Nr 7 (21) - Parafia Józefów pw Matki Bożej Częstochowskiej
Transkrypt
Nr 7 (21) - Parafia Józefów pw Matki Bożej Częstochowskiej
Józefów NASZ N r 7 ( 2 1 ) L i p i e c - S IERPIE Ń 2 0 1 2 www.parafiajozefow.pl M i e s i ę c z n i k pa r a f i i M at k i B o ż e j C z ę s t o c h o w s k i e j Świ ę ci w n a sz y m ko Ś c i e le Âw. Jadwiga U Urodzona 17 lutego 1374 roku, córka Ludwika, króla Polski i Węgier, była przez swoją babkę Elżbietę Łokietkówkę spokrewniona z dynastią piastowską. Przykład rodziców oraz atmosfera dworu węgierskiego zaszczepiły i ugruntowały w niej miłość i szacunek dla religii katolickiej. Odebrała również bardzo staranne wykształcenie humanistyczne, w tym znajomość języka łacińskiego, włoskiego, niemieckiego i polskiego. Rodzice zamierzali wydać ją za Wilhelma, księcia austriackiego i zgodnie z panującym wtedy zwyczajem doszło nawet do zaręczyn czteroletniej Jadwigi z mającym wtedy osiem lat przyszłym mężem. Kiedy w roku 1383 zmarł Ludwik, dostojnicy polscy rozpoczęli starania, by Jadwiga objęła po nim rządy w Polsce. Wykluczali jednak małżeństwo z Wilhelmem Habsburgiem. Jadwiga przybyła w maju do Krakowa, a 16 października, mając zaledwie 10 lat, została uroczyście koronowana na Wawelu. W naszej historii jest to jedyny przypadek, że królem została kobieta. Zapewne nie łatwo przyszło jej wyrazić zgodę na małżeństwo ze starszym o 20 lat księciem litewskim Jagiełłą. Na taka decyzję musiały mieć wpływ dojrzałość religijna oraz niepospolity rozum polityczny, bowiem ten związek umożliwiał chrystianizację pogańskiej dotąd Litwy, a także wzmocnienie Polski przez przyłączenie ziem litewskich, na zasadzie unii dwóch narodów. 18 lutego 1386 roku poślubiła Jagiełłę, który na przyjętym kilka dni wcześniej chrzcie, otrzymał imię Władysław. Jadwiga, mimo młodego wieku, nie pozostawała w cieniu męża, zaliczanego przecież do znakomitych władców. Jej wybitna osobowość i doskonałe przygotowanie miały znaczący wpływ na dzieje obydwu złączonych narodów. Zatroskana o dobro państwa starała się zabiegami dyplomatycznymi łagodzić powstające konflikty, szczególnie z zakonem krzyżackim. Z wrodzoną delikatnością umiała rozstrzygać spory i nieporozumienia Ludzie prości, biedni i chorzy zawsze znajdowali u niej pomoc i opiekę. W celu umocnienia chrześcijaństwa na Litwie, wyjednała w Stolicy Apostolskiej ustanowienie biskupa w Wilnie. W Pradze natomiast założyła kolegium dla studentów litewskich przygotowujących się do stanu kapłańskiego. Uzyskała zgodę na otwarcie wydziału teologicznego na Uniwersytecie Krakowskim. Na utrzymanie tej uczelni zapisała swoje osobiste klejnoty. Doceniając rolę nauki dla rozwoju państwa, otaczała opieką uczonych, sprowadzał księgi lub sponsorowała ich przepisywanie, zakładała szkoły. Jadwiga odznaczała się dojrzałością życia wewnętrznego. Jako król dawała przykład głębokiej pobożności i szacunku dla Kościoła. Wiele czasu poświęcała na modlitwę, nocne czuwania, wypraszając opiekę i błogosławieństwo Boże. W katedrze wawelskiej znajduje się tzw. czarny krucyfiks, przed którym, jak głosi tradycja, lubiła się modlić. Hojnie uposażała kościoły, w których do naszych czasów zachowały się piękne szaty liturgiczne wykonane przez nią samą lub na dworze. Już za życia w opinii współczesnych była uważana za świętą 22 czerwca 1399 roku urodziła córkę. Niestety, dziecko żyło tylko trzy tygodnie. Komplikacje połogowe stały się przyczyną i jej śmierci w dniu 17.07.1399. W kronice katedralnej znajduje się pod tą datą następujący zapis: „Zmarła dziś w południe Najjaśniejsza Pani Jadwiga, Królowa Polski i dziedziczka Węgier, nieustraszona szerzycielka chwały Bożej, obrończyni Kościoła, sługa sprawiedliwości, wzór wszelkich cnót, pokorna i łaskawa matka sierot, której podobnego człowieka z królewskiego rodu nie widziano na całym obszarze świata”. Została pochowana w katedrze wawelskiej. W 1979 roku Kongregacja ds. Sakramentów i Kultu Bożego, na podstawie stwierdzenia nieustającego kultu, zezwoliła na obchodzenie wspomnienia liturgicznego bł. Jadwigi. Papież Jan Paweł II kanonizował ją 8.06.1997 roku w Krakowie. Siostry Dominikanki Misjonarki Wakacyjny numer „Naszego Józefowa” oddajemy do Państwa rąk w Uroczystość Matki Boskiej Częstochowskiej, patronki naszej parafii. Jak co roku odpust połączony jest z festynem rodzinnym, podczas którego zaprezentuje się m.in. fundacja „Razem w dojrzałość”. Fundacja wspomaga domy dziecka prowadzone przez Siostry Kapucynki, a także ich wychowanków. W bieżącym numerze przybliżamy działalność fundacji oraz zachęcamy do jej wsparcia. Koniec wakacji i powrót do pracy i szkoły jest dla wielu z nas trudny. Jak sobie radzić z poczuciem straty dowiemy się z rozważań benedyktyńskich. Lektura „Naszego Józefowa”, a szczególnie relacji z obozu wilczków, pielgrzymki rowerowej, czy kolejnego odcinka peruwiańskiej opowieści Kasi Sterny może również pomóc w przedłużeniu wakacyjnej atmosfery. Kontynuujemy także cykl o naszych duszpasterzach. Tym razem o swoim życiu i powołaniu opowiedział Magdzie Bogusz ks. Stanisław Mikulski. W imieniu redakcji życzę Państwu dobrego przeżycia dzisiejszej uroczystości oraz udanej zabawy podczas festynu. Szymon Ruman Spis treści Wilczki nad Liwcem ............................. 4 O radości z tego, co przykre ................. 5 Powołanie w powołaniu . ..................... 6 Rowerowa modlitwa ............................ 8 Budyniowy rajd..................................... 10 Kronika Parafii....................................... 11 Więcej niż cztery kąty, czyli razem w dojrzałość...................................... 12 Z notatnika misjonarza.......................... 13 Z kroniki Chóru Schola Cantorum Maximilianum w Józefowie ............... 13 Dla dzieci.............................................. 14 „Jednym z największych mistrzów średniowiecznej teologii jest św. Albert Wielki. Tytuł „wielkiego”, z jakim przeszedł on do historii, wskazuje na bogactwo i głębię jego nauczania, które połączył ze świętością życia. Św. Albert Wielki przypomina nam, że między nauką, a wiarą istnieje przyjaźń i że ludzie nauki mogą przebyć, dzięki swemu powołaniu do poznawania przyrody, prawdziwą i fascynującą drogę świętości” (Fragment katechezy Benedykta XVI z 24.03.2010 roku). Albert urodził się prawdopodobnie między 1193 a 1200 r. w Lauingen w Niemczech. Jego ojciec był rycerzem i pełnił obowiązki naczelnika miasteczka. Dzięki swemu pochodzeniu Albert mógł studiować w Padwie i w Bolonii. Szczególnie interesował się naukami przyrodniczymi, które stać się miały niebawem ulubionym polem jego specjalizacji. Podczas pobytu w Padwie uczęszczał do kościoła dominikanów. Intensywny związek z Bogiem, przykład świętości braci dominikanów, słuchanie kazań błogosławionego Jordana z Saksonii, następcy św. Dominika na czele Zakonu Kaznodziejskiego, były czynnikami decydującymi o wyborze życiowej drogi. Skierowany do konwentu dominikanów w Kolonii, tu zapewne złożył profesję zakonną, ukończył studia teologiczne i otrzymał święcenia kapłańskie. W latach 1234–1242 był lektorem w klasztorach: Hildesheim, Fryburgu, w Ratyzbonie i w Strasburgu. Potem udał się do Paryża, gdzie został profesorem – jako pierwszy Niemiec (1245). Błyskotliwe przymioty umysłu pozwoliły mu doskonalić studium teologii na najsłynniejszym uniwersytecie tamtych czasów Wykładał tam do 1248 r. ciesząc się wielkim uznaniem i skupiając wokół siebie rzeszę uczniów, zachwyconych jego sposobem przekazywania wiedzy. W 1248 r. zorganizował w Kolonii dominikańskie studium generalne dla młodych adeptów swojego zakonu. Z Paryża przywiózł z sobą do Kolonii swego wyjątkowego ucznia, Tomasza z Akwinu. Między obu tymi wielkimi teologami zawiązały stosunki oparte na wzajemnym szacunki i przyjaźni. W 1254 roku Albert wybrany został na przełożonego „Prowincji Teutońskiej”, czyli niemieckiej, dominikanów, która obejmowała wspólnoty rozsiane na rozległym obszarze Europy Środkowej i Północnej. Jego zasługi docenił papież Aleksander IV, mianując go biskupem Ratyzbony – wielkiej i sławnej diecezji, która jednak przeżywała trudne chwile. Od 1260 do 1262 Albert pełnił tę posługę z niestrudzonym oddaniem, przywracając pokój i zgodę w mieście, reorganizując parafie i klasztory oraz nadając nowego bodźca działalności charytatywnej. Po rezygnacji z biskupiej posługi, w latach 1263–64 Albert głosił kazania w Niemczech i Czechach na życzenie Urbana IV. Ostatecznie wrócił do Kolonii, aby podjąć na nowo swoją misję nauczyciela, uczonego i pisarza. Cieszył się wielkim autorytetem, gdy wypowiadał się z okazji różnych wydarzeń w Kościele i społeczeństwie swoich czasów: był powszechnie znany jako mąż pojednania i pokoju. Zmarł w Kolonii 15.11. 1280 r. Św. Albert był jednym z największych umysłów chrześcijańskiego średniowiecza. Przedmiotem jego naukowych zainteresowań były niemal wszystkie dziedziny ówczesnej wiedzy. Nie było dziedziny, której by nie znał, o której by nie pisał, począwszy od wzniosłych prawd teologii i filozofii, poprzez nauki przyrodnicze. Słusznie papież Pius XI nadał mu tytuł doktora uniwersalnego. Można powiedzieć, że nie byłoby św. Tomasza, gdyby mu nie utorował na tym właśnie polu drogi św. Albert. On pierwszy usiłował stworzyć syntezę wszystkich nauk. Sam napisał: „Intencją naszą jest, by wszystkie części (fizykę, matematykę, metafizykę) połączyć w jedną całość, dla łacinników zrozumiałą”. Jego dzieła wydano aż w 40 tomach. Jednocześnie posiadał umiejętność łączenia wiedzy z dobrocią, dlatego był nazywany „doktorem powszechnym” i „sumą dobroci”. Beatyfikowany przez Grzegorza XV w 1438 r. W 1459 r. został zaliczony przez Piusa II do grona Doktorów Kościoła. Kanonizował go Pius XI 6 grudnia 1931 r. Jego następca, Pius XII, ogłosił go w 1942 r. patronem studiujących nauki przyrodnicze. Św. Albert Wielki od reda kcji Siostry Dominikanki Misjonarki N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2 3 Wilczki nad Liwcem Skau c i Eur o p y W drugim tygodniu lipca wilczki z 1 Gromady Józefowskiej św. Stanisława Kostki Stowarzyszenia Harcerstwa Katolickiego „Zawisza” FSE pojechały na swój kolejny letni obóz. Wyjazd został poprzedzony mszą św. odprawioną w naszym kościele. W tym roku namioty zostały rozbite w Męczynie koło Siedlec nad rzeką Liwiec. Oprócz starych wilków (kadry) na obozie przebywał z nami duszpasterz naszej Gromady ksiądz Paweł Czeluściński. 4 Pierwszym naszym zadaniem po dotarciu na miejsce była pionierka obozowa, czyli przygotowanie różnych przedmiotów niezbędnych w obozowisku, takich jak maszt, kosze na śmieci, ławki i ogrodzenie. Tradycyjnie do naszych obowiązków należało przygotowywanie śniadań i kolacji dla całej Gromady. Codziennie te zadania wykonywała inna szóstka. Każdego dnia w obozie odprawiana była Msza Św. i mieliśmy możliwość przystąpienia do sakramentu spowiedzi. Pogoda w tym roku nam dopisała i dzięki temu często kąpaliśmy się w rzece, a nawet wybraliśmy się na spływ kajakowy. Oczywiście była też wielka gra, która polegała tym razem na doprowadzeniu rannego człowieka do obozu. Chory miał uszkodzone kolano i nie umiał porozumieć się po polsku. Gdy już byliśmy blisko obozu napadli na nas źli wojownicy z włóczniami. W przypadku otrzymania ciosu włócznią trzeba było zrobić 20 przysiadów. Aby się przedrzeć należało wyciągnąć wojownikom chusty, które mieli przełożone za paskiem. Ostatecznie operacja zakończyła się powodzeniem. Oprócz tego miał miejsce „bieg wilczka”. Na bieg składały się między innymi następujące konkurencje: chodzenie po równoważni, wspinanie się na drzewo po linie, noszenie butelek z wodą, slalom, strzelanie z łuku, czołganie się i skakanie przez sznurki. Wieczory spędzaliśmy przy ognisku. Śpiewaliśmy wilczkowe piosenki oraz oglądaliśmy scenki przygotowane przez poszczególne szóstki. Jak zawsze przedostatniego dnia odbyła się oczekiwana przez nas uczta Ikkiegoczyli wielkie jedzenie słodyczy. Upragnione słodycze każda szóstka musiała kupić za pieniądze obozowe, które otrzymywaliśmy od starych wilków za wykonywanie różnych czynności. Największą ilość pieniędzy można było zarobić podczas wykonywania zadań z pionierki obozowej. Z tej uczty żaden wilczek nie wyszedł głodny. N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2 Podczas obozu zostało złożonych kilka obietnic i zdobyliśmy parę sprawności. Antek Fiedoruk Wrażeniami z obozu podzieliły się też inne wilczki: Rafał Szcząchor: Na obozie było bardzo fajnie . Najlepsza była uczta Ikkiego. W obozowej latrynie było bardzo dużo komarów… Aleksander Piekutowski: Wiem czemu Stare Wilki wybrały Męczyn – żeby nas zamęczyć! W pewnym stopniu im się to udało: dwa bolesne otarcia na nodze, wiele na rękach i bardzo dużo ukąszeń komarów. Wojciech Litwiniec: Na obozie było bardzo fajnie. Zbudowaliśmy wieżę i maszt z flagą. Było dużo gier. Kąpaliśmy się też ale woda była prawdopodobnie zakażona, na szczęście tylko wtedy gdy się ją połknęło dlatego przenieśliśmy się na kąpielisko w Węgrowie. Szymon Litwiniec: Na tym obozie było bardzo fajnie. Było dużo zabaw i gier. Moja ulubiona gra to drzewo mocy. Był też spływ kajakowy. Płynęliśmy podzieleni na dwie grupy w dwuosobowych kajakach. Ja płynąłem z Akelą. Ścigaliśmy się z moim kolegą i księdzem, który przyjechał na obóz by odprawiać Mszę Świętą. Niestety oni wygrali ale spływ bardzo mi się podobał. Podobała mi się też wielka gra. Musieliśmy rozwiązywać różne zadania, a by wygrać grę trzeba było uwolnić Akelę, który udawał Hindusa. Najbardziej podobała mi się uczta Ikkiego. Było pełno słodyczy i napojów, za które musieliśmy zapłacić takimi krążkami, które udawały pieniądze. Pod koniec uczty byłem bardzo najedzony. Stanisław Karłowicz: Obóz się udał. Do jadalni było w miarę blisko. Idąc na posiłek przechodziło się leśną drogą, a potem przez rzekę po moście z powyginanymi barierkami. Spaliśmy w sześcioosobowych namiotach w kolorze beżowym. Co wieczór było ognisko i szóstki przygotowywały scenki. Nasz obóz był nad rzeką Liwiec. Niestety komary były nie do zniesienia ale to nie popsuło nam obozu. roz waż ania benedy k ty ńskie O radości z tego, co przykre Koniec wakacji często przywołuje na myśl przykrą świadomość straty tego szczególnego czasu, gdzie mniej jest obowiązków, piękniej za oknem, prościej i bardziej leniwie. Nic więc dziwnego, że tęsknimy za wakacjami i czasem urlopu. Ani też, że najgorszy jest pierwszy dzień po powrocie do pracy. Niekiedy to nasza świadomość wyprzedza samą stratę, kieruje naszą uwagę na nadchodzące zdarzenie. Bawi mnie powiedzenie mojej żony, która wzdycha w sobotni wieczór, mówiąc: „I już po weekendzie…”. Niemniej we wszystkich podobnych do tej reakcjach odbija się natura człowieka, który tęskni za stałością rzeczy, które sobie upodobał. W tym przywiązaniu trochę jest z egoizmu, niedbałości i lenistwa, choć różny jest stopień ich nasycenia. Co więcej, w tym przypadku rzadko skłonni jesteśmy traktować dotkliwe przeżywanie straty jako sygnał czegoś, co wymaga uporządkowania dla głębszej relacji z Bogiem. Tak bardzo naturalne, swojskie jest to przeżycie. Rozumiemy i współprzeżywamy przykre sprawy. Fenomenologicznie rzecz ujmując, poczucie straty przybiera co najmniej dwie postaci. Pierwszą stanowi reakcja na utratę „małych” rzeczy – wolnego czasu, chwili wypoczynku, skradzionego komputera. W tym przypadku, w perspektywie tego, co w życiu ważne, rozsądne wydaje się niemal pełne oderwanie od tych rzeczy. Nie neguje to samej przykrości, prawa do takiego przeżywania wydarzenia, ale nakazuje wstrzemięźliwość w skupianiu się na nim i wyznacza perspektywę pewnej pobłażliwości dla naszych emocji. Drugą jest zaś reakcja na stratę prawdziwie poważną – dla chorego jest nią utracone zdrowie i niekiedy brak perspektywy na jego odzyskanie, może być nią utrata przyjaciela, poczucia bezpieczeństwa lub wyłączności w relacji z małżonkiem… Każdy z nas z łatwością może uzupełnić tę listę. Nie jeden raz trudno jest nam dalej z tym żyć, odzyskać spokój lub równowagę, odbudować to, co zostało zniszczone. Podkreślałem to już nie raz, że w duchowości benedyktyńskiej możemy spodziewać się wszystkiego, ale nie zaprzeczenia rzeczywistości naszego serca. Co więcej, znajdziemy tam proste i szczere zrozumienie. Benedykt wprost powie, że „Opat powinien mieć wzgląd na słabość [innych]” (roz. 48, 25). I zaleca świadomość własnych przeżyć, podejmowanie próby ich zrozumienia, a w tym świetle -- korygowania osobistej postawy. Chodzi o to, by nawracać się przez odnawianie umysłu; to rozsądek i prawidłowo formowane sumienie mają być narzędziem do postępu duchowego. W innym miejscu powie: „Dobrze by było wprawdzie, by mnich w każdym czasie żył tak, jak należy żyć w Wielkim Poście, lecz tylko nieliczni mają taki stopień cnoty” (roz. 49, 1). Ważne jest w jego opinii to, byśmy zachowali wyrozumiałość dla siebie. Nie należy formułować nadmiernych wymagań, trzeba zaś unikać przygnębienia z powodu niemożności osiągnięcia niedoścignionego ideału. Z drugiej strony, wyraźnie się sprzeciwia epatowaniu swoim przygnębieniem, angażowaniu zbyt wielu osób w swoje sprawy, łapczywemu szukaniu ukojenia w zrozumieniu innych. Chce, by wszystko, co robimy, było dla każdego z nas pożyteczne, jak również, by nasze sprawy nie rozpraszały innych (roz. 48, 17). Innymi słowy zaleca, by nie fałszować prawdy o sobie, ale i nie przyzwalać na panoszenie się naszych słabości. Poczucie straty jest wezwaniem do dialogu z Ojcem. Na Nim to wzoruje św. Benedykt obraz Opata, który ma reagować na potrzeby braci: „Powinien [on] dawać mnichom wszystko, czego im potrzeba”. Jednak równocześnie: „Powinien [on] zawsze mieć w pamięci to ważne zdanie z Dziejów Apostolskich: każdemu rozdzielano według potrzeby (Dz 4,35). A zatem i on również niechaj uwzględnia raczej potrzeby słabych niźli złą wolę zazdrosnych” (oba cytaty z roz. 55, 18–21). Zdarzenie, które niesie poczucie straty jest nam potrzebne, choć trudno to zrozumieć i zaakceptować w danym momencie. Co więcej, jest sposobem uwzględnienia naszej słabości – pozwala ją lepiej dostrzec, pokazuje stopień przywiązania do świata, daje szansę na to, by w jej sprawie zwrócić się do Ojca, który może przecież wszystkiemu zaradzić. Benedykt dodatkowo podpowiada, by wykorzystać tę okoliczność możliwie sensownie. Nie rozczulać się nadmiernie, ale i nie bagatelizować w taki sposób, który oddaje niezdrowe lekceważenie rzeczy i ludzi nam powierzonych. Zawsze szukać woli Bożej, odkrywać prawdę o sobie po to, by przyoblekać się w Chrystusa i coraz bardziej jaśnieć Jego światłem. Poczucie straty jest rzeczywistością umierania „starego człowieka”, kruszenia się „serca z kamienia”; jest drogą pokory – odzierania drzewa z kory, by dotrzeć do tego co mocne, trwałe i żywe. W duchowości benedyktyńskiej, w chrześcijaństwie ukryta jest bowiem ta trudna do pełnego wyjaśnienia tajemnica radości z tego, co przykre. N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2 Michał Królikowski 5 Na s i dus zpa s t er z e Powołanie ◗◗ Jest Ksiądz głoszącym Słowo Boże i udzielającym sakramentów kapłanem, kapelanem polskiego sportu, organizatorem obozów sportowych dla dzieci – to długa i imponująca lista obowiązków. Sądzę, że jestem zwyczajnym księdzem. Jestem jednak przekonany, że otrzymałem nie tylko powołanie do kapłaństwa, ale złączone z nim powołanie szczegółowe, takie powołanie w powołaniu. Uważam, że dla kapłana wypełnianie obu tych powołań jest warunkiem rozwoju, bo Bóg uzdalnia nas do podejmowania szczegółowych zadań w naszym kapłaństwie. Czasami w posłudze kapłańskiej przychodzi rutyna czy zniechęcenie do podejmowania takich posług jak spowiadanie czy katechizacja i w takich chwilach powołanie szczegółowe jest przetrwaniem. Gdy kapłan je odkryje, to pokocha swoje powołanie i nie zestarzeje się w kapłaństwie. Chciałem nie tylko zostać księdzem spełniając podstawowe funkcje kapłańskie, ale także robić coś więcej i mimo tegorocznych jubileuszy myślę, że jeszcze się jako kapłan nie zestarzałem. ◗◗ Jaka była Księdza droga do kapłaństwa? Ksiądz Mirosław Mikulski mieszka na terenie naszej parafii i często pełni w niej posługę kapłańską, spowiadając i odprawiając Msze święte w zwyczajnej oraz nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego. W bieżącym roku obchodził 75 rocznicę urodzin i 50 rocznicę święceń kapłańskich. W jego pracy duszpasterskiej szczególne miejsce zajmuje sport i sportowcy: od podwórkowych piłkarzy po olimpijczyków. 6 Dość wcześnie odkryłem w sobie powołanie do bycia księdzem, jednak droga do święceń była dość trudna. Po 7 klasie chciałem kształcić się dalej w Małym Seminarium Duchownym, jednak kierownik mojej szkoły wystawił mi negatywną opinię, mimo że byłem zdolnym uczniem i uczyłem się dobrze. Po odmowach w czterech Małych Seminariach, udało mi się jednak znaleźć seminarium księży Salwatorianów w Krakowie, w którym nie wymagano opinii kierownika szkoły i w nim ukończyłem klasy 8 i 9, a następnie wstąpiłem do nowicjatu, kontynuując naukę i podejmując studia. Jednak do święceń kapłańskich nie zostałem dopuszczony, gdyż przełożeni stwierdzili u mnie brak powołania do kapłaństwa. Ponieważ jednak z całego serca chciałem być księdzem, zacząłem szukać seminarium, do którego by mnie przyjęto. Po odmowach w sześciu seminariach, dopiero w Warszawie ksiądz Prymas Wyszyński dał mi szansę: nie przyjął mnie co prawda do seminarium, ale doradził studia na KUL, w czasie których polecił mnie obserwować, aby przekonać się co do mojej osoby. Po zaliczeniu półtora roku studiów psychologicznych zostałem przyjęty do seminarium w Warszawie, choć polecono mi powtórzyć tam czwarty i piąty rok studiów. W końcu jednak 20 maja 1962r otrzymałem święcenia kapłańskie z rąk księdza Kardynała Stefana Wyszyńskiego. ◗◗ A jak przebiegała Księdza posługa w parafiach? Na każdej z moich pierwszych parafii w Jasieńcu, Tarczynie, Sulejówku i Ursusie byłem wikariuszem nie dłużej niż rok. Sądzę, że w tych parafiach pracowałem gorliwie, a w wolnych N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2 Nas i dus z pas te rze w powołaniu chwilach uprawiałem z dziećmi i młodzieżą sport. W parafiach w Mińsku Mazowieckim i na pl. Grzybowskim w Warszawie spędziłem po kilka lat. Tam również pracowałem z dziećmi i młodzieżą przez katechezę i sport. Prowadziłem też „Studium przygotowujące do narzeczeństwa i małżeństwa”- to była ogromna mądrość Episkopatu, aby przygotowywać nie tylko do małżeństwa - jak ma to miejsce obecnie - ale i do narzeczeństwa. W latach 1978-1989 byłem proboszczem parafii w Lubochni. Przez ten czas starałem się szczególnie pogłębiać świadomość religijno-moralną parafian np. Mszy św. sakramentu pokuty, procesji czy odpustów. Walczyłem też z alkoholizmem, namawiając ludzi do podejmowania czasowej abstynencji, a handlujących alkoholem do zaprzestania działalności. Udało mi się tam nawet stworzyć „Uniwersytet Parafialny”, w którym wykładali profesorowie Uniwersytetu Warszawskiego, KUL-u i KIK-u. Zostałem potem proboszczem parafii św. Floriana na Pradze, gdzie szczególną opieką starałem się otaczać mieszkańców ulicy Brzeskiej, organizując dla nich Wigilie, Drogi Krzyżowe, czy biegi i tańce. Właśnie na Pradze powstał pierwszy Parafialny Klub Sportowy „Lotto”. Podobny klub zaczął działać w Radości, gdy zostałem tam proboszczem. Tam także angażowałem się w katechizację, a szczególnie dbałem o przygotowanie rodziców i chrzestnych, i to jeszcze przed urodzeniem dziecka i przed decyzją o zostaniu chrzestnym. Doszedłem do wniosku, że wtedy takie katechezy mają sens. W 2005 r. zostałem skierowany na emeryturę i zamieszkałem w Józefowie, w domu mojej mamy i wujka, śp. ks. dr Feliksa Kowalika, pochowanego na cmentarzu w Józefowie. ◗◗ Dlaczego sport stał się tak ważnym elementem w Księdza pracy z dziećmi i młodzieżą? Zawsze czułem się posłany do dzieci o smutnym dzieciństwie, chciałem pomagać rodzicom w ich wychowaniu, w uczeniu zwykłych ludzkich wartości. Uważam, że dopiero na takim fundamencie kultury i grzeczności można budować religijność tych dzieci. Jednak, żeby wychowywać, to najpierw trzeba z tymi dziećmi być. Ale żeby być razem, to trzeba się spotykać. Ponieważ chciałem dotrzeć do dzieci, których nie widywałem w kościele, pomyślałem, że sport może je zgromadzić, a wtedy będę mógł być z nimi i oddziaływać na nich przykładem i słowem, zostawiając resztę Panu Bogu, tak jak czynił to św. Jan Bosko. Tak więc zacząłem organizować obozy letnie, na których będąc w dziećmi 24 godziny na dobę, mogłem uczyć je kulturalnej zabawy i zachowania, a także modlitwy. W tym roku odbył się już 50-ty taki obóz. Byłem też inicjatorem powstania „Katolickiego Stowarzyszenia Sportowego RP”, którego celem jest zakładanie parafialnych klubów sportowych i organizowanie międzyklubowych zawodów. To daje możliwość ciągłego oddziaływania na młodzież, a młodzi mają większą motywację do trenowania. Dlatego od 22 lat organizuję turnieje w tenisie stołowym, halowej piłce nożnej, czy wiosenne biegi, które mają już międzynarodową obsadę. ◗◗ A jak został Ksiądz kapelanem polskiego sportu? Na studiach podyplomowych na KUL-u napisałem pracę naukową pt. „Moralność boksu”. Była ona poprzedzona obserwacją z bliska osób trenujących tę dyscyplinę. Przebywając z bokserami, zauważyłem, że sportowcy są głodni Pana Boga i odkryłem konieczność duszpasterstwa świata sportowego. To trudne zadanie, gdyż trzeba z tymi ludźmi długo przebywać i czekać na ich zaufanie. Jednak warto podjąć ten wysiłek, co pokazuje choćby ostatni fakt, gdy przez 22 lata starałem się zdobyć zaufanie Jerzego Kuleja, który przed śmiercią przez syna wydzwaniał po mnie i odszedł do Boga, przyjmując wszystkie sakramenty święte. Obecnie jest wielu księży wyznaczonych do pełnienia posługi wśród sportowców, ale ja dalej robię swoje: jestem np. kapelanem klubu „Polonii” Warszawa, prowadzę adwentowe i wielkopostne rekolekcje dla bokserów, organizuję pielgrzymki sportowców i spotkania opłatkowe z Ks.Prymasem. Sport jest dla Kościoła ogromną szansą, wciąż nie do końca wykorzystywaną. Do dziś bowiem żywe są konsekwencje polityki Władysława Gomułki: „Kościół do zakrystii”. A przecież nie można ograniczać działalności księży tylko do murów kościoła. ◗◗ Za patronów życia kapłańskiego przyjął Ksiądz św. Jana Bosko i św. Damiana de Veuster. Co wyróżniało tych kapłanów? Św. Jan Bosko poświęcił się pracy z dziećmi i młodzieżą, wychowując je przez gry i zabawy, czyli przez sport i w ten sposób zdobywał je dla Boga. Św. Damian natomiast wybrał misyjną posługę osobom trędowatym, zesłanym na wyspę Molokai na Hawajach. Był z nimi, pełnił posługę kapłańską, a chłopców uczył grać w piłkę, przywracając im radość i godność w czasie ich choroby. Tych właśnie Świętych świadomie wybrałem na swoich Patronów, bo w moim kapłaństwie chciałem Ich naśladować i w Nich mieć orędowników. Więcej informacji o księdzu Mikulskim oraz jego katechezy o wierze i sakramentach św. można znaleźć w pięknej publikacji pt: „Być Księdzem”. Pozycja ta powinna być dostępna podczas kolejnych targów książki w naszej parafii. N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2 Rozmawiała Magdalena Bogusz 7 piel gr zym k a Rowerowa Pielgrzymka. Nareszcie, tak jak rok temu, mogę wsiąść na rower i pojechać w Polskę. Nie jest to jednak zwykła wycieczka rowerowa, ale ta szczególna podróż, która zaprowadzi mnie, moich braci i siostry do Maryi, do miejsc, w których jest czczona przez rzesze Polaków i nie tylko, do Świętej Lipki i do Gietrzwałdu. Siostra Ewa, nasza opiekunka od rzeczy najważniejszej po strawie duchowej, tj. pożywienia, zarządzająca przygotowaniem posiłków. Siostra Asia, nasz kwatermistrz, która bardzo poważnie podchodziła do swojej roli. Brat Artur, prowadzący drugiej grupy i druga złota rączka od rowerów. Pozostali uczestnicy pielgrzymki: siostry Dorota, Beata, Agnieszka i Grażyna oraz bracia Zbyszek, Andrzej, Leszek, Darek, Piotr, Artur, Daniel, Marcin oraz Rafał i Marcin, którzy mimo, że najmniejsi, jechali najszybciej i najwytrwalej. Odsłona pierwsza Od kilku miesięcy brat Michał przygotowywał trasę przejazdy, abyśmy nie musieli jechać głównymi drogami w hałasie i zaduchu, ale mogli odpocząć, a jednocześnie skupić się na kontemplacjach i modlitwie w intencjach, które będziemy wieźli ze sobą, aby je przedstawić przed naszą Matką. Michał całkowicie zanurza się w mapach i komputerze. Coś tam składa, przesuwa i w końcu przedkłada 10 map w różnych rozmiarach z trasą pielgrzymki i naniesionymi fragmentami zdjęć satelitarnych i adnotacjami typu: „jechać prosto”. W przygotowaniu trasy pomagał mu dzielnie brat Artur, który nawet przejechał z Michałem cała trasę samochodem, aby w terenie zbadać, czy nie czyhają na pielgrzymów niespodzianki. 8 Główne osoby dramatu, najpierw funkcyjni: Ksiądz Paweł, nasz opiekun duchowy i lektor, co wieczór serwował nam fragmenty książki „Lenistwo duchowe”, która jak przyznam, spowodowała, że inaczej spojrzałem na swoją codzienną modlitwę i stosunek do obowiązków katolika. Brat Michał, prowadzący pierwszej grupy i można rzecz organizator pielgrzymki a także złota rączka od rowerów. Brat Wacław, nasz kierowca, dający nam możliwość uniknięcia bycia objuczonymi osłami, z całym szacunkiem dla tych zwierząt, a także stanowiący ochronę przed samozwańczymi mistrzami kierownicy. Wstawał o godzinę przed nami żeby zagrzać nam wodę na herbatę. N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2 Wyruszyliśmy z Józefowa w sobotę 30 czerwca 2012 r. około godziny 15, tzn. wszyscy wyruszyli oprócz mnie, gdyż ja wyruszyłem koło 18. Było naprawdę gorąco. Pierwszy postój miał miejsce w Nadmie, w sumie 33 km. W drodze zastanawiałem się kogo będę miał za współpielgrzymów. Czy będą to znajomi sprzed roku, czy też zupełnie inne osoby. Z tamtymi osobami się zżyłem, była wspaniała atmosfera. Jak będzie teraz? Po dojechaniu na miejsce ze zdziwieniem stwierdziłem, że pomimo gorąca, pielgrzymka zorganizowała sobie ognisko na terenie plebanii, oczywiście za zgodą gospodarza, księdza Grzegorza, który swego czasu przebywał w józefowskiej parafii. Jednakże pobyt u księdza Grzegorza nie miał na celu pieczenia kiełbasek, ale wzajemne poznanie się zanim pojedziemy w dalszą drogę. Wzajemne przedstawienie się i ewentualne wyjawienie swoich intencji miało na celu skonsolidowanie grupy, co zdało egzamin, zwłaszcza, że od księdza Pawła otrzymaliśmy odpowiednie „lekarstwo”, które każdy co dnia zażywał. Ja zażywam je do dnia dzisiejszego. Odsłona druga Drugi dzień to przejazd z Nadmy do Goworowa, 105 km, ale w upale. Po drodze mieliśmy okazję przeprawić się promem przez Bug w Kamieńczyku. Oczywiście nie zabrakło czasu na modlitwę, gdyż co 20 km odmawialiśmy jedną z tajemnic różańca. Dopiero w takich momentach człowiek zauważa, że modlitwa wcale nie zajmuje tak dużo czasu, a przecież nieraz z niej rezygnujemy tłumacząc sobie, że rano nie mam czasu, bo pociąg ucieknie, a wieczorem, bo jestem śpiący. Przyjacielowi czy znajomemu byśmy nie odmówili tych 10 minut rozmowy, ale naszemu największemu przyjacielowi, Chrystusowi, modlitwa a i owszem i to nie raz, ale tak właśnie jest. Kto się na nas nie obrazi albo nam nie wytknie naszego zachowania, nie ma co liczyć na nasz nawet najmniejszy trud. Najwięcej zyskuje ten, kto nas napomina i żąda. Największa niespodzianka czekała nas jednak na miejscu w Goworowie. Ksiądz proboszcz nawet nie dał nam możliwości rozważenia wyższości nocowania pod namiotem nad odpoczynkiem w łóżku pod dachem. Po prostu zarządził, że 10 km dalej czekają na nas pokoje i kolacja, do których zawiezie nas autokar. Opiekę nad nami objął Kościelny. Osoba, którą już rzadko spotyka się we współczesnym świecie. Podczas posiłku wręcz „wychodził ze skóry” żebyśmy poczuli się jak ktoś, na kim mu szczególnie zależy. Jestem mu bardzo wdzięczny za przypomnienie mi, że przykazanie miłości nadal funkcjonuje. Następnego dnia rano po śniadaniu autokar zawiózł nas do goworowskiego kościoła na mszę. Jak ja lubię te poranne msze. Zwłaszcza te o 6 rano, które są celebrowane w naszym małym gronie. Czuję się wtedy jakby ta msza była celebrowana szczególnie dla mnie. Wtedy właśnie uwielbiam rozmawiać z Bogiem, bo nawiązuję bezpośredni, bardzo bliski kontakt z naszym Ojcem. asfalt został nałożony widłami. Wyruszyliśmy bardzo rano co ratuje nas przez burzą. Przeczekaliśmy ją w Krutyniu. Potem co jakiś czas łapią nas deszcze. Pod koniec dnia już czujemy zbliżający się pierwszy cel pielgrzymki, Świętą Lipkę. Ale nie, nie kochani. Chcecie być pielgrzymami to pocierpcie. Pierwsza grupa, pod wodzą Michała na 5 km przed celem błąka się pomiędzy Pilcem a Pasterzewem, nadrabiając 10 km. Jednakże to tylko drobne niedogodności. Druga grupa, z Arturem, zostaje zaatakowana prze „kocie łby”. Atakują znienacka i podstępnie niszczą koła rowerów Księdza Pawła i siostry Grażyny. W rowerze księdza szprycha wręcz wyrwała część obręczy. Na postoju miny Michała i Artura wydłużają się. Nici ze spania. Trzeba centrować koła. Na szczęście są świetnymi fachowcami i idą spać o zwykłej porze. Wieczorem udaje nam się jeszcze wysłuchać koncertu organowego w kościele świętolipskim. Zawsze kiedy słyszę „Ave Maria” jestem wzruszony, ale usłyszeć je w wykonaniu organowym, a zwłaszcza organów w Świętej Lipce, niezapomniane przeżycie. Maryja stoi na lipie i spogląda na nas. Przypomina mi się wizerunek gidelski. Obie figurki są tak maleńkie. Odsłona trzecia Następnego dnia rano ruszamy do najtrudniejszego etapu. Łącznie 106 km, ale w upale, po bardzo pofałdowanym terenie i drogach jak ser szwajcarski. Żadnej możliwości kontemplacji. Nieuwaga grozi w najlepszym razie „gumą” a w najgorszym urwaniem koła. Na 60 km mamy przyjemność zwiedzić najmniejsze państwo świata. Kapelanat kawalerów Maltańskich. W końcu dojeżdżamy do Gietrzwałdu, dla niektórych ostatecznego celu pielgrzymki. Mamy jeszcze możliwość udania się do kościoła przed ołtarz Matki Boskiej Gietrzwałdzkiej. Z półmroku, na ołtarzu, wyłania się jej postać, ale postać to nic. Te oczy. Jakby patrzyły na Ciebie i za tobą podążały. Jakby zadawała pytania. Czekałam na Ciebie. Czego ode mnie oczekujesz? Jakie intencje Cię do mnie sprowadzają. Może to i malarstwo iluzyjne, tak jak w Świętej Lipce, ale te oczy są najprawdziwsze. Warto przyjechać tu i samemu tego spojrzenia doświadczyć. Dzięki uprzejmości opiekunów sanktuarium mogliśmy rozbić namioty w ogrodzie, który mieliśmy tylko dla nas. Po mszy ruszyliśmy przez Ostrołękę i Kurpie na Mazury. Za Ostrołęką wjechaliśmy na spokojne, osłonięte zielenią drogi kurpiowskie, które z braku górek i dziurawych jezdni pozwalają na przemyślenie wielu kwestii, a szczególnie tych dlaczego właściwie jadę pokłonić się Maryi? Czy jestem godny? Czy wystarczająco się staram aby dostąpić zaszczytu bycia pielgrzymem, a nie tylko turystą? A może jadę tylko dlatego, że lubię rower i podróże? Wielokilometrowe odcinki pozwalają na zastanowienie się nad motywacjami pielgrzymowania i postępowania w życiu. Myśli kłębią się pod czaszką i nie zawsze znajdujesz odpowiedź, ale chociaż się nad problemem zastanowiłeś i jesteś bliższy jego rozwiązania. Na koniec dnia niespodzianka. Kierownictwo zamiast noclegu nad rzeką w Krutyniu prowadzi pielgrzymkę nad jezioro Nidzkie do Karwicy. Po 110 km możemy się wykąpać w jeziorze, czego już nie dostąpimy. Odsłona czwarta Kolejny dzień zapowiada się deszczowo. Jedziemy po drodze, która ma szerokość roweru i która miała przyjemność doświadczyć nowej formy nakładania asfaltu. Jak to ujął Artur, Odsłona piąta Odsłona szósta Następny dzień poświęcamy na podsumowanie pielgrzymki. Osoby, które N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2 pielgrz ymka doświadczają takiej potrzeby dzielą się z innymi swoimi przeżyciami i przemyśleniami. Żegnamy Michała, Artura, Asię i Rafała. Śpiewamy im „Żegnamy Was, Alleluja”. Ostatnio słyszałem tę piosenkę na dworcu w Koluszkach i przypomniałem sobie tamtą chwilę. Znowu ogarnęło mnie wzruszenie. Wtedy opuszczali nas współpielgrzymi, z którymi przejechaliśmy tyle kilometrów. Oprócz kilkukrotnego odwiedzenia Maryi udaliśmy się także do cudownego źródełka, którego woda ma właściwości lecznicze a także wysłuchaliśmy opowieści miejscowego księdza o historii jedynych w Polsce uznanych przez Kościół objawień, które miały miejsce w Gietrzwałdzie w 1877 r. Odsłona siódma Nadszedł dzień wyjazdu. Mieliśmy przyjemność uczestniczyć w pięknej mszy. W słoneczny poranek na poddaszu stojącego przy naszym kempingu budynku. Przez okna wpadały promienie słoneczne. Dookoła panowała cisza. Sala przystosowana do sprawowania mszy świętej była prosta i mała, a jednocześnie przyjemna. Ze względu na absencję dwóch dotychczasowych przewodników dostąpiłem zaszczytu przewodzenia grupie. Tego dnia po pokonaniu 134 km dotarliśmy do Glinojecka, gdzie znaleźliśmy gościnę na terenie parafii. Po drodze wszystkim dały się we znaki górki, wiatr i upał. Ostatnia górka zaatakowała nas znienacka zza zakrętu koło Lipowca Kościelnego. Siostry Ewę i Dorotę trzeba było prawie reanimować. Nagle pogoda się diametralnie pogorszyła. Mógłbym przysiąc, że widziałem trąbę powietrzną, ale przeszła obok. My zresztą się zatrzymaliśmy żeby zobaczyć, w którą stronę pójdzie burza. Ostatni dzień to 126 km i niesamowita gościna u brata Andrzeja w Nowym Dworze Mazowieckim. Andrzej już od kilku dni zapowiadał nam przyjęcie. Sądziliśmy, że zajedziemy, coś przekąsimy i pojedziemy dalej, ale nie. Zostaliśmy ugoszczeni po staropolsku przez żonę Andrzeja. Ledwo wyszedłem i wsiadłem na rower. Pożegnaliśmy Andrzeja „Żegnamy Cię, Alleluja” co nie pozwoliło mu zachować równowagi ducha. Sądzę, że pojechałby dalej z nami. W drodze przez Łomianki żar uderzał w nas z góry, dołu z przodu, tyłu i z obu boków. Ochłodę znaleźliśmy dopiero w Lesie Młocińskim. Dotarliśmy do celu podróży i wiem już, że będę czekał niecierpliwie na kolejne spotkania z Maryją w gronie osób, z którymi mnie połączyła i połączyć zechce. Grzegorz Rygalski 9 By M i ło ś ć by ł a ko c h a n a Budyniowy rajd M isjonarz od gotowania nie ucieknie. Potrafi przecież wszystko. A jak nie potrafi, to się nauczy. Przynajmniej na tyle, żeby przeżyć. Przez pierwsze trzy miesiące czułam się bezpiecznie. W kuchni królowała señora Ermiña. Nasza pani kucharka. Pojawiała się zaraz po śniadaniu. Kroiła, lepiła, mieszała, przelewała. W garnkach bulgotało jak w jacuzzi. W całym domu pachniało ziołami i świeżym avocado. Znikała tuż przed obiadem, żeby pojawić się znowu po południu i przygotować kolację. I tak sześć dni w tygodniu. Od poniedziałku do soboty. W niedziele zawsze znalazł się jakiś chętny do gotowania. Zamiast siedzieć z nosem w książkach, tak jak reszta chłopaków, kroił ziemniaki. W rytmie huayno (czyt.: łajno). W Peru nic nie dzieje się bez muzyki. Przez pewien czas moje działania w kuchni ograniczały się do parzenia herbaty, robienia kanapek i… od czasu do czasu, budyniu. Ktoś może powiedzieć, że to akurat nie jest skomplikowane. Kulinarnie. Logistycznie, tak. Budyń (oryg. budin) to ciasto. Z suchych bułek. Moczy się je w mleku i rozdrabnia. Dodaje się masło, cukier trzcinowy, jajka, zapach 10 waniliowy i rodzynki. W oddzielnym naczyniu przygotowuje się karmel. To ta łatwiejsza część zadania. Teraz trzeba znaleźć jakieś moto-taxi, załadować do niego siebie, gotowe ciasto w pięćdziesięciolitrowym wiadrze, karmel, wielką chochlę i dwie ogromne blachy do pieczenia. Można jechać. Do piekarni. Moto-taxi pędzi po dziurawych ulicach. Karmel wychlapuje się na spodnie. Ciasto klei się do swetra. Chochle uderzają rytmicznie o porozrzucane po podłodze blachy. Peruwiański freestyle. W piekarni przekładamy karmel i ciasto do blachy. Wrócimy po nie po południu. W tym piecu nie da się ustawić temperatury. Możemy liczyć tylko na to, że piekarz nie zaśnie i w porę wyciągnie smakołyk. Do domu wracamy piechotą. W jednym ręku oblepiony karmelem garnek, w drugim upaćkane ciastem wiadro z wystającą chochlą. Taki widok nikogo tu nie dziwi. Piekarnik w domowej kuchni jest rzadkością. Powszechne są więc spacery przez miasto z nadziewanym kurczakiem albo ułożonymi jedna koło drugiej świnkami morskimi. Po drodze można zajść na lody. Problem zaczął się wraz z wakacjami. Señora Ermiña wzięła wolne. Artur z Margaritą (odpowiedzialni za dom) pojechali na urlop. Zostałam w domu z Anią i trzema chłopakami: Ermitaño, Ryne i Nilthonem. Nadszedł dzień, kiedy musiałam założyć granatowy fartuch w białe grochy i stanąć między garnkami. Początki były trudne. Nie wiem kto narzekał bardziej, ja czy chłopaki. Zupa burakowa. Totalny niewypał. Chłopcy nazwali ją ‘busca papa’ czyli ‘szukaj ziemniaka’. Nie bez przyczyny. Na talerz zupy przypadały średnio cztery kawałki ziemniaka. Robiliśmy zakłady: kto znajdzie więcej? Po obiedzie wszyscy konaliśmy. Ze śmiechu. N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2 Ryż był kolejnym wyzwaniem. I bynajmniej nie ten w torebkach. Tam ryż kupuje się w workach. Jutowych. Kilka dni zajęło mi rozpracowanie odpowiednich proporcji wody, ryżu i ziela angielskiego. Sztuczka polegała na tym, żeby ryż odpowiednio wcześnie wyłączyć, odcedzić, wlać na dno kilka łyżek oleju i zostawić na małym ogniu, żeby doszedł. Łatwizna. Trzeba wziąć pod uwagę, że na wysokości 3000 m.n.p.m. wszystko gotuje się znacznie wolniej. Po kilku nieudanych próbach zostałam ekspertem od ryżu na sypko. Ryż w wersji ‘andyjskiej’ mam już przetrenowany. Jedliście kiedyś placki z bananów? Przepis sprzedali mi chłopcy. Przygotowanie nie jest skomplikowane. Każdy amator sztuki kuchennej sobie poradzi. Przygotujcie 2,5 szklanki mąki, 3 jajka, 2 niepełne szklanki mleka, cukier waniliowy, pół łyżeczki proszku do pieczenia oraz 6 dojrzałych, miękkich bananów. Banany trzeba rozgnieść widelcem na gładką masę i dodać do pozostałych, wymieszanych wcześniej składników. Usmażcie placki z obu stron, na złoty kolor. Przed podaniem posypcie cukrem pudrem. Przygotowanie bardziej skomplikowanych dań przekraczało moje możliwości. Dobrze, że była ze mną Ania. Przed nią kuchnia nie ma żadnych tajemnic. Codziennie wyczarowywała jakieś pyszności. Za kawałek szarlotki w jej wykonaniu, chłopcy byli w stanie zrobić wszystko. Ja też. Nie lubię gotować. Nic mi nigdy nie wychodzi. Niby wszystko jak w przepisie, ale zupełnie inaczej. Efekt końcowy nieprzewidywalny. Nawet dekoracja nie pomaga. Smaku nie da się uratować. W gotowanie trzeba chyba wkładać serce. Póki co, moje dedykuję pisaniu. Kasia Sterna z his torii para fii Kronika Parafii 16. 1960 W połowie czerwca odszedł ze względu na chorobę żony z Józefowa do Wawrzyszewa p. Piekara, organista miejscowy, a na jego miejsce przyszedł p. Oleksiak. 12 lipca został przeniesiony do Miłonic na proboszcza Ks. Stanisław Barszczewski a na jego miejsce został mianowany neoprezbiter, Ks. Marek Starowieyski. 15 lipca zmarł Ks. Roube, kapelan braci dolorystów na Dębince – został odprowadzony na cmentarz miejscowy przez konfratrów, księży i licznie zebranych wiernych. Nad grobem mowę wygłosił Ks. dziekan W. Malinowski. Jest to pierwszy ksiądz pochowany na cmentarzu w Józefowie. Ponieważ nie wszystkie dzieci w czerwcu mogły przystąpić do I Komunii św. zorganizowano od 20 lipca nauki dla grupy dzieci, które przystąpiły w odpust 28 sierpnia do I Komunii św. 15.VIII w uroczystość Wniebowzięcia N. M. P. odbyło się poświęcenie ziół przygotowanych przez Duszpasterstwo Dobroczynne a o godz. 18 błogosławieństwo licznie zgromadzonych dzieci. Ks. Malinowski wygłosił przemówienie do rodziców omawiając m.in. rytualne błogosławieństwo dzieci. Dzień chorych odbył się dnia 26 sierpnia; liczny udział w nim wzięli starcy i chorzy parafii. Nabożeństwo prowadził Ks. Kan. M. Kliszko z Warszawy. Na śniadaniu dla chorych przygotowanym przez parafię przy pomocy młodzieży parafialnej było około 90 osób, które przywieziono i odwieziono dorożkami do domu. Uczestnikom rozdano pamiątkowe obrazki. W sobotę 27.VIII przed odpustem oraz w sam dzień odpustowy wiele osób przystąpiło do spowiedzi i Komunii św. Sumę odpustową odprawił Ks. Prof. dr Józef Dajczak z Warszawy, kazanie wygłosił O. F. Roztworowski T. J. 28.VIII wyjechał Ks. Lelito a przybył Ks. Czesław Bednarczyk. Ponieważ od 1 września 1960 r. usunięto naukę religii ze szkoły w Józefowie, a w Michalinie od chwili otwarcia na początku ubiegłego roku religii nie było, przeto zorganizowano naukę religii przy kościele. Salę katechetyczną zamieniono na kaplicę. Na początku roku szkolnego została odprawiona dla dzieci i młodzieży szkolnej Msza św. pw. MB Cz¢stochowskiej w Józefowie wieczorem 31.VIII o godz. 18 oraz 1.IX rano o godz. 700. Z racji początku roku szkolnego dzieci i młodzieży było dość dużo u spowiedzi. Rozkład nauki religii przy kościele został wprowadzony w ten sposób: klasy I – w poniedziałek, klasy II – we wtorek, klasy III – w środę, klasy IV – w czwartek, klasy V – w piątek, klasy VI – w sobotę, klasy VII – we wtorek, środę, sobotę. Młodzież licealna w sobotę o 17, w niedzielę po Mszy św. o godz. 9 i 10, młodzież pracująca co 2 tyg. w niedzielę o godz. 18 (17 w zimie). Rozpoczęto także pogadanki dla przedszkolaków w niedzielę po Mszy św. o godz. 10 i o godz. 15. Od 15 września rozpoczęto naukę religii w kaplicy w Rycicach i w Nowej Wsi. W Rycicach uczy S. Pasjonista, w Nowej Wsi katechetka świecka. Dnia 18.IX.60 r. młodzież liczyła ludzi obecnych w Kościele. Stan wynosił: godz. 7– 129, 8 – 118, 9 – 874, 10 – 1227, 1130 – 355, 1245 – 584, godz. 18 –243. Razem 3 430, w Nowej Wsi – 84, w Rycicach – 152. Razem 3 666 osób. W dniu 19.X.1960 r. odbyła się u Ks. Proboszcza rewizja, którą przeprowadziła wice prokurator M.St. Warszawy, p. M. Pancer z 3 funkcjonariuszami MO pod nieobecność Ks. Proboszcza. Ks. Proboszcz był przesłuchiwany 24.X w Komendzie głównej MO M. St. Warszawy, ul. Nowotki 15. W dniach 30.X i 31.X biel przygotowała misterium różańcowe. Frekwencja była raczej słaba. W dniu W.W. Świętych odbyły się o godz. 1430 nieszpory, a po nich procesja żałobna na cmentarz, gdzie Ks. Proboszcz odprawił Mszę św. za zmarłych pochowanych na tym cmentarzu i wygłosił kazanie. Frekwencja była b. dobra. Śpiewał chór kościelny i wierni. W Dniu Zadusznym o godz. 900 odbyła się uroczysta suma z procesją żałobną, a wieczorem o godz. 18 Msza św. z katafalkiem. Przez 3 niedziele poprzedzające uroczystość św. Stanisława Kostki były głoszone nauki na Mszy św. dla dzieci, 12.XI odbyła się spowiedź a 13.XI w pięknie udekorowanym kościele wspólna Komunia św. o godz. 9. N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2 W niedzielę, 20 listopada odbyła się wywiadówka połączona z nabożeństwem dla rodziców dzieci młodszych; analogiczne zebranie dla rodziców dzieci starszych i młodzieży odbyło się w następną niedzielę. Przez cały Adwent o godz. 630 były odprawiane Roraty, na których frekwencja ludzi była na ogół dobra. W I tygodniu Adwentu Ks. Bednarczyk prowadził nauki dla narzeczonych, a w III tygodniu rekolekcje adwentowe. Przed świętem Niepokalanego Poczęcia odbyło się Triduum dla dziewcząt. W ostatnim tygodniu Adwentu wielkim powodzeniem cieszył się „św. Mikołaj” zorganizowany dla dzieci młodszych przy dużym współudziale rodziców. Księża odwiedzili chorych, wyspowiadali ich i udzielili Komunii św. w dniach 19 i 20 grudnia. W czwartek 22.XII odbył się opłatek dla dzieci szkół podstawowych i spowiedź przedświąteczna. W Wigilię spowiedź trwała do godz. 17. Na Pasterce, którą odprawił Ks. Proboszcz, było bardzo dużo ludzi. Kazanie wygłosił Ks. Czesław Bednarczyk, jutrznię polifoniczną śpiewał chór. W czasie ferii zimowych urządzono zajęcia rozrywkowe dla dzieci. Frekwencja była wysoka: 400÷500 dzieci dziennie. Staraniem katechetki Teresy Kożuchowskiej przedszkolaki i dzieci młodsze urządziły misterium Bożonarodzeniowe, które kilka razy powtarzały. Frekwencja była bardzo wysoka. Wielką pomoc wykazali tu rodzice. Na zakończenie roku nieszpory odprawił i kazanie wygłosił Ks. Proboszcz Wincenty Malinowski. Adoracja trwała do godz. 1130. Cały czas adorowali ministranci, biel i ludzie na kościele. Dla ministrantów i bieli urządzono zajęcia na plebanii. W czasie adoracji cały czas księża dyżurowali w konfesjonale. Po odśpiewaniu suplikacji, przy dużej frekwencji Ks. Proboszcz odprawił Mszę św. o północy. W okresie Bożego Narodzenia były odprawiane nabożeństwa przy żłobku, który tym razem stał przy wejściu do kościoła. Statystyka za rok 1960: ochrzczonych 242 dzieci, zaślubionych 69 par, zaopatrzono 80 chorych Sakramentami św., zmarłych 73, bierzmowanych 5, do Komunii św. przystąpiło 244 dzieci, rozdano 46 910 Komunii św. 11 Raze m w d o jr z a ło ś ć Więcej niż cztery kąty, czyli razem w dojrzałość. Pocztówka z rodziną w tle Dziś dom moich rodziców pachnie wanilią i masłem. Mama właśnie wyjęła z pieca drożdżowe z kruszonką. W czajniku tańczy woda. Wyciągam z szafki dwa kubki. Każdy inny. Ten porcelanowy, w drobne niebieskie kwiatki, jest mamy. Siadamy przy kuchennym stole. Herbata pachnie niezapominajką. Nie potrzeba wielu słów. Błękit oczu mamy koi zmęczenie i przegania zmartwienia. Zapach ciasta zwabił do kuchni tatę. Łakomczuch z niego. Zgarniając z talerza okruszki pyta, jak minął mi dzień. Potem czy czegoś nie potrzebuję. Czy nic mnie nie boli. Czy w pracy wszystko w porządku. Pytania uderzają we mnie jak krople letniego deszczu o liście koniczyny. Czasem, tak na przekór, mam ochotę rozłożyć parasol. Schować się przed troską. Przed miłością. Przed zainteresowaniem. Moje serce chce się otulać tymi uczuciami jak pledem w chłodne dni. Mamy i taty brak Nie każdy dom pachnie wanilią i masłem. Nie każda mama ma błękitne oczy. Czy zastanawiałeś się kiedyś czym pachnie Dom Dziecka? Samotnością? Pustką? Zwyczajnością? Niezaspokojonym pragnieniem bycia kochanym? Dzień jak co dzień. Pobudka z samego rana, ścielenie łóżek, poranna toaleta, ubieranie się, śniadanie, wyjście do szkoły. Potem obiad i chwila na odpoczynek. Podwieczorek i czas na odrobienie lekcji. Kolacja, dyżur porządkowy i czas na sen. Niby wszystko jak w normalnym domu, a jednak inaczej. Mama nie budzi odgarniając włosy z czoła. Nie układa na krześle obok łóżka wyprasowanego ubrania. Nie smaruje konfiturą kolejnej kanapki. Tata nie popędza z troską w głosie, żeby nie spóźnić się do szkoły. Nie całuje na pożegnanie. Mama nie siedzi obok podczas obiadu. Nie słucha opowieści, tych najważniejszych na świecie. Tata nie pyta, jak minął dzień. Nie pomaga w matematyce. Nie buduje samolotu z kartonowych pudełek. Mamy i taty brak. Prawie jak w domu Są takie Domy Dziecka, w których o poranku słychać śmiech. W kuchni pachnie kakao. Do pokoju zagląda Siostra i jak czarodziejka, jednym uśmiechem, wyciąga z łóżka śpiochy. W Domu Sióstr Kapucynek Najświętszego Serca Jezusa w Siennicy można doświadczyć 12 miłości. Namiastki rodzinnego ciepła. Można poczuć się kochanym. Siostry są tak blisko dzieci, jak tylko mogą. Dzielą z nimi smutki i radości, pokazują, że warto na nowo zaufać. Warto jeszcze raz zaryzykować i obdarzyć kogoś miłością. W tym domu zdarzają się cuda. Spontaniczny uścisk. Uśmiech. Świadomy i szczery. Pieczętujący szczęście. Niby taki zwykły, a jednak niezwyczajny. Znak przywrócenia człowieczeństwa. O czym marzą dzieci z Domu Dziecka? Marzą o miłości. Tej zwykłej. Prostej i małej. Bez długich rozmów. Bez nieprzespanych nocy. Bez pięknych domów i lśniących samochodów. O miłości, która prostuje drogi. Te najbardziej pokręcone. Miłości, która koi zmęczenie i przegania zmartwienia. Marzą o błękitnych oczach mamy. O niekończących się pytaniach taty. Razem w dojrzałość Żadna placówka, nawet ta z Siostrą ‘czarodziejką’, nie zastąpi dziecku prawdziwego domu. Bo dom to więcej niż cztery kąty. Dom to określony rytm życia. Codzienne rytuały. Gesty zarezerwowane dla najbliższych. Dom to pewność, spokój i stabilizacja. To wzajemna troska. To tęsknota za obecnością, gdy kogoś brakuje. Dom to Mama i Tata. Zosia i Aneta.* Dwie wychowanki Domu Dziecka w Siennicy. Agnieszka i Piotr. Sylwia i Krzysztof. Dwa małżeństwa, które postanowiły stworzyć im Dom. Prawdziwy. Nieograniczony ścianami. Każde z nich ma własne dzieci. Do swojej rodziny przyjęli jeszcze jedno – dorosłe. Nie mieszka z nimi. Przyjeżdża kiedy tylko zechce. Czasem zostaje na noc. Wspólnie budują Dom. Od fundamentów. Od pierwszego spotkania. Budują przy herbacie, rozmawiając o troskach i planach na przyszłość. Budują dzieląc się radościami podczas wspólnych spacerów, które niekoniecznie muszą mieć jakiś cel. Ważniejszy jest ten w życiu. Towarzyszą im w codziennych i niecodziennych zmaganiach. Przeżywane razem smutki i porażki zbliżają. Sukcesy cieszą. Budują Dom spędzając razem wakacje. Dają wsparcie, gdy pojawi się gotowość do jego przyjęcia. Wszystko z delikatnością anioła. Budują Dom. Budują relację. Wymagają, bo w życiu nic nie przychodzi łatwo, bez wysiłku i zaangażowania. Żyją własnym życiem. Nie koloryzują. Nie upiększają. Bo nie chodzi o to, że ma być idealnie. Ma być jak w rodzinie. Tej prawdziwej. Kochającej się. Zdrowej. Najważniejsze jest N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2 być. Nie dla siebie. Dla drugiego człowieka. Dziewczyny włączają się w codzienne życie rodzinne. Odzyskują bezpieczeństwo. Uczą się miłości i odpowiedzialności. Dojrzewają. Kiedyś założą własne rodziny. Będą żonami i matkami. Będą się wzorowały na Domu, który teraz wspólnie budują. Bliskim sercu, pełnym nostalgii i zadumania… Takich dziewczyn jak Zosia i Aneta* jest więcej. One też chcą mieć Dom. Zbuduj z nami dom Ty też możesz budować z nami. Możesz sprawić, że w domu zagości zapach wanilii i masła przywołujący obraz taty zgarniającego z talerza okruchy ciasta i błękitnych oczu mamy. Nie potrzeba formalnej adopcji, żeby komuś pomóc. Fundacja Razem w Dojrzałość jest wspólnotą katolików. Współpracuje z Siostrami Kapucynkami NSJ, które prowadzą Domy Dziecka. Ma swoją siedzibę na terenie naszej parafii. Działa na wiele sposobów. Towarzyszy takim dziewczynom jak Zosia i Aneta*, które opuszczają Dom Dziecka i wkraczają w dorosłe życie. Pomaga znaleźć pracę i mieszkanie. Dodaje otuchy w trudnych chwilach. Raduje się małymi sukcesami. Spotyka się z dziećmi w Domu Dziecka. Wspiera rodziców w funkcjach rodzicielskich. Świadczy pomoc pedagogiczną i psychologiczną. Wspiera dzieci i młodzież w praktykowaniu i pogłębianiu wiary katolickiej, kształtując w ten sposób dojrzałą osobowość chrześcijańską. Pomaga materialnie, wspierając utrzymanie i remonty placówek oraz budowę nowego domu w Wąwolnicy. Wspomóż nas swoja modlitwą. Ofiarą. Zaangażowaniem. Podziel się swoją wiedzą i umiejętnościami. Podziel się miłością. Zostań wolontariuszem i włącz się w nasze codzienne działania. Pomagać może każdy. Wystarczy kropla dobrych chęci. Zbuduj z nami Dom. Wiemy, że potrafisz. Kasia *imiona zostały zmienione Kontakt z Fundacją: Agnieszka 608 531 403, Marzena 501 231 613 www. fundacjarazemwdojrzalosc.blogspot.com rec enzja Z notatnika misjonarza Ksiądz Andrzej Duklewski to nietuzinkowa postać. Ten pochodzący z diecezji siedleckiej kapłan – od 1997 roku pełni posługę duszpasterską na Syberii. Od roku 2008 sprawuje zaś funkcję proboszcza w 600-tysięcznym Tomsku. Jego parafia zajmuje większy obszar niż Polska! Obejmuje ona całą obłast, czyli odpowiednik naszego województwa. Najbardziej odległe miejscowości oddalone są od stolicy obłasti nawet o tysiąc kilometrów. W niektórych miejscach z racji odległości oraz braku kapłanów Msza św. odprawiana jest zaledwie 2-3 razy w roku. Niedzielne Msze św. regularnie odprawiane są wyłącznie w Tomsku. Wspólnota katolików w Tomsku liczy ok. 500 osób (w tym wielu studentów). Na terenie obłasti znajduje się około 40 punktów dojazdowych, skupiających kilku lub kilkunastoosobowe grupy katolików. Syberyjscy katolicy są rozproszeni po różnych siołach i miasteczkach. Według księdza Duklewskiego nierzadko: „trzeba ich szukać jak ewangelicznych zagubionych owieczek. Często wspólnoty wierzących zaczynają się odradzać od pojedynczych ludzi, którzy chcą umacniać swą wiarę i korzystać z sakramentów (…)”. W najdalsze zakątki parafii kapłani docierają samolotem lub statkiem. Podróż rzeką Ob trwa dwa dni. Jazda samochodem jest zbyt męcząca i ryzykowana ze względu na stan dróg. Latem wyprawę autem utrudniają rosyjskie błota („czwarty żywioł Rusi”), zimą zaś syberyjskie zaspy. Działalność duszpasterska na Syberii do złudzenia przypomina pracę wędrownego misjonarza, apostoła. Na uwagę zasługuje książka księdza Duklewskiego pt. Zapiski syberyjskie czyli Duchowe Lustro Syberii (Siedlce, 2010). Jest ona zbiorem refleksji, świadectw i luźnych notatek dotyczących wiary oraz sytuacji Kościoła w Rosji. Szczególnie interesujące są fragmenty opisujące relacje prawosławni-katolicy. Zdaniem autora niektórzy prawosławni podejmują wspólne akcje z katolikami, przychodzą do naszych księży, by wspólnie się pomodlić lub porozmawiać. Częstsze jest jednak myślenie stereotypami i postrzeganie Kościoła Katolickiego jako zagrożenia dla rosyjskiej tożsamości, jako obcej agentury. Zaskakujący jest przy tym fakt, iż ten sposób myślenia prezentują najczęściej osoby luźno związane z Kościołem Prawosławnym, niepraktykujące. Doskonałą ilustrację niniejszego problemu stanowi następująca historia: „Lena opowiada o rozmowie z nowym lekarzem, który gdy dowiedział się, że jest katoliczką zawołał ją do siebie i szeptem zapytał, tak żeby nikt nie słyszał: – Ty jesteś katoliczką? – Tak, jestem katoliczką. – A wiesz, że katolicyzm to najbardziej agresywna religia? – Niech się Pan mnie nie boi. Widzi Pan, że ledwo się poruszam, brak mi sił. Nie napadnę na pana, proszę się nie bać. A Pan jest prawosławny? – Tak, jestem prawosławny. – I jak się Panu podoba w cerkwi prawosławnej? – Ja nigdy nie byłem w cerkwi”. Sporo miejsca poświęca ksiądz Duklewski fenomenowi wschodniej duszy, rosyjskiej niechęci i nieufności do Zachodu, problemowi apokaliptycznego alkoholizmu sporej części mieszkańców Rosji. W wzruszający sposób pisze o reakcji zwykłych Rosjan na katastrofę w Smoleńsku, o ich solidarności w cierpieniu, poruszających dowodach współczucia. Wspomina również o tamtejszej Polonii, a zwłaszcza o jej tęsknocie za Ojczyzną. Zapiski syberyjskie to przede wszystkim książka o wielkim głodzie wiary w kraju programowo ateizowanym przez ponad 70 lat. O pustce moralnej, jaką w duszy Rosjan poczynił komunizm i próbach uporządkowania aksjologicznego chaosu. Może ona także pełnić rolę podręcznika dla duszpasterzy i animatorów grup formacyjnych. Wiele zamieszczonych w niej świadectw oraz refleksji wartych jest popularyzacji. Gorąco zachęcam do lektury. Adam Tyszka Z kroniki Chóru Schola Cantorum Maximilianum w Józefowie W dniach 7-10 czerwca członkowie Miejsko-Parafialnego Chóru Mieszanego Schola Cantorum Maximilianum w Józefowie – Błotach przebywali na krótkim obozie integracyjnym na Podlasiu. Ten nieskomercjalizowany, dziki oraz najbardziej zielony region Polski dostarczył uczestnikom wyjazdu wielu atrakcji i wrażeń. Pozwolił też zregenerować siły. Chórzyści uczestniczyli w spływie kajakowym rzekami Biebrza i Narew, ćwiczyli strzelanie z łuku, rzut włócznią, wędrowali bobrzym szlakiem, krzesali ręcznie ogień. W dniu otwarcia Euro 2012 kibicowali zaś polskim piłkarzom, którzy w meczu inauguracyjnym zmierzyli się z Grekami. Uczestnicy obozu zwiedzali też Podlasie. Zauroczył ich Tykocin, określany przez wielu mianem „podlaskiego Kazimierza”. Patriotycznym przeżyciem była natomiast wizyta w Strękowej Górze, miejscu śmierci bohatera kampanii wrześniowej – kapitana Władysława Raginisa. Strękowa Góra i pobliska Wizna nazywane są często „polskimi Termopilami”. To właśnie tu od 7 do 10 września 1939 roku 720 polskich żołnierzy stawiało zacięty opór ponad 40 tys. świetnie uzbrojonych Niemców. Dowódca odcinka obrony, Władysław Raginis, wierny przysiędze nie złożył broni. Po wydaniu żołnierzom rozkazu przerwania walk, granatem odebrał sobie życie. Miał wtedy zaledwie 31 lat… * 26 czerwca Chór Schola Cantorum Maximilianum zapewniał oprawę muzyczną uroczystą Mszę św. w rocznicę śmierci św. Josemaríi Escrivy – założyciela Opus Dei. Nabożeństwo odbyło się w katedrze N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2 św. Floriana na warszawskiej Pradze, a celebrował je sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski – bp Wojciech Polak. Głównemu celebransowi asystowało aż ośmiu księży, w tym ks. Piotr Prieto – wikariusz regionalny Opus Dei w Polsce. W liturgii uczestniczyło sporo osób młodych, rodzin z dziećmi. Liczne też było grono ludzi kultury, nauki, polityki oraz mieszkańców Józefowa. W trakcie uroczystości chór wykonał m.in. fragmenty Mszy VIII De Angelis oraz utwory Wolfganga Amadeusza Mozarta (Laudate Dominum), Jerzego Fryderyka Haendla (Canticorum Jubilo), Aleksandra Brucknera (Lotus iste, Pange lingua) oraz Mikołaja Gomółki (Nieście chwałę mocarze, Kleszczmy rękoma). Występ józefowskiego chóru spotkał się z licznymi pochwałami ze strony osób obecnych w katedrze. Adam Tyszka 13 dl a d zi e c i Podpisz wizerunki Najświętszej Maryi Panny i podkreśl ten, który czcimy jako Patronkę naszej Parafii: Każdego roku 26 sierpnia obchodzimy uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej . Maryja jest także Królową Polski, dlatego poniżej doprysuj korony nad głową Jezusa i Jego Matki oraz zaznacz właściwe odpowiedzi: 1. Maryja mieszkała w: a. Kanie Galilejskiej b. Nazarecie c. Jerozolimie. 2. Nowinę, że zostanie Matką Pana Jezusa, zwiastował Jej: a. Józef b. Jan Chrzciciel c. Archanioł Gabriel. 3. Sanktuarium Najświętszek Maryi Panny Królowej Polski znajduje się w: a. Częstochowie b. Niepokalanowie c. Licheniu. Skreśl co drugą literkę, a dowiesz się jakie słowa Maryja skierowała do sług w Kanie Galilejskiej: ZORIÓSBVCQIMEWWDSCZLYJSHTSKAOPCWOXKUOFLRWAIGEDKO WSAWMOPVOLWEIYEOSWYBNA STOPK A REDAKCYJNA Wydawca: Parafia p.w. Matki Bożej Częstochowskiej w Józefowie Nakład 1500 egz. Asystent kościelny: Ks. Kazimierz Gniedziejko 14 Redakcja: Katarzyna Ruman, Szymon Ruman (redaktor naczelny) Współpracują: Małgorzata Nawrocka Marek Bosak Michał Królikowski Magdalena Bogusz ss. Dominikanki Misjonarki Adam Tyszka Michał Cudny Kasia Sterna Marta Sterna Foto na okładce: Skład i łamanie: Kontakt do redakcji: Studio Poligraficzne Diamond N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2 Ks. Paweł Czeluściński Foto w galerii: Ks. Paweł Czeluściński, Piotr Leśniewski [email protected] Obóz Wilczków Pielgrzymka rowerowa