Mauzoleum poległych żołnierzy polskich i - MOTO

Transkrypt

Mauzoleum poległych żołnierzy polskich i - MOTO
Sponsor głównej nagrody dla Moto-Turysty Roku w postaci bonu na zakupy towarów z oferty Sw-Motech o wartości 300 zł.
Wita Was Leon
na Kawasaki Z 750S
W opisie relacji wykorzystałem fragmenty tekstów ze zbiorów encyklopedii www.wikipedia.org
Opis trasy
Myśl
zorganizowania motocyklowej wyprawy chodziła mi po głowie już od dłuższego czasu
a właściwie od momentu kupna motocykla, bo już wtedy miałem ambicje ruszyd kiedyś na moim rumaku
gdzieś dalej. A że zabierałem się do tego jak przysłowiowy pies do jeża, organizacja mojej pierwszej wyprawy
trwała o zgrozo blisko 5 lat. Nad wyborem kompana motocyklowej wędrówki długo nie musiałem się
zastanawiad. Padło na Leona (tak naprawdę Łukasz). Dodam, że nasze pierwsze motocykle kupowaliśmy
tego samego dnia, więc z kim jak nie z Leonem. Ale na wybór towarzysza podróży to nie sprzęt w tym
momencie tu decydował, lecz osoba i ktoś na kim można zawsze polegad. Skład wyjazdowej ekipy był
początkowo podobno większy, lecz panowie którzy wyprawę odpuścili przed -jak tonący statek -zasłaniali się
a to współmałżonką, że nie wyraża zgody na wyjazd, a to tym że pogoda zbyt upalna. Ale kiedy nie jeździd
i zwiedzad jak nie wtedy kiedy świeci słooce, no chyba że ktoś lubi podróże w strugach deszczu to już inna
sprawa. Musiałem o tym wspomnied i nawiązad do tego, aby móc w tym momencie pozdrowid kolegów
i napisad z czystym sumieniem … ŻAŁUJCIE!
Sporządzenie planu wyprawy i miejsc w których mieliśmy się znaleźd podczas naszej wycieczki nie zajęło mi
dużo czasu. Podsunąłem swoje propozycje Leonowi, on dodał swoje pomysły i tak oto powstała nasza mapa,
której ściśle trzymaliśmy się od samego początku do koocowych metrów eskapady. Był to plan na 2-3 dni,
nadwiślaoskim szlakiem z domieszką Gór Świętokrzyskich. A wiec zaczynamy!
Leon zawitał u mnie w piątek wieczorem, musiał dojechad grubo ponad stówę ,tak abyśmy
z Warszawy z rana szybko wystrzelili w traskę . Zimne piwko, przestudiowanie celów podróży i czas na sen.
W sobotę rano po ogarnięciu klamotów i pakunków, ruszamy z Warszawy. Pogoda rewelacja. Słooce w pełni
i od rana mocno grzeje tak, że temperatura solidnie daje się we znaki. Po starcie kierujemy się na drogę
krajową nr79 w kierunku Sandomierza. Pierwszy cel -Zamek Książąt Mazowieckich w Czersku, który znajduje
się na 47 kilometrze naszej trasy, a więc szybko mijamy Piaseczno i dobijamy do Góry Kalwarii. Po minięciu
sławetnego ronda w Górze, kierujemy się na Sandomierz i po przejechaniu około jednego kilometra
wypatrujemy skrętu w lewo na Czersk.
O fakcie, że znajduje się tam zamek, z drogi głównej nr 79 niewiele się dowiemy. Z tego co
pamiętam nie było tam przy niej żadnej tablicy informacyjnej o zabytku. Przed bramą wejściową na teren
zamku i klasztoru zauważamy spore stadko jednośladów. Potwierdzało to, że właśnie zaczął się weekend
i że nie jesteśmy osamotnieni na wędrownym szlaku. Pstrykamy pierwsze fotki…
Zamek Książąt Mazowieckich >>>
Pod koniec XIV stulecia książę Janusz I Mazowiecki zaczął wznosid murowany zamek, na miejsce budowli
drewnianej z XII wieku. Budowę zakooczono przed rokiem 1410. Wysokie i grube na 1,5 m mury zostały
przedzielone trzema basztami.
Szybko zwiedzamy, zaglądamy gdzie się da,
wchodzimy schodami na wieże zamkowe. Z wież
zamkowych
cieszymy
się
widokiem
pięknej
panoramy doliny Wisły. Ogólnie bardzo fajny
zamek -polecam. Dodatkowo na dziedziocu zamku
można przymierzyd zabytkowe zbroje, postrzelad
z łuku czy tez zjeśd coś i napid się mrożonej
herbaty.
Z racji tego, że czas nas nagli - ruszamy dalej
do głównej DK79 w kierunku Sandomierz .
Celem naszego postoju jest Skansen Bojowy 1 Armii Wojska Polskiego. Przy głównej drodze,
praktycznie na samym koocu wsi, znajduje się plac z pomnikiem na którym stoi radziecki czołg T-34,
uczestnik historycznych wydarzeo z 1944 roku. Skansen upamiętnia walki na przyczółku warecko magnuszewskim w miejscu walk 1 Armii Wojska Polskiego, a dokładnie przez 3 Pomorską Dywizję Piechoty
im. Romualda Traugutta i 1 Warszawską Samodzielną Brygadę Kawalerii.
Skansen Bojowy 1 Armii Wojska Polskiego >>>
W miejscu tym znajdowały się w dniach 9-12 października 1944 roku pozycje oddziałów obydwu dywizji.
Skansen znajduje się w lesie i trzeba trochę pospacerowad, aby napotkad w nim ukryte i stojące pośród
drzew działa, armaty, wozy bojowe, czy też czołg z otwartym włazem. Jest też amfibia a dookoła przebiegają
okopy. Cała sceneria działa na nas tak,
że przez chwilę czujemy się jakbyśmy byli
na planie historycznych wydarzeo, czy też
serialu ,,Czterej pancerni i pies”. Polecam
skansen dla tych, których ciekawi historia
i technika wojskowa z lat II Wojny
Światowej.
Z
pewnością
się
nie
zawiedziecie.
Po około godzinnym leśnym spacerze
przywdziewamy nasze motorowe zbroje
i ruszamy dalej. Temperatura i czas
Radziecki czołg średni produkowany w latach 1941-1958
(około
południa)
dają
się
powoli
we znaki. Naszym głównym napędem jest woda, której wypijamy litry. Niestety znawcy tematu wiedzą,
że podróż z pełnym ekwipunkiem i strojem jest dośd męcząca w taką pogodę. Nie dajemy jednak za wygraną
i pędzimy dalej do celu nr 3 - Studzianki Pancerne. Cały czas kierujemy się krajową 79-tką w stronę
Sandomierza. Krajowa droga 79 na odcinku od Potyczy do Magnuszewa i dalej w stronę Kozienic - z nazwą
i standardem drogi krajowej ma niewiele wspólnego, bo jest to jeden wielki wertep, pełen łat, dziur i nie
wiadomo czego jeszcze. Nie psuje nam to nastrojów i jedziemy swoje.
Przed miejscowością Ryczywół o skręcie do Studzianek informuje nas drogowskaz – 3 km w prawo.
O dziwo droga boczna lepsza od krajowej 79.
Mauzoleum poległych żołnierzy polskich i radzieckich w Studziankach, znajduje się na samym
początku wsi, więc ze znalezieniem nie będzie żadnych problemów. W dodatku na betonowym postumencie
znajduje się czołg, więc nie ma szans przejechania i nie zauważenia tego miejsca.
Mauzoleum poległych żołnierzy polskich i radzieckich w Studziankach >>>
Bitwa w dniach 9 - 16 sierpnia 1944 pod wsią Studzianki (obecnie Studzianki Pancerne), rozpoczęła się walką
1 Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte i oddziałów 8 Armii Gwardyjskiej z elementami dwóch
niemieckich dywizji pancernych i dywizją grenadierów. Celem Polaków była obrona przyczółka
warecko - magnuszewskiego przed niemieckimi oddziałami. Bitwa zakooczyła się zwycięstwem sił
polsko - radzieckich. W mauzoleum znajduje się sporo tablic upamiętniających bohaterskich żołnierzy
polskich i radzieckich.
Wyruszamy do Kozienic a stamtąd drogą nr 48 w kierunku Dęblina.
Naszym celem z Leonem w Dęblinie były miejscowe forty i fortyfikacje, wchodzące w skład
Twierdzy Dęblin -fort Borek, Zajezierze, Głusiec i Mierzwiączka. Z racji goniącego nas czasu, piekielnej
temperatury i mnóstwa atrakcji przed nami, odpuszczamy ,,forty”. Zasilamy nasze rumaki paliwem na
orlenie Dęblin i przed siebie, zajeżdżając jedynie poczud klimat do fortu Mierzwiączka.
Nie zsiadając z maszyn objeżdżamy pozostałości ruin, przysłowiowo kręcimy się wokół, obserwujemy
i dochodzimy do wniosku, że fort zostawiony ,,samopas” i sam sobie -niszczeje i rujnuje się, będąc miejscem
spotkao okolicznej młodzieży. Parę butelek po winie też rzuciło się w oczy. Na pewno nie były to butelki
zostawione przez rosyjskich okupantów i pierwotnych mieszkaoców twierdzy. Ktoś kto lubi zwiedzanie
historycznych zakątków można śmiało zajrzed w to miejsce.
Fort nr II - Mierzwiączka - stanął na podmokłym terenie obok wsi o tej samej nazwie.
Budowę Twierdzy Dęblin Rosjanie rozpoczęli w roku 1832, czyli zaraz po klęsce powstania listopadowego
Ostatnie prace trwały do 1915 roku, czyli do okresu ciężkich bitew toczonych na tym terenie z wojskami
niemieckimi i austrio - węgierskimi na skutek których Rosjanie zostali zmuszeni do opuszczenia twierdzy
i oddania jej 4 sierpnia 1915 roku wojskom niemieckim.
Fort nr II – Mierzwiączka >>>
Po krótkim chaosie związanym z błądzeniem po dęblioskich uliczkach i wydostaniem się z miasta,
zauważamy w koocu wyjazd na drogę nr 801 i udajemy się w kierunku Puław.
NADWIŚLAŃSKIE KRAJOBRAZY
Sama droga DW801 Dęblin-Puławy, licząca nieco ponad 20km jest ciekawa, sporo zakrętów, lecz należy nie
przesadzad zbytnio z prędkością, gdyż droga ta jest poprowadzona na obwałowaniu Wisły, przeważnie bez
barierek, wiec skutki wypadnięcia z niej mogą byd opłakane w skutkach. W ciągu drogi na Puławy mamy
przed oczami po prawej stronie dolinę Wisły i miejscami rzekę płynącą blisko w sąsiedztwie drogi, więc cały
czas towarzyszą nam ładne nadwiślaoskie krajobrazy.
Wjeżdżamy do Puław (196km) i z racji tego, że obraliśmy sobie jako kolejny przystanek
Kazimierz Dolny, spokojnie przejeżdżamy przez to miasto rozglądając się wokół i przyglądając się jego
urokom z siodła. O atrakcjach Puław nie będę się rozpisywał, jest ich naprawdę sporo. Po drodze mijamy
z pewnością główna atrakcję zabytkową miasta - Pałac Czartoryskich. Puławy to ładne miasto z doliną Wisły.
Wyskakujemy
z
Puław
w
kierunku
Kazimierza Dolnego DW nr 824.
Widoki są coraz ładniejsze. Po lewej stronie
wzdłuż drogi do samego Kazimierza rozciąga
się duże wzniesienie, porośnięte lasami, a po
prawej stronie płynie Wisła. Zazdroszczę
przez chwilę mieszkaocom tych okolic,
że mogą mieszkad w tak pięknym miejscu.
Po drugiej stronie Wisły również rozciąga się
widok na wysoki i malowniczy brzeg rzeki.
Nie
marnujemy
więc
okazji
na
krótki
odpoczynek nad brzegiem Wisły.
Skręcamy z drogi i po chwili jesteśmy nad
brzegiem.
Parkujemy
maszyny
na
nadwiślaoskiej łące, nie omieszkamy z okazji
,,rozpakowania się” z motocyklowych ,,łachów”
i po chwili oddychamy z wielką ulgą. Podróż
w takiej temperaturze wymaga właśnie takich
regeneracyjnych
postojów.
Pół
godzinne
śniadanko i leżakowanie, pełen weekendowy
luz zapanował na całego. Z pewnym trudem podnosimy tyłki i zaczynamy przygotowania do dalszej drogi.
Przecież Kazimierz czeka nieopodal…
Pierwsze wrażenie jakie mnie spotkało po przekroczeniu granic tego miasta to jego urok
i klimat. Dało to się odczud dosłownie od razu. Dodam, że nigdy wcześniej nie miałem okazji gościd w tym
mieście. Dużo turystów na ulicach, bryczki z koomi i woźnicami, piękne widoki , widoczna z daleka Góra
Trzech Krzyży i Zamek z miejsca zrobiły na mnie duże wrażenie.
A to przecież tak blisko od Warszawy i wcale nie trzeba daleko szukad żeby znaleźd się w takim miejscu.
W dodatku piękna wakacyjna pogoda. Czego chcied więcej?
Bogata historia miasta i mnóstwo zabytków zachęca do zatrzymania się w Kazimierzu na co najmniej 2 dni.
My chcemy poświęcid tylko 2 godziny. Zarezerwowany nocleg w Sandomierzu sprawia, że nasza wyprawa
nabiera dużego tempa i cieszy fakt, że przebiega bez zakłóceo. Szybko więc lokalizujemy płatny parking, aby
mied dobry punkt na ,,wyskok” w miasto. Starsza pani obsługująca parking w paru zdaniach zaznajomiła nas
gdzie warto i którędy iśd, aby poznad główne atrakcje miasta.
Z miejsca atakujemy z Leonem Górę Trzech Krzyży -punkt
widokowy na panoramę Kazimierza i Wisły. Pod górkę jest
ciężko ale dajemy radę. Ufff… udało się.
Jesteśmy na samym szczycie. Było warto. Widok jest piękny
o czym świadczy seria zdjęd z nami w tle. Parę oddechów,
paro-minutowe nacieszenie oczu widokami i pora schodzid.
Wejście prowadzące na Górę Trzech Krzyży
i malownicza panorama Kazimierza Dolnego. .
Z racji wykonywanych obecnie prac remontowych przy ruinach kazimierskiego Zamku -brak dostępu dla
zwiedzających. Barierki i zakaz wstępu. Idziemy więc dalej w stronę Wąwozu Korzennego. Okolice
Kazimierza słyną z malowniczych wąwozów -do
najpiękniejszych należy Korzeniowy Dół. Wijące się
po ścianach korzenie zrobią wrażenie nie tylko na
najmłodszych uczestnikach wycieczki. Chod trudno
w to uwierzyd, tego tajemniczego zakątka nie
stworzyła natura, tylko człowiek.
Idziemy według tabliczki krętą drogą cały czas w
górę. Kooca nie widad. Żar leje się z nieba. Spotkał
nas spory wysiłek. W połowie drogi (jakiś 1km)
na górze dowiadujemy się od miejscowych, że do wąwozów jeszcze 2km. Wstąpiła w nas rezygnacja
i nastąpił odwrót. Zaopatrujemy się w litrowe butle z zimną cc i schodzimy w dół. Z własnego doświadczenia
możemy już powiedzied, że fajną atrakcją dla turystów chcących zwiedzid wąwozy są terenowe auta,
w większości radzieckie UAZ-y, których jest naprawdę sporo, i mijamy ich po drodze kilkanaście. W cenie 120
złotych ( 6 osób wynajmuje takie auto, wiec koszt 20 zł ) siadając na otwartej pace yeep’a, kierowca obwozi
nas po okolicznych wąwozach.
Ponieważ
trasa
Korzeniowego
z
Dołu
rynku
przez
do
ulice
Lubelską i Szkolną (około 4 km w obie
strony) jest dośd długa i monotonna,
warto podjechad pod samo wejście
do wąwozu.
Zamek w Kazimierzu >>>
Po zejściu w dół wchodzimy na miejski rynek, gdzie spotykamy wielu turystów ,czy to na ulicach czy pod
parasolami w miejscowych kawiarniach i pubach. Jest klimatycznie. Krótki odpoczynek na ławce i zbliża się
czas wyjazdu z Kazimierza Dolnego.
Z pewnym rozczarowaniem, że nie udało nam się dotrzed do Wąwozu Korzennego udajemy się
w kierunku Janowca, gdzie znajduje się nie lada atrakcja -przeprawa promowa przez Wisłę. Do przeprawy
promowej prowadzi najpierw asfaltowa droga, później robi się z niej droga szutrowa, trochę leśnej dróżki
przez las. Na szczęście są drogowskazy więc nie błądzimy. Za nami unosi się spory tuman kurzu,
co z pewnością złości pieszych idących na przeprawę. Koocowy dojazd to spory zjazd w lesie drogą z płyt
i wyłaniając się z lasu, na dole widad już Wisłę i kursujący tam i z powrotem prom.
Kolejka oczekujących na prom nie jest
duża, więc po dosłownie 10 minutach
wjeżdżamy na prom, kasujemy po 8 zł za
przeprawę. Parkujemy motory i siadając
na promowe ławki w tak pięknych
okolicznościach niepowtarzalnej przyrody
czujemy się jak bohaterowie filmu ,,Rejs”.
Za chwilę lądujemy po drugiej stronie
Wisły.
Przeprawa promowa >>>
O tym, że w Janowcu jest do zwiedzenia zamek -dowiedziałem się od Leona zaraz po zjechaniu
z promu tak, że zostałem tą wiadomością lekko zaskoczony. Od brzegu Wisły dobijamy się do Janowca
i po podjechaniu paruset metrów, na horyzoncie na wysokim brzegu ukazał nam się Zamek w Janowcu.
Zamek, który wybudowany został w I połowie XVI wieku w latach 1526-37, przez Mikołaja Firleja i jego syna
Piotra Firleja (obecnie oddział Muzeum Nadwiślaoskiego w Kazimierzu Dolnym). Powiem, że Zamek robi
wrażenie. Jest umiejscowiony na wysokiej skarpie, wiec będąc na dole spoglądając w jego stronę, widad jego
wielkośd i majestat. Na teren zamku wjeżdżamy dosłownie parę minut przed jego zamknięciem. Ochroniarz
łaskawie nas wpuszcza i sprzedaje bilety. Było warto!
Renesansowy zamek w Janowcu jest olbrzymi, w czasach świetności miał 7 wielkich sal i 98 pokoi.
Wielkością dorównywał Wawelowi. Z jego murów roztacza się rozległy widok na dolinę Wisły, a jakby tego
było jeszcze mało, zamieszkuje go najprawdziwszy duch Czarnej Damy.
Zamek jest naprawdę fajny. Prowadzi do niego podwieszany
mostek, w dole fosa, sporo krużganków, a widok z wież
na pobliskie tereny jest piękny.
Na terenie muzeum, nieopodal zamku znajduje się też
barokowy dwór, drewniany spichlerz i stodoła z kooca XIX
wieku. Wszystko oczywiście zwiedzamy.
Pora już dośd późna, więc powoli zwijamy się do maszyn.
W planach początkowo mieliśmy jeszcze Park Jurajski
Zamek w Janowcu >>>
w Bałtowie, ale z racji zbliżającej się nocy ten punkt wycieczki
szybko wybijamy sobie z głów.
Do Sandomierza, gdzie czeka na nas zarezerwowany wcześniej nocleg… To ponad 100km,
a późna pora sprawia, że sporą częśd koocowej trasy pokonamy w ciemnościach, za czy mnie przepadam
jadąc motocyklem. W dodatku do Zwolenia, do krajowej 79-tki z Janowca, bez GPS nie jest łatwo. Sporo
wiosek, drugorzędnych dróg, rozjazdów skrzyżowao, oczywiście większośd bez drogowskazów dokąd to
prowadzi i jak daleko. W tej części trasy do działania przeszedł Leon. On i jego mapnik na zbiorniku zostawia
w tyle nie jeden naszpikowany nowinkami system GPS. Dlatego często podczas wyprawy ,,puszczałem”
go prawym kierunkowskazem przed siebie ,,na zmianę”, aby przystąpił do działania jako główny nawigator.
Praktycznie wcale nie gubiliśmy się gdzieś na zadupiu, albo mieliśmy dużo szczęścia przy doborze drogi
zbliżając się raz po raz do skrzyżowao.
Miejscowi jadą w ciemno i na pamięd, no ale niestety turyści mają nie lada zagadkę, w którą stronę jechad?
W Zwoleniu wjechaliśmy na 79-kę jakoś po 21, więc pozostała nam ostatnia stacja noclegowa dzisiejszego
dnia -Sandomierz. Droga do Sandomierza, od Zwolenia (bo 79-tka od Warszawy do Kozienic to woła o
pomstę do nieba) miło mnie zaskoczyła, równa i bardzo dobrze widoczna w nocy, więc jechało się miło
i w niższej temperaturze. W Sandomierzu (349km) wylądowaliśmy jakoś przed godziną 23. Szybki
kwaterunek u miłych starszych paostwa i koniecznie zimne piwko przed snem.
Po pierwszym pełnym wrażeo dniu, w niedzielny
poranek przystąpiliśmy do zwiedzania Sandomierza.
Po zakotwiczeniu motorków na parkingu, z aparatem
foto ruszamy w miasto. Pierwsze fotki pstrykamy przy
Bramie Opatowskiej, gotyckiej bramie wjazdowej z XIV
wieku,
ufundowanej
przez
samego
Kazimierza
Wielkiego. Jest jedyną zachowaną bramą spośród
czterech, które prowadziły niegdyś do Sandomierza.
Poza Opatowską do miasta prowadziły jeszcze bramy:
Zawichojska, Lubelska i Krakowska, oraz dwie furty,
spośród których zachowała się jedna – Dominikaoska,
nazywana „Uchem Igielnym”.
Brama Opatowska
Po jakimś czasie dopada nas głód więc pora coś
zjeśd. Jajecznica na śniadanie na pięknym
sandomierskim Starym Rynku w sąsiedztwie
kamienic smakowała wyjątkowo.
Po śniadaniu idziemy dalej, kierując się w stronę ciekawych miejsc ,które przyciągają nasz wzrok.
Na chwilę zatrzymujemy się przy sandomierskim Ratuszu. Ratusz w Sandomierzu wzniesiono wkrótce po
najeździe Litwinów w 1349 r. Pierwotnie gotycki, był budowlą na planie kwadratu zwieoczoną wysoką
ośmioboczną wieżą. Cześd południowa, najstarsza (na niej zegar słoneczny) pochodzi z tego okresu. W XVI w.
został rozbudowany w formę wydłużonego prostokąta, a następnie zwieoczony attyką. Wieża została
dobudowana w wieku XVII. W ratuszu mieści się oddział Muzeum Okręgowego, obok znajduje się wyjście
z trasy podziemnej, więc kolejna ciekawa propozycja dla zwiedzających Sandomierz.
Sandomierz >>>
Następnie kierujemy się w stronę Zamku…
Po
drodze
mijamy
Bazylikę
katedralną
Narodzenia NMP w Sandomierzu. Jest to
kościół
gotycki
wzniesiony
ok.
1360,
rozbudowany w poł. XV wieku. Barokowa
fasada świątyni pochodzi z 1670.
W koocu docieramy na zamkowy dziedziniec …
Ratusz w Sandomierzu
Panorama Sandomierza i Wisły z placu zamkowego wygląda pięknie.
Katedra
Gotowi już do wyjazdu , zatrzymujemy się jeszcze w ostatniej chwili
i pstrykamy fotki na tle zabytkowego Sandomierza…
Nieubłagalnie dobiegła ku koocowi pora wyjazdu
z Sandomierza…
Szykując się do wyjazdu z Sandomierza, właściciel kwater w rozmowie z Leonem wspomniał, że wartym
odwiedzenia jest Zamek Krzyżtopór w Ujeździe. Co prawda my za cel obraliśmy sobie Opatów, ale po
szybkim namyśle decydujemy się na Ujazd, gdyż nie trzeba dużo zbaczad z drogi aby zobaczyd ten, jak to
później gdzieś wyczytałem, zamek – „Książe wśród ruin zamkowych”.
Kierując się z Sandomierza drogą nr 77 w stronę Opatowa, w miejscowości Włostów odbijamy na Ujazd.
W tym momencie Leon po raz kolejny wysunął się ze swoim mapnikiem na czoło wyprawy i bardzo fachowo
wyprowadził nas wiejskimi drogami poprzez niezliczone wioski do drogi wojewódzkiej 758 a stamtąd
do Ujazdu.
Zamek Krzyżtopór XVII -wieczny
kolos
pobudowany
przez
Krzysztofa
Ossolioskiego, nie wsławił się co prawda
ważnymi
wydarzeniami
historycznymi,
jednak nie ujmuje mu to jego uroku.
Budowany
w
latach
1627-1644,
nigdy
w pełni nie został ukooczony. Obecnie
znajduje się w stanie ruiny.
Jest to obszerny pałac w stylu włoskim typu palazzo
in fortezza. Budowniczym, który sporządził plany i nadzorował
wznoszenie pałacu był Wawrzyniec Senes. Od strony północnej
przylegały niegdyś piękne ogrody w stylu włoskim.
Historia powstania pałacu i jego świetności pozostaje wciąż
nie do kooca poznana. Jest to powodem do narastania wokół
niego legend. Jedną z nich jest opowieśd o zastosowaniu
w pałacu symboliki liczb nawiązującej do kalendarza: okien
miał tyle, ile dni w roku, pokoi tyle, ile tygodni, sal wielkich
tyle, ile miesięcy, a 4 narożne jego baszty odpowiadały liczbie
kwartałów.
Jego fundator cieszył się nim krótko. Krzysztof Ossolioski zmarł
nagle w rok po ukooczeniu budowy.
Pałac został ograbiony w czasie potopu przez
Szwedów (1655). Zamieszkany do roku 1770, kiedy
został zniszczony przez wojska rosyjskie w czasie
obrony przez wojska Konfederacji Barskiej.
Obecnie pałac ma status trwałej ruiny. Budowla
jest ruiną o znacznym stopniu zachowania, stąd
interesującą do zwiedzania. W jej skład wchodzą
obszerne
fortyfikacje:
bastiony,
fosa,
ślady
umocnieo i mostów.
Krzyżtopór >>>
Nazwa ewoluowała. Krzyż był symbolem wiary i polityki wojewody, topór herbem Ossolioskich.
Oba te symbole są umieszczone na bramie wjazdowej do pałacu.
Bardzo polecam do zwiedzenia tego zamku.
Po około godzinnym buszowaniu po zamku i jego ruinach, wsiadamy na rumaki i kierując się drogą 758
na Iwaniska, dalej drogą nr 757 na Opatów.
Opatów to niewielka miejscowośd z 800-letną Kolegiatą Św. Marcina w stylu romaoskim, Zespołem
klasztoru Bernardynów (XVI -XVII wiek), ruinami synagogi z XVII wieku, Bramą Warszawską z lat 1520-1530
i ratuszem z XVI wieku.
Miasto było celem odwiedzin króla Kazimierza Wielkiego, Władysława Jagiełły, Jana III Sobieskiego
i Stanisława Augusta Poniatowskiego. Niestety 25 września 1502 r. zostało zdewastowane przez Tatarów.
Naszym głównym celem w Opatowie jest podziemna trasa turystyczna o długości 400 metrów, utworzona
na bazie piwnic kupieckich z XV-XVI wieku
i oddana do użytku w 1984 r. Wejście do niej
można znaleźd przy okazji zwiedzania rynku.
Ten podziemny labirynt zaczął powstawad
już w średniowieczu. Opatów znajdował się
wówczas
na
skrzyżowaniu
szlaków
handlowych z Krakowa na Pomorze i Ruś
Halicką. To właśnie kupcy drążyli piwnice
pod swoimi domami do przechowywania
towarów.
W pierwszej połowie XVI wieku, gdy Opatów przeżywał swój
największy
rozkwit
jako
miasto
kanclerza
Krzysztofa
Szydłowieckiego, zaczęło brakowad miejsca na podziemne komory.
Kupcy i mieszczanie drążyli je więc nie tylko pod domami, ale także
ulicami i coraz głębiej, nawet 15 m pod ziemią. W sumie podziemne
korytarze i komory miały kilka kilometrów długości. Prócz
składowania
towarów
służyły
opatowianom
jako
miejsce
schronienia podczas wrogich najazdów.
W czasie II wojny światowej Opatów był terenem aktywnej
działalności podziemnej.
Opatów >>>
Gdy Opatów przestał się liczyd jako ośrodek handlowy, piwnice i lochy
zostały zapomniane, zwłaszcza te najgłębiej położone. Już w XIX wieku
zaczęły natomiast zagrażad miastu, zawalenie wyrobisk powodowało
pękanie
murów
budynków.
Większośd
pomieszczeo
częśd obudowano, połączono korytarzami
i w ten sposób powstała podziemna
trasa, jedna z największych atrakcji
turystycznych Opatowa. Podziemna trasa
to
chwila
odpoczynku
od
upałów.
W piwnicach panuje temperatura 10 – 12
stopni C, co działa na nas orzeźwiająco.
W trakcie zwiedzania podziemnej trasy
spotykamy turystów z klubu
V-strom Club Poland.
Stroje zakonników.
Z lewej: strój Zakonu Cystersów
zasypano,
GÓRY ŚWIĘTOKRZYSKIE
Po godzinie 15 jesteśmy gotowi do dalszej drogi. Cel -Nowa Słupia. Z Opatowa kierując się
krajową 74-ką w stronę Kielc, w Piórkowie postanawiamy ,,uatrakcyjnid” naszą trasę, i drogę do Nowej Słupi
pokonad przez Jeleniów, przecinając tym samym spore wzniesienie i kierując się w stronę sporej górki
widocznej z oddali. Droga na Jeleniów, początkowo asfalt, po niecałym kilometrze przeobraziła się
w wyboistą , leśną dróżkę, prowadzącą przez las, wzniesienie a potem zjazd. Po chwili jazdy zastanawiamy
się, czy nie pomyliliśmy drogi, ale na nasze szczęście spotkaliśmy na tym leśnym górzystym pustkowiu
miejscowego, którego spytaliśmy czy ta droga dokądś prowadzi. Tak, to była droga do Jeleniowa.
Z Jeleniowa lekko zdezorientowani, błąkając się okolicznymi szosami bez znaków do celu, kręcimy się
i szukamy drogi do Nowej Słupi. W koocu natrafiamy na właściwą drogę 751 i nią do miejsca przeznaczenia.
Podjeżdżając do stóp wzniesienia Św. Krzyża (454km ) dochodzimy do wniosku, że wejście na szczyt, gdzie
znajduje się klasztor, pokonamy następnego dnia z rana, bo mówiąc szczerze czuliśmy się już ,,ujechani”,
może nie ilością kilometrów a samym zwiedzaniem, które mieliśmy już tej niedzieli za sobą. Więc zapada
szybka decyzja -niedaleki Bodzentyn i ruiny zamku, a następnie powrót do Nowej Słupi w poszukiwaniu
noclegu bo nieuchronnie zbliżał się już wieczór.
Zamek pozostawiony sam sobie, niszczejący pod upływem czasu, bez jakiegokolwiek nadzoru.
Brak pomysłu miejscowych władz na jakąś inicjatywę i wypromowanie tego miejsca, aby stał się
przystankiem dla turystów. Za kilkadziesiąt lat byd może zamek zniknie całkowicie, gdyż brak jakiejkolwiek
opieki nad nim grozi przecież jakąś katastrofą budowlaną.
No cóż... Zacofanie takie jak dziurawa i słabo oznaczona droga, która tam prowadzi. A można by było na tym
kasę zarabiad, albo chociaż stworzyd tam ciekawe miejsce dla okolicznych mieszkaoców, którzy z racji ruchu
turystycznego mieliby jakieś zarobkowe zajęcie. Może by ich wtedy mniej leżało po krzakach z butelkami
po tanim winie? Miejscowe małolatki w obecności starszych kolegów, na nasz widok płochliwie chowały
butelki z piwem by później iśd za potrzebą natury za pobliskie mury…
Sporo pokrzyw, krzaków i dewastacja –szkoda, że taki zamek nie ma zarządcy, który by to ogarnął. Szkoda,
że na naszych oczach takie zabytki niszczeją w strasznym tempie….
Z historii zamku jedyne, co nam się udało
ustalid to to, że był własnością biskupów
krakowskich. Wybudowany w II połowie
XIV wieku i w czasach swojej świetności był
całkiem sporą i złożoną budowlą. Do tej
pory zachowały się tylko niektóre ściany
i niewielkie fragmenty mostu. Przebywał
tam Władysław Jagiełło przed bitwą pod
Grunwaldem, wiec nie byle kto a sam król…
Ruiny zamku w Bodzentynie.
Ruiny zamku w Bodzentynie >>>
Na widok tego co pozostało po miejscu
w którym się zatrzymał, z pewnością nie
patrzy spokojnie.
Po zapoznaniu się z tym co pozostało z zamku w Bodzentynie -wracamy do Nowej Słupi (408km), celem
noclegu i jutrzejszego wejścia na górę Św. Krzyża. Szybko znajdujemy nocleg w ośrodku kolonijnym,
u podnóża szczytu św. Krzyża (520m n.p.m.), więc lokalizacja super. Przed snem obiadokolacja w pobliskim
barze, zimne piwko z Leonem przed snem i to by było na tyle jeśli chodzi o dzisiejszy dzieo. Po niedzieli pełnej
wrażeo w miarę szybko zasypiamy.
Nie lubię poniedziałku -to hasło dzisiaj nie obowiązuje. Kolejny wolny dzieo z dala od codzienności. Od razu
po przebudzeniu przystępujemy do działania. Baza wypadowa na górę Św. Krzyża -wyśmienita…
Nowa
Słupia (487km) położona jest w Górach Świętokrzyskich, na wschodnim kraocu
Obniżenia Wilkowskiego. Znajduje się u stóp Łysej Góry (zwanej także Świętym Krzyżem) – drugiego co do
wysokości wzniesienia Łysogór. Wieś graniczy ze Świętokrzyskim Parkiem Narodowym, znajdując się w jego
otulinie. Rozwój miasta związany był z obsługą pielgrzymek na Święty Krzyż. W Nowej Słupi kilkukrotnie
zatrzymał się m.in. król Władysław Jagiełło, pielgrzymujący do świętokrzyskiego klasztoru.
Jest wcześnie rano, więc w okolicach godziny 8 nie ma jeszcze bileterów, kasy nieczynne więc droga na górę
otwarta i w pełni bezpłatna.
Jesteśmy pierwszymi turystami, którzy dzisiejszego dnia przetrą górzysty szlak. Spokój i cisza jest błoga, więc
korzystamy z tego, bo sporo wycieczek mijaliśmy codziennie a wiadomo jak to z dzieciakami, głośno
a i nauczycielki nerwowe…
W
orzeźwiającej
jeszcze
temperaturze
i o wczesnej porze wchodzimy na szczyt
Św. Krzyża. Po drodze, na leśnym szlaku
mijamy odpowiednio malejąco stacje drogi
krzyżowej, odliczając tym samym ile jeszcze
drogi w górę pozostało. Podejście udane.
Szczyt i tabliczka z wysokością 520 m n.p.m.
zdobyta. Zbliżamy się do klasztoru, który
znajduje się na szczycie Łysej Góry (594 m
n.p.m.), zwanym też Świętym Krzyżem.
Według
legendy
opactwo
benedyktyoskie
założył
Bolesław Chrobry w 1006 r. Od XIV wieku nazywane
Świętym Krzyżem, jako że przechowywane są tu relikwie
Drzewa Krzyża Świętego, na którym umarł Jezus Chrystus,
podarowane w XI w. przez św. Emeryka, syna Stefana I,
króla węgierskiego.
Odtąd stało się jednym z najważniejszych
polskich sanktuariów i celem licznych
pielgrzymek.
Opactwo w ciągu swej historii było
kilkakrotnie
rabowane
i
niszczone.
Podupadało i podnosiło się z upadku dzięki
hojnym fundatorom.
Sanktuarium na Świętym Krzyżu.
Drzwi do klasztoru są otwarte, więc nie omieszkamy wejśd do środka. Mamy
to szczęście, że z wnętrza klasztoru dobiegają nas przepiękne dźwięki
zabytkowych organów. Jest bardzo uroczyście i wyjątkowo.
Z góry rozprzestrzenia się piękny widok.
,,Zmuszamy” się do zejścia w dół,
gdyż czas w dzisiejszym dniu jest
naszym kierownikiem wycieczki. Wiadomo dziś powrót do zadymionego miasta, a od jutra – tyrka.
Jak ja to lubię… Ale nic to. Trzeba się cieszyd, że jest jeszcze trochę wolnych chwil.
Po drodze w dół i zatrzymujemy się jeszcze przy figurce Matki Boskiej. Góra Świętego Krzyża to religijne
i kultowe miejsce. Na szczycie góry jest też posadzony dąb, jako podziękowanie za pontyfikat Jana Pawła II.
Po sprawnym wykwaterowaniu się z ośrodka w Nowej Słupi
i ,,zapakowaniu” się na motorki, ruszamy dalej -drogą 752 na Kielce.
Kolejny punkt zwiedzania to Jaskinia Raj w Chęcinach.
Po drodze mijamy Świętą Katarzynę (511km)
Święta Katarzyna znajduje się u podnóża Łysicy (612 m n.p.m.)
-najwyższego szczytu Gór Świętokrzyskich. W Świętej Katarzynie
znajdują się domy wycieczkowe, schronisko młodzieżowe,
restauracje oraz kawiarnia PTTK. Krzyżuje się tu też sporo
szlaków turystycznych ,więc jest to raj dla pieszych i rowerowych
turystów.
Piękne okoliczne widoki powodują, że jedziemy spokojnie ciesząc oczy
krajobrazami gór . Oczywiście nie mogliśmy przegapid okazji zatrzymania się przy drodze
aby z motorami w tle pstryknąd sobie klimatyczne zdjęcia.
Łysica >>>
Ze Świętej Katarzyny kierujemy się na Ciekoty, poprzez Świętokrzyski Park Krajobrazowy
drogą numer 745 do krajowej 74, a następnie przez Cedzynę w stronę Kielc. W Kielcach napotykamy na małe
korki, które bezproblemowo pokonujemy i drogą wojewódzką 762 jedziemy w kierunku Chęcin. Około 3 km
przed Chęcinami znajduje się tablica i skręt w prawo -Jaskinia Raj.
Przy
pobliskim
parkingu
w
restauracji
posilamy się obiadem by w pełni sił, udad się
pieszo leśnym traktem do pobliskiej Jaskini.
Mamy to szczęście, że udaje nam się dostad dwie
wejściówki na godzinę 14.
W sezonie wycieczkowym (sporo szkolnych
wycieczek i ograniczonych miejsc), warto zarezerwowad sobie wcześniej bilety wstępu.
Bilet wstępu osoby dorosłej 17 zł, ale koszt wejścia rekompensuje nam to co widzimy w jaskini.
Zakaz wnoszenia aparatów i robienia zdjęd w samej jaskini o czym jesteśmy informowani przez przewodnika.
Wejście do jaskini prowadzi przez pawilon wejściowy, w którym mieszczą się kasy biletowe, kawiarnia
i niewielkie muzeum. Wystawa muzealna przedstawia geologię, historię i znaleziska archeologiczne
oraz paleontologiczne wydobyte podczas eksploracji jaskini przez ekipy naukowców. Jaskinią Raj jest
niewielka, łączna długośd jej korytarzy wynosi 240 metrów. Wewnątrz jaskini panuje stała temperatura,
która wynosi ok. 9° C, a wilgotnośd ok. 95%.
Wyróżnia się dobrze zachowaną szatą naciekową. Korytarze powstały w dewonie ok. 350 mln lat temu.
W późnym trzeciorzędzie i czwartorzędzie jaskinia powiększała się. Zamieszkiwana była przez
neandertalczyków.
W ciągu ostatnich tysięcy lat wejście do jaskini
zostało całkowicie zasypane (co zapewne ochroniło szatę naciekową jaskini). Do jaskini wejście prowadzi
przez sztucznie przekopany chodnik o długości 21 metrów. Trasa wiedzie przez Komorę Wstępną, Komorę
Złomisk, ponownie przez sztucznie przekopany chodnik do Sali Kolumnowej.
Po przejściu przez mostek trasa prowadzi przez najbogatszą w nacieki Salę Stalaktytową przez Salę Wysoką
i Komorę Wstępną do pawilonu muzealnego i wyjścia. W samej jaskini można obejrzed bogate i różnorodne
formy naciekowe, czasem o oryginalnych kształtach, jak stalaktyty, stalagmity, kolumny naciekowe i "perły"
jaskiniowe, jeziorka i "pola ryżowe". Jesteśmy pod wrażeniem tego co przez setki tysięcy lat stworzyła
w jaskini natura. Z powodu zakazu fotografowania jaskini podaje link do tego co można zobaczyd w środku.
Jaskinia Raj >>>
Przyjemny chłód panujący w jaskini
dodaje nam sił. Po wyjściu z jaskini
robimy sobie jeszcze po drodze
fotki w pobliskim wąwozie.
Dobijamy do parkingu, wsiadamy
na hulajnogi i pędzimy do Chęcin,
gdzie z daleka na wzniesieniu
czeka już na nas zabytkowy Zamek,
a
w
zasadzie
ruiny
zamku
królewskiego z przełomu XIII i XIV
wieku.
Zamek w Chęcinach >>>
Zamek Królewski w Chęcinach pozostaje ruiną od XVIII wieku. Bogata historia tego miasta
i zamku zachęca do odwiedzin tego miasta. My zwiedzamy jedynie zamek, jako jeden z ostatnich miejsc
wyprawy. Zamek znajduje się na sporym wzniesieniu, z którego rozprzestrzenia się wspaniały widok
na okolice. Nie ma wyraźnych danych źródłowych na temat powstania chęcioskiego zamku. Na bazie
istniejących dokumentów można domniemywad, iż budowę warowni rozpoczęto pod koniec XIII wieku.
Jest pewne, iż zamek istniał w 1306 r., kiedy to Władysław Łokietek nadał go biskupowi krakowskiemu,
Janowi Muskacie. Zamek odegrał ważną rolę jako miejsce koncentracji wojsk wyruszających na wojnę
z Krzyżakami. Właśnie z tego miejsca w 1331 roku wyruszono na Bitwę pod Płowcami. W 1318 r. ze względu
na niedostępnośd zamku, zdeponowano tu skarbiec archidiecezji gnieźnieoskiej, dla zabezpieczenia przed
wrogim Zakonem. Po śmierci Władysława Łokietka pieczę nad warownią objął Kazimierz Wielki. Zamienił
on zamek w niezdobytą przez ponad 250 lat królewską fortecę, znacznie go rozbudowując. Między innymi
w tym czasie zostały podwyższone kamienne wieże.
Zamek przez długie lata używany był w charakterze więzienia stanu. Osadzono tu m.in. Andrzeja Wingolda
(oskarżonego o podburzanie Rusi przyrodniego brata Władysława Jagiełły), Warcisława z Gotartowic
oraz znaczniejszych jeoców schwytanych po grunwaldzkiej wiktorii, między innymi Michała Küchmeistra –
przywódcę krzyżackiego.
W XVI w. zamek zaczął podupadad. W 1588 r. sejm zarządził przeniesienie ksiąg ziemskich z warowni do
położonego u jej podnóża chęcioskiego kościoła.
W 1607, w czasie Rokoszu Zebrzydowskiego fortyfikacje zostały zniszczone, a zabudowania spalone. Zamek
na krótko odzyskał dawną świetnośd po przebudowie zainicjowanej przez starostę chęcioskiego, Stanisława
Branickiego, jednak już w latach 1655–1657 został doszczętnie zniszczony najpierw przez Szwedów,
a następnie przez szturm oddziałów Rakoczego. Dzieło zniszczenia dokooczyła w 1707 r. kolejna okupacja
szwedzka. Wtedy to zamek opuścili ostatni mieszkaocy. Podczas I wojny światowej ucierpiała jedna z wież,
wykorzystywana przez Rosjan jako punkt obserwacyjny.
Po wejściu na zamkową wieżę z miejscem widokowym – widok na okolicę jest okazały.
Widok z zamkowej wieży w Chęcinach. Ciekawostką jest to, że w pogodne dni
z wieży zamku widoczne są wierzchołki Tatr.
Zbliżająca się z oddali burza i błyskające na niebie pioruny powodują, że w pośpiechu opuszczamy Chęciny
tym razem w kierunku Zagnaoska, a dokładnie Bartkowa, gdzie rośnie sobie dąb - staruszek - Bartek.
Dąb Bartek >>>
Bezproblemowo
trafiamy na miejsce i po raz kolejny doświadczamy na własnej skórze,
że tam gdzie - co jest ciekawego do zobaczenia - jest też okazja do zarobku. Płatny parking przy każdym
zamku, czy innym ciekawym miejscu to norma. Nawet w Bartkowie ten proceder ma miejsce.
Wracając do ,,drzewka” niestety nie oszczędzał go ani czas, ani wiatr, nawet nie ominął go pożar, który miał
miejsce w 1905 roku. Dodatkowo podparty jest wieloma teleskopowymi wzmocnieniami, gdyby nie one
z pewnością nie byłoby już Bartka, a z nim razem na pewno i miejscowych ze straganami no i parkingowego
z biletami. Chuchajcie więc miejscowi na Bartka i dbajcie o niego! Jego wiek jest szacowany na około 700 lat
- ale w różnych źródłach podają między 600 a 1200 lat - jak by nie patrzed to staruszek. Legendy podają,
że odpoczywał pod nim Jan III Sobieski wracając spod Wiednia.
W 1829 dąb miał 14 konarów głównych i 16 bocznych. Obecnie
posiada 8 konarów głównych. W 1906 Bartek został
uszkodzony przez pożar pobliskich zabudowao. W latach
20-tych XX wieku, pieo drzewa zamurowano wykorzystując
kamieo wapienny, który w latach 60-tych usunięto, a ubytek
wypełniono plombą z żywicy i zamaskowano płatami kory.
3 czerwca 1991 uszkodzeniu w wyniku uderzenia pioruna uległ
jeden z konarów oraz częśd pnia – powstała tzw. listwa
piorunowa. Uszkodzenie zostało zakonserwowane.
Drzewo mierzy obecnie 30 metrów wysokości, obwód pnia
wynosi na wysokości 1,30 m – 9,85 m, a przy ziemi 13,4 m,
rozpiętośd korony 20 m x 40 m.
Na Bartku więc kooczy się nasza – moja i Łukasza (Leona),
trzydniowa przygoda w siodle. Przygoda pełna miejsc godnych
uwagi, pięknych nadwiślaoskich terenów i Gór Świętokrzyskich krajobrazów.
W ciągu trzech dni przejechałem w sumie 774 km i nigdy wcześniej w tak krótkim czasie nie odwiedziłem
tylu ciekawych miejsc.
Spod Bartka udaliśmy się więc w kierunku Warszawy, a więc nastała pora powrotu do codzienności…
Do zobaczenia na turystycznym szlaku !
Marcino
(Moto-Turysta 157)
W opisie relacji wykorzystałem fragmenty tekstów ze zbiorów encyklopedii www.wikipedia.org

Podobne dokumenty