Osho urodzony jako Rajneesh Chandra Mohan Jain – hindi रजनीश

Transkrypt

Osho urodzony jako Rajneesh Chandra Mohan Jain – hindi रजनीश
Osho
Wiara
Medytacja
Osho urodzony jako Rajneesh Chandra Mohan Jain – hindi
रजनीश चन्द्र मोहन जैन, szeroko znany również jako Bhagwan
Shree Rajneesh – współczesny hinduski guru, nauczyciel i
mistrz duchowy. Założyciel ruchu religijnego Neo-Sannyas
Człowiek nie samym sobą żyje...
Jest jakiś nieznany, niepoznany aspekt (duch? istota? nadzorca?), który
jest od nas większy, ma szersze spojrzenia na to wszystko co jest naszą
rzeczywistością i potrafi (miejmy nadzieję) kierować tym wszystkim.
Niebo i Ziemia - żyjemy w obrębie tej dwoistości. Jak sprawić, by to
rozdwojenie przestało być rozdwojeniem? Jak sprawić, by człowiek mógł
stać się ogniwem łączącym siły większe od nas z tymi, które są od nas
zależne?
Jak zyskać siłę, by zdawać sobie sprawę z własnych ograniczeń, by móc z
pokorą przyjmować to, czego nie jesteśmy w stanie zmienić? Jak zyskać
siłę, by zmieniać to co zmieniać możemy?
Być może modlitwa jest odpowiedzią - nie modlitwa słowami, ale modlitwa
życiem, pracą, odpowiednimi relacjami z ludźmi. Niech ta jedna z form
modlitwy, jaką przedstawia nam Osho, będzie takim właśnie dodaniem
sił... dla Ciebie, dla mnie, dla nich.
Jezus rzekł do nich:
Jeżeli pościcie
grzech poczniecie przeciwko sobie;
a jeśli modlicie się
będziecie potępieni;
gdy zaś jałmużnę dajecie
zło zalęgnie się w duszach waszych.
Kiedy udacie się w odległe krainy
i wędrujecie po okolicy,
i przyjmą was tam,
jedzcie to, co przed wami postawią
i uzdrawiajcie chorych pośród nich.
Albowiem to, co wchodzi w usta wasze nie kala
was,
to zaś, co z ust waszych wychodzi, jest tym
właśnie, co was kala.
ewangelia wg Tomasza
Bardzo dziwne to słowa, ale jakże znaczące. Wyglądają dziwnie, ponieważ
człowiek nie jest prawdziwy, żyje fałszem, toteż wszystko, co robi również
jest fałszywe.
Jeżeli się modlisz, czynisz to z niewłaściwych pobudek; jeżeli pościsz,
czynisz to z niewłaściwych pobudek, albowiem ty nie jesteś taki jak
trzeba. A zatem nie chodzi o to, co należy zrobić, lecz jak osiągnąć
słuszność swego bytu. Jeżeli istniejesz w sposób właściwy, cokolwiek
uczynisz niejako automatycznie okaże się słuszne, gdy jednak twoje
istnienie nie jest takie jak należy, nie jest ześrodkowane, nie jest
autentyczne, cokolwiek byś zrobił, będzie źle.
Ostatecznie wszystko zależy nie od tego, co się robi, ale kim się jest. Jeśli
za modlitwę weźmie się złodziej, modlitwa ta będzie zła, jakże bowiem
miałaby modlitwa narodzić się w sercu człowieka, który każdego oszukuje,
kradnie, kłamie, wyrządza krzywdę? W jaki sposób modlitwa ma płynąć z
serca złodzieja? To nie jest możliwe. Modlitwa może cię przemienić, ale
skąd ona pochodzi? Jej źródło jest w tobie. Jeżeli jesteś chory, twoja
modlitwa także będzie chora.
Mułła Nasruddin zgłosił się pewnego razu do pracy. W kwestionariuszu
podał wiele kwalifikacji. Napisał: „Byłem pierwszym spośród studentów
uniwersytetu, oferowano mi stanowisko wiceprezesa banku, odmówiłem,
gdyż nie interesują mnie pieniądze. Jestem uczciwym i szczerym
człowiekiem. Nie jestem chciwy, wynagrodzenie nie ma dla mnie
znaczenia; cokolwiek dostanę, będzie dobre. A poza tym kocham pracować
-65 godzin tygodniowo." Kiedy kierownik działu prowadzącego nabór
nowych pracowników przyjrzał się temu podaniu, nie krył swego
zaskoczenia i stwierdził: „Panie! Nie masz żadnych wad?"
Nasruddin odparł: „Tylko jedną: kłamię!"
Tyle, że ta jedna wpływa na całą resztę. Nie trzeba żadnych innych, ta
jedna w zupełności wystarczy. Nie ma w tobie zbyt wielu wad, jest tylko
jedna - z niej biorą swój początek wszystkie pozostałe. Trzeba zawsze o
niej pamiętać, gdyż będzie ci towarzyszyć niczym cień; cokolwiek uczynisz,
nada temu swój własny smak.
Tak więc podstawową rzeczą w religii jest nie to, co robić, lecz czym być.
„Bycie" oznacza najgłębszy rdzeń istnienia, „robienie" to aktywność
niejako na powierzchni. „Robienie" to związki z innymi, ze światem
zewnętrznym, natomiast „bycie" sprowadzić można do ciebie, takiego
jakim jesteś, nie związanego z niczym, ciebie „wewnątrz".
Można być nie robiąc nic, lecz nie można być nie będąc. Działania to rzecz
drugorzędna, zbędna. Człowiek może być bezczynny, nie robić nic, lecz nie
może obyć się bez bycia - byt stanowi zatem samą esencję. Jezus, Krishna,
Budda, wszyscy mówią o byciu, za to świątynie, kościoły, meczety,
organizacje, sekty, tak zwani guru, nauczyciele i kapłani - rozprawiają o
robieniu. Jezus zapytany mówi o byciu i o tym jak je przemienić. Jeśli
zapytasz papieża z Watykanu, usłyszysz w odpowiedzi co masz robić,
będzie on mówił o moralności. Moralność jest nastawiona na działanie,
religia na bycie.
Z istnienia tego rozdziału trzeba sobie zdawać sprawę, bowiem wszystko
inne od niego zależy. Ilekroć przychodzi na świat ktoś taki jak Jezus,
rozumiemy go opacznie. Powodem jest to, że nie dostrzegamy tej różnicy:
on mówi o byciu, a my słuchamy go i interpretujemy tak, jakby mówił o
działaniu.
Jeśli to rozumiesz, powyższe sentencje okażą się być przejrzystymi i
bardzo pożytecznymi. Mogą stać się światłem na twej ścieżce. W
przeciwnym razie wyglądają dziwnie, są sprzeczne i sprawiają wrażenie
anty-religijnych. Gdy Jezus przemawiał, kapłanom musiało się wydawać,
że te
słowa są anty-religijne, dlatego też został ukrzyżowany. Uważano, że ter
człowiek zamierza zniszczyć religię.
Przyjrzyjmy się tym słowom, na pierwszy rzut oka tak to wygląda:
Jezus rzekł do nich:
Jeżeli pościcie
grzech poczniecie przeciw sobie...
A my słyszeliśmy, że religia uczy postu; wielokrotnie powtarzano, że gdy
się pości, człowiek się oczyszcza. Cała religia dżinistów opiera się na
poście. Gdyby oni usłyszeli te słowa Jezusa, stwierdziliby: „Ten człowiek
jest niebezpieczny, Żydzi dobrze zrobili, że go ukrzyżowali!"
Żydzi także byli tym zaniepokojeni, tego rodzaju sformułowania są
buntownicze, mogły wstrząsnąć całą ich moralnością. Kiedy mówisz do
ludu: „Jeżeli pościcie poczniecie grzech przeciw sobie", poszczenie staje się
grzechem! „...jeśli modlicie się będziecie potępieni." Czy słyszałeś
kiedykolwiek, że modląc się będziesz skazany na potępienie? Czym więc
jest religia? Myślimy, że religia to chodzenie do kościoła i modlenie się do
Boga, a tymczasem Jezus mówi:
... jeśli modlicie się
będziecie potępieni;
gdy zaś jałmużnę dajecie
zło zalęgnie się w duszach waszych.
Przedziwne to słowa, lecz jakże przy tym głębokie. Jezus powiada, że taki,
jakim jesteś, niczego nie zdołasz uczynić właściwie. Nacisk nie jest tutaj
położony na poszczenie czy nie poszczenie; dawanie jałmużny czy nie
dawanie jałmużny; modlenie się czy nie modlenie się. Chodzi przede
wszystkim o rzecz następującą - cokolwiek zrobisz, taki jaki jesteś,
wszystko potoczy się nie tak, jak należy.
Czy potrafisz się modlić? Możesz skierować swe kroki ku świątyni, jest to
bardzo łatwe... ale nie potrafisz się modlić. Modlitwa wymaga czegoś
zupełnie innego - tego przymiotu nie posiadasz, możesz więc tylko
oszukiwać samego siebie, że oto modlisz się... Idź, przyjrzyj się ludziom
modlącym się w świątyni. Oni po prostu się oszukują, nie mają tej cechy,
brak im modlitewnego oddania. Jak więc ty miałbyś się modlić? Jeśli
jednak nie jest ci obce to modlitewne oddanie, na cóż zda się chodzenie do
świątyni lub kościoła?
Gdziekolwiek jesteś, tam jest i modlitwa: poruszasz się, spacerujesz -jest
to modlitwą! Jesz, kochasz - to także jest modlitwą! Patrzysz, oddychasz oto twoja modlitwa! Zawsze bowiem obecna jest ta cecha modlitewnego
oddania, tak jak dzieje się to z oddychaniem. Nie możesz nawet na chwilę
znaleźć się w stanie nie-modlitewnym. Ale wtedy nie ma potrzeby
chodzenia do kościoła, świątyni. Świątynie i kościoły są dla tych, którzy
pragną samych siebie oszukiwać, nie rozwinęli w sobie przymiotu
zwanego modlitwą, a jednak pragną wierzyć w to, że się modlą.
Umierał pewien grzesznik. Nigdy nie był w żadnej świątyni, nigdy nie
modlił się, nigdy nie słuchał kapłanów, lecz w chwili śmierci przeląkł się.
Prosił o kapłana, niemal błagał... Gdy ten przyszedł, napotkał tłum ludzi.
Otaczali umierającego, bo ów grzesznik był człowiekiem sukcesu,
politykiem, miał władzę, pieniądze. Zebrało się tam wielu ludzi.
Grzesznik poprosił kapłana, by zbliżył się do niego, pragnął bowiem
powiedzieć mu coś na osobności. Kapłan pochylił się i grzesznik szepnął
mu do ucha: „Wiem, że jestem grzesznikiem, nigdy nie chodziłem do
kościoła, żaden ze mnie parafianin. W ogóle nie jestem religijny, nigdy się
nie modliłem, wiem, że świat mi tego nie wybaczy. Pomóż mi proszę,
pociesz i powiedz, że Bóg mi wybaczy! Świat tego nie uczyni, tyle wiem,
nic się na to nie poradzi, ale powiedz, że Bóg mi wybaczy!"
„No cóż... - odparł kapłan - może i wybaczy, albowiem nie wie o tobie tego,
co my wiemy. Może i wybaczy, bo nie zna cię tak dobrze jak my." Lecz jeśli
przyjąć, że świata się nie oszuka, czy można oszukać Boga? Jeżeli nie da
się oszukać zwyczajnych umysłów, czy można oszukać Umysł Boski? To
tylko pocieszanie, tak dla fałszywego spokoju: „Może..." To „może" jest
tutaj całkowitym nieporozumieniem; nie trzymaj się kurczowo takiego
„może"!
Modlitwa jest przymiotem, który należy przypisać naszej istocie, a nie
osobowości. Osobowość sprowadza się do tego, co robimy, dotyczy
związków z innymi. Istotą, esencją, jest to, co można nam przypisać - nie
ma ona nic wspólnego z działaniami, jest darem od Boga. Modlitwa należy
do tej właśnie kategorii - jest przymiotem, nie czymś, co się robi.
Czym jest post? Jak można pościć? I dlaczego ludzie poszczą? Słowa
Jezusa sięgają bardzo głęboko, głębiej niż którekolwiek z twierdzeń
Mahawiry. Jezus opisuje głęboką prawdę psychologiczną, głoszącą, że
umysł często popada w krańcowość - z wielką łatwością pości ten, kto ma
obsesję na punkcie jedzenia. Wygląda to dziwnie... paradoksalne, że
człowiek, który się przejada, może bez problemu pościć, że człowiek, który
jest zbyt chciwy na jedzenie, pości bez trudu. Lecz tylko tego typu ludzie
potrafią pościć i przychodzi im to z łatwością. Ktoś, kogo dieta zawsze była
zrównoważona, zauważy, że poszczenie w jego przypadku nie jest możliwe.
Dlaczego? Aby na to odpowiedzieć, trzeba zgłębić fizjologiczne i
psychologiczne tajniki postu.
Sięgnijmy najpierw do fizjologii, gdyż jest to warstwa zewnętrzna. Jeżeli
jesz za dużo, gromadzisz zbyt duże zapasy, zbyt duże pokłady tłuszczu. A
wówczas można bez trudu pościć, ponieważ tłuszcz to po prostu zbiornik,
magazyn. Kobietom post przychodzi łatwiej niż mężczyznom, rzecz to
znana. Jeśli przyjrzysz się ludziom poszczącym, szczególnie dżinistom,
zobaczysz,
że
na
jednego
poszczącego
mężczyznę
przypada
pięć
poszczących kobiet, takie są proporcje. Mąż nie będzie pościć, ale żona tak.
Dlaczego? Ponieważ ciało kobiety gromadzi więcej tłuszczu, a post jest
łatwiejszy, gdy pokłady tłuszczu są duże, poszcząc zjadasz bowiem swój
tłuszcz. Z tego powodu tracimy codziennie 0,5-1 kg wagi. Na co? Człowiek
zjada sam siebie, swoisty to przykład mięsożerności.
Kobietom nie sprawia to kłopotu, post przychodzi im z łatwością,
gromadzą bowiem więcej tłuszczu niż mężczyźni. Dlatego też ich ciała są
bardziej zaokrąglone. Ludziom otyłym post nie sprawia żadnych
problemów, przechodzą od jednej diety do drugiej, zawsze szukają jakiejś
nowej diety. Człowiek... zwyczajny, zdrowy człowiek może zgromadzić tyle
tłuszczu, że trzymiesięczny post nie zakończy się jego śmiercią; 90 dni takie zapasy można zgromadzić. Ale jeśli jesteś szczupły, oznacza to, że
spożywasz pokarm w dobrych proporcjach, tyle, ile potrzeba na codzienną
aktywność ciała, nie nagromadziłeś zbyt wiele tłuszczu, nie możesz pościć.
Dlatego kult postu spotykamy z reguły wśród ludzi bogatych, nigdy
pomiędzy biednymi.
Zwróć uwagę: ilekroć biedak celebruje święto religijne, czyni to wydając
ucztę; bogacz celebruje świąteczny dzień poszcząc. Dżiniści to najbogatsi
ludzie w Indiach, stąd też ich post. Ale mahometanin, ubogi mahometanin
lub ubogi hinduista, gdy przychodzi religijne święto ucztuje, albowiem
przez cały rok jest głodny, jak więc miałby świętować oddając się jeszcze
większemu postowi? Pościł przez cały rok, więc święto religijne musi
różnić się od dni zwyczajnych. Zatem jedyna różnica jest taka: ubierze się
w nowe szaty i wyda wspaniałą ucztę, będzie się radować i dziękować
Bogu. Oto religia człowieka ubogiego.
Obecnie gwałtownie rozwijają się post i kult jakim się go darzy w
Ameryce. Powodem jest to, że Ameryka stała się tak bogata, ludzie jedzą
tam tak wiele... w końcu musi pojawić się ten post. Wszystkie
amerykańskie kulty związane z poszczeniem wyrastają jak grzyby po
deszczu, może różnią się nazwami, lecz z punktu widzenia fizjologii
poszczenie jest łatwe, gdy ciało ma więcej tłuszczu niż jest to potrzebne.
Po drugie, psychologicznie rzecz biorąc, musi istnieć obsesja na punkcie
pożywienia. Twoją obsesją jest jedzenie: musisz jeść dużo, jeść bez
przerwy i musisz jak najwięcej myśleć o jedzeniu. Taki umysł pewnego
dnia znuży się jedzeniem i rozmyślaniami o nim. Jeśli zanadto o czymś
myślisz, znudzi ci się to. Gdy otrzymujesz czegoś za wiele, jesteś tym
znużony. Wtedy czymś atrakcyjnym staje się przeciwieństwo: jadłeś za
dużo, teraz więc pościsz. Dzięki postowi znowu będziesz w stanie jeść i to
ze smakiem, wraca apetyt - to jedyna droga.
Oto podstawowa reguła umysłu: łatwo popada on w skrajność, porusza się
między przeciwieństwami, lecz nie zdoła utrzymać się pośrodku.
Równowaga jest dla umysłu najtrudniejsza, skrajności osiąga się z
łatwością. Jeśli się przejadasz, możesz pościć, gdyż stanowi to drugą
skrajność, nie pozostaniesz jednak pośrodku. Nie możesz spożywać
właściwych pokarmów, przejść na przepisaną dietę. Nie! Albo to, albo
tamto - umysł zawsze skłania się ku skrajnościom. Przypomina to
wahadło zegara: odchyla się w prawo, następnie w lewo i znów na prawo;
gdy zatrzyma się pośrodku, zegar staje, nie ma mowy o dalszym tykaniu.
Jeżeli umysł zatrzyma się w pół drogi, zahamowaniu ulega myślenie, cały
zegar staje. W skrajności, wcześniej czy później przeciwieństwo stanie się
ważne, atrakcyjne; ku niemu musisz się skierować. Jezus doskonale to
rozumie. I powiada:
Jeżeli pościcie
grzech poczniecie przeciwko sobie...
Czym jest grzech? W terminologii Jezusa skrajność, popadanie w
skrajność to grzech. Pozostawanie dokładnie pośrodku to wzniesienie się
ponad grzech. Dlaczego? Dlaczego grzechem jest popadanie w skrajność?
Otóż skrajność to wybór, wybierasz jedną połowę, drugą odrzucasz, zaś
Prawda
to
całość.
Mówiąc:
„Będę
dużo
jadł",
wybrałeś
połowę.
Stwierdzając: „W ogóle nie będę jadł", znowu wybierasz połowę, ale coś
odrzucasz. Bycie pośrodku oznacza, że nie ma wybierania - karmisz swe
ciało wolny od tej czy innej obsesji. Nie ma obsesji, nie jesteś neurotykiem.
Ciało dostaje tyle ile potrzebuje, a ciebie to nie obciąża.
Ta równowaga to wzniesienie się ponad grzech. Zatem ilekroć równowaga
bywa zakłócona, jesteś grzesznikiem. Jezus ma na myśli to, że
grzesznikiem jest ten, kto jest zanadto związany ze światem, ale gdy
przeskoczy w drugą skrajność, wyrzeknie się świata, występuje stanowczo
przeciwko światu, też staje się grzesznikiem. Kto akceptuje świat, nie
dokonując takich czy innych wyborów, wykracza ponad niego.
Akceptacja jest transcendencją. Wybór oznacza, że pojawiasz się ty,
pojawia się ego, zaczynasz walczyć.
Ilekroć popadasz w skrajność, musisz podjąć walkę, stale walczyć, gdyż w
tym stanie nie ma mowy o odprężeniu. Tylko będąc pośrodku można się
odprężyć. W stanie skrajności zawsze mamy do czynienia z napięciem,
obawą, niepokojem. Tylko ten środek, stan zrównoważenia, pozbawiony
jest trosk i obaw, jesteś wówczas spokojny, nic cię nie niepokoi, nie ma
bowiem napięcia. Napięcie to stan skrajny. Krążysz od jednej skrajności
do drugiej, dlatego jesteś tak napięty.
Albo uganiasz się za kobietami i seks stale szumi ci w głowie, albo
występujesz przeciwko nim i wtedy seks... również szumi ci w głowie.
Jeżeli istniejesz dla seksu, seks będzie jedynym, co wypełnia umysł, jak
dym. Gdy jesteś mu przeciwny, wrogi, seks także wypełniać będzie twój
umysł, pamiętamy bowiem swoich przyjaciół, a jeszcze lepiej pamiętamy
swoich wrogów.
Czasem zapominamy o przyjaciołach, lecz o wrogach nigdy, zawsze są z
nami. Jak miałbyś zapomnieć o swym wrogu? Ludzie poruszający się w
świecie seksu są więc całkowicie pochłonięci seksem. Zajrzyj do
klasztorów, gdzie są ludzie, którzy popadli w drugą skrajność - ciągle
nastawieni na seks, cały ich umysł przepełniony jest seksem.
Jedz za dużo, wpadaj w obsesję na punkcie jedzenia tak, jakby jedzenie
było celem twojego życia, a pożywienie wciąż dręczyć będzie twój umysł.
Pość... i wtedy też będziesz myślał o pożywieniu. Jeśli coś bezustannie
nęka umysł, staje się obciążeniem. Kobieta nie stanowi problemu,
mężczyzna nie jest problemem - to seks, wciąż angażujący umysł, jest
problemem. Jedzenie nie jest problemem, jesz coś i tyle, ale ciągłe
myślenie o jedzeniu staje się poważnym problemem.
Jeśli umysł bez przerwy drąży kilka kwestii, jego energia ulega
rozproszeniu; umysł jest otępiały, znużony, przeciążony do tego stopnia, że
życie zdaje się być pozbawione sensu. Gdy umysł zostaje uwolniony od
tego ciężaru, jest lekki, świeży, mówimy wówczas o inteligencji. Człowiek
ogląda świat na nowo, dzięki świadomości, która jest świeża, uwolniona od
ciężaru. Cały wszechświat jest piękny - to piękno nazywamy Bogiem. Cały
wszechświat jest żywy - to tętniące życie nazywamy Bogiem. Cały
wszechświat jest ekstatyczny, każdą chwilę, każdą cząstkę przepełnia
szczęśliwość - to szczęście i ekstazę nazywamy Bogiem.
Bóg nie jest osobą, która gdzieś tam na ciebie czeka, Bóg jest objawieniem
w tym świecie. Kiedy umysł jest cichy, spokojny, przejrzysty, odciążony,
młody, świeży, dziewiczy... z dziewiczym umysłem dostrzegamy Boga
wszędzie. Ale twój umysł jest martwy, uczyniłeś go takim dzięki
określonemu procesowi, który polega na tym, że przechodzisz z jednej
skrajności w drugą i na odwrót, nigdy nie pozostając pośrodku.
Słyszałem o pijaku, który szedł ulicą, ogromną, szeroką. Zapytał
przechodnia: „Gdzie jest druga strona tej ulicy?" Ulica szeroka, zapada
zmierzch, gasną światła, a do tego on jest pijany. Nie widzi zbyt dobrze,
więc pyta:
„Gdzie jest druga strona?" Jakiś człowiek ulitował się nad nim i pomógł
mu przejść na drugą stronę.
Gdy tam dotarł, zagadnął kolejną osobę: „Gdzie jest druga strona?"
Tamten przeprowadził go. Gdy przeszli na drugą stronę, pijak stwierdził:
„Chwila! Co to za ludzie? Stanąłem tam, spytałem gdzie jest druga strona,
oni mnie tu przyprowadzili, no to się pytam znowu gdzie jest druga
strona. A oni mówią, że tam! I znowu mnie tam powleczecie... Co za ludzie
tu mieszkają? Ja się pytam gdzie jest druga strona?"
Nie ma znaczenia gdzie jesteś, przeciwieństwo staje się „drugą stroną" i
staje się atrakcyjne, ten dystans kusi. Nie wyobrażasz sobie nawet jak
seks pociąga człowieka, który usiłuje pozostać w celibacie - nie masz
pojęcia! Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie jak jedzenie przyciąga
człowieka poszczącego. Nie zrozumiesz, bo są to przeżycia: jedno tylko
stale krąży człowiekowi po głowie, jedzenie... seks... I tak aż po kres
naszych dni. Nawet w chwili śmierci, gdy pojawia się skrajność, nie sposób
uwolnić się od tej obsesji.
Jak można rozluźnić się, być „na luzie"? Nie popadaj w skrajności, oto
znaczenie słów Jezusa - nie popadaj w skrajności! Jezus doskonale
wiedział, że jesteś uzależniony od jedzenia, więc nie zaczynaj głodówki, to
nic nie pomoże.
Jeżeli pościcie
grzech poczniecie przeciwko sobie;
a jeśli modlicie się
będziecie potępieni...
Czym jest modlitwa? Zwykle sądzimy, że modlitwa to proszenie o coś,
domaganie się czegoś, uskarżanie się - ty masz pragnienia, a Bóg może
pomóc ci je spełnić. Stajesz przed drzwiami Boga, by o coś prosić, stajesz
tam jako żebrak. Dla ciebie modlitwa to żebranie, ale modlitwa nie może
być żebraniem; modlitwa może być tylko podziękowaniem, wdzięcznością.
Jest to coś zupełnie innego. Gdy idziesz, by żebrać, modlitwa nie jest
celem, staje się ledwie środkiem. Modlitwa nie jest ważna, albowiem
modlisz się, by coś otrzymać i to coś jest ważne, nie modlitwa. Często jest
tak, że modlisz się, a pragnienia nie spełniają się. Porzucasz wtedy
modlitwę, mówisz: „Bezużyteczna!" A ona była dla ciebie tylko środkiem!
Modlitwa nie może być środkiem do jakiegoś celu, podobnie jak miłość.
Miłość to cel - kochasz, ale nie w imię czegoś innego; miłość sama w sobie
ma wewnętrzną wartość - po prostu kochasz! To ogromne szczęście! Nie
ma nic poza tym, żadnego zamierzonego efektu, który dzięki temu
osiągasz. Miłość to nie środek do jakiegoś celu, ale właśnie ten cel! A
przecież modlitwa to miłość, wypływa to z ciebie i radujesz się tym, nie
prosząc, nie żebrząc.
W gruncie rzeczy modlitwa w swym najgłębszym rdzeniu jest tak piękna,
czujesz się tak szczęśliwy, czujesz się ekstatycznie... po prostu idziesz i
składasz podziękowania Niebiosom, Bogu, za to, że pozwala ci być,
pozwala oddychać, pozwala widzieć - cóż za paleta barw! On pozwala
słyszeć, pozwala być świadomym. Nie wypracowałeś tego, to dar.
Wchodzisz do świątyni z głęboką wdzięcznością, aby tylko złożyć
podziękowania: „Cokolwiek mi dałeś, to nazbyt wiele. Nie jestem tego
godzien!" Czy zasługujesz na cokolwiek? Czy możesz udowodnić, że w
jakikolwiek sposób zasłużyłeś sobie na coś? Gdyby cię tutaj nie było, czy
mógłbyś twierdzić, że osądzono cię niesłusznie? Nie! Wszystko, co masz, to
po prostu dar, dar Boskiej Miłości. Nie zasłużyłeś na to.
Bóg jest przepełniony miłością. Gdy to zrozumiesz, rodzi się w tobie nowa
jakość: wdzięczność. Pragniesz ofiarować Mu podziękowania, po prostu
czujesz wdzięczność. Wdzięczność jest modlitwą, jak pięknie jest ją czuć,
nie można tego z niczym porównać... Modlitwa to szczyt szczęścia, nie
może ona stać się środkiem prowadzącym do jakiegoś celu.
Jezus powiada: a jeśli modlicie się będziecie potępieni... ponieważ twoja
modlitwa jest zła. Jezus doskonale wie, że ilekroć idziesz do świątyni,
chcesz coś wyżebrać, chcesz o coś prosić. Chodzi o środek, a modlitwa
będąca tylko środkiem to grzech.
Jaka jest twoja miłość? Dzięki niej można zrozumieć, co dzieje się w chwili
modlitwy. Czy naprawdę kochasz daną osobę? Kochasz, czy może jest to
coś innego? Wzajemne zaspokajanie potrzeb? A gdy już kogoś kochasz, czy
naprawdę go kochasz? Otwierasz przed nim swe serce? Czy tylko
wykorzystujesz tę drugą osobę pod płaszczykiem miłości?
W imię miłości wykorzystuje się innych. Powód może być seksualny, albo
jakiś inny, ale ten drugi człowiek jest wykorzystywany. A gdy mówi:
„Dość, nie wykorzystuj mnie!", czy twoja miłość się utrzyma, czy zniknie?
Pytasz: „O jakim wykorzystywaniu mówisz?" Jeżeli ktoś cię docenia, jeśli
podobasz się pięknej kobiecie, twoje ego odczuwa spełnienie. Piękna
kobieta patrzy w ciebie jak w tęczę i po raz pierwszy czujesz, że jesteś
mężczyzną. Lecz jeśli ona cię nie dostrzega, nie podziwia, miłość znika. I
na odwrót, gdy piękny, silny mężczyzna podziwia cię jako piękną kobietę,
gdy ciągle spotykasz się z dowodami jego uznania, odczuwasz satysfakcję,
gdyż zaspokojone zostało twoje ego.
Oto wzajemne wykorzystywanie - nazywasz to miłością. I jeśli z tego
powstaje piekło, nie powinno cię to dziwić; to musi tworzyć piekło, bo
miłość to tylko nazwa, pod nią kryje się coś innego. Miłość nigdy nie
tworzy piekła, miłość to podstawowa z cech niebiańskich. Jeżeli kochasz,
jesteś szczęśliwy i stan szczęśliwości dowodzi tego, że kochasz.
Spójrz jednak na kochanków, nie wyglądają na szczęśliwych - tylko z
początku, gdy planują, bezwiednie, nieświadomie zarzucając na siebie
sieci, ale ta poezja, romantyczne przeżycie, cały ten nonsens służy tylko
złowieniu drugiego człowieka. Gdy wpadnie w sieć, znów są nieszczęśliwi,
czują się tak, jakby znaleźli, się w niewoli. Ego każdego z nich staje się
jarzmem, obie strony pragną więc opanować tę drugą i zawładnąć nią.
Taka miłość jest godna potępienia. Jeśli twoja miłość jest zła, modlitwa
też nie będzie dobra, gdyż modlitwa oznacza miłość do Całości. Skoro
miłość do zwykłego człowieka okazała się fiaskiem, jak mogłoby ci się
powieść w miłości skierowanej ku temu, co Boskie?
Miłość to po prostu krok w kierunku modlitwy. Trzeba się uczyć: jeśli
potrafisz kochać człowieka, poznałeś sekret. Tym samym kluczem otwiera
się wrota Boskości, choć ta potęga jest miliony razy większa. Przeogromny
to wymiar, ale klucz pozostaje ten sam. Miłość sama w sobie jest celem,
nie ma w niej miejsca na ego. Gdy jesteś wolny od ego, pojawia się miłość.
Dajesz wtedy, nie pytając, nie oczekując niczego w zamian. Po prostu
dajesz, gdyż dawanie jest czymś pięknym, dzielisz się, bo dzielenie się jest
czymś cudownym, nie ma tu transakcji. Gdy nie obowiązują żadne układy,
nie ma ego, czuje się przepływ miłości... nie jesteś „zamrożony", roztapiasz
się. Trzeba w sobie rozwijać tę umiejętność roztapiania się, gdyż tylko
wtedy można się modlić.
Jezus mówi do swych uczniów: ...jeśli modlicie się... nacisk jest położony
na wy, ...będziecie potępieni. Doskonale zna swych uczniów.
...gdy zaś jałmużnę dajecie
zło zalęgnie się w duszach waszych.
Czy zauważyłeś, co dzieje się w tobie, gdy dajesz coś żebrakowi? Czy
wypływa to z życzliwości, czy też może jest pochodną ego? Jeśli znajdziesz
się sam na ulicy i podejdzie żebrak, mówisz: „Wynocha!", bo nikt tego nie
widzi, ego w żaden sposób nie czuje się urażone. Ale żebracy też znają się
na psychologii; nigdy cię nie poproszą, gdy jesteś sam, ominą cię z daleka,
to nie jest odpowiedni moment. A gdy idziesz z grupą przyjaciół, zapolują
na ciebie.
Na targowisku, w obecności wielu osób łapią cię za rękę... wiedzą, że jeśli
teraz powiesz „Nie!", ludzie pomyślą „Aż tak jesteś nieuprzejmy, taki
okrutny?" Dajesz więc coś, by uratować swoje ego. Nie dajesz żebrakowi,
nie ma to nic wspólnego z życzliwością. Pamiętaj jednak, że gdy dajesz,
żebrak pójdzie dalej i opowie innym żebrakom jak cię oszukał, zrobił z
ciebie durnia. Będzie się śmiał, bo on wie dlaczego dostał coś od ciebie. Nie
ma tu mowy o życzliwości.
Życzliwość daje z innych powodów: wyczuwasz niedolę drugiego człowieka,
wyczuwasz tak głęboko, że łączysz się z nim. Nie tylko wczuwasz się w tę
niedolę, bierzesz na swoje barki odpowiedzialność za to, że ktoś jest
nieszczęśliwy, bo całość jest odpowiedzialna za część: „Służę pomocą
społeczeństwu,
które
tworzy
żebraków.
Wspieram
społeczeństwo,
strukturę, system władzy, które są przyczyną wyzysku; ja jestem częścią
tej gry, a ten żebrak jest jej ofiarą." Odczuwasz nie tylko życzliwość,
pojawia się odpowiedzialność, musisz coś z tym zrobić. I jeśli dajesz coś
żebrakowi, nie chcesz, by był ci wdzięczny. Raczej ty będziesz wdzięczny
jemu, jeżeli już mówimy o tej życzliwości, gdyż wiesz, że to nic nie znaczy.
Społeczeństwo trwa nadal, a ty dużo wysiłku włożyłeś w coś, co tworzy
żebraków. Wiesz, że jesteś częścią wpływowych warstw, w otoczeniu
których żyją żebracy, bogaci ludzie nie mogą istnieć bez ubogich. Wiesz, że
masz ambicję bycia bogatym. Masz poczucie winy, czujesz, że to grzech,
ale wtedy dawanie jest czymś całkowicie odmiennym. Gdybyś uznał, że
zrobiłeś coś wielkiego dając żebrakowi dwa złote, Jezus powie: zło zalęgnie
się w duszach waszych..., gdyż nie wiesz co robisz.
Niech dar będzie owocem miłości, życzliwości. Ale wtedy nie daje się
żebrakom, to nie jest jałmużna - po prostu dzielisz się z przyjaciółmi. Gdy
żebrak staje się przyjacielem, dzieje się coś innego: nie stawiasz siebie
wyżej od niego, nie dokonujesz „czegoś wielkiego", ego nie odczuwa
spełnienia. Przeciwnie, masz wrażenie: „Nic nie mogę uczynić, ofiarowanie
takiego drobiazgu to żadna pomoc."
Zdarzyło się kiedyś, że Mistrz zeń mieszkał w chacie na wzgórzu
oddalonym od miasta o wiele mil. Podczas pełni księżyca zakradł się tam
złodziej. Mistrz bardzo się tym zaniepokoił, albowiem w chacie nie było
nic, co można ukraść, za wyjątkiem koca, którym był przykryty, cóż więc
było robić? Zmartwił się na tyle, że gdy usłyszał kroki złodzieja, powiesił
koc na drzwiach i ukrył się w kącie pokoju.
Złodziej rozejrzał się wokół, lecz w ciemnościach nie mógł dojrzeć koca, nie
widział nic. Przygnębiony i rozczarowany zamierzał odejść. Nagle mistrz
krzyknął: „Zaczekaj! Weź ten koc! Jest mi ogromnie przykro, przebyłeś tak
długą drogę, noc jest chłodna, a w tym domu nie ma nic. Następnym
razem uprzedź mnie proszę o swojej wizycie. Coś przygotuję. Jestem
biednym człowiekiem, lecz postaram się, abyś mógł coś ukraść. Ulituj się
nade mną, bo będę się czuł okropnie, weź ten koc, nie odmawiaj!" Złodziej
nie bardzo wiedział co się dzieje. Był zalękniony, tamten wyglądał dość
podejrzanie, nikt wcześniej nie zachowywał się w taki sposób. Po prostu
chwycił koc i uciekł.
Tej nocy mistrz napisał wiersz. Siedząc przy oknie, chłodna noc, pełnia
księżyca... napisał takie oto słowa: „Jakiż wspaniały Księżyc! Chciałbym
go podarować temu złodziejowi!" I łzy popłynęły mu z oczu, płakał,
szlochał na myśl... „Biedaczysko, przyszedł z tak daleka!"
Złodzieja złapano. Miał już parę spraw na sumieniu, znaleziono przy nim
koc. Ten koc był znany, wszyscy wiedzieli, że należał do Mistrza. Mistrz
musiał więc udać się do sądu. Sędzia zwrócił się do niego: „Proszę
powiedzieć, że ten koc należy do pana, to wystarczy. Ten człowiek ukradł
koc z pańskiego domu, wystarczy to potwierdzić, to wszystko."
Mistrz odparł: „Ależ on go wcale nie ukradł, nie jest złodziejem. Znam go
dobrze. Owszem, odwiedził mnie kiedyś, lecz niczego nie ukradł, to był dar
ode mnie, podarowałem mu ten koc. I wciąż mam poczucie winy, że nie
miałem nic innego do zaoferowania. Koc jest już stary, niemal bez
wartości, a ten człowiek jest taki dobry... przyjął go. A ponadto jego serce
pełne było wdzięczności do mnie."
Jezus powiada: ...gdy zaś jałmużnę dajecie zło zalęgnie się w duszach
waszych, ponieważ dajesz z niewłaściwych pobudek. Można robić dobre
uczynki ze złych pobudek, ale nie o to chodzi, zupełnie nie o to.
Kiedy udacie się w odległe krainy
i wędrujecie po okolicy,
i przyjmą was tam,
jedzcie to, co przed wami postawią
i uzdrawiajcie chorych pośród nich.
Dwie rzeczy mówi Jezus uczniom swoim. Pierwsza: „Cokolwiek wam
dadzą, przyjmijcie, nie stawiajcie żadnych warunków."
Buddyzm rozprzestrzenia się gwałtownie, prawie pół świata to buddyści, a
mnisi dżinów nie potrafią wyrwać się z Indii, można ich spotkać tylko
tutaj, jest ich nie więcej niż 3 miliony. Budda i Mahawira byli tego samego
kalibru, dlaczego więc dżiniści nie potrafią wyjść ze swoim posłaniem na
zewnątrz? Z powodu mnichów - ich mnich gdziekolwiek pójdzie, stawia
warunki: określone pożywienie, w pewien szczególny sposób przyrządzone
i w niezwykle specyficzny sposób podane. Jak miałby opuścić swój kraj?
Nawet w Indiach może przebywać tylko w miastach, które zamieszkują
dżiniści, bo od nikogo innego nie przyjmie pożywienia. Efektem tego
uzależnienia jest to, że Mahawira stał się bezużyteczny dla świata, świat
nie jest w stanie skorzystać z nauk tego wielkiego człowieka.
Jezus mówi do uczniów: „...udacie się w odległe krainy i wędrujecie,
przyjmą was tam, jedzcie to, co przed wami postawią, nie stawiajcie
żadnych warunków, że na przykład spożywacie tylko niektóre potrawy."
Poruszanie się w świecie powinno być pozbawione jakichkolwiek
warunków. Stawiając warunki, stajesz się ciężarem. Dlatego uczniowie
Jezusa nigdy nie stali się ciężarem: jedzą to, co im się poda, ubierają się w
to, co akurat jest dostępne, żyją w każdych warunkach klimatycznych,
pośród najrozmaitszych ludzi, potrafią się wmieszać w każdą społeczność.
Z tej przyczyny chrześcijaństwo rozprzestrzenia się jak ogień. Zjawisko to
wiąże się z postawą uczniów - nie stawiają żadnych warunków.
A po drugie, Jezus powiada, by robić tylko to jedno: ...uzdrawiajcie
chorych pośród nich.
Nie mówi: „Nauczcie ich czym jest prawda." Nie! To na nic! Nie mówi:
„Niechaj siła waszych argumentów sprawi, że uwierzą w me przesłanie."
To na nic! „Po prostu uzdrawiajcie chorych! Albowiem, jeśli człowiek jest
chory, jak miałby zrozumieć prawdę? W jaki sposób zdoła ją pojąć? Kiedy
chora jest jego dusza, jak otrzyma moje przesłanie? Uzdrawiajcie chorych!
Uczyńcie ich pełnymi, to wszystko." Gdy człowiek stanie się pełny i
zdrowy, zdoła zrozumieć prawdę, będzie mógł zrozumieć Jezusa.
„Bądźcie sługami, uzdrowicielami - po prostu pomagajcie ludziom
osiągnąć zdrowie." Z psychologicznego punktu widzenia każdy jest chory.
Fizjologicznie ludzie nie muszą być chorzy, lecz jeśli chodzi o umysł, każdy
jest chory, potrzeba więc głębokiego uzdrowienia umysłu. Jezus powiada:
„Bądźcie terapeutami, idźcie i uzdrawiajcie ich umysły."
Spróbujcie zrozumieć jaki problem jest z umysłem: podzielony oznacza
chorobę, nie podzielony to zdrowie. Jeżeli w umyśle znajduje się wiele
sprzecznych rzeczy, umysł choruje, przypomina tłum, szalony tłum. Lecz
gdy w umyśle jest tylko jedno, umysł zostaje uzdrowiony, bo dzięki tej
jednej rzeczy zachodzi proces krystalizacji. Dopóki umysłu nie sprowadzi
się do jedności, choruje.
Są chwile, gdy i twój umysł staje się jednym. Niekiedy pojawiają się one
zupełnie nieoczekiwanie: wstajesz nad ranem, bardzo wcześnie, wszystko
jest takie świeże... wschodzi słońce, cała sceneria jest tak piękna, że
nagle... jesteś skoncentrowany. Zapominasz o targowisku, na które miałeś
wyruszyć, zapominasz o biurze, do którego miałeś jechać, zapominasz, że
jesteś hinduistą, muzułmaninem, chrześcijaninem, zapominasz, że jesteś
ojcem, matką, synem, zapominasz o tym świecie. Słońce świeci pięknie,
poranek jest orzeźwiający, wnikasz w to, stajesz się z tym jednością. Przez
krótką chwilę, gdy jesteś jednością, gdy umysł jest pełny i zdrowy, czujesz
jak wzbiera w tobie fala szczęścia. Może przytrafić się ona przypadkiem,
można też wywołać ją świadomie.
Ilekroć umysł jest jeden, wyraża się przezeń wyższa jakość, a ta niższa
natychmiast idzie na swoje miejsce. Jest dokładnie tak, jak w szkole: gdy
pojawia się dyrektor, nauczyciele dobrze pracują i uczniowie pilnie się
uczą, panuje porządek. Po wyjściu dyrektora nauczyciel staje się
najwyższym autorytetem i nie ma już takiego porządku, ponieważ
nauczyciele pozwalają sobie na zbytnią poufałość. Zaczyna działać energia
niższego rzędu - nauczyciele idą na kawę lub papierosa, wdają się w
plotki.
Wciąż
jednak
w
obecności
nauczyciela
uczniowie
są
zdyscyplinowani. Klasę ogarnia chaos dopiero po wyjściu nauczyciela;
mamy tłum, oszalały tłum. Nauczyciel wchodzi do klasy i nagle wszystko
ulega zmianie, pojawiła się wyższa siła, chaos znika.
Chaos pokazuje po prostu, że wyższa siła jest nieobecna. Gdy nie ma
chaosu, gdy panuje harmonia, widać obecność tej wyższej siły. Twój umysł
jest w stanie chaosu... potrzeba wyższego punktu odniesienia, potrzeba
krystalizacji na wyższym poziomie. Przypominasz ucznia, klasę, oszalałą
klasę, w której zabrakło nauczyciela. Ilekroć jesteś skoncentrowany,
natychmiast zaczynasz funkcjonować na wyższym poziomie.
Jezus powiada: „Uzdrawiajcie!" Słowo „uzdrawiać" (ang. heal) ma ten sam
rdzeń co „pełny" (ang. whole); słowo „święty" (ang. holy) także pochodzi z
tego samego rdzenia. Uzdrów kogoś, a stanie się pełnym, a gdy staje się
pełnym, jest święty. Oto cały proces. Umysł jest chory, ponieważ nie ma
centrum. Czy masz jakieś centrum w umyśle? Czy możesz powiedzieć „to
centrum to ja"? Ono zmienia się co chwila: rankiem jesteś rozgniewany,
jesteś gniewem; w południe zaczynasz kochać i myślisz sobie „jestem
miłością"; a pod wieczór jesteś rozczarowany i przychodzi ci do głowy
„jestem frustracją". Czy jest w tobie jakieś centrum? A może jesteś tylko
wirującym tłumem?
Nie ma jeszcze w tobie centrum, jeszcze... a człowiek bez centrum jest
chory. Człowiek zdrowy to ten, kto ma centrum. Jezus mówi: „Dajcie
ludziom centrum!" Niezależnie od chaosu wokół ciebie, centrum jest
wewnątrz. Jesteś ześrodkowany 24 godziny na dobę, coś w tobie
zachowuje ciągłość - to continuum staje się twoją Jaźnią.
Spójrz na to w taki oto sposób: istnieją trzy warstwy istnienia. Pierwsza
warstwa to przedmioty, świat obiektywny. Otacza cię, informują o niej
zmysły, oczy ją dostrzegają, uszy słyszą, a ręce dotykają. Świat
obiektywny to pierwsza warstwa istnienia i jeśli zatracisz się w nim,
znajdziesz upodobanie w rzeczach najbardziej powierzchownych. Druga
warstwa jest w tobie, to warstwa umysłu: myśli, emocje, miłość, gniew,
uczucia. Pierwsza z nich jest ogólnie dostępna, to rzeczywistość
obiektywna. Lecz nikt nie zdoła dostrzec, co tkwi wewnątrz umysłu.
Gdy patrzysz na mnie, nie widzisz mnie, widzisz tylko moje ciało; gdy
patrzę na ciebie, nie widzę ciebie, widzę tylko twoje ciało. Druga osoba
może obserwować twoje zachowanie, jak postępujesz, co robisz, jak
reagujesz. Może zauważyć gniew na twojej twarzy, zarumienienie, bijące z
twego oblicza okrucieństwo, gwałtowność w oczach, ale nie zdoła uchwycić
gniewu w twoim umyśle. Może zauważyć miłosny gest, który wykonuje
twoje ciało, ale nie zdoła dostrzec samej miłości. A przecież można jedynie
wykonywać miłosny gest, żadnej miłości może w tym nie być. Można
oszukiwać innych swoim zachowaniem... i tak postępujesz...
Każdy może poznać twoje ciało, ale nie dotyczy to umysłu. Obiektywny
świat jest ogólnie dostępny, taki właśnie jest świat nauki. Nauka powiada,
że jest to jedyna rzeczywistość, ponieważ „Nie możemy poznać twoich
myśli - czy one istnieją, czy nie, tego nikt nie wie. Tylko ty mówisz, że
istnieją, ale nie są czymś ogólnie dostępnym, obiektywnym, nie możemy z
nimi eksperymentować, nie potrafimy ich zobaczyć. Informujesz nas o
nich, ale możesz też nas oszukiwać, albo sam zostałeś oszukany, któż to
wie?" Myśli nie są przedmiotami, ale wiesz doskonale, że istnieją. Nie
tylko rzeczy istnieją, myśli także istnieją. Jednak myśli są zbyt osobiste,
prywatne, nie są ogólnie dostępne.
Pierwsza warstwa, warstwa zewnętrzna, rzeczywistość powierzchowna,
stworzyła naukę. Warstwa druga, myśli i uczucia, tworzy filozofię, tworzy
poezję. Ale czy to jest wszystko? Materia i umysł? Jeśli to jest wszystko,
nigdy nie będziesz ześrodkowany, gdyż umysł zawsze płynie wartkim
strumieniem. Nie ma żadnego centrum: wczoraj były tam jakieś myśli,
dzisiaj są inne, jutro będą jeszcze inne, płyną jak rzeka, nie ma tu żadnego
centrum.
W umyśle nie znajdziesz centrum: myśli się zmieniają, zmianie ulegają
uczucia, wszystko płynie. Zatem zawsze będziesz chory, skrępowany,
nigdy pełny. Ale istnieje jeszcze jedna warstwa rzeczywistości, najgłębsza.
Pierwsza warstwa to świat obiektywny, świat nauki; druga to świat myśli,
filozofia i poezja, uczucia, idee. I jest świat trzeci, świat religii, świat, w
którym obecny jest świadek- ten, który przygląda się myślom, ten, który
przygląda się wszystkiemu.
Ten ktoś jest jeden, nie jest dwoisty. Czy patrzysz na dom, czy też
zamykasz oczy i oglądasz obraz domu „wewnętrznym okiem", oglądający,
obserwator pozostaje ten sam. Czy patrzy na gniew, czy na miłość,
obserwator pozostaje ten sam. Czy jesteś smutny, czy wesoły, niezależnie
od tego czy życie stało się poezją czy też koszmarem - obserwator pozostaje
ten sam, świadek pozostaje ten sam. Ów świadek stanowi jedyne centrum
i to właśnie jest świat religii.
Gdy Jezus mówi: „Idźcie i uzdrawiajcie ludzi", ma na myśli „Idźcie i
nadajcie im centrum, uczyńcie z nich świadków. Wówczas nie będą się
angażować w ten świat, ani nie pochłoną ich myśli, zakorzenią się we
własnym bycie." A gdy zapuszcza się korzenie we własny byt, wszystko
ulega zmianie, zmienia się jakościowo, wtedy można się modlić.
Nie będzie to modlitwa ze złych pobudek, modlitwa stanie się wyrazem
wdzięczności. Będziesz się modlił nie jak żebrak, lecz jak cesarz, który
wszystkiego ma pod dostatkiem. Będziesz rozdawał, ale nie dla
zaspokojenia ego, tylko ze współczucia. Dajesz, ponieważ dawanie jest
czymś przepięknym i czyni cię ogromnie szczęśliwym. I można też pościć,
aczkolwiek post nie będzie spowodowany obsesją na punkcie jedzenia, ten
post będzie zupełnie inny.
Taki właśnie jest post Mahawiry, jest całkowicie odmienny. Zapomina się
niekiedy o swym ciele do tego stopnia, że nie zauważasz obecności głodu;
na tyle odbiegło się od ciała, że nie jest ono w stanie poinformować cię o
tym, że jesteś głodny. W sanskrycie słowo określające post jest bardzo
piękne, brzmi ono upawas. Słowo to w żaden sposób nie wiąże się z
jedzeniem, nie ma nic wspólnego z postem, oznacza po prostu „życie bliżej
samego siebie", upawas - „życie bliżej samego siebie", „bycie bliżej samego
siebie". Przychodzi chwila, gdy jesteś tak ześrodkowany, że zapomina się o
ciele, tak jakby ciało nie istniało. Wówczas nie odczuwa się głodu i można
śmiało mówić o poście, ale coś takiego po prostu zdarza się, nie jest
efektem jakichś działań.
W stanie takiego ześrodkowania można przebywać przez wiele dni.
Przytrafiło się to Ramakrishnie, wchodził w ekstazę i przez sześć, siedem
dni pozostawał niemal martwy, ciało nie poruszało się, zamierało w
jednym geście; jeśli stał, zastygał w tej pozycji. Uczniowie musieli się
namęczyć, żeby go położyć, na siłę dawali mu odrobinę wody, mleka, lecz
wyglądało na to, że jest on nieobecny. Oto jest post - przestaje się istnieć w
ciele.
Będąc w ciele, nie jesteś już w ciele. Lecz tego nie da się zrobić. Jak
miałbyś tego dokonać? Wszelkie działania pochodzą z ciała, aby zrobić
cokolwiek
musisz
posłużyć
się
ciałem.
Ten
post
nie
może
być
„przeprowadzony", gdyż oznacza on bez cielesność. Może się zdarzyć,
zdarzył się Mahawirze, Jezusowi, Mahometowi. Tobie też może się
zdarzyć.
Jezus powiada: Idźcie pomiędzy ludzi...
jedzcie to, co przed wami postawią
i uzdrawiajcie chorych pośród nich.
Albowiem to, co wchodzi w usta wasze
nie kala was,
to zaś, co z ust waszych wychodzi,
jest tym właśnie, co was kala.
To bardzo znaczące słowa. Oznaczają: „Nie przejmujcie się zbytnio, gdy
pożywienie jest nieczyste, albo jakiś shudra was dotknie, albo kobieta
mająca okres przejdzie obok i jej cień na was pada." Nie jest ważne, co w
was wchodzi, ważne jest to, co wychodzi, gdyż to, co wydobywa się na
zewnątrz pokazuje twoją jakość; pokazuje w jaki sposób przemieniasz to,
co w ciebie wnika... i to jest ważne.
Lotos rodzi się w błocie, błoto ulega przemianie i tak powstaje lotos. Lotos
nigdy nie mówi: „Nawet nie tknę tego błota, jest brudne, obrzydliwe!" Nie,
to nie tak. Jeżeli jesteś lotosem, nie ma dla ciebie nic brudnego. Jeśli masz
takie moce jak lotos, jeśli nieobca jest ci wszechprzemieniająca moc,
alchemiczna moc, możesz tkwić w błocie i narodzi się lotos. Gdy jednak nie
masz właściwości lotosu, nawet żyjąc otoczony złotem wytwarzać będziesz
jedynie błoto. Rzecz nie w tym, co w ciebie wchodzi. Ważne jest to, że
będąc scentrowanym przemieniasz wszystko, co w ciebie wchodzi; nabiera
ono cech twojego bytu i wydostaje się na zewnątrz.
W życiu Buddy mamy przykład otrucia, zupełnie przypadkowo doszło do
zatrucia pokarmowego. Ubogi człowiek czekał wiele dni by zaprosić Buddę
do swego domu. Pewnego dnia przyszedł bardzo wcześnie, o czwartej rano
i stanął w pobliżu drzewa, przy którym Budda spał, aby jako pierwszy
mógł go zaprosić - i tak się stało. Budda otworzył oczy i usłyszał: „Przyjmij
proszę
zaproszenie
ode
mnie!
Oczekiwałem
cię
wiele
dni,
przygotowywałem się do tego tyle lat! Jestem biednym człowiekiem, nie
mogę sobie na wiele pozwolić, lecz od dawna pragnę, byś przyszedł do
mego domu spożyć skromny posiłek." „Przyjdę" - odparł Budda.
W tym momencie z pobliskiego grodu nadjechał rydwanem król w
otoczeniu ministrów, z całym orszakiem dworzan i zwrócił się do Buddy z
nabożną czcią: „Przybądź Panie, zapraszam cię do mego pałacu!"
Budda rzekł: „Trudno będzie; moi uczniowie przyjdą do twego pałacu, lecz
ja już przyjąłem zaproszenie, ten człowiek był tutaj przed tobą. Gdy
otworzyłem oczy, zaprosił mnie do siebie jako pierwszy, toteż muszę pójść
razem z nim." Król próbował go przekonać, że to nie jest dobry pomysł:
„Ten człowiek, czymże on może cię poczęstować? Jego dzieci głodują, on
sam nie ma co jeść!"
Budda na to: „Nieważne. Zaprosił mnie i muszę iść." I poszedł.
A co uczynił tamten człowiek? W Biharze i innych ubogich rejonach Indii,
ludzie gromadzą różne rzeczy w porze deszczowej; zbierają wszystko, co
wyrasta z ziemi i na niej rozkwita. Pewna roślina, kukarmutta (gatunek
grzyba z kapeluszem o dużej średnicy) pojawia się w tym okresie i oni go
zbierają, suszą i przechowują przez cały rok. Jest to ich jedyne warzywo niekiedy jednak staje się trucizną.
Człowiek ów zebrał kukarmuttę dla Buddy. Ususzył i odpowiednio
przyrządził, lecz gdy Budda zaczął jeść, pożywienie okazało się być
trujące, bardzo gorzkie. Było jedynym, co gospodarz mógł przygotować,
poczułby się zraniony gdyby Budda stwierdził: „To jest gorzkie, nie mogę
tego jeść" - nic innego nie mógł zaoferować. Więc Budda jadł dalej, nie
wspominając o goryczy i truciźnie. Gospodarz był bardzo szczęśliwy.
Budda wrócił do swych uczniów i trucizna zaczęła działać. Przyszedł
lekarz i powiedział: „To bardzo trudny przypadek. Trucizna przedostała
się do układu krwionośnego, nic nie można zrobić, Budda musi umrzeć!"
Na początek Budda zwołał swoich uczniów i rzekł: „To nie jest zwykły
człowiek, to postać wyjątkowa. Albowiem pierwszy pokarm otrzymałem od
swej matki, to zaś jest pokarm mój ostatni - ów biedak jest niczym moja
matka! Uszanujcie go, gdyż jest to coś niezwykle rzadko spotykanego!
Budda pojawia się raz na parę tysięcy lat i tylko dwoje ludzi ma taką
szansę: najpierw matka pomaga buddzie przyjść na świat, a na koniec
ktoś pomaga mu wejść w inny świat. Idźcie zatem i powiadomcie
wszystkich, że tego człowieka należy czcić - jest wielki!"
Uczniowie byli mocno zakłopotani, ponieważ mieli szczerą chęć zabić tego
biedaka. Gdy odeszli, Ananda zwrócił się do Buddy: „Uszanować tego
człowieka... to dla nas za wiele. To morderca, on cię zabił! Więc nie mów
takich rzeczy. Dlaczego to robisz?"
Budda odparł: „Znam was, jesteście zdolni go zabić, dlatego to
powiedziałem. Idźcie i złóżcie mu wyrazy szacunku. To wyjątkowa
sposobność, która niezwykle rzadko przytrafia się w dziejach świata podać Buddzie ostatni posiłek!"
Podano mu truciznę, a z niego wypłynęła tylko miłość. Oto cała alchemia:
ten człowiek odczuwa współczucie do kogoś, kto właściwie go zabił. Jeśli
podamy Buddzie truciznę, w odpowiedzi dostajemy miłość.
Jezus powiada: „Albowiem to, co wchodzi w usta wasze nie kala was,
nawet trucizna nie zdoła was zbrukać, to zaś, co z ust waszych wychodzi,
jest tym właśnie, co was kala." Pamiętaj, wszystko przemieniasz: jeśli ktoś
cię znieważa, „karmi" cię swymi zniewagami, to cię nie pokala. Cóż więc z
ciebie wychodzi? Jak przekształcasz tę zniewagę? Czy wypływa z ciebie
miłość, czy może nienawiść?
Jezus mówi: „Pamiętajmy co z nas wychodzi, nie zwracajmy szczególnej
uwagi na to, co wchodzi." I ty też powinieneś o tym pamiętać, inaczej całe
twoje nastawienie do życia będzie błędne. Jeśli wciąż zastanawiasz się
nad tym, co w ciebie wchodzi, nigdy nie rozwiniesz tej umiejętności, dzięki
której twoje istnienie może wszystko przemieniać. Wówczas pojawia się to
na zewnątrz: „czysty" pokarm, taki czy inny „rodzaj" pożywienia, nikt nie
powinien cię „dotykać", jesteś braminem, czystym duchem... Wszystko
staje się wielkim nonsensem! Prawdziwe jest nie to, co w ciebie wchodzi,
rzecz w tym, by pamiętać o tym przemienianiu.
Pewnego razu Shankaracharya odwiedził Benares i nad ranem udał się na
rytualną kąpiel w Gangesie, sądząc, zgodnie ze starym bramińskim
rozumowaniem, że Ganges uczyni go czystym. Gdy wracał po kąpieli
dotknął go shudra, niedotykalny. Shankaracharya rozgniewał się: „Coś ty
uczynił!? Muszę jeszcze raz się wykąpać. Zbrukałeś mnie!"
Shudra miał rzec: „Więc twój Ganges jest bezwartościowy... skoro cię
oczyszcza i świeży, pachnący, oczyszczony przybywasz, a gdy ja cię
dotykam jesteś skalany... Czyż nie jestem większy niż twój Ganges?"
Shudra ciągnął dalej: „I ty mówisz, że oddałeś się poznaniu? Słyszałem jak
mówiłeś, że w każdym z nas przebywa Jedność. Pozwól więc, że zadam ci
pytanie: Czy dotknięcie mego ciała cię skalało? Jeśli tak, oznacza to, że
moje ciało może dotknąć twego ducha. A przecież twierdzisz, że ciało to
iluzja, sen, jakże więc sen miałby dotknąć Rzeczywistości? I w jaki sposób
sen miałby tę Rzeczywistość skalać? To, czego nie ma, jakże miałoby
skalać coś, co jest? A może powiesz, że nie moje ciało, lecz duch mój skaził
ciebie, gdyż duch ducha dotknąć może, ale wtedy przestajesz być
brahmanem, tym Jednym, o którym opowiadasz, prawda? Odpowiedz mi
więc: Kto ciebie skaził?"
Powiadają, że Shankara pokłonił się nisko i rzekł: „Aż do tej pory jedynie
myślałem o Jednym, była to tylko filozofia. Wskazałeś mi właściwą
ścieżkę, nikt teraz nie może mnie skalać. Rozumiem, Jedno istnieje, tylko
Jedno istnieje, takie samo we mnie jak i w tobie." Później Shankara
uporczywie próbował dowiedzieć się kim był ten człowiek. Nigdy mu się to
nie udało i nikt tego nie wie... Może to był sam Bóg, samo Źródło... ale
Shankara uległ przemianie.
Co w ciebie wchodzi, nie kala, bowiem wszystko wnika w głąb ciała. Nic
nie może wejść w głąb ciebie, twoja czystość jest absolutna. Jednak to, co z
ciebie wychodzi, nosi twoje cechy, zawiera aromat twojego bytu i to o
czymś świadczy. Jeśli wychodzi z ciebie gniew, uwidacznia tym samym, że
wewnątrz siebie jesteś chory; jeśli wychodzi nienawiść, znaczy, że
wewnątrz nie jesteś pełny; a jeżeli emanujesz miłością i światłem,
świadczy to o tym, że owa pełnia została osiągnięta.
Mam nadzieję, że zrozumiesz te dziwne słowa. Łatwo o błędne rozumienie,
a z kimś takim jak Jezus zawsze może tak być, zrozumienie jest prawie
niemożliwe, wyraża on bowiem prawdę, a ta zawsze jest paradoksalna;
człowiek nie jest gotów jej wysłuchać, nie jest scentrowany.
Rozumiemy wszystko poprzez umysł, a umysł to plącze, miesza i
interpretuje, i wtedy te słowa stają się niebezpieczne. Tych słów nie
znajdziesz w autoryzowanej wersji Biblii. Opuszczono je, bowiem są
niebezpieczne! Można je znaleźć, ale nie w wersji autoryzowanej, nie w
Biblii, w którą wierzą chrześcijanie. Kiedy Jezus zwracał się do ludzi, jego
słowa notowało także wielu innych i te zapiski przetrwały. Znaleziono je
przed paroma dziesiątkami lat w jaskini w Egipcie.
Wszystko, co tutaj omawiamy, pochodzi z odkrytego tam zwoju. Nie ma on
nic
wspólnego
z
wersją
„zatwierdzoną"
przez
autorytety;
takie
autoryzowane wersje zawsze są nieprawdziwe, nie może być inaczej. Gdy
tylko zorganizujesz jakąś religię, duch umiera; coś raz zorganizowane
staje się martwe. Nie można też zapominać o żywotnych interesach...
Jakże miałby watykański papież rzec: „Jeżeli pościcie grzech poczniecie
przeciwko sobie"? Nikt nie będzie pościć. „Jeśli modlicie się będziecie
potępieni"? Ludzie przestaną się modlić. „Gdy zaś jałmużnę dajecie zło
zalęgnie się w duszach waszych"? Koniec z datkami... Jak miałaby
przetrwać tak potężna organizacja, jaką jest Kościół?
Chrześcijanie szczycą się
największą spośród
organizacji: samych
katolickich kapłanów jest 12 milionów - tysiące kościołów na całej Ziemi!
Najbogatszą organizacją jest Kościół katolicki, nawet organizacje rządowe
nie są tak bogate, właściwie każdy rząd to bankrut. Tymczasem
watykański papież jest człowiekiem przebogatym, a za nim stoi
największa organizacja na świecie, jedyne w swoim rodzaju państwo
międzynarodowe... nie za bardzo widoczne, to znaczy bardzo niewidoczne,
ale kryje się za tym praca milionów ludzi.
Jak to się dzieje? Wszystko to zawdzięczamy darowiznom i gdyby
chrześcijanie usłyszeli Jezusa: „Nie dawaj, albowiem zło zalęgnie się w
duszy twojej...!" Kościoły służyć mają modlitwie, więc gdyby ludzie
dowiedzieli się, że Jezus powiada: „Nie módl się, albowiem jest to grzech",
kto by się modlił? Jeśli zatem nie ma mowy o modlitwie, poszczeniu,
rytuałach, darowiznach, po cóż kapłani? Jezus burzy fundamenty
wszystkich zorganizowanych religii, Jezus pozostaje, ale chrześcijaństwa
nie będzie.
Tych słów Jezusa nie znajdziesz w autoryzowanych tekstach, trzeba było
je opuścić. Można je zresztą zrozumieć opacznie, lecz jeśli czujesz to, o
czym tu mówię, zrozumiesz. Jezus nie występuje przeciwko modlitwie ani
przeciwko poszczeniu czy dawaniu i dzieleniu się - sprzeciwia się
fałszywemu obliczu człowieka.
To, co prawdziwe, musi objawić się w twoim istnieniu. Najpierw musisz
się zmienić, ulec przemianie, dopiero potem, cokolwiek zrobisz, będzie
dobre.
Ktoś zapytał świętego Augustyna: „Co mam czynić? Nie jestem zbytnio
wykształcony, powiedz mi więc, jeśli można... w paru słowach."
Augustyn odparł: „Tylko tyle można powiedzieć: kochaj! A wówczas
wszystko, co zrobisz będzie dobre."
Oczywiście, jeżeli kochasz, wszystko jest w porządku, lecz jeśli nie
kochasz, wszystko na nic.
Miłość oznacza zanik ego. Miłość oznacza scentrowanie. Miłość oznacza
bycie szczęśliwym. Miłość oznacza wdzięczność. Taki właśnie jest sens
życia: żyj istnieniem, nie swymi działaniami. Albowiem działania znajdują
się na powierzchni, a byt tkwi głęboko w nas.
Niechaj wszystko wypływa z twojego bytu. Nie steruj swymi działaniami i
nie kontroluj ich, przemień swoje istnienie. Prawdziwe nie jest to, co
robisz; prawdziwe jest to, czym jesteś.
MEDYTACJA MODLITWY
Najlepiej jest praktykować tę medytację wieczorem, w zaciemnionym
pokoju, i natychmiast potem położyć się spać. Można też robić to rano, ale
potem trzeba przeznaczyć piętnaście minut na wypoczynek. Ten
wypoczynek jest konieczny, w przeciwnym razie będziesz się czuł jak
pijany, otępiały.
To złączenie z energią jest modlitwą. To cię zmienia. A gdy ty się
zmieniasz, zmienia się cała egzystencja.
Wznieś obie ręce ku niebu, wnętrzem dłoni zwrócone do góry, głowę
trzymaj wyprostowaną i po prostu odczuwaj płynącą w sobie egzystencję.
Gdy energia będzie spływać wzdłuż ramion, poczujesz delikatne drżenie bądź jak liść na wietrze, drzyj. Pozwól na to, pomóż temu. Potem niech
całe ciało wibruje tą energią, i pozwól, by działo się wszystko to, co się
dzieje.
Odczujesz następnie płynięcie do ziemi. Ziemia i niebo, na górze i na dole,
yin i yang, element męski i żeński - unosisz się, wtapiasz się, całkowicie
się porzucasz. Nie ma cię. Stajesz się jednością... stapiasz się w jedność.
Po dwóch, trzech minutach, albo gdy poczujesz się całkowicie napełniony,
pochyl się ku ziemi i pocałuj ją. Stań się kanałem, przez który boska
energia łączy się z energią ziemską.
Te dwa etapy należy powtórzyć jeszcze sześć razy, aby każda czakra
mogła zostać odblokowana. Można robić to większą ilość razy; jeśli zrobisz
mniej, możesz poczuć się niespokojny i nie będziesz mógł zasnąć.
W rym stanie modlitwy wejdź w sen. Po prostu zaśnij, a ta energia będzie
z tobą. Będziesz z nią płynął, zasypiał. Bardzo to pomoże, ponieważ ta
energia otaczać cię będzie przez całą noc i dalej będzie działała. Rankiem
poczujesz się świeższy niż kiedykolwiek dotąd. Nowe elan, nowe życie
zacznie cię przenikać i przez cały dzień będziesz czuł się pełen nowej
energii: nowego tętnienia, nowej pieśni w twoim sercu i nowego tańca w
twoim chodzie.
Modlitwa
Integracja energii płynących z góry z energiami żywiołu ziemi. Pełny
przepływ oczyszcza wszystkie czakry, co prowadzi do poznania własnego
przeznaczenia i umiejętności odnajdywania się we właściwym czasie i
miejscu, (kaseta audio: 20,90 zł - książka 4,90 zł - komplet 24,90 zł)