Pobierz PDF - Nowa Konfederacja
Transkrypt
Pobierz PDF - Nowa Konfederacja
„Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl W numerze: Największe zaniedbanie elit Rafał Matyja. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3 Polska jako Nowe Prusy Michał Kuź . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7 Balonik, nie bomba Stefan Sękowski . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 11 Jak Europa Putina ratuje Włodzimierz Marciniak . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 13 Szpetna Polska, czyli (anty)patriotyzm krajobrazu Krzysztof Wołodźko. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 16 Najbardziej ostatni z ostatnich filmów Krzysztof Koehler . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 19 2 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl Największe zaniedbanie elit Rafał Matyja Stały współpracownik „Nowej Konfederacji” Dziś szeroko rozumiany mainstream – do którego zaliczam cztery główne partie i satelickie wobec nich tytuły prasowe – zużywa zasoby państwa i jego instytucji i nie zamierza zrezygnować z czegokolwiek, by to państwo wzmocnić. IV Rzeczpospolita jest projektem martwym. Nie dlatego, że nie niesie jej na swoich sztandarach żadna z partii, żadne intelektualne środowisko czy grupa ideowa. Przede wszystkim dlatego, że moment polityczny, w którym można było w istotny sposób podnieść jakość państwowych instytucji, wypracować szeroko akceptowaną i stosowaną przez kolejne rządy, funkcjonującą ponad podziałami doktrynę państwową – minął bezpowrotnie. Obecne konflikty, klimat umysłowy towarzyszący sprawom publicznym, wreszcie oczekiwania społeczeństwa uniemożliwiają istotny jakościowo wysiłek państwowy. darność z Unią Wolności. Drugi w roku 2005, gdy podwójne wybory – prezydenckie i parlamentarne – wygrało Prawo i Sprawiedliwość. Ta pierwsza okazja była znacznie bardziej obiecująca. Po pierwsze dlatego, że doszło do zawiązania koalicji pomimo znacznie większych różnic niż te, które dzieliły PO i PiS. Po drugie, zasoby polityczne i chęć wprowadzania zmian była znacznie większa, a opór wobec rządu mniejszy niż osiem lat później. Dowodem niech będzie choćby skala przeprowadzonych w latach 1997–2001 reform: obok tych, które reformami nazwano, także tych, które zrazu lokowano w ich cieniu, by wymienić tylko powołanie IPN czy CBŚ. Podkreślam, by nie uszło to uwagi, argument odwołuje się do skali, a nie do sensowności wszystkich wprowadzonych wówczas zmian. Gabinetowi Jerzego Buzka brakowało od samego początku jasnej myśli przewodniej. Czegoś, co Lech Wałęsa nazwał u początków III Rzeczypospolitej „planem głównym”, co ustanawiałoby Zmarnowane okazje W polityce liczy się okazja. Korzystny dla rządzących układ sił, nastrojów, dobra koniunktura gospodarcza i międzynarodowa. Okazja na zasadniczą naprawę instytucji państwa zdarzyła się dotąd dwukrotnie i w obu przypadkach została zmarnowana. Pierwszy raz, kiedy w roku 1997 powstała koalicja Akcji Wyborczej Soli3 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl nadrzędną wobec wszystkich wprowadzanych zmian logikę. Postulując wówczas przejście od III do IV Rzeczypospolitej, środowisko konserwatywne, do którego wówczas należałem, myślało zarówno o naprawieniu pewnych elementów ustroju państwa (relacje prezydenta z rządem), jak i o stworzeniu nowej, już nie podporządkowanej logice, „negocjowanej transformacji” doktryny państwowej. w trakcie negocjacji akcesyjnych, lecz także w pierwszym okresie członkostwa. Jej zaniedbanie prowadziło do sytuacji, w której wielokrotnie mieliśmy kłopot nawet z samą identyfikacją tego, jakie rozwiązania są dla Polski korzystne, i określaniem prostej hierarchii celów, których bronić powinni polscy negocjatorzy. Natomiast brak zmian w obszarze służb i wymiaru sprawiedliwości dał się boleśnie we znaki w kolejnej kadencji parlamentu zakończonej licznymi aferami, kompromitującymi nie tylko polityków, ale także szefów służb, prokuratorów, niesprawnie działające sądy. Za zmarnowanie politycznego kredytu zaufania, za roztrwonienie kapitału poparcia i błędy w kluczowych reformach liderzy koalicji AWS-UW zapłacili wysoką cenę w wyborach. Ale to tylko część rachunku. Długofalowa ocena zaniedbań w tworzeniu instytucji nowego państwa widoczna będzie z odleglejszej perspektywy. I obawiam się, że bardziej obciąży „reformatorskie” rządy tamtego okresu niż gabinet Cimoszewicza czy Millera. Kryzys myślenia państwowego nie dotyka wyłącznie prawicy. Choć z mojego punktu widzenia czyni tę formację całkowicie nieproduktywną politycznie i niewartą poważniejszego zainteresowania. Kryzys myślenia państwowego jest cechą całej obecnej elity PiS bez pomysłu na państwo politycznej Zwłaszcza że druga okazja, drugi moment, w którym można było podjąć budowę IV Rzeczypospolitej, był znacznie trudniejszy. Nie dlatego, że wyczerpała się do pewnego stopnia energia reformatorska elit (choć potencjalni sprawcy zmian byli – co nie jest bez znaczenia – o osiem lat starsi). Nie dlatego, że nie zawarto koalicji POPiS, choć okoliczność ta bardzo utrudniała wprowadzanie koniecznych zmian. W znacznej mierze dlatego, że Prawo i Sprawiedliwość nie zrozumiało, iż taka zmiana nie może zostać wprowadzona wbrew establishmentowi. Skoro nie udała się koalicja z Platformą, to należało – Towarzyszyć temu miały zmiany instytucjonalne wzmacniające rdzeń rządu, co ciekawe, rozpoczęte przez gabinet Cimoszewicza i niepodjęte przez koalicję AWS-UW, oraz stworzenie nowych elementów nośnych państwa: dobrze zorganizowanej służby cywilnej oraz zmienionej logiki działania wymiaru sprawiedliwości oraz służb specjalnych. Pierwsza sprawa była ważna przede wszystkim w perspektywie integracji z Unią Europejską i zdolności wygrywania interesu polskiego na różnych polach – nie tylko 4 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl Wojny kulturowe nie wystarczą i wiele elementów personalnych rządu Marcinkiewicza na to wskazywało – jakoś się ułożyć z opiniotwórczymi elitami spoza układu partyjnego. Tym bardziej że pozycja postkomunistów i ich sojuszników w obrębie tych elit została w latach 2003– 2005 poważnie nadszarpnięta. Prawo i Sprawiedliwość obejmowało rządy, postulując zmiany godzące nie tylko w interesy elity władzy, lecz także realnych grup społecznych. Stało się – od pierwszej chwili – obiektem bardzo ostrych i często niesprawiedliwych ataków. Niestety PiS nie tylko nie umiało łagodzić sporów z establishmentem, ale nauczyło się je niezwykle wprawnie podsycać. Co ułatwiło mu – trzeba to koniecznie powiedzieć – przejęcie elektoratu wyraziście antyestablishmentowych koalicjantów: Samoobrony i LPR. Jednocześnie jednak bieżąca taktyka podporządkowana zarządzaniu konfliktami całkowicie pogrążyła strategiczny zamiar przebudowy państwa. To kosztowało PiS nie tylko utratę władzy, lecz także utratę tej tożsamości, jaką miało w latach 2004–2005. Nadało mu cechy formacji, której polityczną identyfikacją jest walka z establishmentem, a nie zamiar instytucjonalnego wzmocnienia państwa. Dzisiejsza prawica nie tylko nie ma pomysłu na realizację takiego projektu, ale jest w wielu aspektach silnie antyinstytucjonalna. Widać to nawet w sposobach samoorganizacji: począwszy od silnie spersonalizowanych reguł zarządzania PiS czy jego partiami satelickimi, które bez mrugnięcia oka wpisały nazwiska liderów do swoich nazw, a skończywszy na sposobie funkcjonowania społecznych organizacji prawicowych – opartym na doraźnej mobilizacji, na swego rodzaju pospolitym ruszeniu, na podsycanych nieustannie emocjach. Nie miejsce tu na rozbudowywanie tego wątku. Dość powiedzieć, że funkcjonująca w znacznie cięższych politycznie czasach początku XX w. prawica konserwatywna i narodowa potrafiła budować własne solidne instytucje: edukacyjne, sportowe, kulturalne czy gospodarcze. Konflikty partyjne i personalne, naturalne przecież w polityce, nie niszczyły zwykle tej tkanki, która rozwijała się również w II Rzeczypospolitej. Dziś takie instytucje nie istnieją nawet w największych polskich miastach. Co gorsza, wojny kulturowe i walka z establishmentem określają dziś tożsamość prawicy w stopniu większym niż to, co dla mnie stanowiło o atrakcyjności jej tradycji: koncentrowanie się na sile państwa w relacjach międzynarodowych, tworzenie dobrego ustroju, sprawnego państwa. W polityce dużych ugrupowań jest zawsze jakiś blask i jakiś cień. W dzisiejszej prawicy nie widzę tego, co było blaskiem tradycji konserwatywnej i narodowej. Oczywiście wśród polityków tej formacji, wśród piór wspierających prawicę nie brakuje ludzi zdolnych do podjęcia tego wątku. Ale są oni w jakiejś duchowej defensywie. Przytłumieni bardziej spektakularnymi gestami, wyrazistszymi wypowiedziami osób, których horyzont nie wykracza poza najbliższy sondaż, przebicie się w mediach, doraźną awanturę z jakimś przedstawicielem obozu rządzącego. I niewiele wskazuje, że to oni – w dającym się przewidzieć czasie – dojdą do głosu i będą nadawać ton tej formacji. Problem jednak polega na tym, że kryzys myślenia państwowego nie dotyka wyłącznie prawicy. Choć z mojego punktu widzenia czyni to środowisko całkowicie 5 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl nieproduktywnym politycznie i niewartym poważniejszego zainteresowania. Kryzys myślenia państwowego jest cechą całej obecnej elity politycznej. Zauważmy, że po pracach komisji śledczej badającej aferę Rywina nie tylko nie naprawiono mediów publicznych, ale pozwolono, by działy się w nich rzeczy wielekroć bardziej kompromitujące i groteskowe niż w pierwszej dekadzie III Rzeczy pospolitej. Fotel szefa telewizji przechodził z rąk do rąk, prezesami zostawały osoby bez elementarnych kwalifikacji, a w tle tych przepychanek zawiązywano egzotyczne koalicje PO-LPR i PiS-SLD. Kryzys myślenia państwowego objawił się także po katastrofie CASY i prezydenckiego tupolewa. Nie tylko gdy chodzi o reakcję organów państwowych zaraz po obu zdarzeniach, lecz także o długofalowe wnioski, o nowe procedury i zmiany instytucjonalne. Co więcej, także w sferze, która stanowi podstawę zaufania do państwa jako „dobra wspólnego”, ówczesny hegemon – Platforma Obywatelska – nie wpadł na pomysł, by choć jedno z opróżnionych po katastrofie smoleńskiej stanowisk państwowych powierzyć osobie związanej z PiS. Państwotwórcze emocje, jakim ulegaliśmy w pierwszych dniach po 10 kwietnia 2010 r., zostały ośmieszone jeszcze latem tamtego roku, kiedy obsa- dzano urzędy, gdy rozstrzygano sprawę upamiętnienia ofiar katastrofy. Zawsze zwyciężała logika konfliktu partyjnego. Zużywanie państwa W tej logice, w tej bezwzględnej lojalności wobec lidera i – by użyć trafnego określenia Grzegorza Schetyny – „projektu” wychowanych zostało już kilka roczników młodych polityków. Nie na poziomie oficjalnych deklaracji, ale wiedzy o tym, jakie są warunki przetrwania w polityce, zakodowany został fatalny kodeks tej nowej polityki, która w historii kojarzyć się będzie z nazwiskami Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego. To ta „nowa polityka”, a nie „nowe państwo” będzie dorobkiem elit, które w 2005 r. zostały wyniesione do władzy. Dziś szeroko rozumiany mainstream – do którego zaliczam cztery główne partie i satelickie wobec nich tytuły prasowe – nie jest liberalny czy konserwatywny, nie jest nawet socjaldemokratyczny czy chadecki, lecz anarcho-etatystyczny. Zużywa zasoby państwa i jego instytucji i nie zamierza zrezygnować z czegokolwiek, by to państwo wzmocnić. A czy używa do tego argumentów i emocji wyjętych z tekstów patriotycznych czy modernizacyjnych, to już naprawdę mało znacząca różnica. 6 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl Polska jako Nowe Prusy MiChał Kuź Redaktor „Nowej Konfederacji” Przykład Prus pokazuje, że w polityce nie ma rzeczy niemożliwych. Wciśnięte pomiędzy strefy wpływów Rosji i Austrii doszły kiedyś do wniosku, że albo będą silne, albo nie będzie ich wcale. Uczmy się od nich! Aktualna sytuacja geopolityczna stawia przed Polską ambitne zadanie. By przetrwać i dalej się rozwijać, musimy – ni mniej, ni więcej – tylko stać się nowymi Prusami. Niezbyt wielkim, ale ambitnym i uzbrojonym państwem, które z uporem buduje swoją pozycję, podczas gdy zachodnie potęgi trwają jeszcze w politycznej i ideologicznej drzemce, a wschodnie potęgi już szczerzą świeżo wyostrzone kły. Dopiero potem, jeśli przeżyjemy, w drugim kroku wolno nam myśleć o budowaniu szerszej strefy wpływów. do monarchy Rzeczypospolitej. Dopiero po pierwszym rozbiorze Hohenzollernowie niezwłocznie przyjęli upragniony tytuł. Dzisiejsza Polska zapewne powinna czerpać po trochu z doświadczenia wszystkich krajów, które zmieniły swoją peryferyjną sytuację. Należy jednak pamiętać o tym, że z jednej strony historia nigdy tak naprawdę się nie powtarza, a z drugiej, że z dawnych błędów należy zawsze wyciągać wnioski. Konstytucja 3 Maja i następujący po niej program reform był np. eksperymentem bliźniaczo podobnym do działań amerykańskich federalistów. Mało tego, rozbudowa armii szła nam znacznie szybciej niż Amerykanom. Problem w tym, że nie byliśmy od głównych mocarstw chcących nas zaatakować oddzieleni oceanem. Rewolucyjny program mógł więc tylko przyspieszyć agresywne plany sąsiadów. Nie powinno to umniejszać podziwu dla majowego rozmachu reformatorskiego. Przyniósłby on jednak znacznie lepsze efekty, gdyby przedsięwzięto go w okresie relatywnej słabości państw ościennych. Największy peryferyjny zwycięzca Istnieje wiele przykładów wyjścia z sytuacji peryferyjnej lub postkolonialnej zależności. Do najbardziej spektakularnych należą historie azjatyckich tygrysów, Stanów Zjednoczonych oraz Królestwa Prus. To ostatnie państwo w nowożytną historię weszło bowiem jako polski i austriacki wasal. Jeszcze na początku wieku XVIII ich władca nie mógł się oficjalnie tytułować „Królem Prus”, godność ta należała bowiem 7 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl Każdy reformator powinien też rozważyć, jak w przypadku jego państwa rysuje się równowaga pomiędzy zewnętrzną niezawisłością a wewnętrzną swobodą obywateli. Zarówno Anglia, jak i USA miały wiele czasu, by zbudować swoją siłę zewnętrzną bez potrzeby poświęcania na tym ołtarzu zbyt wielu swobód. Polska tego czasu nie miała. Bolał nad tym sam Helmut von Moltke, który pisząc o Rzeczypospolitej, zauważył, że czasami nie opłaca się być „najbardziej cywilizowanym krajem w Europie”. Lepiej być silnym. pomagał im łut szczęścia; tak jak w 1762 r., kiedy to nagła śmierć cesarzowej Elżbiety Romanowny doprowadziła do zmiany polityki rosyjskiej i wycofania wojsk, które już stały na przedpolach Berlina. Częściej jednak Prusy wygrywały dzięki wdrażanym z żelazną konsekwencją drobiazgowym planom, sprawnej administracji oraz wpajaniu swojemu społeczeństwu państwotwórczych wartości. Jeszcze na początku wieku XVIII były stosunkowo zacofanym, zapyziałym kraikiem. Pod koniec wieku XIX Prusy stworzyły najpotężniejsze państwo w Europie (w 1871 2/3 zjednoczonych Niemiec należało bezpośrednio do Królestwa Pruskiego). Ponad wiek później to właśnie dzięki żywotności politycznej wizji dawnych, pruskich elit stolica Republiki Federalnej musiała w końcu wrócić do Berlina. Prusy z peryferii stały się potęgą tylko o własnych siłach, i to w skrajnie niesprzyjających okolicznościach Dziesięć przykazań pruskich geopolitycznych O historii państwa pruskiego, o tym, jak budowali je Hohenzollernowie i jak podnosiły się po zdeptaniu przez Napoleona, by potem samodzielnie stworzyć nowoczesne Niemcy, napisano już setki tomów. Na potrzeby krótkiego zamieszczonego w Internecie tekstu spróbujmy jednak z historii wykrystalizować dziesięć zwięzłych pruskich przykazań. To lekcje ważne dla każdego, kto rządzi w niewielkim lub średnim środkowoeuropejskim kraju, który z jednej strony musi się zmierzyć z agresywną Rosją, a z drugiej z chciwym i krótkowzrocznym Zachodem. A brzmią one następująco: Po pierwsze, nowoczesne państwo istnieje tylko tam, dokąd sięga zdyscyplinowana i podległa władzom centralnym administracja. Pozbawione takiej administracji twory (np. dawna Rzesza Nie- Co do azjatyckich tygrysów, to nauczyć się od nich musimy przede wszystkim umiejętności wykształcania silnie zakorzenionych społecznie elit, które osobisty sukces utożsamiają z sukcesem państwa. Problem czerpania z azjatyckiego przykładu polega jednak na tym, że państwa te budowały swoją pozycję częściowo dzięki gospodarczemu i militarnemu wsparciu amerykańskiemu. W sytuacji zwrotu ku Azji i izolacjonistycznych nastrojów w USA my na takie wsparcie nie możemy już liczyć. Pozostaje jeszcze jeden przykład, dla Polski szczególnie ważny. Prusy z peryferii stały się bowiem potęgą tylko o własnych siłach, i to w skrajnie niesprzyjających okolicznościach geopolitycznych. Czasami 8 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl miecka, UE) to pseudopaństwa, które byle kryzys może zmieść z powierzchni ziemi. Po drugie, aparat urzędniczy nie może koncentrować się tylko w stolicy i być nieobecny na prowincji. To zgubna cecha pseudopaństw i dawnych feudalnych imperiów. Po trzecie, państwo musi być sprawiedliwym państwem prawa. W przeciwnym razie obywatele nie będą akceptowali administracji, a administracja lokalna nie będzie akceptowała zwierzchności. Po czwarte, państwo musi nadzorować edukację obywateli tak, aby zapewnić sobie odpowiednią liczbę zdolnych i patriotycznie nastawionych urzędników oraz oficerów. Po piąte, inwestycje w wojsko to jedne z najbezpieczniejszych inwestycji rządowych. Wzmacniają pozycję międzynarodową, rozładowują napięcia społeczne i napędzają gospodarkę. Po szóste, zawodowe armie interwencyjne przydają się tylko wielkim imperiom. Kraje mniejsze, bezpośrednio zagrożone wojną lądową na własnym terytorium, muszą mieć możliwie liczne armie obywatelskie, które będą się bić o każdą piędź ziemi do ostatniej kropli krwi. Po siódme, nie ma trwałych sojuszów międzynarodowych. Do nowej wojny gotować należy się zwłaszcza wtedy, gdy twoi sąsiedzi mówią o nowej epoce pokoju (tak jak miało to miejsce w Europie tuż po ostatecznym zwyciężeniu Napoleona). Po ósme, każda lądowa granica z Rosją jest zawsze strefą wojny, na której tylko chwilowo panować może rozejm. Po dziewiąte, w sytuacjach beznadziejnych nie można tracić zimnej krwi, należy metodycznie walczyć do końca, cuda czasami się zdarzają. Po dziesiąte, polityka zagraniczna jest grą o sumie zerowej. Sąsiadów można wzmacniać tylko w celach taktycznych, by kupić sobie trochę czasu. Strategicznym, długofalowym celem każdego państwa jest jednak zawsze to, by stać się najsilniejszym bytem politycznym w swoim regionie geopolitycznym. Droga do potęgi Dzisiejsza zachodnia Europa to kraina „strasznych mieszczan”, przyzwyczajonych do tego, że twardą politykę załatwia za nią Ameryka. Rosja ma drugą armię świata i wciąż się zbroi, podczas gdy państwa zachodnioeuropejskie nadal radośnie zmniejszają wydatki na obronność. Przypomina to trochę ową polityczną drzemkę, w którą Europa popadła tuż po wojnach napoleońskich. Polska na szczęście lepiej rozumie powagę sytuacji i już wydaje na obronność większy odsetek PKB niż np. Niemcy. Zaś nasz ogólny budżet wojskowy przewyższa znacznie ten, którym dysponuje np. Iran, Pakistan, Szwecja, Nowegia czy Grecja. Powinniśmy wydawać jeszcze więcej. Przy całej swej indolencji w ostatnim okresie zrozumiała to nawet plutokratyczna ekipa Tuska. Potrzebne są jednak dalsze reformy w myśl dziesięciu pruskich przykazań. Ekspansywna polityka rosyjska tworzy rzadką okazję dla tych reform, umożliwia zmianę nastawienia Polaków. W pewnym przewrotnym sensie Putin jest więc istotnie sojusznikiem polskich republikanów i konserwatystów. W niepamięć mogą wkrótce odejść u nas elementy typowo postmodernistycznego, tożsamościowego dyskursu, a powrócić twarda polityka skupiająca się na wzmacnianiu państwa, a nie czczych wojenkach o kwestie obyczajowo-religijne. Należy tę okazję wykorzystać. 9 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl By skonsumować owoce tej konsolidacji, kwestią kluczową jest jednak dla nas to, aby Ukraina przetrwała w perspektywie 5–10 lat. Nie jesteśmy gotowi na sąsiadowanie na południowym wschodzie z Rosją. W dłuższej perspektywie musimy jednak wzmacniać nie Ukrainę i (oczywiście) nie Rosję, a przede wszystkim swoją własną pozycję. Krótkofalowo musimy również przekonać Zachód, że inwestując w naszą obronność poprzez transfer środków i technologii, inwestuje on również w swoje bezpieczeństwo. Tworzy niejako swoją nową marchię wschodnią. Równocześnie jednak musimy długofalowo przygotowywać się na rozpad UE i NATO. Zarówno członków UE, jak i NATO w coraz mniejszym stopniu łączą bowiem trwałe, wspólne interesy. Gospodarcze cele północy i południa Unii okazały się niekompatybilne w obliczu kryzysu gospodarczego. Podobnie jak geopolityczne cele USA, Niemiec i państw Europy Środkowo-Wschodniej okazały się niekompatybilne w obliczu kryzysu militarnego. Wspólne interesy łączą natomiast mniejsze europejskie bloki. Niewykluczone więc, że w przyszłości powstaną nowe sojusze. Można by je nazwać chociażby: Unią Zachodnioeuropejską (Niemcy, Francja, Beneluks), Unią Skandynawską, Ligą Południową i Konfederacją Wschodnioeuropejską. Anglia byłaby przy tym bytem osobnym, który ciąży raczej ku globalnej anglosferze (USA, Kanada, Australia). W swoim regionalnym sojuszu Polska musi być, naturalnie, państwem wiodącym, a więc tym, czym w Rzeszy Niemieckiej stały się Prusy. W dalszej perspektywie musimy też zdawać sobie sprawę, że nie będziemy w stanie odstraszyć Rosji, nie posiadając nuklearnego parasola ochronnego. Przykład Prus pokazuje jednak, że w polityce i wojskowości nie ma rzeczy niemożliwych. Wciśnięte pomiędzy strefy wpływów Rosji i Austrii Prusy doszły kiedyś do wniosku, że albo będą silne, albo nie będzie ich wcale. Uczmy się od nich, bo tak to już jest w tej części Europy. Prusy z peryferii stały się bowiem potęgą tylko o własnych siłach, i to w najbardziej niesprzyjających okolicznościach geopolitycznych z możliwych. 10 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl Balonik, nie bomba StefaN SęKowSKi Stały współpracownik „Nowej Konfederacji”, dziennikarz „Gościa Niedzielnego” Fragmenty aneksu do raportu z weryfikacji WSI opublikowane przez „Wprost” to robienie sensacji z niczego. Gdy weźmie się do ręki nowy „Wprost”, można dojść do wniosku, że wśród gniotów typu materiał o oblewaniu się przez gwiazdy lodowatą wodą, łapaniu chłopaków „na dziecko” czy rozmowa z Agnieszką Perepeczko o drugorzędnych cechach płciowych („Cycki też mam własne. Niech Pani napisze: piersi”) osiem artykułów poświęconych temu tematowi jawi się jako solidnie opracowany materiał śledczy. W praktyce jednak nic nowego do oceny pracy komisji Macierewicza on nie wnosi, choć stawia ostrą tezę publicystyczną: autorzy raportu i aneksu spisali się słabo, a jego utajnienie miało uderzyć w prezydenta Bronisława Komorowskiego. W świetle przedstawionego materiału stwierdzenia te się nie bronią. „Wprost” pisze o tym, że funkcjonariusze WSI (jeszcze jako PRL-owska Wojskowa Służba Wewnętrzna) współpracowali z terrorystami i swoje praktyki przenieśli do nowych służb III RP. Po upadku komunizmu wspierali także rodzącą się polską mafię i rosyjską zbrojeniówkę. To wszystko było wiadomo od dawna. „Wprost” stawia jed- nak funkcjonariuszom komisji Macierewicza zarzut, że w aneksie nie przedstawili twardych dowodów na potwierdzenie swoich wniosków. Skąd dziennikarze mają to wiedzieć, nie znając całości aneksu, a jedynie „materiał […] wyjęty z szerszego opracowania”? To tak, jakby oceniać książkę, znając tylko jeden jej rozdział. Tygodnik sugeruje również, że aneks miał być zbiorem haków m.in. na polityków konkurencji, które miały zostać odpalone w odpowiednim momencie. Jedną z osób, której rzekomo komisja Macierewicza chciała się dobrać do skóry, ma być obecny prezydent. Jego nazwisko pojawia się w kilku cytowanych przez „Wprost” wątkach, jednak argumentacja na rzecz hipotezy redakcji pozostaje na poziomie insynuacji. I tu można powiedzieć, że skoro nie znamy treści całego aneksu, nie możemy z całą pewnością stwierdzić, iż dokumenty, których nie znamy, nie przemawiają na rzecz tezy o zbieraniu haków. Ale równie dobrze moglibyśmy stwierdzić, że nie ma dowodu na nieistnienie krasnoludków. 11 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl Co ciekawe, Marcin Dzierżanowski, zarzucając Antoniemu Macierewiczowi nierzetelność, sięga po autorytet Lecha Kaczyńskiego, który miał mu swego czasu poza protokołem powiedzieć, że obecny wiceprezes PiS „nie odróżnia swoich interpretacji od faktów, a tez publicystycznych od twardych dowodów”. Abstrahując od wątpliwego etycznie (i mało wiarygodnego) zabiegu w postaci cytowania słów wypowiedzianych off the record, w dodatku przez osobę, która już nie żyje, zarzut stawiany Macierewiczowi można by postawić także dziennikarzom „Wprost”. Bazując na szczątkowym materiale, starają się udowodnić, że weryfikację WSI przeprowadzono w zły sposób, a nawet w złej wierze. Sam mam wątpliwości co do przebiegu procesu samej weryfikacji, a także treści raportu (który doprowadził choćby do dekonspiracji aktywnych agentów), jednak teza stawiana przez „Wprost” jest mocno naciągana. Dlaczego więc właśnie teraz tygodnik opublikował swoje niewnoszące wiele nowego do sprawy „rewelacje”? Nie bez znaczenia mogła być chęć polepszenia kiepskich wyników sprzedaży. Tajne dokumenty zawsze budzą zainteresowanie, na- wet gdy temat prywatyzacji mienia Wojskowej Akademii Technicznej jest bardziej hermetyczny od spożywania przez polityków ośmiorniczek i wołowych policzków na koszt podatnika. Politycznie na publikacji „wprost” korzysta głównie prezydent Komorowski Jednak rzadko się zdarza, by redakcja miała pełną kontrolę nad treścią i momentem publikacji „wyciekłych” materiałów. Komuś mogło zależeć na tym, by akurat teraz pojawiły się one w wysokonakładowej prasie. Politycznie na publikacji korzysta głównie prezydent Komorowski. Już w kontekście afery podsłuchowej wywołanej przez publikacje „Wprost” głowa państwa mogła przedstawiać siebie jako jedynego sprawiedliwego – tym razem z kolei wychodzi na polityka prześladowanego przez obecną opozycję. W poszukiwaniu źródeł nowej afery warto mieć to na uwadze. 12 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl jak europa Putina ratuje włodziMieRz MaRCiNiaK Profesor politologii, wykładowca Akademii Ignatianum w Krakowie Zasadniczym motywem działań dyplomacji niemieckiej jest obawa przed implozją Rosji, co mogłoby nastąpić, gdyby w wyniku porażki prezydent Putin zupełnie stracił twarz. Prowadzone w Berlinie z inicjatywy Niemiec i Francji rokowania pokojowe między Rosją a Ukrainą mają na celu wyciągnięcie pomocnej dłoni do Putina. Zasadniczym motywem działań dyplomacji niemieckiej jest obawa przed implozją Rosji, co mogłoby nastąpić, gdyby w wyniku porażki prezydent Putin zupełnie stracił twarz. Konsekwencje biznesowe i polityczne mogłyby być dla Niemiec nieprzewidywalne. Dodam też, że bez silnej Rosji w Niemczech mogą ponownie odżyć silnie nastroje wielkomocarstwowe, czego, jak sądzę, kanclerz Merkel bynajmniej sobie nie życzy. Dlatego też stara się Putinowi pomóc. Oferta wygląda tak, że w zamian za wycofanie z Ukrainy najemników nastąpi uznanie aneksji Krymu i tzw. federalizacja Ukrainy. Obecnie na takie rozwiązanie nie godzą się jednak ani Rosjanie, ani Ukraińcy. Tych ostatnich może do rokowań nakłonić tylko własna ocena możliwości osiągnięcia sukcesu militarnego w wojnie z najemnikami. Sądzę bowiem, że w polskich mediach przesadnie przedstawia się sukcesy armii ukraińskiej. Gdyby zwycięstwo było już przesądzone, do rozmów w Berlinie zapewne w ogóle by nie doszło. Należy pamiętać, że bojowy potencjał Ukrainy nie jest zbyt duży. Armia podległa władzom w Kijowie poniosła zaś już duże straty w ludziach i sprzęcie w kotłach na południu, gdzie najemnikom udało się otoczyć oddziały ukraińskie. Teraz jednak zmianie uległa taktyka, duże ośrodki oporu najemników są dość łatwo otaczane przez ściągane z całego kraju oddziały ukraińskie. Trzeba jednak pamiętać, że otwarty szturm Doniecka i Ługańska będzie oznaczał gigantyczne straty wśród ludności cywilnej i szturmujących wojsk. Tak więc operacja przeciwko najemnikom jest dla Ukrainy pod każdym względem kosztowna. Obawiam się też, że może potrwać aż do zimy. Przy takiej ocenie perspektyw militarnych inicjatywa pokojowa Niemiec i Francja nie jest zupełnie pozbawiona sensu. Warto pamiętać, że spotkanie czterech ministrów w Berlinie odbywa się zamiast wcześniej przygotowywanego spotkania Poroszenki z Puti13 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl nem. Przed tymże spotkaniem Putin miał wystąpić na Krymie i coś zadeklarować. Podejrzewano, że w swoim przemówieniu powie, iż wycofa najemników z Donbasu w zamian za legalizację aneksji Krymu. Z jakichś powodów ta deklaracja jednak nie padła. Być może sytuacja militarna sugeruje Kremlowi, iż może jeszcze przeciągnąć negocjacje, tym bardziej że kolejną ofertę spotkania na szczycie złożyła Białoruś, poparta tym razem przez Kazachstan. Nie uważam jednak, że Putin w tej chwili realnie liczy na możliwość połknięcia całej wschodniej Ukrainy. Priorytetem jest dla niego zyskanie międzynarodowej akceptacji dla aneksji Krymu, co wbrew pozorom jest dla Kremla kłopotem, oraz rozwiązanie problemu rebelii w Donbasie. Ten ostatni projekt zaczął już żyć własnym życiem i Moskwa wolałaby się z niego wycofać. Już w tej fazie konfliktu Igor Striełkow (Girkin) stanowi problem wizerunkowy dla Putina, bo zaczął obecnego prezydenta doganiać w niektórych rosyjskich sondażach poparcia politycznego. Striełkow podobno wkrótce po pojawieniu się wspomnianych sondaży wyjechał na urlop, a potem miał zostać ranny lub nawet zginąć. To jednak nie rozwiązuje wszystkich problemów. Utrwalenie się w Noworosji (jak bywają nazywane samozwańcze republiki doniecka i ługańska) nowych, bardziej nacjonalistycznych niż Kreml reżimów może stanowić dla Rosji czynnik potencjalnie destabilizujący. Patrząc na sytuację międzynarodową wokół Rosji, warto też podkreślić, że Amerykanie, którzy nie uczestniczą w negocjacjach berlińskich, zasadniczo różnią się w ocenie sytuacji od Niemców. Myślę, że pogodzili się już z ostatecznym fiaskiem wszelkich resetów i powolna destabilizacja Rosji jest im nawet na rękę. Kiedy tylko NATO odciążyło niejako Rosję, angażując się w Afganistanie, ta, nie mając już problemów w Azji Środkowej, natychmiast zaczęła prowadzić agresywną politykę na zachodzie. Sądzę, że USA mają ten fakt we wdzięcznej pamięci i chętnie widziałyby Rosję bardziej zaangażowaną w problemy bezpieczeństwa w Azji. Nie sądzę, aby Putin w tej chwili realnie liczył na możliwość połknięcia całej wschodniej ukrainy. Priorytetem jest dla niego zyskanie międzynarodowej akceptacji dla aneksji Krymu Co do Polski, to, że nie uczestniczymy w niemiecko-francuskiej dyplomatycznej akcji ratunkowej dla Putina, nie powinno nas zbytnio martwić. Po pierwsze, na razie nic z tych negocjacji nie wychodzi, a niepowodzenia cudzych dyplomatów nie powinny nas przesadnie przejmować. Po drugie, to, że z rozmów nic nie wynika, a równocześnie wciąż się one toczą na tle bezustannie tlącego się kryzysu, wcale nie musi być dla nas złym scenariuszem. Musimy się zastanowić, jak definiujemy nasze cele na wschodzie i czy ugrzęźnięcia Rosji i Ukrainy w trudnym i wyczerpującym konflikcie są, czy też nie są w naszym interesie. Dotychczas wysyłaliśmy sygnały sugerujące, że mamy jakąś dziejową misję, by bronić Ukrainy i wzmacniać jej pozycję. Tymczasem w Berlinie nie jesteśmy m.in. 14 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl dlatego, że naszej obecności, pomimo tak dużego zaangażowania na jej korzyść, wcale nie zażądała strona ukraińska. Więc i my nie musimy się na Ukrainę ciągle oglądać. Potrzebna jest bardziej wyważona analiza sytuacji. Ukraina z naszego punktu widzenia nie może stać się satelitą Moskwy lub być częściowo przez nią anektowana, ale niewykluczone, że i jej zdecydowane zwycięstwo niosłoby z sobą pewne zagrożenia. Musimy tutaj ostrożnie manewrować, obserwować, jak układają się stosunki pomiędzy Moskwą, Waszyngtonem a Pekinem. Potrzebny jest nam też czas, aby w zmieniającej się sytuacji międzynarodowej nieco okrzepnąć. 15 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl Szpetna Polska, czyli (anty)patriotyzm krajobrazu KRzySztof wołodźKo Stały współpracownik „Nowej Konfederacji” Polacy nie dbają o to, jak wygląda ich kraj: oddali przestrzeń we władanie sił rynkowych i samowoli jednostek. Dziesięć lat temu Roger Scruton, angielski filozof, autor znany w Polsce m.in. z prac „Co znaczy konserwatyzm”, „Intelektualiści nowej lewicy”, opublikował na łamach tutejszej edycji „Newsweeka” artykuł „Estetyczne skażenie”. Stawiał w nim tezę, że Polacy nie dbają o to, jak wygląda ich kraj: oddali przestrzeń we władanie sił rynkowych i samowoli jednostek. Pisał o „estetycznym spodleniu”, brzydocie współczesnej Polski, braku troski o ład przestrzenny i niemal zerowym szacunku do rodzimych krajobrazów. kanów przy szosie albo hipermarketu na polu. Być może Polacy nie widzą obecnie takiej potrzeby, ale mogą ją dostrzec w przyszłości, jeśli w trudnej sytuacji przywódcy polityczni odwołają się do miłości ojczyzny i stwierdzą, że ojczyzna już nie istnieje. Kto będzie walczył za swój kraj, jeśli zniknie krajobraz wiejski i miejski, w którym uwidacznia się dusza ojczyzny i który nasycony jest wspólną historią i przeznaczeniem? Ludzie odwiedzający Anglię często zwracają uwagę, że podróżując samochodem przez obszary wiejskie, nie widać parkanów, supermarketów ani ohydnych obiektów przemysłowych, lecz pola uprawne, zadbane wioski z kamienną zabudową, żywopłoty i zagajniki, krajobraz nieodbiegający aż tak dalece od sielskich rajów opisywanych przez Jane Austen i odmalowywanych przez Constable’a. I ze zdziwieniem konstatują, że przecież Anglia jest o wiele mniejsza od Polski, ma niebezpiecznie wysokie zagęszczenie ludności, a jej wielkie miasta puchną. Wyjaśnienie tego paradoksu jest jednak proste: od Estetyka, głupcze! Oto cytat, który stanowi sedno boleśnie prawdziwego i po dekadzie wywodu Scrutona: „Zmysł estetyczny nie tylko jest poniewierany przez wizualne skażenie, które rozlewa się po Polsce, ale również zupełnie lekceważony przez siły, które kształtują oblicze kraju. Wydaje się, że brakuje miejsca na wartości estetyczne w decyzjach administracyjnych, prawnych i politycznych, które prowadzą do powstania par16 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl II wojny światowej w nasze ustawy o planowaniu przestrzennym wpisane są wartości estetyczne. Rzeczywiście jeśli przyjrzymy się naszym debatom publicznym i – coraz bardziej mizernej – treści przekazu sił politycznych, nie znajdziemy tutaj ani odrobiny miejsca na refleksję, którą wysnuł angielski filozof i która znajduje swoje miejsce w porządku prawnym Anglii. W III Rzeczypospolitej nie ma miejsca na zjawisko, które można by określić jako „patriotyzm krajobrazu” czy też „patriotyzm przestrzeni”. Dlaczego? W pewnej mierze dlatego, że nasz patriotyzm jest silnie zdeterminowany przez kwestie tożsamościowo-historyczne. I w nich się spełnia. Bywa to także patriotyzm beztrosko abstrakcyjny i patetyczny – „patriotyzm chorągiewki” – a kompletnie bezradny wobec argumentów ze „świętej własności” i przekonania o zawsze dobroczynnych skutkach prywatnej inicjatywy. Czy ktokolwiek na prawicy kojarzy dziś takie nazwiska jak Jan Gwalbert Pawlikowski, taternik, przedwojenny endek, główny prekursor ideologii ochrony przyrody w Polsce, który miał znaczny wpływ na prawo dotyczące ochrony przyrody w II Rzeczypospolitej i był autorem zasad przyjętych przez europejskie organizacje alpinistyczne? Ten człowiek do dziś nie ma swojego pomnika w Zakopanem, bo plany jego budowy przerwała... II wojna światowa. To on w 1936 r. zapisał słowa, które dziś dla wielu brzmiałyby właśnie jak „ekoterroryzm”: „W czasie niewoli jedną z sił najpotężniejszych, podtrzymujących tętno serca narodu, była miłość ojczystej ziemi. […] Z chwilą odzyskania wolności postanowiliśmy oblicze to uczcić przez ochronę jego ukochanych rysów” („W obronie idei Parku Narodowego”). Nasz patriotyzm jest silnie zdeterminowany przez Zapomniana tradycja kwestie tożsamościowo- Dzisiejsza Polska w najlepszym razie jest pstrokata, w najgorszym: niemal kompletnie wyzbyta tego, co Scruton wiąże w całość: wartości estetycznych w planowaniu przestrzennym. Ale czemu się dziwić, skoro realnie jedyną uznawaną przez większość Polaków wartością jest owa „święta własność”, wytęskniona przez lata Polski Ludowej. A i planowanie przestrzenne to dla bardzo wielu osób „relikt socjalizmu”. W końcu wszystko najlepiej reguluje rynek, dla którego cała przestrzeń jest tylko „miejscem na twoją reklamę”. Czy czytał ktoś kiedyś interesujący tekst o patriotyzmie krajobrazu pióra znanych i lubianych publicystów prawicy, którzy przecież słyną z odmieniania przez wszystkie przypadki słowa „patriotyzm”? historyczne. Bywa to także patriotyzm beztrosko abstrakcyjny i patetyczny – „patriotyzm chorągiewki” Kwestia piękna ojczystej ziemi i jej zachowania od coraz dalej idących ludzkich wpływów nierozłącznie wiąże się z zagadnieniami ekologicznymi. Ale „ekologia” to słowo, które Polacy traktują dziś nieufnie – pod najgłupszymi pretekstami. Na prawicy bardzo często weksluje się je za pomocą terminu „ekoterroryzm” (ekoterrorystą może zostać każdy, kto np. 17 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl uważa, że wartości przyrodnicze mogą mieć prymat nad ekonomicznymi). Na „starej” lewicy politycznej temat praktycznie nie istnieje, także ze względu na ideową miałkość i praktyczną amorficzność postkomunizmu, a polscy Zieloni bardzo długo nie odczuwali potrzeby łączenia kwestii przyrody z zagadnieniem patriotyzmu. Stąd temat praktycznie leży odłogiem. krajobrazu. A całkiem niedawno włodarze Pragi zatwierdzili zakaz rozwieszania w całym mieście reklam o powierzchni większej niż 6 m². U nas wobec takich pomysłów podniósłby się krzyk, że to przeciw interesom biznesu, że oczywiście „socjalizm” i „PRL”. Trudno mi zresztą wyobrazić sobie władze pstrokatej Warszawy, które akceptują pomysł swoich praskich kolegów. Ale cóż, Warszawa to wielki świat, a Praga – wiadomo, prowincja... Owszem, kpię. Wolność źle rozumiana Brzydka „normalność” A przeciętny Polak? Sądząc z ilości śmieci na naszych poboczach, ilości dzikich wysypisk także w miejscach przyrodniczo cennych, i oceniając na podstawie skrzętnie pilnowanej zasady: „wolnoć, Tomku, w swoim domku” – krajobraz, przestrzeń zielona to po prostu rezerwuar „ziemi niczyjej”, z której jeśli się da, warto coś dla siebie wyszarpnąć: „Byle i dla mnie wystarczyło na działkę w pięknej okolicy albo kocyk rozłożony w urokliwym miejscu. Zrobię z tym, co zechcę, zeszpecę wedle woli lub odjadę, zostawiając śmieci”. Myślę, że to jeden z lepszych znaków tego, że o realnej treści bytu narodowego/ społecznego decydują czynniki kulturowe przeważające – tu i teraz – w „nastawieniu społecznym”. Polacy chcą takiej bylejakości, tej samowolki, pstrokacizny i korzystają ze śmietnisk w lasach, nad jeziorami i rzekami. Wolą autostrady i kupione na kredyt samochody od „jakichś tam żabek i motylków”. Chcą wielkich billboardów rozsianych niemal wszędzie. Pożądają nowoczesności z plastiku i szkła, dlatego też nic nie mają przeciw deweloperom wyburzającym zabytkowe budowle. Taka jest polska transformacja, inna choćby od czeskiej. A warto przypomnieć, że to Czesi zabronili reklam przy drogach, powołując się m.in. na kwestie ochrony A przecież nasza najbardziej realna i najbardziej przyziemna ojczyzna składa się z czterech żywiołów i (braku) kultury. Dodajmy do tego brak szacunku dla ciszy, o czym świadczą quady jako jeszcze jeden sposób na podkreślanie własnego statusu i samowoli (w rodzimym ujęciu: kwintesencji wolności), czy wszechobecność jazgotu w polskich „kurortach wypoczynkowych”. Polacy na ogół chcą tego wszystkiego, bo to kojarzy się im z „normalnością”. Trudno wyobrazić sobie, by na wzór angielskiego parlamentu jakikolwiek polski sejm mógł ustanowić jakiekolwiek prawa ograniczające i moderujące „polski zgiełk przestrzenny”. Dla większości z nas to po prostu nie jest problem, ale zjawisko należące do kanonu „kapitalistycznej rzeczywistości”. W gruncie rzeczy jednak polski brak szacunku do krajobrazu to jeszcze jeden element braku troski o własny kraj połączony z różnorodnymi mitologiami dotyczącymi choćby tego, jak wygląda „prawdziwy kapitalizm”. Scruton wyraźnie to nam pokazał. Ale przepracowanie tego zajmie nam chyba jeszcze sporo czasu… 18 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl Najbardziej ostatni z ostatnich filmów KRzySztof KoehleR Stały współpracownik „Nowej Konfederacji”, literaturoznawca, profesor UJ „Bardzo poszukiwany człowiek” traktuje szczerze i bezwzględnie o koszmarnej cenie, którą płacą wszyscy, którzy tylko dostaną się w okrutne tryby zmagań antyterrorystycznych. Warto może przez chwilę pomyśleć i wyobrazić sobie, jak mógłby wyglądać ostatni z filmów wybitnego aktora bądź aktorki. Po tym filmie on/ona miałby/miałaby zakończyć dramatycznie życie, samobójczo, w wyniku przedawkowania, wykończony/a wieloletnią pogłębiającą się depresją. Nie mógłby, podejrzewam, być to film pogodny. Musiałby kończyć się nie najlepiej. Bohater/bohaterka przegrywała/przegrywałby, raczej nie byłoby dla niej/niego wiele nadziei na przyszłość. I dodatkowo zawiódłby/zawiodłaby ludzi, którym obiecał pomoc. Nie z jego/jej woli tak się stało, po prostu przegrał/a z bardziej sprytnymi, silniejszymi, więcej mogącymi (może bardziej bezwzględnymi?). do ostatniej sceny z udziałem aktora – nieustannie i wciąż w kontekście jego śmierci, która – jak powszechnie wiadomo – nastąpiła właściwie bezpośrednio po zakończeniu zdjęć. Każdy kadr, w którym tylko pojawia się bohater filmu (a właściwie króluje on na ekranie niepodzielnie, jest szefem hamburskiej instytucji zajmującej się walką z terroryzmem), przepełniony jest ciężarem, smutkiem, melancholią. Palenie papierosów (właściwie nieustanne), popijanie whiskey (wygląda na to, że bohater nie rozstaje się ze szklaneczką), nieogolona twarz, tłuste włosy, ciężkie, naprawdę ciężkie spojrzenie, dialogi, w których niezwykłą rolę odgrywa milczenie (bohater grany przez Hoffmana mówi rzadko, niewiele, cedzi słowa), wreszcie niewdzięczność wykonywanej przezeń pracy, bywanie w lokalach, w których większość z nas, zaręczam, czułaby się więcej niż nieswojo, sporo mroku, no i to zakończenie, którego zdradzić nie mogę – wszystko to czyni z tego filmu właściwie idealny ostatni film w karierze aktora. W kręgu śmierci „Bardzo poszukiwany człowiek” z niezapomnianą, ostatnią rolą wielkiego Philipa Seymoura Hoffmana jest właśnie takim filmem. Ogląda się go – i nie można się od tego skojarzenia uwolnić od pierwszej 19 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl Film Antona Corbijna nie jest oczywiście opowieścią o ostatnich dniach życia Hoffmana. Narracja filmowa dotyczy wciąż toczącej się na świecie wojny z terroryzmem. Traktuje, wydaje mi się, szczerze i bezwzględnie, o koszmarnej cenie, jaką płacą wszyscy, którzy tylko dostaną się w okrutne tryby zmagań antyterrorystycznych. Zagrożenie jest zbyt duże, by można było sobie zostawiać miejsce na jakąkolwiek pobłażliwość. Lepiej popełnić błąd, niż doprowadzić do zbiorowej tragedii. Corbijn, dzięki genialnej roli Hoffmana, opowiada jednak tak samo o cenie ludzkiej, jaką się płaci za tego typu policyjny, wszak konieczny, ale wyniszczający wysiłek. Dzieci zdradzające rodziców, kobiety zdradzające mężczyzn i ci, którzy niejako biorą na siebie ciężar ludzkiej, osobistej tragedii, korzystając z niej, by choć o jeden krok znaleźć się przed bezwzględnymi terrorystami. cały czas trwania filmu niesie na swych barkach aktor, który w każdej scenie jest żywym dowodem na to, jak wielka idzie za tego typu działaniem destrukcja. Każdy kadr, w którym tylko pojawia się bohater filmu, przepełniony jest ciężarem, smutkiem, melancholią Oglądanie go w „Bardzo poszukiwanym człowieku” boli. Zdaję sobie sprawę, jak dziwnie to brzmi, ale inaczej doświadczenia obcowania z rolą Hoffmana nazwać nie potrafię. Boli jak boli obcowanie z czyimś życiem, które toczy się na granicy ostatecznego obsunięcia się w rozpacz, rezygnacji, wycofania się. Czy ciężko chory Philip Seymour Hoffman zagrał tu siebie? Czy genialny aktor tak doskonale wcielił się w rolę, że autentyczność granej przezeń postaci nie pozwala o niej zapomnieć na długo po tym, kiedy wyjdzie się z sali kinowej? Idźcie, zobaczcie i zastanówcie się. Ból niebanalny Można powiedzieć, że demoralizujący wpływ wojny na ludzkie życie to temat zgrany jak mało który. Co więcej, widzieliśmy już sporo filmów, które dotykały tego zagadnienia w kontekście wojny z terroryzmem. Ten film jest jednak niezwykły i niepowtarzalny. Głównie dlatego, że ciężar, brzemię owego zmagania się przez „Bardzo poszukiwany człowiek”, reż. Anton Corbijn 20 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl Wesprzyj nas „Nowa Konfederacja” znalazła się w bardzo trudnej sytuacji finansowej, tracąc 60 proc. przychodów (8 tys. zł miesięcznie) po tym, jak nasz największy Darczyńca stracił możliwość wspierania nas. Jeśli do sierpnia b.r. nie uda nam się zbilansować budżetu – będziemy musieli ograniczyć lub zawiesić działalność. Jeśli nas cenisz, nie pozwól na to – wesprzyj nas! Darowizny prosimy kierować na rachunek bankowy wydawcy „Nowej Konfederacji”, Fundacji Nowa Rzeczpospolita: 09 1560 0013 2376 9529 1000 0001 (Getin Bank). W tytule przelewów najlepiej wpisać: „darowizna”. Jeśli zamierzają Państwo wspierać nas stale, bardzo prosimy o tytuł przelewu: „stała darowizna”. Podstawą naszej działalności są stałe, comiesięczne darowizny. Nawet jeśli są niewielkie, dają poczucie stabilności i pozwalają planować aktywność. W lipcu nasze stałe przychody wyniosły 8 725 zł. Aby przetrwać w dotychczasowej postaci, potrzebujemy 13 300 zł miesięcznie. Dodatkowo, otrzymaliśmy od Państwa w lipcu 1 177 zł jednorazowych darowizn. Są one również bardzo ważne, ale nie dają niestety poczucia stabilności ani możliwości długofalowego planowania działań. Dlaczego warto nas wesprzeć? Przynajmniej z pięciu powodów: 1. „NK” jest próbą stworzenia niskokosztowej poważnej alternatywy dla upadających – finansowo i intelektualnie – mediów głównego nurtu. Stąd także nowy model pozyskiwania funduszy – poprzez mecenat obywatelski 2. dostajemy wiele sygnałów, że udaje nam się realizować założone cele: poważnie debatować o państwie i polityce, transmitować do szerokiej publiczności ważne idee naukowe i eksperckie, aktualizować polską tradycję republikańską. Sygnały te płyną zwłaszcza od przedstawicieli inteligencji 3. począwszy od października 2013, udaje nam się co tydzień publikować nowy numer „NK”, poruszając tematy tyleż ważne, ile nieobecne w debacie, jak np. neokolonizacja Polski, przebudowa globalnego ładu politycznego czy władza sondaży 4. mamy wpływ na kształtowanie opinii, zwłaszcza elit. Czyta nas średnio 4,5 tys. osób tygodniowo, regularnie występujemy w telewizji, inspirujemy inne media do podejmowania wprowadzanych przez nas tematów, nasze teksty są chętnie przedrukowywane przez popularne portale 5. darowizny na rzecz fundacji są w Polsce (art. 16 ustawy o fundacjach) zwolnione z podatku. Co więcej, podlegają odliczeniu od podatku zarówno przez osoby fizyczne, jak i prawne, zgodnie z przepisami ustaw o podatku dochodowym od osób fizycznych i prawnych. 21 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl O nas „Nowa Konfederacja” to pierwszy w Polsce internetowy tygodnik idei. Koncentrujemy się na tematyce politycznej o znaczeniu strategicznym. „NK” to medium misyjne, tworzone przez obywateli – dla obywateli. Jako pierwsi w Polsce działamy profesjonalnie wyłącznie dzięki wsparciu Darczyńców. Stawiamy sobie trzy cele główne. Po pierwsze, chcemy tworzyć miejsce poważnej debaty o państwie i polityce. Dziś takiego miejsca w Polsce brakuje. Wskutek postępujących procesów tabloidyzacji oraz uzależnienia mediów opiniotwórczych od partii i wielkiego kapitału, brak ten staje się coraz bardziej dotkliwy. Stąd, w środowisku skupionym dawniej wokół kwartalnika „Rzeczy Wspólne” – poszerzonym po rozstaniu z Fundacją Republikańską w kwietniu 2013 o nowe osoby – powstał pomysł stworzenia internetowego tygodnika idei. Niekomercyjnego i niezależnego medium, wskrzeszającego formułę głębokiej publicystyki. Mającego dostarczać zaawansowanej wiedzy o polityce w przystępnej formie. Nasz drugi cel to pełnienie roli pośrednika między światem ekspercko-akademickim a medialnym. Współczesna Polska jest intelektualną półpustynią: dominacja tematów trzeciorzędnych sprawia, że o sprawach istotnych mówi się i dyskutuje rzadko, a jeśli już, to zazwyczaj na niskim poziomie. Tym niemniej, w świecie akademickim i eksperckim rodzą się niekiedy ważne diagnozy i idee. Media głównego nurtu przeważnie je ignorują. „Nowa Konfederacja” – ma je przybliżać. Cel trzeci to aktualizacja polskiej tradycji republikańskiej. Republikanizm przyniósł swego czasu Polsce rozkwit pod każdym względem. Uważamy, że jest wciąż najlepszym sposobem myślenia o polityce – i uprawiania jej. Co więcej, w dobie kryzysu demokracji, jawi się jako zarazem remedium i alternatywa dla liberalizmu. Jednak polska tradycja republikańska została w dużym stopniu zapomniana. Dążymy do jej przypomnienia i dostosowania do wymogów współczesności. Dlaczego konfederacja? Bo to instytucja esencjonalna dla polskiej tradycji republikańskiej – związek obywateli dążących razem do dobra wspólnego w sytuacji, gdy inne instytucje zawodzą. W naszej historii konfederacje bywały chwalebne (konfederacja warszawska 1573 r., sejmy skonfederowane jako remedium na liberum veto), bywały też zgubne (Targowica). Niemniej, zawsze były potężnym narzędziem obywatelskiego wpływu na politykę. Dzisiejszy upadek debaty publicznej domaga się nowej konfederacji! 22 „Nowa Konfederacja” nr 46, 21–27 sierpnia 2014 www.nowakonfederacja.pl „Nową Konfederację” tworzą Stali Darczyńcy: Trzydziestu Ośmiu Anonimowych Stałych Darczyńców, Andrzej Dobrowolski, Paweł Gałus, Bartłomiej Kachniarz, Jerzy Martini, „mieszkaniec Bytomia”, Marek Nowakowski, Krzysztof Poradzisz, Piotr Woźny, Zbigniew Zadora Pozostali Darczyńcy: Osiemdziesięciu Sześciu Anonimowych Darczyńców, Jacek Bartosiak, Piotr Remiszewski. (Lista Darczyńców jest uaktualniana na początku każdego miesiąca) Redakcja: Michał Kuź, Bartłomiej Radziejewski (redaktor naczelny), Aleksandra Rybińska, Przemysław Skrzydelski (sekretarz redakcji) Redaktor prowadzący: Bartłomiej Radziejewski Stali współpracownicy: Jacek Bartosiak, Michał Beim, Krzysztof Bosak, Tomasz Grzegorz Grosse, Maciej Gurtowski, Bartłomiej Kachniarz, Krzysztof Koehler, Andrzej Maśnica, Rafał Matyja, Anna Mieszczanek, Barbara Molska, Agnieszka Nogal, Tomasz Pichór, Adam Radzimski, Stefan Sękowski, Zbigniew Stawrowski, Tomasz Szatkowski, Stanisław Tyszka, Krzysztof Wołodźko, Piotr Woyke Grafika (okładki): Piotr Promiński Administracja stroną internetową, korekta, redakcja stylistyczna: Przemysław Skrzydelski Komunikacja internetowa: Michał Kuź Skład: Rafał Siwik Wydawca: Fundacja Nowa Rzeczpospolita Kontakt: [email protected] Adres (wyłącznie do korespondencji): Fundacja Nowa Rzeczpospolita Al. Solidarności 115, lok. 2, 00-140 Warszawa 23