oczu ani w sen odejść łaskawy by więcej nie patrzeć nie czuć powieka nie pawęż nie osłoni od ciosów do końca wiernych pałkarzy marząc na jawie biegniemy bez celu i bez powrotu stajemy wobec tajemnic nocy gdy mówi nam że umrzeć to znaczy uwierzyć a żyć znaczy przebaczyć i któż pośród cieni rzuci się w powab odludnej ulicy pod jakim murem z jakiej sieni wyślą nam sygnał ochotnicy z drugiego końca kurczącej się ziemi gdzie słońce stoi na złotej kotwicy nie szczędząc wzruszonym palących promieni lecz nie wystarczy otworzyć oczu i spytać na głos czy to wszystko naprawdę obecność zwłaszcza tutaj i o tej porze częściej traktowana jest jak kalectwo albo niechciany dopust boży coś co przywdziewa każdy ten lub inny człowiek pełen lęku że jeszcze za życia świat go odłoży na półkę z opisem niewiarygodny najmita 28 NA KOŃCU JĘZYKA Nasi biedni rodzice widzą nas jak w krzywym zwierciadle zawsze odwróconych od życia gdyby choć nie patrzyli przez palce jakże inny dziś byłby obyczaj i jakże inaczej słowa „ty starcze” spadałyby z końca języka7 7 Miesiąc po wszystkim 29 MOTYKA Świat kocha kalectwo zwłaszcza gdy niemoc dotyczy języka gęba która nie piszczy jest jak motyka bez zębów wpuszczonych w ziemię jedynie czesze i głaszcze zamiast wyrywać czy kruszyć kamienie 30 GIMP GIMP Szczęśliwy mistrz Holbein że nie urodził się dzisiaj współczesny Henryk z pewnością by sięgnął po jego wielce szanowną głowę no chyba że artysta posłużyłby się sprawdzonym sposobem z najnowszej wersji P GIMP-a 31 „ZBRODNIA I KARA” Zbrodniarz tym się odróżnia od poety że kiedy przychodzi do sądu częściej wykpiwa się słowem za co poeta otrzymałby wyrok dożywocia albo zapłacił głową 32 NIEODZOWNE POWINNOŚCI Urodzić się żyć umrzeć wszystko to nieodzowne powinności niektórym policzą się za zasługi a innym za zbrodnie przeciw ludzkości 33 POST SCRIPTUM... Dotknąć zmarłego, by stwierdzić, że żyjesz, ale co to za życie pod dyktat śmierci i co to za śmierć, co puściła się z życiem? poświęcamy za pół z jednego, całe tysiące najpierw szanownych i mądrych - ach jak rozkosznie kończą się w ogniu! horoskop potwierdził, to już ostatnia łza pod światłem tego księżyca, zresztą kogo obchodzi kropla w ulewnym deszczu ach jak płoną stosy, pochodnie, łuny miast i ogrodów! bezimiennych iskier gdy biją o mur nie do przebicia a mówili, że w każdej ścianie jest wyjście najpiękniej palą się małe dziury, meczety, kościoły i synagogi, najprędzej w popioły zmieniają się książki, jak za kurtyną z białych chmur, jak świetlik wygryziony w kromce chleba albo sznur na którym powiesił się piekarz myśląc, że wie, ale biedak nie wiedział - o nie, nie! najpóźniej podłogi... jako archetyp oparcia, bywają nad wyraz odporne na diabła ale diabeł wie gdzie iskra upadła... 2. 3. popłynąć z nurtem... dotknąć żywego, by stwierdzić, że wypełzł spod ziemi, że zapomniał słów w gębie, dotknąć żywego, aby powrócił gdzie jego miejsce pomiędzy miedziane skały, nad językami mściwych rzek w zatęchłą biel kamieni, blizny słów wypalane linijka po linijce, na kołnierzyku z namaszczeniem, w asyście śmierci... interpretowanej "po", a odgrywanej tu i teraz, w miejscu, gdzie dla odmiany jesteśmy wielcy, nieugięci i mino wszystko zwycięscy, jak palce okaleczonej dłoni, zawsze gotowi na więcej poświęceń, i zabrał ze sobą to wszystko, czego nam nie dał, czego nie odżałował, a czego i tak byśmy nie wzięli... głupota: jest, była i będzie! udławić się wodą, by stwierdzić, że studnia wyschła - wyczyn na miarę autora tragedii, reszta to tylko gusła, echa gorzkiej komedii, uwierzyć w słowo i stwierdzić, że głos jest krzykiem oszusta, a każda spisana litera śmierdzi niczym popsuta kapusta, 34 to nęci! zawsze być pierwszym, albo przynajmniej z przodu i poczuć jak wstaje słońce - wejdź w głębie twarzy, pociesz się jeszcze ciepłym dotknięciem, ach, gdyby tak dało się poćwiartować?! a nuż nie oparzy... 4. 6. widzisz - świt, wschodzi powoli przynosząc sól morza już przebudzeni, jeszcze nieufni z piaskiem miłości na ustach, powietrzem tak słonym od łez ziemi, dłonią jak w czerpak zbieramy bursztyn nadziei na bunt, który w nas wezbrał, ale za tą krawędzią nie ma już nic na co człowiek by czekał każde serce skruszeje na gorącej patelni, kazali nam się modlić - długo, kazali wierzyć, klękać, zginać plecy, nauczyli płakać, gardzić i grzeszyć, nauczyli pluć, tupać i łapać! kłaść się potulnie w sieci, nauczyli nas latać na atrapach marzeń dymiąca pustka na skraju przepaści nie wytrzymuje napięcia i tak szybujemy w niepoznanym wymiarze... i pęka... 7. 5. a kto zechce dotknąć innej przestrzeni, na końcu powrozu, po drugiej stronie pętli, szklana kula wyobraźni, i znikąd światła, jedynie mrok - strażnik, próbuje wyglądać mądrzej, kiedy wypina kroplówki nieobudzonym podsądnym, w prześwicie wieczornego chleba? - zabijcie ale nie odnajduje nadętej poezji braterstwa, w wywróconych na lewo trzewiach, w ich oczach dryfuje mgła, biegnie czas beztroski szwędacz na pasku pamięci wieczernik już nie pamięta, kto ostatni, a kto pierwszy przyswoił narrację nieszczęścia, i cisza zła to mami, to judzi, wieczernik nie pamięta o czym zapomną wierni, 35 byle do następnego święta! i tak nas podniosą z podłogi, albo przydepczą jak iskrę, a ona wie, wie komu wskoczyć na rogi, na Świętej Ziemi tylko ziemia jest święta - kurz mitów opada gdzieś głęboko, głęboko pomiędzy groby gawędzą o życiu - nie zapomnij się tylko wyspowiadać, gardło boli od krzyku... 8. zdrada to takie modne słowo kluczyk otworzyć drzwi i zamknąć je za sobą, - koniec! zabrakło sztuczek! nie ma już czym czarować, więc nie czaruj człowieku - przed tym i tak się nie schowasz, this is the end of magic... słowa, słowa, słowa! dotknąć żywego i dopiec do żywego, historia kołem się kręci, tylko zakręty jakby pokrętniej układają się w nowe wstęgi... dotknąć zmarłego, by poczuć, jak krąży krew w żyłach, dotknąć zmarłego, by żyć jego życiem? czułym dotykiem podpisać pod bezimiennym pomnikiem: Ps. taki mamy obyczaj, podzwonne jak dla Rzymu, a w tle cisza.. 36 GRANICA Nam krzyk poznaniem od kołyski powieki spadające nagłym ruchem nam dni ostatnich zwiastowanie i rozbłyski wstające ponad dachy świetlistym łukiem nas ziemia nauczyła jak się w nią wgryzać "Gospodź" zachowaj od moru i od czarta i od sąsiadów których palce niczym kryza na sztywno łączą kręgi w miękkich karkach idziemy w porozbijane krzyże dróg przez posterunki nie z tego świata niepewni wzroku, węchu, własnych nóg jak widma szturmujemy sen wariata a obudzeni niby z płatków róż strząsamy rosę z porannych powiek za każdą kroplę jakiś trup wyśpiewa dobrze znaną nam odpowiedź granica, ech granica zawsze była tam gdzie bagnet i podkowa żołnierskiego buta odcisną się na mapie piętnem starych ran granica, ech granica: tu Krym a tam Workuta i my wprawieni pomiędzy wręgi ciasnych ram nam krzyk poznaniem od kołyski i ciszy nad grobem ostatni gram nam dni zawistnych świadkowanie i wszystkich... Wszystkich Świętych obcowanie na świtu śmierć i pierwszą noc gdy księżyc w nowiu rychło wstanie nam krzyż na drogę, a samozwańcom... sierp i młot!8 8 Braciom po drugiej stronie 37 GODZINA ZWYCIĘZCÓW Książęta szepczą - Po ojcu pora na głowę matki Ostatni krok zwycięzców Na dno zuchwałości Sąd nad ciemiężcą Dyspensa dla potomności Oto ostatnia godzina zwycięzców Pierwszy akt jatki Na koło skruszonych jeńców Na piki dziatki... Książęta jeszcze walczą Umarli jak krety omackiem Krążą po rantach spękanej posadzki Łapiąc jeden drugiego za palce Król odszedł w rozkoszy rzucając ostatnie słowo Nie patrzył poddanym w oczy - Bóg nam wybaczy To i my wybaczymy niebiosom Co nam było sądzone W nawiązce oddamy hołocie Wielbłądzi garb i wrzeciono Z tysiąca i jednej nocy Ostatnią Skąpaną w ciemności I czeluść grobowej rozpaczy Coś twardego na głowę Kirys śpiwór i ciepłe skarpety Pomoc dla braci I jeszcze ogon czerwonej komety Król odszedł Książęta dobyli mieczy Święty Bartłomiej Kłania się rzeszy A rzesza niczym bydlęta Nie przeczuwając końca Napiera wesołym tłumem Na złamany łuk horyzontu Korona berło i szara opończa Uszyta z deszczu Wszystko co nam zostało Po królu wieszczu Umarli krążą jak sępy Zbierając żywych z posadzki 38 W DOLINIE Jest taka dolina Pomiędzy Balliną a Sligo... Ptaki i ludzie widząc ją umierają z zachwytu Jest taka dolina gdzie mgła składa się tylko z ostatnich oddechów Sam Chrystus z rzadka kiedy opuszcza swój krzyż przechadza się po jej ostrych grzbietach i poranioną dłonią gładzi włosy wrzosów Ci którzy wpadli w jej sidła dobrze poznali wymiar czasu jak w Newgrange światło spotyka się z otworem po gwoździu zaledwie na parę sekund Wtedy i wobec... wystarczy siedem kroków dolina wypuści każdego niczym skruszona rosiczka zbłąkane młode Ale jutro znowu pomiędzy Balliną a Sligo ludzie i mewy z nad brzegu będą przeglądać się w oczach śmierci jak pewni swego uchodźcy z zaświatów W okowach sennego półmroku. 39 MIKRO APOKALIPSA A gdyby tak świat miał się skończyć jednym, powtarzam: jednym efektownym rozbłyskiem i wszystko, bez reszty wszystko co w nim było i jest wzięliby diabli jeśli tylko i jeśli nie są naszym wymysłem czyniąc na zgodę ostatni gest przyjaźni jakiś asystent diabelskiego ministra spraw mniej poważnych stuknąłby kopytami wtrącając przy okazji nic nie znaczące: dobranoc a potem podałby ach jakby podał ostatniego człowieka na widłach głodnym piekielnym bramom A gdyby tak świat cały świat miał się rozgwizdać na cztery wiatry pierwsze gwizdnęłyby w nieba przestwór poczciwe Kielce dopiero potem Londyn Nowy York, Tirana i jeszcze jakieś Bergamount rozgwizdane do granic poznania albo nawet centymetr dalej rozgwizdaliby się panowie i panie liszka, osioł, pantofel (rzecz jasna zmutowany) i ledwo wskrzeszony mamut ach jakież by to było piękne gwizdanie I któż w opisanej dewiacji nie chciałby zostać wygwizdanym? A gdyby tak świat jak co rano co rano i dalej miał się obudzić do zwykłej pracy bez szaleństw gdyby tak wszystko miało się zdarzyć jak się wydarza co dnia dzieci do szkoły dorośli do fabryk i żadnych newsów z czerwonych pasków na generalskich spodniach braci watażków ach gdyby tak świat zamiast do tyłu popatrzył na przód zobaczyłby, oj zobaczył jaka nas czeka apokalipsa a tak: ani pogrom ani zgryzota niby wolni a już na widłach taka to panie, panowie z przewidywaniem głupiego robota A ja zwyczajnie chciałbym się wyspać i już nie myśleć co na nas spadnie lub jaka z map zniknie wyspa położyć się w trawie bądź na dywanie i wytrwać, wytrwać codzienne czytanie świętego pisma Indian, którzy dawno temu odeszli w nieznane czyli tam, gdzie przekaz cyfrowy zapis fonograficzny może nawet zwykły atrament nie narzucają codziennych wyzwań i tylko samotne cienie na ścianie wiedząc jak rodzi się kryształ nie zdradzą nikomu metody i miejsca też nie dla zasady i nie z przekonania trzymają w zanadrzu odpowiedź na stare pytania skąd przyjdzie i jak długo z nami zostanie 40 apokalipsa... 41 PIOSENKA O KOŃCU Ostatnie o czym Potrafię sobie przypomnieć To kołnierz Czerwony Jak zbity pies Każdy inaczej Rozpamiętuje swój koniec Dobre złego początki I dwie litery: Śp. Czarne koty kochają nagrobki A drogi Kręte drogi Zawsze się wiją Od ( tak) do (nie) Jakbyś nie ranił kartek poeto Zawsze na dnie W oku Izydy Gdzie słowa Stają w gardle Krew do ust się pnie 42 Z TAMTEGO JUTRA A dzisiaj Czemu nas nie zaprosisz Jak tych spod cienia płaczącej wierzby Matki koty psy niemowlęta Wszyscy zapisani w odcisku dłoni Pozostawionym na śniegu w ostatnie święta A dzisiaj niezdarny lot gołębia Uparte milczenie motyla i kaszel palacza Zatrzymana na zawsze chwila W najgłębszej szufladzie dzieciństwa Mieszkają wszyscy Twoi święci I łez grosiwo Którym opłacą uległość Niewierzący zawzięci Pytam o dzisiaj Bo jutro tak samo ulotne jak wtedy Nie ofiaruje powrotu Tym bardziej nie potrafi się zmienić W zapowiedź podróży do wschodniego ogrodu W którym ojciec uprawiał róże Do ostatniej przerwanej rozmowy Wiem To krew tak się burzy W leniwym sercu Tam dźwięki psalmów napływają do uszu Niespełnionych morderców Mistyków ledwie widzących proroków Powłóczących nogami młodzieńców I starców nieopierzonych Jak ledwo wyklute pisklęta Z uporem powykręcanych palców Przesypujemy piasek zużytego atramentu A tam z brunatnego wnętrza Urośnie nam kościół Ostatecznego zwycięstwa I kapłan nasyci nas ciałem z opłatka I winem z krwi białej Jak obraz zapomnianego dzieciństwa Nie Jeszcze nie dzisiaj Urosną nam skrzydła aniołów Sierści mierzwa na grzbietach I kły wprawione do pysków Oto gram naszego dziedzictwa Złożony na Twoim ołtarzu Bo teraz nie ma dla nas powrotu Z tamtego jutra O którym śnimy Jak ćmy spalające się we własnym ogniu 43 ZAMKI NA PIASKU My wiemy Jak piasków ziarno Nadaje szlif Twardym rękom Wiemy Jak wypiętrzają się wieże Nad szeptanie Kwarcowych zegarów Czas omija ich bramy Baszty jak stożki Kopuły jak kule Dziedzińce niby sześciany Zamki na białych plażach Z sypkiej krwi oceanów Enklawy niezaznanej miłości Tam właśnie się ukrywamy Gdy rozum Podpowiada Trzy kropki na końcu frazy - Epitafium kochania Czas zarazy... Optymizm Albo w domenie obłoków Zdmuchnięte atomy Ostatnich dialogów Stowarzyszenia Anonimowych ojców narodów Mierniczych Odwiecznych porządków Jedno Czemu nie potrafią zaprzeczyć To absolut Maleńkiej pestki Na miarę uniwersum Silą się jedynie żywioły Ogień woda ziemia I łyk powietrza Jednym rzutem kamienia Żegnamy wszechświat Orbitujących galaktyk - Nadzieja ...Jest lżejsza od ziarnka piasku 44 EPITAFIUM To nie tak Jak sobie wyobraziłeś Nie tak Umieranie Proces nad wyraz złożony Prowadzący nieuchronnie Do głębokiego rozkładu Wszystkiego W co jeszcze wczoraj wierzyłeś A czego dzisiaj Nie umiesz sobie przypomnieć 45 … Bolesne przeżywanie Zwycięstwa Odwieczna gloryfikacja Męczeństwa Pamięć 46 CI SAMI Idziemy idziemy idziemy do czyśćca ci sami jak zwykle najskuteczniejsi czyściciele w pomarańczowych garniturkach z mopami szczotkami i blechem (doskonałym na krwawe plamy) w wiaderkach dusznych jak nasze mieszkania dławią się nie wyklute pisklęta wyłowione z Sekwany o piątej nad ranem (nieopisany ciężar) idziemy idziemy idziemy posprzątać pomiędzy ścieżkami gdzie błąkali się święci czyścimy polerujemy zbieramy ostatni wierni dosłownie i w przenośni spłukani wypłukani zanurzeni 47 AMEN Bałem się tego że z czasem utracisz zdolność mowy ostatnie sylaby ledwo szeptane w kroplach deszczu upadają na palce wspinające się do warg po podbródku który zamienił się w kamień kto jeszcze słyszy śpiew planet kto czuje jak się przedziera przez przestrzeń być może ostatni taniec spadających galaktyk i słońce jeszcze nie wie że gwiezdny pył upomni się o jego promienie i odbierze krople po kropli jak papier atrament i wchłonie wszystko co było nam ofiarowane w nieludzkim milczeniu amen