TRAPERSKA WYPRAWA BRDA
Transkrypt
TRAPERSKA WYPRAWA BRDA
TRAPERSKA WYPRAWA BRDA -RELACJA Ta rzeka od dłuższego czasu była moim celem. Brda uważana jest przecież za najpiękniejszy szlak kajakowy w Polsce i Europie. Znaczna różnica wzniesień miedzy źródłem, a ujściem do Wisły, sprawia że Brda posiada bystry nurt, niezwykle urozmaicony, kręty bieg rzeki, rozległe lasy, malownicze jeziora, pierwotną przyrodę, liczne boczne szlaki, rezerwaty przyrody. Rzeka dostępna jest dla kajaków na długości 233 km, począwszy od Jeziora Dużego Pietrzykowskiego, przedziera się przez lasy, łąki, liczne jeziora z największym z nich jeziorem Charzykowskim. Minąwszy wieś Rytel, Brda płynie wśród sosnowych lasów Borów Tucholskich, stopniowo pogłębiającą się doliną, tworząc w okolicy Tucholi malowniczy przełom z licznymi bystrzami. W korycie spotyka się przeszkody w postaci drzew oraz dużych głazów, z których każdy jeden ma swoje imię nadane przez flisaków, np. Owczarz, Wartoka, Kentzer, Tłusty, Chudy, Kierda. Przełom kończy najpiękniejsze i największe na szlaku Brdy, Jezioro Koronowskie, o niezwykle urozmaiconej linii brzegowej, z licznymi, głębokimi zatokami, otoczone niemal ze wszystkich stron lasami. Cztery kajaki wypakowane po brzegi sprzętem biwakowym, rzeczami osobistymi i żywnością ruszyły na wodę w piękny niedzielny poranek z Nowej Brdy. Przed nami 140 kilometrów nieznanej dla nas rzeki. Pierwsze kilometry już zapowiadają niezwykłe przeżycia. Rzeczka początkowo wije się leniwie pośród lasu, czasami wkraczając na łąki, jest przeźroczysta, czysta, pod wodą mnóstwo zielonej roślinności, jest cicho, ciepło, bardzo przyjemnie. Aż do mostu w miejscu zwanym Folbrycht płyniemy w bardzo dobrych nastrojach, podziwiając otaczającą przyrodę rozkoszując się pływaniem kajakiem. Krótki postój po przepłyniętych tak spokojnie kilometrach i wkraczamy do Rezerwatu Przytoń. Rzeka płynie tutaj przez las, a ponieważ jest to rezerwat i nie można niczego zmieniać, toteż wszelkiego rodzaju przeszkody w nurcie rzeki leżą sobie spokojnie tak jak je pracowite bobry zostawiły. A dla nas zaczęła się walka: przepływanie pod zwalonymi w poprzek rzeki drzewami, gdy nie dawało się przejść pod, próbowaliśmy przepływać lub też przepychać kajaki nad kłodami. Te cztery kilometry biegu z przeszkodami będą dla wszystkich niezapomnianą przygodą i doświadczeniem na przyszłość. Ale wszystko co przyjemne szybko się kończy i dalszy odcinek rzeki to przyjemne i spokojne pływanie pośród wijących się łąk i szuwarów. Gdy p ojawiło się na naszym szlaku pierwsze jezioro był to sygnał, że czas zakończyć pierwszy dzień zmagań z piękną Brdą. Bardzo sympatyczne pole biwakowe nad brzegiem jeziora Szczytno w okolicach wsi Pakotulsko stało się naszym domem na najbliższą noc. Cieplejsza niż w rzece woda jeziora sprzyjała orzeźwiające j kąpieli, zakupy w pobliskim sklepie pozwoliły na zjedzenie obfitej kolacji, następnie było ognisko, ciepły wieczór pod gwiazdami, odpoczynek. Nowy dzień przywitał nas ciepłym , słonecznym porankiem, szybkie śniadanie, zwijanie obozowiska i o 9.00 ruszamy, przed nami do pokonanie jest kilka jezior, na szczęście sprzyja nam wiatr który wiejąc w plecy popycha nas do przodu. Na jeziorze trzeba się jednak więcej napracować wiosłem niż na płynącej rzece. Ale powoli mijają kilometry i kolejne jeziora: Szczytno, Szczycienko, Końskie. Przerwa na obiad w Ośrodki Sportu i Rekreacji w Przechlewie wszystkim dobrze zrobiła po trudach jeziornego pływania, nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy że przed nami wiele więcej kilometrów do przepłynięcia niż zaplanowane na dzień dzisiejszy. A wszystko za sprawą trudności ze znalezieniem odpowiedniego miejsca na biwak. Gdy mijaliśmy ładne miejsce, to jeszcze było za wcześnie na zatrzymanie się, a gdy nadeszła odpowiednia pora to miejsce do którego dotarliśmy i miało ono być naszym domem okazało się bardzo mało sympatycznym, brudnym, głośnym i niezbyt ładnie pachnącym polem biwakowym. Podjęta decyzja o płynięciu dalej okazała się trafna, bo po niespełna kilkuset metrach po wpłynięciu w majestat Borów Tucholskich odkryła się dla nas bardzo piękna leśna polana, gdzie oglądaliśmy wspaniały zachód słońca, upichciliśmy smakowity kociołek i mieliśmy bardzo równe miejsce pod namiotami. Kolejny dzień – co nam przyniesie, jaki będzie??? To miało się już wkrótce okazać. Po kilku kilometrach pięknej śródleśnej rzeki czekał nas kolejny odcinek który wiódł przez jeziora. Pierwszym było jezioro Charzykowskie. Już z daleka widziałem po falach, że na odkrytej przestrzeni wody wieje wiatr i nie jest to przyjemny zefirek tylko porywisty wiatr i to niestety wiejący w mordę. No cóż trzeba jednak podjąć to wyzwanie. Powoli z mozołem posuwamy się do przodu, przed nami Małe Swornegacie i przesmyk na następne jezioro. Krótka przerwa na posiłek i przepływamy pod rozbieranym mostem uważając aby coś nie spadło nam na głowę i wpływamy na jezioro Długie gdzie wiatr jest jeszcze silniejszy, momentami prawie nie posuwamy się do przodu. Jezioro Długie jest niestety długie i trochę czasu zajmuje pokonanie go pod wiatr, ale nareszcie dopływamy do końca niestety nie jest to koniec jezior i koniec naszych zmagań z wiatrem. Pozostaje jeszcze kilka kilometrów jeziora Karsińskiego i tutaj też wiatr nam nie pomaga w wiosłowaniu. Duża miejscowość o oryginalnej nazwie Swornegacie kończy nasze zmagania z wiatrem. Nie jest to jeszcze koniec jezior na szlaku, chociaż niestety niektórzy mają ich dość. Krótki postój na uzupełnienie zapasów, aby było co do kociołka włożyć wieczorem i ruszamy dalej. Powoli poszukujemy miejsca na nocleg. Po kilku kilometrach trafiamy na całkiem sympatyczne miejsce, znajdujemy tam nieco roznegliżowanego właściciela terenu, ale pozwala nam się tutaj rozbić z obozowiskiem. Po chwili namioty już stoją, kociołek odpalony. Wszyscy zażywają kąpieli w rzece, czyści i pachnący zasiadamy do kolacji. Dzisiaj jest „ chili con carne”, bardzo pyszna potrawa, wejdzie na stałe do spływowego menu. Kolejny dzień to kolejne jeziora: Małołąckie, Łąckie, Dybrzk, Kosobudno, Przystanek na obiad w Męcikale i kolejne jezioro Zapora doprowadza nas do Mylofu gdzie napotykamy dużą przeszkodę w postaci tamy na rzece. Tutaj czeka nas kilkusetmetrowa przenoska na drugą stronę zapory. Przerwę wykorzystujemy na prysznic w bardzo oryginalnej łazience w leśniczówce i zakup wędzonych pstrągów w pobliskiej hodowli. Przed nami już tylko rzeka, nurt jest coraz szybszy, dużo wody. Teraz wreszcie czuć że płyniemy, jakaż to duża różnica gdy wspomnimy wiosłowanie po jeziorach? Miejsce na nocleg znajdujemy w ładnym miejscu w lesie na wysokim brzegu, jednak podłoże jest trochę nierówne i trudno znaleźć dogodne miejsce do rozbicia namiotu. Zaczyna straszyć deszczyk, ale po chwili przestaje i możemy zabrać się za przygotowywanie kolacji, tym razem coś bez mięsa. Jak się ta potrawa nazywa nie wiem, kucharz nie chciał zdradzić ale warto było jechać i płynąć taki kawał drogi bo w domu na pewnie nigdy by tak nie smakowała. To już piąty dzień spływu, rzeka niesie nas coraz szybciej do mety, mijamy kolejne wsie, osady, przysiółki. W niepozornym gospodarstwie agroturystycznym które zwie się „Ściernisko” trafiamy na wspaniałe jedzenie w postaci smalcu z chlebem i kiszonymi ogórkami, ruskich pierogów z kapustą, naleśników z serem i borówkami, a to wszystko w oryginalnej scenerii starej stodoły przerobionej na gospodę. Objedzeni do granic możliwości pakujemy się do kajaków i ruszamy dalej. Otaczają nas lasy Borów Tucholskich, które już nam towarzyszą nieprzerwanie od wielu kilometrów i będą z nami aż do końca naszej wyprawy. Miejsce na postój jest więc w środku lasu, dookoła nikogo, tylko rzeką jeszcze przemknie kilka kajaków i zostajemy sami. Kolejny dzień to kilometry rzeki płynącej przez las, jest bardzo przyjemnie, płyniemy szybko i bez większych trudności, czasami tylko koryto rzeki przegrodzi jakieś zwalone drzewo ale umiemy pokonywać już takie przeszkody. Zatrzymujemy się na nocleg w miejscowości Rudzki Most, tutaj po raz pierwszy korzystamy z prywatnego pola namiotowego „Stary Tartak”. Jest toaleta, zimny prysznic, prąd i tym podobne luksusy. Palimy też tutaj nasze ostatnie, pożegnalne ognisko na szlaku, to już ostatnie pieczone kiełbaski, dla części z nas ostatnia noc w namiocie, wszystko co piękne niestety szybko się kończy. Kolejny dzień zapowiada się emocjonująco, przewodniki ostrzegają na tym odcink u rzeki o licznych utrudnieniach w nurcie, kamieniach, zwalonych drzewach, bardzo szybkim nurcie, a nazwa jednego odcinka rzeki : Rezerwat Piekiełko wywołuje u wszystkich dreszczyk emocji. Brda ma jednak bardzo wysoki stan wody i tak szumnie ogłaszane niezwykłe trudności okazują się schowane pod wodą i w zasadzie płyniemy bez większych problemów. Okazało się więc, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Brda staje się coraz szersza, a to znak że zaczyna się zalew Koronowski i tutaj właśnie w Stanicy Wodnej Gostycyń Nogawica jest meta naszego spływu. Żegna nas coraz goręcej świecące słońce, piękna pogoda i wspaniałe widoki. Część z nas postanawia już dzisiaj wracać do domu, pozostali jednak rozbijają namioty i zostają jeszcze jedną noc w tym uroczym miejscu. Na kolację płyniemy kilkaset metrów na drugą stronę jeziora do restauracji nad wodą o nazwie „Leśne Ustronie”. Dobra kolacja, zimne piwko i wspaniały gorący prysznic kończą tegoroczną przygodę z tą piękną rzeką północy. Kiedyś na pewno jeszcze tutaj wrócimy!!!