europejska stolica kultury 2013

Transkrypt

europejska stolica kultury 2013
III
materaiły prasowe
europejska stolica kultury 2013
Tygodnik
powszechny 25
23 czerwca 2013
Festiwalowym imprezom przyświeca hasło „Wspieramy kreatywność”. W ciągu kilku lat Koszyce chcą się stać jednym z najważniejszych
ośrodków nowych technologii w Europie Środkowej. Kulturze ma to zapewnić nową publiczność
20 stycznia 2013 r. w centrum
Koszyc odbyła się ceremonia
otwarcia festiwalu „Europejska
Stolica Kultury 2013”, w której
wzięło udział kilkadziesiąt
tysięcy mieszkanców. „To jest
najbardziaj fascynujące – patrzeć
jak bawi się całe miasto” – mówi
„Tygodnikowi” Jan Sudzina,
dyrektor projektu
w kilkanaście minut. Chyba że masz
dziecko – uśmiecha się. – Wtedy potrzebujesz około dwudziestu.
W tym roku w Koszycach zatrzymać się jest jeszcze łatwiej. Miasto –
wespół z francuską Marsylią – dzierży tytuł „Europejskiej Stolicy Kultury”.
„Oj, się dzieje!” – mógłby powiedzieć
Jurek Owsiak.
Język z sercem
– Koszyce to nietypowy zestaw. Oto
miasto, które – jako drugie co do wielkości po Bratysławie – ma duże znaczenie dla kraju. A równocześnie jest
na tyle małe, że trudno owo znaczenie
ubrać w ramy typowej dla ważnych metropolii powagi – mówi Juliana Sokolová, młoda pisarka i poetka, która, po ponad dekadzie za granicą, m.in. w Wielkiej Brytanii i na Bałkanach, niedawno powróciła do rodzinnych Koszyc
na stałe i właśnie przygotowuje się do
ślubu. – Nigdy nie miałam wątpliwości, że moje dziecko powinno wychowywać się właśnie tu.
Na wydziale sztuk pięknych Uniwersytetu w Koszycach Juliana zajmuje się
filozofią sztuki. Sporo czasu poświęciła też jednak na analizę języka, którym posługują się mieszkańcy miasta.
Jej zdaniem, w słowackim, który słychać tu na ulicy, ukryta jest cała przeszłość Koszyc.
– Kiedy się dobrze wsłuchać, dostrzeżemy, że nawet białe dzieci przejmu-
ją często intonację typową dla słowackich Romów. Zaś potoczna słowacczyzna jest pełna odniesień do języków
naszych sąsiadów – tłumaczy Juliana,
która wychowała się w dwujęzycznym
domu (jej matka mówiła głównie po
węgiersku). I nie o proste połączenie
tu chodzi, ale, w praktyce, o inny, może bardziej serdeczny język.
– Kiedy mój tata żegnał się z kolegami po grze w piłkę, używał słowa nemlúcilunk, które jest połączeniem słowackiego czasownika lúcit sa, oznaczającego właśnie pożegnanie, oraz węgierskiej negacji nem i końcówki pierwszej
osoby liczby mnogiej. Brzmi to skomplikowanie, tym bardziej że dosłownie
komunikat znaczył: „tak naprawdę to
się nie żegnamy, zobaczymy się przecież wkrótce”.
Kilka lat temu Juliana opublikowała
w niemieckiej prasie artykuł na ten temat. Zakończyła go zdaniem: „Gdybym
już musiała jakoś nazwać język, którym
sama się posługuję, nazwałabym go, po
prostu, koszyckim”.
Szalony Wschód
Pomimo kameralnego charakteru, Koszyce są miejskim centrum wschodniej
Słowacji – przez lata najbiedniejszej, niedoinwestowanej i pozostawionej jakby
samej sobie przez odległe stolice (Bratysławę, a wcześniej Pragę) części kraju.
Jednak tam, „gdzie diabeł mówi dobranoc”, życie toczy się własnym tempem –
a mieszkańców łączy coś więcej niż tylko
zamieszkiwanie na wspólnym terenie:
niepowtarzalna, wschodniosłowacka
tożsamość. Czym się charakteryzuje?
– Wielu moich rodaków uważa, że
Słowacja kończy się na wschodzie na
tatrzańskim Popradzie – śmieje się Juliana. – A dalej zaczyna się coś, co niektórzy nazywają „szalonym Wschodem”.
Kto wie, może z naszym charakterem
jest nam trochę bliżej do Ukraińców?
Oprócz innego dialektu jest jeszcze
jedna ważna różnica: Słowacy ze wschodu zdają się być autentycznie przywiązani do faktu, że różne kultury, języki i re-
ligie mogą współistnieć na tym samym
terenie, tworząc mieszankę, której powoli zaczynają im zazdrościć inni. Aby
mi to wytłumaczyć, Juliana znów żartuje: – Kiedy dwadzieścia lat temu stało się jasne, że Czechosłowacja się rozpadnie, niektórzy mieszkańcy Koszyc
postulowali nawet, aby miasto ogłosiło niepodległość. Związki z Pragą – tyleż polityczne, co mentalnościowe –
bywały tu silniejsze niż te z Bratysławą, a nacjonalizm rzadko kiedy porywał tłumy.
Słowa Juliany można łatwo sprawdzić... w pociągu. Odjeżdżający późnym wieczorem z Koszyc do Pragi pospieszny „Šírava” zamienia się w każdą niedzielę w jeden z ostatnich fragmentów Czechosłowacji – studenci ze
wschodniej Słowacji wracają po weekendzie na uczelnie Czech i Moraw, jakby
nie zauważając, że po drodze powstały
jakieś granice.
Jest też coś specjalnego w podróży samochodem z Koszyc do Bratysławy: zamiast wić się krętymi (choć wygodnymi) drogami przez słowackie góry, szybciej i wygodniej jest wciąż przejechać
autostradą przez Węgry. Rozpoczęły się
już wprawdzie prace nad budową nowej
drogi przez południową Słowację, która
znacznie skróci czas przejazdu między
dwoma największymi miastami kraju.
Ale kiedy się o tym rozmawia w Koszycach, gdzieś w tle, zwykle nieco nieśmiało i po którymś piwie, ktoś z reguły powie coś w rodzaju: „A właściwie to dlaczego do Bratysławy ma być krócej? Czy
nie może zostać tak, jak jest?”.
W zasięgu spotów
Biura projektu „Europejska Stolica Kultury 2013” mieszczą się na ostatnim piętrze wielkiego, wzniesionego w czasach
komunizmu budynku w zachodniej
części Koszyc, siedziby władz miasta
i regionu. Z tego powodu mieszkańcy
ochrzcili go kiedyś: „Biały Dom”. W pomieszczeniach i korytarzach z tamtej
epoki od czterech lat trwały przygotowania do największego jak dotąd pro-
jektu, którego zadaniem jest m.in. pokazanie Koszyc całej Europie. Ale festiwal
– słyszę to od każdego w „Białym Domu” – jest przede wszystkim dla mieszkańców miasta.
Christian Potrion, młody Francuz,
który od wielu lat mieszka na Słowacji,
jest koordynatorem projektu „SPOTs”
– jednego z wielu realizowanych w ramach festiwalu „Europejska Stolica Kultury”. – Chodzi w nim o to, aby wyprowadzić kulturę z centrum na przedmieścia – wyjaśnia. – Właśnie tam, na osiedlach z wielkiej płyty, powstają nasze mini-domy kultury. Nazwaliśmy je „kulturalnymi spotami”. Są to miejsca przyjazne dla ludzi w każdym wieku, których
zadaniem, oprócz promocji kultury, będzie socjalizacja mieszkańców.
Na wielu z tych osiedli mieszkają Romowie, których integracja ze społeczeństwem od lat sprawia duże problemy.
Potrion tłumaczy jednak, że przygotowując „spoty” jego ludzie pilnowali, aby nie powstały miejsca „tylko dla
Romów”: – Integracja będzie skuteczna
tylko wtedy, jeśli wezmą w niej udział
wszyscy mieszkańcy. Nie powinniśmy
ich dzielić już na samym wstępie.
W sąsiednim pomieszczeniu „Białego Domu” rozwojem turystyki w Koszycach zajmuje się Peter Germuška.
Słyszę od niego, że miasto nie nastawia
się na gwałtowny wzrost liczby odwiedzających, choć duże nadzieje wiąże
się z rozwojem połączeń z miejscowego
lotniska (na razie, aby podróżować po
Europie, mieszkańcy Koszyc muszą korzystać z portów lotniczych w Bratysławie i Budapeszcie). – Większość ludzi,
która przyjeżdża do Koszyc z zagranicy,
to biznesmeni. Chcielibyśmy dodać do
tego jeszcze jedną grupę: turystów kulturalnych; takich, którzy przyjeżdżają
do nas specjalnie na wybrane wydarzenia i festiwale – mówi Germuška. Jego
zdaniem, są na to spore szanse: miasto
kładzie nacisk na rozwój tzw. nowych
mediów i sztuk wizualnych – jeśli powiodą się pierwsze kroki, za kilka lat
Koszyce mogą się stać jednym z kilku
miejsc spotkań najbardziej rozpozna-
walnych wśród artystów i miłośników
takiej sztuki.
Razem z sąsiadami
Na końcu korytarza, który kilka dni temu ozdobili kolorowymi origami muzycy orkiestry symfonicznej z Tokio (występowała w czasie festiwalu), spotykam Petera Neuwirtha, koordynatora
współpracy regionalnej, którą ochrzczono mianem „Pentapolitany”, przypominając tym samym XV-wieczny związek
miast królewskich ze Spisza i Szaryszu
– Lewoczy, Bardiowa, Sabinowa, Preszowa – oraz samych Koszyc.
– Wtedy chodziło o biznes, dziś – także o kulturę. Dzięki nowej „Pentapolitanie” mieszkańcy regionu mogą poznać
kulturalne dziedzictwo swojego regionu i jego twórców – tłumaczy Neuwirth,
pokazując ulotki i plakaty imprez, które odbyły się dotąd w ramach projektu. A jest kogo pokazywać: od Sándora Máraiego po Mistrza Pawła z Lewoczy, twórcę słynnych ołtarzy w Bańskiej
Bystrzycy, Spiskiej Sobocie i samej Lewoczy, wokół którego narosło wiele legend. Za sprawą pożaru, który w połowie XVI w.­ strawił miejskie archiwa
w Lewoczy, nie są znane jego nazwisko,
czas i miejsce narodzin i śmierci. Historycy dowodzą, że był związany ze słynną
wówczas norymberską szkołą rzeźbiarską, a także że, być może, praktykował
u samego Wita Stwosza.
Zadaniem programu „Pentapolitana”
jest również stworzenie regionalnych
„korytarzy kultury”. – Chodzi o sieć
kontaktów między miastami Pentapolitany a miejscowościami oraz instytucjami położonymi po drugiej stronie
granic – wyjaśnia Neuwirth. – Zależy
nam na kontaktach z Użhorodem i Mukaczewem na Ukrainie, Miszkolcem na
Węgrzech, a także z Krakowem, Gorlicami, Jasłem, Krosnem i Krynicą.
W biurze Neuwirtha, na szafie z segregatorami pełnymi sprawozdań z kolejnych projektów, dostrzegam kartkę
z hasłem: „Znajomość historii sprawia,
że możemy żyć współczesnością”. >