Fruwający "narkotyk"

Transkrypt

Fruwający "narkotyk"
Fruwający "narkotyk"
Utworzono: czwartek, 20 marca 1997
Fruwający "narkotyk"
Stanisław Czarny przywiązanie do gołębia porównuje do narkotyku. - Kiedy raz zaczniesz brać, to
trudno wyzwolić się z takiego uzależnienia - uśmiecha się.
Czarny "uzależnił się" jako sześcioletni chłopiec w rodzinnym domu w Zawoi.
- Gołębie w budce pod dachem góralskiej chaty trzymał świętej pamięci tato - wspomina.
Jednak jeszcze bardziej zaciekawienie tymi ptakami rozbudził gołąb pocztowy. Pocztowy, sądząc z dwóch obrączek na nóżce.
- Znalazłem go wyczerpanego, więc się nim zaopiekowałem. Trzymałem go w plecionym koszyku w kuchni. Jednak, w miarę jak
dochodził do siebie, odzyskiwał wigor. Jego poza harce nie bardzo podobały się mojej matce, która - pod pozorem wywietrzenia
swądu po przypalonym mleku - otwarzyła okno i... odleciał - opowiada
Czarny.
Chłopięcą fascynację przerwała nauka w wadowickim Technikum Mechanicznym, a później w krakowskiej Akademii
Górniczo-Hutniczej. Trudno trzymać skrzydlatych przyjaciół w internacie i akademiku. Odmiana nastąpiła w 1981 r.
- To był dla mnie rok zupełnie szczególny. Dyplom, pierwsza praca w kopalni "Jaworzno" (dziś ZGE "Sobieski Jaworzno III"),
małżeństwo z poznaną w Krakowie pielęgniarką, osiedlenie się w Płazie. Wszystko naraz - wspomina 48-letni nadsztygar maszyn
wyciągowych.
Wraz z życiową stabilizacją Stanisław Czarny powrócił do wyniesionej z domu w Zawoi fascynacji gołębiami.
- Teściowa nie była temu przeciwna, więc zacząłem od jednej parki, potem była druga, następne i... poszło.
Cztery lata później Czarny został członkiem Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych. To był ten moment, od którego
hodowlą zajął się na poważnie. Pospolite przedtem ptaki stopniowo wypierała prawdziwa gołębia arystokracja. Stanisław Czarny
doskonali najsłynniejszy w świecie szczep gołębi pocztowych Janssen. Po materiał genetyczny hodowca z Płazy bywał między
innymi u kolegów w Holandii, Belgii i w innych krajach.
Laikowi trudno uwierzyć, jak surowe warunki musi spełnić taki pretendent do skrzydlatej arystokracji. Ocenia się m.in. głowę, oko,
budowę mostka, miednicę, budowę mięśni, skrzydła, jakość upierzenia, wreszcie formę i wytrzymałość. Stanisław Czarny sięga po
opasłą księgę, pełną "okienek" z numerami i rozgałęziającymi się od nich nitkami. To swoiste drzewo genealogiczne, ilustrujące
rozwój rodowy gołębiego szczepu nawet 20 i więcej lat wstecz.
Hodowla "na poważnie" - tłumaczy Stanisław Czarny - to również latami pogłębiana wiedza, śledzenie najnowszych publikacji,
książek i filmów, podpatrywanie innych hodowców, znajomość podstaw weterynarii, ba, nawet psychologii ptaka. Hodowca z Płazy
w doborze par zastosował - jak ją nazywa - metodę zazdrości, acz długo by wyjaśniać jej istotę. Niesłychanie ważną jest również
dieta. Menu ptaka nie sprowadza się do garści ziarna, lecz jest bardzo precyzyjną kompozycją, inaczej dobieraną dla
reproduktorów, a inaczej dla "sportowców". Więcej: w przypadku tych drugich inna jest dieta przed wysiłkiem, a inna - regenerująca
po locie.
Dziś Stanisław Czarny w obu częściach - zarodowej i "sportowej" - ma około 150 gołębi. Prestiż hodowcy nade wszystko budują
sportowe sukcesy skrzydlatych pupilków. Splendorów z wystaw i lotów hodowca z Płazy ma bez liku. Sentymentalnie najchętniej
wraca do "Lotu narodowego" z Watykanu, zorganizowanego w lipcu 2002 r. dla uczczenia 24 rocznicy pontyfikatu papieża Jana
Pawła II. Nad Bazyliką i Placem św. Piotra niósł się wtedy furkot skrzydeł przeszło 9 tys. gołębi. Ptak Czarnego zajął w tej
rywalizacji 26 miejsce w Okręgu Śląskim i 103 w Polsce.
- Satysfakcja ogromna - uśmiecha się hodowca.
Olimpijczycy Stanisława Czarnego - gołębie olimpiady odbywają się co dwa lata - pysznią się już na jego wizytówce. W 1999 r. w
Blackpool jego gołąb został sklasyfikowany na trzecim miejscu. W 2001 r. w Kapsztadzie - na szóstym.
Hodowca z Płazy staje się mniej rozmowny, kiedy pogawędka schodzi na pieniądze.
- Utrzymuję moje gołębie stadko bez uszczerbku dla rodzinnego budżetu - oznajmia powściągliwie.
Mimochodem napomyka tylko, że zdarzyła mu się oferta niemieckiego hodowcy - dawał 30 tys. marek za gołębia.
- Była atrakcyjna, ale nie sprzedałem. No, powiedzmy, z powodów ambicjonalnych - napomyka o tym epizodzie.
U Czarnych również trójka braci pana Stanisława zajmuje się hodowlą, a wszystko wskazuje na to, że fascynacją gołębiami
"zarazili się" już również jego synowie. On sam nie ma nic przeciwko temu, acz sprawę stawia tak: najpierw wykształcenie, a
później gołębie.
Jerzy Chromik

Podobne dokumenty