Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
Przełożyła
Agnieszka Myśliwy
Tytuł oryginału
THE SUMMER’s END
Co­py­ri­ght © 2015 by Mary Alice Monroe, Ltd
All rights reserved
Projekt okładki
Agencja Interaktywna Studio Kreacji
www.studio-kreacji.pl
Zdjęcie na okładce
© Yolande de Kort/Trevillion Images
Redaktor prowadzący
Katarzyna Rudzka
Redakcja
Joanna Habiera
Korekta
Grażyna Nawrocka
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-8069-050-9
Warszawa 2015
Wy­daw­ca
Prószyński Media Sp. z o.o.
ul. Rzymowskiego 28, 02–697 War­sza­wa
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
ABEDIK S.A.
Dedykuję moim córkom
Claire Dwyer, Gretcie Kruesi i Caitlin Kruesi.
Jesteście moimi bohaterkami.
Marjory Wentworth
Czas wyspy
Przebijając warstwy nocy żarem,
który roztapia długie godziny przed świtem,
słońce obiera z mlecznych tumanów
wyspę mgieł. Obejmuje ona
dojrzewający skrawek ziemi,
na którym pogrążone we śnie domy wynurzają się z mroku
podobne do setek nasion rozsianych wzdłuż drogi.
Uliczne latarnie wciąż płoną. Pod nimi
mkną samochody. Na znużonych statkach pasażerom
dany jest czas, by uporządkowali wspomnienia nocy,
gdy dzień otwiera się przed nimi
jak niechciana możliwość.
Zegar wybija zawczasu
każdą próżną godzinę w ich umysłach.
Kobieta siada na łóżku
przy swym oknie i czeka na świt,
by zawładnął światem
i przywrócił mu jego miejsce. Kobieta
szuka dziecka, ducha
dziecka, śladu, echa głosu
7
w szumie wiatru, plamy uśmiechu
na twarzy księżyca – choćby jednego znaku
od jednej z miliarda gwiazd.
I gdy krewetkowce suną na morze,
ślizgając się na pierwszych promieniach słońca, obserwuje
delfina, który zbłądził na moczary
i kreśli w nich bezkresne kręgi*.
Fragment z tomu Noticing Eden,
Hub City Writers Project, 2003
* Fragment wiersza Czas wyspy (Island Time) Marjory Wentworth.
Rozdział pierwszy
Z
aczynał się kolejny letni dzień. Bunia mocniej otuliła się miękkim kaszmirem, który narzuciła
na szczupłe ramiona. Świetliste promienie rozjaśniały
aksamitną czerń nad zatoką, a grafitowe cienie tańczyły
pośród nastroszonej spartyny niczym zwiewne duchy.
Bunia siedziała z podkurczonymi nogami, skulona
w czarnym, wiklinowym fotelu na swojej tylnej werandzie. Czuła na twarzy wilgoć mgły, a chłód świtu
przenikał ją na wskroś. Nie mogła się ogrzać od śmierci Lucille. Odkąd jej najdroższa przyjaciółka odeszła,
nieraz budziła się w środku nocy z niespokojnego snu
i wychodziła na zewnątrz w nadziei, że morska bryza
przyniesie jej ukojenie. Na darmo jednak szukała ciepła
i ulgi w świeżości poranka. W oddali Atlantyk, jej zmienny przyjaciel, ryczał niczym wygłodniała bestia. Fale
nieustępliwie pożerały wydmy. Ich echo rozbrzmiewało
na całej Wyspie Sullivana.
Od śmierci Lucille minął już ponad tydzień, a ona
wciąż czuła obok siebie obecność starej towarzyszki,
która czuwała nad nią teraz, tak jak czyniła to za życia.
9
Kochana Lucille. Śmierć przyjdzie po nas wszystkich.
Oswoiła się ze śmiercią. Każdy, kto dożył osiemdziesiątki, poznał ból po stracie bliskich. Pochowała rodziców,
a także, przedwcześnie, syna i męża. Tej nocy czuła, że
przeszłość jest dla niej bardziej żywa niż teraźniejszość.
Wspomnienia kochanych osób ożyły w jej umyśle.
W oddali słyszała żałobne wycie syreny mgłowej
na statku. Na pobliskim drzewie ptak wydawał z siebie
ostre, poranne gwizdy… Kardynał, pomyślała.
Przysłuchiwała się, wyrwana z letargu jego pieśnią.
Obserwowała, jak poranny blask stopniowo rozjaśnia
linię horyzontu i wyławia z mroku postrzępione kłosy
zielonej spartyny, kępy palm i górujący nad nimi Ravenel Bridge, który w oddali wyglądał niczym dwa wielkie czółna. Wschodzące słońce powoli rozproszyło noc
i zdarło całun z jej serca. Czuła, jak jej rozpacz rozwiewa się niczym mgła. Zmówiła modlitwę dziękczynną
do wschodzącego słońca i zaczerpnęła w płuca chłodnego, przesyconego zapachem błota powietrza.
Wstawał nowy dzień. Najgorsze minęło.
Stara, głupia babo, zbeształa siebie w duchu, gdy
niebo zmieniło barwę ze stalowej na błękitną. Siedzisz
po ciemku i opłakujesz przyjaciółkę. Co powiedziałaby
Lucille, gdyby znalazła cię tutaj nadąsaną w wilgotnym
chłodzie, i do tego wciąż w piżamie? Szkoda przecież
tracić czas na takie bezcelowe smęcenie. Ich letni plan
jeszcze nie został zrealizowany! Zaprosiła swoje trzy
wnuczki do Morskiej Bryzy w maju – a one przyjechały. Po raz pierwszy od dekady zebrały się tutaj razem.
Fakt, były to nerwowe miesiące zmian i dojrzewania,
10
sukcesów i porażek, radości i smutków. Triumf Buni polegał na tym, że wszystkim przeciwnościom losu stawiły
czoła razem. Eudora, Carson i Harper na nowo odnalazły
w swoich sercach siostrzaną miłość, która połączyła je
w dzieciństwie, gdy spędzały wakacje na Wyspie Sullivana. Zawodzenie do księżyca? Powinna piać z radości
niczym kogut!
Miała mnóstwo do zrobienia i coraz mniej czasu.
Nadszedł sierpień. Żółwie morskie kończyły kolejny
sezon, dzieci przygotowywały się do szkoły, a rybołowy
do podróży na południe wraz z innymi migrującymi
ptakami i motylami. Schyłek lata zbliżał się wielkimi
krokami. Z nadejściem jesieni wyjadą również jej Letnie
Dziewczęta.
Poczuła ukłucie żalu. Wiedziała, że będzie za nimi
tęsknić – za ich słodkimi twarzyczkami, szczebiotaniem,
łzami, śmiechem. Ich krokami w domu, dramatami, uściskami i pocałunkami, którymi ją hojnie obdarzały. Cóż
to było za lato!
Jej uśmiech zbladł. Nie tylko jej wnuczki wyjadą jesienią. Ona także będzie musiała opuścić Morską Bryzę. Przeprowadzi się do domu spokojnej starości, gdy
Morska Bryza zostanie sprzedana. Po śmierci Lucille
i wyjeździe wnuczek zostanę całkiem sama, pomyślała
ze smutkiem.
Oparła policzek na dłoni. Ona wiedziała przynajmniej, dokąd się uda, gdy lato dobiegnie końca, ale co
poczną jej dziewczęta? Każda z nich zastanawiała się nad
kolejnym ruchem po opuszczeniu bezpiecznej przystani,
jaką była dla nich Morska Bryza. Dora w trakcie rozwodu,
11
Carson – w ciąży, a Harper, z braku lepszego określenia,
dryfowała bez celu.
–Ach, Lucille – szepnęła Bunia do istoty, której obecność czuła w perłowym świetle. – To na ciebie zawsze
mogłam liczyć w najgorszych chwilach. Zwabiłyśmy je
tutaj. Sporo zostało do zrobienia, aby zrealizować nasz
plan. – Westchnęła. – Nie wiem, czy poradzę sobie sama.
Ale muszę spróbować.
Spojrzała w niebo. Na horyzoncie refleksy różu i błękitu mocowały się z mrokiem. Na jej twarz wypłynął
uśmiech. Księżyc może już zniknął, pomyślała, lecz
wstaje słońce, a z nim nowy dzień.
W innym pokoju Morskiej Bryzy w stalowoszarym
blasku Harper leżała na swoim łóżku z dłońmi pod głową
i wsłuchiwała się w potężny ryk oceanu. Jakie głośne są
dzisiaj fale, pomyślała. Dźwięk odbijał się echem w nieruchomej nocy. Rozkoszowała się tym dźwiękiem, jakże
innym od odgłosów miasta, do których przywykła.
W Nowym Jorku budziło ją wycie policyjnych syren, jazgot klaksonów i hurkot śmieciarek. Tutaj było
inaczej. Ona była inna. Odkąd parę miesięcy temu zjawiła się na Wyspie Sullivana, jej ciało odzwyczaiło się
od szybkiego tempa i niecierpliwości metropolii, i przystosowywało się do wolniejszego, spokojniejszego rytmu
wybrzeża. Nie chadzała już na przyjęcia i nie przesiadywała w barach do świtu, nie zrywała się też rankiem
nieprzytomnie z łóżka, gdy dzwonił budzik. W Morskiej
Bryzie jej życiem rządziło słońce. Wcześniej się kładła
i wcześniej wstawała.
12
Nawet nie przypuszczała, ile radości przyniesie jej
taki tryb życia. Na początku perspektywa spędzenia całego lata w Morskiej Bryzie wręcz ją przerażała. Przypomniała sobie gniew, który w niej rozgorzał, gdy Bunia
wyjawiła swoje prawdziwe intencje: mają zostać na całe
lato. Harper przeciągnęła się leniwie, gdy brzask wlał się
do pokoju perłowym blaskiem. Przewróciła się na bok,
aby wyjrzeć przez okno, a jej dłoń otarła się o coś. Zaskoczona podniosła głowę. Na łóżku i na podłodze leżały
rozsypane kartki papieru.
Przetarła oczy, gdy uświadomiła sobie, co to takiego.
Jej książka…
Musiałam zasnąć, gdy czytałam rękopis, doszła do
wniosku. Wstała z łóżka i zaczęła układać ponad dwieście stron w uporządkowany stosik. Przebiegła wzrokiem
tekst. Nieźle, pomyślała. Emocje zawarte w słowach wydawały się prawdziwe. Z drugiej strony raczej nie była
obiektywna. Matka już dawno temu brutalnie dała jej
do zrozumienia, że nie ma za grosz talentu. „Tak jak
twój ojciec”, mruknęła lekceważąco i wyśmiała pierwsze
literackie próby córki. Matka była doświadczoną redaktorką, więc Harper uwierzyła w jej słowa. Mimo to wciąż
ją bolały, nawet po latach.
Od tamtego dnia nikomu nie pokazywała swojej twórczości. Postanowiła zrobić karierę jako redaktorka, gdy
odkryła, że ma talent do pomagania innym w pisaniu,
w formułowaniu myśli i przelewaniu ich na papier.
Okazało się jednak, że redagowanie cudzych prac nie
przynosi jej satysfakcji równej pisaniu. Tworzyła więc
dalej – w swoim pokoju, w kawiarniach, w pociągach
13
– w tajemnicy. Grzeszna przyjemność, której się oddawała, gdy chciała wyładować swój gniew lub radość. Aż
w końcu tego lata, gdy miała nagle mnóstwo czasu dla
siebie – a zmusiła ją do tego Bunia, odmowy nie przyjmując do wiadomości – postanowiła napisać książkę.
Całą książkę z początkiem, środkiem i zakończeniem.
Nigdy się nie dowie, czy potrafi napisać powieść, dopóki
jakiejś nie skończy. I, pomyślała, układając po kolei luźne
kartki, prawie skończyłam.
Wstała i położyła rękopis na biurku, a następnie oparła na nim ręce gestem posiadacza.
Moja książka, szepnęła z dumą.
Jej siostry myślały, że tego lata próżnuje i bezwstydnie
się obija, podczas gdy one szukają pracy i mieszkania. Fakt,
rozkoszowała się wolnością w Morskiej Bryzie – pielęgnowała ogród, pływała, rozmawiała z siostrami, włóczyła się
po wyspie. W tajemnicy jednak również pracowała. Nie
ośmieliła się nikomu o tym powiedzieć, ponieważ wówczas
wszystkie chciałyby przeczytać jej powieść.
Nie, uznała, wkładając rękopis do szuflady biurka,
zachowam to na razie w tajemnicy. Nie była tak otwarta,
jak dowcipna i bystra Carson. Ani tak śmiała, jak Dora,
która na każdy temat miała własne zdanie i wypowiadała
je nawet nieproszona. Harper najlepiej wyrażała siebie
na papierze.
A poza tym, pomyślała ze smutnym uśmiechem,
siostry nie będą zadowolone, kiedy się dowiedzą, że
pisałam o nich.
Za oknem usłyszała poranne trele ptaków siedzących na pobliskim drzewie. Przystanęła, aby posłuchać,
14
zastanawiając się, który ptak budzi ją co rano. Obiecała sobie, że się dowie. Chciała nauczyć się nazw ptaków, drzew
i roślin na wyspie, którą pokochała. Dwadzieścia osiem lat
życia spędziła w pięknych miejscach – w modnym mieszkaniu matki z widokiem na Central Park w Nowym Jorku,
w domu w Hamptons, w posiadłości dziadków w Anglii. Nie
wspominając o ekskluzywnych szkołach z internatem oraz
college’u należącym do Ligi Bluszczowej, który ukończyła. Ale
dopiero tutaj, na wybrzeżu, nad oceanem, w Morskiej Bryzie
poczuła się jak w domu, zadowolona i pogodzona z sobą.
Niedługo wyjedzie.
Ta myśl przyszła nieproszona i poruszyła smutną
strunę w słodkiej muzyce poranka. Harper podeszła
do okna i podniosła drewniane listwy żaluzji, aby wyjrzeć na zewnątrz. Bladoszare światło rozpraszało cienie.
Carson wiecznie mówiła o tym, jak cudownie jest na wodzie, gdy nad oceanem wstaje świt. Była to jej ulubiona
pora dnia. Carson kochała wszystko, co związane z wodą.
Harper nagle ogarnęło pragnienie, aby to zobaczyć.
Dlaczego nie teraz? Zanim będzie za późno. Na co jeszcze czeka?
Szybko włożyła kostium kąpielowy i dżinsowe szorty. Zasznurowała buty do biegania. Cicho jak myszka,
jak ją zresztą nazywano, podeszła do przesuwanych
drzwi, które oddzielały sypialnie jej i babci. Zaskrzypiały na szynie, a ona znieruchomiała z grymasem. Nie
chciała obudzić Buni. Na palcach przemknęła przez
dywan i zamknęła za sobą drzwi.
Wokół panowała cisza. Domownicy jeszcze spali o tak
wczesnej porze. Nawet Carson, która pomimo gorliwych
15
deklaracji przesypiała poranki, od kiedy okazało się, że
jest w ciąży. W końcu Harper dobrnęła do frontowych
drzwi i wybiegła na zewnątrz ze świadomością, że słońce
nie będzie na nią czekać. Powitało ją chłodne i pachnące słodyczą powietrze poranka. Wiatr, który przez całą
noc szalał nad oceanem, odpędził wilgoć i żar, dzięki
czemu poranek był wyjątkowo rześki jak na sierpień.
W ciszy wszystkie dźwięki wydawały się wzmocnione.
Nad głową szumiały na wietrze liście wielkiego dębu
i palm. Pod stopami głośno chrzęścił żwir, gdy szybkim
krokiem szła przez podjazd do garażu. Zardzewiały, ale
niezawodny rower stał oparty o ścianę. Wyprowadziła
go z garażu, przerzuciła nogę przez siodełko i ruszyła
przed siebie.
Miała dwadzieścia osiem lat, a czuła się jak trzynastolatka, gdy z przejęciem pedałowała ulicami. Domy w sąsiedztwie wyglądały jak spowite całunem w cieniach;
ich mieszkańcy także jeszcze spali. Tylko kilka zdziczałych kotów błąkało się po drogach. Było ich na wyspie
znacznie mniej niż w czasach jej dzieciństwa. Ludzie
mawiali, że to przez kojoty. Wpatrywała się w asfalt,
pokonując ciche ulice. Minęła kościół katolicki Maris
z jego poświęconą iglicą. Złowieszcze, wyglądające jak
gigantyczny kret fundamenty Fortu Moultrie. Szereg restauracji ukrytych za żaluzjami. Tylko garstka biegaczy
i kierowcy nielicznych samochodów przemykających
ulicami dzielili z nią te widoki.
W końcu dotarła na północny kraniec wyspy, gdzie
według Carson zbierali się surferzy. Zjechała z Middle
Street w stronę morza. W bocznych uliczkach stały
16
nieliczne samochody z bagażnikami na deski na dachu.
Energicznie pedałowała w miękkim piasku, aby wyminąć
wysoką barierę krzewów. Tego ranka fale były wyjątkowo wysokie. Gdy w końcu ścieżka otwarła się na plażę,
Harper zatrzymała się, aby zaczerpnąć tchu.
Stalowoniebieskie niebo i szare morze tworzyły jedną
nieskończoną linię horyzontu. Słońce nie spieszyło się
z ukazaniem całej swojej glorii. Podnosiło się we własnym tempie, władcze, promieniste, buchające feerią
pięknych pastelowych barw, które odbijały się w wodzie.
Harper poczuła się mała w obliczu tej pełni i piękna.
Jednocześnie czuła z tym wszystkim więź. Świadomość,
że jest częścią tej boskiej wieczności, dodała jej sił. Poczuła, jak lśniące światło rozpala jej duszę i wypełnia ją
nadzieją. Teraz zrozumiała, dlaczego Carson tak kocha
tę chwilę, że wstaje każdego ranka przed świtem, aby
tego doświadczyć. Było to głębokie duchowe przeżycie.
Zacisnęła dłonie na kierownicy swojego krążownika
szos. Nowy dzień rozpościerał się przed nią niczym biała
kartka, czekająca, aby wypełnić ją słowami, myślami,
uczuciami. Dała sobie to jedno lato, aby odkryć – w końcu – czego pragnie. Nie zamierzała dłużej potulnie iść
drogą, którą wyznaczyła jej matka.
Nie wiedziała, co przyniesie przyszłość. Gdy tak stała
w blasku wschodzącego słońca, nagle uświadomiła sobie,
że jej przyszłość to dopiero początek.
17