Rejs na Dejguny: Żeglarski survival 5 kilometrów od
Transkrypt
Rejs na Dejguny: Żeglarski survival 5 kilometrów od
Rejs na Dejguny: Żeglarski survival 5 kilometrów od Giżycka Dejguny to duże, piękne jezioro leżące zaledwie kilka kilometrów od Giżycka. Mało kto o nim wie, a tylko garstka żeglarzy mazurskich po nim żeglowała. Dlaczego? Otóż aby się na nie dostać trzeba pokonać ok. dwukilometrową rzeczkę. Nie jest to przeprawa łatwa. To na prawdę żeglarski survival, ale jednocześnie niezapomniana przygoda! To było moje trzecie podejście do Dejgun. Za pierwszym razem nie udało się, bo trochę zabrakło czasu i wiary. Za drugim razem plany pokrzyżowała nam parszywa Czarna Łapa (obszerną relację z tamtego rejsu można przeczytać tu: http://www.mariway.pl/rejs-wakacje-z-duchami-czyli-nieudana-proba-doplyniecia -do-jezior-dejguny-i-goldopiwo/ ). Tym razem bardzo zależało nam, żeby zdobyć Dejguny, dlatego do rejsu przygotowaliśmy się wyjątkowo starannie. Zdobyć – to dobre określenie, gdyż w żadnym razie nie był to „spacerek”. Ale zacznijmy od początku. Wielka sielanka na Kisajnie i mecz w Almaturze. Rejs rozpoczęliśmy w piątek wieczorem w Pięknej Górze. Odebraliśmy niewielki jacht Corvette 600 – do realizacji naszych planów był on optymalny. Wieczór rozpoczął się doskonale. Otworzyliśmy kilka „oranżadek” i zasiedliśmy do kolacji. W trakcie spożywania „oranżadek” pospolite śledziki a’la Bismarck przechciliśmy na saszimi i surimi, to aby dodać szczyptę „orientu” naszej wyprawie. Po pewnym czasie, gdy zrobiło się ciemno, okazało się że czujemy straszny „zew morza” i w porcie nam „duszno” (jak kapralowi Wichurze pod pancerzem czołgu Rudy 102). Decyzja była szybka i jedynie słuszna – PŁYNIEMY! Część załogi zaczęła przebąkiwać że ciemno i że może nie, ale druga część załogantów napędzona do działania, już odcumowała łódkę i popłynęliśmy. Motór cichutko szemrząc swoją jednocylindrową serenadę wiódł nas do wyjścia z portu, gdy nagle koledzy zalegający na dziobie krzyknęli że UWAGA i że STOP! Okazało się że port jest na noc zamykany. Poszliśmy po przemiłą panią bosman, która w drodze wyjątku wypuściła nas na Kisajno. Po przepłynięciu w okolice Almaturu wyłączyliśmy motór i bez stawiania żagli upajaliśmy się przemiłym wieczorem wolniutko dryfując na północ. Około 1 w nocy poczuliśmy się już wystarczająco żeglarsko spełnieni i postanowiliśmy odpocząć. Nie szukaliśmy dogodnego miejsca, po prostu podpłynęliśmy do trzcin i rzuciliśmy kotwicę. Tego wieczora określiliśmy także plan rejsu. Część załogi bardzo chciała obejrzeć mecz piłkarski między Polską a Szwajcarią (mistrzostwa Europy 2016), więc wpłynięcie na Dejguny opóźniliśmy o jeden dzień, tak aby sobotę spędzić na Kisajnie, gdzie szansa na obejrzenie meczu jest większa niż na Dejgunach. Kolejny dzień zaczęliśmy od kąpieli w jeziorze. Podczas śniadania uzgodniliśmy, że dzisiaj nigdzie nam się nie śpieszy. Nieco później postawiliśmy żagle, opłynęliśmy wyspy na Kisajnie i skierowaliśmy się w stronę „łabędziego szlaku”. Po drodze kolega Czarny zapytał: ” a co to jest tam?” Tam była zatoka „Zimny Kąt”, więc postanowiliśmy ją natychmiast Czarnemu pokazać. Po jakimś czasie w okolicach ośrodka AWF kolega Ziut opowiedział nam kilka szalonych, pełnych dynamitu studenckich przygód związanych z tym miejscem. Ponieważ zaczęła się zbliżać 15.00 postanowiliśmy płynąć do Almaturu, gdzie spodziewaliśmy się znaleźć telewizor i obejrzeć wspomniany mecz. W Almaturze był akurat jakiś obóz, więc dawna „Szklanka”, a dziś zwykła świetlica, wypełniła się sporą grupką kibiców. Po meczu postanowiliśmy płynąć na koniec jeziora Tajty, aby kolejnego dnia być jak najbliżej początku rzeczki prowadzącej na Dejguny. Również i tego wieczora postanowiliśmy nie dobijać do brzegu, lecz rzucić kotwicę przy trzcinach (spodobało nam się). Wieczór, oczywiście doskonały, skończyliśmy pałaszując wykwintny obiad przygotowany przez Robsona. W drodze na Dejguny – przed nami wielka przygoda! Niedziela była niezwykle pogodna, nawet nieco zbyt upalna. Po śniadaniu ruszyliśmy w kierunku rzeczki, którą znaliśmy już z poprzedniej wyprawy i na początku której utknęliśmy wtedy z powodu baaardzo niskiego stanu wody. Tym razem wody było dużo więcej! Pod mostem kolejowym poziom wynosił około 20cm. To jednak trochę mało, aby udało się przepchnąć łódź. Postanowiliśmy zbudować tamę aby podnieść poziom wody. Byliśmy do tego przygotowani. Z domu przywieźliśmy plandekę i pręty. Zbudowana konstrukcja umocniona kamieniami podniosła wodę na tyle, że udało się przeciągnąć łódkę za most. Dalej po krótkim odcinku rzeczki znów rozpoczynało się małe jeziorko. Weszliśmy na żaglówkę i wypatrywaliśmy miejsca gdzie zaczyna się kolejny odcinek rzeczki. Nie było to łatwe, gdyż brzegi zarośnięte są gęstymi trzcinami. W końcu znaleźliśmy rzeczkę przy torach kolejowych i wpłynęliśmy w nią. Oczywiście trzeba było wejść do wody, gdyż płynięcie na silniku nie było możliwe. Nie było to przesadnie miłe, gdyż był gęsty muł, a poza tym zator z trzcin zgromadził w tym miejscu martwe zwierzęta (ponoć ich ciała utworzyły napis bitte hilfe, ale był on widoczny z wysokości 10 metrów, więc go nie zobaczyliśmy). Po wpłynięciu w rzeczkę rozpoczęliśmy żmudną drogę pod jej prąd. Z uwagi na upał na prawdę było to bardzo męczące. Dwóch z nas szło brzegiem i ciągnęło linę, a dwóch pchało łódkę brnąc po wodzie. Co jakiś czas Ziut gubił w mule swojego Crocsa, ale zawsze szczęśliwie go odnajdywał. Obok starej wierzby prawie pożegnał się z nim na dobre, ale w końcu go znalazł (miejsce to nazwaliśmy „zakrętem im. buta Ziutka”). Po około godzinie doszliśmy do mostu drogowego, gdzie dłuższą chwilę zajęło nam usuwanie kamieni blokujących szlak. W końcu się udało. I znów wróciliśmy do żmudnego przeciągania łodzi. Po drodze trzeba było zniszczyć zatory z trzcin i zielska, jakieś gniazdo łabędzi i tym podobne atrakcje. Mieliśmy jednak sporo szczęścia gdyż niedługo przed naszą wyprawą trzciny zarastające brzegi rzeczki na całej jej długości zostały ścięte, co pozwoliło nam ciągnąć łódkę idąc po brzegu (dwóch z nas). Po jakimś czasie dostrzegliśmy mostek, który nie był oznaczony na mapie. Okazało się, że było pod nim dość płytko. Przede wszystkim należało poprzerzucać kamienie blokujące nurt. Następnie saperkami pogłębiliśmy rzeczkę. Wszystko to było jednak za mało, łódka nie dała się przeciągnąć. Postanowiliśmy ponownie zbudować tamę. Tym razem zmieniliśmy nieco konstrukcję. Zbudowaliśmy murek z kamieni i przykryliśmy go plandeką (aby go uszczelnić). Zrezygnowaliśmy z prętów, one się wcześniej nie sprawdziły. Po krótkiej chwili poziom podniósł się na tyle, że zwycięsko brnęliśmy dalej. Od tego miejsca czuliśmy już smak zwycięstwa! Pozostało nam do pokonania jeszcze 200, może 300 metrów rzeczki i wpłynęliśmy na Małe Dejguny. Pokonaliśmy je na silniku. Po drugiej stronie jest most kolejowy – to już ostatnia przeszkoda w drodze na Dejguny. Okazało się, że pod ostatnim mostem było na tyle głęboko, że bez problemu wpłynęliśmy do celu naszej wyprawy! Byliśmy niezwykle szczęśliwi, choć bardzo zmęczeni. Pokonanie szlaku zajęło nam około 4,5 – 5 godzin. Dejguny to piękne jezioro. Bardzo duże, ciekawie ukształtowane i mało zagospodarowane turystycznie. Przy Bogacku wykąpaliśmy się i popłynęliśmy dalej. Niestety w międzyczasie pojawiły się burzowe chmury i zaczęły zbliżać się w naszą stronę. Wiedzieliśmy, że mamy maksymalnie godzinę na żeglowanie. Niebawem postanowiliśmy zdjąć żagle (wiatr był słaby) i na motórze poszukać schronienia przed burzą. Minęliśmy wyspę i za rozlewiskiem przybiliśmy do brzegu. Udało nam się zacumować łódkę akurat w chwili gdy spadły pierwsze krople deszczu. Jak się potem okazało front burzowy przechodził kilka godzin, więc zjedliśmy obiad, a potem leżeliśmy słuchając radia. Około 22.00 postanowiliśmy płynąć dalej. Postawiliśmy żagle i przy niezłym wietrze dopłynęliśmy do północnego brzegu jeziora, poczym zawróciliśmy w stronę wyspy. Było już zupełnie ciemno gdy postanowiliśmy stanąć na noc. Oczywiście rzucając kotwicę przy trzcinach, obok wyspy. Poniedziałek był chłodniejszy. Wstaliśmy o 7.00, gdyż planowaliśmy o 11.00 odstawić Ziutka do Pięknej Góry. Po śniadaniu ruszyliśmy w drogę powrotną. Przeszliśmy pod mostem kolejowym, a za Małymi Dejgunami wpłynęliśmy w dobrze nam znaną rzeczkę. Powrót być o wiele prostszy, by nie powiedzieć sielankowy. Dwóch z nas siedziało z wiosłami na dziobie. Robson z rufy raz na jakiś czas odpychał nas bosakiem. Ja byłem przy sterze. W zasadzie płynęliśmy z prądem. Wszystkie przeszkody, które sprawiły nam tyle trudności poprzedniego dnia, teraz, gdy pokonywało się je z prądem rzeki okazały się zwykłą fraszką. Zresztą cała podróż powrotna na Tajty zajęła nam około 2 godzin. Pręty do budowy tamy zostawiliśmy pod mostem kolejowym przy ujściu na Tajty – może komuś się przydadzą, choć nie polecamy. Po odstawieniu Ziutka wpłynęliśmy jeszcze na chwilę na Niegocin. Popłynęliśmy w stronę wyspy Grajewska Kępa, gdyż mieliśmy jeszcze jeden pomysł. Chcieliśmy wpłynąć na jezioro Grajewko. Ostatecznie z powodu braku czasu zrezygnowaliśmy z tej idei, choć było to jak najbardziej wykonalne. Trzeba by było tylko pogłębić saperkami przejście na rzeczkę. Cóż, może następnym razem… Przygotowania. Na koniec parę porad dla tych którzy chcieliby powtórzyć naszą trasę: 1. Termin: optymalnie jest wybrać się na ten szlak w czerwcu, gdy woda jest już ciepła, ale jej stan jeszcze wysoki 2. Łódka: nie ma sensu brać łódki większej niż 6,5 metrowej. Im mniejsza, tym łatwiej będzie ją przeciągać. Ważne też żeby miała jak najmniejsze zanurzenie. Nasza miała 25 – 30 cm. 3. Załoga: najlepiej 3 lub 4 facetów nastawionych na przygodę i na ostrą walkę. Paniom ten szlak odradzamy 4. Sprawdzenie stanu wody: przed wyprawą najlepiej zadzwonić do Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej aby zapytać o stan wody. Jeżeli okaże się, że poziom wody w Kisajnie, lub Niegocinie jest niski lub bardzo niski to nie ma sensu rozpoczynać wyprawy. 5. Sprzęt: dobre wiązane buty do brodzenia po wodzie (np. tenisówki) rękawiczki żeglarskie – żeby nie pokaleczyć rąk długa lina do burłaczenia saperka, a najlepiej dwie plandeka lub gruba folia o długości około 5 – 6 metrów, żeby szybko i łatwo budować tamy przydałaby się pianka surfingowa gdyby było zimno, gdyż w wodzie spędzimy sporo czasu przydałaby się piła spalinowa, gdyż stara wierzba rosnąca na szlaku może się przewrócić Kiedy wyprawa się uda? Jeżeli przejdziecie pod pierwszym mostem kolejowym tuż za Tajtami, to raczej na pewno dacie radę również później. No, chyba że coś się w między czasie zmieni. To będzie dla Was super przygoda! Powodzenia! Rejs: Wakacje z duchami, czyli nieudana próba dopłynięcia do jezior Dejguny i Gołdopiwo To był bardzo sympatyczny rejs, choć finalnie z niezrealizowanymi zamierzeniami. Po pierwsze nie udało się nam osiągnąć głównego celu rejsu, czyli wpłynąć na jezioro Dejguny z Tajt. Po drugie nie powiodła się realizacja planu awaryjnego, czyli pokonanie Sapiny i dopłynięcie do jeziora Gołdopiwo. Mimo wszystko (a może dzięki temu) był to rejs pełen żeglarskich przygód. Niektóre z nich były bardzo tajemnicze – naszym zdaniem za sprawą mitycznej Czarnej Łapy :) Płyniemy na Dejguny – pierwsze spotkanie z Czarną Łapą. Na Wielkich Jezior Mazurskich byłem już wszędzie po kilka razy. Dlatego parę lat temu rozpocząłem poszukiwanie szlaków alternatywnych. Pokonałem Wielką Pętlę (3 razy), byłem w Orzyszu, na Ubliku, Kotle, czy Gołdopiwie (2 razy). Teraz przyszedł czas, aby dopłynąć na Dejguny. Na to jezioro chciałem wpłynąć od dawna. Już nawet kiedyś Orionem byłem na końcu Tajt, ale wtedy nie starczyło czasu. Tym razem miało być inaczej. Wypożyczyliśmy jacht Corvette 600 i posiłkowani informacjami ze strony www.jachtem.wdal.pl (a więc od śmiałków, którzy przepłynęli ten szlak) rozpoczęliśmy rejs. Było to 17 lipca 2014. Tego dnia upał stał się niemiłosierny i zbierało się na burzę. Wypłynęliśmy z Pięknej Góry trochę po 14.00, a więc pozostało nam niewiele czasu na dopłynięcie do Dejgun (zakładaliśmy, że tego dnia się tam znajdziemy). Wiało słabo, więc na silniku dopłynęliśmy na koniec Tajt. Chłopaki patrzyli na mnie z przekąsem, gdy pokazywałem na wielką kępę trzcin mówiąc, iż musimy w nią wpłynąć, aby dostać się na rzekę prowadzącą do celu. Ja jednak rozpędziłem łódź i z impetem wjechałem w trzciny. Po chwili musieliśmy wyjść z żaglówki (byliśmy na to przygotowani – wodne buty, itp.), aby przepchnąć ją dalej. Na początku szło nam nieźle. Jednak po 20 metrach Ziutek, który był z przodu łodzi, krzyknął, że dalej nie da rady bo wody jest po kostki. Poszliśmy z Czarnym do niego. Faktycznie. Pod mostem kolejowym wody było z 5 cm. Konsternacja. Co robić? Czy przekopujemy rzeczkę? Bez sensu, tym bardziej, że podobny poziom może być w dalszej części szlaku. Może zbudujemy tamę i tym sposobem podniesiemy poziom wody? Również bez sensu i to z tego samego powodu. Weszliśmy na most. Przespacerowaliśmy się trochę, aby zobaczyć co nas ewentualnie czeka dalej. Trochę podłamani zastanawialiśmy się jak poprowadzić dalej rejs… Nie chciało nam się pływać po głównych szlakach, raczej interesowały nas boczne jeziora, dlatego zdecydowaliśmy, że popłyniemy Sapiną na Gołdopiwo. Weszliśmy na łódkę i pokonując ten sam odcinek w przeciwnym kierunku obraliśmy kurs na północ, mijając Kisajno, Dargin, most na Kirsajtach. Na noc zdecydowaliśmy się pozostać w marinie Skłodowo, bazie MOPR na Mamrach. Dotarliśmy tam około 21.00 i zjedliśmy pyszną kolację (w zasadzie można uznać, że była to dwudaniowa „wigilia”). Rozmawialiśmy przy „oranżadce” o przygodach zakończonego dnia. Szukaliśmy odpowiedzi na dręczące nas pytanie: dlaczego nie udało nam się wpłynąć na Dejguny? (wytłumaczenie, że w tym roku jest niski stan wody wydawało nam się zbyt banalne). Jedynym logicznym uzasadnieniem było to, że Czarna Łapa zrobiła nam psikusa i zatrzymała wodę. Tamtego wieczora, odpowiednio nastawieni przez „oranżadkę”, uznaliśmy że jest to perfekcyjne wyjaśnienie naszego niepowodzenia. I tak oto Czarna Łapa stała się leitmotivem naszego wyjazdu. Powoływaliśmy się na jej tajemną moc zawsze, gdy coś nam nie wyszło. Niewtajemniczonym wyjaśnię, że Czarna Łapa to mityczna postać z kawałów o Breżniewie i Gierku, która robiła im różne kawały. W drodze na Gołdopiwo. Czarna Łapa uderza po raz drugi, i to serią ciosów! Rano wypłynęliśmy w stronę Ogonek. Tam po krótkiej przerwie na zakupy przeprawiliśmy się na Stręgiel. Wszystko szło zgodnie z planem. Odnaleźliśmy Sapinę i wpłynęliśmy w nią. Tutaj też był niższy stan wody niż zazwyczaj (wiadomo – Czarna Łapa) – widać to było po odsłoniętych korzeniach drzew. Bierzemy poprawkę na stan wody i aby nie szorować o dno lekko podnieśliśmy płetwę sterową i miecz. Po dopłynięciu do pierwszego mostu (w zasadzie drewnianej kładki), już wiemy że Czarna Łapa nie zapomniała o nas. Prześwit pod mostem jest na tyle mały, że aby przepłynąć musieliśmy zdjąć maszt z cęgów oraz odkręcić tylny kosz. Po dwóch godzinach, przechytrzyliśmy Czarną Łapę, popłynęliśmy dalej. szczęśliwi że Czarna Łapa jednak się nie poddała. Tym razem zdecydowała się przeciwko nam wystawić roślinność podwodną. Głównie chodzi o tzw. „sałatę”, czyli duże liście rosnące blisko dna. Przez to, że poziom wody się obniżył, to te rośliny były bliżej lustra wody i okręcały się wokół śruby naszego silnika. Co kilka minut musieliśmy go wyłączać i zdejmować liście ze śruby. Było to trochę męczące, ale po pewnym czasie w miarę sprawnie wykonywaliśmy tę czynność. Kiedy już nam się wydawało, że wszystko będzie dobrze i na wieczór dotrzemy do Gołdopiwa, Czarna Łapa zdecydowała się wykonać cios decydujący: uszkodziła nam silnik, a ściślej układ chłodzenia. Wiadomo, że silnik bez tego urządzenia może ulec poważnej awarii, więc skoro tylko zorientowaliśmy się, że coś jest nie w porządku, po prostu go nie uruchamialiśmy i na wiosłach wróciliśmy na Stręgiel. Tam przykręciliśmy kosz i maszt oraz zasiedliśmy do uroczystej kolacji (ponieważ „wigilia” była dnia poprzedniego, to tym razem był to „pierwszy dzień świąt”). Czarna Łapa upojona sukcesem z silnikiem wysłała przeciwko nam jeszcze roje komarów, lecz nie zrobiło to na nas większego wrażenia. W końcu i Czarnej Łapie znudziły się te numery, albo po prostu była zmęczona, grunt że dała nam spokój, a my mogliśmy spokojnie dokończyć kolację popijając ją „oranżadką”. W kierunku Gilmy. Perfidny fortel Czarnej Łapy. Kolejny poranek przywitał nas piękną, upalną pogodą. W Ogonkach spotkaliśmy się z panem od armatora z obsługi technicznej, który wymienił nam silnik. Tam też musieliśmy pożegnać się z Ziutkiem, który odjechał swoim Fiatem 125 w kolorze „Sahara” w ważnej sprawie rodzinnej. Dalej już we dwóch kontynuowaliśmy rejs. Odpłynęliśmy w stronę Kirsajt. Za mostem postanowiliśmy opłynąć Dargin wzdłuż wschodniego brzegu. Skręciliśmy w stronę Harszu i ciesząc się doskonałym wiatrem (3 Beauforta) żeglowaliśmy pełnym bajdewindem. Przy okazji podziwialiśmy kilka brawurowo przeprowadzonych akcji Policji polegających na pogoni i późniejszej kontroli skuterów wodnych – taka nowa moda, która na pewno znajdzie przełożenie w doskonałych statystykach. Po jakimś czasie postanowiliśmy dopłynąć do brzegu i zjeść zupę. Cała operacja zajęła około 40 minut. Gdy ponownie wyruszyliśmy na Dargin, okazało się że wiatr „zdechł”. Dla innych mógł to być po prostu wynik działania frontów atmosferycznych, jednak my doskonale wiedzieliśmy co się za tym kryło – oczywiście fortel Czarnej Łapy, który miał uniemożliwić nam dotarcie na Dobskie. Jednak i tym razem przechytrzyliśmy Czarną Łapę. Po prostu uruchomiliśmy silnik i powoli popłynęliśmy przez Dargin w kierunku Dobskiego. Tuż przed Gilmą Czarna Łapa jednak „włączyła” wiatr. Okrążyliśmy więc wyspę, aby wybrać dogodne miejsce na nocleg. Od mojego ostatniego tam pobytu jednak sporo się zmieniło – powstał tu rezerwat i nie można obozować na brzegu. Dlatego też wybraliśmy sobie miłą zatoczkę i stanęliśmy przy trzcinach na płyciźnie nie dobijając do brzegu. Cały wieczór poświęciliśmy na sportowy połów ryb. Łabędzie szlak i pożegnanie z Czarną Łapą. Ostatni dzień naszego rejsu zaczęliśmy od odwiedzin (a jednak…) ruin na wyspie. Byłem tu po raz ostatni pod koniec lat ’90 i myślałem że dawne ruiny w międzyczasie zamieniły się w gruzy, jednak ku mojemu zaskoczeniu wszystko było mniej więcej tak jak zapamiętałem. Polecam wszystkim, którzy odwiedzą ten zakątek Mazur. Tego dnia około 14.00 musieliśmy oddać żaglówkę. Ponieważ spacer zajął nam trochę czasu, to dopiero około 10.00 ruszyliśmy z Gilmy do Pięknej Góry. Pozostało nam więc niewiele czasu, tym bardziej, że zaplanowaliśmy żeglowanie „Łabędzim Szlakiem”, a więc za wyspami na Kisajnie. Na Darginie jeden z halsów był wyjątkowo niekorzystny, więc aby zaoszczędzić trochę czasu postanowiliśmy wesprzeć się silnikiem. Kilkukrotne próby uruchomienia nie przyniosły rezultatu. No tak, znów Czarna Łapa… Cóż było robić, odkręciliśmy świecę, oczyściliśmy ją i wygrzaliśmy nad gazem. Po tych operacjach silnik „zaskoczył” od razu. Główny szlak był bardzo zatłoczony – mnóstwo żeglarzy pływa w weekend, natomiast za wyspami było mało łódek. Wiatr w porywach osiągał 5, więc żeglowało się bardzo miło. Niestety po kilkudziesięciu minutach dopłynęliśmy w okolice ośrodka AWF, gdzie ściągnęliśmy żagle i dalszą część drogi pokonaliśmy już na silniku. I tak o to w Pięknej Górze zakończył się nasz krótki rejs. Tu także pożegnaliśmy się z Czarną Łapą. Schematyczna trasa naszego rejsu: Na zakończenie kilka informacji praktycznych: 1. Trasę na Dejguny lub do Gołdopiwa warto planować od około połowy czerwca (gdy woda jest już cieplejsza), do początków lipca. Chodzi o to, żeby poziom wody był możliwie jak najwyższy, ale też żeby nie było zimno, gdyby trzeba było przez dłuższy czas przebywać w wodzie – burłacząc. 2. Bardzo ważny jest wybór łodzi. Nie może być ona zbyt duża. Trasę na Dejguny można pokonać łódką gabarytów Morsa i o podobnym zanurzeniu (ale już na pewno nie większą). Mniejszą żaglówką będzie się jednak płynęło wygodniej. Jeżeli planujemy dopłynąć na Gołdopiwo kluczowa będzie nie tyle długość i szerokość żaglówki, co jej wysokość. Ja kiedyś pokonałem tę trasę Orionem i Sportiną 595. W tym roku, gdyby nie Czarna Łapa, udałoby się to Corvettą 600 (przy konieczności odkręcenia tylnego kosza). 3. Główne przeszkody. W obydwu przypadkach (Dejguny, Gołdopiwo) kluczowe jest pokonanie pierwszego mostu. Jeżeli to się powiedzie, to dalej powinno się udać, choć szlak na Dejguny może być momentami płytki (to wiem od żeglarza, który pokonał tę trasę) 4. Szczegóły szlaku na Gołdopiwo można znaleźć w innym naszym artykule: http://www.mariway.pl/opis-szlakow-sapina-ze-stregla-na-goldopiwo/ 5. Opis szlaku Tajty – Dejguny na zaprzyjaźnionym http://jachtem.wdal.pl/2013_dejguny/2013_dejguny.html serwisie: