Relacje-Interpretacje Nr 4 (32) czerwiec 2013

Transkrypt

Relacje-Interpretacje Nr 4 (32) czerwiec 2013
Relacje n­ter­pre­ta­cje
ISSN 1895–8834
Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej
Sezony Roberta Talarczyka
Nr 4 (32) grudzień 2013
Kolekcjoner Leszek Macak
Odważny w kulturze: Bolesław Folek
Festiwal mistrzów obiektywu
Dialog z tradycją na „Bielskiej Jesieni”
Dom Tkacza
Ewa Juszkiewicz:
Bez tytułu / według
Rogiera van der Weydena
(olej na płótnie)
Ewa Skaper:
Gloria
w Fabryce Misiów
(tempera jajowa
i olej na płótnie)
Marcin Zawicki:
Bez tytułu
z serii The Fall
(olej na płótnie)
Na okładce
Bartosz Kokosiński:
Bez tytułu
(farba ftalowa na płótnie)
Jacek Rojkowski
Rafał Wilk: Keep in Touch
(olej, papier na płótnie)
41. Biennale Malarstwa
„Bielska Jesień” 2013
Galeria Bielska BWA
Maja Wilchelm: Bez tytułu 4 (olej na płótnie)
Relacje n­ter­pre­ta­cje
Okładka/wkładka
Kwartalnik Regionalnego
Ośrodka Kultury
w Bielsku-Białej
41. Biennale Malarstwa „Bielska Jesień”
Teatr
1
Przestrzeń żywych impulsów
Rok VIII nr 4 (32) grudzień 2013
Adres redakcji
ul. 1 Maja 8
43-300 Bielsko-Biała
telefony
33-822-05-93 (centrala)
33-822-16-96 (redakcja)
[email protected]
www.rok.bielsko.pl
Magdalena Legendź
Skr zynka w y wiadowcza Bochenka
5
Kultura? Wymaga odwagi!
V Foto Art Festival: fotografia Christiana Tagliaviniego (Szwajcaria)
Z Bolesławem Folkiem rozmawiał Mirosław Bochenek
Galerie
9
Dialog z tradycją
14
Stroje wilamowskie
Alicja Migdał-Drost
Muzeum
23
Dokument i dzieło
Wydawca
Regionalny O
­ środek Kultury
w Bielsku-Białej
dyrektor Leszek Miłoszewski
Barbara Rosiek
Bielsko-Biała. Ludzie i budowle
28 Bialskie fabryki Hessów
Piotr Kenig
32
36
Rozmaitości
Rekomendacje
Galeria / Wkładka­
Rada redakcyjna
Ewa Bątkiewicz
Lucyna Kozień
Magdalena Legendź
Janusz Legoń
Leszek Miłoszewski
Artur Pałyga
Jan Picheta
Maria Schejbal
Agata Smalcerz
Maria Trzeciak
Urszula Witkowska
Druk
Augustana, Bielsko-Biała
Leszek Macak. Kolekcjoner
Rzeźby Antoniego Barana i Jana Miki
Opracowanie graficzne, DTP
Mirosław Baca
Aleksander Dyl
Nakład 1000 egz.
(dofinansowany przez
Urząd Miejski w Bielsku-Białej)
Paweł Jagiełło
Czasopismo bezpłatne
Kolekcja bez granic
ISSN 1895–8834
Małgorzata Słonka
Felietony
18
Mistrz i troglodyci
Juliusz Wątroba
26
Redakcja
Małgorzata Słonka
redaktor naczelna
Bojownicy i kombatanci
Marcin Jacobson
Fotograf ia
20 Subiektywny przegląd arcydzieł
Zdzisław Niemiec
Magdalena Legendź
Przestrzeń
żywych impulsów
Sezony Roberta Talarczyka
Myśląc o minionych latach w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, bez problemu można przypomnieć sobie kilka dobrych przedstawień, kilka takich, które wywołały społeczny oddźwięk, czy takich, które wprowadzały nową estetykę. Były też przedstawienia głośno komentowane. Niektóre uznano za
artystyczną pomyłkę lub za prowokację.
Dla przykładu ubiegłoroczna Miłość w Königshütte
według „Gazety Wyborczej” wywołała rezonans, jakiego
nie miało żadne przedstawienie teatralne po 1989 roku.
Podczas dyrektorskiej kadencji Roberta Talarczyka, ­czyli
przez ostatnich osiem lat, odbyło się kilkadziesiąt premier, w tym kilka prapremier. Ile tytułów przedstawień
jesteśmy w stanie przywołać? Sześć? Dziesięć? Pomińmy ostatni sezon, bo ten jest jeszcze w świeżej pamięci,
i spróbujmy wymieniać, bez wartościowania, ot tak, jak
przychodzą na myśl: Testosteron, Bóg mordu, Intercity,
Konopielka, Testament Teodora Sixta, Żyd, Taka fajna
R e l a c j e
dziewczyna jak ty, Królowa piękności z Leenane, Hotel
Nowy Świat, Bitwa o Nangar Khel, Piaskownica, Mistrz
& Małgorzata story, Zbrodnia... Hmm... nie było tak źle.
Jedna z lepszych dyrekcji, od dawna teatr nie miał
tak dobrej pozycji w środowisku. Od czasów Józefa Pary
(na przełomie lat 60. i 70. ub. wieku) nie było o bielskim
teatrze tak głośno. Takie opinie można było usłyszeć,
a nawet przeczytać. Oceniający z takim zachwytem
czas dyrekcji Roberta Talarczyka patrzą na wszystkie jego sezony przez pryzmat sezonu jubileuszowego
2010/2011, w którym z okazji 120-lecia teatru porwano
Tomasz Wójcik
Magdalena Legendź
– teatrolog, recenzentka
i obserwatorka życia
teatralnego Bielska-Białej.
Właśnie przygotowywana
jest ­k siążka z jej tekstami
poświęconymi tej tematyce.
I n t e r p r e t a c j e
1
Testament Teodora Sixta
Intercity
Tak wiele przeszliśmy,
tak wiele przed nami
Tomasz Wójcik
Nowe Wyzwolenie
Aleksandra Śnieżek
2
R e l a c j e
się (w ­w iększości udatnie) na kilka poważnych przedsięwzięć. Niezwykle pozytywnie oceniła je na łamach
„Teatru” Kalina Zalewska: Co zatem wynika z przeglądu ostatniego sezonu w Bielsku-Białej? Repertuar Teatru
Polskiego jest wybierany z rozmysłem, otwarty na problemy współczesnego świata i rodzime uwikłania, kształcący
widza w kierunku świadomego udziału w rzeczywistości.
Premiery odbywają się tu co dwa miesiące, „Bóg mordu” pojawia się w tym samym sezonie, co w stołecznym
Ateneum, a problem Nangar Khel brany jest na warsztat zaraz po aresztowaniu bielskich żołnierzy, kiedy media zrobiły z tego news z negatywnym przesłaniem. Teatr
zamawia nowe teksty, kreuje wydarzenia – takim okazał
się spektakl „Mistrz & Małgorzata story” – a większość
nowości ostatniego sezonu to prapremiery. Nawet jeśli
nie wszystko okazuje się pełnym sukcesem – prowadzony przez Talarczyka zespół cały czas rozwija swoje możliwości i może już podjąć się bardzo wymagających zadań
(Z czym do widza, „Teatr” nr 10/2011, s. 53).
Tymczasem na początku nie było tak różowo, dwa
pierwsze sezony nie przyniosły specjalnych rewelacji.
Nie oceniano początków kadencji Talarczyka tak entuzjastycznie i nie patrzono optymistycznie w przyszłość.
Sezon na stłuczki – Maria Trzeciak na łamach „Relacji
–Interpretacji” nr 3/2006 (s. 5) tekstem pod takim właśnie tytułem podsumowała sezon 2005/2006, a rozmowę z nowym dyrektorem zakończyła pytaniem: A po
wakacjach zaczynacie na poważnie? (To był trochę lekki
sezon, „Relacje–Interpretacje” nr 3/2006, s. 7; następne
trzy cytaty także z tego wywiadu).
Warto odnieść się do wypowiedzianych wówczas,
u progu pracy w bielskim teatrze, przez samego Talarczyka planów i propozycji. W cytowanej już rozmowie
dyrektor nie formułował programu artystycznego, a ra-
czej menadżerski: Chciałem robić taki teatr, żeby ludzie
przychodzili, zaznaczając, że Komercyjny powinien być
efekt, a nie założenia. Czy można było go z tych wypowiedzi rozliczyć? Można – i bilans wypadł wcale pozytywnie, skoro dziennikarka, odwołując się do teatralnej
statystyki, odnotowuje wzrost wpływów własnych teatru
o 40% i wzrost liczby widzów o kilka tysięcy.
Mówiąc natomiast: Chcę promować bielski teatr jako
szczególne miejsce w województwie, dyrektor nie wyjaśniał, o co właściwie mu chodzi. Najwyraźniej jednak
miał jakiś rodzaj intuicji, pozwalającej dostrzec potencjał
tego miejsca i przede wszystkim potencjał bielskich widzów. Postawił zatem na nietradycyjne formy kontaktu
z publicznością, wychowaną na nowych mediach i pragnącą aktywnie uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych. Pojawiły się teatralne blogi i dostępne dla widzów
forum internetowej wymiany myśli o teatrze. Organizowano kursy pisania scenariuszy – tak powstały podwaliny tekstu do spektaklu Tak wiele przeszliśmy, tak
wiele przed nami, dopieszczone potem literacko i scenicznie przez Artura Pałygę i Piotra Ratajczaka. Urządzano konkursy, m.in. zaproszono utalentowanych amatorów do turnieju na najlepszy występ stend-up. Przez
pewien czas działał Teatr Tekstu, gdzie czytanie sztuk
współczesnych i klasyki przez samych uczestników uzupełniały dyskusje. Okazało się, że teatr nie musi być
konserwatywny, zamknięty, że otwiera się na inny przepływ energii, umożliwia bezpośrednie reagowanie, intelektualne, ale też emocjonalne. Strzałem w dziesiątkę
był Radykalny Przegląd Przedstawień Teatru Polskiego
„Teatr działa!”. Kilkunastu własnym przedstawieniom
(układającym się w ciąg zazębiających się nurtów: teatr i historia, teatr i wojna, nasza przeszłość i narodowa
tożsamość) towarzyszyły spotkania z autorami i twórI n t e r p r e t a c j e
cami spektakli oraz publiczna debata na temat miejsca,
funkcji i misji teatru oraz współczesnej dramaturgii.
Talarczyk przyszedł do Bielska-Białej po reżyserskich sukcesach odniesionych w repertuarze związanym ze śląskim i miejskim folklorem. Od początku zapowiadał, że chce poszerzyć spektrum tego teatru o swoją
wrażliwość, co dla twórcy związanego z chorzowskim
Teatrem Rozrywki oznaczało przede wszystkim widowiska muzyczne, za które bywał nagradzany. W pierwszym sezonie były cztery, z Korowodem według Marka
Grechuty na początek, w którym wystąpił niemal cały
zespół aktorski. W kolejnych sezonach oprócz sylwestrowych gali były zwykle po dwa, trzy raczej kameralne recitale, z których część zaistniała dzięki tzw. scenie
inicjatyw aktorskich. Do ciekawszych należały: Zła opinia (piosenki Brassensa), Ja w podróży (piosenki Osieckiej) i Do łez oraz ponownie pełnowymiarowy muzyczny spektakl z ostatniego sezonu Walizki pełne wody.
Co ciekawe, jeśli porównać Talarczyka z poprzednikiem, Tomaszem Dutkiewiczem, dyrektorem w latach 1999–2005, rzucają się w oczy ciekawe podobieństwa. Obaj mieli muzyczne inklinacje, lecz
Talarczyk rozwijał je konsekwentniej. Obaj też eksplorowali dramaturgię współczesną, Dutkiewicz obcą
(Prezydentki W. Schwaba), jego następca polską (Żyd
A. Pałygi) – nie wahając się przy tym narazić na zarzut łamania estetycznego czy obyczajowego tabu.
Dla obu bardzo istotne stało się pytanie o przeszłość i lo­
kalne korzenie. Dutkiewicz wyreżyserował w połowie
lat 90. Nasze miasto T. Wildera, jego następca poszedł
o krok dalej: ogłosił konkurs na sztukę o Bielsku-Białej.
Gdy zostałem dyrektorem, zacząłem badać teren. Zrozumiałem, że Bielsko i Biała były kiedyś niemiecko-żydowsko-polskimi miastami, ogromna część mieszkańR e l a c j e
ców zginęła albo wyjechała, a obecni są przede wszystkim
ludnością napływową, która nie czuje własnej tożsamości. Nikt nie słucha przeszłości, nie wie, jakie to bogactwo.
Przychodząc ze Śląska, miałem tego świadomość– mówił
w rozmowie z Kaliną Zalewską (Po co nam ten hanys?,
„Teatr” 10/2011, s. 58). Konkurs wygrał Testament Teodora Sixta Artura Pałygi, wówczas bielskiego dziennikarza, dziś wziętego dramatopisarza. Spektakl w reżyserii
dyrektora, grającego w nim rolę reżysera wystawiającego sztukę o mieście werbusów, okazał się przełomem,
zainteresował publiczność przeszłością, własnym dziedzictwem, ale też pokazał, że teatr może nie tylko bawić,
ale też coś ważnego powiedzieć ludziom o świecie i nich
Mistrz & Małgorzata story
Tomasz Wójcik
I n t e r p r e t a c j e
3
Singielka
Zbrodnia
Tomasz Wójcik
4
R e l a c j e
samych. Wydziedziczeni ze swoich małych ojczyzn, zamieszkali tu,
ale nie mieli korzeni.
Mam nadzieję, że dzięki teatrowi mogą je zyskać – oceniał dyrektor
(Po co nam ten hanys?,
„Teatr” 10/2011, s. 56).
Mniej więcej od tego momentu zaczęły pojawiać się
na bielskiej scenie aktualne tematy społeczne, polityczne, istotne zarówno z lokalnego, jak i ogólnopolskiego
punktu widzenia. To znaczy, pojawiały się już wcześniej,
ale zrazu jako kameralne historie prywatne, egzystencjalne, nieuwikłane w politykę, jak Testosteron Andrzeja Saramonowicza w reżyserii Waldemara Patlewicza
czy Piaskownica Michała Walczaka w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza. W tym nurcie znalazły się później bardzo dobre: Utarczki, Królowa piękności z Leenane czy Singielka.
Zwrot ku polityce był ogólnokrajową tendencją w teatrze początków XXI wieku, a nad Białą dokonał się m.in.
dzięki współpracy z autorami piszącymi specjalnie dla
bielskiej sceny, jak Ingmar Villqist czy Artur Pałyga. Do
dyskusji nad historią, świadomością i pamięcią prowokowały: Norymberga Wojciecha Tomczyka (reż. Dorota Ignatjew, 2010), Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed
nami (reż. Piotr Ratajczak, 2009) oraz Bitwa o Nangar
Khel (reż. Łukasz Witt-Michałowski, 2011) – oba autorstwa Pałygi, a także Miłość w Königshütte Villqista w reżyserii autora. Te współczesne teksty były zarazem interesującym przepracowaniem przeszłości. Przekonałem
widzów do własnej linii repertuarowej, w której jednym
z elementów jest szeroko
rozumiana dyskusja na tematy współczesne – mógł
z całym spokojem pod koniec kadencji powiedzieć
dyrektor.
Teatr Polski stał się nie
tylko domem współczesnych autorów i reżyserów
młodszego pokolenia, ale
również miejscem testowania nowej estetyki i sposobów wyrazu oraz interesujących debiutów, m.in.
aktorskich: Jaśminy Polak
jako Córki w Zbrodni
Witolda Gombrowicza
i Mateusza Znanieckiego w tytułowej roli
spektaklu Amadeus.
Nie brakowało też
przedstawień, które
konfrontowały tradycjonalistyczną widownię z innym modelem aktorstwa, w ramach którego
współpracują ze sobą zawodowcy i amatorzy – jak w Tak
wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami – czy z nową estetyką brutalizującą relacje międzyludzkie – jak w Napisie, Bogu mordu czy Popcornie, Królach dowcipu czy
w kontrowersyjnej Mistrz & Małgorzata story (Bułhakow/Talarczyk, reż. R. Talarczyk). Twórcy wymienionych
spektakli czerpali z kultury popularnej, oswajając i przewartościowując jej znaczenia, zacierając granice między
kulturą wysoką i niską, a także starając się odzwierciedlić inwazję elektronicznych mediów we wszystkich sferach ludzkiego życia. Może się to podobać lub nie, ale
uznanie popkultury za pełnoprawną część dziedzictwa
teatru już nie tylko na Zachodzie, ale również na polskich scenach powoli staje się normą.
Otwieraniem przestrzeni dla innego rodzaju ekspresji była współpraca z najmłodszymi reżyserami. Debiut
Eweliny Marciniak – zrealizowane na bielskiej scenie
Nowe Wyzwolenie Witkacego (2010) nagrodzone zostało na festiwalu Koszalińskie Konfrontacje Młodych.
Dwa lata później za wyreżyserowanie w Bielsku-Białej
Zbrodni artystka otrzymała nagrodę na 18. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej oraz Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy.
Oczywiście, były też komedie, niektóre niewybredne,
były próby wystawiania klasyki, m.in. Szekspira, Gogola i Kafki. Można by było analizować, dlaczego niezbyt
udane. Można by zastanawiać się, jakich reżyserów, scenografów i muzyków dyrektor zapraszał, jak układał obsady. Co ciągnęło go do inscenizowania powieści? Zmierzyć i zważyć proporcje. Aptekarska dokładność, może
i przydatna dla historyków teatru, fałszowałaby przecież
obraz. I bez tego widać, że bielski teatr był w ostatnich
latach obszarem żywym i zróżnicowanym, oferującym
wiele doświadczeń, spotkań i zaskoczeń, wysyłającym
impulsy, by na nowo przemyśleć, czym jest przestrzeń
społeczna, w której teatr działa.
I n t e r p r e t a c j e
Mirosław Bochenek
Kultura?
Wymaga odwagi!
Rozmowa z Bolesławem Folkiem
Mirosław Bochenek: Znamy się na tyle, że mogę ci
słodzić: nie znam drugiego animatora kultury, który
byłby zaangażowany w to, co robi, tak jak ty. Myślę,
że gdy śpisz, to też kombinujesz, jak zorganizować to
czy tamto... Skąd w tobie tyle entuzjazmu?
Bolesław Folek: Mój entuzjazm... Nigdy się nad tym nie
zastanawiałem, nie czułem tego tak. To chyba bierze się
z mojego dzieciństwa, mojej rodzinnej wsi: Zarzecza.
Tam zawsze było coś do roboty i nic nie robiło się „na pół
gwizdka”, zawsze „do porządku”, jak mówił mój dziadek. W mojej pracy w ciągu dnia nie czuje się zmęczenia. Szczególnie kiedy realizuje się kolejna impreza, adrenalina nie pozwala nawet myśleć o zmęczeniu, ale po
kilkunastu godzinach na wysokich obrotach zasypia się
szybko. Dopiero rano uruchamia się automatyczny analizator i już wiadomo, co wypadło dobrze, a co trzeba jeszcze poprawić, żeby lepsze efekty osiągnąć w przyszłości.
Wspólnie z zespołem pracowników – w myśl przekonania, że nie ma lidera bez zespołu i odwrotnie – staramy
się każdą imprezę dopracować w najdrobniejszych szczegółach. Często nawet niuans ma wpływ na odbiór całości... Jak widać, bardzo praktyczny ten mój entuzjazm.
Wyszedłeś w świat z wiejskiej rodziny, tradycyjnej
i prostej w obejściu. Twoja droga do „szerokich horyzontów” nie mogła być łatwa i prosta.
Urodziłem się i dorastałem w cudownym miejscu.
Z upływem lat, gdy sięgam do wspomnień, jestem przekonany, że to był mój raj na ziemi. Drewniany domek pod
groblą oddzielającą od tajemniczego lasu, za którym był
„zalew”, czyli Jezioro Goczałkowickie. Z okna m
­ ogłem
godzinami patrzeć na łąki i pola zmieniające ­kolory
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
5
Mirosław Bochenek
– prawnik, poeta, felietonista, twórca tekstów
piosenek m.in. dla Ryszarda
Riedla i zespołu Dżem.
Opublikował dotąd siedem
książek poetyckich.
Na stronie poprzedniej:
Piotr Beczała, Adam
Myrczek, Bolesław Folek,
Anna Szostak
Krzysztof Więcek
Czechowicki Teatr Muzyczny
Movimento: Kiss me, Kate
Mariusz Połowczuk
6
R e l a c j e
według pór roku. Tylko brać płótno, pędzel i malować!
Oczywiście, kiedy trochę podrosłem, pasałem krowy
i pomagałem przy żniwach. Dziadek nauczył mnie wyplatać kosze z wikliny, a z rodzicami od najmłodszych
lat chodziłem na grzyby. Las był dla mnie i rodzeństwa
najciekawszym placem zabaw inspirującym najbardziej
szalone pomysły. Potem, jako chłopak z porządnej rodziny, miałem się wyuczyć na murarza-tynkarza albo na
elektryka. Tak chcieli rodzice. Niestety, pierwsza ścianka,
którą wspólnie z kolegą postawiliśmy, nie wytrzymała
testowania przez naszego majstra: rozleciała się jak domek z kart... Zmieniłem szkołę na elektryczną. W niej
lepiej radziłem sobie jako teoretyk niż praktyk, więc do
kontynuowania kariery raczej mnie nie zachęcano. Ale
posiadłem tytuł technika elektroenergetyka i żarówkę
umiem do dziś wymienić! (śmiech)
To nie był chyba szczyt twoich marzeń?
Moim pierwszym wielkim wyzwaniem była matura.
Zdałem ją w bielskim Technikum Energetycznym. Już
wtedy jednak wiedziałem, co mnie tak naprawdę kręci. Z marszu podszedłem do egzaminów na, cieszący
się wówczas opinią elitarnego, Wydział Radia i Telewizji UŚ w Katowicach. Oczywiście nie zmieściłem się
w grupce wybrańców, ale nie odpuściłem... poczułem
taki doping, że w rok później odebrałem w dziekanacie
indeks studenta kulturoznawstwa (specjalizacja filmoznawstwo) Uniwersytetu Śląskiego. Na egzaminach największe wrażenie zrobiłem znajomością tego, co działo się w ówczesnym życiu teatralnym! Jak widać film
i teatr miały ze sobą o wiele więcej wspólnego niż dzisiaj. Byłem pierwszym studentem w rodzinie. Odbierano to z mieszanymi uczuciami. No bo co to właściwie
jest to kulturoznawstwo? Czy z tego można wyżyć? Ale
ja byłem szczęśliwy: wkroczyłem w wymarzony, lepszy
świat kultury. I było rzeczywiście pięknie przez ponad
dwa miesiące, do 13 grudnia pamiętnego 1981 roku. Po
przymusowej przerwie w zajęciach, zaserwowanej nam
przez Jaruzelskiego, też było pięknie, ale już inaczej. Spora grupa wykładowców, towarzyszących nam w strajku
NZS-u, zniknęła. Ubyło też studentów, pojawili się natomiast „nowi”.
Domów kultury w Polsce dostatek. Jednak MDK w Czechowicach-Dziedzicach ma wysokie aspiracje jak na
takie małe miasto. Jak to robisz, że znakomitości sztuki,
literatury, filmu, teatru i nauki, mimo napiętych terminów, korzystają z twojego zaproszenia do współpracy?
Zawsze irytowały mnie narzekania i beznadziejne diagnozy czy prognozy w stylu: w tym mieście nic się nie
da zrobić, tu zawsze będzie sypialnia, pustynia kulturalna itp. Albo przekonanie, że w domu kultury na tzw.
prowincji nie ma racji bytu oferta ambitna artystycznie
i intelektualnie. Tak naprawdę wszystko zależy od ludzi,
a nie od miejsca, w którym żyją. Przecież to ludzie decydują o tym, czy będzie ono piękne, tętniące życiem i czy
można w nim spełniać się twórczo, realizować najśmielsze marzenia. Recepta jest więc prosta: żeby zaszczepić
głód wiedzy i pragnienie tworzenia rzeczy pięknych,
trzeba zapraszać autentycznych mistrzów, imponujących nie tylko posiadaną wiedzą i umiejętnościami, ale
nade wszystko potrafiących je przekazać i zainspirować do poszukiwania nowych ścieżek. Staram się dbać
o to, aby tacy właśnie ludzie, tacy artyści, czy ich dzieła,
trafiały do Czechowic-Dziedzic, do Miejskiego Domu
Kultury. Wszyscy podlegamy takim samym prawom:
pojawiamy się tu, by odczytać ślady i wskazówki pozostawione przez przodków, sami tworzymy swoje ślady
i przekaz dla następnych pokoleń. To ma sens. Ktoś powiedział też: „Społeczność, która nie znajduje sił i środków na wytworzenie elity intelektualnej i artystycznej,
ulega stopniowej degradacji – chyli się ku upadkowi”.
I n t e r p r e t a c j e
DKF-u prestiżową Nagrodą im. prof. A. Bohdziewicza
w 1991 roku. To przełożyło się potem na sukcesy, które
zadziwiały całą Polskę. Biliśmy zdumiewające rekordy
frekwencyjne, które zaowocowały nagrodą Złoty Próg,
przyznaną nam przez dystrybutorów filmowych dwukrotnie (1995 i 1996). Jako drugie kino w kraju zainstalowaliśmy najnowocześniejszą wówczas aparaturę projekcyjną! Pomysłów nie brakowało – tworzyliśmy kolejne
przeglądy i festiwale kina polskiego i światowego, które zawsze cieszyły się powodzeniem u widzów i istnieją do dziś. Publicyści „Gazety Wyborczej” czy miesięcznika „Film” pytali na łamach: skąd taki fenomen w tak
małym mieście?! Ale jak tu się nie dziwić, skoro jako
pierwsi w Europie (sic!) pokazaliśmy film Forest Gump,
Bolesław Folek
z projektem i przebudowany
Miejski Dom Kultury
Takiego czarnego scenariusza dla mojego miasta i okolic nie przewiduję.
Nowy budynek MDK-u, który zastąpił socjalistyczne
straszydło, jest nowoczesny i okazały, wygląda wspaniale. Skąd wziął się pomysł przebudowy?
To fantastyczne marzenie nabrało realnych kształtów
już w latach 90. dzięki zaskakującym efektom (również finansowym!) prowadzenia kina Świt i całej nowej
działalności MDK-u. Można było zacząć budować odpowiedni klimat do realizacji tego pomysłu, choć jako
radny wiedziałem, że zawsze są sprawy ważniejsze od inwestycji w kulturę. Z pomocą przyszła... natura. Z roku
na rok powiększały się pęknięcia na styku elewacji i dachu, które mogły skończyć się katastrofą budowlaną. Zapadła właściwa decyzja i w 2008 roku rozpoczęto przebudowę według projektu Stanisława Niemczyka. Już po
roku mogliśmy się cieszyć z pracy w pięknym obiekcie.
Zyskaliśmy nowe przestrzenie: Piwnicę Muz i Galerię,
w której m.in. gościliśmy z wystawą obrazów mistrza
Edwarda Dwurnika – podobało mu się u nas.
Dyskusyjny Klub Filmowy Puls w latach 80., a kino Świt
w latach 90. ubiegłego wieku to były marki znane w całej Polsce. Znakomity repertuar, spotkania z twórcami,
dyskusje. Czy wierzysz w powrót legendy?
Legendy pojawiają się i znikają, niektóre powracają, ale
tylko za sprawą ludzi, którzy o to zadbają. Był początek
lat 90., gdy zostałem dyrektorem MDK-u. Kierownictwo kina Świt powierzyłem Józefowi Grabowskiemu,
z którym przez prawie 10 lat, wspólnie z innymi pasjonatami, tworzyliśmy legendę DKF-u Puls. Wspaniałą
puentą tego romantycznego okresu było wyróżnienie
R e l a c j e
Bolesław Folek (ur. 1959) – absolwent Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie. Studiował również m.in. na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach (kulturoznawstwo) oraz na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie (muzeologia). Współzałożyciel
(1980) i prezes (1983–1993) DKF-u Puls w Czechowicach-Dziedzicach, uhonorowanego
Nagrodą im. prof. Antoniego Bohdziewicza (1991). Od 1991 roku dyrektor Miejskiego
Domu Kultury w Czechowicach-Dziedzicach. Laureat Nagrody Laterna Magica. Radny
pierwszej i drugiej kadencji Rady Miejskiej w Czechowicach-Dziedzicach oraz pierwszej
i drugiej kadencji Rady Powiatu Bielskiego.
I n t e r p r e t a c j e
7
a Za każdą cenę wyświetliliśmy zaraz po festiwalu
w Cannes, miesiąc przed premierą w USA?! Pojawienie
się kinopleksów obniżyło nasze wyniki frekwencyjne,
jeśli ­chodzi o ­bieżący repertuar, ale nie zaszkodziło powodzeniu imprez cyklicznych, takich jak Tydzień Filmu
Polskiego czy Czechowickie Prezentacje Filmowe. Nasze
przeglądy kina ambitnego kontynuują najlepsze tradycje DKF-u Puls i kina Świt, czyli nadal robimy swoje...
Proponujecie mieszkańcom Czechowic-Dziedzic ofertę
artystyczną na wysokim poziomie. Jakieś przykłady
z ostatnich lat?
Jadwiga Grygierczyk i Piotr
Machalica są aktorami
najczęściej występującymi
w czechowickich edycjach
Krakowskiego Salonu Poezji
8
R e l a c j e
Wizytówką naszych aspiracji tworzenia najwartościowszych zjawisk we współczesnej kulturze jest Jesienny Festiwal Muzyczny „Alkagran”, upamiętniający postać wybitnego kompozytora i wirtuoza akordeonu Andrzeja
Krzanowskiego. Dzięki kierownictwu artystycznemu
Grażyny Krzanowskiej festiwal zaliczany jest do najbardziej ambitnych i oryginalnych przedsięwzięć w kraju. Natomiast odbywający się w jego ramach konkurs
akordeonowy należy do najtrudniejszych i najciekawszych rywalizacji muzyków w tej części Europy. A czechowickie maratony teatralne... Kończyły się nieraz po
trzeciej w nocy! Przy pełnej widowni! Miło było patrzeć, jak w drzwiach wejściowych MDK-u mijali
się znakomici artyści: Zbigniew Zapasiewicz, Andrzej i Mikołaj Grabowscy,
Jan Peszek czy Jan Frycz.
Na naszej, skromnej przecież, scenie gościły: Teatr
Powszechny, Teatr Narodowy, Teatr Polski z Poznania, Teatr Stu, Wierszalin z Supraśla... Ten ostatni
tuż przed wyjazdem po
nagrodę w Edynburgu!
W MDK-u znalazł miejsce Krakowski Salon Poezji Anny Dymnej, w którym o oprawę muzyczną
dbają m.in. Barbara Bielaczyc i wybitnie utalentowana młodzież czechowickiego teatru Movimento.
Ma ona znakomite wzory
do naśladowania i to o czechowickim rodowodzie! To
uznani, wspaniali artyści, choćby Anna Szostak – dyrygentka Camerata Silesia, wybitny aktor Piotr Machalica... Wiem, że mogę liczyć na ich wsparcie i przychylność.
Natomiast 5 października 2013 roku w MDK-u dokonała się rzecz niezwykła! Dzięki najnowocześniejszej technologii, jaką posiadamy, przeprowadziliśmy bezpośrednią transmisję opery Eugeniusz Oniegin z Metropolitan
Opera w Nowym Jorku, w której śpiewa dwóch Polaków,
a jednym z nich jest Piotr Beczała z... Czechowic-Dziedzic, zaliczany do najznakomitszych tenorów na świecie.
Technologia ta umożliwia transmisje wydarzeń kulturalnych z całego globu! I to ona pozwoliła nam awansować
do elitarnego grona tych miejsc na ziemi, gdzie zniknęły
bariery dostępu do kultury i sztuki najwyższych lotów.
Jestem gotów przekraczać kolejne granice i pokonywać
wszelkie bariery dostępu do kultury tych, którym jest
ona naprawdę potrzebna.
To pewnie znów nas niedługo czymś oryginalnym
zaskoczysz?
Trzeba stawiać na najmłodszych. Obok Teatru Muzycznego Movimento w MDK-u od kilku lat działa Koło Badaczy Kultury. Ambitna młodzież, pod okiem Agnieszki
Przybyły-Dumin, penetruje zwyczaje, obrzędowość, tradycję miejsc, w których żyje. Badacze mają już pierwsze
osiągnięcia: dwa tomy niezwykłego wydawnictwa Świat
naszych przodków. Obecnie pracują nad trzecim. Powstaje bezcenny dokument dla przyszłych pokoleń, zapis niematerialnego dziedzictwa kulturowego małych ojczyzn.
A co ty masz z tego?
Uczę się od nich! To najcenniejsze z tego, co oferuje nam
ten świat...
I n t e r p r e t a c j e
Dialog
z tradycją
Tegoroczne, 41. Biennale Malarstwa „Bielska Jesień” było poniekąd wyjątkowe w ponadpięćdziesięcioletniej historii konkursu. Zadecydowały o tym dwie kwestie. Przede wszystkim „Bielska Jesień” po
raz pierwszy została otwarta dla malarzy, którzy nie mają dyplomu uczelni artystycznej. Po drugie
zaś wszystkie nadesłane na konkurs obrazy wreszcie można było obejrzeć w Internecie.
Każdy podłączony do sieci obserwator świata artystycznego mógł zatem zrozumieć, jak niewdzięczne zadanie stało przed jury, zmuszonym wybrać te najlepsze
spośród 3048 prac zgłoszonych przez 701 artystów. Podobnie jak we wcześniejszych edycjach obrazy poddano
podwójnej selekcji – w pierwszej kolejności elektronicznej, na podstawie reprodukcji fotograficznych, by w kolejnym etapie, obcując już z oryginałami, wyłonić zwycięzców konkursu.
R e l a c j e
Biennale ukazało dużą różnorodność stylistyk, w ramach których poruszają się polscy artyści. Przewodniczący jury stwierdzający po pierwszym „odsiewie” powrót abstrakcji, ostatecznie zwrócił uwagę na dominację
(przynajmniej wśród prac zakwalifikowanych do wystawy) tendencji określonej roboczo mianem „surrealistycznego baroku”, która miałaby obejmować przykłady
malarstwa przedstawiającego, zanurzonego w mrocznej
tematyce, choć jednocześnie niepozbawionego humoru.
Paweł Jagiełło
Od lewej: Ewa Juszkiewicz,
Ewa Skaper, Bartosz
Kokosiński, Marcin Zawicki,
Remigiusz Suda, Karolina
Komorowska, Konrad
Maciejewicz
Krzysztof Morcinek
I n t e r p r e t a c j e
9
Warto mieć jednak świadomość, że tego typu określenia są tylko umowną formą kategoryzacji nadesłanych
prac i niekoniecznie muszą odzwierciedlać stan faktyczny współczesnego malarstwa. Cóż to bowiem za tendencja, której żywotności starcza na dwa lata (przypomnijmy, że w 2011 roku był to „nowy optymizm”).
Wspólnego mianownika dla przynajmniej części
wyróżnionych w konkursie prac można by szukać raczej w warstwie myślowej niż w sferze formalnej. Przy
bliższej analizie zgromadzonych dzieł okazuje się, że
kwestią ważną dla wielu artystów jest problem tradycyjnych konwencji przedstawiania. Motorem napędzającym znaczną grupę tych, w większości młodych, twórców jest dialog z historycznymi formułami dotyczącymi
konstrukcji obrazu, procesu jego powstawania lub zasadami reprezentacji wizualnej. Na te zagadnienia powoPiotr Korol: łują się nawet ci artyści, w pracach których trudno doObraz grawitacyjny XXXVII szukać się podobnej refleksji.
Jacek Rojkowski
Odwołania do sztuki dawnej na pierwszy rzut oka
widoczne są w twórczości laureatki tegorocznego Grand
Prix (Nagroda Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego) – Ewy Juszkiewicz, absolwentki Akademii Sztuk
Pięknych w Gdańsku. Prace artystki już przy okazji poprzedniej edycji Biennale zwróciły uwagę krytyków, co
zaowocowało wówczas wyróżnieniem ich przez redakcję „Art & Business”. W swoich obrazach Ewa Juszkiewicz skupia się na przedstawieniach kobiecych postaci w malarstwie różnych epok i reinterpretuje je pod
Paweł Jagiełło względem estetycznym. Wybierając znane, nie tyle iko– historyk i krytyk sztuki, niczne, co po prostu obecne w kulturze wizualnej pormieszka i pracuje w Łodzi. trety mieszczek i wprowadzając w miejsce ich fizjono-
10
R e l a c j e
mii zupełnie nieprzystające elementy – fragmenty flory
lub świata nieożywionego – poddaje analizie tradycyjne normy obrazowania kobiet. Nie inaczej jest w zwycięskich obrazach. Bez tytułu / według Rogiera van der
Weydena bazuje na obrazie niderlandzkiego mistrza,
w którym czepiec z welonem – atrybut kobiety zamężnej – został przez artystkę potraktowany ze szczególną
atencją, dodatkowo skomplikowany i rozszerzony na
twarz portretowanej, jakby sugerując, że w tym przedstawieniu stan cywilny modelki zastępuje jej tożsamość.
Z kolei Girl in Blue to zabawna i nieco niepokojąca trawestacja Dziewczynki w niebieskiej sukni holenderskiego malarza Johannesa Cornelisza Versproncka, polegająca na zastąpieniu głowy postaci (głowy nie byle jakiej,
bo zdobiącej swego czasu banknot o nominale 25 guldenów) pospolitą hubą leśną. Jury ujęła wysoka sprawność
warsztatowa artystki oraz zdolność poruszania aktualnych tematów (obraz kobiety, kody wizualne) przy jednoczesnym wykorzystaniu odwołań do malarstwa dawnego. Ewa Juszkiewicz otrzymała również wyróżnienie
redakcji wrocławskiego pisma artystycznego „Format”.
II Nagrodę – Marszałka Województwa Śląskiego –
otrzymała Ewa Skaper za zestaw prac Gloria w Fabryce Misiów i Gloria nie boi się krwi. Wspomniany duch
surrealizmu jest w tych obrazach szczególnie wyraźny.
Właściwie przypominają one surrealistyczne kolaże poprzez nienaturalne wyizolowanie postaci i poszczególnych obiektów z tła. Skojarzenia z kolażami wynikają być może również z tego, że artystka przenosi z dużą
wiernością na grunt malarski przedmioty, które kolekcjonuje. A warto wiedzieć, że są to przedmioty z histo-
I n t e r p r e t a c j e
rią; stare druki, celuloidowe lalki, figurki. Każdy element
wygląda raczej jak wklejony niż namalowany, każdy –
choć bierze udział w przedstawionym zdarzeniu – wydaje się żyć własnym życiem. Całość spowija niesamowita,
oniryczna atmosfera, bardzo sugestywna, udzielająca się
odbiorcy, mającemu wrażenie uczestnictwa w nieprzyjemnym śnie, którego akcja toczy się na starej, ale podkolorowanej i zmanipulowanej fotografii. Nierealna jest
w tych pracach perspektywa, puste i zimne są spojrzenia
przedstawionych osób, które niewiele różnią się od funkcjonujących między nimi, obdarzonych życiem zabawek.
Po malarstwie przywodzącym na myśl kolaż przychodzą kolaże imitujące malarstwo, jak mówi sam ich
autor, Konrad Maciejewicz, laureat III Nagrody – Prezydenta Miasta Bielska-Białej. W jego przypadku agresja,
z jaką traktuje materiał wyjściowy (wycina nożyczkami
zdjęcia ze starych kobiecych czasopism, często o kiepskiej poligrafii), przekłada się na agresję przedstawienia. Rozczłonkowane ciała kobiet-lalek, barokowy przepych trzewiowych elementów konstytuują makabryczny
charakter twórczości Maciejewicza. Z jakiegoś powodu
R e l a c j e
prace te przywołują na myśl scenę otwierającą Pachnidło Patricka Süskinda, w której bohater powieści rodzi
się pod blatem straganu na targu rybnym. Celność opisu niemal powoduje, że czujemy wszędobylski smród.
Patrząc na prace Maciejewicza, również możemy mieć
skojarzenia węchowe. Mnogość skrawków papieru imitujących wewnętrzne organy skutecznie oddziałuje na
wyobraźnię widza.
Równie niepokojące, choć znacznie mniej dosłowne
są prace Moniki Chlebek, zagłębiające się w problematykę podświadomości, inspirowane kinem Davida Lyncha oraz – jak sama pisze w notce do katalogu wystawy
– twórczością Louise Bourgeois. Przedstawione przez artystkę postaci, jakby ustawione do fotografii, umyślnie
źle skadrowane, sprawiają wrażenie skrywających jakąś
przykrą tajemnicę, skutecznie ewokują nastrój paranoi.
Jeszcze tylko malarstwo Marcina Zawickiego daje
się wpisać w umowną tendencję „barokowego surrealizmu”. Rzeczywiście aspektów kojarzących się z barokiem jest tu pod dostatkiem. Pełne szczegółów, wręcz
tłoczne kompozycje przedstawiają skąpane w ­sztucznym
Karolina Komorowska:
Talerz I
Małgorzata Żurada:
Diabeł/Dorsz
Igor Przybylski:
Baureihe 103
Jacek Rojkowski
Obrazki z wernisażu
Krzysztof Morcinek
I n t e r p r e t a c j e
11
Rafał Borcz: Dwie olchy
Jacek Rojkowski
12
R e l a c j e
ś­ wietle ­martwe natury. Co więcej, nie tylko światło jest
tu sztuczne. Wszystkie przedmioty odwzorowane na
płótnie to przykłady fabrycznej tandety, kupione bądź
znalezione. Klocki, figurki jeleni i dinozaurów, umieszczone w syntetycznych stroikach, połyskują, próbując
na nowo przykuć uwagę widza. Surrealistyczna jest zaś
nieprzystawalność zgromadzonych rzeczy do kontekstu martwej natury, ich nachalna współczesność przy
jednoczesnym umieszczeniu w tradycyjnej kompozycji.
Tymczasem wyrazisty dialog z tradycją artystyczną
prowadzi Bartosz Kokosiński, którego dwie prace uhonorowane zostały wyróżnieniem regulaminowym Galerii Bielskiej BWA oraz wyróżnieniami redakcji „Artluka”, „Exitu” i „Obiegu”. Obraz pożerający motyw
religijny należy do znanego już dość dobrze cyklu, obejmującego prace z silnie zagiętymi blejtramami, spomiędzy których wystają rzeczywiste, trójwymiarowe przedmioty, pochłaniane przez „żarłoczne” płótna. Jest w tej
idei twórczej miejsce na przewrotną i do pewnego stopnia humorystyczną grę ze sztuką dawną i klasycznymi
tematami malarskimi (martwa natura, pejzaż czy malarstwo religijne), ale też namysł nad ontologią obrazu. Wypukłość dzieła oraz użycie rekwizytów rzekomo przez nie pożeranych prowokują pytania o granice
realistycznych konwencji obrazowania oraz o stosunek
przedstawienia do rzeczywistości. Również w kręgu pytań o status malarstwa w ogóle pozostaje praca bez tytułu, należąca do cyklu Skóry, przedstawiająca rozciągnięte, pomarszczone i wychodzące z elipsoidalnej ramy
płótno. Jego naruszona struktura budzi refleksję nad materialnością obrazu, aspektem czysto fizycznym i para-
doksalnie dzięki kształtującej je deformacji przypomina o rudymentarnych kwestiach związanych z definicją
obrazu jako przedmiotu – płótna z nałożoną nań farbą.
Zagadnienia związane z aspektem procesualnym
twórczości malarskiej porusza w swoich Obrazach grawitacyjnych Piotr Korol, którego prace za najciekawsze
uznali internauci. Powstanie swoich dzieł artysta uzależnia od powolnego działania sił natury, przede wszystkim
zaś grawitacji. Pracując nad każdym obrazem-obiektem
nawet przez kilka miesięcy, tworząc zastygające zacieki, jednocześnie celebruje powtarzalność kolejnych faz
produkcyjnych – swoisty rytuał, będący formą duchowego doskonalenia się.
Również na przeciwnym biegunie myślowym wobec
tendencji surrealizującej znajduje się twórczość Rafała
Borcza, wyróżnionego przez redakcje „Artinfo.pl” i katowickiej „Gazety Wyborczej”. Choć także mamy tu do
czynienia z eksploracją świata wewnętrznego człowieka, to odbywa się ona nie poprzez penetrację mrocznych
zakamarków psychiki, lecz przez reakcję na dzikie piękno natury. Obrazy z cyklu Czas olch to tradycyjne pejzaże, wykonane precyzyjnie, z dużą dbałością o walory
kompozycyjne. Są spokojne, oszczędne, wręcz chłodne
w swym minimalizmie, wypełnione rozproszonym światłem, wciągają widza w rozległą przestrzeń, którą artysta
bezbłędnie buduje. To już podejście zupełnie odmienne
od prezentowanych niegdyś, silnie ekspresjonistycznych
obrazów z wilkami. Artysta przegląda się w przyrodzie,
dokonuje projekcji swojego życia wewnętrznego na konkretne miejsce – jezioro, las. Wielokrotnie powtarza, jak
ważne jest dla niego, żeby chłonąć tę atmosferę na żywo
– stąd wyrazistość przedstawionych lokacji.
Na dowód szczególnego zainteresowania teorią obrazowania i konwencji malarskich, które dało się zaobserwować wśród tegorocznych uczestników, warto
jeszcze napomknąć o pracach Małgorzaty Szymankiewicz uhonorowanych wyróżnieniem redakcji „Notesu na 6 Tygodni”. Jak podkreśla artystka, interesuje
ją obraz „sam w sobie”, czyli twór całkowicie autonomiczny, niezaangażowany w kwestie pozaartystyczne, zamiast tego poruszający zagadnienia związane z procesami tworzenia sztuki. Za punkt wyjścia
obiera więc Szymankiewicz de­finicję obrazu sformułowaną w 1890 r. przez Maurice’a Denisa, rozwiniętą następnie przez Clementa Greenberga, wedle której obraz jest przede wszystkim płaską powierzchnią
pokrytą farbami w określonym porządku. Jej prace
Bez tytułu 202 i 203, z podtytułem (nigdy się nie rozpaI n t e r p r e t a c j e
da, bo nigdy nie tworzy całości), na swój sposób testują tektonikę płaszczyzny malarskiej, ukazując jednocześnie relatywizm pojęcia spójności kompozycyjnej.
Choć do wystawy zakwalifikowano aż 78 prac 42 artystów, jury zwracało uwagę na wysoki poziom warsztatowy i kulturę malarską większości uczestników konkursu. Podczas panelu dyskusyjnego, który odbył się
następnego dnia po wernisażu, pojawiły się jednak głosy rozczarowania wynikające z faktu, że mimo szumnie ogłoszonej demokratyzacji Biennale i otwarcia go
na twórców niemających tytułu magistra sztuki nikt
z biorących udział amatorów (18% uczestników) nie zakwalifikował się do wystawy pokonkursowej. Szef jury,
Paweł Jarodzki, bronił jednak podjętych decyzji, podnosząc, iż kierowano się wyłącznie wartościami artystycznymi, zaś brak artystów bez dyplomu na tegorocznej wystawie tak naprawdę nie upoważnia do żadnych
konkluzji. Biennale potwierdziło po raz kolejny dużą żywotność malarstwa jako medium bardzo pojemnego, pozwalającego na różnorodność wypowiedzi, a także oddziałującego bardzo silnie na rzesze odbiorców, o czym
świadczy ogromne zainteresowanie nie tylko artystów
i krytyków, ale też mediów i publiczności niezwiązanej
bezpośrednio ze światem sztuki.
R e l a c j e
Galeria Bielska BWA w Bielsku-Białej: 41. Biennale Malarstwa „Bielska Jesień” 2013, wystawa pokonkursowa, 8 listopada – 29 grudnia
Agata Leszczyńska:
Nocne harce
Jacek Rojkowski
Krzysztof Morcinek
I n t e r p r e t a c j e
13
Małgorzata Słonka
Krążymy za gospodarzem po całym domu. Wybieramy anioły na wystawę w Bielsku-Białej. Od piwnic po
strych pomieszczenia wypełnione są rzeźbami, obrazami na płótnie i szkle. Starannie poukładanymi na półkach,
schodach, podłogach, komodach, wiszącymi na ścianach,
drzwiach szafy i za szafą, pod sufitem... To efekt trwającej
już czterdzieści lat kolekcjonerskiej pasji Leszka Macaka.
14
Leszek Macak zbiera dzieła stworzone wyobraźnią
i ręką twórców, których talent nie był kształtowany na
artystycznych uczelniach ani w pracowniach mistrzów.
Określani są mianem: ludowy, samorodny, naiwny,
przedstawiciel art brut czy outsider art... Przede wszystkim prace pochodzą z okresu powojennego, są też rzeźby i obrazy, które powstały w międzywojniu, a niekiedy
znacznie, znacznie dawniej. Z Polski, ale również ze świata, np. z Tajlandii czy Maroka. Przeważają dzieła o treści religijnej, bo taka jest prawidłowość tej twórczości.
Niezwykłe są te prace. Toporne kawałki drewna,
z których poprzez dodanie kolorów – np. bieli z czerwienią albo zieleni – Heródek stworzył dzieła sztuki. Albo
nie do końca wyciosana przez Romana Śledzia z kawałka drewna scena podniesienia Jezusa na krzyżu. Czy
też maleńka i delikatna, pastelowa scena zwiastowania
wyrzeźbiona przez Władysława Potońca. Ileż mądrości, piękna i serca zamknęli w nich twórcy. Dzięki pasji
Leszka Macaka mamy możliwość je poznać i zachwycić
się nimi. Kiedy ogląda się je pojedynczo, budzą zaciekawienie, podziw, ale kiedy widzi się je w takim nagromadzeniu, jak w krakowskim domu kolekcjonera, przyprawiają o estetyczny zawrót głowy.
R e l a c j e
Na krakowskim Kazimierzu, na ulicy Józefa, Leszek
Macak prowadzi Galerie d’Art Naif, gdzie można również kupić prace niektórych artystów. I tych już uznanych, i tych zdobywających sobie dopiero miejsce w galeryjnych przestrzeniach. Sprzedawał je na całym świecie,
prywatnym kolekcjonerom i muzeom (również darował,
nie tylko polskim, ale też np. Collection de l’Art Brut
w Lozannie – obrazy Marii Wnęk; czy American Folk
Art Museum w Nowym Jorku – rzeźby Antoniego Mazura). Wszystkich nie jest bowiem w stanie zachować,
choćby z prozaicznego powodu – braku miejsca. A zresztą, czyż można takie bogactwo zatrzymywać tylko dla
siebie. Chce spopularyzować tę twórczość, docenianą
bardziej w świecie niż w Polsce. Jest być może największym, a na pewno jednym z największych kolekcjonerów
prywatnych w Polsce. Jest też – jak napisał prof. Aleksander Jackowski – obecnie jedynym wybitnym mecenasem sztuki nieprofesjonalnej, naiwnej*. Funkcjonującej poza oficjalnymi kierunkami czy stylami, niezależnej
i niezwykle subiektywnej, splecionej w jedno z życiem
swoich twórców, ludzi wielokrotnie odrzucanych przez
własne środowisko, rodziny, niekiedy ciężko chorych.
Pytany, czy trudno jest dotrzeć do nich, opowiada, że
Leszek Macak na wernisażu
w Bielsku-Białej
Aleksander Dyl
?
* Wyrazem uznania i docenienia tej działalności jest
nadanie Leszkowi Macakowi przez Ministra Kultury
i Dziedzictwa Narodowego
Medalu „Zasłużony Kulturze
Gloria Artis” (2012).
I n t e r p r e t a c j e
Kolekcja bez granic
często trzeba tych ludzi, zamkniętych w swoim świecie, otworzyć. Otworzyć ich serce. Na szczęście ma łatwość nawiązywania kontaktów, więc się udaje. Trwa to
oczywiście raz dłużej, raz krócej (nawet całymi latami!),
a barwnych anegdot o zabiegach związanych ze zdobywaniem prac starczyłoby na obszerną książkę, może nawet nie jedną.
Zaczęło się banalnie. Do wybudowanego w Bukowinie Tatrzańskiej drewnianego domu zaprzyjaźnieni miejscowi artyści zaproponowali pasujący wystrój – a więc
listwę z ludowymi świętymi obrazami. Potem potoczyło
się szybko. Kolekcja szklanych obrazów rosła, pojawiły
się prace ceramiczne, skrzynie i sprzęty, a wreszcie rzeźby. Ewelina Pęksowa, Zdzisław Walczak, twórcy z Paszyna (choćby Wojciech Oleksy czy Stanisław Mika)...
Jędrzej Wowro, Józef Piłat, Adam Zegadło, Władysław
Chajec... Teofil Ociepka, Ernest Sówka, Ludwik Więcek, Jan Nowak, Julian Stręk... Maria Wnęk, Marianna
Wiśnios, Edmund Monsiel, Adam Dębiński... itd., itd.
Wymieniać można bardzo długo. Kierunki zainteresowań i zasięg kolekcji powiększały się z latami, poja­w iali
się wciąż nowi twórcy, wciąż nowe obszary. Z czasem
sztuka ludowa ustąpiła pierwszeństwa tej spod znaku
R e l a c j e
art brut, tworzonej przez ludzi chorych psychicznie czy
prymitywistów. Spotykał się z podopiecznymi szpitala
psychiatrycznego w Kobierzynie, m.in. z Marią Wnęk,
utalentowaną malarką obecną dziś na światowych rynkach sztuki. Jednak Nie mogę powiedzieć, że moja droga od sztuki ludowej do art brut na art brut się kończy
i tu zostanę – pisał w 2009 roku w „Etnografii Nowej”.
Teraz zebrane przez dziesięciolecia ludowe czy naiwne dzieła wędrują po całym globie. Wypożyczają je muzea i galerie w Polsce i na świecie, np. American Visionary
Art Museum w Baltimore. Kiedy rozmawiamy, w październiku 2013 roku, niektóre są jeszcze w krakowskim
Pałacu Sztuki, gdzie odbyła się wystawa Portret/Autoportret. Identyfikacja i tożsamość. Twórcy z kręgu sztuki art brut. Inne podróżują po Finlandii. Tam właśnie
trwa (od czerwca 2013 do września 2014) cykl ekspozycji zatytułowany Owoce rajskiego drzewa, prezentujący historię i współczesność polskiej ­plastyki nieprofesjonalnej. Pokazywany jest w kilku miejscach (Keravan
taidemuseo, Saarijärven museo, ­Kajaanin t­aidemuseo,
Etelä-Karjalan taidemuseo), a pod koniec 2014 roku ma
być pokazany w Muzeum Śląskim w Katowicach. Od lutego do maja 2013 współtworzyły t­ akże w
­ ystawę zaty-
Rzeźby:
Stanisława Miki,
Romana Śledzia,
Antoniego Mazura
Małgorzata Słonka
– specjalistka ds. wydawniczych ROK w Bielsku-Białej,
redaktor naczelna RI.
I n t e r p r e t a c j e
15
Obrazy:
Marii Wnęk,
Ludwika Więcka,
Katarzyny Gawłowej
Galeria Sztuki ROK-u:
Męka i zmartwychwstanie
Jezusa Chrystusa
w sztuce ludowej
Aleksander Dyl
16
R e l a c j e
tułowaną ­Hostia we flaszce/Art
brut z Polski w Brukseli w Art
et Marges Musée (przygotowanej przez poznańskie kuratorki,
we współpracy z Galerią Tak).
I wśród takich miejsc jest
też Bielsko-Biała, gdzie kolekcja Leszka Macaka gości często.
Z Galerią Sztuki Regionalnego
Ośrodka Kultury czuje się blisko
związany. Organizowane tu wystawy są realizacją wspólnych
zamysłów jego i kierującego galerią Zbigniewa Micherdzińskiego. Pokazują to, co obaj uważają za szczególnie
interesujące i cenne. Ważne jest również, że towarzyszą
prezentacjom katalogi wprowadzające w temat i dokumentujące. W ROK-u po raz pierwszy oglądaliśmy zebrane przez kolekcjonera dzieła na wystawie pt. Antoni
Mazur – beskidzki świątkarz, na którą złożyły się prace
89-letniego wówczas artysty z Zawoi (1999). Wzruszające prostotą i urokliwe postacie Matki Boskiej, Chrystusa, ołtarzyki i kapliczki, scenki rodzajowe, drewniane
żyrandole z aniołkami wzbudziły niezwykłe zainteresowanie zwiedzających. Odkrywaliśmy nieznanego, fascynującego beskidzkiego twórcę, który nigdy nie brał
udziału w konkursach, nie uczestniczył w kiermaszach,
nie prezentował swojej twórczości szerokiemu kręgowi
odbiorców, a zaczął rzeźbić, mając ponad 70 lat. Rzeźb
Antoniego Mazura w zbiorach Leszka Macaka jest mnóstwo. Nie tylko rozsianych po różnych zakątkach kolekcjonerskiego domu – mają także osobne pomieszczenie,
gdzie zebrane w ogromnej liczbie nieodparcie poruszają.
Potem wypożyczył prace na ROK-owskie wystawy
Życie Chrystusa w sztuce ludowej (2000) i Od Świętego
Mikołaja do Trzech Króli (2007/2008). 2008 rok przy-
niósł dużą wystawę Sztuka bez granic. Od sztuki ludowej
do art brut. Z kolekcji Leszka Macaka, możliwą dzięki
grantowi Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Towarzyszył jej album noszący ten sam tytuł.
Dzięki temu udało się pokazać zwiedzającym twórczość
ponad pięćdziesięciu wybitnych artystów samorodnych
– aktualnie tworzących, już nieżyjących, a także anonimowych. Były to m.in. rzeźby Stanisława Hołdy, Leona
Kudły, ­Józefa ­Luberdy, ­Stanisława Miki, Edwarda Sutora, Karola Wójciaka Heródka, Stanisława Zagajewskiego
i obrazy Nikifora, Teofila Ociepki, Ernesta Sówki, Katarzyny Gawłowej. A jednocześnie była to dość reprezentatywna prezentacja samej kolekcji.
I n t e r p r e t a c j e
Ostatniej z przywołanych wyżej postaci – Katarzynie
Gawłowej – poświęcona była kolejna bielska ekspozycja
(2009). Pokazywała niezwykły świat artystki o wielkim,
samorodnym talencie, odkrytej w latach 70. XX wieku.
Otrzymała wtedy – nic to, że tak późno (żyła w latach
1896–1982) – szansę ujawnienia pełni swoich twórczych
możliwości. Wcześniej malowała jedynie ściany domu –
małego, nieogrzewanego pokoiku z klepiskiem. Tematy
czerpała z otaczającego świata, ze snów i z kart Ewangelii. Jej malarstwo to świat niezwykłej urody, pełen radości
i wiary. Postacie i scenki dopełniała ptakami i kwiatami,
często również opisami, przyśpiew­kami i własnymi wierszykami – pisała Monika Teśluk w katalogu.
Cenna była wystawa Twórcy znani, ale zapomniani
(2010), poświęcona ważnym, nieżyjącym już beskidzkim
artystom ludowym i naiwnym, a Leszek Macak wsparł
ją rzeźbami lub obrazami Jana Ficonia, Michała Boczka i Doroty Lampart. Spojrzenie ludowych artystów na
mękę i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa zaprezentowano wiosną 2011 roku. Zaś na przełomie 2012/2013 niemal 70 prac ilustrowało temat Triumf Maryi – na wystawie poświęconej przedstawieniom Matki Bożej. Barbara
Golda-Golden w katalogowym tekście pisała o kolekcjonerskiej pasji Leszka Macaka jako nieustannej fascynacji pięknem niety­powym, czasem wręcz kontrowersyjnym,
które zawłaszczyło wszystkie zakątki jego krakow­skiego
domu, a teraz dzięki talentom spotkanych przez niego
twórców przywołuje i opowiada w kameralnych salach
Galerii Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej, u progu świąt Bożego Narodzenia, historię Maryi, jeszcze beztrosko radosnej narzeczonej cieśli Józefa,
na którą za chwilę spadnie niewyobrażalnie ciężkie wyzwanie. Zostanie matką Boga. I matką wszystkich ludzi.
I oto po raz kolejny mamy okazję sięgnąć do bogactwa tej niezwykłej kolekcji. Galerię Sztuki ROK-u zaR e l a c j e
pełnią tym razem niebiescy mieszkańcy – aniołowie,
w przeróżnych postaciach. Anioł (z grec. angelos) oznacza
posłańca, zwiastuna. Tacyż wysłannicy, zatrzymani w locie ręką
artystów Jana Malika i Adama Zegadły, zastygli pod sklepieniem galerii Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej,
wiodąc za sobą cały anielski zastęp z krakowskiego domu Leszka Macaka, przytulającego w swoich ścianach dziesiątki nadprzyrodzonych istnień (Barbara Golda-Golden).
Galeria Sztuki ROK-u:
Sztuka bez granic. Od sztuki
ludowej do art brut
Galeria Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej: Strażnicy nieba i ziemi. Anioły z kolekcji Leszka Macaka,
16 grudnia 2013 – 17 stycznia 2014.
I n t e r p r e t a c j e
17
Juliusz Wątroba
Mistrz
i troglodyci
Kultury i taktu nie da się nauczyć w żadnej szkole i na żadnym uniwersytecie. Można się co najwyżej nauczyć, jak maskować swoje wrodzone i nabyte naganne ciągoty. Bo też chamem może być i prostaczek, i profesor,
i sprzątaczka, i minister. Dobre wychowanie jest jedynie kamuflażem pierwotnych instynktów i nic się na to nie poradzi.
18
Fałsz tak się w nas wtopił i zrósł z nami w jakiejś
dziwnej symbiozie, że aż trudno sobie wyobrazić bliźnich i siebie jako istoty szczere, bezpośrednie, taktowne
tym prawdziwym taktem, który jest zawsze – niezależnie od okoliczności nawet najbardziej sprzyjających, by
o nim zapomnieć i wskrzesić w sobie jaskiniowca z maczugą likwidującego przeciwników skutecznie, krwawo
lub bezkrwawo, acz definitywnie.
Opowiadał mi kiedyś wybitny intelektualista z Warszawy, internowany w stanie wojennym, jak wyglądało
jego pierwsze zetknięcie z aresztem. Kilkunastu zatrzymanych zaprowadzono do wieloosobowej celi. I wtedy
skazani rzucili się jak głodne lwy na pierwszych chrześcijan, by dorwać się do... jak najlepszych prycz: a to
przy oknie, by było jasno; a to na dole, nie na piętrze, by
było wygodniej. „Pomyślałem sobie wtedy – wspomina
mój rozmówca – że tak samo jak o te prycze będą się bić
o stanowiska w nowej Polsce”. Prorok czy jasnowidz?
Co skłoniło mnie do takich kategorycznych stwierdzeń? Wiele sytuacji, w których uczestniczyłem; bądź
jako postronny obserwator, bądź aktywny winowajca.
I to w każdej dziedzinie życia, bez wyjątku. Nawet w kolejce do skarbca na Jasnej Górze, tuż pod czujnym spojrzeniem Matki Boskiej Częstochowskiej, gdzie wierni
tak się przepychali – by jak najprędzej wejść do środR e l a c j e
ka – i takich używali słów, że to nie do wiary, choć byli
wiernymi. Nawet w kościele, gdzie przeciwnicy polityczni wierzący w tego samego Boga na Jego oczach dosłownie by się pozarzynali (bo im to z pełnych nienawiści oczu patrzy), gdyby nie wiara, że jednak przejmą
władzę i dokopią poprzednikom! By jednak nie poruszać
się na grząskim terenie polityki, która jest najwdzięczniejszym obiektem felietonistów, będę się poruszał po,
bliskim mi, poletku kulturalnym.
W one dni zostałem zaproszony do odległej metropolii, wraz z precyzyjnie wybranymi i starannie wyselekcjonowanymi przez zaradną rodzinę osobnikami, na
jubileusz 90-lecia urodzin Wybitnego Artysty. Artysta
był zaiste wyjątkowy. Tak w swoich oryginalnych dziełach (choć tak niewielu z obecnych wiedziało, o co tak
naprawdę w nich chodzi, ale za to krytycy wiedzieli), jak
i w wyglądzie – nosił zawsze kaszkiet pochylony na jedną stronę i pełną fantazji siwą brodę. Co jeszcze odróżniało go od innych artystów, to optymistyczny fakt, że
był zawsze pogodny, uśmiechnięty, pogodzony ze sobą
i ze światem. I jeżeli się mówi o złotej jesieni życia (co
najczęściej jest wierutnym nadużyciem i kłamstwem),
to nasz Wybitny Artysta był żywym przykładem, że tak
w istocie może być.
Juliusz Wątroba
– z zawodu inżynier
­w łókiennik, z powołania
poeta i satyryk, autor już
ponad trzydziestu
tomików wierszy, fraszek,
prozy, felietonów.
I n t e r p r e t a c j e
Agata Tomiczek-Wołonciej
R e l a c j e
Wolno stojący domek na przedmieściu tonął w zieleni i w kwiatach oraz w błękicie nieba, na którym właśnie malowniczo zachodziło słońce. Na progu witał nas
sam bohater spotkania z otwartymi rękami i sercem...
Zaś mieszkanie tonęło w obrazach Artysty, które znajdowały się dosłownie wszędzie: obraz przy obrazie na
ścianach, szafach, sufitach – słowem każdy centymetr
kwadratowy powierzchni zajmowały obrazy, za wyjątkiem podłóg. Tu przypomniało mi się mieszkanie znanego stołecznego literata, które było podobne, lecz w miejscu wiszących obrazów stały książki – łącznie z kuchnią,
przedpokojem i łazienką, gdzie prócz książek były też...
akty jego kolejnej żony.
Wróćmy jednak do naszego spotkania. Kogoż tam
nie było?! Wszyscy ważni, z tytułami, i funkcjami, a że
pojemność mieszkania Mistrza była ograniczona, stąd
też na to wyjątkowe święto zaproszeni zostali rzeczywiście tylko ci najważniejsi. A moja tam obecność, można
rzec, była przypadkowa, choć też niezbędna, bo córka
Mistrza wymyśliła (i słusznie!), że imprezę może ubarwić nieco wiersz i obecność lichego poety, który przeczyta i uroczyście wręczy jubilatowi specjalnie na tę wyjątkową okazję napisany utwór.
Wszystko odbyło się z precyzyjnie zaplanowanym
scenariuszem: przemówienia, wzruszenia, wspomnienia, prezentacja dorobku, popis wokalny diwy operowej,
wierszyk, życzenia, kwiaty, odznaczenie, toast, sto lat...
A później sam leciwy i dobrotliwy Mistrz czerstwym
i rześkim głosem, głaszcząc siwą brodę, opowiadał
z wielkim przejęciem o swoim długim niełatwym życiu
i pracy twórczej. Po zaprezentowaniu obrazów na parterze, zaprowadził nas na strych, gdzie miał pracownię
i dalszą ekspozycję imponującego dorobku. Opowiadał zajmująco o powstawaniu kolejnych dzieł, o miłości
do Sztuki, o swoich przygodach z pędzlem i bez ­pędzla.
Wybrani, na najwyższym poziomie, goście (dzisiaj by
się powiedziało, że towarzystwo z górnej półki) słuchali
zauroczeni formą fizyczną i psychiczną Artysty, pamięcią krótkotrwałą i wsteczną, swadą, z jaką rześki staruszek, gestykulując żywo jak staroświecki aktor, opowiadał. Właśnie wspominał pożar pracowni, gdy spłonęło
kilkadziesiąt jego obrazów. Aż się popłakał, gdy mówił:
– To była kara boska za to, że przed tym nieszczęściem sprzedałem święty obraz do kościoła, zamiast go
podarować w prezencie – tu otarł białą chusteczką łzy
skruchy za popełniony grzech, czy też może żalu za utraconymi ostatecznie dziełami. – Od tamtej pory wszystko, co maluję do kościoła, to na chwałę bożą i nieodpłatnie, za darmo...
I oto nagle, a niespodziewanie, z dołu rozległo się
wołanie:
– Wjechała świnka! Zapraszamy!
Na te słowa zebrane towarzystwo rzuciło się tak nagle do schodów, jakby wybuchł kolejny pożar, by tylko
być pierwszym i zająć jak najlepsze miejsce w kolejce po
świeżą wieprzowinkę. Docent wyprzedził profesora, wiceprezydent staranował prezydenta, pan przy tuszy odepchnął brutalnie filigranową śpiewaczkę, która przykleiła się do jeszcze niewyschniętego płótna... Słowem
Sodoma i Gomora. Wtedy to okazało się, że ­pieczone
niemowlęce zwłoki prosiaczka, z wetkniętym jabłkiem
I n t e r p r e t a c j e
19
w niewinny martwy ryjek, są po stokroć ważniejsze niż
sam Mistrz, jego dostojny wiek i wyjątkowe dzieła, bo
wszyscy jak jeden mąż (i jedna żona) wi­dzieli już tylko jedno: smaczne zwłoki nieszczęsnej, zamordowanej
u progu życia świnki...
Leciwy Mistrz, z rozdziawioną ze zdumienia buzią,
z przerwaną w najtragiczniejszym miejscu wyjątkową,
barwną opowieścią zdębiał, albo zbaraniał, bo nie wiedział, co się stało. Czy podłożyli bombę? Czy obwieścili
kolejny koniec świata? Wtedy zrobiło mi się naprawdę
bardzo smutno, bo Wielka Sztuka przegrała z maleńką świnką. Bo wysoka kultura musiała ulec najniższym
instynktom najwyżej postawionych osób. A osłupiały
Mistrz został na „placu boju” w swoim królestwie, z którym chciał się podzielić z okazji 90. urodzin, zupełnie
sam, jak palec, jak pędzel malujący na płótnie, jak zużyta tubka farby wyrzucona w kąt, jak pęknięta, niepotrzebna już paleta łkająca wielobarwnymi łzami. Nie licząc mojej niepozornej obecności.
Próbowałem pocieszać malarza, jak umiałem najlepiej. Czułem się zawstydzony i zażenowany zachowaniem (typowym?) ludzi wysokiej kultury, którzy się tu
zjawili, by złożyć hołd wielkiemu człowiekowi, zacnemu obywatelowi i dumie tego miasta. A tu złoty cielec, a właściwie świnka przypieczona na złoto, jeszcze
raz zatriumfował. Mistrzowi opadły skrzydła i sztuczna szczęka, mnie ręce i ochota na spotkania z oficjelami,
dla których świnia – tak im podrzucona – sprawiła, że
po świńsku się zachowali. Pan Tadeusz, bo tak miał na
imię ten zacny człowiek, pokazał mi rzeźbę Chrystusa,
którą wyrzeźbił dla siebie, by ją po jego śmierci rodzina postawiła na grobie. Wtedy też pierwszy i ostatni raz
porozmawiałem z Mistrzem... I nie była to wesoła rozmowa, gdy schodziliśmy ze strychu do pomieszczeń na
parterze, skąd dochodził gwar i mlaskania, a po śwince został jeszcze dymiący szkielecik, zaś po spotkaniu
z tak niezwykłą postacią tylko niesmak, mimo smakowitego (jak przypuszczam) poczęstunku.
Zaś artysta zmarł wkrótce po tak hucznie obchodzonym jubileuszu. Było to kilkadziesiąt lat temu, lecz
do dzisiaj męczy mnie dręczące pytanie: jaki wpływ
na stan jego zdrowia miała tamta impreza? Czy żyłby dłużej, gdyby nie tamto niekulturalne, nietaktowne, bezczelne i chamskie zachowanie ludzi ze świecznika, na którym świeczki musiał zapalać chyba tylko sam­
diabeł...
20
R e l a c j e
Zdzisław Niemiec
Subiektywny
przegląd arcydzieł
Inez i Andrzej Baturowie. Małżeństwo wizjonerów, wręcz szalonych, ale
cierpliwych i konsekwentnych w działaniu. Wymarzyli sobie Foto Art Festival, czyli wielki przegląd arcydzieł światowej fotografii. Co dwa lata w Bielsku-Białej, bo to ich miasto. I przeprowadzili już pięć edycji tej gigantycznej imprezy. A jeszcze na dwa tygodnie przed rozpoczęciem tegorocznej
nie wiedzieli, czy znajdą pieniądze na sprowadzenie cennych eksponatów
do Polski...
Zdzisław Niemiec
– dziennikarz od wielu
lat związany z „Kroniką
Beskidzką”. Zajmuje się m.in.
publicystyką kulturalną.
Oboje fotografują, i to z wielkimi sukcesami. Popularyzują sztukę fotografii, głównie młode polskie talenty, prowadząc Galerię B&B. I korciło ich, by pokazać też
dorobek zagranicznych mistrzów obiektywu. By amatorzy fotografowania, których w dobie cyfrówek jest coraz więcej, mogli zobaczyć, jak wieloma drogami kroczą
wielcy z tej dziedziny sztuki w różnych częściach świata. Bo fotografia jest sztuką, w co nie wszyscy w Polsce
jeszcze wierzą. A iście pionierski – niespotykany w świecie – pomysł był taki, aby widzowie mieli możliwość nie
tylko obejrzenia zdjęć, ale też spotkania się z autorami
prezentowanych na licznych wystawach fotogramów, by
dowiedzieć się jak, a przede wszystkim dlaczego fotografują. Foto Art Festival nie jest bowiem giełdą sprzętu i technicznych nowinek. Tu mówi się o tym, jak można za pomocą obiektywu opowiadać o świecie. I o sobie.
Dlaczego ulokowali tę imprezę w Bielsku-Białej?
– Z wygodnictwa – odpowiadają z uśmiechem. – Bo tu
mieszkamy, tu prowadzimy galerię. W tym mieście festiwal jest widoczny na każdym kroku, Bielsko nim żyje.
Ale gdy imprezę przygotowują, nie zawsze jest im
do śmiechu. W mniejszym ośrodku, nieco poza kulturalnymi centrami kraju, trudniej pozyskać sponsorów.
Pomagają władze miasta i blisko setka wolontariuszy,
ale i tak finanse to pięta achillesowa. Sprowadzenie fotografii mistrzów – szczególnie z Zachodu – kosztuje
I n t e r p r e t a c j e
Andreas Bitesnich (Austria)
Tomasz Tomaszewski
(Polska)
Ragnar Axelsson (Islandia)
Ewa Kozak
nie mniej niż dobrego malarstwa. To artyści utrzymujący się z fotografowania, wystaw, prowadzenia warsztatów. I dziwią się, gdy słyszą propozycje, by pokazali
swój dorobek gratis. Chcą bardzo wysokich honorariów,
więc pierwszy kontakt jest zawsze trudny, ale miesiące żmudnych negocjacji, tłumaczenia polskiej specyfiki (u nas artystom nie płaci się za udostępnienie dzieł
na wystawę) dają pozytywne efekty. W tym roku Baturowie walczyli o dofinansowanie niemal do ostatnich
dni przed festiwalem. Uzgodnili stawki za 16 wystaw
i przyjazd większości autorów, a brakowało na opłacenie lotniczego transportu fotogramów. Na szczęście
z odsieczą przyszła podbeskidzka posłanka Mirosława
Nykiel i wystarała się o pieniądze z Narodowego Centrum Kultury.
Parę lat temu był nawet moment, gdy Baturowie myśleli, czy nie przenieść festiwalu do Warszawy, która kusiła dotacjami. Ale nie chcieli być kroplą w morzu imprez. Uznali, że Bielsko-Biała ma atut, którego nie mają
większe ośrodki: stwarza tej imprezie klimat kameralności. – Nie chodzi nam o wielką ilość wystaw i zdjęć,
ale o prezentację starannie wyselekcjonowanego zestawu kilkunastu, najwyżej dwudziestu autorów – mówią
Baturowie. – To ma być zestaw strawny do wnikliwego obejrzenia w ciągu nie więcej niż dwóch dni (jeden
to za mało). Chcemy, by widz miał czas zatrzymać się
R e l a c j e
przy każdej fotografii, przeżyć ją, smakować, przeanalizować i zapamiętać.
A fotograficy i widzowie, przybywający licznie z różnych stron Polski oraz innych krajów, zachowują we
wdzięcznej pamięci i przyjazną atmosferę festiwalu,
i urokliwe miasto. – Większość zaproszonych fotografików nigdy wcześniej nie była w Polsce. Mają blade pojęcie o naszym kraju. Są pełni obaw, bo mają ze świata
różne doświadczenia, nie zawsze dobre. Boją się, że trafią na nieodpowiednie warunki, choćby złe oświetlenie
Spotkanie z Williamem
Roppem (Francja)
Zdzisław Niemiec
I n t e r p r e t a c j e
21
22
sali czy nieodpowiednią wilgotność pomieszczeń. Kontaktują się z tymi, którzy już w Bielsku-Białej byli. To ich
uspokaja, choć widzimy, że niepokój całkiem nie znika.
Ale jak już przyjadą, są zachwyceni.
Organizatorzy dbają o odpowiedni dobór sal ekspozycyjnych. Spotkania autorskie – tym razem w hotelu Qubus – symultanicznie tłumaczone, publiczność
ma do dyspozycji słuchawki. Sprzęt audiowizualny na
światowym poziomie. Inauguracja festiwalu (z bankietem) w stylowym wnętrzu Teatru Polskiego. Mnóstwo
publiczności, głównie młodych ludzi ze szkół fotografii, nie tylko z Polski. Do tego urok bielskiej starówki. To
robi wrażenie nawet na światowcach. – Wyjeżdżają zachwyceni, zaprzyjaźnieni, uskrzydleni. Mówią, że by­wali
na wielu imprezach w świecie, ale po raz pierwszy zostali tak ciepło potraktowani – cieszą się organizatorzy.
Ten festiwal nie ma wiodącego tematu, co niektórzy
w Polsce krytykowali, bo u nas festiwale są często tematyczne. Ale twórcy bielskiej imprezy u
­ znali, że narzucanie jednego tematu – typu pejzaż, architektura czy nawet
akt – mogłoby przy dużej dawce zdjęć wywołać u oglądających wrażenie monotonii. Ciekawsza jest różnorodność. – Chcemy pokazywać jak wiele jest dróg, którymi
podążają artyści – tłumaczą – jak różna może być ich
wrażliwość, jak wiele może być sposobów pokazywania
rzeczywistości oraz swoich wizji. Festiwal udowadnia,
że w sztuce – także w fotografii – nie ma jednej jedynie słusznej drogi. Uczymy więc przy okazji tolerancji.
– Wybór autorów to dzieło Inki – podkreśla Andrzej
Baturo. A Inez tłumaczy swoje wybory: – Mnie nie interesuje samo wielkie nazwisko. Ktoś może być uznany za
najwybitniejszego na świecie, ale jeśli do mnie jego zdjęcia nie przemawiają, to – choćbym dysponowała odpowiednimi funduszami – nie zaproszę go. Mój wybór jest
subiektywny. Zdjęcia muszą mnie poruszyć, zachwycić.
R e l a c j e
Wyszukuję autorów pod tym kątem, także tych nieznanych w Polsce. Nasze wystawy to zazwyczaj polskie premiery. Podczas pięciu festiwali zaprezentowaliśmy blisko
stu artystów. Niektórzy odkryci przez nas pojawiają się
jako objawienie w innych polskich miastach.
Inez i Andrzej mają dobrą rękę do fotografii. Wiele
nazwisk udało się im w Polsce wypromować. A ich festiwal świetnie promuje Bielsko-Białą.
Fundacja Centrum Fotografii, Bielsko-Biała: V Foto Art
­Festival, 11–27 października 2013
Daria Endresen (Norwegia)
Joyce Tenneson (USA)
Ragnar Axelsson (Islandia)
I n t e r p r e t a c j e
Barbara Rosiek
Dokument
i dzieło
Strój ludowy to symbol. Znak niosący wiele różnorodnych treści. Współcześnie przede wszystkim jest symbolem tożsamości, określającym pochodzenie, identyfikację z rodzimą kulturą. W przeszłości, jako świąteczna forma ubioru, informował o przynależności do grupy kulturowej (etnicznej,
regionalnej), a tym samym o miejscu zamieszkania, stanie cywilnym noszącej go osoby, zamożności, statusie społecznym i upodobaniach estetycznych. Rozwijał się powoli, dostosowując do gustów i potrzeb użytkowników.
Barbara Rosiek
– etnograf, kierowniczka
Działu Etnografii Muzeum
Miejskiego w Żywcu, jurorka,
autorka książek i artykułów.
R e l a c j e
Wystawa strojów ludowych zatytułowana Od sukna
po jedwab – stroje ludowe ze zbiorów Muzeum w Bielsku-Białej prezentowana jest od maja 2013 roku w Domu
Tkacza, oddziale Muzeum w Bielsku-Białej. Jej kuratorem jest Elżbieta Teresa Filip, etnograf z wieloletnim
stażem, z pasją zajmująca się tymi zagadnieniami*. Wystawa pokazuje przykłady wszystkich rodzajów ubiorów
ludowych noszonych w okresie międzywojennym w dalszych i bliższych okolicach Bielska i Białej, zgromadzonych w zbiorach etnograficznych bielsko-bialskiej instytucji od połowy lat 50. XX wieku. Umiejscowiona na
poddaszu Domu Tkacza stanowi dopełnienie ekspozycji znajdującej się na parterze budynku, a mianowicie
zrekonstruowanego wnętrza domu sukiennika (sieni,
warsztatu, kuchni i sypialni).
Kiedy wspinamy się na poddasze drewnianymi schodami, wzrok przyciąga znajdujący się na wprost wejścia
strój mieszczki żywieckiej. Tradycyjne ubiory świąteczne zawsze miały typową dla siebie formę, charakterystyczne tkaniny oraz zdobnictwo. Strój żywieckiej mężatki wyróżnia kopiatość kształtu, czepiec zwany złotą
copką (zdobiony złotym haftem, bajorkiem, cekinami,
kolorowymi kamieniami, koronką i wstążką), a także
elementy uszyte z ręcznie haftowanego tiulu. Te ostatnie to kreza ułożona w odpowiednie kontrafałdy wokół
szyi, narzucona na ramiona chusta oraz fartuch nakrywający suto marszczoną czerwoną spódnicę, tworzącą kontrastowe tło dla misternie haftowanych wzorów.
Bogactwo i piękno tiulowych haftów ukazuje eksponowana dodatkowo w komodzie ­chusta ­naramienna.
I n t e r p r e t a c j e
23
Mieszczka żywiecka,
stroje laskie (z prawej
panna młoda z Kóz)
oraz dawna bielizna
Alicja Migdał-Drost
24
R e l a c j e
Tiulowe ­motywy widzimy także na obrazach o tematyce sakralnej.
Przestrzeń ekspozycyjną po prawej stronie schodów
zajmują stroje noszone na Śląsku Cieszyńskim. W rejonie górskim są to ubiory Górali śląskich, wykonane
głównie z tkanin samodziałowych. Białe spodnie oraz
brązowa gunia uszyte są z ręcznie tkanych i folowanych
sukien, natomiast z sukna fabrycznej produkcji – czerwone i czarne kamizelki. Zarówno koszule męskie, jak
i bluzki kobiece, kabotki, zdobione są haftem krzyżykowym. Charakterystyczną cechą stroju Góralek śląskich
jest brak spódnicy, zamiast
której używano dwóch zapasek. Tylną stanowił płócienny gęsto marszczony fortuch.
Przednia, zwana fortuszkiem,
początkowo była szyta z płótna drukowanego ręcznie
techniką batikową (tzw. modrzyńca), później z jedwabnego adamaszku. Prezentację strojów uzupełniają różne
jego elementy eksponowane
w skrzyniach czy na drążku,
a także narzędzia i sprzęty do
obróbki lnu i wełny.
Drugim rodzajem ubiorów noszonych na Śląsku
Cieszyńskim są stroje cieszyńskie, w okolicach Biel-
ska nazywane śląskimi. Wyróżnia je bogactwo zdobnictwa widoczne przede wszystkim na żywotkach, czyli
aksamitnych gorsetach, zszywanych z ciemnymi wełnianymi spódnicami. Żywotki początkowo haftowano
nićmi metalowymi złotymi lub srebrnymi, później jedwabnymi w różnych kolorach. Ozdobą stroju zamożniejszych kobiet była misternie wykonana srebrna biżuteria – bardzo paradny pas, napierśnik (naszyjnik)
zawieszany pomiędzy ramiączkami żywotka oraz przyszywane do jego brzegów hoczki (zapinki). W latach 30.
XX wieku używano także imitacji tej biżuterii, np. pasów z kolorowych koralików i cekinów. Różnorodność
misternie wykonanej srebrnej biżuterii można obejrzeć
dodatkowo w specjalnych, wysuwanych gablotach. Trzy
komplety – jeden z Jaworza, dwa z terenu powiatu cieszyńskiego – świetnie ilustrują zmiany, jakie zachodziły
w stroju cieszyńskim w okresie międzywojennym. Poszczególne elementy ubiorów kobiecych, w tym noszonej niegdyś bielizny, wyeksponowano na rozwieszonych
sznurach oraz w skrzyni i szafie.
W przeciwległej części dominują ubiory wilamowskie. Wilamowianie, przekonani o swoim flamandzkim
lub anglosaskim pochodzeniu, jeszcze w połowie XX
wieku podkreślali własną odrębność kulturową właśnie
strojem. Jego różnorodność i barwność ukazują stroje
kobiece. Najładniejszym ubiorem panieńskim była pasiasta wełniana spódnica z dominującym czerwonym koI n t e r p r e t a c j e
lorem, doszyta do kwiecistego oplecka (stanika), nakryta białym drukowanym w kwiatowe wzory fartuchem.
Ozdobą mężatek było misternie upięte nakrycie głowy
– kilka kretonowych czepców, haftowana związka oraz
nakrywająca całość płócienna chustka w kwiatowe wzory. Ubiorem zimowym był aksamitny kaftan nazywany
jupką, wyróżniający się bogactwem zdobienia. W odróżnieniu od niego ubiory noszone w Adwencie i Wielkim
Poście były nieco skromniejsze. W najpiękniejszy spośród prezentowanych strojów ubrana jest matka chrzestna. Czerwoną sukienną spódnicę zszytą z brokatowym
opleckiem nakrywa zielony jedwabny fartuch, zaś głowę
– oprócz czepców i związki – biały muślinowy welon. Ojciec chrzestny ma na sobie płaszcz z aksamitnym kołnierzem, tzw. ibercijer, jedyny element stroju obrzędowego używany w okresie międzywojennym. Tradycyjny
ubiór męski zanikł bowiem w Wilamowicach na przełomie XIX i XX wieku. Muzeum w Bielsku-Białej szczyci
się najbogatszą i najbardziej różnorodną kolekcją strojów wilamowskich w Polsce. Zostały one najliczniej zaprezentowane na wystawie, włącznie z ubiorem codziennym, w ciekawy sposób wyeksponowanym w scenerii
targowego straganu.
W odróżnieniu od dotychczas przedstawionych
barwnych strojów ludowych ubiory laskie noszone
w okolicy Białej wydają się skromne i proste. Wykonane są jednak z tkanin wysokiej jakości (wełnianych, jedwabnych), głównie ciemnych i jednobarwnych, oraz
R e l a c j e
zdobione naszywanymi na
jakle (kaftany) pasmanteryjnymi ozdobami. Uroku
dodaje im specyficzny krój
jakli, dopasowanej w ramionach i rozkloszowanej
w partii bioder, kształtujący specyficzną formę sylwetki. Komplety pokazane na wystawie pochodzą
z Pisarzowic oraz z okolic Bestwiny. Na uwagę zasługuje strój panny młodej
z Kóz, złożony z czarnej
jakli, białego fartucha i białej, szerokiej wstążki zwisającej od wianka na głowie, sięgającej do dolnej krawędzi fartucha.
Jeszcze inaczej wyglądają ubiory z południowej części ziemi pszczyńskiej. Strój mężatki z Łąki, mimo nieco
odmiennego kroju i zdobienia jakli oraz nakrycia głowy,
przypomina wspomniany wyżej laski. Zupełnie inaczej
wygląda natomiast strój pochodzący z Piasku, złożony
z białej bawełnianej bluzki, ciemnej sukni i pasiastego,
ręcznie haftowanego fartucha. I tutaj pojedyncze elementy pokazano z wykorzystaniem sprzętów i mebli.
Ekspozycja uzupełniona została fotografiami dokumentującymi ubiory noszone
w okolicy Bielska i Białej, a także fragmentami filmów oświatowych
o stroju pszczyńskim,
cieszy ńsk im, Górali śląskich oraz wyrobie koniakowskich koronek.
Realizacja tego typu
wystawy to długotrwała, żmudna praca merytoryczna wymagająca
od autora szczegółowych studiów i ogromnej wiedzy przedmiotowej. To pomysł, myśl
Stroje wilamowskie,
Górali śląskich
i chrzestnych z Wilamowic
I n t e r p r e t a c j e
25
przewodnia, cele, którym ma służyć. To przede wszystkim wybór eksponatów, materiałów o charakterze uzupełniającym itp. To aranżacja zgodna z celami scenariusza, oprawa plastyczna realizowana w najdrobniejszych
detalach. To opisy, podpisy, strona informacyjna. To konserwacja, renowacja, cerowanie, pranie, krochmalenie,
prasowanie etc. Wykonuje ją wiele osób. Efektem końcowym jest obraz – prezentacja, której przesłanie odbieramy indywidualnie. Tak też jest w przypadku wystawy
Od sukna po jedwab, która niesie w sobie wielopoziomowy przekaz. Profesjonalnie zrealizowana, jest dokumentem historycznym – wyważonym w zakresie treści źródłem wiedzy; a ukazując piękno dawnych ubiorów, sama
w sobie jest dziełem artystycznym dostarczającym wrażeń estetycznych.
Dom Tkacza, ul. Jana III Sobieskiego 51 w Bielsku-Białej
Alicja Migdał-Drost
Marcin Jacobson
Bojownicy
i kombatanci
W czasach, gdy słusznie miniona epoka błyszczała pełnym blaskiem,
a o naszym kraju mówiło się jako o krainie lipy kwitnącej, istniała organizacja o nazwie ZBoWiD – Związek Bojowników o Wolność i Demokrację.
?
* Elżbieta Teresa Filip jest autorką tekstu do książki Strój wilamowski (2009), współautorką albumu Strój Górali żywieckich (2009) i folderu Nie szata zdobi człowieka?, towarzyszącego wystawie (Muzeum w Bielsku-Białej, 1994; Muzeum
Historii Przemysłu w Opatówku, 1995). Opracowała także
stałą ekspozycję na parterze Domu Tkacza i wystawę etnograficzną w zamku Sułkowskich, na której prezentowane są
m.in. stroje ludowe.
26
R e l a c j e
Marcin Jacobson
– animator kultury,
menedżer (Dżem, Krzak,
Akurat, Martyna Jakubowicz
i in.), publicysta muzyczny.
Współorganizator m.in.
festiwali w Jarocinie.
Zrzeszeni w nim kombatanci cieszyli się przychylnością władz, a co za tym idzie, otrzymywali od niej liczne
przywileje, w tym materialne. Efekt tego był taki, że pod
koniec istnienia organizacji, ku kpiącej radości współobywateli, sporą część jej stanu osobowego stanowili ludzie urodzeni już po II wojnie światowej, a więc w czasach, gdy wolność i demokracja teoretycznie były naszym
dniem powszednim.
Dzisiaj, prawie ćwierć wieku po przełomie, historia
zdaje się zataczać koło, a nieustraszeni bojownicy o wolność i demokrację mnożą się nam jak urzędy. Pomińmy
kliniczne przypadki, gdy jednemu z polityków o zdecydowanie dobrym samopoczuciu wręczono legitymację
żołnierza Armii Krajowej, choć ten urodził się w cztery lata po jej ostatecznym rozwiązaniu. Rzućmy też zasłonę milczenia na pewną autorkę z białym pieskiem,
która twierdzi, że fraza oddaję Ci serce, oddaję Ci ciało,
Ty czekasz i mówisz, to mało, to mało jest otuloną w poezję krytyką totalitaryzmu. Inna rzecz, że w tym kontekście wiele innych odautorskich interpretacji, i to nie
tylko piosenek, budzi zdziwienie, by nie rzec: zażenowanie. Najbardziej śmieszy mnie jednak, gdy słyszę, jak to
znani artyści cierpieli za komuny, podczas gdy – poza
niewielką grupą wyjątków i w tę, i w tamtą stronę – doI n t e r p r e t a c j e
R e l a c j e
Agata Tomiczek-Wołonciej
tykały ich takie same niedogodności, jak te, które były
codziennym udziałem całego społeczeństwa. Faktem
jest, że gdy analizujemy je w kontekście jednostki, to wyglądają one przerażająco, gdy jednak uświadomimy sobie, że dotyczyły 30 milionów obywateli, taka martyrologia zdecydowanie traci wyrazistość. Nie zamierzam też
dyskredytować dokonań bohaterów, którzy rozrzucanie
ulotek podnoszą do poziomu czynu wręcz heroicznego,
choć pamiętam, że dla ówczesnych nastolatków były to
akcje porównywalne do dzisiejszego malowania graffiti w miejscach niedozwolonych. I tam, i tu można było
dostać pałą i trafić nawet na dołek, przy czym wtedy ów
akt oceniany był w kategoriach politycznych, a dzisiaj są
to banalne, chuligańskie wybryki.
Obserwując tę hucpę, jaką uprawia coraz liczniejsza rzesza osób publicznych, odkryłem genialną w swej
prostocie manipulację. Polega ona na zastąpieniu słowa
podziemie terminem underground. Na pozór wszystko
się zgadza, ale... W Polsce termin podziemie w naturalny sposób kojarzy się z ruchem oporu wobec najeźdźcy, komunistycznej władzy itp., natomiast underground
jest dla nas synonimem twórczości niezależnej, poszukującej. W pierwszym przypadku mamy na myśli: konspirację, politykę, walkę z wrogiem; w drugim: sprzeciw
wobec obowiązujących kanonów w sztuce i obyczajowości. Artyści awangardowi, twórcy wyprzedzający swój
czas, zawsze byli undergroundem, choć z rzadka przelewali krew za przysłowiową wolność i demokrację.
Zwróćmy uwagę, co się dzieje, gdy zamiast rzeczonego
undergroun­du wstawimy termin podziemie. W pierwszej chwili zamiana jest w zasadzie niezauważalna – ot,
pochwały godne wyrugowanie angielskiego makaronizmu przez jego polski odpowiednik. Z czasem jednak
ta niewinna zamiana miejsc zaczyna rzutować na cały
kontekst i postrzeganie rzeczywistości, zwłaszcza gdy
umiejętnie podlejemy ją kilkoma ogólnikami. Manipulacja polega na tym, że nasza świadomość odnotowuje
fakt, iż ów ktoś był w podziemiu. W efekcie nie zastanawiamy się czy eks-punkowiec, a obecnie ulubieniec komercyjnych mediów, był jedynie nastoletnim buntownikiem, czy też ma wszelkie papiery ku temu, by wstąpić
do ZBoWiD-u czy innej nie mniej dętej, za to cieszącej
się względami obecnej władzy, organizacji.
I n t e r p r e t a c j e
27
Piotr Kenig
Na przełomie XIX i XX wieku do najważniejszych zakładów włókienniczych monarchii naddunajskiej należały bialskie fabryki sukna Karla ­Hessa.
Ich właściciel, self made man w pełnym tego słowa znaczeniu, który w 1849 roku rozpoczął samodzielną działalność od dwóch krosien tkackich,
w cztery dekady później zatrudniał setki robotników, a wyroby jego firmy poszukiwane były na
rynkach całej Europy.
Piotr Kenig – bielszczanin,
historyk, zainteresowany
szczególnie dziejami
Bielska-Białej w XVIII-XIX
wieku. Kustosz i kierownik
Starej Fabryki, oddziału
Muzeum Historycznego
w Bielsku-Białej.
Bialskie fabryki
Hessów
Hessowie (Heßowie) byli starą ewangelicką rodziną
od dawna zasiedziałą na terenie obecnego Bielska-Białej.
Dziadek Karla, Georg Hess (ok. 1747–po 1790), był postrzygaczem sukna i właścicielem domu Biała 202 (później 211) przy ulicy Sukienniczej (obecnie ul. Szkolna 8).
Poprzez ożenek (1772) z Marianną, córką Christiana Frischa, bogatego mistrza sukienniczego, kupca i rajcy miejskiego, wszedł do jednej z najbogatszych miejscowych
rodzin. Po śmierci drugiej żony, Heleny Procner, opuścił
miasto, być może przenosząc się do Bielska. Jedynym synem Georga był Johann David Hess (1780–1865). Oddany na naukę zawodu do wuja, Johanna Frischa, w 1799 r.
został mistrzem cechu sukienników w Białej. Był dwu-
Część I
krotnie żonaty: najpierw z bielszczanką Heleną Steinbach, córką sukiennika, a później (1814) z bialanką Susanną Willmann (1786–1845), katoliczką, córką szewca,
wdową po sukienniku Janie Męcnarowskim. Nie dorobił się znaczniejszego majątku, a częste zmiany adresu
każą przypuszczać, że należał do licznej grupy konserwatywnych mistrzów, z trudem odnajdujących swoje
miejsce w świecie, w którym tradycyjne rękodzieło musiało ustępować pola zmechanizowanej produkcji coraz
liczniejszych fabryk.
Johann David był ojcem licznego potomstwa, jednak
wieku dorosłego dożyła tylko trójka dzieci. Syn z pierwszego małżeństwa, Johann David (1802–po 1820), prze-
Dawna fabryka
Karla Hessa przy
ul. Komorowickiej 36-38
Piotr Kenig
28
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
padł bez wieści podczas wędrówki czeladniczej. Z drugiego małżeństwa pozostała Eleonora (1820–1907), żona
bialskiego katolika, szewca Piotra Jędryszka, oraz jej
młodszy brat Karl, główny bohater niniejszej opowieści.
Karl Friedrich Hess urodził się 10 czerwca 1823 r.
w Białej w domu nr 352. Lokalizacja tego nowo wystawionego podówczas budynku pozostaje nieznana, zresztą rodzice wkrótce przeprowadzili się. Około 1835 r. podjął naukę w zawodzie sukiennika u bliżej nieznanego
mistrza Sigla, a kilka lat później odbył tradycyjną, wymaganą przepisami dwuletnią wędrówkę czeladniczą po
ośrodkach włókienniczych środkowej Europy. Po powrocie do Białej podjął zapewne pracę w jednym z warsztatów sukienniczych, a być może w którejś z pierwszych
fabryk sukna. Wkrótce zdał egzamin mistrzowski i przyjęty został do cechu bialskich sukienników.
Przemysł włókienniczy Bielska-Białej był już w pełnym rozkwicie, gdy w wyniku rewolucyjnych wydarzeń
Wiosny Ludów (1848) monarchia Habsburgów przeszła
z feudalizmu w okres rozwiniętego kapitalizmu. Aparat
państwowy dostosowano do nowego ustroju społecznego, w którym coraz większą rolę odgrywała burżuazja:
zamożne mieszczaństwo, przedsiębiorcy i finansiści,
słowem ci, których podatki w głównym stopniu zasilały budżet państwa, umożliwiając sprawne funkcjonowanie jego struktur. Zrealizowane zostało postulowane od
lat hasło „wolnej drogi dla człowieka przedsiębiorczego”
(Freie Bahn dem Tüchtigen).
Jednym z owych „przedsiębiorczych” był 26-letni
mistrz sukienniczy Karl Friedrich Hess, który 8 sierpnia 1849 r. uruchomił w Białej w wynajmowanym pomieszczeniu tkalnię z dwoma krosnami, na których zaczął pracować wraz z ojcem. Według kroniki rodzinnej
decyzję o usamodzielnieniu się podjął, gdy zebrał pieniądze wystarczające na zakup worka wełny niezbędnej
do rozpoczęcia produkcji.
W niespełna rok później (maj 1850) poślubił w bialskim kościele Opatrzności Bożej Marię Johannę (1830–
1913), katoliczkę, córkę sukiennika Antoniego Bukowskiego, która obdarzyła go licznym potomstwem.
Początkowo mieszkali w budynku nr 314 przy ul. św. Jana
(obecnie S. Sempołowskiej 16), a w 1858 r. przenieśli się
do nieistniejącego już domu nr 237 przy obecnej ul. Legionów 26 (BEFA). Wreszcie około 1864 r. Hess nabył na
własność obszerny piętrowy budynek Biała 215 przy Kudlagasse (ul. I. Paderewskiego 7). Tutaj w 1865 r. zmarł
jego ojciec, Johann David.
R e l a c j e
Karl Friedrich, doskonały fachowiec, był człowiekiem z natury ostrożnym, przedsiębiorstwo rozbudowywał stopniowo, nie wdając się w ryzykowne przedsięwzięcia. Inwestował wyłącznie wtedy, kiedy dysponował
gotówką po okresie zwiększonego popytu. Stopniowo
powiększał liczbę zatrudnionego personelu. W 1859 r.
uruchomił własną przędzalnię zgrzebną, a w 1867 jako
jeden z pierwszych przedsiębiorców ośrodka bielsko-bialskiego zastosował krosna mechaniczne. W 1873 r.
powiększył zakład o oddział wykończalni. Renoma firmy umacniała się, a jej wyroby znajdowały coraz więcej odbiorców. Podczas gdy wielu wytwórców gładkich
tkanin zgrzebnych zwiększało ilość różnego rodzaju domieszek do przędzy, on pozostawał wierny tradycji i nadal używał do produkcji wyłącznie czystej wełny owczej,
uzyskując wyroby o niespotykanej delikatności.
Sprzeczne informacje źródłowe nie pozwalają jednoznacznie określić, gdzie prowadzona była działalność
w pierwszym ćwierćwieczu istnienia firmy. Zapewne
korzystano zarówno z pomieszczeń we wspomnianych
domach mieszkalnych oraz ich oficynach, jak i wynajmowanych. W szczególności możliwe wydają się jakieś
inwestycje budowlane (niewielka tkalnia?), poczynione
przez Hessa na posesji nr 215.
Brak odpowiadających potrzebom pomieszczeń
hamował rozwój przedsiębiorstwa. Już w 1872 r. Karl
Friedrich zamierzał wystawić obszerny, trzypiętrowy
budynek fabryczny z poddaszem użytkowym na pobliskiej parceli Biała 220, na rogu Lenkergasse (Legionów) i Kreuzgasse (J. Piłsudskiego). Odpowiednie ­plany
Budynek fabryki Hessa przy
ul. J. Piłsudskiego 27, na
pierwszym planie fabryka
Sennewaldtów, 1905
Ze zbiorów Archiwum
Państwowego
w Bielsku-Białej
Niezrealizowany projekt
fabryki sukna Karla Hessa
przy Kreuzgasse, 1872
Ze zbiorów Archiwum
Państwowego
w Bielsku-Białej
I n t e r p r e t a c j e
29
Dom Karla Hessa przy
ul. I. Paderewskiego 7
(elewacja przebudowana
pod koniec XIX w.)
Piotr Kenig
Fabryka sukna przy
ul. Komorowickiej 53.
Litografia Carla Bollmanna,
ok. 1870
Ze zbiorów Muzeum
Historycznego
w Bielsku-Białej
Pieczątka firmowa na
dokumencie, 1892
Ze zbiorów Archiwum
Państwowego
w Bielsku-Białej
30
R e l a c j e
­o pracował architekt
i mistrz budowlany
Emanuel Rost, do ich
realizacji jednak nie doszło (ostatecznie w latach 90. XIX w. stanęła tu kamienica lekarza
miejsk iego Macieja
Kwiecińskiego, obecnie
ul. Legionów 13). Światowy kryzys gospodarczy rozpoczęty w 1873 r.
spowodował, że zamysł
posiadania własnej fabryki zrealizowany został w inny sposób. Wielu miejscowych przedsiębiorców
w okresie niebywałej prosperity zbyt odważnie angażujących swoje kapitały w nowe inwestycje popadło w kłopoty finansowe, w wyniku czego ich fabryki zostały wystawione na licytację i sprzedane. Między innymi w 1875 r.
taki los stał się udziałem zakładu apretury Karla Ge­
yera w Białej 169 (róg obecnych ulic Komorowickiej
i J. Piłsudskiego). Na zakup tego właśnie przedsiębiorstwa zdecydował się Hess, jednocześnie sprzedając swoją
posesję nr 215 braciom Albertowi i Erichowi Sennewaldtom, którzy wkrótce uruchomili tam „pierwszą austriacką fabrykę szczotek i pędzli”.
Nabyty zakład powstał po 1843 r. Jego założycielem
był bialski postrzygacz sukna Simon Duczek (Dyczek,
Dudzik). Gdy w 1869 r. sprzedawał go Geyerowi, wartość
nieruchomości znacznie wzrosła, co wskazuje na istnienie w tym miejscu dość znaczącej fabryki. Geyer dodatkowo ją rozbudował. Formalne przejęcie posesji nastąpiło w 1876 r., równocześnie Hess zakupił
od Franciszka Raczyńskiego rozległy
ogród z niewielkim domem mieszkalnym nr 168, sąsiadujący od północy.
Zakup własnej fabryki umożliwił
poważne zwiększenie produkcji. Maszyny i urządzenia przeniesiono do nowych pomieszczeń, jednocześnie ich
liczba znacznie wzrosła, a starsze typy
częściowo zastąpiono nowocześniejszymi. Wprowadzono instalację zasilającą zakład w energię, zwiększono liczbę zatrudnionych robotników.
Wkrótce i te pomieszczenia przestały wystarczać. Zbyt wzrósł do tego
stopnia, że Karl Friedrich nie mógł już sprostać zamówieniom i w 1877 r. zdecydował się nabyć kolejne obiekty przemysłowe. Wiosną kupił na licytacji dawną fabrykę spółki Schulz & Zipser na Przedmieściu Biała nr 14
(ul. Komorowicka 53), a jesienią położony w jej pobliżu
folusz cechowy bialskich sukienników na Przedmieściu
Biała nr 12 (ul. Komorowicka 47). Wreszcie w sierpniu
1881 r. dokupił od rodziny Schulzów posesję z budynkami gospodarczymi i kilkoma parcelami gruntowymi
na Przedmieściu Biała nr 15, sąsiadującą ze wspomnianą fabryką od północy*.
W 1880 r., idąc za modą i odpowiadając na coraz
większy popyt, podjęto produkcję gładkich tkanin czesankowych. Przy tej sposobności w obu zakładach wzrosła liczba nowych budynków, a park maszynowy wzbogacony został o nowe typy urządzeń. W tym czasie w firmie
pracowali już synowie założyciela: Karl Wilhelm (1853–
1937), wspólnik ojca już w latach 70. (odszedł z przedsiębiorstwa z niewiadomych przyczyn w 1890 r.), oraz
Gustav Robert (1859–1916), który przystąpił do spółki w 1883 r.
W 1887 r. miała miejsce kolejna inwestycja, tym razem o charakterze prestiżowym: obok głównej fabryki
stanął okazały piętrowy dom mieszkalny. Plany budynku Biała 168 (ul. Komorowicka 38) opracował zięć Hessa, budowniczy Gustav Bleichert.
Karl Friedrich Hess zmarł w Białej 2 czerwca 1891 r.
W ciągu ponad czterdziestu lat udało mu się umieścić
swoją firmę wśród najważniejszych w monarchii naddunajskiej. Cieszył się pełnym zaufaniem i poważaniem
współobywateli, był długoletnim członkiem rady miejskiej, zasiadał w radzie parafii ewangelickiej, gdzie do
dzisiaj oglądać można jego portret. Zasłużonego prze-
I n t e r p r e t a c j e
mysłowca pochowano na bialskim cmentarzu ewangelickim, w kwaterze przy murze północnym (grób nr 30).
Pod kierownictwem nowego szefa, Gustava Hessa, na
wysoki poziom podniesiony został wyrób gładkich tkanin czesankowych. Męskie materiały ubraniowe, będące
specjalnością firmy, a także pozostałe wyroby sprzedawano w dużych ilościach poza granicami Austro-Węgier, zwłaszcza w Londynie, Huddersfield, Paryżu, Elbeuf, Brukseli, Warszawie, Moskwie i Petersburgu.
Kontynuowano inwestycje budowlane: m.in.
w 1892 r. według planów Emanuela Rosta jednopiętrowy
budynek fabryczny przy ul. Komorowickiej 36 podwyższono o kolejne piętro, od strony dziedzińca dostawiono
nową klatkę schodową, a w zakładzie przy ul. Komorowickiej 53 uruchomiono nową maszynownię. W tymże roku za zgodą namiestnictwa we Lwowie firmie Carl
Hess, c.k. Uprzywilejowane Fabryki Towarów Wełnianych w Białej (Carl Hess, k.k. privilegierte Schafwoll­
warenfabriken in Biala) udzielono zaszczytnego prawa „używania cesarskiego orła na szyldzie i pieczęci”.
W 1898 r. do spółki przystąpił jako wspólnik najmłodszy z synów Karla Friedricha, Rudolf Moritz (1874–
1924). W tym samym roku artykuł poświęcony firmie
opublikowano w monumentalnym dziele Grossindustrie Österreichs (Wielki przemysł Austrii), wydanym
z okazji jubileuszu 50-lecia rządów cesarza Franciszka Józefa I. Pisano m.in.: Obecnie fabryki zatrudniają
ponad 450 robotników. Pracuje w nich 150 mechanicz-
R e l a c j e
Karl Friedrich Hess
Ze zbiorów Parafii
Ewangelicko-Augsburskiej
w Białej
?
nych krosien tkackich najnowocześniejszy konstrukcji.
Energii potrzebnej do napędu dostarczają 3 wielkie maszyny parowe. W 2 potężnych kotłach wytwarzana jest
niezbędna para; prócz tego w rezerwie stoją jeszcze 2 kotły dodatkowe. We wszystkich pomieszczeniach fabrycznych powszechnie wprowadzone jest ogrzewanie parowe, są one rzęsiście oświetlone po części elektrycznością,
a po części gazem. W wysokich, jasnych i przestronnych
przestrzeniach zakładów zainstalowane są w jak najlepszy sposób aparaty do wentylacji, zostały też w ogólności
jak najszerzej uwzględnione wszelkie zasady racjonalnej higieny fabrycznej. Oprócz zapewnionej przez państwo opieki w kwestii ubezpieczeń od wypadków i chorób, dążeniem tak założyciela, jak i obecnego szefa było,
aby robotników zabezpieczyć przeciwko zmiennym przypadkom wieku podeszłego etc. poprzez szczodre fundacje.
Dla dalej mieszkających robotników urządzone są specjalne miejsca do spania, które odpowiadają wszelkim wymogom
zdrowotnym. Stosunki pomiędzy
robotnikami i pracodawcą są pokojowe i aż do teraz nie zostały zakłócone. Znaczna jest liczba robotników, którzy od wielu
już lat zatrudnieni są w tym zakładzie.
* Warto wspomnieć, że opisane budowle należały do najstarszych obiektów przemysłowych Białej: folusz nr 12
powstał w 1798 r. w wyniku
przebudowy młyna zbożowego Jerzego Mortka, fabryka
nr 14 była do 1834 r. młynem
zbożowym Jana Łukowicza,
a budynek nr 15, wzniesiony
po 1820 r. na miejscu obiektu
z XVII w., do 1845 r. był kolejnym foluszem cechu sukienników.
Z lewej nagrobek
Johanna Davida Hessa
(zwraca uwagę błędna
data urodzenia);
poniżej grobowiec rodziny
Hessów na cmentarzu
ewangelickim w Białej
Piotr Kenig
I n t e r p r e t a c j e
31
ROZMAITOŚCI
O
d nowego sezonu dyrektorem Teatru Polskiego
w Bielsku-Białej jest Witold Mazurkiewicz.
W konkursie na to stanowisko startowało 31 kandydatów. Nowy dyrektor pochodzi z Bielska-Białej
(rocznik 1960). Jest absolwentem białostockiego
wydziału aktorskiego warszawskiej PWST oraz reżyserii teatru lalek w praskiej DAMU. Był adeptem
w Banialuce (1978–1979), potem m.in. aktorem
Teatru im. H.Ch. Andersena w Lublinie, od 2011
roku kierownikiem artystycznym w teatrze Rampa
w Warszawie. Reżyserował w Banialuce (m.in. Calineczkę, ten spektakl otrzymał Złotą Maskę w 2012
roku). W Teatrze Polskim wyreżyserował Pocztówki
z Europy i zagrał w Amadeusie. Wielokrotnie nagradzany jako aktor i reżyser, m.in. za spektakle Ferdydurke i Do piachu (Provisorium/Kompania Teatr).
M
ałgorzata Rozenau, rocznik 1971, bielszczanka, malarka i projektantka, pokazała swoją
twórczość na indywidualnej wystawie malarstwa
pt. Wystawa zbiorowa w Galerii Bielskiej BWA
(7.09–6.10). Złożyły się na nią obrazy o różnej tematyce i różnym charakterze, wykonane w ostatnim
czasie. Małgorzata Rozenau jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach (dyplom 1996,
z grafiki warsztatowej w pracowni prof. Stanisława
Kluski oraz z malarstwa pod kierunkiem prof. Jacka
Rykały). Pracuje w Katedrze Malarstwa na macierzystej uczelni. Swoje prace prezentowała już na
kilku wystawach indywidualnych (m.in. The end is
a new beginning w Taller Experimental de Gráfica
w Hawanie na Kubie, 2012), uczestniczyła w wielu
wystawach i projektach zbiorowych, współtworzyła
grupy artystyczne.
J
akub Ciężki, laureat Grand Prix 40. „Bielskiej
Jesieni” (2011), pokazał swoje malarstwo na wystawie blackout w Galerii Bielskiej BWA (7.09–6.10).
Była to tradycyjna wystawa indywidualna, do której
organizator biennale zaprasza zwycięzcę konkursu. Pokazane prace artysta zrealizował w ramach
stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Młoda Polska” (2013). – Sztuka Jakuba
Ciężkiego jest niezwykle powściągliwa, poddana
rygorowi konstrukcji i kompozycji, a równocześnie bardzo atrakcyjna wizualnie. Budzą podziw
konsekwentne operowanie formą geometryczną
i jednocześnie wielkie możliwości mimetyczne –
32
R e l a c j e
Z wystawy malarstwa Jakuba Ciężkiego w Galerii Bielskiej BWA
podkreśla Agata Smalcerz, dyrektor Galerii Bielskiej
BWA. Jakub Ciężki, rocznik 1979, jest absolwentem
Wydziału Artystycznego UMCS w Lublinie (2003).
Pracuje na macierzystej uczelni.
N
a kolejną odsłonę Festiwalu Literatury Słowackiej zaprosiła Książnica Beskidzka (24–25.09).
Złożyły się na nią: koncert muzyki słowackiej Adama Stráňavskiego, wykład Jána Kudlički, spotkanie
autorskie z poetami Jurajem Kuniakiem i Rudolfem
Jurolkiem. W programie znalazł się też finisaż
wystawy Partytury pejzażu. Piety Jána Kudlički,
malarza, grafika i pedagoga. Festiwal organizowany
był w ramach programu „Literackie pogranicze”
dofinansowanego ze środków Ministerstwa Kultury
i Dziedzictwa Narodowego.
O
d 10 do 13 października trwał 9. Międzynarodowy Festiwal Chórów „Gaude Cantem”
(organizator: Polski Związek Chórów i Orkiestr
Oddział w Bielsku-Białej, wspomagany przez bielski
Regionalny Ośrodek Kultury). Pierwsze dwa dni
poświęcono na warsztaty, w których uczestniczyły cztery chóry (z Katowic, Trzebini, Szczecina,
Mazańcowic) oraz słuchacze Podyplomowych
Krzysztof Morcinek
Studiów Chórmistrzowskich w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. Zajęcia prowadzili prof. Elżbieta
Wtorkowska z bydgoskiej AM i prof. Benedykt
Błoński z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego
w Olsztynie. Uczestnicy wystąpili podczas koncertu inaugurującego festiwal w kościele pw. Jezusa
Chrystusa Odkupiciela Człowieka w Bielsku-Białej.
W konkursie (12.10) wzięło udział czternaście
chórów, w tym dwa zagraniczne (estoński i czeski). Oceniało je jury pod kierunkiem prof. Józefa
Świdra. Grand Prix zdobył Zespół Wokalny Rondo
z Wrocławia (dyr. Małgorzata Podzielny), a Złote
Dyplomy: Bielski Chór Kameralny (dyr. Beata Borowska), Chór Żeński Schola Cantorum Bialostociensis
(dyr. Anna Olszewska), estoński Segakoor Noorus
(dyr. Maarji Holstein) i Chór Akademii Muzycznej
im. K. Szymanowskiego w Katowicach (dyr. Aleksandra Paszek-Trefon). Ostatni wieczór wypełniły
niekonkursowe koncerty w Bielsku-Białej, Bystrej
Krakowskiej, Jaworzu, Godziszce, Kozach i Jasienicy,
w których dodatkowo wystąpiło osiem zespołów
z województw śląskiego i małopolskiego oraz słowacki chór Tristianus z Trsteny.
I n t e r p r e t a c j e
ROZMAITOŚCI
W
śród imprez, które zaproponował bielszczanom Klub Inteligencji Katolickiej w ramach
29. Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej (13–19.10),
znalazły się liczne koncerty, wystawy, spektakle,
spotkania... M.in. na małej scenie Teatru Polskiego
wystąpiła Grupa Teatralna Memento z parafii św.
Jana Chrzciciela w Komorowicach ze spektaklem
wg tekstu Karola Wojtyły Przed sklepem jubilera.
W Książnicy Beskidzkiej ks. dr Marek Studenski
prowadził rozważania na kanwie encykliki Lumen
Fidei papieża Franciszka, a w Akademii Techniczno-Humanistycznej prof. Anna Węgrzyniak mówiła
o Milczeniu Anny Kamieńskiej. Ośrodek Wydawniczy Augustana był miejscem wieczoru autorskiego
Lidii Czyż, autorki książki Mocniejsza niż śmierć.
Marta Gzowska-Sawicka i Rafał Sawicki (aktorzy)
oraz Zbigniew Wałach, Wojciech Golec i Marcin
Żupański (muzycy) zaprezentowali program Święta
miłości kochanej ojczyzny – święci bohaterowie
Powstania Styczniowego (kościół Trójcy Przenajświętszej). W Miejskim Domu Kultury Włókniarzy
odbył się koncert laureatów konkursu recytatorskiego „Chrześcijańskie korzenie literatury polskiej”.
A w kościele Opatrzności Bożej koncertował zespół
Dzień Dobry. Imprezy TKCh odbywały się też w Kozach i Czechowicach-Dziedzicach.
M
uzeum w Bielsku-Białej w swoich galeriach
– im. Księcia A.J. Sułkowskiego i Strzelnica –
przygotowało pierwszą retrospektywną wystawę
malarstwa oraz projektów kostiumów scenicznych
Romy Ligockiej (25.10–31.12). Na ekspozycję Roma
Ligocka – malarstwo złożyło się 76 prac malarskich
artystki, począwszy od czasów studenckich w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, aż po współczesność. Jako aneks potraktowano prezentację dorobku kostiumologicznego malarki (31 prac), m.in.
do filmu Sławomira Mrożka Powrót, sztuki Petera
Turriniego Zero, zero, dramatu Maksyma Gorkiego
Na dnie oraz opery Dymitra Szostakowicza Katarzyna Izmajłowa. Muzeum wydało także pierwszy
w karierze artystki album jej malarstwa, w którym
zamieszczono reprodukcje 63 dzieł, podzielone
na prace wczesne, sceny z życia, kobiety i anioły
oraz świadectwa. W formie aneksu dołączono 28
projektów kostiumów.
R e l a c j e
Roma
Ligocka
malarstwo
Okładka albumu (oprac. graf. Alicja Migdał-Drost)
W
Bielsku-Białej uroczyście obchodzono 80.
urodziny Stanisława Janickiego, legendarnego autora telewizyjnego cyklu „W starym kinie”
(najdłużej nadawany program filmowy w historii
polskiej telewizji, od 1967 do 1999 roku). Ten znany
i bardzo lubiany historyk filmu, krytyk, dziennikarz,
pisarz i scenarzysta urodził się 11 listopada 1933
roku w Czechowicach-Dziedzicach. I tak, 23.10
w auli I LO im. M. Kopernika odbył się jego wykład
dla słuchaczy Uniwersytetu Trzeciego Wieku ATH
pt. Moje filmy o naszym mieście – Bielsko-Biała, dwa
miasta w jednym. Z kolei 25.10 w Bielskim Centrum
Kultury Balet Dworski Cracovia Danza wykonał
spektakl taneczno-muzyczny W starym kinie dedykowany jubilatowi. Odbyło się również spotkanie na
zamku Sułkowskich, gdzie prowadzi cykl „Stare kino
w starym zamku”. Urodziny Stanisława Janickiego,
mieszkającego od lat w Bielsku-Białej, świętowano
też w Katowicach.
Filharmonii Krakowskiej i solistami: Iwoną Hossą,
Agnieszką Rehlis, Rafałem Bartmińskim i Thomasem
Bauerem wykonała jego Missa Brevis, Agnus Dei na
smyczki, Chaconne in memoria Jan Paweł II (fragment Polskiego Requiem Te Deum). W koncertach
poświęconych pamięci dwóch pozostałych kompozytorów, nieżyjących już, zabrzmiały ich utwory
wykonane przez Orkiestrę Filharmonii Śląskiej
pod dyrekcją Mirosława Jacka Błaszczyka i Śląską
Młodzieżową Orkiestrę Symfoniczną pod dyrekcją
Wojciecha Michniewskiego oraz solistów.
22
października w Bibliotece Śląskiej wręczone
zostały Nagrody im. Karola Miarki. Przyznawane są od trzydziestu lat „za wybitny dorobek,
wzbogacający wartości kultury regionu i kraju”,
obecnie przez gremia dwóch województw: śląskiego i opolskiego. Wśród tegorocznych laureatów
znalazł się prof. Andrzej Linert, literaturoznawca,
bibliotekoznawca, historyk teatru. Z urodzenia
bielszczanin, ukończył LO im. A. Asnyka w Bielsku-Białej, potem polonistykę w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Katowicach. W latach 1974–1981 był
kierownikiem literackim Banialuki, później teatrów
katowickich. Obecnie jest kierownikiem Zakładu
Książki i Jej Funkcji w Komunikowaniu Społecznym
Andrzej Linert
Grzegorz Bury
18
Festiwal Kompozytorów Polskich w Bielsku-Białej (18–20.10) stał się okazją do świętowania jubileuszy urodzin: 100. Witolda Lutosławskiego, 80. Henryka Mikołaja Góreckiego (patrona
festiwalu) i również 80. Krzysztofa Pendereckiego.
W koncercie na finał festiwalu Krzysztof Penderecki
dyrygował Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach, która wraz z Chórem
I n t e r p r e t a c j e
33
ROZMAITOŚCI
w Instytucie Informacji Naukowej i Bibliotekoznawstwa UJ. Bada dzieje książki i życia teatralnego Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego. Jest autorem
dziewięciu książek. Spośród nich Teatr i politykę
(wyd. 1987) wyróżniono nagrodą miesięcznika
„Scena”, a Teatr Polski w Bielsku-Białej 1945–2000
w 2002 roku nagrodą indywidualną Ministra Edukacji Narodowej i Sportu. Poza wspomnianą monografią, bielsko-bialskiej tematyki teatralnej dotyczą
także publikacje: Rudof Luszczak 1902–1992 oraz
Teatr w kręgu „Ha-Szacharu”. Z kroniki żydowskich
występów teatralnych w Bielsku i Białej w latach
międzywojennych. W laudacji Leszek Miłoszewski
powiedział m.in.: (...) teatr spełnia nie tylko ważną
funkcję estetyczną. Jest często niezastąpionym
narzędziem edukacji, uczestniczy w ważnych wydarzeniach społecznych, obyczajowych, politycznych.
Ma tylko jedną niesłychanie piękną, ale trudną cechę: jest sztuką ulotną (...). Śląskie i bielskie teatry
Riccardo Veno w bielskim Klimacie
Archiwum CIdC
mają na szczęście profesora Andrzeja Linerta, który
ich działalność dokumentuje, opisuje, analizuje,
przenosi do historii, chroniąc w ten sposób przed
zapomnieniem.
N
a styku realności i symulacji – to tytuł wystawy grafiki Jarosława Skutnika, związanego
z Instytutem Sztuki na cieszyńskim Wydziale Artystycznym Uniwersytetu Śląskiego. Wystawa odbyła
się w Zamku Cieszyn (23.10–4.11). Artysta pokazał
wybór prac z cyklu klony. Matrycą ich są naturalne
rośliny – sfotografowane i powielane tworzą barwne kompozycje, pejzaże. Jarosław Skutnik (rocznik
1963) jest absolwentem cieszyńskiej uczelni (gdzie
od 1994 roku prowadzi pracownię grafiki) oraz
Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu.
Był stypendystą Ministra Kultury i Sztuki. W swojej
twórczości wykorzystuje grafikę warsztatową,
grafikę komputerową, rysunek i instalację. Autor
wystaw indywidualnych oraz uczestnik zbiorowych,
m.in. w Poznaniu, Warszawie, Katowicach, Słubicach, Bielsku-Białej, Orońsku, Cieszynie, Londynie,
Ostrawie, Žamberku, Oldenburgu, Wiedniu.
W
Towarzystwie Miłośników Ziemi Żywieckiej
odbyła się druga odsłona cyklu „Kontynuacje”
(29.10–15.11). Swoją twórczość zaprezentowali
członkowie artystycznej rodziny Mrowców. Stanisława Kowalska-Mrowiec (rocznik 1931) ukończyła
ASP w Krakowie. Pracowała jako nauczycielka
w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych w Bielsku-Białej, była też instruktorką plastyki w żywieckich placówkach kulturalnych. Uprawia głównie
malarstwo pejzażowe, rysuje. Stanisław Mrowiec
(rocznik 1936) ukończył ASP w Krakowie. Przez
wiele lat, podobnie jak żona, pracował w bielskim
PLSP. Do lat 70. ub. stulecia uprawiał abstrakcję,
potem zaczęło dominować malarstwo realistyczne,
a jednym z jego ulubionych tematów jest kobiece
ciało. Brał udział w wystawach środowiskowych,
okręgowych, ogólnopolskich. Uczestniczył w kolejnych edycjach „Bielskiej Jesieni”, zdobywając
medale i wyróżnienia (m.in. Brązowy Medal w 1977
roku). Wystawiał także w Belgii i Słowenii. Ich córka,
Stanisław Mrowiec
Aleksander Dyl
R
iccardo Veno, włoski multiinstrumentalista,
kompozytor, tancerz, reżyser, wystąpił w bielskim klubie Klimat 28 października. Jego koncert
nosił tytuł Il silenzio di Orfeo (Cisza Orfeusza). To
również tytuł albumu, którego ścieżka dźwiękowa
wykorzystywana była w filmach czy przedstawieniach tanecznych. Riccardo Veno połączył w nim
tradycję z nowoczesnością, muzykę minimalistyczną, elektroniczną i etniczną. Gra na wielu instrumentach, m.in. saksofonie, flecie, flecie etnicznym,
perkusji, szałamai, drumli. Wykorzystuje również
własny głos. Jego koncerty to spektakle multiinstrumentalne, w których sam tworzy niewidzialną
orkiestrę dźwięków, splatając różne gatunki muzyki.
Pochodzi z Neapolu, tam zdobył wykształcenie muzyczne. Na scenie występuje od ponad dwudziestu
lat jako solista, w duecie, tercecie, kwartecie. Wiele
koncertuje, uczestniczy w przeglądach i festiwalach
muzycznych we Włoszech i za granicą. Występował
także jako aktor. Na koncert włoskiego artysty zaprosiło bielszczan Centro Italiano di Cultura.
34
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
ROZMAITOŚCI
F
Katarzyna, jest absolwentką konserwacji sztuki na
UMK w Toruniu. Pracuje w Polsce i w Niemczech,
konserwuje rzeźby, polichromie, sgraffita, wystrój
ruchomy kościołów, pałaców, ratuszów (m.in.
w Kłodzku, Otmuchowie, Będzinie, Cieszynie
i Żywcu).
O
d 7 do 9 listopada w Bielsku-Białej hucznie
świę­towano 50. urodziny... Bolka i Lolka.
Jesienią 1963 roku zrealizowano pierwszy odcinek
najsłynniejszej polskiej kreskówki o przygodach
Bolka i Lolka. Mali bohaterowie podbili serca milionów Polaków, filmy pokazywane były w 80 krajach
na całym świecie! Szacuje się, że przygody Bolka
i Lolka obejrzało blisko miliard ludzi! – czytamy na
stronie Studia Filmów Rysunkowych. Najpierw ulicami miasta przeszedł barwny korowód mniejszych
i większych miłośników serialowych bohaterów,
a pod ich pomnikiem przy Sferze uroczyście otwarto
jubileuszowe obchody. Były liczne projekcje filmów,
warsztaty animacji, widowisko muzyczne, a także
koncert symfoniczny z najpopularniejszymi piosenkami i melodiami z wybranych odcinków serialu.
I wiele innych jeszcze wydarzeń. Aż łza się w oku
kręciła... Jedno jest pewne: tak samo jak kiedyś
i dziś bielskie urwisy podbijają serca dzieciaków
(i nie tylko).
(oprac. ms)
R e l a c j e
W korowodzie miłośników Bolka i Lolka
Archiwum Studia Filmów Rysunkowych
ranciszek Dzida (1946–2013). Legenda amatorskiego ruchu filmowego. Cóż jeszcze można
o nim napisać, kiedy już wszystko zostało tyle razy
powiedziane. Przypominać jak zaczynał? Że filmy,
nagrody, że AKF Klaps, Kieślowski i jego Amator, że
festiwal „Fabuła”, że fotografia i próby malarskie...
Może zatem napiszę o czymś innym. O tym, że był
człowiekiem ciepłym, przychylnym i życzliwym
ludziom. Lubił i umiał, a przede wszystkim chciał
okazywać sympatię innym, wspierać ich w podejmowaniu nowych wyzwań, w poszukiwaniu właściwej drogi, w uwierzeniu w siebie oraz w prawo
do własnych wizji, pragnień i ich realizacji, a nawet
pomyłek. Że chciał przed wszystkimi otwierać
świat, całym życiem mówił, że trzeba sięgać po
swoje marzenia. Odszedł od nas 10 października.
Po ciężkiej chorobie, którą podarował mu los zamiast wymarzonych, twórczych lat na emeryturze,
lat dalszego podążania za marzeniami. Może teraz
ma taki plan, jakiego zawsze pragnął, takich aktorów, jakich sobie wyśnił, operatorów i wszelkich
specjalistów z najwyższej półki, najhojniejszych
sponsorów – i kręci kolejny film? Zaś kinowa sala
czeka już przygotowana na przyjęcie widzów...
A zatem, do zobaczenia na kolejnej premierze,
Franku! M.S.
29
maja zmarł Józef Świerk (1935–2013),
artysta plastyk. Uprawiał głównie malarstwo sztalugowe i grafikę wydawniczą. Urodził
się i mieszkał w Bielsku-Białej. Ukończył LO im.
M. Kopernika, a także Pań­stwowe Ognisko Kultury Plastycznej. Pracował w różnych zawodach,
uzupełniając swoje artystyczne wykształcenie
(w 1984 roku otrzymał uprawnienia MKiS jako
malarz, w 1985 jako grafik), doskonaląc warsztat
i poszukując wciąż nowych form wyrazu. W 1968
roku zakładał grupę plastyków nieprofesjonalnych
Ondraszek, był jej pierwszym prezesem. Ceniony
w środowisku, uczestniczył w licznych konkursach,
gdzie go wielokrotnie nagradzano i wyróżniano,
oraz w wystawach (ostatnia duża prezentacja miała
miejsce w bielskim BWA w 1985 roku). Był związany
ze Sztuką Polską oraz grupą literacką Nadskawie
w Wadowicach. Publikował swoje grafiki w licznych
czasopismach, m.in. „Podbeskidziu” i „Przekroju”,
ilustrował też tomiki podbeskidzkich poetów. Jego
prace znajdują się w zbiorach muzealnych m.in.
w Bielsku-Białej i Żywcu.
Franciszek Dzida na planie filmu Wędrowiec
Grzegorz Kuboszek
I n t e r p r e t a c j e
35
REKOMENDACJE
Koncert jubileuszowy Chóru Akademii Techniczno-Humanistycznej
13 grudnia, sala koncertowa ATH
Informacje: Akademia Techniczno-Humanistyczna, ul. Willowa 2, www.chor.ath.bielsko.pl
Mistrzowie warsztatu. Polski rysunek współczesny
8 stycznia – 2 lutego, Galeria Bielska BWA
Tamara Berdowska – Malarstwo i obiekty
6 lutego – 2 marca, Galeria Bielska BWA
Fotografia dzikiej przyrody 2013/ Wildlife
­Photographer of the Year 2013
6 lutego – 2 marca, Galeria Bielska BWA
Informacje: Galeria Bielska BWA,
ul. 3 Maja 11, tel. 33-812-58-61,
[email protected], www.galeriabielska.pl
Koncert galowy wręczenia Ikarów – Nagród
Prezydenta Miasta Bielska-Białej w dziedzinie
kultury i sztuki
11 stycznia, Dom Muzyki
Informacje: Bielskie Centrum Kultury,
ul. J. Słowackiego 27, tel. 33-828-16-40,
www.bck.bielsko.pl, [email protected]
15. Międzynarodowy Konkurs na Napisanie
Książki z cyklu „Tworzymy własne wydawnictwo”
pn. Kto może, niech pomoże. Przyjaciół poznaje
się w biedzie
styczeń–maj, Książnica Beskidzka
Informacje: Książnica Beskidzka,
ul. J. Słowackiego 17a, tel. 33-822-82-22,
www.ksiaznica.bielsko.pl,
[email protected]
Lotos Jazz Festival – 16. Bielska Zadymka Jazzowa
18–23 lutego
Informacje: Stowarzyszenie Sztuka Teatr,
ul. Mostowa 5/316, tel. 604-323-159,
www.zadymka.pl, [email protected]
BRZUŚNIK
Gminny i Międzyszkolny Przegląd Kolęd
i Pastorałek oraz Małych Form Kolędniczych
„Gwiazda Betlejemska”
16 stycznia, budynek kulturalno-oświatowy
Informacje: Gminne Centrum Kultury, Promocji,
Turystyki Radziechowy-Wieprz, tel. 33-867-41-27,
[email protected]
CIESZYN
Hoczki, żywotki, kabotki… i inne wątki strojem
pisane – wystawa
20 września – 8 grudnia, Oranżeria Zamku
Cieszyn
Informacje: Zamek Cieszyn, ul. Zamkowa 3,
tel. 33-851-08-21, www.zamekcieszyn.pl,
[email protected]
CZECHOWICE-DZIEDZICE
12. Festiwal Dobrych Filmów
styczeń, Miejski Dom Kultury
Karnawałowy Ogródek Teatralny
luty, Miejski Dom Kultury
Informacje: Miejski Dom Kultury,
ul. Niepodległości 42, tel. 32-215-31-59,
www.mdk.czechowice-dziedzice.pl,
[email protected]
PSZCZYNA
4. Pszczyńskie Spotkania Chóralne
styczeń, Pszczyńskie Centrum Kultury
Informacje: Pszczyńskie Centrum Kultury,
ul. Piastowska 1, tel. 32-210-45-51,
www.pckul.pl, [email protected]
SOPOTNIA MAŁA
Kolędowanie w Sopotni Małej
11 stycznia, plener oraz Dom Strażaka
Informacje: Gminny Ośrodek Kultury w Jeleśni,
ul. Plebańska 1, tel. 33-863-66-68,
www.jelesnia.pl, [email protected]
ŻYWIEC, MILÓWKA
45. Przegląd Zespołów Kolędniczych
i Obrzędowych „Żywieckie Gody”
25 stycznia – 2 lutego, Milówka, Żywiec
Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury
w Bielsku-Białej, ul. 1 Maja 8, tel. 33-812-69-08,
www.rok.bielsko.pl, [email protected]
ŻYWIEC
Międzynarodowy Przegląd Kolęd
i Pastorałek „Pastorałka Żywiecka” w ramach
Wyszehradzkiego Karnawału Zimowego 2014
10–12 stycznia, Miejskie Centrum Kultury
Informacje: Miejskie Centrum Kultury,
al. Wolności 4, www.mck.zywiec.pl,
[email protected]
MAZAŃCOWICE
4. Diecezjalny Przegląd Chórów, Scholi i Zespołów
„Pójdźmy wszyscy do stajenki”
5 stycznia, kościół pw. św. Marii Magdaleny
Informacje: Gminny Ośrodek Kultury w Jasienicy
Filia w Mazańcowicach, tel. 33-817-13-62,
www.gok.mazancowice.net,
[email protected]
Agata Tomiczek-Wołonciej
BIELSKO-BIAŁA
„4” – wystawa ceramiki artystycznej: Moniki
Dąbrowskiej-Picewicz, Jolanty Hermy-Pasińskiej,
Remigiusza Gryta, Adama Soboty
14 listopada – 31 grudnia, Stara Fabryka
Informacje: Stara Fabryka, oddział Muzeum
Historycznego w Bielsku-Białej,
pl. Żwirki i Wigury 8, tel. 33-812-23-67,
www.muzeum.bielsko.pl,
[email protected]
Więcej informacji o imprezach
w województwie ­śląskim na stronie:
silesiakultura.pl
36
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
GALERIA
Leszek Macak
Kolekcjoner
Aleksander Dyl
Z wystawy
Strażnicy nieba i ziemi
Józef Piłat
Stanisław Mika
Krzysztof Grodzicki
Wacław Suska
Adam Zegadło
Heródek
Władysław Potoniec
Józef Luberda
Dionizy Purta
Antoni Mazur

Podobne dokumenty