bogaci ekonomiści zdarzali się w historii
Transkrypt
bogaci ekonomiści zdarzali się w historii
NR XCVIII 2015 GRUDZIEŃ WWW.BANKOWOSCPRYWATNA.PL BOGACI EKONOMIŚCI ZDARZALI SIĘ W HISTORII Dlaczego ekonomiści nie są zazwyczaj szczególnie bogaci, choć sprawiają wrażenie, że wiedzą wszystko o teorii i praktyce ekonomii? John Kenneth Galbraith odpowiadał, że w tym, co jest do opanowania w sztuce robienia pieniędzy, nie ma po prostu nic pewnego. Gdyby było, to po odpowiednio intensywnych studiach bogaczem byłby każdy z IQ wyższym niż przeciętne. Zdarzali się i zdarzają ekonomiści akademiccy wręcz bajecznie bogaci, ale to wyjątki od reguły. Palmę pierwszeństwa dzierżą dwaj z pocztu najwybitniejszych i najsławniejszych tuzów nauk ekonomii. Historia pozwala sobie dość często na chichot, więc jeden z nich był prorokiem współczesnej lewicy, tudzież etatystów wszelkich odcieni i maści. David Ricardo, bo tak się nazywał pierwszy z nich (wcześniej ród zwał się „Izraelowie z Livorno”, a nowe to odniesienie do portugalskich korzeni), był dzieckiem żydowskiego finansisty z bogatej rodziny, która miała wielki udział w rozkwicie utworzonej w Amsterdamie pierwszej giełdy papierów wartościowych na świecie. W 1760 roku dziadek Davida, Józef, wysłał jego ojca Abrahama, by doglądał interesów w Londynie. Abraham pozostał tam już na stałe i ożenił się dobrze z córką kupca tytoniowego. David był trzeci z kolei, a rodzeństwa miał szesnaścioro. Przymierzany był do przejęcia interesu brokerskiego rodziny na giełdzie w Londynie, nie posyłano go do szkół, uczony był w domu. Gdy miał 14 lat, zaczął pracować u boku ojca na parkiecie. Wiodło mu się dobrze, ale zachciało mu się żeniaczki nie z tą, co trzeba. W 1793 r. poślubił kwakierkę (odłam protestantyzmu), co rozsierdziło religijnego ojca, który wyrzucił syna z rodzinnego biznesu, wyrzekł się go i wydziedziczył. Poza zapisaną w genach i wyostrzoną przy krewnych smykałką, z rodzinnego dorobku David nie otrzymał nic i musiał zaczynać od początku. Unikaj straty, przedłużaj zyski W wieku 21 lat, po odtrąceniu przez ojca i matkę, miał jednak w sakiewce przyzwoitą, ale nierzucającą na kolana sumkę około 800 funtów. W dzisiejszych warunkach byłoby to (mierząc siłą nabywczą) około 84 tys. funtów. Gdy umierał zaledwie 30 lat później, jego majątek liczył 675–775 tys. funtów (dzisiejsze 54,6–62,7 mln funtów) i przynosił mu 28 tys. funtów dochodu rentierskiego rocznie (co dziś dałoby prawie 2,3 mln funtów). Fortunę zbił na obrocie obligacjami rządu Jego Królewskiej Mości. Akcjami nie handlował z tego przekonującego powodu, że jedynymi ówczesnymi spółkami akcyjnymi z prawdziwego zdarzeniami były Bank of England i Kompania Wschodnioindyjska (East India Company), a więc nie był to rynek wystarczająco rozwinięty. Brytyjskie obligacje rządowe zwane były consoles. Nazwa ta to skrót od consolidated annuities, czyli skonsolidowanej renty rocznej zastępującej odsetki w formie kuponu. David Ricardo operował na giełdzie jako makler (stockjobber), a nie broker. Pracował zatem na własny rachunek, a nie na zlecenie innych osób. Działał na rynku terminowym (forward), który był wtedy 10 razy większy od rynku transakcji bieżących. Handlował z rozwagą, zadowalając się dziennym zarobkiem rzędu 200–300 funtów (dziś 20–30 tys. funtów). Mówiono o nim, że miał dar błyskawicznego dostrzegania okazji cenowych będących efektem następujących co rusz zwrotów w notowaniach poszczególnych papierów. W liście do przyjaciela pisał „Gram o małe stawki, więc gdy przegrywam, do odżałowania mam niewiele”. Miał dwie zasady: cut short your losses (czyli zdecydowanego przerywania narastania strat) i let your profits run on, tj. niech twoje zyski trwają. Dewizy te są tak mętne, jak rady Pytii z wyroczni delfickiej, lecz przytoczone tu zostały, bo a nuż ktoś zrozumie je, jak trzeba i wykorzysta równie umiejętnie jak ich autor. Niektórzy ekonomiści (np. Norman J. Silberling) twierdzą, że Ricardo grywał nieczysto. Uważają, że brał udział w rozsiewaniu pogłosek o nadchodzących podobno turbulencjach i kryzysach, obracając wybuchające w konsekwencji napady paniki na własną korzyść. Służyć temu miała np. publikacja w 1810 roku broszury pt. „The High Price of Bullion, a Proof of Depreciation of Bank Notes” („Wysoka cena kruszcu dowodem na deprecjację banknotów”). Twardych i jaskrawych dowodów na manipulacje Ricarda brak, więc można założyć, że nie był ani mniej, ani bardziej gorliwy w przestrzeganiu ówczesnych zasad, niż inni uczestnicy giełdy. W tym czasie Ricardo należał już do najwybitniejszych figur na giełdzie i do najważniejszych partnerów kanclerza skarbu, który wojny z Napoleonem finansował przede wszystkim pieniędzmi ze sprzedaży obligacji rządowych. Majstersztykiem mającym mnóstwo wspólnego z hazardem był zakup takich obligacji na cztery dni przed bitwą pod Waterloo. Emisja miała wartość 36 mln funtów (dziś około 2,4 mld funtów). Rynek miał złe przeczucia, więc rząd musiał je sprzedawać po mocno obniżonych cenach. Większość inwestorów pozbyła się ich niemal natychmiast, a Ricardo odczekał. Po zwycięstwie Wellingtona konsole poszybowały w przestworza, a Ricardo stać się miał natychmiast milionerem. Jego przyjaciel – Thomas Malthus – też kupił wówczas te obligacje za 5 tys. funtów. Nie wytrzymał jednak ciśnienia i poprosił Ricarda, by sprzedał je jeszcze przed bitwą. Malthus nie dołączył do grona ekonomistów-milionerów. (Za)wartość pracy Gwoli prawdy, opisana tu dotychczasowa działalność Davida Ricardo nie upoważnia do nazywania go ekonomistą. W 1815 r. przeszedł w interesach w stan spoczynku, a myślą ekonomiczną zajął się na dobre dopiero po swym niesłychanym finansowym awansie. W 1817 r. opublikował „Principles of Political Economy nad Taxation”. Potem ukazały się inne jego prace wyjaśniające m.in., skąd się bierze renta ziemska. Większość jego teorii i zapatrywań nie przetrwała próby czasu. Dowodził np. istnienia żelaznego prawa płacy (iron law of wages), zgodnie z którym płace miałyby niezmiennie dążyć do minimum zapewniającego przeżycie. Sądził też, że podstawowym, a właściwie jedynym czynnikiem wpływającym na wartość dóbr jest praca włożona w ich uzyskanie. Dlatego w butach kosztujących 30 funtów miałoby tkwić trzy razy więcej pracy niż w kapeluszu za 10 funtów. Rozumowanie to doprowadziło go wszakże do teorii kosztów komparatywnych, którą spopularyzował i ubrał w naukowe szaty. Jej opis wymaga odwagi, więc odsyłam do zawartości sieci. Polski matematyk Stanisław Ulam poprosił noblistę z ekonomii Paula Samuelsona, aby wymienił choćby jedną sformułowaną przez nauki społecz- ne teorię, która nie dość, że byłaby prawdziwa, to także niebanalna i nieoczywista. Samuelson zastanawiał się nad tym całe lata, aż wreszcie wymienił teorię kosztów komparatywnych. Napisał do Ulama w uzasadnieniu: „O tym, że jest prawdziwa, matematyka przekonywać nie trzeba; o tym, że nie jest oczywista, zaświadczają tysiące ważnych i inteligentnych ludzi, którzy nie potrafili sami jej pojąć lub w nią uwierzyć, nawet gdy im ją wytłumaczyć.” (P.A. Samuelson, „The Way of an Economist”, 1969). David Ricardo umarł w bogactwie, ze świadomością szacunku, jakim darzyli go współcześni. Nie sądził zapewne, że przejdzie do historii jako jeden z najznamienitszych ekonomistów, ale też jako najbogatszy ekonomista wszech czasów. Kolekcjoner prawdziwych pieniędzy Gonił go inny Brytyjczyk, ale dogonić nie zdołał. John Maynard Keynes urodził się 5 czerwca, tego samego dnia, co 160 lat przed nim największy z wielkich – Adam Smith – i przyszedł w dodatku na świat w tym samym roku, w którym zmarł Karol Marks. Najzacieklejsi przeciwnicy jego teorii mogliby w zacietrzewieniu powiedzieć, że daty te to najistotniejsze tytuły do obecnej sławy Keynesa, ale byliby w wielkim błędzie, bo mimo że omylny jak każdy śmiertelnik, pozostawił po sobie spuściznę niezmiernie ważną. Podobnie jak Ricardo pochodził z zamożnego domu. Był to dom profesora ekonomii w Cambridge. Studiował matematykę i po krótkim okresie stażu w administracji rządowej dołączył do kadry naukowej jako kolega uniwersytecki ojca. Nawiasem mówiąc, John Neville Keynes dożył niemal setki i przeżył syna o trzy lata. Pierwsze laury rozumnego ekonomisty John Maynard zdobył, przepowiadając, że ogromne reparacje nałożone na Niemcy po przegranej w 1918 r. wojnie skończą się hiperinflacją i opłakanymi skutkami dla całej Europy. Jego opus magnum to „Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza”, na którym żerują dziś jak na truchle zwolennicy „pieniądza-śmiecia” kreowanego według formuły Marksa, że każdemu według jego potrzeb. Nie wiedzą lub nie chcą wiedzieć, że na użytek prywatny Keynes lubił mieć pieniądze jak najbardziej prawdziwe i jak najmocniejsze. Był aktywnym traderem giełdowym i spekulantem na rynku terminowym (futures). W okresie „ryczących lat 20.” pomnożył majątek, ale Wielki Kryzys pozbawił go niemal wszystkich aktywów. Potem odbudował jednak swoją fortunę z wielkim naddatkiem. Oszacowano, że w okresie 1922–1946 średnioroczny zwrot z jego inwestycji wyniósł aż 16 proc. Grał przeciw rynkowi. Gdy w ciągnącej się depresji niemal wszyscy pozbywali się akcji, on je kupował po śmiesznych cenach. Mówił, że inwestowanie to przewidywanie zarobku do osiągnięcia przez okres istnienia danych aktywów, zaś spekulacja to działalność polegająca na przewidywaniu psychologii rynku. Radził inwestować. Jego biograf Robert Skidelsky pisze, że w 1923 r., a więc w wieku 40 lat, jego bohater zgromadził majątek w wysokości 57 797 funtów, który teraz wart byłby 3 mln funtów. Gdy John Maynard Keynes umierał w 1946 r., było to już 0,5 mln funtów (dzisiaj około 18,5 mln funtów). Był prekursorem nowoczesnych metod inwestowania, grał ostro i zakończył na wielkim plusie, ale Ricarda nie dopadł, choć zapewne wcale go nie gonił. Lekcja współczesna Gdy dziś szukać milionerów wśród ludzi zajmujących się rozmaitymi dziedzinami naukowej ekonomii, to najłatwiej trafić w tarczę, gdy celuje się w grupę tych skupionych na finansach. Historie ich wzlotów na wyżyny bogactwa nie są z reguły budujące, bo wdrażane przez nich koncepty i metody są na granicy szachrajstwa lub tę granicę przekraczają albo też nagły wzlot kończy się po jakimś czasie spektakularnym upadkiem. Dwóch profesorów (Robert C. Merton i Myron Scholes) i jeden bankier (John Meriwether) utworzyło w 1993 roku fundusz hedgingowy Long Term Capital Management. Model biznesowy opierał się na wierze, że wskutek posługiwania się wyrafinowanymi instrumentami pochodnymi jako narzędziami redukowania ryzyka możliwe jest zwiększenie skali transakcji giełdowych ponad zwyczajowo przyjmowany poziom bezpieczeństwa, a w konsekwencji – osiąganie o wiele wyższych stóp zwrotu. Założyciele LTCM uwierzyli, że rozumieją swój koncept. Uwierzył im rynek, ale przede wszystkim dlatego, że grono osób zdolnych uczciwie zrecenzować ten model było niesłychanie wąskie, jako że reszcie brakowało albo wiedzy o grze giełdowej, albo kompetencji matematycznych. Początkowy sukces był oślepiający. W 1995 r. stopa zwrotu LTCM wyniosła 63 proc., a rok później 57 proc. W 1997 r. Scholes i Merton otrzymali nagrodę Nobla za model matematyczny rynku finansowego uwzględniający inwestycje w instrumenty pochodne (tzw. model Black-Scholes-Merton). Za pomocą ich równań wyceniane są instrumenty pochodne, np. opcje. Fisher Black nagrody nie otrzymał, bo dwa lata wcześniej został pokonany przez raka gardła. Hołd noblowski złożony został założycielom LTCM w bardzo niefortunnym czasie. W grudniu 1997 r. fundusz postanowił grać jeszcze bardziej ryzykownie na rynku opcji, nie bacząc, że w Azji rozwija się kryzys finansowy. Wiosną 1998 r. LTCM zaczął wykazywać straty na wiele setek milionów, a w sierpniu tego roku stracił aż 1,85 mld dol. Łączne straty wyniosły 4,6 mld dol. Fundusz był „zbyt wielki, by upaść”, więc został przejęty przez konsorcjum największych banków świata, a następnie po cichu wykreślony z rejestrów. Można powiedzieć, że to szacowni nobliści byli prekursorami polityki too big to fail. Rada na tym tle byłaby taka, żeby nie nadstawiać za bardzo ucha, gdy rozgorączkowani swymi widzeniami i wizjami dyskutanci zaczynają się powoływać na tego czy innego noblistę z ekonomii służącego im (w danym czasie) za absolutny autorytet. Jan Cipiur Jan Cipiur Więcej w najnowszym numerze Private Banking WWW.BANKOWOSCPRYWATNA.PL NR XCVIII 2015 GRUDZIEŃ ART BANKING 13 Coraz więcej odwiedzających muzea chce nie tylko dostępu do sztuki, ale i wiedzy. T R AV E L 16 MOTO Wyprawa za koło podbiegunowe sposobem na ucieczkę od codzienności? Czemu nie? 18 Samochód na prąd to teraźniejszość. Przyszłość, to auta generujące prąd dla domu. ŚWIAT SKAZANY NA MONETARNE STEROWANIE Obserwując poczynania zdecydowanej większości banków centralnych, można odnieść wrażenie, że świat wciąż nie uporał się na dobre ze skutkami kryzysu finansowego sprzed kilku lat. Monetarne wspomaganie w ostatnim czasie przybiera na sile niemal wszędzie tam, gdzie jest to jeszcze możliwe, podtrzymując wzrost gospodarczy, którego dynamika nie tylko nie rośnie, ale wręcz budzi obawy przed wejściem w kolejną fazę spowolnienia. Dzieje się tak w większości krajów, przy biernej postawie rządów, wciąż przytłoczonych problemami wysokich deficytów budżetowych i zadłużenia. Podejmowanie prób odłączania kroplówki pokazywało, że nawet największe i najbardziej rozwinięte gospodarki nie są jeszcze gotowe do funkcjonowania o własnych siłach. Świat z najwyższym niepokojem obserwuje poczynania amerykańskiej rezerwy federalnej, której przedstawiciele sami nie są przekonani, czy nadszedł już odpowiedni moment, by postawić pierwszy, niewielki choćby krok w kierunku zakończenia wielkiego eksperymentu z polityką pieniężną w roli głównej. Niewiele jednak wskazuje na to, by w najbliższym czasie w czołówkach ekonomicznych serwisów informacje o posiedzeniach rządów wyparły doniesienia dotyczące opinii przedstawicieli komitetów decydujących o wysokości stóp procentowych i ilości pieniądza krążącego na rynkach. WIĘCEJ NA STR. - FOT.: THINKSTOCK EKONOMIŚCI, KTÓRZY ZNALI SIĘ NA INWESTOWANIU NA GIEŁDZIE O KLIMACIE W PARYŻU, I W NASZYCH DOMACH Wiedzą, że świat zmierza w objęcia kryzysu i wiedzą jak go zeń wyprowadzić. Skoro są tak mądrzy, dlaczego nie widzimy ich na listach najbogatszych? Konferencja klimatyczna w Paryżu pozwoli być może na jakiś czas zapomnieć o traumie zamachów terrorystycznych, ale jej cel jest przecież inny. Ustalenia z konferencji mogą mieć wpływ na życie każdego z nas, a ich przestrzeganie, na życie przyszłych pokoleń. Choć naukowcy nie mają żadnych złudzeń i twierdzą, że zmiany klimatyczne wywołane przez człowieka stały się faktem, a temperatura na Ziemi wzrosła za bardzo, by zatrzymać proces, wciąż nie brakuje sceptyków. Zdarzają się wśród nich także optymiści, którzy doszukują się jasnych stron w ociepleniu klimatu na planecie. Okres wegetacji roślin się wydłuży, a rachunki za ogrzewanie spadną. Jednak naukowcy odbijają piłeczkę. Gdy robi się cieplej, rośliny potrzebują więcej wody, a tej będzie brakować. Zwłaszcza, gdy lodowce całkiem stopnieją, o czym możemy się przekonać już wkrótce. W Polsce symbolem tego, że ekonomista może mieć jednocześnie i duży zasób wiedzy i ekonomicznej i retorycznej jest prof. Krzysztof Rybiński. Były wiceprezes Narodowego Banku Polskiego, a później rektor prywatnej uczelni, w okresie największego kryzysu finansowego stworzył fundusz inwestycyjny o wiele mówiącej nazwie Eurogeddon. Fun- dusz miał zarabiać na pogłębiającym się kryzysie w strefie euro, prowadzącym nieuchronnie do jej rozpadu i upadku. W latach 2008-09 takie wizje sprzedawały się łatwo, inwestycja w fundusz mogła też zabezpieczać inwestycje w tradycyjne aktywa. Strefa euro nie tylko się nie rozpadła, ale obligacje większości krajów wchodzących w jej skład weszły w hossę sprowadzającą rentowności obligacji do bezprecedensowo niskich poziomów. Krzysztof Rybiński nie jest jednak jedynym ekonomistą, który poległ na próbie wcielania własnej teorii w praktykę. Można wręcz powiedzieć, że tego rodzaju porażki są wśród ekonomistów – i to zacnych, bo rzecz dotyczy również noblistów – bardziej regułą niż wyjątkiem. Jednak i one się zdarzały. Wytrawnym inwestorem okazał się nie kto inny, niż John Maynard Keynes. WIĘCEJ NA STR. 1 JOHN MAYNARD KEYNES/FOT.: ARCHIWUM Od wody z lodowców uzależniona jest jedna szósta światowej populacji. Największe problemy dotkną mieszkańców Tybetu, Azji Środkowej oraz mieszkańców Indii. Bezpośrednio ucierpi tam 300 mln ludzi. Lodowce topnieją też w Andach i także tam dostępność do wody pitnej dramatycznie zmaleje jeszcze w tym wieku. Efektem będą migracje na nieznaną dotąd skalę. WIĘCEJ NA STR. 12 ISSN 1897-4147 CENA , ZŁ (w tym 8% VAT)