Pobierz PDF - Nowa Konfederacja

Transkrypt

Pobierz PDF - Nowa Konfederacja
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
W numerze:
Największe zaniedbanie elit
Rafał Matyja. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3
Polska jako Nowe Prusy
Michał Kuź . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7
Balonik, nie bomba
Stefan Sękowski . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 11
Jak Europa Putina ratuje
Włodzimierz Marciniak . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 13
Szpetna Polska, czyli (anty)patriotyzm krajobrazu
Krzysztof Wołodźko. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 16
Najbardziej ostatni z ostatnich filmów
Krzysztof Koehler . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 19
2
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
Największe zaniedbanie elit
Rafał Matyja
Stały współpracownik „Nowej Konfederacji”
Dziś szeroko rozumiany mainstream – do którego zaliczam cztery główne
partie i satelickie wobec nich tytuły prasowe – zużywa zasoby państwa
i jego instytucji i nie zamierza zrezygnować z czegokolwiek, by to państwo
wzmocnić.
IV Rzeczpospolita jest projektem martwym. Nie dlatego, że nie niesie jej na
swoich sztandarach żadna z partii, żadne
intelektualne środowisko czy grupa ideowa. Przede wszystkim dlatego, że moment
polityczny, w którym można było w istotny
sposób podnieść jakość państwowych instytucji, wypracować szeroko akceptowaną
i stosowaną przez kolejne rządy, funkcjonującą ponad podziałami doktrynę
państwową – minął bezpowrotnie. Obecne
konflikty, klimat umysłowy towarzyszący
sprawom publicznym, wreszcie oczekiwania społeczeństwa uniemożliwiają istotny jakościowo wysiłek państwowy.
darność z Unią Wolności. Drugi w roku
2005, gdy podwójne wybory – prezydenckie i parlamentarne – wygrało Prawo
i Sprawiedliwość.
Ta pierwsza okazja była znacznie bardziej obiecująca. Po pierwsze dlatego, że
doszło do zawiązania koalicji pomimo
znacznie większych różnic niż te, które
dzieliły PO i PiS. Po drugie, zasoby polityczne i chęć wprowadzania zmian była
znacznie większa, a opór wobec rządu
mniejszy niż osiem lat później. Dowodem
niech będzie choćby skala przeprowadzonych w latach 1997–2001 reform: obok
tych, które reformami nazwano, także
tych, które zrazu lokowano w ich cieniu,
by wymienić tylko powołanie IPN czy
CBŚ.
Podkreślam, by nie uszło to uwagi,
argument odwołuje się do skali, a nie do
sensowności wszystkich wprowadzonych
wówczas zmian. Gabinetowi Jerzego Buzka
brakowało od samego początku jasnej
myśli przewodniej. Czegoś, co Lech Wałęsa
nazwał u początków III Rzeczypospolitej
„planem głównym”, co ustanawiałoby
Zmarnowane okazje
W polityce liczy się okazja. Korzystny dla
rządzących układ sił, nastrojów, dobra
koniunktura gospodarcza i międzynarodowa. Okazja na zasadniczą naprawę instytucji państwa zdarzyła się dotąd dwukrotnie i w obu przypadkach została zmarnowana. Pierwszy raz, kiedy w roku 1997
powstała koalicja Akcji Wyborczej Soli3
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
nadrzędną wobec wszystkich wprowadzanych zmian logikę. Postulując wówczas
przejście od III do IV Rzeczypospolitej,
środowisko konserwatywne, do którego
wówczas należałem, myślało zarówno
o naprawieniu pewnych elementów ustroju
państwa (relacje prezydenta z rządem),
jak i o stworzeniu nowej, już nie podporządkowanej logice, „negocjowanej transformacji” doktryny państwowej.
w trakcie negocjacji akcesyjnych, lecz
także w pierwszym okresie członkostwa.
Jej zaniedbanie prowadziło do sytuacji,
w której wielokrotnie mieliśmy kłopot
nawet z samą identyfikacją tego, jakie
rozwiązania są dla Polski korzystne, i określaniem prostej hierarchii celów, których
bronić powinni polscy negocjatorzy. Natomiast brak zmian w obszarze służb i wymiaru sprawiedliwości dał się boleśnie
we znaki w kolejnej kadencji parlamentu
zakończonej licznymi aferami, kompromitującymi nie tylko polityków, ale także
szefów służb, prokuratorów, niesprawnie
działające sądy.
Za zmarnowanie politycznego kredytu
zaufania, za roztrwonienie kapitału poparcia i błędy w kluczowych reformach
liderzy koalicji AWS-UW zapłacili wysoką
cenę w wyborach. Ale to tylko część rachunku. Długofalowa ocena zaniedbań
w tworzeniu instytucji nowego państwa
widoczna będzie z odleglejszej perspektywy. I obawiam się, że bardziej obciąży
„reformatorskie” rządy tamtego okresu
niż gabinet Cimoszewicza czy Millera.
Kryzys myślenia
państwowego nie dotyka
wyłącznie prawicy. Choć
z mojego punktu widzenia
czyni tę formację całkowicie
nieproduktywną politycznie
i niewartą poważniejszego
zainteresowania. Kryzys
myślenia państwowego jest
cechą całej obecnej elity
PiS bez pomysłu na państwo
politycznej
Zwłaszcza że druga okazja, drugi moment,
w którym można było podjąć budowę IV
Rzeczypospolitej, był znacznie trudniejszy.
Nie dlatego, że wyczerpała się do pewnego
stopnia energia reformatorska elit (choć
potencjalni sprawcy zmian byli – co nie
jest bez znaczenia – o osiem lat starsi).
Nie dlatego, że nie zawarto koalicji POPiS, choć okoliczność ta bardzo utrudniała
wprowadzanie koniecznych zmian.
W znacznej mierze dlatego, że Prawo
i Sprawiedliwość nie zrozumiało, iż taka
zmiana nie może zostać wprowadzona
wbrew establishmentowi. Skoro nie udała
się koalicja z Platformą, to należało –
Towarzyszyć temu miały zmiany instytucjonalne wzmacniające rdzeń rządu,
co ciekawe, rozpoczęte przez gabinet Cimoszewicza i niepodjęte przez koalicję
AWS-UW, oraz stworzenie nowych elementów nośnych państwa: dobrze zorganizowanej służby cywilnej oraz zmienionej logiki działania wymiaru sprawiedliwości oraz służb specjalnych. Pierwsza
sprawa była ważna przede wszystkim
w perspektywie integracji z Unią Europejską i zdolności wygrywania interesu
polskiego na różnych polach – nie tylko
4
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
Wojny kulturowe nie wystarczą
i wiele elementów personalnych rządu
Marcinkiewicza na to wskazywało – jakoś
się ułożyć z opiniotwórczymi elitami spoza
układu partyjnego. Tym bardziej że pozycja
postkomunistów i ich sojuszników w obrębie tych elit została w latach 2003–
2005 poważnie nadszarpnięta.
Prawo i Sprawiedliwość obejmowało
rządy, postulując zmiany godzące nie
tylko w interesy elity władzy, lecz także
realnych grup społecznych. Stało się –
od pierwszej chwili – obiektem bardzo
ostrych i często niesprawiedliwych ataków.
Niestety PiS nie tylko nie umiało łagodzić
sporów z establishmentem, ale nauczyło
się je niezwykle wprawnie podsycać. Co
ułatwiło mu – trzeba to koniecznie powiedzieć – przejęcie elektoratu wyraziście
antyestablishmentowych koalicjantów:
Samoobrony i LPR. Jednocześnie jednak
bieżąca taktyka podporządkowana zarządzaniu konfliktami całkowicie pogrążyła
strategiczny zamiar przebudowy państwa.
To kosztowało PiS nie tylko utratę
władzy, lecz także utratę tej tożsamości,
jaką miało w latach 2004–2005. Nadało
mu cechy formacji, której polityczną identyfikacją jest walka z establishmentem,
a nie zamiar instytucjonalnego wzmocnienia państwa. Dzisiejsza prawica nie
tylko nie ma pomysłu na realizację takiego
projektu, ale jest w wielu aspektach silnie
antyinstytucjonalna. Widać to nawet
w sposobach samoorganizacji: począwszy
od silnie spersonalizowanych reguł zarządzania PiS czy jego partiami satelickimi,
które bez mrugnięcia oka wpisały nazwiska
liderów do swoich nazw, a skończywszy
na sposobie funkcjonowania społecznych
organizacji prawicowych – opartym na
doraźnej mobilizacji, na swego rodzaju
pospolitym ruszeniu, na podsycanych
nieustannie emocjach.
Nie miejsce tu na rozbudowywanie tego
wątku. Dość powiedzieć, że funkcjonująca
w znacznie cięższych politycznie czasach
początku XX w. prawica konserwatywna
i narodowa potrafiła budować własne solidne instytucje: edukacyjne, sportowe,
kulturalne czy gospodarcze. Konflikty
partyjne i personalne, naturalne przecież
w polityce, nie niszczyły zwykle tej tkanki,
która rozwijała się również w II Rzeczypospolitej. Dziś takie instytucje nie istnieją
nawet w największych polskich miastach.
Co gorsza, wojny kulturowe i walka
z establishmentem określają dziś tożsamość prawicy w stopniu większym niż
to, co dla mnie stanowiło o atrakcyjności
jej tradycji: koncentrowanie się na sile
państwa w relacjach międzynarodowych,
tworzenie dobrego ustroju, sprawnego
państwa. W polityce dużych ugrupowań
jest zawsze jakiś blask i jakiś cień. W dzisiejszej prawicy nie widzę tego, co było
blaskiem tradycji konserwatywnej i narodowej.
Oczywiście wśród polityków tej formacji, wśród piór wspierających prawicę
nie brakuje ludzi zdolnych do podjęcia
tego wątku. Ale są oni w jakiejś duchowej
defensywie. Przytłumieni bardziej spektakularnymi gestami, wyrazistszymi wypowiedziami osób, których horyzont nie
wykracza poza najbliższy sondaż, przebicie
się w mediach, doraźną awanturę z jakimś
przedstawicielem obozu rządzącego. I niewiele wskazuje, że to oni – w dającym się
przewidzieć czasie – dojdą do głosu i będą
nadawać ton tej formacji.
Problem jednak polega na tym, że
kryzys myślenia państwowego nie dotyka
wyłącznie prawicy. Choć z mojego punktu
widzenia czyni to środowisko całkowicie
5
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
nieproduktywnym politycznie i niewartym
poważniejszego zainteresowania. Kryzys
myślenia państwowego jest cechą całej
obecnej elity politycznej. Zauważmy, że
po pracach komisji śledczej badającej
aferę Rywina nie tylko nie naprawiono
mediów publicznych, ale pozwolono, by
działy się w nich rzeczy wielekroć bardziej
kompromitujące i groteskowe niż w pierwszej dekadzie III Rzeczy pospolitej. Fotel
szefa telewizji przechodził z rąk do rąk,
prezesami zostawały osoby bez elementarnych kwalifikacji, a w tle tych przepychanek zawiązywano egzotyczne koalicje
PO-LPR i PiS-SLD.
Kryzys myślenia państwowego objawił
się także po katastrofie CASY i prezydenckiego tupolewa. Nie tylko gdy chodzi
o reakcję organów państwowych zaraz
po obu zdarzeniach, lecz także o długofalowe wnioski, o nowe procedury i zmiany
instytucjonalne. Co więcej, także w sferze,
która stanowi podstawę zaufania do państwa jako „dobra wspólnego”, ówczesny
hegemon – Platforma Obywatelska – nie
wpadł na pomysł, by choć jedno z opróżnionych po katastrofie smoleńskiej stanowisk państwowych powierzyć osobie
związanej z PiS. Państwotwórcze emocje,
jakim ulegaliśmy w pierwszych dniach
po 10 kwietnia 2010 r., zostały ośmieszone
jeszcze latem tamtego roku, kiedy obsa-
dzano urzędy, gdy rozstrzygano sprawę
upamiętnienia ofiar katastrofy. Zawsze
zwyciężała logika konfliktu partyjnego.
Zużywanie państwa
W tej logice, w tej bezwzględnej lojalności wobec lidera i – by użyć trafnego
określenia Grzegorza Schetyny – „projektu” wychowanych zostało już kilka
roczników młodych polityków. Nie na poziomie oficjalnych deklaracji, ale wiedzy
o tym, jakie są warunki przetrwania w polityce, zakodowany został fatalny kodeks
tej nowej polityki, która w historii kojarzyć
się będzie z nazwiskami Donalda Tuska
i Jarosława Kaczyńskiego.
To ta „nowa polityka”, a nie „nowe
państwo” będzie dorobkiem elit, które
w 2005 r. zostały wyniesione do władzy.
Dziś szeroko rozumiany mainstream –
do którego zaliczam cztery główne partie
i satelickie wobec nich tytuły prasowe –
nie jest liberalny czy konserwatywny, nie
jest nawet socjaldemokratyczny czy chadecki, lecz anarcho-etatystyczny. Zużywa
zasoby państwa i jego instytucji i nie zamierza zrezygnować z czegokolwiek, by
to państwo wzmocnić. A czy używa do
tego argumentów i emocji wyjętych z tekstów patriotycznych czy modernizacyjnych,
to już naprawdę mało znacząca różnica.
6
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
Polska jako Nowe Prusy
MiChał Kuź
Redaktor „Nowej Konfederacji”
Przykład Prus pokazuje, że w polityce nie ma rzeczy niemożliwych. Wciśnięte pomiędzy strefy wpływów Rosji i Austrii doszły kiedyś do wniosku,
że albo będą silne, albo nie będzie ich wcale. Uczmy się od nich!
Aktualna sytuacja geopolityczna stawia
przed Polską ambitne zadanie. By przetrwać i dalej się rozwijać, musimy – ni
mniej, ni więcej – tylko stać się nowymi
Prusami. Niezbyt wielkim, ale ambitnym
i uzbrojonym państwem, które z uporem
buduje swoją pozycję, podczas gdy zachodnie potęgi trwają jeszcze w politycznej
i ideologicznej drzemce, a wschodnie potęgi już szczerzą świeżo wyostrzone kły.
Dopiero potem, jeśli przeżyjemy, w drugim
kroku wolno nam myśleć o budowaniu
szerszej strefy wpływów.
do monarchy Rzeczypospolitej. Dopiero
po pierwszym rozbiorze Hohenzollernowie
niezwłocznie przyjęli upragniony tytuł.
Dzisiejsza Polska zapewne powinna
czerpać po trochu z doświadczenia wszystkich krajów, które zmieniły swoją peryferyjną sytuację. Należy jednak pamiętać
o tym, że z jednej strony historia nigdy
tak naprawdę się nie powtarza, a z drugiej,
że z dawnych błędów należy zawsze wyciągać wnioski. Konstytucja 3 Maja i następujący po niej program reform był np.
eksperymentem bliźniaczo podobnym do
działań amerykańskich federalistów. Mało
tego, rozbudowa armii szła nam znacznie
szybciej niż Amerykanom. Problem w tym,
że nie byliśmy od głównych mocarstw
chcących nas zaatakować oddzieleni oceanem. Rewolucyjny program mógł więc
tylko przyspieszyć agresywne plany sąsiadów. Nie powinno to umniejszać podziwu dla majowego rozmachu reformatorskiego. Przyniósłby on jednak znacznie
lepsze efekty, gdyby przedsięwzięto go
w okresie relatywnej słabości państw
ościennych.
Największy peryferyjny zwycięzca
Istnieje wiele przykładów wyjścia z sytuacji
peryferyjnej lub postkolonialnej zależności.
Do najbardziej spektakularnych należą
historie azjatyckich tygrysów, Stanów Zjednoczonych oraz Królestwa Prus. To ostatnie państwo w nowożytną historię weszło
bowiem jako polski i austriacki wasal.
Jeszcze na początku wieku XVIII ich władca nie mógł się oficjalnie tytułować „Królem Prus”, godność ta należała bowiem
7
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
Każdy reformator powinien też rozważyć, jak w przypadku jego państwa rysuje się równowaga pomiędzy zewnętrzną
niezawisłością a wewnętrzną swobodą
obywateli. Zarówno Anglia, jak i USA
miały wiele czasu, by zbudować swoją
siłę zewnętrzną bez potrzeby poświęcania
na tym ołtarzu zbyt wielu swobód. Polska
tego czasu nie miała. Bolał nad tym sam
Helmut von Moltke, który pisząc o Rzeczypospolitej, zauważył, że czasami nie
opłaca się być „najbardziej cywilizowanym
krajem w Europie”. Lepiej być silnym.
pomagał im łut szczęścia; tak jak w 1762 r.,
kiedy to nagła śmierć cesarzowej Elżbiety
Romanowny doprowadziła do zmiany polityki rosyjskiej i wycofania wojsk, które
już stały na przedpolach Berlina. Częściej
jednak Prusy wygrywały dzięki wdrażanym
z żelazną konsekwencją drobiazgowym
planom, sprawnej administracji oraz wpajaniu swojemu społeczeństwu państwotwórczych wartości.
Jeszcze na początku wieku XVIII
były stosunkowo zacofanym, zapyziałym
kraikiem. Pod koniec wieku XIX Prusy
stworzyły najpotężniejsze państwo w Europie (w 1871 2/3 zjednoczonych Niemiec
należało bezpośrednio do Królestwa Pruskiego). Ponad wiek później to właśnie
dzięki żywotności politycznej wizji dawnych, pruskich elit stolica Republiki Federalnej musiała w końcu wrócić do Berlina.
Prusy z peryferii stały się
potęgą tylko o własnych
siłach, i to w skrajnie
niesprzyjających
okolicznościach
Dziesięć przykazań pruskich
geopolitycznych
O historii państwa pruskiego, o tym, jak
budowali je Hohenzollernowie i jak podnosiły się po zdeptaniu przez Napoleona,
by potem samodzielnie stworzyć nowoczesne Niemcy, napisano już setki tomów.
Na potrzeby krótkiego zamieszczonego
w Internecie tekstu spróbujmy jednak
z historii wykrystalizować dziesięć zwięzłych pruskich przykazań. To lekcje ważne
dla każdego, kto rządzi w niewielkim lub
średnim środkowoeuropejskim kraju, który z jednej strony musi się zmierzyć z agresywną Rosją, a z drugiej z chciwym i krótkowzrocznym Zachodem. A brzmią one
następująco:
Po pierwsze, nowoczesne państwo
istnieje tylko tam, dokąd sięga zdyscyplinowana i podległa władzom centralnym
administracja. Pozbawione takiej administracji twory (np. dawna Rzesza Nie-
Co do azjatyckich tygrysów, to nauczyć się od nich musimy przede wszystkim
umiejętności wykształcania silnie zakorzenionych społecznie elit, które osobisty
sukces utożsamiają z sukcesem państwa.
Problem czerpania z azjatyckiego przykładu polega jednak na tym, że państwa
te budowały swoją pozycję częściowo
dzięki gospodarczemu i militarnemu
wsparciu amerykańskiemu. W sytuacji
zwrotu ku Azji i izolacjonistycznych nastrojów w USA my na takie wsparcie nie
możemy już liczyć.
Pozostaje jeszcze jeden przykład, dla
Polski szczególnie ważny. Prusy z peryferii
stały się bowiem potęgą tylko o własnych
siłach, i to w skrajnie niesprzyjających
okolicznościach geopolitycznych. Czasami
8
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
miecka, UE) to pseudopaństwa, które byle
kryzys może zmieść z powierzchni ziemi.
Po drugie, aparat urzędniczy nie może
koncentrować się tylko w stolicy i być
nieobecny na prowincji. To zgubna cecha
pseudopaństw i dawnych feudalnych imperiów.
Po trzecie, państwo musi być sprawiedliwym państwem prawa. W przeciwnym razie obywatele nie będą akceptowali
administracji, a administracja lokalna nie
będzie akceptowała zwierzchności.
Po czwarte, państwo musi nadzorować edukację obywateli tak, aby zapewnić
sobie odpowiednią liczbę zdolnych i patriotycznie nastawionych urzędników oraz
oficerów.
Po piąte, inwestycje w wojsko to
jedne z najbezpieczniejszych inwestycji
rządowych. Wzmacniają pozycję międzynarodową, rozładowują napięcia społeczne
i napędzają gospodarkę.
Po szóste, zawodowe armie interwencyjne przydają się tylko wielkim imperiom. Kraje mniejsze, bezpośrednio zagrożone wojną lądową na własnym terytorium, muszą mieć możliwie liczne armie
obywatelskie, które będą się bić o każdą
piędź ziemi do ostatniej kropli krwi.
Po siódme, nie ma trwałych sojuszów
międzynarodowych. Do nowej wojny gotować należy się zwłaszcza wtedy, gdy
twoi sąsiedzi mówią o nowej epoce pokoju
(tak jak miało to miejsce w Europie tuż
po ostatecznym zwyciężeniu Napoleona).
Po ósme, każda lądowa granica z Rosją jest zawsze strefą wojny, na której tylko
chwilowo panować może rozejm.
Po dziewiąte, w sytuacjach beznadziejnych nie można tracić zimnej krwi,
należy metodycznie walczyć do końca,
cuda czasami się zdarzają.
Po dziesiąte, polityka zagraniczna
jest grą o sumie zerowej. Sąsiadów można
wzmacniać tylko w celach taktycznych,
by kupić sobie trochę czasu. Strategicznym,
długofalowym celem każdego państwa
jest jednak zawsze to, by stać się najsilniejszym bytem politycznym w swoim regionie geopolitycznym.
Droga do potęgi
Dzisiejsza zachodnia Europa to kraina
„strasznych mieszczan”, przyzwyczajonych
do tego, że twardą politykę załatwia za
nią Ameryka. Rosja ma drugą armię świata
i wciąż się zbroi, podczas gdy państwa
zachodnioeuropejskie nadal radośnie
zmniejszają wydatki na obronność. Przypomina to trochę ową polityczną drzemkę,
w którą Europa popadła tuż po wojnach
napoleońskich.
Polska na szczęście lepiej rozumie
powagę sytuacji i już wydaje na obronność
większy odsetek PKB niż np. Niemcy.
Zaś nasz ogólny budżet wojskowy przewyższa znacznie ten, którym dysponuje
np. Iran, Pakistan, Szwecja, Nowegia czy
Grecja. Powinniśmy wydawać jeszcze
więcej. Przy całej swej indolencji w ostatnim okresie zrozumiała to nawet plutokratyczna ekipa Tuska. Potrzebne są jednak dalsze reformy w myśl dziesięciu
pruskich przykazań.
Ekspansywna polityka rosyjska tworzy rzadką okazję dla tych reform, umożliwia zmianę nastawienia Polaków. W pewnym przewrotnym sensie Putin jest więc
istotnie sojusznikiem polskich republikanów i konserwatystów. W niepamięć
mogą wkrótce odejść u nas elementy typowo postmodernistycznego, tożsamościowego dyskursu, a powrócić twarda
polityka skupiająca się na wzmacnianiu
państwa, a nie czczych wojenkach o kwestie obyczajowo-religijne. Należy tę okazję
wykorzystać.
9
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
By skonsumować owoce tej konsolidacji, kwestią kluczową jest jednak dla
nas to, aby Ukraina przetrwała w perspektywie 5–10 lat. Nie jesteśmy gotowi
na sąsiadowanie na południowym wschodzie z Rosją. W dłuższej perspektywie
musimy jednak wzmacniać nie Ukrainę
i (oczywiście) nie Rosję, a przede wszystkim swoją własną pozycję.
Krótkofalowo musimy również przekonać Zachód, że inwestując w naszą
obronność poprzez transfer środków
i technologii, inwestuje on również w swoje
bezpieczeństwo. Tworzy niejako swoją
nową marchię wschodnią. Równocześnie
jednak musimy długofalowo przygotowywać się na rozpad UE i NATO.
Zarówno członków UE, jak i NATO
w coraz mniejszym stopniu łączą bowiem
trwałe, wspólne interesy. Gospodarcze
cele północy i południa Unii okazały się
niekompatybilne w obliczu kryzysu gospodarczego. Podobnie jak geopolityczne
cele USA, Niemiec i państw Europy Środkowo-Wschodniej okazały się niekompatybilne w obliczu kryzysu militarnego.
Wspólne interesy łączą natomiast
mniejsze europejskie bloki. Niewykluczone
więc, że w przyszłości powstaną nowe sojusze. Można by je nazwać chociażby:
Unią Zachodnioeuropejską (Niemcy, Francja, Beneluks), Unią Skandynawską, Ligą
Południową i Konfederacją Wschodnioeuropejską. Anglia byłaby przy tym bytem
osobnym, który ciąży raczej ku globalnej
anglosferze (USA, Kanada, Australia).
W swoim regionalnym sojuszu Polska
musi być, naturalnie, państwem wiodącym, a więc tym, czym w Rzeszy Niemieckiej stały się Prusy. W dalszej perspektywie musimy też zdawać sobie sprawę, że nie będziemy w stanie odstraszyć
Rosji, nie posiadając nuklearnego parasola
ochronnego.
Przykład Prus pokazuje jednak, że
w polityce i wojskowości nie ma rzeczy
niemożliwych. Wciśnięte pomiędzy strefy
wpływów Rosji i Austrii Prusy doszły kiedyś do wniosku, że albo będą silne, albo
nie będzie ich wcale. Uczmy się od nich,
bo tak to już jest w tej części Europy.
Prusy z peryferii stały się bowiem
potęgą tylko o własnych siłach, i to w najbardziej niesprzyjających okolicznościach
geopolitycznych z możliwych.
10
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
Balonik, nie bomba
StefaN SęKowSKi
Stały współpracownik „Nowej Konfederacji”,
dziennikarz „Gościa Niedzielnego”
Fragmenty aneksu do raportu z weryfikacji WSI opublikowane przez
„Wprost” to robienie sensacji z niczego.
Gdy weźmie się do ręki nowy „Wprost”,
można dojść do wniosku, że wśród gniotów
typu materiał o oblewaniu się przez gwiazdy lodowatą wodą, łapaniu chłopaków
„na dziecko” czy rozmowa z Agnieszką
Perepeczko o drugorzędnych cechach
płciowych („Cycki też mam własne. Niech
Pani napisze: piersi”) osiem artykułów
poświęconych temu tematowi jawi się
jako solidnie opracowany materiał śledczy.
W praktyce jednak nic nowego do oceny
pracy komisji Macierewicza on nie wnosi,
choć stawia ostrą tezę publicystyczną: autorzy raportu i aneksu spisali się słabo, a
jego utajnienie miało uderzyć w prezydenta
Bronisława Komorowskiego.
W świetle przedstawionego materiału
stwierdzenia te się nie bronią. „Wprost”
pisze o tym, że funkcjonariusze WSI (jeszcze jako PRL-owska Wojskowa Służba
Wewnętrzna) współpracowali z terrorystami i swoje praktyki przenieśli do nowych
służb III RP. Po upadku komunizmu
wspierali także rodzącą się polską mafię
i rosyjską zbrojeniówkę. To wszystko było
wiadomo od dawna. „Wprost” stawia jed-
nak funkcjonariuszom komisji Macierewicza zarzut, że w aneksie nie przedstawili
twardych dowodów na potwierdzenie swoich wniosków. Skąd dziennikarze mają
to wiedzieć, nie znając całości aneksu,
a jedynie „materiał […] wyjęty z szerszego
opracowania”? To tak, jakby oceniać książkę, znając tylko jeden jej rozdział.
Tygodnik sugeruje również, że aneks
miał być zbiorem haków m.in. na polityków konkurencji, które miały zostać odpalone w odpowiednim momencie. Jedną
z osób, której rzekomo komisja Macierewicza chciała się dobrać do skóry, ma
być obecny prezydent. Jego nazwisko pojawia się w kilku cytowanych przez
„Wprost” wątkach, jednak argumentacja
na rzecz hipotezy redakcji pozostaje na
poziomie insynuacji. I tu można powiedzieć, że skoro nie znamy treści całego
aneksu, nie możemy z całą pewnością
stwierdzić, iż dokumenty, których nie
znamy, nie przemawiają na rzecz tezy
o zbieraniu haków. Ale równie dobrze
moglibyśmy stwierdzić, że nie ma dowodu
na nieistnienie krasnoludków.
11
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
Co ciekawe, Marcin Dzierżanowski,
zarzucając Antoniemu Macierewiczowi
nierzetelność, sięga po autorytet Lecha
Kaczyńskiego, który miał mu swego czasu
poza protokołem powiedzieć, że obecny
wiceprezes PiS „nie odróżnia swoich interpretacji od faktów, a tez publicystycznych od twardych dowodów”. Abstrahując
od wątpliwego etycznie (i mało wiarygodnego) zabiegu w postaci cytowania
słów wypowiedzianych off the record,
w dodatku przez osobę, która już nie żyje,
zarzut stawiany Macierewiczowi można
by postawić także dziennikarzom
„Wprost”. Bazując na szczątkowym materiale, starają się udowodnić, że weryfikację WSI przeprowadzono w zły sposób,
a nawet w złej wierze. Sam mam wątpliwości co do przebiegu procesu samej weryfikacji, a także treści raportu (który doprowadził choćby do dekonspiracji aktywnych agentów), jednak teza stawiana
przez „Wprost” jest mocno naciągana.
Dlaczego więc właśnie teraz tygodnik
opublikował swoje niewnoszące wiele nowego do sprawy „rewelacje”? Nie bez znaczenia mogła być chęć polepszenia kiepskich wyników sprzedaży. Tajne dokumenty zawsze budzą zainteresowanie, na-
wet gdy temat prywatyzacji mienia Wojskowej Akademii Technicznej jest bardziej
hermetyczny od spożywania przez polityków ośmiorniczek i wołowych policzków
na koszt podatnika.
Politycznie na publikacji
„wprost” korzysta głównie
prezydent Komorowski
Jednak rzadko się zdarza, by redakcja
miała pełną kontrolę nad treścią i momentem publikacji „wyciekłych” materiałów. Komuś mogło zależeć na tym, by
akurat teraz pojawiły się one w wysokonakładowej prasie. Politycznie na publikacji korzysta głównie prezydent Komorowski. Już w kontekście afery podsłuchowej wywołanej przez publikacje
„Wprost” głowa państwa mogła przedstawiać siebie jako jedynego sprawiedliwego – tym razem z kolei wychodzi na
polityka prześladowanego przez obecną
opozycję. W poszukiwaniu źródeł nowej
afery warto mieć to na uwadze.
12
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
jak europa Putina ratuje
włodziMieRz MaRCiNiaK
Profesor politologii,
wykładowca Akademii Ignatianum w Krakowie
Zasadniczym motywem działań dyplomacji niemieckiej jest obawa przed
implozją Rosji, co mogłoby nastąpić, gdyby w wyniku porażki prezydent
Putin zupełnie stracił twarz.
Prowadzone w Berlinie z inicjatywy Niemiec i Francji rokowania pokojowe między
Rosją a Ukrainą mają na celu wyciągnięcie
pomocnej dłoni do Putina. Zasadniczym
motywem działań dyplomacji niemieckiej
jest obawa przed implozją Rosji, co mogłoby nastąpić, gdyby w wyniku porażki
prezydent Putin zupełnie stracił twarz.
Konsekwencje biznesowe i polityczne
mogłyby być dla Niemiec nieprzewidywalne. Dodam też, że bez silnej Rosji
w Niemczech mogą ponownie odżyć silnie
nastroje wielkomocarstwowe, czego, jak
sądzę, kanclerz Merkel bynajmniej sobie
nie życzy. Dlatego też stara się Putinowi
pomóc. Oferta wygląda tak, że w zamian
za wycofanie z Ukrainy najemników nastąpi uznanie aneksji Krymu i tzw. federalizacja Ukrainy.
Obecnie na takie rozwiązanie nie godzą się jednak ani Rosjanie, ani Ukraińcy.
Tych ostatnich może do rokowań nakłonić
tylko własna ocena możliwości osiągnięcia
sukcesu militarnego w wojnie z najemnikami. Sądzę bowiem, że w polskich mediach przesadnie przedstawia się sukcesy
armii ukraińskiej. Gdyby zwycięstwo było
już przesądzone, do rozmów w Berlinie
zapewne w ogóle by nie doszło. Należy
pamiętać, że bojowy potencjał Ukrainy
nie jest zbyt duży. Armia podległa władzom
w Kijowie poniosła zaś już duże straty
w ludziach i sprzęcie w kotłach na południu, gdzie najemnikom udało się otoczyć
oddziały ukraińskie. Teraz jednak zmianie
uległa taktyka, duże ośrodki oporu najemników są dość łatwo otaczane przez
ściągane z całego kraju oddziały ukraińskie.
Trzeba jednak pamiętać, że otwarty szturm
Doniecka i Ługańska będzie oznaczał gigantyczne straty wśród ludności cywilnej
i szturmujących wojsk.
Tak więc operacja przeciwko najemnikom jest dla Ukrainy pod każdym względem kosztowna. Obawiam się też, że może
potrwać aż do zimy. Przy takiej ocenie
perspektyw militarnych inicjatywa pokojowa Niemiec i Francja nie jest zupełnie
pozbawiona sensu. Warto pamiętać, że
spotkanie czterech ministrów w Berlinie
odbywa się zamiast wcześniej przygotowywanego spotkania Poroszenki z Puti13
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
nem. Przed tymże spotkaniem Putin miał
wystąpić na Krymie i coś zadeklarować.
Podejrzewano, że w swoim przemówieniu
powie, iż wycofa najemników z Donbasu
w zamian za legalizację aneksji Krymu.
Z jakichś powodów ta deklaracja jednak
nie padła. Być może sytuacja militarna
sugeruje Kremlowi, iż może jeszcze przeciągnąć negocjacje, tym bardziej że kolejną
ofertę spotkania na szczycie złożyła Białoruś, poparta tym razem przez Kazachstan.
Nie uważam jednak, że Putin w tej
chwili realnie liczy na możliwość połknięcia
całej wschodniej Ukrainy. Priorytetem
jest dla niego zyskanie międzynarodowej
akceptacji dla aneksji Krymu, co wbrew
pozorom jest dla Kremla kłopotem, oraz
rozwiązanie problemu rebelii w Donbasie.
Ten ostatni projekt zaczął już żyć własnym
życiem i Moskwa wolałaby się z niego
wycofać. Już w tej fazie konfliktu Igor
Striełkow (Girkin) stanowi problem wizerunkowy dla Putina, bo zaczął obecnego
prezydenta doganiać w niektórych rosyjskich sondażach poparcia politycznego.
Striełkow podobno wkrótce po pojawieniu
się wspomnianych sondaży wyjechał na
urlop, a potem miał zostać ranny lub
nawet zginąć. To jednak nie rozwiązuje
wszystkich problemów. Utrwalenie się
w Noworosji (jak bywają nazywane samozwańcze republiki doniecka i ługańska)
nowych, bardziej nacjonalistycznych niż
Kreml reżimów może stanowić dla Rosji
czynnik potencjalnie destabilizujący.
Patrząc na sytuację międzynarodową
wokół Rosji, warto też podkreślić, że Amerykanie, którzy nie uczestniczą w negocjacjach berlińskich, zasadniczo różnią
się w ocenie sytuacji od Niemców. Myślę,
że pogodzili się już z ostatecznym fiaskiem
wszelkich resetów i powolna destabilizacja
Rosji jest im nawet na rękę. Kiedy tylko
NATO odciążyło niejako Rosję, angażując
się w Afganistanie, ta, nie mając już problemów w Azji Środkowej, natychmiast
zaczęła prowadzić agresywną politykę na
zachodzie. Sądzę, że USA mają ten fakt
we wdzięcznej pamięci i chętnie widziałyby
Rosję bardziej zaangażowaną w problemy
bezpieczeństwa w Azji.
Nie sądzę, aby Putin w tej
chwili realnie liczył na
możliwość połknięcia całej
wschodniej ukrainy.
Priorytetem jest dla niego
zyskanie międzynarodowej
akceptacji dla aneksji
Krymu
Co do Polski, to, że nie uczestniczymy
w niemiecko-francuskiej dyplomatycznej
akcji ratunkowej dla Putina, nie powinno
nas zbytnio martwić. Po pierwsze, na
razie nic z tych negocjacji nie wychodzi,
a niepowodzenia cudzych dyplomatów
nie powinny nas przesadnie przejmować.
Po drugie, to, że z rozmów nic nie wynika,
a równocześnie wciąż się one toczą na tle
bezustannie tlącego się kryzysu, wcale
nie musi być dla nas złym scenariuszem.
Musimy się zastanowić, jak definiujemy
nasze cele na wschodzie i czy ugrzęźnięcia
Rosji i Ukrainy w trudnym i wyczerpującym konflikcie są, czy też nie są w naszym
interesie.
Dotychczas wysyłaliśmy sygnały sugerujące, że mamy jakąś dziejową misję,
by bronić Ukrainy i wzmacniać jej pozycję.
Tymczasem w Berlinie nie jesteśmy m.in.
14
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
dlatego, że naszej obecności, pomimo tak
dużego zaangażowania na jej korzyść,
wcale nie zażądała strona ukraińska. Więc
i my nie musimy się na Ukrainę ciągle
oglądać. Potrzebna jest bardziej wyważona
analiza sytuacji. Ukraina z naszego punktu
widzenia nie może stać się satelitą Moskwy
lub być częściowo przez nią anektowana,
ale niewykluczone, że i jej zdecydowane
zwycięstwo niosłoby z sobą pewne zagrożenia. Musimy tutaj ostrożnie manewrować, obserwować, jak układają się stosunki
pomiędzy Moskwą, Waszyngtonem a Pekinem. Potrzebny jest nam też czas, aby
w zmieniającej się sytuacji międzynarodowej nieco okrzepnąć.
15
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
Szpetna Polska,
czyli (anty)patriotyzm krajobrazu
KRzySztof wołodźKo
Stały współpracownik „Nowej Konfederacji”
Polacy nie dbają o to, jak wygląda ich kraj: oddali przestrzeń we władanie
sił rynkowych i samowoli jednostek.
Dziesięć lat temu Roger Scruton, angielski
filozof, autor znany w Polsce m.in. z prac
„Co znaczy konserwatyzm”, „Intelektualiści
nowej lewicy”, opublikował na łamach
tutejszej edycji „Newsweeka” artykuł „Estetyczne skażenie”. Stawiał w nim tezę,
że Polacy nie dbają o to, jak wygląda ich
kraj: oddali przestrzeń we władanie sił
rynkowych i samowoli jednostek. Pisał
o „estetycznym spodleniu”, brzydocie
współczesnej Polski, braku troski o ład
przestrzenny i niemal zerowym szacunku
do rodzimych krajobrazów.
kanów przy szosie albo hipermarketu na
polu. Być może Polacy nie widzą obecnie
takiej potrzeby, ale mogą ją dostrzec
w przyszłości, jeśli w trudnej sytuacji
przywódcy polityczni odwołają się do miłości ojczyzny i stwierdzą, że ojczyzna już
nie istnieje. Kto będzie walczył za swój
kraj, jeśli zniknie krajobraz wiejski i miejski, w którym uwidacznia się dusza ojczyzny i który nasycony jest wspólną historią i przeznaczeniem?
Ludzie odwiedzający Anglię często
zwracają uwagę, że podróżując samochodem przez obszary wiejskie, nie widać
parkanów, supermarketów ani ohydnych
obiektów przemysłowych, lecz pola uprawne, zadbane wioski z kamienną zabudową,
żywopłoty i zagajniki, krajobraz nieodbiegający aż tak dalece od sielskich rajów
opisywanych przez Jane Austen i odmalowywanych przez Constable’a. I ze zdziwieniem konstatują, że przecież Anglia
jest o wiele mniejsza od Polski, ma niebezpiecznie wysokie zagęszczenie ludności,
a jej wielkie miasta puchną. Wyjaśnienie
tego paradoksu jest jednak proste: od
Estetyka, głupcze!
Oto cytat, który stanowi sedno boleśnie
prawdziwego i po dekadzie wywodu Scrutona: „Zmysł estetyczny nie tylko jest poniewierany przez wizualne skażenie, które
rozlewa się po Polsce, ale również zupełnie
lekceważony przez siły, które kształtują
oblicze kraju. Wydaje się, że brakuje
miejsca na wartości estetyczne w decyzjach
administracyjnych, prawnych i politycznych, które prowadzą do powstania par16
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
II wojny światowej w nasze ustawy o planowaniu przestrzennym wpisane są wartości estetyczne.
Rzeczywiście jeśli przyjrzymy się naszym debatom publicznym i – coraz bardziej mizernej – treści przekazu sił politycznych, nie znajdziemy tutaj ani odrobiny miejsca na refleksję, którą wysnuł
angielski filozof i która znajduje swoje
miejsce w porządku prawnym Anglii.
W III Rzeczypospolitej nie ma miejsca
na zjawisko, które można by określić jako
„patriotyzm krajobrazu” czy też „patriotyzm przestrzeni”. Dlaczego? W pewnej
mierze dlatego, że nasz patriotyzm jest
silnie zdeterminowany przez kwestie tożsamościowo-historyczne. I w nich się spełnia. Bywa to także patriotyzm beztrosko
abstrakcyjny i patetyczny – „patriotyzm
chorągiewki” – a kompletnie bezradny
wobec argumentów ze „świętej własności”
i przekonania o zawsze dobroczynnych
skutkach prywatnej inicjatywy.
Czy ktokolwiek na prawicy kojarzy dziś
takie nazwiska jak Jan Gwalbert Pawlikowski, taternik, przedwojenny endek,
główny prekursor ideologii ochrony przyrody w Polsce, który miał znaczny wpływ
na prawo dotyczące ochrony przyrody
w II Rzeczypospolitej i był autorem zasad
przyjętych przez europejskie organizacje
alpinistyczne? Ten człowiek do dziś nie
ma swojego pomnika w Zakopanem, bo
plany jego budowy przerwała... II wojna
światowa. To on w 1936 r. zapisał słowa,
które dziś dla wielu brzmiałyby właśnie
jak „ekoterroryzm”: „W czasie niewoli
jedną z sił najpotężniejszych, podtrzymujących tętno serca narodu, była miłość
ojczystej ziemi. […] Z chwilą odzyskania
wolności postanowiliśmy oblicze to uczcić
przez ochronę jego ukochanych rysów”
(„W obronie idei Parku Narodowego”).
Nasz patriotyzm jest silnie
zdeterminowany przez
Zapomniana tradycja
kwestie tożsamościowo-
Dzisiejsza Polska w najlepszym razie jest
pstrokata, w najgorszym: niemal kompletnie wyzbyta tego, co Scruton wiąże
w całość: wartości estetycznych w planowaniu przestrzennym. Ale czemu się dziwić, skoro realnie jedyną uznawaną przez
większość Polaków wartością jest owa
„święta własność”, wytęskniona przez lata
Polski Ludowej. A i planowanie przestrzenne to dla bardzo wielu osób „relikt
socjalizmu”. W końcu wszystko najlepiej
reguluje rynek, dla którego cała przestrzeń
jest tylko „miejscem na twoją reklamę”.
Czy czytał ktoś kiedyś interesujący
tekst o patriotyzmie krajobrazu pióra znanych i lubianych publicystów prawicy,
którzy przecież słyną z odmieniania przez
wszystkie przypadki słowa „patriotyzm”?
historyczne. Bywa to także
patriotyzm beztrosko
abstrakcyjny i patetyczny –
„patriotyzm chorągiewki”
Kwestia piękna ojczystej ziemi i jej
zachowania od coraz dalej idących ludzkich
wpływów nierozłącznie wiąże się z zagadnieniami ekologicznymi. Ale „ekologia”
to słowo, które Polacy traktują dziś nieufnie – pod najgłupszymi pretekstami.
Na prawicy bardzo często weksluje się je
za pomocą terminu „ekoterroryzm” (ekoterrorystą może zostać każdy, kto np.
17
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
uważa, że wartości przyrodnicze mogą
mieć prymat nad ekonomicznymi). Na
„starej” lewicy politycznej temat praktycznie nie istnieje, także ze względu na
ideową miałkość i praktyczną amorficzność
postkomunizmu, a polscy Zieloni bardzo
długo nie odczuwali potrzeby łączenia
kwestii przyrody z zagadnieniem patriotyzmu. Stąd temat praktycznie leży odłogiem.
krajobrazu. A całkiem niedawno włodarze
Pragi zatwierdzili zakaz rozwieszania w całym mieście reklam o powierzchni większej
niż 6 m². U nas wobec takich pomysłów
podniósłby się krzyk, że to przeciw interesom biznesu, że oczywiście „socjalizm”
i „PRL”. Trudno mi zresztą wyobrazić
sobie władze pstrokatej Warszawy, które
akceptują pomysł swoich praskich kolegów. Ale cóż, Warszawa to wielki świat,
a Praga – wiadomo, prowincja... Owszem,
kpię.
Wolność źle rozumiana
Brzydka „normalność”
A przeciętny Polak? Sądząc z ilości śmieci
na naszych poboczach, ilości dzikich wysypisk także w miejscach przyrodniczo
cennych, i oceniając na podstawie skrzętnie
pilnowanej zasady: „wolnoć, Tomku,
w swoim domku” – krajobraz, przestrzeń
zielona to po prostu rezerwuar „ziemi niczyjej”, z której jeśli się da, warto coś dla
siebie wyszarpnąć: „Byle i dla mnie wystarczyło na działkę w pięknej okolicy
albo kocyk rozłożony w urokliwym miejscu. Zrobię z tym, co zechcę, zeszpecę
wedle woli lub odjadę, zostawiając śmieci”.
Myślę, że to jeden z lepszych znaków
tego, że o realnej treści bytu narodowego/
społecznego decydują czynniki kulturowe
przeważające – tu i teraz – w „nastawieniu
społecznym”. Polacy chcą takiej bylejakości, tej samowolki, pstrokacizny i korzystają ze śmietnisk w lasach, nad jeziorami i rzekami. Wolą autostrady i kupione
na kredyt samochody od „jakichś tam żabek i motylków”. Chcą wielkich billboardów rozsianych niemal wszędzie. Pożądają
nowoczesności z plastiku i szkła, dlatego
też nic nie mają przeciw deweloperom
wyburzającym zabytkowe budowle.
Taka jest polska transformacja, inna
choćby od czeskiej. A warto przypomnieć,
że to Czesi zabronili reklam przy drogach,
powołując się m.in. na kwestie ochrony
A przecież nasza najbardziej realna i najbardziej przyziemna ojczyzna składa się
z czterech żywiołów i (braku) kultury.
Dodajmy do tego brak szacunku dla ciszy,
o czym świadczą quady jako jeszcze jeden
sposób na podkreślanie własnego statusu
i samowoli (w rodzimym ujęciu: kwintesencji wolności), czy wszechobecność
jazgotu w polskich „kurortach wypoczynkowych”. Polacy na ogół chcą tego wszystkiego, bo to kojarzy się im z „normalnością”.
Trudno wyobrazić sobie, by na wzór
angielskiego parlamentu jakikolwiek polski
sejm mógł ustanowić jakiekolwiek prawa
ograniczające i moderujące „polski zgiełk
przestrzenny”. Dla większości z nas to po
prostu nie jest problem, ale zjawisko należące do kanonu „kapitalistycznej rzeczywistości”. W gruncie rzeczy jednak
polski brak szacunku do krajobrazu to
jeszcze jeden element braku troski o własny kraj połączony z różnorodnymi mitologiami dotyczącymi choćby tego, jak wygląda „prawdziwy kapitalizm”. Scruton
wyraźnie to nam pokazał. Ale przepracowanie tego zajmie nam chyba jeszcze
sporo czasu…
18
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
Najbardziej ostatni z ostatnich filmów
KRzySztof KoehleR
Stały współpracownik „Nowej Konfederacji”,
literaturoznawca, profesor UJ
„Bardzo poszukiwany człowiek” traktuje szczerze i bezwzględnie o koszmarnej cenie, którą płacą wszyscy, którzy tylko dostaną się w okrutne
tryby zmagań antyterrorystycznych.
Warto może przez chwilę pomyśleć i wyobrazić sobie, jak mógłby wyglądać ostatni
z filmów wybitnego aktora bądź aktorki.
Po tym filmie on/ona miałby/miałaby zakończyć dramatycznie życie, samobójczo,
w wyniku przedawkowania, wykończony/a
wieloletnią pogłębiającą się depresją.
Nie mógłby, podejrzewam, być to
film pogodny. Musiałby kończyć się
nie najlepiej. Bohater/bohaterka przegrywała/przegrywałby, raczej nie byłoby dla niej/niego wiele nadziei na
przyszłość. I dodatkowo zawiódłby/zawiodłaby ludzi, którym obiecał pomoc.
Nie z jego/jej woli tak się stało, po
prostu przegrał/a z bardziej sprytnymi, silniejszymi, więcej mogącymi
(może bardziej bezwzględnymi?).
do ostatniej sceny z udziałem aktora –
nieustannie i wciąż w kontekście jego
śmierci, która – jak powszechnie wiadomo
– nastąpiła właściwie bezpośrednio po
zakończeniu zdjęć.
Każdy kadr, w którym tylko pojawia
się bohater filmu (a właściwie króluje on
na ekranie niepodzielnie, jest szefem hamburskiej instytucji zajmującej się walką
z terroryzmem), przepełniony jest ciężarem, smutkiem, melancholią. Palenie papierosów (właściwie nieustanne), popijanie
whiskey (wygląda na to, że bohater nie
rozstaje się ze szklaneczką), nieogolona
twarz, tłuste włosy, ciężkie, naprawdę
ciężkie spojrzenie, dialogi, w których niezwykłą rolę odgrywa milczenie (bohater
grany przez Hoffmana mówi rzadko, niewiele, cedzi słowa), wreszcie niewdzięczność wykonywanej przezeń pracy, bywanie
w lokalach, w których większość z nas,
zaręczam, czułaby się więcej niż nieswojo,
sporo mroku, no i to zakończenie, którego
zdradzić nie mogę – wszystko to czyni
z tego filmu właściwie idealny ostatni
film w karierze aktora.
W kręgu śmierci
„Bardzo poszukiwany człowiek” z niezapomnianą, ostatnią rolą wielkiego Philipa
Seymoura Hoffmana jest właśnie takim
filmem. Ogląda się go – i nie można się
od tego skojarzenia uwolnić od pierwszej
19
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
Film Antona Corbijna nie jest oczywiście opowieścią o ostatnich dniach życia
Hoffmana. Narracja filmowa dotyczy wciąż
toczącej się na świecie wojny z terroryzmem. Traktuje, wydaje mi się, szczerze
i bezwzględnie, o koszmarnej cenie, jaką
płacą wszyscy, którzy tylko dostaną się
w okrutne tryby zmagań antyterrorystycznych. Zagrożenie jest zbyt duże, by można
było sobie zostawiać miejsce na jakąkolwiek pobłażliwość. Lepiej popełnić błąd,
niż doprowadzić do zbiorowej tragedii.
Corbijn, dzięki genialnej roli Hoffmana,
opowiada jednak tak samo o cenie ludzkiej,
jaką się płaci za tego typu policyjny, wszak
konieczny, ale wyniszczający wysiłek.
Dzieci zdradzające rodziców, kobiety zdradzające mężczyzn i ci, którzy niejako biorą
na siebie ciężar ludzkiej, osobistej tragedii,
korzystając z niej, by choć o jeden krok
znaleźć się przed bezwzględnymi terrorystami.
cały czas trwania filmu niesie na swych
barkach aktor, który w każdej scenie jest
żywym dowodem na to, jak wielka idzie
za tego typu działaniem destrukcja.
Każdy kadr, w którym tylko
pojawia się bohater filmu,
przepełniony jest ciężarem,
smutkiem, melancholią
Oglądanie go w „Bardzo poszukiwanym człowieku” boli. Zdaję sobie sprawę,
jak dziwnie to brzmi, ale inaczej doświadczenia obcowania z rolą Hoffmana nazwać
nie potrafię.
Boli jak boli obcowanie z czyimś życiem, które toczy się na granicy ostatecznego obsunięcia się w rozpacz, rezygnacji,
wycofania się.
Czy ciężko chory Philip Seymour
Hoffman zagrał tu siebie? Czy genialny
aktor tak doskonale wcielił się w rolę, że
autentyczność granej przezeń postaci nie
pozwala o niej zapomnieć na długo po
tym, kiedy wyjdzie się z sali kinowej?
Idźcie, zobaczcie i zastanówcie się.
Ból niebanalny
Można powiedzieć, że demoralizujący
wpływ wojny na ludzkie życie to temat
zgrany jak mało który. Co więcej, widzieliśmy już sporo filmów, które dotykały
tego zagadnienia w kontekście wojny z terroryzmem. Ten film jest jednak niezwykły
i niepowtarzalny. Głównie dlatego, że ciężar, brzemię owego zmagania się przez
„Bardzo poszukiwany człowiek”,
reż. Anton Corbijn
20
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
Wesprzyj nas
„Nowa Konfederacja” znalazła się w bardzo trudnej sytuacji finansowej,
tracąc 60 proc. przychodów (8 tys. zł miesięcznie) po tym, jak nasz największy
Darczyńca stracił możliwość wspierania nas. Jeśli do sierpnia b.r. nie uda
nam się zbilansować budżetu – będziemy musieli ograniczyć lub zawiesić
działalność.
Jeśli nas cenisz, nie pozwól na to – wesprzyj nas!
Darowizny prosimy kierować na rachunek bankowy wydawcy „Nowej
Konfederacji”, Fundacji Nowa Rzeczpospolita: 09 1560 0013 2376 9529 1000
0001 (Getin Bank). W tytule przelewów najlepiej wpisać: „darowizna”. Jeśli
zamierzają Państwo wspierać nas stale, bardzo prosimy o tytuł przelewu:
„stała darowizna”.
Podstawą naszej działalności są stałe, comiesięczne darowizny. Nawet
jeśli są niewielkie, dają poczucie stabilności i pozwalają planować aktywność.
W lipcu nasze stałe przychody wyniosły 8 725 zł. Aby przetrwać w dotychczasowej postaci, potrzebujemy 13 300 zł miesięcznie.
Dodatkowo, otrzymaliśmy od Państwa w lipcu 1 177 zł jednorazowych
darowizn. Są one również bardzo ważne, ale nie dają niestety poczucia stabilności ani możliwości długofalowego planowania działań.
Dlaczego warto nas wesprzeć? Przynajmniej z pięciu powodów:
1. „NK” jest próbą stworzenia niskokosztowej poważnej alternatywy dla
upadających – finansowo i intelektualnie – mediów głównego nurtu. Stąd
także nowy model pozyskiwania funduszy – poprzez mecenat obywatelski
2. dostajemy wiele sygnałów, że udaje nam się realizować założone
cele: poważnie debatować o państwie i polityce, transmitować do szerokiej
publiczności ważne idee naukowe i eksperckie, aktualizować polską tradycję
republikańską. Sygnały te płyną zwłaszcza od przedstawicieli inteligencji
3. począwszy od października 2013, udaje nam się co tydzień publikować
nowy numer „NK”, poruszając tematy tyleż ważne, ile nieobecne w debacie,
jak np. neokolonizacja Polski, przebudowa globalnego ładu politycznego
czy władza sondaży
4. mamy wpływ na kształtowanie opinii, zwłaszcza elit. Czyta nas średnio
4,5 tys. osób tygodniowo, regularnie występujemy w telewizji, inspirujemy
inne media do podejmowania wprowadzanych przez nas tematów, nasze
teksty są chętnie przedrukowywane przez popularne portale
5. darowizny na rzecz fundacji są w Polsce (art. 16 ustawy o fundacjach)
zwolnione z podatku. Co więcej, podlegają odliczeniu od podatku zarówno
przez osoby fizyczne, jak i prawne, zgodnie z przepisami ustaw o podatku dochodowym od osób fizycznych i prawnych.
21
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
O nas
„Nowa Konfederacja” to pierwszy w Polsce internetowy tygodnik idei.
Koncentrujemy się na tematyce politycznej o znaczeniu strategicznym. „NK”
to medium misyjne, tworzone przez obywateli – dla obywateli. Jako pierwsi
w Polsce działamy profesjonalnie wyłącznie dzięki wsparciu Darczyńców.
Stawiamy sobie trzy cele główne.
Po pierwsze, chcemy tworzyć miejsce poważnej debaty
o państwie i polityce.
Dziś takiego miejsca w Polsce brakuje. Wskutek postępujących procesów
tabloidyzacji oraz uzależnienia mediów opiniotwórczych od partii i wielkiego
kapitału, brak ten staje się coraz bardziej dotkliwy.
Stąd, w środowisku skupionym dawniej wokół kwartalnika „Rzeczy
Wspólne” – poszerzonym po rozstaniu z Fundacją Republikańską w kwietniu
2013 o nowe osoby – powstał pomysł stworzenia internetowego tygodnika
idei. Niekomercyjnego i niezależnego medium, wskrzeszającego formułę
głębokiej publicystyki. Mającego dostarczać zaawansowanej wiedzy o polityce
w przystępnej formie.
Nasz drugi cel to pełnienie roli pośrednika
między światem ekspercko-akademickim a medialnym.
Współczesna Polska jest intelektualną półpustynią: dominacja tematów
trzeciorzędnych sprawia, że o sprawach istotnych mówi się i dyskutuje rzadko,
a jeśli już, to zazwyczaj na niskim poziomie. Tym niemniej, w świecie akademickim
i eksperckim rodzą się niekiedy ważne diagnozy i idee. Media głównego
nurtu przeważnie je ignorują. „Nowa Konfederacja” – ma je przybliżać.
Cel trzeci to aktualizacja polskiej tradycji republikańskiej.
Republikanizm przyniósł swego czasu Polsce rozkwit pod każdym względem.
Uważamy, że jest wciąż najlepszym sposobem myślenia o polityce – i uprawiania
jej. Co więcej, w dobie kryzysu demokracji, jawi się jako zarazem remedium
i alternatywa dla liberalizmu. Jednak polska tradycja republikańska została
w dużym stopniu zapomniana. Dążymy do jej przypomnienia i dostosowania
do wymogów współczesności.
Dlaczego konfederacja? Bo to instytucja esencjonalna dla polskiej tradycji
republikańskiej – związek obywateli dążących razem do dobra wspólnego
w sytuacji, gdy inne instytucje zawodzą. W naszej historii konfederacje bywały
chwalebne (konfederacja warszawska 1573 r., sejmy skonfederowane jako
remedium na liberum veto), bywały też zgubne (Targowica). Niemniej, zawsze
były potężnym narzędziem obywatelskiego wpływu na politykę.
Dzisiejszy upadek debaty publicznej domaga się nowej konfederacji!
22
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014
www.nowakonfederacja.pl
„Nową Konfederację” tworzą
Stali Darczyńcy:
Trzydziestu Ośmiu Anonimowych Stałych Darczyńców, Andrzej Dobrowolski,
Paweł Gałus, Bartłomiej Kachniarz, Jerzy Martini, „mieszkaniec Bytomia”,
Marek Nowakowski, Krzysztof Poradzisz, Piotr Woźny, Zbigniew Zadora
Pozostali Darczyńcy:
Osiemdziesięciu Sześciu Anonimowych Darczyńców, Jacek Bartosiak, Piotr
Remiszewski.
(Lista Darczyńców jest uaktualniana na początku każdego miesiąca)
Redakcja:
Michał Kuź, Bartłomiej Radziejewski (redaktor naczelny), Aleksandra Rybińska,
Przemysław Skrzydelski (sekretarz redakcji)
Redaktor prowadzący: Bartłomiej Radziejewski
Stali współpracownicy:
Jacek Bartosiak, Michał Beim, Krzysztof Bosak, Tomasz Grzegorz Grosse,
Maciej Gurtowski, Bartłomiej Kachniarz, Krzysztof Koehler, Andrzej Maśnica,
Rafał Matyja, Anna Mieszczanek, Barbara Molska, Agnieszka Nogal, Tomasz
Pichór, Adam Radzimski, Stefan Sękowski, Zbigniew Stawrowski, Tomasz Szatkowski, Stanisław Tyszka, Krzysztof Wołodźko, Piotr Woyke
Grafika (okładki): Piotr Promiński
Administracja stroną internetową, korekta, redakcja stylistyczna:
Przemysław Skrzydelski
Komunikacja internetowa: Michał Kuź
Skład: Rafał Siwik
Wydawca: Fundacja Nowa Rzeczpospolita
Kontakt: [email protected]
Adres (wyłącznie do korespondencji):
Fundacja Nowa Rzeczpospolita
Al. Solidarności 115, lok. 2, 00-140 Warszawa
23

Podobne dokumenty