Zakulisowa wiedza o zdrowiu

Transkrypt

Zakulisowa wiedza o zdrowiu
(str. 1)
(str. 2)
PREZENTOWANE TREŚCI MAJĄ CHARAKTER
INFORMACYJNO-EDUKACYJNY
Wszelkie informacje na tematy prezentowane w niniejszej publikacji
odzwierciedlają wiedzę i poglądy autora, a więc w żadnym stopniu NIE
stanowią fachowej porady lekarskiej lub innego stosownego specjalisty.
Pomimo dołożenia wszelkich starań, aby informacje były wiarygodne i sprawdzalne, nie ma gwarancji, że choć sprawdziły się w wielu
przypadkach i są udokumentowane, zadziałają identycznie w każdym
innym wypadku. Efekty mogą się różnić.
Autor publikacji nie bierze odpowiedzialności, pośredniej ani bezpośredniej, za sposób wykorzystania i interpretowania zawartych tu informacji.
Za podjęcie jakichkolwiek działań i skutków z tego wynikających
odpowiedzialna jest wyłącznie osoba je podejmująca.
(str. 3)
(str. 4)
Otrzymując ten materiał, zgadzasz się
z następującymi warunkami:
(1) Niniejsza publikacja nie może być odsprzedawana osobom trzecim, ani bezpłatnie rozpowszechniana na takich serwisach jak chomikuj.pl, peb.pl i wszelkich innych, w tym również własnych serwerach,
z uwagi na łatwy dostęp do znajdujących się na nim danych, (2) jest licencjonowana wyłącznie do niekomercyjnego użytku przez osobę, która
go nabyła, (3) Łukasz D. King nie ponosi odpowiedzialności za sposób
wykorzystania materiału.
Dopuszczalne jest wykonanie kopii drukowanej dla własnego
użytku. Wydrukowaną kopię można podarować osobie trzeciej, jak w
przypadku zwykłej książki.
(str. 5)
WSTĘP
Słowo na
dzień dobry
Szanowny Czytelniku:
ta kolekcja wiedzy powstała z myślą o tych, którzy mają coś wspólnego z Mapą Zdrowia. Czyli z myślą o Tobie, skoro ją czytasz.
Praktycznie w każdym wypadku można znaleźć ukojenie poprzez
zmianę posiłków, nawyków żywieniowych, poprzez zmianę tego, co się
pije i w jakiej ilości, poprzez relaksację, która daje odetchnąć jakże ważnemu systemowi nerwowemu, wreszcie poprzez ćwiczenia fizyczne,
które wzmacniają serce i dotleniają całe ciało, nie wspominając o wielu
innych korzyściach …
Chodzi o to, że problemem nie jest brak skutecznych sposobów.
Matka Natura przewidziała dla człowieka wszystko, co pozwala mu żyć
w promiennym zdrowiu.
Problemem jest fakt, że nie szukamy. Skoro nie szukamy, to jak
możemy znaleźć bezpieczny, naturalny sposób na to, co nam dolega?
Albo że ignorujemy. Skoro uprzedzeni nawet nie dajemy szansy alternatywnym metodom, to jakim cudem ma działać?
Większość mojego życia spędziłem na poszukiwaniach tych naturalnych i bezpiecznych sposobów, które każdy może stosować w zaciszu własnego domu. Kilkoma znaleziskami dzielę się w tej dość
krótkiej, lecz treściwej publikacji.
(str. 6)
1
Nie jesteś chory,
jesteś spragniony!
Jeśli miałby istnieć jeden, królewski sposób na lepsze zdrowie i urodę,
byłoby to odpowiednie wykorzystanie właściwej wody – zarówno od
wewnątrz, jak i od zewnątrz ciała.
Nie zwyczajnej, butelkowanej wody, ale prawdopodobnie najzdrowszej wody na planecie. Jaka to woda i jak ją samodzielnie przyrządzić, w zaciszu własnego domu – o tym powiem za moment.
Dlaczego woda ma znaczenie
The Water Cure oraz Water for health, for Healing, for Life – dwie
z najważniejszych książek doktora Batmanghelidjego, których podsumowanie możemy zamknąć w paru słowach: większość, jeśli nie
wszystkie choroby, wynikają przede wszystkim z braku dostarczenia
właściwej wody w odpowiedniej ilości.
Jak sam wyjaśnia, popularne choroby, takie jak astma, artretyzm,
nadciśnienie i wiele innych, to w rzeczywistości rozmaite nazwy nadane
symptomom niedostatecznego nawodnienia. Według dra B., kiedy ciało
jest odwodnione, do akcji wchodzi tzw. system zarządzania zasobami
wodnymi, który – mówiąc potocznie – stara się dystrybuować zapasy
wody tam, gdzie organizm potrzebuje jej najbardziej.
W książkach dra B. możemy znaleźć proste wyjaśnienie: mózg
musi być odpowiednio nawodniony przez cały czas. I jeśli brakuje w organizmie wody, ten zrobi wszystko, co możliwe i konieczne, aby na bieżąco dostarczyć wodę do mózgu. To niestety oznacza ograniczenie
wody na inne potrzeby, jak chociażby oczyszczanie krwi lub nerek czy
wątroby.
(str. 7)
Choć trudno to sobie wyobrazić, nawet zwykłe oddychanie powoduje utratę znaczącej ilości wody każdego dnia, w zależności od klimatu
i aktywności ruchowej danej osoby.
Choroba to nie przypadek,
to celowa strategia organizmu …
Co to oznacza: kiedy pijesz zbyt mało wody, Twój organizm stara
się zapobiec jej utracie w procesie oddychania, produkując histaminy,
które zamykają kapilary (naczynia włosowate) w płucach.
Z jednej strony – poprzez zamknięcie bądź zwężenie tych naczyń,
organizm traci mniej wody. Z drugiej – utrudnia się oddychanie i rośnie
ryzyko wywołania tzw. astmy.
Ważne jest, aby zrozumieć, że Twój organizm robi to celowo. Produkuje histaminy jako strategię, nie jako chorobę czy jako coś, co poszło nie tak. Organizm za ich sprawą (histamin) zwęża lub zamyka
naczynia włosowate w płucach, ponieważ próbuje ocalić Twój mózg.
Czyli wszystko jest tak, jak być powinno. Tyle tylko, że coś kosztem
czegoś.
…ale jest ktoś, kto robi na przekór!
Domyślam się, że wiesz już, jaka jest odpowiedź medycyny konwencjonalnej na produkcję histamin? Oczywiście to leki przeciwhistaminowe lub takie, które neutralizują funkcje histamin, dla
przypomnienia – produkowanych przez organizm jako strategia mająca
na celu oszczędność wody, aby wystarczyło jej tam, gdzie jest najbardziej potrzebna.
Histaminy otwierają kapilary w płucach, co z powrotem ułatwia
oddychanie. Zatem co czyni medycyna konwencjonalna poprzez leki:
leczy absolutnie nic za wyjątkiem symptomów, tym samym przeciwdziałając skomplikowanym, ale naturalnym procesom oszczędności
wody. Nie trudno się domyślić, że pacjenci chorzy na astmę w pierwszej kolejności potrzebują pić więcej wody, która atakuje przyczynę –
a nie łykać leki na receptę, które walczą ze skutkami.
Jak wyjaśnia doktor B., podobny cykl leczenia lekami ma miejsce
w przypadku szeregu innych dolegliwości – szczególnie nadciśnieniu
i artretyzmie. Wiele leków na receptę spod medycznych maszyn to po
(str. 8)
prostu różne formy histamin, dewastujące działania organizmu, który
stara się oszczędnie rozprowadzać zasobami wodnymi.
Każdy o inteligencji większej niż rozmiar
buta dobrze wie, co należy począć
Dlatego jako populacja powinniśmy po prostu pić więcej dobrej
wody. Ale to nie wszystko – wypadałoby też rozważyć ograniczenie napojów, które wyczerpują jej zapasy: kawa, piwo, kola i inne tego typu
wynalazki.
Wierz lub nie – większość napojów, jakie dziś można kupić w sklepie, właściwie wcale nie nawadnia organizmu. Na dobrą sprawę, konsumpcja napojów bezalkoholowych powoduje utratę wody, nie jej
przybytek. Po sobie wiesz, że wypijając jedną puszkę napoju, masz
ochotę na drugą. Nieświadomie wpadasz w pułapkę niekończącego się
pragnienia, które zwyczajnie nie może być zaspokojone przez popularne
napoje. To, czego ciało najbardziej potrzebuje, to – ponownie – czysta
woda.
Nie namawiam, oczywiście, do popadania w skrajność. Jeśli rozkoszujesz się kawą o poranku, bo to Twój mały rytuał na dobry początek
dnia, to wspaniale – delektuj się nią. Tak naprawdę filiżanka (nie
szklanka) rano i po południu czyni mnóstwo dobrego. Kawa z resztą jest
dziełem natury, doceniana za mnóstwo walorów nie tylko smakowych,
ale i zdrowotnych. Dopiero w zbyt dużych ilościach pochłania nadmierną ilość wody.
Natomiast osobiście już dawno temu zrezygnowałem z napojów,
które nie mają nic wspólnego z naturą, jak choćby czarna, kosmicznie
gazowana pepsi. W żaden sposób nie sprzyjają zdrowiu, wprost przeciwnie – po cóż więc wlewać je w siebie? Kwestia prostej decyzji.
Od lekarza atakującego skutki
do lekarza atakującego przyczyny
Ale wracając do doktora Batmanghelidj. Ciekawy jest fakt, że to
standardowo przeszkolony lekarz, jak każdy inny. Odważył się jednak
wyjść poza ścisłe ramy medycyny konwencjonalnej i podważyć niektóre założenia, zamiast je ślepo akceptować. Dzięki takiemu podejściu
otworzyły się dla niego możliwości dotarcia do faktycznych przyczyn
(str. 9)
zdrowia i chorób. Doprowadziło go to do odkrycia znaczenia wody dla
ludzkiego zdrowia. Oraz znaczenia wody w samym procesie leczenia
nabytych już dolegliwości przez odwodnienie.
Mówię „odkrycia”, a powinienem raczej użyć dwóch słów: ponownego odkrycia, bowiem dla wielu populacji – jak plemię Hunzów o jednym z najwyższych współczynników zdrowia na planecie – całkowicie
jasne jest, że dobra woda to podstawa życia i badania dra B. nie są dla
nich żadną rewelacją, a faktem znanym od setek lat. To samo dla wielu
innych, zdrowych nacji.
Uzdrowienie, o którym mówił świat
Batmanghelidj opisuje przypadek Lloyda Palmera z Minnesoty,
którego lekarze medyczni ocenili krótko: nieuleczalny. Od 1965 roku,
Lloyd cierpiał z powodu koszmarnie bolesnego artretyzmu kręgosłupa –
fachowo zesztywniające zapalenie stawów kręgosłupa. Jego kręgosłup
uległ takiemu wygięciu i utracił giętkość, że – jak sam twierdzi – stał się
„chodzącym przecinkiem”.
Ból doskwierał mu przez 31 lat, aż pewnego dnia zaczął pić więcej
wody i soli (tak, soli, ale o tym za moment).
Lloyd pisze: „(…) Uwolniłem moje życie od bólu krzyża niemal dokładnie rok po rozpoczęciu reżimu wodno-solnego. Również moje ciśnienie krwi wróciło do normy. Każdego dnia dziękuję Bogu, że mogę
żyć normalnie – bez tego koszmarnego bólu”.
Historia Lloyda Palmera jest tak niezwykła i jednocześnie dająca
nadzieję milionom ludzi, że Paul Harvey przygotował blok w programie
ABC News. Do tego napisał artykuł w The New York Times, który później przedrukowało setki rozmaitych gazet na całym świecie.
Jednak sama woda to za mało …
Woda i sól: istota życia
„Sól zabija” – niejednokrotnie każdy zetknął się z takimi słowami.
Wydawać by się mogło, że słusznie: kuchenna sól to w 97,5% chlorek
sodu i w 2,5% substancje chemiczne, takie jak absorbenty wilgoci i jod.
Suszy się ją w temperaturze 1200 stopni Celsjusza, gdzie tak wysoka
temperatura zmienia naturalną strukturę chemiczną. Ten rodzaj soli,
(str. 10)
owszem, powoduje mnóstwo problemów zdrowotnych w organizmie,
ponieważ ten reaguje na nią jak na obcą, przez nikogo i nic nieproszoną
substancję.
Tak naprawdę sól kuchenna nie jest prawdziwą solą. Prawdopodobnie trudno przyjąć to do świadomości – w końcu użytkuje ją cały
świat. Ale takie właśnie są fakty. Nauka mówi, że sól kuchenna może
destabilizować ciśnienie krwi, powodować cellulit, uszkodzić prawidłową gospodarkę wodną, i wysyp innych dolegliwości.
A jednak, sól to zasadnicza część życia: znajduje się we krwi,
w łzach, w pocie, w spermie…
Farmerzy na przykład wiedzą, że jeśli nie wyłożą swoim cielakom
soli, to jego zwierzęta wkrótce zaczną wąchać kwiatki od spodu. Używają jednak naturalnej soli, nie kuchennej – przetworzonej i wyjałowionej – czyli takiej, której prawdopodobnie masz w swojej kuchennej
szafce.
Białe złoto
Najlepsza sól, jaką Matka Natura obdarowała człowieka, to krystaliczna sól himalajska. Według doktora Josepha Mercola, ta matka
wszystkich soli:
reguluje dystrybucję wody po całym ciele,
równoważy nadmiar kwasów w komórkach, zwłaszcza mózgowych,
reguluje poziom cukru we krwi, pomagając zmniejszyć tempo
starzenia się,
pomaga wytwarzać energię hydroelektryczną w komórkach organizmu oraz wchłaniać składniki odżywcze z pożywienia,
pomaga oczyścić płuca z flegmy i śluzu – zatem jest szczególnie polecana przy astmie i mukowiscydozie,
zapobiega skurczom mięśni,
(str. 11)
wzmacnia strukturę kości – tak np. osteoporoza może występować wówczas, gdy organizm potrzebuje więcej soli, którą zabiera właśnie z kośćca,
sprzyja lepszemu snu – działa jako naturalny środek nasenny,
utrzymuje libido,
zapobiega żylakom na nogach i udach,
stabilizuje nieregularne bicie serca – w połączeniu z wodą, sól
okazuje się niezbędna do regulacji ciśnienia krwi.
Oczywiście twierdzenia te są uzasadnione naukowo. Na przykład:
„Dziewięciotygodniowy eksperyment z podwójnie ślepą próbą
przeprowadzony w 2003 roku na Uniwersytecie w Graz w Austrii, przebadał rezultaty picia minimum 1,5 litra wody dziennie z solą kuchenną
w porównaniu do 1,5 litra wody dziennie z krystaliczną solą himalajską.
W badaniu pacjenci, którzy pili wodę z solą himalajską, donieśli naukowcom o znacznych, pozytywnych zmianach w oddychaniu, krążeniu,
sprawności stawów i złagodzenia nerwowości. Pacjenci odnotowali
również lepszą jakość snu, więcej energii w ciągu dnia, lepszą koncentrację w pracy i nauce, ogólnie lepszą pracę mózgu, spadek na wadze,
a nawet – co zadziwiło samych naukowców – lepszy wzrost włosów i paznokci.”
Ciekawostka: dawniej, sól himalajska była nazywana także „solą
króla”, ponieważ była zarezerwowana dla rodzin królewskich. Zwykły
obywatel dostawał tylko sól kamienną, która jest słabszym pod względem zdrowotnym rodzajem soli, jednak lepszym od kuchennej.
Pierwiastki zawarte w soli kamiennej nie są połączone w sieci krystalicznej soli, ale przyczepiają się do zewnętrznej powierzchni i szczelin struktury krystalicznej. Jest to podstawowa różnica pomiędzy solą
kamienną a solą krystaliczną. Kryształ soli posiada najdoskonalszą
strukturę. Ze względu na taką zaawansowaną formę, składniki są dostępne dla naszych komórek jako indywidualne wzorce częstotliwości
lub wibracji. Sól kamienna jest tanią alternatywą dla soli kuchennej,
a przynajmniej naturalnym i zdrowym produktem. Biochemicznie i biofizycznie ma jednak małe znaczenie dla naszego organizmu. Możemy
jedynie odczuwać efekty rezonansowe struktury geometrycznej poprzez
(str. 12)
idealne ułożenie lub strukturę kryształu a nasze komórki mogą wchłonąć jedynie te pierwiastki, które występują w formie zjonizowanej.
Tylko pod znacznym ciśnieniem, pierwiastki mogą zostać przekształcone w określony rozmiar, co czyni je jonowymi, co z kolei pozwala im
przejść przez błony komórkowe naszego organizmu.
Jest to ważne ponieważ nasze komórki mogą wchłonąć jedynie to,
co jest dostępne w formie organicznej lub jonowej. Dlatego nie możemy
wchłonąć minerałów z wody mineralnej, ponieważ nie są one odpowiednio oczyszczone, aby mogły przejść przez ściany komórkowe.
Z kolei, to co nie dostaje się do naszych komórek nie może być metabolizowane. Stąd, najlepsze wapno jest bezużyteczne, jeżeli nie może być
dostępne dla komórek. To czego potrzebujemy to organiczna lub jonowa forma pierwiastka, w doskonałej naturalnej symbiozie wraz ze
wszystkimi związanymi z nimi pierwiastkami, aby nasz organizm mógł
je odpowiednio wykorzystać.
Dlatego, Szanowny Czytelniku, być może zechcesz rozważyć zastąpienie tradycyjnej soli kuchennej naturalną solą himalajską. Nie
ucierpi na tym twój domowy budżet, ponieważ używamy jej relatywnie
niewiele.
Sól kuchenna jest bowiem niczym innym, jak chlorkiem sodu.
Z kolei sól himalajska to chlorek sodu plus 82 inne życiodajne minerały
w swej naturalnej formie, wszystkie w gotowości, aby wspierać procesy
metaboliczne tak, jak natura przewidziała. Są one identyczne z pierwiastkami naszego ciała, które je budują i może je znaleźć w „pierwotnym oceanie”, z którego pochodzi całe życie.
Co ciekawe, nasza krew to sól zawierająca ten sam roztwór solny
jak w przypadku morza pierwotnego. To płyn składający się z wody
i soli. Ma również ten sam stopień zagęszczenia. Przepływa przez ponad
56.000 mil dróg wodnych i naczyń krwionośnych w całym organizmie
wraz z siłą ciężkości i lekkości oraz reguluje i równoważy funkcje naszego organizmu.
Życiodajne połączenie
Wiedząc, że sól i woda to dwa podstawowe, absolutnie niezbędne
składniki do prawidłowego funkcjonowania organizmu, nasuwa się pytanie: jak je włączyć do porządku dnia codziennego?
(str. 13)
Cóż, temat można omówić na przestrzeni paru książek, jak się zapewne domyślasz. Ja postaram się zawęzić go do koniecznego minimum, tak byś miał z tej publikacji możliwie najbardziej praktyczne
wskazówki, do wdrożenia od momentu, kiedy wstaniesz z fotela po
przeczytaniu jeszcze kilku następnych stron.
Co należy wiedzieć przede wszystkim: picie zalecanych 1,5 do 2
litrów wody z niedoborem naturalnej soli może być ryzykowne. Przedawkowanie jej – jak się okazuje – nie sprzyja zdrowiu, bo w zbyt dużej
ilości woda ma tendencję do wypłukiwania minerałów. Szczególnie tyczy się to wody z niewielką ilością minerałów. Udowodniono nawet, że
po wypiciu pięciu litrów wody destylowanej człowiek umiera, bo ona
rozrzedza elektrolity, wypłukując wszystkie potrzebne składniki mineralne, utrzymujące cię przy życiu.
Natomiast pijąc wodę ze szczyptą soli himalajskiej, coś takiego jak
wypłukanie minerałów już nie grozi.
Wspomniany wcześniej dr Batmanghelidj, który połowę życia poświęcił badaniom nad wodą i solą w procesie uzdrawiania, poleca, aby
na każdy litr wypijanej wody, dostarczyć organizmowi ¼ płaskiej łyżeczki soli.
Można ją dodawać do wody, nawet niekoniecznie rozpuszczając,
albo sypnąć na język, po czym wychylić szklaneczkę. Sposób tak naprawdę nie ma znaczenia. Znaczenie ma, że wraz z 1 litrem wody, ciało
dostaje odpowiednią ilość soli.
Właśnie – „odpowiednia ilość soli” to nie zawsze tyle samo. Jeśli
trenujesz sporty, potrzebujesz więcej wody i więcej soli. Jeśli prowadzisz raczej siedzący tryb życia, wtedy przeciwnie.
Jak zawsze decyzje o zmianach w sposobie jedzenia, picia lub jakiekolwiek zmiany dotyczącej zdrowia, warto skonsultować z lekarzem
bądź specjalistą. Książki podpowiadają, jednak każdy organizm jest
inny i do każdego przypadku trzeba podchodzić indywidualnie.
Zatem! Wiesz, że należy zadbać o odpowiednią ilość wody.
Wiesz, że w połączeniu z nią, trzeba zadbać o proporcjonalną ilość soli.
Wiesz, że najcenniejsza, najbogatsza w minerały i pierwiastki śladowe
sól, to himalajska-krystaliczna. Ale nie było słowa o wodzie jako takiej…
(str. 14)
Biologicznie aktywna woda
Mam swoja dwa typy, kiedy chodzi o wodę szczególnie zdrową dla
człowieka. Pierwsza to woda krzemowa.
Krzem zajmuje drugie po tlenie miejsce pod względem objętości
zasobów w skorupie ziemskiej i stanowi trzecią część jej masy. Co szósty atom powłoki ziemi to atom krzemu. Krzem ma szczególne znaczenie dla życia i zdrowia ludzi. W ludzkim organizmie znajduje się w
tarczycy, nadnerczach i przysadce. Największą jego koncentrację zaobserwowano we włosach i paznokciach. Krzem wchodzi też w skład kolagenu – podstawowego białka tkanki łącznej. Jego główna rola to
udział w reakcji chemicznej spajającej oddzielne włókna kolagenu i elastyny, co zapewnia tkance łącznej wytrzymałość i sprężystość. Jest niezbędny do budowy i prawidłowego funkcjonowania skóry, naczyń
krwionośnych i kości.
Niedobór krzemu powoduje opóźnienie wzrostu u dzieci, pogorszenie stanu skóry, włosów i paznokci, odkładanie się płytek miażdżycowych w naczyniach krwionośnych (zwłaszcza w aorcie), choroby kości,
więzadeł i inne uszkodzenia tkanki łącznej. Niski poziom krzemu utrudnia też zrastanie się złamanych kości. Krzem hamuje wchłanianie się
aluminium w mózgu, więc jego niedobór przy jednoczesnym częstym
kontakcie z aluminium może być jednym z czynników warunkujących
rozwój choroby Alzheimera.
Jak przygotować wodę krzemową
Woda krzemowa to nastaw na ciemnobrązowym krzemieniu, do
stosowania wewnętrznego i zewnętrznego. Sposób jej przygotowania
jest dość prosty. Wystarczy 1-3 g krzemienia na litr wody ze studni,
kranu lub filtrowanej. Wodę wlać do szklanego lub emaliowanego naczynia. Dla ochrony od kurzu naczynie przykryć czystym kawałkiem
gazy. Wodę trzymać w temperaturze pokojowej, w miejscu osłoniętym
od bezpośrednich promieni słonecznych. Woda będzie gotowa po 2-3
dniach. Postępując tak samo i stawiając wodę w jasnym miejscu na 5-7
dni w temperaturze nie niższej niż 5oC uzyskamy wodę zdatną nie tylko
do picia, ale też do celów profilaktyczno-leczniczych. Gotową wodę
ostrożnie zlać do innego naczynia, tak by jak najmniej poruszyć warstwę wody na dnie, której nie zlewamy do naczynia lecz wylewamy.
Drugi typ wody:
(str. 15)
Woda szungitowa
Minerał naturalnie występujący w przyrodzie – szungit – był od tysiącleci używany przez naszych przodków do poprawiania jakości wody
pitnej. Przez ten czas jego właściwości zostały sprawdzone i potwierdzone, a działanie wspomagające zdrowie stosuje się do dzisiaj. Często
stosowany jest w stacjach uzdatniania wody zamiast wkładów z węgla
aktywowanego. Jego właściwości oczyszczające, uzdatniające wodę i
strukturyzujące ją są naprawdę interesujące. Jeśli ktoś stosuje do wody
krzemień, może z równie dobrym efektem wypróbować ten unikalny
minerał.
Szungit to najdawniejszy z występujących na Ziemi minerałów zawierających węgiel. W odróżnieniu od diamentu i grafitu, posiada niezwykłą matrycę węglową. Molekuły takiego węgla, ze względu na
swoją strukturę, są podobne do piłki futbolowej i są nazywane FULLERENAMI.
Szungity karelskie zalegają w najstarszych warstwach skorupy
ziemskiej, ich wiek przekracza 2 miliardy lat. Ze względu na wysoką
koncentrację fullerenów można założyć ich kosmiczne pochodzenie.
Takie same pozaziemskie fullereny zostały znalezione w meteorytach,
które spadły na Ziemię. Wagę odkrycia fullerenów podkreśla fakt, że
grupa zajmujących się nimi angielskich uczonych w 1998 roku została
uhonorowana Nagrodą Nobla.
Znalezienie w Karelii przez zespół Grigorija W. Andrijewskiego
naturalnych fullerenów w szungicie stało się prawdziwą sensacją. To jedyne na Ziemi złoże szungitu fullerenopodobnego, który naprawdę posiada unikalne właściwości.
Okazało się, że przy współdziałaniu z szungitem woda nabiera właściwości wspomagających zdrowie. Szungit ją strukturyzuje, przekazując swoją matrycę energetyczno-informacyjną. W wyniku tego woda
szungitowa wspomaga pracę wszystkich struktur biologicznych organizmu, nie tłumiąc przy tym działania zdrowych komórek. Fullereny okazały się też najpotężniejszym i długo działającym antyoksydantem
(niektóre źródła podają, że setki, a nawet tysiące razy efektywniejszym
od witamin C i E).
(str. 16)
Woda szungitowa działa na organizm wieloplanowo. Nasi przodkowie stwierdzili, że szungit ma działanie przeciwbólowe oraz przeciwzapalne. Unikalne są jej bakteriobójcze właściwości oraz trwały efekt
antyhistaminowy.
Dzięki swoim właściwościom leczniczym pomaga w leczeniu różnorakich chorób zapalnych, alergicznych, wirusowych, skórnych, schorzeń stawów i przemiany materii. Jako płyn do picia stosuje się ją przy
nadkwasocie, zapaleniu jelita grubego, przeziębieniu (grypie, zapaleniu
oskrzeli), piasku w żółci i nerkach, cukrzycy, artretyzmie.
Pomaga ona przywrócić status odpornościowy oraz energetyczny
przy syndromie chronicznego zmęczenia. Udowodniono, że fullereny
zapobiegają pojawieniu się oraz rozwojowi arteriosklerozy. Nie mniej
interesującym faktem jest to, że woda szungitowa usuwa kaca. Jako
okład jest lekarstwem na wrzody, długo gojące się rany, odleżenia, furunkuły, łuszczycę. Świetnie działa przeciwbólowo przy poparzeniach!
Woda taka ma też działanie odmładzające. Stosowana do codziennego mycia zwiększa elastyczność i tonus skóry, likwiduje drobne
zmarszczki, łuszczenia się, obrzęki. Fullereny szungitu przywracają
strukturę dermalną oraz przyspieszają proces regeneracji tkanek. Bardzo
korzystnie wpływają także na objawy trądziku młodzieńczego. Szungit
przywraca młodość i piękno skóry.
Również płukanie włosów wodą szungitową chroni przed ich wypadaniem i zapobiega łysieniu, wzmacnia cebulki oraz nadaje włosom
blasku i jedwabistości.
Jak przygotować wodę szungitową
Całkiem podobnie, jak krzemową, wkładając do słoja z kranową
wodą kilka bryłek szungitu.
Przed pierwszym zastosowaniem należy kilka razy przemyć szungit pod bieżącą wodą. Pozostawić w wodzie w stosunku 1:15 – 1:20 na
3 dni, do zniknięcia mętności. Należy dolewać wodę w miarę jej zużycia. Od czasu do czasu trzeba przemyć szungit, żeby usunąć z niego
osady.
Pijmy na zdrowie!
(str. 17)
2
Krwawy duet
Miliony ludzi bierze warfin. Właściwie jeśli masz migotanie przedsionków, zwężone tętnice wieńcowe, historię skrzepów krwi w nogach lub
płucach albo zostałeś poddany operacji umieszczenia zastawki lub
stentu, to jest szansa, że i ty zażywasz warfin. Jest to lek, który obniża
zdolność krwi do krzepnięcia. Poprzez zapobieganie tworzeniu się zakrzepów krwi w mózgu, sercu, nogach, płucach, warfaryna obniża ryzyko udaru, zawału, a w konsekwencji nagłej śmierci.
Jednak wiele osób zażywających ten specyfik nie wie, że popularne
antybiotyki i leki przeciwgrzybiczne, mogą niebezpiecznie zwiększyć
jego zdolność rozrzedzenia krwi, a tym samym ryzyko krwawienia wewnętrznego, ostrzega dr Tejala Gandhi, profesor Medycznej Szkoły
Harwardu.
Groźne oddziaływanie może nastąpić nie tylko drogą doustną, ale
również poprzez kremy, maści i czopki, działające przeciwgrzybicznie
oraz jako antybiotyki.
Niedawne badanie z udziałem 38,762 pacjentów biorących warfin
wykazało, że tak zwane tzw. wszystkie klasy antybiotyków i azolowe
środki przeciwgrzybiczne zwiększyły ryzyko krwawienia.
Wzrost był:
4,7 –krotny w przypadku azolowych środków przeciwgrzybicznych,
2,7-krotny w przypadku kotrimoksazolu,
2,5-krotny w przypadku cefalosporyn,
1,9-krotny w przypadku penicyliny,
1,9-krotny w przypadku antybiotyków makrolidowych,
1,7-krotny w przypadku chinologów.
(str. 18)
– Spośród ludzi zażywających warfin i jeden z powyższych leków,
wzrasta ryzyko wystąpienia krwawienia żołądkowo-jelitowego, natomiast uderzenie w głowę może wywołać krwawienie w mózgu – dodaje
Tejal Gandhi.
Dlatego jeśli leczysz się lekiem warfin, zażywając jednocześnie antybiotyki, powinieneś natychmiast powiadomić o tym swojego lekarza,
który wypisał ci receptę.
– Monitorowanie takiego pacjenta – mówi dr Gandhi – jest w tym
przypadku zasadnicze. Celem jest podaż takiej ilości warfinu, która jest
wystarczająco duża, aby zapobiec niechcianemu zakrzepowi bez narażania na nadmierne ryzyko wywołania krwawienia.
Ostrożności nigdy za wiele
Choć większość lekarzy jest świadoma potencjalnych interakcji antybiotyków z warfinem, omawiając ryzyko z pacjentem, któremu przepisują receptę, to jednak wciąż istnieją szanse na błąd:
pacjent może nie zrozumieć do końca znaczenia skutków interakcji jednego leku z drugim, albo po prostu o tym zapomnieć,
funkcja powiadamiania lekarza o oddziaływaniu warfinu z konkretnymi lekami w komputerowym systemie dokumentacji medycznej może nie być włączona lub wykazy leków mogą nie
być aktualne,
pacjent kupuje w różnych aptekach do wykupienia recept na
warfin i antybiotyk, tym samym uniemożliwiając farmaceucie
udzielenie ostrzeżenia,
pacjent otrzymuje próbkę antybiotyku lub odręcznie wypisaną
receptę od lekarza, pomijając w ten sposób system komputerowy, który ostrzega dostawców o potencjalnych interakcjach.
Z tych powodów warto uświadamiać ludzi w kwestii groźnych interakcji leku z lekiem. Niniejsza część tej publikacji skupia się na interakcji warfinu z antybiotykami z uwagi na ich popularność, jednak
zamysł jest znacznie większy. Mianowicie – kiedy chodzi o zdrowie,
odpowiedzialność spoczywa po obu stronach, lekarza oraz pacjenta.
(str. 19)
Co prawda środowisko farmaceutyczne jest wyposażone w zaawansowane oprogramowania, które mają dostarczać aptekarzom i lekarzom najpotrzebniejszych informacji ratujących życie. Zawsze jednak
warto wykazać inicjatywę, przygotowując wykaz leków, jakie zażywasz
i wręczając go lekarzowi lub farmaceucie.
Bo ostrożności, Szanowny Czytelniku, nigdy za wiele.
(str. 20)
3
5 krzywdzących
faktów, jakich nie
powiedzą ci w szpitalu
Ufamy szpitalom, powierzając im swoje własne życie. Lecz czasem zaufanie to bywa zgubne: 25% hospitalizowanych pacjentów doświadcza
medycznego błędu lekarskiego, które można było zapobiec. Oto siedem
faktów, o jakich szpitale prawdopodobnie ci nie powiedzą…
1. Twój chirurg ma doświadczenie – tyle tylko, że nie w zabiegu,
jaki cię czeka. Jeszcze ciepłe badanie przeprowadzone przez naukowców na Uniwersytecie w Michigan dowodzi, że pochirurgiczne zgony są bezpośrednio związane nie z ogólnym
doświadczeniem chirurga, ale z jej lub jego niskim doświadczeniem w konkretnych rodzajach zabiegów. W zależności od zabiegu – lub operacji – pokładana ufność w chirurgu bądź
doktorze, który go lub ją wykonuje sporadycznie, naraża cię na ryzyko śmierci aż czterokrotnie większe, niż kiedy zajmuje się tobą
doktor, który regularnie wykonuje zabieg lub operację, jaka cię
czeka.
Co robić: zapytaj swojego lekarza bądź chirurga, jak często wykonuje tę szczególną operację lub zabieg oraz jak to ma się do innych dostępnych lekarzy w tej specjalizacji. Niekoniecznie
dokonuj wyboru, wskazując palcem – bądź jednak ostrożny, aby
nie oddać się w ręce tego, który pracuje z przypadkami podobnymi do twojego zdecydowanie rzadziej niż inni.
2. Nie powinieneś ślepo ufać obietnicom. Ogłoszenia lub reklamy
promujące daną placówkę czy szpital często – zbyt często – są
przesadzone. Typowe slogany: Kompleksowe Centrum albo na
(str. 21)
przykład Numer jeden w rankingu.
Co robić: jeśli w gronie swoich znajomych masz pracownika szpitala lub placówki, zapytaj, który szpital wybraliby, gdyby potrzebowali opieki. Przeprowadzono sondaż w 60 amerykańskich
szpitalach, z którego wynika, że 1/3 pracowników służby zdrowia,
w innych połowa i więcej, nie czułoby się komfortowo, lecząc się
w szpitalu, w którym pracuje.
3. Lekarze wybierają procedury, które znają najlepiej – nie te,
które są najlepsze dla ciebie. W dzisiejszych czasach wiele operacji można przeprowadzić w ramach procedur małoinwazyjnych.
Na przykład zamiast otwierać pacjenta, nacina się skórę, robiąc
niewielką dziurkę, przez którą lekarz wprowadza malutką kamerę
i długawe narzędzie medyczne, dzięki któremu wykonuje operację. Ból wynikający z tych tzw. małoinwazyjnych procedur jest
znacznie mniejszy niż w przypadku tradycyjnej operacji otwartej.
Rekonwalescencja jest krótsza. Ryzyko zakażenia jest mniejsze.
Rany i blizny są mniej widoczne. I niemal w większości przypadków, szanse na pozytywny wynik są większe. Jednak zbyt często
pacjent nie zostaje nawet zaznajomiony o opcji procedur małoinwazyjnych. Powód: dla lekarza taka operacja nie zawsze jest bardziej przyjemna do wykonania.
Co robić: przed oficjalnymi ustaleniami, postaw lekarzowi proste
pytanie: „Czy ja kwalifikuję się na operację / zabieg małoinwazyjny?” Albo: „W moim przypadku – jakie są różnice między tradycyjną operacją, a nowoczesną operacją małoinwazyjną?”
Pytania te na pewno nie zaszkodzą, a kto wie, być może wyjdzie,
że lekarz naciska na bardziej inwazyjne rozwiązanie z powodu,
mających więcej wspólnego z jego umiejętnościami, niż twoimi
potrzebami i dobrem?
4. Szpitalni chirurdzy plastyczni mogą mieć mało lub nie mieć
wcale doświadczenia w tym obszarze. Licencja do wykonywania zawodu lekarza to licencja na praktykowanie wszystkiego we
wszystkich dziedzinach medycznych – tak, nawet w dziedzinach,
w których lekarz nie ma praktycznego treningu! Ostatnimi czasy
lekarze wyszkoleni w określonym zakresie przerzucają się na chirurgię plastyczną bez szczególnej dodatkowej praktyki, ponieważ
(str. 22)
pole to oferuje bardzo wysoki potencjał zysków.
Co robić: najlepsza i zarazem najszybsza metoda upewnienia się,
to zasięgnięcie opinii znajomego lub osoby, która wykupiła zabieg
u danego lekarza. Ale to nie zawsze jest możliwe. Dlatego drugim, najbardziej pewnym sposobem, jest po prostu poprosić o certyfikat Polskiego Towarzystwa Medycyny Estetycznej i AntiAging. Jeśli lekarz pozytywnie przeszedł proces certyfikacji, to ze
spokojem ducha możesz zdecydować się na zabieg.
5. Możliwe, że wyjdziesz na lepsze, stawiając na lekarza, który
nie jest wszechwiedzący. Z badań zachowań pacjentów wygląda
na to, że czują się oni bardziej bezpieczni, jeśli ich lekarz ma odpowiedź na każde jedno pytanie.
Jednak badania doktora Marty Makary, profesora chirurgii i polityki zawodowej z Publicznej Szkoły Zdrowia imienia Johna Hopkinsa w Baltimore, jasno wskazują: istnieje wyraźny związek
między szpitalami, w których oddziały mogą się pochwalić dobrą
współpracą – włączając lekarzy skorych do konsultacji z innymi
lekarzami po fachu – a pozytywnymi wynikami zdrowotnymi pacjentów.
Co robić: sprawa jest bardzo prosta. Kiedy czujesz, że pojawia się
dogodna okazja i takowa potrzeba, poproś swojego lekarza prowadzącego o zasięgnięcie opinii u innego lekarza. Jest to dobry znak,
jeśli twój lekarz ochoczo się zgadza… i zły, jeśli jego reakcja
przechodzi w defensywę.
Źródło: doktor Marty Makary, profesor chirurgii i polityki zawodowej
z Publicznej Szkoły Zdrowia imienia Johna Hopkinsa w Baltimore,
autor bestsellera New York Timesa, pt. „Unaccountable: What Hospitals Won’t
Tell You and How Transparency Can Revolutionize Health Care”
(str. 23)
4
Zanim podasz je
swojemu dziecku …
Przeciwzapalne leki o działaniu przeciwbulowym, takie jak aspiryna
czy ibuprofen, mogą powodować zagrażające życiu uszkodzenie nerek
u dzieci – ostrzegają naukowcy.
Badacze z Indiana University School of Medicine donoszą, że leki
te powodują ostre uszkodzenie nerek, czasami wymagające leczenia na
oddziale intensywnej terapii, u około trzech procent zażywających je
dzieci.
U małych dzieci do pięciu lat mogą wywołać jeszcze gorsze reakcje, skutkujące koniecznością wykonania dializy.
Naukowcy dokonali tego odkrycia, gdy przyjrzeli się kartom 1,015
dzieci przyjętych do jednego szpitala w Indianie z ostrym uszkodzeniem
nerek. Spośród tych przypadków, 27 – czyli 2,7% – spowodowane było
lekami przeciwbólowymi, gdzie większość dzieci zażywała je mniej niż
7 dni.
Choć żadne nie zmarło, 30% ze wszystkich dzieci cierpiało na długotrwałe uszkodzenie nerek po tym epizodzie, co może się pogarszać
z wiekiem.
Źródło: Journal of Pediatrics, 2013;
opublikowane online, 28 stycznia 2013 r.
(str. 24)
5
Mądrzejszy ten,
kto się rusza
Wiele dziś słyszymy o fizycznych korzyściach regularnej gimnastyki.
Jaki jednak wpływ ma fizyczny trening i sport na Twoje funkcje poznawcze? Inteligencję? Zdolności umysłowe?
Naukowcy z Harwardu zbadali to zagadnienie – zarówno sposób,
w jaki umysł pracuje w czasie ćwiczeń, jak i zaraz po.
Warto dodać, że w przeciwieństwie do postępów fizycznych, postępy w sprawności umysłowej nie dają się już tak łatwo zaobserwować
i zmierzyć. Mimo to badacze podjęli wyzwanie i udało im się poczynić
obserwacje warte uwagi.
Mentalna wydajność wzrasta
pod wpływem ćwiczeń
W czasie sesji dość intensywnych ćwiczeń aerobowych, sprawność
umysłowa poprawiła się w kilku dających się zmierzyć obszarach:
czas reakcji,
percepcja i interpretacja obrazów,
kierowanie
Spośród powyższych, ćwiczenia mają największy pozytywny
wpływ na zadaniach z kategorii „kierowanie”, takie jak:
planowanie,
ustalanie harmonogramów,
koordynacja pracy ludzi, zarządzanie miejscami, zdarzeniami,
(str. 25)
pamięć krótkotrwałą – możliwości mózgu do tymczasowego
przechowywania i zarządzania informacjami, niezbędnymi do
wykonywania aktualnej czynności,
inhibicja – możliwość blokowania zbędnych zakłóceń, które
rozpraszają zdolności umysłowe.
Badacze zaobserwowali, że zwiększenie wydajności mózgu następuje po 20 minutach umiarkowanych ćwiczeń aerobicznych i trwa przez
kolejne 40 minut. Przy umiarkowanych ćwiczeniach dłuższych niż 60
minut, do akcji wchodzi czynnik zmęczenia, za sprawą którego możliwości umysłowe maleją.
Wpływ fizycznego treningu na funkcje mózgu wynika ze wzrostu
przepływu krwi do mózgu, co stymuluje komórki nerwowe do uwalniania większej ilości neurotransmiterów (są to substancje odpowiedzialne
za utrzymanie komunikacji między komórkami mózgu).
Dodatkowo wzmożony przepływ krwi dostarcza mózgowi większą
dawkę tlenu i glukozy – podstawowych źródeł energii. Psycholog Richard E. Nesbitt, autor książki poświęconej podnoszeniu ilorazu inteligencji, twierdzi, iż aktywność fizyczna angażuje do pracy grupy dużych
mięśni, co z kolei skutkuje produkcją neuronów – wspomnianych komórek mózgowych, odpowiedzialnych za transmisję informacji.
Stąd nietrudno się domyślić, że ćwiczenia, które najlepiej wspierają
zdolności umysłowe człowieka, to te, po których najbardziej „wali”
nam serce – aerobiczne.
Inteligencja dziecka a aktywność fizyczna
Wpływ ćwiczeń aerobicznych potwierdza również badanie przeprowadzone w Georgia Health Sciences University, którego wyniki
opublikowano w magazynie „Health Psychology” w 2011 roku.
Doktor Gwen Dewar, które analizowała przebieg badania, mówi,
że wzrost IQ nie był ogromny, lecz statystycznie znaczący. Im więcej
umiarkowanego treningu, tym wyniki pracy umysłowej wydają się lepsze – bowiem grupa ćwicząca najdłużej miała największy wzrost.
(str. 26)
Co z wpływem ćwiczeń na umysł
u osób dorosłych?
Wyniki szwedzkiego badania opublikowane w 2009 roku w piśmie
„Proceedings of the National Academy of Science” zebrało dane przeszło 1,2 miliona wojskowych, aby stwierdzić możliwy związek między
sprawnością fizyczną a inteligencją.
Badacze przeanalizowali wyniki IQ i wyniki sprawności fizycznej,
odkrywając tym samym bezpośredni związek między jednym a drugim.
Najlepiej wytrenowani mężczyźni wykazali największą spostrzegawczość i zdolność analizy informacji.
Być może to dobry czas, aby zacząć biegać?
(str. 27)
6
Cukier… dobry
dla zdrowia!
Cukier – stary przyjaciel, który potajemnie spiskuje przeciwko Twojemu zdrowiu? Mnóstwo dowodów naukowych wskazuje, że tak.
Nauka dowiodła, że cukier w oczyszczonej postaci dewastuje ludzkie zdrowie.
W 1700 roku przeciętna osoba spożywała 1,8 kg cukru rocznie.
W 1800 roku już 8,2 kg rocznie.
W 1900 ilość sięgnęła 40,8 kg rocznie.
W 2009 szacuje się, że 50% społeczeństwa pochłania …81,6 kg
cukru w skali roku!
Zatem! Jak się ratować, gdy masz chętkę na coś słodkiego? Przerzucić się z pożywienia pełnego cukru krystalicznego na pożywienie
pełne w cukier występujący w naturze.
1. Jabłka. Owoce te mają niski indeks glikemiczny bazujący na glukozie, który determinuje, jak szybko dane jedzenie spowoduje
wzrost cukru w twojej krwi. Jabłka stanowią zatem świetną przekąskę między głównymi posiłkami, dodając energii, kiedy jej potrzebujesz.
2. Miód. Jest słodszy od rafinowanego cukru, co oznacza, że aby
osłodzić nim swoje posiłki lub napoje, wystarczą mniejsze ilości.
3. Banany. Podobnie jak jabłko, banan stanowi dobrą, szybką
i zdrową przegryzkę. Jest bogatym źródłem błonnika, potasu oraz
witaminy C.
(str. 28)
4. Nektar z agawy. Znana jako baza dla tequili, agawa dostarcza naturalne źródło cukru i jest świetną alternatywą dla sztucznych słodzików.
5. Ananasy. Świeże, mrożone lub w puszkach – takie owoce bez dodatku cukru są jednym z najlepszych jego źródeł. Kiedy masz
chętkę na małe co nieco, zasmakuj się w soczystych ananasach,
których nie musisz wiele zjeść, aby poczuć przypływ energii.
To krótka lista, lecz satysfakcjonująca podniebienie i zapotrzebowanie organizmu na coś słodkiego.
Ale co w przypadku, gdy uwielbiasz słodzić herbatę albo kawę
albo nawet zwykłą wodę niegazowaną? Czy wtedy jesteś skazany na rafinowany cukier albo wyłącznie miód?
Absolutnie nie. Osobiście, kiedy chcę osłodzić herbatę lub filiżankę
świeżo zmielonej kawy, sięgam po sprawdzone i przede wszystkim
zdrowe źródło cukru …
Stewia cukrowa. Stewia to 100% naturalny słodzik z ogrodu Matki
Natury. Słodzik, który jest przyjazny dla cukrzyków, dla zębów (często
używana jako substancja nadająca słodki posmak past na bazie naturalnych składników!), dla zdrowia, dla sylwetki.
Tak, dla sylwetki, bowiem zawiera dokładnie ZERO kalorii.
– Badania naukowe wykazały, że stewię można bezpiecznie stosować w codziennej diecie. Co więcej jest ona zdecydowanie lepsza dla
twojego organizmu niż cukier, który jest prostą drogą do nadwagi,
próchnicy i wielu innych fatalnych schorzeń. — Twierdzi dr Hanna
Mojska, kierownik Pracowni Bezpieczeństwa Chemicznego Żywności
Instytutu Żywienia i Żywności w Warszawie.
Najzdrowsza ze słodkich
roślina na planecie
Stosuje się ją od setek lat jako środek słodzący, ale i leczniczy. Jest
tak słodka, dlatego tak tania, że wystarczy kilka kropel ekstraktu z liści
tej rośliny, aby osłodzić dzbanek herbaty.
(str. 29)
Mieszkańcy Europy o stewii usłyszeli po raz pierwszy pod koniec
XIX wieku, kiedy to odkrył ją i opisał w 1888 roku botanik Moises Santiago Bertoni.
Indianie Guarani, żyjący na terenie Paragwaju, znali jednak roślinę
od ponad 1000 lat i stosowali w kuchni oraz leczeniu rozmaitych dolegliwości.
– Stewia, prócz swojego słodkiego smaku i praktycznie zerowej kaloryczności, wykazuje wiele właściwości zdrowotnych, między innymi
obniża ciśnienie krwi, wspomaga gojenie ran oraz działa przeciwgrzybiczo i bakteriobójczo. To dzięki tym zaletom, owa roślina była stosowana od lat przez indiańskie plemiona jako lek. – Wyjaśnia mgr inż.
Beata Widlińska, zawodowy dietetyk.
Co ciekawe jak dotąd nauka nie wykazała skutków ubocznych stosowania tego naturalnego słodzika od Matki Natury.
FDA, EFSA, Schweizer Bundesamt i inne międzynarodowe,
uznane organizacje kontrolujące żywność potwierdziły, że stewia jest
bezpieczna dla zdrowia.
W miejscach, gdzie jest powszechnie stosowana od setek lat (Ameryka Południowa) i dziesiątek lat (Azja), także nie stwierdzono żadnych
skutków ubocznych jej stosowania.
Wyniki badań opublikowane na kongresie Międzynarodowej Federacji Diabetycznej mówią, że regularne przyjmowanie stewii nawet w
niewielkich ilościach normalizuje poziom cukru we krwi, ponownie:
bez żadnych skutków ubocznych.
Ze względu na silne działanie przeciwbakteryjne, stewia okazuje
się bardzo przydatna w leczeniu skaleczeń, trudno gojących się ran czy
oparzeń. Jest też polecana w leczeniu przeziębień i nawracających infekcji, gdyż jest źródłem selenu, cynku i witaminy C. Co prawda w niewielkich ilościach, za to pochodzących z natury.
– Wyniki badań przeprowadzonych na całym świecie dowodzą, że
stewia wykazuje szeroką gamę właściwości zdrowotnych. Nie odnotowano natomiast jej szkodliwego działania na organizm człowieka. Co
ważniejsze stewię mogą spożywać osoby chorujące na cukrzycę oraz fenyloketonurię. – Potwierdza mgr inż. Beata Widlińska.
(str. 30)
Na całym świecie przeszło 150 milionów ludzi używa stewi w codziennej diecie do słodzenia napojów i potraw jako świetna alternatywa
dla rafinowanego cukru. Być może to dobry czas, abyś do nich dołączył?
(str. 31)
7
Najkrótsza droga
do szczęścia i spokoju
Pytanie. Jeśli lubisz słuchać muzyki, to dlaczego? Jeśli lubisz zatracać
się w swoim hobby, to dlaczego? Jeśli lubisz oglądać filmy, to dlaczego?
Dlaczego robisz te i inne rzeczy, które robić lubisz?
Cóż, może dlatego: nie myślisz wtedy o swoich problemach. Więcej: w czasie wykonywania powyższych czynności, problemy praktycznie NIE ISTNIEJĄ!
Nie myślisz wówczas o tym, że chciałbyś się wreszcie uniezależnić
finansowo, ale wciąż ci się nie udaje … nie martwisz się swoimi zaparciami albo nadciśnieniem czy innymi problemami ze zdrowiem … nie
przejmujesz się, że wkrótce znów trzeba będzie iść do tej cholernej
pracy i stawić czoła szarej rzeczywistości ...
Właśnie z tych powodów seks jest tak przyjemny. Zwróć uwagę, że
najczęściej rodziny wielodzietne to te, w których brakuje pieniędzy.
Frustracja i smutek i przygnębienie i troska i depresja, dołki i przygnębienie — to wszystko znika w jednej sekundzie, kiedy ludzie uprawiają
seks. Dla nich, dla tych ubogich rodzin, seks to często jedyna przyjemność w życiu.
Właśnie z tych powodów oglądanie filmów jest jednym z najprzyjemniejszych sposobów spędzania wolnego czasu. Angażuje wyobraźnię, przenosząc człowieka w zupełnie inny świat, podczas gdy ten
prawdziwy – ten z problemami – na półtorej godziny przestaje istnieć.
Właśnie z tych powodów muzyka dla wielu jest po prostu częścią
życia. Jeśli cię pochłania, to robi za taki wyłącznik negatywnych myśli
i stanów emocjonalnych – tych, które powodują, że czujesz się nędznie.
Człowiek chce czuć się dobrze, bezpiecznie, spokojnie, beztrosko.
(str. 32)
Podczas wszystkich czynności i sposobach spędzania czasu, jakie
są ci bliskie i jakie lubisz, pryskają wszystkie problemy teraźniejszości.
Aktywność, która angażuje umysł, np. twoje hobby, na amen ucisza
myśli przyprawiające cię o smutek, powodujące frustrację, wywołujące
poczucie niedostatku i nędzności.
Krótko mówiąc – seks, filmy, muzyka, twoje hobby mają właściwości uszczęśliwiające.
Jeśli chciałbyś być szczęśliwy i spokojny wewnętrznie przez 24 godziny na dobę, musiałbyś wykonywać te czynności bez przerwy.
A co jeśli powiem, że istnieje metoda – naukowo udowodniona,
potwierdzona, sprawdzona – otwierania się na radość życia, szczęście,
poczucia spełnienia? Wewnętrzny spokój, równowagę życiową, harmonię? Metoda, która zajmuje góra 20 minut o poranku i 20 minut przed
snem? Metoda, którą stosują gwiazdy kina, jak choćby Clint Eastwood
… gwiazdy muzyki, jak choćby członkowie zespołu The Beatles czy
John Lennon … przez reżyserów filmowych, jak choćby David Lynch
… przez muzyków, przez autorów bestsellerów, przez już miliony ludzi
na całym świecie?
Medytacja – droga do szczęścia
Tak, oczy cię nie mylą, cały czas mówię o medytacji. Poprzez medytację porzucasz myśli i wszelkie koncepty ograniczeń. Stanowi ona
klucz otwierający kajdany, trzymające cię w niewoli – niepozwalające
ci się cieszyć pełnią życia.
Medytacja ma identyczne działanie jak seks, muzyka, filmy, hobby,
sport i wszystko, co lubisz robić. Z małą różnicą… jej efekt jest znacznie większy, a wraz z praktyką, znacznie bardziej długotrwały.
Podobnie jak po seksie, wycisza umysł. Podobnie jak twoje ulubione hobby, pomaga skupić się na chwili obecnej, na TERAZ. Podobnie jak film, pomaga lepiej skoncentrować umysł na tym, co aktualnie
robisz – np. pisanie książki, twoja praca, kariera – pozwalając tym samym wykorzystać pełen potencjał twórczy.
Słowem – pomaga wyciszyć umysł. Odciąć go od niepotrzebnych
myśli, tylko zakłócających harmonię życia. Wyciszając umysł, odkrywasz swoją nieskończoność. Im bardziej jesteś świadom swojej natury,
(str. 33)
która jest nieograniczona, tym łatwiej radzisz sobie z tzw. „problemami
dnia codziennego”.
Może się to wydawać zbyt piękne, aby było prawdziwe, ale…
Nauka mówi, że to wszystko prawda
Wyniki badań nad medytacją, szczególnie tzw. Medytacją Transcendentalną – uważaną za najłatwiejszą do nauczenia, jednocześnie najbardziej odmieniającą życie – wprawiają w zdumienie naukowców
naszego wieku.
Wykazują one, że medytacja wywołuje jedyne w swoim rodzaju,
wysoce uporządkowane funkcjonowanie mózgu, co objawia się wyraźną koherencją fal mózgowych i lepszym wykorzystaniem ukrytych
rezerw mózgu.
Obserwując wyniki badań naukowych, można wymienić takie korzyści, jak: wzrost inteligencji i zdolności twórczych, poprawę wyników
w nauce, zmniejszenie stresu i niepokoju na wszystkich obszarach życia, poprawę zdrowia fizycznego i psychicznego, skuteczną resocjalizację więźniów, spadek nadużywania alkoholu, większą wydajność wzrost
zadowolenia z pracy i zwiększenie dochodów, oraz poprawę w ogólnym
rozwoju człowieka i w jego postawie moralnej.
Fakt że medytacja jest dobrodziejstwem dla zdrowia, został zweryfikowany nie tylko w badaniach prowadzonych niezależnie na wielu
uniwersytetach i w instytucjach badawczych, lecz również jasno potwierdziły go badania przeprowadzone pod patronatem Narodowego Instytutu Zdrowia w ramach Ministerstwa Pracy Japonii oraz badania
naukowe wspierane prze Narodowe Instytuty Zdrowia w Stanach Zjednoczonych.
Największe zbiory wyników badań naukowych zamieszczono
w sześciotomowym zbiorze Scientific Research on Maharishi’s Transcendental Meditation and TM-Sidhi Program: Collected Papers.
Przedstawia wyniki badań spośród ponad 600 prac naukowych,
przeprowadzonych w 214 niezależnych instytucjach, takich jak Harvard
Medical School, Princeton University, Stanford Medical School, University of Chicago, University of Michigan Medical School, University
of California w Berkeley, University of California w Los Angeles, York
University w Kanadzie, Univeristy at Edinbutgh w Szkocji, University
(str. 34)
of Lund w Szwecji, University of Groningen w Holandii, University of
New South Wales w Australii, Institute de la Rochefoucauld we Francji.
Prace te cząstkowo ukazały się w wielu znaczących czasopismach
naukowych, w tym: Science, Lancet, Scientific American, American
Journal of Psyhology, International Journal of Neuroscience, Experimental Neurology, Electro-encephalography and Clinical Neurophysiology, Psychosomatic Medicine, Journal of the Canadian Medical
Association, american Psychologist, British Journal of Educational Psychology, Journal of Counseling Psychology, The Journal of Mind and
Behavior, Academy of Management Journal, Journal of Conflict Resolution, Perceptual and Motor Skills, Criminal Justice and Behavior,
Journal of Crime and Justice, Proceedings of the Endocrine Society,
Journal of Clinical Psychiatry, Social Indicators Research.
Wszystkie te pisma i badania naukowe mówią, że medytacja transcendentalna prowadzi do wielu pozytywnych zmian:
uśmierza stres i niepokój, zwiększając energię i witalność,
poprawia stan zdrowia, obniża ciśnienie krwi i sprzyja odwracaniu objawów starzenia się,
wzmacnia pamięć, siły twórcze i poziom inteligencji,
wzbogaca i wzmacnia relacje osobiste z otoczeniem,
otwiera przed umysłem jego nieskończony potencjał,
rozwija stan wewnętrznego zadowolenia i szczęścia oraz spełnienia – san oświecenia,
wytwarza w świadomości jednostkowej i zbiorowej fale pokoju
i harmonii – podstawę trwałego pokoju światowego.
Medytacja w życiu znanych ludzi
Na portalu wróżka.com.pl natknąłem się na fajny artykuł, więc pozwolę go sobie przytoczyć:
***
(str. 35)
Gwiazda to też człowiek. I tak jak my ma swoje życie duchowe.
Clint Eastwood hartuje swoją duszę Medytacją Transcendentalną.
Clint Eastwood, który skończył 82 lata, zdradził niedawno swoją
receptę na dobre życie. Zdaniem amerykańskiego aktora i reżysera,
szczęście osiąga się w ośmiu krokach. Przede wszystkim trzeba trzymać
się z dala od węglowodanów, zwłaszcza deserów. Wstawić do łazienki
wagę, jeść owoce i warzywa, i unikać alkoholu – jak podkreśla gwiazdor – „w nadmiarze”. Oraz najważniejsze – myśleć optymistycznie.
A jeśli się nie da – medytować.
Myśl o Clincie Eastwoodzie pogrążonym w medytacji w pierwszej
chwili wydaje się niedorzeczna. Aktor bowiem przyzwyczaił nas do ról
facetów, którzy nie znają znaczenia słów „strach”: Walta Kowalskiego
z „Gran Torino” czy Brudnego Harry’ego Callaghana. Tymczasem to
mniej więcej wtedy, gdy na ekranie wychwalał „Siłę magnum” (tytuł
filmu odnosi się do potężnego rewolweru), Clint zaczął medytować.
Wkrótce potem zaszokował amerykańską publiczność, występując w
popularnym talk-show wraz z Maharishim Maheshem Yogim, popularyzatorem Medytacji Transcendentalnej.
Gospodarz programu, słynny Merv Griffin (pomysłodawca „Koła
Fortuny”, „Va Banque” i „Randki w ciemno”) zabawiał kontrowersyjnego guru anegdotą o tym, jak to zaczął medytować dzięki… Eastwoodowi. Grywał z aktorem w tenisa, ale często zdarzało się, że gdy
dzwonił, by się umówić, słyszał, że „teraz uprawia TM”. Nie miał pojęcia, co to takiego. Znając sportową pasję Eastwooda, podejrzewał, że
chodzi o jakąś nową dyscyplinę. W końcu zdobył się na odwagę i poprosił aktora o wyjaśnienie. W studiu Griffin śmiał się, że kiedy po raz
pierwszy medytował, czuł się dziwnie. – Siedzisz sobie, czujesz się
idiotycznie i zastanawiasz się, czy inni na ciebie patrzą – wspominał. –
Coś w tym jednak musi być, bo wkrótce potem po raz pierwszy wygrałem z Clintem w tenisa – żartował na koniec.
Na archiwalnym nagraniu widać, że gdy chwilę później do studia
wszedł sam aktor, ubrany w białe szaty Maharishi na powitanie podał
mu kwiat. Zupełnie jakby chciał podziękować. A miał za co bo po programie zainteresowanie jego nauką wzrosło najbardziej od czasu, kiedy
pod koniec lat 60. w jego aśramie u podnóża Himalajów Beatlesi i aktorka Mia Farrow poszukiwali sensu życia.
(str. 36)
Eastwood miał mniejsze wymagania. Od Medytacji Transcendentalnej nie oczekiwał odlotów podobnych do tych jak po LSD. Szukał
spokoju i wyciszenia. Nie mógł lepiej znaleźć. Medytacja transcendentalna to rodzaj techniki relaksacyjnej, wywodzącej się ze starożytnych
nauk wedyjskich. Aby zacząć medytować, należy wygodnie usiąść, zamknąć oczy i powtarzać mantry. Wszystko zajmuje 20 minut, a medytuje się dwa razy dziennie – rano i po południu lub wieczorem.
Zwolennicy techniki podkreślają jej prostotę, łatwość nauki i szybkie
korzyści – poprawę koncentracji, obniżenie stresu, lepsze zdrowie.
Ostatnio największą propagatorką Medytacji Transcendentalnej jest
Oprah Winfrey, która dwa razy dziennie organizuje specjalne sesje TM
dla swoich pracowników. Clint, podobnie jak Oprah, zainteresował się
medytacją z powodów praktycznych. W latach 70., kiedy znalazł się u
szczytu popularności, przeżył rozczarowanie sławą. Jak dziś opowiada,
miał nawet zamiar rzucić w diabły Hollywood. Dzięki medytacji wziął
się w garść i zapanował nad swoim życiem.
Niedawno aktor i reżyser zaangażował się w społeczną kampanię
na rzecz pomocy amerykańskim żołnierzom, którzy cierpią na zespół
stresu pourazowego i nie potrafią sobie poradzić w codziennym życiu
„w cywilu”. Niby zwykła rzecz – kinowy twardziel wspiera twardzieli,
a jednak… Jego metody wykraczają poza normy obowiązujące w Pentagonie. W ramach tej akcji Clint Eastwood zaleca bowiem weteranom
Medytację Transcendentalną. – To naprawdę dobry sposób – mówi. –
Od 42 lat sam radzę sobie w ten sposób ze stresem. Codziennie rano, zanim ruszę do pracy, wizualizuję sobie to co muszę dziś zrobić, jakie czekają mnie wyzwania. Wprowadzam się w stan relaksu i rozluźnienia, a
potem niech się dzieje, co chce – opowiada aktor.
Gdy medytuje, nie stara się docierać do głębokich zakamarków
swojej duszy. Po prostu wycisza się, pozbywa nerwowego napięcia i
szykuje do pracy. Nigdy nie był religijny, więc medytację traktuje nie
jak przeżycie duchowe, ale narzędzie, które pomaga mu w życiu codziennym. Coś w rodzaju ćwiczeń ducha, dla których podobnie jak dla
siłowni, zawsze znajdzie miejsce w swoim rozkładzie dnia. Choćby się
nawet wszystko waliło i paliło. Rano rozciąganie i rower, wieczorem
sztanga, a w ciągu dnia dwie sesje medytacyjne. – Dzięki temu łatwiej
mi potem zebrać myśli – wyjaśnia. Kiedy jednak medytacja nie pomaga, zamyka drzwi i robi przysiady. Dawniej zaczynał od 150, dziś, z
racji słusznego wieku, zadowala się dwudziestką.
(str. 37)
***
Zatem, Szanowny Czytelniku, może warto wziąć temat pod lupę i
sprawdzić, czy medytacja to coś dla Ciebie?
Bo słowa to słowa – akceptując je od tak, w praktyce akceptujesz
pogłoski. A jedyne, co należy w życiu akceptować, to realne i prawdziwe doświadczenie.
Pozostawiam pod rozwagę.
(str. 38)
8
Uff, ale ulga! Odblokuj
nawet najbardziej
zawalony nos
Czy istnieje coś bardziej dokuczliwego, niż zawalony nos? Bez względu
na przyczynę, trudno wtedy normalnie dyskutować ze znajomymi w
pracy i bliskimi w domu … trudno czuć się swobodnie … zatraca się
pewność siebie … sen staje się ciężki albo przerywany … przez zmniejszoną podaż tlenu, czujesz się ospale za dnia … doskwiera brak koncentracji … w ogóle jesteś nie do życia.
Dlatego zdrowie dróg oddechowych jest dla człowieka tak ważne.
A nawet jeśli cierpisz na jakąś ich dolegliwość, to jedyne, czego pragniesz to zaczerpnąć powietrza pełnym oddechem. Po prostu: móc swobodnie oddychać.
I jest na to rada, właściwie ciekawa technika odblokowywania nosa
pewnego rosyjskiego doktora. Powiem ci o niej, ale za moment. Za moment, ponieważ znacznie ważniejsze od odblokowywania zawalonego
nosa jest utrzymywanie zdrowia dróg oddechowych, tak by nie musieć
się uciekać do żadnych technik.
Zdrowy organizm nie zapycha zatok tzw. syfem, który utrudnia oddychanie. Czyli jeśli masz zatkany nos, to należałoby walczyć z przyczynami, a tych może być wiele – na czele z niewłaściwym wzorcem
oddychania, do czego wrócę.
Co blokuje nos
Badania naukowe mówią, że ludzie w dzisiejszych czasach – za
sprawą wielu czynników – wdychają dwukrotnie więcej powietrza, niż
faktycznie go potrzebują lub co jest uznane za normę.
(str. 39)
Stąd nadmierne wdychanie i brak odpowiedniej ilości CO2 (dwutlenku węgla) zawęża naczynia krwionośne oraz drogi oddechowe. Dodatkowo hipokapnia (niedobór CO2 we krwi) prowadzi do hipoksji
tkankowej, czyli prościej niedotlenienia tkanek – a jeszcze prościej, niskiego poziomu tlenu w komórkach organizmu, powstrzymując tym samym działanie całego systemu odpornościowego.
W wyniku powyższego zatoki stają się wylęgarnią dla bakterii, wirusów, grzybów i innych patogenów.
Dodatkowo należy wziąć pod uwagę niepodważalny fakt: organizm jest samoregulującym się systemem. Zawsze podejmuje środki zaradcze, kiedy pojawia się odstępstwo od normy lub jakiekolwiek
zagrożenie. Na przykład: kiedy się zranisz, niemal natychmiast w okolicy skaleczenia organizm gromadzi mnóstwo związków, jak chociażby
związki krzemu, przyspieszające odbudowę uszkodzonej tkanki – czy to
mięśniowej, czy to skórnej, czy którejkolwiek innej. Słowem: jeśli skaleczysz organizm, ten to naprawi.
Podobnie w przypadku oddychania. Kiedy pojawia się odstępstwo
od normy, czyli kiedy oddychasz zbyt dużo – zmniejszając tym samym
podaż tlenu i dwutlenku węgla – organizm zaczyna zatykać zatoki i nos,
aby ograniczyć podaż powietrza.
Doktor, o którym wspomniałem – Konstantin Buteyko – odkrył w
swoich życiowych badaniach (tak, niemal przez całe życie badał wpływ
prawidłowego oddychania na zdrowie), że podstawowym powodem
blokowania się nosa jest niedobór CO2, który z kolei jest powodowany
przez zbyt intensywne oddychanie.
Ćwiczenie i ogólne porady doktora Buteyko, które za moment Ci
przedstawię, prowadzą do zwiększenia ilości CO2 w Twoim organizmie, gdzie CO2 to najbardziej potężny, naturalny środek rozszerzający
naczynia krwionośne, cylindryczne warstwy mięśni gładkich, w tym zatok, oskrzeli i oskrzelików, a co za tym idzie – udrażniający nos.
Permanentne rozwiązanie
na zawalony nos
Zatem rozwiązaniem jest zwiększenie ilości CO2 i tlenu w Twoim
ciele z trwałym skutkiem – 24 godziny na dobę. W tym celu, zgodnie z
(str. 40)
systemem opracowanym przez doktora Buteyko, należy zredukować
ilość wdychanego powietrza.
Istnieje prosty test – oczywiście opracowany przez doktora Buteyko i z powodzeniem stosowany w jego ośrodkach klinicznych –
który pozwala ocenić poziom dotlenienia twojego ciała. Stanowi on jednocześnie kryterium drożności nosa.
Jeśli Twój wynik będzie powyżej 20 sekund, Twój nos powinien
być drożny przez cały czas. Jeśli wynik spada poniżej 20 (np. po sytym
posiłku, snu na plecach, alergii, itd.), wówczas samoczynnie rozwinie
się nawyk okazjonalnego nabierania powietrza przez usta, powodując
nagromadzenie patogenów, zwężenie dróg oddechowych oraz inne
efekty nadmiernego wdychania powietrza, w tym – rzecz jasna – zatkany śluzem nos.
Zatem! W celu unormowania poziomu tlenu w organizmie, musisz
świadomie wpłynąć na dotąd automatyczny sposób i nawyki oddychania. Cel jest bardzo prosty, idąc w ślad za systemem doktora Buteyko:
musisz zwolnić tempo oddychania, jednocześnie zmniejszając objętość
każdego wdechu. Czyli w praktyce oznacza to lżejszy sposób oddychania, w porównaniu do tego, który towarzyszy ci obecnie.
Przedstawiając obrazowo:
Czarna linia to obecny wzorzec, niebieska to wzorzec do przyswojenia.
Jak widzisz, w miarę postępu czasu każdy wdech jest coraz mniejszy, podobnie jak częstotliwość, czyli tempo oddychania.
Za normę przyjmuje się 8 wdechów na minutę. W pęcherzykach
płucnych występuje wówczas normalny poziom CO2, tzn. 6,5%.
U osób odznaczających się największym zdrowiem, najlepszym samopoczuciem i poziomem energii w ciele – np. u tych trenujących jogę,
sport, odżywiających się surowym jedzeniem, praktykujących medytację, jak i różnych wybitnie zdrowych plemion – ilość wdechów na minutę waha się między 3 a 7.
(str. 41)
Z kolei u osób oddychających częściej niż 8 razy na minutę występuje największa zachorowalność.
Oczywiście cały czas mówimy o sprawdzonych w praktyce danych. Doktor Buteyko ustalił powyższe (okrojone przeze mnie) normy
w latach 60., niedługo po opracowaniu swojej metody oddychania.
Przeanalizował setki chorych i zdrowych ludzi w swoim laboratorium
oddechowym.
Wracając do ćwiczenia, które pomaga określić poziom dotlenienia
twojego organizmu. Dla przypomnienia – jeśli twój wynik będzie poniżej 20 sekund, oznacza to, że powinieneś zacząć regulować sposób, w
jaki oddychasz, kierując się normą, jak i rysunkiem przedstawionym powyżej.
Test wykonuje się bardzo prosto.
1.
2.
3.
4.
5.
Weź normalny oddech, taki który bierzesz zawsze.
Wypuść powietrze.
Ponownie weź oddech.
Ponownie wypuść powietrze.
Teraz – po drugim wydechu – nie rób wdechu, lecz zatkaj nos
kciukiem i palcem wskazującym, jednocześnie zaczynając odliczać czas. Trzymaj zatkany nos tak długo, aż pojawi się pierwsza potrzeba zaczerpnięcia powietrza. Będzie to moment, w
którym należy zwolnić nos i nabrać powietrza, tym samym zatrzymując odmierzanie czasu.
Oto i Twój wynik. Podkreślam: wstrzymanie powietrza ma trwać
tak długo, jak długo czujesz się komfortowo. Pierwsze odczucie POTRZEBY nabrania powietrza oznacza zatrzymanie czasu i nabranie powietrza.
Czas, który trwałeś na bezdechu, to Twój wynik. Jeśli do tej pory
nie praktykowałeś sposobów regulowania oddechu, prawdopodobnie
wynik jest poniżej 20 sekund.
Według doktora Buteyko, osoby z wynikiem poniżej 20 sekund
najczęściej miały zawalony nos, czego podstawową przyczyną był niedobór CO2 w organizmie.
(str. 42)
Jak pamiętasz, celem numer jeden w takiej sytuacji jest zwolnienie
częstotliwości oddychania oraz objętości każdego wdechu, sugerując się
rysunkiem zamieszczonym na poprzedniej stronie.
Zaczynając drogę do zdrowia
od samego początku …
My, ludzie, mamy tendencję do szukania pomocy w technologii,
w tym, co nowe – w tym, co trendy. Jednak przyczyny chorób i złego
samopoczucia często leżą dokładnie w przeciwnym kierunku, niż nasze
poszukiwania.
Nie można liczyć na dobre zdrowie, polegając na lekach, maszynach medycznych, ingerencji ręki wykwalifikowanego chirurga… polegając na syntetycznych witaminach, jakichś zmyślnych preparatach firm
MLM i tak dalej, nie regulując wpierw podstawowych źródeł zdrowia –
takich jak wspomniana już odpowiednia podaż wody czy omawiany teraz sposób właściwego oddychania, tak wiele czyniący dla komórek
twojego ciała, poszczególnych organów, systemu nerwowego …
Z tej prostej przyczyny namawiam, abyś nie ignorował znaczenia
oddychania w drodze po zdrowie. Oczywiście mógłbym się produkować w tej publikacji bez końca, jednak nie ma takiej potrzeby. Prace
doktora Buteyko, częściowo dostępne bezpłatnie w Internecie, wyjaśniają wszystko, co powinieneś wiedzieć, aby wyregulować swój oddech i zaczerpnąć lepszego – bo zdrowszego życia. Zamiast na
Facebooku, na poczcie, na grach online, posiedź nieco „na Googlach”,
mówiąc potocznie, i poszperaj o Konstantinie Buteyko oraz jego odkryciach. Gwarantuję: to będzie najlepiej spędzony czas w twoim życiu, jeśli tylko wcielisz w praktykę to, co odkryjesz.
Ale najlepsze – prostą, szybką, skuteczną technikę odblokowywania nawet najbardziej zawalonego nosa – zdradzam ci teraz, tutaj …
Metoda odblokowywania nosa
doktora Konstantina Buteyko
Jeszcze zanim przejdę do samej metody. Być może drapiesz się pogłowie, zastanawiając jednocześnie, czy nie strzeliłem byka albo czy
(str. 43)
dobrze zrozumiałeś – aby być zdrowszym, mieć w pełni drożny nos, powinieneś oddychać mniej?? Nabierać mniejszych oddechów?? I wolniej??
Tak, wszystko się zgadza – mniej, mniejsze oddechy, wolniej. Widzisz, nabieranie głębokich oddechów w celu dotlenienia mózgu, jak to
się zwykło mówić, to nic innego jak mit koncertowo nabijający ludzi w
butelkę. I to na skalę światową.
Takie niewłaściwe oddychanie (głębokie i częste) prowadzi jedynie
do hiperwentylacji. Często używana jest ona przez pływaków oraz nurków. Polega na wzięciu 3 głębokich oddechów. Usuwa to z płuc dwutlenek węgla. Przeciętnemu człowiekowi czyni więcej szkody niż
pożytku: może spowodować obkurczenie się naczyń tętniczych w mózgu, doprowadzając początkowo do zawrotów głowy, drżenia drobnych
mięśni, a ostatecznie do utraty przytomności wskutek niedotlenienia
tkanek.
Dobrze, mam nadzieję, że rzuciłem nieco światła na tę kwestię,
która przez tak wielu ludzi jest mylnie rozumiana. Ostatnio nawet w radiu usłyszałem: oddychaj głęboko, głęboko, głęboko… Błąd!
Czas zatem przejść do obiecanego ćwiczenia odblokowującego zawalony nos.
Jak wszystko, co w tej publikacji, ćwiczenie jest bardzo proste.
Niech jednak nie zwiedzie cię ta prostota. Ludzie mają tendencję do
komplikowania życia. W skomplikowanym życiu wydaje się, że to, co
proste nie jest warte uwagi.
Ale jak mawiał Walt Whitman, „Prawda jest prosta. Gdyby była
skomplikowana, każdy by ją pojął – od tak.”
Zatem:
1. Usiądź wygodnie na krześle, rozluźnij się lekko.
2. Podczas wykonywania poniższych dalszych kroków, mniej przez
cały czas zamknięte usta. Jeśli je otworzysz, zrujnujesz efekt ćwiczenia i będziesz musiał zacząć jeszcze raz.
(str. 44)
3. Teraz weź umiarkowany wdech, zrób wydech i ściśnij nos palcami, zatrzymując oddychanie.
4. Ściskając nos kciukiem i palcem wskazującym, kiwaj głową
w górę i w dół, jak gdybyś komuś przesadnie potakiwał:
5. Rób tak na tyle długo, dopóki odczujesz dyskomfort i wyraźną potrzebę zaczerpnięcia oddechu.
6. Zwolnij nos i nabierz powoli powietrza PRZEZ NOS, trzymając
usta zamknięte.
7. Po nabraniu powietrza możesz wydmuchać się w chusteczkę.
Puszczając nos odczujesz, że drogi oddechowe się jak gdyby odblokowały. To efekt ćwiczenia, które pozwala ci wydmuchać to,
co jeszcze przed momentem wydmuchać się nie dało.
I to wszystko. Teraz kontynuuj oddychanie przez nos wedle wzoru
pokazanego na poprzednich stronach. Kiedy twój organizm przywyknie
do nowego wzorca, w końcu dojdziesz do takiego stanu, kiedy nos jest
drożny 24 godziny na dobę przy założeniu, że nie doskwierają ci chroniczne alergie, polipy, czy poważne stany zapalne zatok.
Prawdopodobnie twoją uwagę przykuje fakt, że ćwiczenie odblokowuje nos na chwilę. Po pewnym czasie znów się zawala. Wyjaśnię
dlaczego: ćwiczenie samo w sobie zmniejsza pobór powietrza, no bo w
końcu zatrzymujesz oddychanie na wydechu.
Właśnie dzięki temu na pewien czas twój organizm, a przede
wszystkim mózg, zbliżyły się do normy, jeśli chodzi o zawartość tlenu.
Nos się odblokował na te kilka minut, ponieważ zbliżyłeś się do normy.
(str. 45)
Jednak po tych kilku minutach, kiedy z powrotem wracasz do nawyku ciężkiego i częstego oddychania, poziom tlenu i dwutlenku węgla
znów maleje. Dlatego twój nos znów się zatyka i wracasz do ćwiczenia.
Stąd ważne jest, aby skupić się na długoterminowych efektach: regulacji oddechu na stałe, tak że organizm przyzwyczai się do nowego
wzorca – tzn. oddychania lekkiego, dość płytkiego, wolnego.
Praktycy nauczania metody Buteyko zwykli mawiać, że jeśli oddychasz prawidłowo przez 1 godzinę, twój nos będzie w pełni drożny
przez 1 godzinę. Jeśli oddychasz prawidłowo przez 2 godziny, twój nos
będzie drożny przez 2 godziny. Moje życia pokazuje, że to prawda niepodlegająca dyskusji. Zatem jasne jest, co powinniśmy robić: oddychać
prawidłowo przez całe życie.
Na koniec kilka interesujących faktów o metodzie regulacji oddechu doktora Buteyko, które – na to liczę – zainspirują i zachęcą cię do
dalszego zgłębiania tematu:
1995 r. – Przeprowadzono badania w Szpitalu Mater w Brisbane w Australii. Efektywność metody - 96%.
2002 r. - Glasgow, Szkocja, Wielka Brytania. Efektywność 98%. Dr Jill McGowan została uhonorowana najwyższym tytułem społecznym Szkocji – „Great Scott” (w 2001 r.) i Wielkiej
Brytanii „Duma Brytanii” (w 2002 r.) za wprowadzenie metody
Buteyko.
2002 r. – w Parlamencie Brytyjskim odbył się wykład o wykorzystaniu metody Buteyko w leczeniu astmy.
2002 r. - metoda Buteyko została włączona do Światowej strategii rozpoznawania, leczenia i prewencji astmy (Global Initiative for Asthma (GINA)) po przeprowadzonych badaniach
klinicznych w Australii, Nowej Zelandii i Wielkiej Brytanii.
Strategia określa wszystkie skutecznych programy leczenia,
którymi powinni się posługiwać lekarze – pulmonolodzy.
2003 r. - Przeprowadzono badania w Szpitalu Gisborne w Nowej Zelandii. Efektywność metody - 85%.
(str. 46)
2005 r. - Foolhills Calgari Hospital (Calgary, Kanada). Rodzina
Albertan, których syn został wyleczony z ciężkiej astmy metodą Buteyko podarowała ...000.000 dolarów na przeprowadzenie trzech badań klinicznych. Wynik badania - efektywność 7586%.
2007 r. - Ministerstwo Zdrowia Australii postanowiło wprowadzić szkolenia dot. stosowania metody Buteyko do programu
United Health Professionals (AHP). Program ten pozwala lekarzowi pierwszego kontaktu wypisywać do 5 skierowań rocznie
do specjalisty od metody Buteyko, koszty których były pokrywane przez jedną z największych firm ubezpieczeniowych –
Medicare.
2007-2008 r. - metoda Buteyko powodzeniem zostaje wdrażana
w szkołach Glasgow, Szkocja jako publiczny program edukacyjny na rzecz zapobiegania różnym chorobom w wieku szkolnym: astma, alergie, częste przeziębienia, nadpobudliwość.
W 2009 r. wspólnie z Kliniką Buteyko rozpoczęło pracę Centrum Buteyko w Stanach Zjednoczonych w Woodstock w Nowym Jorku. Głównym celem Centrum były szkolenia i
podnoszenie umiejętności trenerów (praktyków Buteyko) w
celu ich pracy w Stanach Zjednoczonych i innych krajach na
całym świecie oraz zapewnienie programów edukacyjnych dla
społeczeństwa.
Skuteczność metody wśród amerykańskich pacjentów przekroczyła ich oczekiwania - już 3 listopada 2009 r., zaledwie sześć
miesięcy po otwarciu Centrum, największa amerykańska gazeta
"The New York Times" opublikował artykuł o sukcesie „Buteyko Center USA” i skuteczności metody Buteyko w leczeniu
ciężkiej astmy oskrzelowej w Stanach Zjednoczonych.
(str. 47)
9
Środki przeciwbólowe:
czy aby na pewno
przeciwbólowe?
Mało kto zdaje sobie sprawę: co piąta osoba, nieświadomie, pogarsza
swój stan, szukając ukojenia w środkach przeciwbólowych, takich jak
aspiryna, ibuprofen i paracetamol.
– Zamiast walczyć z objawem, czyli bólem, powinniśmy walczyć
najpierw z przyczyną, nawet poprzez akupunkturę – oficjalnie zaleca
National Institute of Health and Clinical Excellence (NICE).
– Przeszło miliard Brytyjczyków cierpi na uporczywe, powtarzające się bóle głowy, ponieważ zażywają zbyt wielu środków przeciwbólowych – utwierdza w idei amerykański Guardian.
Najczęściej sięgamy po te środki z powodu bólu głowy. Dlatego
eksperci NICE wzięli pod lupę pacjentów z bólem głowy wywołanym
nadużywaniem leków. Jak sami wyjaśniają w opublikowanym niedawno raporcie, bóle wywołane lekami to słabo rozumiane zjawisko
przez lekarzy, jednak istniejące od wielu lat, do tego na skalę światową.
NICE wyjaśnia, że długoterminowe zażywania środków przeciwbólowych, takich jak aspiryna, paracetamol i innych leków przeciwzapalnych jak ibuprofen, pogarszają ból głowy, zarówno pod względem
nasilenia, jak i częstotliwości występowania.
NICE ostrzega, że osoby regularnie łykające powyższe środki, wywołują – na życzenie, choć nieświadomie – więcej bólu niż ukojenia, w
szczególności gdy brane razem!
W przypadku kiedy faktycznie chroniczny ból głowy wywołują
u ciebie leki przeciwbólowe, wówczas jedynym ratunkiem jest ich odstawienie. NICE zaleca odstawienie natychmiastowe, nie stopniowe, jak
(str. 48)
to się zaleca w wielu medycznych przypadkach. Początkowo bóle
głowy mogą się na chwilę nasilić, co należy traktować jako naturalny
efekt, po którym bóle powinny ustąpić.
Neurologowie cytowani na portalu The Guardian mówią, że osoby
cierpiące na ból głowy od środków przeciw bólowi głowy mogą czekać
dwa do trzech tygodni intensywnych bolączek, jeśli odstawią dewastujące zdrowie leki. Dodają nawet, że może się pogorszyć koncentracja, a
co za tym idzie efektywność w pracy.
Dzieje się to dlatego, że środki przeciwbólowe są dla twojego organizmu nienaturalną substancją, która powoduje zmiany w chemii mózgu.
Doktor Clifford Bernstein, lekarz leczący rozmaite rodzaje bólu,
krótko wyjaśnia, w jaki sposób substancje zawarte w tabletkach przeciwbólowych wpływają na ludzki organizm: mózg przestaje wydzielać
endorfiny, naturalnie uśmierzające ból, ponieważ teraz dostaje je z zewnątrz, plus następuje degeneracja funkcji komórek mózgowych.
Ponieważ organizm jest samoregulującym się systemem, to w momencie odstawienia niszczących komórki mózgowe leków przeciwbólowych, organizm zabiera się do odbudowy powstałych zniszczeń, mówią
językiem potocznym. To może wywoływać chwilowe trudności w koncentracji.
No dobrze, ale w takim razie – jak radzić sobie z bólem? Eksperci
NICE proponują sięgać do przyczyn bólu głowy. A tych jest kilka, z
czego najbardziej popularną przyczyną jest… nadciśnienie.
Ale nie powinieneś polegać na zgadywaniu. Zachęcam wizytę u lekarza, aby on zdiagnozował przyczynę twojego bólu głowy. Dopiero
wtedy – znając jego źródło – możesz skutecznie zastosować alternatywne (do leków) sposoby, uśmierzające ból.
Jeśli faktycznie jest to nadciśnienie, wówczas zwróć uwagę przede
wszystkim na to, co jesz. Zdrowe jedzenie utrzymuje organizm w czystości, podczas gdy niezdrowe – przetworzone, zbyt tłuste, zawierające
mało witamin, minerałów, pierwiastków śladowych; jedzenie nierozdzielne – zatyka żyły poprzez odkładanie w nich złogów cholesterolów.
Po drugie zwróć uwagę na aktywność ruchową. Jeśli masz nadciśnienie, to idę o zakład, że nie uprawiasz żadnej gimnastyki, ani sportu.
(str. 49)
Różne doświadczenia pokazują, że nawet jeśli źle się odżywiasz, to
ruch na świeżym powietrzu, który powoduje, że się wypacasz, może
zrekompensować straty spowodowane kiepskimi posiłkami.
Po trzecie zwróć uwagę na to, ile pijesz wody. Osobiście piję dość
dużo wody dziennie i nie pamiętam, kiedy ostatnio bolała mnie głowa.
Zasadniczo należy zrozumieć, że ból głowy, jak i wszystkie inne
dolegliwości, nie są dziełem przypadku, ale symptomem, którego przyczyna tkwi w niezdrowym stylu życia. Rozwiązania takie jak środki
przeciwbólowe są kuszące dlatego, że nie musisz nic robić, nie musisz o
niczym myśleć, nie musisz nic się wysilać – tylko połknąć tabletkę.
Dla tych, którzy nie chcą iść na łatwiznę i myślą o swoim zdrowiu
długoterminowo, namawiam – ponownie – do zmiany stylu życia: czysta woda i sól himalajska, wartościowe pożywienie, medytacja lub jakakolwiek inna forma relaksacji psychiczno-fizycznej, ruch na świeżym
powietrzu, korekcja sposobu oddychania.
(str. 50)
10
Jak usiąść na tronie,
aby ułatwić sobie
sprawę…
Kucki. Albo przycupnięcie – jak kto woli. Od wieków ludzie załatwiali
się w takowej, standardowej, sprzyjającej wypróżnianiu pozycji.
Wszystko się zmieniło w połowie IX wieku, kiedy wymyślono kibel ze
spłuczką.
Czy to dobrze? Czy to źle? Cóż, zależy z jakiej strony patrzeć. Pod względem komfortu –
oczywiście dobrze. Ale pod względem zdrowia,
twojego ciała, twojego komfortu cielesnego – źle.
Niewielkie badania sugerują, że kucanie przy
wypróżnianiu się, ma pociąga za sobą pewne cenne
korzyści. Na przykład w badaniu przeprowadzonym w Izraelu z 2003 roku, ochotnikom w wieku
17 do 66 lat wypróżnienie zajęło mniej czasu, jak i
wysiłku przy wspomnianym kucaniu, w porównaniu do posiedzenia na sedesie o standardowej wysokości.
Badanie z 2003 przeprowadzone w Iranie potwierdziło z kolei, że
kucanie pozwala wypróżnić się bardziej gruntownie – w sensie do
końca, bez irytującego uczucia, że „staje w połowie”.
Nieco nowsze badanie przeprowadzone w Japonii dowiodło, że
przy wypróżnianiu się w pozycji kucającej, występuje mniejsze ciśnienie w jamie brzusznej, co oznacza, że potrzeba mniej wysiłku, aby załatwić sprawę, jak się należy.
(str. 51)
– Jednak nie opublikowano dotąd badań, potwierdzających, że kucanie redukuje zaparcia – mówi doktor Steven Jacobsohn, gastroenterolog Uniwersytetu Berkeley. Zagadnienie nie jest traktowane na tyle
poważnie, aby przeprowadzić poważne eksperymenty, dowodzące korzyści takiej pozycji.
To, co dotychczasowe badania potwierdzają, to fakt, że kucanie
wyprostowuje kąt między odbytnicą a odbytem, co pozwala na bardziej
swobodną i pełną eliminację, która – przynajmniej w teorii – może pomóc osobom cierpiącym na zaparcia i hemoroidy.
Skąd więc się wziął pomysł na toalety przystosowane do pozycji
siedzącej? Ze złej interpretacji.
Hmm, z czego!? Ze złej interpretacji. Pomysłodawca dzisiejszych
muszli klozetowych czerpał inspirację… moment. Aż słyszę twoje chichotani – kibel, wypróżnianie i inspiracja? Owszem, owszem! :) Pozwól, że dokończę.
A więc pomysłodawca muszli klozetowych czerpał inspirację ze
starożytnych rozwiązań.
Publiczne toalety dawnych
dni mylą ludzi zachodu, którzy
widzą je na oczy i momentalnie
zakładają, że ludzie na tym siadali, aby załatwić potrzebę.
Ale to tylko mylne wyobrażenie tamtych czasów.
(str. 52)
Ponieważ w rzeczywistości są to toalety przystosowane do załatwiania się w pozycji kucającej. Jak widzisz, są one podwyższone, lecz
nie na potrzeby siedzenia, a na potrzeby kanalizacyjne. Wcięcia w pionowej ścianie pozwalały ludziom się podmywać wodą, co czyniono od
tej właśnie strony.
Starożytni Rzymianie stosowali pozycję, jaką widzisz na pierwszym z powyższych rysunków. Turyści zwiedzający takie miejsca (tak,
są tacy, są!) siadają w pozycji, jaką widzisz na ostatniej ilustracji… byliby nieźle zdziwieni, gdyby ktoś im powiedział, że do połowy XIX
wieku nikt nie robił tego w tej pozycji!
To tyle. Temat pozostawiam pod Twoją rozwagę!
(str. 53)
11
Poranna zaprawa – jak
się porządnie obudzić
Ruch to życie.
Po kilku godzinach snu, łatwiej jest się rozbudzić, jeśli czym prędzej się rozruszasz.
Istnieje pewna rewelacyjna książka, a w niej ćwiczenie, które warto
wykonywać zaraz po przebudzeniu. Autor nazywa je wibrogimnastyką
– poranną zaprawą.
Nie na darmo właśnie tak, ponieważ ćwiczenie to rzeczywiście stanowi zaprawę rześkością, świeżością i aktywnością na cały dzień – a
przy tym pomaga się uwolnić z objęć Morfeusza i naelektryzować ciało
na dobry początek dnia.
Dodatkowo, ćwiczenie działa wspaniale dla ludzi zajmujących się
pracą umysłową, gdzie po kilku godzinach takiej pracy zaczynają odczuwać ociężałość umysłową.
I jest dziecinnie proste.
Oto, jak je wykonać: stań prosto. Złącz obie nogi. Stopy równo
przed siebie. Teraz unieś pięty tylko na 1 cm do góry, tak jakbyś podnosił się na palcach. I opuść je na podłogę. Odczujesz lekkie uderzenie,
wstrząs.
Finito!
Nastąpi przy tym zjawisko takie samo, jak przy biegu czy chodzeniu. Jeśli z jakichś powodów nie możesz doświadczać zbawiennych korzyści biegania, to powyższe ćwiczenie rekompensuje te straty. Hurra!
„Aktywna długowieczność” – oto tytuł książki, w której znajduje
się to cudowne ćwiczenie. Autor, A.A. Mikulin, dodaje kilka cennych
(str. 54)
uwag: wykonuj je bez pośpiechu, nie częściej niż raz na sekundę. Po
trzydziestu ćwiczeniach-wstrząsach, zrób przerwę 5 do 10 sekund. Nie
unoś też pięt ponad 1 cm nad podłogą. Przy każdej serii rób nie więcej,
niż 60 ruchów.
Jak mocne powinny być wstrząsy? Takie, jak natura przewidziała
dla człowieka: czyli dokładnie takie, jakich ciało doświadcza podczas
biegania. Ponieważ ćwiczenie jest w zgodzie z budową i potrzebami organizmu, to nie stanowi zagrożenia dla kręgosłupa, jeśli podczas jego
wykonywania stoisz prosto – dodaje autor.
Jak często wykonywać? Mikulin pisze, i w pełni popieram, że w
ciągu dnia wystarczy je powtarzać 3 do 5 razy po 60 wstrząsów. Warto
pamiętać: koniecznie z lekko zaciśniętą szczęką.
Po takiej porannej (i nie tylko!) wibrogimnastyce, ustępuje zarówno ospałość, jak i ociężałość umysłowa spowodowana pracą na siedząco.
Idea porannej wibrogimnastyki jest niezwykle prosta, dlatego być
może traktujesz to z przymrużeniem oka.
Na tę okazję, kontynuując wątek, oto jest artykuł, który ukazał się
w 1974 roku w rosyjskim piśmie „Tiechnika mołodioży” –
„W 1952 roku na Igrzyskach w Helsinkach w jednej z dyscyplin jazdy konnej srebrny medal zdobyła zawodniczka australijska,
D. Chartel. Jakież było zdziwienie publiczności na wieść, że w dzieciństwie przeszła chorobę Hainego-Medina i długi czas żyła totalnie sparaliżowana!
Przypadek D. Chartel podsunął lekarzom myśl leczenia skutków paraliżu przy pomocy jazdy konnej i drganiom, jakie jej towarzyszą. Doświadczenia przeprowadzone w NRD, Anglii, Szwecji i
Holandii pozwalają już w tej chwili mówić o pozytywnych wynikach.
Tak np. do jednej z klinik w RFN trafił dwunastoletni pacjent z
poważnym naruszeniem koordynacji ruchowej. Chłopiec nie był w
stanie zrobić samodzielnie więcej niż pięć, sześć kroków. Tracił
równowagę od lekkiego pchnięcia. Jego mowa była niezrozumiała.
Twarz bezustannie drgała dygotała. Nawet lekarze i specjaliści
gimnastyki leczniczej nie wierzyli, by chłopiec kiedykolwiek wygrał
(str. 55)
ze swoją dolegliwością. Ale już po piętnastu lekcjach jazdy konnej,
pacjent trzymał się na koniu bez niczyjej pomocy. Po trzydziestu
lekcjach mógł sam wykonać nieskomplikowane ćwiczenia gimnastyczne i schodzić z konia. Po pięćdziesięciu lekcjach śmiało sunął
na koniu galopem.
Specjaliści twierdzą, że jeśli nawet konna jazda nie usuwa całkowicie skutków paraliżu, to bez wątpienia ma ogromny wpływ na
doskonalenie zdrowia i wzmacnianie kondycji fizycznej.”
Podczas jazdy konnej, ciało doświadcza zbliżonego mechanizmu,
jak przy wibrogimnastyce, tyle że w nieco mniej intensywnym wydaniu.
Biochemiczne i biofizyczne reakcje, jakie wtedy zachodzą, dla niektórych są wręcz wybawieniem:
„Drogi A.A. Mikulinie!
W okresie między 1966 a 1969 rokiem kilkakrotnie chorowałem na zakrzepowe zapalenie żył. W 1969 roku po leczeniu szpitalnym zacząłem stosować proponowaną przez Pana
wibrogimnastykę, kiedy choroba jeszcze nie całkiem została wyleczona.
Po dwóch, trzech miesiącach stosowania ćwiczenia, przeszły
wszelkie ślady schorzenia. Od tego czasu, już prawie przez dwa
lata nie miałem zapalenia żył. Wydaje mi się, że proponowany
przez Pana sposób rzeczywiście pomaga w zapobieganiu zakrzepowemu zapaleniu żył…”
Taki lis z rekomendacją dla wibrogimnastyki otrzymał Pan Mikulin, autor wspomnianej wczoraj książki „Aktywna długowieczność”, od
uczonego nazwiskiem W.A. Ambarcumian.
Kto wie, ile dobrego tobie przyniesie najprostsze ćwiczenie pod
Słońcem?
(str. 56)
12
Jak Moda na sukces
rozleniwia Twoje jelita
Obwiniaj Erica Forrestera i Sally Spectra z „Mody na sukces” za swoje
leniwe jelita. „Oglądanie seriali z wątkami trzymającymi w napięciu
może powodować przejadanie się”, mówi nowe badanie z Uniwersytetu
w Północnej Kalifornii.
Podczas gdy proste seriale jak „Świat Według Bundych” nie prowadzą do bezmyślnego mlaskania przed telewizorem, to już seriale z
bardziej złożoną fabułą, historią i postaciami sprawiają, że masz ochotę
na więcej kalorii, według wspomnianego badania.
Innymi słowy: im bardziej emocjonalnie angażujesz się w to, co
oglądasz, tym bardziej masz ochotę na jedzenie.
Czemu tak? Według naukowców dlatego, że niespodziewane zachowania postaci, ciągłe zwroty akcji, zaskakujące zdrady... drażnią
i rozpraszają.
Oraz:
„Aby nadążyć za skomplikowaną i długą fabułą, osoba musi się
znacznie bardziej koncentrować, niż w przypadku prostej – a co za tym
idzie, potrzebuje więcej energii, którą dostarcza zwykle w postaci słodkich przekąsek”, donosi współautorka badania, dr Elizabeth Lyons
z Uniwersytetu w Teksasie.
„Ponieważ umysł widza jest stale zajęty licznymi romansami, rozstaniami, kłótniami, skandalami między rodzinami Forresterów i Spectra, widz nawet nie zauważa, ile chipsów, czekolady i ciastek pakuje do
ust,” mówi raport z badania.
Kiedy skupiasz pełną uwagę na tym, co jesz (nie na tym, że Majka
zdradziła Pawła, a Ferdek znów podbiera babce rentę!), dzieją się dwie
(str. 57)
wspaniałe rzeczy. Po pierwsze, posiłki smakują inaczej. Nierozproszona
uwaga powoduje, że lepiej wyczuwasz pełną gamę smaków swoich potraw – tzw. niebo w gębie.
Po drugie, kiedy w pełni oddajesz się posiłkowi, prawdopodobnie
lepiej przegryzasz każdy kęs. A jeśli nie, to powinieneś.
Bo zgadnij co?
TWÓJ ŻOŁĄDEK NIE MA ZĘBÓW!
Potem te resztki, co nie zdążyły się do końca strawić, zagrzewają
sobie miejscówkę w zakolach twoich jelit i gniją tak tygodniami. I wydzielają toksyny do krwiobiegu. A te rozchodzą się po ciele: do twojego
mózgu, serca, nerek, narządów rozrodczych.
Na szczęście, masz prywatnych ochroniarzy, którzy wypędzają je
z jelit na czas. To ziarna babki płesznik i łuski babki jajowatej. Prawdopodobnie najbogatsze źródła błonnika pokarmowego, jakie dała nam
Matka Natura. Ich kompozycja znana jest pod kryptonimem – Błonnik
Witalny:
www.BlonnikWitalny.pl
(str. 58)
13
„Gdy chleb upada mi
na ziemię, podnoszę go
i jem (…)”
„Skąd się wziął w tym kraju taki strach przed zarazkami? Te niekończące się medialne historie na temat najnowszych infekcji?
„Wszyscy łatwo wpadają w panikę i szorują to, pryskają tamto, bez
przerwy myją ręce... wszystko żeby tylko uniknąć jakiegoś kontaktu
z zarazkami.
„To jest śmiechu warte i osiąga absurdalne rozmiary.
„Poza tym, od czego ma się układ odpornościowy?? Od zabijania
zarazków! Ale potrzebuje on wprawy: potrzebuje zarazków, na których
może się wzmacniać!
„Więc słuchaj. Jeśli zabijesz wszystkie zarazki dookoła i będziesz
żyć w całkowitej czystości, to kiedy przyjdą zarazki, twój organizm nie
będzie na nie przygotowany.
„I pomijając zwyczajne zarazki... co zrobisz, kiedy nadejdzie wirus
większego kalibru, który zmieni twoje zdrowe narządy w płynne
gó**o!? Powiem ci, co się stanie. Zachorujesz i twoje zdrowie będzie
pod wielkim znakiem zapytania – przez to, że masz słaby układ odpornościowy!
„Teraz, pozwól, że opowiem ci prawdziwą historię o uodparnianiu,
ok? Kiedy byłem małym chłopcem w Nowym Jorku, w latach czterdziestych, pływałem z kumplami w Hudson River. I było w niej pełno
surowych ścieków! Pływaliśmy w surowych ściekach. No wiesz, tak
żeby się ochłodzić!
(str. 59)
„W tamtych czasach największy strach siała choroba Polio. Tysiące
dzieciaków umierało każdego roku. Ale wiesz co? W mojej okolicy nikt
nie zachorował! Nikt! Nigdy! Czemu? Bo pływaliśmy w surowych ściekach! To wzmocniło nasz układ immunologiczny. Polio nigdy nie miało
szans. Byliśmy jeden po drugim zahartowani jak wiking!
„Więc osobiście nigdy nie zwracam uwagi na zarazki. Nie chowam
się przed kaszlącymi i kichającymi, nie wycieram telefonu, nie przykrywam sedesu, a...
„GDY CHLEB UPADA MI NA ZIEMIĘ,
TO GO PODNOSZĘ I JEM!
„Zjadam go! Tak właśnie robię. I wiesz co? Mimo tych wszystkich
tak zwanych ryzykownych sytuacji, nigdy nie łapię infekcji. Nie dostaję
dreszczy, grypy, bólu głowy, nerwicy żołądka. Czemu? Bo mam dobry,
mocny system odpornościowy, który jest całkiem nieźle wyćwiczony!
„Kiedy moje krwinki są na patrolu, przeczesując strumienie krwi,
w poszukiwaniu obcych i innych niepożądanych i jeśli znajdą jakiekolwiek podejrzanie wyglądające zarazki – JAKIEKOLWIEK! – to się nie
wałkonią, tylko je wymiatają prosto do mojego jelita. Do jelita!”
To fragment wystąpienia George’a Carlina, znanego amerykańskiego aktora i komika.
Oczywiście, nie chodzi o to, żeby od razu jeść chleb z podłogi, zamiast z talerza. Ale fakt jest faktem: ludzki organizm potrzebuje hartowania.
Są ludzie, którzy przez całą zimę nie noszą czapki. Tak, przez całą
zimę. Po co? PO TO, ŻEBY SIĘ NIE PRZEZIĘBIĆ! Dzięki takiemu
hartowaniu, organizm tych osób jest tak odporny, że nic ima się żadnej
pogody.
Organizm człowieka jest samowystarczalny, jeśli nie ograniczymy
mu możliwości do zahartowania się.
Skaleczysz się – wydziela odpowiednie substancje, które zamkną
ranę strupem, aby mógł ją uleczyć.
(str. 60)
Zaczniesz biec – przyspiesza pracę serca, aby mięśnie dostały więcej krwi, tlenu i substancji odżywczych i mogły pracować na podwyższonych obrotach.
Wpuścisz zarazki – aktywuje arsenał immunologiczny, który je
wyłapuje, niszczy i wysyła do jelit, skąd lądują w toalecie.
Nie ma tu żadnej filozofii, a cały mechanizm jest prosty jak abecadło. Ale możesz pójść o krok dalej: możesz wzmocnić jelita, aby jeszcze
sprawniej... szybciej... i skuteczniej ewakuowały zarazki do WC, prawie
codziennie – pijąc przed śniadaniem szklankę Błonnika Witalnego:
www.BlonnikWitalny.pl
Nie tylko poczujesz się lepiej, nie tylko poczujesz się lżej, ale będziesz zdrowszy i silniejszy, bo czystszy od środka.
(str. 61)
14
Rześkość i siła do
sędziwego wieku
JAK PRZEPLATANIE ZIMNA Z CIEPŁEM POMAGA ZACHOWAĆ RZEŚKOŚĆ i SIŁĘ DO SĘDZIWEGO WIEKU?
Przede wszystkim, oblewanie się ciepłą i zimną wodą wywołuje
stres. Ale korzystny stres. Aktywuje siły obronne i wzmacnia organizm.
Powoduje pozytywny wstrząs, odświeża i pobudza. Tego typu wstrząs
fizjologiczny niezbędny jest dla starszych osób. Stymuluje on szereg
procesów metabolicznych, dzięki czemu łatwiej zachować rześkość
i siłę do późnego.
Ale skąd w ogóle tak obiecujące korzyści z tak prostego zabiegu
hartującego?
Cóż, oddziaływanie na zmianę ciepłem i zimnem na skórę oznacza:
a) oddziaływanie na największy narząd ludzkiego organizmu. Powłoka
skórna to około półtora metra kwadratowego tkanki, 20% całkowitej
wagi człowieka...
b) wzmacnianie naturalnej osłony. Skóra bezpośrednio wchodzi
w kontakt z otaczającym środowiskiem. Chroni naczynia krwionośne,
nerwy, gruczoły, narządy wewnętrzne przed uszkodzeniami i drobnoustrojami – niszczy wiele bakterii, dzięki substancji zwanej lizozym...
c) oddziaływanie na funkcję oddechową i wydalniczą. Skóra oddycha, a to znaczy, że pomaga płucom. Przez nią jest wydalana woda, co
odciąża pracę nerek. Krótko mówiąc: uwalnia od zanieczyszczeń...
d) efekt kosmetyczny. Ciepłe i zimne oblewanie wodą wzmaga
przepływ krwi, usprawniając naczynia krwionośne przylegające do
skóry. W wyniku tego staje się ona nie tylko ładniejsza, ale i poprawiają
się jej właściwości fizjologiczne.
(str. 62)
Paniom pewnie ostatni punkt się podoba najbardziej!
W każdym razie, jeśli możesz i zdecydujesz się na zabieg hartujący
na przemian zimną i ciepłą wodą, zawsze kończ zimną lub chociaż letnią. Zimna woda zamyka naczynia krwionośne, pobudza i wzmacnia.
„Aby wyleczyć się i być zdrowym, trzeba
czerpać siłę życiową, która znajduje się
w Przyrodzie. Dlatego należy zwrócić się do
naturalnych metod leczenia, na przykład
do wodolecznictwa.” ~Hipokrates
(str. 63)
15
Śmieszne odkrycie
dodające zdrowia
Polak, Rusek i Niemiec kłócą się kto ma największego king-konga w
kraju. Niemiec mówi:
– Jak nasz king-kong podniesie ręce, to ma wieżowce pod pachami.
Rusek mówi:
– Jak nasz king-kong podniesie ręce to ma 2 planety w rękach.
Polak na to:
– Rusek, a te planety były ciepłe?
– Tak – odpowiada Rusek.
– To były jaja naszego king-konga! – mówi Polak
Śmiech dla duszy jest tym samym, co tlen dla płuc. Potrzebujemy
go, by żyć. Potrzebujemy go, by być zdrowi. Nawet jeśli ma być wymuszony:
W pewnym badaniu wzięło udział 170 osób. Wszyscy wykonywali
stresującą pracę, trzymając jednocześnie w ustach pałeczki do ryżu –
wywołało to na ich twarzach grymas uśmiechu. Okazało się, że taki
uśmiech zmniejszył u badanych częstotliwość uderzeń serca. Wynik był
taki sam dla dwóch różnych zadań.
Uczeni z Uniwersytetu stanowego Kansas odkryli, że nawet
sztuczny uśmiech pomaga lepiej znosić trudne chwile.
Ponadto śmiech jest potężnym antidotum na fizyczny ból i emocjonalne przygnębienie. Nic szybciej nie przywraca równowagi między
ciałem a umysłem:
(str. 64)
>> ODPRĘŻA. Energiczny śmiech uwalnia od fizycznego napięcia. Już kilka minut wystarcza, aby organizm pozostał rozluźniony przez
trzy kwadranse.
>> WZMACNIA UKŁAD ODPORNOŚCIOWY. Ponieważ obniża produkcję hormonu stresu, jednocześnie stymulując produkcję
przeciwciał do walki z infekcjami, w efekcie zwiększa odporność na
choroby.
>> POPRAWIA POZIOM CUKRU WE KRWI. W badaniu
wzięło udział 19 osób z cukrzycą. Po posiłku, grupa obejrzała nużący
wykład. Następnego dnia, grupa zjadła ten sam posiłek, lecz tym razem
obejrzała komedię. Po seansie u wszystkich badanych odnotowano niższy poziom cukru we krwi w porównaniu do poziomu po wykładzie.
Jupi!
>> USZCZĘŚLIWIA. Pobudza produkcję endorfin – naturalnych
hormonów sprawiających, że człowiek czuje się lepiej – ma lepsze samopoczucie, odczuwa lekkość na sercu, spokój ducha.
W dodatku do tego, śmiech jest okropnie zaraźliwy. Spróbuj się nie
uśmiechnąć, gdy ktoś patrzy ci w oczy i się życzliwie śmieje. Powodzenia!
Stąd też łączy ludzi, pomaga przełamać lody, w rezultacie wzmacnia poczucie zadowolenia z życia, ponieważ człowiek to istota społeczna. Jeśli jest wśród bliskich i przyjaciół, czuje się bezpieczny i
szczęśliwy. Realizuje wtedy jedną ze najbardziej podstawowych potrzeb: potrzebę przynależności.
Lecz śmiech jest nie tylko wybawieniem od smutku i emocjonalnego bólu. Dodaje ci odwagi. Wiary w siebie. Sprawia, że bez względu
na sytuację, czujesz się nieco lepiej, zachowujesz nieco więcej optymizmu. Przyciąga do ciebie ludzi, bo promieniujesz otwartością.
Słowem – poprawia komfort życia.
No to co? No to uśmiech i do przodu!
(str. 65)
16
15 prawd o jedzeniu od
rosyjskiego znawcy
zdrowia
Jednym ze źródeł energii dostającej się do organizmu jest pokarm.
Obecnie istnieje jakieś 2 000 sposobów odżywiania. Odnalezienie się
we wszystkich i wybranie najlepszego dla siebie graniczy z cudem.
Dlatego nie zamierzam przedstawiać żadnych z nich. Byłby to najnudniejszy rozdział wszechczasów. Oraz całkowicie niepotrzebny. Najważniejsze bowiem jest nie tyle co zjedliśmy… lecz co i ile zostało
PRZYSWOJONE.
Jeśli będziesz posłuszny następującym prostym zasadom, zrobisz
milowy krok w kierunku wydajnego odżywiania. Słowa uznania należą
się rosyjskiemu znawcy zdrowia, Iwanowi Nieumywakinowi.
To profesor, doktor nauk medycznych, członek Europejskiej i Rosyjskiej Akademii Nauk Przyrodniczych, Międzynarodowej Akademii
Informatyzacji i Nauk Energoinformatyzacyjnych, Nauk MedycznoTechnicznych, Zasłużony Wynalazca Rosji, laureat Nagrody Państwowej, członek prezydium Wszechrosyjskiego Zawodowego Stowarzyszenia Medycznego Specjalistów Tradycyjnej Medycyny Ludowej.
Więc myślę, że przynajmniej warto wziąć jego rady pod rozwagę:
1. „Należy żyć nie po to, aby jeść, a jeść po to, aby żyć.” (Sokrates.)
2. Stosunek produktów powinien być następujący. Pokarm pochodzenia roślinnego: 50-60%. Węglowodany: 20-25%. Białka: 15-20%.
3. Płyny pić nie później niż 10-15 minut przed jedzeniem i 1,5-2
godzin po zjedzeniu. Po jedzeniu warto przepłukać jamę ustną wodą.
(str. 66)
4. Pokarmy roślinne (sałaty, sałatki warzywne) spożywać na 8-10
minut przed jedzeniem posiłków węglowodanowych lub białkowych.
5. Zasadniczo nie mieszać potraw węglowodanowych z białkowymi.
6. Unikać potraw smażonych, tłustych wywarów, pełnego mleka,
produktów sztucznych i rafinowanych oraz umiarkowanie używać cukru.
7. Przeżuwać dokładnie pokarm aż do chwili, gdy zniknie w ustach
specyficzny dla niego smak. Przy tym proces zaspokajania głodu przebiega szybciej, a więc zjadamy mniej.
8. Nie gotować i nie siadać do stołu w gniewie. Zawsze należy być
w dobrym stanie ducha.
9. Proces trawienia to praca wymagająca dużo wysiłku, dlatego po
posiłku, zwłaszcza obfitym, pożądany jest 20-30 minutowy odpoczynek, ale nie sen i nie na leżąco.
10. Lepiej jeść więcej posiłków, a w małych ilościach, niż mniej, a
w wielkich. Posiłek wieczorny nie później niż o 20, nawet o 19:00 jest
bardziej wskazany.
11. Raz w tygodniu robić lekkie dni oczyszczające (na owocach,
sokach), trwające od 24 do 36 godzin.
12. Podczas choroby, do czasu unormowania temperatury, nic nie
jeść za wyjątkiem picia wody i soków.
13. Zjadany pokarm powinien być równoważony ruchem.
14. Ponieważ jedzenie to pracochłonny proces energetyczny obejmujący przetwarzanie pokarmu, wchłanianie substancji odżywczych,
wydalanie odpadów, to optymalny styl odżywiania jest następujący:
jeść mniej, potrawy powinny być jednorodne, świeże, z przewagą tych
pochodzenia roślinnego, przy jednoczesnym ograniczeniu słodyczy i
wędzonek. Pamiętać należy, że jaki stół, taki stolec. Przychód (objętość
pokarmu) powinien być mniejszy, a rozchód (ruch) większy.
15. Jednym z powszechnych zakłóceń w pracy jelit są zaparcia,
które przyczyniają się do wielu chorób. Po to, aby stolec był oddawany
(str. 67)
codziennie, należy z rana (do godziny 7) wypić szklankę wody o temperaturze pokojowej i w ciągu dnia, co 2-3 godziny, po 50-70 ml, co jest
szczególnie ważne dla osób starszych.
(str. 68)
17
Prawdziwe oblicze
ziemniaka
Czy namiętna konsumpcja ziemniaka poprawia zdrowie?
Jak go ugotować, aby zachował kluczowe walory? W skórce czy
bez? Wrzucając do zimnej wody czy zagotowanej?
Ziemniaka o jakim wyglądzie kategorycznie nie należy jeść?
Mądrości profesora Iwana Nieumywakina jest niezwykle szeroka –
oto, co ma do powiedzenia na temat ukochanego ziemniaka:
***
Ziemniakowi zawsze dawano pierwszeństwo przed innymi produktami. Nie bez powodu nazywany jest drugim chlebem. Jest dobry w
każdej postaci, zarówno jako osobne danie, jak i dodatek do innych.
Ale mało kto wie, że ziemniakiem można leczyć schorzenia związane z zaburzeniami procesów metabolicznych! W skład ziemniaka
wchodzi do 20% skrobi, białka, błonnik, cała grupa witamin, karoten
i inne substancje. W przerośniętym, zazielenionym ziemniaku zawarta
jest toksyczna solanina. Takiego ziemniaka oczywiście nie wolno spożywać.
Zadziwiające, jak czasem po barbarzyńsku traktujemy produkty,
które podarowała nam Przyroda. Na przykład obierając ze skórki
ogórki, jabłka czy omawiane ziemniaki, wyrzucamy przy okazji to, co
tam jest drogocenne.
W skórce bowiem znajduje się dużo aktywnych biologicznie substancji jak mikroelementy, błonnik, witaminy, kwasy: foliowy, cytrynowy, jabłkowy i szczawiowy; plus sole zawierające potas oraz fosfor.
(str. 69)
Stąd – ziemniaki należy jeść razem ze skórką, obgotowując lub zapiekając w piekarniku, ponieważ w skórze znajduje się dodatkowo substancja wspomagająca trawienie skrobi.
Natomiast surowy sok z ziemniaka dobrze oczyszcza organizm z
toksyn, zwłaszcza w połączeniu z sokiem z marchwi i buraków w proporcjach 3:3:1. Według niektórych danych surowy sok z ziemniaków,
poprawiając procesy metaboliczne, przyczynia się do likwidacji guzów
nowotworowych, sprzyja szybszemu zdrowieniu przy cukrzycy, owrzodzeniach żołądka i dwunastnicy, a także przy zapaleniach jelit, schorzeniach wątroby i nerek.
Podczas gotowania bez skórki ziemniak traci wszystko, co w nim
najcenniejsze. Ziemniaki należy wkładać wyłącznie do gotującej wody.
Ciekawostka: woda, w której gotują się ziemniaki zawiera dużo mikroelementów i innych substancji, dlatego wykorzystuj ją do przygotowywania płynnych dań.
Na przykładzie ziemniaka można kolejny raz udowodnić wyższość
odżywiania rozdzielnego. Skrobia zawarta w ziemniaku czynnie pochłania enzym pepsynę. To wspaniała informacja, ponieważ pepsyna utrudnia procesy trawienia białek: zatrzymuje je w żołądku nawet na 6-8
godzin, a w jelitach na 20 do 40 godzin.
Katastrofa!
Dlatego nie należy jeść ziemniaków razem z mięsem, kurczakiem
czy rybą. Zwracam uwagę na to, że na przyswojenie węglowodanów organizm zużywa 20% energii, a na przyswojenie białek 7-9 razy więcej.
Okazuje się, że chociaż 100 g mięsa daje dwa razy więcej kalorii
niż 100 g ziemniaków, to jest to mniej ekonomiczne z tego powodu, że
większą część energii pochłania przetworzenie mięsa.
Albo ujmując inaczej: węglowodany są bardziej korzystne energetycznie.
***
Jak widzisz, odpowiednio przygotowany ziemniak to królewskie
danie! Nie tylko odżywia, bo i wspomaga oczyszczanie organizmu z
toksyn.
(str. 70)
18
Najgorsza pozycja
w czasie snu (bo okrada
z tlenu)
W objęciach Morfeusza spędzamy gdzieś 1/3 życia. Przyjmując, że doczekamy osiemdziesiątki, w sumie śpimy 26 lat!
Wyobraź sobie, że spędzasz te 26 lat wyłącznie z korzyścią dla
zdrowia… zapewniając sobie dotleniający sen… głęboki odpoczynek…
całkowitą regenerację…
Cóż, w praktyce wystarczy kilka zmian, aby tak właśnie było!
Jedną z nich jest unikanie najgorszej pozycji ciała w czasie snu: na
plecach.
Aby zrozumieć czemu spanie na plecach odbiera zdrowie, uchwyćmy temat od strony naukowej (uproszczonej). Otóż badania epidemiologiczne dowiodły, że poranne godziny (3.00 – 5.00) mają najwyższy
wskaźnik umieralności oraz zaostrzania się symptomów u chorych.
Tak naprawdę to właśnie sen najczęściej wysyła ludzi na tamten
świat. Szczególnie tych, co cierpią na astmę, POChP, dławicę piersiową
i kłopoty sercowe lub inne poważne schorzenia.
Badania kliniczne sugerują, że sprawcą śmierci w trakcie snu i pogarszania się stanu zdrowia jest nieprawidłowe stężenie tlenu i dwutlenku węgla w krwi tętniczej.1
Reguluje je sposób, w jaki oddychamy, gdy śpimy.
I teraz: z prawa Bohra wiemy, że kiedy poziom dwutlenku węgla
we krwi spada poniżej normy, po około 15 minutach następuje niedotle-
(str. 71)
nienie mózgu, serca, nerek i tak dalej. Przez hiperwentylację, która powstaje w wyniku np. niewłaściwej pozycji ciała, cząsteczki tlenu nie są
zdolne odczepić się od hemoglobiny, a zatem nie są zdolne natlenić organizmu.
Krótko mówiąc: pozycja podczas snu, która naraża na największe
straty CO2, jest najbardziej niebezpieczną ze wszystkich – okrada bowiem z tlenu.
Według przeszło pięćdziesięcioletnich pomiarów profesora K.P.
Buteyko, właśnie spanie na plecach najmocniej blokuje dopływ tlenu do
wszystkich narządów.
Z kolei pozycja, która najmniej atakuje układ oddechowy, a zatem
zapewnia największą dostawę tlenu, to pozycja na lewym boku.
Spróbuj na przykład przez miesiąc zasypiać w tej pozycji, jeśli nie
ma przeciwwskazań. Sam poczuj i oceń zmiany.
CIEKAWOSTKA: obserwacje kliniczne mówią, że spanie na lewym boku to najkorzystniejsza pozycja dla ruchów perystaltycznych
w jelicie grubym z powodu efektu grawitacyjnego w okrężnicy poprzecznej. Oznacza to nic innego, jak lepszą regenerację układu pokarmowego.
Zatem dobra pozycja poprawi Twój sen, Twoje zdrowie i działanie
układu pokarmowego.
(str. 72)
19
Zdrowotne karate
z panem Miyagi
W znanym wszystkim Karate Kid, mądrość pana Miyagi ma zastosowanie nie tylko w sztukach walki, ale i w mistrzowskim doskonaleniu
zdrowia.
Daniel: – Czyli w karate chodzi o walkę. Trenuję, by walczyć!
Pan Miyagi: – Tak myślisz?
Daniel: – [zastanawia się] Nie.
Pan Miyagi: Zatem po co trenować?
Daniel: – [po krótkim namyśle] Żebym nie musiał walczyć.
Pan Miyagi: – [śmiejąc się] Miyagi widzi dla ciebie nadzieję!
W ujęciu zdrowia, pan Miyagi powiedziałby, że należy zapobiegać
TERAZ po to, by nie musieć walczyć z chorobą PÓŹNIEJ.
Nie inaczej, szczególnie że zapobieganie jest tańsze i łatwiejsze,
niż leczenie. Zatem – jak zapobiegać? Tym razem niech powiedzą mądrzejsi ode mnie:
1) „Ten, kto chce pozostać w dobrym zdrowiu, powinien unikać
smutnych nastrojów i zachowywać radosny umysł.” ~Leonardo da
Vinci
2) „Chcesz być zdrowy, młody, nie stroń nigdy od wody.” ~Czesław Klimuszko
3) „Pijąc cudze zdrowie, psujemy własne.” ~Jerome K. Jerome
4) „Najlepszy sposób zachowania zdrowia: nie jeść, gdy się nie
chce i przestać jeść, gdy jeszcze jest chęć do jedzenia.” ~Bertrand Saadi
(str. 73)
5) „Nic nie przyniesie większej korzyści ludzkiemu zdrowiu oraz
nie zwiększy szans na przetrwanie życia na Ziemi w tak dużym stopniu
jak ewolucja w kierunku diety wegetariańskiej.” ~Albert Einstein
6) „Aby dorobić się gorzkiej choroby, jedz więcej słodkiego. Aby
zachować słodkie zdrowie, jedz więcej gorzkiego.” ~Iwan Nieumywakin
Choroba przybywa na koniu, a odchodzi piechotą. Dlatego warto
troszczyć się o siebie nawet w przypadku perfekcyjnego zdrowia.
(str. 74)
20
„Łukasz, będziesz
chory” – powiedziała
Hania…
…kiedy szedłem dziś w krótkim rękawku na zakupy.
Dłubała wtedy w swoim magicznym jak na tę porę roku ogrodzie.
Hania to moja sąsiadka. Wprowadziła się obok ubiegłego lata.
Normalnie zaczynamy rozmowę jak 3/4 społeczeństwa: słowami
„ładna dziś pogoda”. Chyba, że jest brzydko, wtedy: „pogoda do kitu,
nie?”
Lecz tym razem było inaczej. Tym razem Hania zdecydowała, że
przepowie mi przyszłość: będę chory, u-u-u-!
Nie żyję od wczoraj. Oczywiście wiedziałem, o co jej chodziło.
O mój krótki rękawek. Ale postanowiłem, że udam greka i zapytam: –
A dlaczego?
– Chłodno, a ty tak na krótko – powiedziała, wyglądając między
jednym krzewem a drugim.
Jeśli ktoś myśli, że mnie przegada w temacie zdrowia, to albo mnie
nie zna, albo zanadto wierzy w swoje możliwości. W każdym razie,
oczywiście to nieprawda, co powiedziała Hania. Wcale nie będę chory
od tego, że wyszedłem dzisiaj na z krótkim rękawkiem. Ale nie mam
zwyczaju mówić komuś, że nie ma racji.
Dlatego odparłem pytaniem: – Powiedz mi coś. Lubisz się latem
wygrzewać na Słońcu?
– Chyba jak każdy, nie?
(str. 75)
– Więc skoro latem przegrzewasz ciało, to co w tym dziwnego, gdy
ktoś schładza się zimą?
– No bo od zimna można się przeziębić!
– Tak ludzie myślą. Ale jest dokładnie na odwrót. Jeśli całą zimę
grzejesz cztery litery, wtedy lekki podmuch wiatru wyśle cię do apteki
po Theraflu, a potem do łóżka pod pierzynę.
Znów wyjrzała zza krzewów i zapytała: – Wejdziesz na herbatę?
W drodze powrotnej wszedłem na herbatkę, a nawet dwie, bo miała
moją ulubioną – jaśminową. Gdy skończyłem pić drugą i powiedziałem,
że muszę już iść, Hania zaproponowała, bym wpadł na kolację. Powiedziała, że robi dziś coś dobrego. Ale jej oczy, a raczej maślane spojrzenie, kazało mi sądzić, że chyba nie chodzi tylko o kolację. Zobaczymy!
Piszę o tym, bo zadziwia mnie, jak bardzo ludzie boją się chłodu –
już pomijając mróz.
A nie powinniśmy. Pamiętasz pana Antoniego, o którym było
wcześniej? W okresie jesienno-zimowym w jego domu panuje temperatura 12-15 stopni – góra. Jeśli ktoś jest dość zdrowy, wówczas chłód pomaga to zdrowie podtrzymać.
Więc dobry to pomysł, by czasem wystawić się na chłód. Oczywiście pod jednym warunkiem: że nie jesteś akurat osłabiony.
Wtedy – gdy jesteś osłabiony – zrób coś innego. Idź do kuchni
i przygotuj sobie filiżankę Ostropestu Witalnego. Podreperuje Twoją
wątrobę, a tym samym przyspieszy powrót do pełni sił.
A jeśli nie masz jeszcze opakowania, wtedy idź tu:
www.watroba-woreczek.pl
(str. 76)
21
Suplement, którego
nie lubi skóra
Zanim zmieniłem sposób odżywiania (na dużo surowego, 100% naturalnie) byłem wielkim fanem suplementów.
A w szczególności suplementu z cynkiem.
Naczytałem się o cudownym wpływie, jaki wywiera głównie u
mężczyzn. Jednak – obok wielu blasków, cynk ma również kilka cieni.
Bo widzisz, zbyt dużo cynku zakłóca zdolność organizmu do przyswajania miedzi, której też potrzebujesz. A kiedy to się stanie – kiedy
zabraknie miedzi – wówczas u takiego osobnika mogą wystąpić problemy ze skórą.
U mnie nic się nie działo, dopóki nie podwoiłem dawki. Zamiast 50
mg zacząłem przyjmować 100 mg. Zdecydowałem tak, bo przyswajalność cynku w formie suplementu jest dość ograniczona. Niby łykasz 50
mg, ale w rzeczywistości przyswaja się na przykład 5 mg.
W każdym razie – zwiększyłem dawkę do 100 mg.
Zgadnij, co się wtedy stało? Tak – zaczęły się drobne, ale drażniące
problemy ze skórą. Drażniące dlatego, że swędziało. I że swędziało w
okolicy lewego ucha. Gdy się drapałem, z boku wyglądało to, jakbym
wiercił palcem w uchu. Nieciekawie zważywszy na naturę ludzi. Bo jak
ludzie patrzą, to ludzie myślą. „Co on… uszu nie myje, że się co chwilę
drapie??”
Oczywiście mógłbym pójść do dermatologa, ale wpierw odstawiłem całkowicie cynk. Chciałem zobaczyć, co się stanie. I proszę: swędzenie stopniowo znikało.
Morał? Nawet najlepsze suplementy, jeśli brane bez rozwagi, mogą
przynosić niechciane skutki uboczne.
(str. 77)
Zatem bądź ostrożny.
Właśnie… a co się stanie, jeśli przedawkujesz Ostropest Witalny?
Będziesz miał przegwizdane?
W przypadku ostropestu, dopiero mamucie dawki powodują skutki,
których by się nie chciało.
Ale mimo wszystko mądrze nie przekraczać ilości, które się zaleca.
To znaczy – dla optymalnych rezultatów dawkuj Ostropest Witalny tak,
jak podpowiada etykieta: dwa razy dziennie po 7,5 gram produktu,
czyli odpowiednik 11 ml na miarce. A jeśli wolisz lub jeśli tak wygodniej, możesz jednorazowo zjeść 15 gram.
Gdybyś jeszcze nie miał ostropestu, przypominam namiary:
www.watroba-woreczek.pl
(str. 78)
22
Co lepsze: jabłko ze
skórką czy bez?
Wszystko, co najlepsze w jabłku, jest w skórce, dlatego nie wolno obierać – prawda?
Nieprawda.
Jeśli chcesz, aby jabłko dziennie pracowało na Twoje zdrowie,
prawdopodobnie należy je obrać. Tak samo, jak inne owoce i warzywa.
Powód? Pestycydy . . .
Trudno je zmyć, szczególnie gdy uwięzione pod lśniącą powłoką
wosku. Fakt – niewielkie ilości nie wyrządzą krzywdy. Ale po co komu
przekąska z dodatkiem chemii?
Jeśli kupujesz nieorganiczne warzywa i owoce dla siebie i swojej
rodziny, to polecam robić dwie rzeczy. 1 – myj je w roztworze kwaśnym, a potem zasadowym, aby zabić drobnoustroje i zdjąć pestycydy.
Albo 2 – po prostu obieraj ze skórki dla spokoju ducha.
Tylko organiczne jedzenie jedz w całości, bez obierania i szczególnej troski o czystość. Szczęśliwi ci, którzy mają dostęp do takiego jedzenia!
Tylko co z resztą? Reszta musi posiadać informacje o tym, jak zdobyć EKO papu… BEZ WIELKICH NAKŁADÓW FINANSOWYCH.
Z racji tego, że pora roku coraz bardziej sprzyja uprawom, to przypomnę dziś, jak za grosze – a czasem za darmochę – uzyskać dostęp do
EKO jedzenia.
(str. 79)
Otóż ja robię tak. Biorę telefon. Przeszukuję listę kontaktów. Wypatruję osoby, które mają gospodarstwo albo znają kogoś, kto je ma. Potem dzwonię. Potem mówię: „Cześć Heniek, sprawa jest. Nie wiesz
może, kto uprawia teraz swoją marchewkę i byłby chętny odsprzedać?”
Ktoś gdzieś zawsze uprawia. Tą drogą za cenę gaci zdobyłem dostęp do ekologicznego jarmużu, szpinaku, różnych gatunków kapust
i wszelkiej zieleniny, jakiej tylko zapragnę.
Doprawdy, niewiele trzeba, aby mieć zawsze pod ręką zdrowe
owoce, warzywa, zieleninę.
(str. 80)
23
Kultowy błąd zdrowego
stylu życia – czy Ty też
go popełniasz?
Ten, kto przechodzi na zdrowy styl życia, w spożywczaku zaczyna podejmować zdrowsze wybory.
…Ale niektóre wybory tylko wydają się zdrowsze.
Opowiem Ci dzisiaj o jednym z nich. Popełniają go fani zdrowia.
Myślą, że robią dobrze, lecz w praktyce lezą lwu w paszczę.
O czym mowa? O kupowaniu produktów… uwaga, uwaga… sojowych – robionych na bazie soi.
Nie zrozum mnie źle: soja nie jest zła. Przeciwnie, to bogate źródło
białka, zdrowych kwasów tłuszczowych, witamin z grupy B, żelaza,
fosforu czy wapnia.
Jednak w polskich sklepach spożywczych można kupić imitację
soi, nie prawdziwą soję. Mówiąc „imitacja” mam na myśli: makarony
sojowe, kotleciki sojowe, pasztety sojowe, parówki sojowe, budynie sojowe, batony sojowe, sery sojowe.
Wszystko to i więcej to śmieci, nie soja. Jak powstają? Tak: bierze
się ziarna soi i przepuszcza przez maszyny przemysłowe. Usuwają one
cały błonnik, usuwają węglowodany, usuwają zdrowe kwasy tłuszczowe, usuwają witaminy, usuwają minerały… kurza stopa, usuwają
całe bogactwo składników, jakie skrywa w sobie soja.
Zostaje prawie tylko białko sojowe. Wszystko inne poszło wek…
razem ze wszystkimi korzyściami, jakie niesie spożywanie soi.
(str. 81)
Okej. Mamy białko sojowe. Jak z tego powstają kotleciki, sery, batony? Następująco. Białko soi miksuje się z białkiem pszenicy, olejami
roślinnymi, czasem jakimś cukrem, często solą, sztucznymi słodzikami,
mlekiem w proszku, białkiem z jaj, barwnikami, jakąś mąką – i oto jest .
. . magia współczesnej technologii przemienia owe mikstury w coś, co
wygląda, pachnie i smakuje jak kotlet, ser i baton.
TO NIE SĄ PRODUKTY SOJOWE! TO SĄ ŚMIECI.
Jeśli już musisz jeść produkty sojowe (ja bym mierzył w 5% całego
jadłospisu), sięgaj po tradycyjne: tofu (twaróg sojowy), natto (fermentowane ziarna soi), miso (pasta z fermentowanych ziaren soi), mleko sojowe . . . albo po prostu gotuj ziarna soi.
Podkreślam: tradycyjne produkty sojowe, nie wynalazki współczesnej technologii. Wtedy soja wyjdzie Ci na dobre.
(str. 82)
24
Naturalne soki, którym
daleko do naturalności
100% naturalny sok . . .
Czy faktycznie?
Słowo naturalny to najbardziej nadużywane słowo w przemyśle
spożywczym. Nadużywane dlatego, że często naturalne wcale nie znaczy naturalne.
Tyczy się to SZCZEGÓLNIE soku . . . z pomarańczy.
I gdybym był Tobą, od dziś sam wyciskałbym sobie pomarańcze,
zamiast kupować sok w kartoniku.
Wyjaśnię dlaczego.
Najpierw maszyny przemysłowe wyciskają z pomarańczy sok do
zbiornika. Potem wysysają z soku całe powietrze. Następnie pokrywają
sok warstwą azotu w celu zakonserwowania go.
Tak zakonserwowany sok – zanim trafi do kartonika, a potem do
sklepu, a potem do Ciebie – może siedzieć w zbiorniku rok, czasem dłużej.
No i wreszcie sprawa dodatków: do każdego soku z pomarańczy
dodaje się polepszacze smaku i aromaty, aby smakował i pachniał tak,
jak się tego spodziewamy po soku z pomarańczy. Bez względu na to,
czy na kartoniku pisze 100% naturalny.
Już nie wspominając o procesie pasteryzacji, który zabija wszelkie
enzymy – podstawę życia… i wydłuża okres trwałości. Sok bez własnych enzymów karmi patogeny w jelitach. Pomijając wszystko inne,
już z tego jednego powodu wolę robić WŁASNY sok z pomarańczy.
Oto mój, niezwykle złożony, niezwykle wyszukany proces:
(str. 83)
1. Najpierw wyciskam sok z 5 pomarańczy.
2. Potem dodaję trochę wody gazowanej, aby polepszyć smak.
3. Wsio! Wychylam.
Proste jak dębowa laska dziadka Euzebiusza.
(str. 84)
25
Kiedy jedzenie kosztuje
zbyt drogo…
Wydając nawet 1 złotówkę na papu, to przepłacasz, jeśli nie ma w nim
jedzenia o wartości 100 groszy.
Na przykład . . .
Ile kiełbasy naprawdę kupujesz, gdy kupujesz kiełbasę? Przed
wstąpieniem do Unii, w Polsce obowiązywały normy, które nakazywały
producentom spełniać określone wymagania. Dzisiaj tych norm nie ma.
Co znaczy, że producent może zrobić kiełbasę z czego żywnie chce.
I tak: w 100 gramach kiełbasy może być 90… 80… 70… 60%
mięsa – a czasem mniej. Ratunek? Etykiety! Czytać etykiety! I kupować
te wyroby, które mają największy procent mięsa w składzie.
Ale kiełbasa to drobnica w porównaniu do parówek. Raz na etykiecie znalazłem 5% mięsa z kurcząt w składzie. A fuj! Główny składnik
tych parówek to MOM – mięso oddzielone mechanicznie z kurcząt.
Czyli skórka, chrząstki, szpik kostny i inne części, których naprawdę nie
chce wymieniać. A fuj, a fuj, a fuj.
Nie tylko etykiety produktów mięsnych warto brać pod lupę…
Weźmy chleb, główny składnik polskiego stołu. Kupując chleb
żytni, w praktyce często kupujesz chleb z mąki pszennej z DODATKIEM żytniej. Dasz wiarę? Wystarczy za bazę wziąć pszenną, dołożyć
żytniej… i voila – można mówić o chlebie, heh, żytnim.
Morał? Bądź świadomym konsumentem.
Miej świadomość tego, jak łatwo sfałszować żywność. Nie daj się
robić w balona producentom. Bo bądźmy szczerzy… tu chodzi głównie
o szmalec. Odpadki (MOM) kosztują jedną setną prawdziwego mięsa.
Nic więc dziwnego, że producentów kusi.
(str. 85)
Oczywiście, nie wszyscy są źli.
Na przykład pewien producent robi kiełbasę z zawartością 96%
mięsa, reszta to przyprawy, tłuszcz, woda i jeden czy dwa konserwanty.
Całkiem, całkiem.
Upatrzyłem też piekarnię, która robi chleb w 100% z mąki pełnoziarnistej, wody, zakwasu, soli i czegoś tam jeszcze. Normalnie nie jem
chleba. Ale na taki chleb, to aż z radością się skuszę.
(str. 86)
26
Depresja? Lekarz nie
zając, nie ucieknie.
Spróbuj najpierw tych
sposobów!
Słońce świecie . . .
Ptaszki śpiewają . . .
Więc czemu nie mam nastroju?
Bo nie wszystkie ptaszki śpiewają. Zmarł mój kochany kanarek.
Dziś rano. Jak zszedłem do kuchni, to leżał brzuszkiem do góry.  Myślałem, że kanarki żyją dłużej. 
Jest mi smutno, ale znów bez przesady, żył sobie nie podetnę.
Lecz inni na tego typu zdarzenia mogą reagować silniej niż ja.
Kiedy ginie (lub ucieka) ukochany zwierzak: pies, kot, kameleon…
wcale nietrudno o deprechę.
Nie mówię o smutku, który w jednej chwili jest, a w drugiej pryska.
Mówię o DEPRESJI. Ogarniającym przygnębieniu. Szarej melancholii.
No właśnie . . . jak w takich sytuacjach odzyskać radość życia? Da
się w ogóle, tak na pstryknięcie palcem?
Może na pstryknięcie palcem to nie . . . ale są sposoby – bardziej
lub mniej skuteczne – które pomagają odzyskać nastrój.
Sam z nich korzystam:
(str. 87)
SPOSÓB 1: ROZMOWA Z BLISKIM. Czasem wystarczy pogawędzić z kimś, kto chce słuchać. I bęc! – jak ręką odjął. Psst . . . myślisz, że co teraz robię? Tak! – wygaduję się TOBIE. Nie słownie, a
pisemnie. Pomaga sam fakt, że chcesz słuchać. Zatem rozmowa z kimś
bliskim. Oto moje lekarstwo na smutki. (Mam też przyjaciół w prawdziwym życiu, nie myśl sobie.)
SPOSÓB 2: MUZYKA. Ulubione piosenki w okamgnieniu potrafią ogarnąć człowieka falą pogodnego nastroju. Czemu? Bo ja wiem! Po
prostu włączasz muzykę i wsio, Francja-elegancja!
SPOSÓB 3: BANAN. Według ankiety przeprowadzonej przez Instytut MIND w Kalifornii wśród ludzi z deprechą, wielu poczuło się lepiej po zjedzeniu banana. To dlatego, że banany zawierają tryptofan –
aminokwas, który organizm zamienia w serotoninę. Serotonina pomaga
się odprężyć, poprawić nastrój i ogólnie poczuć przypływ szczęścia.
(str. 88)
27
Wapń z mleka…
czy aby na pewno?
Miałem raz taki incydent . . .
Spragniony i czerwony na twarzy, bo po meczu piłki nożnej, wypiłem dwie szklanki schłodzonego mleka – prosto z lodówy.
Było to zwykłe mleko: 3,2%, UHT.
Nie powiem, moment, kiedy gasło pragnienie, był przyjemny. Ale
po paru minutach moja twarz zmieniła się z czerwonej na zieloną jak
światła na skrzyżowaniu dróg. I poczułem się okropnie.
Mój żołądek się zbuntował. Dziwne, myślę sobie. Wcześniej nie
miałem przebojów po mleku. Od tamtej chwili bałem się je pić. Więc
podziękowałem. Przerzuciłem się na ryżowe, migdałowe i kokosowe.
Ale zostańmy przy krowim . . .
Jak to jest z tym wapniem w mleku? Czy faktycznie wzmacnia
strukturę kości i zębów? Tak myśli większość ludzi. I dlatego piją
mleko.
Więc dlaczego w Polsce 3.000.000 (trzy miliony) ludzi choruje na
osteoporozę? Co jeśli wychwalanie mleka za wapń to wszystko bajka?
Jeśli wcale nie jest ono najlepszym źródłem wapnia dla homo sapiens?
Moje zdanie jest proste: mleko dobrze służy danemu gatunkowi
ssaka. To znaczy, mleko krowie jest przystosowane dla cieląt. Mleko
ludzkie jest przystosowane dla niemowląt. Mleko kozie dla koźląt.
Czyli analogicznie, mleko jednego ssaka nie jest dobre dla drugiego. Na przykład małe koźlęta nie mogą się dobrze rozwinąć na
mleku krowim. Bo w mleku krowim stężenie składników odżywczych
jest dopasowane do rozwoju cielaka, nie koźlęcia.
(str. 89)
Z tego samego powodu niemowlak na mleku krowim nie rozwinie
się tak dobrze jak na mleku własnej matki. Mocny szkielet cielaka potrzebuje dużo większej koncentracji wapnia, fosforu, sodu i potasu niż
relatywnie mniejszy szkielet niemowlęcia – czyż nie?
Więc czemu sądzić, że dorosły człowiek zbuduje swoje kości i
zęby na mleku od krowy?
Poza tym . . . jak wapń trafia do krowiego mleka? Z jedzenia, które
krowia je. A co krowa je? Trawę, lucernę, pszenicę, siano, żyto, soję,
rzepak, buraki, marchew. STĄD KROWA BIERZE WAPŃ!
Bo oryginalnie, wapń pochodzi z tego, co rośnie w ziemi. Słowem,
dorosłe krowy biorą wapń z roślin i warzyw. I prywatnie uważam, że to
jest najlepsze źródło wapnia dla dorosłego człowieka: rośliny i warzywa.
Jeśli pijesz mleko dla samego wapnia, być może zechcesz wziąć
powyższe pod rozwagę.
Najlepszy wapń na mocne kości
Wapń z mleka . . .
Skąd w ogóle pomysł, że wapń z mleka wzmacnia kości i zęby?
Z badań naukowych. Tylko takie małe wtrącenie, jeśli mogę:
Większość badań nad wapniem z mleka ufundowali… ha-ha, PRODUCENCI WYROBÓW MLECZNYCH. Domyśl się, co to znaczy.
Więc jeśli chcesz dostarczać organizmowi wapnia z innych źródeł
niż wyroby mleczne, to co powinieneś jeść? Zaraz odpowiem na to pytanie.
Najpierw taka ciekawostka . . .
Na świecie miliony ludzi nie pije mleka po odstawieniu maminego
cyca.(1) Na przykład, kobiety z plemienia Bantu w Afryce w ogóle nie
jedzą produktów mlecznych i przyjmują maks. 400-500 mg wapnia
dziennie z pożywienia roślinnego.(2)
Mimo braku produktów mlecznych, oraz utraty wapnia przez karmienie własnych niemowląt (mają po 8-10 dzieci!), osteoporoza jest
tym kobietom obca.
(str. 90)
Bo widzisz, spożywanie wapnia z produktów mlecznych wcale nie
znaczy, że Twój organizm przyswoi cały ten wapń. W Polsce dużo ludzi
pije mleko i je sery. A wczoraj pokazałem statystyki: trzy miliony Polaków ma osteoporozę. W Ameryce, dla porównania, cierpi na nią 10 milionów ludzi. A przecież jedzą mięso, jedzą sery, piją mleko…
Zatem, sam widzisz, mięso i mleko – chociaż mają w sobie wapń –
to nie są jego najlepszym źródłem dla człowieka.
Najlepszym, według mnie, jest źródło roślinne:
>> 1 szklanka gotowanej czarnej fasoli: 105 mg wapnia
>> 1 szklanka ryżowego mleka: 300 mg wapnia
>> Pół szklanki twarożku tofu: 255 mg wapnia
>> 100 gram kapusty chińskiej: 105 mg wapnia
>> 100 gram brokułów: 50 mg wapnia
>> 100 gram ziaren sezamu niełuskanego: 1160 mg wapnia
>> 100 gram siemienia lnianego: 255 mg wapnia
>> 100 gram nasion szałwii hiszpańskiej: 631 mg wapnia
>> 100 gram suszonej natki pietruszki: 1465 mg wapnia
>> 100 gram maku: 1430 mg wapnia
>> 100 gram jarmużu: 157 mg wapnia
>> 100 gram moreli suszonych: 140 mg wapnia
>> 100 gram szczypiorku: 98 mg wapnia
Jest jeszcze groch… cieciorka… szpinak… rzodkiew… rzepa…
rzeżucha… jest w czym wybierać. 
(str. 91)
28
Zdrowe jedzenie, które
wierci dziury w zębach
Zdrowe jedzenie jest zdrowe dla zębów?
A słodycze są bee?
NIESPODZIANKA: „Słodkie nie szkodzi zębom, jeśli jedzone
z umiarem. Dopiero jedzone ponad miarę, stwarza zagrożenie dla
szkliwa nazębnego” – powiedział dentysta Mateusz Messina na jednej z
konferencji dla dentystów.
Cóż, wielu ludziom zdaje się, że to właśnie słodycze wyrządzają
największą krzywdę zębom. Z pewnością nie wzmacniają szkliwa, ale
NIE – nie są największym wrogiem zębów…
Najgorsze dla szkliwa są owoce cytrusowe!
Grejpfrut i sok z cytryny w szczególności. Są bowiem bardzo kwaśne, bardziej niż inne cytrusy, i przez to prowadzą do erozji szkliwa.
Takie wnioski wyciągnięto z badania przeprowadzonego w 2008
roku. Podczas badania moczono usunięte zęby w sokach z różnych cytrusów i powyższe dwa (grejpfrut i cytryna) powodowały najwięcej
szkody. Najmniej szkodliwy okazał się sok z pomarańczy.
Miej to w pamięci, a zapobiegniesz incydentom takim jak ten:
„Zjadłem dwa plastry grejpfruta i spostrzegłem, że ząb mnie coś
pobolewa. Dotknąłem go palcem i zaczął boleć bardziej! Zignorowałem
to jednak i zjadłem resztę plastrów. Był smaczny, ale… ząb zaczął mnie
boleć bardzo, bardzo, bardzo! Ratunku!”
Tak robią ludzie, którzy nie wiedzą, że kwas cytrynowy obecny
w cytrusach może zaszkodzić na ząbki. Napisałem «może», bo nie dotyczy to osób o wybitnym zdrowiu.
(str. 92)
Ciało najzdrowszych osób na planecie regeneruje się w zawrotnym
tempie. Na przykład w słabszym organizmie kość może się zrastać pięć
lat, a w mocnym 5 miesięcy. Podobnie w słabszym organizmie zęby
psują się od małej ilości kwasu cytrynowego, a w silnym erozja może
być praktycznie niemożliwa.
Ok – czyli co . . . baj-baj grejpfruty, cytryny i inne cytrusy? A gdzie
tam! Chwilowe i sporadyczne wystawienie zębów na kwas cytrynowy
nie jest aż tak groźne. Wystarczy po każdym jedzeniu kwaśnego wyszczotkować lekko ząbki. I po sprawie.
Mimo wszystko nie polecam trzymać w ustach soków, napojów
i koktajli z cytrusami. Należy je od razu połykać, aby nie zrobić sobie
kuku.
(str. 93)
29
Jak usunąć kamienie
z pęcherzyka
żółciowego
Znajdź kuleczkę w skorupce ostrygi, a skończysz z perłą w ręku.
Znajdź kuleczkę w pęcherzyku żółciowym . . . a skończysz z bólem
pod żebrami, dyskomfortem po jedzeniu, mdłościami po spacerze.
Skąd się biorą perły w ostrydze – pojęcia nie mam. Ale wiem co
nieco o kamieniach w pęcherzyku:
Tworzą się wtedy, gdy w żółci produkowanej przez wątrobę jest za
dużo cholesterolu. Jego nadwyżka formuje „kuleczki”, które wpierw są
rozmiaru ziarnka piachu. Ale mogą urosnąć nawet do rozmiaru orzecha
włoskiego.
Jeśli do tego dojdzie – jeśli kamień się powiększy – robi się
smutno. Utyka on w przewodzie pęcherzykowym i blokuje przepływ
żółci.
Gdy to się dzieje, ziemianin odczuwa ból w nadbrzuszu lub okolicy
łopatki, oraz czuje nudności. Wszystko mija z chwilą, gdy kamień cofa
się do pęcherzyka. Tylko że może to potrwać kilka godzin. Ups!
Jednak lepsze to . . . niż gdyby kamień utknął w przewodzie na dobre. Gdyby do tego doszło, to uszkodzeniu ulega wątroba, trzustka i pęcherzyk.
Lepiej nie mówić. A najlepiej to począć coś z tym! Właśnie, co
można zrobić, by nie narażać się na ryzyko powstania kamieni w pęcherzyku?
(str. 94)
#1: HYDROTERAPIA. Picie tyle wody, ile ciało potrzebuje, jest
niezbędne. Po pierwsze dlatego, że normalne nawodnienie pomaga
oczyszczać wątrobę z toksyn. Po drugie – normalne nawodnienie pomaga wątrobie rozcieńczyć żółć. Tym samym zapobiec formowaniu się
kamieni żółciowych.
#2: SOKOTERAPIA. Szczególnie soki z dodatkiem zieleniny są
fantastiko. Na przykład szpinak i natka pietruszki. Są dlatego super, bo
mają w sobie chlorofil, który pomaga oczyszczać krew z toksyn.
W efekcie narządy mają lżej, szczególnie wątroba, która pełni funkcję
filtra.
Znaczy to, że od teraz wątroba może wydzielać lepszej jakości
żółć. Żółć, w której nie ma nadmiaru cholesterolu. A więc żółć, z której
kamienie nie mają prawa się uformować. Jupi!
#3: ZDROWY ROZSĄDEK W ODŻYWIANIU. Dlaczego? Bo
to, jak jesz, wpływa na to, jak pracuje wątroba. A przyczyną tworzenia
się kamieni żółciowych jest słaba wątroba właśnie. Słaba wątroba wydziela żółć słabej jakości, z której powstają kamienie.
Zatem – co znaczy zdrowy rozsądek w diecie? Umiar, czyli nie
przejadać się. Jeść wtedy, gdy istnieje uczucie głodu. Dokładnie gryźć
każdy kęs…
…stosować rozdzielność żywnościową, czyli nie łączyć w jednym
posiłku produktów grupy białkowej z produktami grupy węglowodanowej.
(str. 95)
30
Ze sklepu spożywczego
możesz przynieść coś
więcej niż tylko
zakupy…
C
odziennie jeden i ten sam koszyk na zakupy dotyka kilkadziesiąt
osób… i raczej nie był on myty już od miesięcy. (Bo kto myje koszyki?)
Przez ten czas zebrało się na nim multum bakterii, nie wyłączając… FEKALNYCH. Tak, tych z załatwiania prywatnej sprawy.
(Wybacz, że tak wprost. Ale o pewnych rzeczach trza mówić
wprost.)
Teraz wyobraź sobie… skoro dotykasz taki koszyk w sklepie, to
potem rękoma przenosisz bakterie na owoce, chleb, warzywa… które
dalej przynosisz do domu… i wkładasz do lodówy.
Ok, chyba rozumiesz powagę sytuacji. Skoro tak, oto krótki przewodnik po tym, jak winny wyglądać bezpieczne zakupy w sklepie, aby
przypadkiem do domu nie przynieść nieswoich zarazków.
1—Wchodząc do sklepu, miej w głowie, że dotykasz koszyka
z rączką pełną bakterii innych ludzi.
2—W związku z powyższym, tą samą ręką, którą trzymasz koszyk,
nie dotykaj swoich ust. Również dziecka: jeśli na przykład chcesz
otrzeć mu buzię, użyj chusteczki.
(str. 96)
3—Kupując wędliny owinięte w papier spożywczy, układaj je
w koszyku oddzielnie od reszty produktów, tak by się ze sobą nie stykały. Ekspedientki często ważą wędlinę (już owiniętą) na tej samej wadze, na której przed chwilą leżała SUROWA karkówka albo wątroba
albo pierś z kurczaka. (Surowizna to wylęgarnia bakterii.)
4—Owoce i warzywa typu jabłka i pomidory pakuj w jednorazowe
folie. Nie tylko rączka koszyków jest pełna bakterii, środek też.
5—Zawsze chwytaj jedzenie przez opakowanie.
6—Po powrocie do domu, nim rozpakujesz torbę i włożysz produkty do lodówy, wpierw umyj ręce.
Podsumowując:
Zawsze, gdy dotykasz koszyków w sklepie, pomyśl o ludziach,
którzy robili to przed Tobą… i o tym, co mogli wcześniej robić swoimi
rękoma.
Na przykład ktoś mógł obcinać paznokcie u stóp, na których rozwija się grzybica. Śmiej się, ale tak właśnie mogło być.
(str. 97)
31
Wyjdź na ulicę i spójrz
ludziom na usta…
. . . a zauważysz, że co trzecia-czwarta osoba ma je lekko otwarte.
Teraz spójrz na twarze tych osób. Ci, co sapią przez usta (zamiast
oddychać nosem), nie sprawiają wrażenia zdrowych ludzi…
Mają podkrążone oczy. Wyglądają na zmęczonych. Brak im pewności siebie. Są otyli. Garbią się. Słowem – ich zdrowie leży i kwiczy.
A teraz przyjrzyj się ludziom, którzy mają konsekwentnie zamknięte usta. Ich twarze promienieją. Są dość postawni. Maszerują
żwawo, energicznie. Krótko mówiąc – sprawiają wrażenie zdrowych
ziemianinów.
Pytanie . . . czy to możliwe, aby oddychanie przez nos było aż tak
ważne? Przyjacielu drogi… Jest tak ważne, że George Catlin napisał o
tym całą książkę! Niezłe, hmm? To poczekaj… bo jej tytuł jeszcze lepszy:
„ZAMKNIJ USTA I OCAL SWOJE ŻYCIE”
Po 30 latach odbytych podróży, po obserwacjach 150 plemion indiańskich, pan Catlin doszedł do wniosku, że najzdrowsi ludzie, jakich
spotkał… jak amen w pacierzu przestrzegali zasady, aby zawsze oddychać nosem, a jak najmniej ustami.
Nie jest to wniosek oparty na domysłach, a na długoletnich obserwacjach. W swojej książce Catlin dochodzi do wniosku, że oddychanie
ustami to przyczyna większości ludzkich bolączek.
(str. 98)
Potwierdził to w latach 50. profesor K.P. Buteyko. Podczas praktyki w Instytucie Medycznym, młody Buteyko monitorował układ oddechowy chorych. Pewnego dnia dostrzegł u nich wspólny mianownik:
wszyscy chorzy stale sapali przez usta.
Wkrótce potem Buteyko opracował swoją metodę oddychania,
znaną dziś od jego nazwiska: Metoda Buteyko. Jej fundamentalna reguła brzmi: od teraz już zawsze oddychaj nosem.
Dlaczego?
1—Oddychanie przez nos zwiększa odporność.
2—Oddychanie przez nos redukuje stres.
3—Oddychanie przez nos zwiększa natlenienie mózgu, serca, nerek, jelit, wątroby, mięśni, trzustki i wszystkich narządów wewnętrznych.
4—Oddychanie przez nos zwiększa wytrzymałość fizyczną.
5—Oddychanie przez nos zapobiega atakom astmy.
Zatem . . . zamknij usta i ocal swoje życie!
(str. 99)
32
Jesz rano bombę cukru
i nawet o tym nie wiesz?
Zjadłbyś ciastka jako danie śniadaniowe?
Zapewne nie. I o zakład idę, że swoim dzieciom (lub wnukom) też
byś raczej ciastek nie podał.
A jednak – płatki śniadaniowe, symbol zdrowego śniadania, zawierają nie mniej cukru niż ciastka, właśnie!
To czemu, kurczę blade, płatki uznaje się za coś zdrowego? Bo są
tak zwanym „dobrym źródłem błonnika”! Może i tak, może mają trochę
błonnika. Ale ilość cukru czyni je produktem dalekim od symbolu zdrowia.
A konkretnie: ile zawierają tego cukru? Pewna amerykańska organizacja wzięła pod lupę 1556 różnych płatków zbożowych, w tym 181
reklamowany do dzieci.
Wniosek? Zjadanie jednego talerza płatków na śniadanie to równowartość 10 kilogramów cukru zjedzonego w przez rok.
Więc co? Czas pożegnać płatki śniadaniowe? Niekoniecznie. Na
dobrą sprawę, to bogate i naturalne źródło składników odżywczych potrzebnych w rozwoju nie tylko dzieciom, ale i dorosłym. Dlatego nie
skreślałbym ich całkowicie – a jedynie kupował BARDZIEJ ŚWIADOMIE.
Na przykład płatki owsiane z suszonymi owocami bez dodatku cukru – oto dobry wybór. Wystarczy czytać etykiety.
A jeśli kupujesz płatki dzieciom, jedna rada: nawet nie patrz na te
reklamowane do dzieci, czyli np. z postaciami z bajek. Właśnie te płatki
zawierają najwięcej cukru.
(str. 100)
Niby to małostkowy temat. Ale tylko z pozoru. Bo dzieci od maleńkości należy oswajać z NIESŁODKIM jedzeniem. Jeśli nauczą się
jeść słodkie, raczej zostanie im to na resztę życia.
Mój młodszy brat w tej chwili nie umieją pić czystej wody – musi
słodzić albo pić słodkie napoje. Dodaje też biały cukier gdzie popadnie:
na naleśniki, na chleb, na wszystko.
Smutno mi z tego powodu. Tylko że teraz to sobie mogę. Moje
próby odcięcia go od słodkiego to jak prosić Picasso, żeby przestał malować.
Być może się zastanawiasz – ja, redaktor Dziennika o zdrowiu, nie
umiem pomóc ograniczyć bratu spożycia cukru? Pff… jak nie, jak tak!
Jest skuteczny patent: małe co nieco, czyli surowy miodzik.
Zamiast mówić „nie słodź tyle” albo „posmaruj naleśniki dżemem,
a nie sypiesz cukrem”, mówię: „masz, miód Kubusia Puchatka”.
Surowy miód ma to do siebie . . . że można go jeść na kilogramy,
bo nie jest pasteryzowany. Jest zdrowy, ma dużo składników odżywczych.
KONIEC.
(str. 101)

Podobne dokumenty