Miejska Biblioteka Publiczna w Lęborku

Transkrypt

Miejska Biblioteka Publiczna w Lęborku
Miejska Biblioteka Publiczna w Lęborku
Recenzje
Arkusz odpowiedzi do quizu Miesiąc Języka Ojczystego - pobierz
Anna Janko "Dziewczyna z zapałkami"
Elegancka rękawiczka na wysuszonej gałęzi, barwi biel okładki soczystym kolorem.
Zagubiona? Porzucona? Samotna...A może powieszona przez znalazcę z nadzieją, że odnajdzie ją ten, kto jej
potrzebuje, że ktoś za nią tęskni...
I górna gałązka z niedopowiedzianymi pączkami, bo czy zasychają? Albo może za chwilę pokryją się srebrnym
meszkiem?
To rysunek na okładce. Ciąg dalszy „Dziewczyny z zapałkami” jest spowiedzią młodej kobiety zatrzaśniętej w
niedobranym małżeństwie, jak kluczyki zatrzaśnięte w samochodzie. Bez wybicia szyby ani rusz.
Od pierwszego dnia małżeństwa, do którego uciekła przed rodzicami, do przedostatniej strony przez książkę
przewala się wycie kobiety tęskniącej za pełnią bliskości w związku. Zamiast tego dostaje samotność, wrzaski, w
najlepszym razie niezrozumienie. Można się od tego zapaść w siebie, dostać depresji, uciec w alkoholizm, co
też bohaterka czyni, a to oczywiście pogłębia dysonans w relacjach z domownikami.
Już Dziecko Nenek spostrzega, że mamusia śmieje się tylko ustami. Inni natomiast dostrzegają tylko
wydelikaconą, goniącą za pieniędzmi i wygodami kobietę.
Bohaterka- autorka- stawia Wszechświatu pytania o sens istnienia, o sens spotkania w życiu Człowieka Jej Życia,
który nie sprawdza się w tej roli. Pyta o Wieczność, o Boga, o Miłość i Macierzyństwo. Z odpowiedzi, które
przychodzą jej do głowy nic pokrzepiającego wynika. Doprowadza się do stanu, w którym podstawowe czynności
sprawiają trudność. Dochodzi do dna rozpaczy. Staje na krawędzi życia i woła o swoją tożsamość.
Wyzwalają ją listek lubczyku i proroczy sen , kobieta decyduje się na życie sama ze sobą, nie przeciwko komuś i
z jakiegoś powodu, tylko dla siebie samej. Ostatni akord jest jednocześnie spełnieniem i zaprzepaszczeniem,
śmiercią i narodzinami. Kobieta odchodzi od męża i dzieci , by posklejać swoją kobiecość i swoją duszę.
Książka przesmutna, choć pełna autoironii i spostrzeżeń o przewrotności losu . Czasem półgębkiem można się
uśmiechnąć...A jednocześnie to książka pełna nadziei, że pomimo upadku można wstać, pozbierać skorupy i
posklejać na nowo, albo wyrzucić je i sprawić sobie nową siebie.
Bohaterka mieszkała koło nas, w Gdańsku, napotykając na podobne do naszego pokolenia trudności
egzystencjalne, a jej przemyślenia o miłości, samotności, pisaniu listów i postrzeganiu kosmosu są mi tak bliskie,
że wolę się do tego nie przyznawać.
Grażyna Zgubińska
Tove Jansson "Wiadomość"
A kiedyś myślałam, że pisze po fińsku...
Pisać o tomiku opowiadań to kwestia wyboru. Czy wybrać te opowiadania, które najbardziej zapadły w serce czy
pamięć? Czy też pokusić się o syntezę całości?
strona 1/12
Tytułowa „Wiadomość” przemyka przez większość nowelek, wiele z nich zawiera ją czy to w formie listu, smsa,
czy w postaci rozmowy telefonicznej, albo nagrania na automatycznej sekretarce. Oprócz tego motywu
znajdujemy w całym tomiku doświadczenia życiowe i osobiste przemyślenia autorki. Tove Jansson często
wykazuje niepokój o losy świata, zaplątanego co i rusz w jakieś wojny. Z historii zaczerpniętych z życia krewnych
, artystka wyciąga nieoczekiwane wnioski, którymi dzieli się z czytelnikiem. Jest mistrzynią obserwacji.
Jej opowiadania są przepełnione uczuciami , jakie wiążą ludzi. Czasem ludziom trudno jest żyć ze sobą, ale mimo
tego, a może właśnie dlatego tęsknią, domagają się uwagi, są zazdrośni o siebie nawzajem i o czas spędzany z
innymi („Dom dla lalek”), z za bardzo oddalającym hobby, cierpią z powodu bylejakości relacji. W wielu historiach
autorka porusza temat samotności z wyboru („Wiewiórka”), zwłaszcza samotności artysty, który potrzebuje
wolności tworzenia, a jednocześnie łaknie obecności ludzi, z których czerpie swoje natchnienie. Mówi o
wrażliwości artysty, który kocha i jednocześnie nienawidzi to, co robi, czasem czuje się wyzuty z siebie,
sprzedany na potrzeby machiny mass mediów. I o tym, że niekiedy ucieka przed własną twórczością („
Rysownik”) , ale przed samym sobą uciec się nie da... W „Podróży z małym bagażem” z kolei ucieka od ludzi, od
natręctwa i wciskania innym własnych problemów. „Wiadomość” jest jakby dopowiedzeniem, że artysta przestaje
być anonimowy, czytelnicy uważają go za powiernika, kasę zapomogowo-pożyczkową, psychologa...
Tove Jansson pisze o miłości do kraju, a jednocześnie krytycznie go ocenia - ciemno, zimno, szaro („Wiosną”) .
Pisze o ludziach, których się kocha, a jednocześnie od nich stroni („Robert”, „Córka”).
Pisze o związkach homoseksualnych, w których uczucia miłości, tęsknoty i cierpienia są tak samo żywe , jak w
związkach heteroseksualnych.
Wiele miejsca poświęca podróżom. Naliczyłam co najmniej dziesięć opowiadań o tej tematyce. Mówią one o
czekaniu na spełnienie marzeń. Marzenia czasem się spełniają , a czasem nie, a bohaterowie przekonują się, że
wytęskniony świat nie jest taki cudowny, jak się spodziewali, odkrywają nieznane dotąd prawdy o sobie
nawzajem.( Wielka podróż, Podróż z Konicą , Cmentarze, Podróż na Lazurowe Wybrzeże, Podróż z małym
bagażem, Obrazy, Listy, Historia miłosna, Mały letnik, Łódka i ja).
Tove Jansson ma niezwykły dar nazywania świata i relacji międzyludzkich w najprostszych, zwięzłych i dobitnych
słowach. Kilkakrotnie odniosłam wrażenie, że właśnie tak bym określiła tę i tę sytuację., że to moje słowa czy
myśli Autorka sobie zapożyczyła i zapisała. Pewnie dlatego, że w jej twórczości tkwi głęboka mądrość,
ponadnarodowa i ponadczasowa.
A myślałam, że pisze po fińsku, okazuje się jednak, że pisze w międzynarodowym języku, pełnym wrażliwości i
niepokoju. Po prostu po ludzku.
Grażyna Zgubińska
John Green "Szukając Alaski"
Wiele osób jest samotnych. Poszukują przyjaciela w ludziach, ale i zwierzętach czy uzależnieniach. Kumpelą na
całe życie może być literatura, a w niej książka. ,,Szukając Alaski” została moją nową przyjaciółką.
,,Szukając Alaski’’ – książka wyglądająca jak każda inna. W bibliotece nie przykuwa uwagi przechodzących osób.
Warto jednak dowiedzieć się, że skrywa w swoim wnętrzu pełną wrażeń, ale także bólu, historię dwóch
nastolatków.
Głównym bohaterem jest Holden, uczący się w Culver Creek. Na jego drodze pojawia się Alaska – dziewczyna
niezwykła, uwodząca swoją urodą. Wraz ze swoimi przyjaciółmi przeżywają chwile godne zapamiętania. Razem
poznają to, jak wiele można zdziałać z kimś. W pewnym momencie wszystko ulega zmianie…
Holden nigdzie nie może znaleźć Alaski. Trwają kolejne minuty, a jej nie ma. W ciągu kilku sekund świat chłopaka
rozsypuje się. Alaska nie żyje. Życie przestaje mieć jakikolwiek sens, bo to ona nadała barwy każdej chwili na
ziemi, to ona pokazała Holdenowi jak należy korzystać z życia.
,,Szukając Alaski” – to (nie)zwykła książka. Jest opowiadaniem o prawdziwej przyjaźni i trudnych chwilach. Warto
żyć, bo każdy najmniejszy moment posiada odrobinę piękna i może nas uszczęśliwić.
Warto przeczytać tę książkę, ponieważ jest jak każda inna. Różni się tylko tym, że ma w sobie część każdego z
nas.
strona 2/12
Colleen Houck "Klątwa tygrysa"
Miliony wydarzeń pozornie niepowiązanych. Szereg uczuć, które przy bliższym spotkaniu układają się w logiczną
całość. Niebezpieczna a zarazem potężna miłość naznaczona łzami bólu i cierpienia.
Hinduski książę uwięziony w ciele białego tygrysa, który wygląda jak ucieleśnienie greckiego boga Apollo –
Piękny, gorący, spontaniczny, czasem władczy.
Nadzwyczajna w swojej przeciętności dziewczyna. Z pozoru niczym się niewyróżniająca.
Jednak, kiedy poznaje Dihrena tworzy się między nimi niewytłumaczalna więź. Kelsey dowiaduje się, że jest
wybranką bogini Durgi. Zostaje przed nią postawione niebezpieczne zadanie. Zbyt niebezpieczne jak na
osiemnastolatkę. Stawiają ją niejednokrotnie w trudnej sytuacji wyboru, pokazują rzeczywisty świat, a zarazem
przestrzegają przed jego okrucieństwem. W jej rękach spoczywa los nie tylko jej samej, ale także tych, na których
najbardziej jej zależy.
Rodzące się głębokie uczucie, które z czasem funkcjonuje, jako destrukcyjne źródło szczęścia i pradawna klątwa
wywraca jej świat do góry nogami. Czasami rzeczywistość mocno przyciska ją do ziemi, jednak Kelsey jest w
stanie oderwać od niej stopy i nieustannie iść dalej.
Czy znajdzie w sobie na tyle odwagi i siły, by odwiedzić najmroczniejsze, pełne niebezpieczeństw miejsca i
uwolnić ukochanego ze szponów bezwzględnego czaru?
Czy wytrwa do końca w walce o człowieczeństwo Rena?
Jak wiele jest w stanie poświęcić dla miłości?
Danny Wallace "Charlotte Street"
Ile razy oceniamy książkę po okładce? Wydajemy osądy zanim zagłębimy się w treści. Czasem sama okładka,
sam opis, sugerują nam treść. Otwieramy pierwszą stronę i ... No właśnie. Na okładce dziewczyna w czerwonym
płaszczyku. Pod tytułem napis "co zrobić, gdy czujesz, że przypadkowo spotkana osoba może być miłością
twojego życia?" Całą chwilę stałam przy półce, próbując zdecydować czy mam ochotę zagłębić się w treść. Na
pierwszy rzut oka, wyglądała na banalny romans. Ona gubi aparat, on szuka jej by go oddać, zakochują się w
sobie i żyją długo i szczęśliwie. "Charlotte Street" Dannego Wallace jest inna. Jest jednak zupełnie inna.
"Charlotte Street" to opowieść o życiu. O poszukiwaniu wartości, o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi.
Przezabawna, pełna delikatnej ironii, opowiedziana oczami faceta po trzydziestce historia, o poszukiwaniu siebie.
Książka, w której główny wątek wydaje być się obocznym, mnożą się niejasności, a wszystko zdaje się układać
dopiero wtedy, gdy Jason, główny bohater, zaczyna odnajdywać się w życiu i to w momencie, w którym wszystko
zaczyna się sypać. Bohaterowie książki to zwyczajni ludzie. Tacy jak my. Popełniają błędy, próbują znaleźć się w
świecie ... to tylko dodaje im uroku. Sprawia, że są nam bliżsi. Rozumiemy ich rozterki, bo są nam bardzo bliskie.
To książka, która uzmysławia nam, jak ważna jest droga do celu. Nie cel, sam w sobie, ale droga właśnie. Jak
ważne jest to, by zrobić kolejny krok. By znaleźć w nim sens, i odwagę. By spróbować.
Ileż ja się naśmiałam czytając, ile razy potakiwałam znad stron kartki, tak, jakby bohater widział i wiedział, że
doskonale go rozumiem. Ile razy, chciałam pacnąć go tą książką po głowie, wskazując odpowiedni kierunek,
pytając, co robisz? Co ty człowieku robisz! Zamknęłam ją, z delikatnym uśmiechem na ustach. Historia lubi
zataczać koło ... .
Jak zakończyły się poszukiwania Jasona? Tego, dowiecie się, sięgając po książkę. To lekka i przyjemna lektura,
którą z czystym sercem mogę polecić każdemu. Jest idealna na jesienną chandrę. Książka o zwykłym facecie,
który ma zwyczajne życie i jeden, mały przebłysk szaleństwa. Bo jak inaczej nazwać poszukiwanie dziewczyny,
którą widziało się tylko kilka sekund, a jedyną wskazówką jest zwykły, jednorazowy aparat fotograficzny? Nic
więcej Wam nie zdradzę. Reszty, musicie dowiedzieć się sami ... .
strona 3/12
Maxime Chattam "Diabelskie zaklęcia"
Niedawno przeczytałam bardzo interesującą książkę pt. „Diabelskie zaklęcia”. Jest to ostatnia część trylogii
autora Maxime Chattama, której głównym bohaterem jest Joshua Brolin były inspektor portlandzkiej policji, a
obecnie prywatny detektyw.
W tej powieści nasz główny bohater zostaje wciągnięty w śledztwo, które ukazuje najmroczniejsze zakamarki
ludzkiej duszy. Na początku służby leśne znajdują w dzikiej głuszy martwego mężczyznę z twarzą wykrzywioną z
przerażenia. Żadnego śladu morderstwa. Potem nocą, znika kilka kobiet. Żadnego śladu porwania ani włamania,
osamotnieni mężowie spali głębokim snem i niczego nie widzieli. Joshua Brolin i jego przyjaciółka Anabell
O'Donnel, inspektor nowojorskiej policji muszą stawić czoło niewiarygodnemu zbrodniarzowi, który pragnie
unicestwić mieszkańców Portland, sięgając po narzędzia rodem z najstraszliwszego koszmaru.
Joshua i Anabell są głównymi bohaterami tejże książki. Joshua jest charyzmatyczną, nieznoszącą sprzeciwu
osobą, która podczas prowadzonego śledztwa kieruje się zdobytym doświadczeniem. Nigdy nie kieruje się
uczuciami, które mogłyby zburzyć jego logiczny osąd. Posiada mózg analityka, który pomaga mu dostosować się
do każdej sytuacji i wyciągnąć z niej właściwe wnioski.
Anabell jest zupełnym jego przeciwieństwem. Jest osobą miłą i empatyczną ale gdy sytuacja ją do tego zmusza
potrafi być stanowcza i nieustępliwa.
Anabell i Joshua są jak ogień i woda. Mimo tak wielu różnic w ich charakterach dobrze się dogadują i wzajemnie
się uzupełniają.
Postawa obydwu postaci wzbudza w czytelniku pozytywne emocje, ponieważ mimo tak wielu przeciwności losu i
czyhającemu wszędzie niebezpieczeństwu są nieugięci i za wszelką cenę chcą złapać osobę, która jest za to
wszystko odpowiedzialna.
Klimat książki jak przystało na thriller jest mroczny i wzbudzający grozę, strach u czytelnika. Bardzo dokładne
opisy sekcji zwłok, sposobów dokonywania zbrodni, czy też stanu ofiary mogą zaszokować czytelnika, ale także
pobudzić jego wyobraźnię i dzięki temu zachęcić do dalszej lektury.
Przeplatające się na początku ze sobą różne wydarzenia mogą zdezorientować czytelnika ale autor dzięki temu
zabiegowi przeprowadza go przez kolejne strony książki co w rezultacie daje pełne zrozumienie toku powieści.
Autor zgrabnie łączy tropy śledztwa i zaskakuje do samego końca. Warto docenić również warstwę
faktograficzną, która niekiedy powoduje u czytelnika tzw. „gęsią skórkę”.
Książka trzyma w napięciu aż do ostatniej strony. Do samego końca autor wodzi czytelnika za nos. Otóż wyjaśnia
nam kilka kwestii, by następnie podsunąć pod nos kolejne do rozwikłania zagadnienia i tak aż do końca powieści.
Zakończenie może zaszokować czytelnika i wprawić w osłupienie ale prawdopodobnie taka była intencja autora.
Alternatywne zakończenie tej powieści zmusza czytelnika do myślenia.
„Diabelskie zaklęcia” jest to thriller, który zmusza do refleksji nad życiem i jego aspektami. Jest to pozycja, która
zadowoli każdego miłośnika gatunku. Polecam tą powieść wszystkim którzy lubią poczuć dreszczyk emocji.
Oliver Bowden "Assassins's Creed: Bractwo"
W ostatnich dniach przeczytałam bardzo ciekawą książkę pt.: „Assassins's Creed: Bractwo”, która napisana jest
na podstawie bestsellerowej gry firmy Ubisoft – Assassin's Creed. Autorem tejże książki i innych z tej serii jest
Oliver Bowden.
Głównym bohaterem powieści jest Ezio Auditore, mistrz assasynów, który chce uwolnić spod jarzma tyrani
Borgiów Rzym, niegdyś potężny, dziś leżący w ruinie. Miasto zalewa cierpienie i nędza, a obywatele żyją w
strona 4/12
strachu. By sprostać wyzwaniu, Ezio będzie musiał użyć wszystkich swoich sił. Cesare Borgia, człowiek jeszcze
bardziej niegodziwy i groźny niż jego ojciec, papież, nie spocznie, póki nie podbije całej Italii. A w tak
zdradzieckich czasach intrygi czają się wszędzie, nawet w szeregach Bractwa.
Ezio Auditore de Firenze włoski szlachcic, członek Bractwa Assasynów jest bardzo doświadczonym zabójcą,
któremu nie straszne jest żadne wyzwanie. Korzysta on z bardzo dużego arsenału broni, dzięki któremu może
unicestwiać swoich wrogów w bardzo spektakularny sposób. Ilość spisków, zabójstw i zdrad w które wplątany jest
nasz główny bohater sprawia, że historia nabiera tempa od samego początku i wciąga czytelnika w świat w
którym trwa wojna między Assasynami i Templariuszami.
Akcja powieści toczy się w renesansowych Włoszech, a konkretnie w Rzymie. Szczegółowy opis otoczenia
pozwala czytelnikowi w pełni poddać się duchowi tych czasów. Autor także poświęca dużo uwagi samej akcji i
wyczynom akrobatycznym bohatera. Bardzo ciekawym aspektem tej książki są opisy walk. Jak można się
domyślić Ezio używa całego dostępnego arsenału jaki ma przy sobie co sprawia, że walki są bardziej efektowne.
Pozytywnym elementem tej powieści jest to, że występują w niej postaci, które autentycznie żyły w tamtych
czasach m.in. Leonardo Da Vinci czy Niccoló Machiavelli. Bohaterowie drugoplanowi posiadają tak ciekawe
osobowości, że czytelnik z niecierpliwością oczekuje ich ponownego pojawienia się.
Osoby, które grały w AC: Bractwo mogą czuć się trochę zawiedzeni tym, że pisarz mocno trzyma się fabuły
ukazanej w grze i nie ma zbyt wiele nowych wątków, ale książka może także stanowić miłe uzupełnienie gry.
Dzięki niej można jeszcze lepiej poznać przygody Ezia i jego towarzyszy.
Mimo, że książka jest dość długa to wciąga już od pierwszych stron. Jest napisana prostym językiem co sprawia,
że czytelnik w pełni może oddać się biegowi wydarzeń zawartej w tejże powieści. Ciekawym zabiegiem jaki
stosuje autor jest to, że co pewien czas wprowadza słowa i frazy w języku włoskim, przypominające o
pochodzeniu głównego bohatera.
Książka „AC: Bractwo” jest to wspaniała historia, która oddaje w pełni klimat tamtych czasów. Mimo, że główny
bohater jest zabójcą to wzbudza sympatię u czytelnika. Każdego fana gatunku mogą zafascynować losy Ezia i
jego towarzyszy. Akcja, ciekawe tło historyczne i bohaterowie, czynią z tej powieści dobre źródło rozrywki. Tytuł
ten mogę polecić wszystkim wielbicielom gry, a także wszystkim fanom tego gatunku.
Agnieszka Drotkiewicz "Dla mnie to samo"
Książkę „Dla mnie to samo” Agnieszka Drotkiewicz napisała jako 25 latka. Wydaje się zbyt młoda, aby tak bardzo
być pozbawioną złudzeń co do relacji międzyludzkich . Nie znajdujemy w książce trzpiotowatości należnej
wiekowi, jakby pisarka boleśnie zaznała co najmniej cząstki tego, o czym pisze.
Chcemy więcej niż dajemy, dajemy mniej niż możemy. Partolimy to co mamy, tkwiąc w ciasnym gorsecie
pokoleniowych przykazań, albo dla odmiany za wszelką cenę zdzieramy z siebie te gorsety, raniąc przy okazji
uczucia innych. Nie dbamy o bliskich, których wszakże chcemy mieć blisko siebie i którzy dają poczucie sensu.
Uciekamy w nałogi, cierpiąc z braku pięknych relacji.
Oto z grubsza przesłanie autorki.
Książka mocna, taka, która boli, której nie chce się czytać na dobranoc, bo sypie sól na rany, bo rani uczucia, bo
jest jak plaster zdzierany bez żadnej delikatności.
Relacje są przerysowane, ale od tego jest książka, żeby krzyczeć w imieniu tych, co krzyczeć się boją. Ludzie tak
przecież żyją, choć to nie norma, ale też codzienność naszych wzajemnych odniesień.
Autorka jest obecna w książce, a to jako narratorka, a to jako moralistka. To, co ma do powiedzenia kreśli w
wyjątkowy sposób - krótkimi, niepokojącymi zdaniami. Dostarcza ostrego ładunku emocji. Posługuje się „testem
na osobowość”, niesztampowym, ale - podobnie jak w kobiecych magazynach - dość tendencyjnym.
W książce nie znajdujemy zbyt wielu gotowych rozwiązań na udane życie. Chociaż... autorka ulega takiej
pokusie, kiedy w usta prostolinijnego taksówkarza wkłada gotową odpowiedź na pytanie o to, jak żyć:. „No jak to
jak: trzeba się cieszyć. Jedzeniem. Codziennie.”
Grażyna Zgubińska
strona 5/12
Haruki Murakami "Na południe od granicy, na zachód od słońca"
„Może byłoby lepiej dla nas obojga, gdybyśmy się nie spotkali” – to mój ulubiony cytat z książki. Szczególnie
zapadł mi w pamięci. Ile razy każdy z nas zastanawiał się, czy byłoby lepiej: gdybym o tym nie wiedział, gdybym o
tym nie pomyślał, gdybym tego nie powiedział, gdybym tego nie zrobił? Niezależnie od tego, cały czas jednak
dowiadujemy się, myślimy, mówimy i robimy. Dążenie do zaspokojenia ciekawości, odkrywania nieodkrytego, jest
tak silne, że choć wiele razy mówiliśmy: Nigdy więcej!, ponownie przekraczamy granicę.
Przed takim wyborem stanął Hajime, człowiek sukcesu, właściciel jazzowego klubu. Ma 37 lat, jest mężem Yukiko
i ma dwie córki. Kiedy jedną z nich odwiezie do przedszkola, chodzi na basen i siłownię, aby utrzymać w formie
„starzejące się” ciało. Jest właścicielem domku letniskowego w Hakone. Dopełnieniem wszystkiego są dobre
stosunki z teściem. To dzięki niemu rzucił pracę w firmie i otworzył własny interes. Stał się człowiekiem sukcesu –
elegancki, wyrobiony, dobrze ubrany (chciałoby się jeszcze dodać: „młody, wykształcony, z dużego ośrodka”).
Wieczory spędza na doglądaniu swojego lokalu.
Czy Hajime jest szczęśliwy? Nie. Sukces nie jest w stanie zagłuszyć kryzysu wieku średniego. Hajime jest
wypełniony „nieskończoną pustką”, „nicością”. Tą samą, którą dostrzegł w oczach Izumi, dziewczyny, którą
zdradził w czasach liceum. Choć jego życie wydaje się być idealne to jednak czegoś w nim brakuje, jednego
składnika – nieosiągalnego ideału. Tytuł jest nieprzypadkowy, gdyż to nieodgadnione „coś”, ukryte jest właśnie
„na południe od granicy, na zachód od słońca”. Gdzie dokładnie? To wie już tylko każdy z nas. Także Hajime.
Owo „coś” czeka w jakimś miejscu, świecie marzeń, wymyślonym i niekoniecznie mającym wiele wspólnego z
rzeczywistością. W przypadku naszego bohatera ta „kraina” znajduje się w jego przeszłości, latach beztroskiej
młodości i prawdopodobnie ma związek z jego pierwszymi doświadczeniami seksualnymi.
Hajime nie jest wolny od zmartwień i poczucia winy. Jego młodość przypadła na lata sześćdziesiąte. To wtedy,
jego pokolenie buntowało się i gardziło „logiką kapitalizmu”. W jaki sposób Hajime odniósł sukces? Zaprzeczając
swoim przekonaniom – idąc na skróty, dzięki wsparciu finansowemu teścia. Tym samym on sam stał się częścią
świata, który odrzucał i to wywołuje u niego moralny dylemat. Szybko go jednak zagłusza, bo takie życie jest dla
niego wygodne i nie chciałby znów mieć dwudziestu paru lat. Na domiar wszystkiego, właśnie wtedy pojawia się
w jego życiu Ona – Shimamoto-san.
Była jego najbliższą przyjaciółką z podstawówki. Byli do siebie bardzo przywiązani. I Hajime, i Shimamoto byli
samotnikami. Ona, z powodu przebytej choroby, nie uczestniczyła w wielu zabawach w szkole. Choć spędzali ze
sobą praktycznie każdą wolną chwilę, nie doszło między nimi do cielesnego zbliżenia. Ich ulubionym zajęciem
było słuchanie piosenki Nat King Cole’a – South of the Border (Na południe od granicy). W tamtym okresie
brzmiała ona bardzo tajemniczo – co tam jest? Później okazało się, że jest to „tylko” Meksyk – zwykły Meksyk. To
jej wyznał miłość. Kiedy poszli do różnych szkół średnich, więzy zostały zerwane.
Shimamoto, ponownie, pojawia się w życiu Hajime przypadkowo, bo takie można odnieść wrażenie. Pewnego
dnia na chodniku dostrzegł kobietę podobną do niej. Nie daje mu to spokoju i podąża za nią: „Czy to Ona? To
niemożliwe”? Gdy już ją doganiał powstrzymał go nieznany mężczyzna, który sądząc, że Hajime to prywatny
detektyw, dał mu 100000 jenów. Ów człowiek ostrzegł, żeby przestał ją śledzić. Przypomniał sobie o tym
zdarzeniu, kiedy pojawiła się w jego życiu po ośmiu latach. Miało to miejsce w pewną deszczową noc. Była
nieprawdopodobnie piękna. W jej opisie Murakami używa środków, które powodują, że naturalne u Czytelnika jest
przywołanie własnego wyobrażenia ideału kobiety (przypuszczam, że także u Czytelniczek). Wyrosła na piękną,
uwodzicielską kobietę. Dzięki zabiegowi chirurgicznemu przestała kuleć. Shimamoto nalega, żeby nie zadawał
żadnych pytań o lata, kiedy się nie widzieli, więc wie o niej tyle, ile dowiedział się w dzieciństwie. Zwracają się do
siebie jak szóstoklasiści, przez co Murakami prawdopodobnie chciał dać do zrozumienia, jak istotne są dla
dorosłego Hajime idealizowane czasy dzieciństwa.
Shimamoto jest dla Hajime zagadką. Posiada wyolbrzymione cechy wszystkich innych ludzi. Jest ona zbiorem
jego spostrzeżeń na jej temat. Jemu to jednak nie przeszkadza. Wydaje mu się, że ją zna, bo w końcu zna
związane z nią powierzchowne fakty. Jakie ona może kryć przed nim tajemnice, skoro jest mu bardzo bliska, być
może nawet dalej ją kocha? To wszystko nie ma znaczenia, bo sama jej obecność jest dla niego koniecznością,
warunkiem który ponownie nadał jego życiu sens i treść. Co warte jest jego życie bez niej? Czy zdobędzie się na
odwagę, aby dla Shimamoto poświecić wszystko – rodzinę, stabilność, a nawet własne życie? Jak zakończy się
jego wewnętrzna walka z kryzysem wieku średniego?
Dużą część fabuły zajmują doświadczenia seksualne nastoletniego bohatera. Może to być dla Czytelnika sporym
zaskoczeniem, zwłaszcza dla kogoś, kto nie miał wcześniej kontaktu z taką literaturą (w twórczości Murakamiego
nie jest to wyjątek, takie opisy znajdziemy chociażby w „Kronice ptaka nakręcacza”, czy „Norwegian Wood”).
Jakkolwiek opisy miłosnych uniesień uznamy za realne, „Na południe od granicy…” jest powieścią pozostawiającą
wiele wątpliwości. Trudno uwolnić się od pytania: co było w niej „realne”? Co wydarzyło się „naprawdę” w życiu
strona 6/12
Hajime? Czy może mamy do czynienia z obłąkanym bohaterem?
Z pewnością wszystko, co zawarte jest w książce, wyobraził sobie Haruki Murakami. W ostatnim okresie stał się
moim ulubionym pisarzem. Odpowiedzi nie są aż tak istotne, jak cel, jaki prawdopodobnie założył sobie japoński
autor. Największą wartością jego pracy jest to, iż rozpatrując różne warianty – co jest „prawdziwe” dla Hajimego –
niekontrolowanie pytamy samych siebie: „Co jest „prawdziwe” dla mnie”?
Tomasz Wojciechowski
Alice Munro "Taniec szczęśliwych cieni"
Opowiadania Alice Munro przypominają nieco klimaty i miejsca z „Ani z Zielonego Wzgórza” i „Przygód Tomka
Sawyera”, ale też filmiki komediowe z Charlie Chaplinem w roli głównej, w których mimo komediowego nastrojuhistoria jest raczej gorzka niż śmieszna. W wydaniu Alice Munro protestantyzm, pseudo szczęśliwe i pseudo
wyrozumiałe społeczeństwo oraz niedzielne szkółki w rzeczywistości pełne są plotek i zawiści oraz purytańskich
konwenansów, jakby autorka wytykała kanadyjskiemu społeczeństwu takie zachowania. Z drugiej strony
opowiadania przesycone są miłością do wspomnień i krajobrazów, tradycji i starych zwyczajów, do świata
dzieciństwa, który zaginął w wyniku nieodwracalnych przemian. Wiele w nich wątków autobiograficznych, jednak
przeczuwa się, że życie jest życiem , a literatura literaturą, jak mówi sama pisarka.
Opowiadania cechuje smutek, pewność braku happy endu, egzystencjonalne przekonanie, że w realnym świecie
nie ma miejsca na szczęście.
Alice Munro używa prostego języka, nie stosuje żadnych fajerwerków, z rzadka okrasza swoją prozę cytatem z
łaciny czy też tytułem znanej lektury. Bohaterowie są zwyczajni, wykonują prozaiczne czynności, samo życie:
warunki higieniczne często rażą, z kart wyłania się trud pracy, znój biedy, brud podłóg, woń potu czy
ekskrementów, a przede wszystkim brak złudzeń. Albo też złudzenia gubią się w realiach życia , bez nadziei na
poprawę losu, albo tylko z nadzieją na zapomnienie o krępujących czy niewygodnych historiach, w które wplątali
się bohaterowie.
Oszczędność słowa i bolesna świadomość braku lekkości bytu, nieustanne przeczuwanie nadciągającej
katastrofy- to charakterystyczny dla Alice Munro styl. Przed czytelnikiem otwiera się świat odległy od
hollywoodzkich scenariuszy, zindywidualizowany, niepowtarzalny i wyjątkowy dla tej autorki.
Grażyna Zgubińska
Inga Iwasiów „Bambino”
Na okładce okno podzielone małymi ramami szyb, z widokiem na morze przez jeden tylko niewielki przesmyk z
powiewającą firanką. Jakby nawiązywało - okno - przez ów podział na mniejsze części, do wielowątkowości
powieści, przez owo zamglenie - do nie do końca odkrytych losów bohaterów: Janka, Uli, Anny, Marysi, Stefana,
Tomka, Magdy...
Z początku nie chciało się czytać. Zerwane zdania, niedomówienia, półsłówka, konspiracja jakaś… Ale z każdym
przecinkiem stawało się jasne, że taki styl narracji jest wartością samą w sobie. Że nie mówi wprost, bo nawiązuje
do atmosfery niepewności, półpewności, tajemnicy. Że powiela, powtarza, waha się nazywając, ponieważ chce
utrzymać konwencję opowieści, gawędy, żywych wspomnień, przekazywanych przy lampce wina, albumie ze
zdjęciami, podczas nocnych zwierzeń....
I odkrycie, że dotyczy wielkiej części współczesnych Polaków, przybyszów skądś, przesiedleńców,
przedwojennych Niemców, którzy zostali w nowej Ojczyźnie na nieznanych warunkach, ludzi, którzy nie chcieli,
nie mogli, ukrywali swoje pochodzenie; a potem potomków tych z poprzedniego pokolenia, i że pisarka pochyla
się nad ich niepewnością, nad ich demonami, że dostrzega piętno bycia wyrwanym z naturalnego ekosystemu , a
potem analizuje, jak to piętno zaraża kolejne generacje.
I można by tak w ślad za autorką prześledzić szczegółowo, że kolektywizacja , że wojna , że stalinizm i
Solidarność, ale po co, dla jakiej przyczyny - prościej zachęcić do niełatwej lektury.
strona 7/12
I nie szkodzi, że niełatwej, wszak nosi ślady naszej niedawnej, choć już przeszłości, tchnie klimatami dobrze nam
znanymi - niezwykle wiernie oddaje zmieniające się poprzez dekady nastroje euforii, marazmu i bylejakości.
Szczerze – jakby się na stronach książki osobiście przeżywało po raz wtóry tamten czas.
Można zadać pytanie, czemu to ma służyć? Czy tylko wspomnienia, czy tylko bolesna spuścizna? A może, żeby
jak Ula, mieć nadzieję, że symboliczne miasto, budzące się do czegoś nowego, może nas ocalić? A może
„najważniejsze, że ktoś o kogoś tak uparcie pyta?” A może „nawet, gdyby Bóg był za słaby” nie opuszczać
bliskich? Pewnie każdy ma inną odpowiedź, pewnie każdy inną odpowiedź znajdzie w książce.
Grażyna Zgubińska
Richard P. Evansa „Obiecaj mi”
„Opowieść o obietnicach, których moc zdolna jest pokonać czas.” Tak zaanonsowana jest powieść Richarda P.
Evansa „Obiecaj mi”. Z tyłu okładki – informacja, że to bestsellerowa powieść. Kolejna. Czyta się gładko,
klarownie, lekko, mimo ważkich życiowych spraw, które porusza- śmierć , zdrada, ciężka, terminalna choroba...
Właśnie „mimo”, bo szczerze przyznaję, że Evans jakoś mnie nie wzruszył. Czyta się to jak bajkę, która przecież
się nie może wydarzyć, bo przecież przenoszenie się w czasie nie istnieje i nie ma możliwości zmiany zdarzeń ,
które już kiedyś zaistniały...
I tak chciałam zakończyć swoją relację z przeczytanej książki, gdy uświadomiłam sobie, że w dzieciństwie
kochałam baśnie, że znajdowałam prawdziwą radość ze szczęśliwie zakończonych historii, że w życiu
wielokrotnie marzyłam, żeby zdarzył się cud, a on się nie zdarzał...I że chyba zwyczajnie zgorzkniałam,
banalizując szczęśliwe zakończenie.
A jeszcze i trafiła się myśl Menachema Begina: „Ktoś, kto nie zakłada, że może zdarzyć się cud , nie jest realistą”.
Otóż takie znajduję przesłanie w powieści Evansa, żałując przy tym, że nie udało mu się tak napisać swojej
książki, żeby czytaniu jej towarzyszyło tyle emocji, co w dziecinnych latach podczas lektury „Królestwa Bajki” czy
„Domu pod Kasztanami”.
Grażyna Zgubińska
Magdalena Tulli „Włoskie szpilki”
Treść książki „Włoskie szpilki” zaskoczyła mnie. Wydawałoby się, że tematy około II wojny światowej już
przebrzmiały, nie są świeże i jakoś w ogóle nie są ważne. Tymczasem Magdalena Tulli wraca do tamtych czasów
i do powojennego - jak sądzę – własnego dzieciństwa, jakby z postanowieniem wyjaśnienia, zrozumienia spraw,
których umysł dziecka nie rozumie. Wraca do historii tej części Europy, odgrodzonej od tamtej drugiej części
(lepszej, a może nie) żelazną kurtyną, historii, która wpływa na życie bezbronnego dziecka, ustawiając je w roli
gorszej, innej, dziewczynki do bicia.
Magdalena Tulli, o dziwo, nie oskarża, nawet jakby usprawiedliwia to wszystko, co dotyka dziecko, wraca do
siebie samej sprzed lat, żeby pogłaskać, przytulić, choć przez chwilę dać wsparcie samej sobie , a jednocześnie
dziewczynce pozostawionej samej sobie. Relacje z matką , których nie ma, relacje z ojcem, którego nie ma,
rodzina, skremowana podczas Holokaustu, szkoła, która swoją bezdusznością wprawia w podziw....
Magdalena Tulli zaskakuje dystansem do wydarzeń, które musiały boleć. I, przedziwnie - właśnie świeżością
tematu.
Książka niełatwa. Mimo głębokiego osadzenia w czasie , akcja mogłaby z powodzeniem dziać się kiedykolwiek,
zawsze bowiem można znaleźć ludzi nie pasujących do nikogo.
Grażyna Zgubińska
Janusz Głowacki "Good night, Dżerzi"
To książka o tym, jak Głowacki w Nowym Jorku tworzy scenariusz do filmu o Jerzym Kosińskim (na którego w
strona 8/12
tamtym środowisku mówiono Dżerzi). Ale według mnie nic z tego nie wyszło. Książka ma wiele wątków, jest
chaotyczna. Nie dowiadujemy się o Kosińskim nic nowego, poza tym są to informacje skandaliczne, ale
niesprawdzone. Natomiast sporo dowiadujemy się o amerykańskim świecie artystycznym, świecie producentów,
bankietów, imprez, o tajnych klubach sado-macho itp. Nie wiemy dlaczego Głowacki napisał tę książkę. By nam
udowodnić (bądź nie), że Kosiński wielkim pisarzem był? Czy aby go zdyskredytować. Nie można też nie zadać
sobie pytania, że być może jest to książka o samym Głowackim-emigrancie, który emigruje z kraju by zostać
sławnym? Kosiński, mimo swej skandalizującej biografii zdobył sławę - Głowacki również. czy ich drogi
artystyczne są podobne? Nie wiem. W jakiś sposób Głowacki mierzy się z dokonaniami Kosińskiego. Książka ta
nie stawia jednoznacznych odpowiedzi.
Mimo zachwytu licznych krytyków, nam ," klubowiczom " DKK książka nie podobała się. Książka wyłącznie dla
wielbicieli Janusza Głowackiego!
Kamilla Knap-Wrześniewska
Eric E. Schmitt "Marzycielka z Ostendy", opowiadania
jest pisarzem, którego pisanie skłania do refleksji nad człowiekiem. Podoba nam się język, tematyka opowiadań.
Pięć historii, które łączy poszukiwanie miłości i śmierci. Są to najczęściej portrety kobiet, które marzą, kochają,
czekają i cierpią. Każda z nas kobiet, nie jest pozbawiona tęsknot i pragnienia miłości.
Janusz Wiśniewski "Zespoły napięć"
Książka Wiśniewskiego to opowiadania o kobietach. Od pierwszej do ostatniej menstruacji. Często ukazują
smutną historię kobiet - jednak mimo swego tragizmu są poruszające. Opowiadają o naszych sekretach,
pragnieniach, obawach. Są pełne wzruszeń (często do łez) i refleksji.
Oba zbiory opowiadań dobrze się czyta. Podobały nam się. A najlepsze w nich jest to, że o kobietach tak trafnie
piszą mężczyźni. Jednym słowem - polecamy!
Kamilla Knap-Wrześniewska
Olga Tokarczuk „Bieguni”
Nie ulega wątpliwości, że książka jest dobrze napisana, dobrze opowiedziana. To liczne powieści w powieści.
Mnogość wątków, chociaż bez głównych bohaterów. Powieść ta to nieustanny ruch, migracja. Fascynujący
przewodnik po świecie. Zapis emocji od smutku po radość. Słowa autorki w powieści najlepiej to oddają:
"Opowieść ma swoją bezwładność, nad którą nie można nigdy do końca zapanować. Domaga się takich jak ja niepewnych siebie, niezdecydowanych, łatwych do wywiedzenia w pole. Naiwnych (...)"
Kamilla Knap-Wrześniewska
Laurenta Gaude „Słońce Scortów”
Laurent Gaude (ur. 1972), francuski dramaturg i powieściopisarz, opublikował dotychczas kilkanaście sztuk
teatralnych i trzy powieści: Cris (Krzyk, 2001), La mort du roi Tsongor (Śmierć króla Tsongora, 2002),
przetłumaczoną na kilkanaście języków i wielokrotnie nagrodzoną, oraz Słońce Scortów (2004), za którą otrzymał
najwyższe francuskie wyróżnienie literackie – Nagrodę Goncourtów.Książka z miejsca spotkała się z zachwytem
czytelników i krytyki; znalazła się na trzecim miejscu listy najlepiej sprzedających się tytułów we Francji, a prawa
do jej publikacji zakupiły dotąd wydawnictwa we Włoszech, Niemczech, Hiszpanii i Holandii.
„Słońce Scortów” to prosta, oszczędna w słowach opowieść o rodzinie, o walce z tym co nieuniknione. To saga o
niezniszczalnych więzach rodzinnych i o ludzkich korzeniach. Bohaterami książki są dzieci skazane przez
własnego ojca na ciężkie życie, aby w ten sposób odkupiły winę rodu i przywróciły mu dobre imię.
„Słońce Scortów” to pochwała życia, prawdziwa i piękna.
strona 9/12
Kamilla Knap-Wrześniewska
Mikołaj Łoziński "Reisefieber"
Biorę do ręki, delikatnie wyważam.... lekka, szybko pójdzie... Nic bardziej mylnego. Pomalutku i nieśpiesznie
przebijam się przez strony słów , ważkich wydarzeń, trudnych emocji...Każde słowo, przecinek, spacja, jest w tej
książce starannie wyważone, odmierzone, przemyślane i wpisane we właściwe miejsce. Nad każdym zdaniem
zastanawiam się , analizuję i poszukuję istoty rzeczy. Od samej okładki (kto ją zaprojektował? Jest genialnie
zwięzła i oddaje całą esencję książki...) do ostatniego zdania nie ma miejsca na przypadek.
Weźmy tytuł. „Reisefieber”. Jak go przetłumaczyć ? Gorączka podróżna? Gorączka Astrid Reis?Astrid Reis i
gorączka jej syna? Pozornie banalna treść, a jakże staranny zamysł.
Tu chusteczka do nosa ma swoje miejsce, a cóż powiedzieć o innych, znacznie ważniejszych aspektach
powieści...Tyle tu dokładnie przeanalizowanych wieloznaczności i niedomówień.
Książka Mikołaja Łozińskiego jest swoistym epitafium. Wspomnieniem o kobiecie, która żyjąc samotnie nie
przekazała swoich historii najbliższym. Jej syn chce otworzyć (okładkowe) drzwi bez klamki, których już otworzyć
się nie da, wrócić do miejsc na zawsze straconych, skleić historię, na klejenie której już za późno....Poszukując
historii matki, szuka też siebie, swojego miejsca w jej świecie, ale też i w świecie w ogóle i widzi , że jedno z
drugim łączy się i przenika nawzajem, że to, jaki jest , bierze początek w zdarzeniach łączących się z matką .
Odkrywa, że choć żyjąc w oddaleniu od matki czuł się samotny, to tamta samotność była relatywna, śmierć matki
bowiem pozbawiła go życia, choć ich życia oddaliły się od siebie tak bardzo i tak dawno...
Sądząc po dacie pierwszego wydania w 2006 roku Mikołaj Łoziński książkę „Reisefieber” musiał napisać jako co
człowiek najwyżej 26 letni, młodzieniec wchodzący dopiero w życie. Jednak to , o czym i jak pisze wskazuje na
niezwykłą dojrzałość, zaskakuje, zdumiewa wręcz. Pozwolę sobie polemizować z mistrzem Jerzym Pilchem, z
jego stwierdzeniem, że książka Łozińskiego napisana jest z młodzieńczą brawurą i beztroską. Przeciwnie, młody
autor z najgłębszą troską przygląda się relacjom ludzi, z dojrzałą rozwagą pochyla się nad lękiem umierających
przed przyszłością, której dla nich nie ma i nad lękiem pozostających przy życiu- przed przyszłością bez
najbliższych. Każdy wers jest przejawem dojrzałości i mądrości życiowej. Mogłabym przytaczać wiele cytatów, a
każdy byłby adekwatny i na miejscu. Ten , kto mocno i głęboko doświadczył czyjegoś nieodwracalnego odejścia z
tego świata, znajdzie w tej książce cząstkę swoich przemyśleń z tym odejściem związanych.
Atmosferę przenika okładkowa szarość , kolor topniejącego śniegu, ni to żałoby, ni to życia...Ale przez ostatnie
akordy przenika nadzieja, delikatna i cieniuchna, tląca się i gasnąca raz po raz. Niech mi będzie wolno wpisać w
tym miejscu myśl Ewy Wojdyłło: „Śmierć przypomina jak drogocenne może (powinno ) być życie”.
Grażyna Zgubińska
Iwona Słabuszewska-Krauze "Ostatnie fado"
Przypadkiem trafiła mi w ręce. Zachwyciła mnie okładka - widokówka wąskiej uliczki z ciasno przylegającymi do
siebie kamieniczkami, z nieco wyzywającą, piękną dziewczyną na pierwszym planie. Ostemplowana pocztową
pieczęcią z Lizbony, z bliżej nieokreśloną datą. Zachęcająca do podróży, do zajrzenia za róg, tak jak lubię, do
odkrywania tego, co jest za najbliższym i kolejnym zakrętem.
Książka „Ostatnie fado” Iwony Słabuszewskiej-Krauze okazała się warta jeszcze więcej niż okładka- zachęca nie
tylko do podróży. Zaprasza do rozwoju osobistego. Dopadła mnie nieodparta chęć zaprzyjaźnienia się z
Portugalią, uświadomiła mi, jak niewiele wiem o tym odległym kraju.
A autorka maluje obrazy starych ulic i dzielnic Lizbony, prowadzi szlakiem starych tramwajów i katakumb,
opowiada historie arcydzieł architektury i troszczy się o rozsypujące się domy, w których wciąż mieszkają
staruszki i z których ścian odpadają fragmenty fajansowych mozaik. Zabytki stają się bohaterami , uczestniczą w
życiu głównych postaci książki. A postaci tych jest wiele, pisarka bowiem zaprzyjaźnia nas z mieszkańcami
Lizbony, z kioskarzem, z właścicielką piekarni, z poławiaczem dorszy, ze strażnikiem akweduktu....Pozwala nam
wniknąć w ich codzienność, przez krótki czas wstawać i kłaść się w rytm ich spraw, zwyczajnych i wielkich
zarazem.
strona 10/12
Przez ulice i place oprowadza nas lizboński wieszcz Fernando Pessoa, a raczej jego duch i napisany przez niego
w początkach XX wieku przewodnik . W małych casa tipica brzmią dźwięki fado. Powieść i bohaterów przenika
saudade-melancholia Portugalczyków, „tęsknota za czymś, co odeszło lub czego nigdy nie było”...Ciepła,
nostalgiczna aura, nieśpieszna akcja, afirmacja zwykłych spraw i więzi rodzinnych...I tajemnica z życia rodziny,
zagadka kobiety z listów... I jeszcze dwaj mężczyźni, z uczuciami do których bohaterka próbuje się uporać
podczas niezwykłego urlopu na końcu Europy i na początku drogi w nieznane....
Zajrzyj, co kryje się za rogiem starej lizbońskiej uliczki , włącz na „YouTube” klasyczny śpiew fado Amálii
Rodrigues i przenieś się w inny wymiar. To urlop bez opuszczania domu.
Grażyna Zgubińska
Recenzja powieści „Młodość” J.M. Coetzee
Powieść „Młodość” autorstwa J.M. Coetzee jest w znacznej mierze autobiograficzna. Coetzee ukazuje głębokie
rozterki młodego Afrykanera, związane z przepoczwarzaniem się z młodzieńca w dorosłego, pragnącego wziąć
życie w swoje własne ręce. Historia toczy się w okresie zimnej wojny, we wczesnych latach sześćdziesiątych, w
czasie atomowego wyścigu zbrojeń. Dla Afryki jest to okres pierwszych przejawów emancypacji , szczególnie w
RPA, której obywatelem jest bohater.
Idealizm towarzyszący zwykle młodości, zderza się z pasożytnictwem dojrzałych Afrykanerów, żyjących dostatnio
dzięki wyzyskowi czarnej większości.
Bohater za wszelką cenę usiłuje odciąć się od takich postaw, ale też od korzeni, wstydząc się swojego
pochodzenia, rodziny, swojego kraju. Wyjeżdża do Londynu, spodziewając się znaleźć tam natchnienie, pracę,
lepsze życie. Tymczasem dotyka go koszmar emigranta, obojętność i nadmierny dystans londyńczyków. Ma
ogromne trudności ze znalezieniem grupy ludzi, ba , choćby jednostek mu podobnych, na których mógłby się
oprzeć w nowym otoczeniu.
Do nikogo i do niczego nie pasuje, nawet te nieliczne istoty, które okazują mu zainteresowanie rozczarowują go
bądź jest mu z nimi nie po drodze. Rozczarowuje się też samym sobą , popada w marazm, tygodniami nie ma się
do kogo odezwać.
Kiedy wreszcie spływa na niego upragniony przebłysk twórczości, odkrywa, że jego świat jest tym, od czego tak
bardzo chciał się odciąć, że autentyzm twórczości może jedynie osiągnąć pisząc z punktu widzenia Afrykanera,
obywatela RPA.
Zastosowanie czasu teraźniejszego przez autora nieco zaskakuje, wszak jest to historia, czyli powinna się dziać
w przeszłości. Ten zabieg literacki stwarza poczucie niekończącej się męki tworzenia , permanentnego trudu
poszukiwania tożsamości, a w czytelniku potęguje uczucie przygnębiającej niemożności.
Powieść odsłania ukryty zwykle dla przeciętnego Europejczyka świat emocji białego człowieka w RPA w czasach
świetności reżimu, a dla kobiety- odkrywa rzadko dostępny świat emocji młodego mężczyzny w nieudanych
relacjach z płcią przeciwną.
Przeczytany po lekturze powieści artykuł o J.M.Coetzee, a właściwie o dziennikarce, planującej spotkanie z
niedostępnym zwykle dla żurnalistów pisarzem, utwierdza w przekonaniu o hermetycznym świecie , w którym żyje
i tworzy. Jakby sam kreuje swoje odizolowanie. Po takim „epilogu” nie dziwi nastrój panujący w powieści
„Młodość”.
Grażyna Zgubińska DKK Lębork
"Intrygantki" E. E. Schmitt
Po przeczytaniu recenzji zamieszczonych w prasie i w Internecie z niedowierzaniem rozpoczęłam czytanie książki
Erica- Emmanuela Schmitta. Co można napisać nowego o Don Juanie? Czego jeszcze nie czytaliśmy o miłości?
Szatan? Temat stary jak świat, albo jeszcze starszy...Nie po raz pierwszy też artyści szukają odpowiedzi na
pytanie , gdzie jest Bóg, kiedy ludzie ludziom czynią zło...
Ale autor zaskakuje . To, co nam przekazuje, jest nowatorskie.
Jeden wspólny tytuł dla czterech różnych historii nie do końca je ze sobą łączy. Akcje , miejsce i czas nie spajają.
Intrygi – jak się zdaje, mają miejsce w trzech z czterech przedstawień: w „Nocy w Valognes” knowania przeciwko
Don Juanowi łączą ofiary jego podbojów, w „Szatańskiej filozofii” Diabeł i jego podwładni za pomocą podstępu
strona 11/12
piszą scenariusz zwiększenia dynamiki wzrostu zła na Ziemi, nawet Bóg w przedstawieniu „Gość” umyślnie
zmienia kierunek akcji.... Ale gdzie szukać intrygi w monologu „Knebel”?
Z pewnością wszystkie cztery przedstawienia łączą głębokie uczucia- miłość i nienawiść. A także dobro i zło, albo
nawet uosobienie Dobra i Zła. Dzięki intrydze Szatana dowiadujemy się, czym jest zło, o którym filozofowie
współcześni chętnie piszą , że jest względne, bądź pochodzi ze źródeł zewnętrznych. Bóg odsłania swoją
słabość- miłość do człowieka, pomimo zła, którego człowiek się dopuszcza. Don Juan, symbol braku głębszych
uczuć i mistrz uwodzenia bez zobowiązań, pod wpływem miłości, która owładnęła nim ku zdumieniu czytelników i
niego samego, przeistacza się we wrażliwego, gotowego cierpieć, człowieka. Dawid, bohater monologu, wraz z
miłością otrzymał śmierć, którą pragnąłby w imię tejże miłości przezwyciężyć.
Głębokie , filozoficzne przemyślenia, docierające do samych trzewi czytelnika. Spostrzeżenia warte studiów
uniwersyteckich, może dysertacji doktorskiej... Odpowiedź w prostych słowach na wątpliwości Kanta i
Kartezjusza, na odwieczne problemy moralne człowieka.
Grażyna Zgubińska DKK Lębork
"Morze" John Banville
Żeby nazwać powieść trzema słowami powiedziałabym: studium wielokrotnego osierocenia. Odejście ojca, śmierć
dwojga przyjaciół, ich rodziców, na koniec żony. Ta ostatnia śmierć porusza bezustannie żywe struny w
bohaterze, wraca do lat dzieciństwa i wczesnej młodości i dzieli się z czytelnikiem w sposób nieco
ekshibicjonistyczny całym swoim pogmatwanym światem emocji.
Niekwestionowane bogactwo języka, które cechuje powieść Johna Banvilla, nie idzie jednak w parze z poczuciem
smakowania przez czytelnika lektury. Mieszanka subtelnych metafor i eleganckich paraleli z gniewnymi i
aroganckimi frazami, unurzanymi od czasu do czasu w fetorze i ekskrementach z lekka zbija z tropu , podobnie
jak przenikanie się bez ostrzeżenia współczesności , niedawnej przeszłości i wczesnej młodości starzejącego
bohatera. Liczne dygresje utrudniają trzymanie się jakiegoś wątku, choć, z całą pewnością można stwierdzić , że
zabieg ten uwiarygadnia dramatyzm sytuacji, jakby pisarz nakreślił piórem przekrój przez skomplikowany
mechanizm ludzkich nieuporządkowanych myśli.
Powieść przenika dojmujący smutek, wydaje się, że nie ma szans na znalezienie cienia optymizmu, bo wszystko
kończy się nieuchronną stratą. Zanurzenie w morzu, jakby w śmierci, przekracza granice czasu od odległej
śmierci przyjaciół do namacalnej śmierci żony...Powieść listopadowa.
Grażyna Zgubińska DKK Lębork
strona 12/12
Powered by TCPDF (www.tcpdf.org)

Podobne dokumenty