skok milowy - Polska Zbrojna

Transkrypt

skok milowy - Polska Zbrojna
SKOK MILOWY
2014-09-27
W ośrodku w Leźnicy Wielkiej rozpoczyna się nowa era w szkoleniu wojskowych
spadochroniarzy.
W 1964 roku decyzją głównego inspektora szkolenia Ministerstwa Obrony Narodowej do programu wrocławskiej Szkoły Oficerskiej Wojsk
Zmechanizowanych wprowadzono szkolenie spadochronowe. Zadaniem nowo utworzonej komórki (początkowo cyklu, a po pewnym czasie
zakładu spadochronowego) było przygotowywanie kadry dla 6 Pomorskiej Dywizji Powietrznodesantowej oraz dla jednostek specjalnych.
Wkrótce grupa organizacyjna, rekrutująca się z najbardziej doświadczonych instruktorów 6 PDPD, z kpt. Józefem Dwernickim, szefem służby
spadochronowej 16 Batalionu Powietrznodesantowego, na czele, rozpoczęła budowanie nowej struktury, opracowywanie programu szkolenia,
przygotowywanie bazy szkolenia naziemnego oraz lądowiska i zrzutowiska na pobliskim Rakowie. Jeszcze w tym samym roku 80 podchorążych,
po teoretycznym szkoleniu i oddaniu siedmiu skoków, w tym dwóch w nocy, uzyskało tytuły wojskowego skoczka spadochronowego.
Wrocławska awangarda
Zakład spadochronowy stał się symbolem wrocławskiej uczelni. W czasach, gdy kierował nim płk Władysław Koźmiński, rozpoczęto badania i próby
nad skokami z dużych wysokości (8 tys. m). Pracowano nad sprzętem, aparaturą, a przy współudziale Katedry Biodynamicznej AWF we Wrocławiu,
nad fizjologią skoczków, wykonujących zadania w tak ekstremalnych warunkach.
Instruktorzy zakładu uczestniczyli także w pracach komisji nowelizujących instrukcje i regulaminy normujące proces szkolenia spadochronowodesantowego w Wojsku Polskim. W latach dziewięćdziesiątych podjęli współpracę z firmą AIR-POL nad unowocześnieniem sprzętu. W efekcie w
1997 roku do wojska wprowadzono spadochrony desantowe AD-95 z zapasowym AZ-95, a rok później szybujące AD-2000. Prowadzono również
prace wdrożeniowe związane z desantowaniem z samolotu CASA 295M.
W 2002 roku, gdy kierownictwo zakładu objął mjr dr Leszek Plezia, znakomicie rozwijała się współpraca z belgijską szkołą spadochronową z
Schaffen. Nasi sojusznicy z NATO byli wówczas, i są do dziś, mistrzami w zrzucaniu ciężkiej tary desantowej. Dzięki nim, po wielu latach przerwy,
na polskich zrzutowiskach lądowały kilkutonowe platformy z wyposażeniem i pojazdami dla pododdziałów spadochroniarzy.
Wówczas we Wrocławiu zaczęto również myśleć o utworzeniu w siłach zbrojnych szkoły spadochronowej. Plany rozwoju zakończyły się…
likwidacją 21 listopada 2008 roku Zakładu Spadochronowego Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych. Zniknął wówczas ośrodek dydaktyczny
o znakomitym dorobku, który można zbilansować w liczbach: 220 tys. wykonanych skoków, 12 tys. przyszłych oficerów uzyskało tytuły wojskowego
skoczka spadochronowego oraz po „przekwalifikowaniu” 736 żołnierzy zdobyło uprawnienia instruktorskie, nie mówiąc już o powstałych tam
regulaminach i procedurach zmienianych wraz z rozwojem techniki desantowej i unowocześnianiem systemu desantowania. Reaktywacja
Było kilka powodów likwidacji Zakładu Spadochronowego WSOWLąd. Przede wszystkim uczelnia nie zajmuje się praktycznym szkoleniem
wojskowym słuchaczy. Ponadto nowy system finansowania placówki nie pozwoliłby na utrzymanie lotniska, zrzutowiska, zaplecza technicznego i
odpowiednich służb. Są to racjonalne argumenty, tyle że likwidacji zakładu spadochronowego towarzyszyło wiele emocji. Powstała wówczas spora
luka, hamująca rozwój tak ważnej dla sił zbrojnych dziedziny. W efekcie utracono część dorobku, a przede wszystkim grupę wysokiej klasy
specjalistów, instruktorów spadochronowych.
Wkrótce, bo już 1 stycznia 2009 roku, w Leźnicy Wielkiej powstał Ośrodek Szkolenia Aeromobilno-Spadochronowego (OSAS). „Istniała pilna
potrzeba utworzenia ośrodka, przejęcia zadań i dorobku ocalałego po wrocławskim zakładzie spadochronowym”, opowiada jego obecny komendant
ppłk Robert Kłonica. „Atutem było usytuowanie go przy 1 Dywizjonie Lotniczym 25 Brygady Kawalerii Powietrznej, a tym samym przy lotnisku
dysponującym pełną infrastrukturą i – co ogromnie ważne – statkami powietrznymi”.
Autor: Piotr Bernabiuk
Strona: 1
W porównaniu z wrocławskim zakładem OSAS miał szerszy zakres zadań – objął szkoleniem nie tylko 25 Brygadę Kawalerii Powietrznej, lecz także
6 Brygadę Powietrznodesantową i jednostki specjalne, szkolące dotąd żołnierzy samodzielnie. Co więcej, liczba „skaczących” z czasem zaczęła
rosnąć – powstały nowe jednostki wojsk specjalnych, doszły też pułki rozpoznawcze, w których kompanie dalekiego rozpoznania przygotowują się
do przerzutów na duże odległości metodą spadochronową, wykonując skoki na spadochronach szybujących z wolnym, kombinowanym oraz
samoczynnym systemem otwarcia.
Kawaleryjskie rodowody
W nowej placówce szkoleniowej jednym z wyzwań było skompletowanie załogi. Początkowo cenne wsparcie stanowiło kilku instruktorów
z rozwiązanego Zakładu Spadochronowego WSOWLąd., ale najwytrwalsi z nich wytrzymali tylko do 2012 roku. Z pewnością znacznym
utrudnieniem były dla nich dojazdy z Wrocławia oraz związane z życiem na dwa domy koszty. A nie chcieli przenieść się na stałe z dużego miasta
do Leźnicy.
Takiego problemu nie miał jednak komendant leźnickiego ośrodka. Ppłk Robert Kłonica przesłużył 15 lat w 18 Batalionie Powietrznodesantowym, a
kolejne pięć pełnił służbę w Wydziale Bezpieczeństwa Lotów Dowództwa Wojsk Lądowych jako specjalista od spadochroniarstwa. Jego zastępca,
mjr Rafał Meresiński, oraz pozostali instruktorzy mają już rodowody kawaleryjskie – są wychowankami 25 Brygady Kawalerii Powietrznej. Czterech
z nich, w tym dwaj wspomniani oficerowie oraz mł. chor. Artur Wiśniewski i mł. chor. Grzegorz Tarka, są instruktorami spadochronowymi klasy
mistrzowskiej. Wśród załogi znajdują się również specjaliści o tak przydatnych do nowoczesnego szkolenia spadochronowego specjalnościach, jak
instruktorzy przyspieszonej nauki wolnego opadania (Accelerated FreeFall – AFF) i tunelowi oraz tandem piloci.
Krótka kołdra
Chociaż leźnicki ośrodek ma znacznie większy potencjał niż miał zakład wrocławski, to nie zaspokaja on wszystkich potrzeb szkoleniowych wojska,
co szczególnie boleśnie odczuwają niemające własnego zaplecza jednostki rozpoznawcze. W czasie tworzenia OSAS zastanawiano się, kogo
będzie szkolił, a i tak dziś okazuje się, że kołdra jest o wiele za krótka.
W Leźnicy jednocześnie na różnego rodzaju kursach szkoli się 55 żołnierzy – takie są możliwości szkoleniowe oraz szeroko pojętego
zabezpieczenia. Priorytet stanowią czterotygodniowe kursy podstawowe (po których żołnierz otrzymuje tytuł skoczka), obejmujące szkolenie
spadochronowe z wykonaniem pięciu skoków według ustalonych zadań oraz z desantowaniem z pokładu śmigłowca z przyziemienia i z
wykorzystaniem technik linowych. Uzupełnieniem cyklu szkoleniowego jest strzelanie z burty śmigłowca. Uczestniczyć w nich może jednocześnie
35 żołnierzy. W tym samym czasie 20 kursantów może brać udział w szkoleniu służącym przekwalifikowaniu na instruktora spadochronowego bądź
na spadochrony szybujące i na wolny system otwarcia spadochronu. Wtedy ewentualnie kwalifikacje może też zdobywać czterech układaczy
spadochronów.
W ciągu roku ośrodek może przeprowadzić siedem kursów czterotygodniowych umożliwiających zdobycie tytułu skoczka, pięć czterotygodniowych
na spadochrony szybujące, jeden czteromiesięczny na instruktorów spadochronowych i sześć kursów układaczy spadochronów. A w leźnickim
ośrodku szkoliły się również jednostki wyjeżdżające na misje, których żołnierze ćwiczyli metody współpracy ze śmigłowcem.
Napięte harmonogramy bywają też czasem zagrożone przez pogodę. Wystarczy kilkudniowe załamanie i zdarza się, że czas kursu dobiega końca,
a jego uczestnicy nie wykonali obowiązującej normy skoków. Co wtedy? Ppłk Kłonica twierdzi, że w takich sytuacjach normowany czas pracy nie
istnieje: „Robimy wszystko, aby cel został osiągnięty. Jeśli jest nadzieja na właściwe warunki, zaczynamy skoki nawet o czwartej rano”.
Autor: Piotr Bernabiuk
Strona: 2
Ze względu na napięty harmonogram szkoleń najtrudniejszym miesiącem w
ośrodku jest październik, kiedy spotykają się szefowie służb spadochronowych wszystkich jednostek „skaczących”, żeby przygotować plany kursów
na następny rok. Emocjonujące zazwyczaj obrady polegają na zderzaniu możliwości z potrzebami, szukaniu priorytetów i kompromisów. W lutym
natomiast od nowa zaczyna się karuzela szkoleniowa, trwająca do końca października. Listopad zaś jest przeznaczony na obsługę sprzętu, a w
grudniu i styczniu trwają przygotowania do nowego sezonu.
Płasko w tunelu
Autor: Piotr Bernabiuk
Strona: 3
Leźnicki ośrodek stawia na nowoczesność, która z kolei zwiększa efektywność szkolenia. A w spadochroniarstwie, zarówno w świecie wojskowym,
jak i cywilnym, dzieje się bardzo dużo. Niezwykle ważne w przygotowaniu żołnierzy do wykonywania skoków na wolne otwarcie jest dziś łączenie
systemu AFF z treningami w tunelu aerodynamicznym.
W przyspieszonej nauce wolnego opadania uczeń, po krótkim wprowadzeniu teoretycznym i kilku ćwiczeniach na przyrządach, wykonuje pierwszy
skok w towarzystwie dwóch instruktorów i operatora dokumentującego. Instruktorzy przez kilkadziesiąt sekund swobodnego opadania ku ziemi
wręcz układają adepta w powietrzu. W kolejnych skokach towarzyszy mu już tylko jeden z nich, przekazując polecenia za pomocą umownych
znaków. Następnie szkolący się ogląda nagranie swoich wyczynów na monitorze i razem z instruktorem analizuje błędy. Gdy nauczy się stabilnie
płasko spadać, wyprowadzać sylwetkę z obrotów, niekontrolowanego spadania i otwierać spadochron, otrzymuje certyfikat.
W sierpniu 2014 roku zespół instruktorski OSAS przystąpił do wdrażania programu pilotażowego, w którym skoki w systemie AFF są poprzedzane
trzema godzinami latania w tunelu aerodynamicznym. Skoczek, unosząc się swobodnie na strugach pędzącego z prędkością około 200 km/h
powietrza, pod okiem instruktora uczy się utrzymywania płaskiej sylwetki, wykonywania obrotów i sztuki otwierania spadochronu głównego. Gdy
przechodzi do realnych skoków w systemie AFF, bez trudności wykonuje w każdym po dwa obowiązujące zadania, a po czwartym skoku osiąga
samodzielność.
Nawiązaniem do wrocławskiej tradycji, ale we współczesnej formie, będzie powrót do skoków z dużych wysokości (HALO i HAHO), czyli od 4 tys.
do 10 tys. m. W spadochroniarstwie jest to w pewien sposób granica zaczarowana, przy której do techniki płaskiego opadania dochodzi
odpowiednie przygotowanie organizmu, tak zwanej saturacji, a także sprzętu, co jest związane z niskim ciśnieniem.
Kawalerzyści chcą w tej dziedzinie wykorzystać doświadczenia polskich jednostek specjalnych, szkolących się już od dłuższego czasu według
przystosowanych do własnych potrzeb procedur natowskich. Zdaniem Roberta Kłonicy, zaczynanie wszystkiego od nowa nie miałoby sensu.
Podkreśla przy tym, że współpraca ze specjalsami odbywa się na wysokim poziomie.
Autor: Piotr Bernabiuk
Strona: 4