Tutaj

Transkrypt

Tutaj
PROLOG
Szedł zabłoconą drogą, z nadzieją, że zdąży do miasta przed zmrokiem. Zapowiadało się na tęgą
burzę. Od kilku dni był na trakcie i nie chciał spędzać kolejnej nocy w deszczu pod kilkoma drzewami.
Tutaj w sumie już nie było drzew tylko resztki krzaków, których nie zniszczyły jadące wozy lub
galopujące konie. Gościniec był pełen kolein i śladów kopyt. Gdzieniegdzie można było dojrzeć odciski
butów.
Gdy wdepnął w kolejną kałużę i ubrudził nogę aż do kostki błotem zaklął i przysiągł sobie, że za
następnego gada, którego ubije kupi sobie mocnego konia i nie będzie szedł piechotą. Szkoda czasu i
sił.
Był zabójcą Smoków zwanym inaczej Draas. Nie wiadomo skąd pochodzi ta nazwa, ale używano jej
dość długo. Kiedyś mówiono na nich po prostu "zabójcy" lecz nie kojarzyło się to nikomu zbyt dobrze.
Później zaczęto mówić na nich "łowcy nagród", ale i to się nie przyjęło ponieważ prawdziwi łowcy
nagród często byli nie lepsi od bandytów, których ścigali. Ostatecznie na zabójców smoków mówi się
Draas, Łowca, Smokobijca, choć tego określenia używają zazwyczaj chłopi, lub po prostu po imieniu
jeśli Łowca swe wyjawi.
Zadaniem Draas było tępienie smoków, które pożerały stada, paliły całe osady, a nawet atakowały
miasta. Łowcom udawało się to z większym lub mniejszym powodzeniem. Zawsze powracały nowe
smoki, co dawało Draas pracę, ale i kolejne zmartwienie zwykłym ludziom.
Szkoleni byli w walce bronią, którą sami sobie wybrali, oprócz w magii, bo ta na smokach wrażenia
nie robiła. Nieliczni praktykowali magię uzdrawiającą, ale ta odchodziła w zapomnienie. Jeśli zaś
chodzi o oręż Łowców to prawie każdy walczył mieczem. Podczas szkolenia mogli trenować walkę
inną bronią, ale rzadko kiedy spotykano Draas z łukiem, włócznią czy toporem.
Nie wiadomo skąd smoki wzięły się na świecie, ale jedno jest pewne. Przybyły tu już dawno temu.
Najstarsze z nich pozostawały w ukryciu, bo atakowanie i wyniszczanie innych ras po prostu im się
znudziło. Te młodsze zaś uwielbiały zabijać, były bestiami złymi do szpiku ich wstrętnych kości i
czyniły wszystko co najgorsze, co tylko smok jest w stanie zrobić.
Kilka łuskowatych jaszczurów dało się oswoić, a w sumie to same dały się "przygarnąć" przez ludzi,
albo elfy. Krasnoludów jakoś unikały. To ze wzgląd na stare czasy, gdy podczas pierwszych starć
smoków z innymi rasami krasnoludy jako pierwsze zaatakowały, zabijając wiele smoków i niszcząc
sporą ilość jaj. Smoki się szybko odbudowały, ale krasnoludy przez wiele lat nie mogli podnieść się po
takiej klęsce. Od tamtej pory żywią do siebie niewyobrażalną niechęć.
Ostatnio w północnej części państwa agresja ze strony smoków znacznie wzrosła. Rozesłano
natychmiast listy z ogłoszeniami o pilnym przybyciu Łowcy, lecz do tej pory nikt się nie zgłosił. W
okresie, gdy kończyło się lato wszyscy Draas zbierali się w swojej głównej siedzibie, gdzie
odpoczywając opowiadali sobie co słychać w świecie i planowali dalsze podróże. Nieliczni nie stawiali
się na "spotkaniach" a powody mieli różne. Najczęściej były to zlecenia, których nie zdążyli wykonać
lub po prostu niechęć do towarzystwa. Jeden z takich Łowców zmierzał właśnie gościńcem, który był
wyjątkowo nieprzyjazny dla pieszych podróżnych.
Rozmyślając , nie zauważył kiedy stał pod murami miasta Iorvar. Strażnicy znali go, bywał tu
wcześniej, zresztą jak w wielu innych miejscach. Od razu skierował się do karczmy "Pod parszywym
gadem", którą dobrze znał, ale nie miał dziś szczęścia. Rozpadało się nie na żarty i zanim wszedł do
karczmy był już nieźle mokry.
Zaklął w duchu, ale już był w karczmie, którą znał bardzo dobrze. Miał kiedyś zlecenie na zabicie
jednego ze smoków, była to jego jedna z pierwszych samodzielnych wypraw. Aby podkreślić swe
zwycięstwo nad gadem, przyniósł jego odrąbaną głowę do karczmy w której nocował. Właściciel od
razu po pozbieraniu szczęki z ziemi, którą otworzył gwałtownie ze zdziwienia i wygłoszenia mu
przemowy dziękczynnej zmienił nazwę karczmy z "Pod siennikiem" na obecną. Metamorfoza była
szokująca, bo po niedługim czasie karczma była jedną z najbardziej odwiedzanych w Iorvar.
Jednak tego wieczoru nie było tu gwarno, wszyscy siedzieli jakoś sztywno, nikt nie śmiał się
gwałtownie poruszyć. Jego wzrok padł na stół za którym siedziało czterech osiłków i jedna dziewka, a
raczej kobieta. Wszyscy odziani byli w brudne łachy. Widać było od razu, że co najmniej kilka tygodni
podróżowali i łupili innych. Kobieta natomiast siedziała między mężczyznami wystraszona. Widać, że
nie była z nimi, bo strój miała elegancki, a siedziała między nimi ściśnięta, byleby jak najmniej ich
dotykać. W oczach miała łzy. Jeden z bandytów rzucił nagle kilka słów i wszyscy ryknęli śmiechem,
patrząc na kobietę, która była coraz bliżej płaczu.
Nowoprzybyły popatrzył na gości oraz na wzbudzających strach bandytów, po czym pomyślał, że nie
będzie się z nimi wykłócał, bo w tej chwili nie ma na tyle cierpliwości. Sięgnął za plecy i od razu poczuł
znajomy kształt. Magiczna kilnga złowrogo zasyczała w powietrzu. Wszystkie oczy gości spoglądały to
w broń Draas’a to w stronę brudnych bandytów z gościńca.
-Wynocha – warknął – i nie pokazywać mi się tu – był zły, dodatkowo myśl, że będzie musiał użerać
się z motłochem dała mu kolejną porcję wściekłości.
Kompania drabów wstała jak na komendę i dobyła broni, ktoś w kącie zapiszczał wysoko. Łowca
pozostał bez ruchu, co zdziwiło jego przeciwników, którzy nie wiedzieli na kogo trafili i zapewne
myśleli, że przerażą go samą liczebnością lub chociaż posturą. Gdy bandyci byli obok niego, Łowca
jednym szybkim ruchem wytrącił jednemu broń z ręki, a drugiemu wymierzył tak mocny cios w
szczękę, że ta pękła pod jego pięścią, a głowa nieszczęśnika odleciała w tył. Ułamek sekundy później
słychać było trzask pękającego karku.
Niemal w tym samym momencie pozostałych dwóch osiłków dźgnęło go mieczami z obu stron, ale
zanim ich broń dotarła do celu Draas był już za nimi, dosłownie przepływając między ich bronią.
Oniemieli i zatrzymali się w takich pozycjach, w jakich stali.
-Wynocha mi stąd, bo i wam stanie się coś złego - powiedział, po czym minął ich bez słowa, schował
miecz i usiadł ciężko przy jednym ze stołów w rogu izby. Wybrał ten najbardziej skryty przed
światłem, nie chciał rzucać się w oczy dłużej niż to możliwe. Nie lubił tego.
Zanim usiadł i zdjął przemoczoną kurtkę, bandyci uciekli z karczmy, zabierając martwego towarzysza.
Kobieta, która siedziała razem z nimi zaczęła płakać, po czym jeden z elegancko ubranych gości,
zapewne jej mąż, podbiegł do niej i objął ramieniem przytulając do siebie.
Spojrzał na Łowcę i zaczął iść z kobietą w jego stronę.
- Dzięki ci za ratunek mojej żony panie - powiedział - czy jest coś może, co mógłbym zrobić, by się
odwdzięczyć?
Draas nie odpowiedział, tylko spojrzał w oczy swego rozmówcy, co było wystarczającym znakiem, że
cisza nie zostanie przerwana. Mąż kobiety nie dał za wygraną i zapytał:
- Zdradź mi chociaż swe imię. Chciałbym je poznać.
Łowca popatrzył na nich, nie wiedząc czy w ogóle im odpowie. Był w podłym nastroju i nie miał
ochoty na rozmowy i grzeczności.
- Jestem Verrg - powiedział w końcu po czym wstał, wyminął parę i podszedł do karczmarza po klucz
od pokoju. Zawsze spał w tej samej izbie, więc człowiek za szynkwansem wiedział o co chodzi.
Verrg zostawiając sakiewkę jako zapłatę bez słowa poszedł na górę. W swoim pokoju rozebrał się i
położył na stare, ale wygodne łóżko po czym starając się nie myśleć o niczym zasnął.
CZ. - 1
Gdy się przebudził dalej czuł się fatalnie. Kilkudniowa przeprawa przez gościniec w dodatku w złej
pogodzie i z jego podejściem nieźle go dobiły.
Nie wstając z łóżka rozejrzał się po swoim pokoju. Nic specjalnego. Krzesło, mały drewniany stolik i
okno. Gdy w nie spojrzał zorientował się, że jest noc. Światło księżyca przez nie co prawda nie
wpadało, ale mógł zobaczyć niektóre gwiazdy.
-Zaraza - pomyślał - musiałem przespać cały dzień
Rozważał czy wstać, ale stwierdził, że i tak nie będzie miał teraz nic do roboty i w następnej chwili
znów osunął się w swój czujny sen.
Rano zszedł do głównej izby. Było tu pusto za wyjątkiem karczmarza. Człowiek, dość wysoki i szeroki
w barkach mógłby prawie uchodzić za kowala. Gdy spojrzało się w jego brodatą twarz można było
zobaczyć zarówno szczerość i życzliwość dla gości jak i gniew i zdecydowanie, gdy doszło do
karczemnych bijatyk. Verrg podszedł do niego.
-Poproszę piwa - oznajmił i rozejrzał się - czemu masz tak mało gości Bruno? - dodał
Bruno zniknął na chwilę za by zaraz wyjść zza lady. Z nietęgą miną postawił przed Verrgiem dzban
piwa i gliniany kubek.
- Po twojej akcji z tą bandą ludzie przestali przychodzić - oznajmił Bruno, zabierając się za krojenie
chleba - jesteś głodny? Przespałeś cały dzień i noc, myślałem, że wymknąłeś się, ale nie znalazłem
powodu, zapłaciłeś za pokój.
- Wiesz, że nie muszę jeść tak często, ale nie pogardzę czymś ciepłym. - powiedział Verrg wychylając
kubek do końca i nalewając z dzbanka kolejny- swoją drogą co to była za banda? Wyglądali
zwyczajnie.
- Przespałeś cały dzień i całą noc, ale nie przespałeś chyba ostatnich trzech miesięcy? - powiedział
karczmarz z niedowierzaniem
-Bardzo śmieszne - odburknął lekko znudzony Łowca -powiedzmy, że przespałem. Więc o co chodzi z
tą bandą?
-Ostatnio wśród dzieciaków jest moda na rozbójnictwo - oznajmił z niesmakiem Bruno - Tfu. Mleko
pod nosem jeszcze, a grabieży się zachciewa. Ukradną coś, albo zawisną na pierwszej lepszej gałęzi.
Jak ukradną to spieniężą i latają po karczmach, gdzie się zapiją i można ich zgarnąć jeszcze w tą samą
noc. Wszystkie chcą być jak Bękarty, ostatnio najpaskudniejsza banda na tych terenach. Na pewno o
nich słyszałeś.
- O tak - odparł Verrg - miałem z nimi raz do czynienia. Gdy zaczepili mnie na gościńcu, było ich
ośmiu. Dziwnym fartem odjechało siedmiu. Bardzo szybko.
- To byłeś ty? - zdziwił się karczmarz - gdy znaleźli martwego Bękarta to powiedzieli, że dorwał go
smok - wzdrygnął się i jakby zbladł - aż się wierzyć nie chce.
-Mieli szczęście, że ich nie goniłem. Byłem tak zły, że nie miałem ochoty za nimi biec. Paradoks. mruknął - to jak będzie z tym jedzeniem? - rzekł już głośniej
- A tak, wybacz - Bruno otrząsnął się po czym zniknął za małymi drzwiczkami za nim - Mam polewkę,
jeszcze gorąca, dopiero przyrządzona, a jeśli chcesz mięso, będziesz musiał poczekać.
- Daj mi tej polewki, nie chcę się opychać, mam wizytę ze zleceniodawcą - oznajmił Verrg zerkając do
dzbanka - i przynieś więcej piwa jeśli łaska.
- Ooo - zainteresował się Bruno , niosąc polewkę - a cóż to za zleceniodawca? Ostatnio nie było tu
żadnych problemów ze smokami.
- Jesteś pewien? - zapytał Draas - Zaraza, ale gorąca! - Verrg zaklął.
- Uważaj. A co do smoków to jak już mówiłem nie ma tu nic oprócz... - urwał - Chyba... chyba ty nie
chcesz... - zaczął się jąkać Bruno. Rzadko kiedy można go było zobaczyć wystraszonego.
- Tak, zamierzam zapolować na Blaviena - odparł spokojnie Verrg siorbiąc ostrożnie polewkę - o ile
książę zapłaci odpowiednio dużo. Co prawda w ogłoszeniu nie było nic wspomniane, że to on. Ba
wtedy i tak nikt by nie przybył, ale ja już wiem wszystko.
- Nie wiem co powiedzieć. Zadziwiasz mnie. - odparł karczmarz - raz się spotkaliście i ledwo uszedłeś z
życiem. Poza tym ostatnio nam się nie naprzykrzał.
- Wam może nie, ale mi... -urwał Verrg wpatrując się w naczynie z jedzeniem wyraźnie zamyślony muszę już iść - wstał nagle - wrócę wieczorem klucz zostawiam u ciebie Bruno
-Do zobaczenia - odparł karczmarz. Wyglądało jakby chciał powiedzieć cos jeszcze, ale zaczął wycierać
dzbanki i kubki.
Verrg wyszedł na ulicę. Nadchodziło południe i robiło się przyjemnie ciepło. Jego ubranie wyschło do
końca, a nastrój nieznacznie poprawił się. Od razu udał się do głównego pałacu, by zobaczyć się z
księciem.
Gdy przechodził przez plac targowy poczuł się jak w ulu. Nie lubił takich miejsc. Gwar i hałas nie
pozwalały mu się nigdy w pełni skoncentrować. Za moment poczuł przyjemny zapach aromatycznych
potraw, które aż prosiły, żeby ich skosztować, mniej przyjemny zapach końskiego łajna i całą inną
gamę woni. Tu i ówdzie z pomiędzy tłumu i krzyków handlarzy usłyszeć dało się kłótnie chłopów czy
ujadanie psów.
Postanowił nie zatrzymywać się, ale tłok zaczął się nasilać i dopiero po kilkunastu minutach wydostał
się z masy ludzi. Zanim odszedł odwrócił się i splunął z rozdrażnienia. Jakaś starowinka go zobaczyła,
popatrzyła z niedowierzaniem i zaczęła mruczeć pod nosem jacy to niektórzy dziwni, po czym zaczęła
rozmowę z samą sobą, ale Verrg jej już nie słyszał.
Po chwili przechodził przez bogatsze ulice, pełne domów szlachty lub zamożniejszych mieszczan, a
czasem nieludzi. Miasto Iorvar cieszyło się tolerancją. Krasnoludy i elfy mogły czuć się tu swobodnie,
ale tych drugich rzadko widywano poza puszczą. Elfy jako jedyne żyły w pokoju ze smokami. Owszem
czasem jakiś elf-buntownik lub szalony smok atakował sojusznika, ale obie rasy dążyły do wzajemnej
harmonii . Krasnoludy zaś podobnie jak ludzie tępiły łuskowate gady, choć u tych pierwszych widać
było większą agresję. Obie strony miały jednak ku temu swoje powody.
Gdy zapukał do bram pałacu otworzył mu sam książę, co zdziwiło Verrga. Oczywiście władca przybył
w towarzystwie straży. Czterech rycerzy uzbrojonych po zęby ustawiło się po obu bokach władcy,
patrząc podejrzliwie na Łowcę. Dwóch miało u pasów miecze jednoręczne, a w rękach trójkątne
tarcze z herbem, na którym widniał smok, trzymający w łapach koronę. Pozostałych dwóch miało
załadowane kusze, które były wystarczająco duże, by ich bełty przedziurawiły na wylot człowieka w
zbroi stojącego kilkadziesiąt metrów dalej.
Pan zamku pokłonił się przed Łowcą, co zdziwiło go jeszcze bardziej, ale nie dał po sobie tego poznać.
-Witaj Verrgu - odezwał się mocnym głosem książę. Mężczyzna w średnim wieku, na pierwszy rzut
oka około trzydziestki, był niższy od Verrga niemal o głowę i był dobrze zbudowany, w
przeciwieństwie do innych władców, którzy lubili podjeść, obrastając w tłuszcz. - nazywam się Heiris.
Nie wiem czy pamiętasz, ale dane nam było już kiedyś rozmawiać.
Verrg podziękował mu w duchu, że jego rozmówca się przedstawił. Owszem, pamiętał, że kiedyś się
spotkali, ale za nic nie mógł sobie przypomnieć imienia pana zamku.
Pokłonił się w odpowiedzi i rzekł - Witaj księciu Heirisie. Jakże mógłbym zapomnieć naszą tamtejszą
rozmowę i ucztę, na którą...
-Wystarczy tych grzeczności - Heiris machnął ręką na straż - chodź Łowco, musimy omówić nasze
zlecenie, a nie będziemy rozmawiać przy zamkowych drzwiach.
- Świetnie - pomyślał Draas - bez zbędnego gadania i do rzeczy.
Po przekroczeniu wrót i pozostawieniu straży odprowadzającej ich wzrokiem. We dwójkę udali się do
sali samego księcia, mijając po drodze pełne malowideł ściany, na które Verrg nie zwracał uwagi.
Przepiękne obrazy przedstawiające krajobrazy, portrety oraz przeróżne akty nie robiły wrażenia na
Łowcy. Nie przepadał za taką sztuką. W ogóle za nią nie przepadał.
Gdy znaleźli się w bogato urządzonej komnacie, książę podał Verrgowi kielich z winem, po czym
zasiadł na zdobionym krześle, zachęcając Łowcę do tego samego. Gdy już usiedli Draas zamyślił się,
po czym rzekł.
-Domyślam się, że Blavien wam podpadł panie - spojrzał na Heirisa - trafiłem?
Książę jeśli był zaskoczony to nie dał tego po sobie poznać.
- Masz rację, ale nie do końca - odparł pociągając z pucharu -Chodzi o Blaviena, ale nie atakował nas.
Przeczuwam jednak, że za długo się czai spokojnie. Coś jest nie tak, dlatego dodałem w ogłoszeniu, że
sprawa jest pilna - zamyślił się, pociągnął kolejny łyk z pucharu po czym wznowił - Wiem jednak o
twoim wcześniejszym starciu z Blavienem. Czy na pewno chcesz się tego podjąć?
-Z całym szacunkiem - odparł Łowca spokojnie, choć wewnątrz kipiał gniewem - jestem tego pewien i
po to tu przyszedłem.
-Rozumiem. Czy mógłbym znać powód, dla którego przybyłeś? - spytał Heiris
-Nie. - rzucił Draas prawdopodobnie zbyt ostro, bo książę zrobił dziwną minę - wybacz, ale moje
pobudki muszę zostawić dla siebie, panie.
-Rozumiem -westchnął - w takim razie nie chcę cię zatrzymywać Łowco, więc przejdźmy do zapłaty.
Dostaniesz to, czego potrzebujesz za zabicie smoka. Oczywiście w granicach rozsądku. Jakieś
pytania?
Verrg się tego spodziewał i kolejny raz podziękował w duchu za konkretność Heirisa.
-Wszystko jest w pełni jasne, panie - odparł Verrg i podniósł się z krzesła - czy mogę odejść?
-Oczywiście - rzucił Heiris - i powodzenia Łowco. - dopił zawartość pucharu, po czym także wstał Powodzenia - dodał
Bez słowa opuścił komnatę i wyszedł z zamku, po czym udał się prosto do karczmy. Musiał
przygotować się mentalnie i obmyślić odpowiedni plan.
Wreszcie dostał szansę i będzie mógł się zemścić i zabić jego odwiecznego wroga.
CZ. - 2
Po wizycie u księcia Verrg nie myśląc długo udał się prosto na targowisko. Przez kilka chwil w głowie
miał istną burzę myśli, ale musiał się powstrzymać, teraz miał do kupienia kilka rzeczy. Niechętnie, ale
ponownie zagłębił się w tłum w celu kupna ziół na napary. Napoje te pozwalały Łowcom zwiększyć
skuteczność w walce. Jedne tłumiły ból, ale go nie hamowały inne zaś pozwalały poruszać się jeszcze
szybciej, a jeszcze inne poprawiały zdolność skupiania się w walce. Oprócz mikstur Łowcy mieli do
dyspozycji także pułapki, magiczne mgły oraz maści lub trucizny, które nakładano na broń.
Wykorzystywane były w zależności od sytuacji lub upodobań Łowców, z wyjątkiem naparów, których
używał każdy Draas.
Przygotowywane były z różnych ziół i składników. Niektóre dla ludzi były trucizną zdolną zabić w kilka
sekund inne wykorzystywano na co dzień jako na przykład zwykłe przyprawy do posiłków. Gdyby taki
dekokt wypił zwykły człowiek to reakcje byłyby odmienne. Jednego wywróciłoby na nice i
nieszczęśnik umierałby długo i w ogromnych bólach, a inny padłby trupem bez słowa.
Metody przyrządzania naparów były zróżnicowane. Słabsze można było przygotować w terenie,
mieszając odpowiednie zioła ze zwykłym wrzątkiem niczym herbatę. Silniejsze maści, mgły oraz
mikstury tworzono w siedzibie Łowców na bazie alkoholów lub innych naparów, a czasem przy użyciu
magii. Draas zawsze uzupełniali zapasy przed wyruszeniem w dalszą drogę.
Zewsząd słyszał kupców i klientów starających się wytargować korzystniejsze ceny.
- Trzynaście koron za to ścierwo?! Przecie bym dzisięciu za to ni doł! - jeden z chłopów widocznie
oburzony ceną krzyczał na handlarza plując naokoło i machając trzymaną w ręce sakiewką. Na
targach była to codzienność, więc większość ludzi nawet nie zwracała uwagi na całe zajście. Wokół
zebrała się jednak mała grupa gapiów obserwująca i komentująca to wydarzenie.
- Nikt ci nie każe tego kupować kmiocie! Wynocha, bo cuchniesz tak, że mdli każdego dookoła! - Fakt.
Cuchnął i to nieźle. Ludzie też musieli to poczuć, bo po chwili zaczęli się rozchodzić. Sam Verrg nie
usłyszał co dalej, bo także odszedł.
Wreszcie dotarł do handlarza ziołami. Miał szczęście, bo były świeże, zapewne zerwane jeszcze dziś
rano. Handlarze, gdy mieli okazję to zrywali zioła co rano zza murów miast, wsi lub z własnych
ogródków, w zależności od tego gdzie mieszkali. Czasem skupowali towar od wędrowców, którzy
zbierali w podróży co mogli, aby sprzedać je w mieście i zarobić. Verrg kupił kilka potrzebnych pęków
po czym udał się do karczmy.
- Czołem - rzucił do Bruna na wejściu - ludzi dalej nie ma? Aż tacy straszni byli ci bandyci?
- Ludzie jak ludzie - odparł Bruno zza lady - kilku wynajęło pokoje, ale dzisiaj na targu można dostać
świeży towar, więc wybyli. Ty też się zaopatrzyłeś jak widzę. - zerknął na zioła Verrga - przyjąłeś
ofertę.
- Przyjąłem - powiedział bez emocji Draas - Ale dość gadania, potrzebuję dwóch rzeczy. Czy masz...
- Mam twój kuferek - przerwał mu Bruno - zaraza, nieźle go zabezpieczyłeś. Mój były pracownik chciał
do niego zajrzeć, ale go przydybałem. Z tego co mówił nie mógł go otworzyć siekierą, mieczem,
wytrychem, ręką, ani zębami - wyliczył karczmarz. - oczywiście nie muszę mówić, że wyrzuciłem go od
razu na zbity pysk i napuściłem bandę drabów. Profilaktycznie, żeby siedział cicho.
- Dzięki Bruno, takich ludzi jak ty potrzeba więcej - powiedział Łowca - Gdzie jest skrzyneczka?
- Zaczekaj to nie wszystko - przerwał karczmarz - kilka tygodni temu ktoś chciał kupić twoją skrzynkę
razem z zawartością. Oferował pieniądze. Dużo pieniędzy. Mieli go wziąć, a ja zaś miałem powiedzieć
tobie, że napadnięto na moją karczmę i skradziono go. Odmówiłem, ale jakoś dziwnie im z oczu
patrzyło i na jakiś czas wynająłem straż, aby pilnowała mojej karczmy. Kiedy nic się nie działo
powiedziałem im, że sytuacja jest w porządku i już ich nie potrzebuję, a na następny wieczór wpadła
tu grupa bandytów. Pewnie bali się uderzyć wcześniej bo zobaczyli straż, tfu! Banda łachmaniarzy. dorzucił z obrzydzeniem
- Ciekawe- Draas zamyślił się - opowiesz mi jeszcze o tym, bo chciałbym się dowiedzieć kogo
interesuje zawartość mojego kufra. A teraz powiedz mi gdzie go trzymasz, bo czas nagli.
- A tak - Bruno machnął ręką - jest w izbie za mną, przynieść Ci go, czy sam sobie po niego pójdziesz?
- Niezbyt dobra kryjówka - rzucił Łowca - mógł rzeczywiście zostać skradziony - Bruno w odpowiedzi
wyszczerzył zęby
- Wiesz. Czasem najciemniej jest pod latarnią. - rzekł, po czym dodał - to jak przynieść ci ten kuferek?
-Dam sobie radę, a Ty za ten czas przygotuj mi ukrop - rzucił Verrg wstając i idąc w stronę izby magazynku.
W pomieszczeniu, w którym znajdowała się skrzynka było ciemno, ale Łowca nie potrzebował światła.
Skupił się i po chwili w ciemności zaczęły rysować się kształty, a zaraz potem widział już dokładnie jak
w dzień. Interesujący go przedmiot leżał w rogu. Łowca podszedł do niego, dźwignął i ruszył w stronę
drzwi. Skrzynka nie była ciężka. Nie dla Draas, ale niosło się ją niewygodnie.
Po wyjściu z magazynku udał się do swojego pokoju. Nie wziął od Bruna klucza, ale karczmarz
pomyślał o Verrgu i już czekał przy drzwiach. Gdy Łowca się zbliżył właściciel karczmy otworzył je.
- Dzięki - rzucił - ukrop przynieś mi tutaj dobrze?
- Dobrze, będziesz potrzebował czegoś jeszcze? -zapytał
- Nie, myślę, że nie
-W takim razie poczekaj, niedługo przyniosę wodę - rzucił karczmarz na odchodnym
Verrg zamknął za sobą drzwi po czym ustawił kufer na swoim łóżku i otworzył go. Zaraz po broni
jedna z ważniejszych rzeczy każdego Draas. Zwykła drewniana skrzynka bez specjalnych zdobień, w
której każdy Łowca przechowywał swój dodatkowy "ekwipunek" do walk ze smokami. Otworzyć
takową skrzynkę mógł tylko Draas specjalnymi słowy, które poznawał podczas nauki fachu. Była to
swojego rodzaju ochrona, gdyby skrzynka wpadła w niepowołane ręce.
Zawartość podzielona była na trzy części. W jednej znajdowały się sztylety. Osiem sztyletów
wyważonych idealnie zarówno do rzucania jak i do pchnięć lub cięć. Nie były specjalnie zdobione, ale
posiadały swoją drapieżność i piękno jakie Verrg lubił. Każde ostrze spoczywało w prostej skórzanej
pochwie.
W następnej części znajdowały się flakoniki. Jedne były puste, a inne zapełnione różnokolorowymi
maściami, mgiełkami lub płynami. Uzupełnił ich zapas zanim oddał na przechowanie kufer Brunowi.
Sam nie zabierał go na wyprawy jak inni, bo nie chciał zużyć zapasów. Poza tym radził sobie bez nich.
Ostatnia część była przeznaczona na zioła służące do przygotowywania naparów. Była prawie pusta
za wyjątkiem kilku listków jakiejś rośliny. Verrg nigdy nie uzupełniał zapasów ziół, bo wiedział, że
niemal w każdym mieście dostanie świeże składniki, a takie były lepsze do tworzenia dekoktów.
Wyjątkiem były na prawdę rzadkie okazy. W ostatniej części leżał także złoty kielich, który pokrywały
tajemne runy. Verrg nie wiedział z czego dokładnie go wykonano, ale pijąc z niego napary, czuł, że
działają mocniej. Był to prezent od maga, któremu niegdyś uratował życie przed smokiem. Mag ten
był inny niż wszyscy. Nie nosił długich szat ani kostura czy szpiczastej czapki, ale miał na sobie pyszną
zbroję zdobioną runami oraz miecz razem z tarczą, które także pokrywały magiczne znaki. Na imię
miał Raugh i polował na smoka od dłuższego czasu, ale miał pecha, bo podczas walki nie docenił, że
te gady są szybsze niż wyglądają. W ostateczności marnie by skończył. Gdy chciał rzucić zaklęcie,
smok przerwał mu czynność i machnął łapą, zwalając Raugha z nóg. Tylko zbroja ocaliła go przed
natychmiastową śmiercią. Szczęściem Verrg miał zlecenie na tego samego smoka i był w pobliżu.
Zabicie gada było o tyle proste, żenie zauważył Łowcy, zajęty zianiem ogniem w maga, który bronił się
resztką sił, osłaniając się swą magiczną tarczą. W efekcie Draas zdołał zajść smoka od tyłu, wspiąć się
po ogonie na grzbiet i dalej głowę gada i wbić miecz prosto w czaszkę.
Po wszystkim mag w podzięce dał Verrgowi kielich, przepraszając, że to tak mało, ale był wyczerpany
po walce ze smokiem. Zaprosił Łowcę do swojej pracowni w mieście Ins. Raugh sprawiał wrażenie
bardzo mądrego, ale Verrg się dziwił, że przeoczył tak oczywisty szczegół jak szybkość smoków.
Gdy przeglądał zawartość kuferka usłyszał pukanie do drzwi, wstał i otworzył je.
- Mam ukrop - rzekł trzymając w rękach drewnianą tacę i trzy dzbanki pełne parującej wody
- Dzięki Bruno - odparł Draas - a teraz idź na dół i pod żadnym pozorem nie wchodź tutaj przez
najbliższy czas. Muszę się przygotować
- Jak sobie życzysz - rzekł karczmarz i wyszedł
Teraz Verrg zaczął przygotowywać napary. Przypominało to parzenie liści herbaty lecz było to bardziej
skomplikowane z racji na odpowiedni dobór proporcji składników. Po chwili Łowca miał gotowe
wszystkie dekokty. Jeden wypił od razu. Poprawiał skupienie, którego Verrg potrzebował do
medytacji, a ta była potrzebna do mentalnego przygotowania do walki.
Gdy poczuł ciepło mikstury spływające do żołądka, a później lodowaty skurcz, po którym się zgiął,
podszedł do siennika i usiadł na nim zamykając oczy.
Skupił się na swoim odwiecznym wrogu. Wiedział o nim niemal wszystko. Teraz dał się ponieść
myślom...
Pamiętał swoje dzieciństwo. Był zwykłym dzieckiem zwykłej rodziny, która mieszkała w zwykłej
chacie. Żyło im się dobrze, zazwyczaj mieli co jeść, a wieś, przy której mieszkali była spokojna. Do
czasu...
Pamiętał jak bawił się z innymi dziećmi w zabawę, którą tylko one mogły zrozumieć. Rodzice
obserwowali swoje pociechy gawędząc między sobą i popijając na ławkach przed domem cienkie
piwo, które spożywano przed obiadem. Dzień był piękny, rok zapowiadał obfite plony, a zwierzęta
były tłuste. Niedługo wieś mieli odwiedzić kupcy, trubadurzy i bajarze opowiadający ciekawe legendy
i bajki. Nie odwiedzili...
Pamiętał jak uciekał przez płomienie. Oszalałe inferno ogarniające uliczki zdążyło go poparzyć
kilkukrotnie, gdy uciekał do lasku niedaleko wsi. Kiedy go zobaczył, zauważył, że ten też stoi w ogniu.
Skierował się nad Stawik, tak nazywał miejsce, gdzie kąpali się w gorące dni razem z innymi dziećmi.
Bawili się wtedy w Biesa i opryskiwali się wzajemnie wodą.
Pamiętał jak dobiegł do stawiku. Było tam kilku mieszkańców wioski, ale nie było jego rodziców. Gdy
spojrzał w kierunku domu do oczu napłynęły mu łzy. Cała wieś zajęta była przez głodny ogień, który
pożerał strzechy dachów, spopielał ściany oraz spalał żywcem ludzi, którzy nie zdążyli uciec lub
zamarudzili za długo, pragnąc ocalić część dobytku. Nad całym widowiskiem unosiły się trzy smoki,
ryczące na znak tryumfu...
Pamiętał jak zobaczył rodziców biegnących w jego stronę. Byli cali osmaleni od dymu, ale trzymali się
na nogach. Zauważyli krzyczącego syna i jęli biec ku niemu. Nigdy do niego nie dotarli... Gdy przebyli
jedną czwartą drogi, pojawił się kolejny smok. Czarny niczym bezgwiezdna noc nieoświetlona żadnym
światłem. W tej czerni było coś strasznego i... władczego? Sprawiał wrażenie pana zniszczenia, istoty,
która nie boi się niczego, pewnej zwycięstwa.
Gdy smok zobaczył biegnącą parę, opadł w dół. Mężczyzna próbował zasłonić żonę, ale to nie zdało
się na nic. Czarnołuski złapał ich oboje na raz w potężne szczęki i szarpnął. Przez moment słychać było
krótkie wycie mężczyzny. Kobieta zginęła w ciszy.
Smok zaś obrócił się i zauważył ludzi przy stawiku. Zaczął iść w ich stronę. Wszyscy się rozbiegli z
wyjątkiem jednego chłopca, który stał w miejscu. Po jego twarzy spływały łzy, ale nie ruszał się.
Czarny gad był już niedaleko malca, gdy nagle jeden ze smoków nad wioską runął na ziemię u wtóru
ogromnego łoskotu. Pozostałe dwa zaczęły ryczeć i krążyć nad płonącymi chatami wyraźnie
niespokojne. Chwilę późnie z pożogi wyłoniły się trzy biegnące postacie. Wszystkie naraz z
niewiarygodną siłą rzuciły czymś w czarnego. Były to sztylety. Wszystkie trzy pokonały niewiarygodny
dystans i trafiły w smoka, który był już prawie przy chłopcu. Wszystkie trzy sztylety uderzyły w jedno
miejsce, z którego odpadła jedna czarna łuska. Postacie nie przerywając biegu dobyły mieczy i po
chwili znalazły się przy smoku, który zdążył się obrócić i zionąć ogniem...
Pamiętał, że gdy było już po wszystkim owi trzej wybawiciele podeszli do niego i zapytali co się stało,
Gdy chłopiec nic nie odpowiedział, zabrali go ze sobą...
Pamiętał jak myślał o tych chwilach gdy znajdował się w jaskiniach Draasów ćwicząc władanie
mieczem lub po prostu siedząc z resztą Łowców przy ogniu pod gołym niebem i słuchając pieśni
Miriana - Draasa, który miał dryg do poezji i muzyki.
Jedna z takich pieśni wpadła mu w pamięć
Pod płaszczem gęstych ciemnych chmur
człek z bestią walczy o swój byt
smok wielki niczym pasmo gór
gdy ryczy ziemia cała drży
Wojownik zaś to jego wróg
w swych rękach dzierży wielki miecz
nie zna on lęku, lecz trawi go ból
poddać jednak nie może się
Lecz w oczach jego gaśnie już żar
domyśla się, że to już kres
smok ciemny niczym pasmo gór
szponami wyrywa z rąk woja miecz
Żar walki powoli gaśnie już w nim
nie poddał się, lecz wie, że to kres
zawiódł rodzinę i braci swych
w uszach słyszy słodki śmierci szept
Poddał się jej chciał skończyć już to
lecz nagle coś stało się
smok wielki niczym pasmo gór
odleciał, biorąc ze sobą śmierć
Pieśń ta byłą krytykowana przez innych Draas, bo jaki smok zostawiłby swojego wroga przy życiu, ale
Mirian nigdy nie miał ochoty się z nimi sprzeczać. Verrg w tym czasie obserwował płomienie.
Pamiętał jak przy takim właśnie ognisku, usłyszał z oddali miarowe huki. Łup, Łup, Łup nasilało się, po
czym na niebie zarysował się ogromny kształt. Jeden, drugi, aż wreszcie trzeci: ciemniejszy od
bezgwiezdnego nieba. Verrgowi po plecach przebiegł dreszcz, ale dobył sztyletu i tak jak inni Łowcy
dookoła cisnął nim w górę...
Pamiętał, że po oszalałej walce i rozpaczliwej ucieczce widział z daleka pozostałości obozu łowców i
trzy smoki lecące na północ. Pobiegł od razu do jaskiń, gdzie umknęli Draas, ale było tam bardzo
cicho. Z dwudziestu przebywających przeżyło pięciu. Sześciu, licząc Verrga. Po rozmowie z Brandem najstarszym Łowcą i tym samym ich mentorem, postanowił wyruszyć za smokami i pomścić śmierć
tych, których kochał i swych przyjaciół Łowców, choć zemsta nie była w zwyczaju Draas.
Gdy Verrg ocknął się z transu siedział jeszcze przez chwilę, po czym wstał. Czuł chęć do walki. To
przez mikstury. Teraz musiał uważać, aby nikt go nie sprowokował, bo trudno byłoby mu się
powstrzymać od walki. Draas przypasał sztylety: cztery do pasa, po jednym do cholew butów i po
jednym do rąk tuż pod łokciami. Były to dobre miejsca, pozwalały na wykonanie chwytu i rzutu lub
pchnięcia jednym płynnym ruchem.
Gdy sztylety znalazły się na swych miejscach, Verrg wziął miecz i przerzucił go przez plecy. Klinga była
magiczna i połyskiwała czernią. Działo się tak, bo wkuta weń czarna łuska smoka nadawała jej kolor
oraz moc. Verrg wrócił po łuskę czarnego zanim odszedł z Łowcami z wioski.
Ostrze było w stanie przebić się przez pancerz smoka lub ciąć gładko nawet kamienie nie rysując się
ani nie szczerbiąc. Ze wszystkich Draas zaledwie kilku miało szczęście posiadać taką broń, ale chyba
tylko Verrg miał klingę o kolorze jaki mu się podobał. Pasowała do jego oczu, które po przemianie
stały się czarne, a białka nabrały odcieniu szaroniebieskiego. Był to jeden z efektów ubocznych. Mag,
który zmieniał jego ciało chciał poeksperymentować, w rezultacie o mało go nie zabijając i fundując
mu kilka dodatkowych zmian, z których nie wszystkie były zmianami na lepsze. Brand po wszystkim
wypędził maga i od tamtej pory nie mogli szkolić nowych Łowców, bo sami nie znali się na magii na
tyle dobrze.
Po zamocowaniu miecza zerknął na flakony. Wziął kilka. Między innymi ten z lodowatą mgłą, która
chroniła go przed smoczym ogniem gdy rozbił ją na ziemi. Zabrał też fiolkę płynem, który
momentalnie goił oparzenia oraz ampułkę z niezwykle silną trucizną, która powalała niektóre smoki
na miejscu. Aby jendak tego dokonać potrzebna była otwarta rana, a o to nie było łatwo.
Kiedy był gotowy zamknął kufer, zabezpieczył odpowiednią formułą i wyszedł. Czuł euforię, na
zmianę ze złością oraz przyjemne uczucie, które upewniało go, że tym razem on wygra. To dziwne
połączenie emocji sprawiło, że niemal wybiegł z izby. Idąc przez miasto, myślał o jednym.
Niedługo wszystko się zakończy, lecz co się stanie później?

Podobne dokumenty