Przez świat słów na ośmiu kółkach
Transkrypt
Przez świat słów na ośmiu kółkach
Aleksandra Chrupek Wyróżnienie Przez świat słów na ośmiu kółkach Zaczęło się całkiem niewinnie. Tata wygrzebał ze strychu mocno zakurzone, stare wrotki i wręczył swojej siedmiolatce, aby nie przeszkadzała mu w koszeniu trawnika. W końcu kosiarka to takie interesujące urządzenie! Mała najpierw spróbowała rozebrać sprzęt na czynniki pierwsze (na szczęście wrotki z czasów Gierka są dość solidne), a później wpakować do buzi, bo a nóż te butki z ładnymi kółeczkami nadają się do jedzenia. Nie nadawały się. Tato z wrodzoną cierpliwością nałożył je na chude nóżki i mocno związał. Dziewczynka pomknęła w dół ulicy. W czasie pierwszej godziny zaliczyła tylko dwadzieścia siedem wywrotek. Do domu wróciła z siniakami we wszelkich możliwych miejscach i mnóstwem obtarć. Mama spojrzała na tatę, który miał pilnować córeczki. Tata spojrzał na córeczkę i nakazał szybko oddać wrotki. Córeczka spojrzała na wrotki, przytuliła do siebie i potrząsnęła ciemną główką. Wieczorem wpakowała sprzęt do swojego łóżeczka. Bakcyl rolkowy został złapany. „Wciąż dalej i dłużej” Takie były początki. Aż trudno uwierzyć, że teraz mam lat piętnaście i z małej sportsmenki niewiele już we mnie pozostało. Moje pierwsze wrotki nadal leżą w szafie. Co jakiś czas wyciągam je i przecieram chusteczką, aby się nie zakurzyły. Są wprawdzie osiem numerów za małe, ale mam do nich zbyt wielki sentyment, aby je wyrzucić. Bądź, co bądź, wyjeździło się na nich już tyle pokoleń… Moje stopy rosły za szybko, bo choć każde kolejne rolki były lepsze, szybsze, ładniejsze i nowocześniejsze, coraz trudniej było mi się z nimi rozstawać. Do dziś stoją w garażu, bo w szafie nie ma już miejsca. Za to nowe aż do ,,rozjeżdżenia” traktowałam jak intruza. Trzy lata temu się poddałam i kupiłam sprzęt regulowany. Jest dla mnie prawdziwym cudem. Moje ukochane, potwornie zniszczone, porysowane, ale własnoręcznie wymalowane i ozdobione, jaskrawozielone rolki. Moje drugie stopy. Mój świat ośmiu kółek. 1 Jeżdżę codziennie. Jak mogłabym się z nimi rozstać nawet na chwilę? Gdy pada deszcz, w wiatrówce, nieprzemakalnych spodniach i dwóch parach skarpetek. Gdy pada śnieg, wyłuskuję ostatnie oszczędności, by wejść na specjalną halę. Gdy upał wręcz smaży człowieka, wskakuję w strój kąpielowy. I jeżdżę. Wciąż dalej i dłużej. Zapytacie: po co? Nie będę wam opisywać, dlaczego warto uprawiać sport. To wie każdy, poza tym jest zbyt nudne. Powiem, dlaczego rolki. Bo dają nieograniczone możliwości działania, możesz je spakować do plecaka i jeździć wszędzie, dokąd tylko dusza zapragnie. Choć może lepiej brzmiałoby: dokąd tylko wylali asfalt. Bo spotykasz niesamowitych ludzi, którzy rozumieją, dlaczego wyszłaś sobie pojeździć, chociaż właśnie leje jak z cebra. Rolki to wolność. Jeśli tylko tego zapragniesz, to jesteś ty, one i droga. I nie ma oprócz was nikogo i niczego. Olśnienie Z biegiem drogi i czasu odkryłam w sobie jeszcze jedną pasją: literaturę. Zagrzebanie się w fotelu razem z zeszytem i długopisem było równie pasjonujące jak jazda, niestety trochę trudne do pogodzenia. Za każdym razem biłam się z myślami: jeździć czy pisać, jeździć czy pisać, jeździć czy pisać. Olśnienie przyszło nagle i niespodziewanie. Podczas wydarzenia niezwykłego i tak samo niespodziewanego, które też zaczęło się całkiem zwyczajnie… Początek lipca, dwa lata temu. W pośpiechu kończyłam jabłko, usiłując jednocześnie dopiąć rolki i dokończyć ostatnie dwa wersy nowego wiersza. Ani w ząb nie mogłam wpaść na żaden pomysł. Ze złości przygryzałam ołówek. Pogoda była chyba zgodna z moim nastrojem. Słońce ani myślało wyjrzeć zza chmur, zapewne za chwilę w T-shircie i spodenkach nie przejadę dziesięciu metrów. Nagle trzasnęły drzwi wejściowe i do środka wpadła moja kuzynka Wera. Spojrzałam na nią zaskoczona. Odkąd kilka miesięcy temu zdała maturę, rzadko bywała w domu, bo twierdziła, że woli poznawać świat, niż tkwić jak kołek w naszej wsi. Kiedy próbowała mnie przekonać do swoich racji, tylko wzruszałam ramionami ,,nasza wieś” jakoś mi nie przeszkadzała, w każdym razie lepszego asfaltu do jazdy na rolkach nie było nigdzie, temu nie mogła zaprzeczyć. Właśnie, rolki. Od czasów moich pierwszych wrotek, gdy tylko miałam ochotę na towarzystwo, szłam do Werki i szalałyśmy razem, dopóki rodzice postępem lub przekupstwem nie kazali nam wracać do domu. Bo najchętniej na ulicy spędzałybyśmy całe dnie. Później coś się zmieniło. Wera zaczęła chodzić do liceum i miała ,,swoje sprawy”, jak próbowała wytłumaczyć mi mama. Ale efekt wytłumaczenia czegokolwiek nadąsanej czwartoklasistce był raczej mizerny. A teraz nagle prawie studentka wpada do nas do domu jak gdyby nigdy nic. - Olka, nie uwierzysz, co się stało - wydyszała, chwytając się framugi. - Mam genialny plan! Chcesz ze mną zwiedzić świat? - Co tym razem? - zapytałam, nie przerywając konsumowania jabłka i wiązania rolek, bo niedokończony wiersz cisnęłam już na łóżko. - Praga? Paryż? A może Nowy Jork? - Nie wygłupiaj się! Częstochowa! Zapisałam się do KSM-u, żeby zdobyć punkty do rekrutacji na studia. I okazuje się, że z Warszawy organizowana jest pielgrzymka na Jasną Górę, na rolkach! To jest niepowtarzalna szansa, nie możemy jej zmarnować! - Pielgrzymka? - zakrztusiłam się kawałkiem owocu. - My i PIELGRZMKA? Bez urazy Wera, ale sądzisz, że nadajemy się na takie… no, religijne przedsięwzięcie? - Będziemy miały okazję sprawdzić, bo już nas zapisałam - uśmiechnęła się łobuzersko. - Załapałyśmy się na jedne z ostatnich wolnych miejsc. 2 - Co?! - zerwałam się z krzesła. - Zapisałaś mnie bez mojej wiedzy?- odruchowo sięgnęłam po jedną z moich puchowych poduch i rzuciłam w jej stronę. Zgrabnie się uchyliła i ze śmiechem wybiegła z domu. - Pomogę ci się spakować - krzyknęła jeszcze i zniknęła za zakrętem. Na maksa - Gotowa? - mama weszła do pokoju, omiotła wzrokiem plecak turystyczny, torbę podróżną, świeżo wyczyszczone rolki i spojrzała na mnie pytająco. - Zupełnie nie gotowa. Ale chyba nie mam wyboru - westchnęłam. - Poradzisz sobie - uśmiechnęła się do mnie. - Wierzę w ciebie. Weronika będzie tu za 10 minut, wujek was odwiezie do Warszawy. Zdobyłam się tylko na to, aby pokiwać głową. W gardle urosła mi wielka gula. Denerwowałam się, co tu dużo mówić. Niby tylko 5 dni ,,rolkowania”, a do przejechania prawie 270 km. Po raz pierwszy czułam, ze nie ufam do końca swoim nogom. A nadal nie wiedziałam, jak odnajdę się w grupie księży i ludzi wierzących tak na maksa. Wera na pewno znajdzie swoje własne towarzystwo… Nerwowo bawiłam się breloczkiem przy plecaku. Czy na pewno wszystko spakowałam? Na wszelkich forach dla pielgrzymów jakie znalazłam, radzono zabrać jak największą ilość skarpetek. Upchnęłam więc dziewiętnaście par, więcej nie miałam. Do tego spory zapas koszulek, krótkich spodenek, podręczny zestaw do mycia i suchy szampon (na ten wynalazek wydałam chyba połowę kieszonkowego!). Aha, nie wiedziałam ile wytrzymam na ,,pielgrzymkowym” jedzeniu, więc musiałam dodać zapas swoich smakołyków. Coś czułam, że na śniadanie nie będzie wafli ryżowych i jogurtów 0% z museli. Tata chyba dorzucił swoje dwa ulubione kubki (szkoda, że to te wyszczerbione), łyżeczkę i nożyk. W tajemnicy dodałam jeszcze na dno trochę gadżetów multimedialnych. Mama twierdzi, że powinnam się bez nich obyć, ale ja nic nie poradzę, że jestem dzieckiem XXI wieku. Weronika chyba właśnie weszła. Pa, mój drogi pokoju, nie zobaczę cię parę dni. Wkładam do kieszeni dżinsów różaniec, całuję mamę i przytulam tatę. Wsiadamy. Lekko licząc do Warszawy ze cztery godziny jazdy. Jest druga w nocy, gdy wjeżdżamy na główną drogę. Ciemność i cisza, suniemy się bezszelestnie niczym leśne stwory. Odchodzą ode mnie resztki snu, sięgam po MP3 i włączam swój ulubiony kawałek. I follow the Moskwa… - płynie ciepły dźwięk. Co przyniesie mi mój własny wiatr zmian? „Daleko jeszcze?” Dwudziesty drugi sierpnia, ósma trzydzieści. Poranna msza, przed kościołem zebrała się grupa może pięćdziesięciu osób, w tym kilku księży. Sutanna i rolki, nie powiem, to wygląda oryginalnie. Kazali nam włożyć kaski i ochraniacze. I po co to komu? Od paru lat nie zaliczyłam żadnego upadku, ale się nie sprzeczam, bo upał jest tak niesamowity, że nie mam siły się odezwać. Tak jak przypuszczałam, Wera od razu znalazła sobie towarzystwo tegorocznych maturzystów, zdaje się z Poznania. Wloką się z tyłu i rozmawiają, a ja zostałam sama. Jeden z księży, który kojarzy mi się z Harrym Potterem, o mały włos nie skonfiskował 3 mojego MP3. Podobno słuchanie i jechanie jest niedozwolone. Za to można śpiewać, więc większa część rolkarzy rozpoczyna nieco fałszywe wycie pieśni kościelnych. Nie sądziłam, że kiedykolwiek wypowiem to zdanie jadąc na rolkach, ale… daleko jeszcze? Po paru godzinach okazało się, ze jednak daleko. Była może osiemnasta, gdy dotarliśmy do Puszczy Mariańskiej. Pewien budynek, chyba błędnie nazwany ,,domem pielgrzyma”, wyglądał tak koszmarnie, że jeszcze parę dni temu prędzej zasnęłabym pod gołym niebem, niż tam weszła. Ale okoliczności uległy zmianie i marzyłam już tylko o zimnym prysznicu i ciepłym łóżku. Na marzeniach się skończyło, bo ani jednego, ani drugiego nie było. - Hej, Anka jestem - wyciągnęła do mnie dłoń chuda dziewczyna o wyjątkowo rudych włosach. - Idziesz ze mną poszukać jakiejś życzliwej duszy, która podzieli się bieżącą wodą ze zmęczonymi pielgrzymami? - Cześć, ja mam na imię Olka. Chętnie pójdę, chociaż mam pewne wątpliwości, czy dowlokę się chociaż parę metrów. - Dasz radę, człowiek jest zaskakująco wytrzymały - pociągnęła mnie do góry i ruszyłyśmy w ,,trasę”. Ludzie okazali się wyjątkowo życzliwi, więc z radością zmyłam z siebie całodzienną warstwę rolkowego kurzu. Ciepłego łóżka nie było, więc rozłożyłam swój koc w kącie, obok Anki, i zwinęłam się w kłębek. Zasnęłam niemal natychmiast. „Nie bój się zmian” - Więc mówisz, że kochasz pisanie i rolki, więc nie możesz się zdecydować? Razem z Anką i jeszcze dwiema dziewczynami: Natką i Paulą - z mozołem próbowałyśmy wjechać na kolejną górkę. Był to już trzeci dzień pielgrzymki. Wczoraj nie działo się nic godnego uwagi, poza przeprawianiem się przez niektóre drogi. Przeprawianie było najlepszym słowem, bo nie była to droga, raczej fragmenty przypominające puzzle, po którym w ogóle nie dało się jechać. Szłyśmy więc, usiłując nie upaść i trzymając się siebie nawzajem. Ochraniacze i kaski jednak się przydały, bo ilość upadków w piasek i nie tylko zaczynała już przekraczać normy. Na kolację próbowano wepchnąć we mnie kanapki ze smalcem, ale tak nisko jeszcze nie upadłam. Zapchałam się samym chlebkiem i resztką moich wafli ryżowych z przeświadczeniem, ze już długo tak nie pociągnę. Dziś ciągnęły się już przed nami pierwsze częstochowskie pagórki. Zjeżdżało się z nich cudownie, prędkość dochodziła nawet do 30 km/h. Drobiazg był tylko taki, że aby z pagórków zjechać, trzeba było najpierw na nie wjechać. W przerwach pomiędzy śpiewami (nawiasem mówiąc ksiądz a’la Harry Potter - ma świetny głos, gdy zaczyna kolejną pieśń, to nawet Werka się dołącza) zabijałyśmy czas rozmową. Wszystkie dziewczyny były z Warszawy, więc ciekawiło je moje życie na południu Polski. I niespodziewanie temat zjechał na pisarstwo. - Zauważyłam, że pomysły na najlepsze teksty przychodzą mi wtedy, gdy jeżdżę na rolkach - zaczęłam. - Ale jeśli wracam do domu i próbuję je przelać na papier to nagle jakby odlatują. I nigdy nie mogę się zdecydować, czy chcę iść pojeździć, czy pisać… - To pisz, gdy jeździsz - odparła z prostotą Paula, poprawiając klamrę przy rolce. - Ciekawe jak - mruknęłam. - Mam sobie przykręcić długopis do głowy? - Chodzi mi o zapisanie myśli, które przychodzą ci do głowy. Niekoniecznie w wersji papierowo-długopisowej. Co zawsze nosisz przy sobie, kiedy jeździsz? 4 - MP3 - odparłam natychmiast, a dziewczyny zaczęły się śmiać. - No to super - stwierdziła Paula - włączasz dyktafon i wypowiadasz na głos to, co akurat teraz siedzi w twojej głowie. Bez zastanowienia, tak, jakby do mózgu podłączono ci mikrofon. Opowiadasz na głos, tworzysz wiersze, cokolwiek. Przychodzisz do domu, odsłuchujesz, zapisujesz na laptopie i tworzysz… Grupa skręciła w prawo, ja za nimi. Dzwony w przydrożnych Kościele, gdzie się zatrzymaliśmy, właśnie wybiły szesnastą. - Koniec trasy, mieliśmy dziś wyjątkowo szybkie tempo - uśmiechnął się jeden z księży. - Zaraz będzie jakiś obiadek. Nie słuchałam go, myślałam nad tym, co mówiła Paula. - Nie bój się zmian - dodała cicho. - Zastanów się nad tym dobrze. Bez słowa przytaknęłam. Podali nam żurek i chleb ze smalcem. Jeszcze parę dni temu bym tego nie przełknęła. Jeszcze parę dni temu nie przyszłoby mi do głowy, że mogę zjeść coś takiego. Ale jeszcze parę dni temu byłam inną osobą. - Hej, to jest nawet niezłe - stwierdziłam po paru kęsach chleba. - Tylko ten smalec to chyba przesolony… - Nie wybrzydzać, bo to domowa robota miejscowych - z udawanym gniewem pogroził mi palcem ksiądz koordynator. Wieczorem jakiś cudem udało mi się skorzystać z prysznica i nawet umyć włosy. Świeża i pachnąca usiadłam na podłodze i objęłam kolana rękoma. Dookoła rozchodził się zapach truskawkowego balsamu, a ja myślałam, myślałam i… - Co jej się stało? Zemdlała? Jest chora? Może wody? - słyszałam zatroskane głosy. - E, nie trzeba, wylaliśmy jej już trochę na twarz, bo nie chciała się obudzić wyszczerzył do mnie zęby gruby Maciek. - Co się stało?- gwałtownie zamrugałam. - Chyba po prostu zasnęła i była tak zmęczona, że nie zauważyła, że śpi na podłodze stwierdziła z uśmiechem Natka, wciskając mi w dłoń batonika museli ,,dla zebrania sił” (skąd ona go tutaj wytrzasnęła?!) - Trochę się zamyśliłam, ale już w porządku - z zadowoleniem wgryzłam się w coś innego niż chleb i wafle, którymi żyłam przez ostatnie parę dni. Czas na twórczość Rano obudziłam się z potwornie obolałymi i na dodatek obtartymi stopami. W sumie można było przypuszczać, że tak to się skończy, bo zmieniłam wczoraj skarpetki tylko sześć razy. Nałożyłam rolki, przejechałam kilka metrów. Bolało, ale jakoś dało się przeżyć. - To już ostatni odcinek, 75 km i będziemy w Częstochowie - ksiądz a’la Harry Potter jak zwykle tryskał optymizmem. Ja czułam się co najmniej dziwnie. Dziewczyny wybiły się do przodu, ale nie dołączyłam do nich. Te kilkadziesiąt ostatnich kilometrów chciałam na moich ośmiu kółkach przejechać samotnie. Przestałam zwracać uwagę na otoczenie, chyba że trzeba było z pełną prędkością odskakiwać w lewo, bo jakiś wypasiony wóz (najczęściej pędzący tak, że trudno było nawet rozpoznać markę) właśnie postanowił wyprzedzić kolumnę rolkarzy. Droga wyjątkowo łaskawa dla moich biednych, obolałych stóp. Jechałam, jechałam, jechałam… I po raz kolejny poczułam myśli kłębiące się w mojej głowie, które domagały się przelania na papier. 5 ,,Nie bój się zmian”… Niemal instynktownie sięgnęłam po MP3 i włączyłam dyktafon. Przystawiłam do ust mały mikrofonik. Przez chwilę wsłuchiwałam się w ciszę. A potem zaczęłam tworzyć. Sprint do zakamarków duszy Dochodziła może siedemnasta, gdy dotarliśmy na Jasną Górę. Rozdali nam japonki (wszystkie w rozmiarze 43!). Chwila ciszy przed cudownym obrazem, gdzieś obok pielgrzym klęka na jedno kolano na swoich rolkach i pochyla się wraz z różańcem. Modlitwa. I podziękowanie, że nagle znalazłam swój cel istnienia. Obok mnie klęczą księża koordynatorzy, niby różni, a jednak tak do siebie podobni. Pielgrzymkowy Harry Potter (rozmiar stopy: 46) z wysiłkiem przechadza się w przymałych japonkach, które wydają rytmiczne: plask przy każdym kroku. Gdzieś z tyłu Wera stoi razem z nowymi przyjaciółmi, mówi, że teraz woli już zwiedzać Polskę, bo widziała za dużo świata, a za mało ,,światka”, jakim jest nasz kraj. W kącie kłębią się nasze plecaki, jeszcze czuję w ustach smak przesolonego smalcu ,,domowej roboty”, który może nawet jest lepszy od jogurtów 0% , ból obtartych i obolałych stóp po przejechaniu prawie 300 km i zapach świeżo skoszonej trawy. Jednocześnie mam w pamięci asfalt w kształcie puzzli i karaluchy w paru ,,nowoczesnych” miejscach noclegowych. - Chyba nasza artystka otworzyła się i zaczęła przelewać swoje myśli - obok mnie znienacka pojawiła się Paula. Szłyśmy w stronę budynku, gdzie obiecywano prysznic z ciepłą wodą. Co za luksus! - Tak… Może trochę. To faktycznie bardzo mi pomogło. Dziękuję wam dziewczyny, że byłyście ze mną. - Od czego ma się przyjaciół - uśmiechnęły się Anka z Natką. Objęłyśmy się mocno, nie chcąc na razie myśleć nadchodzącym rozstaniu. Sięgnęłam po MP3 i wyszukałam plik z nagraniem z dzisiejszego przedpołudnia. Waham się co zrobić. ,,Nie bój się zmian”… I naciskam: odtwórz. - Czym jest mój świat? Wędrówką. Ile razy wydaje mi się, że już osiągnęłam szczyt swoich marzeń, zaraz pojawia się kolejny, jeszcze bardziej pociągający. Czasem idę wolno, czasem biegnę, ale cały czas posuwam się naprzód. Kilka ostatnich dni było sprintem do Boga i zakamarków mojej duszy. Odkryłam swój cel życia, jakim jest przelewanie myśli na papier. Moje istnienie wydaje się jedną wielką zagadką. Nie wiem co przyniesie przyszłość. Na razie jestem tylko pisarką pędzącą przez świat słów na ośmiu kółkach. 6