Kobieta to ciekawskie stworzenie

Transkrypt

Kobieta to ciekawskie stworzenie
Kobieta
to ciekawskie
stworzenie
Rozmowa z s. Nijolė
Sadūnaitė
NIJOLĖ SADŪNAITĖ, zakonnica kongregacji Naj­
świętszej Niepokalanej Dziewicy Maryi, do której
wstąpiła po ukończeniu szkoły średniej. Jako ukry­
ta zakonnica („skrytka") pracowała m.in. w służbie
zdrowia i opiekowała się dziećmi w żłobku i przed­
szkolu. Związana z „Kroniką" niemal od początku jej
istnienia, zajmowała się najpierw przepisywaniem
czasopisma na maszynie. Przy tej czynności została
aresztowana jesienią 1974 r. Proces przeciwko niej
trwał do wiosny 1975 r. Została skazana na karę
sześciu lat pozbawienia wolności - 3 lata łagru o za­
ostrzonym rygorze i 3 lata zesłania. Z zesłania wy­
syłała każdego dnia dziesiątki listów podtrzymują­
cych na duchu towarzyszy-więźniów i przesyłała im
paczki otrzymywane z zagranicy. Po odbyciu kary
powróciła na Litwę i do „Kroniki": nadal zajmowała
się przepisywaniem, redagowaniem oraz przekazy­
waniem periodyku dysydentom w Moskwie w celu
przemycenia go na Zachód. Od 1982 r., szczególnie
dokładnie śledzona i nękana przez KGB, zaczęła się
ukrywać. W 1987 r. aresztowano ją ze świeżo prze­
pisanym kolejnym numerem „Kroniki", ale po prze­
słuchaniu zwolniono.
Z powodu niezwykłej odwagi i bezkompromisowości znienawidzona przez część funkcjonariuszy
KGB w Wilnie, którzy uznali ją za osobistego wroga.
Kilka razy cudem uniknęła śmierci w zasadzkach.
23 sierpnia 1987 r. przemawiała na wiecu w Wilnie,
zorganizowanym w celu przypomnienia tragicznej
rocznicy podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow.
Potem uczestniczyła także w innych masowych de­
monstracjach na rzecz praw człowieka i niepodległo­
ści Litwy.
Dzięki m.in. swym pamiętnikom z łagru i zesła­
nia, opublikowanym na Zachodzie, stała się jedną
z najbardziej znanych litewskich dysydentek. Dziś
nadal świadczy codzienną pomoc dziesiątkom ludzi,
pracując w wileńskim oddziale Caritas.
- Jak to się w ogóle zaczęło z „Kroniką"?
- Dowiedziałam się o „Kronice" od śp. kanonika Petrasa Raudysa, gdy opiekowałam się nim podczas choro­
by. Potem w Wilnie mówił mi o niej ksiądz rekolekcjo­
nista, Juozas Zdebskis. Był dla nas autorytetem, bo dwa
razy siedział za to, że uczył dzieci religii. Któregoś dnia
zapytał mnie: „Nijolė, nie chcesz popracować trochę
z »Kroniką«?". „Oczywiście, że chcę, z radością!" „Ale pa­
miętaj - mówi - jedyna zapłata to więzienie; więcej nic
nie dostaniesz". A ja na to: „Ksiądz już dwa razy siedział,
jedno licho. Ja jeszcze ani razu, to muszę zobaczyć, jak to
jest". Kobieta to ciekawskie stworzenie.
- Czym Siostra się zajmowała?
- Moją funkcją przy pierwszym numerze było przepi­
sywanie, potem fotografowanie, by można było mikrofilmy
przekazać komuś z zagranicy. Zimą jeździliśmy do Moskwy.
Pierwszy raz pojechałam z Tamkevićiusem. Ja wiozłam
„Kronikę", on, redaktor, nie miał nic przy sobie. Jechaliśmy
razem pociągiem, żebym wiedziała, jak potem sama mam
dojechać, i by mógł poznać mnie z dysydentami, Rosjanami.
- Jechaliście w tym samym przedziale?
- Tak, ale udawaliśmy przed ludźmi, że się nie znamy.
Po wyjściu z pociągu on szedł pierwszy, ja cztery kroki za
KOBIETA TO CIEKAWSKIE S T W O R Z E N I E
nim - jak mnie złapią, to on ucieknie, a jeśli jego złapią,
to ja zawrócę, a on przecież nic przy sobie nie ma...
Poznałam się z dysydentami - Walerijem Senderowem,
Siergiejem Grigorjansem, Leną Sanikową. Wiedzieli już,
że pracuję nad „Kroniką", więc potem, gdy była potrzeba,
jeździłam sama. Robiły to też inne siostry.
Wspominam ten okres jako romantyczną przygodę:
najpierw musiałam się przebrać, potem nałożyć perukę
i makijaż - tak że znajomi mnie nie poznawali! Chodziło
o to, że na peronie, na którym stawał pociąg relacji Wilno-Moskwa czy Moskwa-Wilno, było mnóstwo KGB-istów. Robiliśmy wszystko, by ich zmylić. Dlatego często
jeździłam do najbliższej miejscowości w obwodzie ka­
liningradzkim, gdzie było mniej agentów. Ktoś kupował
mi bilet i tam wsiadałam do pociągu. Albo jeździliśmy na
Białoruś, żeby wsiąść do pociągu nie na Litwie, a stamtąd
już do Moskwy.
- Czy Siostra zajmowała się zbieraniem informacji?
- Nie, sama specjalnie nie zbierałam, chyba że coś
przypadkiem usłyszałam. A to dlatego, że już w 1970 r.
zostałam namierzona przez KGB i często byłam śledzo­
na przez trzech lub czterech mężczyzn. Dlaczego? Miało
to związek z procesem ks. Antanasa Śeśkevićiusa, jezuity,
który był sądzony za katechizację dzieci...
- ... któremu Siostra załatwiła adwokata.
- Tak. I wtedy trafiłam na przesłuchanie do KGB
w Wilnie. Tam mnie pytali i straszyli więzieniem za to,
że pomagam księdzu. Powiedziałam im wtenczas, że
dobrze jest posiedzieć za Prawdę. I dostałam się na ich
czarną listę.
Od tego momentu starałam się jak najmniej rzucać
w oczy. Ograniczałam więc kontakty. Jeśli trzeba było
ROZMOWA Z
S.NIJOLĖ
SADŪNAITĖ
77
pójść do redakcji, przebierałam się za babuleńkę, żeby
zgubić „ogon" i by nie wiedzieli, gdzie pojechałam. Jeśli
widziałam, że ich nie zgubiłam, jechałam gdzie indziej.
- Gdzie Siostra wtedy mieszkała?
- W Wilnie, z bratem.
- Dlaczego z bratem, a nie w klasztorze?
- Żeby siostry miały spokój. Starsze siostry były ner­
wowe i bardzo to przeżywały. Niby popierały moje zaan­
gażowanie, ale się bały. Razem z bratem mieliśmy trzy­
pokojowe mieszkanie w bloku - po mamie, która zmarła
w 1970 r. Brat nie był jeszcze żonaty. On miał swój pokój,
ja swój. Podejmując współpracę z „Kroniką" wiedziałam,
na co się decyduję. Jak mnie aresztują, to będą potem cią­
gać siostry. Oni zresztą dużo wiedzieli. Po moim areszto­
waniu przesłuchiwali także naszą przełożoną prowincjalną i inne siostry.
- A wszystko to były starsze siostry, prawda? Czy Sio­
stra jedna była młoda?
- Nie, były też młode, nowicjuszki przed ślubami, ale
one najmniej wiedziały. Byłam ostrożna, bo zdarzało się,
że KGB-iści werbowali młode dziewczyny i posyłali je do
klasztoru. U nas była taka jedna. Przyjechała z Syberii,
była trochę psychicznie niezrównoważona. Biedna dziew­
czyna. Potem wystąpiła z klasztoru. KGB-iści chwytali się
różnych sposobów, by się dowiedzieć tego, co ich intere­
sowało.
- Podobnie robili to w kowieńskim seminarium, werbu­
jąc księży i alumnów do współpracy.
- Tak. Oni byli wszędzie, jak karaluchy... A jednak
przegrali, chociaż mieli wszystko w swoich rękach. A my
78
KOBIETA TO CIEKAWSKIE S T W O R Z E N I E
przecież jak dzieci, przedszkole jakieś: ani wiedzy nie
mieliśmy, ani doświadczenia... Myślę, że to łaska Boża,
że tak długo nam się udawało. To była dziecinna gra.
Oni śmiali się z naszej konspiracji. A my - jak Dawid
z Goliatem...
- Rzeczywiście, to aż nie do pojęcia, że przez 17 lat przy
bardzo skromnych środkach wychodzi pismo, którego cała
machina KGB - centrala w Moskwie i oddział na Litwie me jest w stanie rozpracować.
- Tak było. Redakcja była u ks. Tamkevićiusa. On
miał dwie czy trzy maszyny do pisania. Trzymał u sie­
bie całe archiwum. Jeździłyśmy z s. Eleną Šuliauskaitė
do miasteczka położonego 27 km od Kybartai, oddziel­
nie i w przebraniu, umawiałyśmy się na wieczór u ja­
kiegoś uczciwego człowieka i po zmierzchu przyjeżdżał
ks. Tamkevićius. W jego samochodzie tylne siedzenie
było wyjęte, kładłyśmy się na to miejsce. On obkładał
nas brezentem, jakimiś workami, torebkami, na wierzch
rzucał zakupy: bułki, ser, jakieś inne rzeczy. Pracował
dużo z młodzieżą, często miał licznych gości i robił duże
zakupy. Jechaliśmy. Zdarzyło się kiedyś, że zatrzymała go
milicja, już pod Kybartai. Zażądali dokumentów. Jeden
zajrzał do środka: „W porządku". A na dziedzińcu przed
domem też panowie z KGB. Więc zajeżdżał od tyłu.
Schodziłyśmy prędko do piwnicy, której ściany były
wyłożone poduszkami, żeby nie było słychać odgłosów
stukania maszyn. Pierwszy egzemplarz powstawał na
podstawie brudnopisów, z których czerpałyśmy infor­
macje. Potem te papiery paliłyśmy. Było wiaderko, trochę
benzyny, zapałki. Jeśli ktoś by chciał siłą się wedrzeć, mo­
głyśmy, zanim wejdą, zniszczyć wszystko, żeby nie wpa­
dło w ich ręce. Ale Pan Bóg tak chciał, że ani razu w piw­
nicy nie było przeszukania. To cud.
ROZMOWA Z
S.NIJOLĖ
SADŪNAITĖ
Potem, na zesłaniu, otrzymywałam bardzo dużo li­
stów od Ukraińców, Rosjan i Ormian. Pisali, że w Kijowie
próbowali wydawać ukraińską „Kronikę". Wydali tylko
dwa czy trzy numery i zostali nakryci. Ormianie wydali
w konspiracji parę numerów... Pan Bóg tak chciał, że na­
sza „Kronika", która powstała jako pierwsza, wychodziła
najdłużej.
- Jak doszło do aresztowania Siostry?
- To było bardzo proste. Nie wiedziałam, że moja są­
siadka, nauczycielka, była zwerbowana. Mieszkaliśmy
z bratem w bloku - tzw. chruszczowce. Mój pokój przy­
legał do jej mieszkania. Bronia, z którą teraz miesz­
kam, dyktowała mi, a ja byłam blisko ściany, przez którą
wszystko było słychać. Mimo że włączyłam radio, sąsiad­
ka usłyszała stuk maszyny i zadzwoniła do KGB. Ona
wiedziała, że brat poszedł do lekarza, a ja z Bronią weszłyśmy do mieszkania, bo spotkałam ją na klatce, chwilę po
tym, gdy minęłam się z bratem. Powiedział, że idzie do
przychodni. Ona to widziała i słyszała.
To był pierwszy raz, gdy przepisywałam „Kronikę" na
maszynie w domu. Gdy ta sąsiadka usłyszała jak pracu­
jemy i na domiar złego z tekstu zorientowała się, że prze­
pisujemy „Kronikę", zadzwoniła do KGB. Przyjechali.
Zaszli do niej, jeżeli będą włamywać się lub dzwonić, ja
mogę to przecież zniszczyć, spalić. Posłali ją do brata do
przychodni, żeby zapytała go, czy będzie wracał do domu.
Brat mówi, że poczeka aż lekarz go przyjmie. Opowiadał,
że przybiegła zdyszana i pytała: „Czy pójdziesz do domu?".
A my nie byliśmy zbyt zaprzyjaźnieni. „A pani chce do
lekarza? - zapytał. - Proszę, ja panią przepuszczę". „Nie,
nie trzeba". „No dobrze, pójdę do domu". I ona przyleciała,
i powiedziała że brat już idzie. KGB-iści się zaczaili. Gdy
tylko otworzył drzwi, wpadli za nim i rzucili się do po-
80
KOBIETA TO CIEKAWSKIE S T W O R Z E N I E
koju po prawej, był to pokój brata - tam najpierw zajrzeli,
po lewej mamusi, a za nim był mój, najmniejszy. I w tym
małym pokoju my byłyśmy.
Nie usłyszałyśmy, jak wdarli się do mieszkania, bo
drzwi były zamknięte i grało radio. Piłyśmy spokojnie
kefir, zagryzałyśmy bułką. Bronia siedziała na kanapie,
ja za maszyną. Trzy strony jedenastego numeru „Kro­
n i k i " były już przepisane. Brat potem opowiadał, że oni
wskoczyli, patrzą a tu nikogo nie ma, jego pokój pusty,
następny pusty, dopiero potem zobaczyli jeszcze jed­
ne drzwi i dwóch czy trzech wpadło przez nie z krzy­
kiem. Zobaczywszy, że siedzę przy maszynie, trzymam
szklankę, krzyczą: „Ręce do góry! Stój! Nie ruszać się!".
A ja jakby nigdy nic: „A wy co, bombę atomową zoba­
czyliście, że tak krzyczycie?" Zabrzmiało to tak żar­
tobliwie, że Bronia pomyślała, że to moi koledzy. I że
chcę ją przestraszyć. I pyta: „A jak wam się udało tutaj
wejść?". Wtedy powiedzieli, że są z KGB, że będzie prze­
szukanie. Kazali n a m stanąć w rogu pokoju. „Nie ruszać
się z miejsca! Oddawajcie wszystko, co antysowieckie!"
A my na to: „Wy róbcie swoje, a my odmówimy róża­
niec". I stojąc spokojnie, zaczęłyśmy się modlić. Oni
kontynuowali przeszukanie. Nagle patrzę, a oni wzię­
li moje listy. Dopiero co przyszły trzy listy i wszystkie
leżały na stoliku. Na jednym z nich był adres zwrotny
pewnej bibliotekarki. Pomyślałam, że jeśli przeczytają
ten adres, to przyczepią się do niej i skonfiskują jej bi­
bliotekę. Gdy podczas rewizji znajdowali coś ich intere­
sującego - wszystko jedno co - chowali w worki i wy­
wozili. Bezpowrotnie.
Zdecydowałam się w okamgnieniu. Gdy wypowie­
działam swoje „Amen" po modlitwie - a Bronia zaczę­
ła już „Zdrowaś" - jak tygrys rzuciłam się do przodu,
wyrwałam im te listy, i do drzwi. Podarłam na strzępy,
ROZMOWA Z
S.NIJOLĖ
SADŪNAITĖ
a potem - myk do toalety i spuściłam wodę. A ich było
czternastu w całym domu. Zbiegli się wszyscy w przed­
pokoju i w krzyk: „Wyrzucić ją stąd!". A ja pomyślałam:
teraz możecie już wywieźć wszystko, nic nie znajdziecie.
Ja wszystko niszczyłam, nic nie trzymałam w domu, ani
adresów, ani telefonów, ani żadnych kontaktów. Nawet
nazwisk nie znałam, żeby nie pamiętać. Tylko imiona.
Adresów nie znałam, tylko numery domów. Na wypa­
dek, gdyby mnie torturowali, albo nafaszerowali jakimiś
narkotykami, aby odłączyć zmysł krytyczny. A wtedy
co wiesz, to i powiesz. W 1988 r. dali mi takie proszki,
ks. Tamkevićiusa też tym nakarmili, i uratowało mnie to,
że nazwisk nie znałam.
- Potem był areszt w KGB.
- Ppłk Petruśkevićius od razu mi powiedział, że jeżeli
wyjawię, kto mi dał „Kronikę", to puszczą mnie wolno do
domu. Odpowiedziałam mu, że w ogóle z nimi nie będę
rozmawiać, dlatego że to oni popełniają przestępstwo, są
winni, gdyż łamią sowiecką konstytucję, gwarantującą
równe prawa dla wierzących i niewierzących. To nie my
jesteśmy przestępcami, a oni. I ja palcem nie kiwnę, by
im pomóc w tej działalności przestępczej. W tej sprawie
nie będę składać żadnych zeznań.
No i zaczęło się... Męczyli mnie pół roku, a śledczy
zmieniali się dwa razy; najpierw był ten ppłk Petruśkevićius, potem mjr Rimkus - naczelnik oddziału KGB,
potem Kaźys - stalinowiec. Grozili, że mnie zamkną
w szpitalu psychiatrycznym, gdzie będzie sto razy strasz­
niej niż w więzieniu. W końcu miałam tego dość i napi­
sałam protest, że śledczy KGB są moralnymi oprawcami;
jeżeli jestem chora, to niech mnie leczą, a nie straszą,
a gdyby wierzyli, że jestem chora, dawno by mnie za­
mknęli.
KOBIETA TO CIEKAWSKIE S T W O R Z E N I E
- Czy w czasie śledztwa, tego aresztu przed rozprawą
sądową, był możliwy jakikolwiek kontakt z bliskimi, z ro­
dziną, czy można było przekazywać korespondencję?
- Nie, w żadnym razie.
- Czyli człowiek był całkowicie odcięty od świata?
- Zupełnie. Jedynie, jeśli nie naruszało się regulaminu,
ktoś z najbliższych mógł raz na miesiąc przynieść pięć ki­
logramów artykułów spożywczych: chleb, coś z produk­
tów mięsnych, nabiał. Ewentualnie, jeśli zaskarbiłeś sobie
przychylność śledczych, to mogłeś poprosić przez nich
o jakieś ubrania. Podczas śledztwa człowiek nosił swoje
ubranie, więc jeśli aresztowali latem, a trzymali do zimy,
to zgadzali się, by przynieść ciepłe ubranie. Ja dostałam
ciepłe ubranie z zewnątrz.
- Kiedy po raz pierwszy czytałem Siostry mowę przed
sądem w Wilnie, zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Przy­
wodziła mi na myśl mowę obrończą św. Pawła. Jednocze­
śnie świadczyła o tym, że stosunkowo dobrze orientowała
się Siostra w prawie sowieckim, w tym chociażby, że jeżeli
posiedzenie jest niejawne, to świadków nie można wypro­
wadzać przed zakończeniem procesu. Skąd Siostra to wie­
działa?
- Przed moim procesem były już podobne postępowa­
nia. Sądzili ks. Zdebskisa i Šeśkevićiusa. Też wszystkich
wypędzili z sali posiedzeń. Pisaliśmy w „Kronice", że oni
naruszają własne prawo. A mianowicie: jeżeli rozprawa
jest jawna, to musi być jawna dla całego narodu, a jeżeli
zamknięta, to wtedy muszą być świadkowie.
W czasie procesu zrezygnowałam z adwokata i bro­
niłam się sama. Uznałam, że adwokatem będę sama dla
siebie, bo prawda broni się sama. Poza tym, w sowieckim
sądzie adwokat to drugi prokurator. Na co mi taki?
ROZMOWA
Z S.NIJOLE
SADUNAITE
- Czy Siostra napisała wcześniej tę przemowę?
- Tak. I chciałam przekazać ją na zewnątrz, żeby wy­
drukowali w „Kronice".
Pilnowało nas zawsze trzech żołnierzy na korytarzu,
kolejno się zmieniając. W większości byli to Rosjanie, we
wszystkich zmianach był tylko jeden Litwin. Zły człowiek.
Jednym z Rosjan był Grisza, taki milczący. Pomyślałam,
że nic nie stracę, jeśli spróbuję przez tego Griszę wysłać
list do Broni. On wiedział, że jak usłuży takiej jak ja, do­
stanie piętnaście lat więzienia, a może nawet pobiją go na
śmierć! Na 99 procent byłam przekonana, że nie wrzuci
listu do skrzynki, ale może ten jeden procent zaważy?
Niestety, postąpił zgodnie z regulaminem.
Kiedy przywieziono mnie do sądu, patrzę, a prokura­
tor trzyma ten list w ręce. I mówi mi na samym początku
rozprawy, że mamy rok 1975 - rok poświęcony kobiecie że ja nic złego nie zrobiłam i jeżeli dzisiaj nie będę mówić
tego, co zamierzałam, oni puszczą mnie wolno. Ależ oni
musieli się bać!
- Czego się obawiali?
- Bali się, że ta ostra mowa przedostanie się na Zachód,
bo wtedy dostaliby naganę z Moskwy. Wytyczne z centra­
li były takie: sądzić bez rozgłosu, żeby Zachód nic o tym
nie wiedział. Oni myśleli: wiedźma jedna, kto ją tam wie,
a niech no ona gdzieś tam się wychyli? Z tą propozycją
wolności w zamian za rezygnację z mowy obrończej to
było kłamstwo. Gdybym milczała, oni by mnie i tak są­
dzili, może dostałabym tylko lżejszy wyrok.
Zarzucono mi, że wystąpiłam przeciw władzy sowiec­
kiej. Odpowiedziałam, że nie zamierzam spekulować
własnym sumieniem i powiem, co mam do powiedzenia.
Zaczęłam od tego, że kocham ich jak braci, i że za każde­
go mogłabym oddać życie, ale jeśli trzeba im powiedzieć
84
KOBIETA
TO
CIEKAWSKIE
STWORZENIE
prawdę - powiem ją. Wszak prawdę ma prawo mówić ten,
kto kocha. A potem poleciałam ostro: że są gorsi od mor­
derców, bo zabijają to, co dla człowieka najcenniejsze prawdę i nadzieję; że kłamstwo to ich chleb powszedni...
Siedzieli jak trusie. A potem żołnierze z ochrony, Rosja­
nie, którzy nie rozumieli po litewsku, pytali mnie podczas
przerwy: „Co ty tam mówiłaś? Już dwa lata tu pracujemy,
a takiego sądu nie widzieliśmy. To ty byłaś prokuratorem,
a oni siedzieli jak skazańcy". Więc im krótko wyłożyłam.
„Oj, dostaniesz ty za swoje!" - skwitowali.
Pan Bóg wybiera najprostszego człowieka, by tym, któ­
rzy myślą, że trzymają wszystko w garści, całą siłę i mą­
drość, pokazać, że On jest mocniejszy. W czasie śledztwa
mówiłam: „Milion takich jak wy w porównaniu z Panem
Bogiem to zero. On jest z nami wszędzie. Myślicie, że rzą­
dzicie, a tak naprawdę nie macie żadnej władzy. Rządzi
Pan Bóg. I będzie tak, jak On postanowi".
- A czy zna Siostra przypadek, by któryś z tych KGB-istów, sędziów czy może prokuratorów nawrócił się?
- Nie. Ale nieustannie modlę się, żeby Pan Bóg dał
im tę łaskę choć w godzinie śmierci, kiedy człowiek jest
już u kresu, kiedy już się nie boi... Ja im w oczy mówi­
łam: „Wy jesteście w szatańskiej mafii". A KGB-ista na to
z wściekłością: „Ja jestem diabłem?". „Nie, ale służysz dia­
błu. Kłamstwo i przemoc to broń szatana".
- Czy oni wiedzieli, że Siostra jest zakonnicę?
- Wiedzieli.
- Jeżeli ktoś mówi tak ostro, zarzuca kłamstwo, mówi,
że służą diabłu, to wyzwala straszną agresję w tych lu­
dziach... Gdyby to mówił mężczyzna, to by mu nie uszło
na sucho...
ROZMOWA Z S.NIJOLE S A D U N A I T E
- Oni dużo by dali za to, żebym nie wróciła. W cza­
sie śledztwa w latach 1974-1975, zakatować to już może
nie za bardzo chcieli, czasy były inne. Ale po wyroku mi
powiedzieli, że nie wrócę już na Litwę, że to będzie mój
koniec. I usiłowali spełnić swoją groźbę.
- W czasie zesłania?
- Podczas zesłania i po wyjściu na wolność - już
w Wilnie. W 1988 r. napadli mnie na ulicy i ciężko pobili.
Chcieli mnie zmusić do wyjazdu za granicę. Moim bied­
nym braciom KGB-istom dostawało się za mnie z Moskwy
i to nieźle: majorom gwiazdki rwali z epoletów, a wszystko
dlatego, że dopuścili do rozpowszechnienia tego, co mó­
wiłam w sądzie. Już niecały miesiąc po osadzeniu mnie
w łagrze o zaostrzonym reżimie dla kobiet w Mordwinii 1 1 ,
Radio Watykańskie i Wolna Europa nadały to wszystko,
co mówiłam w sądzie. Na zamkniętej rozprawie. I bomba
wybuchła...
- Jak to się przedostało na zewnątrz?
- Udało mi się to przekazać z jednego z etapów. Moja
droga do obozu prowadziła przez sześć więzień, w mie­
ście Gorki wrzucili nas do jednego wielkiego pomieszcze­
nia razem z kryminalistami. Od nich dostałam maleńki
ołówek i skrawki papieru.
Na następnym etapie trzymali mnie, dzięki Bogu,
w pojedynczej celi dla skazanych na śmierć. Było tam jed­
no żelazne łóżko przymocowane na stałe. Leżałam sobie
na tym łóżku na brzuchu i przeglądałam gazetę (bo ga­
zety dawali w więzieniach, które były etapami w drodze
11
Mordwa, Mordowija - Mordwińska Autonomiczna Socjalistyczna Republi­
ka Radziecka w płd.-zach. części Rosji, główne miasto - Sarańsk, m.in. na
jej terenie były usytuowane łagry.
KOBIETA TO CIEKAWSKIE S T W O R Z E N I E
do Mordwinii). Nie było wykładzin, tak jak w Wilnie,
które tłumiłyby kroki żołnierza, gdy zbliżał się do wizje­
ra, więc jak on po tym cemencie podchodził, udawałam,
że czytam. Gdy tylko odchodził - chwytałam za ołówek
i pisałam. Wszystko, co mówiłam w sądzie, udało mi się
odtworzyć. I jak to się stało, że przy kolejnych rewizjach
nie znaleźli przy mnie niczego - Pan Bóg jeden wie. Nie
miałam jednak koperty ani znaczka.
W którymś z kolei więzieniu, może już czwartym po
drodze, posadzili mnie z pewną Cyganką. Byłyśmy po­
dobnego wzrostu, a ja miałam dobre ciuchy. Wiedziałam,
że w łagrze dadzą wszystkim jednakowe pasiaki, więc
mówię tej Cyganeczce: „Chcesz, to wybieraj, co tobie po­
trzebne". Sobie najgorsze zostawiłam. A ona wtedy pyta,
jak może mi się odwdzięczyć. „Mnie nic - mówię - w za­
mian nie trzeba". I nagle myśl mnie naszła: „A w Wil­
nie masz jakichś znajomych?". „Mnóstwo" - odpowiada.
A ja wiedziałam, że korespondencja tych, którzy pracowali
z „Kroniką", lub byli o to podejrzani, była kontrolowana.
Wszystkie listy, które przychodziły na ten adres, trafiały
w ręce KGB. I pisać do tych ludzi, to jakby pisać do KGB.
A jeśli do jakiejś babci na wieś zaadresować, to, biedna,
nie będzie wiedziała, co z tym zrobić. Nie było do kogo pi­
sać. Wszyscy byli pod obserwacją. Dlatego, jak ona powie­
działa, że zna Cyganów w Wilnie - a Cyganie to głównie
zwykli kryminaliści, złodzieje, mają częściej do czynienia
z milicją, niż z KGB, które się ich nie czepia, gdyż w po­
litykę się nie mieszają, religii nie bronią - mówię jej: „Je­
żeli może mi Pani napisać na swojej kopercie adres jakiejś
znajomej lub znajomego w Wilnie i swoją ręką dopisać na
kartce, żeby ten człowiek, gdy dostanie ten list, odniósł go
osobiście i oddał do rąk własnych adresata..." A adresa­
tem moim była pewna lekarka, pani Jadwiga, bardzo reli­
gijna kobieta. Znała Bronię, mnie znała z widzenia, ale nie
R O Z M O W A Z S.NIJOLĖ S A D Ū N A I T Ė
pracowała dla „Kroniki". Nie przypuszczałam wówczas,
że ona też była śledzona, że robili u niej rewizję. Tak więc
napisałam w liście jej adres i uprzedziłam, że ten człowiek,
okazało się Cygan, dostarczy jej list. Cyganka napisała ad­
res, i notatkę od siebie do znajomego. Swojego adresu nie
podała, ja też nie chciałam jej w to bardziej angażować.
W razie czego ona będzie niewinna. Resztę wzięłam na
siebie. Zaraz zresztą opuściła celę, zostałam sama.
Codziennie w więzieniu był półgodzinny spacer, i za­
wsze trzech żołnierzy mnie wyprowadzało, a pewnego
razu przyszedł jeden i mówi, że reszta poszła na piwo. To
był komsomolec, Rosjanin. Nie miałam nic do stracenia,
zapytałam, czy może wysłać mi ten list? Zgodził się. Wie­
działam, czym ryzykował. Ten Grisza, na Litwie, oddał
list KGB i ten też może tak zrobić. A wtedy dostanie urlop
i coś tam jeszcze. Modliłam się do Pana Boga (On chyba
miał ze mną dużo kłopotów): „Panie Boże, jeżeli to Ko­
ściołowi, ludziom ma służyć, to Ty to sprawisz. A jeżeli
nie, to mi też tego nie trzeba. Ty jesteś Wszechmogący, ja
nic bez Ciebie nie mogę. Co jestem w stanie, to i czynię,
a dalej już Wola Twoja". I ten człowiek, okazuje się, wrzu­
cił list do skrzynki.
Potem pani Jadwiga opowiadała mi, jak to pewnego
wieczora, gdy kładła się już spać - a mieszkała wtedy ze
starymi, schorowanymi rodzicami - nagle dzwonek do
drzwi. Patrzy, a tam Cygan stoi. Podsuwa jej list. Pomy­
ślała, że to prowokacja. „Nie - mówi - ja z Cyganami nie
mam nic wspólnego". I zamyka drzwi. A ten wciska jej
list: „Patrz, co tam napisane". Poznała mój charakter pi­
sma, cap za kopertę, podziękowała, drzwi zamknęła. Gdy
tylko przeczytała, prędko chwyciła palto i pobiegła pę­
dem do Broni. Oddała jej list. Bronia szybko przekaza­
ła komu trzeba. W „Kronice" zaraz wydrukowali to, co
napisałam, zrobili zdjęcie. Bardzo szybko to wszystko się
KOBIETA TO CIEKAWSKIE S T W O R Z E N I E
potoczyło - tak Pan Bóg dopuścił. I przez radio już prze­
kazują, co Nijolė mówiła w sądzie.
Jak nie przylecą z Moskwy KGB-iści, jak do naszych
tutaj nie doskoczą: „Wy, swołocz, wy macie sądzić, a nie
rozgłaszać po całym świecie!". Jeden o mało zawału nie
dostał. Innego zasłużonego czekistę w randze majora zde­
gradowali. Oj, poleciały głowy na górze...
- No trudno, służba nie drużba.
- Biedni byli. I za to, że kosztowałam ich miliony, oni
chętnie by się mnie pozbyli z Litwy. Kilka razy próbowali,
po raz ostatni 5 lutego 1988 r. Pobili mnie wtedy na uli­
cy. Przyjechali za mną do Ostrej Bramy, gdzie byłam na
mszy o 10.00. To była akurat rocznica śmierci ks. Zdebskisa. Chciałam pojechać na jego grób, ale jakoś nie do­
gadałam się z ludźmi, którzy mieli mnie podwieźć i chy­
ba dobrze się stało, bo KGB mogło upozorować wypadek
i ktoś mógłby zginąć za mnie. Wyszłam z kościoła o 11.00.
Ci KGB-iści, którzy mnie śledzili, czekali na mnie w sa­
mochodach: jeden przy bramie, żeby widzieć jak będę wy­
chodziła, a drugi przy kościele św. Teresy.
- Siostra widziała, że oni tam stoją?
- Tak, widziałam. A ja z kościoła wyszłam prosto
w kierunku św. Anny, miałam zanieść lekarstwo pew­
nej chorej osobie. Idę, za mną sunie samochód, a w nim
trzech mężczyzn zajada się kanapkami. Na ulicy pełno
ludzi, Polaków. I ja uśmiechnęłam się. Jeden z nich, ten,
który mnie potem bił - widocznie był pod wpływem ja­
kiegoś narkotyku - wyskoczył z samochodu, w czarnej
skórzanej kurtce, ze strasznym wyrazem twarzy, mętnym
wzrokiem... Ci, którzy bili demonstrantów, też byli pod
wpływem narkotyków. I wtedy on krzyknął, choć wokół
było mnóstwo ludzi: „A ty co, życie ci niemiłe? Zatłukę!".
ROZMOWA Z
S.NIJOLĖ
SADŪNAITĖ
- Krzyczał po rosyjsku?
- Po rosyjsku. „A to co za dziwo?" - myślę. Nigdy w ży­
ciu nie widziałam, żeby śledzący tak się zachowywali. Widzę,
że on taki jakiś nieswój, nienormalny. Odpowiedziałam
tylko: „Jeszcze nie ma takiego prawa, które zabraniałoby
się uśmiechać". I znowu się uśmiechnęłam. Myślę: „Już
więcej nie będę z nimi rozmawiać". I odeszłam. A on po­
szedł za mną i dwóch pozostałych też. Po drodze jeszcze
siostrę zakonną spotkałam, ona chwyciła mnie pod rękę,
bo ją noga bolała, i szepcze mi do ucha: „Ktoś nas śledzi!".
Weszłyśmy już w takie ciche uliczki i gdy kwadrans
po jedenastej dotarłyśmy do ulicy Maironisa, przy cerkwi,
było puściusieńko, ani żywej duszy. I nagle słyszę, że oni
podbiegają. Poczułam silne uderzenie. Upadłam na zie­
mię, a ten drugi krzyczy: „Dawajcie samochód". Od razu
stanął mi przed oczami obraz ks. Popiełuszki.
Chwilę potem zobaczyłam inny czerwony samo­
chód, a w nim dwóch mężczyzn. Patrzę - to nie tamci.
W tym momencie KGB-iści wzięli nogi za pas i biegiem
do św. Anny. A z tego samochodu wyskoczył młody czło­
wiek i po rosyjsku pyta: „Co się stało? My widzieliśmy, jak
spokojnie siostra szła, a oni zaszli od tyłu i zaczęli bić. Co
to ma znaczyć?". A ja na to: „Pieriestrojka". A on: „Spie­
szymy się na dworzec, ale proszę zapisać numer naszego
samochodu, jeśli trzeba będzie, będziemy świadkami".
Jacy mi tam świadkowie potrzebni? Jak KGB działa, to już
żaden sąd nic nie może.
- Siostra szczęśliwie nie straciła świadomości?
- Nie. Potem profesor, który mi operował wyrostek
mówił, że mam naruszone organy wewnętrzne. Ale wten­
czas, chociaż bolało, nie poszłam do lekarza, bo to było
by im na rękę. Pójdziesz do szpitala, a tam już zrobią, co
trzeba. I tak, 5 lutego mnie pobili, a jedenaście dni póź-
KOBIETA TO CIEKAWSKIE S T W O R Z E N I E
niej zabrali mnie z pracy. To był 1988 r. i wszystko jeszcze
było w ich rękach. 16 lutego mamy Dzień Niepodległości
i tego dnia w Wilnie miała się odbyć demonstracja. Gdy
mnie przywieźli do swej siedziby, było tam wielu star­
szych rangą KGB-istów, którzy najwyraźniej zastanawiali
się, co zrobić, by tym durniom wybić z głowy demonstra­
cję. I przed takie audytorium mnie zaprowadzono. W ga­
binecie gen. Eismantasa było sześciu starszych z KGB. Je­
den z nich, jak tylko mnie zobaczył, krzyknął: „Wynoś się
z Litwy gdzie chcesz, miliony nas kosztowałaś!".
- Jak to rozumieć?
- Wróciłam na Litwę w lipcu 1980 r. W 1982 r. chcieli
zwerbować mojego brata, bardzo go tam męczyli, całą
dobę trzymali w KGB, straszyli, z pracy wyrzucili, a kie­
dy się nie zgodził, zamknęli go w szpitalu psychiatrycz­
nym. To było 12 listopada. A kiedy poszłam go odwie­
dzić, doktorka wsiadła na mnie: „Won stąd!" Ta lekarka
też była z KGB. I ja od razu wyszłam. Wtedy ona złożyła
zażalenie do KGB i do prokuratury, że ja jakoby jej ubli­
żyłam. I za chuligaństwo dostałam dwa lata. Pan Bóg tak
dał, że się z ich rąk wywinęłam i przez ponad pięć lat
pracowałam w podziemiu. Ukrywałam się, a oni szukali
mnie po całym kraju, rozsyłali listy gończe. Samochód
osobowy obiecywali w nagrodę za informację o miej­
scu mojego pobytu. A ja z Wilna znowu „Kronikę" do
Moskwy woziłam. Dlatego mówili, że kosztowałam ich
miliony.
A teraz: „Wynocha". A ja na to: „Ja nie chcę wyjechać
z Litwy". „A co chcesz?" „Do więzienia chcę iść". A oni
zdziwieni: „A po co ty do więzienia?" „Ja was, bracia,
bardzo kocham - odpowiadam. - Co ja będę u Pana Boga
bez was robić? Chcę być z wami. Ale wasze sumienie nie­
czyste. Trzeba by za was odpokutować. A ja sangwinik,
ROZMOWA Z
S.NIJOLĖ
SADŪNAITĖ
na wolności pokutować nie umiem. A tam, bywało, parę
miesięcy bez powietrza, bez słoneczka, bez źdźbła trawy.
Wiem, malutka ta ofiara w porównaniu z wielkim cierpie­
niem Pana Jezusa, On na krzyżu umarł i za mnie, i za was.
On was kocha tak samo jak mnie, bezgranicznie, a wtedy
wszyscy pójdziemy do Niego".
Jak z początku było ich wielu, tak w minutę się roz­
pierzchli. Nerwy im puściły. Niedoczekanie! Baba chce
do więzienia, żeby ich zbawić! Był tam taki młody ma­
jor, rocznik 1957, a w 1988 już major KGB. Trochę się ją­
kał: „Nie boisz się, że zginiesz pod kołami samochodu jak
ks. Laurinavićius?" - zapytał.
A z ks. Laurinavićiusem było tak: W Wilnie wezwali
go do KGB. To był święty człowiek, straszyli go, a on się
nie bał. Pewnego dnia przy kinie „Rodina" stał na czer­
wonym świetle. Są świadkowie, którzy widzieli, jak na
pasy wjechał samochód, z którego wyskoczyło dwóch
mężczyzn i uderzyło go w plecy! Czapka spadła mu z gło­
wy, torba wyleciała z rąk, a on zwalił się pod samochód,
który przejechał po nim i wlókł go 12 metrów. A potem
mówili, że był pijany i wpadł pod samochód.
I mnie też tak straszą, czy nie boję się, że zginę tak
samo jak ten ksiądz? Ja mówię, że wcale się nie boję. Jaka
różnica gdzie się umiera, czy w łóżku, czy pod kołami?
Ważne, żeby sumienie było czyste... Oni wszystkich brali
na strach. Ci, którzy zlękli się, to nawet jeśli nie poszli na
współpracę, siedzieli już cicho. A czasami dawali się jesz­
cze zwerbować.
Spośród ludzi cieszących się jakimś autorytetem - bi­
skupów, księży, nauczycieli - skazywano co trzeciego na
długie więzienie po to tylko, by ich jeszcze zwerbować,
aby Kościół od wewnątrz niszczyli. Służyli KGB, nawet
jeśli pod presją, to z obawy o własną skórę. I do tej pory
tak jest.
92
KOBIETA TO CIEKAWSKIE S T W O R Z E N I E
- Czy z czasów więzienia, obozu czy zesłania zostały
Siostrze w pamięci sytuacje, gdy doświadczyła Siostra zła
działającego w człowieku lub przez człowieka?
- Jak mnie wywozili z Litwy do łagru w Mordwinii,
ostrzegali: „Pożegnaj się z Litwą, bo jej więcej nie zoba­
czysz. Zniszczymy ciebie". Ja zawsze byłam spokojna, wie­
działam, że jestem w rękach Pana Boga, co On zechce, to
i będzie. W więzieniu jak w więzieniu, nic takiego mnie
nie spotkało. Ale gdy odwieziono mnie do Krasnojarska
na trzyletnie zesłanie, wtedy już widocznie KGB wydało
polecenie, żebym stamtąd nie wróciła.
Dołączyli mnie do grupy ośmiu czy dziewięciu męż­
czyzn, alkoholików, skazanych za niepłacenie alimentów.
Oni byli skazywani na pracę przymusową na Syberii, aż
do czasu, gdy spłacą alimenty. I był taki pomysł, żeby
nas, cały ten harem, jak go nazywam, odwieźć do Boguczan, 400 km na północ od Krasnojarska, gdzie transport
już nie dochodził, gdzie można się dostać tylko samolo­
tem. Dalej samochodem 70 km w głąb tajgi. Był wrzesień
1977 r. A w tajdze, jak oni sami mówili, wilk jest adwo­
katem, a niedźwiedź prokuratorem. Co chcieli, to robili.
I mieli nas wszystkich odwieźć do tego lasu.
Jak znaleźliśmy się na posterunku milicji, okazało się,
że samochód, którym mieliśmy jechać, popsuł się. Mu­
sieliśmy poczekać do rana. Był bardzo ładny słoneczny
dzień, tajga mieniła się jesiennymi kolorami, a Angara
taka szeroka. Do tej pory tylko więzienie, a tu przestrzeń,
tajga, barwy. I pomyślałam, że wszystko w rękach Pana
Boga. Ja nic nie rozumiem, przywieźli, nie mówią, co bę­
dzie dalej, siedzimy jak koty w worku... A była tam kobie­
ta, która sprzątała na posterunku i ona oburzyła się: „Jak
to, kobieta ma nocować z kryminalistami?". Poszła do na­
czelnika z pytaniem, czy ja nie mogłabym u niej przeno­
cować. A ta kobieta mieszkała naprzeciwko posterunku.
ROZMOWA Z S.NIJOLĖ S A D Ū N A I T Ė
Naczelnik się zgodził, ale o 9.00 rano kazał stawić się na
milicji. Poszłam do niej, ugościła mnie, umyłam się, a gdy
usiadłyśmy przy stole, powiedziała: „Za co tobie taka kara,
przecież ci bandyci ciebie zabiją". Wtenczas przypomnia­
łam sobie, jak mi mówili, że nie wrócę na Litwę.
Kobieta mówi, że w pobliskiej szkole podstawowej,
gdzie pracuje, brakuje sześciu woźnych. Szkoła była duża,
dwupiętrowa, a one tylko dwie, bo inne wyrzucono za pi­
jaństwo. Tam ludzie strasznie pili. Od 19 dni trwa nowy
rok szkolny. A wtedy akurat przyszła jej znajoma, która
też tam pracowała. To było małe dziesięciotysięczne mia­
steczko. Ona mówi, że pracuje na dwa i pół etatu, a płacą
jej za półtora. I że następnego dnia zaprowadzi mnie do
kadrowej i zagrozi, że jeśli tamta mnie nie przyjmie, to
ona też zrezygnuje z pracy Napisałam podanie, poszły­
śmy rano. O nic mnie nie pytali, powiedzieli, że od zaraz
mogę pracować. Pomyślałam, że muszę to jeszcze załatwić
z naczelnikiem milicji. I wtedy natknęłam się na dyrekto­
ra. Taki młody sympatyczny człowiek. Mówię mu, co i jak,
że chciałabym tu pracować, ale że jestem więźniem po­
litycznym. On się zdziwił: „Jak to, u nas takich nie ma!".
Trochę się zląkł i poprosił, bym na niego poczekała, a da
mi odpowiedź. Pobiegł na milicję, dowiedzieć się, co ze
mnie za człowiek, czy potem nie będzie miał z tego powo­
du kłopotów. Tam trafił akurat na inspektora odpowie­
dzialnego za zesłańców i zaczęli czytać mój życiorys: trzy
lata łagru, trzy lata zsyłki za litewską katolicką „Kronikę".
„O, to musi być dobry człowiek, na pewno nie pije. Bierz
ją..." I od tego dnia zaczęłam pracować. (...)
Późnym wieczorem, gdy już pracowałam, tych skaza­
nych mężczyzn wywieziono do tajgi. Po drodze, w jakiejś
wiosce, sprzedali swoje ubrania za samogon. I pili tam
w lesie. I wywiązała się walka - jednego zabili, drugi miał
pęknięcie czaszki, jeszcze inny połamane żebra. Przy-
KOBIETA TO CIEKAWSKIE S T W O R Z E N I E
wieźli ich do szpitala w Boguczanach. Poszłam ich odwie­
dzić, a oni mówią: „Miałaś wielkie szczęście, bo gdybyś
z nami pojechała, to jednej nocy byś nie przeżyła. My tam,
jak już się napiliśmy, to tak do białego dnia, a w gorączce
nie wiedzieliśmy co robimy".
Czuwała nade mną ręka Pana Boga, zawsze znajdował
się ktoś, kto pomógł, tak że włos z głowy mi nie spadł.
A okazji było naprawdę wiele.
- Czy między momentem uwięzienia w 1974 a momen­
tem powrotu w 1980 r., widoczna była jakaś zmiana? Czy
katolicy na Litwie stali się śmielsi?
- Tak, była. KGB myślało, że przestraszy ludzi, że księ­
ża odstąpią od katechizacji, a tu - na odwrót. Księża na­
brali ducha, sumienie się odezwało: „Jak to! Inni siedzą
w więzieniu, a ja nic nie robię?" I stali się śmielsi. Ci, któ­
rzy przed aresztowaniami bali się pracować z dziećmi, po
każdym kolejnym stawali się odważniejsi. Sumienie mówi­
ło ludziom: nie lękaj się, zobacz, wrócił, dalej pracuje. To
była łaska Boża, że każdy z męczenników - a było ich na
Litwie dużo - wypraszał łaskę dla tych, którzy byli mniej
odważni. Ofiara dodaje odwagi tym, którzy się wahają.
Ruch stawał się coraz silniejszy, wystosowywano pety­
cje z setkami tysięcy podpisów o zaprzestanie aresztowań,
o niezamykanie kościołów. I ludzie już się nie bali.
- Czy zaistniałe zmiany to była też zasługa „Kroniki"?
- Bardzo duża. Dlatego, że ludzie już czuli jawność.
Nawet ci, którzy pracowali z KGB bali się, że wpadną: na­
uczyciele prześladujący dzieci idące do kościoła, wyśmie­
wający je przy klasie, ciągający za włosy...
- Poczuli niebezpieczeństwo, że powiedzą o nich w Ra­
diu Watykańskim?
ROZMOWA
Z
S.NIJOLE
SADUNAITE
-I že napiszą o tym w „Kronice", a to wszystko idzie
na całą Litwę; a może też jakiś krewny za granicą się do­
wie, to przecież wstyd! Każdy przestępca woli czynić zło
w ciemności, gdy nikt nie słyszy, nikt nie widzi. A jak tyl­
ko głasnost' nastąpiła, nauczyciele zaczęli mniej prześla­
dować i sami KGB-iści byli bardziej ostrożni. Powoli za­
częło się żyć lżej, ale system ciągle działał, choć zmieniły
się metody. Było mniej aresztowań, ale mnożyły się wy­
bryki chuligańskie, wypadki samochodowe, przybywało
pacjentów w szpitalach psychiatrycznych.
- A czy miało znaczenie dla Kościoła na Litwie to, że
Karol Wojtyła został papieżem?
- Bardzo duże. To był papież, który sam przeżył ten
system, znał to z doświadczenia. KGB-istom tylko prze­
szkadzał. Dlatego Andropow 1 2 targnął się na jego ży­
cie. A dla nas był wsparciem. U nas, na Litwie działało
podziemne seminarium. Do naszego bp. Steponavićiusa - który 27 lat siedział w domowym areszcie, pozbawio­
ny praw - przylecieli KGB-iści: „Co to się wyprawia na
Litwie, skąd tu nowi księża, bez seminarium, trzeba im
zakazać działać. Ty jesteś biskupem. Zabroń im". Odpo­
wiedział im: „Ja nie wiem, co to się robi, ale wiem, że Oj­
ciec Święty też podziemne seminarium kończył, a to nie
przeszkodziło mu zostać papieżem". Zamknęli buzie.
- A czy gdy Ojciec Święty był w Polsce, po raz pierwszy
w 1979 r., czy można było na Litwie przez radio lub przez
telewizję coś usłyszeć, zobaczyć?
12
Jurij Andropow (1914-1984), polityk sowiecki. M.in. jako ambasador na
Węgrzech odegrał kluczową rolę w zdławieniu powstania w 1956 r.; od
1967 r. szef KGB; po śmierci Breżniewa (1982) sekretarz generalny KPZR,
a od 1983 r. przewodniczący Prezydium Rady Najwyższej.
KOBIETA TO CIEKAWSKIE S T W O R Z E N I E
- Tak. Radio Watykańskie, radio Wolna Europa prze­
kazywały wszystkie wydarzenia, ale były duże zakłócenia.
Mimo to słuchaliśmy uważnie kilka razy w nocy, potem
rano, kiedy było powtórzenie, łowiliśmy pojedyncze sło­
wa. Modliliśmy się i cieszyli. To było nam bardzo po­
trzebne. Ojciec Święty był darem Bożym dla wszystkich
okupowanych republik sowieckich.
- Na koniec wróćmy jeszcze do czasów dawniejszych.
Czym był dla Siostry dom rodzinny?
- Pan Bóg sprawił, że oboje rodzice byli głęboko wie­
rzący. Nie tylko praktykujący i chodzący do kościoła
w niedzielę, ale to się widziało w całym ich życiu. Zgodnie
z powiedzeniem, że słowo uczy, a przykład pociąga.
Gdy bolszewicy przyszli po raz drugi w 1944 r., ucie­
kliśmy z Akademii Rolniczej w Dotnuvie, gdzie tata pra­
cował. Komunista, któremu ojciec swego czasu pomógł,
uprzedził o planach zesłania rodziny na Syberię. Mama
była wtedy chora na gruźlicę kręgosłupa. Musieliśmy ją
zabrać ze szpitala.
Zatrzymaliśmy się w Telszach, gdzie bp Vincentas
Borisevićius przyjął tatę do pracy w seminarium, jako
nauczyciela przedmiotów ścisłych. Tata uczył przez rok
w spokoju. W 1946 r. KGB przyjechało po niego, ale nie
zastali go w domu. Kazali powtórzyć, że ma się zgłosić do
nich, gdy przyjdzie. Ale tej samej nocy spakowaliśmy się
i uciekliśmy do Anykśćiai. Tam osiedliśmy, w domu na
skraju pięknego sosnowego boru, blisko rzeki.
Ojciec był bardzo dzielny. Mimo tego, że KGB go cią­
gle szukało, chodził otwarcie do kościoła w każdą nie­
dzielę. To już był czas, gdy inteligencja bała się chodzić do
kościoła. Ojca też straszyli: „Jeśli będziesz chodzić do ko­
ścioła, to wyrzucimy cię z pracy i razem z dziećmi zdech­
niesz z głodu". Ojciec odpowiadał: „Pan Bóg dał zęby, to
ROZMOWA Z S.NIJOLĖ S A D Ū N A I T Ė
da i chleb. Będę pracował jako robotnik". Mama była cho­
ra, przebywała w domu i czytała dużo literatury religij­
nej. Proboszczem w Anykśćiai był jej kolega z gimnazjum,
który przynosił dużo dobrych książek. Byle komu bał się
dawać, bo u nas za rozprowadzanie literatury religijnej
dostawało się dwa lata więzienia. Dotyczyło to również
Biblii. Sowieci uważali, że literatura religijna - to literatu­
ra antysowiecka.
Gdy zaczęła się druga okupacja sowiecka na Litwie,
wezwali biskupów i powiedzieli: „W Rosji zniszczyliśmy
Kościół w ciągu 20 lat, na Litwie zrobimy to w dwa lata".
Są dokumenty, które to potwierdzają. Komuniści starali
się zerwać więź Kościoła litewskiego z Rzymem - zrobić
Kościół narodowy, jak w Chinach. Mieć swoich biskupów,
zwerbowanych przez KGB. Ale Pan Bóg tak pokierował,
że im się nie udało. Mimo że aresztowali biskupów, księ­
ży wsadzili do więzień, zamknęli seminaria, rozgromili
klasztory, wywieźli zakonników i zakonnice (gdy zakon­
nice wywozili na Sybir, na wagonach były napisy, że tam
jadą prostytutki).
Te sprawy znam z dokumentów i z opowieści. A sama
pamiętam - jako dziecko - jak straszne wrażenie zrobił
na mnie widok ciał zabitych partyzantów litewskich na
podwórku sąsiedniego domu w Anykśćiai, gdzie stacjono­
wał oddział milicji komunistycznej tzw. stribów (jeśli ktoś
nie szedł do armii, był werbowany do oddziałów stribów,
które walczyły z partyzantami). Potem tych zabitych ludzi,
odartych z ubrań, wyrzucali na głównym placu w mieście.
To był straszny widok, a pomysły iście szatańskie: męż­
czyznom potrafili okręcić różaniec wokół genitaliów, ko­
biety zostawiali półnagie. KGB obserwowało potem, kto
przychodzi patrzeć na tych leżących biedaków, kto nad
nimi płacze. Żyło się w ciągłym strachu przed aresztowa­
niem i więzieniem.
98
KOBIETA TO CIEKAWSKIE S T W O R Z E N I E
Pamiętam też takie zdarzenie, gdzieś w 1947 r.: Któ­
regoś razu partorg 1 3 Ubogevićius przyszedł do szkoły,
by zmusić chłopców do zapisania się do Komsomołu 1 4 .
Postawił automat na stole i mówi: „Nie wyjdziecie stąd,
dopóki nie napiszecie podania". Trzymał ich długo, całą
noc. Był tam taki Algimantas Kojelis, jego ojciec był dy­
rektorem szkoły. Chciał wyjść za potrzebą. KGB-ista po­
wiedział, że nie wyjdzie, dopóki nie napisze. On na to,
że się zgadza. Napisał coś na kartce, oddał ją i wyszedł.
KGB-ista wziął kartkę i czyta: „Ojcze nasz, któryś jest
w niebie...". Za ten dowcip chłopaka z całą rodziną na Sy­
bir wywieźli. A Ubogevićiusa partyzanci zastrzelili pew­
nego dnia na dziedzińcu gimnazjum.
Mnie też KGB-iści straszyli, tyle że bez automatu.
Miałam wtedy niecałe 10 lat i chcieli, żebym się zapisa­
ła do pionierów. Kazali siedzieć przez całą noc, gdzieś
o w pół do piątej rano wypuścili mnie wreszcie do domu.
Szłam sama kilka kilometrów, droga wiodła koło cmen­
tarza - było mi trochę straszno. Ale nie napisałam poda­
nia o przyjęcie do pionierów - ani ja, ani brat. Wezwali
do szkoły mamę, która powiedziała, że nie chce, żeby jej
dzieci były dwulicowe. Niech będą nieuczone, ale uczci­
we. Jeżeli tylko pionierzy i komsomolcy mogą się uczyć,
to jej dzieci nie będą się uczyć. Wtenczas nas wyrzucili ze
szkoły. Było to jednak wbrew sowieckiemu prawu. I po
dwóch tygodniach przyszli po nas nauczyciele, żebyśmy
wracali do szkoły. Okazało się, że w klasie było nas tylko
troje, którzy odmówili. I to dzięki rodzicom.
13
14
Partorg - ideolog w komórce partyjnej odpowiedzialny za propagandę.
Komsomoł (Komunisticzeskij Sojuz Mołodioży) - organizacja społeczno-polityczna, wychowująca (pod kierunkiem partii) młodzież na ideowych
komunistów. Aktywne członkostwo w Komsomole otwierało drogę do ka­
riery w aparacie partyjnym, za to odmowa wstąpienia do Komsomołu mo­
gła się wiązać się z różnego rodzaju szykanami.
ROZMOWA Z
S.NIJOLĖ
SADŪNAITĖ
Gdy kończyłam gimnazjum, mówiono: jeśli nie bę­
dziesz komsomołką, nie dostaniesz się na studia.
- Czy Siostra sama podjęła decyzję, żeby nie wstępować
do pionierów i do Komsomołu, czy też rodzice tak zadecy­
dowali?
- Co do Komsomołu, to w momencie, gdy przyszło
podejmować decyzję, miałam 15-16 lat i wiedziałam, że
nie chcę. Ale jako dziecko chciałam należeć do pionierów.
Przyszłam do domu i z zapałem mówiłam mamie, że zapi­
szę się do pionierów, że będzie fajnie, będziemy jeździć na
wycieczki. A mama zaczęła mi tłumaczyć, że oni w Pana
Boga nie wierzą, że będą chcieli, abym nie chodziła do ko­
ścioła. Wówczas zrozumiałam i już nie chciałam być pio­
nierką. A w szkole mówiłam oczywiście, że to ja nie chcę,
żeby się nie czepiali rodziców.
Biorąc przykład z ojca, otwarcie wierzyłam i chodzi­
łam do kościoła. Jednocześnie w szkole dużo zajmowa­
łam się sportem: siatkówka, koszykówka, tenis, pływanie,
biegi, skoki. Grałam w zespole razem z chłopcami, gdyż
z dziewczynami zawsze wygrywałam. W niedziele czę­
sto mieliśmy zajęcia sportowe. Zdarzały się wyjazdy do
innych miejscowości na jakieś rozgrywki. Pamiętam, że
koledzy chcieli kiedyś umówić się na ósmą rano. Odpo­
wiedziałam, że wykluczone, bo ja o ósmej jestem w ko­
ściele. I cały autobus grzecznie czekał na mnie do w pół
do dziewiątej, aż skończy się msza.
Od dziecka wydawało mi się niemożliwe, żeby nie
być na mszy. Nie osądzałam tych, którzy wierzyli, a bali
się przychodzić do kościoła. Ale sama nigdy się nie ba­
łam, nie zastanawiałam, czy ktoś mnie śledzi - tam czeka
na mnie Pan Jezus, więc nie mam się czego lękać. To był
przykład ojca - nie tylko słowa, ale przykład całego życia.
Ojca, który cztery razy dziennie jeździł 7 km na rowerze -
100
KOBIETA TO CIEKAWSKIE S T W O R Z E N I E
do pracy i po zakupy dla nas - a kiedy zmęczony wracał
wieczorem, klękał z nami do modlitwy. Odmawiał Lita­
nię do Najświętszego Serca Jezusowego - któremu nasza
rodzina się ofiarowała - i modlitwę „Jezu, ufam Tobie".
Dla nas, dzieci - to był wielki przykład i wielka radość.
Proszę - wszyscy się boją, a tata się nie boi. Rozpierała nas
duma. Dobrzy rodzice - to naprawdę wielki dar Boga.
Zaczęłam czytać książki, które mama dostawała od
księdza. Zaczęłam się zastanawiać, jak to jest z Panem
Bogiem. W szkole mówili, że Go nie ma. A rodzice, tacy
mądrzy, mówili że jest. Więc jak to jest naprawdę? Gdy
miałam jakieś 15 lat, przeczytałam książki historyczne
o Jezusie, wyjątki z Tacyta, z Pliniusza Młodszego. Chcia­
łam, by moja wiara była wsparta własnym rozumowa­
niem, a nie zapożyczona od rodziców.
- Czy w szkole były jakieś dyskusje na tematy religijne,
czy z nauczycielami można było porozmawiać o Bogu?
- Nie. Nauczyciele się bali. Karierę robili ci, którzy
prowadzili propagandę ateistyczną - nakłaniali do wstę­
powania do pionierów, zapisywali dzieci wchodzące do
kościoła. Ale widzieliśmy też, że część nauczycielek na
Boże Narodzenie czy na Wielkanoc przebierała się za ba­
buleńki, okręcała głowy chustkami i szła do kościoła - do
spowiedzi i do Komunii świętej. Najczęściej jednak było
tak, że jeśli nauczyciel pracował np. w Anykśćiai, to jeź­
dził do innej miejscowości, by nie rzucać się w oczy. Byli
też i tacy, którzy w te większe święta chodzili do kościoła.
A my, dzieci, widzieliśmy wszystko. Odnosiliśmy się do
tego z dużym zrozumieniem - uważaliśmy komunistów
za ludzi nieszczęśliwych. Ci zaś, którzy byli religijni,
o których wiedzieliśmy, że są wierzący, chociaż nikomu
o tym nie mówili - byli dla nas przykładem. W szkole nie
zdradzili się jednak ani jednym słowem.
ROZMOWA Z S.NIJOLE S A D U N A I T E
101
- Czy w tym czasie działały na Litwie jakieś katolickie
organizacje młodzieżowe?
- Działały skrycie, ale ich członków wyłapywano
i jako antysowietów bardzo surowo sądzono. W styczniu
1947 r. aresztowano bp. Borisewićiusa. Męczyli go prawie
rok i w listopadzie zastrzelili. Był też taki młody Kavaliauskas - student z Wilna. Za przynależność do kółka
religijnego skazano go na śmierć. Tylko za religijne poglą­
dy: Bóg, ojczyzna, prawość, pobożność, niesprzeciwianie
się złu przemocą. On jeszcze żyje. Zmienili mu wyrok na
20 lat, potem przyszła amnestia.
- Czy Siostra brała udział w działalności takiego kółka
bądź stowarzyszenia?
- Nie, ja tylko otwarcie chodziłam do kościoła. Potem
w moich papierach znalazła się wzmianka: „Nie wyrzekła
się religijnych przesądów". Z takim świadectwem, choćby
piątkowym, nie mogłam marzyć o szkole wyższej. Komi­
sja nawet nie przyjęłaby dokumentów. Im tacy jak ja nie
byli potrzebni. Pozostawało mi jakieś technikum, szkoła
rolnicza...
Te „religijne przesądy" okazały się mocne. Gdy stuk­
nęła mi osiemnastka, odnalazłam w sobie dar Boży - po­
wołanie. Wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej
Niepokalanie Poczętej - Sióstr Służek. (Od 1956 r. wszyst­
kie siostry były bezhabitowe. Ponieważ wcześniej rząd
wszystkich wypędzał na Sybir, starsze siostry ukrywały
się, imając się różnych prostych zajęć).
Potem siostry mi opowiadały, że mamusia mówiła do
jednej z nich: „Nic z niej nie będzie. To pędziwiatr! Gwa­
rantuję siostrze, że ona dłużej niż dwa miesiące tutaj nie
wytrzyma. Ale niech pobędzie, może trochę zmądrzeje.
Zapłacę za jej pobyt, ale gwarantuję, że nie pobędzie tutaj
długo".
102
KOBIETA TO CIEKAWSKIE S T W O R Z E N I E
Wyszło inaczej. W klasztorze w Poniewieżu byłam
ponad półtora roku. Potem ktoś w Anykśćiai - naszym
rodzinnym miasteczku - zaczął rozpowiadać, że rodzi­
ce zamknęli mnie w klasztorze. Był rok 1958. Komuniści
napadli na ojca, że taką młodą, energiczną dziewczynę
zamknął w klasztorze. A my z siostrami zaczęłyśmy się
obawiać - a było nas pięć w nowicjacie - że to może za­
szkodzić nam wszystkim, że mogą zniszczyć całe nasze
gniazdko, nasz nowicjat. I wtedy pojechałyśmy z ojcem
do bp. Paltarokasa i poprosiłyśmy, bym drugi rok mo­
gła spędzić u rodziców, z siostrami w Anykśćiai, a wtedy
może uda się uniknąć pogromu. On zezwolił na to i dał
mi dyspensę.
Po dwóch latach złożyłam pierwsze śluby, potem na
kolejne pięć lat, i wreszcie śluby wieczyste...
Rozmawiał Paweł Wołowski
Wilno, listopad 2002