podgląd

Transkrypt

podgląd
2
Marcin Małek
Na Życie i Śmierć Poety
©
Copy right by Marcin Małek
Wydanie pierwsze
Wydawnictwo Lyrics
[email protected]
Lublin 2015
3
Spis treści
NA ŻYCIE I ŚMIERĆ POETY
TRYPTYK SZPITALNY
GENESIS
SZEPT
W GODZINĘ KTÓREJ NIE MA
JAK PŁOMIEŃ SKIERKI
ELEGIE NA NIEMOC
TRZEBA SIĘ CIĄGLE KŁANIAĆ
W PODRÓŻY
POSTE RESTANTE
LIST DO BRATA
NISZCZYCIEL ŚWIATÓW
POMIĘDZY NOC I DZIEŃ
CO BYŁO ODDAĆ W NIE BYCIE
TWIERDZA
CISZA
SZARA KURTKA
ZA KAŻDE OCZKO OKO
ZWYKŁE ZBLIŻENIA
TY SAM...
LECZ NIE WYSTARCZY ZAMKNĄĆ OCZU
NA KOŃCU JĘZYKA
MOTYKA
GIMP GIMP
„ZBRODNIA I KARA”
NIEODZOWNE POWINNOŚCI
POST SCRIPTUM...
GRANICA
GODZINA ZWYCIĘZCÓW
W DOLINIE
MIKRO APOKALIPSA
PIOSENKA O KOŃCU
Z TAMTEGO JUTRA
ZAMKI NA PIASKU
EPITAFIUM
CI SAMI
AMEN
5
6
7
8
9
10
11
13
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
36
37
38
39
41
42
43
44
46
47
4
Dobrzy ludzie poruszają się w cieniu. Trzeba ich łowić jak ryby ukryte na dnie głębokiego
stawu – to mozolna i ciężka praca. Źli natomiast, zawsze odnajdą do ciebie drogę. Bez
wysiłku wejdą do twojego domu, usiądą przy twoim stole i wezmą twój los w swoje ręce. Zło
ma łagodną i piękną twarz. Z rozwagą dobiera słowa i o zgrozo, w swoim imieniu - lecz
wbrew własnej naturze, gotowe jest poświęcić się do tego stopnia, że aby osiągnąć założony
cel, będzie czynić dobro i tylko po to aby jeszcze urosnąć, aby się umocnić, aby odebrać ci
zdolność widzenia tego, czym naprawdę jest.
– Córce
5
NA ŻYCIE I ŚMIERĆ POETY
Poeci
w dosłownym znaczeniu
nie poddają się
normatywnym regułom umierania
co więcej
podobnie jak święci
nie mieszczą się także
w przyjętej konwencji
istnienia
przetrwania
za wszelką cenę
za cenę wielkości
przypominają raczej
osierocone fortece
które należy zdobywać
metr po metrze – jak niegdyś
ponosząc najwyższe straty
bądź trwale prężące się
pośród żółtych pól
omszałe wieże bez dachów
o wiecznie czujnym spojrzeniu
poeta jak gawron
niesiony wiatrem
pieszczony przez sztormy
dopóki nie upadnie
nie pozna własnej miary i masy
a potem już będzie za późno
na śmierć i życie poety
nie ma odpowiedniego czasu
mieszka w samym sobie
pnąc się wyżej i wyżej
po opuszczonych obwarowaniach
grozy następstw
dla chwili kiedy go nagle zabraknie 1
1
Pamięci Seamusa Heaney
6
TRYPTYK SZPITALNY
skąd mogła wiedzieć
że do światła prowadzi droga
przez strome wypastowane schody2
Noc krzyczała
umarli wtórowali nocy
gdy w cichych ranach
śpiących
dopalał się dzień
jasnowłosy
ciemność
spod ostrołuków
dawnych świątyń
łapała ich za nogi
i wywlekała
spod pościeli
jak głodny pies
ślepe kocięta
z brzucha
brzemiennej kotki
========================
Są takie miejsca
gdzie kwitną róże
24h/dobę
i gdzieś głęboko
pod podłogą
bębny jak młyńskie koła
mielą czerwień
ostatnich modlitw
zapisanych litera po literze
na białych listach
pośmiertnych
prześcieradeł
========================
Jedno
o czym umiała myśleć
w ostatniej chwili
to wsiąść do windy
i poszybować
expresem na spotkanie Jehowy
2
W szpitalu – odliczanie do śmierci
7
GENESIS
Pamiętasz ukryte wyspy
– oczekiwanie
z jedwabnej nocy dzień przejrzysty
z dnia noc powstanie
Ach! Wiatru poszum – trąbek granie
przez piasków twarde szkliwo
nadpływa jak zmartwychwstanie
nad ziemię oporną i zmierzchliwą
I czuję w nachyleniu osi
jak się obraca jądro wszechstworzenia
jasnych pulsarów snopy
sypiesz na łatwopalny całun przemian
A wzrok mój nie odmierzy
szczytów co już dojrzałe są i pełne
O! Tam! Jak ptak skulona leży
strącona z nieba nieśmiertelność
Bo ja, naprzeciw słowom zawsze mały
jak mógłbym powstać ponad góry dzwon
i gwiazdy w niebie jak ukwiały
poznawać dotykiem nieśmiałych rąk?
Milczysz? Odwieczny Bóg –
i czemuż to Twój głos serdeczny
wprawiając koło życia w ruch
nie ustrzegł ludzi od poezji
bez reszty nieludzkich snów?
8
SZEPT
I czego jeszcze chcesz
ten szept
ten szept
na wargach rozchylonych czule
z gardeł ściśniętych odgłos stali
młoty kowadłom przynoszą ulgę
w cieniu zagasłych chwil tak nas
zaczarowali
i tak złudzeniem błądzimy w górę
na szczyt pokusy zbawiennej wiary
przez oszalałe noce zwichnięte dni
gdzie słowo miłość od miłości
niczym się nie odróżni
gdzie prawda z prawdy
nic nie wynosi
oprócz słodyczy zastygłej krwi
stale garnącej się na papier
I o czym jeszcze śnisz
ta cisza
cisza wyrywa kraty
z kamiennych powiek
tak nas zaczarowali
że z poświęceniem zawsze pod górę
ciągle spadamy
pnąc się ku niebu jak ogień
co zapadając się w sobie ciągle z siebie
wychodzi
I czego jeszcze chcesz
młoty kowadła pieszczą czule
a szept ten szept
który miał przynieść ulgę
kończy się sykiem iskier
nad uniżonym tłumem mrówek
9
W GODZINĘ KTÓREJ NIE MA
Nas nie ma płaczą mchy poczerniałe
Nas mrowie syczy wiatrem spłoszony
ogień
To nic że serce zamiera na odgłos
spuszczonych powiek
To nic że gasną drzewa w mętnych
solankach oczu
Nas nie ma trzeszczą liście pod stopą
grabarza
Pomsty nam dajcie krzyczy ziemia
Ludzie się tłoczą pod bramą cmentarza
W nadziei że dzisiaj w godzinę której nie
ma
Stanie się człowiek
Powróci człowiek i z mlecznej twarzy
Jednym skinieniem serdecznego ramienia
Odgarnie ciężki piasek nieuwagi
Zaświaty nie znoszą zgiełku
Umarli jak żywi boją się wyłupionej dyni
Dla nich się dymi zamknięte pod szkłem
światełko
I wrony piórami czarnymi kreśląc im znaki
Jak drogowskazy do dawno zgubionej Itaki
Przylecą wieczorem pod oświetlony ganek
By ci których nie ma
Mogli poczuć nagłą odwagę
Na wyjście z cienia
Na cichy samotny amen
10
JAK PŁOMIEŃ SKIERKI
Na końcu prawie zawsze jest jakiś most
i są jakieś nogi nieopatrzne na zgrzyt
kotew
i myśli nagłe bijące pod gwiezdny strop
i płuca świszczące powietrzem jak grotem
imię tego którego buty wyjętym językiem
bądź wężem pełzających sznurowadeł
świadczą o życiu kończącym się z
krzykiem
i o śmierci bo śmierć w swojej powadze
ustawia na baczność szpalery trzewików
wciska mosty do gardeł ziejącym
przepaściom
i stręczy jak płomień skierki głupich
ochotników
litanią wierszy wykrwawianych karta za
kartą
bo na końcu prawie zawsze jest jakiś most
prosta droga do drugiej przestrzeni
tam tylko poeta spokojny o własny los
bosą stopą pokala grzbiet matki ziemi
11
ELEGIE NA NIEMOC
I.
Bogowie odeszli.
Puste świątynie
bez pieśni kwilą naiwnie
jak dzieci
którym miłość odebrała dzieciństwo.
Wydarte skrzydła aniołów
w startowanym śniegu lśnią
perlistym śladem potu
z okaleczonych pleców.
Dokąd idziesz Godocie?
Nierozumny poeto
statycznej przestrzeni!
Nie zrówna echo
uczynkom przyszłości
a usta myślom kalekim.
Oto nadlecą w nocnej procesji
świszczące jak gromy białe rozety
mlecznych mnichów – sen
jeszcze nie wytrudzony
spocznie na parującej piersi.
Ostatni człowiek na ziemi
otworzy zdumione oczy
i wyda niemo
ostatnie tchnienie niemocy.
Gęby ze słomy serca wyrodków
łby pełne trocia łatwopalne jak las
dłonie jak młoty oczy jak lochy
wionące ścierwem dobitych gwiazd.
Z której strony
nadejdzie dobroczynny pomór
niechcianych dzieci
skazanych na czas
odkupiony sztyletem?
Staruszkowie o pamięci z ołowiu
matki płonące niczym pochodnia
ojcowie niepewni własnego chowu
nie skorzy do gaszenia ognia
niby słupy solne po jasnym rozbłysku
– wszyscy jak żona Lota
trenują zdziwienie na wpół otwartym
pysku.
Pod wiatrem komet
szaleją skrzypiące liście
walą się domy
i człowiek gliniana stągiew
skończy się nagłym rozpryskiem.
Odeszli bogowie
ich ślady dopalają się w knotach gromnic
anielskie cienie rzedną w topniejącym
wygonie
jak skrzydeł odcisk
pozostawiony na śniegu
przez dzieci wychowane w miłości
jedynie do siebie.
II.
O kraju niedołężnych proroków! Zwija się
pejzaż
to kwiat pod zimy śmiertelnym urokiem
łyskają ślepia żbików nadchodzi czas
dzikich kotów.
Nim wszystko w kamień obróci nieludzka
pora roku
wyjdą z legowisk głodne wilki
i niedźwiedź ochotnik stanie przy boku
i będą przenosić echa straszne świadectwa
nowej epoki.
Nie ma człowieka! Nie przyjdzie słowo
pod strzechy
czasem tylko w leśnej dąbrowie jakiś
zwierz wywlecze
zbutwiałe pamiątki po bezimiennych
gdy jeszcze chodzili po świecie.
Już nie podźwigniesz masztów zwalonych
do oceanów
lody północy dobiły brzegów południa
hiena kłania się nocy nad truchłem panów
wspomnieniem ślepca przyświeca jej nowy
zodiak
uwity z sieci pająka.
III.
Końskie czerepy zastygłe w lodzie
pustką po oku chłoną sygnały gwiazd
snują się w poprzek cienie sieroty
a każdy w głębokiej żałobie nie umie
zapomnieć
człowieka którego nosił przy sobie.
Kolumny zburzonych świątyń
portyki do nikąd schylają czoła
licząc dawno umilkłe kroki
i trzepot lotek skamieniałego archanioła.
Oto straż wieków obłupane pomniki
niczyich świętych w kościołach
12
usłyszcie – stręczą przeszłości na rzeź.
Nie wskrzeszać dźwięków pieśni – nie
wołać!
Nad mgłą opowieści unosi się cień sokoła
i w noc boleśnie zapuszcza szpony
spadają komety ptaków na puste domy
nie ma już świętych ani grzesznych
i tylko milczą zawzięte dzwony.
IV.
Żegnaj o Pani zielonych gajów. W
grobowce miast
poniesie mnie szkielet białej łani i stanie
czas
w przedsionku dziejów i odda niebu co
miało być ofiarowane.
Widzisz place jak malowane spływają
rdzą?!
W korytach ulic wzburzone chmury
na skośnym dachu gospody czerwony
świtu kogut
za gromem budzi grom. Jaśnieją stosy
dawnych ludzi
ciemnieje los człowieka. Z kołyski kości
zeskoczę jak z konika
przetrę nabiegłe mrozem oczy i poczekam
aż się podniesie i wzejdzie dno wysokim
łukiem
ponad ostrosłupami lśniących wież
aż się z łoskotem wgryzą w fale obłoków
klipry szare
i marmurowych żagli trzepot poruszy
zastygłą w żyłach krew.
Twe zimne nieruchome oczy i usta
poczerniałe
jakże mnie smucą. Ja ostatni człowiek na
światów krawędzi
zamykam twoje powieki i obol wkładam
pod fioletowy język.
Żegnaj strażniczko urodzaju i nędzy!
V.
O matko przetrzebionych kłosów
na karminowych bliznach wiatru nie
odnajdę
zaszyfrowanych wskazówek map
kiedy twe ciało wciągną już na powróz
i kawał rozpaczy u stóp położy myśliwski
chart
tam z kropli twojej rosy jak duchów
podłość wywołam
płonące galeony gwiazd
tam – ach jak uparcie dęba powstaje wola
krucha niczym gliniany dzban
tam człowiek rozpryskuje się jak stągiew
i pejzaż jak zaciśnięta pięść
z północy na południe zwija się ku sobie.
W ziemi korkową tablicę nabijcie pinezki
miast
i czarne stawy urojeń jak oczy wilcze
przypnijcie bezbronnej na twarz.
Starzy bogowie odeszli – nadejdą nowi
skruszą nam kości twarde jak stal
podeszwy
a potem posieją na naszej śmierci
ten sam co zawsze – pierworodny grzech .
13
TRZEBA SIĘ CIĄGLE KŁANIAĆ
Stary płaszcz zjadły mole
a tu wiatr - wiatr
dudni młotem o szyb parasole
a tu deszcz gra werble
o dachów talerze zielone
czoło przy czole niby gołębie
tłoczą się cienie zmęczone
i wszędzie na każdą stronę
trzeba się kłaniać jaskrawej śmierci
a ona tocząc się kołem
od zawsze obecna w pamięci
purpurą brązem podnosi swój pomnik
a jeszcze rzeźbi dęby
i liści wstęgą nawiguje odloty
niebieskich ptaków ze skraju poręby
- No co ty?!
Trzeba się kłaniać w pas jesieni
i sławić czas markotny
czas pisaku i kamieni
i tego co zmierzch nawieje w oczy
Trzeba się oddać nocy
wtulić w jej powab nieodparty
i własnym sercem w oka mgnieniu
niby odłamkiem kwarcu poderżnąć gardło
a potem wtargnąć
w pożar czerwonych koron
odbarwić rdzę płomieni
trzeba się ciągle kłaniać trzeba się kłaniać w pas jesieni
14
o czym wiedzieć nie trzeba
Ach dzień mi odszedł
jak z kłosów ziarno
gdy go owłada podszept
snujących się przez noc upalą
nieludzkich cieni
tam sam pod własną strażą
niby chory na czas alchemik
ostatnim skokiem ostatnią szarżą
patrzę wydostać się spod ziemi
dać światłu gardło
i własnym sercem krwią pożarną
niczym potulne jagnię
spełnić ofiarę całopalną
a potem jak wolność bagnet
ponieść się wprost ku gwiazdom
pod zgięty nieba magnes
gdzie dnia od nocy nie odróżnisz
bo wszystko mieni się szmaragdem
wszechwładnej i wszechobecnej próżni
i człowiek skierka i Bóg podróżnik
pośrodku milknącego echa
dogasających białych karów
przechodzą razem ostatni etap
najdłuższej ze wszystkich wypraw
na jaką był gotów zdobyć się poeta
Ach dzień mi odbiegł niech odbiega
jak rosa z opuszczonych powiek
tak człowiek garnie się do nieba
po słowo po zapowiedź
tego o czym wiedzieć nie trzeba
15
W PODRÓŻY
Pamiętasz
Róże przed oknem
Obawa i pustka
Z wolna krok za krokiem
W tej podróży bez końca
Zimny krajobraz i ty milcząca
Na tle oniemiałej drogi
W świetle północy
Moje kroki kalekie i bezbronne
Na przekór ciemnościom
Ciężkim stukotem
Wzywają na pomoc jasne obłoki
Niemądrze –
Może kiedyś odnajdę
Pióra gołębie
I tą przepaskę na oko
Wyciętą potajemnie
Z twojej garsonki
W jednym ręku
Ukrywam ciężar czasu
Wsparty na głupim uśmiechu
Szczerzę zęby do śmierci
A ona mi mówi
Żyj mądrze
Przedświt
Budzą się róże
A my
- ciągle w podróży
16
POSTE RESTANTE
Wydawała się taka krucha
niczym gliniany dzbanek
dłonie zaciśnięte pod biustem
jakby w mocy czarnoksięskiej obręczy
palec w palec – nagle świat
ułożył się w warkocz łańcuszka
ostatnich niedokończonych modlitw
i czego więcej się mogła spodziewać
po dzieciach i wnukach
oprócz złamanych pieczęci
pierwsza – trzecia – siódma
smutny południk zawiedzionych nadziei
kwatera 18HA
adres trudny do ustalenia
korespondencja jak zwykle na Poste
restante3
3
Nad ciałem matki
17
LIST DO BRATA
Pomódl się za mnie bracie
mój dom owłada noc jarzmowa
nie gasną ognie i w krwi poświacie
wstaje nad miastem złowróżbna zorza
pomódl się za kobiety za chłopców
za starców którym ciążą pięści
zmów pacierz za milczących i za
bojowców
i wspomnij przyjacielu księżyc
aby nam jeszcze jaśniej świecił
bo kiedy ognisk dopalą się pożary
ciemność wyciągnie ręce po nasze dzieci
sny ojców oprawią w stalowe ramy
i matek łzy wyłapią w jedwabne sieci
módl się za zdrowych i ułomnych
za wszystkich komu na pochylone plecy
spadł nagle cały Majdan pani Europy
wreszcie za tego kto wszystko nam
zaprzeczył
i za murarzy co mury nam podnieśli
nad zasięg wzroku ponad przychylne nieba
za pomocników za tragarzy za proroków
i za tych… którym nic więcej nie
potrzeba4
4
Braciom po drugiej stronie
18
NISZCZYCIEL ŚWIATÓW
I.
O rzut kamieniem
skulona kobieta
z dłońmi nad twarzą
zupełnie jakby
chciała zatrzymać powietrze
O dystans naprowadzanej komety
niszczyciel światów nadejdzie z deszczem
i czego się można spodziewać
po bogu który kiedyś był tylko
człowiekiem?
==========================
II.
Zatrzymaj się! Pół świata się rozpada
już noc świtaniu dodała głowę
płowieją gwiazdy i cień nad własnym
grobem biada
naiwnych sen jak z krwi ofiara
ślad zaginionej cywilizacji – krzepnie
ołowiem
nie zapisanych strof pogańskich baśni
Stój! Budzi się wiara
============================
III.
Pieniądze nie śmierdzą
śmierdzą żebracy
którzy o nie proszą
bieda w odróżnieniu od bogactwa
ma specyficzny zapach
fortuna pachnie przyjemnością
ubóstwo wionie nadzieją na lepsze jutro
ufność (mimo wszystko) opłaca się krwią
a krew zwłaszcza w nadmiarze
pachnie wyjątkowo brzydko
19
POMIĘDZY NOC I DZIEŃ
Szczęście to słowo
nic więcej nie powiem
echa dawnych melodii upłyną
przez ucho
z krylem stygnącej krwi
i z gardła szkunery listów
jak wiatru poszum
na wolność wypuści
ostatni krzyk
litości, ach litości!
szczęście to pamięć
jej imię zapomnij wędrowcze
strażnicy najdalszych mostów
umyślni proroczych snów
i wy którzy nie boicie się zaprzeć
wobec szeroko otwartych wrót
podnieście kamień z brzegu przepaści
i jednym celnym ciosem oddajcie
Bogu co boskie
co ludzkie ludzkości
szczęście to wiara
a ja wybaczcie - wierze tylko w ułomności
widziałem - wiem
jak się wiązały z tlenem ludzkie soki
jak kości porastały mchem
pechowy pan Vincoeur
przywdziewał szal poety
z papuzich albo strusich piór
i chciał się jeszcze raz urodzić
pomiędzy ryby, ptaki i stonogi
pomiędzy noc i dzień
by dać świadectwo
że szczęście
ach szczęście
moje żuczki
topole, bratki
ach szczęście
w pełnej okazałości
to znów nie taki
ach znów nie taki
akt uległości!
20
CO BYŁO ODDAĆ W NIE BYCIE
O mistrzu który zabiłeś czeladnika
tylko dlatego że miał zręczniejsze ręce
o gwiazdo pałająca nad planet
zgromadzeniem
czemu jak inne nie spalasz się na węgiel
i wbrew życzeniom nieśmiertelna trwasz
nad każdym liściem, każdym domem
i w każdej chwili oświetlasz rozognioną
twarz
i z każdą krwią przelaną, każdą salwą,
gromem
powstajesz niby feniks kolejny i kolejny
raz
czemuś tym piętnem rozżarzonym w dłoni
która zachodzisz i która wstajesz
ogromnym młynem poruszając wody
tych wszystkich oceanów co w jedno się
zlewają
czemuś nie chciała zostać prostym Bogiem
chleba naszego powszedniego daj nam
dzisiaj
i wybaw mistrza od strasznej trwogi
bo wie, choć zabił czeladnika
jak ty umierasz by raz za razem się
odrodzić
tak przyjdą po nim podobni młodzi
by tu na ostrzu noża odświeżyć stary
zwyczaj
co było posłać w nie bycie
a co nadchodzi wprowadzić w Divinitas
21
TWIERDZA
Tak jasno
jakby z pieca
płynne żelazo
o konsystencji
ledwie krzepnącej krwi
runęło rzeką
pomiędzy ludzkie głowy
gołębie serca
a końskie łby
tak jasno
jak pod kometą
niosącą w warkoczu
splecione dzieje
zaprzeszłych walk
tam się odrodzi z pyłu
nasz stary dobry świat
jak nowy nam przednieje
niby wśród skrzypów
czarodziejski kwiat
i znowu stare twierdze
otworzą swe podwoje
krzyżowiec przywdzieje
biały płaszcz
i znowu tarcze, hełmy, zbroje
odkurzy wierny wartownik czas
rękojeść poczuje nagły uścisk
a śpiąca dotąd stal
zanuci pieśń i jak okruszki
rozrzuci strzępy uległych ciał
tak jasno przyjaciele
aż ogień garnie się do rąk
tak jasno nim dzień zadnieje
przystąpi do nas nowa noc
i wtedy ręce jak kojące ziele
powyzbierają pożarny kwiat
i zamkną go w krysztale
na tysiąc długich lat
a stare twierdze będą spać wytrwale
aż je obudzi wschodzący nowy świat
i znowu spadnie nam na głowy
ten sam znajomy świetlisty bat
22
CISZA
Jest milczenie olbrzymie
na ziemi jak sztandar zdeptany
jest w cmentarza zadusznym dymie
i w krzyku ukrzyżowanych
jest w polu głuchy wiatr
wśród białych kości
wokół na wskroś przemarzniętych mas
obdartych w milczeniu
z resztek zardzewiałej godności
23
SZARA KURTKA
A kiedy umarł
włożyłem jego kurtkę
nie była ładna ani modna
lecz nie umiałem się z nią rozstać
ot... gdybym ją komuś oddał
świat kręcił by się dalej jak co dnia
wszak byłaby to pewna zbrodnia
lub raczej świadectwo, widomy znak
że syn miłością nieodpartą
pokochał nie ojca
a jego wartość nominalną5
5
Porządki po śmierci ojca
24
ZA KAŻDE OCZKO OKO
Ja nie wiem co znaczy być świętym
brzydota jest piętnem na twarzy
karzeł – inaczej przeklęty
słowo nie obłaskawi archetypu skojarzeń
forma zawsze zaczyna się w słowie
oplata wyobraźnię siecią pajęczyn
niby niepamięć stropy kostnicowe
wszystko dzierży w ściśniętej pięści
lecz są na świecie ludzie piękni
niebo im świeci w noc głęboką
i tu każdemu bez wyjątku wierni
policzą za każdy ząb dwa zęby
za każde oczko oko
25
ZWYKŁE ZBLIŻENIA
Kiedy nie będziesz miał już o czym pisać
napisz o klifach płaczącej wyspy
o wrzosach nad urwiskiem
że my wszyscy w zalotnym szumie
potoków
jesteśmy jak te szare kamienie
statyczni i bez wyraźnych rysów
napisz że jesteś Irlandczykiem
kimś kogo przez lata szlifował
ostry piasek przybrzeża
rzeźbił wilgotny wiatr spod północnej
zorzy
że jesteś źrenicą oka twojej matki
nieboszczki
nagłym okrzykiem w echach pamięci po
ojcu
alfą i omegą najskrytszych pragnień
jeszcze nienarodzonych dzieci
promieniem o który kruszy się ciemność
a przynajmniej mógłbyś stać się tym
wszystkim
czego nie ofiarują zwykłe zbliżenia
nad rodzinną kwaterą przy święcie
gdybyś miał siłę i czelność
zapisać siebie potomnym w testamencie
26
TY SAM...
Nikt nie opowie lepiej twojej historii
tylko ty sam
gdy już będziesz jak własny ojciec
potężny i niedostępny
niczym nadbrzeżny wał
nikt nie opowie lepiej jego historii
tylko ty sam
niosąc zawieszony na piersi
przepastny pojemnik
z depozytem wyczekującej śmierci
jak pieczęć najgłębszych ran
nikt nie opowie lepiej waszej historii
jedynie dzieci
kiedy jesienią skrzeszą ogień
nad czołem mogił
by z bliska przyjrzeć się
zadawnionym marzeniom
opłacić dojrzałość
ledwie wypowiedzianym słowem
bo nic nie oswoi legendy
łatwiej i taniej
od dźwięków
naiwnej wiary w zmartwychpowstanie6
6
Nad grobem ojca
27
LECZ NIE WYSTARCZY ZAMKNĄĆ OCZU
Cokolwiek wśród nocy żywi obawę
cisza i skowyt czas zawieszenie
lunatyk czy głaz w mokrej trawie
jedno czego nam nie brak to potępienie
i zawsze w nadmiarze
lecz nie wystarczy zamknąć oczu
ani w sen odejść łaskawy
by więcej nie patrzeć nie czuć
powieka nie pawęż
nie osłoni od ciosów
do końca wiernych pałkarzy
marząc na jawie
biegniemy bez celu i bez powrotu
stajemy wobec tajemnic nocy
gdy mówi nam że umrzeć to znaczy
uwierzyć
a żyć znaczy przebaczyć
i któż pośród cieni
rzuci się w powab odludnej ulicy
pod jakim murem z jakiej sieni
wyślą nam sygnał ochotnicy
z drugiego końca kurczącej się ziemi
gdzie słońce stoi na złotej kotwicy
nie szczędząc wzruszonym palących
promieni
lecz nie wystarczy otworzyć oczu
i spytać na głos czy to wszystko naprawdę
obecność zwłaszcza tutaj i o tej porze
częściej traktowana jest jak kalectwo
albo niechciany dopust boży
coś co przywdziewa każdy
ten lub inny człowiek
pełen lęku że jeszcze za życia
świat go odłoży
na półkę z opisem
niewiarygodny najmita
28
NA KOŃCU JĘZYKA
Nasi biedni rodzice
widzą nas jak w krzywym zwierciadle
zawsze odwróconych od życia
gdyby choć nie patrzyli przez palce
jakże inny dziś byłby obyczaj
i jakże inaczej słowa „ty starcze”
spadałyby z końca języka7
7
Miesiąc po wszystkim
29
MOTYKA
Świat kocha kalectwo
zwłaszcza gdy niemoc dotyczy języka
gęba która nie piszczy
jest jak motyka bez zębów wpuszczonych
w ziemię
jedynie czesze i głaszcze
zamiast wyrywać czy kruszyć kamienie
30
GIMP GIMP
Szczęśliwy mistrz Holbein
że nie urodził się dzisiaj
współczesny Henryk z pewnością by
sięgnął
po jego wielce szanowną głowę
no chyba że artysta
posłużyłby się sprawdzonym sposobem
z najnowszej wersji P GIMP-a
31
„ZBRODNIA I KARA”
Zbrodniarz
tym się odróżnia od poety
że kiedy przychodzi do sądu
częściej wykpiwa się słowem
za co poeta
otrzymałby wyrok dożywocia
albo zapłacił głową
32
NIEODZOWNE POWINNOŚCI
Urodzić się
żyć
umrzeć
wszystko to
nieodzowne powinności
niektórym policzą się za zasługi
a innym za zbrodnie przeciw ludzkości
33
POST SCRIPTUM...
Dotknąć zmarłego, by stwierdzić, że
żyjesz,
ale co to za życie pod dyktat śmierci
i co to za śmierć, co puściła się z życiem?
poświęcamy
za pół z jednego,
całe tysiące
najpierw szanownych i mądrych
- ach jak rozkosznie
kończą się w ogniu!
horoskop potwierdził, to już ostatnia łza
pod światłem tego księżyca,
zresztą kogo obchodzi kropla w ulewnym
deszczu
ach jak płoną
stosy, pochodnie,
łuny miast i ogrodów!
bezimiennych iskier
gdy biją o mur nie do przebicia
a mówili, że w każdej ścianie jest wyjście
najpiękniej palą się małe dziury,
meczety, kościoły i synagogi,
najprędzej w popioły zmieniają się książki,
jak za kurtyną z białych chmur,
jak świetlik wygryziony w kromce chleba
albo sznur na którym powiesił się piekarz
myśląc, że wie,
ale biedak nie wiedział
- o nie, nie!
najpóźniej podłogi...
jako archetyp oparcia,
bywają nad wyraz odporne
na diabła
ale diabeł wie gdzie iskra upadła...
2.
3.
popłynąć z nurtem...
dotknąć żywego, by stwierdzić, że wypełzł
spod ziemi, że zapomniał słów w gębie,
dotknąć żywego, aby powrócił gdzie jego
miejsce
pomiędzy miedziane skały,
nad językami mściwych rzek
w zatęchłą biel kamieni,
blizny słów
wypalane linijka po linijce,
na kołnierzyku z namaszczeniem,
w asyście śmierci...
interpretowanej "po",
a odgrywanej tu i teraz,
w miejscu,
gdzie dla odmiany jesteśmy wielcy,
nieugięci
i mino wszystko zwycięscy,
jak palce okaleczonej dłoni,
zawsze gotowi
na więcej poświęceń,
i zabrał ze sobą to wszystko,
czego nam nie dał,
czego nie odżałował,
a czego i tak byśmy nie wzięli...
głupota:
jest,
była i będzie!
udławić się wodą, by stwierdzić, że studnia
wyschła - wyczyn na miarę autora tragedii,
reszta to tylko gusła, echa gorzkiej
komedii,
uwierzyć w słowo i stwierdzić, że głos
jest krzykiem oszusta, a każda spisana
litera
śmierdzi niczym popsuta kapusta,
34
to nęci!
zawsze być pierwszym,
albo przynajmniej z przodu
i poczuć jak wstaje słońce
- wejdź w głębie twarzy,
pociesz się
jeszcze ciepłym dotknięciem,
ach, gdyby tak dało się poćwiartować?!
a nuż nie oparzy...
4.
6.
widzisz - świt, wschodzi
powoli przynosząc
sól morza
już przebudzeni,
jeszcze nieufni
z piaskiem miłości na ustach,
powietrzem
tak słonym od łez ziemi,
dłonią jak w czerpak
zbieramy
bursztyn nadziei
na bunt, który w nas wezbrał,
ale za tą krawędzią
nie ma już nic
na co człowiek by czekał
każde serce
skruszeje
na gorącej patelni,
kazali nam się modlić
- długo,
kazali wierzyć,
klękać, zginać plecy,
nauczyli płakać,
gardzić i grzeszyć,
nauczyli
pluć, tupać
i łapać!
kłaść się potulnie w sieci,
nauczyli nas latać
na atrapach marzeń
dymiąca pustka
na skraju przepaści
nie wytrzymuje napięcia
i tak szybujemy w niepoznanym
wymiarze...
i pęka...
7.
5.
a kto zechce dotknąć innej przestrzeni,
na końcu powrozu,
po drugiej stronie pętli,
szklana kula wyobraźni,
i znikąd światła,
jedynie mrok - strażnik,
próbuje wyglądać mądrzej,
kiedy wypina kroplówki
nieobudzonym podsądnym,
w prześwicie wieczornego chleba?
- zabijcie ale nie odnajduje
nadętej poezji braterstwa,
w wywróconych na lewo trzewiach,
w ich oczach dryfuje mgła,
biegnie czas beztroski szwędacz
na pasku pamięci
wieczernik już nie pamięta,
kto ostatni, a kto pierwszy
przyswoił narrację nieszczęścia,
i cisza zła to mami, to judzi,
wieczernik nie pamięta
o czym zapomną wierni,
35
byle do następnego święta!
i tak nas podniosą z podłogi,
albo przydepczą jak iskrę,
a ona wie, wie komu wskoczyć na rogi,
na Świętej Ziemi
tylko ziemia jest święta
- kurz mitów opada
gdzieś głęboko, głęboko pomiędzy
groby gawędzą o życiu
- nie zapomnij się tylko wyspowiadać,
gardło boli od krzyku...
8.
zdrada to takie modne
słowo kluczyk
otworzyć drzwi
i zamknąć je za sobą,
- koniec! zabrakło sztuczek!
nie ma już czym czarować,
więc nie czaruj człowieku
- przed tym i tak się nie schowasz,
this is the end of magic...
słowa,
słowa,
słowa!
dotknąć żywego i dopiec do żywego,
historia kołem się kręci,
tylko zakręty jakby pokrętniej
układają się w nowe wstęgi...
dotknąć zmarłego, by poczuć,
jak krąży krew w żyłach,
dotknąć zmarłego, by żyć jego życiem?
czułym dotykiem podpisać
pod bezimiennym pomnikiem:
Ps. taki mamy obyczaj,
podzwonne jak dla Rzymu, a w tle cisza..
36
GRANICA
Nam krzyk poznaniem od kołyski
powieki spadające nagłym ruchem
nam dni ostatnich zwiastowanie i rozbłyski
wstające ponad dachy świetlistym łukiem
nas ziemia nauczyła jak się w nią wgryzać
"Gospodź" zachowaj od moru i od czarta
i od sąsiadów których palce niczym kryza
na sztywno łączą kręgi w miękkich
karkach
idziemy w porozbijane krzyże dróg
przez posterunki nie z tego świata
niepewni wzroku, węchu, własnych nóg
jak widma szturmujemy sen wariata
a obudzeni niby z płatków róż
strząsamy rosę z porannych powiek
za każdą kroplę jakiś trup
wyśpiewa dobrze znaną nam odpowiedź
granica, ech granica zawsze była tam
gdzie bagnet i podkowa żołnierskiego buta
odcisną się na mapie piętnem starych ran
granica, ech granica: tu Krym a tam
Workuta
i my wprawieni pomiędzy wręgi ciasnych
ram
nam krzyk poznaniem od kołyski
i ciszy nad grobem ostatni gram
nam dni zawistnych świadkowanie i
wszystkich...
Wszystkich Świętych obcowanie
na świtu śmierć i pierwszą noc
gdy księżyc w nowiu rychło wstanie
nam krzyż na drogę, a samozwańcom...
sierp i młot!8
8
Braciom po drugiej stronie
37
GODZINA ZWYCIĘZCÓW
Książęta szepczą
- Po ojcu pora na głowę matki
Ostatni krok zwycięzców
Na dno zuchwałości
Sąd nad ciemiężcą
Dyspensa dla potomności
Oto ostatnia godzina zwycięzców
Pierwszy akt jatki
Na koło skruszonych jeńców
Na piki dziatki...
Książęta jeszcze walczą
Umarli jak krety omackiem
Krążą po rantach spękanej posadzki
Łapiąc jeden drugiego za palce
Król odszedł w rozkoszy
rzucając ostatnie słowo
Nie patrzył poddanym w oczy
- Bóg nam wybaczy
To i my wybaczymy niebiosom
Co nam było sądzone
W nawiązce oddamy hołocie
Wielbłądzi garb i wrzeciono
Z tysiąca i jednej nocy
Ostatnią
Skąpaną w ciemności
I czeluść grobowej rozpaczy
Coś twardego na głowę
Kirys śpiwór i ciepłe skarpety
Pomoc dla braci
I jeszcze ogon czerwonej komety
Król odszedł
Książęta dobyli mieczy
Święty Bartłomiej
Kłania się rzeszy
A rzesza niczym bydlęta
Nie przeczuwając końca
Napiera wesołym tłumem
Na złamany łuk horyzontu
Korona berło i szara opończa
Uszyta z deszczu
Wszystko co nam zostało
Po królu wieszczu
Umarli krążą jak sępy
Zbierając żywych z posadzki
38
W DOLINIE
Jest taka dolina
Pomiędzy Balliną a Sligo...
Ptaki i ludzie
widząc ją umierają z zachwytu
Jest taka dolina
gdzie mgła
składa się
tylko z ostatnich oddechów
Sam Chrystus z rzadka
kiedy opuszcza swój krzyż
przechadza się po jej ostrych grzbietach
i poranioną dłonią
gładzi włosy wrzosów
Ci którzy wpadli w jej sidła
dobrze poznali wymiar czasu
jak w Newgrange
światło spotyka się z otworem po
gwoździu
zaledwie na parę sekund
Wtedy i wobec...
wystarczy siedem kroków
dolina wypuści każdego
niczym skruszona rosiczka
zbłąkane młode
Ale jutro
znowu pomiędzy Balliną a Sligo
ludzie i mewy z nad brzegu
będą przeglądać się w oczach śmierci
jak pewni swego
uchodźcy z zaświatów
W okowach sennego półmroku.
39
MIKRO APOKALIPSA
A gdyby tak świat
miał się skończyć
jednym, powtarzam: jednym
efektownym rozbłyskiem
i wszystko, bez reszty wszystko
co w nim było i jest
wzięliby diabli
jeśli tylko i jeśli
nie są naszym wymysłem czyniąc na zgodę
ostatni gest przyjaźni
jakiś asystent
diabelskiego ministra
spraw mniej poważnych
stuknąłby kopytami
wtrącając przy okazji
nic nie znaczące: dobranoc
a potem podałby ach jakby podał
ostatniego człowieka na widłach
głodnym piekielnym bramom
A gdyby tak świat
cały świat
miał się rozgwizdać
na cztery wiatry
pierwsze gwizdnęłyby
w nieba przestwór
poczciwe Kielce
dopiero potem Londyn
Nowy York, Tirana
i jeszcze jakieś Bergamount
rozgwizdane do granic poznania
albo nawet centymetr dalej rozgwizdaliby się panowie i panie
liszka, osioł, pantofel
(rzecz jasna zmutowany)
i ledwo wskrzeszony mamut
ach jakież by to było piękne gwizdanie
I któż w opisanej dewiacji
nie chciałby zostać wygwizdanym?
A gdyby tak świat
jak co rano
co rano i dalej
miał się obudzić
do zwykłej pracy
bez szaleństw
gdyby tak wszystko
miało się zdarzyć
jak się wydarza co dnia dzieci do szkoły
dorośli do fabryk
i żadnych newsów
z czerwonych pasków
na generalskich spodniach
braci watażków ach gdyby tak świat
zamiast do tyłu
popatrzył na przód
zobaczyłby, oj zobaczył
jaka nas czeka apokalipsa
a tak: ani pogrom
ani zgryzota
niby wolni a już na widłach
taka to panie, panowie
z przewidywaniem
głupiego robota
A ja zwyczajnie
chciałbym się wyspać
i już nie myśleć
co na nas spadnie
lub jaka z map
zniknie wyspa
położyć się w trawie
bądź na dywanie
i wytrwać, wytrwać
codzienne czytanie
świętego pisma
Indian, którzy dawno temu
odeszli w nieznane
czyli tam, gdzie
przekaz cyfrowy
zapis fonograficzny
może nawet zwykły atrament
nie narzucają
codziennych wyzwań
i tylko samotne cienie na ścianie
wiedząc jak rodzi się kryształ
nie zdradzą nikomu
metody i miejsca też nie dla zasady
i nie z przekonania
trzymają w zanadrzu
odpowiedź na stare pytania
skąd przyjdzie
i jak długo z nami zostanie
40
apokalipsa...
41
PIOSENKA O KOŃCU
Ostatnie o czym
Potrafię sobie przypomnieć
To kołnierz
Czerwony
Jak zbity pies
Każdy inaczej
Rozpamiętuje swój koniec
Dobre złego początki
I dwie litery: Śp.
Czarne koty kochają nagrobki
A drogi
Kręte drogi
Zawsze się wiją
Od ( tak) do (nie)
Jakbyś nie ranił kartek poeto
Zawsze na dnie
W oku Izydy
Gdzie słowa
Stają w gardle
Krew do ust się pnie
42
Z TAMTEGO JUTRA
A dzisiaj
Czemu nas nie zaprosisz
Jak tych spod cienia płaczącej wierzby
Matki koty psy niemowlęta
Wszyscy zapisani w odcisku dłoni
Pozostawionym na śniegu w ostatnie
święta
A dzisiaj niezdarny lot gołębia
Uparte milczenie motyla i kaszel palacza
Zatrzymana na zawsze chwila
W najgłębszej szufladzie dzieciństwa
Mieszkają wszyscy Twoi święci
I łez grosiwo
Którym opłacą uległość
Niewierzący zawzięci
Pytam o dzisiaj
Bo jutro tak samo ulotne jak wtedy
Nie ofiaruje powrotu
Tym bardziej nie potrafi się zmienić
W zapowiedź podróży
do wschodniego ogrodu
W którym ojciec uprawiał róże
Do ostatniej przerwanej rozmowy
Wiem
To krew tak się burzy
W leniwym sercu
Tam dźwięki psalmów napływają do uszu
Niespełnionych morderców
Mistyków ledwie widzących proroków
Powłóczących nogami młodzieńców
I starców nieopierzonych
Jak ledwo wyklute pisklęta
Z uporem powykręcanych palców
Przesypujemy piasek zużytego atramentu
A tam z brunatnego wnętrza
Urośnie nam kościół
Ostatecznego zwycięstwa
I kapłan nasyci nas ciałem z opłatka
I winem z krwi białej
Jak obraz zapomnianego dzieciństwa
Nie
Jeszcze nie dzisiaj
Urosną nam skrzydła aniołów
Sierści mierzwa na grzbietach
I kły wprawione do pysków
Oto gram naszego dziedzictwa
Złożony na Twoim ołtarzu
Bo teraz nie ma dla nas powrotu
Z tamtego jutra
O którym śnimy
Jak ćmy spalające się we własnym ogniu
43
ZAMKI NA PIASKU
My wiemy
Jak piasków ziarno
Nadaje szlif
Twardym rękom
Wiemy
Jak wypiętrzają się wieże
Nad szeptanie
Kwarcowych zegarów
Czas omija ich bramy
Baszty jak stożki
Kopuły jak kule
Dziedzińce niby sześciany
Zamki na białych plażach
Z sypkiej krwi oceanów
Enklawy niezaznanej miłości
Tam właśnie się ukrywamy
Gdy rozum
Podpowiada
Trzy kropki na końcu frazy
- Epitafium kochania
Czas zarazy...
Optymizm
Albo w domenie obłoków
Zdmuchnięte atomy
Ostatnich dialogów
Stowarzyszenia
Anonimowych ojców narodów
Mierniczych
Odwiecznych porządków
Jedno
Czemu nie potrafią zaprzeczyć
To absolut
Maleńkiej pestki
Na miarę uniwersum
Silą się jedynie żywioły
Ogień woda ziemia
I łyk powietrza
Jednym rzutem kamienia
Żegnamy wszechświat
Orbitujących galaktyk
- Nadzieja
...Jest lżejsza od ziarnka piasku
44
EPITAFIUM
To nie tak
Jak sobie wyobraziłeś
Nie tak
Umieranie
Proces nad wyraz złożony
Prowadzący nieuchronnie
Do głębokiego rozkładu
Wszystkiego
W co jeszcze wczoraj wierzyłeś
A czego dzisiaj
Nie umiesz sobie przypomnieć
45
…
Bolesne przeżywanie
Zwycięstwa
Odwieczna gloryfikacja
Męczeństwa
Pamięć
46
CI SAMI
Idziemy
idziemy
idziemy
do czyśćca
ci sami
jak zwykle
najskuteczniejsi
czyściciele
w pomarańczowych garniturkach
z mopami
szczotkami
i blechem
(doskonałym na krwawe plamy)
w wiaderkach
dusznych jak nasze mieszkania
dławią się nie wyklute pisklęta
wyłowione z Sekwany
o piątej nad ranem
(nieopisany ciężar)
idziemy
idziemy
idziemy
posprzątać
pomiędzy ścieżkami
gdzie błąkali się święci
czyścimy
polerujemy
zbieramy
ostatni wierni
dosłownie
i w przenośni
spłukani
wypłukani
zanurzeni
47
AMEN
Bałem się tego
że z czasem utracisz zdolność mowy
ostatnie sylaby
ledwo szeptane w kroplach deszczu
upadają na palce wspinające się do warg
po podbródku który zamienił się w kamień
kto jeszcze słyszy śpiew planet
kto czuje jak się przedziera przez
przestrzeń
być może ostatni taniec
spadających galaktyk
i słońce jeszcze nie wie
że gwiezdny pył upomni się o jego
promienie
i odbierze
krople po kropli jak papier atrament
i wchłonie
wszystko co było nam ofiarowane
w nieludzkim milczeniu
amen

Podobne dokumenty