Rzym 1485
Transkrypt
Rzym 1485
Filip Modzelewski Rzym 1485 Miasto skąpane niegdyś w słońcu i radości mieszkańców, pełne wspaniałych budowli, stolica kultury. Teraz to nie to samo miejsce, co kiedyś. Odkąd do władzy doszła rodzina Pazzich, miasto nawiedziła fala nędzy jeszcze bardziej podkreślająca różnice między pałacami bogatych a kamienicami biednych. To tu dwa lata temu moja rodzina padła ofiarą spisku, to tu straciłem ojca i braci, honor i dobre imię. To tu poprzysiągłem, że zemszczę się na tych, którzy doprowadzili do śmierci moich bliskich i wielu innych Rzymian. Jestem Filippo de la Rossa, oto moja historia. Przez wiele miesięcy szkoliłem się u najlepszych wojowników i mędrców. Swymi czynami zdobyłem potężnych popleczników. Mam do dyspozycji świetnych wojów oraz szpiegów. Moim ludziom broni dostarcza sam Leonardo da Vinci. Dwa lata działaliśmy w cieniu, patrząc, jak Pazzi niszczą to miasto. Teraz gdy, urośliśmy w siłę, mamy szansę w nich uderzyć. Miesiąc temu wraz z moim najbliższym współpracownikiem Antoniem włamaliśmy się do zamku Sant Angelo i podmieniliśmy plany lipcowej defilady mającej prowadzić z Panteonu do Bazyliki San Pietro. To ostatni czas na atak, ponieważ Pazzi wyjeżdżają nazajutrz po defiladzie do Mediolanu. Musieliśmy wziąć również pod uwagę fakt, że Cezare Pazzi na wieść o planowaniu ludowego powstania w Rymie sprowadził swego dawnego przyjaciela Leona de Pari z kilkoma oddziałami gwardii szwajcarskiej prosto z królestwa Francji. Na szczęście problem rozwiązał się sam, gdyż dowódca najemników rzymskich – Salvadore zgodził się zająć Francuzów na czas lipcowego ataku. Mogliśmy spokojnie zabrać się do planowania. Wiedziałem, że w zamku pozostanie dość wojska, aby wesprzeć defiladę i nas rozgromić. Dlatego postanowiliśmy skierować gniew ludu na najważniejsze miejskie jednostki. Zbuntowani Rzymianie zablokowali żołnierzy na posterunkach. Musieliśmy również tym samym sposobem odciąć drogę ucieczki uczestnikom parady. Mieliśmy ich jak na widelcu. Byliśmy gotowi! Z samego rana wszyscy trwali już na pozycjach. Francuzi byli zajęci walką z najemnikami, a lud zaatakował wojsko. Wtedy dałem rozkaz: Do ataku! W tym momencie z alejek na główną ulicę wybiegli moi ludzie. Rozpoczęła się walka. Wiedziony żądzą zemsty, z łatwością przebiłem się przez żołnierzy do karety Pazzich. Wtedy wyszedł z niej ojciec Cezare – Marcello Pazzi, gdy mnie zobaczył, wyciągnął rapier. Walczyliśmy przez chwilę. Nagle on popełnił błąd, a ja kilkoma szybkimi ciosami rozbroiłem go. Wtedy powiedział: – „Poznaję Cię, to ty jesteś de la Rossa, to ty wymknąłeś się strażom dwa lata temu, lecz twoi bliscy nie mieli tyle szczęścia.” Gdy to usłyszałem, coś mnie tknęło i jakby odruchowo pełen gniewu zatopiłem moją klingę w jego ciele. Upadł po chwili. Wtedy Cezare wyjrzał na zewnątrz i zobaczył wykrwawiającego się ojca. Zawołał nagle do woźnicy: – „Jazda do bazyliki.” Kareta ruszyła. W ostatniej chwili złapałem się za krawędź dachu wozu. Wspiąłem się na szczyt, wtedy dostrzegłem brata Cezare Feliciussa. Ten, chcąc się mnie pozbyć, kopnął mnie w twarz, łamiąc mi nos. W samoobronie użyłem noża, który wbiłem mu w stopę. Wtedy wspiąłem się na dach. Feliciuss strasznie cierpiał, nie mógł złapać równowagi, wtedy wyjąłem nóż ciągle tkwiący w jego stopie. Nagle postanowił zeskoczyć z karety. Nie przemyślał tego jednak i zginął, rozbijając głowę o brukowaną drogę. Cezare w tym czasie zajął miejsce woźnicy i wykonując kilka skrętów, próbował strącić mnie z powozu. Nie zauważył, że wjeżdża do Bazyliki San Pietro. Wtedy jeden z koni potknął się, kareta zjechała w lewo i odbiła znów na prawo. Trafiła w kolumnę podtrzymującą dach kościoła. Siła uderzenia strąciła mnie na posadzkę. Straciłem przytomność. Gdy się obudziłem, powóz leżał na boku, a Cezare próbował się z niego wydostać. Leżąc na ziemi, poczułem na sobie jego wzrok. Czym prędzej wstałem, a on wbiegł na rusztowanie. Ruszyłem za nim. Podążał bardzo niebezpieczną drogą. Ścigałem go po drewnianych pomostach zawieszonych dwadzieścia pięć metrów nad ziemią. Gdy dotarliśmy do „ślepej uliczki”, wyciągnąłem miecz. Chciałem to zakończyć, lecz on miał inne plany. Zauważył, że stoję na krawędzi i rzucił się na mnie. Stało się to tak szybko. Niewiele z tego pamiętam. Wiem, że razem spadliśmy na rusztowanie i każde piętro desek amortyzowało upadek. Gdy wylądowaliśmy na posadzce, rozejrzałem się. Dookoła widać było mnóstwo mojej krwi. Po Cezare nie zostało ani śladu. Natychmiast przybiegli po mnie moi żołnierze. Wtedy zemdlałem. Obudziłem się w domu. Przy moim łożu stali wspólnicy, żołnierze oraz tacy ludzie jak Leonardo da Vinci, Nicollo Machiavelli, Catarina Sworza i inni znani politycy z Wenecji, Rzymu, Florencji i Mediolanu. Wszyscy krzyczeli: „Udało się!”, „Niech żyje Rzym!”. Byłem jednak zbyt słaby, aby to wszystko pojąć. Po miesiącu, gdy doszedłem do siebie, przyjąłem wszystkie honory, ofiarowane mi jako superbohaterowi Rzymu. Odsunąłem od władzy zepsutych i bogatych szlachciców, a obsadziłem na stanowiskach między innymi Nicollo czy choćby Salvadore jako generała wojsk rzymskich. Moje ukochane miasto zostało przywrócone do dawnej świetności, a ja postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej o moim rodzie. O tym, kim naprawdę był mój ojciec i za co zginął. W najbliższym czasie wyjeżdżam do Francji i mam nadzieję doczekać się odpowiedzi na dręczące mnie pytania.