Untitled - Forum Kobiet Polskich
Transkrypt
Untitled - Forum Kobiet Polskich
W numerze lipcowo-sierpniowym „Listu do Pani” mówimy, m.in. o wspaniałych niewiastach „Wychowanych w cieniu katedr”, które odegrały wybitną rolę w dziele budowania ładu cywilizacyjnego Europy. Przedstawiamy także sylwetkę św. Królowej Jadwigi oraz „Wiernej i nieugiętej” Marii z Piwnickich-Paszkiewiczowej – sanitariuszce z Powstania Warszawskiego„Maryni”, później s. Augustynie, niepokalance. W numerze także dalsza cześć porady „Jak wychować szczęśliwe dziecko”, artykuł o Fundacji „Kobiety dla Kobiet”, skupiającej młode matki i żony, które w oparciu o wartości chrześcijańskie budują swoją tożsamość. O potrzebie promocji ojcostwa pisze Alina Petrowa-Wasilewicz w nawiązaniu do konferencji „Wzmocnić ojcostwo”, zorganizowanej w Sejmie pod koniec czerwca. W hołdzie tym, którym nie było dane wrócić do Ojczyzny poświęcony jest reportaż Marii Gabiniewicz „Bochen uzbeckiego chleba”; autorka relacjonuje uroczystości poświęcenia Polskiego Cmentarza w Guzar, w Uzbekistanie. W „Liście do Pani” przeczytać można także o wystawie zorganizowanej przez Muzeum Henryka Sienkiewicza w Oblęgorku, która uczciła 120-lecie wydania „Pana Wołodyjowskiego”. O „Wakacyjnych lekturach” natomiast pisze Teresa Winek. Ponadto w numerze Alicja Szubert-Olszewska przestawia historię malarstwa pejzażowego. W dziele „Nie tylko o modzie” przeczytać można o szlachetnym kruszcu – złocie, a o kosztownych i niezwykle pięknych sukienkach Jasnogórskiej Pani pisze Maria Żmigrodzka. Jak zawsze w numerze artykuł z dziedziny ekologii, ponadto w „Liście do Pani” znaleźć można praktyczne porady dla pani domu, przepisy, kolejny odcinek powieści, kącik poetycki oraz wakacyjną krzyżówkę. WYBRANE ARTYKÓŁY • WIERNA I NIEUGIĘTA. O MARII Z PIWNICKICH PASZKIEWICZOWEJ (1912-1995) Kiedy w Powstaniu Warszawskim, biegnąc pod ostrzałem niemieckiego strzelca wyborowego przez jakiś ogródek Dolnego Mokotowa, zrozumiałam, że nikt nie uderzył mnie kamieniem w twarz, że ta krew, która bluzgnęła mi z ust, znaczy, że to kula mnie trafiła, zalała mnie fala szczęścia. (…) A mamusia miała tylko spódnicę przestrzeloną (w wojnie bolszewickiej 1920 roku. JKK.) – prawie głośno to powiedziałam i uchwyciłam moją torbę sanitarną, żeby się (krwią) nie zachlapała. Słowami tymi wyraziła swe przeżycia nie młodziutka egzaltowana sanitariuszka z Powstania Warszawskiego, ale dojrzała, odpowiedzialna Polka, wówczas 32-letnia, w pełni świadoma swych obowiązków wobec Ojczyzny – Maria z Piwnickich Paszkiewiczowa „Marynia” („Kowalska”). Została ranna w czasie walk, toczonych przez jej oddział na Mokotowie. Kronikarz tych walk Jerzy Pietrzykowski „Dębski” zapisał pod datą 27 VIII 44: Szliśmy wzdłuż ulicy Iwickiej na koszary, po drodze już zdobyte domy. Przeskoki pod ogniem. Tu ranili nam siostrę „Marynię”, naszą dzielną sanitariuszkę. Generał spełnił obietnicę Zanim to się stało oddział mokotowskiego KEDYWU OS-V podejmował zrzuty lotnicze na terenie Lasu Kabackiego, by je przekazać walczącym na Mokotowie oddziałom. Na drodze do wypełnienia zadania stanęły wówczas oddziały węgierskie, współdziałające z Niemcami. Dowódca jednostki OS-V Mokotowskiego KEDYWU kpt., Michał Belina – „Michał”, znając postawę Węgrów, którzy z całą przychylnością odnosili się do powstania i do polskich żołnierzy, wybrał właśnie siostrę „Marynię” jako swą wysłanniczkę do generała węgierskiego Beli Lengyel’a. Chodziło o uzgodnienie z nim sprawy przepuszczenia na Mokotów 70 żołnierzy OS-V, niosących zrzuconą broń, amunicję i leki. Wszechstronnie wykształcona, znająca obce języki, obdarzona wysoką kulturą osobistą sanitariuszka „Marynia” spełniła swe zadanie. W jej zapiskach, z czasów gdy była już Niepokalanką – s. Augustyną, znalazło się wspomnienie tego wydarzenia: (…) 26 sierpnia rano, (…) otrzymałam polecenie dotarcia do jednostki kawalerii węgierskiej, stojącej w majątku Moczydło pod Warszawą (…). Nasza droga wiodła pod bramą majątku a szło nas około 70 ludzi. Zobaczyłam ogromne podwórze, zamknięte żelazną bramą ze sztachet, szereg stajni po jednej stronie (…). [Generał] nadjechał galopem ze swoją świtą w trzy konie, młody, czarny, nieduży, energiczny. Weszłam do czarnego budyneczku naprzeciw studni przez ogródek z furteczką. Rozmawialiśmy mieszaniną języków niemieckiego i francuskiego, ale zrozumiał mnie i ja rozumiałam, że zgadza się i obiecuje zdjąć warty z bramy. Widział chyba, jak jestem wdzięczna, ale nikt nie chciał przedłużać tego spotkania. Śpieszyłam się do oddziału, żeby zawiadomić o pomyślnym załatwieniu (sprawy). Gdy w nocy cichutko przechodziliśmy pod bramą, wydawało mi się, że widzę wtuloną między żelaznymi prętami twarz młodą wartownika, który, milcząc, patrzył na nas szeroko otwartymi oczyma. Generał spełnił obietnicę. Młodość nie tylko sielska Sanitariuszka „Marynia” urodziła się w 1912 roku w Woli Raczyborowskiej koło Kutna w rodzinie ziemiańskiej o głębokich tradycjach patriotycznych. Wzorem postępowania dla młodych Piwnickich (a było w tej rodzinie sześć córek i jeden syn) byli ich rodzice, od pokoleń wychowani w tradycji walki o wolność i niepodległość Polski oraz w poczuciu społecznych obowiązków wobec współbraci. To właśnie oni, Alfred i Maria z Łubieńskich, mając już czworo dzieci, wzięli ochotniczo udział w wojnie z bolszewikami w 1920 roku. Maria, matka rodziny była wychowanką szkół ss. Niepokalanek, to też temu zgromadzeniu powierzyła edukację swych córek, troszcząc się o ich właściwą postawę patriotyczną i społeczną. Została ona rzeczywiście utrwalona i pogłębiona w gimnazjum w Szymanowie. Trzy z sióstr Piwnickich wzięły udział w Powstaniu Warszawskim, w którym dwie – najmłodsze – poniosły śmierć. (Pierwsza – Kazimiera Augusta Piwnicka „Ula”, ur. w 1926 roku, harcerka Chorągwi Warszawskiej, w czasie okupacji uczennica tajnych kompletów w Szymanowie zaginęła bez wieści 2 VIII 44. Druga z sióstr – Zofia Józefa „Zośka” ur. w 1924 r., sanitariuszka tego samego patrolu harcerskiego, była ranna 7 VIII 44, w czasie przechodzenia przez Pola Mokotowskie. Następnego dnia została dobita przez Niemców). Przerwane lata szczęścia Trzecia siostra to właśnie Maria Janina Piwnicka-Paszkiewiczowa, sanitariuszka „Marynia”. Maturę zdała w Gimnazjum SS. Niepokalanek w Szymanowie w 1930 roku, następnie ukończyła Wydział Rolny Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie W czasie studiów należała do Stowarzyszenia Katolickiej Młodzieży Akademickiej „Odrodzenie”, którego celem było pogłębienie życia religijnego oraz praca intelektualna nad rozwiązywaniem problemów społeczno-gospodarczych i obywatelskich naszego kraju. Działała również w Polskim Białym Krzyżu, który prowadził pracę kulturalno-oświatową wśród żołnierzy. W roku 1937 wyszła za mąż za por. Ludwika Paszkiewicza, świetnego pilota myśliwskiego. W następnym roku urodziła się ich córeczka Maria Marcelina. Szczęście młodej rodziny zniszczyła wojna. Jej wybuch zastał Marię Paszkiewiczową w majątku rodziców pod Kutnem, w którego sąsiedztwie toczyły się bohaterskie boje nad Bzurą. Maria zorganizowała szpital polowy PCK dla rannych żołnierzy i cywilów. W roku 1941 została aresztowana przez Niemców jako żona polskiego oficera. Zwolniona dzięki staraniom zarządcy gospodarstwa rolnego, w którym pracowała, przedostała się wraz z dzieckiem do Warszawy. W tym samym roku jej trzyletnia córeczka zmarła na dyfteryt. Tragiczne przeżycia nie załamały Marii. Podjęła służbę w Armii Krajowej. Uczęszczała na kursy sanitarne PCK, ukończyła też podchorążówkę. Została zastępczynią komendantki sanitariatu Okręgu Warszawa – Marii Jasiukiewiczowej ps. „Halina”. Jako sanitariuszka oddziału OS-V Mokotowskiego KEDYWU przeżyła Powstanie Warszawskie. Po jego zakończeniu znalazła się w Dulagu 121 w Pruszkowie, skąd udało jej się zbiec. Odnalazła matkę i razem z nią podjęła znowu pracę w Polskim Czerwonym Krzyżu. Powojenne dzieje W roku Maria 1946 zamieszkała w Łodzi, gdzie rozpoczęła pracę jako planista przestrzenny w „Miastoprojekcie”, nie przerywając przy tym pracy społecznej w Polskim Czerwonym Krzyżu. Po wielu latach, w 1960 roku, mając już 48 lat, wstąpiła do klasztoru, oczywiście do zgromadzenia tak jej bliskiego – do Sióstr Niepokalanek w Szymanowie. Przyjęła imię zakonne – s. Augustyna. Jej duchowość, wiedza, a także wybitne zdolności organizacyjne sprawiły, że w domach zakonnych ss. niepokalanek pełniła z powodzeniem wiele różnorodnych funkcji: katechetki, wychowawczyni, ekonomki i w końcu – przełożonej. Jeden z tych domów w Burakowie-Wrzosowie, gdzie pełniła tę funkcję, stał się stałym miejscem spotkań Klubu Inteligencji Katolickiej, a uczestniczyło w nich czasem ponad 200 osób. Gdy w Stoczni Gdańskiej zwyciężyła „Solidarność”, w dniu 1 września 1980 r. s. Augustyna napisała płomienny list do swej rodziny, zamieszkałej w pobliżu Gdańska, którego fragment brzmi tak: W tym dniu naszej wielkiej rocznicy, pełnej powagi i bólu, moje serce nie może się powstrzymać, aby nie podzielić się z Wami tym uczuciem szczęścia, zachłyśnięcia się wdzięcznością i dumą z takiego przebiegu i zakończenia wydarzeń na Wybrzeżu! – i solidarnie w całej Polsce. Wydaje mi się – razem z prasą zachodnią – że przeżywamy chwilę historyczną. „Oto dziś dzień krwi i chwały”, dni chwały, zawsze krwią były płacone. Jakaż to wdzięczność do Boga powinna nas przepełniać, jeśli ta chwała bez rozlewu krwi została osiągnięta! Gdzie zginęli (…) warchoły, pijacy i lenie, gdzie ci materialiści i wazeliniarze?... Kto ich zamienił, czy zaczarował? Łzy mi lecą i myślę, że Jan Paweł II napisał jakby dla nich „Redemptor Hominis”, odnalazł w ich krwi żar Konstytucji 3. Maja! Tę godność ludzką najwyższej próby z miłością do Boga, Kościoła i Ojczyzny… Od roku 1985 pod pretekstem spotkań duszpasterskich zjeżdżali się do domu zakonnego w Burakowie-Wrzosowie działacze „Solidarności” z 22 ośrodków położonych w różnych regionach kraju. Jedna z uczestniczek, Małgorzata Regenciak, tak wspominała te spotkania: Spotkania w Burakowie cechował niepowtarzalny klimat przyjaźni, porozumienia, życzliwości i specyficznego ludzkiego ciepła.... Wszystko to pod okiem niezapomnianej, wspaniałej, doświadczonej jeszcze przez działalność w czasie okupacji siostry Augustyny (…) – osoby mądrej, pełnej równowagi, spokoju, godności, a jednocześnie czujnej i troskliwej. Czas ostatni Niepokalanka s. Augustyna zmarła w Nowym Sączu w 1995 roku. Do końca życia była mocno związana ze swą rodziną, a poległy w walce o wolną Polskę mąż – do końca życia pozostał jej wielką miłością. O poruczniku, pilocie myśliwskim – Ludwiku Paszkiewiczu – piszą wszyscy autorzy opracowań o czynach i dokonaniach Kościuszkowskiego Dywizjonu 303: Arkady Fiedler, Olgierd Terlecki, a ostatnio dwoje Amerykanów: Lynne Olson i Stanley Cloud w książce „Sprawa honoru”. Znajdziemy tam obszerne fragmenty, opisujące wyczyny Witolda Paszkiewicza. Siostra Augustyna tej pozycji, wydanej w 2004 roku, nie mogła już przeczytać. Znała książkę Olgierda Terleckiego pt. „Najkrótsza historia II wojny światowej” – prosiła, więc żeby nad jej trumną odczytano fragment dotyczący bohaterskiej śmierci Ludwika Paszkiewicza. I tak się stało. W czasie ceremonii pogrzebowej jej krewna Joanna Piwnicka-Krawczykowa przeczytała: 27 września 850 samolotów niemieckich wyruszyło w trzech wyprawach na Londyn i w jednej na fabrykę lotniczą w Fulton pod Bristolem. Był to ostatni wielki wysiłek Luftwaffe, którego już nigdy i nigdzie nie zdołała powtórzyć. Dywizjon 303 zwalił tego dnia 12 maszyn niemieckich, tracąc dwóch pilotów. Jednym z nich był por. Ludwik Paszkiewicz. Ów dzień 27 września (1940 roku) uchodzi za ostatni dzień bitwy o Londyn... „Nigdy tak wielu – powiedział po bitwie Churchill – nie zawdzięczało aż tyle tak niewielu”. Oto słowa epitafium, zapisane w dzienniku jednego z kolegów Ludwika Paszkiewicza, również asa Dywizjonu 303 – Mirosława Fericia, a wypowiedziane przez innego z nich, Jana Zumbacha: Oddał swe życie gdzieś tam wysoko, tam, gdzie sprawy ziemi są tak odległe, blask słońca tak czysty, a Bóg tak blisko. Tam właśnie – w bliskości Boga – po 55 latach odnalazła swego ukochanego małżonka Maria Janina Paszkiewiczowa – sanitariuszka „Marynia” – siostra Augustyna, niepokalanka. Janina Kulesza-Kurowska • JAK WYCHOWAĆ SZCZĘŚLIWE DZIECKO? Zrozumienie potrzeb dziecka to punkt wyjściowy, od którego powinni rodzice zacząć swoją działalność wychowawczą. Odczytywanie tych jego potrzeb może im ułatwić odwołanie się do własnych wspomnień z okresu dzieciństwa, przypomnienie tego, czego wówczas potrzebowali, i co pragnęli otrzymać od swoich rodziców. Chodzi tu głównie o wspólne spędzanie wolnego czasu, okazywanie pozytywnych uczuć, przyznawanie się do błędów i porażek, również przyznawanie dziecku racji, kiedy ją ma. Rozumne zezwalanie na podejmowanie samodzielnych decyzji, dzielenie się swoimi pasjami i problemami, tolerancja, szanowanie autonomii dziecka, obdarzanie go zaufaniem, cierpliwość, umiejętność słuchania bez narzucania własnego zdania oraz empatia – wszystko to wpływa na charakter wychowania. Dbając o szczęście dziecka, należy pamiętać, by rodzicielskie oczekiwania i wymagania nie wyrastały ponad możliwości dziecka. Nieradzenie sobie w niektórych sytuacjach może być dla dziecka wielkim źródłem stresu i lęku. Ważne jest więc, by wspierać je, by kształtować w nim wiarę we własną skuteczność. Dzieciom potrzebne są umiejętności, które pozwolą im efektywnie radzić sobie w otaczającym ich świecie. Najważniejsze, co możemy dać dziecku, to przysłowiowe „korzenie i skrzydła”: „korzenie” – to zakotwiczenie w wartościach, poszanowanie norm, poczucie bezpieczeństwa, a „skrzydła” – to pasja rozwoju. Wewnętrzną wolność połączoną z umiejętnością radzenia sobie w różnych, często trudnych sytuacjach daje dziecku właściwie rozwinięta inteligencja emocjonalna. Atmosfera otwartości, mówienie o uczuciach i wspólne rozwiązywanie problemów, zamiast sztywnych wzorów postępowania i gotowych rozwiązań – oto co czyni z rodziny podporę dla młodego człowieka. Rodzice powinni być świadomi własnych uczuć, nastawieni na realizację pozytywnych celów i kształtowanie satysfakcjonujących relacji z otoczeniem. Powinni także zrozumieć ludzi inaczej myślących. Wyposażeni w takie kompetencje dopiero mogą starać się rozwijać inteligencję emocjonalną u dziecka. Od czego zacząć? Przede wszystkim należy uczyć dziecko samodzielnego myślenia i postępowania według określonych zasad moralnych. Pozwolić mu pytać i popełniać błędy; zachęcać do podejmowania własnych poszukiwań i rozwiązań, bo tylko wtedy będzie miało szansę zweryfikować swój sposób myślenia i postępowania. Okazywać troskę i czułość poprzez koncentrowanie uwagi na dziecku i częste stosowanie pochwał, zamiast narzekań i wymówek. Pochwały powinny być udzielane bezwarunkowo, dlatego chwaląc, nie dołączajmy zwrotów typu: „Dlaczego nie możesz postępować tak zawsze?”, „Ale byłoby jeszcze lepiej, gdybyś…”. Takie słowa z pochwały czynią krytykę i tracą wartość nagradzającą. W rozmowach z dziećmi warto otwarcie nazywać pojawiające się emocje. Pytajmy, co dziecko czuje i jakie emocje mogą odczuwać inni ludzie uczestniczący w konkretnych wydarzeniach. W ten sposób uczy się ono rozpoznawać całą gamę stanów emocjonalnych i w efekcie rozwija zdolność empatii. Bardzo poważnym błędem popełnianym przez rodziców jest ignorowanie uczuć i potrzeb dzieci, np. „Nie możesz być smutny, przecież dostałeś nową zabawkę”. Równie często rodzice uważają, że dzieci nie powinny sprzeciwiać się temu, co mówią starsi. Tacy dorośli mylą na ogół brak aprobaty dla swoich przekonań z brakiem aprobaty dla osoby. Sądzą, że dziecko kwestionujące ich poglądy na pewno ich nie szanuje. Jest to błędne rozumowanie. Spróbujmy nauczyć się słuchać tego, co mówi dziecko, pozwólmy wyrażać to, co myśli, zadawać pytania, pozwólmy mu samodzielnie myśleć. Chodzi bowiem o to, by wyznaczać jasne i mądre granice, dzięki którym można czuć się bezpiecznie, a wówczas podejrzenie o brak szacunku ze strony dziecka w ogóle się nie pojawi. Eliza Polkowska, Magdalena Jelińska