pobierz plik

Transkrypt

pobierz plik
Elżbieta Nowakowska
Dzieje zesłania rodziny Śmigielskich ze Zdołbunowa
Przed świtem,13 kwietnia 1940 roku, do domu Bolesława i Janiny Śmigielskich,
zamieszkałych w Zdołbunowie przy ulicy Gorkiego 46 zapukał funkcjonariusz NKWD. Był
to starszij opieratiwnyj gruppy Leonid Dmitriewicz Buryj. W charakterze świadka
przyprowadził sąsiadkę państwa Śmigielskich, panią Stanisławę Kubicką. Oznajmił
gospodyni domu, że władza radziecka postanowiła przesiedlić ją wraz z dwójką dzieci.
Nakazał natychmiast spakować najpotrzebniejsze rzeczy i szykować się do wyjścia. Dodał, że
furmanka już na nich czeka przed domem. Janina Śmigielska odpowiedziała, że nigdzie nie
pojedzie, bo oczekuje na powrót męża, który odsiaduje wyrok w więzieniu. Przerażona i
zapłakana tłumaczyła, że mąż nie będzie miał dokąd wrócić, że nie będzie wiedział gdzie ich
szukać po powrocie z łagru. Przerażona pytała co stanie się z ich domem i dorobkiem życia.
Przedstawiciel NKWD na to, że nie ma się czym martwić, gdyż mienie zostanie spisane na
urzędowym druku, że władza radziecka zawiezie ich do męża i według spisu wszystko
dostaną w nowym miejscu zamieszkania. Janina w wielkiej rozpaczy i ogromnej desperacji
zaczęła pakować niezbędne rzeczy: odzież, pościel, chleb, i podstawowe produkty
żywnościowe.
Leonid Dmitriewicz Buryj rozejrzał się wokół i zapytał drwiąco: „A Bogow nie
bierjosz? Nada wzjat z saboj”. Spoglądał na obrazy przedstawiające wizerunki świętych,
wiszące na ścianach pokoju. Po spakowaniu rzeczy przez domowników, wręczył im
dokument ze spisem skromnego majątku i wygonił z domu. Zniecierpliwiony czekaniem
furman zawiózł rodzinę „wroga klasowego” na dworzec kolejowy. Załadowano ich do
zatłoczonego wagonu towarowego. Zaryglowano i pozostawiono na bocznicy kolejowej przez
kilka dni. Po sformowaniu transportu, pociąg ruszył w nieznane. Wszyscy krzyczeli ogarnięci
strachem, rozpaczą i zaskoczeni zaistniałą sytuacją.Płakali wszyscy wypędzeni, których
zaplombowano w bydlęcych wagonach i ich rodziny oraz przyjaciele i koledzy, którzy
przyszli na dworzec, by ich pożegnać i odprawić w nieznaną drogę. „Golgota” podróży tych
ludzi trwała ponad dwa tygodnie.
Z uwagi na poważną awarię pociągu, na stacji kolejowej "Mamlutka" w SiewieroKazachstańskiej Obłasti, odczepiono jeden wagon od eszelonu i pozostawiono na bocznicy
kolejowej. Znajdowali się w nim deportowani ze Zdołbunowa. Wśród nich była Janina
Śmigielska
z
dziećmi,
14
letnim
Wacławem
i
16
letnią
Wandą.
Potem
z
Mamlutki zawieziono ich ciężarówkami Do Kołchozu "Staliniec" we wsi Smirnowka.
Wyładowano pod biurem Kołchozu i pozostawiono samym sobie. Schorowani, wynędzniali,
wyczerpani, wygłodzeni i przerażeni, usiedli na swoich tobołkach i czekali na rozwój sytuacji,
w której się znaleźli wbrew swojej woli.
Powoli zaczęli się gromadzić wokół nich miejscowi gospodarze. Szczególnie kobiety.
Po krótkich oględzinach „specjalnych przesiedleńców” stwierdzili, że oni nikomu nie
zagrażają, nie są bandytami i proponowali im schronienia pod dachami swoich ubogich
domów. Janina z dziećmi zamieszkała i Siergieja i Hanny Pinczuków. Państwo Pinczukowie
byli przesiedleńcami z Ukrainy z okresu porewolucyjnego. Cała ich pięcioosobowa rodzina
była do deportowanych bardzo przyjaźnie ustosunkowana. Na każdym kroku wyrażali chęć
niesienia im pomocy.
Oprócz Janiny Śmigielskiej i jej dzieci, w dwuizbowej chacie państwa Pińczuków
zamieszkała również jedna z mieszkanek Zdołbunowa z nastoletnią córką. Z czasem
przydzielono im kąt u innych gospodarzy.
Odtąd zesłańcy rozpoczęli walkę o byt i przetrwanie. Początkowo wymieniali rzeczy
przywiezione z Polski na podstawowe produkty żywnościowe, przede wszystkim na mleko
chleb i kartofle. Latem przybysze z dalekiego kraju chodzili po sól do słonego jeziora.
Zatrudniali się u miejscowych gospodarzy. Kobiety pracowały w polu przy siewach, sadzeniu
roślin i plewieniu. Jesienią, przy zbiorach płodów rolnych, załadunku na przyczepy
traktorowe i rozładunku do kopców i innych miejsc składowania. Mężczyźni i młodzi chłopcy
zatrudniani byli przy orce, sianokosach oraz pracy przy koniach w kuźniach i stajniach.
Powozili furmankami. Oporządzali bydło i trzodę chlewną. Wszyscy ciężko tam pracowali.
Jedli suche kartofle, zupę z chwastów, lebiody, pokrzyw i brukwi. Mieli wypracowany
szacunek do kromki chleba. Byli odporni na wszystkie trudności. Nabywali umiejętności, o
których nigdy nie śnili. Nauczyli się samodzielności, cierpliwości i zaradności.
Wanda Śmigielska została kombajnistką. Jako dziewiętnastolatka, w1943roku, była
zmuszona ukończyć kurs kombajnistów w Leninowskiej Szkole Gospodarstwa Wiejskiego.
Zdobyła uprawnienia do pracy na tym pojeździe. W zimowe wieczory kobiety robiły na
drutach i szydełkowały. Miały tak opanowane te umiejętności, że robiły najrozmaitsze
wytwory z przędzy po ciemku. Nie musiały zapalać lamp. Było tylko słychać dźwięk
uderzających się drutów i widać było blask wypadających spod nich iskier.
Państwu Pinczukom bardzo przypadła do gustu pościel, którą Janina przywiozła ze sobą.
Przyglądali się śpiącym w niej przybyszom. Mówili: „Ninoczka, Wandoczka wy spitie kak
angieły w niebie”.
Na zamówienia kobiet ze wsi, zaczęła haftować różne motywy na skrawkach białego
płótna. Potem je zszywała i szyła z nich powleczenia na poduszki i pierzyny. Haftowała
również tzw. „pieliny”- makatki, które zgodnie z tradycją zawieszano w rogach izb, przy
ikonach. We wszystkich chatach były takie ołtarzyki. Nawet u przewodniczącego Kołchozu,
jedynego członka partii komunistycznej w Smirnowce. Kiedy był silny mróz, padał śnieg i
wiał "buran" nie można było wyjść z chałup, ponieważ były całe zasypane śniegiem. Wodę
trzeba było topić ze śniegu. Po ustaniu "buranu", żeby wyjść na zewnątrz, mieszkańcy musieli
wyrąbywać schody ze śniegu. Po takich śnieżycach do wsi wpadały wygłodniałe wilki.
Często rozszarpywały gospodarzom psy i inwentarz.
W roku 1944, kiedy Armia gen. Władysława Andersa była w Palestynie, Janina
Śmigielska otrzymała zawiadomienie, że na poczcie w Dubrownie jest do odebrania przesyłka
od męża. Był początek zimy. Śniegu nie było wiele, więc Wanda udała się tam pieszo. Miała
do pokonania 6-8 km. W połowie drogi zobaczyła przechodzącego wilka. Ze strachu
zaniemówiła i nie mogła ruszyć się z miejsca. Myślała, że to już jest jej koniec, ale wilk ze
spuszczoną głową przeszedł jej drogę i poszedł dalej. Widocznie nie był głodny.
Był taki czas, że w sąsiedniej wsi wybuchła epidemia „tuberkulozy”, nie było tam rąk
do pracy. Zebrano więc całą polską młodzież ze Smirnowki i w trybie natychmiastowym
przymuszono do pracy. Młodzi ludzie pracowali tam dwa sezony. Nawet nie narzekali, bo
mieli zapewnione całodzienne wyżywienie. W maju 1943 roku, syn Janiny Śmigielskiej,
Wacław, udał się do Sielc nad Oką, gdzie gen. Zygmunt Berling utworzył I Warszawską
Dywizję Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Bardzo pragnął wydostać się z zesłania i zasilić
Polskie Siły Zbrojne w ZSRR. Była to jedyna szansa na powrót do Ojczyzny
siedemnastoletniego wówczas chłopca i możliwość walki z niemieckim najeźdźcą.
W kwietniu 1946 roku wszyscy Polacy ze Smirnowki otrzymali karty repatriacyjne i
niebawem wyjechali do Polski. Janinie i Wandzie karty zatrzymano. Tylko one zostały w
Kołchozie. Dokument z Tockoje, o udzielenie im wszelkiej pomocy ze strony władz
sowieckich nie pomógł. Wręcz przeciwnie. Utrudnił powrót. Wszyscy miejscowi byli tym
faktem wzburzeni. Starali się pomóc w miarę ich skromnych możliwości. Wanda nie potrafiła
zaakceptować zaistniałej sytuacji. Ciężko zachorowała. Jej twarz pokryła się ropiejącymi
krostami, potem strupami. Długo gorączkowała. Miejscowy lekarz nie potrafił postawić
prawidłowej diagnozy. Pewnego dnia, jeden z mieszkańców Smirnowki zawiózł ją do
sąsiedniego Kołchozu. Tam udzielił jej pomocy lekarz Azerbejdżanin. Wstępnie zapytał: "Wy
Polka? To poczemu nie ujechała na Rodinu"? Zorientował się, że objawy tej choroby są
skutkiem dotychczasowych przeżyć. Przygotował odpowiednią maść, wysmarował twarz i
zabandażował. Długo chodziła z opatrunkiem, karmiona była przez rurkę, aż do ustąpienia
gorączki i nabrania sił. Na szczęście choroba ustąpiła i nie pozostawiła trwałych śladów.
Wanda często chorowała na zesłaniu. Nędza, głód i wszelkie przeżycia psychiczne były
przyczyną chorób, na które zapadała. Chęć przeżycia i nadzieja na powrót do Ojczyzny,
spotkanie z bratem i ojcem przezwyciężyły tyfus i wiele innych chorób i dolegliwości.
Na przełomie maja i czerwca 1946 roku, dzięki pomocy jednej z mieszkanek
Smirnowki, która wyjechała na stale do Pietropawłowska, Wanda mogła kilka razy pojechać
do NKWD i składać pisemne prośby o umożliwienie jej i jej matce powrotu do Ojczyzny. Na
nic się to jednak zdało. Dopiero, gdy Jan Monczyński (wuj) i Wacław Śmigielski (brat)
dostarczyli dokumenty, że służą w Armii Ludowego Wojska Polskiego, otrzymała
wstrzymane karty repatriacyjne. W drugiej połowie 1946 roku dołączono je do transportu
polskich Żydów z Armenii. Wszyscy wracali już w otwartych wagonach. Sowieccy żandarmi
już ich nie pilnowali. Na jednym z postojów, dość daleko od miejsca zatrzymania
pociągu, leżał wrak niemieckiego samolotu. Wanda zapragnęła przyjrzeć mu się z bliska.
Wokół widać było niekończący się step i bezkresne, lazurowe niebo. Wysiadła z pociągu i
udała się w stronę rozbitej maszyny.
Tymczasem pociąg ruszył. Resztkami sił dobiegła do ostatniego wagonu. Nie była w
stanie do niego wskoczyć. Na szczęście przyszedł jej z pomocą pasażer jadący na gapę w
budce przeznaczonej dla pracownika hamującego pociąg. Gapowiczem był Rosjanin.
Wciągnął Wandę do środka. W tym breku przejechali razem do następnego postoju. Wanda
niejednokrotnie powtarzała, że po raz kolejny zawdzięcza komuś życie. Jej matka była
przekonana, że straciła córkę na zawsze. Radości nie było końca, gdy spotkały się w trakcie
trwania drugiego postoju pociągu.
Po sześciu latach i trzech miesiącach zesłania, wróciły do Polski. Zamieszkały na
Ziemiach Odzyskanych, w Morągu.

Podobne dokumenty