Winogrono Na przeciętnie udanym mężczyźnie wisi około pięciu
Transkrypt
Winogrono Na przeciętnie udanym mężczyźnie wisi około pięciu
Winogrono Na przeciętnie udanym mężczyźnie wisi około pięciu, sześciu kobiet. Są to: aktualna żona; pierwsza żona, która dzwoni tylko w bardzo ważnych sprawach (to znaczy codziennie, za to o siódmej rano); pewna dziewczyna, z którą kiedyś coś go łączyło i której odchodząc, zaproponował przyjaźń (błąd!); sąsiadka; kobieta wyzwolona, która jest nim zafascynowana; koleżanka z pracy, pani Lusia. Zestaw ten spotyka się od czasu do czasu w komplecie (oglądanie telewizji, święta, pogrzeby), częściej w niewielkich grupach i podgrupach. Na przykład: żona i sąsiadka. Albo: wyzwolona i koleżanka z pracy (proszę wziąć kartkę i ołówek i wynotować wszystkie możliwe kombinacje). Przeciętnie udany mężczyzna byłby może bardziej udany, ale wlokąc swój niemały balast, jest w życiu średnio wydajny: żonie ofiarowuje raz dziennie coś na ciepło, kobiecie wyzwolonej książkę „Młody Freud w Tatrach” (nie może się na nim zawieść, do licha!), sąsiadce kosmetyczny zestaw Polleny, a pani Lusi to, co ma najświętszego. No, ale nic ponadto. Dlaczego zatem kłąb niewiast uporczywie trzyma się przeciętnie udanego, a nawet wszystkie uczestniczki kłębu (kłąbu?) są nim zachwycone? Ba, są zachwycone, bo sobie zaplanowały, że będą zachwycone, a na bezrybiu i rak ryba. A dlaczego nasz przeciętnie udany pan wlecze kłębowisko? Ba, wlecze, bo lubi! Jest to tak zwany osobnik stadny, osobnik, który w czasach wspólnoty pierwotnej mógł być (mógł był być) kierownikiem stada lub zastępcą kierownika. Osobnik niemający tych cech nigdy w życiu nie powlecze za sobą kłębu; raczej wyskoczy przez okno, niż pójdzie z czterema paniami do kina. Nieustraszony profesor Amy zbadał zjawisko mężczyzny kłębolubnego na własnej, że tak powiem, skórze. Jego balast składał się z następujących osób: żona, asystentka, była asystentka, biografka, dziewczyna, która kiedyś wpadła mu pod samochód, wariatka, pani z Polski. Profesor Amy, pozbywszy się kłębu (dłuższa kuracja odwykowa na wyspie bezludnej), przeprowadził badania statystyczne na wybranych osobnikach z różnych krajów i doszedł do wniosku, że kłęby są zjawiskiem nie mniej popularnym niż tak zwane trójkąty i czworokąty. Fenomen ten nosi obecnie nazwę „Winogrono doktora Amy’ego”. Pod tąże nazwą figuruje on w „Encyklopedii wszystkich zjawisk”. Franciszek Józef Starowieyski (przez igrek) należał właśnie do omawianego przez nas typu mężczyzny kłębolubnego. Śliczna dziewczyna, Palolita H., poznała go w kabinie wodoszczelnej statku podwodnego. Statek ów należał do przedsiębiorstwa Głąb Polska i, jak sama nazwa wskazuje, służył do badania głębi. Jest jasne nawet dla laika, że liczba miejsc na tego rodzaju jednostce pływającodrążącej jest ograniczona, zatem Franciszek S. zaprezentował się Palolicie w najlepszej formie, to jest bez winogrona. Uczucie między młodymi wybuchło z niespotykaną dziś siłą. Seks, osobowość, talent, światopogląd, wszystko im się zgadzało. Żarzyli się jak szyszki w palenisku. Franciszek rzucił dla Palolity cały świat. Ona była w siódmym niebie. On był w siódmym niebie. Zamieszkali na stryszku w chatce dróżnika i niestraszne były im zimowe zawieruchy ani letnie upały. Nawet dwumiesięczna awaria elektryczności nie zmąciła ich szczęścia: świecili światłem wewnętrznym. Pierwsza zjawiła się w Wydmuchowie, tak bowiem nazywała się wybrana przez młodych miejscowość, zatem pierwsza zjawiła się kobieta wyzwolona. Zrobiła im zdjęcie i zapowiedziała, że będzie wpadać. Polem przyjechała eks-sąsiadka i wybudowała sobie mały, lecz trwały szałasik na podwórku. Następnie przybyła pani Lusia z wojskową lunetą z odrzutów, pierwsza żona zaś zaczęła kursować regularnie pociągiem Gdańsk–Lublin, przejeżdżającym koło naszej chatki o godzinie siódmej zero dwie. Druga żona (dawniej aktualna) zjawiła się ostatnia i zostawiła naszym ludziom pieska na wychowanie (dog holenderski). Postawmy teraz pytanie o charakterze praktycznym (nie unikamy przecież na naszym seminarium akcentów pragmatycznych): czy warto rozwodzić mężczyznę obwieszonego winogronem? Nie, drogie studentki. Nie warto. Jak widzicie bowiem, winogrono odrodzi się jak jaszczurczy ogon i to, że tak powiem, na naszą (waszą) niekorzyść; to wy będziecie musiały otwierać im wszystkim drzwi, podawać herbatę, przyjmować nocne telefony i sprzątać po gościach. Jeśli, moje kochane, wpadnie wam w oko mężczyzna obwieszony, mądrze zrobicie, słuchając mojej rady: należy załapać się na winogrono i być piękną. Czekać cierpliwie i nie uczestniczyć w sabatach. Niewykluczone, że wiedziony uczuciem wdzięczności mężczyzna obwieszony zwróci się w końcu w waszym kierunku i ofiaruje wam to, o co wam chodzi. Albo prawie to. Piżamowce Znajoma moja, przecudna Kazia Bąk-Bączyńska, jest osobą niezwykle roztargnioną. Tedy nic dziwnego, że we właściwym czasie zapomniała wyjść za mąż i rozgląda się za odpowiednim panem w średnim wieku. Pouczałam ją, że w obecnych czasach nie wychodzi się za mąż za panów w średnim wieku, tylko za starców i za dzieci. Każdy inny postępek grozi śmiertelnym niebezpieczeństwem. Zauważywszy cień wątpliwości w pięknych oczach mojej rozmówczyni, rozwinęłam pouczenie. Weźmy zatem kajety i notujmy. W dawnych, dawnych czasach toczono wiele wojen. Na wojnach tych ginęli masowo mężczyźni. Ginęli oni też podczas polowań, pożerani przez dzikie lwy, wilki i smoki na sześciu łapach. Co sprytniejsi łączyli się w tak zwane plemiona koczujące i odchodzili w nieznanym kierunku, a nie było to wcale takie trudne, wszystkie bowiem kierunki były wówczas nieznane. Przemądra natura postanowiła zatem wyprodukować całe hordy mężczyzn zastępczych. Gdy jednego pożarto, brało się drugiego i żyło się dalej. Nawet dzieci nie narzekały, bo po ciemku było słabo widać. Wiek maszyny parowej, lornetki i mapy znacznie ograniczył znikanie mężczyzn, w krytycznym wypadku można ich było bowiem zawsze zlokalizować, wypatrzyć i odłowić. Wytyczenie granic, wprowadzenie linii Curzona, przekopanie Kanału Sueskiego itp. znacznie ograniczyły ruchy koczownicze mężczyzn. Dopiero jednak uporczywa walka o pokój spowodowała gigantyczne i jakże istotne zmiany na omawianym polu: mężczyźni przestali ginąć. O humanitarnych, filozoficznych i historycznych stronach zjawiska nie ma co mówić, wszyscy je znamy. Pomówmy jednak o psychologii. Cóż bowiem czyni wojownik pozbawiony dzidy? Nudzi się on. Tak jest. Wojownik się nudzi, trzeba mu zatem znaleźć jakieś zajęcie. Wydaje się, że akcja „Ludwiku, do rondla” nie wyczerpuje zagadnienia. Oglądamy zatem zagadnienie ze wszystkich stron i co bystrzejsi z nas spostrzegają, że dzidy byle czym zastąpić się nie da. Przemądra natura dochodzi zatem do wniosku, że zamiast pocieszać zbędnych wojowników pseudodzidami, należy ich po prostu zamienić na kobiety. Tak, tak. Mężczyzn jest po prostu za dużo. Do celów reprodukcyjnych wystarczą dwa, trzy osobniki na sto niewiast. Ba, zatem zamiana. Łatwiej jest jednak postanowić, niż zrobić. W dodatku przemądra natura na starość spoczciwiała i unika kroków drastycznych. Cóż zatem robi ona? Wprowadza ona zatem stadium larwalne pomiędzy mężczyzną a kobietą. Jest to tak zwany piżamowiec. Cechy podstawowe piżamowca to: 1. Piżamowiec, zmordowany przewalającą mu się w organizmie ewolucją, unika wszelkiego wysiłku. Własnemu dziecku zjada grejpfruta za osiemset złotych albo cytrynę z kościoła, kładzie się z migreną i mówi: – Zamknijcie, na litość boską, drzwi, bo głowa mi pęknie. 2. Piżamowiec jak zarazy unika wszelkiej odpowiedzialności. Najchętniej nie żeni się. Raz ożeniony nie wyciąga z tego żadnych wniosków. Jedzie do koleżanki na Mazury, wraca po dziesięciu latach i mówi: – Gdzie jest mój ulubiony kubeczek w groszki? 3. Piżamowiec kocha swoją matkę, ponieważ jej jest zupełnie wszystko jedno, czy to chłopiec, czy dziewczynka. 4. Piżamowiec jest smutny. Jest to tak zwana nostalgia ewolucji. Spójrzmy na przykład na zwykłego ichtiozaura: też ma oczy pełne łez i nikt się temu nie dziwi. Ostatecznie to nie jest nic wesołego, kiedy się wie, że czeka nas przyszłość ryby, żaby czy w ogóle gatunku wymarłego. 5. Piżamowcowi odbija. Jest to tak zwany szok ewolucyjny, czyli tęsknota za utraconym rajem. Piżamowiec w takim stanie upija się, wpada do domu, wymachując dzidą pożyczoną od synka dozorcy. Wywraca przy tym telewizor stojący na środku pokoju (P. zapomniał go zanieść do reperacji). 6. Że piżamowce są leniwe, to jest mało powiedziane. Praca tajemnych soków, tocząca się w ich wnętrzu, męczy je tak, że z trudem przychodzi im nawet poruszanie ustami. W zalotach porozumiewają się bąknięciami, na przykład „łe-łu, ehm”, w robocie państwowej obijają się, u prywaciarza klną na niemoralność sektora. Uwaga: często pożyczają pieniądze. 7. Piżamowce są chytre. Jeśli jesteśmy na przykład piżamowcem i posiadamy narzeczoną, elegancką aktorkę, zapraszamy ją do domu, udajemy migrenę, kładziemy się na kanapie, a dziewczynę posyłamy do piwnicy po koks. Odpoczywamy, a dziewczyna, zmordowana, upaprana, czarna jak Murzyn, po półgodzinie nie nadaje się kompletnie do użytku. I o to nam właśnie chodzi. 8. Piżamowce nie są ładne. Zresztą, która larwa jest ładna? Ale poczekajmy dwa, trzy tysiąclecia, a będziemy miały z larwy śliczną, wesołą i miłą koleżankę. Po tym krótkim opisie podgatunku warto jeszcze wspomnieć, kiedy zaczyna się piżamowanie. Otóż zaczyna się ono mniej więcej w okresie wyboru tak zwanego kierunku studiów. Mówiąc jaśniej – piżamowanie zaczyna się wtedy, kiedy musimy sobie jasno odpowiedzieć: czy szwagier ściąga nas do Australii, czy idziemy do jakiejś roboty? itp. W pewnym momencie spostrzegamy, że odpowiedź przychodzi nam z trudem, i zaczynamy piżamować. Warto zaznaczyć, że ulubionym zajęciem dojrzałego piżamowca jest prawdziwa, nienaciągana choroba, co najmniej zapalenie oskrzeli plus stan podgorączkowy. Wkładamy wtedy naszą ulubioną, rozchlapaną piżamę na rumuńskiej gumce, wdziewamy kapcie po wuju, kładziemy się do łóżka i zapraszamy gości. Goście przychodzą, parzą nam herbatę w kuchni, a my drzemiemy i jesteśmy szczęśliwi. Cóż zatem pozostaje Kazi? Cóż, tylko mężczyźni w wieku przed- albo popiżamowym. Gatunek pierwszy – to osiemnastolatek, któremu należy natychmiast zrobić bliźniaki i straszyć teściem, czarnodunajskim góralem uzbrojonym w siekierę. W takich warunkach chłopiec nie spiżamowieje. A co do starców, no to cóż. Są tacy staruszkowie, na których piżamowość się nie przyjęła jak gruszka na wierzbie. Ci pracują, walczą, zamieniają mniejsze na większe itd. Czyż nie tak, profesorze Amy? Tak jest, Łaskawa Pani, ale szczegóły opowiem, jak Pani do mnie wpadnie. Jestem potwornie zaziębiony. I niech Pani przywiezie ze sobą metr rumuńskiej gumki. PS Uwaga praktyczna: futro z piżamowca jest tanie, ale na mrozie gniecie się, kurczy i głośno kicha. Przegrzany, czyli chłopiec pod choinkę W Ameryce siedemnastoletni mężczyzna, który mieszka z matką, uchodzi za dziwaka; dziewiętnastoletni za nie byle jakiego dziwaka; trzydziestoletni za ekscentryka; czterdziestoletni za homoseksualistę. W naszych warunkach wygląda to, rzecz jasna, nieco inaczej. Młodzi ludzie są przeważnie przykuci do domów rodzicielskich ze względów ekonomicznych itd., itp. Zajmijmy się jednak przypadkiem młodego mężczyzny, który z własnej woli przedłuża swój pobyt w starym domu, czyli przypadkiem tak zwanego maminsynka. W tym celu przyjrzyjmy się losom Klary G. i Zenobiusza N. (proszę wziąć pióro lub ołówek i w sąsiedniej rubryce wypisać przykłady ze swojego otoczenia). Klara była piękną, postawną dziewczyną. Pracowała w turystyce, więc często gdzieś wyjeżdżała. Żyła sobie niczym ptak podróżny. Jej mąż, również ktoś w rodzaju przewodnika czy kartografa, zapodział się gdzieś na szlakach i odleciał do ciepłych krajów. Z tego wczesnego związku została Klarze córeczka, śliczna Kleofaska. Wzrastała ona w miłej, turystyczno-krajoznawczej atmosferze, miała nawet własną jaszczurkę. Mijały lata. I oto pewnej upalnej wiosny w życiu wciąż jeszcze kwitnącej Klary pojawił się mężczyzna: postawny, ciut jakby misiowaty (ale to nic nie szkodzi), w młodo-średnim wieku, pracownik stacji oczyszczania, Zenobiusz N. Uczucie ich wybuchło namiętnym, a do tego trwałym płomieniem. Zenobiusz nie tylko szczerze pokochał Klarę, przywiązał się także do córeczki, a nawet do jaszczurki. Problemem tej jakże dobranej trójko-czwórki było mieszkanie: dziewczyny zajmowały kawalerkę z niewielką alkową. Zenobiusz zaś wciąż mieszkał z mamą, czerstwą jeszcze staruszką. No trudno. Żyło im się trochę niewygodnie, ale malowniczo. Kiedy chcieli być sami, brali namiot albo wyskakiwali do Zegrza. Do tego jeszcze urlopy. No i wyjazdy Kleofaski na kolonie. Może dzięki temu ich nieczęste wspólne noce wciąż nie traciły rumieńców? Ba, łączyły ich zresztą nie tylko noce. Zenobiusz całe popołudnia spędzał u Klary, grał z małą w loteryjkę, odświeżał jaszczurkę i dopiero gdzieś po dzienniku rozglądał się dookoła, jakby za laską czy kapeluszem, i mówił: – No, na mnie już pora. Będę leciał. Co tu dużo gadać. Czasem było tej Klarze smutno. Toteż wyobraźcie sobie, drogie uczennice, jaka była jej radość, kiedy listonosz przyniósł jej pewnego dnia pisemko ze spółdzielni mieszkaniowej, do której zapisała się dwadzieścia pięć lat temu, jeszcze jako studentka przewodnictwa po różnych okolicach. Otrzymywanie kluczy, urządzanie nowego mieszkania, wszystko to znacie z filmów. Przelećmy więc kilka sekwencji i oto wyobraźmy sobie taką scenę: w rozległej bawialni uroczyście ubrana Klara nalewa Zenobiuszowi kieliszek sherry. Kleofaska czyta ciekawą książkę w swoim pokoju, jaszczurka bawi się wesoło w swoim. I nagle, ni w pięć, ni w dziesięć, Zenobiusz wstaje, rozgląda się i wygłasza swoje rytualne: – No, na mnie już pora, będę leciał. Czy jest to przypadek kliniczny? Jest. A jak brzmi w takich przypadkach tradycyjna diagnoza? Tradycyjna diagnoza brzmi, że maminsynek jest rozdarty pomiędzy swoje kobiety na tle, że tak powiem, gospodarsko-organizacyjnym (teściowa lepiej pierze, gotuje, piecze, obszywa niż ty, Klaro). Czy mamy zatem podjąć z teściową rywalizację? Nie, przenigdy! A dlaczego? A dlatego, że nigdy jej nie wygramy. Po pierwsze – on jest do jej rolmopsów przyzwyczajony, a do twoich nie jest. Po drugie – nawet gdybyśmy wychodziły ze skóry, wynik będzie marny. Powiedzmy, że ona robi na drutach. No więc ona czapkę, ty szalik, ona szalik, ty czapkę. Bez sensu. Dojdziecie do tego, że będzie chodził stale przegrzany, w dwóch parach rękawiczek, i ucieknie wam z pierwszą lepszą dziewczyną, która go przeziębi w Szczawnicy, każąc mu się wykąpać w przeręblu („Jeżeli mnie kochasz!”). Również zabraniam wam jakiegokolwiek wspólnego matkowania z teściową, jakiegoś takiego ciotkowania przez telefon („Musimy go oduczyć tego markowania po nocach..., wysiadywania na słońcu..., palenia papierosów...”). Pamiętajcie: żadnej sztamy! W tej dziedzinie recepta jest tylko jedna: jeżeli wyłapiecie maminsynkostwo na samym początku waszej z nim znajomości, musicie grać rolę osoby całkiem innej niż teściowa. Nie umiecie przyrządzać nawet herbaty; gotujecie jajko w czajniku; solicie kawę; stołujecie się w barze na dworcu; jeżeli jest samochód, jeździcie bez zapasowego koła; jeżeli jest niemowlę, leczycie je u czarownicy; zęby – w lokalnej przychodni. Pamiętajcie: tylko przez odmienność wiedzie droga, nie przez upodobnienie (się). Trzeba sobie jednak postawić jeszcze jedno ważne pytanie: czy maminsynek jest naprawdę maminsynkiem, czy maminmężykiem? Ja optuję za tym drugim, to znaczy moja diagnoza brzmi: przyjaciel Klary był z matką związany nie tyle sprawami gospodarsko-życiowymi, ile pewną atmosferą quasi-erotyczną. Jest to częstsze, niż nam się zdaje. Chłopak lubi matki perfumy, zapach jej skóry, jej humor i zaradność. Nawet absurdalne gadulstwo. Jakoś tam to woli od ojca, a potem od was. Czy łatwo jest wykryć maminmężyka? Nie bardzo. Ale można spróbować. Ładnie utrzymane ręce, zainteresowanie kosmetykami, przeglądanie żurnali, skłonność do nerwicy żołądka (uwaga: nigdy nie je flaków, podrobów, nie tknie czerniny). Powiecie mi, że żurnale przegląda każdy krawiec, a kosmetykami interesuje się każdy chemik. No, trudno, ja wam daję tylko ogólny zarys. Pytanie właściwe brzmi: czy o maminmężyka warto zabiegać? Bardzo warto. Warto zwłaszcza wtedy, jeżeli nie chodzi wam o ponurego typa do wyręki w gospodarstwie, a o czułego kochanka i o męża, z którym się nie będziecie nudziły. Chłopak bowiem z lekkim akcentem kazirodczym w życiorysie jest cudownie oswojony z kobietą, jest wspaniały w miłości i bardzo zabawny w rozmowie. Może być czułym, choć kapryśnym ojcem. Bywa piękny. Doktor Amy daje wam na to słowo honoru, słynne słowo honoru doktora Amy’ego.