Co się dzieje z Wilkiem?

Transkrypt

Co się dzieje z Wilkiem?
Radosław Romaniuk
Co się dzieje z Wilkiem?
Mariusz Wilk jest z pewnością autorem, o którym już po pierwszej
książce nie można zapomnieć. Choćby nawet siedmioletni okres między
sukcesem Wilczego notesu (1998) i publikacją książkową kolejnych
tomów „północnych zapisków” - Wołoki (2005) oraz Domu nad Oniego
(2006) - wydawał się trudnym do wytrzymania w żywej czytelniczej
pamięci. Wilk publikował swe zapiski na bieżąco na łamach „Kultury”,
zaś po śmierci Redaktora - w „Rzeczpospolitej”. Do zebrania ich w
książce jakby się nie kwapił.
Mimo, że „Wilcze notesy” ukazywały się w prasie z mniejszą lub
większą regularnością, ich autora zdawało się trapić poczucie
wyczerpania formy. Widać to wyraźnie w trzyczęściowej Wołoce. Część
pierwsza, Zapiski sołowieckie 1998-1999, to kontynuacja Wilczego notesu, w
jeszcze większym stopniu niż utwór poprzedni „notesowa” (mówiąc
językiem literaturoznawstwa: „sylwiczna”): znajdziemy tu wykład o
historii rosyjskiej Północy i obserwacje jej codzienności, recenzje z
ukazujących się w Polsce książek i fragment utrzymanego w tonie
wykładu listu, intymny dziennik, biały wiersz i akapity poetyckiej
prozy. Nikną Sołowki, które stały się znakiem rozpoznawczym pisania
Mariusza Wilka, jego literackim axis mundi.
Wyspy Sołowieckie kształtowały myśl autora o Rosji nie jako
Europie czy Azji, lecz jako świecie, rozdzielonym wprawdzie na Północ,
Południe, centrum - ale zawsze świecie. Podobnie komplikowały
kwestię zamieszkujących ów świat ludzi. „Ruscy pojawili się na Północy
stosunkowo niedawno - pisze Wilk - i z moich obserwacji wynika, że skoro stąd
znikną, tak jak wcześniej poznikały stąd plemiona Saamów czy Czudów,
natomiast Północ jako przestrzeń (pusty, rozległy obszar) była tu jeszcze przed
ludem”. Nie przypadkiem więc coraz więcej miejsca w notesach Wilka
zaczęły zajmować studia historyczne czy etnograficzne. W
nakładających się na siebie zbiorach: historii Północy, historii człowieka
na Północy i Północy za panowania ideologii społecznej sprawiedliwości
- ostatni epizod wcale nie zasługiwał na największą uwagę.
Dziś należy powiedzieć, że centrum świata Wilka zaś jest tam,
gdzie jest autor, jak w znakomitej drugiej części Wołoki, zatytułowanej
Karelska tropa (1999-2000), gdy wybiera się on w rejs osławionym
Biełomorkanałem. Skupia ona wszystko co najlepsze w pisarstwie
Mariusza Wilka: narracja dziennika podróży przeplata się z wątkiem
1
historycznym, ubiera historię w zmysłowe kształty, historia nadaje sens
betonowym ścianom i śluzom kanału, który staje się przerażającym
zabytkiem, przypominającym budowle epoki faraonów. Wzniesiony w
20 miesięcy przez stalinowskich niewolników (co trzeci miał przypłacić
życiem tempo i poziom techniczny pracy), opiewany socrealistyczną
prozą i wierszem, dziś kanał ściąga współczesnych „niepotrzebnych
ludzi”, jakby trwało nad nim przekleństwo budowniczych. Część trzecia
Wołoki to Dziennik północny 2001-2002, dopisane niejako prawem
rozpędu zakończenie sołowieckiego wątku, w którym autor żegna się z
Wyspami i decyduje swoje centrum przesunąć w głąb kontynentu. W
Domu nad Oniego znajdujemy go już w tytułowym malowniczym XIXwiecznym domu, przystani na jedną książkę, bo kończąc kolejny tom
Północnego dziennika decyduje się i ten „czubek świata” opuścić.
Co się dzieje z Mariuszem Wilkiem? Józef Czapski zauważał, że o
kraju można pisać jeśli spędziło się w nim krócej niż sześć tygodni lub
dłużej niż dziesięć lat. Autora Wilczego notesu, który swoje rozumienie
Rosji ufundował na zaprzeczeniu postawy reportera i na osiadłości,
paradoksalnie dotknął problem owych „sześciu tygodni”. Co za tym
idzie, omawiane książki straciły nieco spontanicznej naturalności
debiutu, zyskały rozbudowane tło historyczne, a przejęcie, jakie wyraża
autor dla liczb, danych i egzotycznie brzmiących tytułów, zatrąca o
zachwyt samouka dla odkrytych nowych obszarów. Wilk „odkrywa”
Północ w bibliotece? Tak, i jego dziennik fakt ten wzbogacił i pogłębił.
Jeśli więc chodzi tylko o „sześć tygodni”, to pisarz ma ten problem za
sobą, przekroczył górną granicę dziesięciu lat i ten spędzony na Północy
imponujący dobrowolny „wyrok” może procentować.
Na razie wynika zeń szczególne traktowanie tego kraju,
wyróżniające autora spośród cudzoziemców piszących o Rosji. Wilk
zresztą coraz mniej chętnie używa słowa „Rosja”. Bliższa jest mu
„Północ”, „wielka rosyjska pustosz”, szczególna odmiana rosyjskiego
świata, która łączy pierwotność przyrody i warunków życia z cechami
panującego wieku, kreując własną cywilizacyjną przestrzeń. „[...] Gdzie
nie spojrzysz - pisze - masz wrażenie, iż człowiek wylazł tu tylko co z neolitu i
zamieszkał w ruskiej izbie, po czym zbudował sobie sowchoz z pustaków, a po
upadku komunizmu w ogóle stąd sczezł”. Północ jest dla pisarza szkołą
niejednoznaczności, białą kartą, którą można jedynie kontemplować („to
znaczy <koczować po niej umem>” - definiuje), w poszukiwaniu
subiektywnych duchowych korzyści. Stąd próżno szukać u Wilka
politologicznych rozważań na temat rosyjskiej współczesności czy
przyszłości, szans demokracji, wolnorynkowego rozwoju. Dla
2
perspektywy, z której ogląda rosyjską prowincję, kwestie te wydają się
obce. Sam chętnie podkreśla, że skłonność do uogólnień, prognoz i
wiedza, co dla Rosji dobre, znacznie w nim w ciągu dziesięciolecia
spędzonego na Północy osłabła. „Przyjechałem do Rosji piętnaście lat temu
jako zwolennik demokracji i powszechnych swobód obywatelskich, a wyjadę stąd
zapewne jako trybun niewolnictwa i obozów pracy” - pisze prowokacyjnie,
próbując określić istotę zmiany, która dokonała się w starciu
europejskich kategorii z północną rzeczywistością. Wilk zdaje się
rozumieć komunistyczną cywilizację niewolnictwa, tj. dostrzega w niej
racjonalne przesłanki i na swój sposób rozgrzesza, pisząc, że ludziom o
mentalności niewolnika „sądzony jest rabski trud”. Jest to może
najdziwniejszy przykład północnej pierekowki, w której doświadczalnie,
bez ideologicznych przewodników, znajduje się uzasadnienie dla
podziału na „podludzi”. Trudno w tej konstatacji widzieć tylko snobizm
wyjątkowej pozycji „rosyjskiego pisarza piszącego po polsku”, którym coraz
częściej Wilk się czuje, choć jest w dużym stopniu i to.
Jest jeszcze jedna kwestia, o której należy wspomnieć w związku z
tytułowym pytaniem o Wilka. Swe sołowieckie, a później po prostu
„północne” zapiski zaczął on traktować jak formę pracy duchowej.
Obserwacja obyczajowa przestała być dla autora celem pisania. Podróż
w głąb północnych krain - tak, by jak w pięknym akapicie Olenie ostrowy
z Wołoki ujrzeć nałożone na siebie warstwy pozostawione tu przez
człowieka, od śladów myśliwych epoki mezolitu, po zardzewiały drut
kolczasty epoki współczesnych błędów i wypaczeń - staje się coraz
bardziej podróżą w głąb siebie. Nie chodzi mu o obiektywne poznanie,
którym można podzielić się z czytelnikiem, ale o doświadczenie
wewnętrzne, nieprzekazywalne, albo możliwe do przekazania w innej
formie niż relacja z podróży. Dlatego Wołokę i Dom nad Oniego otwierają
wiersze, dlatego też obie książki inkrustują wypisy z lektur i lekturowe
refleksje, a są to nie tylko dzieła poprzedników Wilka na północnych
tropach, lecz pełen zestaw autorów, których znajomości nie
powstydziłby się bywalec petersburskiej czy warszawskiej literackiej
kawiarni.
Cytat Henry’ego Millera, który autor Domu nad Oniego uważa za
szczególnie trafny, zamyka pełnym uznania komentarzem: „Jakbym siebie
czytał”. I tu trzeba powiedzieć o niebezpieczeństwie, związanym z
przesunięciem zainteresowań Wilka z opisu rzeczywistości w stronę
opisu rzeczywistości wewnętrznej. Wilczy notes miał siłę budowania
świata, który widzieliśmy oczyma autora; w taki sposób autor notatek
był w swym świecie obecny i dlatego był ważny. Kolejne książki
3
przynoszą inny sposób jego obecności. Staje się on bohaterem własnego
dziennika, dzieło przybiera funkcję autokreacyjną. Północny podróżnik
nie ma potrzeby wycofania się, ukrycia „ego”, by ukazać to, co pragnie
opisać. Zbyt często jako główną informację znajdujemy stwierdzenie, że
jest pierwszym cudzoziemcem od stuleci, który postawił stopę w
miejscu, którego właściwie nie raczy opisać. „[...] W tym roku odbyłem trzy
wyprawy po miejscach, gdzie diabeł mówi dobranoc [...]” - pisze i zdaniem
tym, co charakterystyczne, nie podsumowuje zapisków, nie stawia
kropkę w końcu zdania, lecz tłumaczy milczenie. Dom nad Oniego
rozpoczyna zadziwiającym stwierdzeniem, któremu wypada wierzyć na
słowo: „jako temat Sołowki wyczerpałem”. Drugi znak, że dzieje się coś
niedobrego odnajdujemy za chwilę: Wilk streszcza wywiad z samym
sobą. Oczywiście, oszczędność czasu i atłasu, po co pisać innymi
słowami coś, co zostało udatnie opowiedziane, ale...
Zbyt często też energia Wilka skierowana jest na to, by udowodnić
lub po prostu przypomnieć, że jest najlepszym znawcą Rosji i jej
Północy, że inni autorzy, aby nie kompromitować się, winni zamilknąć.
Gdy pierwszy raz Mariusz Wilk użył argumentu swego unikalnego
doświadczenia mieszkańca Wysp Sołowieckich, w polemice z
Ryszardem Kapuścińskim i jego Imperium, nie sposób było nie przyznać,
że w porównaniu z jego sołowieckim „wyrokiem” nawet klasyk
reportażu traci legitymację do poważnego pisania o Rosji. Gdy ten sam
argument powtarza kilkakrotnie w Wołoce, w stosunku do ukazujących
się w Polsce rosjoznawczych książek, których jest surowym krytykiem,
sprowadza powtarzaną rzecz do absurdu i argument ten nie zachowuje
dawnej oczywistości. Oczywiście, świadomość, że postawienie pieca
własnymi rękami, jazda pociągiem 3 klasy czy choćby spędzanie
wieczorów bez telewizora, to wydarzenia szczególne, jest konieczna. Nie
może się bez niej obyć żaden pisarz, a swoje „piece” i „tropy” ma lub
powinien mieć pewnie każdy człowiek. Wilk skwapliwie notuje swe
kolejne „wtajemniczenia”, bynajmniej nie traktując ich jako codzienne i
naturalne, jakby tkwił w nim „europejski mieszczuch”, na którym wciąż
pragnie zrobić wrażenie. Ten „mieszczuch” i utrata „niewinności” wraz
ze świadomością siły autokreacyjnej Północnego dziennika i chęcią, by z
niej korzystać, zdecydowanie jego nowym książkom szkodzą.
Kolejna zmiana, jaka ma miejsce w wilczych notatkach, dotyczy
stosunku autora do opisywanych miejsc. Wspomnieliśmy, że wiele
wiarygodności i głębi zawdzięczał temu, że przezwyciężył rolę
reportażysty piszącego o Rosji po spędzonych tam „sześciu tygodniach”,
piszącego „z zewnątrz”. Mieszkanie jako styl obserwacji - na takie
4
wyzwanie tylko on był w stanie sobie pozwolić. Tymczasem Sołowki
zrobiły się popularne, gwarne, samotnika przeganiają turyści. Rusza
dalej. Rekonesans po Kanale Biełomorskim przynosi nową północną
miłość. Dom nad Oniego kończy plan podróży po Karelii, być może w
poszukiwaniu kolejnej ostoi. Wilk stwierdza, że: „Północ nie nadaje się do
osiadłego wiejskiego życia. Tutaj można jedynie koczować”. Opisywane
miejsca przestaną więc być jego „własnymi”, przyjmowanymi z całym
błogosławieństwem i przekleństwem, miejscami w które - on powinien
rozumieć to lepiej niż ktokolwiek - trzeba włożyć wiele z samego siebie,
wliczając w to egzystencjalne ryzyko i mniej wzniosłe sprawy służące
codziennemu podtrzymywaniu życia, aby otrzymać nieoczekiwany
czasem plon. Łatwość, zasada ekonomii środków, maksymalnego
skracania drogi do celu (w niej widzi się niekiedy istotę nowoczesności),
może zaprowadzić donikąd jeśli stawką jest poznanie, bo łatwość to
wróg wiedzy. Mariusz Wilk w swoich ostatnich książkach buduje etos
wędrowania, przemieszczania się i pisania, ścieżkę i druk pisma traktuje
jak podobną podróż w nieznane, by uczynić je znanym i porzucić.
Dopóki jednak Wilk opisuje rosyjską Północ z miłością, czując i potrafiąc
przekazać jej poezję, mimo wszystkich zastrzeżeń lektura jego książek
oferuje bardzo rzadkie wrażenie obcowania z autorem, który swoim
talentem wnosi istotną wartość, wzbogacając i współczesną literaturę, i
wrażliwość czytelnika.
5

Podobne dokumenty