(S)twórca 2.10 –Widzisz, stara krowo
Transkrypt
(S)twórca 2.10 –Widzisz, stara krowo
(S)twórca 2.10 –Widzisz, stara krowo … – mężczyzna nie chcąc pić kawy w samotności postawił krzesło na korytarzu, pomiędzy głową kobiety leżącej na podłodze, a wejściem do kuchni. Usiadł wygodnie i rozpoczął monolog z ostatnią ze swoich ofiar. Doceniał w nich, że cierpliwie słuchały, nie przerywały i nie darły się wniebogłosy. Wcześniej uchylił okno chcąc dokładnie słyszeć dźwięki dochodzące z ulicy. Na razie towarzyszyły mu głównie odgłosy samochodów, ćwierkanie ptaków i pojedyncze krzyki osób próbujących zapanować nad psami wyprowadzanymi na poranne spacery. Po porannej przygodzie ze zbyt długą drzemką w fotelu nie pozwalał na więcej błędów. Z tego też powodu usiadł w świetle wejścia do kuchni, aby nic przypadkiem mu nie umknęło. Wymagając od innych dokładności, jak chociażby w liczeniu minut, tego samego oczekiwał od siebie. Karą za zaspanie byłaby oczywiście śmierć. Sam sobie jej nie wymierzy. Zamiast tego postanowił, że następnym razem coś sobie odstrzeli. Nie wiedział, w co by wycelował. Miał nadzieję, że nie będzie miał takiego dylematu. – … Nie bierz tego do siebie. – kontynuował wywód. – Po prostu miałaś pecha, że mieszkasz, hm … mieszkałaś w mieszkaniu, w sumie nadal mieszkasz. Mniejsza z tym. Przebywałaś w mieszkaniu, które jest mi potrzebne. – przerwał, wyraźnie zastanawiając się nad czymś innym. – Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że przeszliśmy na: „ty” – spojrzał na siną twarz kobiety, jakby oczekiwał wyrażenia zgody na spoufalenie. Potakiwał przy tym porozumiewawczo głową, sugerując spodziewaną odpowiedź. – Jeżeli to poprawi tobie humor, przejdziesz do historii! Będą o tobie pisać w gazetach, pewnie powiedzą w telewizji. Mówili o tobie w telewizji? Nie sądzę. Widzisz? A dzięki mnie powiedzą. Nie musisz dziękować. Poważne zadania i role często są owocem czystego przypadku. Być może to jest właśnie twoja ofiara za sławę. O wielu osobach świat usłyszał dopiero po śmierci. – na dłuższą chwilę pogrążył się w zadumie, popijając kilka głębszych łyków kawy. – Potrafisz dochować tajemnicy? – spojrzał jej głęboko w oczy. Nie mógł przyzwyczaić się do gapienia na niego, wytrzeszczonymi oczami i to bez mrugania powiekami. Wolał mierzyć się wzrokiem z aktualnymi ofiarami, a nie byłymi. Raz widział w nich przerażenie, innym razem nienawiść, najczęściej błaganie o litość i gotowość na wszystko. – Zakładam, że nikomu nic nie zdradzisz. Jestem naukowcem. Ty jesteś obiektem moich badań. Rozumiesz? Twoje poświęcenie nie pójdzie na marne! Wszystko w imię i dla nauki! Wielokrotnie właśnie w ten sposób postrzegał swoją misję. Uświadomił sobie, że stał się naukowcem pracującym nad ludzkim umysłem i ciałem. Bacznie obserwował reakcje. Wsłuchiwał się, często wąchał. Nic nie uciekało jego uwadze. Obiecał sobie, że kiedyś usiądzie i opisze badania, liczne eksperymenty, setki wniosków i tysiące pomysłów na ich wykorzystanie. Doskonale pamiętał osoby biorące w nich udział, oddzielając ofiary służące innym celom lub całkiem przypadkowe. Zazwyczaj prosił o pozostawienie go w spokoju, ale czynił to tylko jeden raz. Tu przecież chodziło o naukę, a nie jego własne potrzeby, czy chęć zemsty. „Chociaż ta dziwka zasłużyła na obdarcie żywcem ze skóry!” – wrzasnął w myślach, wspominając dzień odkrycia faktu ucieczki i oblewającą jego ciało żrącą substancję. Wzdrygnięty myślą o upokorzeniu i bólu, cisnął szklanką z kawą o ścianę. Brzęk pękającego szkła rozległ się po całym korytarzu. Po chwili tego jednak pożałował. Sam dostrzegał, że zbyt często dawał się unosić emocjom, a to nie było dobre dla nauki. Wielkość czarnej plamy na ścianie i wykładzinie uświadomiła mu, że całkiem sporo napoju zostało do wypicia. Nie lubił marnować kawy, szczególnie pitej z samego rana. – Widzisz?! To wszystko przez kobiety. Dziwki! – wyrzucił z siebie z pogardą, po czym kopnął krzesło, na którym siedział z taką siłą, że zatrzymało się dopiero na drzwiach do łazienki. – Wszystkie jesteście takie same. Kręcicie tyłkami, cyckami, a potem krzyczycie: gwałt! „Spokój, spokój, spokój” – powtarzał w myślach maszerując do kuchni. Pomagał mu w tym równy krok, akcentowany uderzeniem pięty o podłoże. „Raz, dwa, trzy, cztery.” Na tyle pozwalała mu wielkość kuchni. Mało, ale musiało wystarczyć. Przytrzymał się stołu i próbował opanować oddech. Drażniły go kropelki potu spływające po czole i plecach, policzki wręcz buchały ujawnianą czerwienią. Dobrze wiedział, że tu nie chodziło o gorąco. Poranki bywały jeszcze dość chłodne. Zbliżała się chwila, na którą czekał od kilku lat. Dotychczas udawało mu się bez szwanku stawiać domek z kart. Zostały najwyższe kondygnacje. Palcem musnął okolice krocza, by poczuć powstałą nabrzmiałość. Nie był zaskoczony taką reakcją. Był przecież panem innych ludzi. Rządził ich losem! Badał ich ciała i umysły. I dawno nie miał kobiety, za długo … Nie był pewien, czy zdoła wytrzymać do końca przemiany prowodyra tego całego zamieszania. W tej chwili liczyła się dla niego tylko ona. Pod każdym względem. Nie chciał upokarzać się posuwaniem zwykłej szmaty. Ale co innego bezwzględnie posłuszna kobieta, gotowa wykonać każde polecenie. Nie tylko w łóżku, nie tylko wykonywanie dziwnych ruchów na zawołanie, ale łącznie z obroną swego pana. Podjęcie bez zawahania walki na śmierć i życie. Żołnierz doskonały! Prawdziwy android, tylko że w ludzkiej skórze. A może do tego czasu … tak, tylko raz? Nie mógł pozwolić, by taka głupota popsuła jego eksperyment. Odwrócił się zerkając z pogardą na staruchę. Nadmierna tusza i upływ kilku godzin od śmierci odpychała go od bliższego zapoznania się z jej ciałem. Ale można inaczej … Oczami wyobraźni widział swoje nasienie mieszające się z oblepiająca twarz krwią. Zdążył się przekonać, że jego obecny wygląd zniechęcał nawet prostytutki i musiał sobie radzić na różne sposoby. Cóż, przynajmniej nie musiał im płacić. Trupy zazwyczaj nie domagają się zapłaty. Nerwowo sięgnął do paska i zaczął go odpinać. Zawsze dostawał to, co chciał i nie zamierzał tego zmieniać. Wyszedł z założenia czysto pragmatycznego – dłużej zajmie mu rozmyślanie o tym, niż zaspokojenie się na twarzy staruchy. „Ciekawe, czy zabawiała się w ten sposób za życia?”. Zdążył rozpiąć rozporek i opuścić spodnie, gdy usłyszał syrenę radiowozu. – Ty, kretynie! – zrugał samego siebie, pospiesznie podciągając i zapinając spodnie. Chyba rzeczywiście będzie musiał coś sobie odstrzelić. Specjalnie skupiał wzrok na palcach u stóp, uciekając wzrokiem z okolic krocza. *** Nowak nie miał wątpliwości, że musi pojechać na wyznaczone miejsce i być tam punktualnie. Coś innego nie pozwalało mu zasnąć. Po dojechaniu do swojej kawalerki usiadł na łóżku i ponad godzinę wpatrywał się w zapamiętany w aparacie numer telefonu. On wiedział, osoba dzwoniąca też musiała wiedzieć, że zlokalizowanie miejsca, skąd dzwoniono, zajmie kilka minut. Telefon mógł oczywiście zostać przekierowany lub wykonany z aparatu znajdującego się gdzieś indziej. Czuł podskórnie, że tym razem tak nie było. Jakiś świr celowo wystawił się na celownik. Jednak nie chodziło o to, żeby go szybko pojmać. Takie przypadki również się zdarzały. To była klasyczna gra. Złapanie dzwoniącej osoby musiało być równoznaczne ze śmiercią 2 uwięzionej kobiety. Posłuchanie go nie dawało gwarancji jej odnalezienia, ale przynajmniej czyniło to prawdopodobnym. Pojmanie świra było równoznaczne za śmiercią kobiety i końcem dalszych problemów. Pozostawienie go na wolności oznaczało szanse na uwolnienie i niestety masę dodatkowych problemów. A jak zabija innych? Tego nikt nie wiedział, chociaż wydawało się wielce prawdopodobne. Odwieziony do szpitala mężczyzna był bliski śmierci i wcale nie jest pewne, czy się z tego wykaraska. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Nowak nie mógł samodzielnie sprawdzić numeru telefonu. Nie miał również możliwości uczynienia tego bez konieczności udzielania dalszych wyjaśnień. Sytuacji nie ułatwiało wszczęcie przeciwko niemu postępowania przez wydział wewnętrzny. Było pewne, że przełożeni będą chcieli jak najszybszej zakończyć sprawę. Zamknięty temat i brak dalszych problemów stanowiło nazbyt kuszące połączenie. Świetnie poprawiało statystykę, a czy jest coś piękniejszego od wzrostu skuteczności? W końcu położył telefon na stoliku. Upewnił się, że bateria wytrzyma do jutrzejszego poranka. Postanowił nadal działać na własną rękę. Miał nadzieję, że przy okazji uda mu się namierzyć dzwoniącego świra. Nie będzie w stanie wytłumaczyć się z kolejnych ofiar. Nawet przed sobą samym. Bezsenne noce zawsze wydawały się trwać wieczność. Z entuzjazmem powitał pierwsze promienie słońca. Zazwyczaj działały na niego jak płachta na byka, brutalnie wyrywając z krainy snów i karząc rozpocząć kolejny dzień pracy. Śniadanie było symboliczne i jego głównym składnikiem była gorąca kawa. Popijał ją stojąc przy oknie i obserwując powoli narastające poruszenie na osiedlu. W okolice umówionego miejsca udał się dużo wcześniej. Kilkukrotnie bywał w tym parku i dobrze wiedział, koło których stopni ma chodzić i udawać kaczkę. Tego również nie mógł sobie wyobrazić. Przede wszystkim nie rozumiał, czemu to miało służyć. Zazwyczaj żądania przestępców miały swoje uzasadnienie. W tym przypadku trudno było poukładać wszystko w pewną całość. To nie wróżyło niczego dobrego. Do parku wszedł od strony południowej, pozostając w bezpiecznej odległości od umówionego miejsca. Odczuwał ulgę, że nie kazano mu przyjść w mundurze. Wówczas kompletnie nie mógłby wtopić się w otoczenie, chyba że w płaszczu. To z kolei groziło posądzeniem o seksualne zamiary i rychłą wizytą znajomych z komisariatu. Podejrzewał, że stali bywalcy parku nie za długo znosiliby biernie jego obecność w mundurze. Na głowę założył wysłużoną czapkę z daszkiem, oczy zakrył okularami przeciwsłonecznymi. Musiał wyglądać na osobnika, którego jako ostatniego wyproszono z lokalu i nie za bardzo wiedział, gdzie ma wrócić lub co ze sobą począć. Kamuflaż wzmocnił butelką po piwie, którą wyciągnął z kubła na śmieci i postawił obok siebie na ławce. Tak też siedział dobre pół godziny rozglądając się dookoła. Bliżej umówionej godziny postanowił przybliżyć się do schodów i bloku. Cały czas liczył na błąd przeciwnika. Co chwilę sprawdzał, czy wziął ze sobą telefon zabrany z mieszkania. Był pewien, że będzie obserwowany ze strony bloku, a nawet któregoś z mieszkań. W samym parku były zbyt dużo uliczek i gęstej zieleni. Nie było szans na sterowanie i dzwonienie z bezpiecznej odległości. Wzrokiem badał okna, które w większości były jeszcze pozasłaniane. Przypomniała mu się staruszka, którą wczoraj wyliczała mu czas na opuszczenie mieszkania. Które to może być okno? Na początku wspomnienie o niej było dla niego zabawne. „Masz pięć minut!” Nie pamiętał, kiedy ostatnio widział taką gorliwość i waleczność przy straży porządku na klatce schodowej. Nigdy? – Cholera – przeklął pod nosem i spojrzał na zegarek. 7.45. Miał jeszcze 15 minut i iście szatański plan. *** Fałszywy alarm. Radiowóz przejechał wzdłuż bloku i pognał dalej w kierunku ronda. Dodatkowa ilość potu oblała czoło i plecy mężczyzny. Zegarek pokazywał, że zostało zaledwie 3 kilka minut do umówionego spotkania. Stanął przy oknie, zachowując bezpieczną odległość i kryjąc się za firanką. W ręku kurczowo ściskał słuchawkę telefonu. Samego numeru zdążył nauczyć się na pamięć. – Gdzie jesteś, kaczuszko? – szeptał przełykając nadmiar śliny, ręcznikiem do naczyń wycierał spocone czoło. – Taś, taś, czekamy na ciebie. Drgnął na widok człowieka, który punktualnie o ósmej podszedł do schodów. Miał na sobie sportową bluzę, czapkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne. Nie widział twarzy, ale wszystko wskazywało na to, że właśnie z nim się umówił. Prawdziwa randka w ciemno! Żałował, że nie kazał mu przyjść w mundurze. Zabawa byłaby lepsza, autorytet policji naruszony i nie miałby żadnych wątpliwości, że podleciała właściwa kaczka. – Kwacze! – ucieszył się, widząc człowieka chodzącego wzdłuż schodów i kwaczącego na tyle głośno, że mógł swobodnie usłyszeć go w kuchni mieszkania. Musiał przyznać, że szło mu to całkiem sprawnie. Przepisowo chwycił kostki, unosząc ramiona wraz z nogą. Docierał do końca schodów, by od razy zawrócić i podążyć w drugą stronę. Nie kombinował z odpoczynkiem lub skracaniem dystansu. Nawet kwakanie brzmiało rytmicznie. Przyglądał mu się przez kilka minut. Tak samo jak przechodnie, którzy wpierw się zatrzymywali, a potem szli dalej pospiesznie. Jeden na siłę odciągał ujadającego psa. Ponownie poczuł silną erekcję. Delektował się pełnią władzy. Nie ma kumpli, przychodzi punktualnie, a na dodatek robi z siebie debila. Idealnie! Czyli nie tylko kobiety są podatne na jego wpływy? Potrafił działać na mężczyzn, a w dodatku policjantów! Piękniej być nie mogło. W końcu jednak musiał wybrać numer telefonu i przerwać tą zabawę. Nie mógł ryzykować zmęczeniem kaczki lub zgarnięciem jej przez kolegów po fachu. Odebrał po trzecim sygnale. – Zmęczony? – zapytał słysząc nieregularny oddech. Nigdy nie był wielbicielem tego ćwiczenia i dobrze wiedział, jak mocno może dać w kość. – Nie słyszę? – dopytywał lekko zaniepokojony. Mężczyzna stał przy schodach, lekko pochylony, trzymając przy uchu telefon. Opierał się o barierkę i masował obolałe nogi. – Kwa. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał. Czekał na wiązankę lub żądanie podania miejsca, gdzie czekała na niego pewna szmata. – Już nie musisz robić z siebie debila – celowo starał się wyprowadzić rozmówce z równowagi. Nienawidził, gdy ktoś go zaskakiwał. Zawsze musiał być panem sytuacji. – Kwa – usłyszał ponownie w odpowiedzi, co jeszcze bardziej podniosło mu ciśnienie. Miał nawet ochotę rozłączyć się i rzucić telefonem o podłogę. – Dobrze – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Miałem rację, że średni z ciebie negocjator. Ale umowa jest umowę. Rozumiesz? – Kwa. – Kończmy to, bo jeszcze tak tobie zostanie, palancie. Słuchaj, bo nie będę powtarzał. Oto kolejna część zagadki: „Z zemsty w piwnicy, z zemsty wybudowanej, szatan bratem z zemsty za wygnanie”. Zagadkę wypowiedział jednym tchem, wyraźnie artykułując każde słowo. Celowo nic więcej nie mówił licząc, że usłyszy coś więcej poza … – Kwa. – Spierdalaj! – wrzasnął do słuchawki i przerwał połączenie. Wściekłym wzrokiem mierzył mężczyznę, który kaczym chodem zaczął się oddalać. Słyszał nawet jego kwakanie. Myślał, że wyjdzie z siebie, gdy dwoje dzieci zaczęło za nim iść w taki sam sposób. Pospiesznie zamknął okno i wyszedł z kuchni drapiąc pokrytą bliznami twarz. Po chwili wrócił i zaczął nerwowo otwierać szuflady. W końcu znalazł tą właściwą. Chwycił najdłuższy nóż, jaki w niej znalazł. Przez kilka sekund spoglądał na swoje oblicze w stalowym ostrzu. Nienawidził pokrytej bliznami twarzy, wypalonych brwi i większości włosów na głowie. Nie mógł sobie wybaczyć chwili nieuwagi, gdy osoba stojąca za drzwiami oblała go kwasem. Wystarczyła sekunda na zmianę adoratora szybkiej kąpieli. Sekunda, której mu zabrakło. 4 Uchwycił nóż i szybkim kokiem wrócił do korytarza. Klęknął przy martwej kobiecie i zaczął dźgać jej ciało. Z coraz większą wściekłością zanurzał ostrze w tułowiu. Za piątym razem zostawił je w środku. Wstawszy z kolan kopnął ją kilka razy w brzuch, a na samym końcu w samą twarz. – Przez was – wysapał, wściekle spoglądając na zwłoki. – Wszystko przez was! Nadszedł moment przygotowań do wyjścia. Ponownie musiał założyć szalik i rękawice. Wolał wyglądać na dziwaka, niż na potwora, który właśnie uciekł z planu, gdzie kręcono horror. Przed wyjściem z mieszkania po raz ostatni spojrzał na kobietę leżąca na wykładzinie. Trochę żałował, że nie miał więcej czasu. Musiał pilnie wracać do innej dziwki, aby nie wykorkowała zbyt szybko. To by oznaczało dla niego katastrofę. Zbyt długo czekał na tą chwilę. Ona właśnie była winna każdego bólu, który przeszywał jego ciało i minuty spędzonej w szpitalu. Śmierć byłaby dla niej zbyt łaskawą karą. Zimowy kamuflaż, pistolet pod bluzą, czyli można było realizować dalszą cześć planu. Zagadka nie była zbyt skomplikowana i spodziewał się kolejnego spotkania ze stróżami prawa w przeciągu jednego dnia. Celowo nie nasypał zbyt dużo piasku do klepsydry, gardząc łatwymi zadaniami. Czuł się panem sytuacji i dotychczas nic mu tego nie zakłóciło. Otworzywszy drzwi stanął jak wryty. Odruchowo sięgnął w kierunku kabury. – Nawet nie próbuj – ostrzegł go sierżant Nowak, trzymający pistolet wycelowany prosto w jego głowę. – Właź do środka i kładź się na podłodze. Zrobili kilka kroków, gdy dostrzegł leżącą na korytarzu kobietę. Stanął oszołomiony nie mogąc oderwać od niej oczu. Mężczyzna wyczuł ten moment i ponownie zaczął sięgać w kierunku swojej broni, ale szybko wrócił do wykonywania wcześniejszego polecenia, gdyż jego głowa ponownie znalazła się na linii strzału. Wówczas Nowaka opanowała totalna wściekłość. Na siebie, że przybył za późno oraz na stojącą przed nim osobę, za zamordowanie z zimną krwią starszej osoby. Zanim skuł go kajdankami, celowo trzymając jego nos przed twarzą kobiety, zadał mu dwa silne uderzenia w brzuch. „Będziesz cierpiał, pojebie” – syczał pomiędzy ciosami. Ostatecznie osunął go na ziemię silnym uderzeniem pięścią w twarz. Brutalnie wykręcił ręce, żeby go zakuć i wyprowadzić z mieszkania. Na odchodne zahaczył jego głową o ścianę korytarza, a potem o futrynę drzwi. *** – Pojebało ciebie? Po cholerę gnałeś na sygnale?! – wrzeszczał Nowak. Upewnił się przed tym, czy nie ma nikogo na korytarzu i zamknął drzwi do pokoju. Udał się tam od razu po umieszczeniu pojmanego mężczyzny w policyjnym areszcie. Nie miał zbyt wiele czasu. Czekała na niego masa papierkowej roboty, niezbędnej do zapewnienia mu tymczasowego aresztowania. Niby formalność, ale pewności nigdy nie było. Idąc do pokoju miał ochotę rozszarpać towarzyszącego w akcji policjanta. – Kwa – odpowiedział siedzący za biurkiem młody funkcjonariusz, kończący dopijanie kolejnej kawy. Ręką przeczesywał bujną czuprynę, pozostającą w lekkim nieładzie. Z rozbawieniem spoglądał na sierżanta, nerwowo krążącego po niewielkim pomieszczeniu. Jedynym umeblowaniem były dwa krzesła, wysłużone biurko i szafka z prowizorycznym zamkiem, gdzie powinny być przechowywane dokumenty. Dużą powierzchnię biurka zajmowała klawiatura i monitor. Smukła sylwetka ułatwiała poruszanie się po pokoju, nagrzewającego się niemiłosiernie, z oknem od zachodniej strony. – Mogłeś spieprzyć całą akcję! – Nowakowi wcale nie było do śmiechu. Mając piętnaście minut mógł liczyć jedynie na niego. Nigdy nie zadawał zbędnych pytań i był chętny do bezinteresownej pomocy. Tak też było tym razem, ale jednego nie mógł zrozumieć. – Po co?! – domagał się wyjaśnień, uważając go dotychczas nie tylko za osobę godną zaufania, ale także rozsądną. Rzetelnie wykonywał swoje obowiązki, nie bawiąc się w żadne układy. Nie pozwalało to na awans, ale można było spokojnie dotrwać do emerytury. 5 – A jak inaczej miałem zdążyć, cwaniaczku? – zaczął tłumaczyć policjant, przybierając poważny wyraz twarzy. To mogło być zapowiedzią dłuższego wykładu. – Nie dość, że dojechać w kilka minut, to jeszcze przebrać się w ciuchy, które zostawiłeś w kuble na śmieci. Super miejsce, szczególnie na czapkę i okulary. Na łeb i pod nos. – Nie chciałem, aby zakosili – miejsce rzeczywiście nie było najszczęśliwsze. – Mniejsza z tym. Dobrze, że nie stanąłeś radiowozem pod blokiem. – Debilem nie jestem – burknął kolega, wyraźnie urażony. Zmierzył Nowaka gniewnym spojrzeniem, jego twarz stała się wręcz purpurowa. – Dobra, przepraszam – zdał sobie sprawę, że nie miał prawa prawić kazań i pouczać starszego stażem kolegę, od którego wiele się dotychczas nauczył. – Było super. Gościu jest w areszcie. Dawaj zagadkę. Czeka na mnie stos papierków do wypełnienia. – Zapomniałem – odpowiedział niespodziewanie kolega, ponownie chwytając kubek z niedopitą kawą i uśmiechając się pod nosem. Jedno było pewne. Przeprosiny zostały przyjęte. Nowakowi na moment zabrakło słów, ale stosowna wiązanka szybko powstawała w jego myślach. Z szeroko otwartymi oczami spoglądał z niedowierzaniem na policjanta. Wystarczyło otworzyć usta i … – Spokojnie, tylko żartowałem – wyjaśniał pospieszenie kolega, wyraźnie rozbawiony reakcją Nowaka. – Jakiś sztywniak z ciebie ostatnio. Zresztą nigdy nie grzeszyłeś nadmiernym poczuciem humoru. Musisz się bardziej wyluzować. – Sztywna jest staruszka i będzie kobieta, jak jej szybko nie odnajdziemy – sierżant abstrahował od słuszności uwag. W tej chwili liczyło się dla niego tylko jedno. Obiecał sobie, że po tej całej akcji skorzysta z zaległego urlopu. Odrobina odpoczynku rzeczywiście mu się przyda. – A skąd wiesz, że jeszcze żyje? Nowak miał wrażenie, że cała dyskusja jest wyrazem droczenia się nad jego osobą. Musiał jednocześnie przyznać, że zadawane pytania nie były pozbawione sensu. Dalsza część wykładu? – Bo nie byłoby tej całej zabawy – starał się cierpliwie tłumaczyć, ukrywając narastające zniecierpliwienie. Powoli dawała się we znaki nieprzespana noc. – Wychodził z mieszkania i pewnie chciał iść do niej i … – To czemu go nie puściłeś? – przerwał mu policjant. – Mogliśmy go śledzić i byłoby po sprawie. Zrezygnowany usiadł na krześle pod drugiej stronie biurka. Miał nawet ochotę poprosić o kawę. Nie chciało mu się jednak iść po swój kubek. Wątpił, żeby w szafce na dokumenty stał jakiś zapasowy dla ewentualnych gości. Zamknął powieki i zaczął intensywnie masować skronie. Pytanie było jak najbardziej na miejscu. Wpierw musiał sam sobie na nie odpowiedzieć. Czyżby popełnił błąd? Jeżeli tak, to konieczne było jak najszybsze znalezienie rozwiązania problemu. Jeszcze nie poszły do prokuratury żadne papiery i można było wypuścić gościa. Kretyństwo! Ale nie! Nie tym razem. Wytłumaczenie przekonywało nawet jego samego. Zadowolony podniósł się z krzesła, oparł o biurko i wbił wzrok w policjanta z żalem spoglądającego na pozostałe w kubku fusy. Z pewnością liczył na kilka dodatkowych łyków kawy. – Bałem się, że ucieknie albo zacznie strzelać. On jest za sprytny. Złapaliśmy go z zaskoczenia. Miałem za mało czasu na zorganizowanie obserwacji – dla otuchy dodał coś jeszcze. – Mogłem mieć świra albo zagadkę. A mam świra i zagadkę. Pazerność działa na nasza zgubę. – Kurczę, masz rację. I o to chodzi! – przyznał kolega entuzjastycznie. – Mając piętnaście minut nie można było. – Dobra, zagadka! – przerwał mu Nowak, naciskając ukrywał zadowolenie z samego siebie. W końcu policjant sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął pogniecioną kartkę. Powoli rozłożył ją i położył na biurku. – Na wszelki wypadek zapisałem na kartce, jak w końcu dotarłem do radiowozu. Tekst jest mocno pokręcony. Chłopie, jutro będę miał zakwasy jak nic. Zapierdalaj jak kaczka przez tyle minut. 6 – Zagadka! – ponaglał sierżant. – Już czytam: z zemsty w piwnicy, z zemsty wybudowanej, szatan bratem z zemsty za wygnanie. 7