Monitoring mediów

Transkrypt

Monitoring mediów
LAMPA
2013-02-25
książki
Trzecie śledztwo Nemhausera
Gdy zobaczyłem na wystawie grubą
księgę z widocznym nazwiskiem Hagen
na okładce, jako zgred pomyślałem, że
zaraz kupię autobiografię Niny Hagen,
niezwykłej awangardowej pieśniarki,
która prysnęła za komuny na Zachód
z Enerdówka. Okazało się jednak, iż Dzień
zwycięstwa (Mroczna seria, wyd. W.A.B.)
to trzeci kryminał w dorobku Wiktora
Hagena i pierwszy opublikowany już po
tym, gdy w czasie Międzynarodowego
Festiwalu Kryminału Wrocław 2011 autor
ujawnił swoją prawdziwą tożsamość.
Wiktor Hagen to Leszek Talko, który
usiłuje wyzwolić się z wielu szufladek i nie lubi
czamo-biatego świata, w którym każdy dostaje
Wiktor Hagen
etykietkę (tak informuje notka na skrzydełku
Dzień zwycięstwa
książki). Nie będę więc przedstawiał
WAB, Warszawa 2012
Leszka, którego poznałem w 1990 r. bodaj,
pracując w „Gazecie Wyborczej" (myślę
zresztą, że wcale tego nie potrzebuje), by nie zamykać go w żadnym
schemacie. Wspomnę tu tylko o tym, że wykreowany przez pisarza
bohater - komisarz stołecznej policji Robert Nemhauser - jest
w pewnym stopniu jego autoportretem. Wskazują na to liczne ślady
i podobieństwa, których rozszyfrowanie pozostawię już czytelnikowi,
nie odbierając mu części przyjemności płynącej z lektury.
Nemhauser, trzydziestoparoletni mąż i ojciec bliźniaków w wieku
przedszkolnym, w niczym nie przypomina stereotypowego specjalisty
od ponurych zbrodni. Właśnie rzucił palenie, po godzinach nie włóczy
się od knajpy do knajpy, tylko dorabia jako kucharz, i nie zmaga
się z tuzinem kochanek, ale stara się sprostać dużo poważniejszemu
wyzwaniu, jakim jest wychowanie dzieci. Jego zawodowy partner
Mario, dość prostoduszny osiłek, dla którego podstawowym
argumentem w każdym sporze jest użycie przemocy, to w gruncie
rzeczy pogodny i dobry facet po czterdziestce, który wciąż nie
może znaleźć odpowiedniej kobiety. Za to rozwali 40 rozbójników
z maczetami paroma ciosami pięści w konwencji z filmów z Van
Dammem.
Obydwaj zostają wysłani do podwarszawskiego Jazdowa, gdzie
w środku upalnego sierpnia trwają obchody Dnia Zwycięstwa,
miejscowej wersji rocznicy Cudu nad Wisłą- to tu miał się odbyć
kluczowy dla losów wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku manewr,
który uratował Polskę przed Armią Czerwoną. Reszta - manewr
Piłsudskiego i zwycięstwo były już tylko naturalnym tego efektem. Tak
przynajmniej utrzymuje część zaangażowanych ideologicznie
w historyczny spór polityków. Jazdów staje się na czas kilkudniowych
uroczystości, których organizacja pochłonęła parę milionów złotych,
punktem ogniskującym wiele sprzecznych interesów, ścierających się
tutaj nieuchronnie. Każdy, chce teraz uzyskać coś dla siebie: minister
i proboszcz, lokalni notable i warszawscy artyści, gość od PR pewnej
korporacji i tajemniczy ogrodnik. Na pierwszy plan wysuwa się spór
dwóch organizacji kombatantów, reprezentowanych z jednej strony
przez bohatera bitwy o Anglię pułkownika Gasztołda, z drugiej - przez
arystokratkę, baronową Zachert. Nic tu jednak nie jest takie, jakie
się na pierwszy rzut oka wydaje. Staruszek ma całkiem sporo wcale
niedrobnych grzechów na sumieniu, baronowa także nie zaczynała
życia od stąpania po arystokratycznych salonach. Kombatanci z kolei
całkiem już wymarli, ster obydwu stowarzyszeń przejęli ludzie
o niejasnych motywacjach. Ujawnienie prawdy może być niewygodne.
Gdy baronową Zachert policjanci zastają obok ciała zastrzelonego
Gasztołda z zakrwawionym mopem, staje się jasne, że na rutynowej
ochronie państwowej uroczystości nie poprzestaną. Pozornie klarowna
sytuacja: jest morderca i ofiara - szybko okazuje się złudzeniem. Czy
pułkownik popełnił samobójstwo? Jaki udział w zbrodni mógł mieć
ksiądz? Co rozegrało się między zmarłym a pewnym dziennikarzem
skrajnie prawicowej gazetki? Kim jest naprawdę jeden z artystów
inscenizujących bitwę? I o co chodzi z tą kamienicą na Mokotowskiej?
Wniosek? Oczywisty. Morderstwo. Sprawca? Każdy. Po prostu każdy.
Najdrobniejszy szczegół może mieć kluczowe znaczenie w sytuacji, gdy
pod podszewką każdego zdarzenia kryje się mroczna, ponura prawda.
Autor zręcznie buduje napięcie, „filmową" metodą dzieląc tekst na
obszerne akapity, z których każdy przynosi nowe detale, odwracające
diametralnie bieg śledztwa. Pozwala jednak czytelnikowi odetchnąć,
prowadząc narrację dwoma torami - obok motywu kryminalnego
mamy wątek obyczajowy: Nemhauser nie żyje w końcu tylko pracą,
zajmują go również takie sprawy, jak znalezienie odpowiedniej
opiekunki do dziecka, czy poważna rozmowa z żoną na temat kupna
większego mieszkania. Kto czytał kiedyś felietony Talki publikowane
w „Twoim Stylu" (lub wcześniejsze, pisane wspólnie z żoną dla „Gazety
Wyborczej") ten wie, jak przenikliwym obserwatorem i subtelnym
humorystą potrafi być autor. Wszystkie te atuty wykorzystuje również
jako Wiktor Hagen. Współczesne kryminały nie są jedynie nośnikiem
satysfakcjonującej intrygi, przynoszą również często poważniejsze
diagnozy społeczne. I na tym polu Hagen nie zawodzi: mamy tu uwagi
dotyczące kondycji współczesnej sztuki i polskiej polityki, autor
wiele mówi o przemianach obyczajowych i pochyla się nad sytuacją
przeciętnego pracownika kapitalistycznych korporacji, a wszystko to
z finezją wplata w kryminalną intrygę. Warsztat Hagena jest znakomity
- trudno będzie miłośnikom polskich kryminałów pominąć tę pozycję.
Można wprawdzie zarzucić Talce rozwlekanie opisów drobiazgów w tle
i nieco bajkową konwencję, bajkową i groteskową, a też przerysowania
w dialogach - ale jest to właśnie Talkowa konwencja, którą lubi wielu
czytelników. Chociaż spotkałem się z opinią, że lepiej i sympatyczniej
Leszek pisze o wychowaniu dzieci, a kryminały powinny być bardziej
zwarte, po prostu krótsze - ja polubiłem i kolegę Hagena.
Jacek KAMIŃSKI