Magiczna rzeczywistość

Transkrypt

Magiczna rzeczywistość
Magiczna rzeczywistość
By Alex Maik
Było ciemno. Nie mogłem już się doczekać prezentów.Wiedziałem, że Mikołaj nie istnieje.
Twierdziłem, że to zwykła bujda wymyślona przez dorosłych, by dzieciaki miały uciechę.
Zegar wybił dwunastą. „Mikołaja” jeszcze nie było. Miałem się już kłaść do łóżka, kiedy
nagle… Usłyszałem kogoś schodzącego ze schodów. Nie był to ani Święty, ani jego Elf. To był
tato i moja kochana mama. Razem w pidżamach wyszli spokojnie na dwór, nie odzywając się
słowem. Byłem schowany za sofą, więc na szczęście mnie nie zauważyli. Zaniepokojony
dziwnym zachowaniem rodziców zacząłem ich śledzić. Trochę z niedowierzaniem popatrzyłem
na przemakające od śniegu kapcie taty, po czym boleśnie się uszczypałem. Teraz już
wiedziałem – nie był to paranoiczny sen trzynastoletniego młokosa.
- Mówiłam ci, żebyś to wcześniej załatwił Mariuszu! – Mama z oburzeniem odezwała się do
stojącego obok ojca.
- Tak, wiem. Powinienem ciebie posłuchać, wiedz jednak, że…
- Musiałeś zapłacić kredyt?! Kpisz sobie ze mnie?! Co zrobisz, gdy dziecko obudzi się rano
bez prezentów? Musimy się sprężać! Dawaj kapcia! – Tato ściągnął z nogi buta i przyłożył
go do stojącej blisko latarni.
Była ona jednak inna niż wszystkie. Była czystsza i ładniejsza niż pozostałe. Po chwili głos
z latarni przyznał tacie dostęp. Nagle lampa zabłysnęła okropnie mocnym światłem,
a praktycznie przedtem niewidoczna klapa ukryta w trawniku otworzyła się. Gdy rodzice
weszli do dziury, szybko wślizgnąłem się za nimi, przyglądając się marmurowym schodom
prowadzącym na dół. Im niżej schodziłem, tym było zimniej. W pewnym momencie jednak
sytuacja zmieniła się – powoli stawało się coraz cieplej. Po długiej wędrówce w końcu
usłyszałem głos rodziców. Znajdowali się oni jakby w biurze, a za biurkiem nie siedział ani
Brad Pitt, ani Pierce Brosman, lecz dziwny, mały i brzydki człowieczek. Miał ostro
zakończone uszy i szpiczastą czapeczkę.
- Ale czego państwo ode mnie oczekujecie? – odrzekł Zgred skrzeczącym głosem – Nic nie
poradzę na to, że prezenty jeszcze nie dotarły. Skrzaty i cała fabryka ma pełne ręce roboty.
A Mikołaj ostatnio ledwo żyje. Gada o niestworzonych rzeczach, chyba się starzeje…
- To moja wina, że wasz szef nie pilnuje interesów?!
- Ten „szef” ma 120LAT!!! Wyobrażasz sobie ile on przeżył?? I tak podobno szykują
wybory na nowego „Świętego Mikołaja”.
- Tak, rozumiem… Co w takiej sytuacji mam zrobić?
- Niech pan idzie na produkcję… Tam coś dla pana znajdą, proszę się skierować do tego
pokoju – Skrzat pokazał na mapie punkt, po czym skierował rodziców w stronę
metalowych drzwi.
Nie mogłem tak po prostu za nimi pójść, musiałem więc czekać…
Nie trwało to jednak długo. Skaczący już od dłuższego czasu skrzat, w końcu poszedł
do ubikacji. Korzystając z sytuacji szybko zniknąłem za metalowymi drzwiami.
W międzyczasie jednak zdążyłem zauważyć obrazy przedstawiające różne zabawki i Świętego
Mikołaja. Za drzwiami zobaczyłem coś niezwykłego. Coś co było nie do opisania. Wielkością
przypominało to wodospad Niagara. Ogromna fabryka. Wszystko w kolorze zielonoczerwonym. Wyglądało to jak dobry sen. Miliony skrzatów pakowało samochody, lalki
i pluszaki w pudełka i kolorowe paczki.
Nagle w fabryce zaczęło robić się głośno. Czerwone światła zaczęły migać i wydawać
charakterystyczny odgłos. Skrzaty powoli zaczynały panikować. Wyglądało to jakby Mikołaj
ogłosił stan wojenny. Wszystkie skrzaty uzbrajały się w kusze i charakterystyczne, małe łuki.
- Czerwony alarm! Czerwony alarm! Dzieciak na produkcji! Dzieciak! – Po słowach
jednego ze stworów zacząłem strasznie się bać.
Bez chwili wahania uciekłem za pobliskie drzwi. Okazało się, że była to szatnia dla zgredów.
Po chwili byłem już przebrany za okropnego, dziwnego stwora. Z wielką ulgą skierowałem się
już do wyjścia. Jedyny problem był w tym ,że nie wiedziałem gdzie ono jest. Po kolei
zacząłem otwierać wszystkie drzwi, próbując się wydostać. Zatrzymałem się jednak przy
pomieszczeniu, które szczególnie mnie zaciekawiło. Było tam ciepło i przytulnie,
w przeciwieństwie do innych pokoi. Znajdował się tam kominek, wielki cieplutki dywan
i ogromne dębowe biurko. Nagle drzwi za mną zamknęły się, a tajemniczy gruby głos zaczął
do mnie przemawiać. Dochodził on z odwróconego w kierunku kominka ogromnego fotela.
- Podejdź bliżej i nie bój się, nie gryzę…
- Kim pan jest? – zapytałem się niepewnym głosem
- Jestem starym i kaszlącym człowiekiem. Przyjaciele mówią do mnie „dziadku”, a inni
„Święty Mikołaju”… Mam już swoje lata i wiem co teraz czujesz… To ty jesteś tym
młodzieńcem, który wkroczył na teren zakładu?
- Dokładnie tym samym… Przykro mi, że…
- Nie musisz kończyć. Idź tym korytarzem, a później skręć w prawo. Dostaniesz się
do wyjścia…
- Dziękuję bardzo, dotąd nie wierzyłem w świętego…
- Tak, wiem… A teraz idź… Niedługo cała ta armia zacznie poszukiwania… Uciekaj!
Szybko! – Mikołaj uśmiechnięty wskazał na małe drzwiczki, po czym radośnie mi
pomachał. Trudno było mi się z nim rozstać. Przyciągnęło mnie do niego coś, czego
jeszcze nigdy nie odczułem – miłość do całkiem obcej osoby…
Po chwili szybkiego marszu doszedłem do wyjścia. Wróciłem do domu i położyłem się
w swoim wygodnym łóżku…
-
Ooo! Prezenty! Wstawaj śpiochu! Mikołaj coś przyniósł! – Mama obudziła mnie, radośnie
szturchając.
- Jakie znowu prezenty? – Nie wiedząc o co chodzi wstałem z łóżka, które było obłożone
paczkami.
Myślałem o mojej wczorajszej przygodzie, jak o realistycznym śnie. Lecz gdy przypomniałem
sobie bolesne uszczypnięcie w rękę, wiedziałem już – była to czysta, magiczna
rzeczywistość…
KONIEC