Ksiądz tłumaczy: jest czas żałoby, jest czas życia

Transkrypt

Ksiądz tłumaczy: jest czas żałoby, jest czas życia
Ksiądz tłumaczy: jest czas żałoby, jest czas
życia
Rozmawiała Bożena Aksamit
17.04.2010 , aktualizacja: 16.04.2010 14:52
Ks. Jan Kaczkowski, Puckie Hospicjum Domowe (fot. Beata Kitowska / AG)
Czujemy, że nasz świat się zawalił, wychodzimy na ulicę a tam - dziewczyna niesie zakupy,
pies sika. Rzeczywistość nie krzyczy, nie skomle, tylko my płoniemy w środku
Bożena Aksamit: Dziś tak nie wypada umrzeć, że schowaliśmy śmierć na dno pamięci.
Jednak ona czeka każdego z nas i naszych bliskich. Ksiądz był przy wielu umierających,
odchodząc boimy się?
Jan Kaczkowski*: Nigdy nie usłyszałem od konającej osoby, że się boi. Gdy chory
uświadomi sobie, że zbliża się koniec, pojawia się strach, czasami złość, ale już w samym
momencie odejścia człowiek zazwyczaj jest pogodzony. Mieliśmy niedawno w hospicjum
trzydziestoletnia pacjentkę, na kilka dni przed śmiercią powiedziała: „Już czuję, że z tego nie
wyjdę. Myślałam, że będzie gorzej”.
Osoby, które nie umierają gwałtowną śmiercią mają czas, żeby domknąć swoje życie,
pożegnać się, przeprosić, wyznać miłość. To pomaga także tym, którzy zostali - jest im
łatwiej znosić żałobę. Bliskim, tych którzy zginęli w Smoleńsku nie było to dane.
Najprawdopodobniej dla każdego z nich zaczął się właśnie najtrudniejszy okres w ich życiu.
Ile trwa żałoba?
- Koło roku, ale bywają żałoby, które trwają latami. Są bardzo wyniszczające.
Na początku jest szok.
- Ten stan trwa średnio do dwóch tygodni. Wtedy do końca nie zdajemy sobie sprawy z tego,
co się dzieje. Patrzymy na ofiarę wypadku, myślimy: "on tak spokojnie leży, pewnie śpi".
Mózg "blokuje" kontakt z rzeczywistością.
Czujemy się jakbyśmy oglądali film?
- Trochę tak. Powoli zaczyna do nas docierać. Czujemy, że nasz świat się zawalił,
wychodzimy na ulicę a tam - dziewczyna niesie zakupy, ktoś miło gawędzi, pies sika.
Rzeczywistość nie krzyczy, nie skomle, tylko my płoniemy w środku. Wracamy z pracy do
domu, parzymy herbatę i dostajemy obuchem w łeb - jej, jego nie ma i nie będzie. Zaczyna
się etap mokry, który przeciąga się do trzech miesięcy.
Wtedy płaczemy.
- Smutek ma już do nas dostęp. W życiu codziennym zaczynamy powoli funkcjonować po
staremu. Są chwile, gdy zapominamy o nieszczęściu. Nagle pojawia się myśl: "powiem
mamie, że..." i chwilę potem: "przecież mamy nie ma". Płaczemy. Na tym etapie żałoby,
zmarła osoba jakby ciągle z nami jest. Nie porządkujemy rzeczy, nie sprzątamy pokoju. Do
głowy wpadają myśli: "O! Tata mnie woła", chwila i łzy. Bo nigdy już nie zawoła. Czujemy
jakby ona/on wyjechał, wyszedł na chwilę. Z refleksją przychodzi smutek i łzy. Jednak gdy
płaczemy to dobrze, najbardziej destrukcyjny jest trzeci okres żałoby - suchy.
Brakuje już łez?
- Dochodzi do nas z całą mocą, że tej osoby już nie ma i nie będzie. Jakby ktoś ugodził nas
nożem w serce. Pojawia się złość, gniew. Możemy czuć głuchy ból. W tym momencie bliscy
powinni otoczyć żałobnika specjalną troską, być przy nim. Łatwo wtedy o depresję. Cierpiąca
osoba może zachowywać się oschle, komunikować: "Dajcie mi już wszyscy spokój", a tak
naprawdę potrzebuje wsparcia i bliskości. Zwłaszcza, że okres suchy trwa do ośmiu miesięcy
po stracie.
Jeśli się uda odbyć żałobę wracamy do życia.
- Tyle, że życie jest inne i my jesteśmy inni. Musimy na nowo zbudować swoje role
społeczne. Zdarza się, że bliscy zawieszają się na jakimś etapie żałoby i tkwią w nim latami,
cierpiąc niewyobrażalnie. Poznałem ludzi, których syn - także ksiądz - zginął w latach 70. Na
Kazalnicy w Tatrach. Postanowili mi dać na pamiątkę jego komżę. Gdy odwiedziłem ich po
raz pierwszy, ruszyli coś w jego pokoju, po 20 latach. Byłem w szoku, pokój wyglądał jakby
ktoś przed sekundą z niego wyszedł, tyle że w dwie dekady wcześniej. Moja wizyta, kleryka,
który był w wieku ich syna gdy zginał - coś w nich poruszyła i ocknęli się z letargu.
W przypadku katastrofy w Smoleńsku, zginęło dużo osób w sile wieku, poza
współmałżonkami zostawili dzieci. Będą wymagały dużo troski, dorośli są wyposażeni w
narzędzia, które pozwalają łatwiej przezwyciężyć ból. To kolejny wymiar tej tragedii.
Dzieciom jest trudniej?
- Cierpią tak samo, ale inaczej się zachowują. Maluchy do 2 roku somatyzują. Kiwają się, boli
je brzuch, robią się agresywne. Takie dzieci nie potrafią być smutne. Nawołują mamę,
popłakują. Gdzieś po dwóch tygodniach zaczynają "zapominać". Tyle, że one nie zapominają,
tylko głęboko chowają w nieświadomości, aby już nie cierpieć. Ból starty jest to dla nich nie
do zniesienia.
A przedszkolaki?
- Jeszcze nie rozumieją abstrakcyjnych pojęć, więc gdy mówimy tata odszedł to dla malucha
oznacza, że zaraz wróci. Należy dziecku powiedzieć, że samochód uderzył w drzewo i serce
się zepsuło, już nie bije. Tata już nie oddycha - konkretnie, inaczej nie zrozumie. I ważne jest
aby dziecko mogło być sobą, czyli dzieckiem, nie należy się dziwić i karcić przedszkolaka,
gdy 15 minut płacze, a potem bawi się beztrosko i śmieje. Gdyby maluch „zawiesił się” i na
okrągło płakał, to oznaczałoby, że jest duży problem i trzeba szukać pomocy u psychiatry lub
psychologa.
U starszych dzieci występują jakieś charakterystyczne zachowania.
- Mogą przeżywać żałobę z opóźnieniem. Bo dzieci dopuszczają do siebie smutek, gdy czują
się bezpiecznie. Na początku mogą żartować w szkole, wygłupiać się. Niestety często wtedy
słyszą od życzliwych: "Matka ci umarła, a ty sobie żarty stroisz. Czemu nie jesteś smutny".
Gdy rodzic jest w miarę dobrej formie, wtedy 10 czy 12 latek pozwala sobie na cierpienie.
Dopiero wtedy zaczyna się u niego żałoba. Ten wiek charakteryzuje się jeszcze
rozszczepieniem, za dnia dziecko może zachowywać się jak dorosły - być dzielnym, nocą
przychodzi regres i znów jest maluchem. Ma koszmary nocne, płacze, moczy się.
Młodzież ma trudniej, bo u nich i tak w organizmie zachodzi rewolucja emocjonalna.
- Zachowują się jak dorośli, z tym ze są bardziej narażeni na skraje emocje. "Mama zmarła,
świat się skończył". Oni w trakcie szukania odpowiedzi na najważniejsze egzystencjalne
pytania i jak do tego dochodzi strata kogoś najbliższego, to trudno jest im to unieść, jakoś
uporządkować. Zazwyczaj przez pierwsze trzy miesiące wszyscy bardzo się starają, aby było
dobrze. Potem trzeba żyć na normalnych obrotach. Ojciec smaży kotlety, stara się, jednak
słyszy: "Mamy były jakieś dobre, twoje są okropne". Zaczyna się nakręcanie, pojawiają się
konflikty. Dzieci są złe na tą osobę, która została. Rodzicowi jest podwójnie trudno, a emocje
nastolatka szaleją. Musi upłynąć sporo czasu zanim nauczą się żyć bez taty czy mamy.
Bez skończenia żałoby nie na szansy na dobre życie?
- Na pewno, gdy się domknie tamte relacje i pogodzi z losem, nawet jeśli wydaje się nam
niesprawiedliwy i okrutny łatwiej będzie zbudować coś nowego.
* dr ks. Jan Kaczkowski jest teologiem moralnym i bioetykiem, założył i kieruje puckim
Hospicjum Domowym im. Ojca Pio.
http://trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,35635,7779231,Ksiadz_tlumaczy__jest_czas_zaloby__jest_c
zas_zycia.html