fragment książki - Katarzyna Bonda

Transkrypt

fragment książki - Katarzyna Bonda
Katowice, ulica Stawowa 13, lok. 6
Noc z 31 grudnia 1990 roku na 1 stycznia 1991 roku
Poczuł ciepło na udach. Potem chłód, kiedy mokre kalesony
przylepiły się do ciała. To strach rozluźnił chory pęcherz. Może
poczułby wstyd, że jak dzieciak zsikał się ze strachu, gdyby nie
to regularne kłucie w piersi, które tak dobrze znał. Wiedział, że
jeśli zaraz nie weźmie leku, za chwilę pojedyncze szpile wbijające się w klatkę piersiową przemienią się w ciasną obręcz wokół szyi. Wtedy zacznie się prawdziwy ból – jakby lawa wulkaniczna zalewała gorącem przełyk. Znacznie silniejszy niż ten,
który czuł do tej pory. Ból skrępowanych dłoni i stóp osłabł jakiś czas temu, bo krew przestała do nich dochodzić, i stał się
całkiem do zniesienia. Jeszcze tylko przeguby pulsują. Jego
własny pasek od płaszcza wpija się w nie i rani tysiącem igiełek.
Kłucie stało się coraz rzadsze. Zastąpiły je ulga i radość, że
jeszcze żyje. Próbuje wyswobodzić się z więzów. Zdrętwiałe
członki nie ułatwiają zadania, jednak stara się pokonać ich
opór. Rzuca się całym ciałem po niewielkiej przestrzeni. Nieudaczne ruchy tylko wzmagają ból. Wie, że ma niewiele czasu
– kłucie w piersi znów może się pojawić. Szamocze się rozpaczliwie. Wpada na stos wieszaków wybebeszonych z szafy.
Próbuje oswobodzić się z pajęczyny metalowych prętów.
9
043092_Tylko martwi nie klamia.indd 9
2015-09-03 10:15:35
Podstawowy czarny
Bezskutecznie. Tylko poranił się w wielu miejscach. Wieszaki
utworzyły teraz kolczastą klatkę, która zmusza go do leżenia
bez ruchu. Oddycha ciężko, z piersi wydobywa się tępy świst.
Czuje nieprzyjemne łaskotanie, jakby bezczelny owad wybrał
się na spacer po jego ciele i wędrował od czubka głowy do karku. Chciałby go zgonić z siebie ze wstrętem, ale nie może. Łaskotanie zmienia się w pieczenie i pulsujący ból z tyłu głowy.
Pojmuje, że to nie owad, lecz strużka krwi z otwartej rany na
głowie. Zaczyna mu brakować tlenu. Zbliża się kolejny, o wiele
silniejszy atak. Taśma ściąga kąciki ust. Powietrza wciąganego
nosem jest zbyt mało. Tylko go dławi.
Syk wystrzelonej petardy. I kolejnych. Brzęk tłuczonego
szkła. Śpiewy, dzwony, syrena strażacka. Głosy rozradowanych
ludzi. Wszystko dzieje się tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Nagle eksplozja. Potężny odgłos wybuchu, który w innych okolicznościach natychmiast przyciągnąłby tłum. Dziś został stłumiony przez wielobarwny hałas sylwestrowej nocy za oknem.
Przez ciężkie drzwi klitki dla gosposi, w której właściwie nigdy nie mieszkała, a w której jest teraz uwięziony, słyszy rumor
przesuwanych mebli w sąsiednim pokoju. I wysoki ton dzwonka aparatu telefonicznego, który zaraz cichnie. Zbyt gwałtownie. Domyśla się, że ktoś wyrwał kabel z gniazdka.
Nagle otwierają się drzwi. Słyszy odgłos włączanej zapalniczki i wrzask wściekłego mężczyzny.
– Kaj to masz?
Intruz chwyta go za ubranie i unosi do góry. Strach niemal
zatrzymuje bicie serca. Czarne mroczki przed oczami, jak nocne
motyle. Mężczyzna jednym ruchem zrywa mu taśmę z ust. Nieznośny ból wydzierania włosów z zarostu. Wszystko wiruje, kręci się jak na karuzeli. Mężczyzna szarpie go, krzyczy, ale on nie
rozróżnia już słów. Zamieniły się w jednostajny hałas, który
rozsadza mu skronie. Nie jest w stanie zrozumieć ich sensu.
Zwieracz zawiódł ponownie. Tym razem w nogawkach ma nie tylko mocz. Chciałby skrócić ten koszmar. Wyznać, że tu nic nie
10
043092_Tylko martwi nie klamia.indd 10
2015-09-03 10:15:35
Podstawowy czarny
ma, że to pomyłka. Żeby szukali gdzie indziej, czego innego.
Nagle agresor rzuca go na podłogę, odchodzi. On już nie czuje
bólu, choć upadając, prawdopodobnie zwichnął sobie rękę.
Mija chwila, zanim uświadamia sobie, że tortury zostały jedynie odwleczone.
Rozlega się uparte pukanie do drzwi. Jest coraz głośniejsze,
wreszcie zmienia się w gwałtowne uderzenia pięścią. Słyszy
swoje imię wykrzykiwane zza drzwi. Karina, myśli. Odejdź,
dziecko. Odejdź, ratuj się. Wystarczy, że ja zginę. Słyszy zaniepokojenie w głosie kobiety. Wtedy dopiero ją rozpoznaje. Oddycha z ulgą. To nie Karina, lecz córka sąsiadki z dołu. W pomieszczeniu panuje idealna, złowroga cisza. Prosi opatrzność, by
dziewczyna odeszła, by oprawca nic jej nie zrobił. A jednak
obecność kogoś, kto może go uratować, budzi resztkę nadziei.
Chce krzyczeć, lecz nie jest w stanie wydać z siebie głosu. Chce
wybiec, ale nie ma sił, by poruszyć nawet palcem u stopy.
Wreszcie słyszy kroki rozlegające się w pustej klatce schodowej. Dziewczyna odeszła. Iskierka nadziei gaśnie bezpowrotnie.
Nozdrza rozszerzają się coraz łapczywiej. Dźwięki słyszalne są
coraz słabiej. Wystrzały petard i śmiechy wydają się zniekształcone. Wydłużają się jak nagranie na taśmie wciągniętej w magnetofon. Nagle wszystko się urywa. Znów kłucie w piersi i zaraz, zdecydowanie za szybko, pojawia się obręcz. Nawet gdyby
mógł, nie zdążyłby zażyć leku. Jaka idiotyczna śmierć, myśli,
kiedy obręcz na przełyku się zaciska.
043092_Tylko martwi nie klamia.indd 11
2015-09-03 10:15:35
Podstawowy czarny

Podobne dokumenty