Mauzoleum poległych żołnierzy polskich i - MOTO
Transkrypt
Mauzoleum poległych żołnierzy polskich i - MOTO
Sponsor głównej nagrody dla Moto-Turysty Roku w postaci bonu na zakupy towarów z oferty Sw-Motech o wartości 300 zł. Wita Was Leon na Kawasaki Z 750S W opisie relacji wykorzystałem fragmenty tekstów ze zbiorów encyklopedii www.wikipedia.org Opis trasy Myśl zorganizowania motocyklowej wyprawy chodziła mi po głowie już od dłuższego czasu a właściwie od momentu kupna motocykla, bo już wtedy miałem ambicje ruszyd kiedyś na moim rumaku gdzieś dalej. A że zabierałem się do tego jak przysłowiowy pies do jeża, organizacja mojej pierwszej wyprawy trwała o zgrozo blisko 5 lat. Nad wyborem kompana motocyklowej wędrówki długo nie musiałem się zastanawiad. Padło na Leona (tak naprawdę Łukasz). Dodam, że nasze pierwsze motocykle kupowaliśmy tego samego dnia, więc z kim jak nie z Leonem. Ale na wybór towarzysza podróży to nie sprzęt w tym momencie tu decydował, lecz osoba i ktoś na kim można zawsze polegad. Skład wyjazdowej ekipy był początkowo podobno większy, lecz panowie którzy wyprawę odpuścili przed -jak tonący statek -zasłaniali się a to współmałżonką, że nie wyraża zgody na wyjazd, a to tym że pogoda zbyt upalna. Ale kiedy nie jeździd i zwiedzad jak nie wtedy kiedy świeci słooce, no chyba że ktoś lubi podróże w strugach deszczu to już inna sprawa. Musiałem o tym wspomnied i nawiązad do tego, aby móc w tym momencie pozdrowid kolegów i napisad z czystym sumieniem … ŻAŁUJCIE! Sporządzenie planu wyprawy i miejsc w których mieliśmy się znaleźd podczas naszej wycieczki nie zajęło mi dużo czasu. Podsunąłem swoje propozycje Leonowi, on dodał swoje pomysły i tak oto powstała nasza mapa, której ściśle trzymaliśmy się od samego początku do koocowych metrów eskapady. Był to plan na 2-3 dni, nadwiślaoskim szlakiem z domieszką Gór Świętokrzyskich. A wiec zaczynamy! Leon zawitał u mnie w piątek wieczorem, musiał dojechad grubo ponad stówę ,tak abyśmy z Warszawy z rana szybko wystrzelili w traskę . Zimne piwko, przestudiowanie celów podróży i czas na sen. W sobotę rano po ogarnięciu klamotów i pakunków, ruszamy z Warszawy. Pogoda rewelacja. Słooce w pełni i od rana mocno grzeje tak, że temperatura solidnie daje się we znaki. Po starcie kierujemy się na drogę krajową nr79 w kierunku Sandomierza. Pierwszy cel -Zamek Książąt Mazowieckich w Czersku, który znajduje się na 47 kilometrze naszej trasy, a więc szybko mijamy Piaseczno i dobijamy do Góry Kalwarii. Po minięciu sławetnego ronda w Górze, kierujemy się na Sandomierz i po przejechaniu około jednego kilometra wypatrujemy skrętu w lewo na Czersk. O fakcie, że znajduje się tam zamek, z drogi głównej nr 79 niewiele się dowiemy. Z tego co pamiętam nie było tam przy niej żadnej tablicy informacyjnej o zabytku. Przed bramą wejściową na teren zamku i klasztoru zauważamy spore stadko jednośladów. Potwierdzało to, że właśnie zaczął się weekend i że nie jesteśmy osamotnieni na wędrownym szlaku. Pstrykamy pierwsze fotki… Zamek Książąt Mazowieckich >>> Pod koniec XIV stulecia książę Janusz I Mazowiecki zaczął wznosid murowany zamek, na miejsce budowli drewnianej z XII wieku. Budowę zakooczono przed rokiem 1410. Wysokie i grube na 1,5 m mury zostały przedzielone trzema basztami. Szybko zwiedzamy, zaglądamy gdzie się da, wchodzimy schodami na wieże zamkowe. Z wież zamkowych cieszymy się widokiem pięknej panoramy doliny Wisły. Ogólnie bardzo fajny zamek -polecam. Dodatkowo na dziedziocu zamku można przymierzyd zabytkowe zbroje, postrzelad z łuku czy tez zjeśd coś i napid się mrożonej herbaty. Z racji tego, że czas nas nagli - ruszamy dalej do głównej DK79 w kierunku Sandomierz . Celem naszego postoju jest Skansen Bojowy 1 Armii Wojska Polskiego. Przy głównej drodze, praktycznie na samym koocu wsi, znajduje się plac z pomnikiem na którym stoi radziecki czołg T-34, uczestnik historycznych wydarzeo z 1944 roku. Skansen upamiętnia walki na przyczółku warecko magnuszewskim w miejscu walk 1 Armii Wojska Polskiego, a dokładnie przez 3 Pomorską Dywizję Piechoty im. Romualda Traugutta i 1 Warszawską Samodzielną Brygadę Kawalerii. Skansen Bojowy 1 Armii Wojska Polskiego >>> W miejscu tym znajdowały się w dniach 9-12 października 1944 roku pozycje oddziałów obydwu dywizji. Skansen znajduje się w lesie i trzeba trochę pospacerowad, aby napotkad w nim ukryte i stojące pośród drzew działa, armaty, wozy bojowe, czy też czołg z otwartym włazem. Jest też amfibia a dookoła przebiegają okopy. Cała sceneria działa na nas tak, że przez chwilę czujemy się jakbyśmy byli na planie historycznych wydarzeo, czy też serialu ,,Czterej pancerni i pies”. Polecam skansen dla tych, których ciekawi historia i technika wojskowa z lat II Wojny Światowej. Z pewnością się nie zawiedziecie. Po około godzinnym leśnym spacerze przywdziewamy nasze motorowe zbroje i ruszamy dalej. Temperatura i czas Radziecki czołg średni produkowany w latach 1941-1958 (około południa) dają się powoli we znaki. Naszym głównym napędem jest woda, której wypijamy litry. Niestety znawcy tematu wiedzą, że podróż z pełnym ekwipunkiem i strojem jest dośd męcząca w taką pogodę. Nie dajemy jednak za wygraną i pędzimy dalej do celu nr 3 - Studzianki Pancerne. Cały czas kierujemy się krajową 79-tką w stronę Sandomierza. Krajowa droga 79 na odcinku od Potyczy do Magnuszewa i dalej w stronę Kozienic - z nazwą i standardem drogi krajowej ma niewiele wspólnego, bo jest to jeden wielki wertep, pełen łat, dziur i nie wiadomo czego jeszcze. Nie psuje nam to nastrojów i jedziemy swoje. Przed miejscowością Ryczywół o skręcie do Studzianek informuje nas drogowskaz – 3 km w prawo. O dziwo droga boczna lepsza od krajowej 79. Mauzoleum poległych żołnierzy polskich i radzieckich w Studziankach, znajduje się na samym początku wsi, więc ze znalezieniem nie będzie żadnych problemów. W dodatku na betonowym postumencie znajduje się czołg, więc nie ma szans przejechania i nie zauważenia tego miejsca. Mauzoleum poległych żołnierzy polskich i radzieckich w Studziankach >>> Bitwa w dniach 9 - 16 sierpnia 1944 pod wsią Studzianki (obecnie Studzianki Pancerne), rozpoczęła się walką 1 Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte i oddziałów 8 Armii Gwardyjskiej z elementami dwóch niemieckich dywizji pancernych i dywizją grenadierów. Celem Polaków była obrona przyczółka warecko - magnuszewskiego przed niemieckimi oddziałami. Bitwa zakooczyła się zwycięstwem sił polsko - radzieckich. W mauzoleum znajduje się sporo tablic upamiętniających bohaterskich żołnierzy polskich i radzieckich. Wyruszamy do Kozienic a stamtąd drogą nr 48 w kierunku Dęblina. Naszym celem z Leonem w Dęblinie były miejscowe forty i fortyfikacje, wchodzące w skład Twierdzy Dęblin -fort Borek, Zajezierze, Głusiec i Mierzwiączka. Z racji goniącego nas czasu, piekielnej temperatury i mnóstwa atrakcji przed nami, odpuszczamy ,,forty”. Zasilamy nasze rumaki paliwem na orlenie Dęblin i przed siebie, zajeżdżając jedynie poczud klimat do fortu Mierzwiączka. Nie zsiadając z maszyn objeżdżamy pozostałości ruin, przysłowiowo kręcimy się wokół, obserwujemy i dochodzimy do wniosku, że fort zostawiony ,,samopas” i sam sobie -niszczeje i rujnuje się, będąc miejscem spotkao okolicznej młodzieży. Parę butelek po winie też rzuciło się w oczy. Na pewno nie były to butelki zostawione przez rosyjskich okupantów i pierwotnych mieszkaoców twierdzy. Ktoś kto lubi zwiedzanie historycznych zakątków można śmiało zajrzed w to miejsce. Fort nr II - Mierzwiączka - stanął na podmokłym terenie obok wsi o tej samej nazwie. Budowę Twierdzy Dęblin Rosjanie rozpoczęli w roku 1832, czyli zaraz po klęsce powstania listopadowego Ostatnie prace trwały do 1915 roku, czyli do okresu ciężkich bitew toczonych na tym terenie z wojskami niemieckimi i austrio - węgierskimi na skutek których Rosjanie zostali zmuszeni do opuszczenia twierdzy i oddania jej 4 sierpnia 1915 roku wojskom niemieckim. Fort nr II – Mierzwiączka >>> Po krótkim chaosie związanym z błądzeniem po dęblioskich uliczkach i wydostaniem się z miasta, zauważamy w koocu wyjazd na drogę nr 801 i udajemy się w kierunku Puław. NADWIŚLAŃSKIE KRAJOBRAZY Sama droga DW801 Dęblin-Puławy, licząca nieco ponad 20km jest ciekawa, sporo zakrętów, lecz należy nie przesadzad zbytnio z prędkością, gdyż droga ta jest poprowadzona na obwałowaniu Wisły, przeważnie bez barierek, wiec skutki wypadnięcia z niej mogą byd opłakane w skutkach. W ciągu drogi na Puławy mamy przed oczami po prawej stronie dolinę Wisły i miejscami rzekę płynącą blisko w sąsiedztwie drogi, więc cały czas towarzyszą nam ładne nadwiślaoskie krajobrazy. Wjeżdżamy do Puław (196km) i z racji tego, że obraliśmy sobie jako kolejny przystanek Kazimierz Dolny, spokojnie przejeżdżamy przez to miasto rozglądając się wokół i przyglądając się jego urokom z siodła. O atrakcjach Puław nie będę się rozpisywał, jest ich naprawdę sporo. Po drodze mijamy z pewnością główna atrakcję zabytkową miasta - Pałac Czartoryskich. Puławy to ładne miasto z doliną Wisły. Wyskakujemy z Puław w kierunku Kazimierza Dolnego DW nr 824. Widoki są coraz ładniejsze. Po lewej stronie wzdłuż drogi do samego Kazimierza rozciąga się duże wzniesienie, porośnięte lasami, a po prawej stronie płynie Wisła. Zazdroszczę przez chwilę mieszkaocom tych okolic, że mogą mieszkad w tak pięknym miejscu. Po drugiej stronie Wisły również rozciąga się widok na wysoki i malowniczy brzeg rzeki. Nie marnujemy więc okazji na krótki odpoczynek nad brzegiem Wisły. Skręcamy z drogi i po chwili jesteśmy nad brzegiem. Parkujemy maszyny na nadwiślaoskiej łące, nie omieszkamy z okazji ,,rozpakowania się” z motocyklowych ,,łachów” i po chwili oddychamy z wielką ulgą. Podróż w takiej temperaturze wymaga właśnie takich regeneracyjnych postojów. Pół godzinne śniadanko i leżakowanie, pełen weekendowy luz zapanował na całego. Z pewnym trudem podnosimy tyłki i zaczynamy przygotowania do dalszej drogi. Przecież Kazimierz czeka nieopodal… Pierwsze wrażenie jakie mnie spotkało po przekroczeniu granic tego miasta to jego urok i klimat. Dało to się odczud dosłownie od razu. Dodam, że nigdy wcześniej nie miałem okazji gościd w tym mieście. Dużo turystów na ulicach, bryczki z koomi i woźnicami, piękne widoki , widoczna z daleka Góra Trzech Krzyży i Zamek z miejsca zrobiły na mnie duże wrażenie. A to przecież tak blisko od Warszawy i wcale nie trzeba daleko szukad żeby znaleźd się w takim miejscu. W dodatku piękna wakacyjna pogoda. Czego chcied więcej? Bogata historia miasta i mnóstwo zabytków zachęca do zatrzymania się w Kazimierzu na co najmniej 2 dni. My chcemy poświęcid tylko 2 godziny. Zarezerwowany nocleg w Sandomierzu sprawia, że nasza wyprawa nabiera dużego tempa i cieszy fakt, że przebiega bez zakłóceo. Szybko więc lokalizujemy płatny parking, aby mied dobry punkt na ,,wyskok” w miasto. Starsza pani obsługująca parking w paru zdaniach zaznajomiła nas gdzie warto i którędy iśd, aby poznad główne atrakcje miasta. Z miejsca atakujemy z Leonem Górę Trzech Krzyży -punkt widokowy na panoramę Kazimierza i Wisły. Pod górkę jest ciężko ale dajemy radę. Ufff… udało się. Jesteśmy na samym szczycie. Było warto. Widok jest piękny o czym świadczy seria zdjęd z nami w tle. Parę oddechów, paro-minutowe nacieszenie oczu widokami i pora schodzid. Wejście prowadzące na Górę Trzech Krzyży i malownicza panorama Kazimierza Dolnego. . Z racji wykonywanych obecnie prac remontowych przy ruinach kazimierskiego Zamku -brak dostępu dla zwiedzających. Barierki i zakaz wstępu. Idziemy więc dalej w stronę Wąwozu Korzennego. Okolice Kazimierza słyną z malowniczych wąwozów -do najpiękniejszych należy Korzeniowy Dół. Wijące się po ścianach korzenie zrobią wrażenie nie tylko na najmłodszych uczestnikach wycieczki. Chod trudno w to uwierzyd, tego tajemniczego zakątka nie stworzyła natura, tylko człowiek. Idziemy według tabliczki krętą drogą cały czas w górę. Kooca nie widad. Żar leje się z nieba. Spotkał nas spory wysiłek. W połowie drogi (jakiś 1km) na górze dowiadujemy się od miejscowych, że do wąwozów jeszcze 2km. Wstąpiła w nas rezygnacja i nastąpił odwrót. Zaopatrujemy się w litrowe butle z zimną cc i schodzimy w dół. Z własnego doświadczenia możemy już powiedzied, że fajną atrakcją dla turystów chcących zwiedzid wąwozy są terenowe auta, w większości radzieckie UAZ-y, których jest naprawdę sporo, i mijamy ich po drodze kilkanaście. W cenie 120 złotych ( 6 osób wynajmuje takie auto, wiec koszt 20 zł ) siadając na otwartej pace yeep’a, kierowca obwozi nas po okolicznych wąwozach. Ponieważ trasa Korzeniowego z Dołu rynku przez do ulice Lubelską i Szkolną (około 4 km w obie strony) jest dośd długa i monotonna, warto podjechad pod samo wejście do wąwozu. Zamek w Kazimierzu >>> Po zejściu w dół wchodzimy na miejski rynek, gdzie spotykamy wielu turystów ,czy to na ulicach czy pod parasolami w miejscowych kawiarniach i pubach. Jest klimatycznie. Krótki odpoczynek na ławce i zbliża się czas wyjazdu z Kazimierza Dolnego. Z pewnym rozczarowaniem, że nie udało nam się dotrzed do Wąwozu Korzennego udajemy się w kierunku Janowca, gdzie znajduje się nie lada atrakcja -przeprawa promowa przez Wisłę. Do przeprawy promowej prowadzi najpierw asfaltowa droga, później robi się z niej droga szutrowa, trochę leśnej dróżki przez las. Na szczęście są drogowskazy więc nie błądzimy. Za nami unosi się spory tuman kurzu, co z pewnością złości pieszych idących na przeprawę. Koocowy dojazd to spory zjazd w lesie drogą z płyt i wyłaniając się z lasu, na dole widad już Wisłę i kursujący tam i z powrotem prom. Kolejka oczekujących na prom nie jest duża, więc po dosłownie 10 minutach wjeżdżamy na prom, kasujemy po 8 zł za przeprawę. Parkujemy motory i siadając na promowe ławki w tak pięknych okolicznościach niepowtarzalnej przyrody czujemy się jak bohaterowie filmu ,,Rejs”. Za chwilę lądujemy po drugiej stronie Wisły. Przeprawa promowa >>> O tym, że w Janowcu jest do zwiedzenia zamek -dowiedziałem się od Leona zaraz po zjechaniu z promu tak, że zostałem tą wiadomością lekko zaskoczony. Od brzegu Wisły dobijamy się do Janowca i po podjechaniu paruset metrów, na horyzoncie na wysokim brzegu ukazał nam się Zamek w Janowcu. Zamek, który wybudowany został w I połowie XVI wieku w latach 1526-37, przez Mikołaja Firleja i jego syna Piotra Firleja (obecnie oddział Muzeum Nadwiślaoskiego w Kazimierzu Dolnym). Powiem, że Zamek robi wrażenie. Jest umiejscowiony na wysokiej skarpie, wiec będąc na dole spoglądając w jego stronę, widad jego wielkośd i majestat. Na teren zamku wjeżdżamy dosłownie parę minut przed jego zamknięciem. Ochroniarz łaskawie nas wpuszcza i sprzedaje bilety. Było warto! Renesansowy zamek w Janowcu jest olbrzymi, w czasach świetności miał 7 wielkich sal i 98 pokoi. Wielkością dorównywał Wawelowi. Z jego murów roztacza się rozległy widok na dolinę Wisły, a jakby tego było jeszcze mało, zamieszkuje go najprawdziwszy duch Czarnej Damy. Zamek jest naprawdę fajny. Prowadzi do niego podwieszany mostek, w dole fosa, sporo krużganków, a widok z wież na pobliskie tereny jest piękny. Na terenie muzeum, nieopodal zamku znajduje się też barokowy dwór, drewniany spichlerz i stodoła z kooca XIX wieku. Wszystko oczywiście zwiedzamy. Pora już dośd późna, więc powoli zwijamy się do maszyn. W planach początkowo mieliśmy jeszcze Park Jurajski Zamek w Janowcu >>> w Bałtowie, ale z racji zbliżającej się nocy ten punkt wycieczki szybko wybijamy sobie z głów. Do Sandomierza, gdzie czeka na nas zarezerwowany wcześniej nocleg… To ponad 100km, a późna pora sprawia, że sporą częśd koocowej trasy pokonamy w ciemnościach, za czy mnie przepadam jadąc motocyklem. W dodatku do Zwolenia, do krajowej 79-tki z Janowca, bez GPS nie jest łatwo. Sporo wiosek, drugorzędnych dróg, rozjazdów skrzyżowao, oczywiście większośd bez drogowskazów dokąd to prowadzi i jak daleko. W tej części trasy do działania przeszedł Leon. On i jego mapnik na zbiorniku zostawia w tyle nie jeden naszpikowany nowinkami system GPS. Dlatego często podczas wyprawy ,,puszczałem” go prawym kierunkowskazem przed siebie ,,na zmianę”, aby przystąpił do działania jako główny nawigator. Praktycznie wcale nie gubiliśmy się gdzieś na zadupiu, albo mieliśmy dużo szczęścia przy doborze drogi zbliżając się raz po raz do skrzyżowao. Miejscowi jadą w ciemno i na pamięd, no ale niestety turyści mają nie lada zagadkę, w którą stronę jechad? W Zwoleniu wjechaliśmy na 79-kę jakoś po 21, więc pozostała nam ostatnia stacja noclegowa dzisiejszego dnia -Sandomierz. Droga do Sandomierza, od Zwolenia (bo 79-tka od Warszawy do Kozienic to woła o pomstę do nieba) miło mnie zaskoczyła, równa i bardzo dobrze widoczna w nocy, więc jechało się miło i w niższej temperaturze. W Sandomierzu (349km) wylądowaliśmy jakoś przed godziną 23. Szybki kwaterunek u miłych starszych paostwa i koniecznie zimne piwko przed snem. Po pierwszym pełnym wrażeo dniu, w niedzielny poranek przystąpiliśmy do zwiedzania Sandomierza. Po zakotwiczeniu motorków na parkingu, z aparatem foto ruszamy w miasto. Pierwsze fotki pstrykamy przy Bramie Opatowskiej, gotyckiej bramie wjazdowej z XIV wieku, ufundowanej przez samego Kazimierza Wielkiego. Jest jedyną zachowaną bramą spośród czterech, które prowadziły niegdyś do Sandomierza. Poza Opatowską do miasta prowadziły jeszcze bramy: Zawichojska, Lubelska i Krakowska, oraz dwie furty, spośród których zachowała się jedna – Dominikaoska, nazywana „Uchem Igielnym”. Brama Opatowska Po jakimś czasie dopada nas głód więc pora coś zjeśd. Jajecznica na śniadanie na pięknym sandomierskim Starym Rynku w sąsiedztwie kamienic smakowała wyjątkowo. Po śniadaniu idziemy dalej, kierując się w stronę ciekawych miejsc ,które przyciągają nasz wzrok. Na chwilę zatrzymujemy się przy sandomierskim Ratuszu. Ratusz w Sandomierzu wzniesiono wkrótce po najeździe Litwinów w 1349 r. Pierwotnie gotycki, był budowlą na planie kwadratu zwieoczoną wysoką ośmioboczną wieżą. Cześd południowa, najstarsza (na niej zegar słoneczny) pochodzi z tego okresu. W XVI w. został rozbudowany w formę wydłużonego prostokąta, a następnie zwieoczony attyką. Wieża została dobudowana w wieku XVII. W ratuszu mieści się oddział Muzeum Okręgowego, obok znajduje się wyjście z trasy podziemnej, więc kolejna ciekawa propozycja dla zwiedzających Sandomierz. Sandomierz >>> Następnie kierujemy się w stronę Zamku… Po drodze mijamy Bazylikę katedralną Narodzenia NMP w Sandomierzu. Jest to kościół gotycki wzniesiony ok. 1360, rozbudowany w poł. XV wieku. Barokowa fasada świątyni pochodzi z 1670. W koocu docieramy na zamkowy dziedziniec … Ratusz w Sandomierzu Panorama Sandomierza i Wisły z placu zamkowego wygląda pięknie. Katedra Gotowi już do wyjazdu , zatrzymujemy się jeszcze w ostatniej chwili i pstrykamy fotki na tle zabytkowego Sandomierza… Nieubłagalnie dobiegła ku koocowi pora wyjazdu z Sandomierza… Szykując się do wyjazdu z Sandomierza, właściciel kwater w rozmowie z Leonem wspomniał, że wartym odwiedzenia jest Zamek Krzyżtopór w Ujeździe. Co prawda my za cel obraliśmy sobie Opatów, ale po szybkim namyśle decydujemy się na Ujazd, gdyż nie trzeba dużo zbaczad z drogi aby zobaczyd ten, jak to później gdzieś wyczytałem, zamek – „Książe wśród ruin zamkowych”. Kierując się z Sandomierza drogą nr 77 w stronę Opatowa, w miejscowości Włostów odbijamy na Ujazd. W tym momencie Leon po raz kolejny wysunął się ze swoim mapnikiem na czoło wyprawy i bardzo fachowo wyprowadził nas wiejskimi drogami poprzez niezliczone wioski do drogi wojewódzkiej 758 a stamtąd do Ujazdu. Zamek Krzyżtopór XVII -wieczny kolos pobudowany przez Krzysztofa Ossolioskiego, nie wsławił się co prawda ważnymi wydarzeniami historycznymi, jednak nie ujmuje mu to jego uroku. Budowany w latach 1627-1644, nigdy w pełni nie został ukooczony. Obecnie znajduje się w stanie ruiny. Jest to obszerny pałac w stylu włoskim typu palazzo in fortezza. Budowniczym, który sporządził plany i nadzorował wznoszenie pałacu był Wawrzyniec Senes. Od strony północnej przylegały niegdyś piękne ogrody w stylu włoskim. Historia powstania pałacu i jego świetności pozostaje wciąż nie do kooca poznana. Jest to powodem do narastania wokół niego legend. Jedną z nich jest opowieśd o zastosowaniu w pałacu symboliki liczb nawiązującej do kalendarza: okien miał tyle, ile dni w roku, pokoi tyle, ile tygodni, sal wielkich tyle, ile miesięcy, a 4 narożne jego baszty odpowiadały liczbie kwartałów. Jego fundator cieszył się nim krótko. Krzysztof Ossolioski zmarł nagle w rok po ukooczeniu budowy. Pałac został ograbiony w czasie potopu przez Szwedów (1655). Zamieszkany do roku 1770, kiedy został zniszczony przez wojska rosyjskie w czasie obrony przez wojska Konfederacji Barskiej. Obecnie pałac ma status trwałej ruiny. Budowla jest ruiną o znacznym stopniu zachowania, stąd interesującą do zwiedzania. W jej skład wchodzą obszerne fortyfikacje: bastiony, fosa, ślady umocnieo i mostów. Krzyżtopór >>> Nazwa ewoluowała. Krzyż był symbolem wiary i polityki wojewody, topór herbem Ossolioskich. Oba te symbole są umieszczone na bramie wjazdowej do pałacu. Bardzo polecam do zwiedzenia tego zamku. Po około godzinnym buszowaniu po zamku i jego ruinach, wsiadamy na rumaki i kierując się drogą 758 na Iwaniska, dalej drogą nr 757 na Opatów. Opatów to niewielka miejscowośd z 800-letną Kolegiatą Św. Marcina w stylu romaoskim, Zespołem klasztoru Bernardynów (XVI -XVII wiek), ruinami synagogi z XVII wieku, Bramą Warszawską z lat 1520-1530 i ratuszem z XVI wieku. Miasto było celem odwiedzin króla Kazimierza Wielkiego, Władysława Jagiełły, Jana III Sobieskiego i Stanisława Augusta Poniatowskiego. Niestety 25 września 1502 r. zostało zdewastowane przez Tatarów. Naszym głównym celem w Opatowie jest podziemna trasa turystyczna o długości 400 metrów, utworzona na bazie piwnic kupieckich z XV-XVI wieku i oddana do użytku w 1984 r. Wejście do niej można znaleźd przy okazji zwiedzania rynku. Ten podziemny labirynt zaczął powstawad już w średniowieczu. Opatów znajdował się wówczas na skrzyżowaniu szlaków handlowych z Krakowa na Pomorze i Ruś Halicką. To właśnie kupcy drążyli piwnice pod swoimi domami do przechowywania towarów. W pierwszej połowie XVI wieku, gdy Opatów przeżywał swój największy rozkwit jako miasto kanclerza Krzysztofa Szydłowieckiego, zaczęło brakowad miejsca na podziemne komory. Kupcy i mieszczanie drążyli je więc nie tylko pod domami, ale także ulicami i coraz głębiej, nawet 15 m pod ziemią. W sumie podziemne korytarze i komory miały kilka kilometrów długości. Prócz składowania towarów służyły opatowianom jako miejsce schronienia podczas wrogich najazdów. W czasie II wojny światowej Opatów był terenem aktywnej działalności podziemnej. Opatów >>> Gdy Opatów przestał się liczyd jako ośrodek handlowy, piwnice i lochy zostały zapomniane, zwłaszcza te najgłębiej położone. Już w XIX wieku zaczęły natomiast zagrażad miastu, zawalenie wyrobisk powodowało pękanie murów budynków. Większośd pomieszczeo częśd obudowano, połączono korytarzami i w ten sposób powstała podziemna trasa, jedna z największych atrakcji turystycznych Opatowa. Podziemna trasa to chwila odpoczynku od upałów. W piwnicach panuje temperatura 10 – 12 stopni C, co działa na nas orzeźwiająco. W trakcie zwiedzania podziemnej trasy spotykamy turystów z klubu V-strom Club Poland. Stroje zakonników. Z lewej: strój Zakonu Cystersów zasypano, GÓRY ŚWIĘTOKRZYSKIE Po godzinie 15 jesteśmy gotowi do dalszej drogi. Cel -Nowa Słupia. Z Opatowa kierując się krajową 74-ką w stronę Kielc, w Piórkowie postanawiamy ,,uatrakcyjnid” naszą trasę, i drogę do Nowej Słupi pokonad przez Jeleniów, przecinając tym samym spore wzniesienie i kierując się w stronę sporej górki widocznej z oddali. Droga na Jeleniów, początkowo asfalt, po niecałym kilometrze przeobraziła się w wyboistą , leśną dróżkę, prowadzącą przez las, wzniesienie a potem zjazd. Po chwili jazdy zastanawiamy się, czy nie pomyliliśmy drogi, ale na nasze szczęście spotkaliśmy na tym leśnym górzystym pustkowiu miejscowego, którego spytaliśmy czy ta droga dokądś prowadzi. Tak, to była droga do Jeleniowa. Z Jeleniowa lekko zdezorientowani, błąkając się okolicznymi szosami bez znaków do celu, kręcimy się i szukamy drogi do Nowej Słupi. W koocu natrafiamy na właściwą drogę 751 i nią do miejsca przeznaczenia. Podjeżdżając do stóp wzniesienia Św. Krzyża (454km ) dochodzimy do wniosku, że wejście na szczyt, gdzie znajduje się klasztor, pokonamy następnego dnia z rana, bo mówiąc szczerze czuliśmy się już ,,ujechani”, może nie ilością kilometrów a samym zwiedzaniem, które mieliśmy już tej niedzieli za sobą. Więc zapada szybka decyzja -niedaleki Bodzentyn i ruiny zamku, a następnie powrót do Nowej Słupi w poszukiwaniu noclegu bo nieuchronnie zbliżał się już wieczór. Zamek pozostawiony sam sobie, niszczejący pod upływem czasu, bez jakiegokolwiek nadzoru. Brak pomysłu miejscowych władz na jakąś inicjatywę i wypromowanie tego miejsca, aby stał się przystankiem dla turystów. Za kilkadziesiąt lat byd może zamek zniknie całkowicie, gdyż brak jakiejkolwiek opieki nad nim grozi przecież jakąś katastrofą budowlaną. No cóż... Zacofanie takie jak dziurawa i słabo oznaczona droga, która tam prowadzi. A można by było na tym kasę zarabiad, albo chociaż stworzyd tam ciekawe miejsce dla okolicznych mieszkaoców, którzy z racji ruchu turystycznego mieliby jakieś zarobkowe zajęcie. Może by ich wtedy mniej leżało po krzakach z butelkami po tanim winie? Miejscowe małolatki w obecności starszych kolegów, na nasz widok płochliwie chowały butelki z piwem by później iśd za potrzebą natury za pobliskie mury… Sporo pokrzyw, krzaków i dewastacja –szkoda, że taki zamek nie ma zarządcy, który by to ogarnął. Szkoda, że na naszych oczach takie zabytki niszczeją w strasznym tempie…. Z historii zamku jedyne, co nam się udało ustalid to to, że był własnością biskupów krakowskich. Wybudowany w II połowie XIV wieku i w czasach swojej świetności był całkiem sporą i złożoną budowlą. Do tej pory zachowały się tylko niektóre ściany i niewielkie fragmenty mostu. Przebywał tam Władysław Jagiełło przed bitwą pod Grunwaldem, wiec nie byle kto a sam król… Ruiny zamku w Bodzentynie. Ruiny zamku w Bodzentynie >>> Na widok tego co pozostało po miejscu w którym się zatrzymał, z pewnością nie patrzy spokojnie. Po zapoznaniu się z tym co pozostało z zamku w Bodzentynie -wracamy do Nowej Słupi (408km), celem noclegu i jutrzejszego wejścia na górę Św. Krzyża. Szybko znajdujemy nocleg w ośrodku kolonijnym, u podnóża szczytu św. Krzyża (520m n.p.m.), więc lokalizacja super. Przed snem obiadokolacja w pobliskim barze, zimne piwko z Leonem przed snem i to by było na tyle jeśli chodzi o dzisiejszy dzieo. Po niedzieli pełnej wrażeo w miarę szybko zasypiamy. Nie lubię poniedziałku -to hasło dzisiaj nie obowiązuje. Kolejny wolny dzieo z dala od codzienności. Od razu po przebudzeniu przystępujemy do działania. Baza wypadowa na górę Św. Krzyża -wyśmienita… Nowa Słupia (487km) położona jest w Górach Świętokrzyskich, na wschodnim kraocu Obniżenia Wilkowskiego. Znajduje się u stóp Łysej Góry (zwanej także Świętym Krzyżem) – drugiego co do wysokości wzniesienia Łysogór. Wieś graniczy ze Świętokrzyskim Parkiem Narodowym, znajdując się w jego otulinie. Rozwój miasta związany był z obsługą pielgrzymek na Święty Krzyż. W Nowej Słupi kilkukrotnie zatrzymał się m.in. król Władysław Jagiełło, pielgrzymujący do świętokrzyskiego klasztoru. Jest wcześnie rano, więc w okolicach godziny 8 nie ma jeszcze bileterów, kasy nieczynne więc droga na górę otwarta i w pełni bezpłatna. Jesteśmy pierwszymi turystami, którzy dzisiejszego dnia przetrą górzysty szlak. Spokój i cisza jest błoga, więc korzystamy z tego, bo sporo wycieczek mijaliśmy codziennie a wiadomo jak to z dzieciakami, głośno a i nauczycielki nerwowe… W orzeźwiającej jeszcze temperaturze i o wczesnej porze wchodzimy na szczyt Św. Krzyża. Po drodze, na leśnym szlaku mijamy odpowiednio malejąco stacje drogi krzyżowej, odliczając tym samym ile jeszcze drogi w górę pozostało. Podejście udane. Szczyt i tabliczka z wysokością 520 m n.p.m. zdobyta. Zbliżamy się do klasztoru, który znajduje się na szczycie Łysej Góry (594 m n.p.m.), zwanym też Świętym Krzyżem. Według legendy opactwo benedyktyoskie założył Bolesław Chrobry w 1006 r. Od XIV wieku nazywane Świętym Krzyżem, jako że przechowywane są tu relikwie Drzewa Krzyża Świętego, na którym umarł Jezus Chrystus, podarowane w XI w. przez św. Emeryka, syna Stefana I, króla węgierskiego. Odtąd stało się jednym z najważniejszych polskich sanktuariów i celem licznych pielgrzymek. Opactwo w ciągu swej historii było kilkakrotnie rabowane i niszczone. Podupadało i podnosiło się z upadku dzięki hojnym fundatorom. Sanktuarium na Świętym Krzyżu. Drzwi do klasztoru są otwarte, więc nie omieszkamy wejśd do środka. Mamy to szczęście, że z wnętrza klasztoru dobiegają nas przepiękne dźwięki zabytkowych organów. Jest bardzo uroczyście i wyjątkowo. Z góry rozprzestrzenia się piękny widok. ,,Zmuszamy” się do zejścia w dół, gdyż czas w dzisiejszym dniu jest naszym kierownikiem wycieczki. Wiadomo dziś powrót do zadymionego miasta, a od jutra – tyrka. Jak ja to lubię… Ale nic to. Trzeba się cieszyd, że jest jeszcze trochę wolnych chwil. Po drodze w dół i zatrzymujemy się jeszcze przy figurce Matki Boskiej. Góra Świętego Krzyża to religijne i kultowe miejsce. Na szczycie góry jest też posadzony dąb, jako podziękowanie za pontyfikat Jana Pawła II. Po sprawnym wykwaterowaniu się z ośrodka w Nowej Słupi i ,,zapakowaniu” się na motorki, ruszamy dalej -drogą 752 na Kielce. Kolejny punkt zwiedzania to Jaskinia Raj w Chęcinach. Po drodze mijamy Świętą Katarzynę (511km) Święta Katarzyna znajduje się u podnóża Łysicy (612 m n.p.m.) -najwyższego szczytu Gór Świętokrzyskich. W Świętej Katarzynie znajdują się domy wycieczkowe, schronisko młodzieżowe, restauracje oraz kawiarnia PTTK. Krzyżuje się tu też sporo szlaków turystycznych ,więc jest to raj dla pieszych i rowerowych turystów. Piękne okoliczne widoki powodują, że jedziemy spokojnie ciesząc oczy krajobrazami gór . Oczywiście nie mogliśmy przegapid okazji zatrzymania się przy drodze aby z motorami w tle pstryknąd sobie klimatyczne zdjęcia. Łysica >>> Ze Świętej Katarzyny kierujemy się na Ciekoty, poprzez Świętokrzyski Park Krajobrazowy drogą numer 745 do krajowej 74, a następnie przez Cedzynę w stronę Kielc. W Kielcach napotykamy na małe korki, które bezproblemowo pokonujemy i drogą wojewódzką 762 jedziemy w kierunku Chęcin. Około 3 km przed Chęcinami znajduje się tablica i skręt w prawo -Jaskinia Raj. Przy pobliskim parkingu w restauracji posilamy się obiadem by w pełni sił, udad się pieszo leśnym traktem do pobliskiej Jaskini. Mamy to szczęście, że udaje nam się dostad dwie wejściówki na godzinę 14. W sezonie wycieczkowym (sporo szkolnych wycieczek i ograniczonych miejsc), warto zarezerwowad sobie wcześniej bilety wstępu. Bilet wstępu osoby dorosłej 17 zł, ale koszt wejścia rekompensuje nam to co widzimy w jaskini. Zakaz wnoszenia aparatów i robienia zdjęd w samej jaskini o czym jesteśmy informowani przez przewodnika. Wejście do jaskini prowadzi przez pawilon wejściowy, w którym mieszczą się kasy biletowe, kawiarnia i niewielkie muzeum. Wystawa muzealna przedstawia geologię, historię i znaleziska archeologiczne oraz paleontologiczne wydobyte podczas eksploracji jaskini przez ekipy naukowców. Jaskinią Raj jest niewielka, łączna długośd jej korytarzy wynosi 240 metrów. Wewnątrz jaskini panuje stała temperatura, która wynosi ok. 9° C, a wilgotnośd ok. 95%. Wyróżnia się dobrze zachowaną szatą naciekową. Korytarze powstały w dewonie ok. 350 mln lat temu. W późnym trzeciorzędzie i czwartorzędzie jaskinia powiększała się. Zamieszkiwana była przez neandertalczyków. W ciągu ostatnich tysięcy lat wejście do jaskini zostało całkowicie zasypane (co zapewne ochroniło szatę naciekową jaskini). Do jaskini wejście prowadzi przez sztucznie przekopany chodnik o długości 21 metrów. Trasa wiedzie przez Komorę Wstępną, Komorę Złomisk, ponownie przez sztucznie przekopany chodnik do Sali Kolumnowej. Po przejściu przez mostek trasa prowadzi przez najbogatszą w nacieki Salę Stalaktytową przez Salę Wysoką i Komorę Wstępną do pawilonu muzealnego i wyjścia. W samej jaskini można obejrzed bogate i różnorodne formy naciekowe, czasem o oryginalnych kształtach, jak stalaktyty, stalagmity, kolumny naciekowe i "perły" jaskiniowe, jeziorka i "pola ryżowe". Jesteśmy pod wrażeniem tego co przez setki tysięcy lat stworzyła w jaskini natura. Z powodu zakazu fotografowania jaskini podaje link do tego co można zobaczyd w środku. Jaskinia Raj >>> Przyjemny chłód panujący w jaskini dodaje nam sił. Po wyjściu z jaskini robimy sobie jeszcze po drodze fotki w pobliskim wąwozie. Dobijamy do parkingu, wsiadamy na hulajnogi i pędzimy do Chęcin, gdzie z daleka na wzniesieniu czeka już na nas zabytkowy Zamek, a w zasadzie ruiny zamku królewskiego z przełomu XIII i XIV wieku. Zamek w Chęcinach >>> Zamek Królewski w Chęcinach pozostaje ruiną od XVIII wieku. Bogata historia tego miasta i zamku zachęca do odwiedzin tego miasta. My zwiedzamy jedynie zamek, jako jeden z ostatnich miejsc wyprawy. Zamek znajduje się na sporym wzniesieniu, z którego rozprzestrzenia się wspaniały widok na okolice. Nie ma wyraźnych danych źródłowych na temat powstania chęcioskiego zamku. Na bazie istniejących dokumentów można domniemywad, iż budowę warowni rozpoczęto pod koniec XIII wieku. Jest pewne, iż zamek istniał w 1306 r., kiedy to Władysław Łokietek nadał go biskupowi krakowskiemu, Janowi Muskacie. Zamek odegrał ważną rolę jako miejsce koncentracji wojsk wyruszających na wojnę z Krzyżakami. Właśnie z tego miejsca w 1331 roku wyruszono na Bitwę pod Płowcami. W 1318 r. ze względu na niedostępnośd zamku, zdeponowano tu skarbiec archidiecezji gnieźnieoskiej, dla zabezpieczenia przed wrogim Zakonem. Po śmierci Władysława Łokietka pieczę nad warownią objął Kazimierz Wielki. Zamienił on zamek w niezdobytą przez ponad 250 lat królewską fortecę, znacznie go rozbudowując. Między innymi w tym czasie zostały podwyższone kamienne wieże. Zamek przez długie lata używany był w charakterze więzienia stanu. Osadzono tu m.in. Andrzeja Wingolda (oskarżonego o podburzanie Rusi przyrodniego brata Władysława Jagiełły), Warcisława z Gotartowic oraz znaczniejszych jeoców schwytanych po grunwaldzkiej wiktorii, między innymi Michała Küchmeistra – przywódcę krzyżackiego. W XVI w. zamek zaczął podupadad. W 1588 r. sejm zarządził przeniesienie ksiąg ziemskich z warowni do położonego u jej podnóża chęcioskiego kościoła. W 1607, w czasie Rokoszu Zebrzydowskiego fortyfikacje zostały zniszczone, a zabudowania spalone. Zamek na krótko odzyskał dawną świetnośd po przebudowie zainicjowanej przez starostę chęcioskiego, Stanisława Branickiego, jednak już w latach 1655–1657 został doszczętnie zniszczony najpierw przez Szwedów, a następnie przez szturm oddziałów Rakoczego. Dzieło zniszczenia dokooczyła w 1707 r. kolejna okupacja szwedzka. Wtedy to zamek opuścili ostatni mieszkaocy. Podczas I wojny światowej ucierpiała jedna z wież, wykorzystywana przez Rosjan jako punkt obserwacyjny. Po wejściu na zamkową wieżę z miejscem widokowym – widok na okolicę jest okazały. Widok z zamkowej wieży w Chęcinach. Ciekawostką jest to, że w pogodne dni z wieży zamku widoczne są wierzchołki Tatr. Zbliżająca się z oddali burza i błyskające na niebie pioruny powodują, że w pośpiechu opuszczamy Chęciny tym razem w kierunku Zagnaoska, a dokładnie Bartkowa, gdzie rośnie sobie dąb - staruszek - Bartek. Dąb Bartek >>> Bezproblemowo trafiamy na miejsce i po raz kolejny doświadczamy na własnej skórze, że tam gdzie - co jest ciekawego do zobaczenia - jest też okazja do zarobku. Płatny parking przy każdym zamku, czy innym ciekawym miejscu to norma. Nawet w Bartkowie ten proceder ma miejsce. Wracając do ,,drzewka” niestety nie oszczędzał go ani czas, ani wiatr, nawet nie ominął go pożar, który miał miejsce w 1905 roku. Dodatkowo podparty jest wieloma teleskopowymi wzmocnieniami, gdyby nie one z pewnością nie byłoby już Bartka, a z nim razem na pewno i miejscowych ze straganami no i parkingowego z biletami. Chuchajcie więc miejscowi na Bartka i dbajcie o niego! Jego wiek jest szacowany na około 700 lat - ale w różnych źródłach podają między 600 a 1200 lat - jak by nie patrzed to staruszek. Legendy podają, że odpoczywał pod nim Jan III Sobieski wracając spod Wiednia. W 1829 dąb miał 14 konarów głównych i 16 bocznych. Obecnie posiada 8 konarów głównych. W 1906 Bartek został uszkodzony przez pożar pobliskich zabudowao. W latach 20-tych XX wieku, pieo drzewa zamurowano wykorzystując kamieo wapienny, który w latach 60-tych usunięto, a ubytek wypełniono plombą z żywicy i zamaskowano płatami kory. 3 czerwca 1991 uszkodzeniu w wyniku uderzenia pioruna uległ jeden z konarów oraz częśd pnia – powstała tzw. listwa piorunowa. Uszkodzenie zostało zakonserwowane. Drzewo mierzy obecnie 30 metrów wysokości, obwód pnia wynosi na wysokości 1,30 m – 9,85 m, a przy ziemi 13,4 m, rozpiętośd korony 20 m x 40 m. Na Bartku więc kooczy się nasza – moja i Łukasza (Leona), trzydniowa przygoda w siodle. Przygoda pełna miejsc godnych uwagi, pięknych nadwiślaoskich terenów i Gór Świętokrzyskich krajobrazów. W ciągu trzech dni przejechałem w sumie 774 km i nigdy wcześniej w tak krótkim czasie nie odwiedziłem tylu ciekawych miejsc. Spod Bartka udaliśmy się więc w kierunku Warszawy, a więc nastała pora powrotu do codzienności… Do zobaczenia na turystycznym szlaku ! Marcino (Moto-Turysta 157) W opisie relacji wykorzystałem fragmenty tekstów ze zbiorów encyklopedii www.wikipedia.org