Jarosław Wojciech Burgieł WSPOMNIENIA UCZNIA Czesława

Transkrypt

Jarosław Wojciech Burgieł WSPOMNIENIA UCZNIA Czesława
Jarosław Wojciech Burgieł
WSPOMNIENIA UCZNIA
Czesława Droździewicza poznałem w 1974 roku. Byłem wtedy uczniem szóstej klasy
szkoły podstawowej i namówiony przez p. Tadeusza Głownię, zamiast zapisywać się do ogniska
muzycznego, poszedłem z marszu zdawać egzamin wstępny do Państwowej Szkoły Muzycznej I
stopnia im. Stanisława Wiechowicza w Krakowie. Ponieważ wcześniej kilka lat uczęszczałem na
zajęcia muzyczne do innych placówek, zostałem od razu przyjęty na gitarę do czwartej klasy działu
sześcioletniego (dziecięcego), co później wywoływało u nauczycielki kształcenia słuchu objawy
rozpaczy, bo moja wiedza teoretyczna nie była na poziomie odpowiadającym klasie, w której się
znalazłem. W szkole tej trafiłem do klasy gitary Czesława. Bliscy mówią, że przyjęcie do tak
wysokiej klasy zawdzięczam właśnie Jemu.
Czesław był nauczycielem wymagającym. Nie uznawał u ucznia pracy na pół gwizdka, więc
często na lekcjach wysłuchiwałem napomnień dotyczących ćwiczenia, a nie byłem zbyt pilnym
uczniem. Jednak zawsze kiedy był zadowolony dawał temu wyraz, również wtedy, kiedy był czymś
pozytywnie zaskoczony. W pierwszym roku nauki zachorowałem na dłużej, jakiś miesiąc przed
egzaminem semestralnym. Kiedy wróciłem do codziennych zajęć, na lekcji gitary mojego
nauczyciela zastępował ktoś inny. Osoba ta poinformowała mnie, że za tydzień jest egzamin i jeśli
chcę zdać, muszę nauczyć się trzech utworów na pamięć. Nie zapamiętałem dobrze ile kompozycji
mam zagrać na przesłuchaniu, więc na wszelki wypadek w ciągu trzech dni nauczyłem się pięciu.
Następne zajęcia prowadził już Czesiek, który zapytał najpierw o powód długiej nieobecności.
Wysłuchał usprawiedliwienia i powiedział: - Wiesz, że za cztery dni jest egzamin?
Odrzekłem: - Wiem.
 No i co będzie?
 Umiem.
 No to gramy...
Co prawda, przy mnie tego faktu nie komentował, ale ojciec mówił mi potem, że był zadziwiony.
Niestety w tym czasie nie udało mi się ukończyć szkoły, o czym zadecydowała moja sytuacja
zdrowotna, a gwoździem do trumny było wysłanie mnie w ostatnim roku szkoły muzycznej, na
pobyt sanatoryjny do Rabki , gdzie trzymano mnie przez trzy miesiące i omal nie wyprawiono na
łono Abrahama. Potem jeszcze próbowałem kontynuować naukę, ale z powodu stanu zdrowia, na
rok przerwałem edukację ogólnokształcącą, zaś muzyczną, jak się wtedy zdawało, na zawsze. Z
Czesławem pożegnaliśmy się ciepło i mimo, że nie byłem gitarowym orłem, z żalem. Ostatnie jego
słowa skierowane wtedy do mnie brzmiały - Jak będziesz mógł, wróć.
Jednak, niedługo potem ziarno zasiane przez Czesława zaczęło kiełkować. Jak się okazało, nie
potrafiłem już żyć bez gitary, toteż w okresie nauki w LO pogrywałem sobie od czasu do czasu
amatorsko, zacząłem zbierać nuty dostępne wtedy na rynku (czyli przeważnie opracowania Józefa
Powroźniaka) i szukać nagrań muzyki gitarowej, o które w czasie schyłku okresu gierkowskiego
było bardzo ciężko. Jedyne płyty, które udało mi się zdobyć to były „Hiszpańska muzyka gitarowa”
nagrana przez Jana Oberbeka w Polskich Nagraniach oraz koncerty na gitarę i orkiestrę Mario
Castelnuovo - Tedesco i Joaquina Rodrigo utrwalone przez Vladimira Mikulkę w czechosłowackiej
firmie płytowej Panton. Jeszcze później zdobyłem kilka niezbyt dobrych nagrań kameralnej muzyki
gitarowej
węgierskiego Hungartonu. Udało się też wysłuchać na żywo koncertu gitarowego
Narcisco Yepesa, który zimą 1980 roku przebywał w Warszawie, gdzie pojechałem na kilka dni w
innych sprawach. Jednak nie można powiedzieć, abym wtedy miał jeszcze pojęcie o tym czego
należy słuchać i jaka jest rzeczywiście literatura gitarowa, ponieważ nie miałem w tym czasie
żadnego kontaktu ze środowiskiem gitarzystów.
Rok przed maturą, w czasie wakacji, spotkałem Jarosława Biłana, obecnie znanego
krakowskiego lutnika. Jarek lubił popisywać się swoimi umiejętnościami gitarowymi i jak się
okazało znał Cześka. Znajomość z Jarkiem zaowocowała intensyfikacją moich zainteresowań
gitarowych objawiającą się częstszym i solidniejszym ćwiczeniem. Nie pamiętam już, kiedy
zetknąłem się po raz pierwszy z utworem F. Tarregi pt. Wspomnienie z Alhambry, ale tak mi się
spodobał, że kiedy znalazłem go w zbiorze „Mistrzowskie Utwory Gitarowe” J. Powroźniaka, w
ciągu kilku godzin ćwiczenia doprowadziłem go do stanu w miarę płynnego rozczytania, co było
dla mnie wtedy wielkim sukcesem. Jarek kiedyś zaproponował mi, żebym poszedł do Cześka,
zaprezentować mu swoje osiągnięcia w grze na gitarze. Zbiegło się to z podjęciem decyzji, że będę
studiował wychowanie muzyczne na WSP w Kielcach. Ze względu na brak średniego
wykształcenia muzycznego, podjęcie przeze mnie studiów gitarowych na Akademii Muzycznej nie
było możliwe, a chciałem zachować kontakt z muzyką. Aby marzenie o studiowaniu wychowania
muzycznego
było realne należało ukończyć przynajmniej szkołę muzyczną pierwszego stopnia.
Z Czesławem umówiłem się na pewien zimowy wieczór 1982 roku. Kiedy powiedziałem o co
chodzi najpierw stwierdził, że nie mam szans, ale po zagraniu przeze mnie kilku utworów, w tym
Wspomnienia z Alhambry powiedział, że zapyta dyrektorkę szkoły czy będzie możliwe
dokończenie przeze mnie edukacji w PSM. I stopnia im. S. Wiechowicza w Krakowie. Otrzymałem
zgodę, tak więc w lutym roku maturalnego zostałem przyjęty do klasy czwartej działu
młodzieżowego ww. szkoły muzycznej. Czesław polecił, ku mojej rozpaczy, „zapomnieć”
wszystkie utwory, które mu prezentowałem podczas wspomnianego spotkania i zaordynował mi
repertuar o wiele łatwiejszy. Całkowicie zmieniły się moje relacje z Cześkiem w stosunku do
pierwszego okresu kształcenia w szkole. Nie byłem już uczniem odrabiającym zadaną pańszczyznę,
lecz w pełni świadomie współpracowałem z nim. Uczęszczanie do „muzyka” stało się dla mnie
przyjemnością i było odskocznią od nie zawsze przyjaznej atmosfery panującej w LO, co nie
znaczy, że zawsze wszystko szło jak po maśle. Pamiętam m.in. niezbyt udaną dla mnie audycję
podczas której pogubiłem się w tekście wykonywanych utworów. Nie czekając na zakończenie
imprezy, ze złością opuściłem budynek szkoły. Jednak od Czesława nie usłyszałem jakiegokolwiek
zarzutu poza pouczeniem przekazanym przez kolegów, że nawet w takich sytuacjach należy
zachować spokój i nie trzeba się załamywać. Kompletnie też nieudała mi się próba generalna na
dwa dni przed egzaminem końcowym. Po raz pierwszy w życiu dostałem podczas gry „trzęsiączki”
tak silnej, że w żaden sposób nie mogłem jej opanować. W rezultacie nie zagrałem chyba niczego.
Czesław kazał mi się uspokoić, iść załatwić inne sprawy, które miałem do załatwienia i przyjść za
dwa dni na egzamin. Byłem przekonany, że nie zdam, więc w dzień Bożego Ciała nie ćwiczyłem w
ogóle. W dniu dyplomu jednak poszedłem do szkoły i przystąpiłem do egzaminu. Przed wejściem
do auli Czesław poklepał mnie po ramieniu mówiąc „Tylko spokojnie”. Podziałało. Z instrumentu
otrzymałem ocenę bardzo dobrą. W ciągu kilku miesięcy edukacji w szkole zetknąłem się też, poza
J. Biłanem, z uczniami C. Droździewicza, którzy potem tworzyli krąg jego przyjaciół, między
innymi z Adamem Zalasem, Anną Bańdo, Dorotą Pietrzyk, Agnieszką Malatyńską Stankiewicz,
Mariuszem Kominiakiem. Do szkoły zaglądał też Włodzimierz Lerner, który jako student A.M. w
ramach ćwiczenia grał przy nas program swojego recitalu dyplomowego. Miałem niezwykle dużo
szczęścia, gdyż w tymże roku 1982, Czesiek, na skutek nieprzychylności dyrekcji Szkoły, oraz
intryg w środowisku muzycznym Krakowa, został zwolniony z pracy w PSM. Wiadomość ta była
dla nas szokiem. Z tego, co mówili znajomi wynikało, że doszło do buntu uczniów Czesława,
którzy zrezygnowali z dalszego kształcenia w tej placówce. Stało się to powodem dodatkowych
oskarżeń wobec naszego nauczyciela, który jakoby miałby podburzać swoich podopiecznych
przeciwko dyrekcji szkoły. Dla nas prawda była taka: lepszego od Czesława nauczyciela gitary w
tej instytucji i w całym Krakowie nie było. Uczniowie, którzy mieli u niego ciągłość kształcenia,
grali w pełni profesjonalny repertuar z literatury gitarowej m.in. utwory F. Tarregi, Heitora VillaLobosa, E. Pujola, J. S.Bacha i inne, zaś wielu jego wychowanków kontynuowało naukę gry w
szkołach wyższego stopnia i jest w tej chwili profesjonalnymi muzykami i pedagogami jak np.
Adam Zalas, Joanna Kowalczyk, Tadeusz Pokorny, Mariusz Kominiak, jak również autor tych
wspomnień.
Po zwolnieniu z PSM. Czesław znalazł zatrudnienie w Krakowskim Domu Kultury „Pod
Baranami”. Praca mojego pedagoga w tej placówce zaowocowała wielkimi efektami mającymi
znaczenie dla gitarystyki krakowskiej oraz polskiej. Na początku swej działalności popularyzującej
muzykę gitarową Czesiek organizował comiesięczne recitale gitarzystów krajowych i
zagranicznych, które początkowo odbywały się w pomieszczeniach Piwnicy pod Baranami, a
później w innych salach KDK – najczęściej w Sali Drewnianej lub Marmurowej.
W 1985 roku odbyła się pierwsza edycja Krakowskich Dni Muzyki Gitarowej. Gośćmi
imprezy byli: Leszek Potasiński, lutnista Antoni Pilch oraz Jorge Cardoso. Rok później lista gości
zagranicznych poszerzyła się już o: J. Morela, R. Aussella, D. Estradę, Eduardo i Juana Jose Falu.
Te wszystkie osoby przyjechały do Krakowa dzięki zdolnościom organizacyjnym i charyzmie
Cześka. W następnych latach Kraków odwiedziło jeszcze wiele znakomitości życia gitarowego.
Zaś impreza stała się jednym z największych gitarowych przedsięwzięć w Polsce. Ta działalność
pozwoliła adeptom gitary na poznanie wartościowej literatury, nawiązanie kontaktów z muzykami
światowej klasy z całego globu, w końcu przyczyniła się do znacznego podniesienia poziomu gry
na gitarze w całym kraju. Dla mnie osobiście również miała niebagatelne znaczenie.
W 1982 r., w dużej mierze dzięki Czesławowi dostałem się na studia. Jeszcze przed ich
rozpoczęciem, stałem się posiadaczem przyzwoitego, jak na tamte czasy instrumentu, czyli
enerdowskiej Rezonaty. Gitarę sprowadził dla mnie Czesiek i on był inicjatorem zakupu. Wręczył
mi ją osobiście u siebie w domu. Wcześniej grałem na instrumencie sławetnej marki Defil. Co
prawda, egzemplarz posiadany przeze mnie, był całkiem niezły jak na możliwości tej fabryki, ale
służył mi od wczesnego dzieciństwa i już nie wystarczał. Przed dyplomem grałem na instrumencie
pożyczonym ze szkoły.
Po egzaminach na WSP Czesław zaproponował mi wyjazd na II Cieszyńskie Dni Muzyki
Gitarowej. Tam odważyłem się po raz pierwszy wystąpić publicznie, co wywołało u Cześka objawy
paniki. Bał się, że nie dam sobie rady i dojdzie do kompromitacji. Nieświadom wymagań
stawianych uczestnikom na takich imprezach, zagrałem utwory z repertuaru dyplomowego na tyle
przyzwoicie, że mój nauczyciel mi pogratulował. Był to mój chrzest bojowy. Potem już nie bałem
się występów.
Niestety studiowanie wychowania muzycznego nie zaspokajało moich gitarowych aspiracji. Gry na
instrumencie uczyła osoba nie będąca gitarzystą, a na dodatek gitara była na WSP tylko drugim
instrumentem (pierwszym był fortepian), zaś cykl nauczania gry trwał tylko trzy lata, toteż
zaglądałem od czasu do czasu do Cześka w KDK-u. Nie zawsze to były przyjemne spotkania. Za
pierwszym razem usłyszałem, że jeśli będę grał repertuar narzucony mi na uczelni (zbyt trudny),
to nie dość, że zepsuję to czego się dotąd nauczyłem, ale jeszcze dostanę zawału gdy spróbuję się
nim gdzieś popisać (w reprymendzie pomagał Adam Zalas), po czym Czesiek polecił mi przyjść w
dniu następnym. Wtedy otrzymałem od niego odbitkę
I zeszytu „Escuola de la Guitarra” J.
Sagrerasa. Poradził mi abym przeczytał ją w całości w ciągu jednego cyklu ćwiczenia i przyszedł
do niego. Zeszyt zawiera, jak wiedzą gitarzyści, zestaw ćwiczeń dla początkujących. Niemniej są
one tak skomponowane, że nawet zaawansowany gitarzysta przegrywając je po raz pierwszy wpada
w pułapki, ale poprawa umiejętności technicznych jest po takim czytaniu niemal natychmiast
widoczna, o czym się wtedy przekonałem. Podczas następnego spotkania Czesław zaproponował
mi, abym spróbował rozczytać I i VI Etiudę H.Villa - Lobosa i niektóre Preludia tego kompozytora.
Było to dla mnie nowe wyzwanie, które podjąłem z powodzeniem. Nuty, jak poprzednio, zostały
dostarczone prze Niego.
Pod koniec roku 1985 zauważyłem, że w mojej edukacji gitarowej zaczyna się regres. Nie
wiedziałem za bardzo, co mam dalej robić. Wcześniejsza próba łączenia studiów z nauką w PSM II
stopnia zakończyła się niepowodzeniem. Na dodatek po raz kolejny poważnie zapadłem na zdrowiu
i musiałem wziąć urlop na studiach. Powiedziałem Cześkowi, że nie wiem co będzie z graniem, bo
przestałem robić postępy. Poprosiłem, żeby na mnie nakrzyczał. Czesław zaproponował udział w I
edycji Międzynarodowego Konkursu Gitarowego. Materiały jak zwykle otrzymałem od niego. Tym
razem program, który należało przygotować okazał się dla mnie bardzo trudny. Wiele czasu
poświęciłem na rozczytanie utworów, co szło początkowo dosyć opornie, ponadto w związku z
dolegliwościami zdrowotnymi, nie mogłem w zasadzie ćwiczyć. Po pięciu minutach musiałem
odkładać instrument. Przy kolejnym spotkaniu z Czesławem stwierdziłem, że z tego konkursu to
chyba nic nie będzie, bo program jest zbyt trudny. Czesław, niby z obojętnością odrzekł, że jak zbyt
trudny to nic nie poradzi i w ten sposób pobudził moją ambicję. Mimo pobytu w szpitalu na zabiegu
operacyjnym i grypy, która dopadła mnie na miesiąc przed datą konkursu i trzymała dwa tygodnie
zdołałem przygotować program na tyle, że mogłem go zaprezentować publiczności. Na konkursie
zagrałem w 1986 roku J. Cardoso „Gato” i „Walca Wenezuelskiego”, J. Morela „Choro” oraz H.
Wieniawskiego Kujawiaka w transkrypcji J. Powroźniaka. Co prawda, żadnego sukcesu nie
odniosłem, ale fakt przygotowania, zwłaszcza pierwszych trzech utworów, do konkursu, oraz ich
prezentacja, pomogły mi przełamać barierę, która wcześniej wydawała się nie do przebycia.
Zacząłem samodzielnie rozczytywać i opanowywać trudne kompozycje twórców latynoskich i nie
tylko. Zasmakowałem też w występowaniu. Ponownie podjąłem próbę podniesienia umiejętności w
szkole muzycznej drugiego stopnia. Tym razem zdałem do SM II stopnia działającej przy Ludowym
Instytucie Muzycznym w Łodzi (obecnie PIM), którą ukończyłem w 1992 roku już jako nauczyciel
– instruktor zajęć muzycznych w młodzieżowym domu kultury. W konsekwencji zostałem
zatrudniony w Państwowej Szkole Muzycznej I stopnia w Miechowie. Tu muszę zaznaczyć, że
praca w szkole muzycznej była moim celem od wczesnej młodości. Długo zdawało się, że jest to
dla mnie cel nierealny. Prawdopodobnie nie osiągnąłbym go, gdyby nie pomysł Czesława, abym
wziął udział w konkursie w 1986 roku. W rezultacie tego wszystkiego udało mi się jeszcze podnieść
kwalifikacje zawodowe podczas studiów na wydziale Pedagogiczno- Instrumentalnym Akademii
Muzycznej w Krakowie.
Ostatni raz spotkałem Czesława na starym dworcu autobusowym w Krakowie we wrześniu
1994 roku. Jechałem do pracy w Miechowie, zaś Czesiek miał zamiar udać się w tym samym celu
do Nowego Sącza. Z jego wyjazdu nic wtedy nie wyszło, bo na dworcu ogłoszono alarm bombowy
i zarządzono natychmiastową ewakuację wszystkich osób znajdujących się na
tym terenie.
Informowałem Cześka o zaistniałej sytuacji. Potem rozeszliśmy się. Do pracy pojechałem
pociągiem. Zaniepokoił mnie wtedy ciągły kaszel, który gnębił mojego nauczyciela. O jego śmierci
dowiedziałem się, w pierwszych dniach stycznia 1995, podczas pracy, od wspólnego znajomego z
Miechowa.
W podsumowaniu muszę stwierdzić, że nie umniejszając roli innych pedagogów, z którymi
się zetknąłem w czasie edukacji gitarowej, w większości swoje osiągnięcia zawdzięczam
Czesławowi, począwszy od ukończenia PSM I stopnia, co umożliwiło mi studia na wychowaniu
muzycznym, poprzez naukę w szkole II stopnia, aż po zdany pomyślnie egzamin wstępny na AM i
pracę w szkole muzycznej. Dzięki niemu miałem dostęp do wartościowych materiałów nutowych
pozwalających na granie ciekawego repertuaru, stale podnosiłem poziom umiejętności w grze na
gitarze i co najważniejsze, otrzymywałem od niego dyskretne wsparcie zwłaszcza wtedy, gdy
wydawało się, że więcej już niczego nie zdołam się nauczyć. Czesław był człowiekiem życzliwym i
przyjaznym, na jego pomoc zawsze można było liczyć i zawsze była ona bezinteresowna, również
wtedy gdy formalnie nie byłem już jego uczniem. Duchowo zawsze nim pozostanę.

Podobne dokumenty